piątek, 2 grudnia 2016

Jesteś: 19. Wrażliwy



Trzecia i ostatnia dawka leku napawała mnie największym niepokojem. W międzyczasie tato przebudził się i powiedział, że czuje się dobrze, ale był bardzo blady, a jego ręce zimne. Gorączka przeszła. Zażądał nawet schabowego, którego po niedługim czasie pałaszował aż miło. Każdy z nas miał możliwość przespania się, ale kiedy przyszła moja kolej, kręciłam się niespokojnie z boku na bok. Mogłam zażyć eliksir i po prostu odpłynąć, ale bałam się tego, jaki w przeszłości miał wpływ na moje życie. Zdarzało się, że przez długie tygodnie nie potrafiłam zasnąć bez eliksiru spokojnego snu, czułam się jak uzależniona, a to sprawiało, że resztka poczucia kontroli wymykała mi się z rąk.
Byłam z siebie dumna, kiedy wreszcie udało mi się odpłynąć. Nie był to bynajmniej sen głęboki i spokojny, ale mój własny. Otwierając oczy, zobaczyłam obok siebie oddychającą miarowo Lucy. Wstałam po cichutku, starając się jej nie obudzić. Drzwi do pokoju zamknęłam za sobą bardzo powoli i dokładnie, a kiedy się odwróciłam, aż podskoczyłam na widok stojącego przede mną Malfoya. Wredny uśmieszek natychmiast zagościł na jego twarzy.
- Co tam, robiłaś coś nieprzyzwoitego?
Skrzywiłam się.
- Wiesz co, chyba mamy trochę inne poczucie humoru. Czekaj. Dlaczego się tu plączesz? Nie możesz spać?
- Ja już wyspałem się za wszystkie czasy. Nie mogę patrzeć na tę zieloną salonową kanapę. Jak tylko zamknę oczy, widzę tę teksturę…
- Biedactwo – mruknęłam.
Dom rodziców był trochę za mały, żeby pomieścić nas wszystkich. Tata okupował sypialnię, ja z Lucy zajęłyśmy pokój gościnny, Trevor drzemał na tapczanie w gabinecie, a Malfoy przejął we władanie salon. Mama czuwała nad tatą. Jej, w przeciwieństwie do nas, udało się wyspać w nocy. Głównie za sprawą eliksiru, ale też dlatego, że nie kołowała jej zmiana czasu.
- Długo już nie śpisz? – spytałam.
- Trochę. Pokrążyłem po domu. Twoi rodzice nie mają twoich pamiątek z dzieciństwa? Chciałem znaleźć coś zawstydzającego.
- Myszkowałeś im po domu?
Nie zwrócił na mnie uwagi.
- A poza tym mają ogromną kolekcję pisemek związanych z zębami. To jakiś fetysz?
Wywróciłam oczami.
- Mówiłam ci, moi rodzice są dentystami…
- I co właściwie robią?
Opanowała mnie przemożna i nieposkromiona chęć walnięcia go w nos. Schowałam obie dłonie za plecami, żeby mnie aż tak nie kusiło. Wzięłam uspokajający oddech. To chore, że tak na mnie działał.
- Leczą zęby.
- Po co? Nie mogą rzucić zaklęcia?
Popatrzyłam na niego z politowaniem. Otworzyłam usta, żeby zburzyć jego krainę fantazji i przypomnieć, że mugole stanowią jednak na świecie większość, ale on już pędził dalej.
- A jak zacząłem się naprawdę nudzić, wstąpiłem do twoich rodziców i spytałem, czy nie napiliby się ze mną kawy. Zrobiłem im po kubku i przesiedziałem u nich trochę. Przemili ludzie. Ale ciągle pytali, czy to moje naturalne zęby. Ponoć są zbyt idealne. – Wyszczerzył się w uśmiechu. Brakowało, żeby błysnęły jak w reklamie pasty do zębów.
- A są naturalne? – spytałam, choć na to nie liczyłam.
- Jasne, złotko, wszyscy Malfoyowie mają naturalny, nieodparty czar. – Mrugnął do mnie. Znalazł się polityk. – Wypytywali trochę o moją pracę. Czy jestem dla ciebie dobrym szefem. A w ogóle, to czy twój tata ma coś do mnie?
- Co? – Dezorientował mnie swoją paplaniną.
