sobota, 9 kwietnia 2016

Jesteś: 11. Egoistyczny



Zamiast do biblioteki, wstąpiłam do pierwszej lepszej księgarni. Zapach, który poczułam przestępując próg, choć inny niż w bibliotece, również był jednym z moich ulubionych. Niczym słodkawy aromat pieczonego chleba, wypełniający pomieszczenie – prawdziwa uczta dla zmysłów, zapowiedź przepysznego posiłku, chrupiącej skórki i miękkiego, rozpływającego się w ustach wnętrza. Książki były dla mnie tym samym, a mój umysł, czując zapach papieru i świeżo zadrukowanych stronic, przygotowywał się na mentalną biesiadę. Wprost drżałam z ekscytacji, trzymając w dłoniach książkę, której treść była dla mnie niezbadana, ale wystarczyło tylko podejść z nią do kasy, zapłacić, wsunąć ją pod pachę i wyjść. I to tyle, już byłaby moja, już mogłabym przystąpić do ucztowania, przysiadając na ławce w parku, czy – poczułam podekscytowanie na samą myśl – rozkładając się na piasku, nad brzegiem morza.
Mój wybór padł na powieść. Tak, wiem, tyle wspaniałych książek traktujących o historii czy architekturze patrzyło na mnie z wyrzutem, ale nie miałam na nie nastroju. Dla uciszenia poczucia winy sięgnęłam po przewodnik, a po wyjściu ze sklepu upchnęłam go w torebce z myślą, że zajrzę do niego później. Teraz czekała mnie randka z romansem, piaskiem, słońcem i morzem.
Kiedy szłam w dół, do portu, miałam wrażenie, jakbym wpadła w sam środek trąby powietrznej. Tak naprawdę tylko dotarłam do gigantycznego targowiska z zawikłanymi ulicami, wylewającymi się na ulice straganami i przekrzykującymi się handlarzami. Między przechodniami przeciskali się ludzie na motorynkach, a jeden taki śmiałek prawie wjechał prosto we mnie – odskoczyłam w ostatniej chwili i zostałam obrzucona czymś, co brzmiało jak przekleństwa, oczywiście w sąsiedztwie głośnego dźwięku zarzynanego silnika pojazdu.
Skręciłam w mniej zatłoczoną uliczkę i przeszłam przez środek hałaśliwej rozmowy, toczącej się pomiędzy sąsiadami wychylającymi się z okien przeciwległych budynków. Pokręciłam głową z niedowierzaniem nad tym istnym domem wariatów. Tuż nade mną otworzyło się kolejne okno i następny sąsiad dołączył się do rozmowy.
Starałam się iść jak najszybciej, powtarzając sobie niczym mantrę „słońce-piasek-książka-słońce-piasek-książka”. Kierowałam się w dół, w stronę portu. Wyrzucałam słowa Malfoya, które wciąż mnie uwierały. Dlaczego wtrącam się w jego sprawy? Po co zabieram głos? Przecież jest najlepszy i bardziej kompetentny ode mnie. Powinnam siedzieć cicho i ładnie wyglądać, to wszystko. „Słońce-piasek-książka!”, krzyczałam do siebie w myślach, próbując zagłuszyć wszystko inne. Myślałam, że mogę wyrazić swoje zdanie, że mnie wysłucha, że weźmie na poważnie. Przecież coś się między nami wydarzyło, staliśmy się sobie bliżsi, może nie jak przyjaciele, ale już na pewno nie wrogowie. Powinien się ze mną liczyć. Powinien…
Och. Widok zatoki zaparł mi dech w piersiach. Krystalicznie czysta, turkusowa woda, piasek, kamienie i gorące słońce. Dotarłam na skraj plaży i zdjęłam buty, zanurzając stopy w nagrzanym piasku. Cudowne uczucie przesuwających się pod stopami drobinek, masujących skórę, momentalnie mnie odprężyło. Nie mogłam powstrzymać się przed podejściem do wody, by jej dotknąć. Była tak pięknie przejrzysta, że to aż niemożliwe. Krople na mojej dłoni mówiły jednak, że jest prawdziwa.
Cofnęłam się trochę i rozejrzałam, starając się znaleźć spokojną przestrzeń dla siebie pomiędzy ludźmi okupującymi plażę na leżakach. W moich uszach rozlegał się szum, włosy rozwiewał delikatny wiatr, a twarz muskały promienie słoneczne. Uśmiechnęłam się do siebie, sięgając do torebki po książkę. Tak, to doskonałe miejsce, by zapomnieć o całym świecie.
