Pamiętałam tamten dzień, jak gdyby wydarzył się
wczoraj. Nagły przypływ adrenaliny, obrażenia mrożące krew w żyłach,
niedostateczna ilość personelu i bezlitośnie upływający czas. Widok jak gdyby
przez kraj przetoczyła się wojna, jak gdybym nagle weszła do dużego,
płóciennego namiotu wypełnionego silnym zapachem medykamentów, jękami
cierpiących rannych i nerwową krzątaniną pochylających się nad nimi ludźmi. I
Malfoy, wtedy, tamtego nieszczęsnego dnia. Po raz pierwszy w życiu widziałam go
bezbronnego, zmasakrowanego, zdanego na moją łaskę. Nigdy tak bardzo się nie
bałam, że kogoś nie uratuję.
Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam na nogach tyle
godzin, co wtedy. Cały nocny dyżur, dzień spędzony na składaniu do kupy Malfoya,
śmierć Delili Selwyn i przeczucie, że będą za tym podążać konsekwencje, choć
wtedy nie mogłam jeszcze być świadoma ich wagi. Widok Astorii, czekającej w
szpitalnym korytarzu, z potarganymi włosami, związanymi luźno na karku, z
opuchniętymi od płaczu oczami. Obejmowała podciągnięte nogi rękoma, opierając
podbródek na kolanach i kołysząc się lekko wprzód i w tył. Kiedy mnie
dostrzegła, spytała o niego. O Malfoya.
- Będzie żył – powiedziałam do niej beznamiętnie,
zupełnie wyczerpana i przerażona. Starałam się ukryć to wszystko głęboko w
sobie, zapomnieć, że taki dzień w ogóle miał miejsce. Że Dalila Selwyn umarła.
Czułam się, jak gdyby ktoś zdzielił mnie z całej siły w głowę czymś ciężkim.
Skronie mi pulsowały, obraz zamazywał się przed oczami.
Chciałam zapomnieć. Wrócić do domu, zasnąć, i po
obudzeniu nie pamiętać już tego dnia. Nie pamiętać mdlącego zapachu krwi,
eliksirów, środków odkażających. Nie pamiętać zmasakrowanej twarzy Malfoya,
która już na zawsze wryła się w moją pamięć i związała z tym okropnym dniem.
- Dziękuję – szepnęła Astoria.
Dwa lata później to ja siedziałam na plastikowym,
szpitalnym krześle, kołysząc się miarowo w przód i w tył. To ja byłam tą, która
nie mogła nic zrobić, która tylko czekała na wyrok. Nie chodziło o mężczyznę,
chodziło o moją najbliższą, najlepszą przyjaciółkę, którą kochałam jak siostrę,
i która została poważnie ranna.
A mężczyzna, którego wtedy uratowałam, podszedł do
mnie.
- Hermiono…
Uniosłam głowę, patrząc mu w oczy. Po wszystkim tym,
co usłyszałam od Astorii, szukałam w nim potwierdzenia. Albo zaprzeczenia. W
każdym razie prawdy.
- Co ci się stało? – spytał, wyciągając rękę w moją
stronę, lecz odwróciłam twarz.
Wcześniej w łazience widziałam mój policzek w
lustrze. Widniały na nim cztery płytkie, lecz podbiegłe krwią szramy. Mogłabym
z łatwością usunąć to zaklęciem, ale… Nie zależało mi na tym. Piekące
zadrapania, które odczułam dopiero po opadnięciu adrenaliny, były moją karą.
Karą za to, że nie byłam przy Lucy. Że zaufałam Malfoyowi. Że spałam z mężem
Astorii, kiedy spodziewała się jego dziecka.
- Nie dotykaj mnie – syknęłam ostrzegawczo.
Zastygł z wyciągniętą ręką, nie wiedząc, co zrobić.
W końcu westchnął i opadł na plastikowe krzesło obok mnie. Do moich nozdrzy
dotarł słodkawy zapach kupionych przeze mnie perfum. Ten piękny zapach, który
doprowadzał mnie do obłędu.
- Wszystko będzie dobrze – zapewnił mnie. –
Poskładają ją do kupy. Słyszysz mnie? Nic jej nie będzie.
Miałam wyrzuty sumienia, bo martwiłam się o Lucy,
ale niedostatecznie. Bo moje myśli zaprzątało to, czy mnie oszukał, czy mnie
zdradził. Jak mogłam umierać ze strachu o przyjaciółkę, a równocześnie martwić
się czymś tak przyziemnym?
- Astoria powiedziała mi, że jest w ciąży.
Nadal na niego nie patrzyłam, więc nie widziałam
jego reakcji na moje słowa. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, jakby próbował
wymyślić na poczekaniu jakąś wymówkę. Zamknęłam z bólem oczy. Nawet nie
zamierzał zaprzeczać.
- Dlaczego mnie okłamałeś? Dlaczego powiedziałeś mi,
że nigdy nie było żadnego dziecka? Że się pomyliła?
- Hermiono…
- Proszę cię o szczerość.
W końcu na niego spojrzałam. Wpatrywał się we mnie
ze zbolałym wyrazem twarzy. Widziałam pionowe zmarszczki na jego czole,
nieuładzone włosy, cienie pod oczami.
- Powiedziałem ci prawdę. Powiedziałem ci to, co
wtedy wiedziałem.
- Ale jest w ciąży?
- Tak mi dzisiaj powiedziała. Nie wiem, czy można
jej wierzyć. Przysięgam, że…
- Och, przestań.
Zerwałam się z krzesła i zaczęłam nerwowo chodzić w
tę i z powrotem. Nie potrafiłam pomieścić w sobie swojej złości, zmartwienia i
frustracji, po prostu siedząc bezczynnie. Byłam świadoma obecności Adama,
drzemiącego kilka siedzeń dalej, więc ściszyłam głos.
- Wiedziałam, że nie można ci ufać. Że to jakiś
zabieg, że to… - Urwałam, patrząc na niego z nagłą myślą, od której bolało mnie
serce. – Nigdy mnie nie kochałeś, prawda? To była dla ciebie tylko przygoda,
zabawa, oderwanie od nudnego, poukładanego życia.
- Opowiadasz bzdury, Hermiono.
Nie zdenerwował się, choć na to właśnie liczyłam. Na
to, że stanie ze mną twarzą w twarz i przyzna się, jak było naprawdę, wykrzyczy
mi to w twarz. Wolałabym najgorszą prawdę od tej nieznośnej niewiedzy.
- Pomyślałeś, że fajnie będzie ze mnie zadrwić.
Patrzcie, głupia szlama nabrała się na to całe pieprzenie o przeznaczeniu, o
pokrewieństwie dusz, uwierzyła w to, że ktoś taki może ją pokochać.
- Jesteś roztrzęsiona, zmęczona. Wcale nie myślisz
tego, co mówisz.
- A skąd możesz wiedzieć, co ja myślę? – Wycelowałam
w niego oskarżająco palec. – Tam, za tymi drzwiami, walczy o życie moja
najlepsza przyjaciółka. Dlatego, że zaciągnęłam ją na twój śmieszny bal, który
miał mnie tylko upokorzyć.
- Nie wiemy, co stało się Lucy. A ty przereagowujesz.
Powinnaś się przespać.
