niedziela, 11 września 2016

Jesteś: 15. Oszałamiający

Chciałabym móc powiedzieć, że po śmierci Voldemorta wszystko się zmieniło. Śmierciożercy wycofali się i poddali, Ministerstwo z miejsca zostało odbite, a czarodzieje szybko zapomnieli o miesiącach terroru i rozpaczy. Zapomnieli o wszystkim, co ich podzieliło, i zjednoczyli się w imieniu lepszej przyszłości. Ale tak nie było.
Zamiast tego zrobiło się jeszcze gorzej. Zapanował chaos, a zabrakło lidera – po każdej ze stron. Ludzie mordowali się nawzajem bez żadnych konsekwencji, bez chwili zawahania. Ciężko było odróżnić, kto jest po stronie „dobra”, a kto po stronie „zła”. Liczyło się przeżycie.
W ostatnich miesiącach terroru Voldemorta życie wielu czarodziejów zostało przewrócone do góry nogami. Zginęli członkowie ich rodzin, inni byli prześladowani, ścigani listami gończymi, czy też uwięzieni i torturowani. Nie wszyscy czarodzieje w wieku szkolnym wrócili do Hogwartu, a i ci, którzy ukończyli już szkołę, nie decydowali się na naukę na uniwersytetach czy pracę, bądź nawet nie mieli takiej możliwości. Po upadku Voldemorta zapanował więc chaos. Wiele rodzin straciło swoich głównych żywicieli, którzy odnieśli poważne rany lub zginęli, a ich dzieci zostały zmuszone do porzucenia edukacji i rozpoczęcia pracy. Ci, którzy mieli taką możliwość, wrócili do nauki. W związku z tym niektóre klasy były przepełnione, ponieważ musiały pomieścić po dwa roczniki. Najgorzej było wśród pierwszorocznych, ponieważ w poprzednim roku mało który rodzic zdecydował się na posłanie swojej pociechy do szkoły. Nie lepiej prezentowała się sytuacja na uniwersytetach, choć wielu dotychczasowych studentów definitywnie zrezygnowało z nauki. Kierunek medyczny cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Było zdecydowanie za mało magomedyków w stosunku do liczby osób potrzebujących ich pomocy, wzrosły również  pensje. To naturalne, że medycyna cieszyła się ogromną popularnością.
Wśród tych wszystkich ludzi byłam ja: zwyczajna, drobna dziewczyna, pragnąca przynieść ulgę i ukojenie poszkodowanym, których co dnia przybywała zatrważająca ilość. Byłam jedną z tych, którym się udało – jedną nogą na ostatnim roku, drugą już na stanowisku licencjonowanego magomedyka. Wariowałam ze zdenerwowania, czy uda mi się sprostać wymaganiom wszystkich: moich profesorów, współpracowników z Munga, pani Thornton, rodziców… i tym stawianym przez samą siebie. Musiałam zdać egzaminy na najlepsze oceny, żeby nikt nie mógł zakwestionować moich kompetencji i tego, że posada uzdrowiciela jest dla mnie zasłużonym wyróżnieniem. Tak było jeszcze zanim dowiedziałam się o najgorszym.
Pięć lat po śmierci Voldemorta do informacji publicznej wyciekła informacja o Niepokonanych. Była to elitarna grupa byłych Śmierciożerców i ludzi popierających ich idee, żyjących w ukryciu i atakujących przy najmniej spodziewanych okazjach. Niepokonani byli źródłem zamętu i zamieszania, a także przyczyną ciągłego wzrostu liczby pacjentów w szpitalach. Ron i Harry, jako aurorzy, pracowali po kilkanaście godzin na dobę, czasem nie wracali na noc. Zdarzały się też kilkudniowe wyjazdy tropem Niepokonanych, ale ci ludzie byli jak dym – wszędzie ich pełno, ale gdy tylko zbliżasz się do nich, by ich pochwycić, rozpływają się w nicość.
Nie chciałam nawet liczyć liczby zgonów. Sytuacja stała się bardzo napięta jeszcze zanim wróciłam z Zurychu. Koledzy ze szpitala wysyłali do mnie listy z prośbą o jak najwcześniejszy powrót. Potrzebowali każdych rąk do pracy. A ja, choć nie miałam jeszcze za sobą egzaminów zawodowych, byłam jednym z najlepszych uzdrowicieli. I wcale nie przesadzałam.
Wspomniałam o atakach i zamieszkach? A o tym, że Niepokonani doprowadzili do wybuchu całego skrzydła w Mungu, w którym zginęło kilku naprawdę świetnych uzdrowicieli, a przy tym wspaniałych ludzi? Niepokonani próbowali wzbudzić strach i podporządkować nas sobie. Nie wiedziałam, czy przypadkiem nie jest jeszcze gorzej, niż za czasów Voldemorta. Zadaniem Niepokonanych nie była postępująca infiltracja – oni przechodzili od razu do ataku. Nie rozumiałam, skąd w ludziach bierze się tyle zła, tyle podłości. Jak można krzywdzić niewinnych w imię jakiejś bzdurnej idei?
- Co tu się, do cholery jasnej, dzieje? - wyrzuciłam z siebie, gdy po raz pierwszy po powrocie z Zurycha weszłam na swój oddział, otrzymawszy wcześniej rozpaczliwe SOS od Franklina, młodego uzdrowiciela, z którym współpracowałam jeszcze przed wyjazdem na stypendium. Nawet nie zdążyłam rozpakować walizek. Magomedycy w żółto-zielonych kitlach biegali w tę i z powrotem. Wyciągnęłam rękę i zatrzymałam przebiegającą obok mnie pielęgniarkę Susan. Twarz miała czerwoną, oczy podkrążone ciemnymi sińcami i przekrwione. Usta jej dygotały.
- Nie dajemy rady! - wykrzyknęła zadziwiająco głośno. Nie spodziewałam się, że ma w sobie tyle siły. Zacisnęła dłonie na mojej wyciągniętej ręce, jakby czepiała się ostatniej deski ratunku. Jakby jedynie moja ręka powstrzymywała ją od utonięcia w lodowatym oceanie chaosu.
- Co się stało?
Byłam trochę zdezorientowana po wiadomości Franklina. Ledwo zdążyłam wrócić z Zurychu, jeszcze nie rozmawiałam z panią Thornton o moim oficjalnym powrocie do Munga. Możliwe, że zgodnie z procedurami nawet nie miałam wstępu na ten oddział. Ale nie potrafiłam zignorować wołania o pomoc.
- To ci Niepokonani. - Gdy Susan to mówiła, oczy jej się rozszerzyły. - Wdarli się tutaj. Zabili… zabili… - głos uwiązł jej w gardle, załkała.
- Suze, skup się – powiedziałam do niej rzeczowym tonem. Nie było czasu na załamania. Obok mnie przebiegli uzdrowiciele z pogotowia ratunkowego, najpierw Tina, potem Patrick. Skoro nawet oni zostali wezwani na oddział, musiało być naprawdę źle. Tina skinęła mi głową, gdy mnie mijała, Patrick jakby w ogóle mnie nie zauważył. Miał czerwoną, rozespaną twarz i włosy przyklapnięte z jednej strony. Na jego policzku odcisnął się ślad poduszki. Musiał być po nocnej zmianie.
