sobota, 20 maja 2017

Jesteś: 27. Tajemniczy



Usiedliśmy na drewnianej ławce, oświetlonej obficie padającym strumieniem światła z pobliskiej latarni. Czułam się tak, jak gdyby wszystko dookoła było czarno-białe, a tylko my wyróżnialiśmy się w kolorze. Siedzieliśmy lekko przekrzywieni ku sobie, splatając dłonie na stykających się kolanach.
- Ostrzegam, że może ci się to nie spodobać. – Oczy Draco wydawały się ciemniejsze niż zwykle.
- Dużo rzeczy, które dzisiaj powiedziałeś, mi się nie spodobało.
Zacisnął usta. Nie spuszczałam z niego wzroku. Odetchnął głęboko.
- Być może posiadam informacje, które będą przydatne w wyjaśnieniu, co stało się Lucy.
Zmarszczyłam brwi.
- Myślę, że w takim razie powinieneś porozmawiać o tym z aurorami.
Nie wyglądał na zachwyconego tym pomysłem.
- Chodzi o to, że… - Skrzywił się. – To nie takie proste. Naprawdę powinienem przestrzegać sekretów.
Rozumiałam to i doceniałam jego lojalność, ale przecież tu chodziło o Lucy! Ten, kto zaatakował ją tą straszną klątwą, powinien za to odpowiedzieć.
- Jeżeli w jakiś sposób pomogłoby to w ujęciu przestępcy, co cię powstrzymuje?
Popatrzył w dal, później przeniósł wzrok na mnie. Kątem oka zauważyłam, że wyciągnął różdżkę. Szepnął zaklęcie wygłuszające i dookoła nas przez chwilę unosiła się falująca, przezroczysta energia, dopóki nie znikła, by zapewnić nam prywatność. Uniosłam brwi.
- Myślisz, że ktoś nas podsłuchuje? Przecież w pobliżu nie ma nikogo, jest późna, zimowa noc, nikt inny nie wybiera się na wycieczki do parku.
- Hermiono, to naprawdę poważna sprawa.
Zamilkłam, zamieniając się w słuch. Serce biło mi głośniej niż powinno, napędzając szybszy przepływ krwi. Czułam mrowienie w całym ciele.
- Kiedy Voldemort zginął podczas bitwy o Hogwart, a moi rodzice ostatecznie odwrócili się od jego idei i pociągnęli mnie za sobą, myślałem, że nigdy więcej nie będę miał do czynienia ze śmierciożercami. Ale się myliłem. Nie tak łatwo jest zostawić za sobą przeszłość, nawet jeśli bardzo się tego pragnie. Nie chcę, żebyś myślała o mnie źle. To nie tak, że ciągnęło mnie do ciemności. Miałem wystarczająco powodów, żeby trzymać się z daleka od tego gówna. I drugie tyle, żeby musieć odpokutować.
Nie przestawał mechanicznie gładzić moich dłoni kciukami, zupełnie jakby dawało mu to ukojenie.
- Pierwsze lata po wojnie były dla mojej rodziny bardzo ciężkie. Staraliśmy się żyć inaczej, ale byliśmy ciągle niepokojeni przez dawnych popleczników Voldemorta. Na przemian grozili nam, prosili o pomoc, próbowali przemówić do rozsądku. Nie mogłem znieść tego ciągłego przypominania o przeszłości. Wyprowadziłem się z domu i kupiłem własny. Odciąłem się od wszystkiego potężnymi czarami, próbowałem żyć normalnie, uczciwie pracować w Ministerstwie, ale na każdym kroku ktoś przypominał mi, kim byłem kiedyś.
Słuchając tego wszystkiego, próbowałam sobie wyobrazić dawnego Draco, tego którego znałam z Hogwartu, zrozumieć jego sposób postępowania. Ale to nie było takie proste, bo on i mężczyzna, którego znałam teraz, w ogóle do siebie nie pasowali.
- Zapewne nie raz zetknęłaś się z Niepokonanymi. To ugrupowanie założone przez najbardziej wytrwałych śmierciożerców, które ewoluowało znacznie bardziej, niż poglądy Voldemorta. Kierują się nienawiścią do całego świata i uwielbiają siać chaos.
- Wiem. Harry i Ron są aurorami. Kiedy jeszcze byłam żoną Rona, ten temat często pojawiał się w naszym domu.
Draco skinął krótko głową.
- Ich poglądy zaczęły się robić… naprawdę niepokojące. Słyszałem, że został reaktywowany ten wasz śmieszny Zakon Fe…
- Zakon nie jest czymś śmiesznym – weszłam mu w słowo, mrużąc oczy. – Nie powinieneś tak mówić, choćby przez wzgląd na pamięć Dumbledore’a, który…
- Tak wiem, był wielkim czarodziejem. I który zginął przeze mnie.
To prawda. Powstrzymałam się od wypowiedzenia słów, które krążyły mi po głowie. Nie zaprzeczyłam, ale też nie potwierdziłam. To trudny do rozsądzenia etycznie temat. W przeszłości wielokrotnie zastanawiałam się nad losem Malfoya, nad tym, w jakim otoczeniu został wychowany, jakie wartości i ideały wyniósł z domu. Było mi go szkoda, a jednocześnie kłóciło się to z moim poglądem, że każdy sam pisze własną historię i jeśli bardzo tego chce, potrafi ją zmienić. Chciałam wierzyć w to, że w dniu, kiedy Harry uratował z płonącego Pokoju Życzeń Malfoya, wyzwolił w nim coś, co zapoczątkowało zmiany.
Nabrał duży haust powietrza, a później wypuścił je ze świstem, jak gdyby dokonywał tajemnej sztuczki relaksacyjnej.
- Chciałbym opowiedzieć ci o Zakonie, takim jaki go poznałem. Bez Dumbledore’a to nieufna i zamknięta organizacja. Szczycąca się tym, że działa w imię pokoju i dobra na świecie. Oczywiście Potter gra w niej jedne z pierwszych skrzypiec, jakżeby inaczej… - Draco pokusił się o prychnięcie, a ja wywróciłam oczami. – Wszyscy są tak idealni, tak wielcy, odważni, o niesplamionej przeszłości. Te ich szczytne idee kiedyś ich zgubią.
