Dwa lata później
Lekka mżawka osiadała na moich włosach, twarzy,
wczepiała się w ubranie. Nie była to żadna anomalia pogodowa w Londynie, a
wręcz codzienność w ostatnich miesiącach. Nie pamiętałam już daty ostatniego
słonecznego dnia. Wszystkie tygodnie, a nawet miesiące, powoli zlewały się w
jedno. Kursowałam między pracą i domem, wciąż brakowało mi pieniędzy. Musiałam
zapłacić za mieszkanie, bo inaczej właściciel mnie wywali. Musiałam też
zapłacić część moich długów. I musiałam coś jeść.
Kilka tygodni temu straciłam ostatnią stałą pracę.
Podobno nie spisywałam się na stanowisku, ale ja wiedziałam, o co tak naprawdę
chodzi. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał zatrudniać Hermiony Granger na
poważnych stanowiskach. Byli ludzie, którzy już się o to postarali. I nie
dziwiłam im się. To ja sama wszystko zawaliłam.
Wyciągnęłam z torebki parasol i rozłożyłam go nad
głową, ale natrętna mżawka nie dawała się zbyć byle kawałkiem materiału. Nadal
wczepiała się w każdy milimetr mojego ciała. Niemal czułam, jak mój zgrabnie upięty
kok zaczyna namakać. Mogłam spodziewać się w najbliższym czasie wysuwających
się z niego niesfornych loczków, dodatkowo zachęconych przez wilgoć do
nieznośnego kręcenia i puszenia się. Zresztą trudno, nie wybierałam się
przecież na pozowane zdjęcia do „Czarownicy”, ale do sprzątania rezydencji
wyjątkowo nadętego bufona.
Od pierwszego spojrzenia na niego wiedziałam już, że
mogą być z nim problemy, ale potrzebowałam pieniędzy dosłownie na wczoraj. A
nie mogłam znaleźć kolejnej stałej pracy. Dopóki sprzątałam wszystko dokładnie,
nie grzebałam w jego prywatnych rzeczach i ładnie wyglądałam, stosunki między
nami układały się poprawnie. Ja przychodziłam sprzątać dwa do trzech razy w
tygodniu, a on mi płacił.
Nigdy nie sądziłam, że stanę się jedną z tych,
którzy muszą niemal żebrać, by jakoś przeżyć. Byłam młoda, miałam plany,
ambicje, marzenia. Dorosłość brutalnie zdeptała kiełkujący we mnie entuzjazm,
zabijając to, co mogłam zaoferować. Straciłam wszystko – pracę, przyjaciół,
rodzinę. Zyskałam wielkie nic. Moim jedynym światełkiem była Lucy, która stała
się dla mnie jak siostra. Tylko ona mnie nie opuściła.
Dotarłam pod bramę rezydencji. Mierził mnie
przepych, przedmioty wystawione „na pokaz”, a tak naprawdę niepotrzebne,
obrzydzał mnie cały budynek, w którym spokojnie pomieściłoby się kilka rodzin,
a mieszkały dwie osoby. Jednak „szlama” nie miała tu nic do gadania.
Mimo obalenia rasistowskich rządów Voldemorta, świat
nie stał się oczekiwanym przez wszystkich „lepszym miejscem”. Szlamy pozostały
szlamami, mieszańcy mieszańcami, a czystokrwiści czystokrwistymi, choć
oficjalnie się o tym nie mówiło. Cała wojna, uznawana za wygraną, okazała się
być jednym wielkim oszustwem, po którym wmawiało się ludziom, że są
szczęśliwsi. Świat nie zmieni się sam z siebie. Potrzeba by charyzmatycznych,
silnych osobowości, które zaprowadziłyby porządek, wskazały właściwą drogę i
położyły kres wszelkiej dyskryminacji i nieprawości. Dziwnym trafem nie
wierzyłam, że coś takiego może się wydarzyć, nauczona już życiowym doświadczeniem,
że tego typu marzenia się nie spełniają. Całe to społeczeństwo było zepsute i
zakłamane, biedniejszymi rządzili bogatsi, wmawiając im, że mają jakikolwiek
wpływ na władzę i na swoje życie. Kartą przetargową były pieniądze, znajomości,
spryt, chytrość, przebiegłość, brak jakichkolwiek zasad czy moralności, oraz
jeszcze więcej pieniędzy. Ci, którzy ich nie posiadali – no cóż, mieli pecha.