Bardzo szybko wciągnęłam się do innego wymiaru, gdzie mogłam doświadczyć całej gamy uczuć, równocześnie znajdując się bezpiecznie poza centrum wydarzeń. Słońce wędrowało po niebie w zatrważającym, a niewidocznym dla mnie tempie. Tym, co przywróciło mnie do rzeczywistości, było coś, co zamajaczyło mi na krańcach pola widzenia, a wydało się niezwykłe. Podniosłam wzrok na unoszącą się w powietrzu migoczącą kartkę papieru i zmroziło mnie. Czym prędzej po nią sięgnęłam, rozglądając się, czy ktoś był świadkiem tak niecodziennego zjawiska, ale nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek zwracał na mnie większą uwagę. Odłożyłam książkę na bok i rozłożyłam kartkę na kolanach. Nie mogłam uwierzyć w to, że słońce tak bardzo zdążyło zmienić swoje położenie, a także w to, jak bardzo burczało mi w brzuchu. Kompletnie straciłam poczucie czasu. Wygładziłam papier i przyjrzałam się pismu Malfoya, które bardzo dobrze znałam.
Jesteś mi potrzebna w przygotowaniu do mojego jutrzejszego spotkania z Marią Oliveto. Będę w  „Ristorante Di Carlo”. Rezerwacja oczywiście na moje nazwisko. Nie każ mi czekać całego dnia.
Zero podpisu, żadnego zakończenia. Wywróciłam oczami – cały rzeczowy, praktyczny Malfoy. Dziwne, że przyznał się, że do czegoś jednak mnie potrzebuje. Wstałam i otrzepałam się z piasku. Książkę schowałam w odmętach torebki, choć miałam ochotę po prostu do niej wrócić, lecz kiedy już się od niej oderwałam, domagający się jedzenia żołądek stał się moim priorytetem.
Wygrzebałam z torebki mapę, mając nadzieję, że znajdę na niej mój punkt docelowy. Nie zawiodłam się. Z uśmiechem, ignorując natarczywą myśl o skorzystaniu z teleportacji, podążyłam w odpowiednim kierunku i nawet świadomość co najmniej półgodzinnego marszu na wysokich obcasach nie mogła zmieść go z mojej twarzy. Czy to… satysfakcja? Przecież wcale nie zależało mi na tym, żeby Malfoy błagał mnie na kolanach o przebaczenie… prawda?
- Prędkość to nie twoje drugie imię – przywitała mnie kąśliwa uwaga, gdy dotarłam do stolika. Zajęłam z rozmachem miejsce naprzeciwko Malfoya, patrząc mu twardo prosto w oczy.
- Nie wiedziałam, że to wyścigi.
Nieznacznie przesunął w moją stronę kartę dań. Zauważyłam, że przed nim stoi jedynie kieliszek.
- Jadłeś? – spytałam.
- Czekałem na ciebie.
Mimo woli uśmiechnęłam się lekko, opuszczając głowę tak, by tego nie zauważył. Przebiegłam wzrokiem menu, starając się wyłowić coś ciekawego.
- Słyszałem, że mają tu nieziemski krem z pomidorów – dobiegł mnie głos Malfoya.
- Z chęcią spróbuję.
Machnął ręką na krążącej po sali kelnerki, która zbliżyła się do naszego stolika i przyjęła zamówienie na dwie zupy. Malfoy spytał, czy chciałabym napić się wina, ale poprosiłam o wodę niegazowaną. Musiałam pamiętać o tym, że za kilka godzin wybieram się na randkę. Nie chciałam iść na nią wstawiona. Moja słaba głowa, zwłaszcza w tym ciepłym klimacie, bardzo szybko zaczęłaby mi płatać figle.
Między mną i Malfoyem zapadła krępująca cisza. Rozglądałam się po gustownie urządzonym wnętrzu restauracji, skupiając wzrok na jej klientach. Moją uwagę przykuła zwłaszcza młoda kobieta gestykulująca żywo i potrząsająca ciemnymi, lśniącymi włosami. Długa, biała sukienka ładnie kontrastowała z brązową opalenizną. Chciałabym mieć tak zniewalający uśmiech jak ona, tak błyszczące oczy, tak zgrabne nogi…
- Więc… - zaczął Malfoy i skupiłam na nim wzrok.
- Więc? – powtórzyłam za nim.
- Więc wracając do wcześniejszej sytuacji… zachowałem się nie w porządku.
Nie wyglądał na ani odrobinę zmieszanego czy speszonego, co odebrało cały autentyzm, który mogłoby nieść to wyznanie. Najpewniej chciał tylko załagodzić sytuację pomiędzy nami. Czekałam na przeprosiny, ale z jego ust nie wydobyło się ani słowo więcej.
