Czasem w życiu jest tak, jakby
kolejne dni mijały powoli, z wielkim trudem. Tak naładowane obciążeniem, że
wydaje się, jakby minęły miesiące. Przepełnione ciężką pracą, stresem,
przemęczeniem. Miałam wrażenie, że to się nigdy nie skończy.
Aż nagle wszystko przyspieszyło.
Nie wiedzieć kiedy, życie zaczęło mknąć w szaleńczym tempie. Najpierw huczna
premiera Stratusa 2006. Liczne spotkania, bankiety, konferencje, wywiady, akcje
promocyjne. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do towarzystwa Malfoya, że kiedy
przychodził wolny weekend, dziwnie czułam się bez niego. W ostatnią sobotę
wybrałam się na zakupy i przyniosłam do mieszkania Lucy parę rzeczy, których
ciągle nie miała czasu kupić – zasłonki do sypialni, o których mówiła mi od
roku, półkę na książki do salonu, różne pojemniczki do kuchni, nowe ręczniki do
łazienki. W strategicznym miejscu salonu umiejscowiłam fikusa. Od razu zrobiło
się przytulniej. W ten weekend wysprzątałam wszystko na błysk i nawet upiekłam
ciasto. Wszystko to tylko po to, żeby znaleźć dla siebie jakieś zajęcie.
- Naprawdę potrzebujesz faceta. -
Lucy pokręciła głową już od drzwi, kiedy przywitałam ją z moim wypiekiem w
dłoni. - Nie rozumiem, co ci nie pasuje w Stanie, jest naprawdę uroczy i…
Podczas gdy wychwalała jego
zalety, ja się wyłączyłam. Owszem, zgodnie z wolą Lucy poznałam Stana. Ale nie
urzekł mnie swoją osobą. Wydawał się kolejnym, tępym mięśniakiem, którego
jedyną ambicją było osiągnięcie wymarzonej sylwetki. Totalnie nie potrafił rozmawiać
ze mną na poziomie – o życiu, literaturze, sztuce czy czymkolwiek innym.
A może po prostu nie chciałam dać
mu szansy. Mogłam być trochę zbyt naburmuszoną zołzą, nie dającą mu dojść do
słowa. Już na starcie był przegrany. Wszystko to kwestia nastawienia.
Lucy umówiła się na randkę z
Adamem. Kibicowałam jej, ale gdzieś w podświadomości czaiła się obawa. Lucy
miała tendencję do pakowania się w nieodpowiednie związki. Adam wydawał się być
w porządku, ale z drugiej strony Daniel też nie wyglądał na takiego bydlaka,
jakim się okazał. Lucy nie przyznała mi się wcześniej, że do tej pory potrafi
ją nachodzić i domagać się spotkania. Dowiedziałam się dopiero wtedy, gdy
otworzyłam drzwi i zastałam go w progu. Wygarnęłam mu dobitnie, co o nim myślę
i co z nim zrobię, jeśli nie zostawi jej w spokoju, a następnie zatrzasnęłam
drzwi przed nosem. A na Lucy nawrzeszczałam, że o niczym mi nie powiedziała. Od
jakiegoś czasu był z nim spokój.
- Którą mam założyć? - Lucy w
jednej ręce trzymała obcisłą, czerwoną kreację z głębokim wycięciem na plecach,
jakby przeznaczoną wprost na czerwony dywan, a w drugiej klasyczną małą czarną.
Wskazałam na tą drugą bez słowa. Lucy skrzywiła się. - Kurczę. Wiedziałam, że
to powiesz. Po co cię pytałam?
- Bo w głębi duszy wiesz, że mam
rację.
W czerwonej sukni wyglądałaby
bosko. Wydawała się w niej wyższa, niż była w rzeczywistości, poza tym ten
kolor pięknie współgrał z jej gęstymi, kasztanowymi włosami. Gdyby zaczesała je
na bok, wyglądałaby jak prawdziwa diva.
Ale to tylko randka, a nie
okładka gazety.
- Nie chcesz chyba zbyt dużo mu
naobiecywać od samego początku? - Uniosłam brwi. Lucy westchnęła.
- Oj przecież wiem, że masz
rację. Ale ten czarny kolor jest taaki nudny.
Machnęłam różdżką. Kilka sekund i
czerń zamigotała, zaczęła blaknąć, i zamieniła się w najczystszą biel.
- Nie dziękuj – powiedziałam,
kiedy w zdumieniu podziwiała nowe wydanie swojej sukienki.
- Ale… teraz nie pasują mi żadne
buty!
Poleciała do szafy, by przejrzeć
swoją pokaźną kolekcję. Stanęłam za jej plecami.
- Weź te czerwone – doradziłam. -
Zamiast czerwonej sukienki. I czerwona szminka.
- Będę w nich za niska.
Popatrzyłam na nią z
niedowierzaniem.
- Przecież Adam widział cię w
butach sportowych. Przestań z tym swoim kompleksem, nie jesteś aż tak niska.
Lucy posłała mi z dołu mordercze
spojrzenie.
Kiedy wyszła na swoją randkę,
poczułam się naprawdę samotna. Usiadłam w fotelu z kieliszkiem czerwonego wina
i zagapiłam się w ścianę. Wciąż powracało do mnie to głupie uczucie bezsensu,
poczucie, że moje życie zmierza donikąd. Hermiona Granger, lat dwadzieścia
sześć. Singielka, mieszka u przyjaciółki, pracuje jako asystentka Draco
Malfoya. W wolnym czasie gapi się w ścianę i sączy wino. Idealnie.
