piątek, 10 lutego 2017

Jesteś: 23. Samolubny



 Pobyt w Alpach dodał mi energii i sił na kolejne dni. Wróciłam do Londynu zmarznięta, ale w dobrym humorze, gotowa na kolejne wyzwania. Jakkolwiek jednak pragnęłam być silna i niezależna, tak tęskniłam za Draco i już nie mogłam doczekać się, aż spotkam go następnego dnia w pracy. Zagrzebana w pościeli, próbując zasnąć, zastanawiałam się, co robi w tym momencie. Może już zasnął. A może tak jak ja przekłada się z boku na bok. Czy śpi w jednym łóżku z Astorią? Ta myśl nie dawała mi spokoju. Była niczym wnerwiający komar, który dostał się na noc do pokoju. Zasłoniłam twarz poduszką i usilnie starałam się skupić o czymś innym.
I nagle do mojej głowy wpadła myśl. Będę miała własne mieszkanie. Będę mogła zaprosić do siebie rodziców na święta! Stan zdrowia taty nie pogorszył się od dnia, kiedy wyjechałam z Australii, a nawet mama utrzymywała, że uległ poprawie. Czekał jeszcze na opinie mugolskich specjalistów, ale wszystko wskazywało na to, że będzie z nim tylko lepiej. Wykwitł mi uśmiech od ucha do ucha i zasnęłam, wyobrażając sobie, jak spędzamy razem czas.
- Zgadzam się na mieszkanie służbowe – powiedziałam, unosząc głowę znad biurka. Gdy się obudziłam, byłam tak podekscytowana, że nie mogłam usiedzieć w mieszkaniu, i wyszłam wcześniej do pracy, bez śniadania i bez kawy. Przyszłam do biura pierwsza, a Draco właśnie wszedł. Miał lekko zaróżowione policzki i włosy w nieładzie. Pogoda zaserwowała coś, co można by nazwać przedsmakiem zimy – lodowaty deszcz i jeszcze zimniejszy wiatr.
- Ty już tutaj? – Podszedł do mnie i nachylił się, by pocałować mnie szybko na przywitanie. Kiedy się odsunął, sapnęłam, bo było mi go stanowczo zbyt mało. Mrugnął do mnie. – Później, obiecuję.
Wycofał się szybko do swojego gabinetu. Już w drzwiach przystanął na chwilę.
- Zajmę się tym mieszkaniem.

Poszłam do kuchni, by zrobić nam kawę. Nuciłam pod nosem, przygotowując kubki, i nie zauważyłam, jak Charlotte wchodzi do pomieszczenia.
- Cześć – powiedziała, przyprawiając mnie o palpitacje serca. Przycisnęłam dłoń do piersi i popatrzyłam na nią z wyrzutem.
- Cześć! Może zachowuj się trochę głośniej, bo kiedyś ktoś dostanie przez ciebie zawału.
Zaśmiała się. Wyglądała dzisiaj szczególnie ładnie. Rude włosy związała w koński ogon na czubku głowy, wyglądała na wypoczętą i odprężoną, jej twarz promieniała, a oczy błyszczały. Miała na sobie srebrzystą, luźną sukienkę.
- Przepraszam. – Podeszła do szafki i wyjęła kubek. Machnięciem różdżki uruchomiła w międzyczasie czajnik. Obserwowałam, jak sięga po herbatę, a wpadające przez okno światło tańczy na jej włosach. Coś się w niej zmieniło i nie byłam pewna co. Odwróciła się do mnie. Jej buzia wydawała się jakby pełniejsza.
- Co u ciebie słychać? Wyglądasz na szczęśliwą – powiedziałam. Ekspres buczał, nalewając czarną kawę do filiżanki Malfoya. Charlotte spłonęła rumieńcem. Co ja takiego powiedziałam, że wywołało u niej aż taką reakcję?
- Ach… po staremu, po staremu. Wszystko u mnie dobrze. A u ciebie?
Uciekała wzrokiem, coś ukrywała. Jakby kamień spadł mi do żołądka, gdy pomyślałam o mnie i Malfoyu, o tym, jak zdarzyło mi się przyłapać dziewczyny z działu na plotkach, w które nie chciały mnie wtajemniczyć. Czy Charlotte wiedziała? Czy nie mogła spojrzeć mi w oczy, żeby nie zarzucić mi sypiania z szefem? Ekspres skończył wypluwać z siebie kawę i podstawiłam swój kubek.
- Też dobrze – mruknęłam. Nagle dotarło do mnie, co mi nie pasowało. Przyjrzałam się jej uważnie. – Od kiedy pijesz herbatę?
Charlotte była zagorzałą zwolenniczką kawy, ale przypomniałam sobie, że w ostatnim czasie nie widziałam jej przy ekspresie. Ani razu. Nie poszła też z dziewczynami do baru w piątek po pracy, a one jakoś nieszczególnie ją do tego namawiały, mimo że na mnie niemal się obraziły, że nie chcę do nich dołączyć. Twarz Charlotte płonęła.
- No dobrze, powiem ci – wyrzuciła z siebie. – Nie mówiłam tylko dlatego, że ty jesteś najbliżej Malfoya i… - Wzięła głęboki wdech. – Jestem w ciąży.
Co jest z wami wszystkimi i tymi ciążami?, taka była moja pierwsza myśl. Charlotte stała tam i czekała zmieszana na moją reakcję, wyłamując palce. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Ojej, gratulacje! Który tydzień?
- Siódmy. Tak, wiem, to wcześnie. Dlatego nie chcę jeszcze, żeby Malfoy o tym wiedział. Wywali mnie na zbity pysk. Błagam, nic mu nie mów.
Zaśmiałam się krótko. Wyglądała tak żałośnie, że aż zrobiło mi się przykro.
- Charlotte, serio? Dlaczego miałabym cokolwiek mu o tym mówić? Jestem jego asystentką, a nie osobistą donosicielką. Poza tym serio myślisz, że cię za to wyrzuci? Przecież nie jest bez serca. I są odpowiednie przepisy…
- Och, nie znasz Malfoya. – Zrobiła wielkie oczy i najpierw obejrzała się przez ramię, zanim kontynuowała ściszonym głosem: - Mieliśmy tutaj kiedyś taką dziewczynę, Patricię. Była świetną pracownicą, a jej przewinieniem było tylko to, że zaszła w ciążę. Nie miał skrupułów przed wyrzuceniem jej z pracy, choć wiedział doskonale, że jej mąż niedawno stracił swoją. Wiesz, pracował też w naszej firmie, ale w innym dziale.
Słuchałam tego i dziwiłam się. To brzmiało jak Malfoy, którego kiedyś znałam, ale zupełnie nie pasowało do osoby, którą się stał. A może to tylko pozory.
- Przecież nie można wyrzucić z pracy kobiety w ciąży.
- Oooch, uwierz mi, on może wszystko. Tak nakręcił i namotał, że udało mu się zwolnić ją dyscyplinarnie. Pod koniec nawet Patricia chciała sama się zwolnić, byle tylko nie mieć więcej do czynienia z tym człowiekiem.
Pokręciłam głową, nie mieściło mi się w niej wszystko to, co mówiła Charlotte.
- Jesteś pewna? On… nie wygląda na takiego złego człowieka.
- Widocznie jeszcze nie pokazał przy tobie swoich rogów. Możesz mi wierzyć, też byłam jego asystentką. Gdybym miała nadal pracować tak blisko niego, chyba bym zwariowała. Nawet nie masz pojęcia, jak traktuje innych ludzi, kiedy ma zły humor. On ich po prostu miażdży.
Zalała torebkę herbaty gorącą wodą i wsypała do kubka łyżeczkę cukru. Jej słowa sprawiały mi przykrość i przygnębiły mnie. Dostrzegłam w Malfoyu zupełnie inną osobę i pragnęłam, żeby inni również widzieli go w ten sposób.
- Na razie – rzuciła wychodząc.
- Czekaj – zatrzymałam ją. Coś przyszło mi do głowy. – Dziewczyny wiedzą o ciąży? To o tym tak ostatnio dyskutujecie w sekrecie?
Pokiwała głową. Wyglądało na to, że zrobiło jej się głupio. Przybrała na twarz przepraszającą minę.
- Wybacz, że nie powiedziałam ci wcześniej. Ale po tym, co ci powiedziałam… Rozumiesz?
- Tak, nie ma sprawy.
Uśmiechnęłam się do niej. Wyszła z kuchni, a ja wróciłam do swoich kaw. Temat ciąży już nie bolał mnie tak jak kiedyś, ale wciąż jakiekolwiek wspomnienie o stanie błogosławionym wprowadzało mnie w dziwny niepokój. To tak jak dawne złamanie pobolewa przy zmianie pogody.
Zabrałam kubki i ruszyłam powoli w kierunku naszego biura. Mimo wszystko ulżyło mi po tej rozmowie. Dziewczyny nie plotkowały o mnie i Malfoyu, ale o ciąży Charlotte. Byliśmy bezpieczni. Zapukałam do drzwi jego gabinetu i weszłam do środka. Postawiłam kawę na biurku, a on bez słowa obszedł je i wziął mnie w ramiona.
- Tęskniłem za tobą w ten weekend – wyszeptał w moje włosy, tuląc mnie. Wdychałam jego wspaniały, czysty zapach, pozbawiony nut ostrych perfum sprezentowanych przez Astorię. Ciekawe, co ona na to, że już ich nie używa.
- Ja też tęskniłam.
Jego kciuk gładził mój kręgosłup w odcinku lędźwiowym. To było bardzo przyjemne.
- Pójdziemy po pracy obejrzeć to mieszkanie? – spytał, a ja odsunęłam się od niego odrobinę, mrużąc oczy.
- Tak szybko udało ci się wszystko załatwić?
- Jasne, przecież jestem Malfoy.
Nie wyczułam w nim cienia fałszu, ale przecież wiedziałam, że potrafi doskonale kłamać. Pewnie trzymał dla mnie to mieszkanie już na długo przed tym, jak się na nie zgodziłam, ale w życiu się do tego nie przyzna.
- Spodoba ci się – dodał jeszcze, zanim wypuścił mnie z ramion.

