Kiedy otworzyłam wreszcie oczy w sali szpitalnej św.
Munga, było już po wszystkim. Przespałam cały ciąg wydarzeń, utrzymywana w
magicznej śpiączce ze względu na przebyte obrażenia. Chociaż nie mogłam sobie
przypomnieć, żebym odczuwała dolegliwości przed utratą przytomności,
najwyraźniej w czasie szaleńczego okładania Trevora czym popadnie nabawiłam się
poważnego urazu głowy wraz ze wstrząśnieniem mózgu i paskudnym rozcięciem
powyżej ucha. Oprócz tego uszkodziłam sobie część kości w dłoni, skręciłam
kostkę na nierównym terenie wokół posiadłości, doprowadziłam się do skrajnego
wycieńczenia i przebyłam zapalenie płuc.
Po chwilowej dezorientacji, podczas której nie byłam
pewna czy niedawne wydarzenia to prawda czy tylko koszmarny sen, zaczęła mnie
ogarniać panika. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem sama.
- Twój tata żyje – powiedział Draco, czuwający przy
moim łóżku. Cieszyłam się, że właśnie te słowa wybrał jako pierwsze.
Odetchnęłam głęboko z ulgą. – Nie podnoś się sama, spokojnie.
Pomógł mi unieść się trochę wyżej na poduszkach,
objaśnił pokrótce dlaczego jestem w szpitalu i wezwał uzdrowicielkę. Na moje
nieszczęście była nią Annabelle, która weszła do pokoju z kwaśnym grymasem na
twarzy.
- Twoje wyniki się poprawiły – przeczytała z karty
umieszczonej na podkładce, którą ściskała nerwowo w dłoni. – Miałaś dużo
szczęścia, bo twój przyjaciel szybko zareagował i przetransportował cię prosto
do nas, a ja jestem specjalistką od urazów głowy.
Wypięła dumnie pierś, jakby oczekiwała na pochwałę. Jesteś tutaj, bo ja straciłam pracę,
pojawiła się myśl w mojej głowie. Zwolniło
się moje stanowisko, a ty się do tego przyczyniłaś. Odsunęłam jednak od
siebie dyktowane zazdrością myśli, chcąc jak najszybciej zostać sam na sam z
Draco i dopytać, co takiego się wydarzyło. Nieusatysfakcjonowana moim brakiem
odpowiedzi, Annabelle przebadała mnie szybko, nieco mniej delikatnie niż ja bym
potraktowała pacjenta, po czym z uniesioną wysoko głową wyszła, rzucając jeszcze
komentarz o tym, że na szczęście chwila moment mnie wypiszą.
Draco opowiedział mi o tym, że wybiegł zaraz za mną,
by zatrzymać aurorów. Harry poprosił go o objęcie dowodzenia i doprowadzenie
aurorów do taty, sam zaś przeniósł mnie do szpitala i został ze mną aż do
momentu, gdy wrócił mój mężczyzna.
Draco nie chciał wdawać się w szczegóły, jeżeli
chodzi o akcję dotyczącą mojego taty. Może to dobrze. Powiedział mi tylko, że
Trevor nie kłamał. Kiedy go znaleźli, był ledwo żywy, ale obecnie znajduje się
pod opieką specjalistów w magicznym szpitalu w Sydney, a jego stan się
poprawia. Czuwa przy nim mama. Zrobiło mi się trochę smutno na myśl, że jest
przy nim a nie przy mnie. Ale przecież moje obrażenia były niczym w porównaniu
z jego, miałam przy sobie Draco, a poza tym nie chciałabym, żeby tata został
zupełnie sam. Byłam już dorosłą dziewczynką i nie potrzebowałam mamy do
ucałowania stłuczonego kolana. Jako że na terenie św. Munga niemagiczne
urządzenia elektryczne dostawały szału i nie mogłam porozmawiać z mamą przez
telefon, Draco obiecał, że skontaktuje się z nią jak tylko ode mnie wyjdzie,
poinformuje że czuję się dobrze i przekaże ode mnie moc uścisków.
- A co z Trevorem? – chciałam wiedzieć.
Poczułam jak spoczywająca dotąd swobodnie dłoń Draco
zaciska się na pościeli.
- Sands został zatrzymany i oczekuje na wyrok w
Azkabanie. Niestety będziesz musiała zeznawać w procesie, tak jak my wszyscy.
Na wspomnienie mojego procesu o błąd w sztuce
uzdrowicielskiej i towarzyszących mu emocji, poczucia winy, wstydu, złości,
niezrozumienia i zagubienia, wewnątrz mnie znów zaczęło narastać uczucie
paniki. Nie chciałam po raz kolejny tego przechodzić, nawet jedynie w
charakterze świadka. To wiązało się ze zbyt wielkim bólem, połączonym niegdyś
ze stratą córeczki i męża. Ale wzięłam głęboki wdech, popatrzyłam w oczy Draco
i wsunęłam dłoń między jego palce a kołdrę.