- No, jakoś tak dziwnie na mnie patrzy…
Westchnęłam.
- Może dlatego, że przez większość życia byłeś prawdziwym wrzodem na dupie i nie raz wypłakiwałam się mu na ramieniu?
Wyglądał na wstrząśniętego. Pochylił się do mnie i ściszył głos.
- Płakałaś przeze mnie?
Nie zamierzałam teraz tego rozpamiętywać.
- Jeśli nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak twoje czyny wpływają na innych ludzi, to jesteś naprawdę imbecylem.
Zostawiłam go w tyle z ogłupioną miną i skierowałam kroki prosto do taty.

* * *

Przygotowywałam kolację dla nas wszystkich, kiedy Trevor wszedł do kuchni. W ciszy rozejrzał się, popatrzył mi na ręce, poprzyglądał, co akurat robię, spytał, czy potrzebuję pomocy, obszedł całe pomieszczenie i wreszcie usiadł przy stole.
- Co jest? – spytałam.
Kątem oka zobaczyłam, jak zdejmuje z nosa okulary i przeciera ich szkła rękawem.
- Słuchaj… twój tata czuje się lepiej. Wygląda na to, że lek zadziałał i wszystko jest w porządku.
Zawiesił głos.
- Ale? – ponagliłam go.
- Ale i tak zachowałaś się bardzo nieodpowiedzialnie, zlekceważyłaś mnie i całe Ministerstwo i jeszcze przywłaszczyłaś sobie coś, co nie należało do ciebie.
Skuliłam się na te słowa. Poczucie winy paliło mnie, choć gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym dokładnie tak samo. Dla taty. Zrobiłam wszystko, co mogłam.
- Przepraszam.
- Mam nadzieję, że jesteś świadoma tego, że nie możesz o tym nikomu powiedzieć? Nie tylko ty będziesz mieć kłopoty, ale ja również, może nawet większe.
- Tak, wiem. Nie można leczyć mugoli magicznymi sposobami…
- Hermiono – przerwał mi. – Tu nie chodzi tylko o to. To podlega pod testowanie niezarejestrowanego eliksiru na mugolach, co jest nieetyczne, niehumanitarne i jest przestępstwem. Wyobrażasz sobie, co by się ze mną stało, gdyby ktoś w Ministerstwie się dowiedział?
Moje wnętrzności ściskała żelazna ręka. Czułam mdłości i nie mogłam nawet zmusić się do popatrzenia w oczy Trevorowi. Ja, Hermiona Granger, zrobiłam coś niezgodnego z prawem. Znowu. I tym razem całkowicie dla własnych korzyści. Nie mogłam uwierzyć w to, że stałam się taką osobą.
- Przepraszam – wymamrotałam znowu. – Jeśli to się wyda, poniosę wszelkie konsekwencje. Wezmę całą winę na siebie.
Byłam na to gotowa i potrafiłam się z tym pogodzić.
- Nic się nie wyda, jeśli każde z nas będzie trzymać język za zębami. Ty także, Malfoy.
Obróciłam się, by zobaczyć stojącego w drzwiach blondyna. Skinął głową bez słowa, ale nie wyszedł, by zapewnić nam prywatność. Nasze spojrzenia się spotkały i nagle poczułam dziwną falę spokoju. On mnie nie potępiał. Nigdy nie powiedział słowa oceniającego moje postępowanie. Pozostawała kwestia jego wątpliwej moralności i mojej obawy o to, że zniżam się do jego poziomu, ale… dobrze się czułam z tym, że mam w nim wsparcie.
- Mówię poważnie – ciągnął Trevor. – Wychodzimy stąd i żadne z nas nie porusza już tego tematu. Nigdy. Czy to jasne?
Malfoy prychnął.
- Jasne, nie musisz się powtarzać. Ale radziłbym ci obgadać to ze swoją siostrą. Jej raczej ciężko utrzymać język za zębami.
- Co to ma znaczyć? – Trevor zareagował oburzeniem. Ja powstrzymałam się od komentarza.
- Pomyślmy… kto nie dalej jak dwadzieścia cztery godziny temu wydał swoją najlepszą przyjaciółkę?
- Przestań – poprosiłam. – To zupełnie inna sytuacja.
Trevor marszczył brwi.
