Gdy wyszłam z pokoju, Malfoya już nie było, na co
wskazywał brak kurtki i unoszący się w powietrzu duszący zapach perfum.
Zmarszczyłam nos, bo nie przypadły mi do gustu. Były takie „zbyt męskie”, zbyt
ostre. Zdecydowanie wolałam łagodniejsze zapachy. Podeszłam do okna i rozsunęłam
je, wpuszczając powiew chłodnego powietrza, i dopiero wtedy mogłam odetchnąć.
Co mogłam robić sama przez trzy godziny w Nowym
Jorku? Siedzieć w hotelu i napawać się luksusami? A może wyjść na zewnątrz i
zwiedzić trochę miasto? Zdecydowanie ta druga opcja. Choć chłodnawe powietrze
nie zachęcało, to i tak na pewno poczuję się lepiej i pewniej na zewnątrz.
Jednak przed wyjściem musiałam zająć się jeszcze
jedną sprawą. Rozejrzałam się uważnie i zlokalizowałam telefon na półeczce przy
drzwiach. W kilku krokach pokonałam dzielącą mnie od niego odległość i
podniosłam bezprzewodową słuchawkę, po czym bez zastanowienia wbiłam znany mi
na pamięć numer.
- Halo? – Lucy odebrała po pierwszym sygnale.
- Dzień dobry, słonko – powiedziałam, uśmiechając
się szeroko, a ona pisnęła do słuchawki.
- Grangina! Buongiorno! Jak Nowy Jork?
Przysiadłam na kanapie, przygotowując się na
obstrzał jej pytań i równocześnie ciesząc się na jej entuzjazm.
- Dobrze. Więcej powiem ci po powrocie. – Niemal
widziałam, jak Lucy przewraca tymi swoimi szarozielonymi oczami.
- A ja tak niecierpliwie czekam na twój telefon! –
wykrzyknęła. – I wytłumacz mi się, dlaczego to trwało tak długo?
- Ledwo zameldowaliśmy się w hotelu – powiedziałam
szybko, chcąc ją udobruchać. – I Malfoy w końcu wyszedł, więc mogę z tobą na
spokojnie porozmawiać.
- Uważaj, może założył ci pluskwę – zaśmiała się
Lucy. – Nie wiesz, do czego jest zdolny, kiedy ci szefuje.
Prychnęłam, uznając taki pomysł za niedorzeczny.
- Bez przesady – zganiłam ją. – Jak na razie
zachowuje się w miarę przyzwoicie. I traktuje mnie w porządku, tak, wiem, że
chcesz o to spytać.
- Jak na razie! – powtórzyła za mną. Słyszałam w jej
głosie ożywienie. – Swoją drogą to takie ekscytujące, kiedyś byliście wrogami,
później ta cała szpitalna heca, a teraz, proszę, proszę, jest twoim szefem!
- Dla mnie to nie jest ekscytujące – wymamrotałam,
mnąc materiał spodni. – To jest niesamowita ironia losu.
Lucy nie odzywała się przez chwilę, a ja nie
wiedziałam, co mogłabym dodać, więc milczałyśmy, słuchając tylko swoich
oddechów.
- Nie jest najgorzej – powiedziała w końcu Lucy i
dodała radośniej: - Przynajmniej nieźle ci płaci. O ile nie wykiwa cię jak ten
psychol. Nie żebym coś sugerowała, tfu, tfu, tak mi się tylko powiedziało, w
zasadzie to…
- Spokojnie – przerwałam jej ze śmiechem. – Wiem, o
co ci chodzi. Wiesz, jest w porządku. Nie sądziłam, że będę w stanie się z nim
dogadać.
Naprawdę myślałam, że może być między nami gorzej.
Przez ostatnie godziny tyle razy powtarzałam sobie, że ta sytuacja jest w
porządku, iż przełożyło się to na moje opanowane zachowanie. Nie rwałam sobie
włosów z głowy, myśląc, jak to będzie. A Malfoy do tej pory nie zrobił nic, co
kazałoby mi jeszcze raz dokładnie przemyśleć naszą współpracę.
- W gruncie rzeczy to przystojny, młody mężczyzna,
dżentelmen wychwalany przez gazety, znana i szanowana osobistość – wyliczała
Lucy.
- Nie brzmi ci to trochę przereklamowanie? –
spytałam. – Bo mi owszem. Znałam go jako nastolatka i mogę poświadczyć, że nie
zawsze był taki, jak o nim mówią.
- Cóż, ludzie najwyraźniej się zmieniają…
Westchnęłam.
- A może po prostu dobrze się maskują.
Ta kwestia nie dawała mi spokoju. Co ja najlepszego
wyprawiałam? Dawałam mu szansę, choć nie powinnam. Odkładałam na bok swoje
uprzedzenia, mając nadzieję, że… W porządku, miał wobec mnie dług wdzięczności.
Gdybym tylko mogła zaufać, że to sprawi, że zawsze będzie się zachowywał w
przyzwoity sposób. Kim ja byłam, by spekulować na temat jego cech i zachowań?
Tak naprawdę go nie znałam. Mogłam jedynie spodziewać się po nim najgorszego.
Albo trochę odpuścić.
- Daj spokój, Hermiono – prychnęła Lucy. – Wiem, że
za nim nie przepadasz. Ale przeprowadziłyśmy już tę rozmowę. Uważam, że
powinnaś dać mu szansę, żeby się zrehabilitował. Możliwe, że ma ci bardzo dużo
do zaoferowania. Zaczynając od pieniędzy za zwiedzanie świata – jęknęła
tęsknie. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że marzy o udaniu się w podróż
życia: zatrzymanie się w każdym z krajów Europy, a w dalszej przyszłości może i
nawet poznanie sekretów innych kontynentów. Na sam początek nie pogardziłaby
Nowym Jorkiem.
- Wiem – odpowiedziałam od niechcenia. – I uwierz
mi, doceniam to. Po prostu jest mi trochę nieswojo z taką „bezinteresowną”
pomocą, zwłaszcza z jego strony. Musi się tu kryć jakiś haczyk.
- Tego jeszcze nie wiesz – zaprotestowała, po czym
szybko zmieniła temat. – Jakie macie plany na dzisiaj? Jutro? Pojutrze?
- Malfoy jest na jakimś spotkaniu, a ja przejdę się
do Central Parku. Kiedy wróci, pójdziemy na lunch, a później ponoć zabierze
mnie na zakupy. – Lucy zachichotała, ale nie dopuściłam jej do słowa. – Bo
wieczorem mamy się wybrać na jakiś bankiet.
- Cudownie! – wykrzyknęła. – Uwielbiam bankiety,
przyjęcia, uroczystości, dlaczego nie zaproponował tej pracy mnie?
- Bo jesteś zbyt kochana i cudowna – odparłam,
uśmiechając się. To prawda, Lucy była prawdziwym skarbem. – I nie zasługuje na
to, żeby mieć cię blisko siebie.
- Daj spokój, z taką kasą i wyglądem? Rzuciłabym się
na niego jak dzikie zwierzę. Serio. Marzę
o takiej możliwości.