- Przepraszam – Susan przełknęła łzy, toczące się po jej policzkach. Uniosła dłoń do czoła, zachwiała się. Odnotowałam, że ledwo stoi na nogach. Ona też musiała mieć za sobą przepracowaną noc. Czy wszyscy z nocnej zmiany zostali wezwani? - Dosłownie zbombardowali oddział. Ucierpiało wielu pacjentów, ale atak był wymierzony w tych, którzy mogliby im pomóc. Zmarło sześciu uzdrowicieli i dwóch pacjentów. Wielu innych jest w stanie krytycznym.
Tym razem z jej gardła wydobyło się coś pomiędzy jękiem a skowytem. Ukryła twarz w dłoniach. Miałam ochotę ją przytulić, zaproponować, żeby usiadła i odpoczęła sobie. Ale nawet ja wiedziałam, że w tej sytuacji nie ma takiej możliwości. Odciągnęłam jej ręce od twarzy.
- Skup się, Susan – powiedziałam do niej głośno i wyraźnie. - Nie ma na to czasu. Weź się w garść.
Łzy przestały wypływać szalonym strumieniem z jej oczu. Kiwnęła głową, otarła dłonią policzki. Raignar, mijając mnie, potrącił mnie barkiem. Odwrócił się na chwilę.
- Przepra… Hermiona? - dalej biegł przed siebie, omal nie wpadając na ścianę. - Chodź za mną, szybko.
To był długi dzień, długa noc i jeszcze dłuższy kolejny dzień. Słaniałam się na nogach mimo hektolitrów wypitej kawy. Kiedy udało się ustabilizować stan rannych, opadłam na krzesło na korytarzu. Pochyliłam się do przodu, a przez moje ciało przebiegł histeryczny, pełen żałości szloch. Tak wielu rannych. Tak wielu ludzi, którzy odeszli, których już nigdy więcej nie zobaczę. Ludzi, których zdążyłam poznać tak dobrze. I wszystko to w celu… no właśnie? W celu uniemożliwienia ratowania ludzi? Usłyszałam kroki. Czyjaś dłoń spoczęła na moim ramieniu.
- Hermiono.
Uniosłam głowę. Przez łzy dostrzegłam znajomą postać Harry’ego w okularach. Zerwałam się na równe nogi i rzuciłam mu na szyję. Tuż za nim stał Ron.
- A więc jednak wróciłaś – rzucił beznamiętnym głosem.
Kiedy poprzedniego dnia rano ustawiałam swoje walizki w korytarzu, on był w pracy. Później dostałam to wezwanie, którego nie mogłam zignorować. To pierwszy raz, gdy widziałam go od wielu, naprawdę wielu tygodni. Przede mną stał mój mąż. Puściłam Harry’ego i z wyciągniętymi ramionami podeszłam do Rona, ale on cofnął się o krok. Opuściłam ręce.
- Ron? - spytałam tylko, pełna niedowierzania. Naprawdę potrzebowałam pocieszenia.
Jasne, nie było między nami ostatnio zbyt dobrze. Wyjechałam do Zurychu mimo jego dezaprobaty. Postawiłam na swoim, ale myślałam, że już mu przeszły dąsy. Robiłam, co tylko mogłam, żeby unormować sytuację pomiędzy nami. Zapewniałam go, że go kocham i myślę codziennie tylko o nim, że nie mogę doczekać się, kiedy wrócę do domu. Czy wszystko zniszczyłam?
- Zarezerwowałem stolik w naszej restauracji – mruknął. - Na wczoraj. A ty nie wróciłaś, nie odbierałaś moich wiadomości.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Teraz to ja cofnęłam się o krok.
- Ron, tu zginęli ludzie.
Wzruszył ramionami, jakby w ogóle go to nie obchodziło.
- Mogli poradzić tu sobie bez ciebie, prawda? Nie było cię pół roku, a teraz nagle jesteś niezastąpiona?
Popatrzyłam na Harry’ego, który uciekał wzrokiem.
- Ty też tak myślisz? - spytałam go. Popatrzył gdzieś w podłogę.
- To… nie, Hermiono. - Wyglądał na bardzo zmęczonego. Może James dał w nocy popalić jemu i Ginny.
- No to mu to powiedz – machnęłam zirytowana ręką w stronę Rona. - Powiedz mu, że ratowanie ludzkiego życia jest ważniejsze od jakiejś durnej kolacji!
Patrząc na minę Rona zorientowałam się, że właśnie zaprzepaściłam wszystko to, co udało mi się odratować do tej pory. Wiedziałam, jak to wygląda z jego strony. Znów coś było ważniejsze od niego, znów go zawiodłam, zostawiłam. Naprawię to, pomyślałam.
Tylko jak mógł wymagać ode mnie, żebym postawiła kolację z mężem na pierwszym miejscu, kiedy tutaj wydarzyła się taka tragedia? Zamiast wsuwać spaghetti, wlewałam nieskończone ilości eliksirów w swoich pacjentów. To było ważniejsze, nawet dziecko by to rozumiało.
- Nieźle się spisałaś, Hermiono. - To był Franklin. Mijając mnie, poklepał mnie po ramieniu. Odwzajemniłam jego uśmiech. Popatrzył na Harry’ego i Rona. - Wasza przyjaciółka uratowała dzisiaj mnóstwo ludzi. Powinniście być z niej dumni.
Końcówki uszu Rona poczerwieniały.
- To moja żona – niemal warknął.
Franklin zabrał dłoń z mojego ramienia, jakbym zaczęła go parzyć. Pokiwał głową.
- Tak, także bardzo dobrze sobie poradziła. Myślę – kontynuował już zwracając się do mnie – że teraz masz tę pracę jak w banku. - I dodał trochę ciszej, z przygnębieniem: - Zwłaszcza że straciliśmy sześciu uzdrowicieli.
Zwiesiłam smutno głowę, tak jak on. Odchrząknął i zostawił nas. Jego kroki dudniły w dziwnie cichym po ostatnich kilku ciężkich godzinach korytarzu.
- Zabili sześciu uzdrowicieli? - wzrok Harry’ego ciskał błyskawice. Nie potrafiłam spojrzeć na Rona. Skinęłam głową. Ramiona Harry’ego nagle znalazły się wokół mnie, przyciskał mnie do swojego ciepłego ciała, a ja rozpłakałam się w jego sweter, tak bardzo pachnący po prostu Harrym. Poklepał mnie uspokajająco po głowie.
- Poczekaj chwilę. My z Ronem musimy porozmawiać z kilkoma ludźmi, rozumiesz, praca – popatrzył na mnie przepraszająco. - A później zabieram was do nas na obiad. Dam znać Ginny, żeby ugotowała więcej gulaszu.
Odeszli. Ron nawet na mnie nie spojrzał. Ta jego chora złość, zazdrość, czy cokolwiek nim teraz kierowało. Dlaczego taki był? Dlaczego nie potrafił zrozumieć, co jest naprawdę ważne? Zawsze taki był. Zawsze zaślepiało go chore poczucie, że nikt się z nim nie liczy, że nikt nie stawia go na pierwszym miejscu. Tak bardzo pragnął miłości.
Uczucie, którym go żywiłam, było dla niego za słabe. Pragnął całkowitego oddania. A ja nie potrafiłam mu go zapewnić. To przykre, że kochałam go całym sercem, a jemu to nie wystarczało.

