Przegadałam z Ronem prawie dwie godziny, zanim
popatrzył na zegarek i oświadczył ze zmarszczonym czołem, że powinien wracać do
domu. Nie dodał „do dziewczyny”, ale tak właśnie pomyślałam. Nie zdobyłam się
na uściśnięcie go na pożegnanie, tak jak to zrobiłam z Harrym, ale przynajmniej
uśmiechnęłam się do niego, a to więcej, niż mógłby się spodziewać.
Przez okno w sali Lucy zobaczyłam, że ma gościa. Po
krótko ostrzyżonych, brązowych włosach i wysportowanej sylwetce poznałam, że to
Adam. Weszłam do środka, a on na dźwięk otwieranych drzwi odwrócił się do mnie.
Dostrzegłam, że trzyma w swoich dużych dłoniach drobną, jasną dłoń Lucy.
Wymieniliśmy powitanie i usiadłam obok niego.
- Jakieś wieści? – spytał. Zdążył już przyzwyczaić się
do tego, że ja uzyskuję bardziej obszerne informacje od personelu niż on.
Westchnęłam, nim zaczęłam tłumaczyć mu najprościej
jak potrafiłam wszystko, czego dowiedziałam się od Franklina. Nie było tego
wiele, ale Adam codziennie mnie o to prosił. Podziękował, gdy podzieliłam się z
nim informacjami, które i tak nie wnosiły niczego nowego, a później oboje
zamilkliśmy. On gładził kciukami grzbiet jej dłoni Lucy, a ja przyglądałam się
jej nieruchomej twarzy, przypominając sobie różne sytuacje z jej udziałem. To, jak
zwijałyśmy się pod kocem na kanapie i piłyśmy wino na smutno i na wesoło, jak uściskała
moich rodziców widząc ich po raz pierwszy, czy też jak zaśmiewała się do łez z
mugoli, gdy zabrałam ją do kina na Bridget Jones. Widziałam jej roześmianą
twarz tak wyraźnie, że nie zdziwiłabym się, gdyby nagle otworzyła oczy i
uśmiechnęła się do mnie. Ale tego nie robiła.
Chciałam powiedzieć jej tyle rzeczy. Chciałam, żeby
tu była. Martwiłam się, że już nigdy nie odzyskam przyjaciółki. To było
niesprawiedliwe, że spotkało ją coś takiego, chociaż niczym sobie nie
zasłużyła.
Myślenie o Lucy automatycznie przypomniało mi o
Trevorze. Wcześniej tego dnia wysłałam do niego wiadomość brzmiącą mniej więcej
„musimy porozmawiać”, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Zrobiło się późno,
godziny wizyt dobiegały końca, a ja i tak nie mogłam nic zrobić, więc równie
dobrze mogłam iść prosto do niego.
- Pójdę już – poinformowałam Adama. Skinął głową, ze
wzrokiem wciąż utkwionym w splecionych z Lucy palcach. Nie mogłam złapać z nim
wspólnego języka, ale może wcale tego w tym momencie nie potrzebowaliśmy. On
nie dowcipkował i nie wyrywał się jak kiedyś, a ja… cóż, miałam tyle
przemyśleń, którymi nie mogłam się z nim podzielić, że wolałam milczeć.
Odgarnęłam delikatnie włosy z czoła Lucy i
uśmiechnęłam się do niej.
- Śpij dobrze. – Miałam nadzieję, że mnie słyszy. – Byłoby
fajnie, gdybyś jutro się w końcu obudziła. Czekamy na ciebie.
Adam mruknął jakieś potwierdzenie. Położyłam mu dłoń
na ramieniu w ramach pożegnania, na co zareagował wzdrygnięciem.
- Ty też powinieneś iść do domu – powiedziałam do
niego, usiłując zajrzeć w jego jasnozielone oczy. – I porządnie się wyspać.
Nie wyglądał najlepiej. Żadne z nas nie wyglądało
najlepiej w ostatnich dniach.
Odchrząknął, nim się odezwał.
- Jeszcze trochę z nią posiedzę. – Mówił cicho,
schrypniętym głosem. – Nigdzie mi się nie spieszy.
- Tylko uważaj na Annabelle. Franklin mówił mi, że
przyszła do pracy zła jak osa.
Adam znów skinął głową na znak, że mnie usłyszał,
ale nie doczekałam się żadnej innej reakcji, więc wyszłam.
*
* *
Stanęłam pod drzwiami mieszkania Lucy i Trevora z
różdżką w pogotowiu. Niby nie spodziewałam się żadnego ataku, ale ostrożności
nigdy za wiele, a przecież to Trevor był celem. Tym bardziej się o niego
martwiłam. Draco powiedział mi o tym dwadzieścia cztery godziny temu, a Trevor
nie odpowiedział na mój list. Z niepokojem zapukałam do drzwi, odrzucając myśli
o tym, że może wykrwawia się na podłodze w kuchni i nie było nikogo, kto mógłby
mu pomóc.
Stosunkowo szybko usłyszałam kroki, a później szczęk
zamka. Trevor miał roztrzepane włosy, osmolony nos i przekrzywione okulary.
Serce zabiło mi mocniej.
- Co się stało? – spytałam, wpraszając się do
mieszkania wciąż z wyciągniętą różdżką. Omiotłam wzrokiem wnętrze.
- Ale o co ci chodzi? – dobiegł mnie jego zdumiony
głos, kiedy zaglądałam do kuchni i salonu, gotowa zaatakować w każdej chwili.
- Ktoś cię napadł?
- Co? – Trevor prychnął, jakby śmieszyła go ta
insynuacja. – Gdzie tam. Skąd ci to przyszło do głowy?