- Ale ty jesteś powierzchowna!
- Zawsze.
Zaśmiałyśmy się obie, a ja poczułam, jakbym miała ją
tuż obok siebie, mogła chwycić za rękę i przegadać cały dzień i noc. Miałam
naprawdę wielkie szczęście, że los postawił ją na mojej drodze. Była w tej
chwili najlepszym, co miałam w swoim życiu. Znała mnie w moich najgorszych
chwilach i mogłam mieć pewność, że będzie mi towarzyszyć również w tych
lepszych.
- Dobra, Granger – powiedziała w końcu stanowczo. –
Idź podziwiać uroki Nowego Jorku, a ja w końcu się ogarnę. Zadzwoń do mnie, jak
tylko będziesz mogła – poprosiła. – Chociaż pewnie dopiero jutro. Ten bankiet i
w ogóle.
Była sobota, a to znaczyło, że Lucy wróciła z pracy
później, niż w ciągu tygodnia, zapewne już o świcie. Podejrzewałam, że niedawno
wstała.
- Zadzwonię – obiecałam. – Trzymaj się!
- Miłego zwiedzania!
Rozłączyłam się i siedziałam chwilę ze słuchawką w
ręku, zamyślona. Nie powinnam za dużo rozmyślać. Powinnam wstać i cieszyć się
chwilą. Obsesyjne rozważania na temat „dokąd zaprowadzi mnie ta sytuacja” to
nienajlepszy pomysł, zwłaszcza jeśli odpowiedzi mogłyby mieć duży wpływ na moją
przyszłość.
Wstałam więc, odłożyłam słuchawkę na miejsce i
wróciłam do swojego pokoju po kilka niezbędnych rzeczy. Wychodząc na korytarz
nagle poczułam się bardzo dziwnie. Nie mogłam uwierzyć, że jestem właśnie w tym
miejscu, zamykając drzwi do bajeranckiego i zapewne absurdalnie drogiego
apartamentu, w starym, znoszonym płaszczu z dziurą w kieszeni i butami za
knuty. Nie pasowałam tutaj, a mimo to byłabym w stanie przyzwyczaić się do
takiego życia.
Wyszłam z hotelu odprowadzana serdecznymi uśmiechami
personelu i ruszyłam przed siebie, mając nadzieję na dotarcie w niedalekiej
przyszłości do Central Parku, a przy okazji pooglądanie kilku wystaw sklepowych
i drapaczy chmur. W uszach słyszałam zgiełk dużego miasta – pisk opon,
warczenie silników, pęd, pokrzykiwania. Wszystkim bardzo się spieszyło. Tylko
nie mi. Kilkakrotnie zostałam potrącona przez spóźnionego przechodnia łokciem i
prawie wpadłam pod rozpędzoną taksówkę, ale ostatecznie udało mi się dotrzeć do
celu.
Bezchmurne niebo i piękne słońce zachęciły mnie do
dłuższego spaceru, zanim ostatecznie usiadłam na ławce i otworzyłam czarną
teczkę. Gdyby nie mój dobry refleks, stos papierzysk wysypałby się z niej na
ziemię. Zaklęłam bardzo nieładnie pod adresem Malfoya i ostrożnie wydobyłam
papiery na światło dzienne.
To by było na tyle w temacie zanurzenia się w
powieści w pięknym miejscu. Zanim zapoznam się dokładnie z tymi papierzyskami,
minie mnóstwo czasu! Przejrzałam je pobieżnie, odnajdując sporo tabel i
wykresów. Westchnęłam. Okej, chyba czas się wziąć porządnie do pracy.
Świat zestawień, analiz i raportów wciągnął mnie na
tyle, że przestałam zauważać spacerujących z przyjemnością ludzi. Po
kilkudziesięciu stronach wiedziałam już mniej więcej, jak funkcjonuje dział
Malfoya, wiedziałam też, że ostatnimi czasy zyski firmy zmniejszyły się o kilka
procent. Pojawiły się naciski kierownictwa na dział marketingu, by zwiększyć
sprzedaż produktów oraz prowadzić skuteczniejsze kampanie reklamowe. Byli też w
trakcie wprowadzania na rynek nowego produktu. Malfoy miał pełne ręce roboty i
– nie kłamał – burdel w papierach. A to tylko część. Już bałam się, co zastanę
na swoim nowym stanowisku w firmie. Poprzednia asystentka to jakaś porażka,
nawet ja, mając niewielkie doświadczenie w tej branży, potrafiłam to stwierdzić
na pierwszy rzut oka.
Czas bardzo szybko zleciał i nim się obejrzałam,
musiałam wracać do hotelu. Wsunęłam z powrotem papiery do teczki i podniosłam
się z ławki. W głowie trochę mi huczało od spraw marketingowych, budżetowych i
wielu innych, o których nie za bardzo miałam pojęcie. Czułam się trochę
zagubiona w tym wszystkim i, szczerze mówiąc, miałam ochotę po prostu pójść do
Malfoya, oddać mu tę teczkę, podziękować serdecznie za propozycję pracy i
zniknąć z jego życia. Ale wtedy nie mogłabym nazywać się Hermiona Granger.
* * *
- Będziesz zajmować się moim kalendarzem, zapisywać
mi wizyty, spotkania, wyjazdy i całą resztę. – Siedziałam wyprostowana na
skórzanej kanapie, przyciskając do piersi teczkę, a Malfoy chodził po salonie,
wyliczając na palcach. – Odbiór telefonów, organizacja spraw biurowych,
tworzenie zestawień i raportów, przygotowywanie materiałów na spotkania…
- Potrzebuję szkolenia – przerwałam mu. Nie mogłam
uwierzyć, że te słowa wyszły z moich ust, ale to już się stało. Przyznałam się,
że czegoś nie wiem.
- Jasne, nie martwię się tym – rzucił Malfoy,
gestykulując nonszalancko.
- Mówię serio. – Skupił w końcu na mnie uwagę, a ja
wzięłam głęboki wdech. – Wiem, że może ci się wydawać, iż ta praca jest łatwa,
w końcu jesteś dyrektorem. Ale wziąłeś osobę praktycznie z ulicy, a ja nie
potrafię z dnia na dzień nauczyć się wszystkiego o…
Uniósł dłoń, by powstrzymać potok słów wydobywający
się z moich ust. Jego oczy błyszczały dziwnie.
- Powtórz to.
Nie zrozumiałam, co ma na myśli.
- Powtórz tę część o tym, że czegoś nie potrafisz.
Wywróciłam oczami. Teczkę, którą przyciskałam do
klatki piersiowej, opuściłam na kolana i zastukałam w nią palcem wskazującym.
Policzki delikatnie mnie piekły na samą myśl o tym, że tak bardzo odkryłam się
przed osobą, której w ogóle nie ufam.
- Tego jest naprawdę dużo – odparłam wymijająco.
- I?
- I co?
Malfoy zatoczył dłonią kilka kółek, ponaglając mnie
do mówienia. Dlaczego musiał uczepić się tego jednego słowa? Wolałby, żebym
udawała, że wszystko potrafię, a później coś koncertowo schrzanię?
