- GRANGER, WIEM ŻE TO TY. NIE MIAŁAŚ PRAWA ZABIERAĆ
TEGO ELIKSIRU. ZNAJDĘ CIĘ, CHOĆBYM MIAŁ PRZEMIERZYĆ AUSTRALIĘ WZDŁUŻ I WSZERZ,
I WŁASNORĘCZNIE CIĘ ZAMORDUJĘ!
Wyjec zapłonął, opadł i zmienił się w kupkę
popiołów. Utkwiłam w nim wzrok, jakby czekając, aż ze spopielin coś jeszcze się
wyłoni. Przełknęłam z trudem wstyd i upokorzenie. Rozległo się delikatne
pukanie do drzwi.
- Kochanie? – Mama brzmiała na zaniepokojoną. –
Słyszałam jakieś krzyki. Wszystko w porządku?
- Tak! – odkrzyknęłam, wciąż nie spuszczając wzroku
z czegoś, co było kiedyś listem. Ze stosiku wciąż lekko się dymiło.
Mama nie odezwała się, ale nie słyszałam też kroków,
świadczących o tym, że odeszła od drzwi.
- Za chwilę jedzenie – powiedziała po namyśle.
- Dobrze, zaraz zejdę.
Tym razem usłyszałam, jak kieruje się na dół.
Machnęłam różdżką, usuwając kupkę popiołów, znad których kurz zdążył już opaść.
Usiadłam przy biurku.
Przepraszam,
Trevor – napisałam. – Wyjaśnię ci wszystko, jak wrócę. Zawahałam
się, po czym naskrobałam szybko: Proszę,
nie złość się na mnie. Twoja Hermiona
Idiotka ze mnie, myślałam, przywiązując list do
wyciągniętej nóżki szarobrązowej sowy Trevora, która przebyła mnóstwo
kilometrów i jakimś cudem potrafiła mnie znaleźć. Wcześniej napojona przeze
mnie i nakarmiona okruszkami, rozpostarła skrzydła i wyleciała w świat.
Trevor nigdy mi nie wybaczy.
Kiedy poprzedniego dnia weszłam do jego pokoju,
leżał pogrążony w głębokim śnie na łóżku. Jego kończyny były porozrzucane,
jakby kładł się w pośpiechu i natychmiast zasnął, jeszcze zanim zdążył znaleźć
wygodną pozycję. Odczuwałam z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia. Zamknęłam za
sobą cichutko drzwi i przystąpiłam do poszukiwań.
Pokój Trevora zawsze mnie fascynował. Panował w nim
pozorny bałagan, w którym on odnajdywał sobie tylko znany ład i porządek. Przy
dużym biurku walały się różne delikatne instrumenty, pomagające w badaniach.
Ogromna lampa wciąż świeciła ostrym światłem, jakby Trevor tylko na chwilę
odwrócił się od swojego stanowiska.
Zaczęłam szukać. Moją uwagę wciąż jednak odwracało
to, nad czym obecnie pracował Trevor. W końcu dałam się poprowadzić ciekawości
i rzuciłam kilka zaklęć.
Dyptam. Krew salamandry. Akonit… Wszystkie główne
składniki mogły działać regenerująco czy wzmacniająco. Co próbował osiągnąć?
Byłam prawie pewna, że przygotowuje jakieś antidotum, ale na co?
Trevor poruszył się przez sen, a ja aż podskoczyłam.
Straciłam poczucie czasu. Obserwowałam go chwilę, upewniając się, że się nie
wybudza. Jego oczy były zamknięte, a okulary zsunęły się z nosa. Podniosłam je
i odłożyłam na szafkę, żeby nie przygniótł ich we śnie. Oddychał równo i
spokojnie. Wzbudzał we mnie opiekuńcze uczucia. Odgarnęłam włosy z jego czoła.
Kiedyś był to dla mnie naturalny gest, kiedy jeszcze kierowała mną ogromna
wdzięczność i chore przywiązanie.
Mój związek z Trevorem nie był normalny. Nie był
nawet związkiem, a prawie symbiotyczną relacją dwojga ludzi, pragnących ciepła
i bliskości, skrzywdzonych przez los. Miałam do niego wielki sentyment, chociaż
nigdy go nie pokochałam, on zaś uparcie twierdził, że jesteśmy sobie pisani.
To byłoby takie proste, gdybym potrafiła w
przeszłości odkochać się w Ronie i zakochać w Trevorze. Życie jednak to nie
bajka.
W górnej szufladzie komody znalazłam fiolkę
wypełnioną gęstą, rubinowoczerwoną miksturą, która lśniła, lekko migocząc,
niewątpliwie efekt uzyskany dzięki dodatkowi sproszkowanego rogu jednorożca.
Krew jednorożca miała zapewniać zdrowie, młodość i
długie życie, być może sama w sobie potrafiłaby wyleczyć raka, jednak
krzywdzenie tych niewinnych stworzeń było bestialskie i pozostawiało ślad na
duszy. Róg mający potężną moc magiczną to coś, na co nie wpadliśmy wcześniej
podczas wspólnej pracy nad eliksirem. W połączeniu z innymi ingrediencjami
stworzył coś niesamowitego.
I znacząco podbił cenę cudownego specyfiku.
Trzymałam fiolkę bardzo ostrożnie w wyciągniętej dłoni. Miałam świadomość jej
wartości, nie tylko materialnej, ale symbolicznej, nie wspominając już o
uzdrawiającej.
Naciągnęłam na dłonie rękawiczki ze smoczej skóry,
nałożyłam gogle i pobrałam próbkę leku do analizy. Skorzystałam ze wspaniale
wyposażonego stanowiska pracy Trevora. Przeanalizowałam skład, sposób
wchłaniania się do organizmu, ustaliłam statystyczną długość leczenia i
dozowanie. Zdążyłam już zapomnieć, jak wciągająca i satysfakcjonująca jest
praca z eliksirem. Pozostało tylko zbadać dokładnie tatę i dobrać odpowiednią
dawkę.
