czwartek, 21 lipca 2016

Jesteś: 13. Rycerski



Pokręciłam głową ze skwaszoną miną. Kolejne mieszkanie okazało się być totalną katastrofą. Powoli traciłam już nadzieję na to, że wynajdę coś dla siebie, a czas, który miałam na znalezienie nowego lokum, nieubłaganie się kurczył. Może byłam zbyt wybredna, ale żadne z obejrzanych przeze mnie mieszkań nie miało „tego czegoś”. Nie czułabym się dobrze w żadnym z nich.
- Zawsze możesz zamieszkać u mnie – skwitowała stojąca obok mnie Lucy. Jeszcze chwilę wcześniej, do momentu, gdy się skrzywiłam, patrzyła na mnie z nadzieją. Jej oczy mówiły: „Zobacz jakie piękne mieszkanie, będziesz miała w nim cudowne życie!”. Przykładała się nawet bardziej niż kobieta, która nam je pokazywała.
- Nie zamieszkam u ciebie – odparłam półgębkiem. - To nie jest dobry pomysł.
- Na jakiś czas. - Lucy znów wykrzesała z siebie entuzjazm. - Hermi, będzie fajnie, zobaczysz! Będziemy pić rano razem kawę i plotkować i jeść typowo babskie jedzenie, i będziemy oglądać seriale do nocy…
Westchnęłam.
- Przypominam ci, że masz dość kłopotliwy czas pracy. Kiedy ja wychodzę na rano, ty ledwo kładziesz się spać.
Popatrzyła na mnie z miną skarconego psa. Naburmuszyła się.
- No i co z tego – burknęła.
- I jak, co pani sądzi? - Przerwał nam rozmowę podniesiony głos kobiety oprowadzającej nas po mieszkaniu.
- Będę musiała się jeszcze zastanowić – odparłam dyplomatycznie. - Rozważam jeszcze inne mieszkanie, to trudna decyzja do podjęcia.
- Oczywiście. - Kobieta nie wyglądała na zadowoloną, choć postarała się przybrać na twarz uśmiech. - Proszę jednak wziąć pod uwagę, że nie jest pani jedyną zainteresowaną. Mieszkanie nie będzie czekać wiecznie.
- Rozumiem. - Pokiwałam głową na potwierdzenie moich słów. - No cóż, jeśli się zdecyduję, będę do pani dzwonić. Na tę chwilę dziękuję.
Wycofałyśmy się z Lucy do drzwi, tłumiąc chichot.
- To naprawdę wspaniała oferta! - zawołała jeszcze za nami kobieta. - W tej cenie nie znajdzie pani niczego lepszego!
- Zdaję sobie z tego sprawę. - Naprawdę bardzo mocno starałam się nie roześmiać. Wciąż cofałyśmy się do wyjścia. Lucy sięgnęła klamki. - Dziękuję jeszcze raz i do widzenia!
Uciekłyśmy i zatrzasnęłyśmy za sobą drzwi. Lucy rzuciła mi rozbawione spojrzenie.
- Wiesz, że rezygnujesz z jedynej i niepowtarzalnej oferty? Oszalałaś?
Wywróciłam oczami. Właścicielka wyglądała na nieco zdesperowaną. Ja, mimo całej mojej sytuacji, aż tak zdesperowana nie byłam.
- Znajdę coś. - Nie byłam pewna, czy bardziej przekonuję Lucy, czy siebie. Ostatecznie miałam jeszcze trochę czasu. Nie groziło mi wylądowanie na ulicy z dnia na dzień. A znalezienie swojego miejsca na świecie to nie taka prosta sprawa. To jak z suknią ślubną. Też nie mogłam znaleźć idealnej. Zajęło mi to całe miesiące, aż zobaczyłam tą jedną jedyną i z miejsca się w niej zakochałam. Z mieszkaniem będzie tak samo!
Tyle że byłoby świetnie, gdyby nastąpiło to w ciągu najbliższych tygodni.
Pożegnałam się z Lucy, ponieważ musiała szykować się do pracy, i wróciłam do – jeszcze – swojego mieszkania. Usiadłam na kanapie i popatrzyłam z czułością na wszystkie kąty. Nie byłam jeszcze gotowa na to, żeby opuścić to miejsce, ale nie miałam wyjścia. Musiałam zacząć nowy rozdział.
Resztę wieczoru spędziłam na sprzątaniu. Posegregowałam swoje rzeczy, wyrzuciłam te, których nie będę już potrzebować. Zaskakujące jak dużą człowiek ma skłonność do chomikowania mnóstwa przedmiotów, których nie wykorzystuje. Zrobiłam kilka tur z workami do śmietnika. Z niektórymi partiami mojego dobytku ciężko było mi się rozstać, lecz wiedziałam, że nie mogę trzymać ich w nieskończoność – na przykład stara, niebieska bluzka, którą kupiłam jeszcze zanim wyszłam za Rona. Nie nosiłam jej od wieków. Albo ten wyzywający, kwiatowy top – błędem było kupienie go, od początku na mnie nie pasował. Błękitne jeansy biodrówki – za małe. Biały stanik – sprany i poszarzały. Czerwona seksowna bielizna – uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o tym, co w niej wyrabiałam – pasek od stringów już od dawna za bardzo się wżynał i nie wyglądało to zbyt dobrze. Mnóstwo starych rzeczy po prostu już na mnie nie pasowało. Byłam kiedyś taka chudziutka!
Nie wspominając już nawet o miliardzie drobiazgów zalegających na półkach i w szufladach, czy stertach niepotrzebnych do niczego papierzysk. Przeterminowanych kosmetykach. Nieużywanych, wyszczerbionych kubkach. Przeterminowanych makaronach i innych produktach poupychanych w kuchennych szafkach. Ciężko uwierzyć, że to ja sama zgromadziłam ten pokaźny arsenał rzeczy niepotrzebnych.
Po całym tym sprzątaniu byłam tak zmęczona, że zasnęłam ledwie przykładając głowę do poduszki. Moje sny były ciężkie, przesycone przeszłością, poprzeplatane i niezrozumiałe. Rano nie obudziłam się wypoczęta, a jeszcze bardziej zmęczona.

