Dzień
przyłapał mnie rozciągniętą wygodnie na miękkich poduszkach, z
nogą przerzuconą przez nogę Draco, jego ręką sięgającą za
moje
plecy, z kołdrą skotłowaną w dole, odrzuconą przez nadmierne
ciepło, którego
dostarczała. Chwilę rozkoszowałam się poczuciem powolnego powrotu
z otchłani snu, nim otworzyłam oczy.
-
Dzień dobry – powiedział Draco. Uśmiechnęłam się i
przeciągnęłam.
-
Dzień dobry – odparłam. – Jak dobrze, że dziś sobota.
Chyba
nie zniosłabym, gdybym musiała teraz się zerwać i lecieć do
pracy. Draco wyglądał, jakby chodziło mu po głowie to samo.
Odgarnął włosy opadające na moje czoło i przycisnął do niego
krótko ciepłe, miękkie wargi, składając pocałunek. Sięgnęłam
do jego dłoni, splatając nasze palce w przestrzeni pomiędzy
naszymi rozespanymi ciałami. Mruknęłam niczym zadowolony kot.
-
Jak się spało? – spytał.
-
Cudnie. – Oczy jeszcze trochę mi się kleiły. Gdybym zostawiła
je zamknięte, z łatwością mogłabym ponownie zapaść w sen, tak
bardzo miękkie i przyjemne było łóżko, tak pachnąca świeżością
pościel i tak ciepłe ciało obok mnie.
-
Chciałabyś tu zamieszkać?
Natychmiast
otworzyłam oczy.
-
Tu? Z tobą?
-
Dlaczego nie?
-
Dlaczego tak?
Nie
żartował. Jego twarz była pełna powagi. Wbijał we mnie dumny
wzrok, bez cienia zażenowania. Wydawał się tak bardzo pewny
siebie. Zaschło mi w ustach. Zaskoczył mnie.
-
Ja kocham ciebie, ty kochasz mnie, jesteśmy razem.
Tak,
a jeszcze niedawno mieszkałeś ze swoją…
Ugryzłam się w język.
-
Myślę, że trochę na to za wcześnie.
-
Jak uważasz.
Przez
niedokładnie zasunięte zasłony w oknach sączyło się delikatne
światło poranka. Byliśmy w pokoju gościnnym, nigdy nie
zgodziłabym się na sen w głównej sypialni, którą jeszcze
niedawno dzielił z Astorią.
Astoria.
Ten dzień zaczął się tak idealnie, a już zdążył się zepsuć.
Przekręciłam się na drugi bok, odwracając plecami do Draco.
Podążył za mną, oplatając ramieniem moją talię i opierając
podbródek na moim ramieniu.
-
Hermiono?
Mruknęłam
na znak, że słyszę. Jego dłoń spoczywająca na moim brzuchu
powędrowała bardzo powoli w górę, wywołując przyjemne dreszcze,
aż do piersi. Nie powstrzymałam cichego westchnienia. Oddech Draco
omiatał moją szyję, wiedział doskonale, jak to na mnie działa.
Przymknęłam oczy.
-
Nie wiem, czy powinnaś dalej być moją asystentką.
-
Masz do mnie jakieś zastrzeżenia?
Zaśmiał
się krótko.
-
Nie, wywiązujesz się ze swoich obowiązków bardzo dobrze. Zbyt
dobrze.
-
To w czym problem?
Przesunął
nosem wzdłuż mojej szyi, rozkosznie
drażniąc
najczulsze
miejsca. Robił to specjalnie, nie pozwalając mi się skupić.
-
Możesz wrócić do pracy jako uzdrowicielka. Co cię powstrzymuje?
Podążyłam
za jego dłonią, podszczypującą
przez materiał koszulki nabrzmiałą pierś, i odsunęłam ją
stanowczo.
-
Nie. Nie wrócę tam.
-
Dlaczego?
-
Dlatego że… - Tak naprawdę nie wiedziałam dlaczego. – Ugh…
nie chcę o tym rozmawiać, dobrze?
-
Dlaczego?
-
Bo nie, po prostu nie.
Usiadłam.
