niedziela, 19 stycznia 2020

Jesteś: 33. Idealny + Epilog: Kocham cię


Kiedy otworzyłam wreszcie oczy w sali szpitalnej św. Munga, było już po wszystkim. Przespałam cały ciąg wydarzeń, utrzymywana w magicznej śpiączce ze względu na przebyte obrażenia. Chociaż nie mogłam sobie przypomnieć, żebym odczuwała dolegliwości przed utratą przytomności, najwyraźniej w czasie szaleńczego okładania Trevora czym popadnie nabawiłam się poważnego urazu głowy wraz ze wstrząśnieniem mózgu i paskudnym rozcięciem powyżej ucha. Oprócz tego uszkodziłam sobie część kości w dłoni, skręciłam kostkę na nierównym terenie wokół posiadłości, doprowadziłam się do skrajnego wycieńczenia i przebyłam zapalenie płuc.
Po chwilowej dezorientacji, podczas której nie byłam pewna czy niedawne wydarzenia to prawda czy tylko koszmarny sen, zaczęła mnie ogarniać panika. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem sama.
- Twój tata żyje – powiedział Draco, czuwający przy moim łóżku. Cieszyłam się, że właśnie te słowa wybrał jako pierwsze. Odetchnęłam głęboko z ulgą. – Nie podnoś się sama, spokojnie.
Pomógł mi unieść się trochę wyżej na poduszkach, objaśnił pokrótce dlaczego jestem w szpitalu i wezwał uzdrowicielkę. Na moje nieszczęście była nią Annabelle, która weszła do pokoju z kwaśnym grymasem na twarzy.
- Twoje wyniki się poprawiły – przeczytała z karty umieszczonej na podkładce, którą ściskała nerwowo w dłoni. – Miałaś dużo szczęścia, bo twój przyjaciel szybko zareagował i przetransportował cię prosto do nas, a ja jestem specjalistką od urazów głowy.
Wypięła dumnie pierś, jakby oczekiwała na pochwałę. Jesteś tutaj, bo ja straciłam pracę, pojawiła się myśl w mojej głowie. Zwolniło się moje stanowisko, a ty się do tego przyczyniłaś. Odsunęłam jednak od siebie dyktowane zazdrością myśli, chcąc jak najszybciej zostać sam na sam z Draco i dopytać, co takiego się wydarzyło. Nieusatysfakcjonowana moim brakiem odpowiedzi, Annabelle przebadała mnie szybko, nieco mniej delikatnie niż ja bym potraktowała pacjenta, po czym z uniesioną wysoko głową wyszła, rzucając jeszcze komentarz o tym, że na szczęście chwila moment mnie wypiszą.
Draco opowiedział mi o tym, że wybiegł zaraz za mną, by zatrzymać aurorów. Harry poprosił go o objęcie dowodzenia i doprowadzenie aurorów do taty, sam zaś przeniósł mnie do szpitala i został ze mną aż do momentu, gdy wrócił mój mężczyzna.
Draco nie chciał wdawać się w szczegóły, jeżeli chodzi o akcję dotyczącą mojego taty. Może to dobrze. Powiedział mi tylko, że Trevor nie kłamał. Kiedy go znaleźli, był ledwo żywy, ale obecnie znajduje się pod opieką specjalistów w magicznym szpitalu w Sydney, a jego stan się poprawia. Czuwa przy nim mama. Zrobiło mi się trochę smutno na myśl, że jest przy nim a nie przy mnie. Ale przecież moje obrażenia były niczym w porównaniu z jego, miałam przy sobie Draco, a poza tym nie chciałabym, żeby tata został zupełnie sam. Byłam już dorosłą dziewczynką i nie potrzebowałam mamy do ucałowania stłuczonego kolana. Jako że na terenie św. Munga niemagiczne urządzenia elektryczne dostawały szału i nie mogłam porozmawiać z mamą przez telefon, Draco obiecał, że skontaktuje się z nią jak tylko ode mnie wyjdzie, poinformuje że czuję się dobrze i przekaże ode mnie moc uścisków.
- A co z Trevorem? – chciałam wiedzieć.
Poczułam jak spoczywająca dotąd swobodnie dłoń Draco zaciska się na pościeli.
- Sands został zatrzymany i oczekuje na wyrok w Azkabanie. Niestety będziesz musiała zeznawać w procesie, tak jak my wszyscy.
Na wspomnienie mojego procesu o błąd w sztuce uzdrowicielskiej i towarzyszących mu emocji, poczucia winy, wstydu, złości, niezrozumienia i zagubienia, wewnątrz mnie znów zaczęło narastać uczucie paniki. Nie chciałam po raz kolejny tego przechodzić, nawet jedynie w charakterze świadka. To wiązało się ze zbyt wielkim bólem, połączonym niegdyś ze stratą córeczki i męża. Ale wzięłam głęboki wdech, popatrzyłam w oczy Draco i wsunęłam dłoń między jego palce a kołdrę.
