Moją przełożoną podczas wolontariatu w św. Mungu
była Agnes Thornton, czterdziestoletnia uzdrowicielka o ogromnej wiedzy i
imponującym CV. Spijałam każde słowo z jej ust z niekłamanym podziwem i
uwielbiałam ją. Z chęcią słuchałam o jej studiach, wymianach zagranicznych,
stażach i wakatach, zazdroszcząc jej tego. Była taką osobą, jaką chciałabym się
stać, moją największą inspiracją.
- Granger, idziesz na studia. – Tymi słowami
przywitała mnie po niecałych trzech miesiącach mojej pracy w Mungu. W typowy
jej sposób zrobiła srogą, nieznoszącą sprzeciwu minę, co oznaczało, że dopnie
swego za wszelką cenę.
Piłam akurat herbatę w jej gabinecie, do którego ja
i kilku innych wolontariuszy mieliśmy swobodny dostęp, więc na jej słowa
zakrztusiłam się.
- Ale… pani Thornton… jak? – wycharczałam, kasłając.
Jej uniesiony podbródek wskazywał na to, że już
podjęła decyzję i nie jest negocjowalna. Wodziłam za nią szeroko otwartymi
oczami, gdy krzątała się po gabinecie, przygotowując do pracy.
- Semestr zaczyna się za miesiąc. Musisz do tego
czasu zdać owutemy. Jesteś w stanie to zrobić?
Oszołomiona pokiwałam automatycznie głową. Owutemy!
Już pogodziłam się z myślą, że w najbliższym czasie nie osiągnę tego etapu
edukacji. Coś mi się jednak nie zgadzało.
- Ale… jak owutemy… jak to możliwe…?
Popatrzyła na mnie znad biurka, nad którym się
pochylała. Założyła swoje okulary do pracy, które nadawały jej surowszego
wyglądu. Wizerunku dopełniał ciemny, ciasny kok i usta pociągnięte koralową
szminką.
- Rozmawiałam z kilkoma osobami w Ministerstwie.
Zorganizują egzaminy specjalnie dla ciebie. Jakich przedmiotów uczyłaś się w
zeszłym roku?
Wciąż jeszcze byłam nieco oszołomiona tymi
rewelacjami, więc odpowiedź zajęła mi trochę czasu.
- Emm… Numerologia, starożytne runy, zaklęcia,
obrona przed czarną magią, eliksiry, transmutacja, zielarstwo…
- Wybitny z zielarstwa, zaklęć, transmutacji i
eliksirów są kluczowe, rozumiesz? Bez tego nie dostaniesz się na medycynę.
Wiem, że jesteś w stanie to zrobić. Jest już po oficjalnym naborze, ale
rozmawiałam z rektorem i istnieje duże prawdopodobieństwo, że dostaniesz się z
listy rezerwowej. Każdy dodatkowy wybitny zwiększa twoje szanse, więc nie
zawiedź mnie.
Przyłapałam się na tym, że podczas jej wypowiedzi
kiwam automatycznie głową, więc przestałam. Ekscytacja powoli wypełniała mnie
jak powietrze nadmuchiwane do balonika. Czułam się, jakby mi się to wszystko
śniło. Odbierało mi mowę.
- A-ale… - Cholera. Agnes patrzyła na mnie tak, jak
zawsze profesor McGonagall: jakby miała absolutną pewność, że sprostam jej
wymaganiom. Nie mogłam jej zawieść. – Ale ja nie byłam na siódmym roku, nie
przerabiałam jeszcze…
Obrzuciła mnie ostrym spojrzeniem.
- Obie dobrze wiemy, że umiejętności z siódmego roku
opanowałaś już dawno temu. Wykraczasz poza program nauczania. Jestem też pewna,
że potrafiłabyś z zamkniętymi oczami odtworzyć wszystkie zaklęcia, które przy
tobie rzucałam. Hermiono, jesteś najlepszą z moich podopiecznych. Zasługujesz
na to, żeby zostać uzdrowicielką.
Spuchłam z dumy na te słowa. Agnes przejrzała mnie i
moje ambicje na wskroś, nawet jeśli nie do końca zdawałam sobie z nich sprawę.
Uśpione przeze mnie samą, czekały w głębi duszy, aż ktoś je wydobędzie. Teraz
zaczęły się budzić do życia. Owutemy. Studia. Praca.
- O mój Boże – wyszeptałam. Uniosłam dłonie do ust.
– Jasne, no jasne, że pani nie zawiodę. Będę miała same wybitne. Zostanę
uzdrowicielką, tak jak pani. Dziękuję, że się pani za mną wstawiła u rektora,
ja… jestem w szoku.
Agnes uśmiechnęła się lekko. Biorąc pod uwagę jej
zazwyczaj surowy wyraz twarzy, to było prawie tak, jakby roześmiała się w głos.
- A teraz do pracy – zarządziła.
*
* *
Uniosłam wzrok znad mojego biurka i zmusiłam się do
uśmiechu na widok Malfoya. Jeśli zdziwił się, że dotarłam do pracy przed nim –
co było trudne, bo okazało się, że ma w zwyczaju przychodzić przed czasem – to
nic po sobie nie pokazał. Ledwie było widać, że w ogóle mnie zauważył.
- Dzień dobry, szefie – powiedziałam pogodnym tonem.
Nawet nie zwolnił kroku, zmierzając do swojego gabinetu.
- Witaj, Hermiono – rzucił w przestrzeń, jakby
przypominając sobie nagle o zasadach dobrego wychowania. – Słuchaj… - zatrzymał
się z ręką na klamce. Jako że nadal byłam na niego obrażona, łypnęłam spod
byka, tak w przypadku, gdyby miał zamiar mnie przeprosić. – Za niedługo mam
spotkanie z panem Levesque.
- Wiem – mruknęłam rozczarowana, ale chyba mnie nie
dosłyszał.
- Po pół godziny wejdź do gabinetu z dokumentami i
powiedz, że masz do mnie pilną sprawę.
Popatrzyłam na niego, nieco zdezorientowana. Czy on
właśnie chciał posłużyć się mną do oszustwa?
- Z jakimi dokumentami?
Wywrócił oczami.
- Wymyśl coś, od czegoś tu jesteś.