- Wiem, że się tego boisz i nie chcesz, ale…
- W porządku – przerwałam mu. – Nikt tego za mnie
nie zrobi. A Trevor musi ponieść konsekwencje swoich czynów.
Nadal nie mogłam w to uwierzyć. Jak bardzo Trevor
musiał czuć się zraniony, żeby dopuścić się takich czynów? Jak bardzo musiał
mnie nienawidzić? Ile z naszych rozmów, ile zachowań było na pozór, podszytych
złością i bólem z jego strony? I czy kiedykolwiek był ze mną szczery? Od jak
dawna to wszystko planował? Czy to on mnie śledził, żeby wzbudzić we mnie
uczucie niepokoju i rosnącej paranoi? Kiedy zawiązał zmowę z Niepokonanymi? Czy
całą intrygę uknuł sam, czy może miał pomocników? Czy to on osobiście
zaatakował Lucy? Czy ja w ogóle kiedykolwiek go znałam?
- Nie roztrząsaj tego za bardzo – powiedział Draco,
obserwując rozterki najwyraźniej malujące się na mojej twarzy. – Wszystko
będzie dobrze. Sprawa zamknięta, jesteśmy cali i zdrowi, a Sands i Niepokonani
poniosą karę.
- O mój Boże. Nieprawda. – Podniosłam ręce do ust na
wspomnienie nieruchomiejącego na podłodze ciała. – Blaise. Tak mi przykro
Draco.
Drgnął na dźwięk imienia przyjaciela, a po chwili
uśmiechnął się krzywo. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak bardzo skupiłam się na
sobie, tacie i Trevorze, że zapomniałam o śmierci Zabiniego. Wyciągnęłam rękę,
by dotknąć palcami policzka Draco.
- Jak się trzymasz?
Wzruszył ramionami i uciekł wzrokiem.
- A jak mam się trzymać? Pozwoliłem mu uczestniczyć
w tym głupim planie wyciągnięcia nas z więzienia. Nie sprzeciwiłem się, bo
byłem pewny, że żadnemu z nas nic się nie stanie. Nie spodziewałem się, że
Sands…
Głos mu się załamał a oczy zaszkliły, choć w życiu
by się do tego nie przyznał. Przytuliłam go bez namysłu, ale odepchnął mnie
lekko.
- Co ty robisz, Hermiono? Powinnaś leżeć...
- Och, na brodę Merlina, Draco, nawet nie próbuj mi…
- Proszę cię, leż spokojnie.
Nie rozumiałam. To znaczy rozumiałam. Że stracił
przyjaciela. Że potrzebuje mojego wsparcia. Że powinniśmy nawzajem dodać sobie
otuchy i nie odpychać się, bo to szalenie trudna próba dla nas, dla każdego z
osobna i naszego związku.
Ale nie chodziło tylko o to. Nie mogło. Kiedy się
obudziłam nie przytulił mnie ani nie pocałował. Nie odwzajemnił żadnego z moich
czułych gestów – nie ścisnął dłoni, którą ja ścisnęłam jego, zesztywniał gdy
dotknęłam jego policzka, a później mnie odepchnął.
- Co zrobiłam nie tak? – spytałam. Patrzył na mnie
przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Ty? Ty niczego nie zrobiłaś źle.
Prychnęłam.
- Chyba wyczuwam ironię.
- To źle wyczuwasz.
Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem. Czułam się
tak, jakby próbował dać mi coś do zrozumienia bez słów, ale niestety nie
potrafiłam tego pojąć. Musiał sam mi powiedzieć.
- Widzę, że coś jest nie w porządku. Nic z tym nie
zrobię, jeśli mi nie powiesz.
Otworzył usta, a później je zamknął, nic nie
tłumacząc. Obserwowałam go uważnie – jak promienie słońca wpadające przez okno
tańczą na jego jasnych włosach i twarzy, jak wydobywają z tęczówek ciepłą, niebieskoszarą
barwę, ale też jak podkreślają powstałe ze zmęczenia sińce pod oczami. Chyba
schudł na policzkach. A może tylko tak mi się wydawało.
Cierpliwie czekałam, aż coś odpowie, ale gdy znów
otworzył usta, drzwi do sali gwałtownie otworzyły się, sprawiając, że oboje
podskoczyliśmy, wyrwani z intensywnej sytuacji pomiędzy nami.
- OMÓJBOŻEHERMIONO!
Po chwili już tonęłam w uściskach Lucy i jej
gorączkowej paplaninie, mogąc jedynie rzucić Draco nierozumiejące spojrzenie
spod jej ramienia. Czułam, że to nie wszystko, że chodzi o coś więcej, ale
wiedziałam, że właściwy moment na wyjaśnienia już minął.