- Nie potrafię
– wydobyło się przez moje zaciśnięte zęby – tego wszystkiego.
- Dobrze się składa, bo jestem dyrektorem tego
działu i wiem, jak cię „tego wszystkiego”… – Nakreślił cudzysłów palcami w
powietrzu. - …nauczyć. Nie ma za co.
Oczywiście, że nie. Ugryzłam się w język.
Chodziło o to, że zaczęło zależeć mi na tej pracy.
Nie na towarzystwie Malfoya, ale na byciu czyjąś asystentką – tak, wiem, że to
dziwne. Rola drugoplanowa nie wydawała mi się czymś złym. Wiedziałam, że w
wielu sprawach będzie ode mnie uzależniony i podobała mi się wizja dbania o
każdy, nawet najdrobniejszy szczegół papierkowej roboty, życia działu czy
kalendarza szefa. To masa roboty i mnóstwo satysfakcji.
- Jeszcze jakieś pytania? – Malfoy popatrzył na
mnie, ale szybko przeniósł wzrok na swój zegarek. Nie miałam na tę chwilę
pytań, ale byłoby miło, gdyby chociaż udał, że na jakiekolwiek czeka. – Nie ma
czasu do stracenia. Bierz to, co potrzebujesz, i idziemy.
Nie miałam pojęcia, kiedy zrobił się z niego taki
zasadniczy sztywniak. Ja wciąż widziałam w nim tego chłopca, który popłakał
się, gdy został zamieniony we fretkę. Co, swoją drogą, było okrutne, i chyba
pierwszy raz w życiu zrobiło mi się go wtedy żal. Nieważne.
Gdy wychodziliśmy z hotelu, głośno zaburczało mi w
brzuchu, więc Malfoy pokręcił z niedowierzaniem głową i zaprosił mnie na lunch.
Wróć, wcale nie zaprosił mnie na lunch. Oświadczył mi, to byłoby bardziej
odpowiednie słowo. Niedługo później dłubałam widelcem w sałatce cezar, starając
się nie pożreć jej w ciągu minuty, tak bardzo mi smakowała. A może ten dzień
sprawił, że byłam tak niesamowicie głodna. Czułam się, jakbym nie spała już od
wielu, wielu godzin… chociaż to prawda. Dla mojego organizmu było pięć godzin
później, niż w Nowym Jorku. Nie miałam pojęcia, jak utrzymam się na nogach na
wieczornym bankiecie.
Malfoy pochłaniał sałatkę z krewetkami, przeglądając
jakieś dokumenty, które przyniósł z porannego spotkania z inwestorami.
- Co tam masz? – spytałam, nie mogąc już znieść
milczenia. Podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.
- Listę osób, które muszę przekonać do
zainwestowania w naszą najnowszą technologię. – Przesunął papiery tak, żebym
też je widziała, a później wskazał kilka nazwisk palcem. – Zależy nam
szczególnie na pozyskaniu tych osób. Trzeba się koło nich zakręcić na
dzisiejszym bankiecie. Nie są do końca przekonani, a współpraca z nimi byłaby
bardzo zyskowna.
- Co rozumiesz przez „zakręcić się koło nich”? –
spytałam. Czy chodziło o jakieś przemyślne gierki?
- No wiesz, porozmawiać z nimi, olśnić wrodzonym
wdziękiem, zdobyć sympatię… Do części męskiej potrzebuję twojej pomocy.
Znajdziemy ci jakąś seksowną kieckę.
Wzdrygnęłam się na słowo „seksowna”.
- Chyba sobie żartujesz.
Uśmiechnął się krzywo, unosząc jeden kącik ust.
- Tak, Granger. Założymy ci najbardziej zgrzebną
spódnicę do ziemi, jaką uda ci się znaleźć. Będziesz odstraszać wszystkich na
swojej drodze.
Byłam oburzona tym, że potraktował mnie jako swój
rekwizyt.
- Wydawało mi się, że mam być twoją asystentką – powiedziałam z naciskiem. –
Do świecenia nogami i biustem polecam opłacić kogoś innego.
Jak w ogóle śmiał potraktować mnie tak przedmiotowo?
Czy to po to byłam mu potrzebna? Dlatego tak upierał się, żebym towarzyszyła mu
w wyjazdach? Nie wydawało mi się, żeby coś takiego wchodziło w zakres
obowiązków asystentki. A on tylko się uśmiechał.
- Wyluzuj, Granger – rzucił swobodnie. – Tylko cię
sprawdzam.
- Sprawdzasz? – powtórzyłam, nadal naburmuszona. Chyba
nie zrozumiałam tego dowcipu, a poza tym wcale nie był śmieszny.
- Jedz – uciął temat Malfoy, kiwając głową w stronę
mojej sałatki. Jak zauważyłam, jego już prawie w całości zniknęła z talerza.
Nadziałam kawałek kurczaka na widelec, ale nie uniosłam go do ust.
- Malfoy? – Coś nagle przyszło mi do głowy. – Co ja
będę robić na tym bankiecie? Przecież nikogo tam nie znam.
Westchnął ciężko.
- Znasz mnie. Jejku, Granger, czy ty musisz mieć
tysiące problemów? Jedz.
Nie mogłam powstrzymać delikatnego uśmiechu, który wpełzł
niepostrzeżenie na moje usta.
* * *
- Hej, Granger?
Spojrzałam z ukosa na Malfoya, który wysiadł za mną
z samochodu. Wyglądał jak milion dolarów – grafitowo-szary, szyty na miarę
garnitur, lśniące buty, drogi zegarek, gładkie policzki i te przytłaczające
perfumy. Nawet przygładził trochę włosy, a przecież przestał przylizywać je na
szóstym roku.
- Tak? – spytałam.
- Wyglądasz dobrze. – Wydawał się być tym faktem
zdziwiony. Parsknęłam, uniosłam wyżej głowę i utkwiłam wzrok przed sobą. Jasne,
że wyglądam dobrze. Wydałam na suknię więcej, niż na ubrania w ciągu ostatniego
roku. A wszystko to z firmowych pieniędzy.
Kategorycznie sprzeciwiłam się, gdy Malfoy chciał
towarzyszyć mi przy wyborze sukienki. To byłoby naprawdę dziwne. Może i nie
uczestniczyłam wcześniej w takiego rodzaju bankiecie, ale co to za filozofia,
żeby kupić ładną kieckę? Nawet nie musiałam się ograniczać do najtańszej
propozycji w sklepie, choć, oczywiście, nie zawiesiłam nawet wzroku na
najdroższych kreacjach.
- To był komplement – pospieszył z wyjaśnieniami,
zrównując ze mną krok, ale nie doczekał się odpowiedzi. Oczywiście wiedziałam,
że to komplement. – Mogę prosić?
Kątem oka zauważyłam, że odchylił zgiętą w łokciu
rękę, proponując mi ramię do uchwycenia. Zawahałam się przez chwilę. Hermiono, nie bądź niemądra,
powiedziałam do siebie w myślach. Instynkt samozachowawczy chciał mnie
powstrzymać, ale kazałam mu się wypchać i wsunęłam dłoń w zgięcie łokcia
Malfoya.