- Przepraszam…? – Brałam właśnie głęboki wdech, żeby
wygłosić tyradę na temat godnego traktowania innych, a już zwłaszcza swoich
podwładnych, ale nie pozwolił mi dojść do słowa.
- Aha. Przynieś mi kawę. Czarną, pół łyżeczki cukru.
Zamarłam w szoku z szeroko otwartymi ustami, a w tym
czasie Malfoy zdążył zniknąć za dźwiękoszczelnymi drzwiami swojego gabinetu.
Krzyknęłam z frustracją, wiedząc, że mnie nie usłyszy. Jak mogłam być tak
głupia? Dać się omamić jego słodkim słówkom: „Hermiono, jestem ci coś winien,
pozwól sobie pomóc”? Wcale się nie zmienił. Co gorsza: wcale nie był lepszy od
swojego kumpla Martensa, który usiłował mnie zgwałcić. Nadal śniło mi się to w
koszmarach. Wiedziałam, że powinnam była go unikać jak ognia.
Odrzuciłam na biurko dokumenty, nad którymi
ślęczałam, i energicznie wstałam na równe nogi. Chwyciłam torebkę, zmierzając
do kuchni. Na moich ustach czaił się uśmiech. Powtarzałam sobie, że każdy może
mieć gorszy dzień, może mieć dość wszystkich i wszystkiego i odnosić się z
wyższością do innych. Ale mimo wszystko przewidziałam okoliczność wojny.
Przygotowałam kawę dla jaśnie pana według zaleceń.
Upewniłam się, że nikt nie zmierza do kuchni, i wyciągnęłam z torebki małą
fiolkę, której zawartością doprawiłam kawę.
- Smacznego, panie Malfoy – wymruczałam pod nosem.
Było mi trochę wstyd, że zniżam się do takiego
poziomu, ale zawsze to jakiś satysfakcjonujący początek. Wychodząc z kuchni,
prawie wpadłam na Charlotte, rudowłosą dziewczynę, którą poznałam poprzedniego
dnia. Zapłonęły mi policzki, jakbym została złapana na gorącym uczynku.
Skarciłam się w myślach. Charlotte nie mogła wiedzieć o tym, że właśnie dolałam
szefowi do kawy eliksir przeczyszczający. Nikomu nie przyszłoby to do głowy.
Przecież byłam tylko asystentką. Zamieniłyśmy kilka niezobowiązujących słów i
wyminęłam Charlotte, zmierzając z kawą do celu. Kiedy szłam korytarzem, miałam
wrażenie, że wzrok wszystkich ludzi zza szklanych ścian jest utkwiony właśnie
we mnie, jakby mnie potępiali. Uniosłam wysoko głowę. Nie mogłam dać się
zwariować.
Postawiłam kawę na biurku Malfoya i wróciłam na
swoje stanowisko. Dopiero tam dopadły mnie wyrzuty sumienia.
Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam.
Wstałam, chcąc wrócić do Malfoya i zabrać kawę, ale
co mogłabym mu powiedzieć? Że zapomniałam posłodzić? Może to by zadziałało,
może…
Drzwi do jego gabinetu otworzyły się. Zamarłam,
pewna, że odkrył mój występek i zamierza mnie zwolnić. Mimo że chciałabym się z
tego cieszyć, poczułam igiełki paniki rozchodzące się w moim żołądku. Nie
mogłam stracić tej pracy.
Przyjrzałam się uważnie twarzy Malfoya, ale nie
znalazłam w niej gniewu. Czyżby jednak nic nie zauważył? A może po prostu tak
dobrze panował nad swoją złością? Nie chciałam dopuścić do siebie nadziei, bo
wtedy upokorzenie byłoby jeszcze trudniejsze do zniesienia. Otworzył usta, by
coś powiedzieć. Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się jak na zwolnionym
filmie. Utkwiłam w nich wzrok.
- Zapomniałem o urodzinach mojej żony. Co mógłbym
jej kupić?
Nie zrozumiałam tego, co do mnie powiedział. Dopiero
po dokładnym przeanalizowaniu jego słów i poskładaniu w całość, dotarł do mnie
ich sens. Malfoy uniósł brew w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie wiedział o kawie.
Powinnam mu powiedzieć, przyznać się, powinnam…
- Ona wie, że zapomniałeś? – usłyszałam własne
słowa. Powtarzałam sobie w myślach, że na razie mi się upiekło, choć mdlące
poczucie winy nie ustąpiło.
- Jeszcze się z nią dzisiaj nie widziałem – odparł
wymijająco. Wzięłam to za „nie”. Pokiwałam w zamyśleniu głową. Było to dla mnie
żenujące, że Malfoy pyta mnie o coś tak osobistego, i to po tym, jak
potraktował mnie kilkakrotnie jak śmiecia. Zorientowałam się, że nadal stoję,
więc usiadłam i opuściłam wzrok na papiery zalegające na biurku.
- Kup jej wielki bukiet kwiatów i biżuterię. Na tę
chwilę nic innego nie wymyślę.
- Dzięki – odparł.
Właśnie w tym momencie przybył pan Levesque,
umówiony na spotkanie z Malfoyem. Podchwyciłam wzrok szefa. Nie. Nie, nie, nie
ma mowy, nie zrobię tego, nawet nie waż się prosić mnie o…
- Hermiono, czy mogłabyś się tym zająć? Zapraszam
pana do siebie.
Nie zdążyłam zaprotestować, a już zamknęły się za
nimi drzwi. Uderzyłam czołem o blat i jęknęłam. Dobrze, że nie powiedziałam mu
o kawie, bardzo mu, cholera, dobrze.
Odłożyłam papiery na bok. Przynajmniej jeśli teraz
wyjdę, nie będzie mógł mieć do mnie pretensji, że nie pomogłam mu oszukać pana
Levesque. Sięgnęłam do szuflady z pieniędzmi firmowymi i przeliczyłam
zawartość. Nie miałam pojęcia, ile Malfoy na ogół wydaje na swoją żonę, ale tym
razem musiało wystarczyć piętnaście galeonów, ponieważ szufladzie nie było ani
knuta więcej. Zarzuciłam na siebie płaszcz, założyłam na ramię torebkę, po
czym, rzucając ostatnie spojrzenie na zamknięte drzwi do gabinetu Malfoya,
opuściłam pomieszczenie.
