Odstawiłam na
ziemię ciężki karton, czując napięcie w mięśniach rąk. Żar lał się z nieba, a
ja otarłam pot z czoła. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, które jeszcze przed
chwilą było puste, a teraz – zastawione stojącymi bez ładu i składu pudłami.
Popatrzyłam na nie wszystkie krytycznie. Co prawda większość została przeze mnie
dokładnie podpisana i oznaczona, żebym nie miała problemu z odnalezieniem
poszczególnych rzeczy, lecz te należące do Rona były dla mnie jedną wielką
zagadką. Zżymałam się na niego i przez ostatnie kilkanaście minut rzucałam mu
groźne spojrzenia, gdy mijaliśmy się po drodze podczas wnoszenia rzeczy do
domu. Do naszego wspólnego, wymarzonego domu.
Usłyszałam za
sobą hałasy i odwróciłam się. To Ron i Harry próbowali przecisnąć przez próg
wielką kanapę, dysząc, sapiąc i stękając.
- Ja nie mogę! –
pożalił się Ron z wściekłością. Był cały czerwony z wysiłku i rozżalony. Nie
widziałam Harry’ego, bo widok zasłaniała mi kanapa.
- Chłopcy, pomóc
wam? – zaproponowałam, podchodząc bliżej i przeprowadzając oględziny. Na dobrą
sprawę gdyby przekręcili mebel trochę bardziej…
- Nie! –
odpowiedział mi chórek złożony z dwóch urażonych męskich głosów. Uniosłam obie
ręce do góry w geście poddania.
- Okej. To
męczcie się sami.
- Co tam się
dzieje? – dobiegł mnie głos z zewnątrz. To Ginny, próbując wejść do środka,
spotkała się z przeszkodą w postaci brata, męża i kanapy.
- Nic… takiego –
wysapał Harry. Podejrzewałam, że jego twarz jest niemniej czerwona od twarzy
Rona. Przyglądałam się temu ostatniemu z założonymi rękami i zaciśniętymi
ustami, na które cisnęło mi się mnóstwo słów, które postanowiłam powstrzymać
dla dobra nas wszystkich. Niepotrzebna nam była napięta atmosfera.
- Dobra, Harry,
trzeba do tego podejść inaczej – wystękał Ron, opuszczając nieco swoją stronę
kanapy, by móc nawiązać kontakt wzrokowy ze szwagrem. – Ja będę ciągnął, a ty z
Ginny pchaj z całej siły na trzy. Raz… dwa…
- Och, na litość
boską – wyrzuciłam z siebie, dobywając różdżki. Wycelowałam w kanapę i rzuciłam
zaklęcie, po którym wystrzeliła jak korek z szampana, wlatując do środka.
Chłopcy ledwo ją podtrzymali, ale dzięki mojemu czarowi lewitującemu szybko
odzyskałam kontrolę nad meblem. Poleciały do mnie dwa złowrogie spojrzenia. –
Co? – spytałam, opuszczając różdżkę, by oddać im kontrolę nad kanapą, i znów
splatając ręce na piersi. – Albo utknęlibyście tam do jutra, albo wyważylibyście
drzwi.
- Dzięki, że w
nas wierzysz – sarknął Ron. – Dobra Harry, postawmy ją tam w kącie.
Ginny dostała
się do środka z westchnieniem przypominającym „nareszcie”. Burza rudych włosów
rozsypała się na jej twarzy i ramionach. Zalśniły w świetle wpadającego przez
duże salonowe okno słońca. Promienie padły też na jej niewielki, ale rysujący
się pod luźną koszulą w kratę brzuszek. Z racji swojego stanu Ginny miała od
nas absolutny zakaz noszenia czegokolwiek – ograniczyła się do przyniesienia ze
sobą kwiatka, który już po chwili jej odebrałam.
- Skoro chłopaki
wnieśli już kanapę, idź i odpocznij sobie na niej.
Popatrzyła na
mnie jak na wariatkę.
- Niby po czym?
– spytała ironicznie. – Nie jestem obłożnie chora, dzięki. Jesteś medykiem,
powinnaś to wiedzieć najlepiej.
Wzruszyłam
ramionami.
- Lepiej dmuchać
na zimne, jasne? Mamy lato, jest gorąco i duszno, a od tego tylko krok do…
- Przestań wymyślać
– przerwała mi z przyganą. – Jak będę chciała, to odpocznę.
