2 maja 1998 roku to niezwykle ważna data w historii
czarodziejów. Właśnie tego dnia Harry Potter, niezwykły, niespełna
osiemnastoletni chłopiec, pokonał potężnego Lorda Voldemorta, który rozpadł się
na miliony kawałeczków. Tego dnia społeczeństwo magiczne zobaczyło światełko w
tunelu. Nie było ono osiągalne na wyciągnięcie ręki, ale wieloletnie,
sukcesywne dążenia doprowadziły do celu.
Największym priorytetem w powojennej rzeczywistości
było ustanowienie silnej, dobrze prosperującej władzy, aby przywrócić porządek.
W całym Ministerstwie Magii ludzie mieli pełne ręce roboty. Została utworzona specjalna
jednostka pod dowództwem najlepszych aurorów, która miała za zadanie ścigać
popleczników Czarnego Pana, surowo karać obywateli za przewinienia i stać na
straży porządku. Limity przyjęć na szkolenia aurorskie zostały praktycznie
zniesione, a wymagania oraz stopień trudności testów drastycznie obniżone. W
ten właśnie sposób Harry, Ron oraz wielu innych dostało się do służb aurorskich,
i to bez owutemów. Właściwie byłam pewna, że jako bohaterowie dostaliby się
nawet bez uczęszczania do Hogwartu. Na pewno znalazłoby się dla nich jakieś
obejście.
Harry podjął się swojej prywatnej misji ulepszania
świata, a Ron – no cóż, poszedł tam, gdzie Harry. I bardzo podobało mu się
poczucie władzy, które dawała mu odznaka, zupełnie jak wtedy, gdy został
prefektem. Ja natomiast nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Z miejsca moja
twarz znalazła się na okładkach gazet, chciano pisać o mnie książki,
proponowano mi różnorodne posady w Ministerstwie. Nie przyjęłam ich, ponieważ
wiedziałam, że gdybym nie była sławna, nie otrzymałabym żadnej z nich. Chciałam
na wszystko uczciwie zapracować.
Uciekłam do Australii przed rozgłosem, i żeby
odnaleźć moich rodziców, którym przywróciłam pamięć. Spędziłam z nimi cudowny
miesiąc, podczas którego regenerowałam siły i rozmyślałam nad tym, co zrobić ze
swoim życiem. Rodzice postanowili zostać w Australii jeszcze przez jakiś czas.
Nowa rzeczywistość, którą im dałam, choć budowana na kłamstwach, spodobała im
się i nie chcieli z niej tak szybko rezygnować. Mówili, oczywiście już po tym,
jak wygłosili miliony kazań o niemoralności mojego zachowania, że gdybym ich
nie zmusiła, nigdy nie zdecydowaliby się na tak wielki krok, jak wyprowadzka z
Londynu, a teraz nie wyobrażali sobie tak po prostu wrócić do domu. Namawiali
mnie, bym została razem z nimi w Australii i szczerze mówiąc rozważałam taką opcję,
choć bardzo tęskniłam za przyjaciółmi i moim dotychczasowym życiem.
Któregoś dnia jednak stanęłam przed rodzicami, by
oświadczyć im, że wracam do Anglii. W związku z przerażającą liczbą ofiar
zamieszek, które co dzień przetaczały się przez Wielką Brytanię, szpital im.
Św. Munga poszukiwał wolontariuszy do pomocy. Nigdy specjalnie nie
interesowałam się medycyną, ale w ciągu ostatniego roku doświadczyłam tyle zła,
tyle bólu i cierpienia, wobec których byłam bezsilna, że zapragnęłam pomóc
wszystkim tym, którym będę w stanie. Nie mogłam też wiecznie chować się na
innym kontynencie przed byciem Hermioną Granger.
Tak oto szłam pierwszego dnia mojego wolontariatu do
Munga, a towarzyszące mi zdenerwowanie działało na mnie stymulująco. Nie miałam
pojęcia, jak wygląda praca w szpitalu, przy rannych, ani jakie będą moje
zadania jako wolontariuszki, za to wiedziałam, że z przyjemnością się tego
nauczę.
Wszystko to, co zobaczyłam w ciągu pierwszych dni,
zostało głęboko zapisane w mojej pamięci. Po pewnym czasie przestał się liczyć
powrót do Hogwartu na owutemy. Przestała się liczyć nauka, zdobywanie nowych
doświadczeń, działanie w imię większego dobra, ulepszanie świata.
Był taki moment, kiedy stawałam oko w oko z kimś,
kto potrzebował mojej pomocy tu i teraz, komu mogłam ulżyć poprzez obmycie ran,
otarcie potu z czoła, czy podanie szklanki wody. Nic innego nie miało
znaczenia, byłam tylko ja i on, mój refleks, moja wiedza i umiejętności, a
także zwyczajne, ludzkie współczucie.
Dowiedziałam się wtedy o sobie pewnej ważnej rzeczy.
Nie potrafiłabym robić nic innego, wiedząc że tam, w szpitalu, umierają ludzie.