* * *

- Dobra, Granger – Malfoy pochylił się nad moim biurkiem. Zamrugałam. – Zgodnie z tym, co mówiłaś ostatnio, nie chcesz iść ze mną na konferencję, ponieważ powinienem wybrać się ze swoją żoną, czy tak?
Przybrał niepotrzebnie napastliwą postawę. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
- Konferencja to nie obchody pięćdziesiątej rocznicy ślubu pana Y z panią X.
- Doprawdy? – Uniósł brwi, na co prychnęłam. – I jeszcze zachowujesz się skandalicznie. Za co ja ci płacę?
- Za przygotowanie dla ciebie materiałów na tę konferencję – odparłam, przesuwając do niego po biurku przygotowany wcześniej plik kartek.
Jego brwi powędrowały jeszcze wyżej. Ukryłam uśmiech.
- Jak… - Odchrząknął. – Skąd ty, do cholery…
- Dzwonili do mnie wczoraj popołudniu, by potwierdzić godzinę twojego wystąpienia. Bardzo się zdziwili, że twoja asystentka nie ma o niczym pojęcia. To już za trzy dni. Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, hmm?
Nie speszył się ani trochę. Gdyby do mnie nie zadzwonili, do teraz o niczym bym nie wiedziała, a Malfoy nadal nie miałby danych i statystyk do swojego wystąpienia. Zostałam wczoraj po godzinach, żeby tym wszystkim się zająć i móc dzisiaj przyjść do pracy z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Ale co go to obchodziło.
- No ale już wszystko wiesz, prawda? – spytał tylko. Wyprostował się, zwiększając odległość między nami. Wkurzało mnie patrzenie na niego z dołu i zadzieranie wysoko głowy. Wkurzało mnie, że ma nade mną choćby taką przewagę.
- Wiesz, jeśli chcesz, żeby dobrze nam się pracowało, powinieneś informować mnie o takich rzeczach – nie odpuszczałam. – Kiedy potwierdziłeś swoje wystąpienie? Kilka dni temu? Tydzień temu?
- Jakiś czas – przyznał. Przyglądał mi się chwilę bez słowa, aż zrobiło mi się dziwnie nieswojo. – Słuchaj, to nie jest takie ważne. To nie egzamin w szkole. Ani nawet na studiach. To głupie przemówienie.
- Nie istnieje coś takiego jak „głupie przemówienie” – sprostowałam. Jeśli nie chciał mnie bardziej denerwować, powinien jak najszybciej się ulotnić. Opuściłam wzrok na papiery na moim biurku. Miałam jeszcze sporo pracy, na której powinnam się skupić. Wprowadzenie na rynek nowej miotły wszystkich postawiło w stan wyjątkowej gotowości.
Malfoy najwyraźniej też uznał naszą rozmowę za zakończoną, bo bez słowa ulotnił się do swojego gabinetu. Byłam podirytowana przez resztę dnia. Na samą jego obecność oblewały mnie jakieś gorące prądy, a wewnątrz mnie wrzało z irytacji. Działał mi na nerwy jak nikt inny.
Nie sądziłam, żeby miało to jakikolwiek związek z moimi dziwnymi, mieszanymi uczuciami wobec niego. Ale Lucy postanowiła mi to wytknąć.
- Nie wierzę, że tak bardzo zdenerwował cię tym, że zapomniał powiedzieć o konferencji – stwierdziła, kiedy już zadała serię pytań o powody mojego rozdrażnienia. Pomagała mi poupychać wszystkie moje rzeczy do kartonów, by przetransportować je do jej mieszkania. – Albo naraził ci się czymś jeszcze, albo jesteś ogólnie zdenerwowana.
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam ochoty zastanawiać się nad tym, jak się czuję.
- Idę później na siłownię. – Lucy oparła dłoń na biodrze, przyjmując nieświadomie swoją „uwodzącą pozę numer dwa”. Aha, chyba raczej chodziło jej o to, żeby spotkać się z Adamem. – Idziesz ze mną?
- Dzięki, ale nie.
Wróciłam do zajmowania się kartonami. Lucy nie zamierzałam odpuścić.
- No ale… rozładujesz całe to swoje napięcie… poczujesz się lepiej!
Jej argumenty nie brzmiały zbyt przekonująco. Ale i tak z nią poszłam. Nie miałam wielu innych opcji na spędzenie wieczoru. Właściwie to żadnej. A pakowanie jeszcze dodatkowo mnie przygnębiło. Żegnałam się z tym miejscem już na zawsze. Nie mogłam tego odwlec.
- No dalej, Grangina! – pokrzykiwała na mnie, kiedy puściłam drążek, który powinnam podciągać za głowę i z powrotem do góry. Lucy wykonywała jakiś dziki taniec na orbitreku, rozglądając się uważnie dookoła. Prawie widziałam trybiki pracujące w jej głowie: „Gdzie może być Adam? Dlaczego jeszcze go tu nie ma? Przecież ostatnio też byłyśmy o tej godzinie”. Tak jakby miał spędzać całe życie na siłowni, na której go poznała.
Lucy polująca na faceta była tylko odrobinę mniej irytująca niż Lucy co rusz wracająca do Daniela. Ale zdecydowanie mniej nieszczęśliwa. Dostawała jakiegoś energetycznego kopa, którym próbowała zarazić kogo tylko się da.
- Wpadniesz do mnie do klubu w sobotę wieczorem, prawda? – spytała nagle. Jakiś czas temu obiecałam jej to, ale miałam zamiar się wymigać. Koniecznie chciała przedstawić mi Stana, nowego ochroniarza, którego uznała za idealnego faceta dla mnie.
Jakby ktokolwiek miał mnie zainteresować teraz, kiedy…
No właśnie, kiedy co? Kiedy moje myśli krążyły wokół Malfoya? Przecież to idiotyczne. Ten człowiek mnie denerwował. I w dziwny sposób przyciągał. Jak jakieś irytujące uzależnienie.
Moje myśli nie mogły tak po prostu wędrować w jego stronę, kiedy tylko pomyślę o mężczyznach. To nie fair.
Brakowało mi rozmów z nim. Tych głębszych, przy butelce wina, kiedy otwieraliśmy się przed sobą i stawaliśmy się sobie bliżsi. Tych, do których nie zamierzałam więcej dopuszczać, bo to było złe. I powodowało dziwne sensacje w moim żołądku. Denerwowałam się jego zachowaniem? Czy denerwowałam się oziębłością?
- Grangina, ćwicz – upomniała mnie Lucy.
Tak, denerwował mnie jak mało kto. Co najmniej raz dziennie miałam ochotę przywalić mu prosto w twarz. Wykrzyczeć wszystkie swoje żale: dlaczego to robisz? Dlaczego odsuwasz się ode mnie? Dlaczego jesteś zbyt blisko? Dlaczego zajmujesz tyle miejsca w mojej głowie? Zacisnęłam mocniej dłonie na drążku i energicznie pociągnęłam ciężar za  głowę. Gdzieś w oddali zamajaczył mi worek treningowy. Mogłabym pouderzać w niego, zamiast w Malfoya w mojej wyobraźni. Właściwie to doskonały pomysł…