Tak więc kilka godzin później stanęliśmy przed śnieżnobiałą, odnowioną kamienicą w centrum Londynu, znajdującą się jedynie o jakieś półtora kilometra od siedziby Broomark. Draco popatrzył w górę i wskazał mi dwa łukowate okna przesłonięte białą firanką.
- To tam. Z tej strony jest salon.
- Czy to mieszkanie ma sypialnię? – spytałam z nadzieją. Nie posiadałam osobnej sypialni, od kiedy sprzedałam dom mój i Rona.
- Kochana, ma nawet dwie!
- Niech zgadnę, jedna dla mnie, druga dla ciebie?
Posłał mi kuksańca w bok. Weszliśmy do środka. Klatka schodowa pachniała świeżą farbą. Była ładna, jasna i przestronna, zupełnie co innego niż ta obdrapana i śmierdząca w kamienicy, w której mieściło się moje ostatnie mieszkanie. Kiedy wspinaliśmy się po schodach na trzecie piętro, zauważyłam, że niektóre z mijanych drzwi mają już świąteczne dekoracje, choć ledwo zaczął się grudzień.
Drzwi do mojego przyszłego mieszkania były solidne, dębowe i oznaczone złoconą dziesiątką. Weszliśmy do środka, do niewielkiego przedpokoju o bielonych ścianach. Tutaj też wyczuwałam zapach farby i remontu. Mieszkanie wydało mi się opuszczone i niezamieszkane od bardzo dawna. To głupie, ale miałam wrażenie, że czekało tylko na mnie – dosłownie i w przenośni. Weszliśmy dalej. Był tutaj piękny pokój dzienny z ogromnym regałem, czekającym tylko na moje książki, i przytulnym fotelem tuż obok niego. Ogromny łuk prowadził do urządzonej w rustykalnym stylu kuchni z dużym, drewnianym stołem na środku. Oprócz tego w mieszkaniu był pokój gościnny, utrzymany w stonowanym odcieniu żółci, a także tonąca w błękicie sypialnia, na której widok aż pisnęłam z radości i popędziłam do szerokiego parapetu, by usiąść na nim i wyjrzeć przez okno. Moim oczom ukazał się widok na park, oświetlony przepięknymi staroświeckimi latarniami. Może teraz, bez zieleni, wyglądał trochę smętnie, ale z pewnością wiosną widok będzie zapierał dech w piersiach! Odwróciłam się uszczęśliwiona w stronę Malfoya.
- To mieszkanie jest idealne.
- Wiem. Urządziłem je pod ciebie.
Roześmiałam się, nie mieściło mi się to w głowie.
- Ty? Twoimi własnymi rękami?
Spojrzał na mnie spode łba.
- A co w tym takiego dziwnego? – burknął. – Chciałem, żeby było idealnie.
Miłość do niego zalała moje serce i ciało. Wyciągnęłam do niego ręce.
- Chodź tu do mnie – powiedziałam. Kiedy usiadł obok na parapecie, oparłam głowę na jego ramieniu. Objął mnie w pasie i razem wyglądaliśmy przez okno, obserwując wciąż mijających nas ludzi. Każdy spieszył się gdzieś, do swoich spraw, miał własne życie i obowiązki. Dla mnie czas się zatrzymał, właśnie tutaj, z bliską osobą u boku. Byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie.