Zabezpieczoną fiolkę schowałam we wcześniej
przygotowanej torbie i opuściłam mieszkanie. Podróż do Australii nie należała
do najprzyjemniejszych. Kilka teleportacji, podróż siecią Fiuu i świstoklikiem
później, stanęłam pod drzwiami domu rodziców. Nie był tak duży i przestronny
jak nasz dawny dom w Londynie, ale też kiedy rodzice go wybierali, nie
pamiętali o tym, że mają córkę. Wendell i Monika Wilkinsowie spełnili życiowe
marzenie, przeprowadzając się do Australii i zabierając ze sobą tak mało
rzeczy, ile tylko było konieczne. Stałam przed budynkiem pokrytym ciemnobrązową
cegłą, o czekoladowym dachu. Niewielki ganek zdobiły donice z kwiatami, podjazd
był pusty. Choć w Londynie panował środek nocy, tutaj rodzice wyszli już do
pracy. Mama zostawiła dla mnie zapasowy klucz pod doniczką. Otworzyłam drzwi i
stanęłam w przedpokoju, który był dla mnie równocześnie znajomy i zupełnie
obcy.
Wzięłam orzeźwiający prysznic przed położeniem się
do łóżka w pokoju gościnnym. Długo wpatrywałam się w sufit, nie mogąc zasnąć,
gryziona wyrzutami sumienia. Kiedy wreszcie odpłynęłam, męczyły mnie idiotyczne
sny.
Wstałam zdecydowanie za szybko. Przywitałam się
entuzjastycznie z rodzicami, szczególnie długo ściskając tatę. Jeszcze nie
powiedziałam mu, że mam dla niego lekarstwo. Nie chciałam go rozczarowywać w
razie gdyby nie udało mi się z nim przyjechać.
Po obiedzie, ziewając szeroko, ponieważ te kilka marnych
godzin snu nie było wystarczające, rzuciłam się w wir obowiązków domowych:
zebrałam naczynia ze stołu, pozmywałam, dwa razy usadowiłam mamę przy stole,
zapewniając ją, że świetnie sobie ze wszystkim poradzę sama, zaparzyłam kawę i
usiadłam z rodzicami w salonie.
Tata wyglądał gorzej, niż kiedy ostatnio go
widziałam. Widocznie starał się zachowywać normalnie, ale zmęczona twarz mówiła
sama za siebie. Cierpiał. Wyciągnęłam rękę i chwyciłam jego chłodną dłoń.
- Jak się czujesz, tatku? – spytałam.
Przez kilka ostatnich lat niesamowicie się
postarzał. Bolało mnie patrzenie na jego zmarszczki i łysinę, a także to, jak
schudł. Ubranie wisiało na nim jak na wieszaku. Nie zasłużył sobie na to, przez
całe życie był niesamowitym człowiekiem, moim bohaterem. Nie pamiętam, żeby
kiedykolwiek zrobił coś złego. To on nauczył mnie szanować innych ludzi, być
dobrą i uczciwą.
- Wiesz jak jest, Hermionko – Mrugnął do mnie. – Po
staremu. Jeszcze nie umieram.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Było w tym grymasie coś
tak smutnego, że aż chwyciło mnie za serce. Równocześnie powiedziałam sobie, że
dobrze zrobiłam, kradnąc serum Trevora.
- I nie umrzesz w najbliższym czasie – zapewniłam
tatę. Mama poruszyła się niespokojnie w swoim fotelu. Popatrzyłam w jej pełne
nadziei oczy, a później znów na tatę. – Mam lekarstwo – powiedziałam.
Te dwa słowa wywołały szybką i gwałtowną reakcję.
Mama wciągnęła ze świstem powietrze, później jej ręce powędrowały do otwartych
ust. Tata zareagował trochę mniej entuzjastycznie. Spod usilnie utrzymywanej
maski obojętności wyzierała nadzieja. Pokiwałam głową i ścisnęłam mocniej jego
dłoń.
- Tak, tatusiu. Będziesz zdrowy.
* * *
Przygotowywałam
kolację, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Wymieniłam zdziwione spojrzenia z
Ronem, siedzącym przy kuchennym stole. Odłożył czytaną przez siebie gazetę na
blat i poszedł otworzyć niezapowiedzianemu gościowi.
Chwilę później
wrócił z Harrym, który cmoknął mnie na przywitanie w policzek i opadł na
krzesło, przecierając twarz dłońmi. Nie wyglądał najlepiej.
- Co się stało,
Harry? – spytałam, dorzucając więcej makaronu do garnka, żeby starczyło dla
trzech osób.
- Nie wyrabiam.
Po prostu nie wyrabiam.
- Coś z Ginny? Z
Jamesem? – zaniepokoiłam się. Pokręcił głową.
- Nie, chodzi o
te mistrzostwa.
Ron ostatnio
ciągle gadał o mistrzostwach świata w quidditchu, które miały odbyć się
niedługo w Belgii. Nasze Ministerstwo Magii ściśle współpracowało z Belgami, by
zapewnić jak największe bezpieczeństwo w związku z napiętą atmosferą na terenie
Wielkiej Brytanii, promieniującą na najbliższe kraje. Tak duże skupisko ludzi
budziło uzasadnione obawy, że dojdzie do ataków czy zamieszek ze strony
ugrupowania Niepokonanych.
- Co tym razem?
– ożywił się Ron.
- Belgowie chcą
wprowadzić zakaz wstępu na teren Mistrzostw dla Brytyjczyków.
- Przecież to
absurdalne! – Popierałam oburzenie Rona. – I co, teraz nagle, po tylu
miesiącach rozmów i ustaleń oni tak po prostu chcą się wycofać?
- To niezgodne z
prawem – dorzuciłam. Zamieszałam sos. – Nie mogą tak po prostu nie wpuścić
Brytyjczyków. Co na to inne Departamenty?
- Robert Rowle z
Departamentu Magicznych Gier i Sportów chodzi wściekły jak osa i drze się na
kogo popadnie. Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów próbuje
załagodzić sytuację. Depertament Przestrzegania Prawa Czarodziejów dolewa oliwy
do ognia, zwłaszcza Eliza Storndake. Powiedziałbym nawet, że wstąpiła w nią
Umbridge, taka jest dla wszystkich słodka. Ci od transportu histeryzują i zapowiadają
strajki. Nas wysyłają na pertraktacje.
Ron zwietrzył
przygodę.
- Kiedy?
Westchnęłam.