* * *

- Granger, co robisz w piątek po pracy?
Popatrzyłam na górującego nade mną Malfoya, który pochylił się nad moim biurkiem, opierając obie dłonie na blacie. Na jego palcu serdecznym znów połyskiwała obrączka – zamówiony i odebrany przeze mnie duplikat. Wszystko wróciło do normy, tak jak jego nieznośnie władcze zachowanie.
- Spędzam wieczór jak najdalej od ciebie – odpowiedziałam, szczerze licząc na taki bieg wydarzeń. Jego mina jednak zaniepokoiła mnie. Mówiła, że nie ma na to szans.
- Wprost przeciwnie. – A nie mówiłam? – Pójdziesz ze mną na bal charytatywny fundacji Wielkie Serca.
Jęknęłam.
- A nie możesz iść z żoną?
Wzruszył ramionami. Jak na szczęśliwego męża, stanowczo zbyt mało czasu spędzał ze swoją wybranką. Na miejscu Astorii nie byłabym z tego zadowolona. To się nie mogło dobrze skończyć.
- Astoria wyjechała z wizytą do swoich rodziców. Wróci dopiero w niedzielę.
- A nie możesz iść sam? – spróbowałam. Pokręcił lekko głową, wybałuszając na mnie oczy. No tak, przecież to takie oczywiste, że nie mógł się nigdzie wybrać bez osoby towarzyszącej! To byłby doprawdy skandal! Myśl, Hermiono, myśl! Nie miałam ochoty poświęcać mojego wymarzonego wolnego wieczoru na jakiś sztywny bal. Miałam w planach się zrelaksować, zrobić manicure, pedicure, maseczki, zadbać o włosy i ciało, jeść dobre włoskie jedzenie i oglądać filmy.
- Nie mam w co się ubrać – odparłam w końcu. W oczach Malfoya zobaczyłam, że uznał to za swoją wygraną. Szlag by to…!
- Kup sobie coś z firmowych. Wliczę w koszty. Suknia ma być długa i elegancka.
Ty cholerny, pewny siebie, protekcjonalny, pieprzony ignorancie, wyliczałam w myślach, patrząc mu prosto w oczy. Gdyby tylko wzrok mógł zabijać, mój szef padłby już dawno martwy na podłogę.
- Tak jest – mruknęłam bez entuzjazmu. Posłał mi ostatnie, tym razem tryumfujące spojrzenie, odwrócił się zamaszyście i sprężystym krokiem podążył do swojego gabinetu, pozostawiając za sobą duszącą chmurę przyciężkich perfum. Pokazałam jego plecom język.

