sobota, 16 stycznia 2016

Jesteś: 8. Wspaniałomyślny



Rok 1998 pożegnałam na tarasie nowego domu Harry’ego w Dolinie Godryka. Opierałam się o drewnianą balustradę, wypatrując na niebie zbliżającego się pokazu fajerwerków. To był dobry rok. Chociaż zaczął się koczowaniem w namiotach i poszukiwaniem horkruksów, poprzez tortury w dworze Malfoyów, bitwę o Hogwart, kończąc na śmierci bliskich mi osób: Freda, Tonks, Lupina, Colina i Lavender, niósł za sobą wiele pozytywnych rzeczy.
Pierwszą i najważniejszą była definitywna śmierć Voldemorta. Czarnoksiężnik nie miał już nigdy więcej nikomu zagrażać. Zostały przeprowadzone intensywne prace nad odbudowaniem Hogwartu, by z lekkim opóźnieniem mógł on przyjąć tłumy uczniów. Ministerstwo Magii przechodziło gruntowną rewitalizację. Ludzie zaczęli wracać do swoich prywatnych interesów. A ja odnalazłam moich rodziców, którzy wybaczyli mi odesłanie ich do Australii. Pozbierałam się, wróciłam do Londynu, zamieszkałam u mojej ciotki i rozpoczęłam wolontariat w Mungu. Szło mi bardzo dobrze, tak dobrze, że Agnes Thornton zapewniała, iż w trakcie studiów mam szansę na płatny staż, a po ich ukończeniu na pełny etat.
Zdałam owutemy, rozpoczęłam studia i wciągnęłam się w wir nauki. Weekendami pomagałam Georgowi w „Magicznych Dowcipach Weasleyów”. Zresztą wszyscy - w miarę możliwości - mu pomagaliśmy. Po śmierci brata bliźniaka kompletnie się załamał. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić uczucia pustki, które musiało towarzyszyć mu każdego dnia. Z czasem ból słabł, ale nasza pomoc nie ustała. Mimo sprzeciwów George zaczął nam płacić za godziny spędzone na zmianach w sklepie. W duchu musiałam jednak przyznać, że zastrzyk gotówki bardzo mi się przydał. Choć moi rodzice dbali, żeby mi, ich jedynej córce, nigdy niczego nie brakowało, cieszyłam się z pierwszych zarobionych samodzielnie pieniędzy. Nie miałam zbytnio czasu na ich wydawanie – pomiędzy wolontariatem, studiami i pracą niewiele czasu zostawało mi na przyjemności. Pracowałam bez ustanku na pełnych obrotach i byłam z tego bardzo zadowolona.
Poczułam czyjeś dłonie, oplatające mnie delikatnie w talii, i uśmiechnęłam się, odrywając się od rozmyślań. Obróciłam głowę, wymierzając idealnie moment, gdy Ron chciał oprzeć podbródek na moim ramieniu, i pocałowałam go w policzek.
- Masz w końcu trochę wolnego czasu, a nie spędzasz go ze mną – powiedział żartobliwym tonem, choć wyczułam w jego głosie lekki wyrzut. Miał absolutną rację, nie poświęcałam mu tyle czasu, na ile zasługiwał. Ciągle moje myśli zaprzątało coś innego.
- Kochanie, wiesz dobrze, że nie umiem inaczej funkcjonować. – Prowadziliśmy już tę rozmowę. Było mi błogo, gdy czułam jego klatkę piersiową, ściśle przylegającą do moich pleców. Czułam się tak, jakbym nareszcie była kompletna.
- Wiem – odparł, wzdychając ciężko. – Przecież znam cię nie od dziś. Zawsze zapracowana, zawsze zajęta, zawsze musisz piąć się w górę. Między innymi za to cię kocham.
Cmoknęłam go jeszcze raz, czując miłe ciepło rozprzestrzeniające się po moim ciele. To było wspaniałe – nie musiałam udawać, nie musiałam się dopasowywać ani zmieniać. Ron i ja znaliśmy się od wielu lat, praktycznie od dzieciństwa. Nasz kilkumiesięczny związek, choć wciąż nowy i ekscytujący, był bardzo dojrzały. Znaliśmy się na wylot i nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. Wspólna przyszłość była dla nas czymś oczywistym.
- Hermiono – zaczął, a kiedy przez kilka sekund nie mogłam się doczekać dalszej części, obróciłam się tak, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Co się dzieje? – spytałam, zauważając jego zakłopotanie. Czubki jego uszu poczerwieniały, a piegi uwydatniły się.
- Może powinniśmy wynająć razem mieszkanie? – bąknął.
- DZIESIĘĆ!
Końcówkę jego pytania zagłuszyło odliczanie.
- DZIEWIĘĆ!
Zrobiłam wielkie oczy, nieprzygotowana na taką propozycję.
- OSIEM!
Właściwie nie było to zbytnio zaskakujące. Rodzice, przenosząc się do Australii, sprzedali nasz rodzinny dom. Mieszkałam z ciotką, kuzynką mojej mamy, ciepłą i przyjazną kobietą, która nie miała zielonego pojęcia o magii. Miałam dość ukrywania różdżki i udawania, że studiuję na mugolskim uniwersytecie, a ponadto pracuję w zwyczajnym sklepie z zabawkami, nie wspominając nawet o wolontariacie w Mungu. Ciotka stawała się podejrzliwa.
- SIEDEM!
Ron pracował jako auror. Zarabiał swoje pierwsze pieniądze i stać go było na wyprowadzenie się z Nory. Ja miałam odłożoną małą sumkę dzięki pracy u George’a i  liczyłam na zdobycie w przyszłości stażu w Mungu, nie mówiąc o pieniądzach, które regularnie przesyłali mi rodzice. Mogliśmy sobie na to pozwolić.
- SZEŚĆ!
Harry już się usamodzielnił. Przez kilka pierwszych miesięcy po pokonaniu Voldemorta mieszkał w Norze, w starym pokoju Percy’ego. Państwo Weasley przyjęli go z otwartymi ramionami, ku uciesze Rona, a przede wszystkim Ginny. Po tym jak został aurorem, a Ginny wróciła na siódmy rok nauki do Hogwartu, postanowił skorzystać z pieniędzy zgromadzonych przez jego rodziców w skrytce u Gringotta, by kupić własny dom. Naturalnym krokiem było to, że każdy z nas po kolei musiał dorosnąć.