- Owszem – potwierdziłam, czując presję z jego strony, żeby zareagować. Może wyobrażał sobie, że zapewnię go, iż nic się nie stało, albo to ja zacznę go przepraszać? Obrzuciłam go wyniosłym spojrzeniem, a między jego oczami pojawiła się delikatna zmarszczka.
- Rozumiesz, że zachowałaś się niestosownie? – spytał. Co? Jak w ogóle miał czelność…
- A rozumiesz, że ty zachowałeś się niestosownie? – odbiłam piłeczkę. Pokręcił powoli głową, jakby litował się nad dzieckiem, do którego nie dociera to, co się do niego mówi. Powinien mnie zwolnić. „No dalej, Malfoy, zrób to” – mówiło moje spojrzenie.
- Granger, od zawsze lubiłaś się mądrować. Ale tym razem nie masz racji. Nie masz pojęcia o miotłach, nawet nie potrafisz latać, jesteś w tej branży dopiero miesiąc, nie możesz się równać…
- Chyba żartujesz? - Patrzyłam na niego z niesmakiem. – Jakby moja umiejętność latania miała tu coś do rzeczy! Może jestem w tym nowa. Może nie wiem wszystkiego. Ale bardzo szybko się uczę i nie możesz powiedzieć, że zupełnie nic nie wiem!
- Tego nie powiedziałem – uciął, nim zdążyłam się na dobre rozkręcić. Zmroził mnie wzrokiem. Nawet nie podniósł głosu, by mnie uciszyć, a poskutkowało. – Słuchaj, jesteś moją asystentką. Zajmij się swoją pracą, a nie wtrącaniem się…
- A myślałam, że moja praca polega na pomaganiu ci, szczególnie w kryzysowych sytuacjach. Że kiedy nie radzisz sobie, powinnam…
- Doskonale sobie radziłem – warknął.
Mierzyliśmy się wzrokiem, oboje wkurzeni. Nie istniało w tym momencie nic prócz nas i naszej potyczki. Skrzyły się iskry i miałam wrażenie że mało brakuje, żebyśmy rzucili się na siebie z pięściami jak jakieś dzikusy. Sytuację uratowało przybycie kelnerki, która postawiła przed każdym z nas miskę z kremem z pomidorów, życzyła smacznego i ulotniła się czym prędzej, najwyraźniej wyczuwając napięcie. Sięgnęłam po łyżkę i zanurzyłam ją w czerwonej paćce. Po odgłosie sztućca uderzającego o naczynie wywnioskowałam, że Malfoy również zabrał się za jedzenie, ale nie miałam ochoty na niego patrzeć. A dopiero co udało mi się odzyskać dobry humor!
Miał skubany rację. Krem naprawdę smakował wyśmienicie – doskonale wyczuwalny, słodkawy posmak pomidorów, zestawiony z pikantnymi przyprawami i nutą bazylii. Niebo w ustach. W całkowitej ciszy zjedliśmy zupę do samego końca i zgodnie odstawiliśmy naczynia na bok. Nareszcie przestałam odczuwać tak intensywne ssanie w żołądku, choć nie byłam jeszcze do końca nasycona.
- Wolałbym, żebyś nie zabierała głosu w trakcie moich rozmów z klientami – powiedział Malfoy, powracając do ciążącego nam tematu. – Nie potrzebuję wsparcia. Znam się na tym, co robię.
- To po co właściwie potrzebujesz asystentki? – spytałam zrezygnowana. Nie miałam już ochoty się kłócić. Ja wiedziałam swoje, a on swoje i to nie miało najmniejszego sensu. Skoro chciał podcinać mi skrzydła – świetnie, niech tak będzie. A ja to z godnością przetrzymam i w ogóle się tym nie przejmę!
- Nakreśliłem ci twój zakres obowiązków już na początku. Zgodziłaś się na niego. Nie wiem, co chciałabyś teraz wynegocjować.
- Nic nie chcę negocjować. Wiesz co, to bezsensowne. Zostawmy ten temat.
- Nie chcę, żeby wisiały nad nami sprawy, które…
Urwał, gdy do stolika zbliżyła się kelnerka, by zabrać nasze talerze i spytać, czy chcielibyśmy zamówić coś jeszcze. Malfoy bez mrugnięcia okiem rzucił „ravioli z owocami morza”, a ja poprosiłam o to samo. Nie miałam głowy do myślenia jeszcze o tym, co bym zjadła. Malfoy pochylił się w moją stronę i ściszył głos:
- Nie chcę, żeby wisiały nad nami sprawy, które popsują atmosferę.