- Nie, ma rację. Dobrze, porozmawiam z nią o tym. Lucy jest czasem…
- No, jaka?
Zwabiona podniesionymi głosami Lucy pojawiła się tuż za plecami Malfoya. Skrzyżowała ramiona na piersi i patrzyła oskarżycielsko na każde z nas po kolei. Usta Malfoya wydęły się w drwiącym grymasie, ja odwróciłam wzrok i przygryzłam wargę. W normalnej sytuacji broniłabym jej jak lew, ale Malfoy miał rację. Chciała dobrze, ale jednak mogła bardzo zaszkodzić. Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
- Lucy jest czasem naiwna – dokończył Trevor. Słyszałam, jak oburzona Lucy nabiera głośno powietrze do płuc, by za chwilę wybuchnąć. Nie mogłam pozwolić na to, żeby jeszcze na dodatek na tak małej przestrzeni rozgorzał Armagedon.
- Trevor nie miał nic złego na myśli, prawda? – spytałam, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. – Chodzi po prostu o to, że utrzymanie tego, co się tutaj wydarzyło w tajemnicy, jest bardzo ważne dla dobra każdego z nas.
- No raczej – sapnęła Lucy.
- Chodzi o to, żebyś nie wypaplała nikomu – podrzucił Trevor.
Jego siostra otworzyła w oburzeniu usta, po czym zamknęła je, najwyraźniej nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Później znów je otworzyła.
- Macie mnie za idiotkę?! Dlaczego miałabym komukolwiek o tym mówić? No nie, jesteście niemożliwi. I ty, Hermiono? – popatrzyła na mnie oskarżycielsko, a mi zrobiło się głupio. – Myślałam, że lepiej mnie znasz. A ty… - Skrzywiła się do Trevora – Wiesz co, ty to się najlepiej w ogóle nie odzywaj.
- A ja mogę? – Malfoy najwyraźniej poczuł się ignorowany. Lucy pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Wiecie co… nie chce mi się z wami gadać.
Kiedy wyszła, milczeliśmy przez jakiś czas. Malfoy usiadł naprzeciwko Trevora, a ja wróciłam do wykładania na talerze wędlin, serów, pasztecików i wszystkiego, co udało mi się znaleźć w lodówce. Cisza nie trwała jednak długo.
- Jutro będę musiał wrócić do Londynu – oświadczył Trevor. – W poniedziałek oczekują mnie w Ministerstwie. Dobrze, że zostało jeszcze trochę eliksiru, muszę udostępnić go ekspertom. – Nie wyglądał na zachwyconego, a słowo „eksperci” niemal z siebie wypluł. – I możliwe, że będę musiał zająć się uwarzeniem większej ilości leku.
Pomyślałam o składnikach eliksiru, przede wszystkim o rogu jednorożca, i zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, wypaliłam:
- Wyceń to, co zużyłam, i daj mi znać, ile wyszło. Oczywiście oddam ci pieniądze.
Trevor popatrzył na mnie. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
- Tu nie chodzi o pieniądze.
- Oczywiście, że tak. – Postawiłam przed nim koszyk z pieczywem. – Przecież sama słyszałam, że wisisz Lucy dziesięć tysięcy. Składniki nie są tanie.
Malfoy odchrząknął.
- Słuchaj, Sands, jeżeli chodzi o pieniądze… Być może mógłbym trochę cię zasponsorować, mam parę wolnych kawałków i dla mnie to nie problem.
Trevorowi zabłysły oczy. Uniosłam rękę.
- Nie, poczekaj. A jaki TY masz w tym interes?
Malfoy zmroził mnie lodowatym spojrzeniem. W jedną sekundę potrafił zbić mnie z tropu i sprawić, że czułam się jak idiotka. Nie miałam ochoty tego doświadczać. Oparłam ręce na biodrach, chcąc dodać sobie pewności siebie.
- Jeżeli już musisz wiedzieć, to tak, zdarza mi się wspierać finansowo różnych ludzi. Zwłaszcza takich, którzy robią coś dobrego dla świata.
Malfoy? On naprawdę mówił o sobie? Przez chwilę próbowałam wyobrazić go sobie jako wspaniałomyślnego filantropa i ciągle miałam wrażenie, że to jakiś żart. Przecież Malfoy to urodzony oportunista. Musiało się za tym kryć coś więcej.