* * *

- Granger. Granger – głos dochodził do mnie jakby z bardzo daleka. Mruknęłam coś niezrozumiale. - Granger, ogarnij się!
Usiadłam prosto. Musiałam przysnąć. Nie mogłam spać, całą noc kręciłam się na kanapie Lucy, a kiedy wróciła z pracy nad ranem, dałam sobie spokój i wypiłam razem z nią kawę. Poszłam do pracy i… najwyraźniej moje biurko było wygodniejsze, niż tamta kanapa.
Popatrzyłam w górę i znalazłam się oko w oko z niezadowolonym Malfoyem.
- Wychodzimy.
Nadal jeszcze nie do końca kontaktowałam. Ziewnęłam, zasłaniając usta dłonią.
- Która godzina?
- Trzynasta. - Malfoy przez chwilę tylko patrzył na mnie w milczeniu, czekając, aż zaskoczę. Zajęło mi to stanowczo zbyt dużo czasu.
- O słodki Merlinie! - Zerwałam się z krzesła, prawie je przewracając. - Tak strasznie przepraszam! O! - Zatrzymałam się w pół kroku. Za plecami Malfoya dostrzegłam Islę, kierowniczkę działu finansów. - Dzień dobry pani.
Poczułam straszny wstyd na myśl o tym, że musiała tutaj wejść i przejść obok mnie, śpiącej na biurku. A co jeśli chrapałam? Ścisnęło mnie w żołądku. Można za to wylecieć? Przeniosłam wzrok na Malfoya. W jego spojrzeniu widziałam dezaprobatę. Nie, nie wylecę za spanie w pracy i nieprofesjonalne zachowanie. To tylko Malfoy. Nie zwolni mnie, wiedziałam o tym.
Chociaż ostatnio nie było między nami zbyt dobrze.
- Zbieraj się, Granger, potrzebujesz specjalnego zaproszenia? - spytał tym swoim kąśliwym głosem i już wiedziałam, że nie gniewa się tak naprawdę. Odetchnęłam.
Pozbierałam szybko swoje rzeczy i przygładziłam fryzurę. Raz po raz zerkałam na Islę, która kroczyła z nami korytarzem. Dreptałam za nimi dwojgiem, próbując nadążyć.
- Idzie pani z nami na konferencję? - spytałam.
- Tak, Draco poprosił mnie o krótkie wystąpienie podczas jego prezentacji.
Posłałam jego plecom mordercze spojrzenie.
- Mogłeś mi powiedzieć.
Abby, którą mijaliśmy przy stanowisku recepcji, uśmiechnęła się do mnie i pokazała zaciśnięte kciuki. Zrobiłam nieszczęśliwą minę za plecami Malfoya, na co roześmiała się bezgłośnie.