Weszliśmy po szerokich, imponujących schodach,
zwieńczonych kolumienkami, do dużych i zapewne ciężkich, bogato zdobionych
drzwi. Malfoy pokazał zaproszenie wysokiemu mężczyźnie o mocno rozrośniętych
ramionach, a ten wpuścił nas do środka.
Było… oszałamiająco. Kwartet smyczkowy grał
przyjemną dla ucha melodię. Środek sali, nad którym zwisały kryształowe
żyrandole, był pusty, czekając na przyjęcie tańczących par. Pod jedną ze ścian
ustawiono okrągłe stoliki – mnóstwo stolików, przy których kręcili się już
ludzie. Gdy przechodziliśmy pod żyrandolami, nie mogłam się powstrzymać przed
spojrzeniem w górę. Były ogromne i piękne. Na ścianach wisiało mnóstwo wysokich
obrazów, przedstawiających różne osobistości, których nie znałam. Natychmiast
zapragnęłam zapytać o nie wszystkie i już nawet otworzyłam usta, ale szybkie
spojrzenie na Malfoya kazało mi je zamknąć. Nie wydawało mi się, żeby potrafił
zaspokoić mój głód wiedzy.
Mój wzrok padł na nasze ręce i nagle poczułam się
bardzo dziwnie, zupełnie jakby to wszystko było snem. Trzymanie go pod ramię
nie było aż tak niekomfortowe, jak mi się wydawało, ale w pewien sposób
nierealne. Ciekawe, co powiedzieliby na to Harry i Ron… Wzdrygnęłam się na
wspomnienie żywiołowej reakcji Rona, gdy przyszłam na szkolny bal w
towarzystwie Wiktora Kruma. Czy to możliwe, żeby na Malfoya zareagował jeszcze
gorzej? Przez krótką chwilę poczułam wstyd, że tak nisko upadłam, ale później
przypomniałam sobie, że zdanie Rona już mnie nie obchodzi.
Usiedliśmy przy jednym z ośmioosobowych stolików, na
którym znaleźliśmy plakietki z naszymi nazwiskami. Szybko przebiegłam wzrokiem
po nazwiskach pozostałych, którzy jeszcze nie dotarli na miejsce, ale nic mi
one nie mówiły.
- Nie denerwuj się – dobiegł mnie opanowany głos
Malfoya. Rzuciłam mu spojrzenie spod przymrużonych oczu.
- Nie denerwuję się – zaprotestowałam, na co pokiwał
energicznie głową.
- Jasne.
Ciekawe od kiedy z niego taki dobry obserwator.
Oczywiście, że się stresowałam, ale zdenerwowało mnie wytknięcie mi tego,
zwłaszcza przez niego. Musiałam się odgryźć.
- Ciekawe, czy nie wezmą mnie za twoją żonę.
Wzruszył niedbale ramionami.
- Nazywasz się Granger – odparł.
- No i? – Że niby ktoś, kto usłyszy moje nazwisko, z
miejsca zaklasyfikuje mnie jako kogoś, kto nie należy do tego świata?
- Nie sądzisz, że gdybyś była moją żoną, nazywałabyś
się Malfoy?
Prychnęłam. Czyli nie chodziło mu o to, że jestem
gorsza.
- A kto chciałby nazywać się Malfoy?
- No cóż… - Nachylił się do mnie poufale - …sądzę,
że moja żona.
Chwilę zajęło mi zrozumienie, że on sobie ze mnie
żartuje. Zachowywał poważną minę i miałam problem z odróżnieniem u niego powagi
i dowcipu, ale zauważyłam ten charakterystycznie uniesiony kącik ust. Mnie to
jakoś nie śmieszyło.
- Jesteś dzisiaj bardzo złośliwy – zauważyłam. Nigdy
dotąd nie zwróciłam uwagi na to, jak niezwykły odcień mają jego tęczówki. Raz
szare, zimne jak lód, a czasem błękitne jak czyste niebo. Teraz błyskały w nich
psotne iskierki.
- Nie byłem złośliwy, mówiąc, że dobrze wyglądasz.
- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
Zwłaszcza, że mówi to ktoś, z kogo strony usłyszałam
już dość drwin i docinków, by stworzyć z nich słownik. I znów uderzyło mnie to
dziwne uczucie nierealności. My, Granger i Malfoy, siedzieliśmy przy jednym
stole i prowadziliśmy coś, co można by nazwać rozmową. On, wielki dziedzic
czystej krwi rodu, i ja, pospolita szlama.
Stop. Dlaczego sama siebie upokarzałam, myśląc w
taki sposób? Urodziłam się mugolaczką i nie miałam na to wpływu. Nie sprawiało
to, że byłam gorsza od czarodzieja o nawet najdłuższym i najszlachetniejszym,
magicznym rodowodzie. Hermiono, gdzie twoja pewność siebie?
Poprawiłam materiał prostej, beżowej sukienki,
marszczącej się na kolanach. Była zwężana w talii i przylegająca tam, gdzie
trzeba, ale bez przesady. Żeby nie kusić losu wybrałam taką, która sięgała mi
do kolan, a równocześnie zakrywała biust dekoltem w karo. Włosy spięłam w
gładki kok, wypuściłam tylko kilka kosmyków przy twarzy. Profesjonalnie, ale
bez przesady. I oczywiście buty. Również ufundowane z firmowego budżetu.
Kupiłam klasyczne, czarne szpilki, które będą pasować do każdej innej kreacji,
jaką ubiorę. Malfoy skomentował, że powinnam chodzić w takich na co dzień, na
co prychnęłam. Nie ma szans, żebym codziennie wykrzywiała sobie nogi i
obciążała kręgosłup dla jego przyjemności, już nie wspominając o bolesnych
odciskach i otarciach na moich stopach. Więc tak, wyglądałam dobrze, i tak, nie
zamierzałam zbyt często sobie na to pozwalać. To niezdrowe. A zdanie Malfoya
miałam gdzieś.
Popatrzyłam na niego z nagłą myślą, o czym my, do
stu hipogryfów, będziemy rozmawiać? Przy naszym stoliku panowała przerażająca
cisza. Szukałam w głowie jakiegoś tematu, który mogłabym poruszyć,
czegokolwiek, ale nie wpadłam na żaden pomysł. Jedyna myśl, która nie chciała
się ode mnie odczepić, to to, że Malfoy bardzo się zmienił, od kiedy ostatnio
mieliśmy ze sobą do czynienia. Dwudziestopięcioletni Malfoy był szerszy w
barkach, bardziej umięśniony, a rysy jego twarzy stały się ostrzejsze. W jego
oczach widziałam drapieżny błysk.
- O czym tak rozmyślasz? – spytał, a ja szybko
odwróciłam wzrok, przyłapana na przyglądaniu się mu. Jeszcze mógł dojść do
jakichś mylnych wniosków.
- O czym mam rozmawiać z tymi ludźmi? – wypaliłam,
machając ręką w stronę stolików. – Nie znam się na sprzęcie do quidditcha.
- Spokojnie – zapewnił łagodnie w powolnym tempie. –
Wszystkiego się nauczysz, na razie jesteś w tym nowa.