Odwróciłam się do niego, nie opuszczając różdżki.
- Rozmawiałam z Draco. – Po jego minie
wywnioskowałam, że nie wie, o co mi chodzi. – O Stowarzyszeniu Wyklętych –
dodałam, unosząc sugestywnie brwi. Dziwnie brzmiała ta nazwa przechodząca przez
moje usta. Nie mogli wymyślić czegoś bardziej kreatywnego?
- Aha.
- Aha? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Pisałam do
ciebie, nie odpowiadałeś. Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej, że jesteś na
celowniku? Mogłabym…
- Co byś mogła? – wszedł mi w słowo. Opuściłam
różdżkę.
- No nie wiem. Wprowadzić się. Zabrać cię do siebie.
Cokolwiek?
- Daj spokój, Hermiono.
Poprawił okulary, nim udał się do swojego pokoju,
mijając mnie i zostawiając osłupiałą.
- Trevor! – zawołałam do jego pleców, gdy odzyskałam
głos. – Czy ty zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji? Podpadłeś czymś
najniebezpieczniejszej na tę chwilę organizacji, zaatakowali twoją siostrę, a
ty tak spokojnie do tego podchodzisz? Trevor!
Zniknął za drzwiami, więc podążyłam za nim.
Przystanęłam w progu, omiatając wzrokiem bałagan, jaki panował w pomieszczeniu.
Porozrzucane ubrania, notatki, pióra i inne szpargały walały się po podłodze,
łóżku, biurku i każdej innej wolnej powierzchni. W kącie leżały bezładnie puste
fiolki, znalazłam też na dywanie plamę, która wyglądała jak rozlany atrament.
Wniosek mógł być tylko jeden.
- Dopadli cię? Czegoś szukali?
Trevor, który usilnie przetrząsał bałagan w
poszukiwaniu czegoś, prychnął.
- Hermiono, możesz przestać? Nic się nie dzieje.
Pochylił się i zajrzał pod łóżko. Z konsternacją przyglądałam
się odsłoniętemu kawałkowi jego bladej skóry, odcinającego się na plecach
pomiędzy krawędziami nieśmiertelnego swetra i spodni. Z cichym okrzykiem
satysfakcji, czerwony na twarzy, wyłonił się spod łóżka z różdżką. Złożyłam
ręce na piersi.
- To chyba niezbyt mądre, żeby gubić różdżkę w
twojej sytuacji, nie sądzisz?
Zdmuchnął z różdżki kłębek kurzu, który się do niej
przykleił, i zamachał nią na próbę jak jedenastoletni dzieciak, który stoi
pośrodku sklepu Ollivandera, chcąc kupić swoją pierwszą magiczną różdżkę.
- Zostaw to – poprosiłam, kiedy przedmioty zaczęły
się unosić i wirować po pokoju, szukając swojego miejsca. Uchyliłam się przed
zmierzającą w stronę mojej głowy książką. – Mówię poważnie. Chodźmy do kuchni,
zrobię herbatę, usiądziemy na spokojnie.
- Tak, zaraz do ciebie przyjdę.
Z westchnieniem zostawiłam go samego i przeszłam do
kuchni. Wstawiłam wodę, wyjęłam dwa kubki i ustawiłam je na blacie. Trochę
gorzej poszło mi ze znalezieniem herbaty, która zatonęła w odmętach paczek,
pudełeczek i saszetek upchanych byle jak w szafce. W końcu wyłowiłam jakieś
dwie samotne torebki. Po zapachu wywnioskowałam, że to zwykła czarna herbata, i
wrzuciłam po jednej do każdego kubka.
Trevor dołączył do mnie, gdy siedziałam już przy
stole, dmuchając na stojący przede mną napar. Poprawił okulary na nosie, jednak
nadal był czymś usmolony, a jego włosy błagały o grzebień. Nie patrzył mi w
oczy.
- Rozmawiałam z Draco – powtórzyłam, starając się mówić
spokojnym, przyjaznym głosem. – Wiem o Stowarzyszeniu Wyklętych. Wiem, że
podpadłeś Niepokonanym. I że jesteś w niebezpieczeństwie. Byłoby super, gdybyś
chociaż powiedział mi, nad czym takim pracowałeś.
- Hermiono, nic się nie dzieje – powtarzał swoje. –
Serio, nic mi nie grozi. Weź głęboki oddech, uspokój się. Przesadzasz.
- Ja przesadzam? – Pochyliłam się nad stołem. – Lucy
leży w szpitalu. Twoja siostra. Celowano do ciebie. Czy może chcesz mi
powiedzieć, że coś mi się ubzdurało?
- Posłuchaj… - Zmarszczył nos, drgnęły mu kąciki
ust. – To nad czym pracowałem… to broń, którą chcą wykorzystać Wyklęci. Ktoś
sypnął Niepokonanym, którzy chcieli mnie nastraszyć. Przesłali mi wiadomość,
rozumiesz? Całkiem jasną. Mam przestać, bo ucierpi ktoś, na kim mi zależy. Nie
przestałem, więc zaatakowali Lucy. Teraz zamierzam ich posłuchać. Wszystko
będzie dobrze.
- Ja… - Zabrakło mi słów z oburzenia. – Trevor! I
co, myślisz, że jak ze wszystkiego zrezygnujesz, to automatycznie będziesz
bezpieczny? Ty i wszyscy inni ludzie? Nie sądzę. Zaszedłeś już tak daleko, nie pozwól,
żeby to, co się stało Lucy poszło na marne. Ucierpiała, ale to może mieć jakiś
sens. Jest bezpieczna. Wymyślimy coś, żebyś ty też był bezpieczny, skończysz tę
całą broń i wtedy będziemy mogli jej użyć na…
- Nie, Hermiono. – Wyglądał na całkiem zdecydowanego,
zupełnie jakby moje argumenty w ogóle nie miały szansy do niego trafić. – To
koniec. Ja pasuję.
