Zamiast do biblioteki, wstąpiłam do pierwszej
lepszej księgarni. Zapach, który poczułam przestępując próg, choć inny niż w
bibliotece, również był jednym z moich ulubionych. Niczym słodkawy aromat
pieczonego chleba, wypełniający pomieszczenie – prawdziwa uczta dla zmysłów,
zapowiedź przepysznego posiłku, chrupiącej skórki i miękkiego, rozpływającego
się w ustach wnętrza. Książki były dla mnie tym samym, a mój umysł, czując
zapach papieru i świeżo zadrukowanych stronic, przygotowywał się na mentalną
biesiadę. Wprost drżałam z ekscytacji, trzymając w dłoniach książkę, której
treść była dla mnie niezbadana, ale wystarczyło tylko podejść z nią do kasy,
zapłacić, wsunąć ją pod pachę i wyjść. I to tyle, już byłaby moja, już mogłabym
przystąpić do ucztowania, przysiadając na ławce w parku, czy – poczułam
podekscytowanie na samą myśl – rozkładając się na piasku, nad brzegiem morza.
Mój wybór padł na powieść. Tak, wiem, tyle wspaniałych
książek traktujących o historii czy architekturze patrzyło na mnie z wyrzutem,
ale nie miałam na nie nastroju. Dla uciszenia poczucia winy sięgnęłam po
przewodnik, a po wyjściu ze sklepu upchnęłam go w torebce z myślą, że zajrzę do
niego później. Teraz czekała mnie randka z romansem, piaskiem, słońcem i
morzem.
Kiedy szłam w dół, do portu, miałam wrażenie, jakbym
wpadła w sam środek trąby powietrznej. Tak naprawdę tylko dotarłam do
gigantycznego targowiska z zawikłanymi ulicami, wylewającymi się na ulice
straganami i przekrzykującymi się handlarzami. Między przechodniami przeciskali
się ludzie na motorynkach, a jeden taki śmiałek prawie wjechał prosto we mnie –
odskoczyłam w ostatniej chwili i zostałam obrzucona czymś, co brzmiało jak
przekleństwa, oczywiście w sąsiedztwie głośnego dźwięku zarzynanego silnika
pojazdu.
Skręciłam w mniej zatłoczoną uliczkę i przeszłam
przez środek hałaśliwej rozmowy, toczącej się pomiędzy sąsiadami wychylającymi
się z okien przeciwległych budynków. Pokręciłam głową z niedowierzaniem nad tym
istnym domem wariatów. Tuż nade mną otworzyło się kolejne okno i następny
sąsiad dołączył się do rozmowy.
Starałam się iść jak najszybciej, powtarzając sobie
niczym mantrę „słońce-piasek-książka-słońce-piasek-książka”. Kierowałam się w
dół, w stronę portu. Wyrzucałam słowa Malfoya, które wciąż mnie uwierały.
Dlaczego wtrącam się w jego sprawy? Po co zabieram głos? Przecież jest
najlepszy i bardziej kompetentny ode mnie. Powinnam siedzieć cicho i ładnie
wyglądać, to wszystko. „Słońce-piasek-książka!”, krzyczałam do siebie w
myślach, próbując zagłuszyć wszystko inne. Myślałam, że mogę wyrazić swoje
zdanie, że mnie wysłucha, że weźmie na poważnie. Przecież coś się między nami
wydarzyło, staliśmy się sobie bliżsi, może nie jak przyjaciele, ale już na
pewno nie wrogowie. Powinien się ze mną liczyć. Powinien…
Och. Widok zatoki zaparł mi dech w piersiach.
Krystalicznie czysta, turkusowa woda, piasek, kamienie i gorące słońce.
Dotarłam na skraj plaży i zdjęłam buty, zanurzając stopy w nagrzanym piasku.
Cudowne uczucie przesuwających się pod stopami drobinek, masujących skórę,
momentalnie mnie odprężyło. Nie mogłam powstrzymać się przed podejściem do
wody, by jej dotknąć. Była tak pięknie przejrzysta, że to aż niemożliwe. Krople
na mojej dłoni mówiły jednak, że jest prawdziwa.
Cofnęłam się trochę i rozejrzałam, starając się
znaleźć spokojną przestrzeń dla siebie pomiędzy ludźmi okupującymi plażę na
leżakach. W moich uszach rozlegał się szum, włosy rozwiewał delikatny wiatr, a
twarz muskały promienie słoneczne. Uśmiechnęłam się do siebie, sięgając do
torebki po książkę. Tak, to doskonałe miejsce, by zapomnieć o całym świecie.