Uniosła wysoko
głowę i wyminęła mnie z fuknięciem. Wiedziałam, że nie gniewa się tak naprawdę
i że już za chwilę jej przejdzie. W ciąży, z tymi wszystkimi szalejącymi
hormonami, była jeszcze bardziej humorzasta niż zwykle. Podążyłam za nią,
trzymając przed sobą dracenę niczym trofeum. W tym czasie Harry z Ronem
umieścili kanapę w odpowiednim miejscu (trochę się przy tym sprzeczając,
ponieważ każdy z nich musiał udowodnić swoją rację) i rozłożyli się na niej,
dysząc jak parowozy. Nie chciałam psuć im radości z ostatecznego kompromisu
mówiąc, że kanapa i tak jeszcze zmieni swoje miejsce.
Ginny wpakowała
się między nich i usiadła na brzeżku, zakładając nogę na nogę i rzucając mi
wyzywające spojrzenie. Najwidoczniej teraz już chciała odpocząć. Nieświadomy
złego humoru żony Harry próbował położyć dłoń na jej udzie, za co otrzymał w
nią siarczyste uderzenie. Stłumiłam chichot i klasnęłam w ręce.
- No dobrze, moi
drodzy, wszystkie rzeczy są już na miejscu, więc teraz trzeba je rozpakować. –
Dobiegł mnie cichy jęk, na co postanowiłam nie zwracać uwagi. – Ron, nie będę
dotykać twoich kartonów, bo nie mam pojęcia, co tam nawrzucałeś. Sam musisz się
tym zająć. Harry, czy mogłabym cię prosić o zaniesienie tych dwóch dużych
kartonów po twojej prawej do kuchni? Są w nich naczynia, więc ostrożnie. Ja
zabiorę się za łazienkę. Ginny, nie przejmuj się nami, siedź da…
- Nie ma mowy –
przerwała mi, podnosząc się z kanapy. – Idę z tobą.
Kilka minut
później rozpakowywałam kosmetyki do szuflad, a Ginny zasiadała na zamkniętej
desce sedesowej. Pod wpływem jej czarów każdy ręcznik z osobna, maksymalnie
upakowany w kartonie, wzbijał się w powietrze, rozwijał i otrzepywał, po czym
składał ponownie i wędrował do otwartej szafki.
- To niesamowite
– przerwałam ciszę – nareszcie mieć własny dom. Rozpakować się ze świadomością,
że nigdzie się już stąd nie wybieram.
Wiedziałam, że
uśmiecham się bezwiednie, bo co chwilę łapałam swoje odbicie w ogromnym lustrze
nad umywalką. Moim lustrze. Czy mogło mnie spotkać coś przyjemniejszego?
Wprowadzaliśmy się do stosunkowo nowo wybudowanej szeregówki na obrzeżach
Londynu, w cichej i spokojnej okolicy. Nasz nowy dom nie był duży, ale też nie
należał do najmniejszych – na parterze mieścił się salon, kuchnia z jadalnią i skromny
gabinet, na górze trzy sypialnie. W jednej z nich urządziliśmy pokój dla
siebie, drugą, najmniejszą, przeznaczyliśmy na pokój gościnny, za to trzecia na
razie miała pozostać niezamieszkana. Chcieliśmy, żeby w przyszłości stała się
pokojem dziecięcym. Wiązałam z tym domem tyle planów, marzeń i nadziei.
Modliłam się, żeby wszystko ułożyło się dla nas pomyślnie.
- Przyzwyczaisz
się – odparła Ginny, uśmiechając się pod nosem. – To jest niesamowite tylko na
początku. Później przestaniesz to zauważać. I pojawią się inne, ważniejsze
sprawy – poklepała się lekko po brzuchu ręką, którą nie wymachiwała różdżką. –
Jak dla mnie już się możesz za to zabierać. James musi się z kimś bawić.
Popatrzyłam na
nią z pobłażliwym uśmiechem. Ginny, od kiedy tylko zaszła w ciążę, próbowała
przekonać mnie do postarania się o dziecko z Ronem. W tym celu naświetlała
przede mną wizję nas obu spacerujących z wózkami, siedzących na ławce przy
placu zabaw i tym podobne. Tyle że Ginny nie pracowała zawodowo i od zawsze
marzyła o wczesnym macierzyństwie. Mi nie zależało na dziecku w wieku niecałych
dwudziestu trzech lat.
- Gin, mam
urwanie głowy w Mungu. Idę na piąty rok studiów. Mam do zaplanowania ślub.
Wprowadzam się do nowego domu. To mało?
Wzruszyła
ramionami.
- Przecież
możesz zrobić sobie przerwę. Są rzeczy ważne i ważniejsze.
Zamknęłam
szufladę z trochę większą siłą, niż zamierzałam, i w łazience rozległ się huk.