Ktoś tu robi mi wyrzuty odnośnie brania dodatkowych zmian w szpitalu, ale kiedy
chodzi o kolejną akcję, nawet nie ogląda się za siebie, tylko biegnie do celu.
- W
poniedziałek. Ginny już suszy mi głowę. Obiecałem, że zajmę się Jamesem, kiedy
ona pójdzie na jogę.
Przelałam
makaron przez durszlak.
- Ja mogę się
zająć Jamesem – zaoferowałam. W poniedziałek, wtorek i środę miałam wolne. Do
tej pory łudziłam się, że mi i Ronowi uda się spędzić trochę czasu razem.
Najwyraźniej musiałam zmienić plany.
- Mogłabyś?
Hermiono, jesteś wielka.
- Tak, tak, wiem
– przewróciłam oczami.
- Co mamy robić?
Skopać komuś tyłki? – Ron uderzył pięścią w otwartą dłoń. Był w swoim żywiole.
- Żebym tylko
nie musiała cię później łatać. – Pogroziłam mu palcem.
W międzyczasie
przesypałam makaron do miski, polałam go sosem i zamieszałam dwiema drewnianymi
łychami. Postawiłam na stole makaron, sałatkę i talerze.
- Nie, nie, oczywiście,
że nie. – Harry nie był tak skory do rozwiązań przemocowych jak Ron. – Dziękuję
ci, Hermiono.
Usiadłam koło
nich, nałożyłam sobie jedzenie. Na sam jego zapach ciekła mi ślinka i burczało
w brzuchu. Ron rzucił się na makaron, jakby nie jadł od tygodnia.
- Co? – spytał
pod moim morderczym spojrzeniem. – Jak myślę o akcji, to robię się głodny.
- Ty zawsze
jesteś głodny.
Wymieniłam z
Harrym porozumiewawcze spojrzenia.
- Jedziemy w
charakterze obstawy – podjął temat Potter, wywołując jęk zawodu Rona. – Łudzą
się, że na nasz widok Belgowie zmiękną.
- Mnie
interesuje jedna rzecz – wtrąciłam. – Co takiego się stało, że Belgowie chcą
powziąć aż tak drastyczne środki?
Widelec
Harry’ego zamarł w drodze do ust. Nawet Ron przestał przeżuwać. Widziałam na
ich twarzach zakłopotanie, kiedy popatrzyli na siebie w popłochu.
- Hermiono –
zaczął Harry oficjalnym tonem, jakiego używał w pracy. – Przepraszam cię, ale
to jest ściśle tajne. Nie możemy wywoływać paniki wśród cywilów.
Patrzyłam na
niego z niedowierzaniem.
- Harry, ja nie
jestem pierwszym lepszym cywilem. Jestem twoją przyjaciółką. A twoją żoną –
zwróciłam się do Rona, który unikał mojego wzroku. – Poza tym ci fanatycy
rozwalili pół skrzydła mojego szpitala, zabijając sześciu uzdrowicieli, moich kolegów, więc tak,
dotyczy mnie ta sprawa i tak, chcę wiedzieć, co jest grane.
Harry wbił wzrok
w swoje spaghetti. Wiedziałam, że wywołałam w nim poczucie winy. On miał na
tyle przyzwoitości, żeby zobaczyć, jak absurdalna jest ta sytuacja – kiedyś
dzielili się ze mną wszystkim i zawsze potrafiłam znaleźć rozwiązanie, teraz
zasłaniali się tajemnicą służbową, a mnie męczyło poczucie, że jestem coraz
bardziej spychana na drugi plan, coraz mniej potrzebna.
- Mielibyśmy
naprawdę ogromne kłopoty, gdyby ktoś się dowiedział.
Przyszpiliłam
ich spojrzeniem, pod którym wili się jak piskorze, jednak obaj zasznurowali
usta i nie mieli zamiaru odpuścić. Odsunęłam swoje krzesło i wstałam od stołu.
- Dzięki, że tak
wiele znaczy dla was nasza przyjaźń – rzuciłam, zanim zostawiłam ich samych.
Czułam, że zachowuję się jak rozkapryszona nastolatka, ale ich zachowanie
raniło mnie niewyobrażalnie mocno.
Straciłam
apetyt.
* * *
- Hermionko, i to wystarczy?
Tata patrzył na mnie oczami pełnymi nadziei. Chciał
uwierzyć, że tym razem rak zniknie całkowicie i już nigdy więcej się nie
odrodzi, a równocześnie doświadczył już tyle rozczarowań, tyle cierpienia, i
rozumiałam, że stara się uchronić siebie samego od jeszcze większego bólu.
Ścisnęłam jego dłoń.
- Mam nadzieję.
Nie powiedziałam, że uzdrowi go na sto procent.
Zawsze pozostawała jakaś szansa, że się nie uda. Trevor był pewien, że lek jest
gotowy, a ja przebadałam i przeanalizowałam jego skład. Moja wiedza medyczna
pozwalała mi na śmiałą tezę, że wszystko zadziała zgodnie z planem. Nie bałam
się, że tata może źle zareagować na lek, jednak jako osoba praktyczna,
przygotowana na każdą okoliczność, miałam pod ręką różnorodne antidota i
eliksiry lecznicze – tak na wszelki wypadek. Śledziłam uważnie każdy ruch taty,
który namyślał się nad łyżeczką z przygotowaną przeze mnie dawką. Trzymałam w
pogotowiu różdżkę, by na bieżąco monitorować jego parametry życiowe i wpływ
eliksiru na organizm.
Mama przystanęła w drzwiach sypialni, która służyła
za prowizoryczny gabinet uzdrowiciela. W zmarszczkach wokół oczu i napięciu ust
czaiła się obawa. Posłałam jej uspokajające spojrzenie, lecz cała jej postawa
wciąż świadczyła o napięciu. Była nieufna wobec magii, co wcale mnie nie
dziwiło. Choć moi rodzice byli podekscytowani i dumni z tego, że ich córka
posiada w sobie magię, czasem ten fakt ich przytłaczał, zwłaszcza gdy zdawali
sobie sprawę z jej potężnego wpływu na życie człowieka. Nie mogłam ich za to
winić, nie po tym, jak usunęłam z ich wspomnień całe dotychczasowe życie i
stworzyłam nową tożsamość. Odkrycie tego było dla nich ogromnym szokiem i
napawało ich lękiem, nawet jeśli nie przyznawali tego otwarcie.