Użalałabym się tak nad sobą przez
cały wieczór, gdyby nie nagły i niespodziewany odgłos klucza wkładanego do
zamka. Odstawiłam lampkę wina i powoli wstałam w fotela. To za wcześnie na
powrót Lucy, chyba że Adam okazał się totalnym frajerem. Ścisnęłam różdżkę i
zrobiłam kilka kroków, tak by widzieć dobrze przedpokój. Drzwi otworzyły się i
w pierwszej chwili miałam zamiar zaatakować mężczyznę, który się w nich
pojawił, ale powstrzymałam się w samą porę.
- Trevor? - spytałam.
Znieruchomiał, przyglądając się
mi, jakby mnie nie poznawał. Wyglądał na nie mniej zdziwionego ode mnie i wcale
go za to nie winiłam. To w końcu było jego mieszkanie.
- Hermiona.
Odwrócił wzrok, zamknął za sobą
drzwi. Unikaliśmy siebie jak ognia, a teraz staliśmy naprzeciwko siebie w małej
przestrzeni mieszkania.
Wyglądało na to, że brat Lucy
znów pojawił się bez zapowiedzi. Chwilę później dotarło do mnie, że to również
jego mieszkanie, i że może mnie stąd wywalić. Przez kilka głośnych uderzeń
serca opanowywał mnie niepokój. Nie miałam dokąd pójść.
Trevor wciąż unikał mojego
wzroku. Nie był zbyt podobny do Lucy – wysoki, dość szczupło zbudowany, o
miłej, przyjaznej twarzy mugolskiego informatyka okraszonej okularami. Miał
takie same jak ona oczy, szarozielone, a także kasztanowe włosy, i może podobny
kształt nosa, na tym jednak podobieństwa się kończyły.
Po rozwodzie z Ronem przez
dłuższy czas nie mogłam się otrząsnąć. Byłam wtedy w prawdziwej rozsypce, w
pewnym momencie rozważałam nawet samobójstwo. Wiedziałam jakie eliksiry należy
ze sobą zmieszać, by odejść w możliwie jak najmniej bolesny sposób. Wystarczyło
tylko wypić. To tak bardzo kusiło.
Lucy poznałam właśnie w tym
najgorszym momencie mojego życia. To ona sprawiła, że zapragnęłam znów żyć. Ale
to Trevor otarł moje łzy po Ronie. Może było na to jeszcze za wcześnie. Może
dlatego nam nie wyszło. A może po prostu nie byliśmy sobie pisani. Było mi
szczerze przykro z tego powodu. Trevor to w gruncie rzeczy dobry facet, mądry,
zdolny i ambitny, a przy tym naprawdę potrafił słuchać. Świetnie nam się ze
sobą rozmawiało, ale poza tym jako para nawaliliśmy na całej linii.
Teraz patrzyłam na niego.
Przypomniałam sobie jego pocałunki, dotyk jego dłoni, całą tę bliskość, którą
kiedyś dzieliliśmy, i nie poczułam nic. No może oprócz wstydu.
- Gdzie Lucy? – spytał Trevor,
zaglądając mi przez ramię do pokoju.
- Lucy… umm… jest na randce. A ja
tak jakby… tak jakby tu mieszkam.
Popatrzył tylko na mnie, jakbym
powiedziała „fizyka kwantowa”, pojęcie całkowicie obce czarodziejom, mruknął
„aha” i zniknął w swoim pokoju razem z dużą podróżną torbą. Przez kilka sekund
patrzyłam na zamknięte drzwi, możliwe że z otwartymi ustami, a później
odwróciłam się i wróciłam do mojej lampki wina.
Przez najbliższe dni mogło być
trochę niezręcznie.
*
* *
Lucy wróciła wcześniej niż się
spodziewałam, ale promieniowała szczęściem, co uznałam za dobry znak. Cichutko
zdjęła buty, chwyciła je w ręce i na paluszkach mijała salon.
- Jeszcze nie śpię –
powiedziałam. Siadając na kanapie, podciągnęłam pod brodę kołdrę.
- Och. – Lucy podeszła do mnie,
machając po drodze różdżką w stronę światła. Zmrużyłam oczy i zamrugałam. –
Och, Grangina, jak dobrze!
Usiadła energicznie, aż sprężyny
wybiły mnie do góry. Pachniała perfumami wymieszanymi z alkoholem. Oczy jej
błyszczały.
- No i? – spytałam.
Przygładziła włosy, celowo
odkładając moment odpowiedzi, po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Było cudownie. Najpierw
poszliśmy na kawę i ciasto i rozmawialiśmy. Dużo rozmawialiśmy. A ja jak głupia
nie mogłam się przestać śmiać i tylko ciągle chichotałam i chichotałam. –
Zaśmiała się nerwowo, jakby dla zobrazowania. Rzeczywiście nie brzmiało to
najlepiej. – Później spacer. Spacer też był super. To znaczy… tylko
spacerowaliśmy. Ale i tak…
Wysłuchałam do końca relacji Lucy
z całego wieczoru, przytakując w odpowiednich momentach, reagując „och”, „aha”,
„o!”. Cała jej wypowiedź sprowadzała się do stwierdzenia: „Adam jest super”.
Wyglądała na wniebowziętą.
- Wyglądasz na szczęśliwą –
powiedziałam z uśmiechem.