Popatrzył mi ostro w oczy, jakby próbował wygrać w
ten sposób potyczkę i udowodnić, że ma rację. Pokręciłam głową.
- Nigdy nie sądziłam, że jesteś tchórzem. Co z
twoimi ideami, co z pragnieniem, żeby ulepszać świat? Pracujesz nad jedną z
najważniejszych rzeczy, które właśnie to mogą zrobić, a ty tak po prostu się
wycofujesz? Jaki to ma cel?
- Nie jestem tchórzem. Jestem realistą.
- Nie wierzysz w to. Ja w to nie wierzę. Posłuchaj.
– Chwyciłam go za przegub ręki, powstrzymując od wstania. – Przeniesiesz się do
mnie, moje mieszkanie jest dobrze strzeżone magią, podwoimy bariery, pomogę ci.
Uwiniemy się z tym i przystąpimy do walki. Tak trzeba postąpić, Trevor.
- U ciebie nie ma warunków.
- To w takim razie ja przeniosę się do ciebie. Nie
możesz być sam. Nie musisz być sam. Pozwól sobie pomóc.
Pokręcił głową, zbywając moje argumenty.
- To koniec, nie będę już pracował nad bronią. Tak
postanowiłem.
- W takim razie jesteś egoistą.
Puściłam go i oparłam dłonie o krawędź stołu, jakbym
miała zamiar się od niego odepchnąć. Chciałam to zrobić, chciałam obrazić się i
wyjść, ale to byłoby zbyt proste.
- Nie jestem egoistą. Może i Lucy jest dobrze
pilnowana, ale kto to wie? To tylko szpital, nikt nie będzie jej obserwował
dwadzieścia cztery godziny na dobę, bez żadnej przerwy. A co z tobą? Myślisz,
że nie dobiorą się do ciebie? Do stu dementorów, a powiedz mi co z moimi
rodzicami? Mam ich ukryć, wysłać do Australii, żeby nie stała im się krzywda?
Ałć. Przytyk zabolał. Skrzywiłam się mimowolnie.
- Potrafię sama się obronić. – Zmrużyłam oczy. –
Dziękuję za troskę. Co do innych… nie sądzisz, że będą bezpieczniejsi, jeżeli
rzeczywiście opracujesz tę całą broń?
- Ty nic nie rozumiesz.
Wstał, podrapał się po głowie, obszedł ciężkim
krokiem kuchnię. Kilka razy próbował coś powiedzieć, ale dobiegały mnie od
niego tylko serie westchnięć i jęków. Uważnie obserwowałam każdy ruch jego
napiętych mięśni.
- Nie, nie rozumiem – podrzuciłam w końcu. – Trevor,
jesteś geniuszem. Do cholery, wynalazłeś lekarstwo na raka. Na raka! Mój tata
jest dzięki tobie zdrowy, może żyć dalej. Jak tylko lek przejdzie testy, na
pewno uratujesz też mnóstwo innych ludzi. Pracujesz nad bronią, dzięki której można
pokonać, albo chociaż zdobyć przewagę nad ugrupowaniem, które terroryzuje
ludzi. Nie możesz się teraz wycofać. Musisz zebrać w sobie odwagę i…
- Tu nie chodzi o odwagę.
Oparł się o stół, pochylając nade mną. Z bliska
zauważyłam, że jego oczy są przekrwione.
- A o co chodzi?
- O bezpieczeństwo – powiedział szybko. – Moje.
Twoje. Wszystkich.
- Nie mogę tego słuchać. – Wstałam, ignorując
nienapoczętą, jeszcze parującą herbatę. Chwyciłam zwisającą z oparcia torebkę.
– Czy ty się w ogóle słyszysz? Przestań się mazać. Mamy wojnę. Przemyśl to i
odezwij się do mnie. Cześć.
Nie zatrzymał mnie, na co miałam po trosze nadzieję,
więc nie do końca usatysfakcjonowana wyszłam. Oddychałam ciężko, wciąż
wzburzona. Wypadłam z klatki na chłodne, zimowe powietrze. To już drugi raz w
ciągu ostatnich miesięcy, kiedy zdania moje i Trevora tak bardzo się od siebie
różniły i żadne z nas nie chciało ustąpić. Tym razem nie mogłam jednak po
prostu wykraść jego pracy i użyć jej bez jego zezwolenia. Nie była skończona.
Nie wiedziałam co to jest i jak działa. I obiecałam Trevorowi i samej sobie, że
więcej tak nie postąpię. Krzyknęłam z bezsilności, nie przejmując się tym, czy
ktoś mnie usłyszy. Cały ten dzień to jakaś totalna porażka.
*
* *
Nadal byłam poirytowana, kiedy następnego dnia
przyszłam do pracy. Znów byłam przed Draco, który w drodze do biura ucałował
mnie krótko w policzek.
- To tyle? – spytałam zaczepnie. Popatrzył na mnie,
nie rozumiejąc o co mi chodzi. – Nieważne – sapnęłam.
Nie mogłam przelewać na niego złości na cały świat
już od samego rana. Pakując się w ten układ doskonale wiedziałam, że w pracy
musimy udawać, że nie łączą nas żadne pozasłużbowe relacje.