Wcale mnie to nie uspokoiło. Do naszego stolika
podeszły dwie roześmiane pary. Panowie mówili donośnymi głosami, wskazującymi
na to, że nie odmówili sobie procentów, panie szły pod rękę jak najlepsze
przyjaciółki, rozmawiając konspiracyjnie i chichocząc. Gdy przywitali się
wylewnie z Malfoyem, zrozumiałam, że doskonale go znają.
- Draco… - zapiała jedna z pań, przyglądając mi się
bez skrępowania. Puściła mu oczko. Wiedziałam, że tak będzie.
- To moja nowa asystentka – zreflektował się. –
Hermiona Granger. A to moi partnerzy biznesowi, Andrew Nowak z żoną Imogen,
oraz Michael i Mimoza Spencer.
Udało mi się nie parsknąć śmiechem na imię ostatniej
z pań. Uścisnęłam każdemu dłoń, wstając z miejsca i uśmiechając się z przymusem.
Usiedliśmy wszyscy na powrót przy stoliku. Nie byłam zachwycona naszymi
towarzyszami.
- A kiedy poznam twoją żonę, Draco? – spytała jedna
z pań, grubsza, o obfitym biuście, który wylewał się z przyciasnego dekoltu.
- Mimozo, moja droga – Draco jakby automatycznie
dopasował ton głosu do jej, przesadnie serdecznego. – Astoria niechętnie
towarzyszy mi w delegacjach. Zapraszam do Londynu, tam na pewno z chęcią do nas
dołączy.
- Ależ Draco – zawyła druga z pań, o wielkim koku na
czubku głowy, najeżonym mnóstwem migoczących ozdób. – Tak częste rozłąki źle
robią dla związku, wiem co mówię – tu popatrzyła wymownie na swojego wąsatego
męża. – I plotki, tak, to najgorsze, co może być – dodała z wszystkowiedzącą
miną.
Zauważyłam, że zerknęła na mnie przelotnie. „Hej, ja
tu jestem!”, miałam ochotę krzyknąć. Nie zrobiłam nic złego, a mimo wszystko
poczułam się jak przyłapana na gorącym uczynku. Rzuciłam Malfoyowi spojrzenie
pełne wyrzutu, ale go nie zauważył, wpatrywałam się więc w niego aż do momentu,
gdy spojrzał mi prosto w oczy i wydął lekko usta.
- Imogen, plotki to rozrywka dla znudzonych życiem
kobiet – odparł niby żartobliwie, ale uśmieszek, który pojawił się na jego
ustach, nie objął oczu. Jego wzrok mógł spopielić. – Nie ma potrzeby się nimi
przejmować.
Imogen lekko poczerwieniała.
- Ależ oczywiście – odparła szybko, jakby chciała
podkreślić, że ona osobiście nie zajmuje się tak niewdzięczną rozrywką. Chciała
wydusić z siebie coś jeszcze, ale przerwało jej pojawienie się dwóch
brakujących przy naszym stoliku osób – nadętego biznesmana i jego młodej,
niepewnie uśmiechającej się żony, Charlesa i Alice Hollisów. Z miejsca
polubiłam tę szczupłą brunetkę, która zajęła miejsce tuż obok mnie.
Wymieniłyśmy porozumiewawcze uśmiechy i odetchnęłam z ulgą. Ona też myślała o
towarzyszących nam paniach to, co ja.
- Jak długo pracujesz dla Draco? – spytała, kiedy
pozostali zajęli się głośną rozmową na temat ludzi, których nazwiska nic mi nie
mówiły. Miała brązowe oczy o kształcie migdała i niesamowicie długich rzęsach,
które budziły sympatię. Rysy jej twarzy były łagodne i na swój sposób
nienachalanie piękne.
- Dopiero zaczynam. Prawdę mówiąc jestem w tym
wszystkim trochę zagubiona – wskazałam podbródkiem w stronę stolików pełnych
gwarnie rozmawiających ludzi. Alice uśmiechnęła się, ukazując białe, idealnie
proste zęby.
- Kiedy poślubiłam Charlesa, też byłam zielona w
sprawach towarzyskich. To wszystko takie sztuczne, wymyślne, prawda?
Przytaknęłam ochoczo, szczęśliwa, że ktoś mnie
rozumie.
- Ale to nie wszystko – wtrąciłam. – O quidditchu
też za dużo nie wiem. Nawet nie za bardzo umiem latać na miotle.
Alice roześmiała się.
Musiałyśmy przerwać naszą rozmowę, ponieważ na
podwyższenie wyszedł organizator spotkania, by wygłosić przydługą mowę o
historii firmy, która obchodziła swoje dwudziestolecie. Następnie płynnie
przeszedł do rozważań, jak istotne są więzi międzyludzkie. Nawet ja wyłączyłam
się w trakcie, by nieco z opóźnieniem dołączyć się do końcowego toastu i
oklasków. Nie wypiłam całego kieliszka szampana, który został dyskretnie
postawiony przed każdym podczas przemówienia, a jedynie umoczyłam usta. Szampan
był pyszny, ale nie chciałam pić na pusty żołądek. Alkohol zawsze trochę za
szybko uderzał mi do głowy.
Po chwili do sali wkroczył zastęp kelnerów, lewitujących
przed sobą talerze z przystawkami. Jedzenie rozstawione błyskawicznie przy
naszym stoliku wyglądało i pachniało fantastycznie. Kucharze zadbali o każdy,
najmniejszy detal wizualny potraw, które przyozdobione zostały z finezją,
bogato, ale bez przesady.
Miałam drobny problem z wyborem odpowiednich
sztućców, ale przyjrzałam się uważnie ludziom przy moim stoliku, i postanowiłam
ich naśladować. Spróbowałam po trochu wszystkiego z wielkiego talerza owoców
morza. Większość nie przypadła mi do gustu, ale kto wie, kiedy znów będę miała
okazję skosztować czegoś tak dobrego gatunkowo i tak dobrze przyrządzonego?
Rozmrażane krewetki z przepisu mojej mamy nie umywały się do tego.
Panie Imogen i Mimoza korzystały z uprzejmości
kelnera, który wciąż dolewał im wina. Przestałam liczyć, ile już wypiły.
Wszyscy panowie pogrążeni byli w rozmowie; dochodziły do mnie słowa takie jak „inwestować”,
„rynek”, „marża”, „współpraca”, toteż nie zwracałam na nich większej uwagi.
Widocznie Malfoy przystąpił do zacieśniania więzi z biznesmenami. Rozglądałam
się po sali i coś mi się nie zgadzało. Było zdecydowanie zbyt dużo stolików.
- Bankiet miał być stuosobowy? – spytałam Alice,
która bardzo powoli smakowała jakąś wymyślną zupę.
- Tak – odparła, odkładając łyżkę. – Plus osoby
towarzyszące.
Malfoy jakoś zapomniał tego dodać.
- A do której trwają takie bankiety? – drążyłam.
- To zależy. Bardzo często na koniec zostają ci,
którzy zbyt dobrze się bawią. Obsługa wsadza ich po kolei do taksówek, chyba że
ktoś ma własnego kierowcę. Nie żeby nie stawiali oporu.