* * *

Do piątku obejrzałam jeszcze trzy mieszkania, przy czym z dwóch z nich uciekałam, aż się za mną kurzyło. Jedno okazało się być w porządku, a mimo to wciąż czułam, że to nie miejsce dla mnie. Nieco przygnębiona wyruszyłam na poszukiwania odpowiedniej na bal sukni. Zdecydowałam się na przylegającą granatową, z lejącego się w dół materiału, obszytą na tułowiu, dekolcie i rękawach koronką o dość luźnym wzorze. Wycięcie z tyłu sięgało do połowy pleców, z przodu zdecydowanie wyżej. Była prosta i piękna i z miejsca się w niej zakochałam. To skutecznie poprawiło mi humor.
Szykując się na bal, postawiłam na prostotę. Włosy upięłam w niski kok na karku, z makijażu praktycznie zrezygnowałam, podkreślając tylko na ciemno oczy. Jedyną moją biżuterią były długie, lśniące kolczyki. Wyglądałam pięknie i co chwilę wracałam przed lustro, żeby się w tym upewnić. Nie mogłam się na siebie napatrzeć.
Malfoy kategorycznie zażądał przyjścia po mnie pod same drzwi, dlatego kręciłam się niespokojnie po mieszkaniu, czekając na niego. Co chwilę stukałam obcasami kupionych jeszcze w Nowym Jorku szpilek, doprowadzając pewnie sąsiadów do furii. Trudno. I tak za dwa tygodnie się stąd wyprowadzę. Nie zależało mi już tak bardzo na ich zdaniu.
Wreszcie rozległo się pukanie do drzwi. Wywróciłam oczami. Najwyraźniej Malfoy znów uznał, że domofon jest dla hołoty. Możliwe, że po prostu nie umiał go używać. Mogłam się też założyć, że otworzył sobie drzwi zaklęciem. Miał głęboko gdzieś moje prośby o zachowywanie się w mojej okolicy po mugolsku.
Chwyciłam torebkę i otworzyłam drzwi. Wyglądał… wyglądał niesamowicie przystojnie, tylko to przyszło mi do głowy. Idealnie skrojony, szyty na miarę garnitur przylegał tam gdzie trzeba, podkreślając delikatnie umięśnioną, nienaganną sylwetkę. Miał w sobie coś tajemniczego, eleganckiego, łobuzerskiego, coś przyciągającego. Policzki mnie paliły.
- No, no, Granger, może powinnaś w taki sposób ubierać się do pracy?
I cały czar prysł. Prychnęłam.
- To już podchodzi pod mobbing, Malfoy.
- Jedynie molestowanie, Granger – rzucił z perfidnym uśmieszkiem.
Wyszliśmy z budynku. Nie mogłam powstrzymać się od zerkania na niego co jakiś czas. Nie potrafiłam powiedzieć, co w nim dokładnie tak przyciągało mój wzrok. Jego sposób poruszania się? Był tak irytująco pewny siebie, a przy tym dostojny, władczy… denerwowało mnie to. Chociaż nie do końca. Przygryzłam wargę.
To nadal był ten sam chłopiec, którego nienawidziłam w Hogwarcie. Ten sam, przez którego przepłakałam tyle nocy, który wpędził mnie w kompleksy na punkcie mojego wyglądu i pochodzenia. Ten, dzięki któremu stałam się twardszą i silniejszą osobą, która postanowiła, że nie da mu satysfakcji i nigdy się nie podda. I wreszcie – był człowiekiem, któremu uratowałam życie. Jasne, to była moja praca. Moim celem było ratowanie ludzkiego życia, a jednak gdy zbierałam go do kupy, wciąż myślałam o tym, że jest to Malfoy, i ganiłam się za myśli, że może lepiej byłoby światu bez niego.
A teraz szedł obok mnie, taki sam, a jednak odmieniony. I gdyby nie moja interwencja, być może już by go tu nie było. To mogło być zbytnie naciągnięcie, bo przecież nie byłam jedynym medykiem na tej cholernej sali. Ale to moje ręce go uzdrowiły. Czy ciągle czuł wobec mnie dług? Czy wiedział, jak mało brakowało, a wszyscy postawiliby na nim krzyżyk? Czy starał się być dla mnie w porządku tylko dlatego, że odczuwał wdzięczność? Nie potrzebowałam takiej pustej wdzięczności i życzliwości. Powinien lubić mnie taką, jaką jestem, a nie dlatego, że uratowałam mu życie. To było nie fair.
A poza tym ma żonę. Koniec tematu.
Ale ja też miałam męża. Miałam.
Nie, naprawdę koniec tematu.

