sobota, 25 czerwca 2016

Jesteś: 12. Bezczelny



Odstawiłam na ziemię ciężki karton, czując napięcie w mięśniach rąk. Żar lał się z nieba, a ja otarłam pot z czoła. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, które jeszcze przed chwilą było puste, a teraz – zastawione stojącymi bez ładu i składu pudłami. Popatrzyłam na nie wszystkie krytycznie. Co prawda większość została przeze mnie dokładnie podpisana i oznaczona, żebym nie miała problemu z odnalezieniem poszczególnych rzeczy, lecz te należące do Rona były dla mnie jedną wielką zagadką. Zżymałam się na niego i przez ostatnie kilkanaście minut rzucałam mu groźne spojrzenia, gdy mijaliśmy się po drodze podczas wnoszenia rzeczy do domu. Do naszego wspólnego, wymarzonego domu.
Usłyszałam za sobą hałasy i odwróciłam się. To Ron i Harry próbowali przecisnąć przez próg wielką kanapę, dysząc, sapiąc i stękając.
- Ja nie mogę! – pożalił się Ron z wściekłością. Był cały czerwony z wysiłku i rozżalony. Nie widziałam Harry’ego, bo widok zasłaniała mi kanapa.
- Chłopcy, pomóc wam? – zaproponowałam, podchodząc bliżej i przeprowadzając oględziny. Na dobrą sprawę gdyby przekręcili mebel trochę bardziej…
- Nie! – odpowiedział mi chórek złożony z dwóch urażonych męskich głosów. Uniosłam obie ręce do góry w geście poddania.
- Okej. To męczcie się sami.
- Co tam się dzieje? – dobiegł mnie głos z zewnątrz. To Ginny, próbując wejść do środka, spotkała się z przeszkodą w postaci brata, męża i kanapy.
- Nic… takiego – wysapał Harry. Podejrzewałam, że jego twarz jest niemniej czerwona od twarzy Rona. Przyglądałam się temu ostatniemu z założonymi rękami i zaciśniętymi ustami, na które cisnęło mi się mnóstwo słów, które postanowiłam powstrzymać dla dobra nas wszystkich. Niepotrzebna nam była napięta atmosfera.
- Dobra, Harry, trzeba do tego podejść inaczej – wystękał Ron, opuszczając nieco swoją stronę kanapy, by móc nawiązać kontakt wzrokowy ze szwagrem. – Ja będę ciągnął, a ty z Ginny pchaj z całej siły na trzy. Raz… dwa…
- Och, na litość boską – wyrzuciłam z siebie, dobywając różdżki. Wycelowałam w kanapę i rzuciłam zaklęcie, po którym wystrzeliła jak korek z szampana, wlatując do środka. Chłopcy ledwo ją podtrzymali, ale dzięki mojemu czarowi lewitującemu szybko odzyskałam kontrolę nad meblem. Poleciały do mnie dwa złowrogie spojrzenia. – Co? – spytałam, opuszczając różdżkę, by oddać im kontrolę nad kanapą, i znów splatając ręce na piersi. – Albo utknęlibyście tam do jutra, albo wyważylibyście drzwi.
- Dzięki, że w nas wierzysz – sarknął Ron. – Dobra Harry, postawmy ją tam w kącie.
Ginny dostała się do środka z westchnieniem przypominającym „nareszcie”. Burza rudych włosów rozsypała się na jej twarzy i ramionach. Zalśniły w świetle wpadającego przez duże salonowe okno słońca. Promienie padły też na jej niewielki, ale rysujący się pod luźną koszulą w kratę brzuszek. Z racji swojego stanu Ginny miała od nas absolutny zakaz noszenia czegokolwiek – ograniczyła się do przyniesienia ze sobą kwiatka, który już po chwili jej odebrałam.
- Skoro chłopaki wnieśli już kanapę, idź i odpocznij sobie na niej.
Popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
- Niby po czym? – spytała ironicznie. – Nie jestem obłożnie chora, dzięki. Jesteś medykiem, powinnaś to wiedzieć najlepiej.
Wzruszyłam ramionami.
- Lepiej dmuchać na zimne, jasne? Mamy lato, jest gorąco i duszno, a od tego tylko krok do…
- Przestań wymyślać – przerwała mi z przyganą. – Jak będę chciała, to odpocznę.