Przetarłam zaspane oczy, zapatrzyłam się w wiszący na ścianie
obraz, przedstawiający galopujące łąką konie. Było tak dobrze w
tej chwili, dlaczego mieliśmy psuć to myśląc o przyszłości,
myśląc o wszystkich sprawach, które nie dotyczyły tu i teraz?
-
Nie denerwuj się. Powinnaś to dobrze przemyśleć. Nie mam zamiaru
wyrzucać cię z pracy, ale uważam, że marnuje się twój potencjał
do robienia rzeczy, które naprawdę mają sens.
Obróciłam
głowę, spoglądając na niego przez ramię.
-
Więc mówisz, że twoja praca nie ma sensu? Że moja praca jako
asystentki nie ma sensu, tak?
-
Nie to miałem na myśli. – Przewrócił oczami. – Chodziło mi
tylko o to, że…
-
Wiesz co? To twoje… nie wiem właściwie o co ci chodzi… -
Machałam zamaszyście rękoma, próbując odpowiednio się wysłowić.
– Ta nagonka nie jest dobrym sposobem na…
-
Jaka nagonka?
On
również usiadł. Smuga światła padła na jego nagi tors,
przykuwając mój wzrok.
-
Hermiono, ja po prostu myślę o tym, co będzie najlepsze dla
ciebie.
-
Chcesz mnie od siebie odsunąć?
-
Nie…
-
Po tym wszystkim, co miało miejsce wczoraj, po spotkaniu z Parkinson
i Zabinim, po tym, jak myślałam, że jesteśmy sobie tak bliscy i
ufamy…
-
Przestań się nakręcać.
-
…sobie, mówimy o wszystkim, teraz chcesz mnie tak po prostu
odstawić na bok i…
Pochylił
się, zamykając moje usta przelotnym pocałunkiem. Spojrzałam spod
rzęs w jego szaroniebieskie oczy, tak bliskie, tak szczere… Tak
bardzo chciałabym, żeby były szczere.
-
Denerwujesz się teraz wieloma rzeczami. To nie był dobry moment na
podjęcie tego tematu, przepraszam.
Prychnęłam.
-
To nie tak, że zrobisz słodkie oczka i wszystko pójdzie w
zapomnienie.
Chociaż
właściwie… Śledziłam wzrokiem jego długie, jasne rzęsy
okalające oczy, miękką linię policzka, wydatniejszą dolną
wargę, szpiczasty podbródek. Był tu, na wyciągnięcie ręki,
jedyna osoba, która mogła sprawić, że przestanę się martwić,
że przestanę myśleć o Lucy, Trevorze, pracy, Astorii,
Stowarzyszeniu Wyklętych, Niepokonanych, o tym, czy kolejna bliska
mi osoba nie zostanie zaatakowana. Wystarczyło pozwolić na objęcie
bezpiecznymi ramionami, skulić się, stopić w jedno, poczuć ciepło
drugiego ciała i zatracić się w tym uczuciu.
Potrzebowałam
tego najbardziej na świecie.
I
właśnie w tym momencie dobiegło nas niecierpliwe stukanie w okno,
połączone z
drapaniem
pazurków. Popatrzyliśmy oboje w stronę, z której dobiegał dźwięk,
świadomi że musiała go spowodować sowa. Draco wstał niechętnie
z łóżka, sięgnął pomiędzy zasłony, wpuszczając do
pomieszczenia więcej słońca i otworzył na oścież okno. Omiotło
mnie chłodne, pachnące świeżością i mrozem powietrze. Sowa
zaskrzeczała, z łopotem brunatnych skrzydeł wpadła do sypialni i
wylądowała na materacu, wlepiając we mnie spojrzenie swoich
wielkich, okrągłych oczu i wyciągając nóżkę z doczepionym
listem. Wymieniłam spojrzenia z Draco, po
czym
sięgnęłam po pergamin. Sowa, nie czekając na odpowiedź,
rozłożyła skrzydła, wzniosła się do lotu, a
następnie
wyfrunęła przez wciąż otwarte okno.
W
miarę czytania krótkiego tekstu serce waliło mi coraz mocniej, a
gdy dotarłam do końca, zerwałam się na równe nogi.