- Wiem, że się tego boisz i nie chcesz, ale…
- W porządku – przerwałam mu. – Nikt tego za mnie nie zrobi. A Trevor musi ponieść konsekwencje swoich czynów.
Nadal nie mogłam w to uwierzyć. Jak bardzo Trevor musiał czuć się zraniony, żeby dopuścić się takich czynów? Jak bardzo musiał mnie nienawidzić? Ile z naszych rozmów, ile zachowań było na pozór, podszytych złością i bólem z jego strony? I czy kiedykolwiek był ze mną szczery? Od jak dawna to wszystko planował? Czy to on mnie śledził, żeby wzbudzić we mnie uczucie niepokoju i rosnącej paranoi? Kiedy zawiązał zmowę z Niepokonanymi? Czy całą intrygę uknuł sam, czy może miał pomocników? Czy to on osobiście zaatakował Lucy? Czy ja w ogóle kiedykolwiek go znałam?
- Nie roztrząsaj tego za bardzo – powiedział Draco, obserwując rozterki najwyraźniej malujące się na mojej twarzy. – Wszystko będzie dobrze. Sprawa zamknięta, jesteśmy cali i zdrowi, a Sands i Niepokonani poniosą karę.
- O mój Boże. Nieprawda. – Podniosłam ręce do ust na wspomnienie nieruchomiejącego na podłodze ciała. – Blaise. Tak mi przykro Draco.
Drgnął na dźwięk imienia przyjaciela, a po chwili uśmiechnął się krzywo. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak bardzo skupiłam się na sobie, tacie i Trevorze, że zapomniałam o śmierci Zabiniego. Wyciągnęłam rękę, by dotknąć palcami policzka Draco.
- Jak się trzymasz?
Wzruszył ramionami i uciekł wzrokiem.
- A jak mam się trzymać? Pozwoliłem mu uczestniczyć w tym głupim planie wyciągnięcia nas z więzienia. Nie sprzeciwiłem się, bo byłem pewny, że żadnemu z nas nic się nie stanie. Nie spodziewałem się, że Sands…
Głos mu się załamał a oczy zaszkliły, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Przytuliłam go bez namysłu, ale odepchnął mnie lekko.
- Co ty robisz, Hermiono? Powinnaś leżeć...
- Och, na brodę Merlina, Draco, nawet nie próbuj mi…
- Proszę cię, leż spokojnie.
Nie rozumiałam. To znaczy rozumiałam. Że stracił przyjaciela. Że potrzebuje mojego wsparcia. Że powinniśmy nawzajem dodać sobie otuchy i nie odpychać się, bo to szalenie trudna próba dla nas, dla każdego z osobna i naszego związku.
Ale nie chodziło tylko o to. Nie mogło. Kiedy się obudziłam nie przytulił mnie ani nie pocałował. Nie odwzajemnił żadnego z moich czułych gestów – nie ścisnął dłoni, którą ja ścisnęłam jego, zesztywniał gdy dotknęłam jego policzka, a później mnie odepchnął.
- Co zrobiłam nie tak? – spytałam. Patrzył na mnie przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Ty? Ty niczego nie zrobiłaś źle.
Prychnęłam.
- Chyba wyczuwam ironię.
- To źle wyczuwasz.
Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem. Czułam się tak, jakby próbował dać mi coś do zrozumienia bez słów, ale niestety nie potrafiłam tego pojąć. Musiał sam mi powiedzieć.
- Widzę, że coś jest nie w porządku. Nic z tym nie zrobię, jeśli mi nie powiesz.
Otworzył usta, a później je zamknął, nic nie tłumacząc. Obserwowałam go uważnie – jak promienie słońca wpadające przez okno tańczą na jego jasnych włosach i twarzy, jak wydobywają z tęczówek ciepłą, niebieskoszarą barwę, ale też jak podkreślają powstałe ze zmęczenia sińce pod oczami. Chyba schudł na policzkach. A może tylko tak mi się wydawało.
Cierpliwie czekałam, aż coś odpowie, ale gdy znów otworzył usta, drzwi do sali gwałtownie otworzyły się, sprawiając, że oboje podskoczyliśmy, wyrwani z intensywnej sytuacji pomiędzy nami.
- OMÓJBOŻEHERMIONO!
Po chwili już tonęłam w uściskach Lucy i jej gorączkowej paplaninie, mogąc jedynie rzucić Draco nierozumiejące spojrzenie spod jej ramienia. Czułam, że to nie wszystko, że chodzi o coś więcej, ale wiedziałam, że właściwy moment na wyjaśnienia już minął.
