piątek, 27 lutego 2015

Ślad: rozdział czterdziesty dziewiąty



Nicolas wciąż jeszcze trząsł się na całym ciele, choć minęła dobra godzina, od kiedy opuścił dom aurora. W jego głowie jak trucizna rozlewały się myśli paraliżujące działanie, myśli o tym, że zaatakował aurora, a ten może już być w drodze, by go aresztować. Nie mógł też wyrzucić z niej słów wypowiedzianych ze strachem: „Jeśli tam pójdziesz, umrę”. Oczywiście, że wiedział, jak działa Wieczysta Przysięga. Była nie do złamania. Czy to, co kryje Twierdza, było warte ludzkiego życia?
Dlatego też po przebyciu całej tej wielomiesięcznej drogi, stojąc przed wrotami Twierdzy, zawahał się. Tuż przed nim wznosiła się wysoka brama o skomplikowanym, ciasnym wzorze, który uniemożliwiłby przemknięcie nawet myszy. Jej szczyt zwieńczały naostrzone, groźnie wyglądające pręty. Brama była kiedyś czarna jak noc, jednak wystawienie jej na czynniki atmosferyczne przez wiele lat sprawiło, że nie wyglądała już tak imponująco, jak we wspomnieniach Huntera. Właśnie, wspomnieniach Huntera. Nicolas skazał na śmierć już dwa życia, dlaczego więc zawahał się przy trzecim? Czy naprawdę mogło go to zatrzymać?
W jego wyobraźni parę kilometrów dalej aportował się oddział aurorów, zaalarmowanych przez Huntera, którzy zaczęli biec w jego stronę. Tik-tak. Nie mógł stać tutaj przez wieczność. Gdy wyciągnął przed siebie różdżkę, nie mógł powstrzymać drżenia prawej ręki. Wiedział, że oczy Huntera, błagające o litość, będą go prześladować do końca życia.
Ale czy auror nie zasłużył na to? Miał swój sekretny oddział złożony z Merlin wie kogo, aurorów czy śmierciożerców. Prześladował go, szpiegował, wiedział o każdym detalu jego życia. Utrudniał mu poznanie prawdy o ojcu. Porwał go i torturował. Kilkakrotnie mógł go zabić. Czy zasłużył na to, by Nicolas teraz się wycofał?
Nie.
- Morsmordre!
Nicolas wiedział, czym jest Mroczna Twierdza. Była to legenda, opisana w bajkach dla dzieci. Voldemort, u szczytu władzy, stworzył więzienie nie do sforsowania. W legendzie było ono strzeżone przez smoki, a dookoła muru roztaczała się szeroka fosa, utrudniająca dostanie się do środka. W rzeczywistości Twierdza wyglądała jak starodawna posiadłość, albo bardziej jak kościół. Zbudowana z kamienia, nadgryziona zębem czasu. Ponad bramę wzbijała się podniszczona wieża, na której szczycie znajdował się dzwon. Nicolas nigdzie nie dostrzegł smoków, a i nigdy nie wierzył w to, że Voldemort rzeczywiście takimi dysponował. Fosa również okazała się częścią bajki. Z kolei co ze średniowiecznymi narzędziami tortur, ukrytymi w lochach? Co z krzykami więźniów, roznoszącymi się echem w okolicy wielu kilometrów?
No tak, Twierdza była opuszczona. Voldemort nie żył już od kilkunastu lat, niby kto miał jej używać? Jego poplecznicy, którym udało się uniknąć Azkabanu? W jakim celu? Voldemort musiał zostawić w środku coś ważnego, inaczej nie zmusiłby Huntera do złożenia Wieczystej Przysięgi, by chronić sekretu tego miejsca. Pytanie, czy to wszystko jakoś wiązało się z tym, co pozostawił Draco? Czy jego wspomnienie rzeczywiście było tym ostatnim? Może i tutaj odnajdzie jego ślad? Naiwnie wierzył w to, że wszystko jest ze sobą połączone, choć tak naprawdę mogła to być zupełnie inna historia.
Nad bramą zawisł Mroczny Znak – biała czaszka z językiem wysuwającym się jak u węża. Nicolas zadrżał na ten widok. Czuł, że jest to coś mrocznego, wykraczającego poza ogólnie pojmowaną magię, a przede wszystkim niebezpiecznego. Wrażenie to potęgował fakt, że Znak wydobył się z jego własnej różdżki.
Nie wiedział, czego się spodziewać. Myślał, że brama otworzy się ze zgrzytem, wpuszczając go do środka. Tymczasem nic się nie zmieniło, poza Mrocznym Znakiem unoszącym się nad nią złowieszczo. Nicolas podszedł bliżej i wyciągnął przed siebie rękę, chcąc dotknąć zimnych, żelaznych prętów, ale natrafił na pustkę. Widział, jak jego palce zbliżają się do materii, a jednak przeszły przez nią bez żadnego problemu. Nie miał czasu na zastanowienie. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy, mijając bramę. Gdy je otworzył, znajdował się już po drugiej stronie.
Nim Nicolas dotarł na miejsce, słońce zdążyło wzbić się wysoko ponad horyzont. Niebo było czyste, bezchmurne, w szarobłękitnym kolorze. Z ziemi zniknął szron, który przyozdobił ją nocą. Poza odgłosami własnych kroków, Nicolas słyszał tylko wycie wiatru w starych murach. Ciarki przeszły mu po plecach, gdy pomyślał o tym, ile cierpienia widział kamienny dziedziniec, który przemierzał.