Rozpoczęłam swoją pracę. Wyszorowałam wszystkie
okna, podłogi, pozbyłam się kurzu i brudu, wypolerowałam wszelkie przedmioty i
powierzchnie, a po dobrych kilku godzinach rezydencja lśniła czystością (choć
dzięki temu, że przychodziłam po kilka razy w tygodniu, niewiele było trzeba,
by doprowadzić ją do takiego stanu). Zadowolona z wykonanego zadania, stanęłam
w kuchni, rozglądając się dookoła. Byłam potwornie zmęczona, bo spędziłam na
nogach bardzo dużo czasu
- Czy to już koniec na dzisiaj? – usłyszałam głos
Martensa, właściciela rezydencji, komponujący się z jego dystyngowanymi
tupnięciami po linoleum.
- Tak jest, panie Martens – odpowiedziałam,
przywołując na twarz szeroki, sympatyczny uśmiech. Nie lubię cię. Naprawdę cię nie lubię, powtarzałam w myślach, kiedy
zbliżał się do mnie coraz bardziej.
- Doskonale, możesz już iść.
Zamiast po prostu wykonać jego polecenie, nadal
stałam w miejscu. Edmund Martens był czarodziejem czystej krwi, z dość
znaczącego w tych czasach rodu. Pamiętałam go z Hogwartu. Typowy Ślizgon,
usiłujący zjednać sobie wszystkich łapówkami. W piątej klasie cudem nie został
poturbowany przez McGonagall za próbę jej przekupienia – chciał koniecznie
dostać z transmutacji „Wybitny”, podczas gdy jego prace zasługiwały najwyżej na
„Zadowalający”. Był dwie klasy wyżej ode mnie. Wtedy uważałam, że jest żałosny.
Teraz to on górował nade mną.
Edmund był zadbanym, dobrze ubranym, eleganckim
mężczyzną, wystrojonym w niebotycznie drogi garnitur, o dopracowanej fryzurze i
skórze zaróżowionej i delikatnej jak u niemowlaka. Nie prezentował się
odrażająco, a wręcz piekielnie dobrze. Jednak moje głębokie obrzydzenie do ludzi
jego pokroju sprawiało, że w życiu nie spojrzałabym na niego przychylnie. Nigdy
nie spotkałam jego żony, Florencji, która rzadko kiedy bywała w rezydencji.
Wiedziałam tylko, że jest byłą modelką, której kariera skończyła się razem z
poważna kontuzją kolana, przez którą już nigdy więcej nie założy szpilek. Para
musiała być razem szczęśliwa, pławiąc się w luksusach i blasku fleszy. Wszyscy
wiedzieli też, że są nieprzyzwoicie bogaci.
- Mam do pana pewną prośbę – powiedziałam cicho,
wpatrując się w niego nadal z szerokim uśmiechem, od którego bolała mnie już
szczęka. – W tym tygodniu muszę zapłacić czynsz i…
- Chcesz pieniędzy – powiedział, uśmiechając się
obleśnie. Przytaknęłam, a wstrętny grymas pobłażliwego bogacza nie schodził z
jego twarzy. Powinnam dostać zapłatę w zeszłym tygodniu, ale wtedy zbył mnie
stwierdzeniem, że jeśli będę skłonna zaczekać jeszcze parę dni, zapłaci mi z
bonusem. Nie śpieszyło mu się do tego.