- Draco, czy możesz przysunąć to drugie krzesło… O dziękuję. Nie mogę w to uwierzyć. A wy możecie? Och jak dobrze, że się już obudziłaś! Ten durny blond babiszon, przez którego straciłaś pracę, nic mi nie chciał powiedzieć, bo nie jestem z rodziny. Dowiedziałam się dopiero przed chwilą od pielęgniarki. Wierzycie? Mój rodzony brat, jak on mógł… myślicie, że ktoś mógł się pod niego podszyć, na przykład przez eliksir wielosokowy? Ale w takim razie gdzie jest Trevor? Mój brat nie jest normalny, ale nigdy w życiu nie zrobiłby takiego świństwa…
- Właśnie że to zrobił – wtrącił Draco. Zacisnął wargi w wąską linię. Lucy popatrzyła na niego jak na idiotę, po chwili jednak wybuchnęła płaczem. Atmosfera momentalnie się zmieniła, zupełnie jakby ktoś wyciągnął korek z napełnionej wodą wanny. Przez chwilę ani ja ani Draco nie mogliśmy sobie uzmysłowić, jak powinniśmy się zachować.
- Ja wiem. – Pociągnęła nosem. – Wie-em o tym. Tylko ta-ak bar… bardzo tego nie rozu… nie rozumiem. Dziękuję. – Wysmarkała nos w chusteczkę, którą podał jej Draco. Tusz do rzęs rozmazał się jej pod okiem.
- Więc… - zagaiłam, lustrując jej kompletne ubranie. – Wypisali cię już ze szpitala?
Pokiwała gorliwie głową.
- Tak, ale ja cały czas tu jestem i pytam o ciebie. Zresztą gdzie miałabym pójść? Aurorzy przeszukują moje… nasze mieszkanie.
Znów zalała się łzami i zaszlochała, aż dostała czkawki. Draco poklepał ją niemrawo po plecach. Był dzielny, że jeszcze nie uciekł. Ja ścisnęłam jej dłoń.
- Przecież możesz pójść do mnie – powiedziałam łagodnie. – Draco, mogłeś dać jej klucz.
- A-ale… ja nie chcę być z tym… sama.
- A Adam? Lucy, gdzie jest Adam?
Przyszło mi do głowy, że też był zamieszany w tę sytuację, a teraz uciekł, by uniknąć konsekwencji. Lucy przewróciła oczami.
- Pokłóciłam się z nim. Zdenerwowało mnie, że nie rozumie, co ja czuję. W związku z moim wypadkiem, z twoim stanem, z Trevorem. Chyba nie mogę z nim być.
Nie zdążyłam nawet spytać dlaczego, bo Lucy opowiadała dalej.
- Jest dokładnie taki sam jak każdy facet. Kiedy robi się ciężko, ucieka zamiast pomóc. Nie rozumie, że ja nie jestem facetem, że inaczej przeżywam, że muszę wszystko dokładnie omówić i przeanalizować. Denerwuje się, że ciągle płaczę. Jakby to zależało ode mnie!
W chwili pauzy Draco znalazł moment dla siebie.
- To może ja… eee… zostawię was…
- Widzisz! – powiedziała triumfalnie Lucy, wskazując na uciekającego Draco. – O tym właśnie mówię. Jasne, idź sobie, my kobiety damy sobie radę.
Obrócił się jeszcze żeby nam pomachać, a później został mi przed oczami obraz jego oddalających się pleców i poczucie, że – jakby tego wszystkiego nie było wystarczająco – wydarzyło się coś jeszcze.

* * *

Nienawidzę cię. Tak bardzo, bardzo cię nienawidzę, że nie mogę na ciebie patrzeć, powiedziałam do Trevora tuż po tym jak wyznał, co zrobił mojemu tacie. To nie była prawda. Nie potrafiłam go nienawidzić. Ale nie umiałam również zrozumieć. Nie wiedziałam, co takiego musi się stać w głowie człowieka, by dopuścić się tak paskudnych czynów – by otruć ojca byłej dziewczyny, by zaatakować własną siostrę, by sprzymierzyć się z ugrupowaniem zagrażającym całej społeczności czarodziejów, by zabić z zimną krwią. Ile kłamstw, ile energii, ile niepotrzebnego czasu. Snuł intrygi jedna za drugą, coraz bardziej się pogrążając. Może nawet się w tym pogubił. Może żałował. Nie wiem. Chyba nigdy się nie dowiem.
Ale widok Trevora skutego kajdanami, wyprowadzanego z sali rozpraw po usłyszeniu wyroku – dożywocia w Azkabanie za zabójstwo z zimną krwią, usiłowanie zabójstwa na kilku osobach i sprzymierzenie się z Niepokonanymi, złagodzonego do dwudziestu pięciu lat po złożeniu zeznań na niekorzyść Niepokonanych… Ten widok będzie mnie prześladował do śmierci. Jego twarz zalana łzami pod prostokątnymi okularami. Jego przerażenie. Zasłużył sobie na to wszystko. A jednak… jednak był mi kiedyś bliski. Ufałam mu. Tak dobrze go znałam. Zawiódł mnie, wyrządził tyle zła. A jednak…
Pomógł w ostatecznym rozbiciu ugrupowania Niepokonanych. Nie uczestniczyłam w tej części procesów, ale byłam na bieżąco z gazetami, a poza tym Lucy odnajdywała ukojenie w wiedzy na temat wszystkiego co się dzieje i dzieleniu się nią. W jakiś sposób to jej pomagało. A jeśli jej pomagało, nie miałam prawa jej tego odbierać.