- Draco, czy możesz przysunąć to drugie krzesło… O
dziękuję. Nie mogę w to uwierzyć. A wy możecie? Och jak dobrze, że się już
obudziłaś! Ten durny blond babiszon, przez którego straciłaś pracę, nic mi nie
chciał powiedzieć, bo nie jestem z rodziny. Dowiedziałam się dopiero przed
chwilą od pielęgniarki. Wierzycie? Mój rodzony brat, jak on mógł… myślicie, że
ktoś mógł się pod niego podszyć, na przykład przez eliksir wielosokowy? Ale w
takim razie gdzie jest Trevor? Mój brat nie jest normalny, ale nigdy w życiu
nie zrobiłby takiego świństwa…
- Właśnie że to zrobił – wtrącił Draco. Zacisnął
wargi w wąską linię. Lucy popatrzyła na niego jak na idiotę, po chwili jednak
wybuchnęła płaczem. Atmosfera momentalnie się zmieniła, zupełnie jakby ktoś
wyciągnął korek z napełnionej wodą wanny. Przez chwilę ani ja ani Draco nie
mogliśmy sobie uzmysłowić, jak powinniśmy się zachować.
- Ja wiem. – Pociągnęła nosem. – Wie-em o tym. Tylko
ta-ak bar… bardzo tego nie rozu… nie rozumiem. Dziękuję. – Wysmarkała nos w
chusteczkę, którą podał jej Draco. Tusz do rzęs rozmazał się jej pod okiem.
- Więc… - zagaiłam, lustrując jej kompletne ubranie.
– Wypisali cię już ze szpitala?
Pokiwała gorliwie głową.
- Tak, ale ja cały czas tu jestem i pytam o ciebie.
Zresztą gdzie miałabym pójść? Aurorzy przeszukują moje… nasze mieszkanie.
Znów zalała się łzami i zaszlochała, aż dostała
czkawki. Draco poklepał ją niemrawo po plecach. Był dzielny, że jeszcze nie
uciekł. Ja ścisnęłam jej dłoń.
- Przecież możesz pójść do mnie – powiedziałam
łagodnie. – Draco, mogłeś dać jej klucz.
- A-ale… ja nie chcę być z tym… sama.
- A Adam? Lucy, gdzie jest Adam?
Przyszło mi do głowy, że też był zamieszany w tę
sytuację, a teraz uciekł, by uniknąć konsekwencji. Lucy przewróciła oczami.
- Pokłóciłam się z nim. Zdenerwowało mnie, że nie
rozumie, co ja czuję. W związku z moim wypadkiem, z twoim stanem, z Trevorem.
Chyba nie mogę z nim być.
Nie zdążyłam nawet spytać dlaczego, bo Lucy
opowiadała dalej.
- Jest dokładnie taki sam jak każdy facet. Kiedy
robi się ciężko, ucieka zamiast pomóc. Nie rozumie, że ja nie jestem facetem,
że inaczej przeżywam, że muszę wszystko dokładnie omówić i przeanalizować.
Denerwuje się, że ciągle płaczę. Jakby to zależało ode mnie!
W chwili pauzy Draco znalazł moment dla siebie.
- To może ja… eee… zostawię was…
- Widzisz! – powiedziała triumfalnie Lucy, wskazując
na uciekającego Draco. – O tym właśnie mówię. Jasne, idź sobie, my kobiety damy
sobie radę.
Obrócił się jeszcze żeby nam pomachać, a później
został mi przed oczami obraz jego oddalających się pleców i poczucie, że –
jakby tego wszystkiego nie było wystarczająco – wydarzyło się coś jeszcze.
*
* *
Nienawidzę
cię. Tak bardzo, bardzo cię nienawidzę, że nie mogę na ciebie patrzeć,
powiedziałam do Trevora tuż po tym jak wyznał, co zrobił mojemu tacie. To nie
była prawda. Nie potrafiłam go nienawidzić. Ale nie umiałam również zrozumieć.
Nie wiedziałam, co takiego musi się stać w głowie człowieka, by dopuścić się
tak paskudnych czynów – by otruć ojca byłej dziewczyny, by zaatakować własną
siostrę, by sprzymierzyć się z ugrupowaniem zagrażającym całej społeczności
czarodziejów, by zabić z zimną krwią. Ile kłamstw, ile energii, ile
niepotrzebnego czasu. Snuł intrygi jedna za drugą, coraz bardziej się
pogrążając. Może nawet się w tym pogubił. Może żałował. Nie wiem. Chyba nigdy
się nie dowiem.
Ale widok Trevora skutego kajdanami, wyprowadzanego
z sali rozpraw po usłyszeniu wyroku – dożywocia w Azkabanie za zabójstwo z
zimną krwią, usiłowanie zabójstwa na kilku osobach i sprzymierzenie się z
Niepokonanymi, złagodzonego do dwudziestu pięciu lat po złożeniu zeznań na
niekorzyść Niepokonanych… Ten widok będzie mnie prześladował do śmierci. Jego
twarz zalana łzami pod prostokątnymi okularami. Jego przerażenie. Zasłużył
sobie na to wszystko. A jednak… jednak był mi kiedyś bliski. Ufałam mu. Tak
dobrze go znałam. Zawiódł mnie, wyrządził tyle zła. A jednak…
Pomógł w ostatecznym rozbiciu ugrupowania
Niepokonanych. Nie uczestniczyłam w tej części procesów, ale byłam na bieżąco z
gazetami, a poza tym Lucy odnajdywała ukojenie w wiedzy na temat wszystkiego co
się dzieje i dzieleniu się nią. W jakiś sposób to jej pomagało. A jeśli jej
pomagało, nie miałam prawa jej tego odbierać.