- I to jeszcze jak! –
przytaknęła. Machinalnie sięgnęła po niedokończony przeze mnie kieliszek wina
stojący na szafce, i wypiła jego zawartość jednym haustem. – Adam jest taki
kulturalny. Nie to co Daniel. Przepuszczał mnie we wszystkich drzwiach, odsunął
mi krzesło, podał mi płaszcz, nie zaczął jeść, póki nie zrobiłam tego pierwsza…
Hermiona, jak ja mogłam coś w nim widzieć?
Popatrzyłam na nią
nierozumiejąco. Wypite do tej pory wino i późna pora stępiły mój intelekt.
- Hę?
- W Danielu. Co ja widziałam w
Danielu? Zdradzał mnie raz za razem, bez zastanowienia, jakby to było takie
proste, jakby każdy tak robił. „To nie tak jak myślisz”. A niby jak? A ja mu
wszystko wybaczałam. – Roześmiała się gorzko. – Jaka ja byłam głupia! On się
nigdy nie zmieni, prawda? Ale poza tym… poza tym taki idealny facet, tak dobrze
się przy nim czułam. Tak się łudziłam, że naprawdę mu na mnie zależy, że
specjalnie dla mnie stanie się… - Wzruszyła ramionami. – Nie wiem. Kimś innym.
Jej dobry nastrój prysnął.
Sięgnęła po butelkę wina, chwilę szamotałą się z korkiem, a później, nie
kłopocząc się nalewaniem do kieliszka, przystawiła butelkę do ust i przechyliła
ją. Obserwowałam to w zamyśleniu.
- Trevor wrócił.
Lucy zakrztusiła się. Zaczęła
kaszleć i prychać, wytrzeszczając na mnie oczy.
- A… ale… - Spojrzała szybko w
stronę drzwi do jego pokoju. – Kiedy?
- Bo ja wiem? Dwie godziny temu?
- I mówisz to tak spokojnie?
Ziewnęłam. Lucy wyglądała, jakby
coś rozważała. W końcu zerwała się z kanapy i nadal z butelką w ręku załomotała
do drzwi brata.
- Trevor! Wiem, że nie śpisz!
Otwieraj! – Kolejna seria uderzeń. Trevor otworzył z rozmachem drzwi, butelka w
niewyjaśniony sposób znalazła się w pobliżu jego głowy. Szybkim ruchem porwał
ją z rąk Lucy.
- Cześć siostrzyczko, mi też miło
cię widzieć.
Pociągnął zdrowy łyk i skrzywił
się.
- Tanie wino. Naprawdę, chyba
poznałaś się już trochę na alkoholach w tym twoim barze?
„W tym twoim barze”? Och, Trevor
nawet nie wiedział, jak ogromny błąd popełnił. Lucy zapowietrzyła się.
Obserwowałam, jak kolory na jej twarzy zmieniają się w coraz intensywniejszy
róż.
- Nic ci do tego, że jestem
barmanką! – wybuchła. – Przynajmniej mam pieniądze na te twoje głupie pożyczki.
A przy okazji, kiedy masz zamiar oddać mi moje dziesięć tysięcy?
Dziesięć tysięcy galeonów… To
przecież… wow. Mnóstwo pieniędzy. Lucy nie wspomniała mi, że Trevor wisi jej aż
tyle. Ale nie dziwiło mnie to. Gdyby tak poskładać wszystkie drobniejsze sumki,
które pożyczał od niej praktycznie co miesiąc przez lata, rzeczywiście dziesięć
tysięcy nie wydawało się przesadą. Tym co bardziej mnie zdziwiło, był fakt, że
Lucy wszystko wyliczyła. Nie sądziłam, że jest świadoma tego, ile wydaje na
brata i jego „hobby”.
- Tak się składa, że, do twojej
świadomości, stworzyłem coś, co niedługo wstrząśnie światem.
- Aha, akurat.
- I tak, będą z tego pieniądze.
Więc dostaniesz swoje dziesięć tysięcy i nie musisz mi tego wypominać.
Trevor jeszcze nigdy wcześniej
nie powiedział, że coś ukończył. Ciągle tylko powtarzał, że nad czymś pracuje,
że ma nowe pomysły, że nic jeszcze nie jest pewne. Dlatego może Lucy pozostała
sceptyczna i mruczała pod nosem na temat nieodpowiedzialności brata, ale ja
spojrzałam na niego całkowicie rozbudzona. Coś w jego twarzy powiedziało mi, że
mam rację. Uniosłam dłonie do ust.
- O mój Boże. – Nawet nie
zarejestrowałam, jak to się stało, że stoję koło nich w piżamie w jaskółki. –
Wymyśliłeś, jak skończyć ten eliksir.
Lucy i Trevor popatrzyli na mnie,
jakby dopiero zdali sobie sprawę z tego, że również jestem w mieszkaniu.
- Wytworzyłeś go, prawda? I masz
zamiar zgłosić to w Ministerstwie. Dlatego przyjechałeś.
Trevor powoli skinął głową.
Patrzyłam na niego jak oczarowana. Nie mogłam w to uwierzyć. Tyle lat pracy i
nareszcie mu się udało.
- O czym wy w ogóle mówicie? –
Lucy sięgnęła do butelki trzymanej przez Trevora i wyrwała mu ją z ręki.
Machnęła nią w moją stronę. – Hermiona? Mów.
Ale odezwał się Trevor.
- Chodziło o sproszkowany róg
jednorożca, tylko to. Jak mogliśmy na to nie wpaść?