Parsknęłam i szybko zamarkowałam kaszel. Sprawy, które popsują atmosferę? Przecież to on wiecznie psuł atmosferę tymi swoimi fochami i burknięciami i pretensjami o nie wiadomo co. Nawet straciłam ochotę na dociekanie przyczyny jego humorów.
- Okej, mam się nie wtrącać w twoje sprawy, zrozumiałam. A jak to się ma do tego, że chciałeś ze mną porozmawiać o moich pomysłach?
- Nadal chcę. – Znów wydał mi się bardzo zmęczony. Sińce pod jego oczami stały się jeszcze wyraźniejsze, postarzając go o kilka lat. – Ale nie obiecuję, że cokolwiek wprowadzę w życie – dodał szybko, na co prawie się uśmiechnęłam. Cholera, tak bardzo mi na tym zależało, że to aż nienormalne. Ale nie potrafiłam się angażować tylko trochę. Westchnął. – Chodzi o to, żebyś przestała podkopywać mój autorytet.
- Nikt tutaj nie podkopywał niczyjego autorytetu – zaprotestowałam. – Wszystko źle odebrałeś. Nie wszyscy źle ci życzą.
Wziął duży łyk wina, jakby celowo odwlekając odpowiedź. Odstawił kieliszek ostrożnie, wpatrując się w niego, po czym przeniósł wzrok na mnie. Poczułam się nieswojo pod jego intensywnym spojrzeniem. Uciekłam wzrokiem zupełnie jak jakaś szara myszka. Ta kobieta po mojej prawej stronie, ta w białej sukience, która teraz śmiała się tak perliście… ona na pewno nie speszyłaby się pod spojrzeniem Malfoya. Co więcej, rzuciłaby mu wyzwanie. Nie byłam od niej gorsza. Zebrałam się w sobie i nawiązałam kontakt wzrokowy z szefem. Po raz kolejny zdumiały mnie jego tęczówki z tak bliskiej odległości. Było w nich coś magicznego: zimnego, szlachetnego, a równocześnie znajomego, ciepłego… nie potrafiłam tego określić.
- Maria Oliveto – powiedział niespodziewanie, a ja przez chwilę nie potrafiłam zrozumieć sensu jego wypowiedzi.
- Umm…
- Nie jest łatwo jej zaimponować – kontynuował, wymownie uderzając palcem wskazującym w blat. – Najwyraźniej jest odporna na mój urok osobisty.
- Ojej, jak to możliwe? - mruknęłam cicho.
- Co?
Potrząsnęłam głową.
Przez następną godzinę wałkowaliśmy temat pani prezes, którą następnego dnia Malfoy musiał olśnić i przekonać, że inwestycja w Broomark to opcja najlepsza z możliwych. Zarówno mój, jak i Malfoya humor się poprawił i kiedy wychodziliśmy z restauracji, na mojej twarzy gościł uśmiech. Nareszcie czułam się potrzebna, zauważana. Moja samoocena poszybowała w górę, od kiedy przyjęłam posadę asystentki. Mogłam o kogoś dbać, wykazać się, a także na nowo rozpalić w sobie pasję do czegokolwiek. Ostatnie miesiące nie oszczędzały mnie, dlatego tak ciężko było mi się z nich otrząsnąć. Ale widziałam światełko w tunelu, a to w moim przypadku bardzo dużo.

* * *

Malfoy znów stał się odległy i małomówny, gdy żegnałam się z nim przed wejściem do pokoju, by przygotować się na randkę. Z jakiegoś powodu bardzo nie podobała mu się perspektywa mojego spotkania z Frederico. Miałam oczywiście kilka teorii: może był zazdrosny, ponieważ ja wychodziłam na randkę, a on nie miał żadnych ciekawych planów (choć to mało prawdopodobne, najwyraźniej należał do ludzi, którzy momentalnie potrafią znaleźć sobie towarzystwo, nawet wśród tłumu nieznajomych). Może, co już bardziej prawdopodobne, bał się tego, że zdradzę Włochowi poufne informacje na temat firmy, albo może jego samego, albo zrobię coś niestosownego i zaprzepaszczę intratny kontrakt. Tutaj jego paranoja miałaby spore pole do popisu. Może wściekał się o to, że nie ma kontroli nad moim życiem. Tak czy siak – miałam te wszystkie powody w poważaniu.