Przechadzka dobrze mi zrobiła. Na bezchmurnym niebie
widniało piękne wrześniowe słońce. Przemierzałam Pokątną powoli, rozkoszując
się ciepłymi promieniami na twarzy i wdychając powietrze pachnące ostatnim
tchnieniem lata. Już po kilku chwilach zdjęłam jesienny płaszcz i przerzuciłam
go sobie przez ramię. Cudownie było w końcu nie czuć na skórze deszczu, tak
częstego w tym roku.
Najpierw wstąpiłam do jednego z tańszych jubilerów.
Wpatrywałam się w gabloty, zastanawiając się, co mogłoby spodobać się Astorii.
Próbowałam wyczuć jej gust. Na pewno byłaby zachwycona stylizowanym na
wiktoriański, złotym pierścionkiem z dużym szmaragdem, bo widziałam podobne na
jej palcach, ale nie miałam przy sobie tylu pieniędzy. Zdecydowałam się więc na
skromne, srebrne kolczyki na biglu angielskim, ozdobione błękitnym topazem i
drobnymi cyrkoniami. Był to co prawda bardziej mój gust niż jej, ale miałam
pewność, że topaz w tym odcieniu pięknie podkreśli jej niebieskie oczy.
Wstąpiłam do kawiarni na babeczkę z czekoladą.
Malfoy na pewno nie będzie miał mi tego za złe, a jakby co to powiem, że tak
długo zeszło mi na wybieraniu prezentu dla jego żony, której – halo! – w ogóle
nie znam. Było mi jej żal na myśl o tym, że Malfoy zapomniał o jej urodzinach,
a później zlecił kupno prezentu asystentce. Czułam niebo w ustach, gdy
rozpływała się w nich babeczka, a równocześnie jakiś rodzaj smutku, gdy tylko
myślałam o tej sytuacji. Gdyby naprawdę ją kochał, sam kupiłby jej prezent,
prawda? Odpuściłby spotkanie i pognał w poszukiwaniu czegoś
najodpowiedniejszego dla żony, która powinna być dla niego najważniejsza. Mógł
sobie na to pozwolić, bo był dyrektorem, a jednak się na to nie zdobył.
Obserwowałam kątem oka parę siedzącą przy sąsiednim
stoliku. Wyglądali na szczęśliwych, śmiali się i żartowali, co chwilę ich ręce
stykały się na stole lub pod nim. Nie mogli oderwać od siebie oczu. Westchnęłam.
Rozmyślania o cudzych związkach przypomniały mi o tym, że jestem boleśnie
samotna, a także że nigdy nie czułam się z nikim tak szczęśliwa, jak powinnam.
Ani z Krumem, moją pierwszą miłością. Ani z Ronem, mężczyzną, którego uważałam
za swoją bratnią duszę i którego poślubiłam. Ani z nikim innym, kto pojawił się
po tej przerażającej pomyłce.
W drodze powrotnej wstąpiłam do kwiaciarni i
wybrałam bukiet czerwonych róż dla Astorii. Pomyślałam, że kolczyki i kwiaty to
może być za mało, i wpadłam na pomysł, że zarezerwuję stolik na wieczór w
restauracji. Jeśli Astoria była romantyczką, świece i wino powinny ją
zmiękczyć. Musiałam też poinstruować Malfoya, żeby utrzymywał, iż nie złożył
jej do tej pory życzeń, bo zaplanował niespodziankę. Co za zbieg okoliczności,
że moje własne urodziny wypadały już w przyszłym tygodniu! Mogłam mieć pewność,
że nie dostanę takiego prezentu jak Astoria. Kiedyś pragnęłam urodzinowej
kolacji przy świecach z Ronem, ale on nie miał w sobie ani krzty romantyzmu,
więc mogłam tylko pomarzyć. A później przestaliśmy być razem, więc to i tak nie
miało już znaczenia.
- Idziesz prosić Draco o podwyżkę? – spytała Abby,
kiedy tylko pojawiłam się w zasięgu jej wzroku. Pomachałam bukietem z
nieszczęśliwą miną.
- Nie. Właśnie kupiłam prezent urodzinowy dla
Astorii.
- Astoria ma urodziny? – Abby wyglądała przez chwilę
na zaciekawioną, ale szybko jej twarz wykrzywił wredny uśmieszek. – Współczuję
jej.
- Dlaczego?
Abby rozejrzała się, by sprawdzić, czy nikt
niepowołany nie jest w stanie nas usłyszeć, i przywołała mnie gestem bliżej
siebie. Podeszłam kilka kroków, a wtedy nachyliła się do mnie.
- Tamara widziała, jak wybiegł w trakcie spotkania i
pobiegł do łazienki. Nie wyszedł stamtąd od dłuższego czasu – zachichotała. –
Jakiś wirus czy co…
Momentalnie przypomniałam sobie o moim występku i
dopadło mnie poczucie winy. Miałam nadzieję, że szybko mu przejdzie, bo jeśli
nie, to musiałam pogodzić się z myślą, że zniszczyłam dzień Astorii. Abby
zauważyła moją minę.
- Czym się martwisz? – spytała. – Przynajmniej nie
dołoży ci obowiązków. Chcesz wazon na te kwiaty? Poszukaj w kuchni, jakieś
powinny być w szafce przy drzwiach.
Podziękowałam jej i noga za nogą podążyłam do kuchni
po wazon. Przygryzłam wargi. Było mi wstyd za siebie. Na szczęście dawka, którą
uraczyłam swojego szefa, nie była duża i miałam prawie stuprocentową pewność,
że w ciągu najbliższych godzin mu przejdzie. Co ja sobie myślałam? Że tak mu
się odpłacę za złe traktowanie i lata upokorzeń? To nie w moim stylu.
Malfoya nadal nie było w gabinecie, kiedy tam
weszłam, nie zastałam także pana Levesque. Byłam ciekawa, jak zareagował na
nagłą niedyspozycję Malfoya, i jak ten wytłumaczył się przed kontrahentem.
Postawiłam bukiet w wazonie na biurku, a tuż obok niego pudełeczko z
kolczykami. Zrobiłam telefoniczną rezerwację w restauracji i zaczarowałam karteczkę,
na której zapisałam godzinę i adres tak, aby unosiła się w powietrzu na
poziomie oczu, by na pewno jej nie przegapił. Wróciłam do siebie, usiadłam przy
biurku i zanurzyłam się we własnych myślach, z których wyrwało mnie dopiero
pojawienie się Malfoya kilkadziesiąt minut później.