Mimo najszczerszych chęci na konferencji znów zrobiłam się bardzo, bardzo senna. Oczy same mi się przymykały i tylko siłą woli potrafiłam je jeszcze otworzyć. Światła były przygaszone, a ktoś mówił monotonnym głosem o rzeczach, które były nudne jak flaki z olejem. To znaczy… miałam na kolanach notatnik i długopis. Naprawdę chciałam notować. Ale moje myśli wciąż i wciąż odpływały jak najdalej od tego miejsca.
Malfoy trącił mnie łokciem.
- Granger, jeszcze raz przyłapię cię na spaniu i dostaniesz naganę.
Popatrzyłam w jego lśniące w półmroku oczy. Cienie, wydobywające z jego twarzy zupełnie inny wyraz. Popatrzyłam na kontury jego zmarszczonych brwi, a także na usta… Ciarki mnie przeszły, kiedy wyobraziłam sobie, jak mogłyby być miękkie, ciepłe i zachłanne, jak zanurzam się w nich, zatracam.
O mój Boże. Naprawdę potrzebowałam mężczyzny. Lucy miała rację. Cała nadzieja w tym, że w tak słabym świetle nie widać moich płonących czerwienią policzków.
- Wcale nie spałam – mruknęłam obronnie.
I ten zapach mężczyzny. Dzisiaj chyba zapomniał wypsikać się tymi śmierdzącymi perfumami. Jego naturalny zapach delikatnie unosił się w powietrzu. Napierał jakby z każdej strony, odurzał. W ciemności było coś takiego, co zagęszczało atmosferę i zaburzało osąd. Nie mogłam przestać o nim myśleć. O tym, że jest tak blisko mnie. Jego obecność elektryzowała.
Nachylił się do mnie, intensyfikując zapach. Jego twarz znalazła się stanowczo zbyt blisko.
- Owszem, spałaś.
- Wcale nie.
Mierzyliśmy się wzrokiem. Żadne z nas nie chciało odpuścić. Zorientowałam się, że kiedy gapię się w jego oczy, wszystkie sensowne myśli gdzieś odpływają.
Jakby z oddali rozległy się brawa. Najpierw były ciche, przytłumione, później zaczęły nabierać mocy, zupełnie jakby ktoś podkręcił dźwięk. Dodatkowe światła zostały włączone. Zamrugałam, Malfoy najwyraźniej też poczuł się dziwnie w tej nagłej jasności, bo odsunął się ode mnie, a zamiast tego nachylił do Isli, siedzącej po jego drugiej stronie, i szepnął coś do niej na ucho.
Oblało mnie upokorzenie, choć nie potrafiłam zlokalizować jego źródła.
- Dziękujemy za tak przemyślaną i dobrze przygotowaną prezentację. To było bardzo pouczające – rozległ się głos prowadzącego. – A teraz zapraszam pana Dracona Malfoya, kierownika działu marketingu i sprzedaży firmy Broomark!
Rozległy się uprzejme brawa. Draco i Isla wstali i zaczęli się przeciskać przez rzędy siedzeń.
- Pan Malfoy opowie nam o nowym modelu miotły, która będzie miała swoją premierę już za dwa tygodnie – kontynuował prowadzący. Kiedy zagłębiał się w szczegóły, wyłączyłam się. Zewsząd dobiegało mnie tylko „Stratus, Stratus, Stratus”. Całe Broomark Company piało nad swoim nowym dzieckiem, choć jeszcze nie ukazało się na rynku. Mówiło się o tym, że będzie gigantycznym sukcesem, przynoszącym ogromne zyski. Wszyscy byli postawieni na nogi i pracowali jak mróweczki, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Malfoy chodził jak struty. Ale wiedziałam, że też ciężko pracuje.
- Witam państwa serdecznie, moje nazwisko Draco Malfoy. W dzisiejszej prezentacji będzie pomagać mi kierowniczka działu finansów firmy Broomark, pani Isla Daily. Przywitajmy ją gorąco brawami. – Malfoy zaczął klaskać, a cała sala poszła w jego ślady. Ja też zdobyłam się na kilka niechętnych uderzeń w dłonie.
Isla skłoniła się lekko. Jej natapirowane włosy ani drgnęły, musiała używać do nich tony lakieru. Zresztą nie dziwiło mnie to, jej fryzura wyglądała jak ochronny hełm. Podobnie jak malinowa bluzka z bufkami. Wyglądała, jakby wsadziła sobie na ramiona poduszki powietrzne.
Przyłapałam się na tym, że jestem wredna, i próbowałam myśleć o czym innym. Na przykład o tym, że wieczorem porozmawiam z rodzicami przez telefon i opowiem im o wszystkim tym, co dzieje się… Nie. Zapomniałam, że nie mogę mówić im o wszystkim. Nie mogę przyznać się do tego, że straciłam mieszkanie. Że znów jestem w punkcie wyjścia. Przygnębiło mnie samo myślenie o tym, że nie mogę zdobyć się na pełną szczerość. Mówiłam sobie, że w ten sposób ich chronię, a miałam wrażenie, że jeszcze bardziej oddalamy się od siebie. Byłam taka samotna. Miałam tylko Lucy.
Malfoy wychodził z siebie, żeby zaprezentować Stratusa jak najlepiej. Zagapiłam się na jego mowę ciała – gestykulował oszczędnie, ale obrazowo, jego postawa mówiła o pewności siebie, rozluźnieniu i stanowczości. Dziwne, bo mogłabym przysiąc, że jeszcze kilka minut wcześniej, gdy siedział obok mnie, jego stopa podrygiwała nerwowo.
Publiczność była nim zachwycona. Nie widziałam w tym nic dziwnego, sama musiałam przyznać, że prezentował się oszałamiająco – młody, przystojny człowiek sukcesu, roztaczający przed nami wizję wyjątkowości produktu i obietnicę tego, że nasz świat zmieni się na lepsze. Aż czułam wszechobecne rozczarowanie, gdy usunął się w cień, oddając głos Isli. Nie odrywałam od niego wzroku. Podbródek miał dumnie uniesiony, oczy bystro przetrząsały salę, aż zatrzymały się na mnie. Zachłysnęłam się. Nie chciałam, żeby widział, że tak intensywnie się mu przyglądam. Ale przecież to nic dziwnego. Cała sala na niego patrzyła. Pokazałam mu uniesiony kciuk, na co uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie i odwrócił wzrok. Ja za to nie potrafiłam oderwać od niego oczu. Hipnotyzował.

- Naprawdę świetnie ci poszło – powtarzałam po raz kolejny przy stole z przekąskami podczas przerwy w konferencji. Czekałam, aż ekspres skończy wypluwać kawę do mojej filiżanki. Malfoy nakładał sobie na talerzyk ciasto. Widziałam już, jak przemawiał, ale nigdy do aż tak dużej publiczności. Ludzie byli nim zachwyceni, zdobył najgłośniejsze owacje ze wszystkich przemawiających. I wątpię, żeby byli tak zauroczeni Stratusem.
- Granger, powtarzasz się – zrzędził Malfoy, choć coś mi mówiło, że skrycie cieszy się z moich pochwał. A później nachylił się do mnie i powiedział coś, czego się nie spodziewałam: - Dzięki za te materiały, nad którymi siedziałaś do późna. Bez ciebie nie poszłoby mi tak dobrze.
Machnęłam ręką ze skromną miną, choć mi pochlebiał.
- Daj spokój, to na ciebie tak reagowali, nie na to, co mówiłeś. Jesteś oszałamiający.
- Przestań, bo się zarumienię.
- To co, misiaczki? – Nasz miły moment przerwał nazbyt entuzjastyczny głos Isli, która zawiesiła ręce na naszych szyjach. Odnotowałam, że przegub tej, którą mnie przygwoździła, zdobi gruba, złota bransoleta o misternie rzeźbionym wzorku. Paznokcie miała długie, zadbane, pomalowane jaśniutkim lakierem. – Idziemy później świętować?
- Isla – zaczął Malfoy zmęczonym tonem – nie wiem, czy to nie za wcześnie na świętowanie. Przed nami wszystkimi jeszcze masa pracy i…
- Nie marudź, Draco, jest piątek.
Popatrzył na mnie, jakby szukał poparcia. Otworzyłam usta, by znaleźć jakąś wymówkę, ale pomyślałam sobie: „cholera, tak właściwie to dlaczego mam spędzić piątkowy wieczór samotnie?”, i zanim zorientowałam się, co robię, skinęłam niepewnie głową.
Isla zacmokała z uznaniem, po czym przeniosła wzrok na niezadowolonego Malfoya.
Swoją drogą to dziwne, że nie chciał się trochę rozerwać. Zakładałam, że jako pierwszy byłby chętny na jakiegoś drinka, a rundkę po klubach to już w ogóle. Wszystko wskazywało jednak na to, że Wielki Dyrektor Malfoy wpadł w wir pracy i nie potrafi się z niego wydostać.