Bardzo szybko wciągnęłam się do innego wymiaru,
gdzie mogłam doświadczyć całej gamy uczuć, równocześnie znajdując się
bezpiecznie poza centrum wydarzeń. Słońce wędrowało po niebie w zatrważającym,
a niewidocznym dla mnie tempie. Tym, co przywróciło mnie do rzeczywistości,
było coś, co zamajaczyło mi na krańcach pola widzenia, a wydało się niezwykłe.
Podniosłam wzrok na unoszącą się w powietrzu migoczącą kartkę papieru i
zmroziło mnie. Czym prędzej po nią sięgnęłam, rozglądając się, czy ktoś był
świadkiem tak niecodziennego zjawiska, ale nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek
zwracał na mnie większą uwagę. Odłożyłam książkę na bok i rozłożyłam kartkę na
kolanach. Nie mogłam uwierzyć w to, że słońce tak bardzo zdążyło zmienić swoje
położenie, a także w to, jak bardzo burczało mi w brzuchu. Kompletnie straciłam
poczucie czasu. Wygładziłam papier i przyjrzałam się pismu Malfoya, które bardzo
dobrze znałam.
Jesteś mi
potrzebna w przygotowaniu do mojego jutrzejszego spotkania z Marią Oliveto.
Będę w „Ristorante Di Carlo”. Rezerwacja
oczywiście na moje nazwisko. Nie każ mi czekać całego dnia.
Zero podpisu, żadnego zakończenia. Wywróciłam oczami
– cały rzeczowy, praktyczny Malfoy. Dziwne, że przyznał się, że do czegoś
jednak mnie potrzebuje. Wstałam i otrzepałam się z piasku. Książkę schowałam w
odmętach torebki, choć miałam ochotę po prostu do niej wrócić, lecz kiedy już
się od niej oderwałam, domagający się jedzenia żołądek stał się moim
priorytetem.
Wygrzebałam z torebki mapę, mając nadzieję, że
znajdę na niej mój punkt docelowy. Nie zawiodłam się. Z uśmiechem, ignorując
natarczywą myśl o skorzystaniu z teleportacji, podążyłam w odpowiednim kierunku
i nawet świadomość co najmniej półgodzinnego marszu na wysokich obcasach nie
mogła zmieść go z mojej twarzy. Czy to… satysfakcja? Przecież wcale nie
zależało mi na tym, żeby Malfoy błagał mnie na kolanach o przebaczenie… prawda?
- Prędkość to nie twoje drugie imię – przywitała
mnie kąśliwa uwaga, gdy dotarłam do stolika. Zajęłam z rozmachem miejsce
naprzeciwko Malfoya, patrząc mu twardo prosto w oczy.
- Nie wiedziałam, że to wyścigi.
Nieznacznie przesunął w moją stronę kartę dań.
Zauważyłam, że przed nim stoi jedynie kieliszek.
- Jadłeś? – spytałam.
- Czekałem na ciebie.
Mimo woli uśmiechnęłam się lekko, opuszczając głowę
tak, by tego nie zauważył. Przebiegłam wzrokiem menu, starając się wyłowić coś
ciekawego.
- Słyszałem, że mają tu nieziemski krem z pomidorów
– dobiegł mnie głos Malfoya.
- Z chęcią spróbuję.
Machnął ręką na krążącej po sali kelnerki, która
zbliżyła się do naszego stolika i przyjęła zamówienie na dwie zupy. Malfoy
spytał, czy chciałabym napić się wina, ale poprosiłam o wodę niegazowaną.
Musiałam pamiętać o tym, że za kilka godzin wybieram się na randkę. Nie
chciałam iść na nią wstawiona. Moja słaba głowa, zwłaszcza w tym ciepłym
klimacie, bardzo szybko zaczęłaby mi płatać figle.
Między mną i Malfoyem zapadła krępująca cisza.
Rozglądałam się po gustownie urządzonym wnętrzu restauracji, skupiając wzrok na
jej klientach. Moją uwagę przykuła zwłaszcza młoda kobieta gestykulująca żywo i
potrząsająca ciemnymi, lśniącymi włosami. Długa, biała sukienka ładnie
kontrastowała z brązową opalenizną. Chciałabym mieć tak zniewalający uśmiech
jak ona, tak błyszczące oczy, tak zgrabne nogi…
- Więc… - zaczął Malfoy i skupiłam na nim wzrok.
- Więc? – powtórzyłam za nim.
- Więc wracając do wcześniejszej sytuacji… zachowałem
się nie w porządku.
Nie wyglądał na ani odrobinę zmieszanego czy
speszonego, co odebrało cały autentyzm, który mogłoby nieść to wyznanie.
Najpewniej chciał tylko załagodzić sytuację pomiędzy nami. Czekałam na
przeprosiny, ale z jego ust nie wydobyło się ani słowo więcej.