- PIĘĆ!
Stado motyli załaskotało mnie w żołądku na myśl o tym, że codziennie zasypiałabym i budziła się w objęciach Rona. Na myśl o wspólnym piciu kawy, przygotowywaniu posiłków, spędzaniu razem każdej chwili czasu wolnego, uśmiechnęłam się.
- CZTERY!
A równocześnie przestraszyłam. Miałam dopiero dziewiętnaście lat. Czy byłam już gotowa na stworzenie domu z chłopakiem, z którym umawiałam się zaledwie od kilku miesięcy? Czy to nie za wcześnie? Czy to może się udać?
- TRZY!
Ale przecież znaliśmy się całe życie. Co mogłoby nam nie wyjść? Przecież to naturalna kolej rzeczy. Choć szybko, przecież wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
- DWA!
Na stado galopujących gargulców, a co na to rodzice? Moi, jego? Na pewno będą bardzo zdenerwowani, no bo jak to tak, bez ślubu i mieszkać razem? W tak młodym wieku? Nie ma szans, żeby to zaakceptowali, a nie chciałam się im sprzeciwiać.
- JEDEN!
Wpatrywałam się w oczy Rona i wiedziałam. Nie mogłoby być inaczej. Nikt i nic się nie liczyło, byliśmy tylko my i nasza miłość, która przetrwa wszystko. Byłam gotowa zaryzykować.
- ZERO!
Z wycelowanych w niebo różdżek uniosły się snopy iskier, które utworzyły różnokolorowe konstelacje. W oddali, z mugolskich wiosek, unosiły się w górę oszałamiające, przepiękne fajerwerki. Przyciągnęłam Rona do siebie i pocałowałam go z pasją. Nieco oszołomiony, początkowo zesztywniał, ale po chwili odpowiedział na mój pocałunek z nawiązką. Oderwałam się od niego na chwilę.
- Zgadzam się – powiedziałam i na powrót przywarłam do jego ust. Zamknął mnie całkowicie w swoich objęciach, niemal boleśnie do siebie przyciskając. Grube, zimowe kurtki ograniczały naszą wspólną przestrzeń. Miałam ochotę je z nas zerwać.
Pisnęłam, gdy nagle wydarzyło się kilka rzeczy naraz: rozległ się huk, następnie syk, a później poczułam, że oblewa mnie coś mokrego, zimnego i musującego. Wycelowany w nas szampan.
- SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! – krzyknął George, sprawca całego zamieszania, wymachując butelką. Za jego plecami zauważyłam uśmiechniętego Harry’ego, z pokładającą się ze śmiechu Ginny u boku, niezadowolonego Percy’ego, który przecierał ze skwaszoną miną szkła swoich okularów i stojącą nieco na uboczu Angelinę Johnson, byłą Gryfonkę. Ona i George spędzali ze sobą mnóstwo czasu po śmierci Freda, niczyjego zdziwienia nie budziło więc to, że przyjaciele pojawiali się razem przy wszystkich okazjach. To głównie dzięki niej George znów zaczął żartować.
- Doprawdy, mógłbyś już sobie darować te wygłupy – powiedział wyniośle Percy, którego obecność na przyjęciu zdziwiła wszystkich. Co prawda często był zapraszany z grzeczności na różnego rodzaju okazje, ale miał w zwyczaju wymawiać się pracą i obowiązkami. Świetnie go rozumiałam, ponieważ sama wolałam się skupiać na rzeczach ważniejszych niż zabawa. Zawsze dość dobrze się dogadywaliśmy i bardzo mi pomógł podczas dokonywania różnych wyborów związanych z nauką i potencjalną karierą. Swoim komentarzem jednak mnie zdenerwował. To dobrze, że George znów się uśmiechał, nawet jeśli postanowił kogoś wkurzyć.
Chciałam odezwać się, by go bronić, ale okazało się, że George doskonale radzi sobie sam z Percym. Zatkał palcem butelkę, potrząsnął nią i skierował na starszego brata. Percy zaklął, gdy szampan wybuchł w jego stronę, suto go oblewając. Reszta umknęła na boki, chichocząc.
- Słuchajcie, Hermiona zgodziła się ze mną zamieszkać – powiedział Ron, gdy tylko ogólna wesołość przycichła. Poczułam, że oblewam się rumieńcem i rzuciłam mu groźne spojrzenie, ale było już za późno. Ginny pisnęła i rzuciła się na mnie, prawie przewracając.
- Tak się cieszę! Teraz już naprawdę będziemy jak siostry!
Kątem oka zauważyłam, że Harry poklepuje Rona po ramieniu, a George przybija mu piątkę. Z tłumu wyłonili się Neville i Luna, zmierzając w naszą stronę. Oboje mieli pytające miny, ale szybko zostali wtajemniczeni.
- Moje gratulacje – powiedział Percy, poprawiając na nosie okulary, które skończył po raz kolejny czyścić. Patrzył na nas nieco protekcjonalnie. – Ciekaw jestem jednak, co na to rodzice.
- Nie martw się, nie będą zszokowani bardziej, niż kiedy w końcu przyprowadzisz do domu jakąś dziewczynę – odgryzł mu się Ron.
- Martwią się już, że lubisz chłopców – podrzucił George. Percy nadął się jak balon.
- Doskonale wiesz, że to nieprawda. Byłem w związku z Penelopą Clearwater…
- Byłem w związku z Penelopą Clearwater, bla bla bla – zaczął go przedrzeźniać George. Percy wyciągnął różdżkę i rzucił się z dzikim okrzykiem w pogoń za bratem, który umknął w tłum ludzi.
Ja i Ron popatrzyliśmy sobie w oczy. Wiedzieliśmy już, że mamy wsparcie przyjaciół. Mieliśmy jednak świadomość, że to dopiero początek, a przed nami najtrudniejsze zadanie: przetrwać obstrzał rodziców.