- Astoria ci każe? – zadrwiłam, a po jego minie zrozumiałam, że tym razem przesadziłam. Dlaczego byłam w stosunku do niego tak nie w porządku? Nie zasłużył sobie… No dobrze, w pełni na to zasłużył. Ale w przeszłości. – Przepraszam.
Wycofałam się. Byłam zła na siebie, że ciągle tylko muszę wszystkich przepraszać. To pewnie wpływ zmartwień, stresu i zmęczenia. Zachowywałam się karygodnie.
- Stary, naprawdę mógłbyś? – Nie miałam pojęcia, kiedy Trevor i Malfoy tak się zakumplowali. Chyba nie podobało mi się to.
Rozmawiali o szczegółach do momentu, kiedy zaniosłam rodzicom talerz gotowych kanapek, zawołałam Lucy i usiadłam, by zacząć jeść. Jakby był to dla nich sygnał startu, rzucili się na jedzenie, jak to wygłodzeni faceci.
- Sam bym lepiej tego nie przygotował – pochwalił Trevor, na co wywróciłam oczami.
- Ależ tak, ale po prostu się podlizujesz.
- Podlizuje się, bo jutro już będzie gotował sobie sam – zaśmiał się Malfoy.
- Wracasz do domu? – spytała Lucy. Trevor z pełnymi polikami pokiwał głową. Lucy popatrzyła na mnie. – Ja też powinnam wracać. Przepraszam, ale mam pracę. I tak wyprosiłam Virginię, żeby się ze mną zamieniła i wiszę jej następny weekend… Nie gniewasz się?
- Jasne, że nie. Dziękuję, że przyjechałaś. – Chwyciłam jej położoną na stole dłoń, a później popatrzyłam po reszcie zgromadzonych. – Wam też dziękuję. Nie musieliście.
- Jasne, bo przecież tak wspaniale sobie radziłaś – odparł Trevor, wywołując ogólną wesołość. Nawet ja zdobyłam się na uśmiech.
- Tym bardziej dziękuję. – Złowiłam wzrok Malfoya. – A ty nie wracasz?
- Zostanę z tobą tyle, ile będziesz chciała – zadeklarował. Moje wnętrzności wykręciły salto. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- A praca?
- Praca nie zając, poczeka.
Była jeszcze jedna kwestia, która mnie niepokoiła, i miała na imię Astoria, ale nie chciałam poruszać tego tematu przy wszystkich. Postanowiłam poczekać na odpowiedni moment.

* * *

Odpowiedni moment nadarzył się następnego dnia, kiedy Trevor i Lucy wybrali się w podróż do Londynu, mama z tatą oglądali film, a ja w towarzystwie Malfoya zwinęłam się pod kocem na ławce z jasnego drewna, stojącej w ogrodzie. Temperatura w Nowej Południowej Walii była cudowna. Choć w Londynie musiałam już chodzić w płaszczu i cały dzień było mi zimno, tutaj niewiele różniła się od temperatury wewnątrz domu. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ten widok był cudowny w towarzystwie niecodziennego połączenia roślinności, zestawionych drzew liściastych, o powykrzywianych pniach i gałęziach, iglastych i do tego jeszcze palm. Przez kilka miesięcy to był mój dom. Nie pokochałam go, ale doceniałam. Teraz czułam się dziwnie, jakby w odpowiednim miejscu.
-  Lubię to – odezwał się Malfoy. Popatrzyłam na niego pytająco. – Podróżowanie.
Nie wiedzieć czemu pomyślałam o Ronie.
- Niektórzy najchętniej w ogóle nie ruszaliby się z Londynu.
- Mówisz o sobie? Przecież widziałem twoją minę w Nowym Jorku, w Neapolu, i teraz jeszcze tutaj…
Postanowiłam się z nim podroczyć.
- Niby jaką minę?
Zastanowił się chwilę.
- Bo ja wiem? Jak dziecko, które odpakowuje cukierka? Masz to w sobie, Granger. Widzę tę chęć przygód, pragnienie poznawania innych kultur, głód wiedzy.
Uśmiechnęłam się. Marzyłam o tym, żeby zwiedzić cały świat. Zobaczyć rzeczy piękne i przygnębiające, poznać całą paletę barw i kolorów, wszystkie smaki kuchni, skonfrontować się z ludźmi o innej kulturze i przekonaniach. Chciałabym wiedzieć wszystko.