Zdjęłam buty i ustawiłam je równo pod ścianą. Odetchnęłam z ulgą, gdy tylko moje stopy dotknęły płasko podłogi. Weszłam do łazienki, gdzie odkręciłam wodę, by przygotować sobie kąpiel. Przez chwilę przyglądałam się, jak ciepły strumień uderza o dno wanny, rozpryskując się na wszystkie strony, ale szybko poziom wody zaczął rosnąć. Sięgnęłam po migdałowy olejek do kąpieli, zostawiony na podstawce przez obsługę hotelową. Już po chwili przyjemny aromat wypełnił moje nozdrza, zapowiadając przyszły relaks dla mojego zmęczonego, spoconego ciała.
Czekając na napełnienie się wanny wodą, wróciłam do pokoju. Podeszłam do okna, wyciągając koszulę ze spódnicy i rozpinając jej guziki. Nareszcie mogłam się jej pozbyć. Podziwiając widoki za oknem, zdjęłam koszulę i odłożyłam ją na bok. Sięgnęłam do zamka spódnicy, rozpięłam go, po czym zsunęłam materiał z bioder. W ślad za nią powędrowały rajstopy. Wraz z wygrzebywaniem się spod kolejnej części garderoby, czułam się nareszcie wolna. Z rozrzewnieniem przypomniałam sobie o swojej pracy jako uzdrowicielka, w której nie musiałam się stroić. W tych wszystkich eleganckich ciuchach to nie byłam naprawdę ja.
Ze swojej nierozpakowanej torby wydobyłam kosmetyczkę, razem z nią wróciłam do łazienki, gdzie pozbyłam się ostatnich części ubrania. Z cichym jęknięciem przyjemności zanurzyłam się w ciepłej, pachnącej migdałem wodzie. Do pełnego luksusu brakowało mi tylko unoszących się na powierzchni płatków róż, pachnących świec poustawianych w pomieszczeniu, książki i kieliszka wina w moich dłoniach.
Od dłuższego czasu nie byłam na randce. Moje życie uczuciowe praktycznie zamarło. Po rozwodzie z Ronem zmusiłam się do kilku niezobowiązujących spotkań, głównie takich, do których namówiła mnie Lucy. Wyspecjalizowałam się w pierwszych randkach – tylko z jednym mężczyzną dotarłam do drugiej i trzeciej, ale wtedy było jeszcze dla mnie za wcześnie na nowy związek, więc zakończyliśmy znajomość bez zbytniego żalu z mojej strony. Później przestałam nawet szukać partnerów. Frederico był więc moim krokiem do przodu.
Po wyjściu z kąpieli zawinęłam się w ręczniki i, podśpiewując pod nosem, wróciłam do pokoju. Postanowiłam nie martwić się swoim ubiorem. Jeśli Frederico nie zaakceptuje mnie takiej, jaka jestem – trudno. I tak nie wiązałam z tą znajomością większych nadziei. Założyłam trochę mniej formalne dżinsy, które zabrałam ze sobą na wszelki wypadek. Do tego biała, elegancka bluzka, naszyjnik i marynarka. Musiało wystarczyć. Wysuszyłam włosy strumieniem ciepłego powietrza z różdżki, rozprostowując je lekko i podkręcając na końcach. Efekt utrwaliłam magiczną odżywką „Lenora”, która fantastycznie działała na moje puszące się pukle i pachniała przyjemnie słodkim kokosem. Naprawdę współczułam mugolom, którzy nie mają do niej dostępu. Pomalowałam się delikatnie, spryskałam perfumami, i byłam gotowa.
Stukając obcasami wyszłam z pokoju, by poczekać na Frederico przy recepcji. Zamykałam właśnie drzwi, kiedy te od pokoju obok otworzyły się i stanął w nich Malfoy. Zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu, wydął wargi i złożył ręce na piersi.
- Co? – spytałam lekko poirytowana. Pomyślałam, że nie pozwolę na to, żeby zepsuł mi ten wieczór.
- Nic – odparł z ociąganiem, nadal przyglądając mi się uważnie. Wzruszyłam ramionami, po czym odwróciłam się od niego.
- W takim razie dobranoc – rzuciłam przez ramię.
- Dobranoc.
Stukot moich obcasów odbijał się echem od ścian, gdy szybkim krokiem zmierzałam do windy. Nie odwróciłam się, choć bardzo mnie korciło. Za to wyprostowałam się jeszcze bardziej i szłam pewniejszym krokiem, świadoma spoczywającego na mnie spojrzenia - nie słyszałam bowiem, żeby za Malfoyem zamknęły się drzwi.