- Owszem – potwierdziłam, czując presję z jego
strony, żeby zareagować. Może wyobrażał sobie, że zapewnię go, iż nic się nie
stało, albo to ja zacznę go przepraszać? Obrzuciłam go wyniosłym spojrzeniem, a
między jego oczami pojawiła się delikatna zmarszczka.
- Rozumiesz, że zachowałaś się niestosownie? –
spytał. Co? Jak w ogóle miał czelność…
- A rozumiesz, że ty zachowałeś się niestosownie? –
odbiłam piłeczkę. Pokręcił powoli głową, jakby litował się nad dzieckiem, do
którego nie dociera to, co się do niego mówi. Powinien mnie zwolnić. „No dalej,
Malfoy, zrób to” – mówiło moje spojrzenie.
- Granger, od zawsze lubiłaś się mądrować. Ale tym
razem nie masz racji. Nie masz pojęcia o miotłach, nawet nie potrafisz latać,
jesteś w tej branży dopiero miesiąc, nie możesz się równać…
- Chyba żartujesz? - Patrzyłam na niego z
niesmakiem. – Jakby moja umiejętność latania miała tu coś do rzeczy! Może
jestem w tym nowa. Może nie wiem wszystkiego. Ale bardzo szybko się uczę i nie
możesz powiedzieć, że zupełnie nic nie wiem!
- Tego nie powiedziałem – uciął, nim zdążyłam się na
dobre rozkręcić. Zmroził mnie wzrokiem. Nawet nie podniósł głosu, by mnie
uciszyć, a poskutkowało. – Słuchaj, jesteś moją asystentką. Zajmij się swoją
pracą, a nie wtrącaniem się…
- A myślałam, że moja praca polega na pomaganiu ci,
szczególnie w kryzysowych sytuacjach. Że kiedy nie radzisz sobie, powinnam…
- Doskonale sobie radziłem – warknął.
Mierzyliśmy się wzrokiem, oboje wkurzeni. Nie
istniało w tym momencie nic prócz nas i naszej potyczki. Skrzyły się iskry i
miałam wrażenie że mało brakuje, żebyśmy rzucili się na siebie z pięściami jak
jakieś dzikusy. Sytuację uratowało przybycie kelnerki, która postawiła przed
każdym z nas miskę z kremem z pomidorów, życzyła smacznego i ulotniła się czym
prędzej, najwyraźniej wyczuwając napięcie. Sięgnęłam po łyżkę i zanurzyłam ją w
czerwonej paćce. Po odgłosie sztućca uderzającego o naczynie wywnioskowałam, że
Malfoy również zabrał się za jedzenie, ale nie miałam ochoty na niego patrzeć.
A dopiero co udało mi się odzyskać dobry humor!
Miał skubany rację. Krem naprawdę smakował
wyśmienicie – doskonale wyczuwalny, słodkawy posmak pomidorów, zestawiony z
pikantnymi przyprawami i nutą bazylii. Niebo w ustach. W całkowitej ciszy
zjedliśmy zupę do samego końca i zgodnie odstawiliśmy naczynia na bok.
Nareszcie przestałam odczuwać tak intensywne ssanie w żołądku, choć nie byłam
jeszcze do końca nasycona.
- Wolałbym, żebyś nie zabierała głosu w trakcie
moich rozmów z klientami – powiedział Malfoy, powracając do ciążącego nam
tematu. – Nie potrzebuję wsparcia. Znam się na tym, co robię.
- To po co właściwie potrzebujesz asystentki? –
spytałam zrezygnowana. Nie miałam już ochoty się kłócić. Ja wiedziałam swoje, a
on swoje i to nie miało najmniejszego sensu. Skoro chciał podcinać mi skrzydła
– świetnie, niech tak będzie. A ja to z godnością przetrzymam i w ogóle się tym
nie przejmę!
- Nakreśliłem ci twój zakres obowiązków już na
początku. Zgodziłaś się na niego. Nie wiem, co chciałabyś teraz wynegocjować.
- Nic nie chcę negocjować. Wiesz co, to bezsensowne.
Zostawmy ten temat.
- Nie chcę, żeby wisiały nad nami sprawy, które…
Urwał, gdy do stolika zbliżyła się kelnerka, by
zabrać nasze talerze i spytać, czy chcielibyśmy zamówić coś jeszcze. Malfoy bez
mrugnięcia okiem rzucił „ravioli z owocami morza”, a ja poprosiłam o to samo.
Nie miałam głowy do myślenia jeszcze o tym, co bym zjadła. Malfoy pochylił się
w moją stronę i ściszył głos:
- Nie chcę, żeby wisiały nad nami sprawy, które
popsują atmosferę.