* * *
Po nowojorskim bankiecie spałam zdecydowanie dłużej,
niż pozwoliłabym sobie na to w Londynie. Odpuściłam tylko i wyłącznie dlatego,
że poprzedni dzień był strasznie długi i męczący, i nadal doskwierała mi zmiana
strefy czasowej.
Przemknęłam po cichu z pokoju do łazienki, modląc
się w duchu, by nie natknąć się na Malfoya. W powietrzu unosił się ostry zapach
męskich perfum, co wzbudziło moją czujność. Rozejrzałam się uważnie po salonie
i mój wzrok padł na kartkę pozostawioną na stoliczku. Malfoy poinformował mnie,
że wychodzi odwiedzić przyjaciela, a ja mam się ogarnąć (tu użył wielkich
liter), bo przyjdzie po mnie przed dwunastą, bym towarzyszyła w lunchu, na
który umówił się z jakimiś przedsiębiorcami. Na tym samym stoliczku znalazłam
też dwa croissanty i gorącą kawę, której temperaturę podtrzymywało najpewniej
zaklęcie. Momentalnie na mojej twarzy wykwitł uśmiech, tak bardzo zrobiło mi
się miło. Szybko jednak potrząsnęłam głową, przerywając przelewającą się przez
nią litanię ciepłych słów pod adresem Malfoya. Burak. Mamy do wyboru tyle
smakowitości serwowanych przez hotelową kuchnię, a on zostawia mi croissanty!
Starałam się myśleć w ten sposób, maczając rogaliki w kawie i delektując się
ich smakiem.
Uszykowałam się, żeby być w każdej chwili gotowa do
wyjścia, i rozłożyłam się z czarną teczką od Malfoya na skórzanej kanapie, tak,
aby móc od czasu do czasu spoglądać przez wielkie okno na zewnątrz. Zapowiadał
się piękny dzień.
Nie odpowiadało mi to, że czegoś nie wiem, dlatego
zmusiłam się do ponownego przebrnięcia przez dokumenty. Tym razem więcej już z
tego wszystkiego rozumiałam, ale nadal niewystarczająco. Postanowiłam, że kiedy
wrócimy do Londynu, odwiedzę bibliotekę i poszukam książek związanych ze
sprzedażą i marketingiem. To powinno otworzyć mi nieco oczy, zanim po raz
pierwszy przekroczę próg Broomark Company, by zająć miejsce za biurkiem przed
gabinetem Dracona Malfoya, i stanę oko w oko z bałaganem pozostawionym przez
ostatnią asystentkę.
Mój problem zawsze polegał na tym, że gdy zaczynałam
coś robić, zatracałam się w tym bez reszty. Często gubiłam poczucie czasu, nie
czułam głodu, pragnienia, ani zmęczenia. Zdarzało się, że zasypiałam z
policzkiem przyciśniętym do stronicy książki, nawet nie wiedząc kiedy. I tym
razem czas magicznie mi uciekł, a kiedy drzwi do apartamentu otworzyły się z
ciężkim kliknięciem, podskoczyłam.
- Dzień dobry – powiedział Malfoy, przystając, kiedy
nasze spojrzenia się skrzyżowały. Kiwnęłam mu głową w odpowiedzi. Miał na sobie
intensywnie niebieską koszulę. Na jej tle jego oczy nabrały niezwykle
niebieskiej barwy, choć jeśli jeszcze chwilę wcześniej ktoś spytałby mnie o
kolor jego oczu, przysięgałabym, iż są one szare.
Nagle poczułam się zadziwiająco niezręcznie w jego
towarzystwie. Uderzyło mnie, że jest dla mnie zupełnie obcym człowiekiem i tak
naprawdę nic o nim nie wiem. Obrączka na jego palcu zalśniła, gdy się poruszył.
Odwróciłam wzrok.
- Jesteś gotowa, Hermiono? – spytał łagodnie.
- A, tak – wymamrotałam, wrzucając papiery byle jak
do teczki i wstając. – Wezmę tylko torebkę.
Podróż na dół, do samochodu, minęła nam w milczeniu.
Nie wiedziałam, czy Malfoy też odczuwa to skrępowanie, które pojawiło się
między nami, ani nie mogłam rozgryźć jego przyczyny. Może to kwestia, że zastał
mnie w tak bardzo domowej, intymnej sytuacji, kiedy rozłożona na kanapie
zajmowałam się swoimi sprawami. To bardzo osobiste, a przecież byliśmy dla
siebie praktycznie obcymi ludźmi. Tak czy inaczej zrobiło się dziwnie.
Podczas lunchu nie odzywałam się zbyt dużo.
Zjedliśmy go z sześcioosobową grupką mężczyzn, z którymi niespecjalnie miałam
wspólne tematy do rozmowy, choć bardzo się starałam. Żaden z nich nie zabrał ze
sobą asystentki, co jednak mogłam zrozumieć – była niedziela. Poza tym panowie
rozmawiali niekoniecznie na tematy służbowe. Stanowiły one bardzo mały procent
tego, o czym tak zawzięcie debatowali. Wynudziłam się niezmiernie jeszcze zanim
dostałam moją tortillę, nie mówiąc już o tym, co było później.