Nie chodziło o to, że denerwowałam się na Ginny. Po prostu irytował mnie jej
sposób myślenia. Bardzo się zmieniła, od kiedy została żoną Harry’ego. Z osoby
oszczędnej i rozważnej, nagle zaczęła zachowywać się, jakby pieniądze uderzyły
jej do głowy. Jakby nie musiała się o nic martwić, bo Harry miał pełną kryptę w
Gringottcie. Stała się przykładną panią domu, spektakularnie prezentującą się
na eleganckich przyjęciach. Dziewczyną, która nie brudzi sobie rąk ciężką
pracą, a największym dylematem dnia jest to, czy powinna pójść do kosmetyczki,
czy może na masaż. Gdzieś po drodze uleciała też z niej cała empatia.
- Na razie nie
mogę sobie na to pozwolić. Nie mam gwarancji, że po studiach zatrzymają mnie w
Mungu. Teraz ta praca jest dla mnie najważniejsza.
- Hermiono,
zmieniasz się w pracoholiczkę.
A ty w… Chciałam
odpowiedzieć jej coś niemiłego, jednak w porę się powstrzymałam. Ginny to moja
najlepsza przyjaciółka. Choć nasz światopogląd trochę się różnił, nie znaczyło
to, że powinnyśmy drzeć koty o byle głupotę. Martwi się o mnie, powiedziałam
sobie. Rzeczywiście dużo pracuję. Ale robię to, co kocham.
Ginny
zrezygnowała z quidditcha. Po Hogwarcie przyjęli ją do drużyny i nawet nieźle
jej szło. Przez pierwsze dwa lata zdobyła popularność i opinię dobrze
zapowiadającego się sportowca. Później uległa poważnemu wypadkowi podczas
rozgrywek i postanowiła nigdy więcej nie wsiadać na miotłę. Wydała wszystkie
pieniądze szybciej, niż je zarobiła, stała się zgorzkniała i znudzona życiem.
Odżyła dopiero wtedy, gdy zaszła w ciążę i odnalazła nowy sens swojego życia.
Nie rozumiała tylko, że inni mogą się realizować w inny sposób.
Drzwi do
łazienki otworzyły się, a w szparze ukazała się rudowłosa głowa Rona.
- Jak tam,
dziewczyny?
Popatrzyłam na
niego z uśmiechem. Nieważne jak wyglądało teraz moje życie, ile miałam pracy i
obowiązków, ważne że dzieliłam je z ukochaną osobą.
- Świetnie! –
Ginny wykonała zamaszysty ruch różdżką, a ręcznik, który składała, wywinął w
powietrzu koziołka.
- Czekaj, czy
nie miałeś przypadkiem czymś się teraz zajmować? – spytałam. – Na przykład
stosem kartonów na dole?
- Ech. – Ron
westchnął i skurczył się, jakby na jego barkach spoczywał niemożliwy do
udźwignięcia ciężar. – Miałaś rację, Hermiono. Totalnie się w tym pogubiłem i
nie mogę nic znaleźć. Możesz mi pomóc?
Posłałam mu
triumfujące spojrzenie, ale nie powiedziałam: „A nie mówiłam?”. Wystarczającą
karą było to, że przyznał się do błędu. Zeszłam razem z nim na dół i stanęłam
przed stertą ułożonych w nieładzie kartonów. Kilka z nich wyglądało, jakby
miało się rozsypać. Mina Rona wyrażała coś pomiędzy zakłopotaniem a
zafascynowaniem. Obserwował karton stojący niestabilnie na szczycie wysypiska.
Wydawało się, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch, a cała konstrukcja runie. U
podstawy góry leżało kilka pootwieranych, prawie pustych kartonów, wokół
których ktoś – Ron? – porozrzucał ich zawartość.
„Zobacz sama” –
mówiła jego mina. – „Jestem bezradny. Te kartony na mnie napadły”.
Westchnęłam.
- Dobra, idź do
Harry’ego, pomóż mu w kuchni. Ja to jakoś ogarnę.
- Hermiono,
jesteś wielka! – wykrzyknął, ucałował mnie w skroń i pognał do kuchni, jak
gdyby dalsza zwłoka miała skutkować zmianą zdania.
Zawsze musiałam
po nim sprzątać, od samego początku naszej znajomości. A mimo to miałam
nadzieję, że będę rozwiązywać jego problemy do końca naszych dni.
* * *
Obudziłam się z nieokreślonym poczuciem, że jest mi
miło i przyjemnie. Nie otwierając jeszcze oczu, wtuliłam twarz w poduszkę.
Wciąż nie do końca wybudziłam się ze snu, otulającego mnie jak kokon niczym
mięciutka, puszysta kołdra. Uśmiechałam się… a później zerwałam do pozycji
siedzącej, mrugając w oślepiającym świetle poranka. Czułam, jak wzbiera we mnie
złość. O nieeee…
Z wściekłym grymasem na twarzy zwlokłam się z łóżka.