* * *

Siedziałam po turecku na kanapie, wpatrując się w telefon, który trzymałam w dłoni. Ściemniło się już jakiś czas temu. Byłam pogrążona we własnych myślach. Wspominałam związek Lucy i Daniela.
Poznała go rok temu w klubie, w którym pracowała. Był klientem zauroczonym piękną barmanką i nie odrywał od niej wzroku. On również nie pozostał jej obojętny. Zerkała w jego stronę, ilekroć mogła sobie na to pozwolić. Przychodził często i siadał na krześle barowym. Zawsze prosił o to, żeby to właśnie ona go obsługiwała. Nie wiem, w którym momencie zaczęli rozmawiać o czymś więcej niż głośna muzyka, pogoda czy drinki. Któregoś dnia czekał na nią do końca jej zmiany i odprowadził ją do domu. Sytuacja powtarzała się jeszcze kilka razy, aż zaproponował jej randkę, a ona się zgodziła.
Poznałam Daniela jakiś czas później na podwójnej randce, którą wymusiła na mnie Lucy. Wydawał się być w porządku, w przeciwieństwie do Brandona, jego kolegi, który został moją randką w ciemno. Byłam szczęśliwa, patrząc na uczucie pomiędzy Lucy i Danielem. Wyglądali na zakochanych w sobie na zabój, jakby nie widzieli świata poza sobą.
Później wszystko zaczęło się walić. Lucy coraz bardziej izolowała się od wszystkich, a co najboleśniejsze – ode mnie. Liczył się tylko Daniel. Nie mogła wpaść do mnie na kawę, bo Daniel przyszedł do niej z niezapowiedzianą wizytą. Nie mogłyśmy wyjść wieczorem na drinka, bo obiecała Danielowi, że pójdzie z nim do jego przyjaciół. Nie miała czasu iść ze mną na zakupy, bo gotowała wystawną kolację dla Daniela. Choć bardzo się starałam do tego nie dopuścić, nasz kontakt słabł.
Nie widziałyśmy się od kilku tygodni, gdy zastałam ją po powrocie z pracy przed moim mieszkaniem, zapłakaną. Odkryła, że Daniel ją zdradzał. Postanowiła zakończyć związek i nigdy więcej się z nim nie spotykać. Została u mnie na noc, rozmawiałyśmy do piątej jak za starych dobrych czasów. Rano obie byłyśmy niewyspane, z podpuchniętymi i zaczerwienionymi oczami. Miało być lepiej.
Kilka dni później Lucy zadzwoniła do mnie z wiadomością, że Daniel się jej oświadczył. Powiedziała, że tamta kobieta to nic wielkiego, Daniel nic do niej nie czuje, żałuje i kocha tylko Lucy. Żadne tłumaczenia z mojej strony nie przynosiły rezultatów. Odpuściłam, ale od tej pory postanowiłam bacznie się gagatkowi przyglądać. Nie musiałam zresztą długo czekać. Zaledwie kilka tygodni później, kiedy rozpoczęły się przygotowania do ślubu, zobaczyłam go idącego za rękę z jakąś kobietą. Na domiar złego pocałował ją na pożegnanie. Nie zastanawiając się ani chwili, odwiedziłam Lucy, żeby wszystko jej opowiedzieć. Wyrzuciła mnie z krzykiem za drzwi, ale po dwóch dniach zadzwoniła do mnie z przeprosinami. Nakryła Daniela w łóżku z inną kobietą, gdy złożyła mu niezapowiedzianą wizytę. Rzuciła w nich pierścionkiem zaręczynowym i zmądrzała.
Nie na długo. Daniel korzył się przed nią, błagał, by go nie zostawiała, tłumaczył, że wcale nie chciał jej zdradzić, że to silniejsze od niego i ma z tym problem. Choć prosiłam, by nie dała mu się zwieść, po początkowym oporze zaczęła mięknąć. „A co jeśli on naprawdę chce się zmienić?”, pytała. Nie potrafiłam jej utrzymać od niego z daleka, zresztą nie miała pięciu lat i mogła sama podejmować decyzje – nawet jeśli nie były one mądre. Znów się zeszli i wyglądało na to, że tym razem się uda.
Dopóki Daniel nie oświadczył, że poznał Melindę, miłość jego życia, i z tego powodu nie może ożenić się z Lucy. Szczerze nienawidziłam tego faceta i bolała mnie każda wylana przez niego łza mojej przyjaciółki. Gdyby przemoc nie była karalna, z chęcią rzuciłabym się na niego z gołymi pięściami. Powstrzymywało mnie też to, że Lucy go kochała.
Dlatego siedziałam, modląc się w duchu i czekając na wieści od Lucy, która poszła na spotkanie z tym łajdakiem, mimo moich protestów. Drgnęłam, słysząc dźwięk trzymanego przeze mnie telefonu, i odebrałam pośpiesznie.
- Lu? – spytałam z nadzieją.
- Tu mama – usłyszałam nieco zdziwiony głos. Rozluźniłam się, po czym szybko znów zaczęłam spinać. Nie wiedziałam czy to dobrze, czy źle, że Lucy jeszcze się do mnie nie odezwała. Miałam w głowie mnóstwo czarnych scenariuszy.
- Cześć, mamo – odparłam, zmuszając się do uśmiechu. Nie mogła mnie zobaczyć, ale miała bardzo wyczulony, matczyny słuch, który pozwalał jej na odczytywanie moich emocji.
- Czy z Lucy wszystko w porządku? – A nie mówiłam? Między innymi za to tak mocno ją kochałam, choć czasem doprowadzało mnie to do szewskiej pasji.
- Tak – powiedziałam ostrożnie. – Po prostu obiecała, że do mnie zadzwoni, i jeszcze się nie odezwała. Pewnie coś ją zatrzymało.
Albo ktoś.
Mama najwyraźniej wyczuła, że powinna się wycofać.
- Hermionko, wiem, że u ciebie jeszcze poniedziałek, ale u nas już są twoje urodziny. Wszystkiego najlepszego, kochanie. Tak żałuję, że nie mogę cię teraz wyściskać!
Uśmiechnęłam się, zapominając na chwilę o Lucy.
- Dzięki, mamo. Ale wyściskasz mnie przecież w piątek, jak tylko przylecicie.
Mama pociągnęła nosem. Bardzo łatwo się wzruszała, kiedy chodziło o mnie.
- Dopiero co trzymałam cię w moich ramionach, taką malutką i bezbronną, i chciałam chronić cię przed całym światem. A teraz kończysz dwadzieścia sześć lat i jesteś tam zupełnie sama…
- Nie jestem sama – zaprotestowałam szybko. – Mam Lucy. Nie przejmuj się tak mną. Jestem już dorosła.
Znów pociągnęła nosem.
- Dla mnie zawsze będziesz moją małą Hermionką.
Usłyszałam stłumiony głos taty, najwyraźniej domagającego się przekazania mu słuchawki. Nawet jeśli wielokrotnie im mówiłam, że doskonale radzę sobie bez nich, w tym momencie miałam ochotę po prostu zniknąć w ich objęciach i pozwolić sobie na bycie tą małą, rozpieszczaną Hermionką.
- Halo? Hermiona? – Tata przejął telefon. – Skarbie, wszystkiego dobrego! Starzejesz się nam – zaśmiał się z własnej docinki, którą wygłaszał co rok.
- Dzięki wielkie – udałam oburzoną, ale po moim ciele rozchodziło się przyjemne ciepło. Zamknęłam oczy, skupiając się na głosach rodziców, przekomarzających się które z nich powinno teraz mówić.
- Mam nadzieję, że spodoba ci się prezent od nas – powiedziała mama, wygrywając rywalizację. To ona zawsze rządziła w domu, a tata udawał, że jest wręcz przeciwnie, choć sam w to nie wierzył.