Zamieszkała u mnie do czasu, aż aurorzy zwolnią jej mieszkanie. Adam odwiedził nas kilkukrotnie i w końcu Lucy przyznała, że niepotrzebnie się uniosła i może jednak da mu jeszcze jedną szansę. Kiedy siedzieli sami w pokoju gościnnym, który chwilowo był jej azylem, zapadała niepokojąca cisza i wolałam wtedy wyjść na spacer, by zapewnić im prywatność. Cieszyłam się, że się im układa. A równocześnie bolał mnie dystans, który wytworzył się pomiędzy mną i Draco.
Nie powiedziałam o tym nikomu, ale pewnego dnia, gdy nie mogłam znieść bijącego od niego chłodu, poszłam do niego, do jego rezydencji, żądając wyjaśnień. Powiedział mi wtedy to, czego nie potrafił powiedzieć w szpitalu.
Że Astoria nie kłamała. Że jest w ciąży, a na dowód pokazał mi poruszające się magiczne zdjęcie dziecka rozwijającego się bezpiecznie w jej łonie. To był dla nas ogromny cios, po którym nie potrafiliśmy rozmawiać ze sobą jak ludzie.
Nie pracowałam już jako asystentka Draco. Powrócił do naszej rozmowy, że marnuję się w tym i powinnam robić w życiu co innego, a na koniec, po burzliwej kłótni przyznał, że nie wydaje mu się, żeby to było dalej dla nas odpowiednie. Początkowo uniosłam się honorem i obraziłam na niego, ale po przemyśleniu sprawy uznałam, że może mieć rację. Dlatego złożyłam wypowiedzenie i więcej się tam już nie pokazałam.
Zrobiłam sobie wolne od życia i wszelkich trudnych wyborów. Wiedziałam, że nieubłaganie zbliża się moment, w którym powinnam poszukać nowej pracy i – co bardziej naglące – mieszkania, chociaż Draco zapewnił mnie, że mogę mieszkać w aktualnym ile tylko chcę. To jednak nie było w porządku. Mieszkanie należało do niego i już wystarczająco nie w porządku było samo to, że w ogóle w nim zamieszkałam.
Nasz świat… mój świat… znów powoli się rozsypywał. Nie wiedziałam, na czym stoję. I nie rozumiałam, co tym razem zrobiłam źle.

* * *

Pewnego wieczoru w takim właśnie momencie, gdy zostawiłam mieszkanie w rękach niekryjących z tego zadowolenia Lucy i Adama, spotkałam Draco na cmentarzu. Czasem podczas spacerów nogi same mnie tam wiodły – do grobu Blaise’a, który zginął tak bardzo niesprawiedliwie i niepotrzebnie. Może była to jakaś forma samoumartwiania się, kurczowego chwytania przeszłości, nie wiem. Blaise nie był mi szczególnie bliski. Właściwie prawie go nie znałam. Ale był przyjacielem mężczyzny, którego kochałam, i z całkowitą pewnością mogłam stwierdzić, że wywarł na jego życie ogromny wpływ.
Tego dnia drogi moje i Draco skrzyżowały się właśnie w tym miejscu. Mogłam się tego spodziewać, choć do tej pory nie wpadliśmy na siebie ani razu. Stanął w ciszy tuż obok mnie. Prawie stykaliśmy się ramionami, ale jednak każde z nas bardzo się pilnowało. Napięcie było namacalne tak bardzo, że miałam wrażenie, iż zelektryzowało powietrze w promieniu kilku ładnych mil.
- Co teraz? – spytałam cicho, zdziwiona że głos nie odmówił mi posłuszeństwa.
Draco nie patrzył na mnie. Nie chciał albo nie potrafił. Czy to świadczyło o tym, że tak mało dla niego znaczyłam, a może tak dużo? Czułam narastający ból w klatce piersiowej, i że zaraz pęknie mi serce. Mimo to wciąż miałam nadzieję…
- Hermiono, jesteś… - głos uwiązł mu w gardle. Zacisnął powieki. – Jesteś najlepszą rzeczą, która spotkała mnie w życiu. Najwspanialszą osobą, jaką miałem szczęście poznać. I żałuję, że nie mogę paść przed tobą na kolana i poprosić, żebyś spędziła ze mną resztę życia.
Ból nie ustał, ale równocześnie czułam odrętwienie. Jak to możliwe? Zupełnie jakby mnie tam nie było, jakbym oglądała wszystko z boku. Jakby nie potrafiło do mnie dotrzeć, że to, co Draco mówi, nie jest najwspanialszym, co w życiu usłyszałam. Że to koniec, że już więcej nie będzie nas i nie będzie mnie takiej, jak dotychczas. Że wszystko się zmieni.