Moja głowa pulsowała bólem, na stopach miałam pełno odcisków, a w ustach
pustynię. Mimo to najbardziej pochłaniała moją uwagę złość na Malfoya. Jak on
śmiał tak po prostu wejść do mojego pokoju i mieszać się do tego, kogo do
siebie zapraszam? To pogwałcenie mojej prywatności, prawa do wolnej woli,
kodeksu pracy i całego mnóstwa innych kwestii, które powinnam mu wygarnąć!
Energicznie wykonałam poranną toaletę, odpuszczając
sobie makijaż. Włosy związałam w niechlujny kucyk i wypadłam z pokoju, wciąż
nabuzowana złością. Od pokoju Malfoya dzieliło mnie kilka kroków, każdy z nich
był dłuższy i głośniejszy od poprzedniego. Załomotałam w drzwi. Już ja ci pokażę, ty wścibski, wtrącający
nos w nieswoje sprawy, natrętny… Załomotałam raz jeszcze, nie spotykając
się z odzewem, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej, a później po raz kolejny.
To chyba jakieś żarty. Na kogo miałam krzyczeć, skoro pokój był pusty?
W mojej głowie pojawiła się nagła myśl:
„śniadanie!”. W kilku susach dopadłam do windy, zjechałam na dół i tempem
wyścigowym przeszłam do stołówki. Przystanęłam tylko na chwilę, żeby rozejrzeć
się po sali, i dojrzałam blond czuprynę po mojej prawej stronie. Zacisnęłam
wargi w wąską linię, a dłonie w pięści, i energicznym krokiem podeszłam do
stolika.
- Co to w ogóle miało być? – zaczęłam tyradę jeszcze
zanim obeszłam stół, by stanąć naprzeciwko Malfoya. – Nie masz prawa włamywać
się do mojego pokoju, a tym bardziej do decydowania, kogo zaproszę na noc! To
jest… - Zamilkłam pochylona nad stołem, z rękoma opartymi na blacie. Wpatrywał
się we mnie absolutnie zszokowany, nieznany mi mężczyzna.
- Przepraszam? – wydusił z siebie. Wyprostowałam się
i spaliłam buraka.
- Ach… no tak, ja… pomyliłam pana z moim ojcem.
Odeszłam pospiesznie, jeszcze bardziej zawstydzona
niż wcześniej. Miałam ochotę przyłożyć sobie otwartą dłonią w czoło. Pomyliłam
pana z moim ojcem? Serio? Chciałam zapaść się pod ziemię. Kątem oka zauważyłam
jakiś wyróżniający się ruch i popatrzyłam w tamtą stronę. To Malfoy zwijał się
ze śmiechu. Siedział zaledwie kilka stolików dalej i na sto procent widział i
słyszał całą tę upokarzającą sytuację. Zmrużyłam oczy i podeszłam do niego. W
głowie czułam narastające pulsowanie, spowodowane połączonym kacem i złością.
- To nie jest śmieszne – syknęłam. Czułam wzrok
tamtego mężczyzny na plecach. Wsunęłam się na krzesło obok Malfoya, tyłem do
faceta. – Jakim prawem…?
- Jak ty się zwracasz do ojca, Hermiono? – spytał,
poważniejąc i unosząc brwi. – Chyba zasłużyłaś na szlaban.
- Sam zasłużyłeś na szlaban – odwarknęłam. – I minus
sto punktów. To naruszenie mojej…
Uniósł ręce w obronie.
- Przyznaję się, winny. Ale chciałem cię ustrzec
przed błędem popełnionym pod wpływem alkoholu. Bardzo. Poważnym. Błędem. –
Posłał mi znaczące spojrzenie.
- Proszę cię – zadrwiłam. – Żebym chociaż była
pijana.
- Twoja koszulka tak właśnie mówi.
Popatrzyłam w dół i dostrzegłam, że założyłam ją na
lewą stronę. Odrzuciłam głowę do tyłu gestem supermodelki i zrobiłam
odpowiednio pewną siebie minę.
- Taka moda. Zresztą nie muszę ci się z niczego
tłumaczyć. To ty powinieneś przedstawić mi teraz przekonujące wyjaśnienie. No,
słucham, dlaczego uznałeś, że masz prawo tak po prostu wejść sobie do mojego
pokoju?
- Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. – Malfoy ze
spokojem nabrał na widelec jajecznicę. Plaster bekonu zwieszał się z niego
chwiejnie, jakby zaraz miał spaść. Skrzywiłam się. Ron uwielbiał bekon. Co
niedzielę byłam zmuszana do smażenia i spożywania tego wątpliwego rarytasu. Nie
narzekałam, bo przecież sprawiałam przyjemność mężowi.
- Właśnie że musisz. Przygotuj sobie historyjkę,
zaraz wracam.
