Usiedliśmy na drewnianej ławce, oświetlonej obficie
padającym strumieniem światła z pobliskiej latarni. Czułam się tak, jak gdyby
wszystko dookoła było czarno-białe, a tylko my wyróżnialiśmy się w kolorze.
Siedzieliśmy lekko przekrzywieni ku sobie, splatając dłonie na stykających się
kolanach.
- Ostrzegam, że może ci się to nie spodobać. – Oczy Draco
wydawały się ciemniejsze niż zwykle.
- Dużo rzeczy, które dzisiaj powiedziałeś, mi się
nie spodobało.
Zacisnął usta. Nie spuszczałam z niego wzroku.
Odetchnął głęboko.
- Być może posiadam informacje, które będą przydatne
w wyjaśnieniu, co stało się Lucy.
Zmarszczyłam brwi.
- Myślę, że w takim razie powinieneś porozmawiać o
tym z aurorami.
Nie wyglądał na zachwyconego tym pomysłem.
- Chodzi o to, że… - Skrzywił się. – To nie takie
proste. Naprawdę powinienem przestrzegać sekretów.
Rozumiałam to i doceniałam jego lojalność, ale
przecież tu chodziło o Lucy! Ten, kto zaatakował ją tą straszną klątwą,
powinien za to odpowiedzieć.
- Jeżeli w jakiś sposób pomogłoby to w ujęciu
przestępcy, co cię powstrzymuje?
Popatrzył w dal, później przeniósł wzrok na mnie.
Kątem oka zauważyłam, że wyciągnął różdżkę. Szepnął zaklęcie wygłuszające i
dookoła nas przez chwilę unosiła się falująca, przezroczysta energia, dopóki
nie znikła, by zapewnić nam prywatność. Uniosłam brwi.
- Myślisz, że ktoś nas podsłuchuje? Przecież w
pobliżu nie ma nikogo, jest późna, zimowa noc, nikt inny nie wybiera się na
wycieczki do parku.
- Hermiono, to naprawdę poważna sprawa.
Zamilkłam, zamieniając się w słuch. Serce biło mi
głośniej niż powinno, napędzając szybszy przepływ krwi. Czułam mrowienie w
całym ciele.
- Kiedy Voldemort zginął podczas bitwy o Hogwart, a
moi rodzice ostatecznie odwrócili się od jego idei i pociągnęli mnie za sobą,
myślałem, że nigdy więcej nie będę miał do czynienia ze śmierciożercami. Ale
się myliłem. Nie tak łatwo jest zostawić za sobą przeszłość, nawet jeśli bardzo
się tego pragnie. Nie chcę, żebyś myślała o mnie źle. To nie tak, że ciągnęło
mnie do ciemności. Miałem wystarczająco powodów, żeby trzymać się z daleka od
tego gówna. I drugie tyle, żeby musieć odpokutować.
Nie przestawał mechanicznie gładzić moich dłoni
kciukami, zupełnie jakby dawało mu to ukojenie.
- Pierwsze lata po wojnie były dla mojej rodziny
bardzo ciężkie. Staraliśmy się żyć inaczej, ale byliśmy ciągle niepokojeni
przez dawnych popleczników Voldemorta. Na przemian grozili nam, prosili o
pomoc, próbowali przemówić do rozsądku. Nie mogłem znieść tego ciągłego
przypominania o przeszłości. Wyprowadziłem się z domu i kupiłem własny.
Odciąłem się od wszystkiego potężnymi czarami, próbowałem żyć normalnie,
uczciwie pracować w Ministerstwie, ale na każdym kroku ktoś przypominał mi, kim
byłem kiedyś.
Słuchając tego wszystkiego, próbowałam sobie
wyobrazić dawnego Draco, tego którego znałam z Hogwartu, zrozumieć jego sposób
postępowania. Ale to nie było takie proste, bo on i mężczyzna, którego znałam
teraz, w ogóle do siebie nie pasowali.
- Zapewne nie raz zetknęłaś się z Niepokonanymi. To
ugrupowanie założone przez najbardziej wytrwałych śmierciożerców, które
ewoluowało znacznie bardziej, niż poglądy Voldemorta. Kierują się nienawiścią
do całego świata i uwielbiają siać chaos.
- Wiem. Harry i Ron są aurorami. Kiedy jeszcze byłam
żoną Rona, ten temat często pojawiał się w naszym domu.
Draco skinął krótko głową.
- Ich poglądy zaczęły się robić… naprawdę
niepokojące. Słyszałem, że został reaktywowany ten wasz śmieszny Zakon Fe…
- Zakon nie jest czymś śmiesznym – weszłam mu w
słowo, mrużąc oczy. – Nie powinieneś tak mówić, choćby przez wzgląd na pamięć
Dumbledore’a, który…
- Tak wiem, był wielkim czarodziejem. I który zginął
przeze mnie.
To prawda. Powstrzymałam się od wypowiedzenia słów,
które krążyły mi po głowie. Nie zaprzeczyłam, ale też nie potwierdziłam. To
trudny do rozsądzenia etycznie temat. W przeszłości wielokrotnie zastanawiałam
się nad losem Malfoya, nad tym, w jakim otoczeniu został wychowany, jakie
wartości i ideały wyniósł z domu. Było mi go szkoda, a jednocześnie kłóciło się
to z moim poglądem, że każdy sam pisze własną historię i jeśli bardzo tego
chce, potrafi ją zmienić. Chciałam wierzyć w to, że w dniu, kiedy Harry
uratował z płonącego Pokoju Życzeń Malfoya, wyzwolił w nim coś, co
zapoczątkowało zmiany.
Nabrał duży haust powietrza, a później wypuścił je
ze świstem, jak gdyby dokonywał tajemnej sztuczki relaksacyjnej.
- Chciałbym opowiedzieć ci o Zakonie, takim jaki go
poznałem. Bez Dumbledore’a to nieufna i zamknięta organizacja. Szczycąca się
tym, że działa w imię pokoju i dobra na świecie. Oczywiście Potter gra w niej
jedne z pierwszych skrzypiec, jakżeby inaczej… - Draco pokusił się o
prychnięcie, a ja wywróciłam oczami. – Wszyscy są tak idealni, tak wielcy,
odważni, o niesplamionej przeszłości. Te ich szczytne idee kiedyś ich zgubią.