Popatrzył na mnie kątem oka. Gdybym nie wiedziała o
jego drobnym problemie, nigdy bym się nie domyśliła. Szedł wyprostowany, pewnym
krokiem, a jego mina nie zdradzała żadnych uczuć, słowem – zwyczajny, codzienny
Malfoy. Nawiedziła mnie myśl, że być może pan Levesque nawet się o niczym nie
dowiedział. Na pewno Ślizgon zachował się jak zawsze ze spokojem i powagą,
znajdując dobrą wymówkę do zakończenia spotkania. Odetchnęłam z ulgą,
uświadomiwszy sobie, że nie wyrządziłam nikomu poważnej krzywdy swoim głupim,
dziecinnym pomysłem godnym Ronalda Weasleya. Nie mogłam uwierzyć, że zniżyłam
się do tak prymitywnego poziomu.
Malfoy zniknął w swoim gabinecie. Zdążyłam rozsiąść
się wygodniej na krześle, kiedy jego drzwi znów się otworzyły. Musiał zauważyć
prezenty dla Astorii.
- Dziękuję – powiedział przez szparę, w której
widziałam jego rękę, twarz i kawałek tułowia. Skinęłam głową na znak, że
przyjęłam do wiadomości jego podziękowania. Dopiero kiedy zamknął drzwi, pozwoliłam
sobie na uśmiech. Może jednak eliksir przeczyszczający to dobry pomysł. Ale na
pewno nie rozwiązywał problemu na dłuższą metę.
Kolejne godziny minęły bez większych rewelacji.
Odniosłam tylko wrażenie, że Malfoy częściej niż zwykle wychodzi do łazienki,
ale może po prostu bardziej zwracałam na to uwagę. Przerwę obiadową spędziłam
razem z Abby w stołówce, słuchając jej nieustannego paplania na temat
współpracowników. Pogubiłam się już kto jest kim i kto z kim się przyjaźni, a
kto z kim sypia. Abby była chodzącą encyklopedią szczegółowej wiedzy o dziale.
Może miało to coś wspólnego z tym, że każdy musiał co najmniej dwa razy
dziennie minąć jej stanowisko? Mnie pewnie też już każdy kojarzył, ponieważ
moje biuro znajdowało się na samym końcu. Przez przeszklone ściany każdy mógł
sobie mnie dokładnie obejrzeć.
Kiedy wróciłam z przerwy, pierwszym, co rzuciło mi
się w oczy, były uchylone drzwi do gabinetu Malfoya, zza których dobiegały
głosy. Przystanęłam, zastanawiając się, czy nie powinnam ich zamknąć, ale
ciekawość zwyciężyła. Podeszłam bliżej, aby słyszeć dokładnie poszczególne
słowa.
- …tylko cię ostrzec. Ja wiem, że robisz co w twojej
mocy, ale nie wszystkich da się uciszyć – mówił damski, nieco chrapliwy głos,
który wydawał mi się znajomy. – Niektórzy dyrektorzy wręcz domagają się, żeby
usunąć cię ze stanowiska. Draco, wiesz, że kiedy to dotrze na samą górę, możesz
mieć kłopoty.
Malfoy i kłopoty? Podeszłam jeszcze kroczek bliżej,
by nie uronić ani słowa.
- Gówno mnie obchodzi, co oni o mnie mówią. Nadaję
się na to stanowisko i cały zarząd doskonale o tym wie, inaczej nie zostałbym
wybrany – mówił Malfoy. Jego głos był stanowczy i opanowany. – To ja podniosłem
sprzedaż w firmie, to ja podpisałem najbardziej dochodowe kontrakty, i żaden
Irving czy inny Stanley nie może tego podważyć.
- Wiesz
doskonale, że chodzi o twój wiek. – Kobieta westchnęła. Nie byłam do końca
pewna, ale wydawało mi się, iż mogła to być Isla, dyrektorka działu finansów.
Miała bardzo charakterystyczny tembr głosu. – Chodzą plotki, że dostałeś tę
posadę po znajomości. Wiele osób chciałoby widzieć na takim stanowisku członków
swojej rodziny. Mówią też, że sobie nie radzisz.
- Świetnie sobie radzę – uciął Malfoy, prawie
warcząc. Żałowałam, że nie widzę go w tym momencie. Wyobrażałam sobie, że stoi
za biurkiem, z dłońmi opartymi o blat, nachylając się lekko w stronę
rozmówczyni. Stalowe oczy przeszywają ją na wylot. Oj tak, znałam to groźne
spojrzenie, które sprawiało, że chciałam brać nogi za pas.
- Jesteś zagrożeniem. Może gdybyś był dla nich
milszy, bardziej otwarty, nie dawałbyś im powodu do obaw. Albo gdyby twój
własny dział mógł się za tobą wstawić. Zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś
dla nich za ostry?
- Od tego się nie umiera.
Wiedziałam, że powinnam przestać podsłuchiwać, ale
nie potrafiłam się do tego zmusić. Chłonęłam każde słowo jak urzeczona. Malfoyowi
brakowało wielu ważnych cech charakteru, ale na pewno nie charyzmy.
- Dlaczego jesteś taki uparty? Ja tylko chcę dla
ciebie dobrze. Nic by ci się nie stało, gdybyś trochę im odpuścił. Zdajesz
sobie sprawę z tego, że w twoim dziale jest najwięcej zmian w personelu? A
powiedz mi, która to już asystentka w tym roku? Masz zamiar pobić rekord?
- Nie mam wpływu na to, że ludzie są leniwi i nie
potrafią sprostać moim wymaganiom.
Bezczelny bufon. Nawet mu nie przyjdzie do głowy, że
to on sam może być problemem. Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Naprawdę nie wiem, jak mogę na ciebie wpłynąć,
Draco. Boję się, że jeśli nic się nie zmieni, w końcu stąd wylecisz. Nawet nie
wyobrażasz sobie, ile skarg na ciebie wpływa. Musisz coś z tym zrobić.
Zapadła dzwoniąca w uszach cisza. Nie trwała jednak
długo.