- Przemyślałem to, o czym wczoraj rozmawialiśmy –
powiedział cicho, pochylając się nad moim uchem. – Spotkajmy się u mnie dziś
wieczorem.
Przełknęłam ślinę i kiwnęłam głową. Poza balem, zupełnie
inną okolicznością, jeszcze nigdy nie byłam u niego w domu. Astoria się
wyprowadziła, ale… to nadal jej terytorium. Czułam się niepewnie na samą myśl,
że mam się tam rozgościć.
- Czego się napijesz? Herbaty? Kawy? Szklaneczki
czegoś mocniejszego?
- Wodę poproszę.
Nerwowo mięłam rączki torebki, podążając za Draco do
saloniku urządzonego w starym stylu, pełnego stoliczków, kanap i foteli. Wielkość
jego domu trochę mnie krępowała, no bo jak można mieszkać w takiej rezydencji?
Sam przedsionek był przecież wielkości mojego mieszkania. A ile to sprzątania!
Chociaż Malfoy z pewnością miał od tego innych ludzi. Przynajmniej nie
korzystał już z usług skrzatów, jak miała to w odwiecznej tradycji jego rodzina.
Posadził mnie w wyściełanym miękkimi poduszkami
fotelu i machnął różdżką w stronę kredensu z ciemnego drewna, zdobionego
złotymi ornamentami, by przywołać dwa kryształowe kielichy.
- Nie mówiłeś mi przypadkiem ostatnio o tym, że po
Bitwie o Hogwart wyprowadziłeś się z domu? – spytałam, obserwując jak
odkorkowuje karafkę wypełnioną wodą, cytryną i listkami mięty, po czym napełnia
kielichy. – Jak to się stało, że znów tu mieszkasz?
- Moi rodzice – powiedział z naciskiem, odstawiając
ze stukotem karafkę na stolik – zawsze odbierali to jako głupią fanaberię.
Namawiali mnie do powrotu, choć byłem bardzo zadowolony z mojego nowego
apartamentu i doskonale o tym wiedzieli. Ale co ludzie powiedzą? Znaleźli swoją
kartę przetargową w Astorii, która nalegała, żebyśmy po ślubie przeprowadzili
się do rezydencji. Oni zaś wspaniałomyślnie przekazali ją nam, wyprowadzając
się do Szkocji.
- Do Szkocji? Dzięki. – Zwilżyłam suche usta w
chłodnej wodzie z kielicha, który mi podał. – Nie wiedziałam, że twoi rodzice
mieszkają w Szkocji.
- Chcieli zmienić otoczenie. Wybudowali rezydencję
jeszcze większą niż ta, ich hobby to wznoszenie imponujących labiryntów na
tyłach domu i hodowla koni.
- Hm.
Przesuwałam w zamyśleniu palcem wskazującym po
obrzeżu kielicha. Teraz, kiedy Astoria zniknęła ze sceny i wydawałoby się, że
związek mój i Draco kwitnie, zaczęłam myśleć o rzeczach, które wcześniej nie
zaprzątały mojej uwagi. Jak na przykład to, czy kiedyś oficjalnie poznam jego
rodziców i jaki będzie ich stosunek do mnie. Z pewnością nie przyjmą mnie tak
dobrze jak moi jego. Wolałabym, żeby konfrontacja oko w oko nigdy nie nastąpiła.
- Utrzymujemy głównie kontakt listowny – dorzucił
Draco, rozsiadając się w drugim fotelu, odwróconym o kąt czterdziestu pięciu
stopni od mojego. Ciekawe, czy służba ustawiała je codziennie z linijką. Dzielił
nas okrągły stolik na bogato zdobionych nóżkach. – Nigdy nie byliśmy typem
zżytej rodzinki, jeśli to zaprząta ci głowę.
- Nie, ja nie… - Westchnęłam. – No dobrze. Może
trochę. Wiedzą o Astorii? O tym, że… wyprowadziła się? Jest w ciąży?
Wzruszył ramionami, pomiędzy jego brwiami pojawiła
się ledwie dostrzegalna zmarszczka.
- Ja nic im nie mówiłem, a gdyby ona się z nimi
kontaktowała, na pewno już dostałbym wyjca. Więc nie, raczej nie. Poza tym nie
mamy pewności, że rzeczywiście jest w ciąży.
- Och, Draco… - Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem.
– Wydaje mi się, że nie mówiłaby tego bez powodu. Nie mógłbyś się tego jakoś… dowiedzieć? To
nie daje mi spokoju. Dziwię się, że ty możesz spać spokojnie.
- Kto powiedział, że śpię spokojnie?
Tak właściwie to od feralnego balu sylwestrowego nie
spędziłam z nim ani jednej nocy. Nie mogłam mieć pojęcia o tym, jak śpi, ale
sama nie sypiałam zbyt dobrze. Ta cała sytuacja z Lucy, z Trevorem, z Astorią,
z Draco… Przekładałam się bezradnie z boku na bok, a do mojej głowy wciąż i
wciąż napływały nowe, natrętne myśli.
- To musiałby być jakiś… trzeci miesiąc? – Drążyłam.
– Czwarty? Nie zaczęłoby już być widać?
- Przestań się tym zadręczać. Zrobię wszystko, żeby
ta sytuacja nie miała na ciebie żadnego wpływu.
To niemożliwe, pomyślałam, ale zatrzymałam
wątpliwości dla siebie. Ta rozmowa prowadziła donikąd. Zresztą nie po to się
spotkaliśmy. Wzięłam głęboki wdech, nim utkwiłam badawczy wzrok w
szaroniebieskich tęczówkach Draco.
- Powiedziałeś, że przemyślałeś to, co powiedziałam
odnośnie Stowarzyszenia Wyklętych.