Bal odbywał się w ogromnej rezydencji, otoczonej gigantycznym ogrodem, w którym panował pozorny nieład, jednak uważne oko mogło dojrzeć wprawną rękę ogrodnika, który zadbał o to, żeby teren wyglądał na pozostawiony swobodnie matce naturze. Splatające się drzewa, krzewy, bujnie kipiące z rabatek kwiaty miały w sobie coś magicznego. Zmierzchało, szliśmy ścieżką skąpaną w delikatnym świetle, które wyglądało tak, jakby magiczne świetliki ustawiły się po obu stronach. To było piękne. Ponadto na ścieżkę napierały kępy hortensji, hibiskusów i innych roślin.
Zanim dotarliśmy do drzwi wejściowych, Malfoy podał mi ramię, pod które automatycznie wsunęłam dłoń. Nawet nie zdążyłam się nad tym zastanowić, dopiero po fakcie doszłam do wniosku, że niekoniecznie mam ochotę w taki sposób zaprezentować się światu. Czy nie wyglądałam jak kochanka Malfoya? Jak to wypadało w oczach innych ludzi? Czy szeptano o nas w towarzystwie? Dlaczego nie mógł po prostu zabierać ze sobą wszędzie żony?
Przywitała nas stonowana gra instrumentów smyczkowych i feeria kolorów sukien wieczorowych. Szczególnie wpadła mi w oko rozkloszowana kreacja w kolorze fuksji, trzymająca się na jednym ramiączku, ozdobionym materiałowymi kwiatami. Kobieta, która tę suknię nosiła, była roześmiana od ucha do ucha, głośna i żywiołowa, zbyt żywiołowa. Z miejsca jej nie polubiłam.
Malfoy podszedł do grupy znajomych, którym mnie przedstawił. Nie udało mi się zapamiętać wszystkich imion. David to był ten wysoki facet o skandynawskiej urodzie. Emery… chyba ten niższy, szeroki w barkach. Glenda to ta rudowłosa kobieta, partnerka Davida, Leonora to tamta nieco starsza kobieta po prawej… albo może ta młodsza, o porcelanowej cerze i bardzo ciemnych włosach? A może to Patricia…?
Malfoy delikatnie objął mnie w pasie. Zesztywniałam. To już na pewno było niestosowne. Dziwiłam się, że ci wszyscy ludzie nie patrzą na nas z niesmakiem.
- Pójdziemy po coś do picia, prawda Hermiono?
Przytaknęłam, bo niby co innego miałam zrobić, i zręcznie przez niego sterowana podążyłam w stronę stołu z ponczem. Odsunęłam się od Malfoya na bezpieczną odległość, rzucając mu groźne spojrzenie.
- Jeśli nadal będziesz naruszał moją przestrzeń osobistą, to rzeczywiście oskarżę cię o molestowanie.
- Daj spokój. – W ogóle nie przejął się moim poważnym tonem. – Jesteś moją przyjaciółką.
Przyjaciółką? No nie wiem, czy panujące między nami relacje mogłabym nazwać przyjacielskimi. Z drugiej strony Malfoy musiał być bardzo samotnym człowiekiem, skoro nazywał przyjaciółką właśnie mnie. To przykre.
Chciałam rzucić jakąś kąśliwą uwagą, ale nim zdążyłam to zrobić, zamurowało mnie. Zatrzymałam się z na wpół otwartymi ustami, a moje ciało ogarniał paraliż. Mdlące uczucie ścisnęło mój żołądek, zaczęłam się trząść i zrobiło mi się bardzo, bardzo zimno.
Po drugiej stronie sali stał Edmund Martens. Nie widział mnie, ale ja doskonale widziałam jego. Był jakby na honorowym miejscu, otoczony grupą śmiejących się z opowiadanej przez niego historii ludzi. Gestykulował żywo, trzymając w jednej ręce kieliszek. U jego boku stała wysoka, bardzo szczupła kobieta o perłowo blond włosach, z charakterystyczną twarzą o nieco ostrej urodzie. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, lecz domyślałam się, iż jest to jego żona, Florencja. Nawet jako była już modelka prezentowała się niczym na wybiegu.
Moja perspektywa zawęziła się do Martensa. Wszystko inne przestało istnieć, dźwięk jakby został wyciszony. Słyszałam tylko moje dudniące coraz szybciej serce. Malfoy powiedział coś do mnie, ale go nie zrozumiałam. „No już się tak nie stawiaj, wiem, że tego chcesz. Każda szlama o tym marzy, potraktuj to jako zaszczyt”. Jego słowa rozbrzmiały w mojej głowie, jakby wypowiedział je prosto do mojego ucha. Widziałam jak na zwolnionym filmie jego śmiech, rękę z kieliszkiem unoszoną w toaście i to drwiące spojrzenie, którym omiatał otoczenie. Zaczęło mi brakować powietrza.