Nadal był spokojny i opanowany po tym wszystkim, co
mu powiedziałam. Nawet nie zamierzał się bronić. Denerwowało mnie to, że nie
chciał dać się sprowokować, stanąć przede mną, wykrzykując swoje racje, żebym
mogła wyrzucić z siebie cały ból i gniew, żeby wyładować na nim złość.
- Wyjdź stąd.
Patrzył na mnie, jakby nie zrozumiał tego, co do
niego powiedziałam.
- Wyjdź, nie chcę z tobą rozmawiać. Idź do swojej
żony i zajmij się nią i dzieckiem.
Pokręcił głową.
- Nie wierzę w to, że…
- Po prostu stąd idź. Proszę.
Moje ostatnie słowo musiało w końcu coś w nim
poruszyć, bo wstał, choć nadal przyglądał mi się z niedowierzaniem, jakbym
zaraz miała rzucić się na niego i wydrapać mu oczy.
- Kiedy już ochłoniesz i wszystko sobie przemyślisz…
albo… kiedy będziesz mnie potrzebować… - Uciekł wzrokiem. Tchórz. – Daj mi
znać.
Nie chciałam, żeby wyszedł. Albo chciałam. Albo
pragnęłam tylko, żeby mnie przytulił i powiedział, że ten dzień to jedna wielka
pomyłka, że to nieporozumienie. Obserwowałam jego plecy, kiedy wychodził, bo mu
kazałam. I mogłam mieć pretensje tylko do siebie.
Znów opadłam na krzesło i objęłam się ramionami,
kołysząc w przód i w tył w marnej próbie uspokojenia się. Łzy płynęły po moich
policzkach.
Właśnie taką znalazł mnie Trevor kilka minut
później. Wyciągnął w moją stronę kubek z herbatą z bufetu i usiadł obok mnie,
dmuchając na swoją. Wpatrywałam się w ścianę. Przez cienkie, papierowe ścianki
herbata parzyła moją dłoń. Ten ból był przyjemny.
- Leczą ją najlepsi uzdrowiciele, ludzie, których
znasz. Wszystko będzie dobrze.
Trevor pewnie próbował podnieść mnie na duchu, ale
jego słowa nie pokrzepiły mnie w najmniejszym stopniu. Straciłam miłość mojego
życia, mężczyznę, w którym nigdy nie powinnam się zakochać, i który mnie
okłamał. Moja przyjaciółka, ta niesamowita osoba, która odmieniła mój świat
wtedy, gdy nie widziałam już dla siebie ratunku, walczyła o życie, a ja
myślałam o swoim samolubnym, cierpiącym sercu. Jakiego człowieka to ze mnie
czyniło?
- Słuchaj… widzę, że ledwo patrzysz na oczy.
Powinnaś wrócić do domu, przespać się przez kilka godzin. Ja tutaj zostanę,
będę czekał na wieści i przekażę ci wszystko, jak tylko coś będzie wiadomo.
- Zwariowałeś? To moja przyjaciółka. Nigdzie się
stąd nie ruszam.
- Może jednak powinnaś…
- Nie.
Upiłam łyk herbaty i skrzywiłam się, parząc język.
Ten ból był dobry, ale nadal niewystarczający. Pragnęłam, żeby moje ciało
cierpiało tak, jak moja dusza. Bo zasługiwałam na to wszystko.
Uwierzyłam, że jest mi pisane coś więcej. Uwierzyłam
w prawdziwą miłość. W mężczyznę, który był spełnieniem moich marzeń. A nigdy
nie powinnam była tego robić, wykradać szczęścia, które powinno należeć do
kogoś innego.
Właśnie za to zostałam ukarana. W pełni mi się
należało.
*
* *
Musiałam przysnąć z głową opartą o bark Trevora, bo
poderwałam się dopiero, gdy ktoś potrząsnął moim ramieniem. Otworzyłam oczy.
Tuż przede mną zamajaczyła twarz kobiety z oczami skrytymi za dużymi,
prostokątnymi okularami. Annabelle.
Wyprostowałam się. Moje mięśnie bolały po drzemce w
niewygodnej pozycji. Zerknęłam na Trevora, ale ten spał dalej z głową odchyloną
do tyłu, opartą o ścianę. Popatrzyłam znów na Annabelle, moją byłą stażystkę.
Teraz miała na sobie szaty uzdrowicielki i wyglądała na trochę starszą,
poważniejszą, lecz niektóre rzeczy się nie zmieniły – jak jej schludny kok, czy
podkładka w ręce. Perfekcyjna i zorganizowana w każdym calu.
- Skończyliśmy zabiegi. Z twoją przyjaciółką
wszystko w porządku – powiedziała ściszonym głosem, mając na uwadze śpiącego
obok Trevora. Mężczyzna pochrapywał lekko. Odetchnęłam z głęboką ulgą. Wstałam
i poprawiłam czarną suknię, której nie miałam szansy zmienić po balu.
Odeszłyśmy z Annabelle kawałek dalej, by nie obudzić Trevora. Nigdzie nie
widziałam Adama.
- Co się jej stało? – spytałam. – Nie potrafiłam
tego stwierdzić. Czy udało się wam…?
- To była klątwa.
Prychnęłam.
- Przecież wiem, niby co innego?
- To była naprawdę potężna klątwa. Czy panna Sands
miała jakichś wrogów? Czy ktoś chciałby się jej pozbyć?
- Co? To niedorzeczne. Lucy nigdy nikomu nie… Nie.
To musiał być jakiś przypadek.
Annabelle patrzyła na mnie protekcjonalnie,
wydymając usta, choć to ja byłam starsza, bardziej doświadczona, to pod moim
okiem zdobywała pierwszą praktykę. Irytowała mnie. I miała bezpośrednie
powiązanie z ciągiem porażek, w który zmieniło się moje życie.
A jednak to teraz ona była młodą, ambitną, odnoszącą
sukcesy uzdrowicielką.
- Aurorzy już się tym zainteresowali. Takie
czarnomagiczne klątwy to nie przelewki. Spodziewaj się przesłuchania w tej
sprawie.
Sapnęłam z irytacją. Nawet mnie przy tym nie było.
Niby co miałabym im powiedzieć? Zresztą nie to było najważniejsze w tym momencie.
- Mogę się z nią zobaczyć? – spytałam.
Annabelle otworzyła usta, lecz powstrzymała się, nim
zdążyła coś powiedzieć. Zamknęła je z westchnieniem, po czym kiwnęła głową tak
powoli i z takim ociąganiem, jakby sprawiało jej to ból.
- Tylko dlatego, że to ty. Wiesz doskonale, że nie
możemy nikogo wpuszczać do tak ciężkich przypadków. I nie! – dodała, widząc,
jak mój wzrok wędruje w kierunku Trevora. – Idziesz sama, albo wcale.
Lucy była nieprzytomna. Franklin, mój dawny kolega z
pracy, którego spotkałam po wkroczeniu na oddział, powiedział mi, że nie mają
pojęcia, kiedy powinna się wybudzić. Eksperymentowali lecząc klątwę, której nie
znali, a która doprowadziła do licznych i rozległych obrażeń wewnętrznych.
Serce ściskało mi się w piersi na widok pobladłej,
spokojnej twarzy przyjaciółki, otoczonej bezładnie zwisającymi po jednej
stronie lokami kasztanowych włosów. Podeszłam i wygładziłam kosmyki palcami, by
nie wyglądały tak nieporządnie.