Skinął głową, ale nie palił się do odpowiedzi.
Ciągnęłam dalej, ośmielona.
- Co masz na myśli? Rozmawiałeś z kimś? Pozwolicie
mi dołączyć i działać?
- Rozmawiałem z dwoma osobami, które również mają
decydujący głos. Zgodzili się przyjść tu dzisiaj i się z nami spotkać.
Sapnęłam.
- Serio? I mówisz mi to dopiero teraz? Mogłam się
jakoś lepiej do tego przygotować, mogłam… - Otaksowałam wzrokiem swoje dżinsy i
luźny szary sweter, przygładziłam związane w węzeł włosy.
- Wyglądasz dobrze – przerwał mi. – Nie chciałem
wcześniej cię denerwować.
- Nie chciałeś mnie denerwować? – Wypowiedziałam to
jękliwie, z grymasem na twarzy. – A nie uważasz, że jestem wystarczająco
zdenerwowana tym, że moja przyjaciółka się nie budzi i nie wiem kiedy i czy w
ogóle się obudzi? Tym że mój przyjaciel jest w niebezpieczeństwie i nic sobie z
tego nie robi? Czy może…
- Dobra, rozumiem – wtrącił, nim zdążyłam się na
dobre rozkręcić. – Jeśli chcesz, możemy o tym porozmawiać, ale później, bo
teraz nie mamy za dużo czasu.
- Kim oni są?
- Co?
- Kim są ci twoi wspólnicy?
Utkwiłam w nim badawcze spojrzenie, pod którym się
zmieszał. Odstawiłam pusty kielich na stolik, a dłońmi otoczyłam kolano nogi
założonej na nogę.
- Nie spodoba ci się to, oczywiście.
- Oczywiście – powtórzyłam za nim, unosząc brwi. –
Ale może jednak mi powiesz, nim będzie za późno?
*
* *
To byli Pansy Parkinson i Blaise Zabini. Pieprzona
Parkinson i pieprzony Zabini. Mogłam się tego spodziewać już od pierwszych słów
Malfoya dotyczących Stowarzyszenia – że ludzie ci nie zostali przyjęci do
Zakonu, że mają nieciekawą przeszłość i reputację. Mogłam dodać dwa do dwóch i
wiedzieć, że spotkam się ze Ślizgonami. Ale nie sądziłam, że… no cóż, będą to
nasi rówieśnicy. Raczej wyobrażałam sobie założycieli Stowarzyszenia jako ludzi
dorosłych, doświadczonych, może takich pokroju Syriusza – którzy z jakichś
powodów mieli zniszczoną reputację, ale tak naprawdę drzemało w nich dobro i
szlachetne pobudki, niedostrzegalne dla zewnętrznego świata. Mózg podsuwał mi
też o wiele gorszą wizję nawróconych Śmierciożerców, którzy nagle postanowili
stanąć po stronie ładu i sprawiedliwości. Ale nie przeszło mi przez myśl, że
Stowarzyszenie założyła trójka… no cóż, ledwo dorosłych ludzi. Takich jak ja.
Żadne z nich nie wydawało się być zachwycone moją
obecnością, Pansy Parkinson nie mogła pozbyć się niezadowolonego grymasu
wykrzywiającego wargi, zaś Blaise Zabini drwiącego półuśmieszku. Nie mógł też
powstrzymać zjadliwego komentarza, wygłoszonego tym swoim niskim, głębokim
głosem.
- Proszę, proszę, święta Granger przechodzi do
opozycji.
- Blaise. – Draco posłał mu stanowcze spojrzenie.
Wskazał na kanapę. – Usiądźcie.
Parkinson podciągnęła nogi do góry, zwijając się
wygodnie na siedzisku. Zabini usiadł z arystokratyczną godnością, omiatając
pomieszczenie pogardliwym spojrzeniem mówiącym, że nic nie robi na nim wrażenia.
Draco stał na środku jak bufor pomiędzy naszą trójką.
- Sytuacja jest poważna i każde z was zdaje sobie z
tego sprawę, więc proszę was o poważne, dorosłe zachowanie. – Pfft. Jakby miał
czegoś takiego oczekiwać po Ślizgonach. Utkwił we mnie wzrok. – Mówię do
wszystkich.
W odpowiedzi zwęziłam oczy. Odwrócił się do nowo
przybyłych.
- Jak już wam wspomniałem, opowiedziałem Hermionie o
naszej działalności, a ona wyraziła chęć pomocy.
- Tak, wspomniałeś o tym. – Pansy patrzyła na nas
spode łba. Niezbyt gęste, ciemne włosy miała ściągnięte w kucyk na czubku
głowy. Ubrana była w swobodne, luźne ciuchy. Jej twarz nadal przypominała twarz
mopsa, choć z żalem musiałam przyznać, że wyładniała. – Niestety nie byłeś tak
miły żeby wyjaśnić, co takiego jej opowiedziałeś.
- Mówiłem o tym, że postanowiliśmy postawić się
terrorowi Niepokonanych i olać ignorowanie nas przez Zakon. Oraz że stosujemy
niekonwencjonalne metody.
- Co to za metody? – wtrąciłam szybko widząc, że
Pansy również chce coś powiedzieć. Posłała mi mordercze spojrzenie, ale
zignorowałam je, skupiając całkowicie uwagę na nadal stojącym pomiędzy nami jak
mediator Draco. Jednak to nie on mi odpowiedział.