Połączyłam fakty.
- Próbowałeś się tam dostać. – Wiedziałam, że trafiłam w sedno, bo powiedział mi o tym niezadowolony wyraz twarzy Draco. – Próbowałeś w ten sposób odkupić swoje winy i postąpić dobrze i…
Tak bardzo pochłonęła mnie ta teoria, że całkowicie wyparła obraz okrutnego, patrzącego na innych z wyższością nastolatka, który niejednokrotnie nazwał mnie szlamą.
- Dziwiłem się, że ty w tym nie uczestniczysz – wszedł mi w słowo, rozpraszając moją wizję. – Wielka, święta trójca: Harry Potter, Ron Weasley i Hermiona Granger. Nawet wyszłaś za Weasleya. Myślałem, że raz dwa przejmiesz dowodzenie w Zakonie, z tym twoim zacięciem do dyrygowania innymi i sprawiania, że czują się gorsi od ciebie.
Skrzywiłam się.
- Wcale taka nie…
- Jesteś. Przez całe życie ciągle udowadniałaś mi, że jestem gorszy od ciebie, że jestem nic niewart. Biłaś mnie na głowę swoimi wynikami w nauce, miałaś prawdziwych przyjaciół, ludzie cię słuchali, podziwiali i szanowali. Nienawidziłem cię za to. Hermiona Granger – uosobienie wszelkich cnót. Naprawdę powinnaś trząść tyłkami tych mięczaków w Zakonie.
Jego słowa wywoływały we mnie słodko-gorzkie uczucia, bo z jednej strony mówiły o czymś pozytywnym, a z drugiej czułam się przez to jak kupa gówna.
- Nigdy nie miałam takiej intencji, żebyś czuł się przeze mnie gorszy.
- No jasne, z tym twoim kompasem moralnym i miną świętoszki na pewno nigdy nie przyszłoby ci to do głowy.
Kpił ze mnie. Otworzyłam usta, by się bronić, ale brakowało mi argumentów. Dotarł do sedna czegoś, czego nie chciałam przyznać przed samą sobą.
- Nie wstąpiłam do Zakonu, bo jedyne, czego pragnęłam po wojnie, to trochę spokoju – powiedziałam, unikając poruszonego przez niego tematu. – Skupiłam się na nauce, na magomedycynie, by leczyć ludzi. Usunęłam się w cień, a Harry i Ron świetnie radzili sobie beze mnie. Zostawiłam ratowanie całego świata aurorom i innym, którzy są do tego przygotowani.
- Nie wmówisz mi, że nigdy tego nie żałowałaś.
Zabrałam dłonie z jego uścisku i wepchnęłam je do kieszeni płaszcza. Mimo że przed chwilą było mi jeszcze chłodno, targające mną uczucia rozgrzały mnie.
- To nie miała być rozmowa o mnie – ucięłam.
Przyglądał mi się jeszcze chwilę uważnie, z napiętym wyrazem twarzy. Miałam wrażenie, że chce coś jeszcze wtrącić na ten temat, ale się powstrzymuje. Odpuścił.
- Spotkałem grupę ludzi, którzy chcieli zrobić coś z Niepokonanymi, ale osobno nie mieli do tego możliwości. Zakon odrzucił propozycję pomocy każdego z nich. Dlatego, że pochodzili z nieodpowiednich rodzin, bo popełnili w życiu kilka błędów, bo mają przestępczą przeszłość. Ponieważ mają alternatywne, niekonwencjonalne i niepopularne metody i nie przyjaźnią się z Potterem.
- Jesteś bardzo stronniczy.
- A jaki mam być? Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile razy spotkałem się z odrzuceniem, kiedy próbowałem zrobić coś właściwego.
- A czego się spodziewałeś? Na zaufanie trzeba ciężko zapracować. To nie tak, że zadeklarujesz chęć zmiany i wszyscy przyjmą cię z otwartymi ramionami.
Zaczął padać śnieg. To nie były puchate, piękne kulki delikatnie opadające z nieba, raczej małe okruszki lodu pomieszane z deszczem. Osadzały się na naszych ubraniach i rozpuszczały w mgnieniu oka.
Znowu to robiłam. Właśnie to, o co mnie posądził. Oceniałam go i traktowałam z góry, bo nie był taki jak ja, bo popełnił więcej błędów ode mnie.
- Przepraszam – powiedziałam po kilku sekundach ciszy. – Mów dalej, proszę.
Zawahał się, ale ku mojej uldze podjął przerwany temat.
- Nadarzyła się okazja, więc wstąpiłem do Stowarzyszenia Wyklętych. Zaczęliśmy działać. Rozwaliliśmy kilka spotkań Niepokonanych, paru wsadziliśmy do Azkabanu. Możliwe, że byliśmy skuteczniejsi od Zakonu, który uderzał od frontu. My spiskowaliśmy, podkopywaliśmy się, znajdowaliśmy boczne wejścia. Nikt nie spodziewał się, że możemy działać na dwa fronty, dlatego przychodziło nam to tak łatwo. Prawie zostałem zdemaskowany tego dnia, kiedy podczas zamieszek rąbnęli mnie tak, że trafiłem do Munga. Całe szczęście, że odpowiedzialna za to osoba już się nie obudziła. Resztę udało mi się przekonać, że działałem z Niepokonanymi, a nie przeciw nim, dlatego wciąż mogłem kręcić się w ich pobliżu.
- Martens – powiedziałam, porażona nagłą myślą. – Powiedziałeś mi, że musisz się z nim przyjaźnić, że tego nie zrozumiem. Martens jest jednym z Niepokonanych? – Na ostatnim słowie pisnęłam jak mała dziewczynka. Odchrząknęłam.
- Prawdopodobnie. Jednak na moim celowniku był ktoś inny.
- Kto?
Potrząsnął głową.