* * *

- Co jest, Malfoy? – trąciłam go łokciem, kiedy Isla wyszła do toalety i zostaliśmy sami przy stoliku. – Dlaczego jesteś taki nachmurzony?
Zabębniłam paznokciami w kieliszek wypełniony brzoskwiniowym koktajlem, nazwanym Bellissa, Bellini czy coś w tym stylu. Isla zapewniała, że jest to coś niesamowitego, po czym zamówiła porcję dla każdego z nas. Był smaczny, ale mnie osobiście nie powalił.
Malfoy popatrzył na mnie z przyganą.
- Nie hałasuj tak. Nie wierć się. Granger, szału można dostać.
- Oj, już nie bądź taki ponury. No dalej, uśmiechnij się.
- Ani mi się śni.
Zrobiłam minę, która z założenia miała go rozśmieszyć. Przewrócił oczami. Poniosłam sromotną klęskę.
Prawda była taka, że cieszyłam się z jego towarzystwa. Przyzwyczaiłam się do jego humorków i specyficznego sposobu bycia i nawet sprawiało mi przyjemność spędzanie z nim czasu. A na utarczki słowne wyczekiwałam z niecierpliwością.
- Malfoy! Jak będziesz cały dzień taki nieszczęśliwy, to jeszcze pomyślę, że mnie nie lubisz.
- Bo cię nie lubię. Jesteś wkurzająca.
- A ty nadęty.
- A ty nachalna.
- A ty sztywniacki.
- A ty…
- Hej, co tu się dzieje? – przerwał nam głos Isli. Kobieta wdrapała się z powrotem na stołek. Wymieniłam z Malfoyem uśmiechy.
- Nic.
- Zupełnie nic.
- Jak dzieci. Ale jak to mówią, kto się czubi, ten się…
- My się nie lubimy – powiedzieliśmy równocześnie. Odwróciłam wzrok od jego roześmianych oczu i przygryzłam wargę. Tak naprawdę go lubiłam. Dotarłam do takiego momentu, że nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Choć wiecznie niezadowolony, rozjaśniał moje dni.
Może miałam nie tylko Lucy.
Po spędzeniu kilku godzin z Islą było mi szczerze wstyd za każdą złą myśl na jej temat. Wydała mi się jakąś wredną, pustą harpią, a okazała się całkiem miłą kobietą. Śmiała się głośno i szczerze, i to takim śmiechem, który zaraża. Nawet Malfoyowi udało się rozchmurzyć. Nie oceniała mnie, kiedy wyszło na jaw, że zanim zaczęłam pracować dla Malfoya, byłam sprzątaczką. Z przejęciem wypytała mnie o różnorodne zaklęcia czyszczące i cieszyła się, że dzięki moim instrukcjom może uda jej się doczyścić rodowe srebra.
Malfoy miotał w moją stronę zdumione spojrzenia. Możliwe, że zastanawiał się, dlaczego nie powiedziałam o tym, że byłam kiedyś uzdrowicielką. Dlaczego postanowiłam pozwolić ludziom myśleć o mnie jako o kimś gorszym, pozbawionym ambicji, niewykształconym. Tak naprawdę nie przeszkadzało mi to. Od razu mogłam oddzielić ludzi wartych mojej uwagi od tych, którzy na nią nie zasługują.
Nie wspominałam nikomu o tym, że mam wykształcenie medyczne, ponieważ generowało to niewygodne pytania i niedowierzanie. „Jak to, byłaś uzdrowicielką?”, „Dlaczego już nie jesteś?”. I niewypowiedziane: „Jak mogłaś stoczyć się tak nisko?”.
Isla była kwoką. Chciała przygarnąć wszystkich pod swoje skrzydła i zaopiekować się nimi. Szybko dowiedziałam się, że to dlatego, iż mimo silnego instynktu macierzyńskiego nie posiada dzieci. Nie może ich mieć. Musiała więc opiekować się innymi. Było to w pewien sposób przykre i niesprawiedliwe, że kobiety takie jak Isla nie dostawały od życia tego, co było im tak bardzo potrzebne, a kobiety takie jak Astoria Malfoy… Stop, nie. Nie mogę się wypowiadać na jej temat. W ogóle jej nie znam. Poza tym jak ostatnio sprawdzałam, w sprawie dziecka Malfoya nic się nie zmieniło. A Astoria bardzo chciała zajść w ciążę. Więc powinnam po prostu trzymać buzię na kłódkę.
Po prostu jej nie lubiłam.

* * *

Tego wieczora poczułam to po raz pierwszy.
Isla skorzystała z kominka, a Malfoy odprowadzał mnie do Lucy na pieszo. Trzymałam go pod ramię, chcąc uniknąć niefortunnego potknięcia. Żartowaliśmy i dowcipkowaliśmy sobie, aż nagle ciarki przeszły mi po plecach. Dyskretnie spojrzałam za siebie, ale ulicą szło tylko kilku nierzucających się w oczy ludzi. Coś mi się nie zgadzało.
Wpadłam na Malfoya. Chwilę zajęło mi zrozumienie, co tak naprawdę się stało. On chciał skręcić w jedną stronę, ja w drugą.
- Ach, aha. Nie, ja już tam nie mieszkam – powiadomiłam go.
- Co?
- No, nie mieszkam tam. Tymczasowo przeprowadziłam się do przyjaciółki.
Wyglądał na zbitego z tropu.
- Dlaczego?
Westchnęłam.
- Właściciel postanowił sprzedać moje mieszkanie i, krótko mówiąc, znalazłam się na bruku.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Dlaczego powinnam?
Podrapał się po głowie.
- Słuchaj, możemy załatwić ci jakieś mieszkanie służbowe. Jasne, że nie będzie tak naprawdę twoje, ale tamto też nie było, prawda? Możemy…
Pokręciłam głową.
- Dziękuję ci, ale nie.
- Dlaczego jesteś taka dumna? To nie jest nie wiadomo jaki gest z mojej strony. To tylko mieszkanie służbowe.
- Odpuść – poprosiłam. Nie miałam siły na sprzeczki, a już na pewno nie chciałam wałkować tematu mieszkania. Otuliłam się pod szyją płaszczem, bo poczułam na nieosłoniętej skórze chłodny wiatr.
A później znów zrobiło mi się nieswojo. Udając, że wciąż poprawiam kołnierz, zerknęłam do tyłu. Kilkaset metrów za nami spostrzegłam ciemną postać… Ale gdy spojrzałam po raz drugi, zniknęła. Na ulicy byliśmy my, starsze małżeństwo rozmawiające przyciszonymi głosami, a także grupka rozkrzyczanych nastolatków, debatująca, co robić przez resztę wieczoru.
- Co jest? - Malfoy zaniepokoił się moim zdenerwowaniem. Przygładziłam włosy drżącą ręką. Byłam dziwnie wytrącona z równowagi.
- Ja… wydaje mi się… - Pokręciłam głową. - Nieważne. Miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
Wywołało to natychmiastową reakcję. Malfoy odwrócił się energicznie, chcąc przyłapać intruza. Zmrużył oczy.
- Nie widzę nikogo podejrzanego.
Wzruszyłam ramionami, również się oglądając.
- Pewnie mi się tylko wydawało.
Jednak całą drogę do mieszkania Lucy towarzyszyło mi to dziwne napięcie, mrowienie, jakby ktoś wciąż świdrował mnie wzrokiem. Pewnie to wyobraźnia i wypite koktajle zrobiły swoje. Ale Malfoy odprowadził mnie pod samiutką klatkę i również był jakiś taki niespokojny.
- Może twoja żona wynajęła detektywa – zażartowałam.
Malfoy popatrzył na mnie jak na idiotkę.
- A dlaczego miałaby to robić?
- Nie wiem. Nie jestem twoją żoną. - Dziwnie to zabrzmiało. - To znaczy… To był tylko taki żart.
Malfoy powoli pokiwał głową. Wydawało się, jakby myślami był już zupełnie gdzie indziej. Ciekawiło mnie gdzie.
Wiatr znów zawiał mocniej, przyprawiając mnie o gęsią skórkę. To już jesień pełną parą. Zanim się obejrzymy, zasypie nas zima.
Przez kilka długich sekund staliśmy w milczeniu, patrząc tylko na siebie.
- To dobranoc, Hermiono.
Poczułam dziwną ochotę na to, żeby go przytulić na pożegnanie. Albo chociaż uścisnąć mu dłoń. To było takie niezręczne, a dystans pomiędzy nami wydawał się taki… sztuczny. W kieszeniach płaszcza zacisnęłam ręce mocno w pięści. Niedotykanie go fizycznie mnie bolało.
- Dobranoc, Draco.
Weszłam do klatki. Nie odwróciłam się ani razu, chociaż bardzo tego chciałam. Kiedy wyjrzałam przez okno na górze, już go nie było.