* * *

- Na gacie Merlina, Hermiono! Ale ci zazdroszczę!
Tak właśnie zareagowała Lucy, wchodząc do mojego nowego mieszkania. Poleciała do okien, żeby wyjrzeć na zewnątrz.
- Twoje mieszkanie też jest niezłe – powiedziałam. – Niczego mu nie brakuje.
- No ale nie jest do końca moje. – Przemierzała moje skromne czterdzieści metrów kwadratowych, przyglądając się uważnie meblom i poustawianym przeze mnie bibelotom. – Jakbym wykopała Trevora, byłoby o wiele lepiej.
Uśmiechnęłam się. Choć przyznawałam to niechętnie, przez długi czas zazdrościłam Lucy tego, że posiada własne mieszkanie. Rodzice jej i Trevora kupili im je, kiedy wyjechali na studia do Londynu i oboje już tam zostali. Ja nie miałam takiego szczęścia i nawet nie śmiałabym prosić rodziców o coś takiego, zresztą jeszcze dwa lata temu byłam szczęśliwą mężatką, której całkiem nieźle się powodziło, i ich pomoc nie była mi w niczym potrzebna. I tak sporo oszczędności przeznaczyli na wyprawienie mi hucznego, niezapomnianego wesela. Jak widać niepotrzebnie. Później zaś resztę pochłonęły wydatki związane z chorobą taty.
- To mieszkanie też nie jest do końca moje – sprostowałam. – To firmowe. Nie dostałam go na całe życie. Nie zapłaciłam za nie ani knuta.
Wzruszyła ramionami. Wreszcie zakończyła zwiedzanie i stanęła przede mną w przedpokoju.
- Jest super. – A później zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem. – Czy Malfoy zamierza sobie urządzić tutaj z tobą sekretne gniazdko?
- Co? Nie! – odparłam oburzona.
No dobrze, może w niewielkim stopniu tak właśnie było. Ale przecież ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie.
- W takim razie czy zamierza rozwieść się z żoną? – naciskała Lucy. Jej nastawienie co do mojego związku z Malfoyem nie zmieniło się. Nie winiłam jej za nieufność wobec mężczyzn, zwłaszcza takich, którzy mają coś za uszami, a już na zdradę była szczególnie wyczulona. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, w jak dużym stopniu swoje piętno odcisnął na niej niezdrowy związek z Danielem, i przeklinałam siebie za to, że nie wzięłam tego pod uwagę, zanim przyznałam się do wydarzeń, które powinny zostać tylko między mną i Draco.
- Chodźmy do kuchni, dobrze?
Nie chciałam roztrząsać tego tematu na środku przedpokoju. Lucy podążyła za mną, wstawiłam wodę na herbatę i usiadłyśmy przy drewnianym stole.
- No więc? Rozwodzi się? – drążyła.
- Nie wiem. Na razie wciąż utrzymuje, że potrzebuje czasu. Rozumiem go, przecież… - Aż pokręciłam głową nad tym wszystkim. – To dzieje się tak szybko, jest takie szalone. Czasem zastanawiam się nad tym i czuję się, jakbym ciągle śniła. To takie nierzeczywiste. Nawet nie wiem, dokąd nas to zaprowadzi, czy to w ogóle ma sens. Jak mogę wymagać od niego, że nagle przekreśli całe swoje życie i… - Wałkowałam to tyle razy w głowie, że czułam się, jakbym wypowiadała kwestię aktorki.
- Bzdura – przerwała mi Lucy. – Jak dla mnie facet jest po prostu nieuczciwy. Albo chce być z żoną, albo nie. Jeśli chce, to niech nie szuka sobie kochanek, jeśli nie chce, to niech się z nią rozstanie i nie kombinuje. A przede wszystkim nie powinien wchodzić w żadną nową relację, zanim nie zakończy poprzedniej.
Oczy płonęły jej zaangażowaniem. Podejrzewałam, że utożsamia się z Astorią jako kobieta zdradzona. Bałam się, że przez to ocenia także mnie jako tą złą i traci do mnie szacunek. Nie wypowiada tego tylko i wyłącznie ze względu na naszą przyjaźń, skupiając całą złość i frustrację na Malfoyu.
- Oboje jesteśmy winni, Lucy – powiedziałam cicho, uciekając wzrokiem. – Myślisz, że czuję się z tym dobrze? Ale czuję, że go kocham, i jeśli miałabym spędzić chociaż dzień ze świadomością, że nigdy więcej nie będzie mój, wolałabym umrzeć.
Lucy prychnęła.
- Mówisz teraz jak zadurzona trzynastolatka.
- Bo tak czuję. – Skrzyżowałam ramiona na piersi. Lucy przyjrzała mi się uważnie, jej zacięta twarz złagodniała.
-  Rozumiem cię, naprawdę. Ale jak się czujesz z tym, że on prawdopodobnie w tej właśnie chwili jest sam na sam z żoną? Że siedzą sobie wygodnie na kanapie i rozmawiają o tym, jak im minął dzień? A może ona przygotowuje dla niego kolację? Co jeśli później będzie chciała iść z nim do łóżka? Myślisz, że jej odmówi? To w końcu jego żona.
Zacisnęłam zęby. Ta świadomość bolała, ale nic nie mogłam na nią poradzić. Byłam bezsilna.
- Co jeśli jesteś dla niego jedynie odskocznią od szarej codzienności? – ciągnęła. – Co jeśli się tobą znudzi? Jak myślisz, do kogo wróci?
- Przestań. Myślisz, że nie zadawałam sobie tych pytań milion razy? Nie pomagasz.
- Chcę cię tylko chronić przed tym wszystkim. Wycierpiałaś już w życiu swoje. Nie zasłużyłaś na takie traktowanie.
Woda w czajniku zagotowała się i wstałam, żeby przygotować nam herbatę. Postawiłam kubek przed Lucy i wróciłam na swoje miejsce, ostrożnie grzejąc dłonie o własny. W kuchni unosił się teraz cudowny zapach karmelu, którym aromatyzowana była herbata.
- Powiedział mi takie rzeczy… Powiedział mi, że jesteśmy połączeni na poziomie dusz. Że jesteśmy sobie przeznaczeni. Że jeszcze nigdy nie czuł się tak przy żadnej innej kobiecie…
Może te słowa wydawały się tanie i tandetne, ale ja głęboko wierzyłam w ich prawdziwość. To przecież niemożliwe, żeby kłamać w tak istotnej sprawie.
- To czemu nie odejdzie od żony? – Lucy po raz kolejny wytoczyła swój ulubiony argument. Patrzyłam na nią, starając się pamiętać, że została skrzywdzona, i nie nienawidzić jej za to, że przez nią kiełkuje we mnie zasadzone przez nią ziarno niepewności.
- W tej chwili bardzo cię nie lubię – powiedziałam.
- I vice versa. Skończmy ten temat, bo przez ciebie się złoszczę. – Z zaciętą miną wzięła łyk herbaty, syknęła i skrzywiła się. – Au, gorące.
- Logicznie to wszystko roztrząsając, mogłabym przyznać ci rację, ale wiesz przecież, że to zupełnie inaczej, jak już jest się wplątanym w taką sytuację. Nie myśli się racjonalnie.
- Przecież całe twoje życie to racjonalność – zauważyła. – Jesteś kobietą, która powiedziała mi kiedyś, że wyszła za Rona, bo pomyślała, że małżeństwo z przyjacielem musi się udać.
Poczułam, że twarz zaczyna mnie piec.
- Ja przecież… to wcale nie… byłam rozgoryczona, przecież wiesz. – Wcale nie musiała wyciągać tego argumentu. – To nie tak, że nigdy go nie kochałam. To był… bonus. Zresztą dlaczego w ogóle rozmawiamy o Ronie? Zmieńmy temat, proszę.
- Proszę bardzo. Radzę ci, żebyś poważnie porozmawiała z Malfoyem. – Jęknęłam. – Im szybciej, tym lepiej.
- Rozmawiałam już z nim. Obiecałam, że na razie przestanę naciskać.
- To porozmawiaj jeszcze raz. Niech się biedny zdecyduje, czy chce być z tobą, czy nie. Za decyzjami stoją też jakieś konsekwencje i naprawdę…
- Okej. – Zamachałam rękoma przed jej twarzą. – Nie nakręcaj się tak. Porozmawiam z nim i… powiem, że musi podjąć jakąś decyzję. I dam mu czas do…
- Do końca tygodnia – podrzuciła Lucy. Pokręciłam głową. Wiedziałam, że to zbyt krótko, żeby podejmować decyzje rzutujące na całe życie, zwłaszcza dla niego, skoro prosił mnie o cierpliwość.
- Do końca roku.
Lucy skrzywiła się.
- Nie przesadzaj. Co on ma według ciebie robić, udać się na czterdziestodniowy post na pustynię i medytować?
- Został niecały miesiąc…
- Daj mu czas do świąt.
Wyobraziłam sobie, jak wyglądałyby takie święta. Chciałam spędzić je z rodzicami, w spokoju i przyjemnej atmosferze. Nie mogłam czekać na odpowiedź Malfoya. A co, jeśli byłaby negatywna i… Nie mogłam o tym myśleć.
- Nie, dam mu czas do końca roku. Pierwszego stycznia wygłasza swoje postanowienie noworoczne i wtedy wszystko już wiadomo.
Tutaj nie chodziło tylko o niego. Chodziło też o mnie. To co nas połączyło było magiczne, spontaniczne i całkowicie poza kontrolą. Pragnęłam być z nim, ale… co jeśli euforia nagle minie, a ja zorientuję się, że popełniłam największy błąd mojego życia? To działo się zbyt szybko, było zbyt świeże. A jeśli za moją namową postawiłby całe swoje życie do góry nogami, a ja bym się wycofała? Jak mogłabym spojrzeć sobie w oczy?