Łzy płynęły po moich policzkach, wsiąkając w kołnierz płaszcza. Patrzyłam na grób Blaise’a i Draco też patrzył. Byle nie na siebie nawzajem.
Wzięłam głęboki wdech.
- Ja wiem, Draco – powiedziałam. – Wiem, że nie potrafiłbyś zostawić swojego dziecka. Wiem, że gdyby nie ono, nie zostałbyś z Astorią.
- Hermiono, ja nie mogę… będę ojcem… ja… - Pokręcił głową, potarł skronie, jakby rozbolała go głowa. – Nie zrozumiesz… ja całe życie marzyłem o tej chwili, składałem sobie obietnice, że będę lepszym ojcem od mojego własnego, że moje dziecko będzie dla mnie najważniejsze na świecie. Nie mogę złamać tej danej sobie obietnicy. Nie mogę go zostawić.
Nie miał racji, bo doskonale go rozumiałam. I to tak cholernie mocno bolało. Przełknęłam łzy.
- Draco… zrobiłabym wszystko co w mojej mocy, żeby przywrócić życie mojej córeczce.
W końcu na mnie spojrzał.
- Hermiono, ja nie chciałem…
Podniosłam dłoń, uciszając go.
- Chciałam tylko powiedzieć ci, że rozumiem. Jest to jedna z najboleśniejszych chwil mojego życia, ale nie mam do ciebie pretensji.
Spojrzałam mu prosto w oczy, prawdopodobnie po raz ostatni. Tak bardzo chciałam, żeby mnie przytulił, żeby powiedział, że wszystko to nieprawda. Był moim ideałem, a mimo to odchodził.
Pozbierałam się już raz. Pozbieram się i po tym. Byłam silniejsza, mądrzejsza i wierzyłam w siebie. I choć Draco wyrwał mi serce z piersi i podeptał, wiedziałam że czas zdoła je uleczyć.
- Żegnaj.
- Żegnaj.

* * *

Mimo że cierpiałam, wiedziałam, że nie mogę pozwolić na to, żeby znów zmarnować kawałek życia, popadając w smutek i odrętwienie. Na niedługo przed feralnymi wydarzeniami wreszcie czułam, że odżywam. Spotkanie w domu Draco z Blaisem i Pansy uświadomiło mi, że oczekuję od życia czegoś więcej, a co ważniejsze – że ja sama mogę dać od siebie światu coś więcej. Dlatego skontaktowałam się z Harrym i z Ronem i ciężko pracowałam ramię w ramię z nimi, puszczając w niepamięć wszystko to, co wydarzyło się złego pomiędzy nami. Stałam się czynną działaczką Zakonu Feniksa i w ciągu kilku miesięcy osobiście doprowadziłam do ujęcia lub skazania pięciu członków grupy Niepokonanych. Stowarzyszenie Wyklętych, choć pozbawione jednego z założycieli i znacznie przez to osłabione, postanowiło wyciągnąć dłoń do Zakonu i pomóc w ostatecznym ujęciu większości złoczyńców. Koniec Niepokonanych rozpoczął sam Trevor, najpierw poprzez uwięzienie mnie, co doprowadziło do masakry w głównej siedzibie szajki, a później poprzez składanie obciążających zeznań. Trevor nie był tym, kim mogłoby się wydawać. Doszłam do wniosku, że to o wiele bardziej złożone. Nie popierał Niepokonanych i jego przynależność do ugrupowania nie miała podłoża ideologicznego. Niewykluczone nawet, że atak na jego domowe laboratorium rzeczywiście miał miejsce, a nie był tylko sfingowany w celu zamydlenia wszystkim oczu. Niestety nie miałam wiedzy o wszystkich szczegółach jego procesu i ta sprawa nigdy nie zostanie dla mnie całkowicie zamknięta i wyjaśniona.
Podczas wspólnych działań ze Stowarzyszeniem Wyklętych, miałam kilkakrotnie do czynienia z Pansy Parkinson. Dziewczyna oczywiście pałała do mnie nieskrywaną wrogością, ponieważ – choć nigdy nie padły te słowa – winiła mnie za śmierć Blaise’a. Drugą zaś sprawą było moje rozstanie z Draco, za które według niej ponosiłam pełną odpowiedzialność. Nigdy się specjalnie nie lubiłyśmy, ale te czynniki skutecznie przekreśliły możliwość cieplejszych relacji pomiędzy nami. Mimo wszystko spotkania z nią były oczywistym wyborem, w momencie gdy drugą opcją był Draco. Robiliśmy wszystko, żeby na siebie nie wpaść i nasi współpracownicy doskonale o tym wiedzieli.