Uniosła wysoko głowę i wyminęła mnie z fuknięciem. Wiedziałam, że nie gniewa się tak naprawdę i że już za chwilę jej przejdzie. W ciąży, z tymi wszystkimi szalejącymi hormonami, była jeszcze bardziej humorzasta niż zwykle. Podążyłam za nią, trzymając przed sobą dracenę niczym trofeum. W tym czasie Harry z Ronem umieścili kanapę w odpowiednim miejscu (trochę się przy tym sprzeczając, ponieważ każdy z nich musiał udowodnić swoją rację) i rozłożyli się na niej, dysząc jak parowozy. Nie chciałam psuć im radości z ostatecznego kompromisu mówiąc, że kanapa i tak jeszcze zmieni swoje miejsce.
Ginny wpakowała się między nich i usiadła na brzeżku, zakładając nogę na nogę i rzucając mi wyzywające spojrzenie. Najwidoczniej teraz już chciała odpocząć. Nieświadomy złego humoru żony Harry próbował położyć dłoń na jej udzie, za co otrzymał w nią siarczyste uderzenie. Stłumiłam chichot i klasnęłam w ręce.
- No dobrze, moi drodzy, wszystkie rzeczy są już na miejscu, więc teraz trzeba je rozpakować. – Dobiegł mnie cichy jęk, na co postanowiłam nie zwracać uwagi. – Ron, nie będę dotykać twoich kartonów, bo nie mam pojęcia, co tam nawrzucałeś. Sam musisz się tym zająć. Harry, czy mogłabym cię prosić o zaniesienie tych dwóch dużych kartonów po twojej prawej do kuchni? Są w nich naczynia, więc ostrożnie. Ja zabiorę się za łazienkę. Ginny, nie przejmuj się nami, siedź da…
- Nie ma mowy – przerwała mi, podnosząc się z kanapy. – Idę z tobą.
Kilka minut później rozpakowywałam kosmetyki do szuflad, a Ginny zasiadała na zamkniętej desce sedesowej. Pod wpływem jej czarów każdy ręcznik z osobna, maksymalnie upakowany w kartonie, wzbijał się w powietrze, rozwijał i otrzepywał, po czym składał ponownie i wędrował do otwartej szafki.
- To niesamowite – przerwałam ciszę – nareszcie mieć własny dom. Rozpakować się ze świadomością, że nigdzie się już stąd nie wybieram.
Wiedziałam, że uśmiecham się bezwiednie, bo co chwilę łapałam swoje odbicie w ogromnym lustrze nad umywalką. Moim lustrze. Czy mogło mnie spotkać coś przyjemniejszego? Wprowadzaliśmy się do stosunkowo nowo wybudowanej szeregówki na obrzeżach Londynu, w cichej i spokojnej okolicy. Nasz nowy dom nie był duży, ale też nie należał do najmniejszych – na parterze mieścił się salon, kuchnia z jadalnią i skromny gabinet, na górze trzy sypialnie. W jednej z nich urządziliśmy pokój dla siebie, drugą, najmniejszą, przeznaczyliśmy na pokój gościnny, za to trzecia na razie miała pozostać niezamieszkana. Chcieliśmy, żeby w przyszłości stała się pokojem dziecięcym. Wiązałam z tym domem tyle planów, marzeń i nadziei. Modliłam się, żeby wszystko ułożyło się dla nas pomyślnie.
- Przyzwyczaisz się – odparła Ginny, uśmiechając się pod nosem. – To jest niesamowite tylko na początku. Później przestaniesz to zauważać. I pojawią się inne, ważniejsze sprawy – poklepała się lekko po brzuchu ręką, którą nie wymachiwała różdżką. – Jak dla mnie już się możesz za to zabierać. James musi się z kimś bawić.
Popatrzyłam na nią z pobłażliwym uśmiechem. Ginny, od kiedy tylko zaszła w ciążę, próbowała przekonać mnie do postarania się o dziecko z Ronem. W tym celu naświetlała przede mną wizję nas obu spacerujących z wózkami, siedzących na ławce przy placu zabaw i tym podobne. Tyle że Ginny nie pracowała zawodowo i od zawsze marzyła o wczesnym macierzyństwie. Mi nie zależało na dziecku w wieku niecałych dwudziestu trzech lat.
- Gin, mam urwanie głowy w Mungu. Idę na piąty rok studiów. Mam do zaplanowania ślub. Wprowadzam się do nowego domu. To mało?
Wzruszyła ramionami.
- Przecież możesz zrobić sobie przerwę. Są rzeczy ważne i ważniejsze.