-
Co? – spytał Draco, próbując podejrzeć treść listu.
Uśmiechnęłam się szeroko, z moich ust wydarł się wysoki pisk.
Rzuciłam się z wyciągniętymi ramionami na szyję Draco.
-
Lucy się obudziła!
*
* *
-
Kochana, jak się czujesz? – spytałam, przytulając do siebie
głowę Lucy i gładząc ją po włosach. Dziewczyna wyglądała na
wyczerpaną, włosy miała związane w węzeł na czubku głowy, na
jej twarzy nie znajdował się nawet ślad makijażu. Pokrywały ją
różne przebarwienia. Ale to wszystko nie miało znaczenia, bo była
tu ze mną, jej zielone oczy w końcu były szeroko otwarte, a usta
wykrzywiały się w uśmiechu.
-
Jakby rozjechał mnie walc. Walec? – Popatrzyła na mnie pytająco,
na co skinęłam głową. Nie mogłam przestać się szczerzyć. Tak
dobrze było usłyszeć jej głos.
-
Stęskniłam się za tobą, Lu.
Wywróciła
oczami.
-
Człowiek chce się porządnie wyspać, a tu od razu awantura. –
Ściszyła głos. – Była u mnie przed chwilą ta suka,
przedstawiła się jako Annabelle. To ta sama, która…?
Westchnęłam.
-
Tak.
Lucy
urwała, nie kończąc zdania. Przyglądała
mi się przez chwilę.
-
Suka – skonstatowała z niewielkim uśmieszkiem świadczącym o
tym, jaką radość sprawia jej wypowiadanie tego słowa w
odniesieniu do Annabelle. – Ta jej pełna wyższości mina, jej
politowanie przy każdym moim pytaniu, jakbym była totalną idiotką,
że nie znam odpowiedzi. Mam ochotę nakopać jej do dupy.
-
Wierz mi, nie tylko ty – mruknęłam. – Ale ponoć jest dobrą
uzdrowicielką, więc ufam, że właściwie się tobą zajmuje.
-
O tak! – Lucy prychnęła. Uniosła się wyżej na poduszkach,
krzywiąc się przy okazji. – Szlag by to, wszystko mnie boli. Może
chociaż ty powiesz mi, co się stało?
Pokręciłam
ze zrezygnowaniem głową.
-
Mieliśmy nadzieję, że może ty widziałaś napastnika. Aurorzy
przesłuchali wszystkich gości i nie zdobyli żadnej przydatnej
informacji.
-
Świetnie. Czyli jak zawsze: kiedy są potrzebni, nie potrafią
zrobić nic pożytecznego.
Chwyciłam
jej dłonie, którymi wymachiwała, żywo gestykulując. Popatrzyłam
jej w oczy.
-
Lucy, skup się, proszę. Każda informacja, jaką sobie przypomnisz,
może okazać się ważna.
Zapowietrzyła
się, najprawdopodobniej próbując dalej pomstować na aurorów, ale
pod moim spojrzeniem wypuściła powoli powietrze, uspokajając się
trochę. Wywróciła oczami.
-
No cóż, nie mam zbyt dużo do opowiadania. Wychodziliśmy na
zewnątrz, popychani przez tych wszystkich niby eleganckich i
poważnych ludzi. Pamiętam, że mocno trzymałam się ramienia
Adama, żeby nas nie rozdzielili. Trevor deptał mi po piętach i
odwróciłam się, żeby zwrócić mu uwagę. Myślałam, że jesteś
tuż za nami, ale gdzieś zniknęłaś. Chciałam się cofnąć i cię
znaleźć, ale tłum zepchnął
nas prawie pod barierki tarasu, gdzie wreszcie zrobiło się trochę
luźniej. Spytałam Trevora, gdzie się zgubiłaś, zaczął się
rozglądać, Adam próbował przepchnąć się z powrotem, a wtedy
oberwałam. – Wzdrygnęła się i skrzywiła. – Nie było to
wcale przyjemne. Tak trochę jakby wszystko w środku zaczęło mi
się rozrywać. Chyba coś krzyczałam, byłam przerażona, modliłam
się, żeby przestało mnie boleć, a później odpłynęłam.