- Trochę tego jest. – Blaise bez pytania przywołał
machnięciem różdżki prostokątną szklankę oraz butelkę ognistej whisky, natychmiast
przystępując do jej nalewania. – Przejmowaliśmy Niepokonanych i torturowaliśmy
ich, by zaczęli gadać. Podłe gnojki są trochę zbyt lojalne wobec swojego
przywódcy i nie chcą śpiewać. Zaczęliśmy eliminować tych, na których udało się
zdobyć zeznania, rozwalać akcje, o których się dowiedzieliśmy i ciągle wchodzić
im w paradę. Komuś whisky?
- Zabijaliście ich? – Potoczyłam wzrokiem po
twarzach całej trójki. Mięsień na policzku Draco drgnął, zanim odwrócił ode
mnie twarz, Zabini przywołał kolejne szklanki i do nich również zaczął
beznamiętnie nalewać whisky, a Parkinson uśmiechnęła się szeroko.
- Ciii. – Przystawiła palec do ust. – My nie chcemy
o tym mówić, a ty nie chcesz tego wiedzieć.
Miałam ochotę ją uderzyć.
- Granger, whisky? – spytał Zabini, wskazując na
mnie otwartą butelką. – Nie zniesiemy tego na trzeźwo.
- Nie, dziękuję. – Posłałam mu pełne wyższości
spojrzenie, ale później znów spojrzałam na Draco i uznałam, że może jest trochę
prawdy w tym, że będzie ciężko na trzeźwo. Westchnęłam. – Albo nalej, niech
stracę.
Obserwowałam jak przywołuje kolejno stalowe kostki i
sprawnie zmraża je zaklęciem, a później rozdziela pomiędzy cztery szklanki.
Najwyraźniej był tutaj dobrze zadomowiony. Nie powinnam o tym myśleć w takim
momencie, ale zaczęłam zastanawiać się, jak dobrze ci dwoje znali się z
Astorią, co myśleli o jej odejściu i czy Draco wprowadził ich w szczegóły. Nie
powinno mnie to obchodzić, ale jednak obchodziło.
Draco najwyraźniej uznał, że niebezpieczeństwo
minęło, bo podał mi szklankę, a sam ze swoją zagłębił się w fotelu. Wzięłam łyk
ognistej, która rozkosznie paliła w przełyk. Tymczasem Zabini opowiadał dalej.
- Przeprowadziliśmy kilka niezłych akcji pod
przykrywką, kilku naszych udawało sympatyków Niepokonanych i w ten sposób też
wyciągaliśmy informacje. Niektórzy skuteczniej, inni mniej. Prawda Draco? –
dodał głośniej. Odniosłam wrażenie, że ten przytyk to rodzaj często
wypominanego żartu. Blondyn w żaden sposób na niego nie zareagował. – Ale
największa frajda to krzyżowanie planów Zakonowi.
- Nie powinniście działać razem? – zwróciłam mu
uwagę. Był bardzo pewny siebie, bardzo uśmiechnięty, i bardzo działał mi na
nerwy. Nigdy nie sądziłam, że znajdzie się ktoś, kto będzie irytował mnie
bardziej niż kiedykolwiek Malfoy.
- Może i powinniśmy.
Zabini wyprężył mięśnie, prostując się na siedzisku.
Coś z chochlika odbijało się wyraźnie w ciemnych tęczówkach jego podłużnych
oczu. Pamiętałam to spojrzenie jeszcze z Hogwartu, to właśnie dzięki niemu do
Zabiniego ustawiała się kolejka zauroczonych pannic. Na mnie jednak, na
szczęście, nigdy nie działało. Nie lubiłam takich aroganckich do
ordynaryjności, zapatrzonych w siebie typków.
- Pewnie powinniśmy współpracować z Zakonem –
kontynuował Zabini – ale świętoszkom nie pali się do wyciągania do nas dłoni, a
i nam niespecjalnie na tym zależy.
- Dali nam jasno do zrozumienia, że nami gardzą –
dodała Pansy pełnym usilnie skrywanego wyrzutu głosem. Pochyliła się w przód,
wybałuszając na mnie oczy. – Poza tym musielibyśmy się tłumaczyć z mnóstwa rzeczy,
które wolelibyśmy zachować dla siebie.
- Hm. – Skinęłam powoli głową, ze szklaneczką whisky
przyciśniętą do piersi. – To ilu was jest?
- Kilkunastu, może trochę więcej – powiedział Draco,
zanim zdążył odezwać się ktoś inny. – Właściwie żadne z nas nie zna dokładnej
liczby. Nie spotykamy się wszyscy razem.
- To ze względów bezpieczeństwa – dorzuciła Pansy.
- Każde z nas ma pod sobą kilkoro ludzi, którzy
pracują w parach lub zespołach – ciągnął Draco. Zabini również miał coś do
wtrącenia:
- Jeśli ktoś zacznie kapować, to nie pociągnie za
sobą wszystkich.
Przesunęłam wzrokiem po twarzach każdego z nich.
- Co wy, myślicie, że jesteście jakąś mafią?
Żadne z nich nie zrozumiało mojego pytania. Zrezygnowana
odpuściłam i pozwoliłam im kontynuować. Mówili o początkach Stowarzyszenia, o
tym jak we trójkę, pełni entuzjazmu i nadziei, zaczęli działać przeciwko
Niepokonanym. O tym, jak przyjęli pierwszych nowych członków, jak zaczęli infiltrować
struktury Niepokonanych i o różnych rzeczach, o których nawet mi się nie śniło,
że działy się tuż pod nosem Zakonu, ledwie na granicy prawa. Opowiadali na
zmianę, whisky lała się strumieniami, a ja chłonęłam każde słowo z szeroko
otwartymi oczami. Ten podziemny świat, który jawił się przede mną, wydawał się
być tak nierzeczywisty, a równocześnie tak realny, że ogarnęło mnie dziwne
uczucie pomieszania z poplątaniem.