- Nie mogę zdradzać ci szczegółów naszych operacji. Nie jesteś jedną z nas.
- Mogłabym wam pomóc – oświadczyłam z wyrzutem.
- Dlaczego więc nie pomogłaś Zakonowi, skoro tak ci na tym zależy?
- Odwal się ode mnie i Zakonu, dobrze? Nie działam tam i już nigdy nie będę. Powiedziałam ci, że świetnie radzą sobie beze mnie. Przecież to dzięki nim w ostatnich miesiącach praktycznie nie słychać o Niepokonanych. Rozwalili im wiele akcji. Zmusili do przystopowania.
- Mimo wszystko jesteś na bieżąco.
Wydęłam usta. Oczywiście, że byłam na bieżąco.
- Jaki to ma związek z Lucy?
Śnieg sypał teraz trochę gęstszy, osiadł na włosach Malfoya i nie rozpuścił się tak od razu. Obserwowałam, jak pokrywa jasnoblond kosmyki niczym puch.
- Prawdopodobnie za atakiem na Lucy stał członek Niepokonanych.
- Ale przecież… - Zmarszczyłam czoło, próbując to wszystko poukładać sobie w głowie. – Co Lucy ma z tym wszystkim wspólnego?
- Przypuszczam, że… - ściszył głos, jakby pomimo zaklęcia wygłuszającego ktoś mógł nas podsłuchać. - …tu nie chodziło o Lucy. Ktoś się pomylił, może źle obliczył odległość.
- Więc o kogo chodziło? O ciebie?
- O Trevora.
- Czekaj… co?
Głupio było mi się przyznać przed samą sobą, ale nigdy nie pomyślałabym, że Trevor mógł stać się celem dla kogokolwiek. Nie dlatego, że jest mało znaczący czy wartościowy, ale... przecież to Trevor! On właściwie nie wyściubia nosa ze swojego laboratorium, przecież to...
Wtedy właśnie przypomniałam sobie o chwili, w której weszłam do pokoju Trevora w poszukiwaniu lekarstwa dla taty. Na jego biurku znajdowało się sporo niezrozumiałych dla mnie połączeń substancji i bardzo silnych składników, nieprzypominających żadnego znanego mi eliksiru leczniczego. Wtedy nie zastanawiałam się nad tym dłużej, bo bardziej zaabsorbował mnie stan taty i dopuszczenie się kradzieży.
- Czy Trevor wplątał się… on... och. Czy pracował dla was nad czymś? Czy on też działa w tym twoim Stowarzyszeniu Wyklętych? Co to w ogóle za nazwa?
- Na pewno lepsza niż WESZ. – Uniosłam brwi. – I tak, Trevor też bierze w tym udział.
Pokręciłam nieznacznie głową. To wszystko nie pasowało mi do Trevora, którego znałam. To znaczy owszem, był bardzo mądrym, zdolnym i niesamowitym człowiekiem, ale… Zawsze wydawał się typem zamkniętego w swojej twierdzy samotnika, pochłoniętego zbawianiem świata, a nie zadeklarowanym aktywistą.
- Opowiedz mi coś więcej – poprosiłam, lecz Draco zacisnął niezadowolony usta, uwydatniając bruzdy wokół nich.
- Myślę, że o sprawach Trevora powinnaś rozmawiać z Trevorem.
Poczułam się skarcona i odepchnięta, ale nie był to pierwszy raz w życiu, a ja już wyrosłam z małej dziewczynki, którą to zrażało. Nauczyłam się tego w Hogwarcie.
- Nie mogę uwierzyć, że on… - Skupiłam wzrok na Draco. – Że TY. Że trzymałeś przede mną coś takiego w sekrecie. Nie, poczekaj. – Uniosłam dłoń. – Rozumiem to. Doceniam twoją lojalność i że nie paplasz o wszystkim na prawo i lewo, ale… - Przygryzłam wargę, szukając odpowiednich słów. – Ale trochę mnie tym zaskoczyłeś, jest mi przykro i… pozwól, że ułożę to sobie w samotności.
Skinął głową, a ja ścisnęłam jego ciepłą dłoń, strzepnęłam z płaszcza poprzyklejane drobinki śniegu i odeszłam, nie oglądając się za siebie.

* * *

- Chcę w tym uczestniczyć.
Draco zaklął pod nosem, zamykając za sobą drzwi gabinetu. Burknął coś jeszcze, czego nie dosłyszałam.
Przyszłam do pracy godzinę wcześniej, zaparzyłam sobie kawę i usiadłam w prezesowskim fotelu Malfoya, by czekać na jego przybycie. Rozpierała mnie energia, kręciłam się i postukiwałam palcami o blat. Irytowało mnie, że na zewnątrz nadal panuje ciemność, więc zasłoniłam rolety w ogromnych oknach, by tego nie widzieć, i włączyłam mocne oświetlenie.
- Zaprowadzisz mnie do przywódcy, pogadam z nim, powiem dlaczego nie może się beze mnie obejść i że jestem oburzona, że jeszcze się do mnie nie zwrócił, a później przedstawię swoje pomysły co do zapewnienia bezpieczeństwa całemu światu.
Draco jęknął.
- Błagam, kobieto, nie przed kawą.
Zignorowałam go, zbyt nabuzowana energią. Wstałam, ale nie wiedząc co ze sobą zrobić, usiadłam ponownie. Bujałam nieobutą stopą w szybki takt.
- To skandal, że Niepokonani jeszcze chodzą sobie w biały dzień i atakują moją przyjaciółkę. Trzeba coś z tym zrobić.
- Jak tam Lucy?
Draco postawił tuż przede mną na biurku swoją aktówkę i zaczął przeglądać zawartość jej przegródek.
- Franklin pisał do mnie dzisiaj rano, że jej stan jest stabilny i wydaje mu się, że kryzys minął. – Zamachałam obiema nogami. – Ale jeszcze się nie obudziła.
- Dlaczego u niej nie jesteś? Co tutaj robisz?