- Cześć, Lucy – powiedziałam, siadając na krześle
obok jej łóżka. – Wszystko będzie dobrze, wiesz? Nie masz się czym martwić.
Wszyscy tutaj czekamy, aż się obudzisz. Wtedy wpuszczą do ciebie Trevora i
Adama. – Wzięłam jej dłoń w swoją, pogładziłam jej grzbiet kciukiem. – Trevor
powiadomił waszych rodziców. Oni też wkrótce powinni się zjawić. Wszyscy bardzo
cię kochamy.
Siedziałam tak jeszcze jakiś czas, plotąc co ślina
mi na język przyniesie, aż poczułam na sobie czyjś intensywny wzrok. Obróciłam
się; zza szyby przyglądała mi się pani Thornton. Gdy zauważyła, że ją dostrzegłam,
zmieszała się lekko, otworzyła drzwi i weszła do środka.
- Przykro mi, że spotykamy się w takich
okolicznościach – powiedziała na powitanie. Nie miała na sobie służbowych
ubrań, więc podejrzewałam, że ktoś zawiadomił ją o sytuacji, i przybyła pomimo
wolnego. Otulała się obszernym kardiganem w ziemistym kolorze.
- Dzień dobry, pani Thornton – odpowiedziałam jej. Nie
puszczałam dłoni Lucy.
- Franklin przesłał mi sowę. Rozmawiałam już ze
wszystkimi, którzy zajmowali się twoją przyjaciółką. Świetnie się spisali,
biorąc pod uwagę tak poważną klątwę.
Urwała, jakby spodziewała się, że wyjaśnię jej tę
sprawę. Niestety nie wiedziałam wcale więcej od niej. Nie było mnie przy Lucy,
kiedy to się stało, ale nawet Trevor i Adam, którzy stali przy niej, byli
zdezorientowani. Dziewczyna po prostu krzyknęła i opadła w konwulsjach na
podłogę, nim ktokolwiek zdążył zauważyć, że coś jest nie tak.
- Specjalizujesz się w takich sprawach – rzuciła
zaczepnie pani Thornton, bacznie obserwując moją reakcję. Przełknęłam głośno
ślinę. To prawda. – Twoja pomoc byłaby dla zespołu nieoceniona.
- Nie jestem już magomedykiem. Nawet nie pamiętam,
jak postępować w takich przypadkach. – Kłamałam. Wiedziałam dokładnie, jak
opiekować się Lucy i jakie czynności po kolei wykonywać. To ja udzieliłam jej
pierwszej pomocy, jeszcze zanim trafiła do Munga. Pokręciłam głową, odpędzając
od siebie te myśli. – Poza tym to moja przyjaciółka. Kiedy ostatnim razem
zajmowałam się osobą, którą znałam, miało to nieprzyjemne konsekwencje.
Kobieta, wzdychając, podsunęła sobie krzesło i
usiadła obok mnie. Z jej ciasnego koka uciekło kilka ciemnych kosmyków,
świadczących o pośpiechu. Nieczęsto się to zdarzało. Usiłowała popatrzeć mi w
oczy, lecz uparcie odwracałam wzrok.
- Przestań się katować, Hermiono. Wszyscy popełniamy
błędy. Sztuką jest ponieść konsekwencje, podnieść głowę i iść dalej.
Denerwowało mnie, kiedy mówiła do mnie w ten sposób.
Przecież odbiłam się od dna, zrobiłam coś ze swoim życiem, lubiłam swoją pracę.
To nic nie znaczyło? Dlaczego jedynym wyznacznikiem postępu miałby być powrót
do tego, co było w przeszłości?
Zmieniłam temat, wypytując o konkretne obrażenia,
jakich dokonała klątwa w organizmie Lucy, o sposób ich naprawienia i przyszłego
leczenia. Pani Thornton jeszcze przed naszą rozmową dowiedziała się wszystkiego
od pracującego nad nią zespołu, toteż udzieliła mi wszelkich informacji, jakie
udało jej się zdobyć, znacznie obszerniejszych niż zdawkowe wypowiedzi
Annabelle, czy te wymijające Franklina, który nie chciał zagłębiać się w
szczegóły, by mnie nie martwić. Myślałam, że pani Thornton odpuści temat mojej
pracy, ale kiedy skończyłyśmy rozmawiać o Lucy, zauważyłam u niej znów to pełne
rozczarowania spojrzenie, pod którym ze wstydu skręcały mi się wnętrzności.
- Pani Thornton, nie wrócę do tego. – Rozłożyłam
ręce, obejmując nimi najbliższe otoczenie. – To zamknięty etap mojego życia.
- Czułaś się koszmarnie, nie mogąc być przy
ratowaniu przyjaciółki, nie mogąc służyć wiedzą i pomocą – stwierdziła po
prostu, podnosząc się z plastikowego krzesła. Przyłapałam się w połowie
skinienia głową i znieruchomiałam. Kobieta poklepała mnie po ramieniu. – Nie
zapomnij o tym.
Po jej wyjściu długo jeszcze siedziałam przy Lucy,
przetrawiając wszystko, co wydarzyło się tego dnia. Nie śpieszyłam się do
wyjścia i wiedziałam, że nikt nie będzie mnie poganiał, chyba że byłaby to
Annabelle. Nawet miałam nadzieję, że tego spróbuje, a wtedy będę mogła
wyładować na niej swoje frustracje. Franklin powiedział mi jednak, że Annabelle
skończyła dyżur i poszła do domu.
W końcu zgłodniałam, co zauważyłam ze zdziwieniem i
przypomniałam sobie, że nie miałam nic w ustach od kilkunastu godzin, więc
odpuściłam oddział, by udać się do bufetu. Za drzwiami przywitał mnie nerwowo
chodzący w tę i z powrotem Trevor. Zrobiło mi się głupio, że spędziłam tyle
czasu przy Lucy, podczas gdy on musiał zadowolić się z pewnością lakonicznymi
odpowiedziami kogoś z personelu. Tuż za plecami Trevora ustawił się Adam,
czekając na moją relację. W głębi korytarza, na plastikowych krzesełkach,
zobaczyłam rodziców Lucy, pochylonych ku sobie i rozmawiających przyciszonymi
głosami.
- Będzie dobrze – zapewniłam wszystkich, bardzo
starając się uśmiechnąć. Wiedziałam, że w przypadku nieznanych klątw zawsze
mogą pojawić się jakieś powikłania i leczenie wcale nie jest takie proste.
Jednak uśmiechy i ulga malująca się na twarzach zgromadzonych mówiły mi, że
postąpię słusznie, pomijając takie informacje.
*
* *
Wróciłam na noc do domu i przespałam głębokim snem
pełne jedenaście godzin. Byłam zła na siebie, że zmarnowałam tyle czasu.
Pospiesznie wypiłam kawę, zjadłam śniadanie i uszykowałam się do wyjścia do
Lucy. Zakładałam buty w przedpokoju, kiedy mój wzrok padł na leżący na szafce
naszyjnik.