Parsknęłam i szybko zamarkowałam kaszel. Sprawy,
które popsują atmosferę? Przecież to on wiecznie psuł atmosferę tymi swoimi
fochami i burknięciami i pretensjami o nie wiadomo co. Nawet straciłam ochotę
na dociekanie przyczyny jego humorów.
- Okej, mam się nie wtrącać w twoje sprawy,
zrozumiałam. A jak to się ma do tego, że chciałeś ze mną porozmawiać o moich
pomysłach?
- Nadal chcę. – Znów wydał mi się bardzo zmęczony.
Sińce pod jego oczami stały się jeszcze wyraźniejsze, postarzając go o kilka
lat. – Ale nie obiecuję, że cokolwiek wprowadzę w życie – dodał szybko, na co
prawie się uśmiechnęłam. Cholera, tak bardzo mi na tym zależało, że to aż
nienormalne. Ale nie potrafiłam się angażować tylko trochę. Westchnął. – Chodzi
o to, żebyś przestała podkopywać mój autorytet.
- Nikt tutaj nie podkopywał niczyjego autorytetu –
zaprotestowałam. – Wszystko źle odebrałeś. Nie wszyscy źle ci życzą.
Wziął duży łyk wina, jakby celowo odwlekając
odpowiedź. Odstawił kieliszek ostrożnie, wpatrując się w niego, po czym
przeniósł wzrok na mnie. Poczułam się nieswojo pod jego intensywnym
spojrzeniem. Uciekłam wzrokiem zupełnie jak jakaś szara myszka. Ta kobieta po
mojej prawej stronie, ta w białej sukience, która teraz śmiała się tak
perliście… ona na pewno nie speszyłaby się pod spojrzeniem Malfoya. Co więcej,
rzuciłaby mu wyzwanie. Nie byłam od niej gorsza. Zebrałam się w sobie i
nawiązałam kontakt wzrokowy z szefem. Po raz kolejny zdumiały mnie jego
tęczówki z tak bliskiej odległości. Było w nich coś magicznego: zimnego,
szlachetnego, a równocześnie znajomego, ciepłego… nie potrafiłam tego określić.
- Maria Oliveto – powiedział niespodziewanie, a ja
przez chwilę nie potrafiłam zrozumieć sensu jego wypowiedzi.
- Umm…
- Nie jest łatwo jej zaimponować – kontynuował,
wymownie uderzając palcem wskazującym w blat. – Najwyraźniej jest odporna na
mój urok osobisty.
- Ojej, jak to możliwe? - mruknęłam cicho.
- Co?
Potrząsnęłam głową.
Przez następną godzinę wałkowaliśmy temat pani
prezes, którą następnego dnia Malfoy musiał olśnić i przekonać, że inwestycja w
Broomark to opcja najlepsza z możliwych. Zarówno mój, jak i Malfoya humor się
poprawił i kiedy wychodziliśmy z restauracji, na mojej twarzy gościł uśmiech.
Nareszcie czułam się potrzebna, zauważana. Moja samoocena poszybowała w górę,
od kiedy przyjęłam posadę asystentki. Mogłam o kogoś dbać, wykazać się, a także
na nowo rozpalić w sobie pasję do czegokolwiek. Ostatnie miesiące nie
oszczędzały mnie, dlatego tak ciężko było mi się z nich otrząsnąć. Ale
widziałam światełko w tunelu, a to w moim przypadku bardzo dużo.
* * *
Malfoy znów stał się odległy i małomówny, gdy
żegnałam się z nim przed wejściem do pokoju, by przygotować się na randkę. Z
jakiegoś powodu bardzo nie podobała mu się perspektywa mojego spotkania z
Frederico. Miałam oczywiście kilka teorii: może był zazdrosny, ponieważ ja
wychodziłam na randkę, a on nie miał żadnych ciekawych planów (choć to mało
prawdopodobne, najwyraźniej należał do ludzi, którzy momentalnie potrafią
znaleźć sobie towarzystwo, nawet wśród tłumu nieznajomych). Może, co już
bardziej prawdopodobne, bał się tego, że zdradzę Włochowi poufne informacje na
temat firmy, albo może jego samego, albo zrobię coś niestosownego i
zaprzepaszczę intratny kontrakt. Tutaj jego paranoja miałaby spore pole do
popisu. Może wściekał się o to, że nie ma kontroli nad moim życiem. Tak czy
siak – miałam te wszystkie powody w poważaniu.
Zdjęłam buty i ustawiłam je równo pod ścianą.