- Chodziło mi o Rona. Jego największym marzeniem było spędzić ze mną wieczór na kanapie, oglądając telewizję.
Malfoy prychnął. Jak zawsze na wspomnienie o Ronie, jego twarz wykrzywiła się w grymasie. Miałam wrażenie, że jego niechęć już dawno wykroczyła poza szkolne urazy. Z każdym słowem, jakie o nim mówiłam, coraz mniej go szanował.
- Wiesz, gdzie ja chciałbym spędzić z tobą wieczór? – Jego oczy migotały żarem. – Na szczycie Himalajów. Napór cisnącej się zewsząd przyrody, przytłaczający ogrom postrzępionych szczytów górskich. Skały, ziemia i niebo. Kanion Kolorado, jeden z najpiękniejszych cudów na Ziemi. Wyobraźnia człowieka nie potrafi pojąć jego ogromu i potęgi. Bora-Bora z wygasłym wulkanem, porośniętym gęstym, zielonym lasem. Otoczona najpiękniejszą laguną świata, o kolorze tak intensywnie turkusowym, że nie powinien istnieć w przyrodzie. Zabrałbym cię w głąb Wielkiej Rafy Koralowej, tylko ty i ja przeciwko potędze oceanu, chronieni magią. Najpiękniejszy fiord Norweski, Lysefjord. Las tropikalny w Amazonii. Wodospad Iguaçu, z prawie trzema setkami kaskad. Nigdy nie widziałem czegoś równie pięknego. Machu Picchu. Nie możesz mi powiedzieć, że nigdy nie marzyłaś o znalezieniu się w mieście Inków. Nawet nie masz pojęcia, ile przepięknych miejsc na świecie czeka właśnie na ciebie. A ten prymityw niech leży sobie na kanapie.
To było dla mnie za dużo. Wszystko to, co mówił do mnie, docierało jakby z opóźnieniem. Byłam w stanie to sobie wyobrazić, nas w tych nieziemskich krajobrazach, trzymających się za ręce. Zupełnie jak tego dnia, gdy prowadził mnie ścieżką, kiedy opuszczaliśmy bal charytatywny, na którym Martens mnie upokorzył. Ramię w ramię. I było mi z tym dobrze. Równocześnie, kiedy patrzyłam w jego żarliwe, błękitne oczy, pękało mi serce. Bo wiedziałam, że to niemożliwe.
- Nie proponuj mi czegoś, czego nie możesz mi dać.
Odwróciłam wzrok. Utkwiłam go w kołyszących się na wietrze, szeleszczących, bladozielonych liściach figowca. Podciągnęłam koc aż pod brodę, bo nagle zrobiło mi się przeraźliwie zimno. Malfoy nie odpowiedział. Każde z nas pogrążyło się we własnych myślach.
Między nami już od dłuższego czasu działo się coś, co nie powinno mieć miejsca. Potrafiłabym to zwalczyć, gdyby chodziło tylko o pociąg fizyczny. Ale to było coś więcej. Niespodziewanie stał się najbliższą mi osobą, bliższą nawet niż Lucy czy moi rodzice. I ja czułam się kimś, kim nie czułam się nigdy wcześniej, nawet przy Ronie. To było niesamowite. I niebezpieczne.
- Wino? – Głos Malfoya wyrwał mnie z innej czasoprzestrzeni. – Zdążyłem już dobrze przejrzeć barek twoich rodziców. Mają kilka ciekawych smaków.
Roześmiałam się, powracając do rzeczywistości.
- Ale obiecaj, że im je odkupimy – postawiłam warunek.
- Oczywiście.
Patrzyłam za nim, jak odchodzi, jak przesuwa drzwi tarasowe i znika we wnętrzu domu. Zapomniałam o tym, że mama i tata są zaledwie kilkaset metrów dalej. Zapomniałam o tym, że w Londynie istnieje jakieś moje życie. Liczyło się tu i teraz, ta chwila, ten wieczór, ten mężczyzna. Który nie powinien być nikim więcej, jak przyjacielem.