- Draco. – Isla brzmiała na zaniepokojoną. – Wiesz,
że zawsze będę cię wspierać. Ale nie jestem w stanie sama pokonać batalii
przeciwko tobie. Musisz mi w tym pomóc.
- Wcale cię o to nie proszę.
Kobieta po raz kolejny westchnęła. Uprzytomniłam
sobie, że stoję pod drzwiami mojego szefa, ewidentnie podsłuchując. Jeśli
któreś z nich postanowi nagle wyjść z pokoju, wpadnie prosto na mnie. Miałam do
wyboru albo usiąść za biurkiem i udawać, że nie dotarło do mnie ani jedno
słowo, albo wycofać się na korytarz. Zrobiłam niepewny krok w tył.
- Żebyś tylko nie żałował.
Usłyszałam kroki i spanikowałam. Rzuciłam się do
biurka i chwyciłam stos dokumentów, mając zamiar udawać, że czegoś szukam. Isla
wyszła z gabinetu, ale nie ośmieliłam się spojrzeć jej w twarz. Wiedziałam, że
ona wie, że podsłuchiwałam, a na mojej twarzy z całą pewnością malowało się
poczucie winy. Nie zatrzymuj się, nie
patrz na mnie, proszę… Isla posłuchała moich niemych błagań i już po kilku
sekundach stukot jej obcasów w korytarzu stawał się coraz bardziej odległy.
Usiadłam na krześle, uświadomiłam sobie, że wciąż mam na ramieniu torebkę i
pozwoliłam, by zsunęła się po ręce na podłogę. Mama zawsze mi mówiła, żebym nie
trzymała torebki na ziemi, bo nie będę miała pieniędzy. Ale przecież i tak ich
nie posiadałam.
Ledwo usłyszałam kroki Malfoya, stąpał tak cicho i
miękko. Wszedł do pomieszczenia i popatrzył prosto na mnie. Poczułam, że się
czerwienię. Ściągnął brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Może próbował
rozgryźć, czy słyszałam jego prywatną rozmowę, a może chodziło o coś zupełnie
innego, bo przecież nie był osobą, która przejmuje się opinią innych.
- Hermiono – zaczął niespodziewanie przyjaznym głosem.
Potarł nasadę nosa, jak gdyby miał migrenę. – Mogłabyś mi przynieść kawę?
- Dobrze.
Po raz kolejny tego dnia udałam się do kuchni, tym
razem jednak nie byłam wkurzona, a raczej skołowana. Zżerała mnie ciekawość:
kim była Isla dla Malfoya? Czy to dzięki niej zdobył posadę dyrektora? Czy znał
ją wcześniej? A może poznali się dopiero po tym, jak stanął na czele działu?
Dlaczego była dla niego taka miła i próbowała ratować mu tyłek, podczas gdy on
najwyraźniej miał to gdzieś? I dlaczego był tak uparty, zbyt dumny, by
posłuchać czyichś rad? Musiałam porozmawiać o tym z Abby. Nie, nie mogłam z nią
o tym porozmawiać. To była prywatna konwersacja i nie powinnam była jej
usłyszeć. Ale mogłam spytać Abby o nastawienie pracowników do Malfoya. Na tę
chwilę nie posiadałam zbyt wielu informacji – poza własnym odczuciem, że go nie
lubię. Abby wydawała się być nim zauroczona, choć zdawała sobie sprawę z tego,
że jest ostrym szefem i potrafi zajść za skórę. Charlotte? Nie sprawiała
wrażenia, jakby pałała do niego zbytnią sympatią. Nie znałam jeszcze zbyt wielu
współpracowników, w końcu to dopiero mój trzeci dzień za biurkiem. Może
powinnam być bardziej towarzyska. Prawie nie odrywałam się od pracy. Nie miałam
czasu na takie głupoty.
Przygotowałam kawę i zaniosłam ją Malfoyowi. Wciąż
masował nasadę nosa, jak gdyby rozbolała go głowa. Zrobiło mi się go żal.
Otworzyłam usta, żeby spytać, czy dobrze się czuje, ale odezwał się pierwszy.
- Dwudziestego
szóstego jedziemy do Włoch. Wracamy następnego dnia wieczorem.
Zacisnęłam wargi, przełykając pytanie o
samopoczucie. Już mnie to nie obchodziło. Źle reagowałam na tak władczo
wyrażone polecenia Malfoya i nic nie mogłam na to poradzić. Zaczęła wzbierać we
mnie złość. Skinęłam głową i zaczęłam się wycofywać.
- Tylko tyle? – usłyszałam głos Malfoya. Nie
zatrzymałam się.
- Przyjęłam do wiadomości, panie Malfoy.
Zamknęłam drzwi, starając się nimi nie trzasnąć.
Wydawało mi się, że usłyszałam jeszcze za plecami prychnięcie. Jeżeli był tak
milutki w stosunku do wszystkich swoich podwładnych, a obawy Isli miały
podstawę, to nie wróżyłam mu zbyt długiej przyszłości na tym stanowisku.
* * *
- Dzwonił do mnie Daniel. – Przez ogłuszającą muzykę
w klubie ledwo usłyszałam to, co powiedziała do mnie Lucy, dlatego
zastanawiałam się, czy może nie zrozumiałam jej źle. Zamieszała szklaną
parasolką w swojej tequili sunrise, zacierając linię oddzielającą warstwę
pomarańczową od czerwonej. Upiła łyk przez słomkę. Nie podniosła na mnie
wzroku, dlatego stwierdziłam, że jednak się nie przesłyszałam. Miała poczucie
winy, że z nim rozmawiała. I wiedziała doskonale, że uważam go za totalnego
idiotę, w końcu skrzywdził moją najlepszą przyjaciółkę.
- Czego od ciebie chciał? – spytałam, starając się
nie oceniać. Noga sama podrygiwała mi w takt muzyki.
Lucy zabębniła palcami w blat baru i przesunęła
wzrokiem po półkach zastawionych alkoholem. Coś wyraźnie ją gryzło.
- Powiedział, że Melinda to pomyłka. Że tęskni za
mną.
Trawiłam przez chwilę te informacje. Potrzebowałam
kilku sekund, żeby ochłonąć i nie wybuchnąć. Zagotowało się we mnie na samo
wspomnienie tego, jak wyglądała Lucy, gdy Daniel z nią zerwał.