Złote serduszko błysnęło w świetle, gdy podniosłam
łańcuszek. „Kocham Cię”, zalśniło. Ściągnęłam naszyjnik przed wyjściem na bal
sylwestrowy Malfoya, bo pomyślałam, że niewielka, wygrawerowana literka „D”
mogłaby kogoś naprowadzić na trop naszej zażyłej relacji. Zacisnęłam dłoń z
biżuterią w pięść. Nie wiedziałam, na czym stoję. Poinformowałam tylko Draco,
żeby przez najbliższe dni nie spodziewał się mnie w pracy, a on odesłał mój
list z nakreślonym pospiesznie „W porządku” na drugiej stronie.
Wsadziłam naszyjnik do kieszeni płaszcza i wyszłam z
domu, a jego wyimaginowany ciężar ciążył mi, gdy kroczyłam z dumnie podniesioną
głową w stronę szpitala.
Tego dnia na korytarzu spotkałam Harry’ego Pottera.
Nie zdziwiło mnie to po informacji, że aurorzy zainteresowali się sprawą Lucy,
ale wcale nie sprawiło, że byłam przygotowana na to spotkanie. Twarz Harry’ego,
która zupełnie nie zmieniła się, od kiedy ostatni raz stanęłam z nim oko w oko,
rozpromieniła się w uśmiechu.
- Hermiono. Miło cię widzieć. – Pozwoliłam się
uścisnąć, niepewnie poklepałam go po plecach. Później oddalił się na długość
wyciągniętej ręki. Omiatał mnie wzrokiem od góry do dołu, jak gdyby starał się
zapamiętać każdy szczegół na wypadek, gdyby miał nie spotkać mnie przez kolejne
dwa lata.
- Co słychać? Jak Ginny? – spytałam.
Więc usiedliśmy na plastikowych krzesełkach i
zaczęliśmy rozmawiać. Harry opowiedział mi o swojej absorbującej pracy aurora,
o Ginny tak świetnie zajmującej się domem i dziećmi, o tym, że jest po raz
trzeci w ciąży i że tym razem to będzie upragniona dziewczynka. Czułam się,
jakbym rozmawiała z zupełnie obcym człowiekiem, którego świat tak bardzo
oddalił się od mojego, a z drugiej strony tak, jakbym nie widziała go zaledwie
kilka dni. To był Harry. Nigdy tak naprawdę się na niego nie złościłam, a nasze
relacje po prostu się rozmyły przez to wszystko, co działo się dookoła nas.
- A co u ciebie? – spytał, kiedy skończyłam
zasypywać go pytaniami o wszystko z wyjątkiem Rona, i zapadła niezręczna cisza.
– Słyszałem, że pracujesz teraz z Malfoyem?
Miał taki wyraz twarzy, jakby nie był pewien, czy
nie powtarza głupiej plotki. Zabawnie marszczył brwi.
- Tak. To… firma zajmująca się sprzętem do quidditcha.
Pracuję w dziale marketingu i sprzedaży.
Strategicznie nie dodałam, że jestem osobistą
asystentką i kochanką Malfoya. Miałam nadzieję, że Harry nie ma o tym bladego
pojęcia, i że tak pozostanie. Z rozrzewnieniem spoglądałam na jego poobijane
okulary, skrywające intensywnie zielone oczy, i burzę rozczochranych, czarnych
włosów, opadających na czoło tak, że zakrywały bliznę w kształcie błyskawicy.
Kiedy bardzo się wysiliłam, mogłam sobie wyobrazić, że znów siedzimy w pokoju
wspólnym Gryfonów i dyskutujemy o jakimś trywialnym problemie.
Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo mi tego
brakowało.
- Spotykasz się z kimś?
Chciałam potwierdzić. Albo zaprzeczyć. Tak naprawdę
biłam się z myślami, roztrząsając, czego naprawdę chcę. Jedna część mnie
pragnęła pozbyć się ciężaru z barków poprzez dzielenie się nim, inna planowała
zabrać tę żenującą sytuację do grobu.
- To… skomplikowane – odparłam w końcu, kiedy
wyczuwałam już, że cisza zbytnio się przeciąga. Harry zrozumiał aluzję i
porzucił temat. Westchnął.
- Tak naprawdę jestem tutaj dlatego, że rozmawiam z
pracownikami na temat tej dziewczyny, Lucy Sands. Słyszałem… że jest twoją
przyjaciółką?
Przytaknęłam, choć czułam, że jego pytanie jest
czysto kurtuazyjne. Podrapał się po głowie dobrze znanym mi gestem, jeszcze
bardziej czochrając włosy. Choć nasze spotkanie mogłoby być niezręczne, czułam
się przy nim bardzo swobodnie. Miałam wrażenie, że zgubiona część mnie
wskoczyła na miejsce.
Harry upewnił się, czy może zadać mi kilka pytań
dotyczących sylwestrowego wieczoru, rozprostował na kolanie wyciągnięty z
kieszeni pergamin i umieścił nad nim samopiszące pióro. Opowiedziałam mu
wszystko, co pamiętałam z tamtego wieczoru, nakierowywana jego wnikliwymi
pytaniami, ale nawet ja wiedziałam, że nie uzyskuje ode mnie zbyt wielu
wartościowych odpowiedzi. Harry zawsze był dla mnie jak otwarta księga,
widziałam malujące się na jego twarzy zrezygnowanie.
- Obiecuję ci, że zrobimy wszystko, co w naszej
mocy, żeby złapać osobę, która jest za to odpowiedzialna.
- Wiem. Dzięki.
W przypływie emocji chwyciłam jego dłoń i ścisnęłam
ją lekko, tak jak zdarzało mi się zanim straciliśmy kontakt. Zobaczyłam w jego
oczach jakiś błysk, przelotną myśl. Tęskniłam za nim. Być może on za mną też.
Ale kilka lat temu nie potrafiłam stawić czoła Ginny i jej wspaniałemu życiu,
do którego należał Harry.
Nie pytaj o to, Hermiono. Nie rób tego. Nie.
- A co u Rona? – Starałam się, żeby mój głos brzmiał
lekko i radośnie, ale zdradziło mnie załamanie na końcu.
- Och, w porządku. Chyba. – Harry nie potrafił spojrzeć
mi prosto w oczy. Najwyraźniej też próbował uniknąć tego tematu. Coś ukrywał.
- Harry?
Kilka sekund intensywnego spojrzenia później złamał
się.
- Hm, wiesz… spotyka się z kimś… ona pracuje z nami,
też jest aurorem. To… dość świeża sprawa.
Mimo że przekonywałam samą siebie, że to nie ma dla
mnie znaczenia, a Ron może ułożyć sobie ponownie życie, nie podobały mi się
uzyskane informacje. Wolałabym, żeby był samotny, opuszczony i pokutował za to,
że mnie zranił.
- To miłe. Życzę mu jak najlepiej – mruknęłam.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Hermiono! Och, jak dobrze cię widzieć!
Odwróciłam się w samą porę, żeby zobaczyć pędzącą w
moją stronę Susan, pracującą jako pielęgniarka. Wstałam i uścisnęłam ją, gdy
zarzuciła mi ręce na szyję.
- Słyszałam o twojej przyjaciółce, to naprawdę
straszne! Ale jest pod najlepszą możliwą opieką, wszyscy z zespołu są bardzo
zaangażowani w to, żeby jak najszybciej wyzdrowiała. To straszne, straszne!