Patrzyłam jak wraca pewnym siebie krokiem. Patrzyłam na jego szerokie ramiona, lekko umięśnione barki, płaski tors, brzuch, wąskie biodra. Potrafiłam wyobrazić sobie to wszystko w zestawieniu z moimi krągłościami i niedoskonałościami. Potrafiłam wyobrazić sobie fakturę jego skóry, bijące od niej ciepło, twardy i silny dotyk. Na jego twarzy widziałam spokój i rozluźnienie. Wcale nie skrzywienie i wieczne niezadowolenie.
Podał mi jeden z kieliszków i nalał białego wina. Upiłam łyk, po moich ustach rozszedł się smak lekkości i odrobina cytrusowej świeżości. Idealne.
Najchętniej w ogóle nie poruszałabym tego tematu, ale wiedziałam, że jest koniecznością.
- Dlaczego ja? Dlaczego nie Astoria?
Pytanie zawisło między nami w powietrzu. Wiedziałam, że nie chce na nie odpowiadać, ale przyszpiliłam go wzrokiem. Pociągnął kilka dużych łyków ze swojego kieliszka, jakby chciał dodać sobie odwagi.
- Między mną a Astorią nie jest zbyt dobrze.
- Opowiedz mi o tym.
Milczał. Cisza smakowała niedopowiedzeniami, niepewnością i dużym napięciem. Moja dłoń zaciskała się na nóżce kieliszka zdecydowanie zbyt mocno.
Odetchnął.
- Dobrze, opowiem ci historię. – Czekałam w napięciu, podczas gdy on napełniał nasze opróżnione zbyt szybko kieliszki. – Kiedy obudziłem się w Mungu, zaczęło się dla mnie nowe życie. Byłem przekonany, że gdy zamknę powieki po raz ostatni, nigdy więcej ich nie otworzę. Wszędzie był tylko ten okropny ból, modliłem się o to, by ktoś go zabrał. Ale moje oczy otworzyły się ponownie, a wtedy ujrzałem nad moją głową dziewczynę, której w pierwszej chwili nie poznałem. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Nie wiedziałem, że Astoria kocha mnie tak mocno, że mnie tak bardzo ucieszy jej widok, choć totalnie wykończonej i zaniedbanej, tak pięknej, jak nigdy wcześniej.
Bolało mnie słuchanie tego. Mimo wszystko nie mogłam przestać, to było jak narkotyk.
- Oświadczyłem się jej. Tam, na tej sali szpitalnej. Zrozumiałem, że życie jest zbyt krótkie, by czekać nie wiadomo na co. Chciałem rodziny. Chciałem idealnego życia i myślałem, że dzięki niej to osiągnę. Kochałem ją tak, jak wcześniej nikogo.
To samo myślałam o Ronie. Był moją gwiazdką z nieba. Ale moje wyobrażenie o nim okazało się nieprawdą. Kochałam jego obraz, który stworzyłam w swojej głowie.
- Później pochłonęła nas codzienność. Przygotowania do ślubu były katorgą, ale wciąż powtarzałem sobie, że to chwilowe, że później będzie tylko lepiej. Że właśnie o tym marzę. Byłem dumny, że taka kobieta została moją żoną. Astoria jest… jest piękna. Utalentowana. Troszczy się o mnie i kocha mnie. Jest moim domem. Tyle że to… - Ukrył niemal całą twarz w dłoniach, ściszył głos. – To czasem nie wystarcza. Mam wrażenie, jakbym znał ją na wylot, a równocześnie jakby była mi zupełnie obca. Martwi się o mnie, ale mnie nie rozumie. Dba o mnie, ale odmawia kroczenia ze mną ramię w ramię. To, co jest ważne dla mnie, nie jest ważne dla niej i na odwrót. To wszystko przez wiele miesięcy się nawarstwiało… Aż pewnego dnia obudziłem się obok kobiety, z którą prawie nic mnie nie łączy, myśląc o kimś zupełnie innym.
Przygryzłam wargę.
- Czułaś kiedyś, że jesteś z kimś złączona na poziomie dusz? Że to w pokręcony sposób ma sens, choć tak naprawdę go nie ma?
Rozumiałam go doskonale. Patrzył na mnie z niepewnością i wyczekiwaniem. Tak bardzo chciałam powiedzieć mu, że czuję dokładnie to samo, choć wypierałam się tego tak długo. Otworzyłam usta, by powiedzieć coś, co zmieni nasze życia… lecz zmieniłam zdanie.
- Astoria jest w ciąży – powiedziałam zamiast tego. Zacisnął powieki. – Nie możesz mówić mi czegoś takiego, kiedy…
Otworzył oczy.