Nie musiałam długo czekać na Frederico, bo pojawił się przed czasem i rozpromienił w uśmiechu na mój widok. Uderzyło mnie to, że jest naprawdę przystojny – typowa uroda Włocha z interesującymi oczami i pięknym uśmiechem. Może jego nos był trochę zbyt okazały, ale nie odbierał mu urody – a wręcz przeciwnie. Unosiła się wokół niego aura uroku i nadmiernej pewności siebie. I taki mężczyzna zaprosił mnie na randkę! Jak mogłam rozważać odmowę? Ubrał się nieco bardziej nieformalnie, ciemne dżinsy i oliwkowozielona koszula.
- Hermiono – powiedział, kiedy wstałam i entuzjastycznie ucałował mnie na powitanie w oba policzki.
- Wygląda to tak, jakbyśmy umówili się ze strojem – zauważyłam, uśmiechając się szeroko, na co odwzajemnił mój uśmiech i obrzucił wymownym spojrzeniem moje szpilki.
- No… nie do końca – skwitował. – Będzie ci w tym wygodnie?
- Pewnie! – Kłamiesz, Hermiono. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, przesyłając sygnał, że wszystko jest w porządku. Przecież mieliśmy tylko pójść na kolację.
Okazało się, że to trochę bardziej skomplikowane. Frederico przyjechał po mnie Vespą. Dobrze, że przynajmniej zdecydowałam się na spodnie! Wręczył mi kask, a przy okazji dowiedziałam się, że zabiera mnie na wycieczkę po Neapolu. Powiedział, że nie pozwoli mi na samodzielne zwiedzanie – to miasto trzeba poczuć i posmakować, otworzyć na nie duszę i serce. Miałam nadzieję, że nie będę musiała zbyt dużo chodzić, bo moje biedne stopy po całym dniu w obcasach mogłyby nie znieść i tego.
Usadowiłam się w miarę wygodnie na skuterze, chwytając Frederica mocno w pasie. Nie wiem, czy z własnej woli zdecydowałabym się na jazdę Vespą, ale raczej nie miałam za dużo do powiedzenia. Włoch przekupił mnie już przy słowie „zwiedzanie”. Wyglądało na to, że nie pożałuję tej wyprawy – swoim wprawnym okiem chwytał najciekawsze, najdrobniejsze szczegóły, które wskazywał mi i objaśniał, zabrał mnie do swoich ulubionych miejsc i pokazał zapierające dech w piersiach widoki.
- Dziękuję – powiedziałam, kiedy usiedliśmy na tarasie małej, niesamowitej pizzerii, tętniącej życiem i oszałamiającym zapachem pomidorów, czosnku i rozmaitych ziół. Na samą myśl o czekających mnie pysznościach ciekła mi ślinka.
- To jeszcze nie koniec – zapewnił Frederico. Bez skrępowania ujął moją spoczywającą na stole dłoń i pogładził kciukiem. Z jego oczu biło ciepło, dobro i zainteresowanie. Mną. Zamrugałam jak jakaś idiotka, trzepocząc rzęsami i wydałam z siebie dziwny chichot. Zamknij się. Zrażasz go do siebie. Frederico jednak nie wyglądał na przejętego moim kretyńskim zachowaniem. Nadal pochylał się w moją stronę z uznaniem, wyglądając na oczarowanego.
- To gdzie jeszcze mnie zabierzesz? – starałam się brzmieć nonszalancko i nie okazać cienia niepewności. Jego dłoń na mojej trochę mnie peszyła.
Mrugnął do mnie.
- Zobaczysz.
Dostaliśmy nasze parujące pizze. Cisto było cienkie, chrupkie, a sos miał smak i aromat świeżo zerwanych pomidorów. Chyba mogłam pokochać całym sercem prawdziwie włoskie jedzenie.
Po przystanku na posiłek wsiedliśmy z powrotem na Vespę i pojechaliśmy dalej. Po zwiedzeniu jeszcze paru miejsc i odstawieniu skutera, wstąpiliśmy do baru, w którym wypiliśmy Martini, w innym próbowaliśmy Campari, a w jeszcze innym Limoncello. Tańczyliśmy w rytm latynoskiej muzyki, a także wpatrywaliśmy się w gwiazdy na plaży. Przepełniało mnie prawdziwe, naturalne szczęście. Śmiałam się i przekrzykiwałam Włochów, wyrażając swoje zdanie. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie.