Kilka minut później usiadłam ponownie koło Malfoya,
stawiając przed sobą miskę owsianki. Wbiłam w niego wyczekujący wzrok.
Przełknął ostatni kęs jedzenia i z westchnieniem odsunął od siebie pusty
talerz.
- Kiedy cię nie było, spotkałem się z paroma
osobami. Twój Marcello ma bardzo niepochlebną opinię. Nie powinnaś zadawać się
z kimś takim.
- Poczekaj. – Uniosłam rękę, żeby go uciszyć. –
Jestem dorosła i jestem twoją asystentką. To chyba nie twoja sprawa, z kim się
umawiam.
- No właśnie moja – powiedział w taki sposób, jak
gdyby to było oczywiste. – Dbam o mój wizerunek.
- Dobra, jasne. A nie mogłeś po prostu mi o tym
powiedzieć, zamiast zakradać się w nocy do mojego pokoju i…
- I co, słuchać was przez ścianę? Zapomnij.
Zatkało mnie. Przez kilka chwil poruszałam ustami
jak ryba wyjęta z wody, wzdychając i sapiąc. Mimo najszczerszych chęci ten
obraz i tak zagnieździł się w mojej głowie – Malfoy z szerokim uśmiechem i z
uchem przyklejonym do ściany, kiedy my… ugh! Nie chciałam wyobrażać go sobie w
takiej sytuacji. Nie chciałam wyobrażać go sobie w ogóle.
- Wiesz co – powiedziałam, kiedy już wrócił mi głos
– to naprawdę nie jest twoja sprawa.
Poza tym nic, powtarzam NIC nie daje ci prawa do wchodzenia bez zaproszenia,
pod moją nieobecność, do mojego pokoju, a już zwłaszcza w środku nocy. Zapamiętaj
to sobie dobrze, bo nie zamierzam się powtarzać.
Boczyłam się na niego przez resztę dnia, nawet kiedy
wybraliśmy się na wycieczkę po mieście. Odzywałam się do niego tylko
półsłówkami i nie dawałam wciągnąć w rozmowę. Zasłużył sobie na mój gniew i
mimo że nic sobie z niego nie robił, należała mu się kara. Mój zły humor
utrzymywał się też następnego dnia, do momentu, kiedy wróciłam do mojego
mieszkania. Tam popatrzyłam z tkliwością na znajome otoczenie i opadłam na
miękką, wysłużoną kanapę z kubkiem zielonej herbaty w ręku. Nie ma to jak w
domu.
Powinnam zadzwonić do Lucy. Na pewno z
niecierpliwością oczekuje na relację z wyjazdu. A najlepiej byłoby do niej
pójść. Tyle że miałam ochotę po prostu pobyć sama i zatopić się we własnych
myślach. Zwlekałam z sięgnięciem po telefon. To były zwariowane trzy dni w
Neapolu. Ciągłe utarczki z Malfoyem, krótka, intensywna i zakończona fiaskiem
znajomość z Frederico, wysoka, męcząca temperatura… Naprawdę niczego nie
pragnęłam bardziej, niż zniknąć przed całym światem. Tyle że świat miał dla
mnie inne plany.
Rozległ się dźwięk dzwonka, a ja drgnęłam. Tak
bardzo zanurzyłam się we własnych myślach, że straciłam kontakt z
rzeczywistością. Odstawiłam pusty kubek na stolik – nawet nie zauważyłam, kiedy
wypiłam całą herbatę – i powłócząc nogami podeszłam do drzwi. Spojrzałam przez
wizjer. Zdziwiłam się, dostrzegając za drzwiami pana Farra, właściciela
mieszkania. Niski, sympatyczny mężczyzna dobiegający pięćdziesiątki
przestępował nerwowo z nogi na nogę, trzymając w dłoniach jakieś dokumenty.
Otworzyłam drzwi. Gdy tylko moja twarz ukazała się w szparze, pan Farr
uśmiechnął się z wysiłkiem. Od razu poczułam niepokój. Coś było nie w porządku.
- Dobry wieczór, panno Granger – skinął lekko głową.
- Dobry wieczór – wymamrotałam cicho, marszcząc
brwi. – Czy coś się stało?
Mężczyzna westchnął ciężko. Ale przecież nie
zalegałam z płatnością. Nie było szansy, żeby sąsiedzi się na mnie skarżyli, bo
nie zachowywałam się głośno, ani nikomu w żaden sposób nie zawadzałam. Prawdę
mówiąc zachowywałam się tak, jakby wcale mnie tu nie było, unikając spoufalania
się czy nawet przypadkowego spotkania na schodach. Im mniej ktokolwiek o mnie
wiedział, tym lepiej. Z miny właściciela wywnioskowałam, że nie chodzi o nic
przyjemnego, zatem na pewno chciał podnieść czynsz, albo może wynikły jakieś
dodatkowe opłaty, albo…
- Mogę wejść? – spytał, znów przestępując z nogi na
nogę. I wtedy zrozumiałam.