Poczułam szarpnięcie i powróciłam do rzeczywistości. Moje stopy poruszały się bezwiednie. Podążałam za Malfoyem, który prowadził mnie za rękę w zupełnie inną stronę. Oddychaj, powiedziałam sobie. Liczyłam w rytm kroków Malfoya. Wdech-dwa-trzy-cztery, wydech-dwa-trzy-cztery, raz-dwa-trzy-cztery…
- Zostań tutaj.
Ledwie zarejestrowałam, że posadził mnie na jakimś krześle. Zaczął się oddalać. Nie, nie zostawiaj mnie! Dźwięk uwiązł mi w gardle. Raz-dwa-trzy-cztery, raz-dwa-trzy-cztery. Teraz sama nadawałam sobie rytm. Sekundy dłużyły się w minuty, minuty w godziny. Byłam sama. Moje drobne ciało nie potrafiło pomieścić takiego ogromu przerażenia.
- Trzymaj. – Malfoy wetknął mi w rękę szklankę, której zawartość automatycznie wypiłam. Zakaszlałam, czując palenie w gardle, i skrzywiłam się.
- Co to jest?
- Whisky.
Rzeczywiście. Oblizałam wargi. Palenie w ustach odwróciło moją uwagę od strachu.
- Daj więcej.
Malfoy usłużnie oddał mi swoją szklankę. Zaczęło mi się lekko kręcić w głowie, ale odzyskałam ostrość osądu. Westchnęłam ciężko.
- Mogłabym do niego podejść i posłać go na ziemię – rzuciłam buntowniczo. Malfoy pokręcił lekko głową. Usiadł koło mnie. Jego twarz była bliżej niż powinna, ale nie przeszkadzało mi to.
- Próbował zrobić ci krzywdę – powiedział spokojnie. W jego oczach nie widziałam ani odrobiny kpiny. Ale nie widziałam też współczucia. To było ciepło. – Nie powinno mu to ujść na sucho. Ale to nie jest dobre miejsce do wymierzania sprawiedliwości.
Powoli pokiwałam głową, przyznając mu rację. Jeszcze chwilę temu, kiedy zaślepiało mnie przerażenie i wściekłość, nie miało dla mnie znaczenia, czy ludzie uznają mnie za wariatkę, czy wyniosą mnie z rezydencji i zatrzasną za mną drzwi. Ale gdy trochę ochłonęłam, zrozumiałam, że rzucenie się na niego na środku sali balowej byłoby idiotycznym pomysłem.
- Przyniesiesz jeszcze whisky? – spytałam z nadzieją, na co pokręcił głową, uśmiechając się lekko.
- Nie chcemy, żebyś zaczęła się zataczać. Musiałabyś wtedy chodzić ze mną pod ramię.
Wzdrygnęłam się teatralnie.
- To byłoby okropne.
Przez dłuższy czas udało mi się unikać Martensa. Mój wzrok zahaczył o niego jedynie kilka razy (o kilka za dużo). Każde takie spojrzenie przyprawiało mnie o mdłości. Czułam na sobie jego silne, natarczywe ręce, czułam swoją niemoc i bezradność, a przede wszystkim czułam się brudna. Dzięki Merlinowi, że Draco zdążył na czas, że wyrwał mnie ze szpon tego prymitywa, zanim do czegokolwiek doszło.
Wyglądało na to, że relacje pomiędzy mną i Malfoyem były jeszcze bardziej pokręcone, niż się wydawało. To nie tylko on był wdzięczny mnie, ale też ja jemu. Czy to dlatego podświadomie mnie do niego ciągnęło?
I czy nasze stosunki można jeszcze jakoś wyprostować? „Skomplikowane” to mało adekwatne słowo, ale nie potrafiłam znaleźć silniejszego.
Tak sobie dumałam i dumałam, a czas płynął osobnym, szybszym nurtem. W końcu musiało nastąpić najgorsze. Przedzierałam się przez tłum do toalety, gdy drogę zagrodziła mi męska sylwetka. Serce zabiło mi mocniej i oblał mnie zimny pot, jeszcze zanim uniosłam głowę i napotkałam spojrzenie Edmunda Martensa.
Uśmiechnął się drwiąco, tak jakbym była zdobyczą, która nieopatrznie wpadła w jego sidła.
- Cześć, skarbie – powiedział.
Dla mnie zabrzmiało to zupełnie jak warknięcie. Znów poczułam się bezbronna, odsłonięta. Wbrew sobie zrobiłam krok w tył, ukazując swoją słabość.
- No, no. Prawie nie wyglądasz jak szlama – ciągnął. Drgnęłam na słowo na „s”, co nie uszło jego uwadze. Prześlizgnął wzrokiem po moim ciele od stóp do głów. Miałam ochotę zwymiotować na jego wypolerowane czubki butów. – Ale nie ciesz się. Nawet tak piękna suknia nie ukryje tego, kim naprawdę jesteś.
Uniosłam wysoko głowę. Wiedziałam, że wszystko, co do mnie mówi, ma mnie po prostu zranić. To nie była prawda, a jedynie mściwe słowa. Mimo tej świadomości i tak zapiekło.