Odetchnęłam z ulgą, gdy tylko moje stopy dotknęły płasko podłogi. Weszłam do
łazienki, gdzie odkręciłam wodę, by przygotować sobie kąpiel. Przez chwilę
przyglądałam się, jak ciepły strumień uderza o dno wanny, rozpryskując się na
wszystkie strony, ale szybko poziom wody zaczął rosnąć. Sięgnęłam po migdałowy
olejek do kąpieli, zostawiony na podstawce przez obsługę hotelową. Już po
chwili przyjemny aromat wypełnił moje nozdrza, zapowiadając przyszły relaks dla
mojego zmęczonego, spoconego ciała.
Czekając na napełnienie się wanny wodą, wróciłam do
pokoju. Podeszłam do okna, wyciągając koszulę ze spódnicy i rozpinając jej
guziki. Nareszcie mogłam się jej pozbyć. Podziwiając widoki za oknem, zdjęłam
koszulę i odłożyłam ją na bok. Sięgnęłam do zamka spódnicy, rozpięłam go, po
czym zsunęłam materiał z bioder. W ślad za nią powędrowały rajstopy. Wraz z wygrzebywaniem
się spod kolejnej części garderoby, czułam się nareszcie wolna. Z
rozrzewnieniem przypomniałam sobie o swojej pracy jako uzdrowicielka, w której
nie musiałam się stroić. W tych wszystkich eleganckich ciuchach to nie byłam
naprawdę ja.
Ze swojej nierozpakowanej torby wydobyłam
kosmetyczkę, razem z nią wróciłam do łazienki, gdzie pozbyłam się ostatnich
części ubrania. Z cichym jęknięciem przyjemności zanurzyłam się w ciepłej,
pachnącej migdałem wodzie. Do pełnego luksusu brakowało mi tylko unoszących się
na powierzchni płatków róż, pachnących świec poustawianych w pomieszczeniu,
książki i kieliszka wina w moich dłoniach.
Od dłuższego czasu nie byłam na randce. Moje życie
uczuciowe praktycznie zamarło. Po rozwodzie z Ronem zmusiłam się do kilku
niezobowiązujących spotkań, głównie takich, do których namówiła mnie Lucy.
Wyspecjalizowałam się w pierwszych randkach – tylko z jednym mężczyzną dotarłam
do drugiej i trzeciej, ale wtedy było jeszcze dla mnie za wcześnie na nowy
związek, więc zakończyliśmy znajomość bez zbytniego żalu z mojej strony.
Później przestałam nawet szukać partnerów. Frederico był więc moim krokiem do
przodu.
Po wyjściu z kąpieli zawinęłam się w ręczniki i,
podśpiewując pod nosem, wróciłam do pokoju. Postanowiłam nie martwić się swoim
ubiorem. Jeśli Frederico nie zaakceptuje mnie takiej, jaka jestem – trudno. I
tak nie wiązałam z tą znajomością większych nadziei. Założyłam trochę mniej
formalne dżinsy, które zabrałam ze sobą na wszelki wypadek. Do tego biała,
elegancka bluzka, naszyjnik i marynarka. Musiało wystarczyć. Wysuszyłam włosy
strumieniem ciepłego powietrza z różdżki, rozprostowując je lekko i podkręcając
na końcach. Efekt utrwaliłam magiczną odżywką „Lenora”, która fantastycznie
działała na moje puszące się pukle i pachniała przyjemnie słodkim kokosem.
Naprawdę współczułam mugolom, którzy nie mają do niej dostępu. Pomalowałam się
delikatnie, spryskałam perfumami, i byłam gotowa.
Stukając obcasami wyszłam z pokoju, by poczekać na
Frederico przy recepcji. Zamykałam właśnie drzwi, kiedy te od pokoju obok
otworzyły się i stanął w nich Malfoy. Zmierzył mnie spojrzeniem od góry do
dołu, wydął wargi i złożył ręce na piersi.
- Co? – spytałam lekko poirytowana. Pomyślałam, że
nie pozwolę na to, żeby zepsuł mi ten wieczór.
- Nic – odparł z ociąganiem, nadal przyglądając mi
się uważnie. Wzruszyłam ramionami, po czym odwróciłam się od niego.
- W takim razie dobranoc – rzuciłam przez ramię.
- Dobranoc.
Stukot moich obcasów odbijał się echem od ścian, gdy
szybkim krokiem zmierzałam do windy. Nie odwróciłam się, choć bardzo mnie
korciło. Za to wyprostowałam się jeszcze bardziej i szłam pewniejszym krokiem,
świadoma spoczywającego na mnie spojrzenia - nie słyszałam bowiem, żeby za
Malfoyem zamknęły się drzwi.