- To do dna. – Tata dodał otuchy sobie i nam
uśmiechem, i połknął zawartość łyżeczki. Kątem oka widziałam, jak mama zamyka
oczy i zaciska razem dłonie jak do modlitwy.
ŁUBUDU!
Aż podskoczyłam, tak bardzo skupiona na tacie, że
myślałam, iż dźwięk ten wydaje jego organizm. Tata zmarszczył brwi.
- Tak szybko po mnie przyszli? – spytał. Razem z
mamą jęknęłam na jego słaby żart, ale skoro tata mógł się na niego zdobyć,
wszystko było w porządku.
Łomotanie rozległo się po raz kolejny, głośne,
natarczywe i wściekłe.
- HERMIONA! – dołączył do niego stłumiony ryk.
Przygryzłam wargę. Tata się mylił. Nie przyszli po
niego, tylko po mnie. Rodzice wymienili zdumione spojrzenia. Wątpiłam, żeby
kiedykolwiek ktoś dobijał się tak dosadnie do ich drzwi.
- Otworzę – powiedziałam ochryple i odchrząknęłam,
oczyszczając gardło. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na wyniki taty, które były
dobre. Poinstruowałam mamę, że ma krzyczeć, jak tylko coś ją zaniepokoi. Z
nieco niepewną miną usiadła na moim miejscu, wpatrując się w unoszące nad tatą
wstążki liczb i linii. Pokazałam jej uniesiony kciuk, zanim wyszłam z pokoju.
Na dole dudnienie przybrało na sile.
- Wiem, że tam jesteś! – krzyczał Trevor. – Nie
ukryjesz się przede mną!
Zdziwiłam się dopiero w momencie, gdy usłyszałam, że
ktoś coś do niego mówi. Kogo Trevor mógł wziąć ze sobą? Aurorów? Oblał mnie
zimny pot i pociemniało mi w oczach, kiedy tak stałam naprzeciwko drzwi
wejściowych, niezdolna podejść bliżej i je otworzyć. Okej, mogłam zachować się
odpowiedzialnie i przyjąć winę na klatę. Mogłam też uciec jak najdalej stąd, co
wydawało się bardzo kuszącą opcją.
- Granger, nie zmuszaj mnie do wyważenia tych drzwi.
O. Mój. Boże. Wiedziałam, że jest tak zły, że zdolny
machnąć różdżką i wyburzyć całą ścianę, a wszystko to na wścibskich oczach
mugolskich sąsiadów. Nogi jakby wrosły mi w podłogę, więc tylko ścisnęłam
mocniej różdżkę i machnęłam nią, otwierając zamek i naciskając na klamkę. Drzwi
uchyliły się lekko, wstrzymałam oddech, kiedy zostały pchnięte od zewnątrz i
Trevor wypełnił swoją wściekłą osobą całą ich przestrzeń.
Złożył ręce na piersi, ja starałam się powstrzymać
nerwowe drżenie dłoni i stać prosto.
- Cześć, T. – powiedziałam, na co ryknął ze złością
i ruszył w moją stronę. Czyjeś ręce powstrzymały go w pół kroku.
- Rozmawialiśmy o tym – rozległ się głos należący do
Malfoya, który pojawił się tuż za nim. Szczęka musiała opaść mi aż do podłogi.
Zza jego pleców wyłoniła się pełna poczucia winy twarz Lucy. Potoczyłam
wzrokiem po wszystkich przybyłych, by ostatecznie utkwić go w przyjaciółce.
- Lucy… - zaczęłam.
- Przepraszam! – pisnęła, przerywając mi. – Ja wcale
nie chciałam cię wydawać i normalnie bym tego nie zrobiła, ale oni dwaj uwzięli
się na mnie i zaczęli mi grozić i… - W międzyczasie cały pochód przesunął się
do przodu, a drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem. Trevor wyglądał jak
rozjuszony byk, który zaraz ruszy w moją stronę, Malfoy przytrzymywał go
ostrzegawczo za ramię, a Lucy chowała się za nimi dwoma, pełna skruchy. – Z
Trevorem poradziłabym sobie sama! – zapewniła. – Ale doszedł do tego twój szef
i on jest… - ściszyła głos, otwierając szerzej oczy – …naprawdę… przerażający.
– Ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że musiałam niemal czytać z ruchu jej
warg.
- Nie przesadzajmy. – Malfoy prychnął. – Po prostu
wiem, jak osiągnąć to, czego chcę.
- Hermiono, jak mogłaś? – Spojrzenie Trevora paliło,
aż zaswędziała mnie skóra. Miałam ochotę schować się gdzieś i zakryć kocem. Cofnęłam
się o krok.
- Trevor… to mój tata…
- Nie wyraziłem na to zgody!
Unikałam go wzrokiem jak tylko mogłam. Wiedziałam,
że źle zrobiłam. Może wystarczyło go przekonać, porozmawiać, i sam udostępniłby
mi lek? Zachowałam się jak gówniara. Ale tata… Tak bardzo zależało mi na tym,
żeby go uleczyć.
Malfoy nachylił się i powiedział coś do ucha
Trevora. Wyglądał schludnie i nienagannie jak zawsze, ubrany w idealnie dobrany
płaszcz ze srebrnymi guzikami, rzeźbionymi w kształt owijającego się wokół
siebie węża. Jego jasnoblond włosy opadały lekko na czoło, jakby nie zdążył ich
ułożyć, ale nie odbierało mu to niczego. Wyglądał niesamowicie, a nawet jeszcze
lepiej. Nasze spojrzenia się spotkały. Szaroniebieskie tęczówki równocześnie
mroziły i roztapiały mnie na nowo.
- Oddaj mi ten eliksir natychmiast i zapomnimy o
sprawie – powiedział spokojniej Trevor, skupiając na sobie moją uwagę.
Przełknęłam głośno ślinę i pokręciłam głową.
- Ale ja już go użyłam.
Trevor ryknął. Nie zdziwiłabym się, gdyby z jego
nozdrzy wydobyły się płomienie, a z uszu huknął dym. Malfoy zacisnął mocniej
palce na jego ramieniu, aż jego kłykcie pobielały. Lucy wyminęła ich i stanęła
jak bufor pomiędzy nami, unosząc dłonie.