- Wiesz co, Martens? – Odezwałam się, przezwyciężając mój strach i obrzydzenie. Zmusiłam się do uśmiechu. – Szkoda mi ciebie. Bo może i urodziłam się jako mugolaczka, ale moi rodzice wychowali mnie na dobrego człowieka. Co zrobili twoi, że stałeś się takim zgorzkniałym, mściwym bydlakiem?
Dostałam w twarz. Nie spodziewałam się tego, dlatego zamrugałam oszołomiona i przez chwilę nie rozumiałam, co się stało. Twarz Martensa wykrzywiła się gniewem. Splunął mi pod nogi.
- Jak śmiesz mówić tak do mnie, ty mała, brudna szla…
W jego stronę poszybowała zaciśnięta pięść, która uderzyła go w szczękę. Jego głowa odskoczyła, zatoczył się, a później przewrócił na tyłek.
- Jak śmiesz podnosić rękę na kobietę? – syknął dobrze znany mi głos.
Popatrzyłam w ciągłym oszołomieniu na Malfoya, który rozmasowywał sobie dłoń. – Jak śmiesz obrażać ją, i to jeszcze masz czelność robić to na sali pełnej ludzi? Jak ci nie wstyd?
Martens obnażył zęby jak pies szykujący się do ataku. Inni goście zgromadzili się wokół nas, szepcząc do siebie gorączkowo lub śledząc tę scenę w ciszy i niedowierzaniu. Rozległy się jakieś stłumione śmiechy. Policzek wciąż palił mnie po uderzeniu Martensa. Byłam pewna, że został na nim czerwony ślad.
- Przeproś ją – zażądał Malfoy.
Nie potrzebowałam jego przeprosin. Nawet gdyby je z siebie wydusił, nie byłyby szczere. Nic nie zmieniały. Próbowałam przekazać to wzrokiem Malfoyowi, ale na mnie nie patrzył.
Martens wstał powoli z podłogi, otrzepał swój strój z nonszalancją, jak gdyby nic się nie stało. Poprawił krawat i wyprostował się, z dumą wypinając pierś.
- Nie zamierzam przepraszać mugolaczki.
Mugolaczki? Przy tłumie przysłuchujących się ludzi już nie byłam „szlamą”?
- Panny Granger – powiedział z naciskiem Malfoy.
Obaj wpatrywali się w siebie z nieskrywaną niechęcią. Martens nie zamierzał nic powiedzieć. Wyczytałam to z jego kpiącego spojrzenia i zaciśniętych ust.
- Więc utrzymujesz – zaczął Malfoy głośno i teatralnie, tak jakby chciał, żeby wszyscy zgromadzeni doskonale go usłyszeli – że nie przeprosisz mojej asystentki, Hermiony Granger, za nazwanie jej szlamą, uderzenie, a w przeszłości za próbę gwałtu?
Dało się słyszeć zduszone okrzyki, nabieranie powietrza, a później gwałtowną falę szeptów. Jutro pewnie będzie o tym we wszystkich rubrykach towarzyskich. Policzek już nie piekł mnie od uderzenia. Teraz płonęły oba, a krew uderzyła mi do głowy. Już dawno nie czułam się tak upokorzona. Rzuciłam Malfoyowi szybkie, ostrzegawcze spojrzenie, które przyjął bez mrugnięcia okiem. Zastanawiałam się, czy zrobił to specjalnie, czy może nieumyślnie. Nie zrozumiał najwyraźniej tego, jak podle się zachował, bo jego twarz pozostała bez wyrazu.
Wykrzyczał wszystkim tajemnicę, którą nie zamierzałam się już nigdy z nikim więcej dzielić. Ośmieszył mnie i spalił w towarzystwie (nie żebym miała zamiar z kimś się tutaj zaprzyjaźniać, ale jednak…). Nie potrafiłam spojrzeć na otaczających nas ludzi. Miałam ochotę opuścić głowę i wybiec stamtąd, zanosząc się płaczem. Ale byłam dorosłą kobietą i potrafiłam przełknąć łzy. Uniosłam wyżej głowę, by pokazać, że to mnie nie boli, coś takiego mnie nie złamie.
Martens przyglądał się nam z dobrodusznym uśmieszkiem.
- Nie wiem, o czym mówisz.
No nie. Jeszcze zamierzał się wszystkiego wyprzeć? Popatrzyłam mu twardo w oczy. Nie sądziłam, że się speszy, ale musiałam to zrobić dla samej siebie.
- To nie miejsce i czas na takie rozmowy – powiedziałam dyplomatycznie. – To bal charytatywny. – Sięgnęłam do ręki Malfoya, której dłoń była zaciśnięta w pięść, i chwyciłam go za nadgarstek, pociągając lekko w stronę wyjścia. Nie odrywając wzroku od Martensa, z niechęcią ruszył za mną.
Marzyłam tylko o tym, żeby się stamtąd wydostać.
Za naszymi plecami rozległ się śmiech Martensa.