Nie musiałam długo czekać na Frederico, bo pojawił
się przed czasem i rozpromienił w uśmiechu na mój widok. Uderzyło mnie to, że
jest naprawdę przystojny – typowa uroda Włocha z interesującymi oczami i
pięknym uśmiechem. Może jego nos był trochę zbyt okazały, ale nie odbierał mu
urody – a wręcz przeciwnie. Unosiła się wokół niego aura uroku i nadmiernej
pewności siebie. I taki mężczyzna zaprosił mnie na randkę! Jak mogłam rozważać
odmowę? Ubrał się nieco bardziej nieformalnie, ciemne dżinsy i oliwkowozielona
koszula.
- Hermiono – powiedział, kiedy wstałam i entuzjastycznie
ucałował mnie na powitanie w oba policzki.
- Wygląda to tak, jakbyśmy umówili się ze strojem –
zauważyłam, uśmiechając się szeroko, na co odwzajemnił mój uśmiech i obrzucił
wymownym spojrzeniem moje szpilki.
- No… nie do końca – skwitował. – Będzie ci w tym
wygodnie?
- Pewnie! – Kłamiesz,
Hermiono. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, przesyłając sygnał, że wszystko
jest w porządku. Przecież mieliśmy tylko pójść na kolację.
Okazało się, że to trochę bardziej skomplikowane.
Frederico przyjechał po mnie Vespą. Dobrze, że przynajmniej zdecydowałam się na
spodnie! Wręczył mi kask, a przy okazji dowiedziałam się, że zabiera mnie na
wycieczkę po Neapolu. Powiedział, że nie pozwoli mi na samodzielne zwiedzanie –
to miasto trzeba poczuć i posmakować, otworzyć na nie duszę i serce. Miałam
nadzieję, że nie będę musiała zbyt dużo chodzić, bo moje biedne stopy po całym
dniu w obcasach mogłyby nie znieść i tego.
Usadowiłam się w miarę wygodnie na skuterze, chwytając
Frederica mocno w pasie. Nie wiem, czy z własnej woli zdecydowałabym się na
jazdę Vespą, ale raczej nie miałam za dużo do powiedzenia. Włoch przekupił mnie
już przy słowie „zwiedzanie”. Wyglądało na to, że nie pożałuję tej wyprawy –
swoim wprawnym okiem chwytał najciekawsze, najdrobniejsze szczegóły, które wskazywał
mi i objaśniał, zabrał mnie do swoich ulubionych miejsc i pokazał zapierające
dech w piersiach widoki.
- Dziękuję – powiedziałam, kiedy usiedliśmy na
tarasie małej, niesamowitej pizzerii, tętniącej życiem i oszałamiającym
zapachem pomidorów, czosnku i rozmaitych ziół. Na samą myśl o czekających mnie
pysznościach ciekła mi ślinka.
- To jeszcze nie koniec – zapewnił Frederico. Bez
skrępowania ujął moją spoczywającą na stole dłoń i pogładził kciukiem. Z jego
oczu biło ciepło, dobro i zainteresowanie. Mną. Zamrugałam jak jakaś idiotka,
trzepocząc rzęsami i wydałam z siebie dziwny chichot. Zamknij się. Zrażasz go do siebie. Frederico jednak nie wyglądał na
przejętego moim kretyńskim zachowaniem. Nadal pochylał się w moją stronę z
uznaniem, wyglądając na oczarowanego.
- To gdzie jeszcze mnie zabierzesz? – starałam się
brzmieć nonszalancko i nie okazać cienia niepewności. Jego dłoń na mojej trochę
mnie peszyła.
Mrugnął do mnie.
- Zobaczysz.
Dostaliśmy nasze parujące pizze. Cisto było cienkie,
chrupkie, a sos miał smak i aromat świeżo zerwanych pomidorów. Chyba mogłam
pokochać całym sercem prawdziwie włoskie jedzenie.
Po przystanku na posiłek wsiedliśmy z powrotem na
Vespę i pojechaliśmy dalej. Po zwiedzeniu jeszcze paru miejsc i odstawieniu
skutera, wstąpiliśmy do baru, w którym wypiliśmy Martini, w innym próbowaliśmy
Campari, a w jeszcze innym Limoncello. Tańczyliśmy w rytm latynoskiej muzyki, a
także wpatrywaliśmy się w gwiazdy na plaży. Przepełniało mnie prawdziwe,
naturalne szczęście. Śmiałam się i przekrzykiwałam Włochów, wyrażając swoje
zdanie. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie.