Swojego czasu próbowałam pomóc
Trevorowi z eliksirem, ale ten nie chciał działać poprawnie. Miał prawdziwą
obsesję na jego punkcie. Ja odpuściłam za wcześnie, spisując go na straty. Nie
wierząc w Trevora.
- O mój Boże – powiedziałam tylko
znowu. Wzięłam butelkę od Lucy i pociągnęłam zbyt duży łyk. Zapiekło mnie w
gardle.
- O co chodzi? – dopytywała Lucy.
Przekazałam butelkę Trevorowi i teraz on się napił.
- Tyle lat kręcenia się w kółko.
Tyle niepowodzeń, tyle kosztów. I wreszcie sukces.
- Jesteś pewny? Nie ma żadnych
skutków ubocznych? I to na pewno działa?
- Tak, tak i tak. Przeprowadziłem
długofalową symulację. Wszystko jest w porządku. Nadal w to nie wierzę, ale…
- Udało ci się.
- Hej! – Lucy zaczynała się
niecierpliwić, ale nie zwracaliśmy na nią uwagi. Przekazywaliśmy sobie wino i
popijaliśmy po trochu.
- W takim razie musisz jak
najszybciej to opatentować.
- I wprowadzić na rynek.
- Jezu.
Lucy wyrwała nam z rąk butelkę,
która była już pusta.
- Halo! Skupcie się na mnie! O
czym wy, na galopujące gargulce, gadacie?
- O lekarstwie na raka –
powiedzieliśmy równocześnie.
- Aha. – Najwyraźniej nie
zrozumiała powagi sytuacji. – Myślałam, że chodzi o jakiś hipernowoczesny
wynalazek, który sprawi…
- Nie, Lucy, nie rozumiesz –
przerwałam jej. – Nie ma lekarstwa na raka. Nie wiesz, jaki to problem dla
mugoli. My, czarodzieje, potrafimy się uporać całkowicie z rakiem we wczesnym
stadium, jesteśmy skuteczniejsi od mugolskich lekarzy w leczeniu bardziej
zaawansowanych stadiów, ale nie stuprocentowo. Dla czarodziejów jest to okrutna
i zdradziecka choroba, ale nie tak popularna jak wiele innych. Nie rozumiesz
tego.
- To mi to wytłumacz –
zdenerwowała się Lucy. Miała do tego prawo, a ja nie mogłam zebrać myśli.
Potarłam czoło.
- To kamień milowy w medycynie.
To… to naprawdę wiele zmienia. Dla czarodziejów. Ale...
- Dla mugoli to zmienia wszystko
– podpowiedział Trevor.
- No dobrze. – Lucy przekładała
butelkę z ręki do ręki. – Załóżmy, że zgłosisz ten eliksir w Ministerstwie,
opatentujesz go i zaczniesz produkcję na szerszą skalę. Ale, do cholery, jak
chcesz go wcisnąć mugolom? Ze sproszkowanym rogiem jednorożca? Oszalałeś?!
- Lucy… - Nie wiedziałam, jak to
powiedzieć. Przygryzłam wargę. – Mój tata ma raka.
Zamrugała.
- Ale nic mi nie mówiłaś.
Westchnęłam. Nikomu o tym nie
mówiłam. Mój tata był mugolem, a ja leczyłam go jak czarodzieja. Nikt nie mógł
się o tym dowiedzieć, bo groziły mi poważne tarapaty. Spowolniłam
rozprzestrzenianie się choroby, ale została wykryta zbyt późno. Już pogodziłam
się z tym, że nigdy tak naprawdę go nie uleczę, nawet pomimo mnóstwa galeonów
wydanych na najlepsze specyfiki. Jego mugolscy lekarze byli przekonani, że to
sprawa jedynie cudu, że tato jeszcze żyje i nieźle się trzyma, i nie dawali mu
większych szans.
- Wiedziałeś? – Lucy popatrzyła z
wyrzutem na Trevora. – Wiedziałeś, że jej tata jest chory?
- Nie musisz się powtarzać. –
Popatrzył na mnie, szukając przyzwolenia.
- Wiedział. – Zdjęłam z niego
odpowiedzialność odpowiedzi i przyjęłam zdenerwowanie Lucy na siebie. – Głównie
dlatego tak bardzo zaangażował się w ten projekt. Ale myślałam, że dawno dałeś
sobie spokój – zwróciłam się do Trevora.
Pokręcił głową.
- Ja tak łatwo nie odpuszczam.
To też pamiętałam. Złamałam mu
serce, a on dalej próbował przekonać mnie do zmiany zdania. Potraktowałam go
naprawdę podle. Wstyd mi było za samą siebie.
Popatrzyłam mu głęboko w oczy.
- Dziękuję, Trevor.
Piżama w jaskółki wydała mi się
nagle dziwnie niestosowna, choć zakrywała mnie od szyi do stóp. Nawet pomimo
tego, że Trevor widział mnie już nago i był to drugi i ostatni jak do tej pory
mężczyzna. Nikomu innemu przed Ronem czy po Ronie nie pozwoliłam się rozebrać.
No cóż, próbowałam z Frederico we Włoszech, ale Malfoy…
Myślenie o łóżku i wtrącenie do
tego Malfoya nie było dobrym pomysłem. Czułam, że zaraz wybuchnie mi głowa.
Skupiłam się na stojącym przede mną mężczyźnie.