Połączyłam fakty.
- Próbowałeś się tam dostać. – Wiedziałam, że
trafiłam w sedno, bo powiedział mi o tym niezadowolony wyraz twarzy Draco. –
Próbowałeś w ten sposób odkupić swoje winy i postąpić dobrze i…
Tak bardzo pochłonęła mnie ta teoria, że całkowicie
wyparła obraz okrutnego, patrzącego na innych z wyższością nastolatka, który niejednokrotnie
nazwał mnie szlamą.
- Dziwiłem się, że ty w tym nie uczestniczysz –
wszedł mi w słowo, rozpraszając moją wizję. – Wielka, święta trójca: Harry
Potter, Ron Weasley i Hermiona Granger. Nawet wyszłaś za Weasleya. Myślałem, że
raz dwa przejmiesz dowodzenie w Zakonie, z tym twoim zacięciem do dyrygowania
innymi i sprawiania, że czują się gorsi od ciebie.
Skrzywiłam się.
- Wcale taka nie…
- Jesteś. Przez całe życie ciągle udowadniałaś mi,
że jestem gorszy od ciebie, że jestem nic niewart. Biłaś mnie na głowę swoimi
wynikami w nauce, miałaś prawdziwych przyjaciół, ludzie cię słuchali,
podziwiali i szanowali. Nienawidziłem cię za to. Hermiona Granger – uosobienie
wszelkich cnót. Naprawdę powinnaś trząść tyłkami tych mięczaków w Zakonie.
Jego słowa wywoływały we mnie słodko-gorzkie
uczucia, bo z jednej strony mówiły o czymś pozytywnym, a z drugiej czułam się
przez to jak kupa gówna.
- Nigdy nie miałam takiej intencji, żebyś czuł się
przeze mnie gorszy.
- No jasne, z tym twoim kompasem moralnym i miną
świętoszki na pewno nigdy nie przyszłoby ci to do głowy.
Kpił ze mnie. Otworzyłam usta, by się bronić, ale
brakowało mi argumentów. Dotarł do sedna czegoś, czego nie chciałam przyznać
przed samą sobą.
- Nie wstąpiłam do Zakonu, bo jedyne, czego
pragnęłam po wojnie, to trochę spokoju – powiedziałam, unikając poruszonego
przez niego tematu. – Skupiłam się na nauce, na magomedycynie, by leczyć ludzi.
Usunęłam się w cień, a Harry i Ron świetnie radzili sobie beze mnie. Zostawiłam
ratowanie całego świata aurorom i innym, którzy są do tego przygotowani.
- Nie wmówisz mi, że nigdy tego nie żałowałaś.
Zabrałam dłonie z jego uścisku i wepchnęłam je do
kieszeni płaszcza. Mimo że przed chwilą było mi jeszcze chłodno, targające mną
uczucia rozgrzały mnie.
- To nie miała być rozmowa o mnie – ucięłam.
Przyglądał mi się jeszcze chwilę uważnie, z napiętym
wyrazem twarzy. Miałam wrażenie, że chce coś jeszcze wtrącić na ten temat, ale
się powstrzymuje. Odpuścił.
- Spotkałem grupę ludzi, którzy chcieli zrobić coś z
Niepokonanymi, ale osobno nie mieli do tego możliwości. Zakon odrzucił
propozycję pomocy każdego z nich. Dlatego, że pochodzili z nieodpowiednich
rodzin, bo popełnili w życiu kilka błędów, bo mają przestępczą przeszłość.
Ponieważ mają alternatywne, niekonwencjonalne i niepopularne metody i nie
przyjaźnią się z Potterem.
- Jesteś bardzo stronniczy.
- A jaki mam być? Nawet nie zdajesz sobie sprawy z
tego, ile razy spotkałem się z odrzuceniem, kiedy próbowałem zrobić coś
właściwego.
- A czego się spodziewałeś? Na zaufanie trzeba
ciężko zapracować. To nie tak, że zadeklarujesz chęć zmiany i wszyscy przyjmą
cię z otwartymi ramionami.
Zaczął padać śnieg. To nie były puchate, piękne
kulki delikatnie opadające z nieba, raczej małe okruszki lodu pomieszane z
deszczem. Osadzały się na naszych ubraniach i rozpuszczały w mgnieniu oka.
Znowu to robiłam. Właśnie to, o co mnie posądził.
Oceniałam go i traktowałam z góry, bo nie był taki jak ja, bo popełnił więcej
błędów ode mnie.
- Przepraszam – powiedziałam po kilku sekundach
ciszy. – Mów dalej, proszę.
Zawahał się, ale ku mojej uldze podjął przerwany
temat.
- Nadarzyła się okazja, więc wstąpiłem do Stowarzyszenia
Wyklętych. Zaczęliśmy działać. Rozwaliliśmy kilka spotkań Niepokonanych, paru
wsadziliśmy do Azkabanu. Możliwe, że byliśmy skuteczniejsi od Zakonu, który
uderzał od frontu. My spiskowaliśmy, podkopywaliśmy się, znajdowaliśmy boczne
wejścia. Nikt nie spodziewał się, że możemy działać na dwa fronty, dlatego
przychodziło nam to tak łatwo. Prawie zostałem zdemaskowany tego dnia, kiedy
podczas zamieszek rąbnęli mnie tak, że trafiłem do Munga. Całe szczęście, że
odpowiedzialna za to osoba już się nie obudziła. Resztę udało mi się przekonać,
że działałem z Niepokonanymi, a nie przeciw nim, dlatego wciąż mogłem kręcić
się w ich pobliżu.
- Martens – powiedziałam, porażona nagłą myślą. –
Powiedziałeś mi, że musisz się z nim przyjaźnić, że tego nie zrozumiem. Martens
jest jednym z Niepokonanych? – Na ostatnim słowie pisnęłam jak mała
dziewczynka. Odchrząknęłam.
- Prawdopodobnie. Jednak na moim celowniku był ktoś
inny.
- Kto?
Potrząsnął głową.
- Nie mogę zdradzać ci szczegółów naszych operacji.