* * *

- I co było dalej? – dopytywała Lucy. Siedziałyśmy zwinięte w koc na mojej kanapie, oglądając, a raczej udając że oglądamy telewizję. Piłyśmy opóźnioną kawę, pogryzając ciasteczka zbożowe. Żadna z nas nie jadła jeszcze śniadania – ja nie miałam apetytu, Lucy dopiero wstała po swojej zmianie na barze.
- Wyszliśmy – odparłam z ustami wypełnionymi ciastkiem. – Mogłam też przypadkiem rzucić coś o tym, że jest świnią.
- Nie zrobiłaś tego. – Lucy posłała mi pobłażliwe spojrzenie. Znała mnie doskonale, nie byłam osobą skłonną do konfrontacji, w których nie chodziło o udowodnienie czegoś naukowo. I nieczęsto nazywałam ludzi świniami, choć współpraca z Malfoyem doprowadziła mnie do używania zdecydowanie większej ilości niepochlebnych epitetów, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Zrobiłam. Przy tych wszystkich ludziach. Puściły mi nerwy.
Lucy popatrzyła na mnie ze współczuciem pomieszanym z rozbawieniem. Dziwny skurcz przebiegał przez jej twarz. Wyglądała, jakby miała wybuchnąć. W końcu nie wytrzymała i zaczęła chichotać. Wywróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Powinnam go jeszcze walnąć.
- Może powinnaś. Należało mu się. – Lucy wciąż chichotała. Zapaskudziła szczątkami ciastka mój koc.
Podwinęłam nogi do góry i objęłam je ramionami. Myślałam już o czymś innym. Czy raczej o kimś. Malfoy zachował się jak prawdziwy dżentelmen, wyszedł z balu razem ze mną, choć wiedziałam, że chciał tam zostać dłużej. Przez całą drogę przez ogród aż do głównej bramy trzymaliśmy się za ręce. Zauważyłam to dopiero wtedy i poczułam się naprawdę niezręcznie. Gdy tylko teleportowaliśmy się stamtąd, puściłam jego dłoń.
­- Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie – powiedziałam. – Choć przez chwilę miałam wątpliwości, czy przypadkiem nie mścisz się na mnie za coś.
- Co? – Wyglądał na szczerze zdziwionego. – Dlaczego pomyślałaś coś takiego?
Wzruszyłam ramionami. Może rzeczywiście nie miał nic złego na myśli. Może po prostu celował w Martensa, a ja ucierpiałam przypadkiem. Było to bardzo prawdopodobne, a ja jak zwykle przesadzałam, podsycana cierpieniem.
- Nieważne.
Chwycił za mój podbródek i obrócił moją głowę tak, bym na niego popatrzyła. Jego stalowe oczy wyglądały niesamowicie i przerażająco w blasku ulicznych latarni.
- Będę cię chronił, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba – powiedział. – I obiję twarzyczkę każdemu gnojowi, który będzie chciał ci zrobić krzywdę.
To zabrzmiało nawet przyjemnie. Zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu.
To dlatego, że zawdzięcza ci życie, przeleciało mi przez głowę.
Był zdecydowanie zbyt blisko mnie. Wystarczyło nachylić się w jego kierunku i dotknąć wargami jego ust... Zesztywniałam, gdy tylko uświadomiłam sobie, o czym myślę. Nic takiego nie powinno mi przychodzić do głowy. Nigdy. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że coś mnie do niego przyciągało.
Dlatego odsunęłam się na bezpieczną odległość.
- No cóż, jeszcze raz dziękuję – wymamrotałam. – Dobranoc.
A on pozwolił mi odejść.
Nie podzieliłam się tym z Lucy. Już i tak było wystarczająco dziwnie. Myślałam o nim zdecydowanie zbyt dużo i nawet przestało przeszkadzać mi spędzanie z nim czasu. Właściwie to chciałam iść do pracy i się z nim spotkać. A nawet nie koniecznie tam. Moje myśli wciąż uciekały w jego stronę. Myślałam o tym, co robi w tym momencie. Astoria wyjechała do rodziców, więc nie spędzał z nią czasu. Czy siedział sam w domu, na przykład czytając książkę? Czy przyszedł do niego jakiś znajomy, albo cała grupa? A może dokądś wyszedł. Może siedział w restauracji, jedząc lunch, może poszedł na jakieś spotkanie biznesowe (no niekoniecznie, raczej wiedziałam o wszystkich)… Doprowadzało mnie do szału to, że tak mało o nim wiem.
- Hermiona!
Otrząsnęłam się.
- Co?
Lucy patrzyła na mnie, marszcząc brwi.
- Co się dzieje? Jesteś jakaś nieobecna. Myślisz o tamtym dniu, kiedy Martens…
- Nie – zaprzeczyłam, krzywiąc się. – Nie, wcale nie.
Chociaż może byłoby lepiej, gdyby Lucy tak myślała. Nie zamierzałam i nie mogłam powiedzieć jej o Malfoyu. O tym dziwnym czymś, co wisiało między nami. Tej chorej relacji, której nie rozumiałam.
Cholera jasna. Nie podobało mi się to ani trochę.