Zamieszkała u mnie do czasu, aż aurorzy zwolnią jej
mieszkanie. Adam odwiedził nas kilkukrotnie i w końcu Lucy przyznała, że
niepotrzebnie się uniosła i może jednak da mu jeszcze jedną szansę. Kiedy
siedzieli sami w pokoju gościnnym, który chwilowo był jej azylem, zapadała
niepokojąca cisza i wolałam wtedy wyjść na spacer, by zapewnić im prywatność.
Cieszyłam się, że się im układa. A równocześnie bolał mnie dystans, który
wytworzył się pomiędzy mną i Draco.
Nie powiedziałam o tym nikomu, ale pewnego dnia, gdy
nie mogłam znieść bijącego od niego chłodu, poszłam do niego, do jego
rezydencji, żądając wyjaśnień. Powiedział mi wtedy to, czego nie potrafił
powiedzieć w szpitalu.
Że Astoria nie kłamała. Że jest w ciąży, a na dowód
pokazał mi poruszające się magiczne zdjęcie dziecka rozwijającego się
bezpiecznie w jej łonie. To był dla nas ogromny cios, po którym nie
potrafiliśmy rozmawiać ze sobą jak ludzie.
Nie pracowałam już jako asystentka Draco. Powrócił
do naszej rozmowy, że marnuję się w tym i powinnam robić w życiu co innego, a
na koniec, po burzliwej kłótni przyznał, że nie wydaje mu się, żeby to było
dalej dla nas odpowiednie. Początkowo uniosłam się honorem i obraziłam na
niego, ale po przemyśleniu sprawy uznałam, że może mieć rację. Dlatego złożyłam
wypowiedzenie i więcej się tam już nie pokazałam.
Zrobiłam sobie wolne od życia i wszelkich trudnych
wyborów. Wiedziałam, że nieubłaganie zbliża się moment, w którym powinnam
poszukać nowej pracy i – co bardziej naglące – mieszkania, chociaż Draco
zapewnił mnie, że mogę mieszkać w aktualnym ile tylko chcę. To jednak nie było
w porządku. Mieszkanie należało do niego i już wystarczająco nie w porządku
było samo to, że w ogóle w nim zamieszkałam.
Nasz świat… mój świat… znów powoli się rozsypywał.
Nie wiedziałam, na czym stoję. I nie rozumiałam, co tym razem zrobiłam źle.
*
* *
Pewnego wieczoru w takim właśnie momencie, gdy
zostawiłam mieszkanie w rękach niekryjących z tego zadowolenia Lucy i Adama,
spotkałam Draco na cmentarzu. Czasem podczas spacerów nogi same mnie tam wiodły
– do grobu Blaise’a, który zginął tak bardzo niesprawiedliwie i niepotrzebnie. Może
była to jakaś forma samoumartwiania się, kurczowego chwytania przeszłości, nie
wiem. Blaise nie był mi szczególnie bliski. Właściwie prawie go nie znałam. Ale
był przyjacielem mężczyzny, którego kochałam, i z całkowitą pewnością mogłam
stwierdzić, że wywarł na jego życie ogromny wpływ.
Tego dnia drogi moje i Draco skrzyżowały się właśnie
w tym miejscu. Mogłam się tego spodziewać, choć do tej pory nie wpadliśmy na
siebie ani razu. Stanął w ciszy tuż obok mnie. Prawie stykaliśmy się ramionami,
ale jednak każde z nas bardzo się pilnowało. Napięcie było namacalne tak
bardzo, że miałam wrażenie, iż zelektryzowało powietrze w promieniu kilku
ładnych mil.
- Co teraz? – spytałam cicho, zdziwiona że głos nie
odmówił mi posłuszeństwa.
Draco nie patrzył na mnie. Nie chciał albo nie
potrafił. Czy to świadczyło o tym, że tak mało dla niego znaczyłam, a może tak
dużo? Czułam narastający ból w klatce piersiowej, i że zaraz pęknie mi serce.
Mimo to wciąż miałam nadzieję…
- Hermiono, jesteś… - głos uwiązł mu w gardle.
Zacisnął powieki. – Jesteś najlepszą rzeczą, która spotkała mnie w życiu.
Najwspanialszą osobą, jaką miałem szczęście poznać. I żałuję, że nie mogę paść
przed tobą na kolana i poprosić, żebyś spędziła ze mną resztę życia.
Ból nie ustał, ale równocześnie czułam odrętwienie.
Jak to możliwe? Zupełnie jakby mnie tam nie było, jakbym oglądała wszystko z
boku. Jakby nie potrafiło do mnie dotrzeć, że to, co Draco mówi, nie jest najwspanialszym,
co w życiu usłyszałam. Że to koniec, że już więcej nie będzie nas i nie będzie
mnie takiej, jak dotychczas. Że wszystko się zmieni.