Obudziłam się tutaj. Ta blondyna mnie obmacywała i pytała, czy
boli. Nie, w ogóle!
Uśmiechnęłam
się lekko, myśląc o czymś innym. Próbowałam sobie wyobrazić tę
sytuację – Lucy w długiej, srebrnej sukni, rozglądająca się za
mną, Adam i Trevor tuż przed nią, a za nią…?
-
Kto stał za tobą, Lucy? – spytałam.
Wzruszyła
ramionami.
-
Nie wiem. Wydaje mi się, że byliśmy już przy samej barierce. Nie
zwracałam uwagi na ludzi.
-
Z której strony przyszło zaklęcie? Pamiętasz jakiś kolor,
dźwięk?
Zastanowiła
się chwilę, marszcząc czoło.
-
Mmm… nie, nie wyda… nie wydaje mi się. To znaczy, to było takie
jakby brzęczenie… nie, nie do końca… taki trochę świst,
wysoki świst, trochę jakby ktoś gwizdał… - Popatrzyła na mnie
z rezygnacją. – Nie pamiętam. To było tak szybko, nie
spodziewałam się żadnego ataku, zależało mi tylko na tym, żeby
znaleźć ciebie.
-
W porządku. – Pogładziłam ją po dłoni. – Nie denerwuj się.
Najważniejsze, że jesteś cała i wyjdziesz z tego.
Lucy
pomstowała jeszcze trochę na Annabelle, jej szorstkość,
nieprzyjemne podejście do pacjenta, bolesne badania i uwagi, które
powinna zachować dla siebie. Później poprosiła mnie, żebym
opowiedziała o wszystkim, co się wydarzyło podczas gdy była
nieprzytomna. Wypytała dokładnie o Malfoya, trochę sceptycznie
podeszła do kwestii jego zerwania
z Astorią i szczerości co do jej ciąży.
-
Albo on jest tak perfidny, że ma cię za idiotkę, albo ona jest
nienormalna – skwitowała. - W każdym razie znasz moje zdanie,
mogłabyś znaleźć sobie kogoś innego.
-
Nie chcę nikogo innego – warknęłam przez zaciśnięte zęby i
natychmiast przypomniałam sobie, że rozmawiam z ciężko ranną
przyjaciółką. Westchnęłam. - Przepraszam. To wszystko wydaje się
takie proste, jeśli nie chodzi o ciebie, prawda? Nie wypominam ci,
ale przypomnij sobie o Danielu.
Lucy
odwróciła wzrok.
-
To zupełnie inna sprawa.
Właściwie
tak. Też próbowałam jej dawać dobre rady, których nie słuchała,
tylko że miałam rację, bo Daniel naprawdę okazał się bydlakiem.
Z kolei ona myliła się co do Draco.
Nie
opowiedziałam jej o Niepokonanych, Stowarzyszeniu Wyklętych i
wszystkich tych rzeczach, których dowiedziałam się od Draco i jego
przyjaciół. To było ściśle tajne. Może gdyby Lucy o tym
wiedziała, zmieniłaby zdanie. Zależało mi na tym, ale obietnica
to obietnica. Nachyliłam się do niej, decydując się powiedzieć o
czymś innym.
-
Dzisiaj rano poprosił mnie, żebym z nim zamieszkała.
Lucy
uniosła brwi.
-
O?
Pokiwałam
głową.
-
Nie zgodziłam się, ale w przyszłości… kto wie?
-
Hmm… no cóż… może i trochę myśli o tobie poważnie. - Nie
wyglądała na przekonaną,
wypowiadając te słowa. Jakby usilnie chciała mi udowodnić, że to
nie mężczyzna dla mnie. -
Ale jak to sobie wyobrażasz? Zamieszkasz w tej jego wielkiej
rezydencji? Wiesz ile tam jest sprzątania?
-
On ma od tego ludzi, Lu. - Parsknęłam. - To naprawdę najważniejsza
kwestia?
-
Nie. Ale też ważny argument do przemyślenia.
Drzwi
do pokoju otworzyły się gwałtownie, podrywając nas z miejsc.