- Po co mnie tu zabrałeś? – spytałam Malfoya, gdy
już pożegnaliśmy się z Amerykanami i wyszliśmy na zewnątrz.
- Żebyś zjadła lunch? – odpowiedział pytająco.
Wywróciłam oczami.
- Wynudziłam się jak mops – wyrzuciłam z siebie bez
zastanowienia, by już po fakcie ugryźć się w język. Takie odzywki były bardzo
nieprofesjonalne, ale gdy zaniepokojona popatrzyłam na Malfoya, okazało się, że
towarzyszy mu uśmieszek. Miło, że udało mi się go rozbawić.
- A co powiesz na małą wycieczkę po Nowym Jorku w
ramach rekompensaty? – zaproponował. – Mógłbym pokazać ci moje ulubione
miejsca.
Uśmiechnęłam się szeroko w odpowiedzi. Momentalnie
ogarnęło mnie podekscytowanie, którego nie potrafiła zabić nawet świadomość
tego, że resztę dnia spędzę z byłym Ślizgonem. Dobrze, że nie zapiszczałam jak
małolata.
Mam być zupełnie szczera? Spędziłam kilka naprawdę
dobrych godzin w towarzystwie Malfoya – tak, bez ironii. Zawsze z przyjemnością
słuchałam ludzi, którzy zechcieli dzielić się ze mną swoją wiedzą – a tak się
złożyło, że Malfoy takową posiadał. Był świetnym przewodnikiem po Nowym Jorku,
co wskazywało na to, że nie kłamał i rzeczywiście odwiedzał to miasto dość
często.
Po kilku godzinach intensywnego zwiedzania padałam z
nóg. Byłam zmęczona, ale usatysfakcjonowana. Ściemniło się już dawno, zanim
wróciliśmy do apartamentu.
- Masz ochotę na coś do jedzenia? – spytał mnie
Malfoy, przeglądając hotelowe menu. Trochę już burczało mi w brzuchu, więc
przytaknęłam. – Zjemy tutaj, czy idziemy na dół do restauracji?
Coś przewróciło mi się w żołądku. Nie powiedział
niczego niestosownego, a jednak takie odniosłam wrażenie.
- Na dół – odparłam cicho. Mimo że spędziliśmy razem
cały dzień, nie chciałam zostać z nim sam na sam.
- Okej, zadzwonię, żeby zarezerwować stolik, a ty
idź się przygotować.
Przez chwilę stałam w miejscu, obserwując, jak
podnosi słuchawkę do ucha, a później dotarł do mnie sens jego słów. „Idź się
przygotować”. Byliśmy w luksusowym hotelu, a ja właśnie powiedziałam, że chcę
zjeść kolację w restauracji na dole. „Przygotuj się” znaczyło, że mam się
prezentować elegancko. Mam wbić się w kieckę i szpilki i zrobić wieczorowy
makijaż. Westchnęłam i wycofałam się do swojego pokoju. Jedyna wyjściowa
sukienka, jaką miałam przy sobie, to ta, którą założyłam poprzedniego dnia na
bankiet. Z Londynu zabrałam ze sobą jedynie strój oficjalny, czyli białą
koszulę i czarną spódnicę, co w tym wypadku raczej nie wchodziło w grę, oraz
to, co miałam na sobie podczas zwiedzania, czyli dżinsy i lekki, niebieski
sweter. Chwyciłam sukienkę i szpilki i zabrałam to wszystko do łazienki. Wzięłam
szybki prysznic, ubrałam się i otworzyłam drzwi. Stanęłam oko w oko z Malfoyem.
Przygładziłam nieco naelektryzowane po zderzeniu z parą wodną włosy, odwracając
wzrok, i wyminęłam go.
- Jestem prawie gotowa – rzuciłam w przestrzeń.
Czekając, aż szef przygotuje się do wyjścia,
usiadłam przed toaletką w moim pokoju. Poprawiłam makijaż, upięłam włosy i
psiknęłam się perfumami. Wykrzywiłam się do własnego odbicia. Uszykowałam się,
jakbym szła na kolejny oficjalny bankiet, a przecież zupełnie nie o to
chodziło. Sięgnęłam do włosów i rozpuściłam je. Gdy opadły mi puszystą falą na
ramiona, od razu poczułam się trochę lepiej. Wyciągnęłam zakleszczoną w torebce
różdżkę i zmieniłam kolor sukienki z beżowego na bladoróżowy.
Rozległo się pukanie do drzwi. Posłałam swojemu
odbiciu pokrzepiający uśmiech, zgarnęłam różdżkę do kopertówki i wyszłam z
pokoju. Udałam, że nie dostrzegam taksującego spojrzenia Malfoya, gdy
przepuszczał mnie przodem. Z wysoko podniesioną głową zeszłam u jego boku do
restauracji, gdzie zostaliśmy posadzeni przy intymnym stoliku za
przepierzeniem. Nie do końca zgadzało się to z moją wizją uwolnienia się od
bycia sam na sam. Marszcząc brwi, skupiłam się na menu.
- Coś nie tak? – spytał Malfoy. Przewróciłam stronę
w karcie, nie spoglądając na niego.
- Nie, dlaczego?