Łzy płynęły po moich policzkach, wsiąkając w
kołnierz płaszcza. Patrzyłam na grób Blaise’a i Draco też patrzył. Byle nie na
siebie nawzajem.
Wzięłam głęboki wdech.
- Ja wiem, Draco – powiedziałam. – Wiem, że nie
potrafiłbyś zostawić swojego dziecka. Wiem, że gdyby nie ono, nie zostałbyś z
Astorią.
- Hermiono, ja nie mogę… będę ojcem… ja… - Pokręcił
głową, potarł skronie, jakby rozbolała go głowa. – Nie zrozumiesz… ja całe
życie marzyłem o tej chwili, składałem sobie obietnice, że będę lepszym ojcem
od mojego własnego, że moje dziecko będzie dla mnie najważniejsze na świecie.
Nie mogę złamać tej danej sobie obietnicy. Nie mogę go zostawić.
Nie miał racji, bo doskonale go rozumiałam. I to tak
cholernie mocno bolało. Przełknęłam łzy.
- Draco… zrobiłabym wszystko co w mojej mocy, żeby
przywrócić życie mojej córeczce.
W końcu na mnie spojrzał.
- Hermiono, ja nie chciałem…
Podniosłam dłoń, uciszając go.
- Chciałam tylko powiedzieć ci, że rozumiem. Jest to
jedna z najboleśniejszych chwil mojego życia, ale nie mam do ciebie pretensji.
Spojrzałam mu prosto w oczy, prawdopodobnie po raz
ostatni. Tak bardzo chciałam, żeby mnie przytulił, żeby powiedział, że wszystko
to nieprawda. Był moim ideałem, a mimo to odchodził.
Pozbierałam się już raz. Pozbieram się i po tym.
Byłam silniejsza, mądrzejsza i wierzyłam w siebie. I choć Draco wyrwał mi serce
z piersi i podeptał, wiedziałam że czas zdoła je uleczyć.
- Żegnaj.
- Żegnaj.
*
* *
Mimo że cierpiałam, wiedziałam, że nie mogę pozwolić
na to, żeby znów zmarnować kawałek życia, popadając w smutek i odrętwienie. Na
niedługo przed feralnymi wydarzeniami wreszcie czułam, że odżywam. Spotkanie w
domu Draco z Blaisem i Pansy uświadomiło mi, że oczekuję od życia czegoś
więcej, a co ważniejsze – że ja sama mogę dać od siebie światu coś więcej.
Dlatego skontaktowałam się z Harrym i z Ronem i ciężko pracowałam ramię w ramię
z nimi, puszczając w niepamięć wszystko to, co wydarzyło się złego pomiędzy nami.
Stałam się czynną działaczką Zakonu Feniksa i w ciągu kilku miesięcy osobiście
doprowadziłam do ujęcia lub skazania pięciu członków grupy Niepokonanych.
Stowarzyszenie Wyklętych, choć pozbawione jednego z założycieli i znacznie
przez to osłabione, postanowiło wyciągnąć dłoń do Zakonu i pomóc w ostatecznym
ujęciu większości złoczyńców. Koniec Niepokonanych rozpoczął sam Trevor,
najpierw poprzez uwięzienie mnie, co doprowadziło do masakry w głównej
siedzibie szajki, a później poprzez składanie obciążających zeznań. Trevor nie
był tym, kim mogłoby się wydawać. Doszłam do wniosku, że to o wiele bardziej
złożone. Nie popierał Niepokonanych i jego przynależność do ugrupowania nie
miała podłoża ideologicznego. Niewykluczone nawet, że atak na jego domowe
laboratorium rzeczywiście miał miejsce, a nie był tylko sfingowany w celu
zamydlenia wszystkim oczu. Niestety nie miałam wiedzy o wszystkich szczegółach
jego procesu i ta sprawa nigdy nie zostanie dla mnie całkowicie zamknięta i
wyjaśniona.
Podczas wspólnych działań ze Stowarzyszeniem
Wyklętych, miałam kilkakrotnie do czynienia z Pansy Parkinson. Dziewczyna
oczywiście pałała do mnie nieskrywaną wrogością, ponieważ – choć nigdy nie
padły te słowa – winiła mnie za śmierć Blaise’a. Drugą zaś sprawą było moje
rozstanie z Draco, za które według niej ponosiłam pełną odpowiedzialność. Nigdy
się specjalnie nie lubiłyśmy, ale te czynniki skutecznie przekreśliły możliwość
cieplejszych relacji pomiędzy nami. Mimo wszystko spotkania z nią były
oczywistym wyborem, w momencie gdy drugą opcją był Draco. Robiliśmy wszystko,
żeby na siebie nie wpaść i nasi współpracownicy doskonale o tym wiedzieli.
Jednak po kilku miesiącach ciężkiej pracy, kiedy
szajka Niepokonanych kurczyła się i przestała być realnym zagrożeniem, a
dodatkowo ujęto ich główną przywódczynię, którą okazała się Florencja Martens,
uznałam, że przysłużyłam się już światu w wystarczającym stopniu, i podjęłam
decyzję, żeby ruszyć dalej. Zacząć od nowa w zupełnie innym miejscu, przestać
dusić się przeszłością i zawalczyć o siebie.