* * *
Tym razem to ja płakałam, a Lucy mnie przytulała i
pocieszała. Zanosiłam się rozpaczliwym szlochem, nawet nie wiedziałam, że
jestem do takiego zdolna. Brakowało mi tchu jak podczas ataku paniki, ale to
nie było to, jeszcze nie. Drżałam na całym ciele. Głowa bolała mnie tak, że
miałam wrażenie, iż zaraz wybuchnie.
- Co ja mam robić, Luuuucy? – zawyłam. – To jest mój
dooom. Nie chcę ż-żadnego innego.
Pan Farr w sposób delikatny, aczkolwiek stanowczy
poinformował mnie, że razem z żoną przeprowadzają się na Florydę, a w związku z
tym sprzedają wszystko, co posiadają w Londynie, łącznie z wynajmowanym przeze
mnie mieszkaniem. Jeszcze w tym tygodniu mieli pojawić się pierwsi
zainteresowani kupnem ludzie. Zainteresowani kupnem mojego mieszkanka, mojej ostoi, jedynego, co na tę chwilę
posiadałam i co utrzymywało we mnie nadzieję.
Teraz miałam je stracić.
- Będę bez-bezdomna. Nie mam siiiły, nie chcę… -
Zapowietrzyłam się na chwilę. – Nie chcę znów czegoś utracić. Nie mogę.
Normalnie nie rozkleiłabym się tak, ale tym razem
coś we mnie pękło.
- Grangina – Lucy pogroziła mi palcem. – Teraz to
już się nad sobą użalasz. – Popatrzyłam na nią półprzytomnie, mrugając by odpędzić
łzy. – To nie koniec świata. Zgoda, przeszłaś dużo i chciałabyś, żeby w końcu
przestało być pod górkę. Ale jesteś silna i dasz sobie z tym radę.
Westchnęłam. W końcu przestałam się zapowietrzać.
Lucy miała rację. Powinnam skopać im tyłki, a nie wpadać w histerię.
Wyprostowałam się, chcąc dodać sobie pewności siebie.
- Masz rację.
Pomyślałam o sobie sprzed ponad dwóch lat. Byłam
wtedy taka szczęśliwa. Miałam swój wymarzony dom, miałam Rona, który był całym
moim światem. Na moim palcu pobłyskiwał pierścionek zaręczynowy i obrączka. Kochałam
tego rudzielca z całego serca i nigdy w życiu nie pomyślałabym, że odwróci się
ode mnie w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Jako początkująca
uzdrowicielka nosiłam w sobie niewyczerpane pokłady nadziei na przyszłość.
Wiedziałam, że zajdę daleko, zupełnie jak pani Agnes Thornton. Starałam się o
wyjazd na stypendium do Szwajcarii, tak jak wielu świeżo upieczonych
uzdrowicieli, i byłam pewna, że je dostanę. Chyba zaledwie chwilę później
wszystko zaczęło się walić. W ciągu dwóch lat stoczyłam się z samego szczytu do
jego stóp. Chciałabym całkowitą winę zrzucić na Malfoya. Ale tak naprawdę
zaczęło się psuć już wcześniej.
- Chyba
żartujesz. – Tak zareagował Ron, gdy powiedziałam mu o półrocznym stypendium.
Bynajmniej jego ton nie wskazywał na zaskoczenie czy radość; był agresywny i
napastliwy. Odwrócił się ode mnie tyłem, wracając do krojenia warzyw. Mogłabym
przysiąc, że usłyszałam prychnięcie.
Zrobiło mi się
przykro.
- Ron, to dla
mnie ogromna szansa. Najpierw Zurych, później coś jeszcze bardziej
prestiżowego, może nawet Ameryka. Wiesz przecież, jak bardzo mi na tym zależy.
Patrzyłam na
jego plecy. Ramiona miał opuszczone, skulone. Dźwięk noża uderzającego o deskę
do krojenia stał się zdecydowanie głośniejszy. Doskonale wiedział o tym, że
chcę się rozwijać. Przecież znał mnie od dziecka.
- A co z nami,
co? – spytał zmienionym, ociekającym jadem głosem. – Pomyślałaś o tym? O naszym
małżeństwie? Masz zamiar po prostu sobie wyjechać i mnie zostawić?
Zacisnęłam usta.
Czy on naprawdę myślał, że to dla mnie proste? Czy musiał odbierać to tak
osobiście i grać kartą związku? Byłam nas pewna, pewna jego, siebie, tego że
przetrwamy, a nawet że staniemy się silniejsi. Mieliśmy spędzić razem całe
życie. Czym jest pół roku?