- Bo wyglądasz, jakbyś chciała kogoś zamordować.
Skrzywiłam się, zaszczycając go swoim wzrokiem.
Wcale tak nie wyglądałam. Nawet nie miałam ochoty go zamordować… dopóki władczo
nie machnął na przechodzącego w pobliżu kelnera, i nawet na niego nie patrząc,
bez żadnego „proszę, dziękuję, pocałuj mnie w de” rzucił rozkazująco nazwę
wina. A przynajmniej tak mi się wydawało, że chodziło mu o wino. Odłożyłam menu
na stół. Zagotowało się we mnie.
- Jak możesz? – syknęłam. Miałam przed sobą
człowieka, który potrafił zachować się niczym czarujący amant, gdy na czymś mu
zależało, a równocześnie jak totalny gbur, kiedy chodziło o kogoś niższego w
hierarchii. Kiedyś i w stosunku do mnie był okropny, więc doskonale wiedziałam,
jak czują się wszyscy ci, którzy nie zasłużyli sobie na takie traktowanie.
Malfoy uniósł brwi. Wyraźnie prosił się o wykład.
- Czy ty w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z tego,
jak się zachowujesz?
- Myślę, że zaraz mnie oświecisz. – Ton jego głosu
był spokojny, a twarz pozostała praktycznie bez wyrazu. Patrzyłam w jego jasne
oczy z myślą co, do cholery, dzieje się w jego mózgu.
- Jak nadęty burak, ot co.
- O. – Nie wyglądał na urażonego, ani nawet odrobinę
przejętego. Chciałabym posiadać taką umiejętność zachowania twarzy w każdej
sytuacji. – A to ciekawe.
Otworzyłam usta, by rozwinąć swoją myśl, ale
przerwało mi pojawienie się kelnera z kieliszkami i butelką wina, którą
otworzył przy nas. Poprosił Malfoya o skosztowanie trunku, i dopiero po jego
aprobacie (właściwie oszczędnym skinięciu głową) rozlał go do obu kieliszków. Podziękowałam
mu serdecznie, uśmiechając się trochę zbyt przesadnie. Malfoy uniósł swój
kieliszek, jakby czekał, aż stuknę w niego moim. Nie takie jednak były moje
plany.
- Nie lubię słodkiego wina – powiedziałam trochę z
przekory. Kelner trzymał butelkę w taki sposób, że mogłam dokładnie przyjrzeć
się etykiecie. To nie tak, żeby mnie odrzucało, choć wolałam wytrawne. Mój
towarzysz odstawił kieliszek na stół i spojrzał na mnie badawczo.
- Czemu nagle zrobiłaś się na mnie taka cięta?
- Przecież ci powiedziałam – zirytowałam się. –
Traktujesz ludzi jak śmieci.
I była to moja sprawa tylko i wyłącznie dlatego, że
wiedziałam, jak to jest stać po tej „gorszej” stronie.
- No, no – zamruczał Malfoy. – Jesteś pierwszą
asystentką, która próbuje mnie wychować.
Zrobiło mi się głupio, ale nie na tyle, żeby go
przeprosić. Ugryzłam się w język i utkwiłam wzrok w menu. Chciałam powiedzieć
mu wiele rzeczy, na przykład to, że w pierwszej kolejności powinna zająć się
tym jego matka, ale nie starczyło mi śmiałości. Może i zachowywał się przy mnie
jak potulny baranek, ale to nie znaczyło, że podły Ślizgon, zdolny do
wszystkiego, dalej w nim nie drzemie.
Żadne z nas nie odezwało się aż do momentu, gdy kelnerka
spytała o nasze zamówienie. Także później rozmowa nie bardzo się kleiła. Ja
byłam wciąż nabuzowana chęcią spoliczkowania go za zachowywanie się jak gbur, a
on… Właściwie to nie miałam pojęcia, o czym myśli. Sączył powoli wino, nie
zwracając na mnie uwagi.
- Jutro rano mam nadzieję podpisać co najmniej jedną
ważną dla firmy umowę – zakomunikował przystawce, którą otrzymał chwilę
wcześniej. Nawet na mnie nie spojrzał. – Pójdziesz ze mną, ale masz się w nic
nie wtrącać, rozumiesz?
Poczułam się jak skarcone, małe dziecko. Nie za
bardzo podobała mi się władza, którą nade mną sprawował. To chyba jednak nie
był dobry pomysł, żeby dla niego pracować. Wiedziałam, że nie powinnam mu ufać,
że pod maską dżentelmena kryje się ten sam, zimny i egoistyczny nastolatek.
Przytaknęłam, choć nie miałam najmniejszej ochoty iść razem z nim. Gdyby nie
pieniądze, których potrzebowałam, zrezygnowałabym z tej pracy tu i teraz i
wróciła do Londynu.
- Jedz. – Tym razem ton jego głosu był trochę
łagodniejszy, i nawet rzucił mi „zaniepokojone” spojrzenie. Och, jaki on
obłudny! Nie mogłam na niego patrzeć. Nowy, profesjonalny Malfoy zniknął.
Przede mną siedział aktor, który chciał coś osiągnąć, choć nie wiedziałam jeszcze
co.