Zobaczyłyśmy wpadającego do środka Adama o czerwonych policzkach
i rozwichrzonych włosach. Doskoczył do Lucy, tłumacząc
równocześnie:
-
Nie mogłem się wcześniej wyrwać z pracy, domykamy projekt i
zasuwamy po godzinach… To dla ciebie. - Wsadził w dłoń Lucy
krwiści czerwoną różę i zamknął jej usta pocałunkiem, nim
zdążyła podziękować. - Dzięki za informację, Hermiono –
powiedział, kiwając na mnie głową. Uśmiechnęłam się w
odpowiedzi.
-
Nie ma sprawy. Niepokoi mnie za to, dlaczego nie przyszedł Trevor.
-
Oh, pewnie jeszcze śpi. - Lucy machnęła lekceważąco ręką.
Większość jej uwagi pochłonął Adam, w którego wpatrywała się
z przepięknym uśmiechem. Oczy jej błyszczały.
Otworzyłam
usta, chcąc powiedzieć coś o tym, że Trevor może mieć kłopoty,
ale zamknęłam je, przypominając sobie, o ilu rzeczach nie mogę
wspomnieć
przy Lucy i Adamie. Zasznurowałam wargi, niepocieszona.
-
Tak bardzo się martwiłem – zapewniał Adam, wycałowując twarz
Lucy kawałek po kawałeczku. Odwróciłam
wzrok, czując się jakoś tak nieswojo.
-
Może… ja was zostawię. Wpadnę
do ciebie wieczorem, Lu. Cześć, Adam!
Lucy
chichotała, Adam ją całował, a ja podniosłam się z krzesła.
Lucy pomachała mi bez entuzjazmu, zajęta mężczyzną. Chwyciłam
płaszcz, torebkę i wyszłam, oglądając się jeszcze za siebie, by
zobaczyć, jak para wyznaje sobie miłość po francusku. Wywróciłam
oczami, zamykając za sobą drzwi. Nagła pustka i cichość
korytarza przytłoczyła mnie. Poczułam się taka mała i taka
zmęczona. I taka bezradna. Kroki zawiodły mnie pod drzwi gabinetu
pani Thornton. Nie byłam pewna, czy jest dzisiaj w pracy, ale nie
zaszkodziło spróbować. Zapukałam, nie zostawiając sobie chwili
do namysłu.
Drzwi
otworzyły się, zapraszając mnie do środka.
-
Dzień dobry, Hermiono. - Pani Thornton rozpromieniła się, zerkając
na mnie znad stosu dokumentacji, którą musiała uzupełnić. Na jej
głowie gościł standardowy, ciasny kok. Pod tym względem trochę
przypominała mi profesor McGonagall. Chyba lubiłam szukać
autorytetów u stanowczych, inteligentnych kobiet, które posiadały
niewyobrażalną wiedzę w swojej dziedzinie. - Wejdź, proszę.
Posłusznie
zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na brzeżku krzesła
ustawionego jak od linijki naprzeciwko pani Thornton. Kobieta złożyła
zamaszysty podpis na pergaminie, odłożyła pióro do kałamarza,
dmuchnęła krótko na świeży atrament i odsunęła papiery na bok.
-
Cieszę się, że twoja przyjaciółka się obudziła. Zapewne
chciałabyś poznać…
-
Nie po to przyszłam – zaprzeczyłam szybko. Splotłam palce na
podołku. Wzięłam głęboki wdech. - Pani Thornton?
-
Mhm?
-
Miała…
miała pani rację, mówiąc o tym, jak źle się czułam, nie mogąc
leczyć Lucy. Ja… po prostu tak… teoretycznie? Ehm, tak się
zastanawiałam… Czy to w ogóle możliwe, żebym jeszcze
kiedykolwiek mogła być magomedykiem?
Pani
Thornton uśmiechnęła się, ale nie zaśmiała. Oparła
przedramiona na biurku i nachyliła się w moją stronę.
-
A co ja ci mówiłam? Mówiłam, że czekamy na ciebie.