- Wszystko, co od was dostaję, mi się podoba – zapewniłam, wywołując śmiech taty.
- Tak, pamiętam, jak na dziesiąte urodziny daliśmy ci skarpetki, a ty z szerokim uśmiechem popatrzyłaś na nas i szczerze nam podziękowałaś. – Tata uwielbiał tę historię. Postanowili wtedy sobie ze mnie zażartować i sprawdzić moją reakcję, a ja, nie chcąc sprawić im przykrości, zachowywałam się, jakby był to najlepszy prezent świata. Wzruszyłam ramionami.
- Wystarczycie mi wy, nic więcej nie potrzebuję – odparłam.
No proszę. Dwadzieścia sześć lat, a zatęskniłam za rodzicami, jak gdybym miała sześć. Chciałam wtulić się w spódnicę mamy, albo usadowić na kolanach taty, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Moje małe mieszkanko nagle zrobiło się dla mnie zbyt wielkie i zbyt puste. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że siedzę w salonie rodzinnego domu. Drwa w kominku trzaskają, a z kuchni dobiega mnie zapach pieczonego ciasta i odgłosy krzątaniny mamy. Na moich ramionach spoczywa mój ulubiony, miękki koc, nogi ogrzewają grube, wełniane skarpety, a na sąsiednim fotelu siedzi tata, czytając książkę medyczną.
- Kochanie, to takie miłe z twojej strony. – Wzruszony głos mamy przywrócił mnie do rzeczywistości. – Strasznie za tobą tęsknimy.
- Ja też za wami tęsknię.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, ustalając szczegóły ich przyjazdu do Londynu, a później się pożegnaliśmy, ponieważ rodzice musieli szykować się do pracy. Choć minęło już siedem lat, od kiedy zaczęliśmy kontaktować się ze sobą z różnych stref czasowych, nadal było to dla mnie trochę dziwne uczucie.
Znów zostałam sama z telefonem i rozmyśleniami, czas płynął nieubłaganie, a Lucy nadal nie dzwoniła. Mogło to znaczyć albo że jeszcze nie wróciła do domu, albo że zapomniała, co wydawało mi się mało prawdopodobne, lub z jakiegoś powodu nie miała ochoty ze mną rozmawiać. Wybrałam jej numer, mając nadzieję, że tym razem odbierze. Wysłuchałam pięciu sygnałów i już miałam się rozłączyć, kiedy usłyszałam ciche „halo?”.
- Lucy, hej! – zdziwiłam się. – Myślałam, że nie ma cię w domu.
- Dopiero weszłam – powiedziała na wydechu. – Daj odsapnąć.
Słyszałam jej szamotaninę po drugiej stronie słuchawki i ciche tąpnięcia, kiedy odrzucała buty.
- Jak poszło? – chciałam wiedzieć. Merlinie, proszę, niech ona do niego nie wraca! Nie zasługiwała na to, żeby kolejny raz cierpieć.
- Nieźle.
Lucy zamilkła, co nie było do niej podobne. Coś przede mną ukrywała.
- Co się stało? – Zaczynałam się denerwować. Westchnęła.
- Grangina, ja po prostu… sama nie wiem. Wspaniale jest znów z nim rozmawiać, ale…
- Ale?
Usłyszałam jej ciężki oddech i już wiedziałam, że płacze. Poderwałam się z kanapy.
- Luce, będę u ciebie za chwilę. Już się zbieram. - Zapłakała do słuchawki, co uznałam za zgodę. – Trzymaj się.
Rozłączyłam się i rozejrzałam, próbując zlokalizować torebkę. Zanim zdążyłam zrobić dwa kroki, telefon zadzwonił. Odebrałam szybko i pewna, że to przyjaciółka, spytałam:
- Tak, Luce?
Odpowiedział mi męski śmiech, który sprawił, że mnie zamurowało. Znałam ten śmiech. Coś zawibrowało mi w żołądku w reakcji na niego.
- Tu Draco – powiedział głos, sprawiając, że niespodziewanie zrobiło mi się ciepło.
- Mmm, cześć – odparłam. – Tu Hermiona.
Zaśmiał się jeszcze głośniej. Bardziej idiotycznej odpowiedzi nie mogłam wymyślić.
- Świetnie, zatem formalności mamy już za sobą. Przejdźmy do sedna sprawy, dobrze?
Uderzył mnie jego oficjalny, krępujący ton.
- Czy zrobiłam coś źle? – zapytałam. Nie widziałam innego powodu, dla którego miałby dzwonić do mnie i to tak późno wieczorem. W myślach już przebiegałam dzisiejszy dzień w pracy, lecz nie mogłam nic znaleźć.
- O ile mi wiadomo, nie.
- Och. – Uniosłam brwi w zdziwieniu. – W takim razie…?
- Uświadomiłem sobie właśnie, że jutro są twoje urodziny.
- Tak? – Mój głos zabrzmiał, jakbym była zdziwiona, więc odchrząknęłam i spróbowałam jeszcze raz. – To znaczy tak, są.
Skąd on, u licha, wiedział o moich urodzinach? Może studiował ostatnio moje papiery, ale z kolei nie potrafiłam wymyślić powodu, dla którego miałby połączyć fakty i jeszcze do mnie zadzwonić w tej sprawie.
- Tak sobie pomyślałem… może chciałabyś ten dzień wykorzystać na coś innego, niż pracę?
W świetle mojej niedawnej przygody z pracodawcą, który chciał mnie zmusić do czegoś, czego nie było w umowie, natychmiast nabrałam podejrzeń.
- Na przykład na co? – spytałam ostrożnie.
- Dzień w Spa, co ty na to?
- Co? - Nie byłam pewna, czy dobrze go usłyszałam. – I jak miałoby to wyglądać?
- Charles i Alice Hollis będą przejazdem w Londynie – oświadczył, po czym, najwyraźniej wyłapując moje zdezorientowanie, dodał: - Charles i Alice z Nowego Jorku. Poznałaś ich na bankiecie.
- Wiem, o kim mówisz – ucięłam. – I co w związku z tym?
- Umówiłem się na spotkanie z nimi…
- Żartujesz – przerwałam mu, zirytowana. – Jutro masz spotkanie z prezesem sieci sklepów Beaufort. Bardzo ważne spotkanie – podkreśliłam. – Nie ma szans, że się od tego wywiniesz.
Gdy Malfoy znów się odezwał, w jego głosie słyszałam zmęczenie.
- Już do niego dzwoniłem – zapewnił. – Przełożyliśmy to na środowy lunch.
- Ale w środę jesz lunch z dyrektorem działu produkcji!
Westchnął.
- Hermiono, wyluzuj. Wszystkim się zajmę.
- To w takim razie po co ja ci jestem potrzebna? – burknęłam. Z dużą uważnością umawiałam te spotkania, tak żeby nie kolidowały z niczym innym, a on tak po prostu zmieniał ustalenia, nie biorąc pod uwagę, że może tym na przykład rozwalić plan dnia osób, z którymi miał się spotkać. Nie lubiłam, kiedy ktoś wykazywał się tak nieobowiązkowym podejściem. Cóż, najwyraźniej dyrektor Malfoy miał w nosie zasady dobrego wychowania.
- Nie bądź dla siebie taka krytyczna – odciął się, denerwując mnie jeszcze bardziej. – Przydasz mi się w Spa. Porozmawiasz sobie z Alice. No i pomyślałem, że chętnie skorzystasz z tej propozycji, skoro masz urodziny.
- Jesteś bardzo wspaniałomyślny. – Powstrzymałam się od prychnięcia. – A w jaki dokładnie sposób ty skorzystasz?
- To już jest moja sprawa. Nie zapomnij wziąć stroju.
- Czekaj, nie powiedziałam przecież, że…
Odpowiedział mi szybki sygnał w telefonie.