- Stop. Ludzie, porozmawiajmy spokojnie. To nie
koniec świata. – Rzuciła mi pokrzepiające spojrzenie, wciąż pomieszane ze
skruchą. Uśmiechnęłam się do niej lekko na znak, że nie mam jej za złe, iż mnie
wydała. Nie mogłam jej winić za to, że zmiękła pod wpływem dwóch rozsierdzonych
mężczyzn. Poza tym prędzej czy później i tak musiałabym stawić czoła Trevorowi.
- Lucy – zganił ją Trevor. Z tej złości okulary mu
się przekrzywiły, ale nie poprawił ich. – Nie wtrącaj się. Nie zdajesz sobie
sprawy z tego, jaki ten lek jest ważny. A Hermiona tak. – Popatrzył na mnie
zmrużonymi oczami. – I właśnie dlatego nie rozumiem, jak mogłaś…
- Hermionko! – dobiegł nas z góry zaniepokojony głos
mamy. – Hermionko, coś tutaj się dzieje!
Bez zastanowienia odwróciłam się na pięcie i
pobiegłam na górę. Słyszałam za sobą ciężkie kroki. Trevor wpadł do sypialni
tuż za mną i stanęliśmy ramię w ramię, próbując dociec, co takiego się
wydarzyło. Wskaźnik temperatury migał jak szalony, zwiększając swoją wartość. W
kilku susach dopadłam taty i przyłożyłam mu rękę do czoła.
- Jak się czujesz? – spytałam. Nieznośne literki
zmieniały się co chwilę. Temperatura przekroczyła trzydzieści osiem stopni
Celsjusza. Zaraz za temperaturą zaczęło rosnąć ciśnienie i wszystko inne,
jednak już nie tak szybko. Możliwe, że tata po prostu zdenerwował się sytuacją.
- W porządku – odparł tata. Zmarszczyłam brwi.
- Jego organizm walczy z lekiem – powiedziałam. –
Trevor, czy możesz podać mi fiolkę z eliksirem na zmniejszenie temperatury?
- Nie. – Trevor stał tuż za mną. – Jego organizm
walczy z rakiem, nie z lekiem.
Jego słowa wybrzmiały w pomieszczeniu. Odwróciłam
się do niego. Był spokojny i nie żartował. Nie wiedziałam jednak, czy powinnam
mu uwierzyć. Przygryzłam wargę.
- Jeśli nafaszerujesz go eliksirami, zniwelujesz
cały wpływ leku. – Trevor już siedział po drugiej stronie łóżka taty i chwytał
go za nadgarstek. – Ile mu podałaś?
- Pięć mililitrów.
Prychnął.
- Żartujesz? Potrzebuje dziesięciu.
Popatrzyłam na niego jak na wariata.
- Co? Chcesz podać mu dziesięć mililitrów TEGO?
Przecież jego organizm nie wytrzyma. Wszystko bardzo dokładnie sprawdziłam i
wyliczyłam odpowiednią dawkę…
- Panie Granger – Trevor nie patrzył już na mnie. –
Podam panu jeszcze raz taką samą porcję, dobrze? Wiem, że może pan mieć
wątpliwości, ale to ja opracowałem formułę eliksiru i musi pan uwierzyć mi na
słowo. Musimy działać szybko, uzupełniając dawkę.
Tata był zdezorientowany. Z jednej strony miał
człowieka, którego w ogóle nie znał, twórcę eliksiru, który mówił jedną rzecz,
z drugiej strony swoją córkę wykształconą na uzdrowiciela. Szukał u mnie
potwierdzenia, że może zastosować się do polecenia Trevora.
- Przecież jego organizm już świruje. Trevor, nie
wiem, czy to dobry pomysł.
- Inaczej eliksir nie zadziała tak, jak powinien. –
Chciałam mu wierzyć, ale miałam wątpliwości. Temperatura wciąż rosła. – Biorę
to na siebie. Przyrzekam ci, że wszystko będzie w porządku.
- Hermiono, co robimy? – dopytywał tata.
Choć moja świadomość zawęziła się do tych dwóch
osób, gdzieś za plecami słyszałam ciche, przestraszone łkanie mamy. Czułam też
obecność Lucy i Malfoya, choć nie potrafiłam ich zlokalizować.
- Grangina, ja bym mu uwierzyła – powiedziała cicho
Lucy. – Może i Trevor jest idiotą, ale przecież to on opracował formułę. Jest
dobry w eliksirach.
Malfoy pozostawał cicho. Wiedziałam, że jego zdanie nie
ma żadnego znaczenia, ponieważ totalnie się na tym nie znał, ale i tak
poszukałam jego wzroku.
- Uratowałaś mi życie – powiedział, kiedy sekundy
milczenia pomiędzy nami się przedłużały. - Jego życie też uratujesz.
Nie byłam tego taka pewna. Nie wszystkie istnienia da
się uratować.
- Hermiono – ponaglał Trevor. – Musimy to zrobić
teraz.
Zaryzykowałam i kiwnęłam głową. Nie chciałam na to
patrzeć, ale nie mogłam pokazać tacie mojego zwątpienia. Usiadłam koło niego,
chwytając go za rękę.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziałam
uspokajającym głosem. – Nie denerwuj się tym. Im mniej się denerwujesz, tym
lepiej. Pamiętasz, jak stresowałam się przed zagraniem Calineczki w wieku
sześciu lat?
Tata uśmiechnął się. Trevor podał mu kolejną dawkę,
a tata skrzywił się na jej smak.
- Byłam ubrana w przepiękną sukienkę, ślicznie
uczesana, potrafiłam wyrecytować tekst każdej z postaci bez zająknięcia. Tak
bardzo denerwowałam się, że coś pójdzie nie tak. Wtedy wziąłeś mnie na ręce i
powiedziałeś: „Hermionko, wierzę w ciebie i wiem, że wszystko będzie dobrze.
Ale jeśli coś się nie uda, pamiętaj, że to nic nie szkodzi i że i tak będziemy
cię z mamą bardzo kochać”. Wtedy pomyliłam się z tekstem, ale popatrzyłam na
ciebie i znalazłam w sobie siłę, żeby kontynuować i się tym nie przejmować. Nauczyłam
się determinacji, wytrwałości i tego, żeby się nie poddawać. I ty też się nie
poddasz, tatusiu, bo ja nad tobą czuwam. I zrobię wszystko, żeby cię ochronić.