Uśmiechnęłam się blado. Miałam nadzieję, że Malfoy
nie okaże się być jednym z nich.
- A takie dystyngowane towarzystwo – westchnęłam,
tocząc wzrokiem po sali.
- Prawda? Ale spokojnie, Draco zwykle wychodzi koło
północy – dodała, jakby czytając mi w myślach. Może miałam przerażenie wypisane
na twarzy.
Północ to i tak trochę za długo jak dla mnie. Przez
zmianę strefy czasowej to będzie tak, jakbyśmy wychodzili o piątej rano. Nie
wiedziałam, jak uda mi się nie zasnąć. Już powieki trochę za bardzo mi opadały.
Po przystawkach na stół wjechały dania główne.
Pogrążyłam się w rozmowie z Alice, która postanowiła przybliżyć mi świat
quidditcha. Opowiedziała wszystko, co sama wiedziała na temat mioteł,
akcesoriów, trendów i modeli. Skubałam powoli przepysznego łososia, chłonąc
każde jej słowo.
Na parkiecie zaczęły się zbierać pierwsze tańczące
pary, przykuwając mój wzrok. Suknie wirowały wokół ich właścicielek,
wykonujących różne skomplikowane obroty. Nie byłam zbyt dobrą tancerką. Nie
żebym nie miała poczucia rytmu, po prostu w tańcu zawsze czułam się skrępowana,
dlatego nawet nie myślałam o tym, by do nich dołączyć. A przynajmniej nie
przeszło mi to przez głowę, póki nie usłyszałam miękkiego „zatańczymy?” ze
strony Malfoya. Popatrzyłam na niego, zaskoczona.
- Ja… ty… w sensie…
- Tak, my.
Czekałam, aż zaśmieje mi się w twarz, rzucając jakiś
kąśliwy komentarz, ale gdy tak patrzyłam na niego, a wyczekująca mina nie
znikała, zrozumiałam, że pytał poważnie.
Ja i on, trzymając się za ręce, tańcząc razem… Wróć!
Ja tańcząca z kimkolwiek na tak eleganckim przyjęciu. Już to widzę!
- Ale ja nie umiem – wymamrotałam, choć moje ciało uznało,
że to bardzo dobry pomysł, i bez konsultacji z umysłem już podnosiło się z
krzesła. Zupełnie jakby Malfoy rzucił na mnie jakiś czar.
- Oj, Granger. – Ujął moją dłoń i zaczął prowadzić
mnie na parkiet. – Ważne, że ja umiem.
Wykrzywiłam się do niego.
- Nie rób tak, bo ci tak zostanie – sarknął.
Zmrużyłam oczy, ale nic nie powiedziałam. Nogi same prowadziły mnie na środek
sali, a umysł nie potrafił przetworzyć informacji, że zatańczę z Malfoyem.
Nawet kiedy przystanęliśmy wśród tłumu tańczących, a jego ręka oplotła moją
talię. Zaczęliśmy poruszać się powoli w rytm muzyki. Bacznie obserwowałam ruchy
nóg mojego partnera i starałam się przewidzieć następne.
- Wyluzuj – powiedział. Zadarłam głowę, by spojrzeć
mu w oczy. Trochę dziwnie było mi patrzeć w nie z tak bliska.
- Przecież jestem wyluzowana – odparłam wojowniczo,
na co parsknął krótko śmiechem.
- Wiesz co, Granger? To ja nie chciałbym cię widzieć
spiętej.
Pomyliłam się i nadepnęłam mu niechcąco na stopę. Może
i na to zasłużył, choć przysięgam, nie miałam takich intencji. Poczułam, że
czerwienię się ze zdenerwowania. Byłam w trakcie przygotowywania ciętej
riposty, kiedy Malfoy wskazał podbródkiem w stronę stolików.
- Dobry pomysł – pochwalił, już bez cienia kpiny.
Patrzyłam na niego, nie rozumiejąc, o co mu tym razem chodzi. – Charles Hollis
to jeden z przedsiębiorców, na których pozyskaniu najbardziej mi zależało.
Zdaje się, że wywarłaś dobre wrażenie na jego żonie.
- Ja nie… - zaprotestowałam, oburzona jego
insynuacjami. – Ja wcale nie miałam zamiaru… Jak możesz… - plątałam się, aż w
końcu dźgnęłam go palcem wskazującym w klatkę piersiową. – Jestem po prostu
miła!
Wzruszył ramionami, jakby moja przemowa nie zrobiła
na nim żadnego wrażenia. Albo jakby mi nie wierzył.
- Idę o zakład, że Alina właśnie mówi mężowi, jak
bardzo miła jesteś.
- Alice – poprawiłam go, urażona. Nie rozumiałam,
jak mógł traktować ludzi jak zwykłe pionki, środki do celu. Bardzo mi się to
nie podobało.
Gdy piosenka dobiegła końca, wyswobodziłam się z
ramion Malfoya i wróciłam do stolika. Kątem oka zauważyłam, że już znalazł
sobie inną partnerkę. I dobrze, przynajmniej w najbliższym czasie nie będę się
dusić jego zbyt mocnymi perfumami.
Uśmiechnęłam się do Alice, która odwdzięczyła się
tym samym. Też mi coś, rozmawiałam z nią tylko po to, żeby przekonać jej męża
do współpracy z Malfoyem? Przecież to nawet głupio brzmiało. Nie miałam wpływu
na to, co myśli o całej firmie jej mąż. Nawet go zresztą nie znałam.
- Przystojny ten twój szef. – Alice mrugnęła do
mnie, gdy usiadłam. – Tworzylibyście piękną parę.
- To mój szef! – zaprotestowałam. Romans z szefem to
ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek bym zrobiła. Poza tym to dupek. – I jest
żonaty – dodałam, zatrzymując dla siebie niechęć do jego osoby. Nie wypadało
źle mówić o pracodawcy.
- Draco jest żonaty? – Alice zrobiła wielkie oczy.
Wyglądała na autentycznie zdziwioną. Chyba rzeczywiście była nowa w towarzystwie.
– Od kiedy?
Zastanowiłam się, gdyż nie umiałam od razu
odpowiedzieć na to pytanie. Czy dwa lata temu, wtedy w szpitalu, był już
żonaty? Przed oczami stanęła mi duszna sala. Było wtedy tak gorąco… albo po
prostu to mi było gorąco. Mnóstwo krwi, krzyki, to ja krzyczałam najbardziej.
Zupełnie puściły mi nerwy.
Chyba wziął ślub niedługo później. Mgliście
przypomniałam sobie Astorię Greengrass, zwiniętą w kulkę na plastikowym krześle
w korytarzu, gdzie czuwała. Tak, to musiało być później. Nie była członkiem
rodziny.
- Nie wiem, jakieś dwa lata? – odpowiedziałam niepewnie.
– Może trochę krócej.
Przypomniałam sobie nieprzyjemne uczucie utraty
przytomności, gdy upadałam w nicość. Z trudem oderwałam się od tych wspomnień.