- No wiesz? Przyszłam, żeby porozmawiać. Lucy śpi, ty nie. A w ogóle sam mogłeś na to wpaść, żeby mnie polecić. Przecież w przeszłości aktywnie prowadziłam WESZ i działałam w Gwardii Dumbledore’a, co doskonale wiesz, bo próbowałeś ją rozwalić, czyż nie? Nie wspominając już o tym, że pomagałam w Zakonie Feniksa. Poważnie nawet o mnie nie pomyślałeś?
- Jakoś się nie złożyło.
Wyjął z nesesera jakieś papiery i rozłożył je bez ładu i składu na biurku. Nawet mnie nie zainteresowały. Trącił moją rękę, kiedy brakowało mu miejsca na wykładanie kolejnych dokumentów, więc ją zabrałam.
- Mniejsza o to. Kto w ogóle wam przewodzi?
Ziewnął szeroko, zanim odpowiedział.
- No ja.
- NO TY?! Chyba sobie żartujesz? I mówisz mi to dopiero…
- Nie tylko ja. – Przewrócił oczami. – Ale jestem jedną z trzech osób z decydującym głosem.
- A pozostałe dwie?
Wzruszył ramionami, uchylając się od odpowiedzi.
- Halo. – Wycelowałam w niego ostrą końcówką złowionego z biurka pióra. – Pytałam poważnie.
- A ja poważnie mówiłem o kawie. Mogłabyś być tak miła i mi przynieść?
Wsunęłam stopy z leżące obok krzesła szpilki i wstałam. Chwyciłam swój opróżniony kubek i przełożyłam go z ręki do ręki, zastanawiając się. Miałam do niego jeszcze mnóstwo pytań, ale on najwyraźniej nie był skłonny do natychmiastowego udzielenia odpowiedzi.
- Zrobię ci kawę – zaczęłam wolno – ale ty przemyśl sobie teraz wszystko i zdecyduj, co powinieneś mi powiedzieć. Bo jak nie…! – Zmrużyłam oczy, starając się wyglądać groźnie.
- Dzięki, Hermiono – odparł, nic sobie nie robiąc z wrażenia, jakie starałam się na nim wywrzeć. Zajął zwolniony przeze mnie fotel i przysunął się do biurka, a następnie pochylił nad papierami. Ja chyba śniłam!
- Posłuchaj. – Z trochę większą siłą, niż to było konieczne, odstawiłam kubek na dokument, który miał przed nosem. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę ze skali swojego przewinienia. Popatrz na mnie.
Popatrzył. Miał bladą twarz, delikatne sińce pod zaspanymi, podpuchniętymi oczami, i rozwichrzoną grzywkę. Jego tęczówki wpatrywały się jednak we mnie z uwagą.
- Przemyśl. Swoje. Zachowanie. – Wycedziłam, zgarnęłam kubek i wyszłam z pokoju z dumnie podniesioną głową, stukając obcasami.
Kiedy wróciłam z parującą kawą dla nas obojga, zastałam go z policzkiem przyciśniętym do biurka, pogrążonego w drzemce. Odgarnęłam na bok porozkładane przez niego papiery, w większości dotyczące dużej umowy, nad którą ostatnio pracował, i na wolnym kawałku przestrzeni postawiłam nasze kawy.
Wyglądał tak spokojnie i niewinnie. Powstrzymałam chęć pogładzenia jego odsłoniętego policzka i poczucia pod palcami ciepłej, gładkiej skóry. Zamiast tego przysiadłam w fotelu naprzeciwko i chwyciłam niepewnie w dłonie różdżkę. Przypatrywałam się jej lekko lśniącej powłoce, wyczuwałam pod palcami odrobinę chropowatą fakturę drewna, a myślami byłam zupełnie gdzie indziej.
W momencie, gdy po bitwie o Hogwart uciekłam do Australii, zostawiając za sobą ciężar sławy i oczekiwań, jakimi mnie zarzucono. Wielokrotnie wypominałam sobie swoją słabość, lękliwość i nie mogłam uwierzyć, że postąpiłam tak tchórzliwie. Byłam zmęczona. Zmęczona wieloma miesiącami ukrywania się, wieczną niepewnością, strachem o życie własne i bliskich, odpychaniem od siebie obaw, że misja moja, Harry’ego i Rona zakończy się niepowodzeniem. Zmęczona ogromem cierpienia, smutku i śmierci, które zewsząd mnie otaczały. Zmęczona walką. I przerażona tym, że zamknęłam za sobą pewien rozdział życia, a przede mną zupełnie nieoczekiwanie otworzył się ogrom możliwości, których wcześniej nawet nie brałam pod uwagę. Nie wiedziałam, co mam zrobić ze swoim życiem. Nie mogłam znieść ciągłych pytań o przyszłość, o to, co zamierzam robić, w co się zaangażować, jakie inicjatywy wesprzeć, jak zmienić świat.
Uciekłam. A wszystkie moje późniejsze działania nie miały na celu rozprawienie się z problemem, jedynie jego zamaskowanie, bo choć jako uzdrowicielka pomagałam ludziom, to przyjęta rola usuwała mnie w cień.
Teraz miałam szansę naprawić swój błąd. Zrozumiałam to w nocy, gdy przekręcałam się z boku na bok, wciąż roztrząsając rozmowę z Draco.
Pomyślałam, że zrobiło się już wystarczająco późno, by na zewnątrz słońce rozproszyło ciemności, więc machnęłam różdżką, by odsłonić okna i pogasić wszystkie jaskrawe źródła światła. Gabinet zalały fale naturalnej jasności cisnące się przez szkło, i odbiły się od stalowych powierzchni, sprawiając że te zabłysły. Promienie słońca zatańczyły w blond włosach Draco, wydobywając z nich srebrzyste refleksy. Tym razem nie powstrzymałam się i odgarnęłam kosmyk opadający na jego czoło. Zmarszczył się, poruszył, a później otworzył oczy.
- Co… - Odchrząknął, wyprostował się, przetarł zaspaną twarz. Później ziewnął.
- Spałeś w ogóle w nocy? – spytałam łagodnie, z troską.
- Trochę – przyznał. – Ale niezbyt dobrze.