Zamknęłam szufladę z trochę większą siłą, niż zamierzałam, i w łazience rozległ się huk. Nie chodziło o to, że denerwowałam się na Ginny. Po prostu irytował mnie jej sposób myślenia. Bardzo się zmieniła, od kiedy została żoną Harry’ego. Z osoby oszczędnej i rozważnej, nagle zaczęła zachowywać się, jakby pieniądze uderzyły jej do głowy. Jakby nie musiała się o nic martwić, bo Harry miał pełną kryptę w Gringottcie. Stała się przykładną panią domu, spektakularnie prezentującą się na eleganckich przyjęciach. Dziewczyną, która nie brudzi sobie rąk ciężką pracą, a największym dylematem dnia jest to, czy powinna pójść do kosmetyczki, czy może na masaż. Gdzieś po drodze uleciała też z niej cała empatia.
- Na razie nie mogę sobie na to pozwolić. Nie mam gwarancji, że po studiach zatrzymają mnie w Mungu. Teraz ta praca jest dla mnie najważniejsza.
- Hermiono, zmieniasz się w pracoholiczkę.
A ty w… Chciałam odpowiedzieć jej coś niemiłego, jednak w porę się powstrzymałam. Ginny to moja najlepsza przyjaciółka. Choć nasz światopogląd trochę się różnił, nie znaczyło to, że powinnyśmy drzeć koty o byle głupotę. Martwi się o mnie, powiedziałam sobie. Rzeczywiście dużo pracuję. Ale robię to, co kocham.
Ginny zrezygnowała z quidditcha. Po Hogwarcie przyjęli ją do drużyny i nawet nieźle jej szło. Przez pierwsze dwa lata zdobyła popularność i opinię dobrze zapowiadającego się sportowca. Później uległa poważnemu wypadkowi podczas rozgrywek i postanowiła nigdy więcej nie wsiadać na miotłę. Wydała wszystkie pieniądze szybciej, niż je zarobiła, stała się zgorzkniała i znudzona życiem. Odżyła dopiero wtedy, gdy zaszła w ciążę i odnalazła nowy sens swojego życia. Nie rozumiała tylko, że inni mogą się realizować w inny sposób.
Drzwi do łazienki otworzyły się, a w szparze ukazała się rudowłosa głowa Rona.
- Jak tam, dziewczyny?
Popatrzyłam na niego z uśmiechem. Nieważne jak wyglądało teraz moje życie, ile miałam pracy i obowiązków, ważne że dzieliłam je z ukochaną osobą.
- Świetnie! – Ginny wykonała zamaszysty ruch różdżką, a ręcznik, który składała, wywinął w powietrzu koziołka.
- Czekaj, czy nie miałeś przypadkiem czymś się teraz zajmować? – spytałam. – Na przykład stosem kartonów na dole?
- Ech. – Ron westchnął i skurczył się, jakby na jego barkach spoczywał niemożliwy do udźwignięcia ciężar. – Miałaś rację, Hermiono. Totalnie się w tym pogubiłem i nie mogę nic znaleźć. Możesz mi pomóc?
Posłałam mu triumfujące spojrzenie, ale nie powiedziałam: „A nie mówiłam?”. Wystarczającą karą było to, że przyznał się do błędu. Zeszłam razem z nim na dół i stanęłam przed stertą ułożonych w nieładzie kartonów. Kilka z nich wyglądało, jakby miało się rozsypać. Mina Rona wyrażała coś pomiędzy zakłopotaniem a zafascynowaniem. Obserwował karton stojący niestabilnie na szczycie wysypiska. Wydawało się, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch, a cała konstrukcja runie. U podstawy góry leżało kilka pootwieranych, prawie pustych kartonów, wokół których ktoś – Ron? – porozrzucał ich zawartość.
„Zobacz sama” – mówiła jego mina. – „Jestem bezradny. Te kartony na mnie napadły”.
Westchnęłam.
- Dobra, idź do Harry’ego, pomóż mu w kuchni. Ja to jakoś ogarnę.
- Hermiono, jesteś wielka! – wykrzyknął, ucałował mnie w skroń i pognał do kuchni, jak gdyby dalsza zwłoka miała skutkować zmianą zdania.
Zawsze musiałam po nim sprzątać, od samego początku naszej znajomości. A mimo to miałam nadzieję, że będę rozwiązywać jego problemy do końca naszych dni.

* * *

Obudziłam się z nieokreślonym poczuciem, że jest mi miło i przyjemnie. Nie otwierając jeszcze oczu, wtuliłam twarz w poduszkę. Wciąż nie do końca wybudziłam się ze snu, otulającego mnie jak kokon niczym mięciutka, puszysta kołdra. Uśmiechałam się… a później zerwałam do pozycji siedzącej, mrugając w oślepiającym świetle poranka. Czułam, jak wzbiera we mnie złość. O nieeee…
Z wściekłym grymasem na twarzy zwlokłam się z łóżka. Moja głowa pulsowała bólem, na stopach miałam pełno odcisków, a w ustach pustynię. Mimo to najbardziej pochłaniała moją uwagę złość na Malfoya. Jak on śmiał tak po prostu wejść do mojego pokoju i mieszać się do tego, kogo do siebie zapraszam? To pogwałcenie mojej prywatności, prawa do wolnej woli, kodeksu pracy i całego mnóstwa innych kwestii, które powinnam mu wygarnąć!