Frederico odprowadził mnie do hotelu. Szliśmy, a ja
podtrzymywałam się jego ramienia, bo moje nogi co jakiś czas się plątały i
potykałam się, wybuchając śmiechem. Zdecydowanie przesadziłam z mieszaniem
różnych trunków, ale Frederico tak bardzo mnie namawiał i obiecywał, że czegoś
tak pysznego jeszcze nie piłam i będę żałować, jeśli nie spróbuję! Poza tym to
tylko odrobinka, jeden łyczek, może dwa… W ten oto sposób doprowadziłam się do
stanu, do którego nie powinnam była dopuszczać.
- Baaaardzo dziękuję ci za ten wieczór –
powiedziałam, gdy przystanęliśmy przed wejściem, a przynajmniej tak mi się
wydawało, że brzmiało to zrozumiale. – To wspaniałe doświacz… doszwiacz…
doświaczczenie…
W jednej chwili Frederico stał przede mną, a w
następnej przyciągnął mnie do siebie, oplatając ramiona wokół mojej talii i
przyciskając usta do moich.
- Och – wymamrotałam w zdumieniu, kiedy napierał na
moje wargi. Przymknęłam oczy. To było przyjemne. Oddałam pocałunek najlepiej
jak potrafiłam, zatracając się w nim. Frederico smakował słodkim Limoncello i
pachniał ładnymi perfumami. Jego dłonie trzymały mnie mocno w objęciach.
- Myślałem, że zaprosisz mnie na górę – wymruczał
niedaleko mojego ucha, błądząc ustami po mojej szyi.
- M-hmm – wymamrotałam. Odsunęłam się od niego i
chwyciłam go za rękę, by zaprowadzić go do swojego pokoju. W głowie rozbrzmiał
mi cichy alarm, ale stłumił go głos Lucy, mówiącej o tym, że byłabym mniej
zgryźliwa, gdybym od czasu do czasu zaprosiła faceta do łóżka. A później, w
windzie, poczułam na karku gorące usta i oddałam się przyjemności bez reszty.
Chichotałam, gdy za ręce przemierzaliśmy korytarz,
zmierzając do mojego pokoju. Po drodze wpadłam na stolik i wybuchłam niepohamowanym
śmiechem, na co Frederico przyłożył palec do ust i wyszeptał „ćśś”. Było już
grubo po północy. Uniosłam dłonie do ust i stłumiłam śmiech.
- Prze-pra-szam – wyszeptałam, zdawało mi się, że
cicho. Zatrzęsłam się od tłumionego chichotu, trzęsłam się tak bardzo, że nie
potrafiłam wcelować kluczem do dziurki w drzwiach. Frederico przytrzymał moją
dłoń, lecz klucz nie chciał się przekręcić w zamku. Ostatecznie wspólnymi
siłami otworzyliśmy pokój. Zamknęłam drzwi, mężczyzna szybko obrócił mnie tak,
że przylegałam do nich plecami, i znów zaczął mnie całować. Jego ręce błądziły
po moim ciele, wślizgując się pod bluzkę, i właśnie wtedy rozbłysło światło.
Wychyliłam się zza mojego towarzysza, mrugając
oczami, by przyzwyczaić się do jasności. Zatkało mnie, kiedy zobaczyłam
rozpartego na kanapie Malfoya, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i zaciętą miną.
Jeszcze tylko brakowało, żeby zaczął nam bić brawo. Momentalnie otrzeźwiałam i
popatrzyłam na Frederico, którego właściwie nie znałam, a którego tak ochoczo
zaprosiłam do swojej sypialni. Włoch odwrócił głowę i dostrzegł Malfoya.
- Dobry wieczór, panie Marcello – powiedział mój
szef, niczym ojciec, który przyłapał córkę na obściskiwaniu się z chłopakiem.
- Dobry wieczór, panie Malfoy – odparł Włoch,
odsuwając się ode mnie nieznacznie. Poczułam irracjonalny wstyd, ale bardzo
szybko wyparła go złość.
- Co robisz w moim pokoju? – spytałam, idąc za
przykładem Malfoya i krzyżując ramiona na piersi. Uniósł brwi.
- Pilnuję, żeby moja asystentka była jutro w stanie
wypełniać swoje obowiązki.
- Gówno cię obchodzę. O co tak naprawdę chodzi?
- Może to odpowiedni czas, żeby pożegnać się z
gościem.
- Tak, żegnam, Malfoy – warknęłam. Frederico
nachylił się do mnie.
- On chyba mówił o mnie.
Wywróciłam oczami. I ja chciałam się z nim kochać?
Te drinki naprawdę musiały być mocne. Albo ja ślepa.
- Przepraszam, Frederico – oznajmiłam łagodnie,
wymuszając uśmiech. – Chyba rzeczywiście musimy się pożegnać.
Pocałował mnie, powiedział do widzenia Malfoyowi, po czym
uciekł.