- Jak sobie życzysz – burknęłam pod nosem, biorąc
się za stojący przede mną tatar z łososia. Wciąż czułam na sobie wzrok szefa,
choć nie odezwał się już ani słowem.
Między przystawką a daniem głównym zamówił nowe
wino, tym razem wytrawne. I nawet nie zapomniał podziękować. Teraz jednak było
już za późno na robienie dobrego wrażenia. Przejrzałam go, to nie prawdziwy on.
Mój nietknięty kieliszek został zamieniony na nowy, który szybko opróżniłam.
Czułam się bardzo nieswojo.
Porcję lazanii i kilka kieliszków później, rozparłam
się na swoim krześle i uśmiechnęłam.
- Wiesz co? – zagadnęłam Malfoya. – Ja cię chyba nie
lubię.
Czułam, jak po moim organizmie rozlewa się
rozgrzewająca i ogłupiająca fala alkoholu. Malfoy wypił trochę więcej ode mnie,
ale wciąż wyglądał, jakby nic go nie ruszało.
- Ja też mam prawo cię nie lubić – odpowiedział,
patrząc mi intensywnie prosto w oczy. Tym razem mnie to nie peszyło.
- Jasne, tylko po co udajesz?
- Że cię nie lubię?
Pokręciłam energicznie głową.
- Że mnie lubisz.
Uniósł lekko brwi. Nachyliłam się w jego stronę,
chcąc bardzo wyraźnie usłyszeć odpowiedź.
- Nie nie lubię cię.
Parsknęłam trochę zbyt wymuszonym śmiechem.
- Jasne. Właśnie widziałam.
- Masz ochotę na deser? – spytał, już rozglądając
się za kelnerem.
- Nie – odparłam. – Koniec przedstawienia, możemy
wracać.
Nie czekając na Malfoya, odsunęłam krzesło i
ruszyłam do wyjścia. Dogonił mnie przy windzie, do której dotarłam, ostrożnie
stawiając kroki w butach na obcasie. Nie chciałam przecież się wywrócić.
- Chyba za dużo wypiłaś – stwierdził, gdy drzwi do
windy otworzyły się, a ja potknęłam się, wchodząc do niej. Rzuciłam mu
wyzywające spojrzenie.
- A nawet jeśli, to nie twoja sprawa, panie
dyrektorze – odparowałam. Winda ruszyła w górę, a my wciąż mierzyliśmy się
spojrzeniami. Poczułam nieodpartą chęć, by się odezwać. Alkohol jeszcze
bardziej osłabił moją umiejętność trzymania buzi na kłódkę. – Jak to zrobiłeś?
– zapytałam.
- Co zrobiłem? – Wyglądał na zdziwionego.
- Jakim cudem zostałeś dyrektorem? Przecież nikt cię
nie lubi.
Nie wydawało mi się wtedy, żebym powiedziała coś
niewłaściwego. Przecież tylko stwierdzałam fakty. Malfoy wzruszył ramionami.
- Może kiedyś ci opowiem. I na pewno nie kiedy jest
szansa, że tego nie zapamiętasz.
Posłałam mu oburzone spojrzenie.
- Nie jestem aż tak pijana.
- Yhm.
Winda zatrzymała się na naszym piętrze, drzwi
rozsunęły się, a ja wypadłam na korytarz. Malfoy przytrzymał mnie, żebym się
nie przewróciła. Wyrwałam ramię z jego uchwytu.
- Poradzę sobie – rzuciłam. Dopiero wtedy wpadłam na
pomysł, żeby zdjąć buty, i resztę drogi pokonałam na boso, niosąc szpilki w
ręku.
- Hermiono? – Miałam już wejść do swojej sypialni,
gdy zatrzymał mnie głos Malfoya. – Naprawdę uważasz, że jestem burakiem?
Popatrzyłam na niego uważnie. Starał się nie dać nic
po sobie poznać, ale w jakiś sposób napięcie w kącikach jego ust poruszyło mnie
bardziej, niż jego słowa. Zależało mu na odpowiedzi przeczącej.
- Tylko trochę – oświadczyłam litościwie. Niemal
niezauważalnie odetchnął. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie.
Jeszcze do mnie nie dotarło, co tak naprawdę się stało. Mianowicie chyba jakimś
cudem go polubiłam.
* * *
Uczestnicząc w poniedziałkowym spotkaniu nareszcie
miałam szansę dowiedzieć się czegoś w praktyce. Uważnie obserwowałam
biznesmenów, każde ich zachowanie, słuchałam specjalistycznego żargonu i nawet
trochę się w tym odnajdowałam. Po zakończeniu negocjacji zarówno ja, jak i
Malfoy, byliśmy szczęśliwi – on, bo podpisał arcyważny kontrakt, a ja, ponieważ
nauczyłam się czegoś nowego.
Trochę przykro było mi żegnać się z oszałamiającym
apartamentem w Domino, a równocześnie tęskniłam za moim przytulnym
mieszkankiem. Nie mogłam doczekać się wieczoru z Lucy, która zaprosiła się do
mnie na pogaduchy z noclegiem. Szczęśliwie złożyło się tak, że ubłagała
koleżankę o zmianę w grafiku, a ja – no cóż, Malfoy oświadczył, że nam obojgu
należy się dzień wolny. Nie zamierzałam bynajmniej z tego powodu rozpaczać.