- Znudził się nią?
Przytaknęła. Przygryzała wargę, jak robiła zawsze,
gdy czuła się niepewnie. Miała pełne usta o pięknym kształcie, i tym drobnym
gestem potrafiła doprowadzić setki mężczyzn do szaleństwa na jej punkcie. A ona
zadręczała się, bo ten jeden nie potrafił jej docenić.
- Co mu odpowiedziałaś? – zapytałam. Spojrzała na
mnie przelotnie i znów uciekła wzrokiem. – Lucy. – Pogroziłam jej palcem. – Mów
prawdę.
Poddała się.
- Powiedziałam, że też za nim tęsknię.
Zamilkła, ale wiedziałam, że jest w tym coś więcej.
- Iii? – ponagliłam.
Powiedziała coś, ale przez głośną muzykę nie
usłyszałam jej. Pokręciłam głową i przystawiłam rękę do ucha.
- Chce się ze mną spotkać – powtórzyła. W świetle
fluorescencyjnych lamp nad barem ciężko było coś zobaczyć, ale miałam pewność,
że po tych słowach się zarumieniła. Wiedziała doskonale, co o tym myślę.
- Luce… - Nie umiałam wyrazić słowami burzy myśli,
która rozpętała się w mojej głowie. Nie mogłam pozwolić, by znów ją skrzywdził,
a co ważniejsze: nie mogłam pozwolić, by sama siebie skrzywdziła. – Przecież go
znasz – powiedziałabym to łagodnie, ale musiałam krzyczeć, żeby na pewno mnie
usłyszała. – On się nie zmieni.
Popatrzyła na mnie błagalnie.
- Skąd wiesz? Może właśnie się zmienił? Może
zrozumiał, że jesteśmy sobie pisani?
Też chciałabym w to wierzyć. Pokręciłam głową.
- Chyba nie zamierzasz się z nim spotkać? – Nie wyglądała
na przekonaną. – Lucy?
- Sama nie wiem.
- Ale ja wiem! Daniel to łajdak. Zostawił cię,
zaręczył się z inną, a teraz nagle sobie o tobie przypomniał. A gdyby Ron
chciał do mnie wrócić? Co byś powiedziała?
Lucy wywróciła oczami.
- Ron to inna sprawa. Jest skurczybykiem.
- Daniel też.
Wiedziałyśmy, że w tym punkcie się nie dogadamy.
Dopiłam resztkę mojego drinka.
- Zrobisz, co chcesz, tylko proszę, nie idź z sercem
na dłoni – zakończyłam dyplomatycznie. Lucy była za dobra. Za łatwo wybaczała,
za mocno wierzyła w innych. Między innymi za to ją kochałam.
- Okej.
Kilkoma dużymi łykami skończyła swojego drinka i
zsunęła się ze stołka barowego. Wyciągnęła do mnie ręce z uśmiechem.
- Chodź, idziemy tańczyć!
Również się uśmiechnęłam i chwyciłam jej dłonie, a
ona pociągnęła mnie na parkiet. Tłum ludzi i energiczna muzyka wciągnęły nas.
Zapomniałyśmy o wszelkich zmartwieniach i poddałyśmy się chwili. Taniec
wyzwalał mnóstwo endorfiny. Odrzuciłam głowę do tyłu, śmiejąc się głośno i
odsuwając od siebie troski. Przede mną rysowały się dwa dni bez Malfoya. Bez
martwienia się o to, co zrobić w przyszłym tygodniu, by móc spłacić dług
zaciągnięty na jedzenie u Lucy. O to, co powiem moim rodzicom, gdy spytają o
moje życie i pracę. Bez zalewania wodą zupek chińskich i wmawiania sobie, że
ostatni raz jem taki obiad.
W tym punkcie wydawało się, że moje życie wreszcie
wróciło na właściwe tory. Nie miałam pojęcia, co czeka mnie w najbliższej
przyszłości, ale po raz pierwszy od dawna dopuściłam do siebie nadzieję na to,
że teraz będzie już tylko lepiej. Zamierzałam się jej trzymać.
Jest idealnie :) Uwielbiam Twoje opowiadania, są naprawdę wciągające. Mogłabym je czytać od nowa cały czas :) Akcja Hermiony - genialna! Chyba nie spodziewałabym się tego po niej :D Tylko kiedy w końcu coś się między nią a Draco rozwinie? Nie mogę się doczekać <3
OdpowiedzUsuńCośtam między nią a Draco już się rozwija - jakieś małe zalążki porozumienia. Sporo się zmieniło od czasów Hogwartu, ale nie są jeszcze sobie bliscy. Oczywiście jak to z góry wiadomo w wątkach miłosnych - to się zmieni za jakiś czas, ale kiedy dokładnie? Niestety nie wiem. Moim celem jest przejście do tego tak płynnie, żeby czytelnik mógł zastanawiać się "zaraz, ale kiedy to się właściwie stało?". Takie mam marzenie ;)
UsuńO! Hermiona była mężatką! Rozumiem, że jest teraz rozwódką? Przy okazji porozmawiajmy o tym...
OdpowiedzUsuńCo myślisz o oryginalnym połączeniu z HP Hermiony i Rona? W ogóle co myślisz o Ronie? Gdzieś czytałam kiedyś, że Rowling myślała o połączeniu Hermiony i Harry'ego, ale ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu. Ja długo byłam obrońcą Rona, ale ostatnio przeczytałam sobie znów Insygnia Śmierci i ten moment jak Ron ich zostawił i jakoś tak nie mogłam do końca określić swojego stosunku do jego postaci... Ron i Hermiona (przynajmniej ci książkowi) zdają się pasować do siebie na zasadzie przeciwieństw. Połączenia Hermiony z Harry'm jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, bo bardzo lubię Ginny i relację tej dwójki, a poza tym jakoś tak nie wiem jak z tej ich naprawdę czysto przyjacielskiej relacji miałoby się urodzić coś innego.
Trochę mam takie odczucie, że Hermiona przesadza z tym oburzeniem na zachowanie Draco. To znaczy ok, może rzeczywiście mógłby używać słów "proszę", "dziękuję" itd., ale też bez przesada. Jest w końcu szefem. No i Malfoy'em :p Również uważam, że to dość śmiały wniosek, że Draco nie kocha Astorii, ponieważ nie przywiązuje aż takiej wagi do prezentów urodzinowych. W końcu różni są mężczyźni... Astoria chyba wiedziała kogo bierze.