Energicznie wykonałam poranną toaletę, odpuszczając sobie makijaż. Włosy związałam w niechlujny kucyk i wypadłam z pokoju, wciąż nabuzowana złością. Od pokoju Malfoya dzieliło mnie kilka kroków, każdy z nich był dłuższy i głośniejszy od poprzedniego. Załomotałam w drzwi. Już ja ci pokażę, ty wścibski, wtrącający nos w nieswoje sprawy, natrętny… Załomotałam raz jeszcze, nie spotykając się z odzewem, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej, a później po raz kolejny. To chyba jakieś żarty. Na kogo miałam krzyczeć, skoro pokój był pusty?
W mojej głowie pojawiła się nagła myśl: „śniadanie!”. W kilku susach dopadłam do windy, zjechałam na dół i tempem wyścigowym przeszłam do stołówki. Przystanęłam tylko na chwilę, żeby rozejrzeć się po sali, i dojrzałam blond czuprynę po mojej prawej stronie. Zacisnęłam wargi w wąską linię, a dłonie w pięści, i energicznym krokiem podeszłam do stolika.
- Co to w ogóle miało być? – zaczęłam tyradę jeszcze zanim obeszłam stół, by stanąć naprzeciwko Malfoya. – Nie masz prawa włamywać się do mojego pokoju, a tym bardziej do decydowania, kogo zaproszę na noc! To jest… - Zamilkłam pochylona nad stołem, z rękoma opartymi na blacie. Wpatrywał się we mnie absolutnie zszokowany, nieznany mi mężczyzna.
- Przepraszam? – wydusił z siebie. Wyprostowałam się i spaliłam buraka.
- Ach… no tak, ja… pomyliłam pana z moim ojcem.
Odeszłam pospiesznie, jeszcze bardziej zawstydzona niż wcześniej. Miałam ochotę przyłożyć sobie otwartą dłonią w czoło. Pomyliłam pana z moim ojcem? Serio? Chciałam zapaść się pod ziemię. Kątem oka zauważyłam jakiś wyróżniający się ruch i popatrzyłam w tamtą stronę. To Malfoy zwijał się ze śmiechu. Siedział zaledwie kilka stolików dalej i na sto procent widział i słyszał całą tę upokarzającą sytuację. Zmrużyłam oczy i podeszłam do niego. W głowie czułam narastające pulsowanie, spowodowane połączonym kacem i złością.
- To nie jest śmieszne – syknęłam. Czułam wzrok tamtego mężczyzny na plecach. Wsunęłam się na krzesło obok Malfoya, tyłem do faceta. – Jakim prawem…?
- Jak ty się zwracasz do ojca, Hermiono? – spytał, poważniejąc i unosząc brwi. – Chyba zasłużyłaś na szlaban.
- Sam zasłużyłeś na szlaban – odwarknęłam. – I minus sto punktów. To naruszenie mojej…
Uniósł ręce w obronie.
- Przyznaję się, winny. Ale chciałem cię ustrzec przed błędem popełnionym pod wpływem alkoholu. Bardzo. Poważnym. Błędem. – Posłał mi znaczące spojrzenie.
- Proszę cię – zadrwiłam. – Żebym chociaż była pijana.
- Twoja koszulka tak właśnie mówi.
Popatrzyłam w dół i dostrzegłam, że założyłam ją na lewą stronę. Odrzuciłam głowę do tyłu gestem supermodelki i zrobiłam odpowiednio pewną siebie minę.
- Taka moda. Zresztą nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. To ty powinieneś przedstawić mi teraz przekonujące wyjaśnienie. No, słucham, dlaczego uznałeś, że masz prawo tak po prostu wejść sobie do mojego pokoju?
- Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. – Malfoy ze spokojem nabrał na widelec jajecznicę. Plaster bekonu zwieszał się z niego chwiejnie, jakby zaraz miał spaść. Skrzywiłam się. Ron uwielbiał bekon. Co niedzielę byłam zmuszana do smażenia i spożywania tego wątpliwego rarytasu. Nie narzekałam, bo przecież sprawiałam przyjemność mężowi.
- Właśnie że musisz. Przygotuj sobie historyjkę, zaraz wracam.