- Ja też.
Sięgnęliśmy równocześnie po kawy. Nie mieliśmy problemu z ich rozróżnieniem, bo ja piłam z mlekiem, a on czarną. Z pół łyżeczki cukru. Piliśmy przez chwilę w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach, a później odstawiliśmy filiżanki przyozdobione firmowym logo na spodeczki.
- Słuchaj…
- Ja…
Zaczęliśmy mówić równocześnie i równie szybko zamilkliśmy. Draco zachęcił mnie, bym wypowiedziała się pierwsza, ale nim zaczęłam, przerwało nam pukanie do drzwi i chwilę później naszym oczom ukazała się głowa członka zarządu.
- Można?
- Ależ oczywiście. Dokończymy później – powiedział do mnie Draco chłodniejszym tonem, a jego spojrzenie błysnęło stalą. Skinęłam głową i wstałam pospiesznie, robiąc miejsce dla gościa i zgarniając swoją kawę.
- Słonko, dla mnie podwójne espresso. – Mężczyzna miał chrapliwy głos świadczący o długoletnim nałogu palenia papierosów, tak samo jak jego pożółkłe zęby i paznokcie oraz poszarzała, przedwcześnie postarzona cera. Nie rozumiałam, dlaczego niektórzy czarodzieje tak bardzo upodobali sobie mugolskie używki, ponadto nie dbając o zamaskowanie ich wpływu na ciało, ale to nie mój problem.
Nie udało mi się porozmawiać na spokojnie z Draco do końca dnia. Zaprzątnęło mnie mnóstwo spraw nawarstwiających się podczas moich wolnych dni, a Draco co chwilę albo przyjmował gości, albo gdzieś wychodził. Ciężko było znaleźć chociaż moment na prywatną rozmowę. Poza tym zaniedbałam projekt reorganizacji działu, który do tej pory powinien już być przedstawiony zarządowi i potwierdzony do realizacji. Widziałam poprzylepiane karteczki z uwagami Draco, które musiał napisać podczas mojej nieobecności i wzięłam się za poprawki zgodnie z jego wytycznymi. Nim się obejrzałam, znacznie przekroczyłam normalną ilość godzin pracy. Zorientowałam się, że burczy mi w brzuchu, a poza tym miałam odwiedzić Lucy. Oderwałam zmęczone oczy od papierów i potarłam skronie. Ciężko było mi wdrożyć się po kilkudniowej nieobecności, zorientowałam się, że terminy bardzo gonią, a mi zostało jeszcze sporo poprawek, żeby wszystko było perfekcyjne. Z postanowieniem, że jutro też przyjdę wcześniej, zebrałam się do wyjścia.
Piętnaście minut później byłam już u Lucy, wciągając kupioną po drodze chińszczyznę i słuchając o stanie przyjaciółki, wszelkich wahaniach, podawanych lekach, dawkach i prognozach. Franklin, dla którego również przemyciłam porcję, skulił się na krześle obok mnie, jakby chciał ukryć swój haniebny czyn pożerania kurczaka po seczuańsku w sali pacjentki.
- Żeby tylko mnie teraz nikt nie szukał – wymamrotał z pełnymi ustami i spojrzeniem przepełnionym poczuciem winy.
Zawsze lubiłam Franklina. Poznałam go wkrótce po rozpoczęciu stażu w Mungu. Był ode mnie starszy o kilka lat i bardziej doświadczony, ale nigdy nie wyczułam z tego powodu dystansu pomiędzy nami. Zawsze traktował mnie po koleżeńsku, z sympatią, jak równą sobie. Spędziliśmy wspólnie wiele godzin, omawiając różne przypadki – te ciężkie, smutne, budzące złość czy wesołość. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że moglibyśmy zostać dobrymi przyjaciółmi, gdyby nie Ron. Mój mąż był o mnie bardzo zazdrosny i kilka razy zdarzyło mu się powiedzieć coś naprawdę nieprzyjemnego na temat Franklina, unikałam więc dla świętego spokoju spotkań z nim poza szpitalem. Właściwie jedynym mężczyzną tolerowanym przez Rona w moim bliskim otoczeniu był Harry.
- Zwal wszystko na mnie. Poza tym już skończyłeś pracę.
Mimo to nie przebrał się z szat uzdrowiciela i nie poszedł do domu, a poświęcał czas mnie. Odniosłam wrażenie, że szuka towarzystwa. Podczas moich częstych wizyt u Lucy zauważyłam, że Franklin na ogół spędza czas sam, nie wdając się w dyskusje z innymi członkami zespołu.
- To z niczego mnie nie zwalnia! – zaprotestował.
Wstałam, żeby wyrzucić do kosza puste opakowanie po makaronie z kaczką. Po długim dniu, poprzedzonym prawie bezsenną nocą, poczułam się nagle bardzo zmęczona. Opadłam ponownie na krzesło bez sił. Franklin przyglądał mi się dłuższą chwilę swoimi ciemnobrązowymi oczami. Przypominały mi kolor zroszonej deszczem ziemi. Białka jego oczu wyraźnie odznaczały się od tęczówek i ciemnego koloru skóry.
- Franklin?
- Hm?
- O co chodzi z tobą i innymi z zespołu?
Odwrócił wzrok bardzo szybko.
- Nie wiem, co masz na myśli.
Och, oczywiście, że dobrze wiedział, a nawet pokazał mi swoim zachowaniem, że mam rację. Oglądałam jego profil, lekko zakrzywioną linię nosa, wydatny podbródek i gładko ogolone policzki. Wyglądał na młodszego niż w rzeczywistości.
- Frankie… - zaczęłam, ale odwróciłam się automatycznie na dźwięk otwieranych drzwi. Franklin spłoszył się i upuścił kartonik z jedzeniem na podłogę.
- Witaj, Hermiono.
Zaschło mi w ustach, a serce zaczęło mocniej bić. To w sumie ciekawe, bo mogłabym przysiąc, że krew zamiast krążyć szybciej w moich żyłach, zatrzymała się. Odchrząknęłam.
- Mhm… cześć.