Lucy nie mogła się na mnie doczekać. Kiedy uwolniłam
się od Malfoya, chcącego za wszelką cenę odprowadzić mnie pod same drzwi, i
wyszłam zza rogu, gdzie się aportowałam, wpadłam prosto w ramiona przyjaciółki.
- Ile można czekać? – spytała z pretensją, ale
uśmiechała się. Jej bujne włosy tworzyły niesamowity, wysoki koński ogon. Wcale
nie opuściliśmy późno Nowego Jorku, ale tu już zdążyło się zrobić ciemno.
Pomyślałam o tym, jak to dobrze, że nie muszę rano wstawać po zmianie strefy
czasowej, i poczułam nagłą wdzięczność do Malfoya.
Ruszyłyśmy do mojego mieszkania, wspólnie taszcząc
torbę – ja trzymałam za jedną rączkę, a Lucy za drugą. Przyjaciółka psioczyła
trochę, że nie zaczarowałam wcześniej mojego dobytku, by mniej ważył.
Czarodzieje to bardzo leniwe stworzenia. Owszem, mogłam sprawić, żeby bagaż był
lekki jak piórko, zmniejszyć go i schować do kieszeni, albo wysłać prosto do
mieszkania, ale… jaki w tym sens? Jeśli czary mogłyby zająć się za nas każdym
problemem, życie byłoby niesamowicie proste, przewidywalne i nudne. Moim
rodzicom zależało na tym, żebym nigdy nie szła na skróty, a ja przyznawałam im
rację.
Gdy dotarłyśmy na górę, wstawiłam wodę na herbatę.
Lucy usiadła na kanapie, skąd miała świetny widok na mnie, krzątającą się w
aneksie kuchennym, i bez przeszkód mogła zasypać mnie pytaniami.
- Naprawdę nazwałaś go burakiem? – nie dowierzała,
gdy dotarłyśmy do tego momentu. Postawiłam na stoliku przed nami dwa kubki z
herbatą oraz talerz z ciasteczkami, wygrzebanymi z odmętów szafki kuchennej,
które schowałam specjalnie na taką okazję.
- Wiesz, dokładnie to powiedziałam, że z a c h o w u j e się jak nadęty burak, a to nie to samo.
- Właśnie że to samo – upierała się Lucy,
chichocząc. – Nie wierzę. Powiedziałaś tak do szefa?
- Spadaj – ucięłam. Wzięłam łyk herbaty i sparzyłam
sobie język. – Zasłużył na to. Marzyłam o powiedzeniu mu tego od samego
początku naszej znajomości. Później jednak trochę przesadziłam, bo
zasugerowałam, że nikt go nie lubi. Gdyby nie chronił go pancerz gburstwa,
mógłby się tym przejąć. No i sam jest sobie winny. Traktuje innych ludzi
jedynie jako pionki potrzebne do osiągnięcia celu. Nie wybaczę mu stwierdzenia,
że rozmawiam z Alice tylko po to, by podpisać kontrakt z jej mężem! Jak bardzo
trzeba mieć spaczoną psychikę, żeby widzieć w ludziach tylko i wyłącznie… Z
czego się śmiejesz?
Lucy zaśmiewała się do łez i nawet nie próbowała
tego kryć. Siedziała po turecku na kanapie, trzymając w dłoniach kubek z gorącą
herbatą. O mało jej nie wylała.
- Jak myślisz, kiedy cię zwolni? – spytała.
Wzruszyłam ramionami.
- Szczerze mówiąc dziwię się, że jeszcze tego nie
zrobił.
- Chyba musi cię lubić. – Lucy puściła do mnie
oczko, co sprawiło, że zagotowało się we mnie ze złości. Ona chyba nie
rozumiała powagi sprawy. To nie był jakiśtam
facet. To mężczyzna, z którym łączyła mnie długa przeszłość, wypełniona wieloma
nieprzyjemnymi zdarzeniami. Wciąż widziałam jego wykrzywioną grymasem twarz,
gdy rzucał w moją stronę wszelakie obelgi. Większość z nich była tak idealnie
wymierzona w moje słabości, że brzmiała jeszcze okrutniej. Nie tak łatwo było o
tym zapomnieć. Nie potrafiłam też wyrzucić z umysłu oskarżenia, że to przez
niego moje życie legło w gruzach. On z pewnością widział to inaczej.
- Nie obchodzi mnie to, czy on mnie lubi, czy nie –
odparowałam. – Jeszcze sobie nie zasłużył na to, żeby w ten sposób zaprzątać
moje myśli.
- Ale próbuje – zauważyła Lucy. – Musisz mu
przyznać, że się stara.
Westchnęłam.
- Na moje oko to on próbuje uspokoić własne
sumienie. Ja nie mam z tym nic wspólnego. Ale to dobrze, rzeczywiście przydadzą
mi się jego pieniądze.