Nadal ta przeszłość nie daje mi spokoju! Co się stało?! Czekam :D
Pozdrowienia, dużo weny oraz spokojnych i dobrych Świąt! :)
Haha, tak, jest rozwódką, Ron nie zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach (niestety…). Myślę, że po mojej wypowiedzi masz już odpowiedź na pytanie, co myślę o tym związku. To znaczy okeej, widzę ich jako parę, jestem w stanie to sobie wyobrazić. Jednak wydaje mi się, że na dłuższą metę to nie powinno wypalić. Oni są zbyt różni, nie mają wspólnych zainteresowań, ciągle tylko się kłócą, nie rozumieją siebie nawzajem, dogryzają sobie, są na zupełnie innym poziomie intelektualnym. Nie wierzę w ten związek :(
UsuńJa kiedyś byłam przekonana, że Harry wyjdzie za Hermionę i byłam bardzo oburzona, no bo jak on się mógł zakochać w Ginny, nieeee! Ale później, jak już uporałam się z tym zawodem, uznałam, że nawet jest to w porządku połączenie. Oczywiście najlepsze jest takie, w którym któraś z nich jest z Draco, ale to można sobie pomarzyć…
Hm, Hermiona owszem, przesadza, ale ja to widzę tak: jest wściekła na siebie, ponieważ pozwoliła sobie trochę opuścić gardę i dopuścić do siebie Malfoya, zaczęła wierzyć, że jego zmiana jest możliwa i że mogą być wobec siebie uprzejmi, a nawet bliscy. Po czym on po powrocie zachował się tak, jakby nic się między nimi nie zmieniło. Mimo że spodziewała się takiego obrotu sprawy, miała nadzieję, że może jednak będą potrafili zostać przyjaciółmi. Nadzieja została zgaszona – tadam! – Hermiona jest wkurzona.
A co do małżeństwa Draco i Astorii – Hermiona może sobie myśleć, co tylko chce, tak jak i inni ludzie. Ludzie zawsze gadają i mają swoje zdanie. Ważne jak jest naprawdę, a tego na razie nie zdradzę ;)
Pozdrawiam, dzięki wielkie za życzenia, wzajemnie! :)
Kurcze. Szczerze mówiąc po przeczytaniu tego co napisałaś o związku Hermiony i Rona pomyślałam sobie po prostu, że masz rację. To wszystko niby prawda.
UsuńJa z kolei nigdy, z tego co dzisiaj pamiętam, nie pomyślałam o Harry'm i Hermionie jako o parze. Zawsze byli dla mnie po prostu przyjaciółmi. Przykładem idealnej (moim zdaniem praktycznie nieistniejącej w prawdziwym życiu) przyjaźni damsko-męskiej. Z kolei relacja Rona i Hermiony sama nie wiem dlaczego zmierzała dla mnie właśnie do związku i w ogóle nie było to dla mnie zaskoczeniem, gdy Rowling w ten sposób poprowadziła fabułę.
Tak właśnie było, ale teraz, po przeczytaniu tego co napisałaś, sama nie wiem dlaczego ich związek był dla mnie tak oczywisty i naturalny.
Być może przyzwyczaiłam się do tego po prostu, jak do kanonu. Długo byłam głęboką zwolenniczką kanonu. Tzn. oczywiście czytałam chętnie opowiadania łamiące kanon, a jakże, ponieważ po prostu uwielbiam w ogóle HP. Ale w mojej głowie chyba rzeczywiście zawsze niepodzielnie panował kanon. Teraz przy tej okazji pomyślałam właśnie, że w zasadzie Twoje "Jesteś" nie łamie kanonu, prawda? To znaczy nooo... tylko troszkę, bo był epilog w siódmej części. Ale poza tym jest to póki co całkiem prawdopodobna wersja dalszych wydarzeń.
Dobra, bo zgubiłam wątek xD Wracając do Rona i Hermiony chciałam teraz uczynić filozoficzną dygresję, którą możesz skomentować z psychologicznego punktu widzenia (chociaż nie wiem w sumie czy to dobry pomysł, bo jak obalisz moją teorię, na podstawie, której buduję życie, to tak średnio mnie to ucieszy :p).
Ja mam takie zdanie, że związek/miłość/małżeństwo jest przede wszystkim decyzją. Dla powagi tego twierdzenia dodam, że mam to nawet wyryte na obrączce, więc zanim to obalisz to wiesz, zastanów się, hehe :D Oczywiście żartuję ;)
I ja wiem, że to jest mega nieromantyczne i w ogóle się nie nadaje, jeśli spojrzymy na to z perspektywy pisania romansu (a przynajmniej na razie nie wymyśliłam jak można by tego użyć), ale moim zdaniem jest po prostu prawdziwe.
I pomijając teraz cały wywód na ten temat (mogę to rozwinąć, gdybyś bardzo chciała o tym dyskutować, ale może nie ma potrzeby) to naprawdę potrafię sobie wyobrazić, że Hermiona i Ron funkcjonują jako małżeństwo.
Naprawdę wydaje mi się to nawet prawdopodobne, że Hermiona zakochuje się w Ronie, pomimo wszystkich różnic, bo miłość przecież nie jest wcale racjonalna (przynajmniej ta emocjonalna, prawda?), a nie można też powiedzieć, że nie mieli ze sobą nic wspólnego, skoro przyjaźnili się tyle lat (chyba, że pod wątpliwość poddamy również ich przyjaźń?).
Zakochana Hermiona decyduje się na małżeństwo z Ronem i trwa w nim, nawet pomimo przeciwności, nawet jeśli okazuje się, że jest więcej różnic niż podobieństw między nimi. To pasuje do Hermiony. Też nie twierdzę, że to małżeństwo musiało być dla niej kompletnym poświęceniem i że była w nim zupełnie nieszczęśliwa.
Na temat tego zamiłowania Draconem chyba kiedyś już dyskutowałyśmy, co?