* * *

Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nic w tym dziwnego, całe moje życie nabrało szaleńczego tempa i nie chciało zwolnić. Dzieliłam dobę między pracę, nowe obowiązki związane z zarządzaniem reorganizacją działu i utrzymywanie w tajemnicy naszego związku. Był też seks, dużo seksu, wykradzione wspólne godziny i wyżebrane minuty w ciągu dnia czy wieczorem. Zajmowałam się też przygotowaniami świątecznymi, bo rodzice zgodzili się przyjechać do mnie do Londynu. Gdzieniegdzie udawało mi się też wpleść Lucy i koleżanki z pracy, ale wśród nich wszystkich czułam się bardzo samotnie. Co i rusz któraś mówiła o swoim partnerze, a ja musiałam gryźć się w język, żeby z moich ust nie wydostało się ani słówko na temat Malfoya. To było nie tylko trudne, ale też bardzo przykre.
Była sobota, pozostał dokładnie tydzień do świąt. Wybrałam się na Pokątną, by kupić świąteczne prezenty. Musiałam też skoczyć na zakupy spożywcze, bo Draco obiecał mi, że przyjdzie do mnie wieczorem i zostanie na całą noc. Po raz pierwszy, od kiedy wróciliśmy z Malediwów, miałam mieć go dla siebie kiedy będę zasypiać, i kiedy się obudzę. Nic nie mogło mi zepsuć tego dnia. W dodatku od rana niebo pokrywały gęste, szare chmury, z których w okolicach południa zaczął sypać drobny śnieżek. Co prawda rozpuszczał się po chwili od kontaktu z ziemią, ale wyglądał ślicznie i wprawił mnie w jeszcze lepszy nastrój.
Dla taty, który zainteresował się magomedycyną, kupiłam książkę, która wydawała mi się bardzo dokładnie i w sposób rozumiały wyjaśniać jej podstawy. Dla mamy wybrałam piękne, subtelnie zdobione pióro. Kupiłam portfel dla Lucy, który wypatrzyła na wystawie kilka dni temu i rozpływała się w zachwytach, a w przypadku Trevora ograniczyłam się do ciepłego szalika i czapki. Dźwigałam też ze sobą kilka świątecznych dekoracji, którymi zamierzałam przyozdobić mieszkanie. Planowałam jeszcze wybrać kilka drobiazgów dla dziewczyn z pracy, no i oczywiście został mi Draco. Wymyślenie czegoś dla niego było najtrudniejsze. Co dać komuś, kto ma już wszystko, a jeśli nie ma, to bez problemu sobie to kupi? Oczywiście z tego powodu nie wchodziły w grę standardowe prezenty. Chciałam dać mu coś specjalnego, wykonanego przeze mnie, ale nie byłam pewna, czy mogę. W końcu nadal spotykaliśmy się w tajemnicy. Nawet wszystkie z tych nielicznych liścików, które sobie przesyłaliśmy, były zapieczętowane zaklęciami i zabezpieczone tak, by od razu po przeczytaniu uległy samozniszczeniu.
Roztrząsałam tę sprawę, spacerując powoli wśród tłumu na Pokątnej, aż coś wyrwało mnie z rozmyślań. Przez chwilę nie potrafiłam zrozumieć, czym był ten bodziec, dopóki w tłumie po raz kolejny nie mignęła znajoma twarz. Ciemny, ciasny kok, usta w kolorze koralowym. Trochę więcej zmarszczek, niż zapamiętałam, ale to zdecydowanie ta sama osoba: Agnes Thornton. Przystanęłam, a ktoś z tyłu wpadł na mnie, po czym oddalił się, złorzecząc. Przez moją głowę przebiegła myśl, żeby odwrócić się na pięcie i uciec, albo chociaż skryć się w pobliskim sklepie, ale zanim zdążyłam się za nią zbesztać, kobieta pochwyciła mój wzrok. Uśmiechając się szeroko, ruszyła w moją stronę.
- Hermiono! Jak miło cię widzieć! – zawołała na powitanie, jeszcze zanim udało jej się do mnie dotrzeć. Uświadomiłam sobie, że nie widziałam jej przez dwa lata. To nie było niemiłe spotkanie, ale oto żywo stanęła przede mną postać z przeszłości, wobec której byłam bezbronna i bezradna.
Do tego wszystkiego dochodził jeszcze ogromny wstyd. To pani Thornton uwierzyła we mnie i dostrzegła we mnie coś, czego ja sama nie widziałam. Dzięki niej zostałam uzdrowicielką i to ona pokładała we mnie największe nadzieje. Nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy po tym wszystkim, jak na własne życzenie spieprzyłam sobie życie.
Ona jednak, nie zważając na moją konsternację, uścisnęła mnie niczym córkę, której dawno nie widziała, i zaprosiła na filiżankę kawy w pobliskiej kawiarni. Nim się spostrzegłam, siadałam na obitym brązowym materiałem krześle i składałam zamówienie na cappuccino.
- Co u ciebie słychać? – dopytywała. Wysłuchała uważnie o mojej pracy, mieszkaniu i o tym, że teraz wiedzie mi się doskonale, po czym przystąpiła do ataku. – Myślałam, że w ostatnim czasie złożysz mi wizytę. Czekałam na ciebie. Minęły już dwa lata.
Wiedziałam o tym. Wyrok wygnania przestał obowiązywać. Miałam prawo wrócić do bycia uzdrowicielką. Ale jak bym mogła? Nie chciałam tego, nie chciałam przyczynić się do czyjejś kolejnej śmierci, patrzeć na ból i cierpienie. Miałam wrażenie, że ta osoba, która pracowała w Mungu, to zupełnie ktoś inny, że te wspomnienia nie dotyczą mnie. Zmieniłam się. Nie chciałam do tego wracać. Do tego dochodziła jeszcze moja zszargana reputacja i wstyd. Nikt nie zaakceptowałby mnie ponownie w Mungu i nie chciałam nawet próbować stawiać pani Thornton w sytuacji, w której będzie musiała znów się za mną wstawiać.
- Pani Thornton, ja nie planuję już być magomedykiem – powiedziałam cicho, ostrożnie dobierając słowa. Pokręciła energicznie głową.
- Co to za nonsens? Chyba nie mówisz tego poważnie.
- Jak najbardziej poważnie.
Zapowietrzyła się, a później nastąpiła długa litania. Pani Thornton zaczęła od tego, że jestem niezwykle uzdolniona i nie wyobraża sobie, żeby ktoś taki mógł nawet rozważać robienie w życiu czegoś innego. Że nie mogę zmarnować swojego talentu, a poza tym przecież wie, że to kocham. Wytykała mi, że to moje powołanie i obowiązek, żeby pomagać ludziom, i nie mogę egoistycznie obstawać, że nie wrócę do szpitala. Pod koniec nabrała nawet podejrzliwości i zaczęła wypytywać, czego tak bardzo się boję. Uparcie kręciłam głową, zbijając jej argumenty i utrzymując, że obecne życie bardzo mi odpowiada i jestem szczęśliwa. Rozstałyśmy się w niezgodzie, po długiej dyskusji. Na koniec pani Thornton zapewniła mnie jeszcze, że oczekuje mnie w swoim gabinecie, kiedy tylko zmądrzeję, i pobiegła do pracy. Jak na stateczną kobietę zbliżającą się do pięćdziesiątki, wydawała się być wiecznie młodym wulkanem energii.