Harry pożegnał się ze mną i opuścił szpital, a ja
pozwoliłam szczebioczącej Susan zaprowadzić się do zamkniętego dla
odwiedzających skrzydła, w którym leżała Lucy.
*
* *
Byłam w trakcie sączenia zimnawej herbaty z dużego
kubka, gapiąc się bezmyślnie w okno, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
Drgnęłam, odstawiłam naczynie na parapet i pospieszyłam, by otworzyć. Zanim
przekręciłam klucz, przygładziłam włosy i przeciągnęłam palcem pod oczami,
pozbywając się ewentualnych śladów obsypującego się po długim dniu tuszu do
rzęs.
Za drzwiami stał Draco. Nie zdziwiło mnie to, ale i
nie zachwyciło. Nie miałam ochoty na rozmowę z nim tego wieczora. Nie
wiedziałam, czy kiedykolwiek jeszcze będę miała ochotę na rozmowę z nim.
- Czy możemy pójść na spacer? – spytał. Światło na
klatce schodowej padało na niego z góry, tworząc pod oczami głębokie cienie. Skinęłam
w milczeniu głową, zniknęłam na chwilę we wnętrzu mieszkania, by narzucić na
siebie coś ciepłego, i wróciłam do Draco.
W milczeniu przemierzyliśmy odległość dzielącą
budynek od parku. Było na tyle zimno, że nasze oddechy tworzyły parę.
Pozbawione zapomnianych rękawiczek dłonie schowałam głęboko w kieszeniach
płaszcza.
- Czy mogłabyś mnie wysłuchać od początku do końca?
– odezwał się wreszcie.
Jego obecność u mojego boku była upragniona i
pokrzepiająca, a równocześnie bolesna. Nie byłam pewna, czy uda mi się wydobyć
z siebie głos, więc po raz kolejny skinęłam głową. W parku było cicho, nie
dobiegały nas odgłosy przejeżdżających ulicami samochodów, ani rozmowy
mijających nas ludzi. Prawdę mówiąc było trochę opustoszało i niepokojąco.
Nagie gałęzie drzew wyginały się w naszą stronę, jakby próbowały nas dosięgnąć.
Wiatr nie wydobywał szelestu z nieistniejących liści.
- Astoria na moją prośbę przeniosła się do rodziców.
Podczas naszej rozmowy w sylwestra powiedziałem jej, że moje uczucie do niej
wygasło, że spotykam się z kimś innym, i że nasze małżeństwo już od jakiegoś
czasu było martwe.
Szliśmy bardzo powoli, ledwo przebierając nogami.
Draco nie patrzył na mnie, podejrzewałam, że tak łatwiej było mu się zdobyć na
powiedzenie mi wszystkiego, co sobie zaplanował.
- Powiedziała, że się mylę. Że jeszcze nigdy nie
było tak żywe jak teraz, kiedy stworzyliśmy dziecko. – Widziałam niezadowolony
grymas na jego twarzy. – Hermiono, przysięgam, że nie spałem z nią, od kiedy
wróciliśmy z Malediwów. Obiecałem ci, że się od niej odsunę i dotrzymałem
słowa.
- Z tego co mi powiedziała, zrozumiałam, że jest w
ciąży od dłuższego czasu – wtrąciłam. – Że kiedy zapewniałeś mnie, że nie ma
żadnego dziecka, ona wciąż była w ciąży.
- Nie rozumiem tego – Ton Draco bliższy był pełnemu
frustracji warczeniu. – Zarzuciłem jej kłamstwo. Ona coś kręci. Albo próbuje
mnie w ten sposób szantażować i coś ugrać, albo…
- Albo mówi prawdę.
W końcu popatrzył na mnie. W jego oczach odbijało
się światło latarni.
- Dowiem się i nie odpuszczę jej za te wszystkie
intrygi. Ale to nie zmienia tego, że wezmę z nią rozwód. Nie kocham jej. Kocham
ciebie.
- Draco… - Westchnęłam. Tak bardzo pragnęłam
podobnej deklaracji zanim wszystko jeszcze bardziej się nie skomplikowało. –
Dziecko nie jest niczemu winne. Nie zasłużyło na…
- Nie wiem, czy jest jakieś dziecko. Mamy tylko jej
słowa. Nie wiem, czy można jej wierzyć. Straciła całe moje zaufanie.
Pokręciłam głową, zrezygnowana.
- Nigdy nie chciałeś tego dziecka, prawda?
- To nie tak, ja po prostu… Astoria zwariowała na
tym punkcie. Podejrzewam, że wmówiła sobie, że w ten sposób uratujemy nasze
małżeństwo, ale już kilka miesięcy temu powinniśmy byli się rozstać. Wiem, że
bardzo mnie kocha. Wiem, że bolał ją każdy mój wyjazd, każde wyjście bez niej,
patrzenie na to, jak oddalamy się od siebie coraz bardziej. Jak jej unikam.
- Mówiłeś, że ona nie chce uczestniczyć w twoim
życiu.
Zamilkł na chwilę, ważąc słowa, które miał
wypowiedzieć.
- Już jakiś czas przed tym, jak zaczęłaś u mnie
pracować, zmieniła taktykę. Zamiast przylegać do mnie za wszelką cenę, zaczęła
mnie ignorować. Stała się chłodna, cyniczna. Udawała, że nic jej nie rusza.
Może myślała, że w ten sposób wzbudzi moje zainteresowanie, ale to tylko
sprawiało, że oboje byliśmy bardziej nieszczęśliwi.
- Nie zwracałeś na nią takiej uwagi, jakiej
pragnęła.
- Tu nie chodzi tylko o nią. Nie mogłem dać jej
takiej miłości, na jaką zasługiwała. Nie mogłem nosić jej na rękach, całować w
deszczu, obsypywać płatkami róż. To nie byłoby szczere.
Nie byłam pewna, czy Astoria rzeczywiście
zasługiwała na taką miłość. Przypomniałam sobie jej kpiące spojrzenie, raz po
raz nazywanie mnie „sprzątaczką”, wywyższanie się. Astoria nie była dobrą
kobietą.
I wtedy właśnie przypominałam ją sobie, skuloną na
tym cholernym szpitalnym krześle, w przetartych dżinsach i powyciąganej szarej
bluzie. Było mi jej żal.
- Astoria ciągle zmaga się z niskim poczuciem
własnej wartości. Wciąż szuka potwierdzenia, że jest coś warta w oczach innych.
Wymaga bezwarunkowej miłości i oddania. Bez poczucia kontroli grunt usuwa jej
się spod stóp. Ubzdurała sobie, że chce mieć dziecko, bo bała się samotności.
- To smutne.
- Nie chciałem jej ranić. Chciałem być tym
mężczyzną, którego potrzebowała. Ale wtedy zakochałem się w tobie.
Może to śmieszne, ale… pomyślałam o Ronie. O tym,
jak moje sukcesy przestały go cieszyć, jak każdy mój gest interpretował jako
odsuwanie się od niego. Bał się, że o nim zapomnę, że przestanę go kochać. Że
go zostawię. Czy to ja wiecznie wpędzałam go w poczucie niepewności, czy
robiłam coś, co kazało mu stać się tak podejrzliwym, zaborczym i próbującym
mnie ograniczać? Każdy mój ruch odbierał jako afront. Może intuicyjnie
przeczuwał, że nie jestem usatysfakcjonowana naszym związkiem, że prędzej czy
później odejdę.