Byłam beznadziejna. Trevor
skończył lekarstwo. Oczywiście, że dużą rolę odegrała tutaj jego ambicja, upór
i chęć niesienia pomocy światu, ale… zrobił to też dla mnie. Nadal patrzył na mnie
z lekkim wyrzutem, ale i nadzieją. Możliwe, że już mu przeszło, ale coś mówiło
mi, że nie do końca się ze mnie otrząsnął.
Jakże to byłoby proste związać
się z Trevorem. Ale po prostu nie potrafiłam go pokochać. Nikt nie powinien być
zmuszany do miłości. Nawet jeśli wydaje się to właściwe.
*
* *
- Potrzebuję kilka dni wolnego –
wypaliłam, ledwo weszłam do gabinetu Malfoya. Podniósł głowę znad swoich
papierów i pociągnął łyk kawy, którą przygotowałam mu wcześniej. Przywołał mnie
ruchem ręki.
- Kiedy?
Zamknęłam dokładnie drzwi za sobą
i umościłam się w krześle naprzeciwko niego.
- W przyszłym tygodniu. Muszę
pojechać do Australii.
Jego mina mówiła mniej więcej: „A
po jaką cholerę ktoś chciałby jechać do Australii?”.
- Do moich rodziców –
podpowiedziałam.
Uniósł brwi.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że
mamy teraz urwanie głowy?
- To dla mnie bardzo ważne. –
Popatrzyłam na niego błagalnie. Wyglądał na nieugiętego, ale potem westchnął.
- Masz na mnie zły wpływ –
powiedział. – Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, nawet bym się nie
zastanawiał nad tak absurdalnym pomysłem. Nie teraz.
- Proszę.
Popatrzył na mnie z wyrzutem.
- Dobrze. Ale w zamian za to ty
pojedziesz ze mną na Malediwy.
- Na Malediwy? – Parsknęłam. – A
co za interesy załatwia się na Malediwach?
- Zobaczysz.
- To polecenie służbowe?
Skinął głową.
- No to chyba nie mam wyjścia,
prawda?
- Nie masz.
Prawie się uśmiechnął. Miło było
patrzeć na niego, kiedy jego twarz nie wykrzywiała się w wiecznym grymasie. Był
jakiś taki pogodniejszy, szczęśliwszy, spokojniejszy.
- O co chodzi? – Pochyliłam się w
jego kierunku, zaglądając mu w oczy.
- Niby z czym?
- Jesteś jakiś taki… inny. Och. –
Coś przyszło mi do głowy. – Czy Astoria jest…?
- Prawdopodobnie.
Cieszyłam się jego szczęściem.
Naprawdę. Tylko że zrobiło mi się jakoś tak smutno i coś zakłuło mnie boleśnie.
- Ojej. No to moje gratulacje.
Jej! Będziesz tatą! – Próbowałam wykrzesać z siebie entuzjazm i zabrzmiało to
dziwnie sztucznie. Malfoy uśmiechnął się, tym razem szeroko. – Ale poczekaj.
Dowiadujesz się o czymś takim i zabierasz mnie na Malediwy?
- Astoria jest teraz bardzo
delikatna. Nie może ze mną jechać.
Prychnęłam.
- Na pewno się ucieszy, jak
zakomunikujesz jej, że jedziesz ze mną.
- To co mam robić, zostać?
Przecież to śmieszne.
No tak. Popatrzyłam na jego
szczerze oburzoną minę i zastanowiłam się nad jego priorytetami. Było mi
naprawdę żal Astorii. Czy on w ogóle to z nią konsultował?
- Chcę się z nią spotkać –
wypaliłam, zanim zdążyłam dobrze to przemyśleć. Idiotka z ciebie, Hermiono, zganiłam się szybko.
- Co?
- Chcę się z nią spotkać. Przekaż
jej to. Niech wskaże termin i miejsce, dostosuję się.
- Granger, a po jaką cholerę ty
masz się z nią spotykać?
Zacisnęłam usta.
- To sprawa między kobietami. Nie
zrozumiesz tego.
Coś wesołego zalśniło w jego oczach.
- No tak, bo jestem mężczyzną i
nic nie rozumiem. Za kogo ty mnie masz, Granger? Za jakiegoś totalnego
półgłówka? Słuchaj… - zawahał się. – Astoria ma to gdzieś, rozumiesz? Nie
obchodzi jej to, że przez jej głupie fochy muszę pojawiać się sam w towarzystwie
i ma głęboko w poważaniu to, że zamiast niej zabieram ciebie. Jesteś moją
asystentką, a ona mi ufa. Poza tym przypomniałem jej, że to ty uratowałaś mi
życie. Jest ci bardzo wdzięczna i nie ośmieli się powiedzieć złego słowa na
twój temat. Więc przestań wynajdywać problemy tam, gdzie ich nie ma.
Otworzyłam usta, by się bronić,
ale żaden sensowny argument nie przychodził mi do głowy, więc je zamknęłam.
Malfoy ochłonął trochę i ściszył głos.
- Tylko winny się tłumaczy. Masz
mi coś do powiedzenia, Granger? Pałasz do mnie sekretnym, żarliwym uczuciem?
Wyjaśnijmy to może tu i teraz.
- Jasne, oszalałam na twoim
punkcie – mój głos był lodowato jadowity. Nie sądziłam, że potrafię coś takiego
z siebie wykrzesać. Prawie trzęsłam się z zimnej furii. – Planuję spotkać się z
Astorią, porwać ją i zamknąć w lochach i dobrać ci się do majtek.