Martens podszedł bliżej do mnie i choć nie
wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać, stałam dalej w miejscu jak
wrośnięta. Jego twarz mimowolnie kojarzyła mi się z twarzą śmierciożercy –
sztuczna, bez emocji i odrzucająca.
- Dostaniesz swoją zapłatę – powiedział miękko,
unosząc dłoń do mojego policzka. Powstrzymałam dreszcz obrzydzenia, który
chciał obiec moje ciało, gdy dotknął skóry. – Uważam tylko, że takie sprzątanie
to jednak za mało, żeby sobie na nią zasłużyć. Wiesz, co mam na myśli…?
Moje serce kołatało coraz mocniej, oddychałam
nierównomiernie, a całe ciało ogarnął mdlący strach. W jego oczach widziałam wesołość.
Mi nie było do śmiechu.
- Przykro mi, ale nie przystanę na pana propozycję.
Proszę wypłacić mi zaległą kwotę, rezygnuję z pracy.
- Nie ma takiej opcji – odparł, jeszcze bardziej
przybliżając się do mnie. Próbowałam się cofnąć, ale napotkałam na swojej
drodze wysepkę kuchenną. – Powiedzmy, że będę szczodry… mogę nawet obiecać ci
dwukrotność twojej pensji. To chyba
nie jest zbyt niska cena za jeden szybki numerek?
- Nie zamierzam… Nie jestem… proszę… nie życzę
sobie… proszę mnie puścić! - zażądałam, gdy zaczął mnie obłapiać. Wyszarpnął z
mojej dłoni różdżkę, którą już chwytałam, by rzucić zaklęcie, i cisnął ją
gdzieś daleko. Potoczyła się po podłodze z pustym dźwiękiem, który napełnił
mnie rozpaczą. Szykowałam się, żeby zadać cios. Co wiedziałam o samoobronie?
Jak najefektywniej wybrnąć z tej sytuacji?
- No już się tak nie stawiaj, wiem, że tego chcesz.
Każda szlama o tym marzy, potraktuj to jako zaszczyt… Ładniutka jesteś…
Na te słowa oprócz strachu poczułam gwałtowny gniew.
Zaczęłam szamotać się w jego stalowym uścisku i szukać drogi ucieczki od jego
ciała, przyciskającego mnie do mebla. Próbowałam kopnąć go w czułe miejsce, ale
zablokował moje nogi tak, że nie mogłam nimi poruszyć, choć próbowałam wierzgać
we wszystkie strony.
- Proszę mnie puścić! – wykrzyknęłam po raz kolejny,
ale na nic się zdały moje błagania. Robiłam, co tylko mogłam: krzyczałam,
drapałam, kopałam, nawet naplułam mu w twarz. – Nie przespałabym się z tobą,
choćbyś był władcą świata, ty obrzydliwa świnio…
- Zamknij się, szlamo – warknął, uderzając mnie w
twarz. Pociemniało mi przed oczami, ale nie zaniechałam prób ucieczki. Wytarł
twarz rękawem. – Jeżeli nie chcesz polubownie, to wezmę cię siłą, dziwko! Ty
jesteś po to, żeby tobą pomiatać, a nie od stawiania warunków! Masz czelność mi
się sprzeciwiać?!
Zaczęłam krzyczeć bardzo głośno, szarpiąc się z
całej siły, próbując szczypać, drapać, gryźć i kopać. Przerażenie sprawiło, że
nie byłam świadoma tego, co robię, chciałam jedynie wydostać się z tego domu i
nigdy więcej nie wrócić, nawet jeśli przepadnie zapłata za moją ciężką pracę.