10 komentarzy:

  1. Kurcze, wiem, że ten rozdział był naprawdę długi, ale i tak żałowałam, gdy się skończył. Bardzo dobrze się czytało, bez zbędnego przedłużania, wszystko idealnie wypośrodkowane. Ach, jak Ci wlewam :p Ale tak, to chyba jeden z lepszych rozdziałów.
    Fajne wspomnienie, chociaż oczywiście nadal czekam na te kulminacyjne wydarzenie, które zmieniło życie Hermiony.
    Chyba w ogóle muszę Cię trochę pospieszyć! :p To już połowa opowiadania, a my nadal nie wiemy tylu rzeczy o bohaterce! I nadal nic się między naszą dwójką nie wydarzyło. No dalej, dalej! ;)
    No ciekawi mnie, jak to się potoczy, bo zakładam, że gdzieś przy końcu nastąpi przyspieszenie akcji. Oczywiście, nic nie możesz powiedzieć, więc prowadzę sobie monolog :p
    Ciekawe czy rzeczywiście ktoś ich śledził i kto to taki.
    A no i jeszcze chciałam powiedzieć, że mega podoba mi się, jak opisujesz uczucia Hermiony do Draco. Tak subtelnie i z klasą, dobierając dobre słowa. Super :)

    Pozdrowienia i czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porozwlekałam strasznie to wszystko, nie? Popłynęłam trochę za bardzo. No ale w tej połowie będzie się trochę więcej (w końcu!) działo ;)
      Kurczę, trochę ciężko mi odpowiedzieć na Twój komentarz. No bo, jak sama zauważyłaś, nie za dużo mogę powiedzieć :)
      A jak Ci się podoba trochę głębsze skupienie na relacji Hermiona-Ron? Szczerze mówiąc poświęciłam temu trochę więcej czasu z myślą o Tobie, żeby lepiej uchwycić jak to ten ich związek wygląda ;)
      Pozdrowienia

      Usuń
    2. Czy porozwlekałaś? Hmm. Nie wydaje mi się. To znaczy odstępy czasowe między rozdziałami mogą tworzyć takie wrażenie, bo wciąż czekamy na jakiś znaczący rozwój akcji. Jednak jest to nieunikniony czynnik w gatunku jakim są opowiadania blogowe (trochę podobne do seriali :p). Ale ogólnie wydaje mi się, że nie. Gdy skończysz pisać to opowiadanie i komuś przyjdzie w przyszłości czytać je w całości, to również nie sądzę, żeby miał podstawy do zarzucenia Ci zbytniego "płynięcia". Co najwyżej może po prostu szybciej przeczyta pierwsze 15 rozdziałów :p Ale no, to jest moja subiektywna ocena. Być może po prostu lubię Twój styl? Możliwe też, że ma z tym coś wspólnego fakt, że przez cały (chyba) czas czytania "JESTEŚ" równolegle moją głowę zajmuje moja historia, w której również chciałabym akcję między bohaterami poprowadzić/rozwinąć powoli. Może też dlatego ciekawią mnie takie kreacje, jak Twoja, w tej kwestii chyba mistrzowska :D
      Co do Rona i Hermiony, kurcze, czuję się zaszczycona :D Ale też w jakimś sensie zobowiązana czy obciążona odpowiedzialnością? :p
      Swoją drogą to chyba nie pierwszy raz, bo zdaje mi się, że w którymś z poprzednich rozdziałów też poświęciłaś ich relacji trochę czasu. W każdym razie aż przeczytałam ten fragment jeszcze raz. Chciałam coś pomarudzić, dla zasady (bo wiesz... jestem taka trochę na przekór niestety xD Dlatego skoro powszechnie Ron (a już szczególnie Ron z Hermioną (nawias w nawiasie! podwójne zapętlenie!!!)) jest raczej nielubiany, to ja akurat staram się go lubić i oczekuję i wymagam poważnych powodów i tłumaczeń braku sympatii wobec niego :p żeby nie było, że tak tylko dla zasady), ale nie ma za bardzo do czego się przyczepić. To znaczy z początku miałam odczucie, że może to jego zachowanie (ten kompletny brak wsparcia/zrozumienia w tak skrajnej sytuacji) jest troszkę przerysowany, ale chyba jednak wynika to z mojej tendencji do mierzenia ludzi swoją miarą (szczególnie w sprawach pozytywnych tzn. zazwyczaj wydaje mi się, że skoro ja w danej sytuacji potrafiłabym zdobyć się na określone dobro to inni też xD). Dlatego włączam swoją zdolność do empatii i przyjmuję wszystkie argumenty wyjaśniające takie, a nie inne zachowanie. Tak, myślę, że bardzo dobrze opisałaś motywy, emocje i argumenty zarówno Hermiony, jak i Rona. Muszę się zgodzić, że ich relacja jest opisana realnie i całkiem pasuje do ich charakterów. Jestem usatysfakcjonowana :D

      Ps. jejku! Sorry za zdania wielokrotnie złożone, ciągłe wtrącenia w nawiasach i autoanalizę... xD