Nie jesteś jedną z nas.
- Mogłabym wam pomóc – oświadczyłam z wyrzutem.
- Dlaczego więc nie pomogłaś Zakonowi, skoro tak ci
na tym zależy?
- Odwal się ode mnie i Zakonu, dobrze? Nie działam
tam i już nigdy nie będę. Powiedziałam ci, że świetnie radzą sobie beze mnie.
Przecież to dzięki nim w ostatnich miesiącach praktycznie nie słychać o
Niepokonanych. Rozwalili im wiele akcji. Zmusili do przystopowania.
- Mimo wszystko jesteś na bieżąco.
Wydęłam usta. Oczywiście, że byłam na bieżąco.
- Jaki to ma związek z Lucy?
Śnieg sypał teraz trochę gęstszy, osiadł na włosach
Malfoya i nie rozpuścił się tak od razu. Obserwowałam, jak pokrywa jasnoblond
kosmyki niczym puch.
- Prawdopodobnie za atakiem na Lucy stał członek
Niepokonanych.
- Ale przecież… - Zmarszczyłam czoło, próbując to
wszystko poukładać sobie w głowie. – Co Lucy ma z tym wszystkim wspólnego?
- Przypuszczam, że… - ściszył głos, jakby pomimo
zaklęcia wygłuszającego ktoś mógł nas podsłuchać. - …tu nie chodziło o Lucy.
Ktoś się pomylił, może źle obliczył odległość.
- Więc o kogo chodziło? O ciebie?
- O Trevora.
- Czekaj… co?
Głupio było mi się przyznać przed samą sobą, ale
nigdy nie pomyślałabym, że Trevor mógł stać się celem dla kogokolwiek. Nie
dlatego, że jest mało znaczący czy wartościowy, ale... przecież to Trevor! On
właściwie nie wyściubia nosa ze swojego laboratorium, przecież to...
Wtedy właśnie przypomniałam sobie o chwili, w której
weszłam do pokoju Trevora w poszukiwaniu lekarstwa dla taty. Na jego biurku
znajdowało się sporo niezrozumiałych dla mnie połączeń substancji i bardzo
silnych składników, nieprzypominających żadnego znanego mi eliksiru
leczniczego. Wtedy nie zastanawiałam się nad tym dłużej, bo bardziej
zaabsorbował mnie stan taty i dopuszczenie się kradzieży.
- Czy Trevor wplątał się… on... och. Czy pracował
dla was nad czymś? Czy on też działa w tym twoim Stowarzyszeniu Wyklętych? Co
to w ogóle za nazwa?
- Na pewno lepsza niż WESZ. – Uniosłam brwi. – I
tak, Trevor też bierze w tym udział.
Pokręciłam nieznacznie głową. To wszystko nie
pasowało mi do Trevora, którego znałam. To znaczy owszem, był bardzo mądrym,
zdolnym i niesamowitym człowiekiem, ale… Zawsze wydawał się typem zamkniętego w
swojej twierdzy samotnika, pochłoniętego zbawianiem świata, a nie
zadeklarowanym aktywistą.
- Opowiedz mi coś więcej – poprosiłam, lecz Draco
zacisnął niezadowolony usta, uwydatniając bruzdy wokół nich.
- Myślę, że o sprawach Trevora powinnaś rozmawiać z
Trevorem.
Poczułam się skarcona i odepchnięta, ale nie był to
pierwszy raz w życiu, a ja już wyrosłam z małej dziewczynki, którą to zrażało.
Nauczyłam się tego w Hogwarcie.
- Nie mogę uwierzyć, że on… - Skupiłam wzrok na
Draco. – Że TY. Że trzymałeś przede mną coś takiego w sekrecie. Nie, poczekaj.
– Uniosłam dłoń. – Rozumiem to. Doceniam twoją lojalność i że nie paplasz o
wszystkim na prawo i lewo, ale… - Przygryzłam wargę, szukając odpowiednich
słów. – Ale trochę mnie tym zaskoczyłeś, jest mi przykro i… pozwól, że ułożę to
sobie w samotności.
Skinął głową, a ja ścisnęłam jego ciepłą dłoń,
strzepnęłam z płaszcza poprzyklejane drobinki śniegu i odeszłam, nie oglądając
się za siebie.
*
* *
- Chcę w tym uczestniczyć.
Draco zaklął pod nosem, zamykając za sobą drzwi
gabinetu. Burknął coś jeszcze, czego nie dosłyszałam.
Przyszłam do pracy godzinę wcześniej, zaparzyłam
sobie kawę i usiadłam w prezesowskim fotelu Malfoya, by czekać na jego przybycie.
Rozpierała mnie energia, kręciłam się i postukiwałam palcami o blat. Irytowało mnie,
że na zewnątrz nadal panuje ciemność, więc zasłoniłam rolety w ogromnych
oknach, by tego nie widzieć, i włączyłam mocne oświetlenie.
- Zaprowadzisz mnie do przywódcy, pogadam z nim,
powiem dlaczego nie może się beze mnie obejść i że jestem oburzona, że jeszcze
się do mnie nie zwrócił, a później przedstawię swoje pomysły co do zapewnienia
bezpieczeństwa całemu światu.
Draco jęknął.
- Błagam, kobieto, nie przed kawą.
Zignorowałam go, zbyt nabuzowana energią. Wstałam,
ale nie wiedząc co ze sobą zrobić, usiadłam ponownie. Bujałam nieobutą stopą w
szybki takt.
- To skandal, że Niepokonani jeszcze chodzą sobie w
biały dzień i atakują moją przyjaciółkę. Trzeba coś z tym zrobić.
- Jak tam Lucy?
Draco postawił tuż przede mną na biurku swoją
aktówkę i zaczął przeglądać zawartość jej przegródek.
- Franklin pisał do mnie dzisiaj rano, że jej stan
jest stabilny i wydaje mu się, że kryzys minął. – Zamachałam obiema nogami. –
Ale jeszcze się nie obudziła.
- Dlaczego u niej nie jesteś? Co tutaj robisz?