Martens, niezwykle silny jak na swój szczypiorowaty wygląd mężczyzna, wykręcił
moje ręce tak, że aż syknęłam z bólu, a później szarpnął moją koszulę, z której
poodpadały guziki. Próbowałam ugryźć go w usta, którymi gorączkowo wodził po
mojej twarzy. Uderzył mnie po raz kolejny, gdy zacisnęłam zęby na jego
policzku. Pchnął mnie na blat i próbował zerwać ze mnie koszulę, której guziki
poodlatywały z trzaskiem. Nie zdążył jednak dobrać się do reszty ubrania, bo
coś odrzuciło go do tyłu.
Ledwie przytomna ze strachu, osunęłam się z wysepki
i wylądowałam na podłodze, niezdolna do ustania o własnych nogach. Jeszcze nie
do końca byłam w stanie stwierdzić, czy to się dzieje naprawdę. Martens leżał
rozciągnięty na podłodze w dziwacznej pozycji, nieprzytomny, a w drzwiach
kuchni stał człowiek, którego nigdy więcej nie chciałam widzieć. Draco Malfoy.
Ubrany w podobny, drogi garnitur, wygładzony,
wydelikacony, z beznamiętną twarzą. Podszedł do mnie mimo moich głośnych
protestów. Mogłam się spodziewać tylko najgorszego. Wyciągnął rękę w moją
stronę, a ja kopnęłam go w przyrodzenie. Zawył z bólu.
- Idiotko! Próbuję ci pomóc!
Nie uwierzyłam w jego słowa. Zerwałam się z podłogi
i poprawiłam koszulę tak, żeby nie było widać ciała i stanika. Podbiegłam do
mojej różdżki, która wylądowała w odległym kącie, nie oglądając się na Malfoya,
który przykucnął i skulił się, trzymając za klejnoty. Dopiero po dłuższej
chwili zorientowałam się, że z mojej twarzy na bluzkę spływa ciepła, gęsta
ciecz o czerwonej barwie. Nie miałam teraz czasu, żeby się tym zajmować.
Rzuciłam się do wyjścia, ale poczułam, jak trafia we mnie zaklęcie i
nieruchomieję wpół kroku. Usłyszałam, że ktoś zbliża się do mnie, ale nie
mogłam odwrócić głowy. Przede mną stanął Malfoy. Miał załzawione oczy. To już koniec, pomyślałam. Wiedziałam,
że teraz zmiesza mnie z błotem, że odbierze mi wszelką godność. Psychiczny ból
sprawiało mi samo patrzenie na niego, a z powodu zaklęcia nie mogłam odwrócić
wzroku.
- Pomagam ci, okej? – powiedział spokojnie,
wykonując jak najmniej ruchów, jakby bał się, że może mnie przestraszyć. – Nie
bój się.
Wycelował we mnie różdżkę i poczułam, jak materiał
koszuli napina się, wracając do nienaruszonej postaci. Jeszcze jedno machnięcie
i zorientowałam się, że krew, która mnie zalała, krzepnie. Oderwał kawałek
swojej własnej koszuli, wycelował w niego strumień wody, a później przemył
delikatnie moją twarz.
- Czy masz zamiar krzyczeć, gdy cię uwolnię? –
usłyszałam, ale nie mogłam zareagować, wbijałam więc w niego wściekły wzrok,
mając nadzieję, że zrozumie, iż się nie poddam. Mimo wszystko jednak cofnął
zaklęcie. Runęłam w stronę podłogi, lecz podtrzymałam ciężar ciała na rękach.
Aż syknęłam z bólu w wykręconych nadgarstkach, ale udało mi się podnieść i
rzuciłam się przed siebie. Usłyszałam za sobą kroki i poczułam, jak silne
ramiona Malfoya obejmują mnie w talii, uniemożliwiając ucieczkę.
- Puść mnie! – krzyknęłam.
- Czy ty naprawdę nie możesz się uspokoić?
Obezwładniłem mojego przyjaciela, żeby cię przed nim ratować, a ty nadal nie
możesz uwierzyć w moje dobre intencje?