Kilka minut później usiadłam ponownie koło Malfoya, stawiając przed sobą miskę owsianki. Wbiłam w niego wyczekujący wzrok. Przełknął ostatni kęs jedzenia i z westchnieniem odsunął od siebie pusty talerz.
- Kiedy cię nie było, spotkałem się z paroma osobami. Twój Marcello ma bardzo niepochlebną opinię. Nie powinnaś zadawać się z kimś takim.
- Poczekaj. – Uniosłam rękę, żeby go uciszyć. – Jestem dorosła i jestem twoją asystentką. To chyba nie twoja sprawa, z kim się umawiam.
- No właśnie moja – powiedział w taki sposób, jak gdyby to było oczywiste. – Dbam o mój wizerunek.
- Dobra, jasne. A nie mogłeś po prostu mi o tym powiedzieć, zamiast zakradać się w nocy do mojego pokoju i…
- I co, słuchać was przez ścianę? Zapomnij.
Zatkało mnie. Przez kilka chwil poruszałam ustami jak ryba wyjęta z wody, wzdychając i sapiąc. Mimo najszczerszych chęci ten obraz i tak zagnieździł się w mojej głowie – Malfoy z szerokim uśmiechem i z uchem przyklejonym do ściany, kiedy my… ugh! Nie chciałam wyobrażać go sobie w takiej sytuacji. Nie chciałam wyobrażać go sobie w ogóle.
- Wiesz co – powiedziałam, kiedy już wrócił mi głos – to naprawdę nie jest twoja sprawa. Poza tym nic, powtarzam NIC nie daje ci prawa do wchodzenia bez zaproszenia, pod moją nieobecność, do mojego pokoju, a już zwłaszcza w środku nocy. Zapamiętaj to sobie dobrze, bo nie zamierzam się powtarzać.
Boczyłam się na niego przez resztę dnia, nawet kiedy wybraliśmy się na wycieczkę po mieście. Odzywałam się do niego tylko półsłówkami i nie dawałam wciągnąć w rozmowę. Zasłużył sobie na mój gniew i mimo że nic sobie z niego nie robił, należała mu się kara. Mój zły humor utrzymywał się też następnego dnia, do momentu, kiedy wróciłam do mojego mieszkania. Tam popatrzyłam z tkliwością na znajome otoczenie i opadłam na miękką, wysłużoną kanapę z kubkiem zielonej herbaty w ręku. Nie ma to jak w domu.
Powinnam zadzwonić do Lucy. Na pewno z niecierpliwością oczekuje na relację z wyjazdu. A najlepiej byłoby do niej pójść. Tyle że miałam ochotę po prostu pobyć sama i zatopić się we własnych myślach. Zwlekałam z sięgnięciem po telefon. To były zwariowane trzy dni w Neapolu. Ciągłe utarczki z Malfoyem, krótka, intensywna i zakończona fiaskiem znajomość z Frederico, wysoka, męcząca temperatura… Naprawdę niczego nie pragnęłam bardziej, niż zniknąć przed całym światem. Tyle że świat miał dla mnie inne plany.
Rozległ się dźwięk dzwonka, a ja drgnęłam. Tak bardzo zanurzyłam się we własnych myślach, że straciłam kontakt z rzeczywistością. Odstawiłam pusty kubek na stolik – nawet nie zauważyłam, kiedy wypiłam całą herbatę – i powłócząc nogami podeszłam do drzwi. Spojrzałam przez wizjer. Zdziwiłam się, dostrzegając za drzwiami pana Farra, właściciela mieszkania. Niski, sympatyczny mężczyzna dobiegający pięćdziesiątki przestępował nerwowo z nogi na nogę, trzymając w dłoniach jakieś dokumenty. Otworzyłam drzwi. Gdy tylko moja twarz ukazała się w szparze, pan Farr uśmiechnął się z wysiłkiem. Od razu poczułam niepokój. Coś było nie w porządku.
- Dobry wieczór, panno Granger – skinął lekko głową.
- Dobry wieczór – wymamrotałam cicho, marszcząc brwi. – Czy coś się stało?
Mężczyzna westchnął ciężko. Ale przecież nie zalegałam z płatnością. Nie było szansy, żeby sąsiedzi się na mnie skarżyli, bo nie zachowywałam się głośno, ani nikomu w żaden sposób nie zawadzałam. Prawdę mówiąc zachowywałam się tak, jakby wcale mnie tu nie było, unikając spoufalania się czy nawet przypadkowego spotkania na schodach. Im mniej ktokolwiek o mnie wiedział, tym lepiej. Z miny właściciela wywnioskowałam, że nie chodzi o nic przyjemnego, zatem na pewno chciał podnieść czynsz, albo może wynikły jakieś dodatkowe opłaty, albo…
- Mogę wejść? – spytał, znów przestępując z nogi na nogę. I wtedy zrozumiałam.