Potoczyłam wzrokiem po mojej kawalerce. Może nie
była najpiękniejsza na świecie, ale miałam dach nad głową i własny kąt. Na tę
chwilę nie potrzebowałam nic więcej. Gdybym miała stracić i to… Lucy trąciła
mnie łokciem.
- Wiesz co? – Na jej ustach gościł łobuzerski
uśmieszek – Ta herbata jest pyszna, ale mam w torebce coś lepszego.
Pogroziłam jej palcem, ale nie protestowałam, gdy
przygotowywała kolorowe drinki, poruszając się po moim mieszkaniu z taką samą
swobodą, jak po własnym. Moje żałosne życie zasługiwało na opicie. Honorowe miejsce
na stoliku zajęły szklanki z procentami. Lucy nie poskąpiła lodu, który
trzeszczał w całkiem miły sposób.
- Za przyjaźń! – wzniosła toast, a ja stuknęłam się
z nią szklanką. Drink był mocny, słodki i bardzo zimny. Od razu poczułam, jak
uderza mi do głowy.
- Mam nadzieję, że na ten wieczór już wystarczy
Malfoya. Powiedz mi lepiej: co u ciebie?
Lucy westchnęła.
- Trevor przyjechał.
- Kiedy?
- Dzisiaj rano. Oczywiście musiał mnie obudzić swoim
chodzeniem w tę i z powrotem i rozbijaniem się o wszystko, co tylko się dało.
Nawrzeszczałam na niego i poszłam dalej spać. Tylko tyle go widziałam,
porozwalał swoje rzeczy i dokądś wyszedł.
Trevor, brat Lucy, był specyficznym człowiekiem i
chadzał własnymi drogami. Trochę typ szalonego naukowca. Wiecznie miał swoje
sprawy do załatwienia, albo nie można mu było przeszkadzać podczas tworzenia
różnych prototypów. Niesamowicie inteligentny, choć ekscentryczny. Przez jakiś
czas mi tym nawet imponował.
- A kiedy wyjeżdża?
- Ha ha – powiedziała z naciskiem. – Może sama go
spytaj, mi nie odpowiada na takie pytania. Ciekawa jestem, kiedy w końcu
zaprezentuje nam jakiś swój genialny wynalazek, bo na razie się na to nie
zapowiada.
- Nie bądź dla niego zbyt surowa – poprosiłam. –
Jestem pewna, że któregoś dnia wymyśli coś wielkiego, widziałam niektóre z jego
projektów i są naprawdę obiecujące.
- Mhm. – Lucy wyglądała na poirytowaną. – Już to
widzę. A poza tym spotkałam Daniela z Melindą
– zaakcentowała.
Rzuciłam jej współczujące spojrzenie. Choć starała
się nie pokazać po sobie, jak bardzo to nią wstrząsnęło, i najwyraźniej
próbowała przekazać mi informację mimochodem, ja już wiedziałam swoje. Związek
Lucy i Daniela był krótki, ale intensywny. Wydawali się dla siebie stworzeni,
po kilku miesiącach znajomości planowali ślub, dzieci i domek z ogródkiem,
istna idylla, gdyby nie jeden szczegół… Daniel nie należał do monogamistów.
Lucy wykopała go z hukiem ze swojego życia, by pogrążyć się w otchłani
rozpaczy. Napisała wtedy większą część swojej książki.
- Co tam u nich? – zapytałam neutralnym tonem.
- Wygląda na to, że mój pierścionek znalazł nową
właścicielkę – głos Lucy był przepełniony jadem i wcale się jej nie dziwiłam.
- Żartujesz – udało mi się z siebie wydusić.
Potrząsnęła energicznie głową.
- Powiedziałam „piękny pierścionek”. Idiotka.
Powinnam jej go zerwać z palca.
- Moooja kochana – zamruczałam uspokajająco,
przytulając się do niej. – Bydlę z niego. Jego strata, że zrezygnował z takiej
świetnej dziewczyny… No już.
Lucy nie rozpłakała się, ale była blisko. Nie miałam
pewności, czy to ze smutku, czy raczej ze złości. Możliwe, że jedno nie
wykluczało drugiego. Choć Daniel od dłuższego czasu nie był już tematem numer
jeden poruszanym w naszych rozmowach, wiedziałam, że w sercu i życiu Lucy nadal
odgrywa ogromną rolę. Należała do tych osób, które jeśli się zakochują, to z
pełnym zaangażowaniem, a każdą porażkę przeżywają jak koniec świata.
Ponarzekałyśmy na Daniela, przenosząc temat na
każdego z dotychczasowych partnerów Lucy, moich, partnerów naszych znajomych
bliższych i dalszych, ludzi sławnych, a wreszcie na ogół mężczyzn, wypracowując
uniwersalną zasadę, że każdy z nich jest świnią. Poczułyśmy się obie lepiej i
mogłyśmy przejść do spraw mniejszej wagi. Standardowo przegadałyśmy pół nocy,
choć co chwilę zapewniałyśmy się wzajemnie, że już idziemy spać. W takich
chwilach jak ta dziękowałam losowi, że postawił nas na swojej drodze i pozwolił
nam się zaprzyjaźnić. Nie mam pojęcia, co zrobiłybyśmy bez siebie, i byłam
pewna, że podzielałyśmy te uczucia.