Może Astorii towarzyszyło to samo uczucie. Może tak
usilnie starała się zatrzymać przy sobie Draco, że jeszcze bardziej go
odepchnęła, ograniczając jego wolność. A on nie lubił tego, tak jak ja.
- Jest moją przyjaciółką. Ale przy tobie czuję –
ciągnął Draco – że wszystko jest nareszcie tak, jak być powinno. Że wszystkie
elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, że jestem wreszcie tym, kim
chcę, a nie tym, kim powinienem. Czuję się wolny, a równocześnie chcę być przez
ciebie zniewolony. Nie boję się tego.
Uchwyciłam jego wyciągniętą dłoń. Jego była ciepła,
a moja zmarznięta. Wsadził nasze splecione dłonie do kieszeni swojego płaszcza,
by zapewnić im ciepło.
Część mnie próbowała myśleć racjonalnie, tłumaczyć
mi, że to tylko słowa, że nie mogę mu w pełni ufać i muszę mieć się na baczności.
To przecież Malfoy.
Ale przeszliśmy już przez wiele, przetrwaliśmy
wiele. Chciałam mu wierzyć i wyczuwałam szczerość w jego głosie.
- Nigdy nie czułam do nikogo tego, co do ciebie –
odparłam, odsłaniając swoje karty. To on był tym bardziej wylewnym, co dziwnie
pasowało do naszej relacji. – Ja… chcę ci wierzyć. We wszystkim. Chciałabym
zapomnieć o tym, kim byłeś dla mnie kiedyś, co o tobie myślałam. Mamy długą
historię…
- Zapomnij o niej. – Jego twarz była tak blisko
mojej, że wystarczyło tylko pochylić się, by dosięgnąć jego ust. – Proszę.
Dajmy sobie czystą kartę.
Palcami wolnej ręki wyczułam w kieszeni kształt,
fakturę ciasnego splotu łańcuszka. Zacisnęłam chwyt na wisiorku w kształcie
serduszka i przypomniałam sobie, że rano zgarnęłam go z szafki w przedpokoju. Ucieszyłam
się, że mam go przy sobie. Dodał mi potrzebnej siły. Popatrzyłam głęboko w
jasne oczy Draco, próbując odkryć jakąkolwiek próbę blefu. Nie znalazłam go.
- Dobrze. Ale chciałabym, żebyśmy mówili sobie
otwarcie o wszystkim. Bez tajemnic. Bez przemilczeń. Bądźmy szczerzy i godni
zaufania.
Odwrócił wzrok. Widziałam, jak porusza się jego
jabłko Adama, gdy przełykał ślinę.
- Jest jeszcze coś, o czym powinnaś wiedzieć…
~
* ~ * ~ * ~
Od
autorki: wybaczcie, że nie wyrobiłam się wcześniej z rozdziałem, trochę wciągnęło mnie życie. Ale przez ten dodatkowy tydzień udało mi się przemyśleć i dopracować kilka wątków, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Bam. Co jeszcze Draco musi powiedzieć Hermionie? Piękny cliffhanger mi wyszedł, prawda? Wiem, że tego nie lubicie, ja też nie, ale czerpię z tego satysfakcję, bo to nie ja teraz się zastanawiam :D
Czekam na Wasze opinie! Buziaki ;*
napiszę tylko, że tak się nie robi ;p jak mogłaś mu przerwać w pół zdania! ;)
OdpowiedzUsuńNormalnie! :D
UsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńDawno mnie u Ciebie nie było, ponieważ nie lubię czekać na rozdział i wolę czytać całość. No, ale skoro wróciłam to komentuję ��
Mam aż 26 rozdziałów na z komentowanie �� ale zrobię to ogólnikowo.
Już kiedyś pisałam Ci, że powinnaś się tym zająć zawodowo. Wrzucić własne postacie i wydać swoją książkę. Kupca już masz ��
Ale wracając do JESTEŚ, to od początku rzuca mi się w oczy, brak Magii na każdym kroku. Uważam, że sprzęty Mugoli zostawmy Mugolom, a Czarodziei Czarodziejom.
Przedstawienie przez Ciebie postaci tych bardzo ważnych w HP mnie trochę zabolało, ponieważ strasznie lubię Ginny, a u Ciebie jest zołza, jakoś nie chce mi się wierzyć, że Harry by zapomnial o Hermionie, że by ją zostawił samą na lodzie, to nie w jego stylu. No, ale to Ty tworzysz ten świat. Jeśli chodzi o Rona, to pasuje to niego, że ucieka kiedy jest najbardziej potrzebny.
Losy Hermiony, które opisujesz są trudne, jednak myślę, że powiedziałaby o wszystkim rodzicom.
Kolejna kwestia to podoba mi się Lucy, swietna dziewczyna.
A teraz relacja Hermiona-Draco-Astoria... Eh... Szczerze ciężko jest określić, jak to się potoczy. Szkoda mi Astorii, bo ona chce byc kochana, z drugiej strony Hermiona się o to nie prosiła, nie chciała tego. Zawalił tu Draco po całości. Powinien odrazu sie zastanowić co robić. Zrobił z Hermiony najgorszą, a to przecież ona nie chciała ukrywać niczego i powiedzieć Astorii, bo źle się z tym czuła. W poprzednim rozdziale Draco zachował sie jak tchórz. Poszedł powiedział żonie, że to koniec i znikł, pozostawiając Hermionę na atak ze strony swojej żony. Powinien być przy Niej i policzek powinien nastawić za Nią skoro ją kocha. Kolejne to co fo cholery stało sie Lucy? Kto chciałby ją skrzywdzić? Wgl kim jest ten Adam, owinął ją sobie wokół palca. Jak dla mnie jest to ktoś niegodny zaufania. Nie wiem czy wszystko napisalam, xo chciałam.
Teraz ten rozdział, no cóż ja na miejscu Hermiony odeszlabym z pracy u Malfoya i wrocila do Munga. Potrzebują dystansu od siebie, trochę przestrzeni, aby wszystko przemyśleć.
Ciąża Astorii nie jest dla mnie zaskoczeniem, a podejrzewam, że jeśli Malfoy nie jest ojcem, to znalazła kogoś kto mógłby zastąpić chwilowo dawcę ���������� w końcu jest bogata i stać ją na to.
Dobra czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Pozdrawiam Pati
A i kim jest osoba śledząca Hermionę. Fakt faktem wspomniałaś o tym tylko dwa razy, ale jest to dziwne... W pierwszej chwili pomyślałam o Ronie, że bedzie chciał wrócić do Niej czy coś, ale teraz... Hmm... Detektyw? :-)
UsuńNoo myślę o wrzuceniu własnych postaci. Może niekoniecznie jeśli chodzi o Jesteś, ale o następnym opowiadaniu od początku myślę dwutorowo. Będzie mi łatwiej i bezpieczniej zrobić drinny, ale widzę w nim potencjał na coś realnego, jak już przećwiczę je na blogu ;)
UsuńMasz rację co do braku magii, ciągle się na tym łapię. Myślę że wynika to z mojego przekonania, że bez sensu tak iść z wszystkim na łatwiznę. O czym bym pisała, gdyby Hermiona tylko siedziała na kanapie i machała różdżką, zamiast ruszyć tyłek i wziąć sprawy we własne ręce? Jakoś… wykorzystywanie do wszystkiego czarów przestało być dla mnie atrakcyjne. Wiem, że nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, dlatego że wzięłam na warsztat historię z czarami i powinnam się tego trzymać, ale łapię się na tym, że coraz częściej zamiast mi to pomagać i inspirować – ogranicza. Poza tym to głupie, że czarodzieje mając do dyspozycji tyle świetnych wynalazków, żyją jak w średniowieczu, zamiast je ulepszyć i przystosować do siebie. No i Hermiona jest mugolaczką. Uznałam, że to chociaż trochę uspokaja moje sumienie. I nie zapominajmy o tym, że Harry miał miejsce przed rokiem 2000, mam wrażenie że później technologia zrobiła ogromne postępy i założyłam, że czarodzieje mogą za tym podążyć.