- Astoria nie jest w ciąży.
Odetchnęłam głęboko po raz pierwszy od dłuższego czasu.
- Nie jest? – pisnęłam.
Pokręcił głową.
- Powiedziała mi, że jest. Była tego pewna. A może tylko udawała. Przyznała, że się pomyliła. To było rano, tego dnia kiedy wyjechałaś. Kiedy Trevor przyszedł do mojego gabinetu, pytając o ciebie, nie zastanawiałem się ani chwili. Wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy i oto jestem.
- Jak mogła tak po prostu się pomylić? – Nie mieściło mi się to w głowie. – Jak mogła powiedzieć ci to z całą pewnością, a później się tego wyprzeć?
- Może to była jedna z jej zagrywek.
Nie miał zamiaru rozwijać tematu. Ugryzłam się w język, gdy z moich ust chciało wyskoczyć pytanie. Wiedziałam, że próbuję drążyć temat tylko dlatego, żeby nie dopuścić do siebie czegoś, co zżerało mnie od środka od bardzo dawna. Zbliżała się pełna data dwóch lat.
- Jesteś pewien, że to tylko pomyłka? Że nie poroniła?
Zmarszczył brwi.
- A jakie to ma znaczenie?
Wino i emocje zrobiły swoje. W jednej chwili byłam spokojna, rozmarzona, choć przyznaję, cierpiąca. W drugiej chwili stałam się kupką nieszczęścia. Pozwoliłam temu wszystkiemu wrócić. I bolało jak cholera. Łzy popłynęły strumieniami po moich policzkach, a Malfoy patrzył na to wszystko przerażony.
- O co chodzi?
Pokręciłam głową, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Malfoy był jak sparaliżowany. Kiedy nie przestawałam się trząść, zabrał kieliszek z mojej dłoni, odstawił go razem ze swoim na ziemię i objął mnie ciasno. Było to tysiąc razy bardziej pocieszające, niż jego żałosne próby uspokojenia mnie poprzednim razem. Wdychając jego zapach, dopuściłam do siebie wspomnienia. To nie była jego wina. Po raz pierwszy udało mi się w to uwierzyć. To nie jego wina. Nie mogłam go tym obarczać.
- Dwa lata temu byłam w ciąży – powiedziałam, gdy udało mi się uspokoić na tyle, żeby sklecić zdanie. Nie odrywałam policzka od jego ramienia i nie otwierałam oczu. Musiałam mu o tym powiedzieć.
- Z Ronem?
- A z kim innym? – Trzepnęłam go w rękę, nie pozwalając jednak, by wypuścił mnie z objęć.
- Nie wiedziałem.
Zmusiłam się, żeby na niego popatrzeć. Nie sądziłam, że będę do tego zdolna, ale jego bystre oczy dodawały mi odwagi.
- Mało kto wiedział. To był wczesny etap. Ledwo zdążyłam to zaakceptować.
- Był?
Rozumiał. Współczucie emanowało z całego jego ciała, sięgając do mnie mackami, sprawiając, że znów się rozklejałam.
- Był.
Później opowiedziałam mu wszystko o dziecku, którego nie pragnęłam, a które pokochałam, i które krótko potem straciłam. Tak jak straciłam wszystko inne w jednym momencie. Mój los nierozerwanie wiązał się z jego losem. To, co dla niego było radością i początkiem, dla mnie smutkiem i końcem. Ale jedno się różniło. Podczas gdy on z najwyższego punktu powoli spadał w dół, ja już w tym dole byłam i wspinałam się mozolnie w górę. Spotkaliśmy się gdzieś w pół drogi, po raz pierwszy równi sobie. Po raz pierwszy nie uprzedzeni. I rozebrani z wszelkich pozorów, bezbronni wobec siebie nawzajem.
W tamtym momencie czułam, że jest mi bliższy niż ktokolwiek kiedykolwiek.

7 komentarzy:

  1. Przyznaję: Zaskoczyłaś mnie końcem... Chyba nigdy nie wspominałaś o tym, że Hermiona straciła dziecko. Ten fragment był naprawdę smutny i wzruszający, Hermiona wiele przeszła.