- Ron, to nie
jest wieczność. To tylko kilka miesięcy, to jest moja szansa. Wiesz ile drzwi się
przede mną otworzy? Mogę osiągnąć coś wielkiego, mogę pomagać ludziom, ratować
ich życia. Może nawet otworzyć własną klinikę.
- Mogłabyś dalej
pracować w Mungu – burknął. – Po co ci coś więcej?
To było jak
wymierzony celnie policzek. Podeszłam do niego, dotknęłam jego ramienia.
Chciałam, żeby na mnie popatrzył, ale był skoncentrowany na krojeniu. Już
prawie nic mu nie zostało, warzywa pokroił na tak drobną kostkę jak nigdy
przedtem.
- Dlaczego
przeszkadza ci, że chcę osiągnąć coś więcej? – spytałam łagodnie, choć miałam
ochotę krzyczeć. Wiedziałam jednak, że podniesionym głosem niczego nie osiągnę.
Ron zamilknie, zamknie się w sobie i wyjdzie z domu, a ja zostanę sama. Pójdzie
do Harry’ego, a Ginny będzie zajęta opieką nad Jamesem. Zresztą Ron to jej
brat. Zawsze trzymała jego stronę, czegokolwiek by nie zrobił. A niektórych
rzeczy o nim nawet nie mogłam powiedzieć.
- Nie
przeszkadza mi, że chcesz osiągnąć coś więcej. Przeszkadza mi, że nie możesz
osiągać sobie tego tutaj.
Jasne. Na pewno
czekała mnie świetlana przyszłość w Mungu. Zresztą to nie chodziło o to.
Chodziło o zdobywanie doświadczeń, zrobienie czegoś również dla siebie, żeby
móc kiedyś spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że zrobiłam w życiu wszystko to,
co chciałam, że nie zmarnowałam żadnej szansy i że jestem szczęśliwa.
- Ron, jeśli
chcesz, możesz wyjechać ze mną – zaproponowałam. – To tylko pół roku…
- Pracuję –
uciął dyskusję. No tak. Jego praca się liczyła. Moja nie.
Odpuściłam
sobie. Zdjęłam rękę z jego ramienia i wyszłam z kuchni. Bolało to, że podcinał
mi skrzydła, że mnie nie rozumiał. Czy nie powinien mnie wspierać? Cieszyć się
moimi powodzeniami, dopingować mnie w sięganiu po marzenia? We wszystkim tym
byłam sama. Zupełnie sama.
Nie dam mu satysfakcji. Na pewno byłby szczęśliwy
wiedząc, że skończyłam na bruku. Bez mieszkania, bez pieniędzy, z pracą u
Malfoya. Musiał się tym nieźle dowartościować – pan wielki auror, wiecznie w
cieniu Harry’ego Pottera. Jak mogłam go tak mocno kochać, że to mnie aż
zaślepiło? Jak mogłam pozwalać sobie na traktowanie mnie jak jego własność,
którą może dowolnie rozporządzać? Nigdy nie sądziłam, że potrafię aż tak nisko
upaść.
Kiedy wróciłam do domu, zrobiłam coś, na co nie
mogłam zdobyć się od dawna. Podeszłam do komody, na której stało zdjęcie Rona.
Popatrzyłam na nie po raz ostatni, zmagając się z targającymi mną uczuciami. To
był pewien rozdział mojego życia, którego nie potrafiłam zamknąć. Który ciągnął
się za mną, gdziekolwiek bym poszła i cokolwiek bym zrobiła. Ron wpłynął na mnie
i całe moje życie jak trucizna, sącząca się powoli i sukcesywnie, aż objęła
wszystkie najważniejsze organy, docierając do mózgu i zaślepiając mnie. Nie
mogłam wciąż się tego trzymać.
Sięgnęłam po zdjęcie i zbliżyłam je do oczu. Uśmiech
na twarzy Rona tym razem wydał mi się drwiący, wyzywający. „Nigdy nie uda ci
się ode mnie uwolnić”, mówił. Miałam na ten temat inne zdanie. Zrobiłam zamach
i cisnęłam ramkę na podłogę, gdzie pobiła się w drobne kawałki. Nigdy więcej.
Zaczynam nowe życie.
Jeżeli będę zmuszona czekać na kolejny rozdział pół roku.. to Cię zlinczuje. Kawałek piękny. I podoba mi się, że Granger wreszcie chce zmienić swoje życie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Jeżeli będę zmuszona czekać na kolejny rozdział pół roku.. to Cię zlinczuje. Kawałek piękny. I podoba mi się, że Granger wreszcie chce zmienić swoje życie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
To nie będzie pół roku na pewno :D Jestem w takim razie bezpieczna? ;)
UsuńPozdrawiam serdecznie :)
Powiem tak: w tym rozdziale jakoś nie do końca potrafię zgodzić się z Hermioną. (ale to chyba nie jest zupełna nowość? :p) Co nie znaczy, że nie potrafię wczuć się odrobinę w jej położenie. Ale po kolei.