- Tchórz – rzuciłam zamkniętym drzwiom, a następnie
odwróciłam się do nieproszonego gościa. – Masz stąd wyjść, natychmiast. Zanim
naprawdę się wścieknę. Wytłumaczysz się rano. – Otworzył usta, by coś
powiedzieć, ale uniosłam rękę. – Wytłumaczysz
się rano – powtórzyłam z naciskiem. – Czy to jasne? Dobranoc.
Otworzyłam drzwi i bezceremonialnie wywaliłam go z
pokoju.
Świetny rozdział, a najbardziej końcówka gdy Hermiona wywaliła Malfoya za drzwi :D Nie mogę się już doczekać dalszego ciągu.
OdpowiedzUsuńI Malfoy jak zwykle zbyt dumny, ale zabawne było to, że czekał na Hermionę w jej pokoju, a tu taka niespodzianka.
Rozdział czytało się bardzo przyjemnie i oczywiście znów były zabawne momenty.
Ahh już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału, bo oczekuję na reakcję Draco po tym jak został wyrzucony z pokoju :P
Życzę kochana weny i buziaki :*
"A tu taka niespodzianka"! Mnie z kolei rozbawiło właśnie to zdanie :)
UsuńEch, na razie ciężko mi się zabrać za pisanie, bo walczę z pierwszym rozdziałem magisterki i jak już mam czas i siadam, to jednak to jest ważniejsze na tę chwilę :/ Podejrzewam że zabiorę się za opowiadanie jakoś dopiero pod koniec miesiąca, bo przede mną i termin wysłania pracy, i kilka mniejszych zadań, i też ważne zaliczenie, więc dopiero po 27 odetchnę... na trochę :)
A co do zabawnych momentów - cieszę się, że tak je odbierasz. Samo pisanie ich jest dla mnie na tę chwilę mega pomocne i pozytywne, a jeśli jeszcze komuś pozwalają się uśmiechnąć, to tylko się cieszyć :)
Ja tak tylko dam znać, że przeczytałam, bo w tej chwili na więcej niestety nie mogę sobie pozwolić. Skomentuję po środzie ;)
OdpowiedzUsuńDzięki nawet za to :* Rozumiem, też jestem zawalona wszystkim.
UsuńOjejku, wybacz mi! Powiem szczerze, że sama nie wiem kiedy minął ten miesiąc! Serio. Dopiero gdy dzisiaj przeczytałam Twój post na fejsie, że "blog zamarł" i sprawdziłam daty zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście masz jakieś opóźnienie względem poprzednich rozdziałów. Tak bardzo żyję poza czasem czasami xD
UsuńW każdym razie nie, nie, nie! Nie mów, że chcesz rzucić to opowiadanie, proszę! Ja muszę wiedzieć jak to się stanie, że Draco i Hermiona się do siebie zbliżą i jak to się zakończy! No serio! Nie możesz mi tego zrobić! Bo w końcu JA jestem tutaj najważniejsza :D
Dobrze. Tak naprawdę to umiem czytać ze zrozumieniem i wiem, że wcale nie zamierzasz porzucić tego opowiadania (przynajmniej póki co), ale tak jakoś postanowiłam dodać trochę dramatyzmu mojej wypowiedzi :p
Szczerze, ja się w ogóle z Tobą nie zgadzam w tych kwestiach, które poruszyłaś na fejsie. Być może rzeczywiście nie wychodzi tak, jak zaplanowałaś i w Twojej głowie wszystko wyglądało lepiej, ale moim zdaniem wychodzi Ci świetnie. Naprawdę uważam, że Twoja Hermiona jest bardzo spójną i dobrze wykreowaną postacią, nie mówiąc już o Malfoy'u! Naprawdę ehh. Dopiero co przeczytałam ponownie tę ich dyskusję w restauracji i bardzo Ci zazdroszczę umiejętności kreowania postaci takiej jak Draco.
Uważam też, że robisz coś mega dobrego z postaciami z HP, nadając im taki bardzo swój styl. Jest to coś raczej rzadkiego w fanfiction. Tak naprawdę przecież w tym opowiadaniu mają one jedynie ich imiona, kilka cech charakterystycznych i przeszłość :)
Także no, nie poddawaj się, bo jestem bardzo ciekawa, jak Malfoy się wytłumaczy z tej nocnej kontroli!
Gdybym mogła, kliknelabym lubie to ;d
UsuńIg, wróć! <3
UsuńJest cudowny!
OdpowiedzUsuńTen.. Frederico naprawdę zachował się jak tchórz uciekając przed Malfoyem, a sam Draco? Nie rozumiem jego zachowania, czyżby był zazdrosny o swoją asystentkę?;>
Czekam na następny!
Proszę napisz juz !
OdpowiedzUsuń