* * *
- Omójbożeomójbożeomójboże!
- Lucy! – krzyknęłam. – Daj mi ten list.
Przyjaciółka zapiszczała, podskakując w miejscu,
zanim przekazała w moje ręce pergamin przyniesiony kilka minut wcześniej przez
sowę. Stałam przed nią owinięta w ręcznik, mocząc podłogę bosymi stopami i
ściekającą z włosów wodą.
W końcu Lucy przekazała mi list i prawie
znieruchomiała, czekając na moją reakcję. Prawie, bo całkowite znieruchomienie
w jej przypadku byłoby niemożliwe. Zaczęłam czytać, a z każdym zdaniem moje serce
waliło coraz mocniej. Dotarłam do końca i podniosłam wzrok na Lucy, która znów
zapiszczała.
- Nie rozumiem. – Zmarszczyłam brwi. – Tu jest
napisane, że…
- Wyjeżdżasz do Edynburga! Dostałaś pracę jako
uzdrowicielka w Edynburgu! Hermiono, wracasz do gry!
Prześledziłam wzrokiem list po raz kolejny. Szanowna Pani Granger, z wielką
przyjemnością pragniemy poinformować, że Pani kandydatura…
- Ale ja nie… nie sądziłam, że oni naprawdę wezmą
mnie pod uwagę. Pani Thornton tylko wspomniała, że zwolniło się stanowisko i…
- Hermiono! – Lucy chwyciła mnie za ramiona i
potrząsnęła. – Tutaj nie ma się co zastanawiać! Pakujesz się i jedziesz! To
nowy rozdział w twoim życiu i w pełni zasługujesz na to, żeby w końcu wszystko
ci się poukładało!
Nie praktykowałam od ponad dwóch lat. Dla
uzdrowiciela to jak cała wieczność. Paraliżował mnie strach, że sobie nie
poradzę. Ale równocześnie czułam się wreszcie, tak po prostu, szczęśliwa.
Epilog: Kocham cię
Rok
później
- Dziewczyny, co to za ponure miny? Proszę o uśmiech
od ucha do ucha. Robimy pamiątkowe zdjęcie. Raz, dwa, trzy…
Wyszczerzyłyśmy się we cztery do obiektywu. Błysnęło,
trzasnęło i aparat zaczął wypluwać z siebie zdjęcie. Emily, która dzierżyła
urządzenie w ręku, chwyciła fotografię w dwa palce i z niecierpliwością
czekała, aż wysunie się do końca. Gdy to nastąpiło, zaczęła dmuchać na nią i
machać, co chwilę zerkając z zaciekawieniem, czy obraz już się pojawił.
- Em, spokojnie, daj mu trochę czasu – zaśmiała się
Patricia i szturchnęła koleżankę łokciem w żebra.
- Ała – zaprotestowała Emily, odsuwając się nieco. –
Ładnie urozmaicasz mój ostatni dzień w pracy.
- Zobaczcie, pojawia się! – zauważyła Kalina, i gdy
nachyliłyśmy się wszystkie, by dobrze widzieć, okazało się, że rzeczywiście na
papierze zaczynają się wyłaniać nasze sylwetki.
Patrzyłyśmy jak urzeczone, obserwując pojawiający
się zarys gmachu szpitala Św. Bernadety w Edynburgu, na którego tle szczerzyły
się cztery kobiety: Patricia o krótko ściętych, ciemnych włosach, ze swoją
charakterystyczną śródziemnomorską urodą; lekko odsunięta od nas Kalina,
złotowłosa, zdystansowana piękność; Emily, a właściwie tylko jej kręconowłosa
głowa na pierwszym planie, no i ja – najzwyczajniejsza w świecie Hermiona
Granger. Jako że fotografia była magiczna, nasze postaci zaczęły się delikatnie
poruszać, każda w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Dobra dziewczyny, to chyba już – zauważyła Emily, kiedy
nadal wpatrywałyśmy się w zdjęcie, które nabrało całkowitej ostrości. Stuknęła
w nie różdżką i stworzyła trzy dodatkowe kopie, które rozdała każdej z nas.
Patricia westchnęła.
- Smutno nam będzie bez ciebie.
Razem z Kaliną przytaknęłam. Emily wywróciła oczami
i poklepała się po okrągłym brzuchu.
- To tylko macierzyński, przecież wrócę. A wy
szykujcie się na baby shower! To już w tę sobotę, pamiętacie?
- No ba!
- Tak łatwo się nas nie pozbędziesz ze swojego
życia.