- Ładnych dobierasz sobie przyjaciół! – wrzasnęłam,
próbując się wyrwać, ale już czułam, że mi się to nie uda. Byłam wykończona
zarówno fizycznie, jak i psychicznie, a poziom adrenaliny w moich żyłach
gwałtownie zmalał.
- Spokojnie – wyszeptał Malfoy do mojego ucha. –
Oddychaj spokojnie. Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda. Musisz mi uwierzyć.
Przecież mam wobec ciebie dług.
- Niczego od ciebie nie chcę – powiedziałam już
spokojniej, przestając się wyrywać. Może to tylko taka gra, żeby osłabić
przeciwnika, ale w głębi duszy czułam, że mówi prawdę. Gdy gwałtowne emocje
opadły, zorientowałam się, że mam mokre policzki, i to tym razem z pewnością
nie od krwi.
- Chodźmy stąd – ponaglił mnie, popychając lekko do
przodu. – Odprowadzę cię do domu.
Przystałam na tę propozycję z wdzięcznością, choć
mdliło mnie na samą myśl, że jestem całkowicie spłukana. Obdarta z dumy,
honoru, godności, a na dodatek z pieniędzy. Malfoy poprowadził mnie,
podtrzymując w pionie, do wyjścia.
- Mój płaszcz i torebka! – zaprotestowałam, gdy już
chciał wyprowadzić mnie na zewnątrz. W przypływie jasności umysłu przywołałam
je zaklęciem. Malfoy pomógł mi założyć na siebie płaszcz. Upewniłam się, że w
mojej torebce jest parasol, ale tym razem nie użyłam go do osłony przed deszczem.
Było mi wszystko jedno czy zmoknę, czy też nie.
- Gdzie mieszkasz? – spytał Malfoy, gdy już
znaleźliśmy się poza obszarem rezydencji. Zbyt wykończona, by się sprzeciwiać,
podałam mu adres. Malfoy teleportował nas, łamiąc wszelkie zasady tajności,
miał jednak szczęście, że nie wylądowaliśmy wśród niczego niespodziewających
się mugoli, a w zacienionym zaułku, do którego nikt by nie próbował wejść.
Podtrzymał mnie, gdy nogi ugięły się pode mną, składając hołd grawitacji, i
dalej podtrzymując, podprowadził mnie pod właściwy numer budynku.
- Dziękuję za pomoc – wycedziłam jakoś te słowa,
próbując wyzwolić się z jego podparcia, ale ścisnął mocniej moje ramię.
- Tutaj mieszkasz? – spytał, spoglądając zwężonymi
oczami na rząd obskurnych kamienic i wejście do jednej z nich.
- Nie wszyscy urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą
jak ty, Malfoy – odparowałam. – Niektórzy na swoje utrzymanie muszą zapracować
naprawdę ciężką pracą, za którą nikt nie jest im wdzięczny.
- Hermiono – powiedział łagodnie, patrząc na mnie
smutnymi oczami. – Próbowałem interweniować, naprawdę. Rozmawiałem z wieloma
ludźmi, chciałem…
- To nie ma znaczenia – odpowiedziałam, czując, jak
wzbiera we mnie złość. Nie chciałam słuchać, co ma mi do powiedzenia. –
Dziękuję za odprowadzenie, ale teraz już poradzę sobie sama.
Wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę
klatki, zatrzymało mnie jednak wołanie po imieniu. Nie miałam serca tak po
prostu go zignorować, bądź co bądź, nawet jeśli go nienawidziłam, dopiero co
mnie ocalił.
- Hermiono, jeśli potrzebujesz pieniędzy –
powiedział cicho, podchodząc do mnie – to proszę cię, nie odrzucaj mojej
oferty. Jeśli tylko potrzebujesz pomocy, daj mi znać.