- Hm. – Alice nie miała pojęcia o tym, co działo się
w mojej głowie. – Nigdy o niej nie mówił.
- Ja też niewiele o niej wiem – ucięłam temat.
Przywołałam kelnera, który przechodził koło naszego stolika, i poprosiłam go o
napełnienie białym winem mojego kieliszka. Opróżniłam go zdecydowanie zbyt
szybko.
Obserwowałam spod zmrużonych powiek, jak Malfoy nie
może opędzić się od kobiet, chętnych, by z nim zatańczyć. Był dla nich
czarujący i uprzejmy. Leciały do niego jak muchy do lepu. Czy one wszystkie
oślepły?
Kiedy Malfoy wrócił w końcu do stolika, złość na
niego trochę mi przeszła pod wpływem rozmowy z uśmiechniętą Alice i jej mężem na
temat współczesnej medycyny, w którym akurat mogłam się wykazać. Wypiłam już
dwa kieliszki wina i zrobiło mi się bardzo przyjemnie. Nawet nie zwróciłam
większej uwagi na mojego partnera, który błyskawicznie pogrążył się w rozmowie
ze Spencerami. Państwo Nowak wywijali żywiołowo na parkiecie.
Byłam już
bardzo senna, toteż z chęcią przystałam na propozycję mocnej kawy,
złożoną przez kelnera. Sączyłam drogocenny napój, nie sięgając po pyszniące się
na stole słodkie i słone przekąski, choć wyglądały niezwykle apetycznie.
Właśnie wtedy Malfoy postanowił w końcu się do mnie odezwać.
- Jak się bawisz? – zapytał. Obdarzyłam go
spojrzeniem znad filiżanki.
- Dobrze – odparłam. – Nawiązałeś jakieś przydatne
kontakty?
- Och, mnóstwo. – Chyba się uśmiechnął. Nie mogłam
być tego pewna. Jego twarz dziwnie reagowała na próby uśmiechu, jakby nie robił
tego zbyt często. – Właściwie moglibyśmy już wrócić do hotelu, jeśli oczywiście
masz ochotę.
W tym momencie ktoś wdrapał się na podium i próbował
zwrócić na siebie uwagę tłumu. Jęknęłam w duchu na myśl o kolejnej przydługiej
przemowie, i skinęłam głową Malfoyowi. To odpowiedni moment, żeby się ulotnić.
Pożegnaliśmy się szybko z towarzyszami ze stolika i ruszyliśmy do wyjścia.
Podróż do hotelu minęła nam w milczeniu. Prawie nie
odzywaliśmy się też do siebie w drodze do apartamentu. Malfoy pozwolił mi zająć
łazienkę jako pierwszej, więc z radością zanurzyłam się w gorącej, odprężającej
kąpieli. Gdy dotarłam w końcu do łóżka, byłam tak zmęczona, że natychmiast
zasnęłam.
Świetny rozdział, chociaż nie ukrywam, miałam nadzieję, że już coś między nimi zaiskrzy (wiem, szybko, nienawiść i te sprawy), ale ja po prostu uwielbiam jak wszystko szybko się dzieje :D. Ten szpital i ta sprawa sprzed dwóch lat, widzę już, że to będzie ciekawy wątek, już nie mogę się doczekać, aż nam to przybliżysz. Astoria nie jest zazdrosna, że Draco tak jeździ sam na bankiety i to z ASYSTENTKĄ?! Ja bym na to nie poszła, nie ma takiej opcji :D. Pisz częściej (wiem, że przy pracy ciężko :/), bo ja tu czekam na każdy rozdział z zapartym tchem, stęskniłam się za Dramione. Czekaaaaam!
OdpowiedzUsuńBuziaki
Ty niepoprawna ty, iskrzenia się zachciewa, ciekawe co byś mówiła, gdybym przedstawiała wszystko z perspektywy Astorii! Wtedy Draco byłby zły, okropny, na stos, a tak to romanse w głowie :D
UsuńA tak sobie powolutku dawkuję ważne informacje, zobaczymy za ile rozdziałów wyśpiewam wszystko :)
Wciągam się. Bardzo możliwe, że następny rozdział będzie szybciej, niż ten. Buziaki i tak bardzo się cieszę, że wyczekujesz rozdziałów, loove! :*
Oj Igniś, Igniś... No i co ja mam Ci powiedzieć? To Twoje dawkowanie informacji i szczegółów zakrawa o tortury. Ty niedobra Ty...
OdpowiedzUsuńDobra wracając do rozdziału. Podoba mi się przyjaźń Lucy i Hermiony. Jest taka naturalna i co ważne zaczęła się w trudnych czasach co oznacza, że problemy jej nie zepsują. A przynajmniej taką mam nadzieję (pogroziłabym Ci paluszkiem, ale Ty tutaj jesteś autorką :P).
Draco jest taki zmienny, niby sarkastyczny, niby później komplementami sypie a na koniec jeszcze podejrzewa biedną Hermionę o jakieś nieczyste zagrywki. Przecież ona nawet nie pamiętała jak się ten "do pozyskania" mąż Alice nazywa! Chociaż to trochę dziwne, że nie pamiętała to w końcy Hermiona... Dobra jest Twoja, już się nie czepiam. No i jeszcze ten taniec... i to bez iskrzenia! Całe szczęście, bo ja w przeciwieństwie do koleżanki wyżej nie lubię jak coś za szybko się dzieje, ale też nie lubię rozwlekania ;)
Jeśli chodzi o Hemionę to rozumiem jej zagubienie nowym stanowiskiem i obowiązkami, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że ona nie znosiła quidditcha. Mogę jej wybaczyć w takim razie nie zapamiętanie nazwiska. Zaczyna mi się coraz bardziej podobać ta Hermiona.
Astoria znów tylko wspomniania, za to kilka razy, czekam na więcej bo mnie intryguje.
Zastanawiam się nad jednym. Dlaczego zdanie Rona już nie ma znaczenia dla Hermiony? Co się musiało stać dwa lata temu? I tak btw. to gdzie jest Harry?
Igniś weny życzę i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
LuLu
Hahah, Harry żyje i ma się dobrze, nie martw się o niego :D A jeśli jesteś baardzo zaniepokojona, to zapewniam, że Harry i Ron przewiną się przez opowiadanie i wszystko się wyjaśni.
UsuńMoja Hermiona nie jest do końca taka, jak ją wszyscy pamiętamy z książek. To też się wyjaśni. Jakie to frustrujące, że nie mogę tak sobie pogadać na temat tego opowiadania! Wszyscy bohaterowie są tacy pogubieni... No ale cóż, potrzeba czasu. Bo u mnie nie ma szans, żeby coś się działo za szybko ;)
Pozdrawiam serdecznie :)
To jest zaskakujące jak płynnie opisujesz akcję! Może rzeczywiście wybór narracji pierwszoosobowej był dobrym pomysłem (:
OdpowiedzUsuńZnowu odkrywam, że potrafisz naprawdę bardzo wciągnąć w historię i czekam teraz na kolejny rozdział!