Franklin podniósł pudełko i kątem oka dostrzegłam, jak podąża wzrokiem ode mnie do Rona. Z lekkim opóźnieniem wstałam i przygładziłam niewidoczne zmarszczki na spódnicy. Nie chciałam czuć się przy nim mała i nieważna. Uniosłam wysoko głowę, ściągnęłam łopatki, a w spojrzenie włożyłam tyle pewności siebie, ile tylko dałam radę.
Niewielkie pomieszczenie stało się niewyobrażalnie małą klitką. Miałam wrażenie, że wchodząc do pokoju Ron niczym dementor wyssał całe zdatne do oddychania powietrze. Oto stał przede mną – dwa lata od rozwodu, niedoszły ojciec mojego dziecka. I wyglądał lepiej, niż sobie tego życzyłam.
- Zostawię was – powiedział Franklin, bezbłędnie wyczuwając elektryzujące napięcie. Zanim wyszedł, posłał mi dodające otuchy spojrzenie. Wyminął Rona, jego szata wybrzuszała się, powiewając za nim i sprawiając, że jego masywna sylwetka wydawała się jeszcze potężniejsza. Poczułam nagłe osamotnienie.
Wpatrywałam się w niebieskie oczy Rona, tak znajome mi piegi na twarzy, zarost, którego wcześniej nie nosił. Wiedziałam, że nie mogę wiecznie się przed nim ukrywać, a nasze spotkanie nastąpi wcześniej czy później. I tak cud, że udało mi się unikać go przez dwa lata. Do tej pory moje serce fikało z przestrachu koziołki, gdy widziałam na ulicy rudowłosego mężczyznę.
Pamiętałam, jak to jest być w jego ramionach, jakie to uczucie, gdy całuje mnie w czoło, albo gdy trzyma moją dłoń. Nie tak łatwo zapomnieć, że kiedyś się kogoś kochało. Ciało nie dawało się oszukać tak łatwo jak myśli, które zalała wrogość.
- Co tu robisz? – spytałam, a pewne brzmienie głosu zdziwiło nawet mnie. Zmrużyłam oczy.
- Chciałem z tobą porozmawiać. Wiem, że to trochę niedogodne… okoliczności.
Zerknął na Lucy, więc ja też na nią spojrzałam. Leżała nieruchomo niczym śpiąca królewna, z miedzianymi włosami spoczywającymi miękko na poduszce. Jej pierś unosiła się nieznacznie z każdym nabieranym oddechem, świadczącym o tym, że walczy. Unoszący się w pomieszczeniu delikatny zapach medykamentów sprawił nagle, że zrobiło mi się niedobrze.
- Przejdźmy się – zaproponowałam. Ron przytrzymał mi drzwi, kiedy wychodziłam. Owionął mnie zapach ciepła jego ciała wymieszanego z eleganckimi perfumami, dobrze współgrającymi z gustowną koszulą i spodniami, których nogawki układały się w kant. Ron nigdy nie był dobry w dbaniu o siebie. To musiała być zasługa kobiety, o której mówił Harry.
Starałam się ignorować spojrzenie Rona spoczywające na moich nogach w drogich pończochach i szpilkach, od których bolały mnie stopy, czego próbowałam po sobie nie pokazać. Będąc z nim nigdy nie ubierałam się w ten sposób, a już zwłaszcza w ostatnich wspólnych miesiącach, kiedy to włóczyłam się po domu w brudnym dresie.
Merlinie, tęskniłam za tamtym domkiem. Był moim spełnionym marzeniem.
Ron zakasłał.
- Więc… przykro mi z powodu twojej przyjaciółki.
Zabrzmiało to tak, jakby dopiero sobie przypomniał, że należy tak powiedzieć. Skinęłam głową, bo nie było słów, którymi chciałabym odpowiedzieć.
- Wiecie już coś na ten temat? – spytałam zamiast tego.
- Nie, nie bardzo – odparł. – Przesłuchaliśmy dokładnie świadków, ale nikt nic nie wie. Poza tym, że pobiłaś się z Astorią Malfoy.
Patrzył na mnie trochę z kpiącym uśmieszkiem, a trochę tak, jakby oczekiwał, że wszystkiemu zaprzeczę. Skrzywiłam się. Ślad po jej paznokciach na moim policzku już był prawie niewidoczny. Wskazałam na niego.
- Można tak powiedzieć.
- O co poszło? Słyszałem pogłoski…
- Tak – ucięłam, obserwując jak jego oczy wyskakują z orbit. – Ale wydaje mi się, że nie o tym chciałeś ze mną rozmawiać.
Najwyraźniej nie mógł otrząsnąć się z szoku.
- Mówisz mi, że kręcisz z Malfoyem, ale mam nad tym przejść do porządku dziennego?
Zatrzymałam się, wspierając dłonie na biodrach. Zmierzyłam go powłóczystym spojrzeniem, zatrzymując je dłużej na jego oczach.
- Tak, dokładnie tak. To nie twoja sprawa.
Kilkukrotnie otworzył i zamknął usta, jakby przy każdym słowie, które już chciało z nich wyjść, gryzł się w język. Jego twarz przybrała kolor purpury, bardzo szybko zabarwiły się też jego uszy.
- Hermiono, to wróg!
- Nie do wiary! – Prychnęłam. – A ty dalej to samo? Najpierw Krum, teraz Malfoy, a ja nawet… Ty nawet nie uczestniczysz w moim życiu.
- To ty złożyłaś papiery rozwodowe.
- To ty się wyprowadziłeś.
- To ty ignorowałaś mnie i wszystkie moje wysiłki, żeby ratować nasze małżeństwo.
- Tak? – Zaśmiałam się nieszczerze. – Może po prostu nie starałeś się wystarczająco.
- Przepraszam – przerwał nam głos, kiedy Ron już szykował się do jakiejś jadowitej odpowiedzi. Oboje spojrzeliśmy na pielęgniarkę, która przystanęła nieopodal. – To chyba nie jest odpowiednie miejsce na takie rozmowy.