Dziesięć minut później pukałam do drzwi mieszkania Lucy. Otworzyła mi z czerwonymi i zapuchniętymi oczami oraz mokrymi policzkami.
- Lucy… - powiedziałam łagodnie, wyciągając ramiona, w które wpadła, łkając. Pogładziłam ją po kasztanowych włosach.
- Hermiono, ja go wciąż ko-ooo-ocham – zaszlochała. – Tylko n-nie mam… siiiły.
Zaprowadziłam ją do salonu, gdzie usiadła na kanapie i objęła kolana rękoma. Przygotowałam jej mocną herbatę, którą postawiłam przed nią na stoliku. Usadowiłam się koło niej. Jej płacz już trochę zelżał, jednak łzy na policzkach nadal nie wyschły.
- Opowiedz mi wszystko – poprosiłam. Chwyciła kubek z herbatą z taką miną, jak gdyby nie była pewna, co powinna z nim zrobić.
- Przyszedł tu po mnie. Ledwo powstrzymałam się, żeby go nie pocałować. Poszliśmy do restauracji i było jak na randce, rozmawialiśmy o naszych rodzinach, o pracy, o przyjaciołach, codziennych sprawach, zupełnie jak kiedyś. Śmialiśmy się i tak dalej. Zjedliśmy, siedzieliśmy dalej pijąc wino, a wtedy temat zszedł na Melindę i… - Niespodziewanie znów zaniosła się płaczem. – I wtedy szlag wszystko trafił!
Łzy spływały jej do kubka, nad którym się pochylała. Wyjęłam go z jej dłoni, odstawiłam na stół i ją przytuliłam.
- Ciiii, już dobrze.
Przemoczyła moją bluzkę na ramieniu, ale nie miałam jej tego za złe. Czułam słodki zapach jej migdałowego szamponu. Używałam dokładnie takiego samego.
- To takie niesprawiedliwe. Dlaczego musiałam się zakochać akurat w nim? Dlaczego nie w kimś, kto nie zdradza mnie na prawo i lewo?
Dotarło do mnie, że była tego świadoma bardziej, niż myślałam. Sądziłam, że żyje w czymś w rodzaju bańki mydlanej, w której nie miało większego znaczenia to, że Daniel jest notorycznym podrywaczem, lecz jego obietnice poprawy. Wiedziałam przecież, jak to jest kogoś kochać i rozumiałam to… do pewnego stopnia.
- Myślę, że nie istnieje odpowiedź na to pytanie. – Pocałowałam ją w czubek głowy. – Luce, tak mi przykro.
- Nie chcę go kochać. Nie chcę go więcej widzieć na oczy, ale nie mam dość siły, żeby wykopać go za drzwi i zatrzasnąć je za nim na zawsze. Co mam robić?
Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że Lucy tak naprawdę nie chciała poznać mojej opinii. I tak nie miała większego znaczenia, bo przecież to nie możliwe po prostu przestać kogoś kochać.
- Nie wiem, Lu. Chyba będziesz musiała to rozgryźć sama. A ja mogę ci zaoferować moje drugie ramię, jest jeszcze suche.
Parsknęła śmiechem, co trochę rozluźniło atmosferę.
- Cieszę się, że cię mam – wymamrotała w moją bluzkę, co zabrzmiało bardziej jak seria pomruków, jednak zrozumiałam sens.
- Ja też, Lucy, ja też.