Uściskałyśmy się i rozeszłyśmy, każda w swoją
stronę. Po zmianie w szpitalu byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Znalazłam swoje
miejsce, w którym czułam się dobrze. Otaczali mnie pozytywni ludzie, którzy nie
widzieli we mnie ani przemądrzałej Gryfonki, ani przyjaciółki Pottera, ani żony
Rona Weasleya, ani uzdrowicielki, która zamordowała Dalilę Selwyn, ani kochanki
Draco Malfoya, ani tym bardziej działaczki Zakonu Feniksa. Tutaj byłam po prostu
Hermioną, dobrą koleżanką i współpracownicą, i nikt nie drążył mojej historii.
Jako że tego dnia promienie słońca przyjemnie
ogrzewały twarz, postanowiłam wrócić do mojego mieszkania na pieszo. Nie miałam
zbyt daleko, przy jego wyborze kierowałam się możliwością dotarcia do pracy na
własnych nogach – spacery najwyraźniej wychodziły mi na zdrowie, zresztą tak
jak zmiana otoczenia i diety, bo od przeprowadzki do Edynburga schudłam już
dziesięć kilo, i zaczynałam trochę bardziej przypominać siebie z czasów
szkolnych, niż biedną zakompleksioną kobietę zajadającą smutki. Nareszcie
czułam się dobrze w swoim ciele.
Wsadziłam dłonie głęboko w kieszenie płaszcza,
ponieważ mimo słońca powietrze było dość chłodne, jak to w październiku, i
zaczęłam nucić pod nosem piosenkę, która utkwiła mi ostatnio w głowie. Moje
botki na niewielkim obcasie stukały wesoło w chodnik, raz-dwa, raz-dwa. Po
drodze wstąpiłam jeszcze do sklepu po białe wino i krewetki, których brakowało
mi do makaronu z przepisu Patricii – planowałam przetestować go na kolację.
Oparłam się pokusie dokupienia gigantycznej tabliczki czekolady, która
uśmiechała się do mnie ze sklepowej półki, za to sięgnęłam po mrożone
truskawki, niezbędne do przygotowania ulubionego przeze mnie ostatnio sorbetu.
Wyszłam ze sklepu i przyciskając ramieniem papierową torbę zakupową, ruszyłam
już prosto do domu. Ponownie zaczęłam nucić. To był dobry dzień i zamierzałam
uczcić go relaksem i bardzo dobrą kolacją. Po kilku minutach dotarłam pod drzwi
odnowionej kamienicy, w której znajdowało się moje mieszkanie. Pchnęłam je
ramieniem, torując sobie drogę do środka. Owionął mnie znajomy zapach budynku z
duszą, jednak ładnie odmalowanego i zreparowanego tam, gdzie uszkodził go ząb
czasu. Schody znajomo zatrzeszczały pod moim ciężarem. Mieszkałam zaledwie na pierwszym
piętrze, więc nie czekała mnie długa droga na górę. Przyciskając do siebie
zakupy jedną ręką, drugą wsadziłam do torebki w poszukiwaniu kluczy. Oczywiście
nie było takiej możliwości, żeby znajdowały się w małej bocznej kieszonce, w
której je zostawiłam, lecz powędrowały gdzieś na samo dno. Zajęta
poszukiwaniami dotarłam pod drzwi mieszkania, triumfalnie wyciągnęłam zgubę z
przepastnej torebki, uniosłam głowę i…
- Witaj Hermiono.
Znieruchomiałam z na wpół uniesioną dłonią i zapewne
idiotycznym wyrazem twarzy, bo nie mogłam w pierwszej chwili skojarzyć skąd
znam tego mężczyznę, a później dlaczego stoi pod drzwiami mojego mieszkania, i
czy to na pewno nie jest sen.
Draco nie zmienił się zbytnio od ostatniego razu,
gdy go widziałam. Nadal był wyższy ode mnie, niesamowicie przystojny, rozsiewał
wokół siebie aurę pewności siebie i elegancji, a także niemożliwie mnie
pociągał.
Zorientowałam się, że czeka na moją reakcję.
Odchrząknęłam, opuściłam dłoń z kluczem i wyprostowałam się z godnością.
- Cześć.
Co
tu robisz? Co z twoją żoną i dzieckiem? Dlaczego pojawiasz się teraz? Dlaczego dopiero teraz? Draco najwyraźniej wyczytał te
wszystkie pytania z mojej twarzy.
- Rozwiodłem się.
Obserwował mnie uważnie, czekając na moją reakcję.
Poczułam… sama nie wiem, co poczułam. Najpierw poczułam, że ktoś obudził moje
serce z głębokiego snu. Zaczęło bić w szaleńczym tempie, tłukąc się w piersi
coraz głośniej i głośniej. Krew uderzyła mi do uszu, rumieńce wstąpiły na
policzki. Powstrzymałam uśmiech. To jeszcze nic nie znaczy i – szczerze mówiąc
– nie powinno dla mnie znaczyć czegokolwiek. Mieliśmy romans, było nam ze sobą
dobrze, planowaliśmy wspólną przyszłość, ale nie była nam ona pisana. Ruszyłam
dalej. Mimo to w ciągu jednej sekundy byłam gotowa rzucić wszystko i wrócić do
momentu, w którym skończyliśmy.