Potoczyłam wzrokiem po korytarzu, w którym znajdowali się zmartwieni ludzie, czekający na wieści o bliskich im osobach walczących o życie. Jedna z kobiet płakała, obejmowana przez mężczyznę o sumiastych wąsach, który mierzył nas wzrokiem pełnym dezaprobaty.
- Przepraszam – powiedziałam, patrząc się w podłogę.
Ruszyłam przed siebie, czując że Ron depcze mi po piętach i dyszy ze złości. Minęłam korytarz, weszłam po schodach na piętro, na którym znajdował się bufet, a Ron podążał za mną, zaciskając pięści. Zamówiłam dwie herbaty, po czym usiadłam przy stole. Mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko mnie. To było dziwne uczucie znów znajdować się tak blisko niego.
- Nie powinnam tego mówić.
Machnął ręką, jakby odganiał muchę.
- Ja też. Poniosło mnie. Oczywiście możesz robić co chcesz. Ale Malfoy? – Posłałam mu ostre spojrzenie, pod którym się zmieszał. – Tak, to nie moja sprawa.
Dostaliśmy naszą herbatę. Ja owinęłam dłonie wokół gorącego kubka, a Ron sięgnął do cukierniczki i przy użyciu szczypiec posłodził napój dwiema kostkami cukru. Z tym zarostem naprawdę wyglądał dziwnie.
- Więc o czym chciałeś rozmawiać?
- Chciałem cię zobaczyć. – Nie podejrzewałam go o to, że zdobędzie się na taką szczerość, więc uniosłam brwi. – Wiesz… ciężko jest nie myśleć o tobie, kiedy pracuję nad sprawą, która jest z tobą powiązana. Nie widzieliśmy się dwa lata.
- A co, uważasz, że powinniśmy spotykać się co miesiąc i wspominać stare dobre dzieje?
Zamieszał łyżeczką w herbacie. Wzięłam głęboki oddech, by pohamować swoje zdenerwowanie, na które nie było to odpowiednie miejsce i czas. Osiągnęłam tyle, że dalej mówiłam już spokojniejszym tonem.
- Rozstaliśmy się. Tyle. Koniec historii. Przyjaźniliśmy się przez kupę lat, wzięliśmy ślub, a później wszystko się posypało i ja poszłam w swoją stronę, a ty w swoją, zabierając ze sobą Harry’ego i Ginny.
- Nie kazałem im wybierać – usprawiedliwił się szybko. Kiedy patrzyłam w jego lśniące, niebieskie oczy, widziałam w nich szczerość. Pochyliłam lekko głowę.
- Wierzę ci. Rozumiem to wszystko. Ale zostałam zupełnie sama. I wiesz co? Podniosłam się. Mam wokół siebie ludzi, którym na mnie zależy. Ale moja przyjaciółka została ranna i teraz to najbardziej mnie absorbuje. Więc odłóżmy na bok te żale i…
- Myślisz czasem jakby to było, gdyby nasza córka żyła?
Zamknęłam usta. Poczułam, jak zupełnie opuszcza mnie energia, jak całe moje ciało flaczeje. Poczułam jego bezbronność, która zmieszała się z moją bezbronnością i bezradnością. Świat zawęził się do jego błękitnych tęczówek, zbolałych i zamglonych. Gula w gardle urosła nagle do gigantycznych rozmiarów. Odchrząknęłam, by się jej pozbyć, ale niewiele to dało.
- Nie mogłabym o tym nie myśleć – wyszeptałam, bo na nic więcej nie było mnie stać.
Ścisnął moje leżące na blacie dłonie. Przygryzłam wargę, zalana wspomnieniami, smutkiem, żalem. On był jedyną osobą, która mogła mnie w pełni zrozumieć, bo doświadczył tego razem ze mną. On też poniósł stratę. To niesamowite, że pod tym wszystkim, pod wzajemnymi pretensjami, niechęcią, zranieniem, głęboko pod powierzchnią było ukojenie. Przebaczyłam mu. I sobie. Żadne z nas nie było winne. Żadne z nas tego nie rozumiało i nigdy nie zrozumie, ale życie toczyło się dalej, czy byliśmy na to gotowi, czy nie.



~ * ~ * ~ * ~
Od autorki: Cześć wszystkim, którzy jeszcze tu są i czytają! Trochę mi się zeszło z tym rozdziałem. Magisterka przeszkadza mi bardziej niż sądziłam i to wcale nie dlatego, że niby siedzę nad nią godzinami. Bo nie siedzę. Myślę. Myślę i myślę i mam wyrzuty sumienia robiąc cokolwiek innego, a jednak pisanie tego shitu na M. jest koszmarne :/
Ach. No i chyba nie wystarczy mi 30 rozdziałów, żeby napisać wszystko to, co jeszcze mam do napisania. Nie wiem na tę chwilę ile dokładnie potrzebuję, bo niektóre wątki mogą mi się przeciągnąć. Może 31, może 32, a może więcej (choć mam nadzieję że nie, bo kolejne opowiadanie już czeka w kolejce!). Nie jestem dobra w streszczaniu się, co chyba najlepiej widać po "Tylko ty jedyny", które miało mieć 20 rozdziałów. No cóż. Przynajmniej na "Ślad" założyłam od razu realistyczne 50, które jakoś mi wyszło.