Moja euforia związana z tym dniem przygasła i nic już nie cieszyło mnie tak bardzo, jak wcześniej. Przeklinałam siebie za to, że jednak nie uciekłam. Nie mogłam przestać myśleć o słowach pani Thornton. O tym, że jestem stworzona do uzdrawiania i nie rozumie, dlaczego tak bardzo się przed tym bronię. O tym, że wciąż na mnie liczy i nie zamierza mi odpuścić. O tym, żebym się nie poddawała.
W przeszłości zastanawiałam się, jakby to było powrócić do pracy magomedyka. Przez pierwsze miesiące po utracie stanowiska, kiedy jeszcze na dodatek zostałam sama jak palec, marzyłam o tym, żeby rzucić się w wir pracy, i ogarniała mnie złość na myśl o tym, że nie mogę po prostu wrócić do Munga. Nie potrafiłam przystosować się do tego, że praca nie sprawia mi przyjemności i nie spełniam się w niej. Ale odnalazłam swoją drogę. Nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego, że nie będę wiecznie asystentką Malfoya, miałam już otwartą jakąś inną ścieżkę. Pogodziłam się z tym.
A jednak myśl o powrocie do Munga powracała do mnie wraz z nieprzyjemnym uczuciem wiercenia w brzuchu. Jakaś uśpiona część mnie pragnęła tego równie mocno, jak ta zraniona i przestraszona opierała się, krzycząc, że nigdy więcej.
Przystąpiłam do dokładnego szorowania mieszkania bez użycia magii, chcąc wybić sobie te wszystkie myśli z głowy. Włączyłam głośno muzykę, śpiewałam z wokalistami i zrobiłam generalne porządki. Później opadłam na kanapę, zmęczona, ale szczęśliwa. Nie miałam jednak dużo czasu na odpoczynek, bo zbliżała się osiemnasta, a Draco obiecał przyjść o dziewiętnastej. Wzięłam szybki prysznic i ubrana w dżinsy i koszulę w kratę przystąpiłam do przygotowywania spaghetti. Pogłośniłam muzykę i wróciłam do śpiewania ulubionych piosenek, siekając cebulę, czosnek i pomidory. Patelnia powoli się rozgrzewała, ale nim zdążyłam cokolwiek na nią wrzucić, rozległ się dzwonek do drzwi, na który znieruchomiałam i zamilkłam w połowie refrenu.
O. Nie. Jak zwykle za wcześnie.
Jak głośno śpiewałam? Jak bardzo fałszowałam? Nie wiedziałam, czy gorsza była myśl o tym, że to Draco, czy może ktoś z sąsiadów. Opłukałam dłonie i otarłam je o spodnie. Wyjrzałam przez wizjer, na pierwszym planie ukazały mi się ogromny bukiet kwiatów i blondwłosa głowa, co wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Zalały mnie błogie uczucia. Otworzyłam czym prędzej drzwi i wciągnęłam Draco do środka. Przygwoździłam go do ściany, a otwarte w „to dla ciebie” usta zamknęłam pocałunkami.
- Coś się chyba pali – wydusił Draco podczas krótkiej przerwy na oddech.
- Och, to tylko pusta patelnia – mruknęłam.
W kuchni odkryłam, że zagrzała się aż za mocno, a olej nie rozprowadził całkowicie. Przystąpiłam do ratowania sytuacji, a po chwili już wrzucałam produkty do podsmażenia. Draco w tym czasie wyswobodził się z odzieży wierzchniej i udał za mną do kuchni w poszukiwaniu wazonu na kwiaty.
- W tamtej szafce po lewej – pokierowałam go, zerkając ukradkowo na bukiet. Składał się z co najmniej dwudziestu czerwonych róż o długich łodygach. Ich główki były jeszcze zwinięte w ścisłe pączki, ale to dobrze, bo będę mogła być naocznym świadkiem ich pięknego rozkwitu. Zapatrzyłam się na tył Malfoya, jego poruszające się pod koszulą mięśnie, dopóki nie odwrócił się do mnie.
- Nie lubię przypalonego mięsa. – Pogroził mi palcem.
- Spokojnie, wszystko pod kontrolą – zapewniłam, wracając do mieszania. Dodałam pomidory, posiekałam bazylię i oregano, wrzuciłam makaron do wrzącej wody. Malfoy w tym czasie zlokalizował schłodzone w lodówce czerwone wino i krzątał się w poszukiwaniu korkociągu i kieliszków, kierowany moimi podpowiedziami. W końcu podał mi kieliszek i zajrzał przez ramię.
- Dodałaś oliwy do makaronu?
- Nie.
- To dodaj.
Wymierzyłam w niego łyżkę, którą próbowałam sos.
- To moje spaghetti. Ja dodaję oliwę już po odcedzeniu.
- Bez sensu.
- Z sensem! Nie dość, że po twojemu straci swoje dobroczynne właściwości, to jeszcze później się wypłucze.
Już wyjął z mojej ręki łyżkę i próbował sos.
- Dodaj chili.
- Nie! Wynocha z mojej kuchni!
Wypchnęłam go do salonu, posadziłam na kanapie, a później dosypałam troszkę chili. Rzeczywiście sos smakował lepiej. Ale nawet bez tego pachniał cudownie.
- Widziałem.
Posłałam mu groźne spojrzenie znad patelni. Poprzez duży łuk miałam idealny widok na kanapę. Malfoy rozpostarł ramiona daleko na oparciu, kieliszek w jego dłoni przekrzywił się lekko, ale starałam się to zignorować i nie krzyczeć, żeby go poprawił, bo wyleje na moją piękną kanapę i będę miała czerwoną plamę. Czuł się bardzo swobodnie i patrzył na mnie wyzywająco.
- Podobasz mi się przy tych garnkach.
- Nie przyzwyczajaj się.
Wykrzywił usta w uśmieszku i dalej przyglądał mi się nieskrępowanie. Wypiłam kilka łyków wina, które natychmiast uderzyło mi do głowy. Makaron zaczynał ładnie pęcznieć, więc zdjęłam go z kuchenki. Sos też był już gotowy. Krzątałam się jeszcze chwilę, przygotowałam danie na talerzach, ustawiłam wszystko na stole i usiadłam. Zgasiłam światła, a machnięciem różdżki zapaliłam kilka świec, których blask wypełnił pomieszczenie.
- Zapraszam – zawołałam, kiedy Malfoy nie zareagował. Nasłuchiwałam jego zbliżających się kroków. Usiadł naprzeciwko mnie, jego twarz wciąż zdobił uśmieszek, który miałam ochotę zetrzeć. – Módl się, żeby nie okazało się, że wsypałam za dużo chili do twojego talerza – mruknęłam. Zjadł pierwszą porcję.
- Nie, jest okej. – Uniósł kieliszek, chcąc się nim stuknąć z moim.
- Tylko okej?
- Jest pycha. – Wciąż miał wyciągniętą rękę. – No dalej – pospieszył mnie, potrząsając nią.
Stuknęłam się z nim kieliszkiem i wzięłam łyk wina. Już czułam, że od wypitego alkoholu ciepło mi w policzki. Uświadomiłam sobie, że w ciągu dnia bardzo mało jadłam, i dopiero wtedy poczułam żarłoczne uczucie głodu, więc rzuciłam się na spaghetti.