Później, gdy już zamilkli z wypiekami na twarzy i
blaskiem w oczach, nadeszła moja kolej. Nie mogłam uwierzyć, że pokonali
nieufność i tak otworzyli się przede mną, podejrzewałam, że wcześniej Draco ich
trochę urobił. Moja wiedza na temat działań Zakonu nie była zbyt obszerna, ale
podzieliłam się wszystkim, czego udało mi się dowiedzieć, odwdzięczając się za
przekazane informacje. Audiencja często mi przerywała, w większości przypadków
był to Zabini, dopytując o różne rzeczy i każąc mi jeszcze raz powtarzać
niezrozumiałe dla nich wątki. Nim się spostrzegliśmy, wielki stary zegar w
kącie wybił północ. Zabini i Parkinson popatrzyli po sobie, uzgodnili, że to
już czas na nich i zaczęli się podnosić z siedzeń.
- Nie jesteś taka najgorsza. – Jak zrozumiałam słowa
te wypowiedziane przez Zabiniego miały być komplementem. Uniosłam z wyższością
podbródek.
- Ty też nie jesteś taki najgorszy.
- A ja nadal nie jestem przekonana. – Parkinson przyglądała
mi się z góry, więc wstałam, odpychając się od miękkich podłokietników, żeby
wyrównać nasze pozycje. Dziewczyna bawiła się końcówką swojego kucyka,
nawijając ją na palec.
- Nie masz już wyjścia. Za dużo wiem.
Przygryzła dolną wargę, ale szybko wypuściła ją z
zębów, jakby przyłapała się na niedozwolonym zachowaniu.
- Draco mówi, że ręczy za ciebie – odparła. Blondyn
skinął głową, co zauważyłam kątem oka. Była Ślizgonka nie patrzyła na mnie, a
na niego. – Żeby tylko nie musiał tego żałować.
Wyszli, stanowczo nalegając, by Draco ich nie
odprowadzał, zostawiając po sobie puste szklanki i butelkę po whisky. Nadal
stałam na środku pokoju, kiedy mężczyzna podszedł naprzeciwko mnie. Jego ręka
wystrzeliła, by chwycić mnie za ramię.
- Tego chciałaś, prawda? – spytał cicho, tak cicho,
że większość zrozumiałam z ruchu jego warg. Wyczuwałam w jego oddechu woń
ognistej whisky, której wypił więcej ode mnie, ale niewystarczająco, żeby się
upić. Sięgnęłam dłonią do jego policzka i pogładziłam go, czując chropawą fakturę
delikatnego zarostu.
- Tak, tego chciałam.
- Zostań na noc.
Zbliżyłam się do niego tak, że jego oddech omiatał
moją skórę, a jego oczy zaczęły się zlewać w jedno. Nasze nosy stykały się. Przymknęłam
powieki, rozchyliłam wargi. Czułam, jak jego ręka zsuwa się po moim ramieniu,
przesuwa się na plecy, otula mnie i odnajduje wgłębienie w talii.
Najwspanialsza rzecz, o której mogłam marzyć na zakończenie tego dnia.
- Z przyjemnością. Może zdradzisz mi dziś jeszcze
jakieś tajemnice?
- Na poznanie tajemnic trzeba sobie zasłużyć, a ty
zdaje się rozbiłaś dzisiaj bank ściśle tajnych informacji. Nie wystarczy ci?
- Wystarczy.
Z tymi słowami zatopiłam usta w jego miękkich
wargach, wprost stworzonych do całowania przeze mnie. Idealnych.
~
* ~ * ~ * ~
Od
autorki: Coraz bliżej końca! I coraz dalej równocześnie, czemu nie, skoro można
sobie utrudnić życie i poprzeciągać wątki :) Ech, miałam takie założenie, że w
tym miesiącu skończę "Jesteś", ale wychodzi na to, że będzie to nie
wcześniej niż w lipcu. O ile nie w sierpniu. Wszystko zależy od tego, jak
poukłada mi się w życiu w najbliższych miesiącach, bo na razie jest to dla mnie
jedną wielką niewiadomą.
Jak
myślicie, co (nie)dobrego wyniknie ze współpracy Hermiony ze Stowarzyszeniem?
Czy Trevor jest bezpieczny? Co z Lucy? Do następnego! ;)
Ej! Tak nie rób! Kończąc rozdział byłam taka spokojna o przyszłość bohaterów... a później przeczytałam notkę pod spodem i te pytania i zaczęłam się o nich wszystkich martwić! Napisz mi tu szybko, że nic nikomu się nie stanie a Lucy lada moment się wybudzi :)
OdpowiedzUsuńLuella
Przyszłość nigdy nie jest pewna i bezpieczna! Nie ze mną ^^ (Mówi ta co zabiła Draco w TTJ, wierz mi) :)
UsuńHejo hejooo :D
OdpowiedzUsuńTęskniłaś? No nie kręć tak głową, wiem, że tak ;D
Po pierwsze i najważniejsze (zanim całkiem o tym zapomnę): tytuł. Czy nazwanie drugiego rozdziału z kolei "tajemniczy" jest zabiegiem celowym i użyte jest tutaj z całkowitą premedytacją, ażeby moje szare komórki miały nad czym się głowić?