7 komentarzy:

  1. Coś mnie tknęło i na koniec dnia sprawdziłam Twojego bloga. Przez Ciebie będę jutro niewyspana w pracy :p to się chyba nazywa uzależnienie xD Reszta potem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi ja mam na popołudnie :D i zdecydowanie zbyt rzadko dodaję rozdziały. Trzeba coś z tym zrobić

      Usuń
    2. Tak, z chęcią przyjmę większą częstotliwość rozdziałów u Ciebie ;)
      Nadal moje uznanie budzi to jak bardzo powoli budujesz tu akcję między tą dwójką. Serio. Coś tam się rozwija, ale powolutku i spokojnie, nawet sama nie wiem czy "naturalnie" jest dobrym określeniem, bo w życiu różnie bywa :p
      Drugą rzeczą, za którą należy Ci się podziw jest moim zdaniem to, że nadal ciężko mi przewidzieć co się wydarzy. Niby Hermiona już zaczyna patrzeć na Malfoya inaczej, ale nadal nie wiem co będzie dalej... co się wydarzy, kiedy się wydarzy, jak się wydarzy... no nie wiem, nie wiem :p Dlatego poproszę następny rozdział ;)
      Zawsze zastanawiał mnie ten gest chwytania za podbródek i unoszenia głowy. Pojawia się tak często. A jednak nie mogę sobie wyobrazić, żeby wykonał go względem mnie ktoś poza moim chłopakiem/mężem/partnerem. A gdyby się tak zdarzyło to na pewno nie przeszłoby to jakoś tak naturalnie. Ale może tylko ja tak myślę? :p
      Draco zachował się naprawdę po rycersku na tym balu i bardzo dobrze. Bardzo mi się to podobało.
      Pozdrowienia i miłych wakacji!

      Usuń
    3. To prawda, w życiu różnie bywa :) Zdecydowałam się tutaj na takie przeciągnięcie bo jest dużo czynników, które ich oboje hamują. Ale już chyba wystarczy, co? :)
      W sumie zaraz półmetek opowiadania, więc wszystko zacznie się zawiązywać. Ogólnie nie jestem super dumna z tej historii, widziałam ją trochę inaczej, no ale uparłam się że napiszę dramione to napiszę. A w kolejce czeka drinny :)
      Hm, masz rację, jak tak zwróciłaś uwagę na podbródek. Z drugiej strony nie słyszę też w normalnym życiu imion tak często jak się pojawiają w książkach. I mnóstwa innych rzeczy. Nie wiem, to jakoś tak się pisze automatycznie. A co do tego, że gest taki trochę poufały... o to chodzi ]:->
      Pozdrawiam i wzajemnie :)

      Usuń
  2. O MÓJ BOŻE.. 💘💘💘

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)