- No wiesz? Przyszłam, żeby porozmawiać. Lucy śpi,
ty nie. A w ogóle sam mogłeś na to wpaść, żeby mnie polecić. Przecież w
przeszłości aktywnie prowadziłam WESZ i działałam w Gwardii Dumbledore’a, co
doskonale wiesz, bo próbowałeś ją rozwalić, czyż nie? Nie wspominając już o
tym, że pomagałam w Zakonie Feniksa. Poważnie nawet o mnie nie pomyślałeś?
- Jakoś się nie złożyło.
Wyjął z nesesera jakieś papiery i rozłożył je bez
ładu i składu na biurku. Nawet mnie nie zainteresowały. Trącił moją rękę, kiedy
brakowało mu miejsca na wykładanie kolejnych dokumentów, więc ją zabrałam.
- Mniejsza o to. Kto w ogóle wam przewodzi?
Ziewnął szeroko, zanim odpowiedział.
- No ja.
- NO TY?! Chyba sobie żartujesz? I mówisz mi to
dopiero…
- Nie tylko ja. – Przewrócił oczami. – Ale jestem
jedną z trzech osób z decydującym głosem.
- A pozostałe dwie?
Wzruszył ramionami, uchylając się od odpowiedzi.
- Halo. – Wycelowałam w niego ostrą końcówką
złowionego z biurka pióra. – Pytałam poważnie.
- A ja poważnie mówiłem o kawie. Mogłabyś być tak
miła i mi przynieść?
Wsunęłam stopy z leżące obok krzesła szpilki i wstałam.
Chwyciłam swój opróżniony kubek i przełożyłam go z ręki do ręki, zastanawiając
się. Miałam do niego jeszcze mnóstwo pytań, ale on najwyraźniej nie był skłonny
do natychmiastowego udzielenia odpowiedzi.
- Zrobię ci kawę – zaczęłam wolno – ale ty przemyśl
sobie teraz wszystko i zdecyduj, co powinieneś mi powiedzieć. Bo jak nie…! –
Zmrużyłam oczy, starając się wyglądać groźnie.
- Dzięki, Hermiono – odparł, nic sobie nie robiąc z
wrażenia, jakie starałam się na nim wywrzeć. Zajął zwolniony przeze mnie fotel
i przysunął się do biurka, a następnie pochylił nad papierami. Ja chyba śniłam!
- Posłuchaj. – Z trochę większą siłą, niż to było
konieczne, odstawiłam kubek na dokument, który miał przed nosem. – Nie wiem,
czy zdajesz sobie sprawę ze skali swojego przewinienia. Popatrz na mnie.
Popatrzył. Miał bladą twarz, delikatne sińce pod
zaspanymi, podpuchniętymi oczami, i rozwichrzoną grzywkę. Jego tęczówki
wpatrywały się jednak we mnie z uwagą.
- Przemyśl. Swoje. Zachowanie. – Wycedziłam,
zgarnęłam kubek i wyszłam z pokoju z dumnie podniesioną głową, stukając
obcasami.
Kiedy wróciłam z parującą kawą dla nas obojga,
zastałam go z policzkiem przyciśniętym do biurka, pogrążonego w drzemce.
Odgarnęłam na bok porozkładane przez niego papiery, w większości dotyczące dużej
umowy, nad którą ostatnio pracował, i na wolnym kawałku przestrzeni postawiłam
nasze kawy.
Wyglądał tak spokojnie i niewinnie. Powstrzymałam
chęć pogładzenia jego odsłoniętego policzka i poczucia pod palcami ciepłej, gładkiej
skóry. Zamiast tego przysiadłam w fotelu naprzeciwko i chwyciłam niepewnie w
dłonie różdżkę. Przypatrywałam się jej lekko lśniącej powłoce, wyczuwałam pod
palcami odrobinę chropowatą fakturę drewna, a myślami byłam zupełnie gdzie
indziej.
W momencie, gdy po bitwie o Hogwart uciekłam do
Australii, zostawiając za sobą ciężar sławy i oczekiwań, jakimi mnie zarzucono.
Wielokrotnie wypominałam sobie swoją słabość, lękliwość i nie mogłam uwierzyć,
że postąpiłam tak tchórzliwie. Byłam zmęczona. Zmęczona wieloma miesiącami
ukrywania się, wieczną niepewnością, strachem o życie własne i bliskich,
odpychaniem od siebie obaw, że misja moja, Harry’ego i Rona zakończy się
niepowodzeniem. Zmęczona ogromem cierpienia, smutku i śmierci, które zewsząd
mnie otaczały. Zmęczona walką. I przerażona tym, że zamknęłam za sobą pewien
rozdział życia, a przede mną zupełnie nieoczekiwanie otworzył się ogrom
możliwości, których wcześniej nawet nie brałam pod uwagę. Nie wiedziałam, co
mam zrobić ze swoim życiem. Nie mogłam znieść ciągłych pytań o przyszłość, o
to, co zamierzam robić, w co się zaangażować, jakie inicjatywy wesprzeć, jak
zmienić świat.
Uciekłam. A wszystkie moje późniejsze działania nie
miały na celu rozprawienie się z problemem, jedynie jego zamaskowanie, bo choć
jako uzdrowicielka pomagałam ludziom, to przyjęta rola usuwała mnie w cień.
Teraz miałam szansę naprawić swój błąd. Zrozumiałam
to w nocy, gdy przekręcałam się z boku na bok, wciąż roztrząsając rozmowę z
Draco.
Pomyślałam, że zrobiło się już wystarczająco późno,
by na zewnątrz słońce rozproszyło ciemności, więc machnęłam różdżką, by
odsłonić okna i pogasić wszystkie jaskrawe źródła światła. Gabinet zalały fale
naturalnej jasności cisnące się przez szkło, i odbiły się od stalowych
powierzchni, sprawiając że te zabłysły. Promienie słońca zatańczyły w blond
włosach Draco, wydobywając z nich srebrzyste refleksy. Tym razem nie
powstrzymałam się i odgarnęłam kosmyk opadający na jego czoło. Zmarszczył się,
poruszył, a później otworzył oczy.
- Co… - Odchrząknął, wyprostował się, przetarł
zaspaną twarz. Później ziewnął.
- Spałeś w ogóle w nocy? – spytałam łagodnie, z
troską.