O bohaterach możemy sobie debatować ile trzeba. Ja wyszłam z założenia, że bohaterowie przedstawieni w HP byli młodzi i wiele w nich samych mogło się jeszcze zmienić i ukształtować. Masz rację, że zrobiłam z Ginny nietajną postać, ale tego wymagały ode mnie moje własne założenia. Co jest ciekawe, bo w TTJ zhejtowałam Hermionę. Czyżbym nie potrafiła pisać o nich dwóch równocześnie? :) Ale spokojnie, w następnym się poprawię.
Harry… nie zapomniał o Hermionie. Kurczę, w życiu tak jest że drogi ludzi się po prostu rozchodzą. Wielka przyjaźń na całe życie, a później różne zewnętrzne okoliczności sprawiają, że kontakt jest coraz słabszy i słabszy. Możliwe że Harry przedstawiony przez Rowling bardziej trzymałby się Hermiony. Ale chciałabym go usprawiedliwić, nie chodziło mi o to, że to on odwrócił się od niej z dnia na dzień. Ona sama wszystkich od siebie odpychała. Ile można zmuszać do kontaktu kogoś, kto tego nie chce, zwłaszcza jak ma się już swoją rodzinę i innych przyjaciół, którzy do tego zniechęcają? Nie chciałabym patrzeć na Harry’ego jako tego złego. Myślę, że w tej sytuacji próbowałby się przede wszystkim zachować fair w stosunku do wszystkich, a to niełatwe. Chociaż czy to takie dziwne, że bardziej stał po stronie Rona?
To jasne, że wszystkiemu winny jest Draco. To zawsze mężczyzna jest winny. Czemu społeczeństwo tego nie widzi? Czemu zawsze obrywa się kochance? To nie fair ;)
Hahah, czemu uważasz, że Adam owinął sobie Lucy wokół palca?
Niestety nie zagłębię się w szczegóły co do przyszłości, bo za dużo bym pozdradzała :(
Pozdrawiam
Bardzo podobała mi się scena z Harrym. I byłoby świetnie gdyby Hermiona i Harry odbudowywali przyjaźń.
OdpowiedzUsuńMoże się uda ;)
UsuńWciągnęła mnie Twoja opowieść– zaczęłam wczoraj, a dzisiaj... cóż czyta się jednym tchem :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, że jest to kontynuacja losów bohaterów HP i to, że Hermiona musiała się zmierzyć z przeciwieństwami losu.
Sama relacja H–D bardzo emocjonująca! Choć dla mnie mogłaby rozwijać się jeszcze dłużej, a pomysł ze służbowym mieszkaniem dość... perwersyjny (niczym sponsor oczekujący w zamian erotycznych uniesień).
Wszystko mi się ładnie klei i dobrze czyta!!!
Co do ostatniego rozdziału, czy może być tak, że Draco był jednak jednym z popleczników Voldemorta i wtedy Hermiona go uratowała (dwa lata wstecz), a po kilku latach ktoś mści się na Draco atakując Lucy na przyjęciu?
Cały czas mam też w głowie tajemniczą, zakapturzoną postać, która ją śledziła i może to właśnie ta postać zaatakowała Lucy??
A może nie wiemy o Lucy wszystkiego, może skrywa jakieś mroczne sekrety??
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
Super, że wreszcie pojawił się Harry, brakowało mi przez całą akcję spotkania z kimś ze starych przyjaciół, aż nieprawdopodobne, że dotąd nigdzie na siebie nie wpadli! :)
Bardzo się cieszę i miło mi, że tak Cię wciągnęło :)
UsuńMasz rację, że z mieszkaniem to takie trochę nadużycie, ale było to celowe ;)
Nieźle kombinujesz, część odpowiedzi będzie w następnym rozdziale, ale na niektóre trzeba jeszcze trochę poczekać.
Co do niespotykania starych przyjaciół, to w trakcie opowiadania owszem, nie pojawili się do tej pory, ale czy to jest takie dziwne? Każdy ma własne życie. Londyn jest dużym miastem. Hermiona trzyma się po mugolskiej stronie. Sama mieszkając w mniejszym o kilka razy od Londynu mieście rzadko spotykam znajomych tak po prostu na ulicy, zwłaszcza tych dawniejszych, którzy studiują inne kierunki, mieszkają w innych częściach miasta i chodzą w inne miejsca. Nie jest też powiedziane, że Hermiona nie zobaczyła w przeszłości gdzieś od tyłu Rona i dała nura w sąsiednią uliczkę ;)
Chociaż wiem, że jest tendencja w książkach, że nagle w czasie tygodnia/miesiąca spotyka się wszystkie osoby poznane w całym życiu, no ale trudno, nie podążę za tym.
Pozdrawiam serdecznie :)
Hejo hejooo :D
OdpowiedzUsuńOd razu napiszę (żebym przypadkiem nie zapomniała), że ostatnie zdanie, wypowiedziane przez Draco jest... no cóż... przyslowiowym gwoździem do trumny dla mojego biednego, zatroskanego serducha. No bo cóż jeszcze może ukrywać przed Hermioną? "Pan Zagadka", jak zwykłam go nazywać już od paru rozdziałów, najwyraźniej postawił sobie ambitny cel, jakim jest wpędzenie mnie do grobu. Jeśli faktycznie tak jest, to prawie mu się to udało - niemal zeszłam na zawał!
W mojej głowie od razu pognało stado myśli, w których próbowalam wyartykułować co też może on ukrywać, a każda była gorsza od poprzedniej. Dla bezpieczeństwa Twojej psychiki, postanowiłam ich tutaj nie przytaczać :P
Myślę, że pomimo wszystko ich rozmowa była istnym punktem zwrotnym. Jak widać gdy tylko Hermiona przestała być tak naiwna, a wiadomość o dziecku zmyła z niej początkowe zaślepienie niczym przysłowiowy kubeł wody, Draco skłonił się, by przyznać co tak naprawdę do niej czuje. Pokusił się o największą szczerość i po raz pierwszy zagrał w otwarte karty. Dlatego panie i panowie, wielkie brawa dla niego za przełamanie! Oby tak dalej, mój drogi.
Nie będę wspominać o wyimaginowanym dziecku Astorii (bo tylko takie biorę pod uwagę), gdyż nie dopuszczam do siebie wiadomości, że mogłoby być inaczej. Jak już kiedyś wspominałam, zraniona kobieta jest zdolna do wszystkiego.