- Urocza wizja, Granger.
Uniosłam wysoko głowę.
- To nie miał być żart. To w
ogóle nie jest śmieszne.
- Owszem, jest. Czerwienisz się.
Na
pewno nie z tego powodu, co ci się wydaje. Byłam
wściekła. Nie potrafił przejąć się na poważnie swoją ciężarną żoną. Nie
rozumiał zupełnie tego, jak to wygląda. A ja nie rozumiałam, dlaczego jestem aż
tak bardzo zraniona. Nie miałam monopolu na Malfoya. I wcale nie chciałam go
mieć. Tylko to wszystko było takie pokręcone.
- Ciąży mi ta sytuacja –
przyznałam. – Mam wrażenie, że to niewłaściwe.
- Nie robimy nic niewłaściwego,
Granger. Jesteśmy przyjaciółmi. Przestań się głupio zadręczać. To, że tobie i
Wieprzlejowi nie wyszło, nie znaczy, że wszystkie małżeństwa się rozpadną.
- A myślałam, że dorosłeś –
westchnęłam.
- No właśnie, a co takiego się
stało? – Zobaczyłam błysk zainteresowania. – Dlaczego się rozwiedliście? Jakieś
problemy z zaufaniem? Dlatego próbujesz to przenieść na moje małżeństwo i
zrobić z Astorii zazdrosną furiatkę?
Nie chciałam o tym myśleć, a już
na pewno zwierzać się Malfoyowi. Zwłaszcza, gdy ujmował sprawy w ten sposób.
To, co mówił, było wredne, choć wiedziałam, że nie miał na celu ataku w moją
stronę.
- Ciekawość to pierwszy stopień
do piekła, szefie. I kto teraz się bawi w psychologa? Lepiej daj sobie spokój.
Zaczęłam podnosić się z krzesła.
- Siadaj, Granger, jeszcze nie
skończyliśmy rozmawiać.
- Ależ skończyliśmy.
Pomyślałam, że nie wytrzymam ani
chwili dłużej w tym gabinecie, bo napięcie rozsadzi mnie od środka. Nie taki
był mój cel, kiedy wchodziłam tu kilkanaście minut wcześniej. Z Malfoyem to
nigdy nie wiadomo, w jakim stanie skończy się rozmowę. A już wystarczająco
napsuł mi nerwów.
- Zaraz cofnę ci zgodę na urlop.
Pozdrowiłam go środkowym palcem i
zatrzasnęłam za sobą drzwi.
* * *
Godzinę później znów stałam pod
jego drzwiami, biorąc uspokajający wdech. Zapukałam i weszłam. Uniósł głowę
znad biurka. Miał trochę nieobecny wzrok.
- Przepraszam – powiedziałam. –
Ten palec był niepotrzebny. Zachowałam się bardzo nieprofesjonalnie.
Odsunął od siebie papiery i
spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Nie potrafiłam stwierdzić, czy jest to
przygana, czy może rozbawienie. Może jakimś pokręconym sposobem jedno i drugie
równocześnie.
- Wybaczam – oświadczył
wspaniałomyślnie. – Ale przynieś mi kawę.
Podał mi swój pusty kubek.
Przełożyłam go niepewnie z ręki do ręki.
- I możliwe, że masz rację –
powiedział. – Przekażę Astorii, że chcesz się z nią spotkać.
Widocznie przez tę godzinę on też
gorączkowo rozmyślał o naszej wymianie zdań. Cieszyłam się, że doszedł do tak
mądrych wniosków. Myśl o rozmowie z Astorią nie napawała mnie radością, ale
wiedziałam, że musimy wyjaśnić sobie parę spraw. Dobrze, że Malfoy też to
zrozumiał.
Pokiwałam głową z wdzięcznością i
wyszłam. Wróciłam kilka minut później z kubkiem wypełnionym aromatyczną kawą.
Malfoy kucał przed kominkiem, pogrążony w rozmowie z jakimś mężczyzną.
Odchrząknęłam.
- Przepraszam.
Postawiłam kubek na stole.
Próbowałam nie patrzeć na głowę w kominku, ale ciekawość zwyciężyła. Należała
do nieznanego mi, szpakowatego mężczyzny. On też patrzył na mnie z
zainteresowaniem.
- Howardzie, to moja nowa
asystentka, Hermiona Granger. Hermiono, poznaj, Howard Milles. Howard jest
założycielem Broomark.
- Oh. – Poprawiłam spódniczkę. –
Dzień dobry, panie Milles.
- Miło mi cię wreszcie poznać,
Hermiono. Słyszałem, że te nowe ulepszenia, które Draco chce wprowadzić w
dziale, są twoim pomysłem?
Wyglądał na usatysfakcjonowanego.
Nie miałam pojęcia, że Malfoy rzeczywiście zamierza coś zmieniać, więc starałam
się ukryć niespodziewany przypływ samozadowolenia.
- Zdaje się, że tak, sir – odpowiedziałam,
siląc się na skromną minę. Popatrzyłam na Malfoya z uśmiechem. Mrugnął do mnie.
- Masz głowę, dziewczyno. – Howard
wyglądał na zachwyconego. – Marnujesz się jako asystentka. Mogłabyś zrobić
naprawdę szokującą karierę.
Nie wiedziałam za bardzo co
powiedzieć, więc tylko podziękowałam uprzejmie. Zaczęłam się cichcem wycofywać
z pomieszczenia, ale zatrzymały mnie kolejne słowa Millesa.