OdpowiedzUsuńNie do końca czuję jeszcze tę Twoją wielką czwórkę, szczególnie zaś Ginny, ale może za jakiś czas się przyzwyczaję. Póki co ich nie lubię, (w sensie Rona, Ginny i Harry'ego), więc jeśli taki był zamiar to się udał :p z drugiej strony, gdyby byli dobrymi przyjaciółmi Hermiony to chyba nie zniknęliby tak zupełnie z jej życia... w takim wypadku wszystko się zgadza. Natomiast trzymam stronę Rona, co do wyjazdu. Bo uważam, że jednak taką decyzję powinno się podejmować wspólnie, szczególnie jeśli ma się już jakieś poważne zobowiązania (oni byli już w tamtym momencie małżeństwem?). Oczywiście to, że po Hermionie można było spodziewać się takich pragnień, jak dalsze kształcenie, jest również słuszną uwagą. Ale wychodzi z tego, że był to między nimi nieprzepracowany wcześniej temat, skoro stał się powodem do poważnej kłótni (czy nawet rozpadu związku?). Uhu, no :p już kończę z tym rzucaniem osądów na prawo i lewo xD (na szczęście to tylko fikcyjne postacie :p)
Liczyłam na troszkę bardziej zaciętą sprzeczkę Hermiony i Dracona, ale było całkiem zabawnie :p W zasadzie to miałam nadzieję na zawiązanie akcji między tą dwójką, a tymczasem rozdział poszedł w zupełnie innym kierunku i niewiele w nim było Malfoya. Ale to dobrze. Zaskoczyłaś mnie ;) Taki w sumie dość refleksyjny ten rozdział. Wspomnienia, zapowiedź niespodziewanej zmiany dla bohaterki i symboliczne zamknięcie pewnego rozdziału życia. Czekam na next! :)
Jak już dobrze sama rozpracowałaś, między naszą "wielką czwórką" nie dzieje się za dobrze. Jest to celowe z mojej strony, przedstawienie sytuacji zmierzającej właśnie w kierunku tego, co mamy obecnie. Może mało subtelnie, ale to tylko wspomnienie, a nie główny wątek, więc mam nadzieję, że niezbyt brutalnie!
UsuńHm, aż przeczytałam teraz uważnie fragment ze sprzeczką Hermiony z Ronem. Nie napisałam tego dostatecznie jasno chyba, muszę dodać słówko :)
Chodziło o to, że Hermiona powiedziała mu o tym, że chce ubiegać się o to stypendium, że coś takiego istnieje, nie że już pakuje się i wyjeżdża (jak widocznie zrozumiałaś i jest to moją winą, że niedokładnie wytłumaczyłam to, co mi siedziało w głowie! :D)
I nie, to nie był powód ich rozstania, ale próbuj dalej :D
Ja też myślałam o skupieniu się na Hermionie i Draco, z tym że nie miałam ochoty cały rozdział pisać o ich utarczkach słownych. Szczerze mówiąc nie zaplanowałam tego rozdziału, po prostu usiadłam i popłynęłam. Wydaje mi się, że takie rozdziały też są ważne :) Ciekawa jestem jak to wszystko wygląda na tle całości. Aż się niecierpliwię na myśl, że kiedyś to opowiadanie skończę i przeczytam je od początku do końca.
Pozdrawiam! I muszę się do Ciebie odezwać mailowo, jestem strasznie roztrzepana ostatnio (no dobra, ostatnie kilka miesięcy :D Albo lat, ugh)
No, to wyszło tak jak miało :p
OdpowiedzUsuńCo do Rona i Hermiony... no ok. Jeśli założyć, że Hermiona mu właśnie o tym powiedziała to trochę dziecinnie ze strony Rona, że zwyczajnie nie porozmawiał, a natychmiast się obraził. Ale rzeczywiście jakoś inaczej to odebrałam, gdy czytałam pierwszy raz :p
Ja tam bardzo lubię te ich utarczki słowne :D ale wiadomo, potrzeba też czegoś innego i to była ciekawa odskocznia ;)
Też pozdrawiam i życzę Ci dużo weny! No, musisz! Bo się jeszcze obrażę xD Spoko, też jestem wiecznym nieogarem :p
A mi się wydaję, że rozpad związku Rona i Hermiony będzie spowodowany dzieckiem (lub jego braku)....no ale poczekamy zobaczymy.
OdpowiedzUsuńDokładnie, poczekamy zobaczymy :) Ja mam buzię na kłódkę :D
Usuń