Było idealne. Pochwaliłam samą siebie w myślach. Tak dobre jedzenie zasługiwało na uczczenie go przepysznym deserem, na przykład… Ech, diety to zdecydowanie nie moja specjalność.
Nawet kiedy już zjedliśmy, długo siedzieliśmy przy stole, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Po raz pierwszy od dawna nie musiałam się martwić tym, że za chwilę będę musiała się z nim rozstać. To było chyba najtrudniejsze w naszej sytuacji. Nawet przeżyłabym ukrywanie się, gdyby na koniec dnia czekała na mnie nagroda w postaci jego ramion, w które mogę się wtulić. Wciąż było mi mało czasu, który spędzaliśmy razem.
Wszystko byłoby idealne, gdyby nie dwie sprawy. Oto siedział przede mną on: mężczyzna moich snów, w jasnoniebieskiej koszuli podkreślającej kolor jego wpatrzonych we mnie oczu. Elegancki i zadbany, inteligentny, dowcipny, silny i samodzielny. Każda cząsteczka mojego ciała pragnęła rzucić się na niego w tej chwili, zaspokoić palącą potrzebę jego dotyku na mojej skórze, ponieważ bez niego czułam, że czegoś mi brakuje, że otacza mnie pustka. A jednak myślałam o tym, że to właśnie dzisiaj muszę postawić przed nim ultimatum: ja albo Astoria? Od samej myśli o tym mnie mdliło.
Drugą sprawą było spotkanie z Agnes Thornton, które pozostawiło mnie w stanie wewnętrznej nierównowagi. Tego było za dużo, żeby dusić w sobie, więc pomyślałam, że poczuję ulgę, kiedy wreszcie to wyrzucę.
- Spotkałam dzisiaj moją dawną przełożoną z Munga – powiedziałam. Uniósł nieznacznie brwi. Tylko to świadczyło o jakiejkolwiek jego reakcji. Wyraźnie czekał, aż rozwinę temat. – Ja… mmm… ona… Domagała się mojego powrotu.
- To fantastycznie – powiedział w końcu. Zdobył się na lekki uśmiech. – I co zamierzasz?
Westchnęłam z głębi mojego jestestwa, jakbym starała się wyrzucić z siebie cały ból, lęk i ciężar, który towarzyszył mi od bardzo dawna.
- Na razie nic.
Drgnięcie kącika warg.
- A to dlaczego?
Pokręciłam głową. Nie mieściła mi się w niej sytuacja, w której tak po prostu wracam do pracy. Równocześnie czułam, że całe moje ciało protestuje przed podjęciem takiej decyzji, jakby chciało usadzić mnie w miejscu i uciszyć. Było jak ciężka skała.
- Nie zostawię cię teraz. Wyciągnąłeś do mnie rękę, kiedy tak bardzo tego potrzebowałam, a teraz to ty potrzebujesz mnie. Mam na głowie reorganizację twojego działu, poza tym myślę, że nie jesteś gotowy na pożegnanie ze mną – starałam się zażartować, ale mój głos załamał się na końcówce.
- Przestań. – W jego spojrzeniu było coś silnego, niepokojącego, pod czym miałam ochotę się skulić. – Jesteś świetną asystentką i byłbym głupcem, gdybym nie chciał cię zatrzymać, pomijając już zupełnie aspekt osobisty. Ale, Hermiono… Uleczyłaś mnie, kiedy już praktycznie byłem na tamtej stronie. Dałaś mi nowe życie. A przecież nie byłem jedyną osobą, której pomogłaś. To coś ważniejszego, i jesteś w tym cholernie dobra, a na dodatek sprawia ci to przyjemność. Jak możesz to odrzucać?
To wszystko o czym mówił było bardzo miłe, i w jakiś sposób trafiało do mnie, ale kiedy próbowałam zwizualizować sobie siebie ponownie wchodzącą na oddział, pojawiał się gwałtowny bunt i opór.
- Posłuchaj. – Pochyliłam się nad stołem, by być bliżej Draco. – To moja przeszłość. To zamknięty rozdział i nie chcę do niego wracać.
- Bzdura. – On też pochylił się w moją stronę. – Tak sobie po prostu wmówiłaś. Czegoś się boisz i nie chcesz tego przyznać.
Jego spojrzenie było nieustępliwe, czułam się pod nim jak mała dziewczynka. Zaschło mi w ustach, więc nawilżyłam je łykiem wina, które wypaliło ścieżkę do mojego żołądka. Krew szumiała mi w uszach.
- Wcale tak nie jest – powiedziałam powoli i stanowczo. Żałowałam, że zaczęłam ten temat. Miałam nadzieję spotkać się z większym zrozumieniem. Zresztą nie wiem, co myślałam. A może usłyszałam właśnie to, co usłyszeć chciałam. Zacisnęłam wargi, postanawiając, że już nic więcej nie usłyszy ode mnie na ten temat. Zamiast naciskać, odnalazł moją dłoń i pogładził kciukiem jej wierzch.
- To twoja decyzja i ty jesteś za nią odpowiedzialna. To ty nie będziesz mogła spojrzeć sobie w oczy.
Chciałam gwałtownie zaprzeczyć, odbić piłeczkę, zaatakować i kąsać, ale powstrzymałam się na sekundę po otwarciu ust. On nie jest moim wrogiem, pomyślałam. Nie muszę się bronić za wszelką cenę.
Więc milczałam, on też milczał. Siedzieliśmy tak, po prostu patrząc się na siebie, a w tle rozbrzmiewała łagodna muzyka, kojąca nasze rozdmuchane emocje, jak matka, która głaszcze swoje dzieci. Z ciemnych okien napływała noc, łagodzona przez miękkie światło świeczek, tańczące na ścianach i naszych ciałach. Gdzieś w oddali o parapet stukały miarowo ciężkie krople deszczu, ale miałam wrażenie, że to było wiele mil stąd.
Właściwie nie wiem, kto wykonał pierwszy ruch. W jednej chwili siedzieliśmy naprzeciwko siebie, w następnej staliśmy obok stołu, sycąc się swoim dotykiem, zapachem i smakiem. Do moich uszu dobiegały ciche jęki i westchnienia, które należały do mnie, ale wydawały się odległe. Język Draco na moich ustach, policzkach, szyi, koił moje rozpalone zmysły, a równocześnie rozpalał je na nowo. Palce nieustępliwie napierające na moje ciało, materiał ubrania z szelestem ocierający się o inny materiał, ciepły oddech na mojej skórze, szorstkość zarostu. Wszystko wirowało wokół mnie, jakbym miała zemdleć, a równocześnie wiedziałam, że pozostanę przytomna i świadoma aż do samego końca. Choć nie chciałam, żeby on kiedykolwiek nastąpił.
Draco uniósł mnie i posadził na stole. Oplotłam go nogami w pasie i odchyliłam głowę, gdy obsypywał pocałunkami moją szyję i dekolt. Zapomniałam o wszystkich zmartwieniach, liczyło się tylko tu i teraz. Jego gorące, nieustępliwe dłonie, jego rozpalone pożądaniem oczy. W tej chwili należał całkowicie do mnie, a ja całkowicie byłam jego.