13 komentarzy:

  1. Chciałam Ci tu napisać hymn pochwalny, że to chyba jeden z najlepszych rozdziałów "Jesteś", a potem przeczytałam Twój komentarz na fejsie i dopadły mnie wątpliwości... :p
    W każdym razie serio bardzo mi się podobało. Akcja jest jakaś taka chyba bardziej wartka, wydaje mi się, że więcej się dzieje. Retrospekcja GENIALNA. W świetle naszej ostatniej dyskusji o związku Hermiony i Rona bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się na zgłębienie tego tematu.
    Z kolei nie mogę powiedzieć, żeby bardzo mnie pasjonował wątek Lucy, ale oczywiście jest ona ważnym i potrzebnym elementem życia Hermiony, także rozumiem. Może się jeszcze do niej przekonam :p
    Nie wiem czy tylko mi się wydawało czy rzeczywiście rozdział był jakiś krótszy? Jeśli nie, to przepraszam :D Może to tylko takie wrażenie spowodowane właśnie tym, że ogólnie bardzo dobrze mi się go czytało. No w każdym razie na pewno nie można się nim znudzić :p
    Pozdrawiam i czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli innymi słowy wszystko zepsułam. Uniżam się w pokorze!
      Co do Hermiony i Rona: owszem, nasza rozmowa trochę mnie zmusiła do refleksji i natchnęła do napisania tego fragmentu, ale zaznaczam od razu, że nie wpłynęła na jego treść (emocjonalną). Nigdy nie mówiłam, że nie było im ze sobą dobrze w tym opowiadaniu. Ich ścieżki ułożyły się tak a nie inaczej i za niedługo wszystko wyjaśnię. Mam nadzieję, że nie znienawidzisz mnie za to :D
      Bardziej w całym wątku Lucy zależy mi nie na przedstawieniu jej historii, a tego, w jaki sposób Hermiona na nią reaguje. W ogóle w trakcie całego rozdziału skupiłam się na tym, żeby w może trochę zawoalowany sposób przekazać kilka istotnych informacji na temat Hermiony. Niby nic się nie dzieje, a mam wrażenie, że sama lepiej ją poznałam i zrozumiałam. Także mimo że uważam ten rozdział za trochę mało… hm… treściowy, to i tak podtrzymuję zdanie, że jest potrzebny.
      Chociaż przyznaję, mogłam trochę przesadzić w pewnych momentach.
      Rozdziały piszę zawsze na około 10 stron. Ten ma 9 i pół, a więc rzeczywiście był krótszy, jednak nie aż tak bardzo. Poprzedni miał tylko kilka linijek więcej. Możliwe też, że ma tu znaczenie po prostu ilość słów, a nie stron, bo ten rozdział ma dużo dialogów. Aż sprawdziłam z ciekawości: 3 785 wyrazów. Poprzedni: 4 201, ale już szósty: 3 717. Piąty: 4 250. Najdłuższy był czwarty: 5 316. Trzeci: 5 285, drugi: 3 354, pierwszy: 2 762. Podsumowując: nie jest to najkrótszy rozdział, oceniam jego długość na „w normie”, ale podejrzewam, że na jego szybkość czytania składa się też to, że mało się dzieje pod względem akcji, czasu trwania itd.
      Pozdrawiam i wybacz za zanudzanie statystykami :D