Przyznam się szczerze i bez bicia, że za każdym razem, gdy widze tytuł rozdziału (jeszcze przed przeczytaną treścią) zastanawiam się po cichu, cóż to się będzie działo. Za każdym razem tytuł jest adekwatnym odpowiednikiem danej cechy charakteru naszego blondasa, a ten obecny odwzorował go w 100%. Jak dla mnie w tym rozdziale, Draco był swoistą opoką, niewzruszoną i stabilną, nawet wtedy, gdy ktoś otwarcie pluł mu w twarz.
Martwi mnie jedynie Lucy. Przyznam, że jeszcze do niedawna obstawiałam zwykłe omdlenie czy coś takiego. Klątwy nigdy się nie spodziewałam! Zaskoczyłaś moja droga! A że ja lubię wątki kryminalne, zakładam, że będę się doszukiwać sprawcy w każdym, kogo weźmiesz na warsztat.
Dziękuję za rozdział i czekam niecierpliwie na następny! Wracam do zajadania świątecznego śniadania, a Tobie życzę weny i Wesołych Świąt!
Iva Nerda
Ojojoj, jak mi przykro, że po tym zdaniu natychmiast napisałam kolejne, a później z premedytacją przeniosłam je do kolejnego rozdziału :D
UsuńAleż nie martw się tak bardzo o moją psychikę, ona od dawna jest zryta! Możesz pisać śmiało, chętnie poczytam.
Hmm, a skąd wiesz, że Draco nie ściemnia? ;)
Czasem mam naprawdę ogromny problem z nadaniem tytułu rozdziałowi. Zawsze byłam w tym beznadziejna, ale wymyśliłam sobie taką konwencję na opowiadanie i no cóż, trzeba się jej trzymać. Mogłam tego nie robić, ale tak się zachwyciłam swoim pomysłem, że nie przyszło mi do głowy ile to będzie miało rozdziałów itd. Samozachwyt jest zuy.
Pozdrawiam
Mam wrażenie, że za tę klątwę odpowiedzialna jest Astoria, aczkolwiek to byłoby zbyt prawdopodobne i moim drugim przypuszczeniem jest właśnie chłopak Lucy. Cóż, ona zawsze miała niezłego pecha do facetów... Ale z drugiej strony, to wydaje się - po głębszej analizie - takie nierealne! Sama już nie wiem.
OdpowiedzUsuńMiło byłoby poczytać o relacji Hermiony i Harry'ego, nie powiem, ale byłaby niezwykle zadowolona gdyby odbudowali swoją przyjaźń ;).
Oczywiście końcówka jak najbardziej intrygująca... mam dziwne przeczucie, że Draco powie Hermionie własnie coś na temat uroki, który został rzucony na Lucy, ale może to tylko moje bezsensowne przypuszczenia, na pewno już wkrótce się to okaże :).
Pozdrawiam serdecznie,
Charlotte
wschod-slonca-dramione.blogspot.com
Jak ja lubię czytać o domysłach! Szczerze mówiąc dopiero niedawno podjęłam ostateczną decyzję (wiem, źle się do tego przyznawać), a bardzo dużo dają mi reakcje czytelników. Od początku miałam założenie, później pootwierałam sobie inne opcje i chciałam zobaczyć, która okaże się najlepsza. Najgorsze jest to, że świat literacki jest przesiąknięty różnymi schematami i łatwo jest za nimi podążać, zarówno w tworzeniu, jak i odbieraniu. Jak tu wymyślić coś innowacyjnego, nie? :)
UsuńPozdrawiam
Hej, hej może innym wyda się to dziwne, ale mi koniec rozdziału bardzo sie spodobał. Głupio przyznac, ale ja wiecznie nieusatysfakcjonowana, oczekująca konkretów miedzy tą dwójką, gdy do nich doszło poczułam się jakas taka za bardzo ugłaskana. Ja wiem, nie mozna wiecznie odwlekac takich momentow, ale mimo to cos takiego odczulam. Nie bardzo umiem ujac to w slowa, bo rozdzial czytalam dosyc dawno, ale komentarz odlozylam na pozniej i teraz tak mysle jak to wszystko nazwac. Nagle wszystko wydalo mi sie jakies takie cukierkowe, sama nie wiem, dopiero koniec rodzialu zapalil we mnie jakas lampke i obudzil entuzjazm. Uwielbiam opowiadania, w ktorych bohaterowie musza wiele przejsc zeby na koncu wreszcie wszystko bylo dobrze i zebym ja z malutkim ukluciem w piersi mogla wspomniec bolesne momenty, ale jednoczesnie przywolac na twarz usmiech. Bardzo lubie wylewac łzy żalu i szczescia,i chociaz to idiotycznie brzmi uwazam to za cos niesamowitego. Momentami mam chyba wrazenie ze te złe chwile są nawet ważniejsze w całokształcie, ale ostatecznie i tak licza sie te dobre, prawda? Ciesze sie ze opanowany Draco bierze sprawy w swoje rece, ale oczywiscie ciekawosc mnie zzera coz on tam znowu wymyslil? z jednej strony nie chcialabym, zeby cos poszlo nie tak, ale z drugiej jak juz wspominalam, jakies wybuchy, komplikacje w takich historiach to jak miod dla mego serca, wiem kiepskie porownanie swoja droga. Wczesniej chyba sie domagalam tych konkretow, a teraz tak jakby sama przecze sobie, ale juz nic nie poradze, ze co nowy rozdzial, to nowy punkt widzenia. Nic nigdy nie bedzie idealne tak jak sobie upatrzymy. Jeszcze wracajac do tematu, to chyba nigdy bym nie pomyslala, ze to moze byc klatwa, raczej obstawialam jakies zaslabniecie, chorobę. Kurcze opanowany Draco, tak patrze i chyba zawsze wydawalo mi sie ze wiecej w nim tego ognia i gwałtownosci, szczegolnie w takich momentach ;)(Nazwy rozdziałów są swietne) No coz jak nagle zdecydowalam, ze skomentuje, tak teraz nagle decyduje, ze koncze. Przepraszam, bo raczej preferuje dlugie wypowiedzi, dlatego tymbardziej mi sie nie podobaja moje wypociny, no ale cos tam chcialam naskrobac, dac znak, ze nadal jestem;) z ciekawoscia oczekuje na odpowiedzi do dreczacych nas pytan w nastepnych rozdzialach ;) Gdyby nie brak czasu pewnie zaglebilabym sie jeszcze raz w tekst i bardziej to wszystko zaanalizowala ;x postaram sie w nastepnych/N
OdpowiedzUsuńO kurczę, nie wiem jak, ale nie ogarnęłam, że mam komentarz do odpowiedzenia! Błagam o wybaczenie i poprawiam się!
UsuńHm, hm, ja też nie lubię takich momentów, jak wszystko zdaje się układać i być piękne, cud, miód, malina, jednorożce i tęcza. Nie lubię ich pisać, a najbardziej nie lubię wychodzić z takich scen do dalszej części, zawsze mnie to blokuje ;/
Czyżbyś dawała mi do zrozumienia, że teraz czas na jakieś tradżedy? Spoko, nie trzeba mnie namawiać :D Chociaż może nie będę zbyt brutalna… chyba. W końcu to końcówka już ;)
Trzymam za słowo i czekam na wypowiedzi pod kolejnymi rozdziałami!
Pozdrawiam