- Trochę – przyznał. – Ale niezbyt dobrze.
- Ja też.
Sięgnęliśmy równocześnie po kawy. Nie mieliśmy
problemu z ich rozróżnieniem, bo ja piłam z mlekiem, a on czarną. Z pół
łyżeczki cukru. Piliśmy przez chwilę w milczeniu, każde pogrążone we własnych
myślach, a później odstawiliśmy filiżanki przyozdobione firmowym logo na
spodeczki.
- Słuchaj…
- Ja…
Zaczęliśmy mówić równocześnie i równie szybko
zamilkliśmy. Draco zachęcił mnie, bym wypowiedziała się pierwsza, ale nim
zaczęłam, przerwało nam pukanie do drzwi i chwilę później naszym oczom ukazała
się głowa członka zarządu.
- Można?
- Ależ oczywiście. Dokończymy później – powiedział
do mnie Draco chłodniejszym tonem, a jego spojrzenie błysnęło stalą. Skinęłam
głową i wstałam pospiesznie, robiąc miejsce dla gościa i zgarniając swoją kawę.
- Słonko, dla mnie podwójne espresso. – Mężczyzna
miał chrapliwy głos świadczący o długoletnim nałogu palenia papierosów, tak
samo jak jego pożółkłe zęby i paznokcie oraz poszarzała, przedwcześnie
postarzona cera. Nie rozumiałam, dlaczego niektórzy czarodzieje tak bardzo
upodobali sobie mugolskie używki, ponadto nie dbając o zamaskowanie ich wpływu
na ciało, ale to nie mój problem.
Nie udało mi się porozmawiać na spokojnie z Draco do
końca dnia. Zaprzątnęło mnie mnóstwo spraw nawarstwiających się podczas moich
wolnych dni, a Draco co chwilę albo przyjmował gości, albo gdzieś wychodził.
Ciężko było znaleźć chociaż moment na prywatną rozmowę. Poza tym zaniedbałam
projekt reorganizacji działu, który do tej pory powinien już być przedstawiony
zarządowi i potwierdzony do realizacji. Widziałam poprzylepiane karteczki z
uwagami Draco, które musiał napisać podczas mojej nieobecności i wzięłam się za
poprawki zgodnie z jego wytycznymi. Nim się obejrzałam, znacznie przekroczyłam
normalną ilość godzin pracy. Zorientowałam się, że burczy mi w brzuchu, a poza
tym miałam odwiedzić Lucy. Oderwałam zmęczone oczy od papierów i potarłam
skronie. Ciężko było mi wdrożyć się po kilkudniowej nieobecności, zorientowałam
się, że terminy bardzo gonią, a mi zostało jeszcze sporo poprawek, żeby
wszystko było perfekcyjne. Z postanowieniem, że jutro też przyjdę wcześniej,
zebrałam się do wyjścia.
Piętnaście minut później byłam już u Lucy, wciągając
kupioną po drodze chińszczyznę i słuchając o stanie przyjaciółki, wszelkich
wahaniach, podawanych lekach, dawkach i prognozach. Franklin, dla którego
również przemyciłam porcję, skulił się na krześle obok mnie, jakby chciał ukryć
swój haniebny czyn pożerania kurczaka po seczuańsku w sali pacjentki.
- Żeby tylko mnie teraz nikt nie szukał – wymamrotał
z pełnymi ustami i spojrzeniem przepełnionym poczuciem winy.
Zawsze lubiłam Franklina. Poznałam go wkrótce po
rozpoczęciu stażu w Mungu. Był ode mnie starszy o kilka lat i bardziej
doświadczony, ale nigdy nie wyczułam z tego powodu dystansu pomiędzy nami.
Zawsze traktował mnie po koleżeńsku, z sympatią, jak równą sobie. Spędziliśmy
wspólnie wiele godzin, omawiając różne przypadki – te ciężkie, smutne, budzące
złość czy wesołość. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że moglibyśmy
zostać dobrymi przyjaciółmi, gdyby nie Ron. Mój mąż był o mnie bardzo zazdrosny
i kilka razy zdarzyło mu się powiedzieć coś naprawdę nieprzyjemnego na temat
Franklina, unikałam więc dla świętego spokoju spotkań z nim poza szpitalem.
Właściwie jedynym mężczyzną tolerowanym przez Rona w moim bliskim otoczeniu był
Harry.
- Zwal wszystko na mnie. Poza tym już skończyłeś
pracę.
Mimo to nie przebrał się z szat uzdrowiciela i nie
poszedł do domu, a poświęcał czas mnie. Odniosłam wrażenie, że szuka
towarzystwa. Podczas moich częstych wizyt u Lucy zauważyłam, że Franklin na
ogół spędza czas sam, nie wdając się w dyskusje z innymi członkami zespołu.
- To z niczego mnie nie zwalnia! – zaprotestował.
Wstałam, żeby wyrzucić do kosza puste opakowanie po
makaronie z kaczką. Po długim dniu, poprzedzonym prawie bezsenną nocą, poczułam
się nagle bardzo zmęczona. Opadłam ponownie na krzesło bez sił. Franklin
przyglądał mi się dłuższą chwilę swoimi ciemnobrązowymi oczami. Przypominały mi
kolor zroszonej deszczem ziemi. Białka jego oczu wyraźnie odznaczały się od
tęczówek i ciemnego koloru skóry.
- Franklin?
- Hm?
- O co chodzi z tobą i innymi z zespołu?
Odwrócił wzrok bardzo szybko.
- Nie wiem, co masz na myśli.
Och, oczywiście, że dobrze wiedział, a nawet pokazał
mi swoim zachowaniem, że mam rację. Oglądałam jego profil, lekko zakrzywioną
linię nosa, wydatny podbródek i gładko ogolone policzki. Wyglądał na młodszego
niż w rzeczywistości.
- Frankie… - zaczęłam, ale odwróciłam się
automatycznie na dźwięk otwieranych drzwi. Franklin spłoszył się i upuścił
kartonik z jedzeniem na podłogę.
- Witaj, Hermiono.
Zaschło mi w ustach, a serce zaczęło mocniej bić. To
w sumie ciekawe, bo mogłabym przysiąc, że krew zamiast krążyć szybciej w moich
żyłach, zatrzymała się. Odchrząknęłam.