I bardzo cię kocham. Wszystko będzie dobrze.
Kolejne godziny pamiętam jak przez mgłę. Trevor
uparcie zabraniał mi zbicia gorączki i ustabilizowania stanu taty. Czas mijał
na wymianie zimnych okładów, gaszeniu pragnienia i zapewnianiu, że wszystko
jest w porządku. Zagryzałam usta przy każdym spojrzeniu na parametry życiowe i
upewniałam się, że stan taty nie jest krytyczny i mogę powstrzymać się od
działania.
Po drugiej w nocy temperatura zaczęła spadać. Tata
spał od dawna, jego policzki były zaróżowione, czoło upstrzone kropelkami potu,
które z czułością ocierałam. Zmusiłam mamę do tego, żeby położyła się spać,
dając jej eliksir spokojnego snu i zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Ja i
Trevor nie ruszaliśmy się od łóżka taty, Lucy zniknęła w kuchni, przygotowując
jedzenie, którego nie tknęliśmy, a Malfoy… Właściwie nie wiedziałam, co się z nim
stało.
- W jaki sposób to działa? – spytał po wielu
godzinach, stając obok mnie przy łóżku.
- Przede wszystkim chodzi tu o wykorzystanie układu
immunologicznego jego własnego organizmu – wyrwał się z odpowiedzią Trevor. –
Mój lek wspiera i wzmacnia jego naturalne siły obronne, żeby organizm mógł sam
zwalczyć nieprawidłowości w mnożeniu się komórek nowotworowych. Nawet mugole
wpadli już na pomysł leków immunoekspresyjnych, ale nie posiadają takich
składników, na jakie my możemy sobie pozwolić.
Malfoy popatrzył na mnie w zmieszaniu.
- Immunoco?
Parsknęłam śmiechem po raz pierwszy od dłuższego
czasu.
- Wzmacniają odporność.
- I że jak to ma niby działać?
Trevor poprawił okulary. Szykował się na wykład.
- W organizmie każdego człowieka dochodzi do różnych
nieprawidłowości, ale nie u każdego automatycznie rozwija się nowotwór
złośliwy. Zdrowy, silny organizm potrafi często sam się obronić, stąd pomysł,
żeby zamiast działać na zmianie, wspierać odporność i pozwolić działać…
- Dobra, wystarczy, załapałem. – Malfoy uniósł rękę,
stopując potok słów wydobywający się z ust Trevora. – Brednie – mruknął cicho,
za co potraktowałam go kuksańcem w żebra.
- Nie dyskutuj z nauką.
- No, moi drodzy. – Lucy stanęła w drzwiach pokoju z
rękoma opartymi na biodrach. – Jedzenie cały czas na was czeka. Nie mówcie mi,
że nie jesteście głodni.
Lucy jako jedyna z nas nie wyglądała na zmęczoną.
Włosy Malfoya z godziny na godzinę były coraz bardziej potargane, oczy Trevora
podkrążone i czerwone. Nie nadawaliśmy się do spania, bo w Londynie dopiero
jedlibyśmy obiad. Mimo to czułam się wycieńczona.
- Idźcie – powiedział Trevor do mnie i Malfoya. – Ja
tu z nim posiedzę.
- Nie chcę zostawiać taty – zaprotestowałam.
Trevor był nieugięty.
- Popilnuję go i zawołam cię, gdyby cokolwiek złego
się działo. Możesz być spokojna.
Uwierzyłam szczerości w jego oczach i odetchnęłam.
Kiedy wstałam, zakręciło mi się w głowie, pewnie z tych wszystkich emocji,
zmęczenia i głodu. Malfoy poszedł w moje ślady.
- Hej, wszystko będzie dobrze – powiedział do mnie,
gdy ramię w ramię pokonywaliśmy schody.
Był ubrany w elegancką koszulę, której rękawy
podwinął aż do łokci. W ciepłej, domowej atmosferze wyglądał dziwnie nie na
miejscu, a równocześnie cholernie seksownie.
- Co ty tu właściwie robisz? – zadałam nurtujące
mnie pytanie.
- Przyjaciół nie zostawia się w potrzebie – odparł
enigmatycznie i wyprzedził mnie w drodze do kuchni. Obserwowanie jego pleców
zajęło mi dłuższą chwilę, zanim otrząsnęłam się z zamyślenia.
Przyjaciół.
* * *
Rano podaliśmy tacie kolejną dawkę, na którą jego
organizm znów zareagował gorączką, jednak nie tak gwałtowną i wysoką jak
wcześniej. Trevor powiedział, że to dobrze. Chciałam wierzyć mu na słowo,
ponieważ ponoć przeprowadzał już wstępne działania i znał przebieg leczenia.
Wciąż jednak pozostawałam nieufna. Jakby nie było tata to nie przedmiot badań,
a po prostu tata. Kiedy jego stan się unormował, Trevor dał się przekonać, że
potrzebuje trochę snu. Malfoy już dawno spał na kanapie w salonie. Mama wstała
i teraz to ona czuwała przy łóżku taty. Ja i Lucy zeszłyśmy do kuchni na kawę.
- Dobra, to teraz mów, co właściwie się stało –
nakazałam, mocując się z ekspresem. Lucy przysiadła na stołku i westchnęła.
- Trevor wyrwał mnie z łóżka z samego rana z wrzaskiem,
gdzie jest Hermiona. Przestraszył mnie na śmierć, myślałam, że coś ci się stało
– patrzyła na mnie z wyrzutem. – Do głowy by mi nie przyszło, że ukradniesz mu
eliksir, nad którym pracował w pocie czoła przez pół życia i który był jego
oczkiem w głowie, a później uciekniesz.
Potarłam w zmieszaniu twarz.
- Wiem.
- To nie w twoim stylu.
- Wiem.
Z każdym jej słowem czułam się coraz gorzej.
- Może wystarczyło trochę mocniej go przycisnąć.
Odwróciłam się od niej.
- Lucy, przecież wiem to wszystko. Po co mi to
mówisz?