* * *

Tym razem to ja płakałam, a Lucy mnie przytulała i pocieszała. Zanosiłam się rozpaczliwym szlochem, nawet nie wiedziałam, że jestem do takiego zdolna. Brakowało mi tchu jak podczas ataku paniki, ale to nie było to, jeszcze nie. Drżałam na całym ciele. Głowa bolała mnie tak, że miałam wrażenie, iż zaraz wybuchnie.
- Co ja mam robić, Luuuucy? – zawyłam. – To jest mój dooom. Nie chcę ż-żadnego innego.
Pan Farr w sposób delikatny, aczkolwiek stanowczy poinformował mnie, że razem z żoną przeprowadzają się na Florydę, a w związku z tym sprzedają wszystko, co posiadają w Londynie, łącznie z wynajmowanym przeze mnie mieszkaniem. Jeszcze w tym tygodniu mieli pojawić się pierwsi zainteresowani kupnem ludzie. Zainteresowani kupnem mojego mieszkanka, mojej ostoi, jedynego, co na tę chwilę posiadałam i co utrzymywało we mnie nadzieję.  Teraz miałam je stracić.
- Będę bez-bezdomna. Nie mam siiiły, nie chcę… - Zapowietrzyłam się na chwilę. – Nie chcę znów czegoś utracić. Nie mogę.
Normalnie nie rozkleiłabym się tak, ale tym razem coś we mnie pękło.
- Grangina – Lucy pogroziła mi palcem. – Teraz to już się nad sobą użalasz. – Popatrzyłam na nią półprzytomnie, mrugając by odpędzić łzy. – To nie koniec świata. Zgoda, przeszłaś dużo i chciałabyś, żeby w końcu przestało być pod górkę. Ale jesteś silna i dasz sobie z tym radę.
Westchnęłam. W końcu przestałam się zapowietrzać. Lucy miała rację. Powinnam skopać im tyłki, a nie wpadać w histerię. Wyprostowałam się, chcąc dodać sobie pewności siebie.
- Masz rację.
Pomyślałam o sobie sprzed ponad dwóch lat. Byłam wtedy taka szczęśliwa. Miałam swój wymarzony dom, miałam Rona, który był całym moim światem. Na moim palcu pobłyskiwał pierścionek zaręczynowy i obrączka. Kochałam tego rudzielca z całego serca i nigdy w życiu nie pomyślałabym, że odwróci się ode mnie w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Jako początkująca uzdrowicielka nosiłam w sobie niewyczerpane pokłady nadziei na przyszłość. Wiedziałam, że zajdę daleko, zupełnie jak pani Agnes Thornton. Starałam się o wyjazd na stypendium do Szwajcarii, tak jak wielu świeżo upieczonych uzdrowicieli, i byłam pewna, że je dostanę. Chyba zaledwie chwilę później wszystko zaczęło się walić. W ciągu dwóch lat stoczyłam się z samego szczytu do jego stóp. Chciałabym całkowitą winę zrzucić na Malfoya. Ale tak naprawdę zaczęło się psuć już wcześniej.
- Chyba żartujesz. – Tak zareagował Ron, gdy powiedziałam mu o półrocznym stypendium. Bynajmniej jego ton nie wskazywał na zaskoczenie czy radość; był agresywny i napastliwy. Odwrócił się ode mnie tyłem, wracając do krojenia warzyw. Mogłabym przysiąc, że usłyszałam prychnięcie.
Zrobiło mi się przykro.
- Ron, to dla mnie ogromna szansa. Najpierw Zurych, później coś jeszcze bardziej prestiżowego, może nawet Ameryka. Wiesz przecież, jak bardzo mi na tym zależy.
Patrzyłam na jego plecy. Ramiona miał opuszczone, skulone. Dźwięk noża uderzającego o deskę do krojenia stał się zdecydowanie głośniejszy. Doskonale wiedział o tym, że chcę się rozwijać. Przecież znał mnie od dziecka.
- A co z nami, co? – spytał zmienionym, ociekającym jadem głosem. – Pomyślałaś o tym? O naszym małżeństwie? Masz zamiar po prostu sobie wyjechać i mnie zostawić?
Zacisnęłam usta. Czy on naprawdę myślał, że to dla mnie proste? Czy musiał odbierać to tak osobiście i grać kartą związku? Byłam nas pewna, pewna jego, siebie, tego że przetrwamy, a nawet że staniemy się silniejsi. Mieliśmy spędzić razem całe życie. Czym jest pół roku?