- Mhm… cześć.
Franklin podniósł pudełko i kątem oka dostrzegłam,
jak podąża wzrokiem ode mnie do Rona. Z lekkim opóźnieniem wstałam i
przygładziłam niewidoczne zmarszczki na spódnicy. Nie chciałam czuć się przy
nim mała i nieważna. Uniosłam wysoko głowę, ściągnęłam łopatki, a w spojrzenie
włożyłam tyle pewności siebie, ile tylko dałam radę.
Niewielkie pomieszczenie stało się niewyobrażalnie
małą klitką. Miałam wrażenie, że wchodząc do pokoju Ron niczym dementor wyssał
całe zdatne do oddychania powietrze. Oto stał przede mną – dwa lata od rozwodu,
niedoszły ojciec mojego dziecka. I wyglądał lepiej, niż sobie tego życzyłam.
- Zostawię was – powiedział Franklin, bezbłędnie
wyczuwając elektryzujące napięcie. Zanim wyszedł, posłał mi dodające otuchy
spojrzenie. Wyminął Rona, jego szata wybrzuszała się, powiewając za nim i
sprawiając, że jego masywna sylwetka wydawała się jeszcze potężniejsza. Poczułam
nagłe osamotnienie.
Wpatrywałam się w niebieskie oczy Rona, tak znajome
mi piegi na twarzy, zarost, którego wcześniej nie nosił. Wiedziałam, że nie
mogę wiecznie się przed nim ukrywać, a nasze spotkanie nastąpi wcześniej czy
później. I tak cud, że udało mi się unikać go przez dwa lata. Do tej pory moje
serce fikało z przestrachu koziołki, gdy widziałam na ulicy rudowłosego
mężczyznę.
Pamiętałam, jak to jest być w jego ramionach, jakie
to uczucie, gdy całuje mnie w czoło, albo gdy trzyma moją dłoń. Nie tak łatwo
zapomnieć, że kiedyś się kogoś kochało. Ciało nie dawało się oszukać tak łatwo
jak myśli, które zalała wrogość.
- Co tu robisz? – spytałam, a pewne brzmienie głosu
zdziwiło nawet mnie. Zmrużyłam oczy.
- Chciałem z tobą porozmawiać. Wiem, że to trochę
niedogodne… okoliczności.
Zerknął na Lucy, więc ja też na nią spojrzałam.
Leżała nieruchomo niczym śpiąca królewna, z miedzianymi włosami spoczywającymi
miękko na poduszce. Jej pierś unosiła się nieznacznie z każdym nabieranym
oddechem, świadczącym o tym, że walczy. Unoszący się w pomieszczeniu delikatny
zapach medykamentów sprawił nagle, że zrobiło mi się niedobrze.
- Przejdźmy się – zaproponowałam. Ron przytrzymał mi
drzwi, kiedy wychodziłam. Owionął mnie zapach ciepła jego ciała wymieszanego z
eleganckimi perfumami, dobrze współgrającymi z gustowną koszulą i spodniami,
których nogawki układały się w kant. Ron nigdy nie był dobry w dbaniu o siebie.
To musiała być zasługa kobiety, o której mówił Harry.
Starałam się ignorować spojrzenie Rona spoczywające
na moich nogach w drogich pończochach i szpilkach, od których bolały mnie
stopy, czego próbowałam po sobie nie pokazać. Będąc z nim nigdy nie ubierałam
się w ten sposób, a już zwłaszcza w ostatnich wspólnych miesiącach, kiedy to
włóczyłam się po domu w brudnym dresie.
Merlinie, tęskniłam za tamtym domkiem. Był moim
spełnionym marzeniem.
Ron zakasłał.
- Więc… przykro mi z powodu twojej przyjaciółki.
Zabrzmiało to tak, jakby dopiero sobie przypomniał,
że należy tak powiedzieć. Skinęłam głową, bo nie było słów, którymi chciałabym
odpowiedzieć.
- Wiecie już coś na ten temat? – spytałam zamiast
tego.
- Nie, nie bardzo – odparł. – Przesłuchaliśmy dokładnie
świadków, ale nikt nic nie wie. Poza tym, że pobiłaś się z Astorią Malfoy.
Patrzył na mnie trochę z kpiącym uśmieszkiem, a
trochę tak, jakby oczekiwał, że wszystkiemu zaprzeczę. Skrzywiłam się. Ślad po
jej paznokciach na moim policzku już był prawie niewidoczny. Wskazałam na
niego.
- Można tak powiedzieć.
- O co poszło? Słyszałem pogłoski…
- Tak – ucięłam, obserwując jak jego oczy wyskakują
z orbit. – Ale wydaje mi się, że nie o tym chciałeś ze mną rozmawiać.
Najwyraźniej nie mógł otrząsnąć się z szoku.
- Mówisz mi, że kręcisz z Malfoyem, ale mam nad tym
przejść do porządku dziennego?
Zatrzymałam się, wspierając dłonie na biodrach.
Zmierzyłam go powłóczystym spojrzeniem, zatrzymując je dłużej na jego oczach.
- Tak, dokładnie tak. To nie twoja sprawa.
Kilkukrotnie otworzył i zamknął usta, jakby przy
każdym słowie, które już chciało z nich wyjść, gryzł się w język. Jego twarz
przybrała kolor purpury, bardzo szybko zabarwiły się też jego uszy.
- Hermiono, to wróg!
- Nie do wiary! – Prychnęłam. – A ty dalej to samo?
Najpierw Krum, teraz Malfoy, a ja nawet… Ty nawet nie uczestniczysz w moim
życiu.
- To ty złożyłaś papiery rozwodowe.
- To ty się wyprowadziłeś.
- To ty ignorowałaś mnie i wszystkie moje wysiłki,
żeby ratować nasze małżeństwo.
- Tak? – Zaśmiałam się nieszczerze. – Może po prostu
nie starałeś się wystarczająco.
- Przepraszam – przerwał nam głos, kiedy Ron już
szykował się do jakiejś jadowitej odpowiedzi. Oboje spojrzeliśmy na pielęgniarkę,
która przystanęła nieopodal. – To chyba nie jest odpowiednie miejsce na takie
rozmowy.