- I miałaś ogromny wkład w sukces
Stratusa. To się chwali. Draco jest genialny, ale on i ty… to dobry duet.
Wiesz, że on sam zaprojektował całą kampanię marketingową? Ma łeb, chłopak.
Otworzyłam szerzej oczy ze
zdziwienia. To znaczy wiedziałam przecież, że jest dyrektorem i zajmuje się
marketingiem, ale… myślałam, że ktoś stoi za jego sukcesami. Nie, że sam brudzi
sobie rączki, żeby coś osiągnąć.
- Taak? – spytałam niepewnie.
- I nie tylko to. Draco jest
naszą perełką. Nigdy nie widziałem tak pracowitego człowieka, z takimi
pomysłami. To się chwali, Draco. – Pokiwał z powagą głową w jego kierunku. A
później znów zwrócił się do mnie. – Jest prawie jak mój syn. W tak
inteligentnego młodego człowieka trzeba było zainwestować. I się opłaciło.
Po ustach Malfoya błąkał się
przykrywający wszystkie uczucia uśmieszek. Poczułam nagły przypływ sympatii.
- A ty przypominasz mi moją Glen.
Prawda, że ją przypomina? – zwrócił się do Malfoya. – Bierzemy ślub za trzy
tygodnie – kontynuował już w moją stronę. To trochę niespodziewane i
pośpieszne, ale pracuje nad tym sztab ludzi, świetnie sobie radzą. – Zaśmiał
się. – Cieszę się, że potwierdziliście przybycie.
Zaraz… co? Poszukałam
potwierdzenia u Malfoya. Miał niewinną minę, ale… No tak. Malediwy. Zacisnęłam
dłonie w pięści, ale rozluźniłam je szybko i uśmiechnęłam się promiennie.
Milles najwyraźniej niczego nie zauważył.
- Glen zamarzyła sobie ślub na
plaży. A ja zrobię wszystko dla mojej Glen. Mała rada, nie ubierajcie się zbyt
ciepło, bo się zagotujecie. I stroje kąpielowe obowiązkowe.
Nie było łatwo wydostać się z
gabinetu Malfoya, lecz w końcu mi się udało. Czułam niemal wyrzuty sumienia,
zostawiając Malfoya samego, ale zasłużył sobie na to. To Astoria powinna
wysłuchiwać o planowanym weselu, nie ja.
Jęknęłam. Gdybym wiedziała, że
chodzi o ślub, w życiu bym się nie zgodziła.
*
* *
Kiedy wróciłam z pracy,
usłyszałam, że ktoś jest w kuchni. Poszłam tam z nadzieją, że to Trevor, i nie
myliłam się. Przygotowywał obiad.
- Jak poszło? – spytałam od
progu.
- Dobrze.
Jego lakoniczna odpowiedź nie
usatysfakcjonowała mnie. Położyłam torebkę na podłodze, wdrapałam się
niezgrabnie na stołek, skopałam ze stóp czółenka i dopiero wtedy uderzyłam.
- Co to znaczy dobrze?
Opatentowałeś formułę eliksiru? Zostanie wprowadzony do jak najszybszej
produkcji? Do szpitali? Co dalej? I co tak cudownie pachnie?
W kuchni unosił się intensywny
zapach czosnku, pomidorów i ziół. Trevor zamieszał w garnku.
- Robię lazanię. To nie takie
proste.
- Lazania?
Nerwowo podrapał się w ucho.
- Ministerstwu podoba się mój
pomysł. Ale to bardziej skomplikowane, niż sądziłem. Są te wszystkie śmieszne
procedury w związku z testowaniem nowego leku. Nie do przeskoczenia. To będzie
trwało jeszcze miesiącami, jeśli nie latami.
Oklapłam.
- Och. No dobrze. A… a co z moim
tatą?
Wiedziałam, że to bezczelne, ale
nie mogłam się powstrzymać.
- Według mnie z formułą wszystko
jest w porządku. Ale mogę się mylić. Tak powiedzieli ci z Ministerstwa. Sam już
nie wiem. – Stał do mnie plecami, jakby ciężko było mu spojrzeć mi w oczy. –
Przepraszam. Narobiłem ci nadziei.
- Nie. Nie, poczekaj. Sprawdziłeś
wszystko dokładnie. Eliksir działa. Sam mi powiedziałeś. To tylko procedury.
Możemy mimo wszystko podać lek tacie…
- Hermiona.
Zamilkłam. Miałam mętlik w
głowie. Tak bardzo zależało mi na uzdrowieniu taty, że wszystko inne przestało
się liczyć. Zdążyłam już pogodzić się z tym, że jego choroba jest nieuleczalna
i stale postępuje, ale teraz, gdy pojawiła się nowa możliwość…
- Może być testerem – wypaliłam.
- Jest mugolem.
- Ministerstwo się nie dowie.
- Hermiona, czy ty słyszysz sama
siebie?
W końcu na mnie spojrzał, a to,
co zobaczyłam w jego oczach, nie spodobało mi się. Zsunęłam się ze stołka i
podeszłam do niego. To było najważniejsze na świecie.
- Trevor, wiem, że proszę cię o
wiele. To twoja formuła i oczywiście, że nie mogę cię do niczego zmusić, ale… -
Celowo zwiesiłam głos. – Z tatą nie jest dobrze. Gdyby nie eliksiry i zaklęcia,
już dawno by go z nami nie było. Mugolscy lekarze nie dają mu zbyt dużo czasu.