Po tych słowach
wyciągnął w moją stronę swoją wizytówkę. Przyjęłam ją z niechęcią, nie
wypowiedziawszy ani słowa, i zniknęłam w budynku, nie oglądając się za siebie
ani razu. Niczym nie był w stanie zrekompensować mi życia, które straciłam, a
tym bardziej nie jakąś marną wizytówką. Zgniotłam ją i schowałam głęboko w
kieszeni płaszcza, postanawiając nigdy, przenigdy nie korzystać z jego
„pomocy”.
Jak dobrze! Trochę irytująco tajemniczo, wciąż nic nie wiadomo, ale i tak mi się podoba. Ja Cię bardzo przepraszam, bo nie skomentowałam nic od dawna, ale wszystko przeczytałam. Wchodzę na Twojego bloga prawie codziennie, żeby tylko oderwać się od projektów :p Ale jednocześnie nie mam głowy, żeby wykrzesać z siebie trochę analizy i napisać Ci coś więcej, a nie chce podsumowywać Śladu tak po łebkach. Obiecuję to nadrobić przy najbliższej okazji,a tymczasem wyczekuję następnego rozdziału :) pozdrawiam i powodzenia w sesji!
OdpowiedzUsuńW porządku, nie ma sprawy ;) Dzięki wielkie i wzajemnie, powodzenia we wszystkim :*
UsuńJednym z nielicznych plusów zgłaszania się na weekendowe nadgodziny w pracy jest to, że dojeżdżam tam pociągiem. Piętnaście minut ciszy, spokoju, ciepła, wygody i nowy rozdział do przeczytania. Nie uwierzę, że może istnieć lepszy początek dnia. :D
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do konkretów: wow, pierwsza osoba! Nie jestem wielką fanką tej narracji; na chwilę obecną śledzę tylko jedno opowiadanie pisane z perspektywy Hermiony. Zawsze wydaje mi się to dużym ograniczeniem dla autora. W końcu odnosisz się do uczuć i punktu widzenia tylko jednego bohatera. Osobiście jestem uzależniona od wtrąceń wszechwiedzącego narratora(czyt. mnie). Jak można z tego dobrowolnie rezygnować? :D
Chociaż, nie da się ukryć, ten typ narracji równocześnie daje też efekt lekkości i prostolinijności przekazu, więc może nie taki diabeł straszny jak go malują? TTJ pisałaś właśnie tak, podobało mi się, więc zapewne w tym przypadku będzie tak samo.
Przechodząc do konkretów: wiem, że pewnie nie odpowiesz mi na to pytanie, ale... Czy dług, o którym mowa, dotyczy dalszej nauki Hermiony czy chodzi o coś zupełnie innego?
Nie potrafię dojść do tego co wydarzyło się w życiu Granger, że znalazła się w tym punkcie. Wspominałaś tylko o Lucy - gdzie Harry i Ron? Co się stało?
Do serii moich pytań dochodzi jeszcze: "dlaczego Draco oferował jej pomoc? dlaczego ma dług wdzięczności wobec niej? dlaczego, dlaczego, dlaczego???". Pierwsze rozdziały, tyle niewiadomych, ughhh!
Miałaś rację - czytanie blogów jest dla mnie katorgą. Mam nadzieję, że nie będziesz kazała nam długo czekać na kontynuację :D
Tak jeszcze nawiązując do mojego opowiadania - nie bój się, nie ucieknie. Znasz mnie i moją częstotliwość dodawania postów. Podejrzewam, że nie będziesz mieć zbyt dużo do nadrobienia, choć właśnie jestem w trakcie pisania kolejnego partu. Zrobiłam sobie tylko przerwę na komentarz, bo wspominałam akurat o guzikach, co od razu skojarzyło mi się z "Jesteś" :D
Powodzenia w szkole! Pisz, pisz, może uda Ci się wstawić akurat coś, gdy będę miała tydzień urlopu i mnóstwo czasu na czytanie :D
Buziakiiiiiiii!