- Bo… - Zastanawiała się chwilę. – Bo gdybyś
wtajemniczyła mnie w swoje plany, pojechałabym z tobą.
- Serio? – pisnęłam.
- Serio. Przecież się przyjaźnimy. Nie zostawiłabym
cię samej w takiej sytuacji. Dlatego jestem tutaj.
Pociągnęłam nosem. Ze wzruszenia już zdążyły
zaszklić mi się oczy.
- Och, chodź tutaj, głupolu – Lucy zamknęła mnie w
uścisku. Pachniała… no cóż, Lucy. Kiedy odsunęła się ode mnie, otarła
zwilgotniałe oczy, ja otarłam swoje. Zaśmiałyśmy się obie. Podałam jej kawę i
usiadłyśmy przy stole.
- No to co było dalej? – ponagliłam.
Zanim zaczęła mówić, upiła łyk.
- Mmm, dobra. Trevor doszedł do wniosku, że skoro
ukradłaś mu eliksir, wybrałaś się prosto do rodziców i chciał wydobyć ode mnie
ich adres. Powiedziałam, że gdzieś w Australii i nigdy tam nie byłam, i żeby
dał mi spokój.
- Nie uwierzył.
- No nie. – Wywróciła oczami. – Ale obstawiałam przy
swoim. Powiedział, że w takim razie znajdzie kogoś innego, kto może wiedzieć, i
żebym poszła się bujać, ale gorszymi słowami. Standard.
Milczała przez chwilę, pijąc kawę. Ponagliłam ją
gestem.
- No już mówię. Daj człowiekowi się dokofeinować.
Kilka godzin później wpadł w towarzystwie twojego szefa. Ponoć uznał, że on
może wiedzieć, gdzie mieszkają twoi rodzice, i chyba od słowa do słowa Trevor
powiedział mu o eliksirze, nie wiem czemu tak się skumplowali. W każdym razie wpadli
do mieszkania i osaczyli mnie we dwóch. Trevorem bym się nie przejęła, ale
Malfoy… - Wzdrygnęła się, a ja nie po raz pierwszy zaczęłam zastanawiać się, w
jaki sposób skorzystał z siły perswazji. Potrafił być dość niepokojący, jeśli
tylko chciał. – Malfoy zaczął podchodzić do mnie psychologicznie, nawet nie
jestem w stanie ci tego wszystkiego powtórzyć. Wzbudził we mnie poczucie winy,
świadomość powagi sprawy, i ogólnie jest mi strasznie głupio, że udało mu się
mnie nakłonić do wydania cię. Przepraszam. – Skrzywiła się.
Szturchnęłam ją łokciem.
- Potrafi być czarujący, co?
Skinęła głową.
- Merlinie, nawet nie wiesz jak! Jeszcze chwila i
skakałabym wokół niego jak tresowany piesek. – Pochyliła się do mnie. – Myślisz,
że posunął się do stosowania jakichś niecnych czarów?
- Jasne, to moja specjalność.
Obie podskoczyłyśmy na dźwięk głosu Malfoya, który bezszelestnie
wszedł do kuchni. Zupełnie jakby był u siebie w domu, dopadł do ekspresu i
zaczął komponować kawę. Wymieniłyśmy spojrzenia, kiedy stał do nas tyłem. Lucy
wywróciła oczami, ja wykrzywiłam się do jego pleców. Kiedy odwrócił się do nas,
obie byłyśmy skupione na swoich kubkach.
- Jakbyście mnie potrzebowały, będę w salonie –
oświadczył. – No wiecie. Tam, gdzie doskonale słychać każde wasze słowo.
Poruszał znacząco brwiami i wyszedł z kuchni.
- Nie musisz słuchać! – krzyknęłam za nim.
Odpowiedział mi śmiech.
- Ale jestem ciekawski. Myślisz, że co tu robię?
Znów się wykrzywiłam, wzbudzając tłumiony śmiech
Lucy. Ciekawski dupek.
Zdziwiło mnie przybycie Malfoya do rodziców Granger, jednak bardzo się cieszę, że się i nich pojawił, tak czy inaczej.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze cudowny. Czekałam na niego i wchodziłam tutaj tak naprawdę codziennie.. haha. Wybacz, że zostawię krótko komentarz, jednak bardzo się spieszę.
Czekam na kolejną część, pozdrawiam!
Dzięki nawet za krótki komentarz :)
UsuńBardzo mi miło, że aż tak się wciągnęłaś, żeby wchodzić codziennie :D Kurczę, teraz będziesz musiała czekać znowu trzy tygodnie na nowy rozdział, aż czuję się winna.
Pozdrawiam!
Wow, no powiem, że zupełnie się tego nie spodziewałam! Super. Nie sądziłam, że ten wątek z chorobą ojca będzie tak pasjonujący, ale czytało się jednym tchem. Mam nadzieję, że wszystko się uda i tata wyzdrowieje. W ogóle sama historia z Trevorem jest moim zdaniem bardzo dobra. Ciekawa jestem tylko co Astoria powie na tą "nagłą delegację" męża :p
OdpowiedzUsuńJa też nie sądziłam, że ten wątek będzie pasjonujący, ale zrobiłam co w mojej mocy :D
UsuńOj tam Astoria, kogo ona obchodzi :D
No, a całkiem sporo masz tej mocy :p
UsuńWiesz, wydawało mi się, że Dracona trochę obchodzi xD A Hermionę to już w ogóle. Zdaję się, że Astoria powinna spędzać jej sen z powiek :p (tzn. wiadomo, nie teraz, bo teraz do najważniejszy jest ojciec!)
Tak bardzo czekam na jakaś akcje miedzy Draco a Hermioną, że aż mną trzepie xdd
OdpowiedzUsuńOch, ojej. No to chyba muszę się streszczać, co? :D Spokojnie, już całkiem niedługo :)
UsuńAż się troszkę wystraszyłam widząc początek :D. Oczywiście, nie mam za złe Trevorowi, że tak się zdenerwował, bo w końcu, kto by w takim momencie zachował spokój? Mimo to uważam, że Hermiona dobrze postąpiła, ratuje swojego ojca, to najważniejsze.