Trevor, to dla mnie bardzo, bardzo ważne. Zapłacę każdą kwotę, tylko się zgódź.
- Tu nie chodzi o pieniądze.
Chodzi o ludzkie życie.
- A jeśli będziemy czekać latami,
może nie być żadnego ludzkiego życia od uratowania.
Patrzyliśmy na siebie w napięciu.
Widziałam, jak podejmuje decyzję i nie podobała mi się ona.
- Przykro mi, Hermiono. Nie
zaryzykuję.
Zacisnęłam usta. Niewiele mogłam
powiedzieć. A tego, co cisnęło mi się na język, nie powinnam wypowiadać.
Pokręciłam tylko głową i wyszłam z kuchni.
Miałam łzy w oczach.
Wow. Świetny rozdział! Nagły powrót byłej.. "miłości"(?) Granger? I jeszcze dodatkowo dowiadujemy się o tym, że ojciec Panny Granger jest śmiertelnie chory. Zaskoczylas mnie, naprawdę.
OdpowiedzUsuńA co do Dracona - cholera, ten to ma talent! Nie dziwi mnie fakt, że w spokoju i z dumą wysluchiwal pochwał na swój temat. No, w końcu to Malfoy haha.
Rozdział naprawdę cudowny, mega mi się podoba.
No mogę doczekać się kolejnej części, buziaki! 💟💟
Hahha "Nie dziwi mnie fakt, że w spokoju i z dumą wysluchiwal pochwał na swój temat" - w sumie nie myślałam o takim efekcie, ale jeśli to wyszło przez przypadek to bardzo się cieszę :D
UsuńDzięki, jestem dumna z tego rozdziału, a tu jeszcze takie miłe słowa, to dopiero dodaje skrzydeł :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNa początek: szkoda, że tak krótko. Ale za to bardzo ciekawie!
OdpowiedzUsuńJestem nieco zaskoczona nagłym pojawieniem się Trevora no i oczywiście, zdziwił mnie fakt, że tata Miony jest chory. Mam nadzieję, że uda mu się wygrać walkę z rakiem. Może Trevor zmieni zdanie? Co prawda nie dziwię się mu, faktycznie chodzi o ludzkie życie...
Draco fantastyczny! Uwielbiam go. Fantastycznie, że teraz zabiera Hermionę na Malediwy, liczę na to, że coś zmieni się w ich relacji.. Z drugiej strony będzie mi żal Astorii, zwłaszcza jeśli okaże się, że naprawdę jest w ciąży... Choć liczę, że nie jest, to by wszystko utrudniło w relacji Draco i Hermiony.
Rozdział bardzo ciekawy i wprowadzający wiele do fabuły. Czytało mi się go leciutko i szybko :D. Mam nadzieje, że kolejny pojawi się już niedługo.
Pozdrawiam serdecznie,
Charlotte Petrova
Wschód słońca
Auror z wymiany
Wcale nie tak krótko, 13 stron! Pisałam i pisałam i nie chciało się skończyć :) Ale masz rację, rozdziały naprawdę WYDAJĄ się krótkie. Ciekawa jestem jakby to wyglądało na papierze... tak sobie tylko gdybam :D
UsuńNa razie planuję rozdział na 21 października, ale zobaczę jeszcze jak będzie mi się pisać itd, możliwe że jeśli skończę rozdział wcześniej i przejdę do następnego, to trochę to przyspieszę (a teraz będę miała zupełnie wolne od czwartku do niedzieli, całe mnóstwo czasu :D)
Pozdrawiam :)
No, świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie strasznie co Ty kombinujesz... Astoria w ciąży i ten pomysł i determinacja Hermiony, żeby się z nią spotkać i wszystko wyjaśnić? Hmm. No trochę dziwne. Nietypowe to na pewno. Kombinuję czy to ma nas przekonać, że ona ma takie czyste intencje i zmniejszyć efekt kochanki? Bo w sumie, jeśli do spotkania dojdzie, to nie wiem czy efekt nie będzie odwrotny. Tak sobie głośno myślę, wiem, że znów za bardzo nic nie możesz odpowiedzieć. No zastanawia mnie to strasznie. Szczególnie, że to któryś już rozdział, a nadal między nimi się NIC nie wydarzyło. Wydawało mi się, że w gruncie rzeczy ta historia będzie przewidywalna. A tu nic z tego! Fajnie ;)
Wstawka z Trevorem i pomysł z chorobą ojca genialne :)
Oj tam oj tam, jak to NIC się nie wydarzyło, bez przesady :D Mogę chyba zdradzić mały smaczek, w następnym rozdziale zrobi się trochę bardziej, hm, zagęszczona atmosfera, jestem aktualnie na etapie pisania tego... to znaczy myślenia, żeby napisać... no, w środku sceny jestem i muszę do tego wrócić :)
UsuńAle mam wenę ostatnio, niesamowite :D
cobalt vs titanium drill bits
OdpowiedzUsuńIn this article, we will show fallout 76 black titanium you 2016 ford fusion energi titanium the answer for cobalt versus titanium drill bits. We will break down titanium necklace mens the sugarboo extra long digital titanium styler basics to find out where titanium oxide formula we
h995w5spipl435 dildo,Bullets And Eggs,fantasy toys,Male Masturbators,dildos,penis rings,silicone sex doll,sex toys,sex chair d369i2yqqed066
OdpowiedzUsuńxu708 www.replicabag2023.ru hv061
OdpowiedzUsuń