* * *

Przebudziłam się w ciemności, jedyne światło dawał nieśmiało wpadający do sypialni blask latarni, znajdujących się poniżej w parku. We śnie musiałam skopać kołdrę w dół, bo otulała jedynie moje stopy. Nie było mi jednak zimno, ogrzewał mnie gorący tors przylegający do moich pleców i przerzucona przez talię ręka. Czułam ciepły oddech na szyi. Nasze nogi splatały się. Było mi tak przyjemnie, a równocześnie czułam, że to wykradzione chwile szczęścia, które mi się nie należą.
- Śpisz? – spytałam cicho, schrypniętym głosem.
- Nie. – Odpowiedź nadeszła niemal w tej samej sekundzie. Draco przyciągnął mnie jeszcze bliżej do siebie. Było mi tak dobrze, tak błogo… Nie powinnam tego psuć.
- Kocham cię – szepnęłam, wciąż na wpół śpiąca. Otworzyłam przymknięte oczy, gdy zrozumiałam, co właśnie powiedziałam.
- Ja też cię kocham – usłyszałam w odpowiedzi. Draco musnął ustami moją szyję, wywołując w moim ciele przyjemne ciarki. Powiedział to po raz pierwszy. Ja powiedziałam to po raz pierwszy. Miałam ochotę po prostu cieszyć się tą chwilą błogości i pewności. To niesamowicie kusiło, jak nowo kupiona książka, jeszcze nieotwarta, czekająca tylko na to, aż się w nią zagłębię. Musiałam jednak odstawić ją na półkę. Nie dać się omamić tej chwili.
- Prosiłeś mnie o czas – powiedziałam. – Ale nie wiem, czy jestem w stanie dać ci go więcej. Nie mogę znieść tego, że wciąż z nią jesteś, że z nią mieszkasz. Merlin jeden wie, co wy tam robicie…
- Nic nie robimy.
Czekałam chwilę, aż rozwinie temat, ale nie podjął się tego.
- Potrzebuję, żebyś się określił. Albo ja, albo ona. Nie zgadzam się na bycie „tą drugą”. Nie zasługuję na to.
- Nie jesteś „tą drugą”, Hermiono. – Brzmiał na zmęczonego, nie tylko dosłownie. Miałam wrażenie, że już wcześniej długo nad tym myślał. Ale może to po prostu takie życzenie z mojej strony.
- Nie, posłuchaj mnie. Ja naprawdę mam dość tego ukrywania się i udawania, że nie robimy tego, co robimy. Mówiłeś mi, że twoje małżeństwo praktycznie nie istnieje, więc udowodnij to. I albo rozwiedź się z Astorią, albo przestań spotykać się ze mną i skończ z tym udawaniem.
Wciąż obejmował mnie mocno, mimo tylu nasyconych bólem i wyrzutem słów. Nagle poczułam, że mogłabym go stracić. Że przez moje słowa odsunie się ode mnie i już więcej nie wróci. Zapragnęłam je cofnąć, jak tchórz, byle uchronić siebie przed pustką i cierpieniem odrzucenia.
- Przepraszam, że postawiłem cię w takiej sytuacji. – Mówił niemal szeptem, wprost do mojego ucha. Jego oddech łaskotał mnie. – Nie zasługujesz na to. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało.
Przełknęłam z trudem ślinę. Dławiło mnie w gardle.
- Słyszę, co do mnie mówisz. Ale twoje słowa nie mają żadnego potwierdzenia. Dlaczego po prostu jej nie powiesz?
Jego oddech stał się cięższy, jakby wilgotny. Wpatrywałam się w okno, w ciemne niebo za nim, słuchałam niemiarowych wdechów i wydechów. Konfrontowałam się z ogromem emocji, z których części nie rozumiałam, bo nie należały do mnie.
- Ona też na to nie zasłużyła – powiedział wreszcie. – Jej jedyne przewinienie polegało na tym, że mnie pokochała. Zdradziłem jej zaufanie, wyrządziłem jej ogromną krzywdę. Jest mi wstyd, że ją zawiodłem. Ślubowałem jej miłość i wierność.
Odetchnęłam kilka razy. Jego słowa jeszcze bardziej mieszały mi w głowie.
- Dlaczego mi o tym mówisz? – spytałam w końcu. – Wiem, że jest ci ciężko, ale obarczasz mnie bardzo dużym bagażem. Obarczasz mnie poczuciem winy. Nie zrobiłam nic złego. Nie wybrałam tego, że cię pokocham. To się po prostu stało.
Chciałam w to wierzyć, bo inaczej nie mogłabym spojrzeć sobie w oczy. Chroniłam siebie. A on chronił siebie. Był samolubny, ale ja również.
- Kiedy tak mówisz, nie wierzę w to, że kiedykolwiek od niej odejdziesz – dodałam. – Myślę, że w jakiś sposób dalej ci na niej zależy, nie wiem, może ją kochasz. – Otarłam łzę, która wymknęła się spod kontroli.
- Hermiono…
- Cii – uciszyłam go. Zacisnęłam powieki. Czułam, że zostawiam go z ogromnym ładunkiem, czułam się źle z tym, że nie potrafię wytrwać w tej sytuacji. Zastanawianie się nad tym, co musi się dziać teraz w jego głowie, sprawiało mi ból. Ale on też był przyczyną mojego bólu. Nie chciałam tak się czuć. – Obiecuję ci, że nie będę o tym więcej mówić. Pod jednym warunkiem. Daję ci czas do końca roku. Jeżeli nadal z nią będziesz, to… Wybacz mi, ale ja odejdę.
- Dobrze.
Tej nocy żadne z nas nie wypowiedziało ani słowa więcej. Nie mogłam zasnąć, czułam, że on także. Co jakiś czas zapadałam się w otchłań ciemności, by już po chwili wróciła do mnie pełna świadomość. Zaczynało się przejaśniać, pierwsze promienie słońca oświetliły niebo, rozganiając pełną cieni i koszmarów noc. Wyswobodziłam się z objęć Draco i poszłam do kuchni, by przygotować kawę. Wróciłam po chwili, nie spał, więc podałam mu kubek, a sama usadowiłam się ze swoim na parapecie, podkulając nogi i wpatrując się w budzący się do życia świat.
Zrujnowałam te nieliczne, wykradzione chwile szczęścia. Odważyłam się na bycie egoistką i chronienie siebie, nawet kosztem sprawiania sobie bólu. Czy to tak źle o mnie świadczyło? Park przemierzała młoda kobieta, wystrojona w wytworny płaszcz i kozaki na wysokiej szpilce. W ręku dzierżyła elegancką aktówkę. Szła szybko, z uniesioną głową. Była niedziela, więc czy mogła iść do pracy? Może wracała od swojego kochanka, z którym spędziła upojną noc. Śpieszyła się do męża, by przygotować mu śniadanie i udawać idealną żonę. Złapałam się na tych myślach i skrzywiłam ze wstydu. Kobieta zniknęła z mojego pola widzenia, a ja uniosłam wzrok wyżej, wpatrując się w niebo. Upiłam łyk kawy. Słyszałam, jak Malfoy wstaje z łóżka, jak się krząta. Domyślałam się, że się ubiera. Wreszcie podszedł do mnie i objął od tyłu. Pachniał już wypitą kawą. Oparł podbródek na moim ramieniu.
- Chyba oboje mamy sporo do przemyślenia – powiedział.
Skinęłam głową. Nie chciałam, żeby szedł. Nie mogłam spojrzeć na niego, bo wiedziałam, że wtedy będę błagać go o to, żeby został.
- Do jutra, Hermiono.
Ucałował mnie w skroń, jego dłonie opuściły moją talię i poczułam się pusta, w jakiś sposób wykorzystana.
- Do jutra.
Wyszedł.