      Usuń
    3. Ojej. Oczywiście widziałam Twój komentarz wcześniej, ale w pracy, i postanowiłam odpowiedzieć później, ale nie sądziłam, ze minęły już dwa (!!!) tygodnie! Czas mi gdzieś uciekł i nie mam pojęcia gdzie :( Wybacz.
      Co do rozwlekania, ja mam wrażenie, że to się okropnie ciągnie, bo ślęczę już nad tym od ponad roku :D Może rzwczywiście jak czyta się to za jednym razem, będzie lepiej. Ale mówię też tak dlatego, że ponoć miałam się zmieścić w 20 rozdziałach, ale jak tak zaczęłam pisać i pisać i pisać to kurczę wydłużyłam do 30, bo naprawdę za wolno się to działo.
      Hej, musisz się koniecznie podzielić tą historią!
      Hm, jakby się tak głębiej zastanowić, to mam wrażenie, że jednak Ron od zawsze był takim trochę egoistą, tak jak w Czarze Ognia. Najpierw pomyślał o tym, że Harry zrobił coś za jego plecami i poczuł się odrzucony, pominięty, niechciany, a dopiero później zaczął myśleć. Zresztą mam wrażenie, że wiele jego działań determinowało właśnie takie poczucie niższości i niepewności, a stąd reakcje obronne. Typu Hermiona wyjeżdża? Nie, nie po to, żeby się rozwijać, tylko dlatego, że ze mną jej źle. Zostawia mnie, nie zależy jej na mnie, przecież gdyby jej zależało, to by nie wyjechała. Zrozumiałem że zareagowałem trochę za ostro, więc w ramach przeprosin chcę ją zabrać do restauracji... Ale ona znowu ma coś lepszego ode mnie. Nie zależy jej na mnie. Jestem do dupy. Mojego Rona przepełniają takie uczucia i przesłaniają mu zdrowy rozsądek :( Jestem okropna.
      Oj tam oj tam. Ważne że z pisane z serca, nie musi być poprawnie :)

      Usuń
  2. Fantastyczny rozdział! :) Wstęp spodobał mi się wyjątkowo, a wyjaśnienie sprawiło, że opowiadanie z każdym kolejnym rozdziałem staje się coraz bardziej jasne. Nie mogę doczekać się momentu, w którym w pełni odsłonisz przed nami te tajemnice. Wciąż jestem niesamowicie ciekawa, dlaczego ona straciła tę pracę! Cóż, pozostaje czekać :).
    Bardzo podobał mi się rozdział. Draco - oszałamiający, świetny tytuł, naprawdę! Oczywiście w pełni oddaje prawdziwego Draco. Podoba mi się jak go kreujesz, i kurczę, muszę przyznać, że przeczytałabym z wielką przyjemnością choć jeden rozdział z jego perspektywy :D!
    Cóż, czekam na kolejny!
    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo weny!
    Charlotte Petrova

    Wschód słońca
    Auror z wymiany

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję bardzo :) Nie zostało aż tak dużo do tego momentu. To znaczy z moim tempem pisania pewnie sporo, ale pracuję nad tym ;)
      Ostatnio z nieznanych powodów bardzo irytują mnie rozdziały "wtrącone", pisane nagle z perspektywy kogoś innego. Dlatego na pewno czegoś takiego nie zrobię. Chyba że miałaby to być miniaturka :)
      Pozdrawiam, rownież życzę dużo weny :)

      Usuń
  3. Dziś nie będę marudzić ;) Choć nie! Jeżeli chodzi o marudzenie to ja zawsze coś znajdę: dlaczego musimy czekać tak długo na dalszą część?! ;) Ten rozdział zdecydowanie podoba mi się bardziej od poprzedniego. Zdecydowanie potrafisz zaciekawić człowieka, ale nie znęcaj się nad nami za bardzo ;) Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :D Biorę sobie te słowa do serca i lecę pisać :D

      Usuń
  4. Kurczę, mamy 15 rozdział, w Hermionie coś kiełkuje, ale gdzie Draco? Więcej miłości, idzie jesień, potrzebuję tego! Chociaż poczytać :D Super, że zestawiłaś te retrospekcje z czasem teraźniejszym, można się powoli odnajdować w historii i człowiek się nie miesza, mimo, że dalej zostaje otoczka tajemnicy, co jeszcze się wydarzyło (i podjudzasz moją niechęć do Rona - brawo :D). Budujesz napięcie po mistrzowsku. Brakuje mi trochę Ginny, może przyzwyczaiłam się do niej w poprzednim opowiadaniu. Ale cieszy mnie to, że masz zamiar wrócić do Ginny&Draco, dzięki Tobie stali się moją ulubioną kombinacją. Nie lubię Lucy. Nie wiem dlaczego, nie pytaj, jest dla mnie takim wiecznym dzieckiem, troszkę chorągiewką i mam wrażenie, że dziwnie oddziałuje na Hermionę. Widziałabym przy niej szybciej Islę jako przyjaciółkę (serio), jakoś ma więcej klasy. Pan Draco jest taki seksowny... To znaczy on zawsze jest seksowny, ale ten Twój dorosły Draco jest jeszcze bardziej pociągający. Powinni znowu jechać w jakąś podróż służbową! Zdecydowanie :D Szkoda, że tak rzadko są rozdziały, bo uwielbiam to czytać, ale rozumiem obowiązki, stąd też ten mój opóźniony komentarz. Jest mi wstyd za moje ociąganie w komentowaniu. Ale możesz mieć pewność - jestem, czytam i będę czytać :D Nie smęcę już, czekam na kolejny rozdział i na pewno skomentuje :D Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj bo ja mam ambiwalentne uczucia co do Rona. Czasem go nawet lubię, jest mi go szkoda, no i w gruncie rzeczy to porządny chłopak, ale z drugiej strony można z niego zrobić taki fajny czarny charakter :) Bo ma do tego predyspozycje, oj ma. Jest w sumie taki prawdziwy przez to, że można go odbierać w kategoriach albo go lubię, albo nie. I zależy jaką perspektywę się przyjmie.
      Ginny w tym opowiadaniu praktycznie nie ma, bo też znalazłam w niej to co najgorsze i postanowiłam uwypuklić. Spokojnie, w następnym opowiadaniu jeszcze będziesz miała jej dość, bo będzie narratorem całości :)
      Ahahah, bo Lucy jest... też specyficzna. Nie umiem tego dobrze opisać. To jest z jednej strony taka osoba, no nie wiem, trochę lekkomyślna, wyciągnie cię na imprezę, będzie paplać o takich "babskich" sprawach i będziesz przewracać oczami, a z drugiej strony potrafi wesprzeć, kiedy tego potrzebujesz. Nie chcę mówić za dużo o niej, bo to jeszcze nei koniec :D
      Spokojnie, wyjazd już się szykuje. Szczegóły w następnym odcinku :D
      Buziaki :*

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)