A ja wolę pierwszoosobową narrację. Dusiłam się już w Śladzie. Trzecioosobowa wydaje mi się taka sucha, rzeczowa, nie wiem jak to inaczej określić. Pierwsza jest dla mnie bardziej intuicyjna, lżejsza, uwielbiam paplać w ten sposób :D Oczywiście trzecia wygląda bardziej profesjonalnie, no i nie wyobrażam sobie czytać poważnej książki w perspektywie pierwszoosobowej, ale, jak dla mnie, w tego typu opowiadaniu jest to jak najbardziej dopuszczalne :) I czy ja wiem, czy to takie ograniczenie? Dla mnie ograniczeniem jest właśnie to, że nie mogę wejść w proces myślowy bohatera. Łatwiej jest mi robić różnego rodzaju opisy z subiektywnego punktu widzenia. Nienawidzę być obiektywna :D
UsuńHm, mogę chyba powiedzieć, że dług Hermiony nie dotyczy nauki. Ale nic więcej.
Hihihihi. Gdzie Harry i Ron? A no nie ma. Dlaczego? A nie powiem :D
W jaki sposób „guzik” skojarzył Ci się z moim opowiadaniem? Musisz mi to koniecznie wyjaśnić jak najszybciej.
A kiedy będziesz mieć urlop? Wstępnie rozważam wstawienie rozdziału jakoś w weekend.
Pozdrowionka :*
A no tak. Chyba teraz masz urlop? Nie ma to jak szybkie myślenie.
UsuńA ja zdecydowałam, że tym razem będę komentować na bieżąco. Rozdział świetny. Taki mroczny, intrygujący i tajemniczy. Bardziej podoba mi się opis świata gdzie nie wszystko jest idealne. W realu nie każdy ma swój happy end. Czasami warto jest też spojrzeć na świat z perspektywy ludzi mniej fortunnych, nawet jeśli jest to tylko w opowiadaniu fanfiction.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie zapowiada się świetnie. Jedyna prośba: nie rób z Malfoya od razu miłego gościa ;) Daj im się trochę ponienawidzić.
Kamila
Bo w idealnym świecie jest za nudno :D Nie żeby źle się miało w takim mieszkać. No ale co tam jest do roboty…
UsuńMogę zapewnić, że Malfoy w tym momencie nie jest miłym gościem. Jest po prostu miły dla Hermiony, ale ma swoje powody. Nie planuję jednak wielkiej nienawiści i rzucania się sobie do gardeł. Takie zachowania są ok w Hogwarcie, ale moi bohaterowie mają po 25 lat i trochę już oberwali od życia, oboje. No i trzeba łamać schematy ;)
Pozdrawiam
Kurczę no, miałam się tak nie spieszyć, ale widzę, że rozdział krótki, to chyba też go sobie od razu machnę, a co tam :P
OdpowiedzUsuńO kurczę! Mocno się zaczyna. To bolesne, ale chyba jednak prawdziwe. Książki czy filmy lubią się kończyć w momencie wielkiego triumfu, hurra, to teraz wszystko będzie dobrze. Ale właśnie to poczucie realizmu podpowiada, że niekoniecznie i że wielka, efektowna, zwycięska bitwa to wcale nie koniec – że potem trzeba poukładać ten świat i to wcale nie jest takie łatwe.
(Ech, tak sobie myślę, jak dziwnie będzie mi czytać coś, co Twoje, a nie będzie tam mojej dobrze znanej śladowej ekipy… dopiero trzeba będzie pozawierać te nowe znajomości… ale na pewno jakoś się dogadamy, prawda?)