Bankiet był opisany bardzo sprawnie i naturalnie - podobało mi się. Zastanawiam się jedynie nad wstawkami o Astorii i o tym jak długo już są po ślubie. Co się wtedy stało?
Liczę, że piątka pojawi się szybciej! ❤
Widzisz, trzeba mi zaufać w kwestii narracji :D
UsuńNienawidzę takich wstawek. Wkurza mnie, jak ktoś zaczyna o czymś pisać i chciałoby się pociągnąć za język, a tu figa. Na nieszczęście nie przeszkadza mi to w robieniu tego samego. Och, ja okropna. Ale przecież łaskawa jestem. Daję tak troszeczkę informacji ;)
Piątka się pisze, oczywiście jak zawsze zrobił się zator, nie wiem jakim cudem kiedyś potrafiłam napisać treściwy rozdział w tydzień... Starzeję się chyba :(
Ignise, mnie się nadal bardzo podoba. Co tu dużo pisać?
OdpowiedzUsuńZ jednej strony wyczekuje się tego momentu aż coś się między nimi zacznie dziać, bo każdy wyczuwa/wie, że w zasadzie do tego są przeznaczeni w tej historii. Z drugiej strony wiadomo, że to jeszcze znacznie za wcześniej i nic wydarzyć się nie może. Gdyby to była książka czytałabym szybko dalej, żeby wiedzieć co się wydarzy między bohaterami, a tak to cóż... pozostaje mi tylko czekać na następny rozdział i mieć nadzieję, że nadejdzie niedługo :p
Powiem, że mnie również interesuje ta Astoria. Liczę w sumie, że odegra istotną rolę w opowiadaniu skoro jest żoną Draco i nie mogę się doczekać aż akcja się rozkręci.
Pozdrawiam!
No niestety, taki jest minus blogów, że są pisane na bieżąco. A książka ładnie wydana, oprawiona, nic tylko czytać do samego końca! Żeby tak jeszcze pisać w miarę szybko... :(
UsuńIg, wchodzę na Twojego bloga coraz częściej, bo jak to kiedyś ujęłam, "już czas" :p więc: JUŻ CZAS! Czekamy ;)
UsuńWiem, wiem, że już ten czas. Robię co mogę, tylko mam ogromne problemy z koncentracją! Na razie jest dopiero połowa rozdziału :/
UsuńSpoko, Ig. Czekamy, czekamy :) koncentracji i weny w takim razie!
UsuńKochana Ignise,
OdpowiedzUsuńPowracam do świata blogspotu i nareszcie mogę zabrać się za Twoje Dramione. Mam nadzieję, że przypadnie mi do gustu, bo uwielbiam Twoją twórczość i szkoda by mi było opuścić jakikolwiek Twój tekst. :D
Rozdział I:
Ooooo, ale ciekawie! Draco ratuje Hermionę. Malfoy trzymający się za klejnoty, haha. Leżę! I jeszcze na dodatke troskliwy Malfoy. :o
Mhm, czyżby Draco miał swój udział w „upadku” Hermiony?
Rozdział II:
Dobra, Malfoy taki kulturalny i taki inny. Czy to ukryta kamera?
„Osobista posługaczka” hahaa, dobre!
Hermiona jest trochę takim dzieciakiem… Owszem, rozumiem jej sytuację życiową i jak najbardziej ją to usprawiedliwia, ale tak strasznie kojarzy mi się z moją siostrą, że masakra. A moja siostra to naprawdę trudny przypadek!
Naczytałam się tyle chłamów, gdzie z Malfoya straszna szuja (nawet z tego dorosłego), że jestem w przeogromnym szoku, czytając o takim Malfoyu, jakiego Ty przedstawiasz. Jesteś wspaniała! TYLKO CZEMU TO NIE JEST DRINNY? :(
Rozdział III:
Ach, i trochę Malfoya w Malfoyu „wylazło” przy Jill. :D Ach, przyznaję, że trochę pociąga mnie taka jego postawa. A w połączeniu z tym jego nowym byciem dżentelmenem… UUU.
O, Malfoy jest w związku! Robi się coraz ciekawiej!
Rozdział IV:
Moment, to Astoria jest jego żoną? Aaaaa, ale będzie jazda. Obstawiam jakieś romanse! Jejku, zawsze przy Twoich rozdziałach ekscytuję się jak małe dziecko.
O, szpital, krew i inne? Hermiona może studiowała, żeby zostać magomedykiem?
Czekam na rozdzdział piąty i idę polecić Twoje opowiadanie na fejsbukowych grupach. ^^
Pozdrawiam,
W.
[przeklęte-dusze]
Mój Malfoy to wyższy poziom ewolucji Malfoya :D
UsuńHermiona jest dzieciakiem? No wiesz? Bardzo to przykre, co piszesz :( To znaczy to jest też inna Hermiona. W ogóle namieszałam, co? Jakbym nie mogła trzymać się kanonu :D
Nie za dużo mogę powiedzieć, bo to dopiero początek, rozkręca się, wszystkiego dowiecie się dopiero później, nie mogę zabijać frajdy i tak dalej, ale baaaardzo bym chciała :) Także cierpliwości.
Dziękuję za wsparcie i cieszę się, że nie zniknęłaś! Bardzo mnie zasmuciło, że nie ukazują się u Ciebie nowe rozdziały. Mam na sobie chyba jakąś klątwę – jeśli zaczynam czytać opowiadanie i się wciągnę i jak jeszcze skomentuję to już kaplica! – nagle „zawieszam”, „nie mam już serca do tego opowiadania”, „sytuacja życiowa mi nie pozwala…”. Naprawdę bardzo się bałam, że znowu nabroiłam! :D Co przypomina mi, że nie skomentowałam Twojego rozdziału, bo śpieszyłam się do pracy, a później wyleciało mi zupełnie z głowy! Trzeba to naprawić.
Pozdrawiam serdecznie
Źyj ;(
OdpowiedzUsuńŻyyyyję :D
UsuńPotrzebuję tylko mocnego kopa w cztery litery :P
Kopię :d
OdpowiedzUsuńJa też kopię!
OdpowiedzUsuńTeż się kopnę, a co!
OdpowiedzUsuńWciągnęłam się i to bardzo. Krótki komentarz, ale wyraża wszystko !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam !
O! To kolejny dowód, że Hogwart wyrzuca w świat ludzi nie przygotowanych do życia :P Nie dość że brak tam geografii ( czarodzieje dużo podróżują i powinni mieć pojęcie gdzie co leży na mapie), właściwej matematyki... Jak bez podstaw czarodzieje po paru kursikach mięliby opanowywać taki marketing? Czrodzieje-mugolaki mają łatwiejszy start w życiu jednak :P
OdpowiedzUsuń,,Wróć, wcale nie zaprosił mnie na lunch. Oświadczył mi, to byłoby bardziej odpowiednie słowo. " Cytując Greya... Jakiż on apodyktyczny! :P
,,Nawet ja wyłączyłam się w trakcie, by nieco z opóźnieniem dołączyć się do końcowego toastu i oklasków. " Oh, ktoś nudniejszy od Umbridge? :D Żeby Hermiona się wyłączyła, potrzeba naprawdę wieeele.