Ja to oczywiście rozumiem i nawet po części podzielam. Naprawdę wiem dlaczego Draco Malfoy jest tak ciekawą postacią i bohaterem tylu fanowskich opowiadań. Z drugiej jednak strony, gdyby spojrzeć na to obiektywnie, jest to chyba trochę nadmuchana postać. Akurat niedawno przeczytałam znowu siódmą część HP i o ile pamiętasz tam Draco jest niestety, co tu dużo mówić, palantem :p Wszystkie momenty bitwy o Hogwart, w których występuje świadczą przeciwko niemu.
Reszta - wiadomo, wiadomo, wszystko to dość jasno wynika z opowiadania ;)
To znowu składam Ci najlepsze życzenia, tym razem na Nowy Rok 2016. Zdrowia przede wszystkim i dużo weny! :)
Wiesz co? Myślę, że również masz rację. Bo dlaczego związki, które wydają się wszystkim idealne, jednak się rozpadają? Albo dlaczego ludzie, którzy na pierwszy rzut oka w ogóle do siebie nie pasują, są ze sobą przez wiele, wiele lat? Wydaje mi się, że tutaj przede wszystkim chodzi o zaangażowanie oraz to ile się z siebie daje dla związku. Bo nad związkiem trzeba pracować i trzeba zawsze się starać. I myślę, że jeśli Ron i Hermiona będą walczyć o swój związek, będzie im na sobie zależeć i będą pracować, to to się uda. Ale jeśli przestaną sobie okazywać, że im na sobie zależy, przestają się starać, to wtedy prędzej czy później coś pójdzie nie tak. Dlatego sądzę, że obie mamy rację ;)
UsuńTyle że mamy też możliwość dowolnie pokierować ich losami. U mnie im nie wyszło. Gdzie indziej wyjdzie. Jak komu pasuje :)
Ja po prostu… Hermiona tyle razy płakała przez Rona. I on jest taki niedomyślny. I taki… taki… osobiście nie pałam do niego sympatią. To znaczy lubię go, tak trochę, w pewnym sensie, ale na pewno nie jako faceta, z którym chciałabym być.
Ja nie powiedziałam, że nie mieli ze sobą nic wspólnego, tylko że nie mieli wspólnych zainteresowań. Oprócz ratowania świata. No i jak to było z WESZ? Ciągle się z niej nabijał, kazał jej odpuścić, w ogóle jej nie wspierał. Chodziła do biblioteki? „Jest jakaś pokręcona”. Tylko jak ratowała mu tyłek była nagle „cudowna”. Ogólnie odniosłam wrażenie, że Harry i Ron byli średnim wsparciem dla Hermiony, ale może to tylko moja zbyt daleko idąca interpretacja. Ona ich wspierała we wszystkim, oni jej… no właśnie. Odbiło jej. Nie wiem o co jej chodzi. To jakieś dziewczyńskie sprawy. Tzn. no wiem, to faceci. Ale ciekawa jestem ile oni tak naprawdę o niej wiedzieli.
No tak, Draco. Wiadomo, że jego postać jest totalnie nakręcana przez wszystkie możliwe fanki i we wszystkich opowiadaniach jest przedstawiany jako zupełnie inna postać, niż ten kanoniczny. Trzeba się niestety z tym pogodzić, dziewczyny dostrzegły jego cierpienie, zagubioną duszę i bogate życie wewnętrzne. „Ci źli” z drugim dnem to chwytliwy materiał. Mam wrażenie, że więcej jest tego dna niż tego co prawdziwe. Ech, co tu dużo gadać, sama ulegam jego wyimaginowanemu czarowi. Trudno, nie będę z tego powodu płakać. Jest świetną postacią do opisywania ;)
Dziękuję bardzo za życzenia, przyda się i zdrowie i wena, Tobie również życzę zdrowia i wszystkiego dobrego, sukcesów, spełnienia marzeń no i wytrwałości w decyzji o małżeństwie ;)
Eh, wpadłam tutaj, bo mam doła w pisaniu inżynierki, ale niestety następny rozdział u Ciebie dopiero jutro. No nic... :p
UsuńŁadnie wybrnęłaś z tego, nie powiem :) Tak, myślę, że masz rację w tym co napisałaś i oczywiście nie odbieram Ci prawa decydowania o losach bohaterów.
Wiadomo, że "ci źli" są najfajniejsi i kobiety jakoś tak ciągną do tych ciemnych charakterów! A przynajmniej w filmach/książkach. Ja od zawsze uwielbiałam tych, którzy przechodzili pewną wewnętrzną przemianę. Ty też, jak widać chociażby po Twoim avatarze :D Klaus forever <3
O, wlasnie chciałam pomarudzić, zebys dodała nowy rozdział, a tu prosze ! Tak mało wiem o życiu Hermiony , a ty tak oszczędnie dawkujesz tą wiedzę w rozdziałach, ze chciałabym czytać codziennie nowy rozdział ! Z niecierpliwoscią czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńUwierz mi, ja chciałabym już to wszystko z siebie przelać na tekst i sama jestem ciekawa, jak bardzo uda mi się zrealizować wszystko, co siedzi mi w głowie! To jednak nie takie proste :(
UsuńMogę tylko na razie prosić o cierpliwość - kiedyś zdradzę więcej, wszystko się wyjaśni, mam nadzieję, że zaspokoję ciekawość.
Pozdrawiam serdecznie :)
Hej.
OdpowiedzUsuńWpadłam na twojego bloga jakiś miesiąc temu i przeczytałam wszystkie twoje opowiadania i jestem zachwycona. Jest strasznie mało blogów i Ginny i Draco co jest smutne. Dramione mi się tak jakoś przejadło i nie mam za bardzo ochoty tego czytać.
Mam nadzieję, ze napiszesz jakieś opowiadanie jeszcze o Ginny i Draco, a jak nie o przynajmniej i Conavlie i Lucasie bo strasznie polubiłam tą parę.
Czekam na next i pozdrawiam :)
Raczej nie planuję wracać do postaci z ttj i śladu, ewentualnie pod postacią miniaturek. Z kolei parring Ginny i Draco na pewno jeszcze się pojawi, na tę chwilę mam zaplanowane dwie historie, tylko ciężko mi powiedzieć, kiedy którąś z nich zacznę publikować, na pewno nie w najbliższym czasie, ale zachęcam do odwiedzania bloga ;)
UsuńDzięki za opinię i również pozdrawiam