4 komentarze:

  1. Hejo hejooo :D
    Jestem, jestem! Odliczałam dni do publikacji rozdziału, uwierz Xd
    No i doczekałam się, a to, co przeczytałam, doslownie wbiło mnie w fotel. Ehhh... świetna odskocznie od codzienności. Mówiłam Ci już, że piszesz genialnie?
    Pochylam głowę z pokorą i biję się w piersi, bo faktycznie wystarczyło poczekać jeden rozdział, a wszystkie moje wątpliwości zostały rozwiane - i co do Lucy i po części co do zachowania Hermiony.
    I teraz rzeczywiście przyznaję Ci rację z tym daniem ultimatum Draconowi. Szkoda tylko, że zrobiła to w czasie ich pierwszego spotkania w nowej hacjendzie. Szkoda bylo przerywać te piękne chwile... Mam tylko nadzieję, że nie będą wobec siebie chodzić na przysłowiowych paluszkach i omijać się, byle tylko uniknąć tego tematu. Tego bym nie przeżyła :d
    Jeśli chodzi o święta to marzy mi się taka mała chwilka dla nich, w której wręczają sobie prezenty i... no na prezentach poprzestańmy. To w końcu też satysfakcjonujący temat i swoją drogą umieram z ciekawości co też sobie dadzą ;d
    Wisienka na torcie - wyznanie uczuć. Boże!!!! Kupiłaś mnie w 100%, choć w sumie kupować nie musiałaś. Oddam się za darmo, byle więcej takich momentów.
    "Ucałował mnie w skroń, jego dłonie opuściły moją talię i poczułam się pusta, w jakiś sposób wykorzystana." - czy tylko ja dostrzeglam w tym coś głębszego? Nie umiem tego wyjaśnić(co za nowość), ale te zdania były dla mnie w jakiś sposób bardzo wymowne.
    Nie wyobrażam sobie powrotu Hermiony do poprzedniej pracy, choć chyba w pewnym sensie takie wyjście zaleczyłoby tą pustkę i niespełnienie, jakie dopadło ją kilka lat temu. Zatoczyłaby koło, ale czyż nie o to właśnie chodzi? By zacząć wszystko od nowa, tym razem mając kogoś właściwego u boku? Chyba wybiegam za bardzo w przyszłość, ale jakoś nie sądzę, by odpowiadała jej praca asystentki Malfoya, gdy już wszyscy w firmie dowiedzą się o ich związku - specjalnie nie użyłam słowa "romans", a żeby Draco czytając to, się nie obraził Xd
    Na obojgu ciąży chyba zbyt duże poczucie winy, by spokojnie mogli trwać w takim układzie dłużej. Co z tego wyniknie zależy od Ciebie.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział!
    Podsumowując: padłam, leżę i nie wstaję ;D
    Iva Nerda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Hm, wiesz co? Szczerze mówiąc tak się zaaferowałam tym, co dalej, że pominęłam scenę świąteczną między Hermioną i Draco, ale teraz myślę: jak ja mogłam to zrobić? Wyleciało mi z głowy? To niedopuszczalne! Także dopiszę to, na pewno! Dzięki za inspirację ;)
      W ogóle chciałabym napisać coś mądrego, ale wbiłaś mnie w krzesło swoim komentarzem i przemyśleniami, uwielbiam <3
      Możemy teraz tak obie leżeć i nie wstawać, co Ty na to? ;)

      Usuń
    2. Jestem absolutnie za! :D

      Usuń
  2. Jestem mega zadowolona z tego, że Hermiona w końcu postawiła Draco warunek. Prawdę mówiąc ja zgadzam się w pełni z postawą Lucy. Zdecydowanie Draco powinien się określić, nie można mieć wszystkiego! I wiem, że taki jest cel, ale ja osobiści jestem naprawdę wściekła na Malfoya... Mój stosunek do osób, któe zdradzają swoich małżonków jest naprawę negatywny...
    W każdym bądź razie rozdział bardzo mi się podobał; a mieszkanie Hermiony mnie zachwyciło. Wyobraziłam sobie ten widok, który ma za oknem i się po prostu zakochałam :D.
    Pozdrawiam,
    Charlotte

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)