Jednak po kilku miesiącach ciężkiej pracy, kiedy szajka Niepokonanych kurczyła się i przestała być realnym zagrożeniem, a dodatkowo ujęto ich główną przywódczynię, którą okazała się Florencja Martens, uznałam, że przysłużyłam się już światu w wystarczającym stopniu, i podjęłam decyzję, żeby ruszyć dalej. Zacząć od nowa w zupełnie innym miejscu, przestać dusić się przeszłością i zawalczyć o siebie.

* * *

- Omójbożeomójbożeomójboże!
- Lucy! – krzyknęłam. – Daj mi ten list.
Przyjaciółka zapiszczała, podskakując w miejscu, zanim przekazała w moje ręce pergamin przyniesiony kilka minut wcześniej przez sowę. Stałam przed nią owinięta w ręcznik, mocząc podłogę bosymi stopami i ściekającą z włosów wodą.
W końcu Lucy przekazała mi list i prawie znieruchomiała, czekając na moją reakcję. Prawie, bo całkowite znieruchomienie w jej przypadku byłoby niemożliwe. Zaczęłam czytać, a z każdym zdaniem moje serce waliło coraz mocniej. Dotarłam do końca i podniosłam wzrok na Lucy, która znów zapiszczała.
- Nie rozumiem. – Zmarszczyłam brwi. – Tu jest napisane, że…
- Wyjeżdżasz do Edynburga! Dostałaś pracę jako uzdrowicielka w Edynburgu! Hermiono, wracasz do gry!
Prześledziłam wzrokiem list po raz kolejny. Szanowna Pani Granger, z wielką przyjemnością pragniemy poinformować, że Pani kandydatura…
- Ale ja nie… nie sądziłam, że oni naprawdę wezmą mnie pod uwagę. Pani Thornton tylko wspomniała, że zwolniło się stanowisko i…
- Hermiono! – Lucy chwyciła mnie za ramiona i potrząsnęła. – Tutaj nie ma się co zastanawiać! Pakujesz się i jedziesz! To nowy rozdział w twoim życiu i w pełni zasługujesz na to, żeby w końcu wszystko ci się poukładało!
Nie praktykowałam od ponad dwóch lat. Dla uzdrowiciela to jak cała wieczność. Paraliżował mnie strach, że sobie nie poradzę. Ale równocześnie czułam się wreszcie, tak po prostu, szczęśliwa.






Epilog: Kocham cię


Rok później
- Dziewczyny, co to za ponure miny? Proszę o uśmiech od ucha do ucha. Robimy pamiątkowe zdjęcie. Raz, dwa, trzy…
Wyszczerzyłyśmy się we cztery do obiektywu. Błysnęło, trzasnęło i aparat zaczął wypluwać z siebie zdjęcie. Emily, która dzierżyła urządzenie w ręku, chwyciła fotografię w dwa palce i z niecierpliwością czekała, aż wysunie się do końca. Gdy to nastąpiło, zaczęła dmuchać na nią i machać, co chwilę zerkając z zaciekawieniem, czy obraz już się pojawił.
- Em, spokojnie, daj mu trochę czasu – zaśmiała się Patricia i szturchnęła koleżankę łokciem w żebra.
- Ała – zaprotestowała Emily, odsuwając się nieco. – Ładnie urozmaicasz mój ostatni dzień w pracy.
- Zobaczcie, pojawia się! – zauważyła Kalina, i gdy nachyliłyśmy się wszystkie, by dobrze widzieć, okazało się, że rzeczywiście na papierze zaczynają się wyłaniać nasze sylwetki.
Patrzyłyśmy jak urzeczone, obserwując pojawiający się zarys gmachu szpitala Św. Bernadety w Edynburgu, na którego tle szczerzyły się cztery kobiety: Patricia o krótko ściętych, ciemnych włosach, ze swoją charakterystyczną śródziemnomorską urodą; lekko odsunięta od nas Kalina, złotowłosa, zdystansowana piękność; Emily, a właściwie tylko jej kręconowłosa głowa na pierwszym planie, no i ja – najzwyczajniejsza w świecie Hermiona Granger. Jako że fotografia była magiczna, nasze postaci zaczęły się delikatnie poruszać, każda w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Dobra dziewczyny, to chyba już – zauważyła Emily, kiedy nadal wpatrywałyśmy się w zdjęcie, które nabrało całkowitej ostrości. Stuknęła w nie różdżką i stworzyła trzy dodatkowe kopie, które rozdała każdej z nas.
Patricia westchnęła.
- Smutno nam będzie bez ciebie.
Razem z Kaliną przytaknęłam. Emily wywróciła oczami i poklepała się po okrągłym brzuchu.
- To tylko macierzyński, przecież wrócę. A wy szykujcie się na baby shower! To już w tę sobotę, pamiętacie?
- No ba!
- Tak łatwo się nas nie pozbędziesz ze swojego życia.