Przełknęłam
ślinę. Powrót do Munga wydawał mi się niewłaściwy. Czułam, że
muszę odpokutować moje błędy i pomyłki. Poza tym przez dwa lata
bardzo dużo się zmieniło, kilka osób ze starego zespołu odeszło
gdzie indziej, pojawili się nowi. Z jednej strony to miejsce było
zbyt znajome, z drugiej zbyt obce.
-
A gdybym… gdybym chciała spróbować gdzieś indziej? Jak pani
myśli, czy to w ogóle możliwe?
Patrzyła
na mnie dłuższą chwilę świdrującym wzrokiem, pod którym zawsze
czułam się jak pierwszoklasistka złapana na gorącym uczynku –
zupełnie
jak
wtedy, gdy zostałam z Harrym przyłapana przy
szmuglowaniu Norberta na wieżę astronomiczną. Dokładnie tak samo
wielki kamień wpadł mi do żołądka, powodując nieznośny ucisk i
mdłości; spociły mi się ręce.
-
Dlaczego nie?
Zmieszałam
się.
-
No… dostałam wyrok. Zakaz wykonywania zawodu…
-
Na dwa lata – wtrąciła.
-
...i zastanawiam się, czy ktokolwiek w ogóle będzie skłonny, żeby
mnie zatrudnić, no bo przecież
kto by chciał takiego pracownika z wyrokiem sądowym…
-
Jesteś świetną uzdrowicielką, Hermiono, a ja za ciebie poręczę.
- Za wszelką cenę starałam się unikać jej wzroku. - Nie ukrywam,
że wolałabym mieć cię w swoim zespole, ale popytam, może gdzieś
akurat potrzebują pracownika. I, Hermiono? - Wyczuwałam
uśmiech w jej głosie.
- Przestań się tak wszystkim zamartwiać,
przecież wiesz, że to niezdrowe.
*
* *
Aż
do wieczora nie otrzymałam żadnej wieści od Trevora. Próbowałam
dzwonić, pisałam, aż wreszcie postawiłam na kontakt osobisty i
stanęłam przed drzwiami jego mieszkania. Trochę zmartwiona, a
trochę zła, zaczęłam
się dobijać.
-
Trevor? Jesteś tam? - zawołałam w przerwie między pukaniem i
dzwonieniem dzwonkiem.
Nie
byłam pewna, czy w ogóle zastałam go w domu. Może poszedł do
Lucy? Chociaż prosiłam ją, żeby dała mi znać, jeśli się u
niej pojawi, a także od niej nie otrzymałam żadnej wiadomości.
Zapukałam ostatni raz, wycofałam się, gotowa do odwrócenia się
na pięcie i odejścia, a wtedy zgrzytnął zamek, klamka ugięła
się pod naporem dłoni, a w szparze między drzwiami a framugą
pojawiła się umęczona twarz Trevora. Złość wyparła
zmartwienie.
-
Czy ty jesteś poważny?!
-
huknęłam. - Co ty sobie myślisz? Czy zdajesz sobie sprawę… hej!
Wciągnął
mnie wciąż krzyczącą do środka i zamknął drzwi. Podążył do
kuchni, więc poszłam w jego ślady.
-
Dostałeś moją wiadomość? Dlaczego nie byłeś u Lucy? To twoja
siostra, myślałam, że się o nią martwisz, a
ty tak po prostu siedzisz sobie w domu. Wiesz co, powinnam zostawić
cię tak jak jesteś i dać sobie z tobą spokój.
Usiadł
przy stole i skierował na mnie umęczony wzrok. Opadłam na krzesło
naprzeciwko niego, mrużąc oczy.
-
A tak w ogóle, to co się z tobą dzieje?
Zanim
odpowiedział, wziął głęboki oddech.
-
Ja… mówiłem ci ostatnio, co się dzieje.
-
No właśnie, mówiłeś, że dostawałeś pogróżki. Nie sądzisz,
że miło by było czasem dać znać, że wszystko z tobą w
porządku? Przecież ja się martwię o ciebie.
-
Niepotrzebnie. - Poprawił okulary drżącą dłonią. Chwyciłam go
za nadgarstek i spojrzałam prosto w oczy, pochylona nad stołem.