      Usuń
    2. Ależ ja jestem daleko od znienawidzenia Cię! :P Pogodzę się z losami Hermiony i Rona jakiekolwiek by były. Nie należą do moich ukochanych par, także spoko. W zasadzie po prostu byłam ciekawa Twojego stosunku do tego związku. Powiem Ci, że łatwiej jest mi przyjąć związek Hermiony z Draco (ponieważ jestem w stanie nawet zidentyfikować się z niechęcią do Rona) niż Ginny z Draco (pozostaję niezmiennym fanem Harry'ego!). Ale jak wiadomo bardzo podobało mi się Twoje TTJ, więc o JESTEŚ nie ma co się martwić ;)
      Ja podtrzymuję, że rozdział mi się podobał i być może po prostu to wpłynęło, na moje wrażenie co do jego długości.
      Dzięki za te dane, nie znudziłaś mnie, bardzo lubię liczby :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. W takim razie jakie są Twoje ukochane pary? Mogłabym wywnioskować, że Hermiona+Draco oraz Ginny+Harry, czy coś jeszcze?
      Hm, zaczęłam się zastanawiać nad tym, jakie pary sama lubię. Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Chyba jestem otwarta na propozycje :D

      Usuń
    4. Hmm. Kurcze zaskoczyłaś mnie tym pytaniem... Jakie są moje ulubione pary z Harry'ego Pottera? Jak się nad tym tak zastanawiam to dochodzę do wniosku, że to wcale nie za wątki miłosne kocham tę serię.
      Nie pamiętam już dokładnie swoich początków z blogowymi fanfictions, ale tak mi się coś kojarzy, że gdy pierwszy raz trafiłam na Dramione (których było wtedy mnóstwo) to miałam takie: "WTF?!". Ale to był jeden z pierwszych blogów jakie czytałam. Drugi był o huncwotach.

      W każdym razie moją najbardziej ukochaną parą z całej serii są Lily i James. W ogóle uwielbiam huncwotów, a szczególnie Syriusza i Jamesa. Od ukazania się ostatniego tomu jestem również wielką fanką Snape'a. Ale nie lubię połączenia Snape'a z Hermioną. Czytałam kiedyś takie opowiadania, ale obecnie nawet nie zaczynam, gdy już na takie trafiam. To dla mnie po prostu jakiś chory pomysł. Ostatnio lubię też Regulusa Blacka. Czyli ogólnie wychodzi na to, że stare pokolenie :p Z tych młodszych postaci lubię Ginny i już się przyzwyczaiłam do połączenia jej z Draco, chociaż nie wyobrażam sobie, żeby "kanoniczna" Ginny mogła w rzeczywistości być z kimś innym niż Harry. Ale wariacje na jej temat są ok.
      Tak naprawdę to ja jestem empatyczna i z czasem przywiązuję się do fikcyjnych postaci i chyba byłabym w stanie przyzwyczaić się do wielu rzeczy. Nawet do tych, do których nie jestem z początku przekonana (na co dobrym przykładem jest właśnie Draco i Ginny). W zasadzie nie ma to większego znaczenia. W większości te postacie muszą zmienić trochę swój charakter względem kanonu i jeśli ktoś dobrze poprowadzi fabułę to (prawie) wszystko może mieć sens.

      Generalnie mówiąc o filmach i książkach lubię ciemne charaktery ;)

      Usuń
    5. To w sumie bardzo dobre nastawienie, mam podobne, z tym że osobiście nie lubię Severusa. No nie i już. Ani z Lily, ani z Hermioną, ani z kimkolwiek innym, nie, nie, nie i wcale mnie nie przekonuje, że niby ostatecznie okazał się być "dobry". Dobry to pojęcie względne. Wcale nie był dobry dla innych ludzi, a to jest dla mnie wyznacznikiem tego, jaką się jest osobą, nie to, że trzymał z Dumbledorem i kochał Lily.
      A Lily i James rzeczywiście, bardzo lubię tę parę, tylko że jakoś nie ciągnie mnie do pisania o nich. Nie wiem czemu. Może dlatego, że dla mnie ich losy mają ręce i nogi i nie mam innej wizji...
      Aha, i denerwuje mnie Zabini oraz Luna w połączeniu z kimkolwiek (nie że ze sobą). Chociaż z nieznanych mi powodów Zabini będzie jednym z głównych bohaterów w moim opowiadaniu "Wśród popiołów", które napiszę... hm. Nie wiem kiedy. Ale zaczęłam jakieś sześć lat temu i mam zamiar kiedyś skończyć :D Bynajmniej nie jest tam dobrym charakterem.
      Ginny + Harry to wg. mnie dobre połączenie. Tyle że strasznie nudne i nie ma tu o czym pisać :( W sumie coś jak James + Lily - nie kwestionuję tego i nie dopowiadam nic od siebie. Hermiona z Ronem... trochę kontrowersyjny temat, ale już się w nim wypowiedziałam, więc nie będę się powtarzać.
      W tych czarnych charakterach jest coś takiego pociągającego. Co byśmy bez nich zrobili? Tyle że w prawdziwym życiu wolałabym jednak żadnego nie spotkać i być taką Lily czy Ginny ;)

      Usuń
    6. Nie zrozum mnie źle, ja wcale nie uwielbiam Snape'a jako osoby i nie stawiam go na piedestale. Ale jest moim zdaniem jednym z najlepszych bohaterów całej serii! Po prostu mistrzowsko wykreowanym. Czyż nie jest on ciekawy z punktu widzenia psychologicznego?
      To znaczy, że jeśli kiedykolwiek zdecyduję się publikować to raczej nie zostaniesz fanką moich opowiadań :p
      Moim zdaniem w historii Lily i Jamesa najlepsze jest to, że wszyscy znamy początek i koniec, ale środek każdy może sobie sam stworzyć i w zasadzie wszystkie wersje mogą być prawdopodobne.
      Zgadzam się całkowicie co do ciemnych charakterów. Uwielbiam ich we wszystkich książkach, filmach i serialach! Ale w swoim życiu odrzuciłam wszystkich "złych", których miałabym "zmieniać na lepsze" i wybrałam tego najbielszego xD