Potoczyłam wzrokiem po korytarzu, w którym
znajdowali się zmartwieni ludzie, czekający na wieści o bliskich im osobach
walczących o życie. Jedna z kobiet płakała, obejmowana przez mężczyznę o
sumiastych wąsach, który mierzył nas wzrokiem pełnym dezaprobaty.
- Przepraszam – powiedziałam, patrząc się w podłogę.
Ruszyłam przed siebie, czując że Ron depcze mi po
piętach i dyszy ze złości. Minęłam korytarz, weszłam po schodach na piętro, na
którym znajdował się bufet, a Ron podążał za mną, zaciskając pięści. Zamówiłam
dwie herbaty, po czym usiadłam przy stole. Mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko
mnie. To było dziwne uczucie znów znajdować się tak blisko niego.
- Nie powinnam tego mówić.
Machnął ręką, jakby odganiał muchę.
- Ja też. Poniosło mnie. Oczywiście możesz robić co
chcesz. Ale Malfoy? – Posłałam mu ostre spojrzenie, pod którym się zmieszał. –
Tak, to nie moja sprawa.
Dostaliśmy naszą herbatę. Ja owinęłam dłonie wokół
gorącego kubka, a Ron sięgnął do cukierniczki i przy użyciu szczypiec posłodził
napój dwiema kostkami cukru. Z tym zarostem naprawdę wyglądał dziwnie.
- Więc o czym chciałeś rozmawiać?
- Chciałem cię zobaczyć. – Nie podejrzewałam go o
to, że zdobędzie się na taką szczerość, więc uniosłam brwi. – Wiesz… ciężko
jest nie myśleć o tobie, kiedy pracuję nad sprawą, która jest z tobą powiązana.
Nie widzieliśmy się dwa lata.
- A co, uważasz, że powinniśmy spotykać się co miesiąc
i wspominać stare dobre dzieje?
Zamieszał łyżeczką w herbacie. Wzięłam głęboki
oddech, by pohamować swoje zdenerwowanie, na które nie było to odpowiednie
miejsce i czas. Osiągnęłam tyle, że dalej mówiłam już spokojniejszym tonem.
- Rozstaliśmy się. Tyle. Koniec historii. Przyjaźniliśmy
się przez kupę lat, wzięliśmy ślub, a później wszystko się posypało i ja
poszłam w swoją stronę, a ty w swoją, zabierając ze sobą Harry’ego i Ginny.
- Nie kazałem im wybierać – usprawiedliwił się
szybko. Kiedy patrzyłam w jego lśniące, niebieskie oczy, widziałam w nich
szczerość. Pochyliłam lekko głowę.
- Wierzę ci. Rozumiem to wszystko. Ale zostałam
zupełnie sama. I wiesz co? Podniosłam się. Mam wokół siebie ludzi, którym na
mnie zależy. Ale moja przyjaciółka została ranna i teraz to najbardziej mnie
absorbuje. Więc odłóżmy na bok te żale i…
- Myślisz czasem jakby to było, gdyby nasza córka
żyła?
Zamknęłam usta. Poczułam, jak zupełnie opuszcza mnie
energia, jak całe moje ciało flaczeje. Poczułam jego bezbronność, która
zmieszała się z moją bezbronnością i bezradnością. Świat zawęził się do jego
błękitnych tęczówek, zbolałych i zamglonych. Gula w gardle urosła nagle do
gigantycznych rozmiarów. Odchrząknęłam, by się jej pozbyć, ale niewiele to
dało.
- Nie mogłabym o tym nie myśleć – wyszeptałam, bo na
nic więcej nie było mnie stać.
Ścisnął moje leżące na blacie dłonie. Przygryzłam
wargę, zalana wspomnieniami, smutkiem, żalem. On był jedyną osobą, która mogła
mnie w pełni zrozumieć, bo doświadczył tego razem ze mną. On też poniósł
stratę. To niesamowite, że pod tym wszystkim, pod wzajemnymi pretensjami,
niechęcią, zranieniem, głęboko pod powierzchnią było ukojenie. Przebaczyłam mu.
I sobie. Żadne z nas nie było winne. Żadne z nas tego nie rozumiało i nigdy nie
zrozumie, ale życie toczyło się dalej, czy byliśmy na to gotowi, czy nie.
~
* ~ * ~ * ~
Od
autorki: Cześć wszystkim, którzy jeszcze tu są i czytają! Trochę mi się zeszło z tym rozdziałem. Magisterka przeszkadza mi bardziej niż sądziłam i to wcale nie dlatego, że niby siedzę nad nią godzinami. Bo nie siedzę. Myślę. Myślę i myślę i mam wyrzuty sumienia robiąc cokolwiek innego, a jednak pisanie tego shitu na M. jest koszmarne :/
Ach. No i chyba nie wystarczy mi 30 rozdziałów, żeby napisać wszystko to, co jeszcze mam do napisania. Nie wiem na tę chwilę ile dokładnie potrzebuję, bo niektóre wątki mogą mi się przeciągnąć. Może 31, może 32, a może więcej (choć mam nadzieję że nie, bo kolejne opowiadanie już czeka w kolejce!). Nie jestem dobra w streszczaniu się, co chyba najlepiej widać po "Tylko ty jedyny", które miało mieć 20 rozdziałów. No cóż. Przynajmniej na "Ślad" założyłam od razu realistyczne 50, które jakoś mi wyszło.