-
Trevor, co się dzieje?
-
Nic się nie dzieje. Jestem ostatnio trochę… nic się nie dzieje.
-
Nie kłam, przecież widzę.
Już
nie chodziło tylko o jego nieporządny wygląd, krzywo zapiętą pod
szyją koszulę, rozwichrzone włosy czy drżenie rąk. Był bardzo
blady i po prostu czułam całą sobą, że coś jest nie w porządku.
Widziałam pojawiającą się zmianę w jego oczach, hardość
informującą, że podjął jakąś decyzję.
-
Myślę, że powinnaś wyjść.
Otworzyłam
usta.
-
C-co? - spytałam po chwili.
-
Wyjdź. Już.
Wyrwał
rękę z mojego uścisku i wstał, pokazując w stronę drzwi. Dalej
siedziałam na krześle, nie rozumiejąc, o co chodzi.
-
Hermiono… - Podszedł do mnie, pociągnął za ramię, zmuszając
do wstania i popchnął lekko w stronę drzwi. - Idź. Później ci
wyjaśnię.
Przystanęłam
w progu, obracając się przez ramię i patrząc na Trevora z ustami
otwierającymi się i zamykającymi jak u ryby wyjętej z wody.
Próbowałam coś powiedzieć. Trevor wyciągnął różdżkę,
wycelował we mnie. Przestałam się ociągać. Dopadłam do drzwi
wejściowych, otworzyłam je, ale za nimi już ktoś był. Nie
zdążyłam się mu nawet dobrze przyjrzeć, moją uwagę przykuł
wycelowany we mnie koniuszek różdżki, rozżarzony kiełkującym
zaklęciem. Nie zdążyłam zareagować, kula światła pomknęła w
moją stronę, zwalając mnie z nóg i odbierając przytomność.
~
* ~ * ~ * ~
Od
autorki: Powracam obroniona, zadowolona, odprężona pani magister
psychologii i zabieram się do pracy! Ostatnie wydarzenia, ostatnie
rozdziały, a później nowe opowiadanie. Jestem pełna ekscytacji i
nie mogę się już doczekać :)
Hejo hejooo :D
OdpowiedzUsuńTak to właśnie z Tobą jest, że gdy tylko mozolnie wypracuje sb jakąś opinię o człowieku, Ty od razu ją burzysz. W poprzednim rozdziale Trevor, jak ostatni sierota, dbał tylko o siebie. Teraz natomiast mam wrażenie, że gra rolę ostatniego Mohikanina. Bo że wygonil Hermione jestem w stanie zaakceptować, bo chcial ją ratować. Prawda?
I tak oto znowu pałam do niego sympatia, czując w środku, ze ten bohaterski żywot może się szybko skończyć.
I niechaj Hermiona wróci do leczenia, bo dzięki temu ona będzie zadowolona, a z Draco zamiast się sprzeczać, bd robić mnóstwo innych rzeczy 😉
Na przypomnienie dodam tylko, że kocham Dracona - miłością wielka i coraz większa, wiec nie waż się go uśmiercać😉
Pozdrawiam, Iva Nerda
No cóż, co poradzę, ludzie są zmienni :D A czym jest opowieść bez zwrotów akcji?
UsuńHah, śmiechłam. Spokojnie, nie zabiję tym razem Draco!
Chyba...
Pozdrawiam :)
Podoba mi się! :) Dobry zwrot akcji i radość, że Lucy nareszcie wróciła do żywych. Teraz nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Klaudyns.O
Malfoy poruszył bardzo ważna kwestie a mianowicie prace Hermiony. Ogromnie mi się nie podoba, że tkwi jako asystentka, to bardzo umniejsza jej ogromny potencjał. Niewątpliwie to co przeszła w życiu przypalilo jej ambicje, czy zapał, ale jakoś wydaje mi się, że jakieś zalążki znowu sie pojawiają prawda? Chce wierzyć, że to Malfoy ma na nią taki dobry wpływ. Wspólne mieszkanie? No kto, by pomyślał, ale fajnie, że panicz plasuje :D Granger cholernie wyolbrzmia, aż momentami nie wiem jak on z nią wytrzymuje i jak mu się udaje ją tak łatwo udobruchac. Aczkolwiek patrząc na sposoby, to się nie dziwię;D Lucy to taka pozytywna osoba w życiu naszej głównej bohaterki, dobrze, że w końcu wraca.