      Usuń
    7. Psychologicznego... może. Tyle że ostatnio przeżywam zafascynowanie psychologią pozytywną, psychologią zdrowia, no i uważam, że przez tyle lat Sev mógłby się ogarnąć zamiast wiecznie umartwiać. Więc mnie wkurza :D
      Czyżbyś miała zamiar publikować (skoro publikować, to coś już jest napisane???) coś o Ginny z Harrym? Czy Lily i James? Nie mówię, że nie czytuję takich, jeśli coś jest dobrze napisane, to kupię (prawie) każdą historię. Po prostu mnie osobiście to nie ciekawi (pisanie tego), wolę coś trochę bardziej, hm, kontrowersyjnego, odciąć się od kanonu, jakoś więcej weny mam w tę stronę.
      Już chyba wpadłam na to, o co chodzi. Jest początek i koniec, nie ma środka, ale... ja chyba nie lubię być zamknięta w takiej ramie. Wolę wybór, żeby pokierować bohaterami tak, jak chcę. Oczywiście wszystko to o czym tutaj piszę odnosi się do pisania przeze mnie, powtarzam: nie mam nic przeciwko czytaniu ;)
      Jeszcze co do złych charakterów i Snape'a, bo tak mi się teraz skojarzyło: lubię jak bohater przechodzi jakąś wewnętrzną przemianę, m.in. za to kocham serial Once Upon a Time (który polecam!), ponieważ okazuje się, że każdy, nawet najgorszy bohater, ma jakieś uzasadnienie na to, kim się stał, i zawsze jest szansa na zmianę.
      A Snape pozostał zgorzkniały i nieszczęśliwy bla bla bla. No. Chociaż jego przeszłość rzeczywiście może być fascynująca :D

      Usuń
    8. Tak, masz rację. Również uważam, że Snape powinien się ogarnąć przez tyle lat. Dodatkowo jego nienawiść do Harry'ego jest moim zdaniem trochę jednak przerysowana. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby ktoś naprawdę potrafił tak przenieść nienawiść z ojca na syna. Szczególnie, że Harry w rzeczywistości różnił się znacząco od Jamesa. No ale kij... być może to jednak mogłoby się naprawdę wydarzyć, a ja mam po prostu za dużą wiarę w ludzi :p
      Oczywiście wewnętrzna przemiana ciemnych charakterów jest chyba właśnie tym najciekawszym aspektem :D
      O nie! Ja nie mogę zacząć oglądać kolejnego serialu (już i tak ledwo ogarniam te trzy, które oglądam), ale w razie czego będę pamiętać o Twoim poleceniu.
      Hehe. "Napisane" to jest mocno powiedziane :p
      Ale napisanie "czegoś" jest moim marzeniem od lat. Od podstawówki w zasadzie. Tyle, że po drodze przegrało z kretesem z moimi matematycznymi skłonnościami. Ale jednak wraca do mnie od czasu do czasu. Pomysły na opowiadania pojawiają się w mojej głowie regularnie. Niestety teraz już moje "zdolności pisarskie" nie nadążają za moimi myślami. Czasami coś tam sobie piszę. Zobaczymy, może się w końcu zdecyduję, żeby zrobić krok do przodu. Jestem już tego blisko :p a przynajmniej najbliżej od początku studiów. Pewnie dam Ci znać, jak się zdecyduję. Chociaż czy ja wiem :D

      Usuń
  2. Trochę czasu wolnego i nadrobiłam. Czytało się szybko... Aż za szybko! Ciężko mi przetrawić tylko wstawki o Ronie, jak ja go nie lubię - to się chyba nigdy nie zmieni :D (i to wcale nie są uprzedzenia do rudych!). Cóż, z doświadczenia mogę powiedzieć, że Lucy jest strasznie naiwna - facet, który raz pójdzie w tango powinien być skreślony na zawsze. Hermiona to dobra przyjaciółka. Wypad do SPA? Ja też poproszę takiego pomysłowego szefa. I niby Draco jest zły? Absolutnie! Wymarzony! Kiedy następny? Jak Twoja sesja? Bo ja już czekam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ostatnio mam trochę miejsca w serduszku dla Rona (Ale.Bardzo.Mało). Początkowo miał w tym opowiadaniu być okropnym bydlakiem, ale zrobiło mi się go szkoda i ostatecznie trochę go uczłowieczyłam (podkreślam: trochę). Wstyd mi, że we mnie też budzi niechęć :(
      Sesja niestety się przedłużyła, ale wszystko zmierza ku końcowi. A rozdział ma się dobrze, potrzebuje jeszcze tylko ładnego zakończenia, także będzie na dniach.
      Rozumiem, że Twoja sesja już odeszła w zapomnienie? Zazdro, a ja miałam straszne kobyły w tym semestrze, jestem wykończona :/

      Usuń
    2. Ja też miałam katastrofę, ale jakoś dość szybko miałam poprawkę egzaminu i się udało. Przyznaję, że umysłowo jestem wykończona, więc Ci się wcale nie dziwię. :) Powodzenia i czekam w takim razie na rozdział!
      PS Szkoda, że go uczłowieczyłaś, bo mi by nie przeszkadzało, że jest bydlakiem - tylko Hermiony troszkę szkoda!

      Usuń
    3. Och, no dobra, tak całkiem go nie uczłowieczyłam... tylko troszkę ;) zobaczysz sama.
      A moje uczelniane losy rozstrzygną się w piątek :O

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)