Szkoda tylko, że nie wszystkie przyjaźnie, jakie dotąd
zawarłam, okazały się być na całe życie.
Ignise, mam ochotę powiedzieć Ci tylko jedno: GENIALNE! Ten rozdział był naprawdę genialny i no cóż... warto było nawet tak długo na niego czekać ;) Był genialny chyba w każdym szczególe, poczynając od fragmentu przeszłości Hermiony, krępującej atmosfery, która pojawiła się między bohaterami, przez miłego Malfoya, przewrażliwioną Hermionę i jej trochę przesadzoną reakcję na zachowanie Dracona, spowodowaną skumulowanym przez lata żalem, aż po bardziej szczerą wymianę zdań po alkoholu. Cudownie! Naprawdę jesteś genialna i szczerze Ci tego zazdroszczę, ale tylko pozytywnie :) Ok, już przestaję Ci tak słodzić :p
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie tylko czy Twoja Hermiona nie miała swojego epizodu z Ronem? Póki co nie pojawiło się nic sprzecznego z kanonem, wygląda to jak wiarygodna wersja przyszłości po Insygniach Śmierci (pomijając epilog oczywiście). Pewnie dowiemy się z czasem :p
Pozdrawiam i czekam na next :)
Dziękuję :)
UsuńSzczerze mówiąc jestem zdziwiona, że aż tak pozytywnie odebrałaś ten rozdział, sama miałam co do niego mieszane uczucia i wydawał mi się jednym z najsłabszych. Może po prostu za dużo nad nim dumałam i marudziłam i to dlatego?
Owszem, Hermiona miała swój „epizod” z Ronem. Chyba nie ma sensu robić z tego tajemnicy, skoro idea ich związku raczej nie zrobi na nikim wrażenia. Bardziej fascynujące jest to, dlaczego już z nim nie jest, a tutaj to będę na razie milczeć jak grób ;)
Pozdrawiam serdecznie :*
Słuchaj... przecież wiadomo, że to inaczej z Twojej perspektywy wygląda. Być może miałaś inny, lepszy zamysł, albo wyglądało to lepiej w Twojej głowie, a potem bohaterowie poprowadzili Cię w inną stronę. Autor widzi też przecież inne możliwe ścieżki, rozwinięcia i na nim spoczywa trudne zadanie dokonania wyboru, które wybrać. Ale czytelnicy nie wiedzą jaki był zamysł i osobiście uważam, że wyszło bardzo dobrze :) Co nie wyklucza, że istniało w Twojej głowie coś jeszcze lepszego. Ale chyba już za dużo tutaj filozofuję, co? :p
UsuńTo fajnie, że ten epizod był, ponieważ lubię "kononiczne" opowiadanie (jeśli tak to w ogóle można nazwać, pozdrawiam radosne słowotwórstwo xD). To czekam z niecierpliwością, żeby dowiedzieć się co się tam wydarzyło...
W końcu! Ostatnio cały czas zaglądałam, czy wstawiłaś już rozdział. Co ja mogę powiedzieć? Nie będę bardzo wylewna, bo padam na twarz, więc napisze prosto i na temat: super napisane, wszystko rozwija się całkiem powoli, relacja Hermiony i Draco bardzo naturalna i fajnie ewoluuje, początek mnie bardzo zaintrygował i czekam aż pociągniesz to dalej - to taka wielka tajemnica, na która czekam z zapartym tchem. Co tam się wydarzyło, hmm?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dadzą Ci troche odetchnąć na uczelni i teraz rozdział wstawisz troszkę wcześniej - będę czekać z niecierpliwością :D. Buziak xx
Jestem zwolenniczką powolnego rozwijania się relacji. Mam nadzieję, że w tym przypadku nie przesadzę, a tak łatwo przekroczyć granicę!
UsuńOjej, teraz specjalnie dla Ciebie tak bardzo chciałabym już dodać kolejny rozdział, jedyna przeszkoda to taka, że jeszcze go nawet nie zaczęłam :( Ostatnio cierpię na zabieganie, rozkojarzenie i skrajne lenistwo osobno a czasem i łącznie :D Mam plan w ten weekend przysiąść, ale nie wiem jeszcze, ile stron z tego wyniknie. Niestety czasy się zmieniły i odczuwam to dotkliwie – kiedyś pisałam co mi przyszło do głowy, a teraz zastanawiam się nad szczegółami godzinami, robię researche, upewniam się i… no cóż, stoję w miejscu. Starość nie radość :P
Buziaki :*
Twój blog bierze udział w konkursie na grupie: https://www.facebook.com/groups/1651946218370650/ Zapraszam do głosowania! :)
OdpowiedzUsuńPS. Niedobra jestem, wiem, bo nadal nie przeczytałam rozdziału, mimo że tak na niego czekałam. ;cc
Bardzo dobry rozdział.
OdpowiedzUsuńW końcu doczekałam się jakiś retrospekcji łączących historię znaną z książek z czasem ,,teraźniejszym" i podoba mi się :)
Cały rozdział super-przyjemny