OdpowiedzUsuńMoment, w którym oznajmnia rodzicom, że ma lekarstwo bardzo mnie wzruszył, zwłaszcza zdrobnienie "tatusiu". Hermiona jest w końcu dorosłą kobietą i w jej ustach to brzmi nieco dziwnie, ale mi wyjątkowo się spodobał ten zabieg. Ukazuje Hermionę, jako dziecko, zranione, bezsilne, zrozpaczone dziecko, bojące się o ojca. Pięknie przedstawione! :)
Cieszy mnie również, że oprócz Trevora pojawili się też Draco i Lucy. Oni są wielkim wsparciem dla Miony. Ach, zapomniałabym, cudowny moment, w którym Draco wyjaśnia, dlaczego również przyjechał. Jego słowa, że nie zostawia się przyjaciół w potrzebie bardzo poruszyły moje serce :).
Mam wielką nadzieję, że ostatecznie tata Hermiony wygra walkę z rakiem, szczerze mówiąc nieco spanikowała, gdy zaczął mieć gorączkę. Zaniepokoił mnie ten fakt i całe szczęście, że wtedy był już Trevor, który pomógł Herm zapanować nad sytuacją, zwiększając dawkę.
I nie mogę nie wspomnieć o końcówce, która była jednocześnie słodka i zabawna! :)
Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością!
Pozdrawiam serdecznie,
Charlotte Petrova
wschod-slonca-dramione.blogspot.com
Hm... Myślę, że nie ma dobrego wieku na przestanie mówienia "mamusiu" czy "tatusiu". Oczywiście bez przesady, to nie może być stałe określenie, bo brzmi dziwnie i infantylnie, ale od czasu do czasu - czemu nie? Zwłaszcza jak się kogoś bardzo mocno kocha.
UsuńRozdział na dobrą sprawę nie chciał się skończyć. Mogłabym go pisać i pisać, ale nagle zorientowałam się, że przekroczyłam już dawno magiczną dziesiątą stronę (takie mam założenie, że mój rozdział nie może być krótszy). Mam wrażenie, że ostatecznie mało się w nim dzieje, jest za krótki, a równocześnie przecież nie jest! W każdym razie na pewno w następnym ten wątek będzie pociągnięty, bo temat jeszcze nie jest wyczerpany i mam kilka pomysłów, które się "nie zmieściły".
Pozdrawiam serdecznie :)
o matko i córko! dopiero w grudniu? ;(
OdpowiedzUsuńNo :( Rozprasza mnie mnóstwo rzeczy przy pisaniu, magisterka, zbliżające się zaliczenia, projekty. Miałam zamiar przyspieszyć tempo, ale na razie się nie da.
Usuńah magisterka kiedy to było ;) na magisterke jest jeden sposób: usiąść i napisać (nie spać, nie jeść, pić dużo kawy) mi zajęło 72h ;) a później można już spokojnie zająć się tym co człowiekowi sprawia przyjemność ;) Już nie marudzę i cierpliwie czekam. Podziwiam cię za spójność fabuły widać, że masz wszystko przemyślane, a nie tylko wypluwasz pomysły na papier bez składu i ładu.
UsuńHejo hejo :D
OdpowiedzUsuńTrafiłam na Twojego bloga przez przypadek i nie żałuję. Pochłonęłam wszystkie rozdzialy w jeden dzień i teraz z niecierpliwością czekam na następny. Historia świetna, sam pomysł jest calkiem zacny, a postacie kanoniczne, co tylko dodaje uroku. Piszesz genialnie! Z przyjemnością zaznaczam to opowiadanie jako jedne z najlepszych, a do rozdziałów jeszcze niejednokrotnie będę wracać. Muszę Cię pochwalić za tytuł opowiadania, jak i podtytuły rozdziałów. niby proste, a aż oniemiałam, gdy dotarlo do mnie jak wielką posiadasz wyobraźnię. To się chwali.
Sama historia cudeńko - tylko błagam niech Astoria nie będzie w ciąży! To wszystko skomplikuje, a i bez tego panna Granger pewnie ma ochotę rwac sobie włosy z głowy.
Kocham Dracona miłością wielką, bezgraniczną i niepojętą, dlatego też nie będę się o nim wypowiadać, żeby przynajmniej nie wyjść na całkowitą psychofankę. Wystarczy, że znasz ogólny zarys mojego... problemu.
Całkowicie rozumiem postępowanie Hermiony w stosunku do kradzieży leku. Chociaż jej występek nie jest godny pochwalenia, to z pewnością zrobiłabym tak samo. Twoje opisy taty Hermiony i tego jak walczy z chorobą, żartując, nie poddajac się, a jednocześnie widząc w lustrze, jak bardzo się zmienił... Ehhh... piękne. I tylko tyle mogę w tej chwili napisać, bo osobiste wspomnienia za bardzo nękają, bym mogla zignorować te głupie łzy, które, odkąd zaczęłam ten temat, nieudolnie cisną mi się do oczu. W każdym bądź razie trzymam kciuki za to, by chociaż jej tata przeżył.
Piszesz znakomicie i właśnie zyskałaś stałą czytelniczkę.
powodzenia, Iva Nerda
kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com
Ojej, dziękuję bardzo :) Zajrzałam do Ciebie na szybko i obiecuję, że jeszcze tam wrócę, przeczytałam kawałeczek i podoba mi się Twój styl pisania.
UsuńOch, hm, ja też mam... problem... z Draco. Dlaczego on musi być w każdym moim opowiadaniu? Jeszcze nigdy nie napisałam niczego bez niego. Nawet wciął mi się w moją (nienapisaną jeszcze) historię, która miała dotyczyć tylko Ginny i Harry'ego, no bezczelny! Musiałam zmienić całą koncepcję.
Przykro mi, że doprowadziłam Cię do łez. Nie mam pojęcia o Twoim życiu i nie chcę wypowiadać głupich frazesów "będzie dobrze". Po prostu przykro mi. I trzymam kciuki, żeby czas zaleczył rany (choć blizny pozostają...). I płacz, jeśli przynosi ci to ulgę, masz do tego prawo :)
Pozdrawiam serdecznie
24 year-old Community Outreach Specialist Hedwig Kleinfeld, hailing from Laurentiens enjoys watching movies like Donovan's Echo and Nordic skating. Took a trip to Works of Antoni Gaudí and drives a Ferrari 400 Superamerica. odwiedz strone tutaj
OdpowiedzUsuń