- Dzień po dniu, od chwili, w której powiedziałem ci
„żegnaj”, marzyłem by cofnąć te słowa. By wrócić do tej chwili i nie pozwolić
ci odejść.
Poczułam, że mam mokre policzki. Marzyłam o tej
chwili, o tych słowach. Przez długie dni, tygodnie, a później miesiące,
wyobrażałam sobie ten dzień na milion różnych sposobów. Ale czas mijał, a ten
moment nie nadchodził. Myślałam, że już się z tym pogodziłam, jednak nagle
wszystko wróciło. Wciąż pamiętałam jego zapach, jego dotyk, to uczucie, gdy
zatapiam się w jego objęciach, gdy mnie całuje, gdy szepcze mi do ucha „kocham
cię”, każdą chwilę spędzoną razem.
- A twoje dziecko? – spytałam. Słyszałam, że Astoria
urodziła chłopca, ale nie chciałam wiedzieć nic więcej. Nawet nie znałam jego
imienia.
Draco pokręcił głową, przymykając z bólem oczy.
- Deacon jest cudowny. Problem w tym, że to nie jest
mój syn.
- Jak… jak to? – Nie mieściło mi się to w głowie.
Draco spojrzał znów na mnie, a w jego oczach widziałam ogrom cierpienia, które
spowodowała ta sytuacja.
- Astoria miała romans i zaszła w ciążę, zniecierpliwiona
naszymi bezowocnymi staraniami. Myślała, że w ten sposób zatrzyma mnie przy
sobie. – Wydał z siebie dźwięk, coś pomiędzy parsknięciem a prychnięciem. –
Poniekąd miała rację. Później dopadły ją wyrzuty sumienia i o wszystkim mi
powiedziała. Myślała, że jej wybaczę. Tego samego dnia spakowałem swoje rzeczy
i wyjechałem do Tajlandii, by zebrać myśli. Gdy wróciłem, pierwszą rzeczą,
którą zrobiłem, było pójście do adwokata i złożenie papierów rozwodowych.
Milczałam, bo z plątaniny słów krążących w mojej
głowie, nie potrafiłam wychwycić żadnego, które byłoby warte powiedzenia. Całą
sobą czułam i rozumiałam jego cierpienie.
- I przyjechałeś tutaj.
Znów pokręcił głową.
- Nie, chciałem zacząć z czystą kartą. Pozamykałem
swoje sprawy. Rozwód przebiegł szybko, Astoria nie robiła problemów. Zostawiłem
jej dom, nie chcę nigdy więcej przekraczać jego progu. Rzuciłem pracę. Planuję
rozpocząć własną działalność tutaj, jeśli tylko… - Zawahał się. Dokończ, proszę. – Jeśli tylko powiesz, że
jest choć cień szansy, żebyś kiedykolwiek mi wybaczyła.
Pod koniec jego wypowiedzi wstrząsał już mną
bezgłośny szloch. Draco całym sobą okazywał nerwowe oczekiwanie. Zaciskał
pięści, napięty mięsień w jego twarzy drgał, a jego oczy... sięgały w głąb
mnie, aż do tej części, do której nie dotarł nikt nigdy wcześniej. Przełknęłam
łzy, nakazałam sobie opanować się i wysunęłam z torby z zakupami butelkę wina.
- Robię na kolację makaron z krewetkami z przepisu
mojej koleżanki. Czy… dołączysz do mnie?
Odetchnął, ale nadal widziałam niepewność w jego
oczach.
- Ja… z chęcią, ale czy to znaczy… czy ty…
Pozbierałam się na tyle, żeby wyczuć palcami
właściwy klucz i otworzyć nim drzwi. Świadoma świdrującego wzroku Draco na
plecach pchnęłam je i weszłam do środka. Odstawiłam zakupy i torebkę na szafkę.
Obróciłam lekko głowę, zrzucając z siebie płaszcz.
- Ostrzegam cię, że jeśli przestąpisz próg, to nie
odejdziesz stąd przez najbliższe kilkanaście godzin.
Wszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Sekundę później
trzymał mnie w ramionach, a nasze niecierpliwe, spragnione siebie oddechy
mieszały się ze sobą w oczekiwaniu.
- Nie odejdę stąd już przez resztę mojego życia.
KONIEC
~ * ~
Po różnych przebojach zdecydowałam się dokończyć opowiadanie i zamknąć za sobą ostatecznie rozdział życia z opowiadaniami potterowskimi. Co u mnie? Dorosłam. Wyszłam za mąż. Wiosną rozpoczniemy budowę naszego domu. Za kilka dni skończę 27 lat. W mojej głowie wciąż są niezrealizowane pomysły na opowiadania, ale wiecie co? To czas na to, żeby nie powielać czyjejś twórczości, a stworzyć całkowicie własną. Może nawet kiedyś przeczytacie moją książkę.
To moje pożegnanie z blogosferą, ze światem Pottera, z moim ukochanym Draco. Może nikt tego nie przeczyta, a może chociaż dla jednej osoby moja twórczość okaże się inspirująca.
Wierzcie w siebie.
Ignise