Uściskałyśmy się i rozeszłyśmy, każda w swoją stronę. Po zmianie w szpitalu byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Znalazłam swoje miejsce, w którym czułam się dobrze. Otaczali mnie pozytywni ludzie, którzy nie widzieli we mnie ani przemądrzałej Gryfonki, ani przyjaciółki Pottera, ani żony Rona Weasleya, ani uzdrowicielki, która zamordowała Dalilę Selwyn, ani kochanki Draco Malfoya, ani tym bardziej działaczki Zakonu Feniksa. Tutaj byłam po prostu Hermioną, dobrą koleżanką i współpracownicą, i nikt nie drążył mojej historii.
Jako że tego dnia promienie słońca przyjemnie ogrzewały twarz, postanowiłam wrócić do mojego mieszkania na pieszo. Nie miałam zbyt daleko, przy jego wyborze kierowałam się możliwością dotarcia do pracy na własnych nogach – spacery najwyraźniej wychodziły mi na zdrowie, zresztą tak jak zmiana otoczenia i diety, bo od przeprowadzki do Edynburga schudłam już dziesięć kilo, i zaczynałam trochę bardziej przypominać siebie z czasów szkolnych, niż biedną zakompleksioną kobietę zajadającą smutki. Nareszcie czułam się dobrze w swoim ciele.
Wsadziłam dłonie głęboko w kieszenie płaszcza, ponieważ mimo słońca powietrze było dość chłodne, jak to w październiku, i zaczęłam nucić pod nosem piosenkę, która utkwiła mi ostatnio w głowie. Moje botki na niewielkim obcasie stukały wesoło w chodnik, raz-dwa, raz-dwa. Po drodze wstąpiłam jeszcze do sklepu po białe wino i krewetki, których brakowało mi do makaronu z przepisu Patricii – planowałam przetestować go na kolację. Oparłam się pokusie dokupienia gigantycznej tabliczki czekolady, która uśmiechała się do mnie ze sklepowej półki, za to sięgnęłam po mrożone truskawki, niezbędne do przygotowania ulubionego przeze mnie ostatnio sorbetu. Wyszłam ze sklepu i przyciskając ramieniem papierową torbę zakupową, ruszyłam już prosto do domu. Ponownie zaczęłam nucić. To był dobry dzień i zamierzałam uczcić go relaksem i bardzo dobrą kolacją. Po kilku minutach dotarłam pod drzwi odnowionej kamienicy, w której znajdowało się moje mieszkanie. Pchnęłam je ramieniem, torując sobie drogę do środka. Owionął mnie znajomy zapach budynku z duszą, jednak ładnie odmalowanego i zreparowanego tam, gdzie uszkodził go ząb czasu. Schody znajomo zatrzeszczały pod moim ciężarem. Mieszkałam zaledwie na pierwszym piętrze, więc nie czekała mnie długa droga na górę. Przyciskając do siebie zakupy jedną ręką, drugą wsadziłam do torebki w poszukiwaniu kluczy. Oczywiście nie było takiej możliwości, żeby znajdowały się w małej bocznej kieszonce, w której je zostawiłam, lecz powędrowały gdzieś na samo dno. Zajęta poszukiwaniami dotarłam pod drzwi mieszkania, triumfalnie wyciągnęłam zgubę z przepastnej torebki, uniosłam głowę i…
- Witaj Hermiono.
Znieruchomiałam z na wpół uniesioną dłonią i zapewne idiotycznym wyrazem twarzy, bo nie mogłam w pierwszej chwili skojarzyć skąd znam tego mężczyznę, a później dlaczego stoi pod drzwiami mojego mieszkania, i czy to na pewno nie jest sen.
Draco nie zmienił się zbytnio od ostatniego razu, gdy go widziałam. Nadal był wyższy ode mnie, niesamowicie przystojny, rozsiewał wokół siebie aurę pewności siebie i elegancji, a także niemożliwie mnie pociągał.
Zorientowałam się, że czeka na moją reakcję. Odchrząknęłam, opuściłam dłoń z kluczem i wyprostowałam się z godnością.
- Cześć.
Co tu robisz? Co z twoją żoną i dzieckiem? Dlaczego pojawiasz się teraz? Dlaczego dopiero teraz? Draco najwyraźniej wyczytał te wszystkie pytania z mojej twarzy.
- Rozwiodłem się.
Obserwował mnie uważnie, czekając na moją reakcję. Poczułam… sama nie wiem, co poczułam. Najpierw poczułam, że ktoś obudził moje serce z głębokiego snu. Zaczęło bić w szaleńczym tempie, tłukąc się w piersi coraz głośniej i głośniej. Krew uderzyła mi do uszu, rumieńce wstąpiły na policzki. Powstrzymałam uśmiech. To jeszcze nic nie znaczy i – szczerze mówiąc – nie powinno dla mnie znaczyć czegokolwiek. Mieliśmy romans, było nam ze sobą dobrze, planowaliśmy wspólną przyszłość, ale nie była nam ona pisana. Ruszyłam dalej. Mimo to w ciągu jednej sekundy byłam gotowa rzucić wszystko i wrócić do momentu, w którym skończyliśmy.