- Ron, to nie jest wieczność. To tylko kilka miesięcy, to jest moja szansa. Wiesz ile drzwi się przede mną otworzy? Mogę osiągnąć coś wielkiego, mogę pomagać ludziom, ratować ich życia. Może nawet otworzyć własną klinikę.
- Mogłabyś dalej pracować w Mungu – burknął. – Po co ci coś więcej?
To było jak wymierzony celnie policzek. Podeszłam do niego, dotknęłam jego ramienia. Chciałam, żeby na mnie popatrzył, ale był skoncentrowany na krojeniu. Już prawie nic mu nie zostało, warzywa pokroił na tak drobną kostkę jak nigdy przedtem.
- Dlaczego przeszkadza ci, że chcę osiągnąć coś więcej? – spytałam łagodnie, choć miałam ochotę krzyczeć. Wiedziałam jednak, że podniesionym głosem niczego nie osiągnę. Ron zamilknie, zamknie się w sobie i wyjdzie z domu, a ja zostanę sama. Pójdzie do Harry’ego, a Ginny będzie zajęta opieką nad Jamesem. Zresztą Ron to jej brat. Zawsze trzymała jego stronę, czegokolwiek by nie zrobił. A niektórych rzeczy o nim nawet nie mogłam powiedzieć.
- Nie przeszkadza mi, że chcesz osiągnąć coś więcej. Przeszkadza mi, że nie możesz osiągać sobie tego tutaj.
Jasne. Na pewno czekała mnie świetlana przyszłość w Mungu. Zresztą to nie chodziło o to. Chodziło o zdobywanie doświadczeń, zrobienie czegoś również dla siebie, żeby móc kiedyś spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że zrobiłam w życiu wszystko to, co chciałam, że nie zmarnowałam żadnej szansy i że jestem szczęśliwa.
- Ron, jeśli chcesz, możesz wyjechać ze mną – zaproponowałam. – To tylko pół roku…
- Pracuję – uciął dyskusję. No tak. Jego praca się liczyła. Moja nie.
Odpuściłam sobie. Zdjęłam rękę z jego ramienia i wyszłam z kuchni. Bolało to, że podcinał mi skrzydła, że mnie nie rozumiał. Czy nie powinien mnie wspierać? Cieszyć się moimi powodzeniami, dopingować mnie w sięganiu po marzenia? We wszystkim tym byłam sama. Zupełnie sama.
Nie dam mu satysfakcji. Na pewno byłby szczęśliwy wiedząc, że skończyłam na bruku. Bez mieszkania, bez pieniędzy, z pracą u Malfoya. Musiał się tym nieźle dowartościować – pan wielki auror, wiecznie w cieniu Harry’ego Pottera. Jak mogłam go tak mocno kochać, że to mnie aż zaślepiło? Jak mogłam pozwalać sobie na traktowanie mnie jak jego własność, którą może dowolnie rozporządzać? Nigdy nie sądziłam, że potrafię aż tak nisko upaść.
Kiedy wróciłam do domu, zrobiłam coś, na co nie mogłam zdobyć się od dawna. Podeszłam do komody, na której stało zdjęcie Rona. Popatrzyłam na nie po raz ostatni, zmagając się z targającymi mną uczuciami. To był pewien rozdział mojego życia, którego nie potrafiłam zamknąć. Który ciągnął się za mną, gdziekolwiek bym poszła i cokolwiek bym zrobiła. Ron wpłynął na mnie i całe moje życie jak trucizna, sącząca się powoli i sukcesywnie, aż objęła wszystkie najważniejsze organy, docierając do mózgu i zaślepiając mnie. Nie mogłam wciąż się tego trzymać.
Sięgnęłam po zdjęcie i zbliżyłam je do oczu. Uśmiech na twarzy Rona tym razem wydał mi się drwiący, wyzywający. „Nigdy nie uda ci się ode mnie uwolnić”, mówił. Miałam na ten temat inne zdanie. Zrobiłam zamach i cisnęłam ramkę na podłogę, gdzie pobiła się w drobne kawałki. Nigdy więcej. Zaczynam nowe życie.

8 komentarzy:

  1. Jeżeli będę zmuszona czekać na kolejny rozdział pół roku.. to Cię zlinczuje. Kawałek piękny. I podoba mi się, że Granger wreszcie chce zmienić swoje życie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli będę zmuszona czekać na kolejny rozdział pół roku.. to Cię zlinczuje. Kawałek piękny. I podoba mi się, że Granger wreszcie chce zmienić swoje życie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie będzie pół roku na pewno :D Jestem w takim razie bezpieczna? ;)
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. Powiem tak: w tym rozdziale jakoś nie do końca potrafię zgodzić się z Hermioną. (ale to chyba nie jest zupełna nowość? :p) Co nie znaczy, że nie potrafię wczuć się odrobinę w jej położenie. Ale po kolei.