Frederico odprowadził mnie do hotelu. Szliśmy, a ja podtrzymywałam się jego ramienia, bo moje nogi co jakiś czas się plątały i potykałam się, wybuchając śmiechem. Zdecydowanie przesadziłam z mieszaniem różnych trunków, ale Frederico tak bardzo mnie namawiał i obiecywał, że czegoś tak pysznego jeszcze nie piłam i będę żałować, jeśli nie spróbuję! Poza tym to tylko odrobinka, jeden łyczek, może dwa… W ten oto sposób doprowadziłam się do stanu, do którego nie powinnam była dopuszczać.
- Baaaardzo dziękuję ci za ten wieczór – powiedziałam, gdy przystanęliśmy przed wejściem, a przynajmniej tak mi się wydawało, że brzmiało to zrozumiale. – To wspaniałe doświacz… doszwiacz… doświaczczenie…
W jednej chwili Frederico stał przede mną, a w następnej przyciągnął mnie do siebie, oplatając ramiona wokół mojej talii i przyciskając usta do moich.
- Och – wymamrotałam w zdumieniu, kiedy napierał na moje wargi. Przymknęłam oczy. To było przyjemne. Oddałam pocałunek najlepiej jak potrafiłam, zatracając się w nim. Frederico smakował słodkim Limoncello i pachniał ładnymi perfumami. Jego dłonie trzymały mnie mocno w objęciach.
- Myślałem, że zaprosisz mnie na górę – wymruczał niedaleko mojego ucha, błądząc ustami po mojej szyi.
- M-hmm – wymamrotałam. Odsunęłam się od niego i chwyciłam go za rękę, by zaprowadzić go do swojego pokoju. W głowie rozbrzmiał mi cichy alarm, ale stłumił go głos Lucy, mówiącej o tym, że byłabym mniej zgryźliwa, gdybym od czasu do czasu zaprosiła faceta do łóżka. A później, w windzie, poczułam na karku gorące usta i oddałam się przyjemności bez reszty.
Chichotałam, gdy za ręce przemierzaliśmy korytarz, zmierzając do mojego pokoju. Po drodze wpadłam na stolik i wybuchłam niepohamowanym śmiechem, na co Frederico przyłożył palec do ust i wyszeptał „ćśś”. Było już grubo po północy. Uniosłam dłonie do ust i stłumiłam śmiech.

- Prze-pra-szam – wyszeptałam, zdawało mi się, że cicho. Zatrzęsłam się od tłumionego chichotu, trzęsłam się tak bardzo, że nie potrafiłam wcelować kluczem do dziurki w drzwiach. Frederico przytrzymał moją dłoń, lecz klucz nie chciał się przekręcić w zamku. Ostatecznie wspólnymi siłami otworzyliśmy pokój. Zamknęłam drzwi, mężczyzna szybko obrócił mnie tak, że przylegałam do nich plecami, i znów zaczął mnie całować. Jego ręce błądziły po moim ciele, wślizgując się pod bluzkę, i właśnie wtedy rozbłysło światło.


Wychyliłam się zza mojego towarzysza, mrugając oczami, by przyzwyczaić się do jasności. Zatkało mnie, kiedy zobaczyłam rozpartego na kanapie Malfoya, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i zaciętą miną. Jeszcze tylko brakowało, żeby zaczął nam bić brawo. Momentalnie otrzeźwiałam i popatrzyłam na Frederico, którego właściwie nie znałam, a którego tak ochoczo zaprosiłam do swojej sypialni. Włoch odwrócił głowę i dostrzegł Malfoya.
- Dobry wieczór, panie Marcello – powiedział mój szef, niczym ojciec, który przyłapał córkę na obściskiwaniu się z chłopakiem.
- Dobry wieczór, panie Malfoy – odparł Włoch, odsuwając się ode mnie nieznacznie. Poczułam irracjonalny wstyd, ale bardzo szybko wyparła go złość.
- Co robisz w moim pokoju? – spytałam, idąc za przykładem Malfoya i krzyżując ramiona na piersi. Uniósł brwi.
- Pilnuję, żeby moja asystentka była jutro w stanie wypełniać swoje obowiązki.
- Gówno cię obchodzę. O co tak naprawdę chodzi?
- Może to odpowiedni czas, żeby pożegnać się z gościem.
- Tak, żegnam, Malfoy – warknęłam. Frederico nachylił się do mnie.
- On chyba mówił o mnie.
Wywróciłam oczami. I ja chciałam się z nim kochać? Te drinki naprawdę musiały być mocne. Albo ja ślepa.
- Przepraszam, Frederico – oznajmiłam łagodnie, wymuszając uśmiech. – Chyba rzeczywiście musimy się pożegnać.
Pocałował mnie,  powiedział do widzenia Malfoyowi, po czym uciekł.