OdpowiedzUsuńTrevor, co też ona znowu majstruje... Żałuję, że nie pisałam tego komentarza na świeżo, bo co innego czytać coś, wiedząc co będzie później. Pamietam tylko, że bardzo mnie zaskoczyłas zakończeniem. Co tam się mogło wydarzyć? Przede wszystkim KTO?
Cos mi się wydaje, że nie raz jeszcze zatrzesiesz sceną. Mam tylko nadzieje, ze nikt z niej nie spadnie ;D
Czekam na rozwój sytuacji, do następnego! /N
Ona sama sobie umniejsza ten potencjał. Potrzeba kogoś, kto tupnie nogą i pokaże jej "nununu" ;)
UsuńWłaściwie to ktoś by mógł spaść z tej sceny, żeby nie było zbyt nudno, no nie? Hmm, kogo by tu zrzucić...? :D
sto lat mnie nie było, wchodzę z nadzieją, że mam tyyyyle do nadrobienia, a tu tylko jeden rozdział! Jestem rozczarowana ;p a teraz idę czytać ;D
OdpowiedzUsuńPrzykro mi :(
UsuńHejo, Laska, co się dzieje? Czy to jakieś mistrzostwa w trollingu? Przerwać w takim momencie, a potem milczeć i milczeć? Ok, przyznajemy Ci to mistrzostwo i prosimy o ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńA tak serio mam nadzieję, że u Ciebie wszystko ok. Jak tam życie po studiach? Ja obroniłam się zaledwie 2 tygodnie temu, ale ulga jest niewyobrażalna! Cudowna wręcz! Tylko co dalej z tym życiem... xD
Czekam z niecierpliwością na zakończenie tego opowiadania! (w sensie, że jestem bardzo ciekawa jak je zakończysz, a nie, że już mam go dość :P)
Buziaki!
Tak, dokładnie, już prawie dostałam tytuł mastera trollingu, jeszcze tylko troszkę!
UsuńA tak serio to zbieram się, tak otwieram tego worda, dumam, zamykam, znowu otwieram, robię kawę, dumam, zamykam, znowu otwieram... Oj ciężko, ciężko.
Do mnie jeszcze nie do końca dociera, że nie idę zaraz na kolejny rok, jeszcze nie zderzyłam się aż tak z rzeczywistością :D Ale trzeba się powoli przyzwyczajać...
Gratki za obronę! No i właśnie, wymyśliłaś już co z tym życiem? ;)
Hah, a ja chyba już mam go dość :D (W sensie opowiadania). Doobra, trzeba przestać marudzić i się za nie wziąć.
Buziaki :*
No dalej, dalej, Ig! To do Ciebie niepodobne :) Czekamy z niecierpliwością!
UsuńA z życiem... jak to z życiem. Też nadal nie do końca to do mnie dociera, że naprawdę skończyłam studia i teraz już tylko praca. Strasznie się boję, że te wybory, które teraz podejmuję mogą zaważyć na całym moim zawodowym życiu. A jednocześnie mam wciąż takie głupie przeświadczenie, że nadal jeśli tylko zechcę mogę robić co chcę... Oczywiście w rozsądnych granicach! Lekarzem już pewnie nie zostanę :p A Ty? Co z życiem? :P
Tak, dokładnie, chociaż powoli sobie tłumaczę, że to co robię teraz nie oznacza, że będę to robić przez całe życie, że jeśli będę chciała iść w trochę innym kierunku, to mam na to jeszcze kilkadziesiąt lat. No cóż, na razie jest ok, nie narzekam, chociaż myślę, że po jakimś czasie będzie mi brakować satysfakcji, poczucia że robię coś naprawdę sensownego, jakiegoś poczucia postępu. Na razie postaram się uzupełniać to innymi dziedzinami życia ;)
UsuńNo i cóż... ja też nie zostanę lekarzem :(