Nie wiem kiedy następny rozdział, mam nadzieję że jak najszybciej (ale na pewno w czerwcu) i że mnie nie opuścicie! Buziaki :* :* :*
<3 Świetny <3 Ron to burak normalnie :-/ on nie kazał wybierać? Pffff... Wiadomo, że siostra stanie za bratem. A skoro Harry jedt mężem Ginny to automatycznie też. Ciekawa sprawa z Malfoyem... Czekam na resztę:-) robi się ciekawie :-* (nie żeby już nie było;-) )
OdpowiedzUsuńNo wiadomo :D Ale on ma rączki czyste :P
UsuńHejo hejooo ;D
OdpowiedzUsuńPo pierwsze i najważniejsze, absolutnie nie zgadzam się na to, by to opowiadanie miało tylko 32 rozdziały! Nie, nie i nie! Wiem, że jako zwykły, szary czytelnik nie mam za dużo do gadania, ale dysponuję niezwykła siłą perswazji, którą właśnie w tym momencie postaram się użyć. A wiec uwaga: Puk. (...) Już. Podziałało? Już zmieniłaś zdanie i zaplanowałaś kolejne 30 rozdziałów? Tak, no to dobrze ;D
Zaskoczyłaś po raz kolejny! Nie spodziewałam się powrotu do spraw Voldzia, do Zakonu itp itd. Być może dlatego, że osadziłaś swoje opowiadanie w prozaicznej, biurowej rzeczywistości i zagranicznych, służbowych wojaży, w których kompletnie sprawa Voldzia odeszła na drugi plan. Dlatego tym bardziej chylę przed Tobą czoła! Zanasz też moje odczucia co do Trevora, więc wcale bym się nie zdziwiła, gdyby miał sporo na sumieniu. Chociaż nie, ostatnio odnalazłam w nim jakiś ludzki pierwiastek, więc powinnam go uniewinnić. No nic - poczekamy, zobaczymy co z tego wyniknie.
Jejku wciąż nie mogę uwierzyć, że tak szybko planujesz skończyć to opowiadanie. Dlatego mój komentarz jest taki nieskładny...
Draco w tym hmm... odcinku, zasłużyl na wielki plus. I to taki big big. Okazuje się bowiem, że walczyl za sprawy, które Hermiona już dawno zostawiła za sobą i chyba to właśnie to zmotywowało ją do próby dołączenia do tej tajnej organizacji.
NO i mega się cieszę, że w końcu dałaś mi Rona. Zawsze traktowałam go jako poczciwego, starego przyjaciela, a nie wroga numero uno, którego motyw pojawia się w tak wielu opowiadaniach. I dobrze, że zostawili za sobą przeszłość, bo nieskończone sprawy mogą fatalnie wpływac na przyszłość.
Boże, masło maślane. To wszystko przez wiadomość o tak szybkim końcu. Tak nadal jestem załamana.
Pozdrawiam i życze weny, Iva Nerda
Hmm, no ale popatrz na jakoś, nie na ilość! Rozdziały są i tak zdecydowanie dłuższe i objętościowo wychodzi tego naprawdę dużo. Tak, wiem że to żadne pocieszenie.
UsuńZaczynając pisać "Jesteś" chciałam spróbować swoich sił w pisaniu czegoś krótszego, jednowątkowego (tia), takiej zamkniętej formy od początku do końca, bez żadnych dodatkowych historii, bez drugich części. Nie bardzo się to zmieniło. Jestem podekscytowana tym, że już blisko do końca i będę mogła zaskoczyć Was czymś nowym :) I taka luźna myśl: zauważyłam ostatnio, że moje opowiadania robią się schematyczne, a wątki się w nich powtarzają. W kolejnym będę bardziej na to uważna!
A, trochę odbiegłam od tematu. No ale mam nadzieję, że pomimo tej naturalnej czytelniczej chęci do jak najdłuższego czytania o lubianych bohaterach, gdzieś tam w głębi serca rozumiesz :D
Ał, ranisz mnie, jak to zaskoczona, jak to nie spodziewałaś się, przecież od początku o tym trąbiłam...! Subtelnie, mam nadzieję :D Nieskończone wątki to mój wróg!
Oł jeah, mów mi więcej o Draco, podoba mi się to, łechtasz moje ego :D Noo, jeszcze trochę :D
Ten Ron musiał tu być. Hermiona musi zmierzyć się ze swoją przeszłością, nie ma tak lekko. I ogarnąć to sprawa po sprawie. Wtedy można myśleć o końcu ;) Ale przyznam szczerze, że trochę popłynęłam, nieopatrznie puściłam sobie "Agnes Obel - Riverside", zapominając o tym, że pisałam przy tym rozdział 20 i... no kurczę, nie wiem co się stało. Miało wyjść trochę mniej chwytliwie, ale efekt mi się podoba :) Tak jak podoba mi się to, co o nim napisałaś :)
Oj tam, nie łam się, jeszcze z 5 rozdziałów!
Pozdrawiam :)
Napisałabym teraz coś porządnego, ale niestety nadal jestem w depresji. 5 rozdziałów. 5.... zlituj się, prosze.
UsuńGenialna piosenka! Zupelnie mój styl. Molestuję reply.
Oj ja takich sporo słucham, zwłaszcza do pisania ;)
UsuńTrochę mi się przykro zrobiło, kiedy pomyślałam sobie o rozpadzie Wielkiej Trójcy. Aż mnie przytłacza ogrom tego co przeszła Hermiona, a cała niechęć koncentruje się właśnie na jej byłych przyjaciołach. Bardzo się ciesze z poprawy relacji Hermiona-Ron, w końcu niektóre drzwi najlepiej domknąć, by móc zacząć od nowa.
OdpowiedzUsuńJak wspomniał ktoś wyżej, tez jestem odrobinę zaskoczona wątkiem śmierciożartów, ale absolutnie nie na minus. Miło jest wiedzieć, że ktoś żałuje przeszłości i w jakiś sposób starał się ją zrekompensować. Zwłaszcza Malfoy. Z drugiej strony mam niejaki żal do Zakonu, w końcu biorąc pod uwagę jego przeszłość nie miał łatwo prawda? Ale gdzies tez chowa się namiastka zrozumienia dla całej tej nieufności.
Ciepło mi się robi na sercu kiedy myślę o dobrych celach Malfoya, o ponownym zapale Hermiony. A teraz nasunelo mi się takie pytanie, dlaczego ona już z nim nie działa? Może gdzieś było, ale jakaś konkretna odpowiedz mi utknela.
Mam nadzieje tylko,ze nic złego z tego nie wyniknie :)
Przypomniało mi się ostatnio, że mam kilka komentarzy do nadrobienia, tak więc jestem! :D Czytam 2 raz żeby móc coś naskrobac, bo w koncu się zebrałam, mimo że jakiejś weny brak. Tobie jej życzę i pozdrawiam./N