- Tchórz – rzuciłam zamkniętym drzwiom, a następnie odwróciłam się do nieproszonego gościa. – Masz stąd wyjść, natychmiast. Zanim naprawdę się wścieknę. Wytłumaczysz się rano. – Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale uniosłam rękę. – Wytłumaczysz się rano – powtórzyłam z naciskiem. – Czy to jasne? Dobranoc.
Otworzyłam drzwi i bezceremonialnie wywaliłam go z pokoju.

9 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, a najbardziej końcówka gdy Hermiona wywaliła Malfoya za drzwi :D Nie mogę się już doczekać dalszego ciągu.
    I Malfoy jak zwykle zbyt dumny, ale zabawne było to, że czekał na Hermionę w jej pokoju, a tu taka niespodzianka.
    Rozdział czytało się bardzo przyjemnie i oczywiście znów były zabawne momenty.
    Ahh już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału, bo oczekuję na reakcję Draco po tym jak został wyrzucony z pokoju :P
    Życzę kochana weny i buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "A tu taka niespodzianka"! Mnie z kolei rozbawiło właśnie to zdanie :)
      Ech, na razie ciężko mi się zabrać za pisanie, bo walczę z pierwszym rozdziałem magisterki i jak już mam czas i siadam, to jednak to jest ważniejsze na tę chwilę :/ Podejrzewam że zabiorę się za opowiadanie jakoś dopiero pod koniec miesiąca, bo przede mną i termin wysłania pracy, i kilka mniejszych zadań, i też ważne zaliczenie, więc dopiero po 27 odetchnę... na trochę :)
      A co do zabawnych momentów - cieszę się, że tak je odbierasz. Samo pisanie ich jest dla mnie na tę chwilę mega pomocne i pozytywne, a jeśli jeszcze komuś pozwalają się uśmiechnąć, to tylko się cieszyć :)

      Usuń
  2. Ja tak tylko dam znać, że przeczytałam, bo w tej chwili na więcej niestety nie mogę sobie pozwolić. Skomentuję po środzie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki nawet za to :* Rozumiem, też jestem zawalona wszystkim.

      Usuń
    2. Ojejku, wybacz mi! Powiem szczerze, że sama nie wiem kiedy minął ten miesiąc! Serio. Dopiero gdy dzisiaj przeczytałam Twój post na fejsie, że "blog zamarł" i sprawdziłam daty zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście masz jakieś opóźnienie względem poprzednich rozdziałów. Tak bardzo żyję poza czasem czasami xD
      W każdym razie nie, nie, nie! Nie mów, że chcesz rzucić to opowiadanie, proszę! Ja muszę wiedzieć jak to się stanie, że Draco i Hermiona się do siebie zbliżą i jak to się zakończy! No serio! Nie możesz mi tego zrobić! Bo w końcu JA jestem tutaj najważniejsza :D
      Dobrze. Tak naprawdę to umiem czytać ze zrozumieniem i wiem, że wcale nie zamierzasz porzucić tego opowiadania (przynajmniej póki co), ale tak jakoś postanowiłam dodać trochę dramatyzmu mojej wypowiedzi :p

      Szczerze, ja się w ogóle z Tobą nie zgadzam w tych kwestiach, które poruszyłaś na fejsie. Być może rzeczywiście nie wychodzi tak, jak zaplanowałaś i w Twojej głowie wszystko wyglądało lepiej, ale moim zdaniem wychodzi Ci świetnie. Naprawdę uważam, że Twoja Hermiona jest bardzo spójną i dobrze wykreowaną postacią, nie mówiąc już o Malfoy'u! Naprawdę ehh. Dopiero co przeczytałam ponownie tę ich dyskusję w restauracji i bardzo Ci zazdroszczę umiejętności kreowania postaci takiej jak Draco.
      Uważam też, że robisz coś mega dobrego z postaciami z HP, nadając im taki bardzo swój styl. Jest to coś raczej rzadkiego w fanfiction. Tak naprawdę przecież w tym opowiadaniu mają one jedynie ich imiona, kilka cech charakterystycznych i przeszłość :)
      Także no, nie poddawaj się, bo jestem bardzo ciekawa, jak Malfoy się wytłumaczy z tej nocnej kontroli!

      Usuń
    3. Gdybym mogła, kliknelabym lubie to ;d

      Usuń
  3. Jest cudowny!
    Ten.. Frederico naprawdę zachował się jak tchórz uciekając przed Malfoyem, a sam Draco? Nie rozumiem jego zachowania, czyżby był zazdrosny o swoją asystentkę?;>
    Czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)