Och, rezygnacja z nauki to musiał być dla Hermiony niezły cios. Ale to też pokazuje jaką drogę przeszła od tej Hermiony, którą poznaliśmy na początku, która tak przejmowała się lekcjami i egzaminami, do tej, która rzuciła wszystko, żeby ratować świat i zrezygnowała ze swoich własnych planów, kiedy zrozumiała, że „jest bardziej potrzebna” gdzieś indziej. Hm, ale sytuacja rysuje się trochę inaczej niż w prologu. Wtedy spodziewałam się, że wszystko jej się układało jak w bajce, spełniała marzenia i tak dalej, a teraz to jej przeszłe szczęście wydaje się… jakieś takie krótkie, przypadkowe i przelotne. Smuteczkowo :(
Oj, pamiętam, jak mi coś wspominałaś o Hermionie w długach. No, nieciekawie u niej to wygląda. I co się stało, że wszyscy ją tak hejtują? Jakie to błędy popełniła? Nie ma co, intrygujesz już na wstępie, prawidłowo :P
Kurczę, ale wieje pesymizmem! Taka odmiana po tym śladowym epilogu, ha, ha. I ten ciemny szablon rzeczywiście zdaje się pasować do nastroju.
Ygh, co za obleśny typek!
Oho, no i się pojawia Pan Bohaterski!
Ha, no i oczywiście znowu – ciekawe. Ciekawe, jak się jego losy potoczyły – wydaje się mieć nieźle, wciąż wysoko społecznie – i co zaszło między nim a Hermioną, o jakim długu mowa? Ale wydaje się znacznie sympatyczniejszy, niż to w przeszłości bywało, przynajmniej w kanonie. Taak, nie wiem dokładnie, co zaszło, ale wygląda na takiego Draco, jakiego lubię.
No i o co zakład, że Hermiona kiedyś – wkrótce zapewne – sięgnie do tego płaszcza, trafi na wizytówkę i w desperacji zgodzi się na skorzystanie z oferty?
Ale rzeczywiście, wyjątkowo krótko jak na Ciebie :P Uhuu, to mi zostają jeszcze dwa i będę na bieżąco?
W ogóle mam jakieś takie niejasne wrażenie, że gdzieś już opisywałam taką katastroficzną wizję, ale kurczę nie wiem co to za deja vu. A może ktoś inny pisał, a ja to ściągnęłam? Aaa, to by było straszne! :/
UsuńHm, spodziewałaś się, że Hermionie wszystko układało się jak w bajce… w pewnym sensie tak było. Nie we wszystkich aspektach, ale była szczęśliwa, tak. No ale ja, jak to ja, jej to zabrałam i teraz musi sobie z tym poradzić, trudno.
Noo, mój Draco to nawet trochę sympatyczny jest, no nie? Boję się, że trochę mu zabiorę pazura, jak go tak będę osładzać, ale taką mam wizję i w rozdziale trzecim napisałam świetne zdanie, uwielbiam je: „zwróciłam uwagę na to, że przemawia poważnym, całkiem miłym, ale protekcjonalnym tonem, który tak bardzo do niego pasuje, a który musiał wykształcić się u niego gdzieś pomiędzy ukończeniem Hogwartu, a dniem obecnym”. Co prawda dotyczy to wąskiego wycinka, ale myślę, że można odnieść do całej reszty. COŚ się zmieniło ;)
Teraz zaczyna mi wszystko pasować do siebie wraz z tym nowym prologiem. Dobrze zrobiłaś, że go zmieniłaś. To tak zwana zmiana na plus.
OdpowiedzUsuńZabieram się za nadrabianie dalszych rozdziałów :)
To jest takie mroczne i smutne :(
OdpowiedzUsuńHermiona była taka niezastąpiona, what happend?
Chociaż mam podejrzenia, że to ta lasia, którą zostawiła pielęgniarce, by pognać do Malfoya.
Trochę łatwo Hermiona traci różdżkę... Była zawsze najlepsza z czarów, plus walczyła z najgorszymi śmierciożercami, a tu byle chłystek jej wytrąca. Ale minęło parę lat, plus każdemu zdarza się nieogarnąć :D
Czytam dalej, ale... Ten deszcz, nastrój T_T so saaaaaaaaaad