    Nie do końca czuję jeszcze tę Twoją wielką czwórkę, szczególnie zaś Ginny, ale może za jakiś czas się przyzwyczaję. Póki co ich nie lubię, (w sensie Rona, Ginny i Harry'ego), więc jeśli taki był zamiar to się udał :p z drugiej strony, gdyby byli dobrymi przyjaciółmi Hermiony to chyba nie zniknęliby tak zupełnie z jej życia... w takim wypadku wszystko się zgadza. Natomiast trzymam stronę Rona, co do wyjazdu. Bo uważam, że jednak taką decyzję powinno się podejmować wspólnie, szczególnie jeśli ma się już jakieś poważne zobowiązania (oni byli już w tamtym momencie małżeństwem?). Oczywiście to, że po Hermionie można było spodziewać się takich pragnień, jak dalsze kształcenie, jest również słuszną uwagą. Ale wychodzi z tego, że był to między nimi nieprzepracowany wcześniej temat, skoro stał się powodem do poważnej kłótni (czy nawet rozpadu związku?). Uhu, no :p już kończę z tym rzucaniem osądów na prawo i lewo xD (na szczęście to tylko fikcyjne postacie :p)

    Liczyłam na troszkę bardziej zaciętą sprzeczkę Hermiony i Dracona, ale było całkiem zabawnie :p W zasadzie to miałam nadzieję na zawiązanie akcji między tą dwójką, a tymczasem rozdział poszedł w zupełnie innym kierunku i niewiele w nim było Malfoya. Ale to dobrze. Zaskoczyłaś mnie ;) Taki w sumie dość refleksyjny ten rozdział. Wspomnienia, zapowiedź niespodziewanej zmiany dla bohaterki i symboliczne zamknięcie pewnego rozdziału życia. Czekam na next! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już dobrze sama rozpracowałaś, między naszą "wielką czwórką" nie dzieje się za dobrze. Jest to celowe z mojej strony, przedstawienie sytuacji zmierzającej właśnie w kierunku tego, co mamy obecnie. Może mało subtelnie, ale to tylko wspomnienie, a nie główny wątek, więc mam nadzieję, że niezbyt brutalnie!
      Hm, aż przeczytałam teraz uważnie fragment ze sprzeczką Hermiony z Ronem. Nie napisałam tego dostatecznie jasno chyba, muszę dodać słówko :)
      Chodziło o to, że Hermiona powiedziała mu o tym, że chce ubiegać się o to stypendium, że coś takiego istnieje, nie że już pakuje się i wyjeżdża (jak widocznie zrozumiałaś i jest to moją winą, że niedokładnie wytłumaczyłam to, co mi siedziało w głowie! :D)
      I nie, to nie był powód ich rozstania, ale próbuj dalej :D
      Ja też myślałam o skupieniu się na Hermionie i Draco, z tym że nie miałam ochoty cały rozdział pisać o ich utarczkach słownych. Szczerze mówiąc nie zaplanowałam tego rozdziału, po prostu usiadłam i popłynęłam. Wydaje mi się, że takie rozdziały też są ważne :) Ciekawa jestem jak to wszystko wygląda na tle całości. Aż się niecierpliwię na myśl, że kiedyś to opowiadanie skończę i przeczytam je od początku do końca.
      Pozdrawiam! I muszę się do Ciebie odezwać mailowo, jestem strasznie roztrzepana ostatnio (no dobra, ostatnie kilka miesięcy :D Albo lat, ugh)

      Usuń
  4. No, to wyszło tak jak miało :p
    Co do Rona i Hermiony... no ok. Jeśli założyć, że Hermiona mu właśnie o tym powiedziała to trochę dziecinnie ze strony Rona, że zwyczajnie nie porozmawiał, a natychmiast się obraził. Ale rzeczywiście jakoś inaczej to odebrałam, gdy czytałam pierwszy raz :p
    Ja tam bardzo lubię te ich utarczki słowne :D ale wiadomo, potrzeba też czegoś innego i to była ciekawa odskocznia ;)
    Też pozdrawiam i życzę Ci dużo weny! No, musisz! Bo się jeszcze obrażę xD Spoko, też jestem wiecznym nieogarem :p

    OdpowiedzUsuń
  5. A mi się wydaję, że rozpad związku Rona i Hermiony będzie spowodowany dzieckiem (lub jego braku)....no ale poczekamy zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, poczekamy zobaczymy :) Ja mam buzię na kłódkę :D

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)