Nie wiem kiedy następny rozdział, mam nadzieję że jak najszybciej (ale na pewno w czerwcu) i że mnie nie opuścicie! Buziaki :* :* :*

7 komentarzy:

  1. <3 Świetny <3 Ron to burak normalnie :-/ on nie kazał wybierać? Pffff... Wiadomo, że siostra stanie za bratem. A skoro Harry jedt mężem Ginny to automatycznie też. Ciekawa sprawa z Malfoyem... Czekam na resztę:-) robi się ciekawie :-* (nie żeby już nie było;-) )

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo hejooo ;D
    Po pierwsze i najważniejsze, absolutnie nie zgadzam się na to, by to opowiadanie miało tylko 32 rozdziały! Nie, nie i nie! Wiem, że jako zwykły, szary czytelnik nie mam za dużo do gadania, ale dysponuję niezwykła siłą perswazji, którą właśnie w tym momencie postaram się użyć. A wiec uwaga: Puk. (...) Już. Podziałało? Już zmieniłaś zdanie i zaplanowałaś kolejne 30 rozdziałów? Tak, no to dobrze ;D
    Zaskoczyłaś po raz kolejny! Nie spodziewałam się powrotu do spraw Voldzia, do Zakonu itp itd. Być może dlatego, że osadziłaś swoje opowiadanie w prozaicznej, biurowej rzeczywistości i zagranicznych, służbowych wojaży, w których kompletnie sprawa Voldzia odeszła na drugi plan. Dlatego tym bardziej chylę przed Tobą czoła! Zanasz też moje odczucia co do Trevora, więc wcale bym się nie zdziwiła, gdyby miał sporo na sumieniu. Chociaż nie, ostatnio odnalazłam w nim jakiś ludzki pierwiastek, więc powinnam go uniewinnić. No nic - poczekamy, zobaczymy co z tego wyniknie.
    Jejku wciąż nie mogę uwierzyć, że tak szybko planujesz skończyć to opowiadanie. Dlatego mój komentarz jest taki nieskładny...
    Draco w tym hmm... odcinku, zasłużyl na wielki plus. I to taki big big. Okazuje się bowiem, że walczyl za sprawy, które Hermiona już dawno zostawiła za sobą i chyba to właśnie to zmotywowało ją do próby dołączenia do tej tajnej organizacji.
    NO i mega się cieszę, że w końcu dałaś mi Rona. Zawsze traktowałam go jako poczciwego, starego przyjaciela, a nie wroga numero uno, którego motyw pojawia się w tak wielu opowiadaniach. I dobrze, że zostawili za sobą przeszłość, bo nieskończone sprawy mogą fatalnie wpływac na przyszłość.
    Boże, masło maślane. To wszystko przez wiadomość o tak szybkim końcu. Tak nadal jestem załamana.
    Pozdrawiam i życze weny, Iva Nerda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, no ale popatrz na jakoś, nie na ilość! Rozdziały są i tak zdecydowanie dłuższe i objętościowo wychodzi tego naprawdę dużo. Tak, wiem że to żadne pocieszenie.
      Zaczynając pisać "Jesteś" chciałam spróbować swoich sił w pisaniu czegoś krótszego, jednowątkowego (tia), takiej zamkniętej formy od początku do końca, bez żadnych dodatkowych historii, bez drugich części. Nie bardzo się to zmieniło. Jestem podekscytowana tym, że już blisko do końca i będę mogła zaskoczyć Was czymś nowym :) I taka luźna myśl: zauważyłam ostatnio, że moje opowiadania robią się schematyczne, a wątki się w nich powtarzają. W kolejnym będę bardziej na to uważna!
      A, trochę odbiegłam od tematu. No ale mam nadzieję, że pomimo tej naturalnej czytelniczej chęci do jak najdłuższego czytania o lubianych bohaterach, gdzieś tam w głębi serca rozumiesz :D
      Ał, ranisz mnie, jak to zaskoczona, jak to nie spodziewałaś się, przecież od początku o tym trąbiłam...! Subtelnie, mam nadzieję :D Nieskończone wątki to mój wróg!
      Oł jeah, mów mi więcej o Draco, podoba mi się to, łechtasz moje ego :D Noo, jeszcze trochę :D
      Ten Ron musiał tu być. Hermiona musi zmierzyć się ze swoją przeszłością, nie ma tak lekko. I ogarnąć to sprawa po sprawie. Wtedy można myśleć o końcu ;) Ale przyznam szczerze, że trochę popłynęłam, nieopatrznie puściłam sobie "Agnes Obel - Riverside", zapominając o tym, że pisałam przy tym rozdział 20 i... no kurczę, nie wiem co się stało. Miało wyjść trochę mniej chwytliwie, ale efekt mi się podoba :) Tak jak podoba mi się to, co o nim napisałaś :)
      Oj tam, nie łam się, jeszcze z 5 rozdziałów!
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Napisałabym teraz coś porządnego, ale niestety nadal jestem w depresji. 5 rozdziałów. 5.... zlituj się, prosze.
      Genialna piosenka! Zupelnie mój styl. Molestuję reply.

      Usuń
    3. Oj ja takich sporo słucham, zwłaszcza do pisania ;)

      Usuń
  3. Trochę mi się przykro zrobiło, kiedy pomyślałam sobie o rozpadzie Wielkiej Trójcy. Aż mnie przytłacza ogrom tego co przeszła Hermiona, a cała niechęć koncentruje się właśnie na jej byłych przyjaciołach. Bardzo się ciesze z poprawy relacji Hermiona-Ron, w końcu niektóre drzwi najlepiej domknąć, by móc zacząć od nowa.
    Jak wspomniał ktoś wyżej, tez jestem odrobinę zaskoczona wątkiem śmierciożartów, ale absolutnie nie na minus. Miło jest wiedzieć, że ktoś żałuje przeszłości i w jakiś sposób starał się ją zrekompensować. Zwłaszcza Malfoy. Z drugiej strony mam niejaki żal do Zakonu, w końcu biorąc pod uwagę jego przeszłość nie miał łatwo prawda? Ale gdzies tez chowa się namiastka zrozumienia dla całej tej nieufności.
    Ciepło mi się robi na sercu kiedy myślę o dobrych celach Malfoya, o ponownym zapale Hermiony. A teraz nasunelo mi się takie pytanie, dlaczego ona już z nim nie działa? Może gdzieś było, ale jakaś konkretna odpowiedz mi utknela.
    Mam nadzieje tylko,ze nic złego z tego nie wyniknie :)
    Przypomniało mi się ostatnio, że mam kilka komentarzy do nadrobienia, tak więc jestem! :D Czytam 2 raz żeby móc coś naskrobac, bo w koncu się zebrałam, mimo że jakiejś weny brak. Tobie jej życzę i pozdrawiam./N

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)