- Dzień po dniu, od chwili, w której powiedziałem ci „żegnaj”, marzyłem by cofnąć te słowa. By wrócić do tej chwili i nie pozwolić ci odejść.
Poczułam, że mam mokre policzki. Marzyłam o tej chwili, o tych słowach. Przez długie dni, tygodnie, a później miesiące, wyobrażałam sobie ten dzień na milion różnych sposobów. Ale czas mijał, a ten moment nie nadchodził. Myślałam, że już się z tym pogodziłam, jednak nagle wszystko wróciło. Wciąż pamiętałam jego zapach, jego dotyk, to uczucie, gdy zatapiam się w jego objęciach, gdy mnie całuje, gdy szepcze mi do ucha „kocham cię”, każdą chwilę spędzoną razem.
- A twoje dziecko? – spytałam. Słyszałam, że Astoria urodziła chłopca, ale nie chciałam wiedzieć nic więcej. Nawet nie znałam jego imienia.
Draco pokręcił głową, przymykając z bólem oczy.
- Deacon jest cudowny. Problem w tym, że to nie jest mój syn.
- Jak… jak to? – Nie mieściło mi się to w głowie. Draco spojrzał znów na mnie, a w jego oczach widziałam ogrom cierpienia, które spowodowała ta sytuacja.
- Astoria miała romans i zaszła w ciążę, zniecierpliwiona naszymi bezowocnymi staraniami. Myślała, że w ten sposób zatrzyma mnie przy sobie. – Wydał z siebie dźwięk, coś pomiędzy parsknięciem a prychnięciem. – Poniekąd miała rację. Później dopadły ją wyrzuty sumienia i o wszystkim mi powiedziała. Myślała, że jej wybaczę. Tego samego dnia spakowałem swoje rzeczy i wyjechałem do Tajlandii, by zebrać myśli. Gdy wróciłem, pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było pójście do adwokata i złożenie papierów rozwodowych.
Milczałam, bo z plątaniny słów krążących w mojej głowie, nie potrafiłam wychwycić żadnego, które byłoby warte powiedzenia. Całą sobą czułam i rozumiałam jego cierpienie.
- I przyjechałeś tutaj.
Znów pokręcił głową.
- Nie, chciałem zacząć z czystą kartą. Pozamykałem swoje sprawy. Rozwód przebiegł szybko, Astoria nie robiła problemów. Zostawiłem jej dom, nie chcę nigdy więcej przekraczać jego progu. Rzuciłem pracę. Planuję rozpocząć własną działalność tutaj, jeśli tylko… - Zawahał się. Dokończ, proszę. – Jeśli tylko powiesz, że jest choć cień szansy, żebyś kiedykolwiek mi wybaczyła.
Pod koniec jego wypowiedzi wstrząsał już mną bezgłośny szloch. Draco całym sobą okazywał nerwowe oczekiwanie. Zaciskał pięści, napięty mięsień w jego twarzy drgał, a jego oczy... sięgały w głąb mnie, aż do tej części, do której nie dotarł nikt nigdy wcześniej. Przełknęłam łzy, nakazałam sobie opanować się i wysunęłam z torby z zakupami butelkę wina.
- Robię na kolację makaron z krewetkami z przepisu mojej koleżanki. Czy… dołączysz do mnie?
Odetchnął, ale nadal widziałam niepewność w jego oczach.
- Ja… z chęcią, ale czy to znaczy… czy ty…
Pozbierałam się na tyle, żeby wyczuć palcami właściwy klucz i otworzyć nim drzwi. Świadoma świdrującego wzroku Draco na plecach pchnęłam je i weszłam do środka. Odstawiłam zakupy i torebkę na szafkę. Obróciłam lekko głowę, zrzucając z siebie płaszcz.
- Ostrzegam cię, że jeśli przestąpisz próg, to nie odejdziesz stąd przez najbliższe kilkanaście godzin.
Wszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Sekundę później trzymał mnie w ramionach, a nasze niecierpliwe, spragnione siebie oddechy mieszały się ze sobą w oczekiwaniu.
- Nie odejdę stąd już przez resztę mojego życia.



KONIEC
~ * ~
Po różnych przebojach zdecydowałam się dokończyć opowiadanie i zamknąć za sobą ostatecznie rozdział życia z opowiadaniami potterowskimi. Co u mnie? Dorosłam. Wyszłam za mąż. Wiosną rozpoczniemy budowę naszego domu. Za kilka dni skończę 27 lat. W mojej głowie wciąż są niezrealizowane pomysły na opowiadania, ale wiecie co? To czas na to, żeby nie powielać czyjejś twórczości, a stworzyć całkowicie własną. Może nawet kiedyś przeczytacie moją książkę.
To moje pożegnanie z blogosferą, ze światem Pottera, z moim ukochanym Draco. Może nikt tego nie przeczyta, a może chociaż dla jednej osoby moja twórczość okaże się inspirująca.
Wierzcie w siebie.
Ignise