Po drugie: no przyznam szczerze, że tytuł jest adekwatny do treści rozdziału, bo tajemniczość wiedzie prym w tej notce. Nie spodziewałam się, że Draco aż tak bardzo jest pochłonięty przez konspiracje, wcześniej uważałam go jedynie, albo i aż za szefa. A swoją drogą to ciekawy zabieg z Twojej strony; odbiec całkowicie od głównej ścieżki opowiadania i zabrnąć w calkowicie inną, bardziej Voldemortową. Jako czytelnik biję brawo, głośno i wyraźnie. Bo zaskakiwanie wychodzi Ci baaardzo dobrze. Pytanie tylko gdzie to ich wszystkich zaprowadzi :P
Jeśli chodzi o Trevora, to niestety znowu przeszedł na ciemną stronę mocy, przynajmniej w moim odczuciu. Bo chęć ochrony rodziny to jedno, ale zwykłe tchórzostwo, z którym niestety w moim mniemaniu mamy tu do czynienia to drugie. Mam nadzieję, że się chłopak ogarnie, bo inaczej Hermiona znowu coś mu zwędzi sprzed nosa :D
W tym rozdziale kocham Dracona - miłością wielką i nieodwzajemnioną (niestety). I nie dlatego, że się niemal upił. Raczej za to, że w koncu zdecydował się podzielić się z Hermioną częścią swojego świata, którą do tej pory trzymał w ukryciu. Robi chlopak postępy!
Pozdrawiam, Iva Nerda
Oj, no przecież że tęskniłam! Jak możesz wątpić? :D
UsuńEmm... hmm... szczerze mówiąc, to że tak kolokwialnie powiem jeb***am się, zamotałam, kopiowałam, pisałam, zapomniałam, moja wielka wina, tytuł powinien być inny!
No cóż, zastanawiałam się nad tym, czy przypadkiem nie piszę tego źle, ale trzeba się uczyć na błędach. Mam jakąś łatwość w odbieganiu od tematu i tworzeniu tysiąca nieistotnych wątków, albo takich które można maksymalnie skrócić. Ale skoro mówisz, że zabieg jest w porządku, to... chyba jest w porządku :)
Och, teraz nie lubisz Trevora? To dobrze nawet. Im większy zamęt, tym bardziej się cieszę, ktoś musi budzić sprzeczne uczucia. A później może znowu go polubisz... nie? Zobaczymy :D
Ściskam cieplutko :)
O matko, przepraszam Cię za moje milczenie, ale tyle się ostatnio dzieje w moim życiu, że nie ogarniam :P Koniec studiów to przerażająca perspektywa! :D
OdpowiedzUsuńAle ogólnie wszystko na bieżąco czytam! Tylko jak się od razu nie zbiorę do komentarza to potem odwlekam i odwlekam...
W każdym razie jestem i chciałam Ci powiedzieć, że bardzo mi się podoba ta kończówka. Historia nabrała tempa i w sumie dość mnie ciekawi czy te wszystkie wątki były planowane od początku czy też wymyśliłaś je w trakcie, stąd ich tak późne wprowadzenie. Bo naprawdę to wszystko, co się teraz dzieje jest bardzo ciekawe. Zawsze wydaje mi się, że wspólne doświadczenia, szczególnie trudne i skomplikowane są dobrym tłem do rozwijającej się relacji bohaterów. I tu się zastanawiam czy taki był plan od początku? Uchylisz rąbka tajemnicy? :p
Podobają mi się również nawiązania do przeszłości, spotkania ze starymi przyjaciółmi i znajomymi. Wydaje mi się, że to też jakaś forma weryfikacji relacji naszych bohaterów, takie skonfronotowanie się z ludźmi z przeszłości, w której ich stosunki były zgoła inne :p Spotkanie Hermiony z Ronem bardzo na plus. Astoria troszkę szybko zniknęła z pola widzenia, zastanawiam się czy definitywnie. W sumie na początku to ją podejrzewałam o napadnięcie Lucy w ramach zemsty, ale wymyśliłaś coś bardziej oryginalnego.
Bardzo jestem ciekawa czy zmierzamy trochę wyboistą drogą do happy endu czy też nie :D Mam nadzieję, że nie każesz nam już długo czekać na rozwiązanie historii ;) Pozdrowienia i dużo weny!
Ps. Kiedy obrona? ;)
Oj tak, wiem coś o tej perspektywie :O
UsuńZe mną to najczęściej jest tak, że mam jakiś zarys i zamysł, a szczegóły wymyślam na bieżąco. Bardzo często najlepsze wątki wychodzą mi "przypadkiem", albo już w trakcie pisania, albo jak mój mózg ciągle o czymś myśli w tle i nagle wpada na pomysł :) Także tak, te wątki były planowane, ale bez szczegółów.
Dzięki, pozdrawiam :*
10 lipca się bronię :O A jak u Ciebie?
Trochę niepokoi mnie ta współpraca Hermiony ze stowarzyszeniem. Ciekawe co z tego wyniknie? Jednak najbardziej wzburza mnie ta niechęć do kontynuacji prac Trevora. Spodziewałam się po nim przede wszystkim większego zaangazowania, zapalu,odwagi, czy czegoś jeszcze. Nie wiem czemu ale mój mózg uwielbiający kryminały absolutnie nie potrafi zaufać Adamowi. Nie mam pojęcia co jest nie tak, ale tak już mam, że zwracam przesadna uwagę na każdego :D Hm, pojawienie się Parkinson czy Zabiniego dość przewidywalne, ale na pewno nie w takim kontekscie. Dręczy mnie ta ciąża Astorii, wręcz modlę się żeby okazała się bujdą, albo wynikała z jej zdrady.
OdpowiedzUsuńCiekawe pytanie jeśli chodzi o pogląd na cala sytuacje Lucjusza i Narcyzy;)/N