    Gdy Draco mówi jak wiele miejsce chciałby pokazać Hermionie: uśmiechałam się cały czas. Wyobraziłam go sobie jak spogląda w oczy Granger i z pasją opowiada o tych wszystkich cudownych miejscach! I muszę powiedzieć, że chciałabym niesamowicie o tym przeczytać ;)!
    Znów niestety muszę ponarzekać na długość :(. Czytam, czytam, a tu niestety nagle koniec, gdybyś widziała tylko moją zawiedzioną minę :(. No, ale cóż: muszę czekać na kolejny rozdział! :)
    Życzę Ci dużo, dużo weny i pozdrawiam serdecznie!
    Charlotte

    wschod-slonca-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wprost nie, nie powiedziałam, że Hermiona była w ciąży, ale kilka razy rzuciłam malutką przynętę i byłam ciekawa, czy ktoś się złapie. Możliwe, że była zbyt subtelna.
      Z ręką na sercu - następny rozdział będzie dłuższy. Obiecuję. Dziękuję za Twoje słowa i również pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Witaj,
    Rozdział poruszający, wstrząsający, zaskakujący i po prostu... magiczny! Jestem pod wrażeniem. Urzekłaś mnie swoim stylem, dojrzałością i mądrością. Chylę czoła i bije brawo, bo to zdecydowanie Twój najlepszy rozdział.
    Cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga i z niecierpliwością będę czekać na kolejna notkę. Błagam, by była dłuższa.
    A teraz pozwól, że zacytuję kilka zdań, które chwyciły mnie za serducho i trzymają do tej pory:
    Zupełnie jak tego dnia, gdy prowadził mnie ścieżką, kiedy opuszczaliśmy bal charytatywny. Ramię w ramię. I było mi z tym dobrze. Równocześnie, kiedy patrzyłam w jego żarliwe, błękitne oczy, pękało mi serce. Bo wiedziałam, że to niemożliwe.
    - Nie proponuj mi czegoś, czego nie możesz mi dać."
    "Aż pewnego dnia obudziłem się obok kobiety, z którą prawie nic mnie nie łączy, myśląc o kimś zupełnie innym." (Tutaj przyznaję, rozpłynęłam się)
    A na koniec wisienka na torcie, czyli sentencja, którą powinnaś publikować z zastrzeżeniem praw autorskich:
    "To, co dla niego było radością i początkiem, dla mnie smutkiem i końcem. Ale jedno się różniło. Podczas gdy on z najwyższego punktu powoli spadał w dół, ja już w tym dole byłam i wspinałam się mozolnie w górę. Spotkaliśmy się gdzieś w pół drogi, po raz pierwszy równi sobie. Po raz pierwszy nie uprzedzeni. I rozebrani z wszelkich pozorów, bezbronni wobec siebie nawzajem."
    Skradłaś moje serducho tym, że nareszcie się okazało, że uczucia Hermiony nie są jednostronne. Że Draco czuje do niej to samo. Boże dziewczyno, jesteś cudowna!
    Czekam na kolejny rozdział niczym na gwiazdkę z nieba!
    Pozdrawiam, Iva Nerda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję za te cytaty, rzeczywiście są łapiące za serducho. Cieszę się, że wywarły na Tobie wrażenie, w końcu o to właśnie chodzi. Hahah, sentencja z zastrzeżeniem praw autorskich. A ja miałam przez chwilę wrażenie, że za bardzo odpłynęłam i wypisuję głupoty :D
      Dziękuję za komentarz, pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Podoba mi się ten rozdział. Jest w nim coś takiego aż sama nie wiem jak to ująć. Mam wrażenie czytając "Jesteś", że wskoczyłaś na wyższy poziom od czasu TTJ :) i właśnie "Jesteś" jest takie bardziej dorosłe za co cię podziwiam :)
    I czekam na kolejny rozdział :P
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale TTJ było sto lat temu, coś musiało się zmienić :D Powiedziałabym nawet, że TTJ i Jesteś dzielą lata świetlne. I przede wszystkim mój zmieniony sposób myślenia o różnych rzeczach. No i Ślad, Ślad też je dzieli. Ślad to jedna wielka niekonsekwencja z mojej strony i duże zagubienie. Dlatego jeszcze więcej wysiłku wkładam w Jesteś, mam nadzieję, że to procentuje :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Jakie to ładne ! W koncu cos miedzy nimi ruszyło

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)