Nie zniżał różdżki. Nie miał pojęcia, co może się czaić w tych murach. Nakarmiony baśniami, mógł spodziewać się wszystkiego. Ciekawość była jednak tym czynnikiem, który nie pozwalał mu się zatrzymać.
Może Emory Hunter właśnie umierał.
Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się z niej tej myśli. To nie jego wina, że Hunter zawarł Wieczystą Przysięgę z Voldemortem. Nie ponosił też odpowiedzialności za haniebne czyny aurora, który już dawno powinien zostać wydalony ze służby. Sam był sobie winien. Tylko że sumienie Nicolasa miało co innego do powiedzenia.
Ostrożnie wszedł do budynku, bacznie się rozglądając. Mijał kamienne mury w skupieniu, wyczekując jakiegokolwiek sygnału do ataku. Nic takiego się jednak nie stało. Twierdza była opuszczona zapewne już od wielu lat. Po przeszukaniu parteru oraz wieży, której stopnie prosiły się o jak najszybszą renowację, odnalazł wejście do lochów, znajdujące się za niskimi drzwiami na końcu pokaźnych rozmiarów reprezentacyjnej sali. Na końcu jego różdżki żarzyło się światełko, którym oświetlał sobie drogę przez wąskie, kręte stopnie prowadzące w dół. Nicolas policzył każdy z nich, a kiedy postawił stopę na ostatnim, sto dwudziestym trzecim, zatrzymał się. Schody wychodziły na szerszy korytarz, w którego ścianach tkwiły zapalone pochodnie. Zapalone. Czy to znaczy, że ktoś tu był? A może to tylko kwestia odpowiednio potężnego zaklęcia, podtrzymującego ogień? Cienie płomieni skakały lekko po ścianach pod wpływem przeciągu. Nicolas obejrzał się za siebie nerwowo, bo miał wrażenie, że jest obserwowany. Odetchnął i ruszył znów do przodu sprężystym krokiem. Nie mógł dopuścić do siebie strachu, bo wiedział, że ten całkowicie nim zawładnie.
Jego kroki dudniły w korytarzu. Jeśli ktoś na niego czekał, już z pewnością wiedział, że do niego idzie. Nicolas nie miał pojęcia, w którym kierunku powinien się udać, dlatego też kierował się na oślep. Gdy skręcił, korytarz rozszerzył się, a w ścianie ukazał się rząd drewnianych drzwi. W każdym z nich znajdował się mały kwadracik, przedzielony pionowymi kratami. Nicolas przełknął głośno ślinę, gdy do głowy przyszła mu myśl, iż są to cele. Długo się zbierał, zanim zajrzał przez okienko do pierwszej z nich. Spodziewał się najgorszego, ale okazała się pusta. Znajdowało się w niej jedno łóżko oraz wiadro. Nieco uspokojony, przeszedł do kolejnej, a jego oczom ukazał się ten sam widok. Przeszedł wzdłuż całego rzędu drzwi, nie zobaczywszy nic prócz łóżek i wiader.
Może Twierdza rzeczywiście była opuszczona. Może nic tu nie znajdzie, a poświęcenie Huntera pójdzie na marne? To byłoby okropne. Korytarz skręcał kilkukrotnie, aż Nicolas stracił orientację. Zdawało się, że lochy nie mają końca. Znalazł kilka pomieszczeń, które wydawały się być biurami, a także dwie średniej wielkości sale, których centralne miejsca zajmowało samotne, metalowe krzesło. Miał wrażenie, że zatoczył koło, gdy otworzył drzwi dużej, skąpanej w półmroku sali. Jego oczom rzeczywiście ukazały się dziwne, wyglądające na przestarzałe przyrządy, mogące posłużyć do tortur. Żołądek podjechał mu do gardła, gdy skierował wzrok na coś, co kształtem przypominało kozetkę. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, do czego w przeszłości służyła, zwłaszcza gdy zauważył otaczające ją łańcuchy.
Sala była w wielu miejscach uszkodzona – sufit oraz ściany, a nawet podłoga, wyglądały tak, jakby wielokrotnie uderzyły w nie zaklęcia. W rogu pomieszczenia leżało przewrócone, masywne krzesło. Wyglądało, jakby zostało wyrwane ze środka sali, gdzie zauważył wystający z podłoża kawałek metalowej nogi. Uniósł różdżkę jeszcze wyżej, kierując światło do każdego zakamarka sali, gdzie nie docierało światło kilku umieszczonych w ścianach pochodni. Nie odważył się wejść głębiej do pomieszczenia. Panująca w nim atmosfera była zbyt przytłaczająca.
Odwracał się już, by odejść, gdy usłyszał jakiś dźwięk, który przykuł jego uwagę. Nie wiedział, co to takiego mogło być, ale nadstawił uważnie uszu, nasłuchując. Może tylko mu się przesłyszało? Przemógł się i zrobił krok wgłąb sali. Szybko przemykał wzrokiem dookoła, próbując wyłapać coś, co mogło wydać ten dźwięk. Okrążył pomieszczenie i miał już wyjść, dochodząc do wniosku, że nie ma w nim nic podejrzanego, gdy światło z jego różdżki padło na skrawek ubrania, wystającego zza kozetki.
Jego serce przyspieszyło bicia, a później stanęło. Ktoś tam był. Dlaczego go nie zaatakował, gdy tylko wszedł do sali? Może nie był uzbrojony? Może się go bał? Nicolas stał jak wryty w miejscu, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Ten ktoś mógł być niebezpieczny, mógł rzucić się na niego w ułamku sekundy i pokonać. Ale mógł też być przerażony. Nie wiedział, co powinien zrobić. W końcu odchrząknął, a ten dźwięk odbił się echem od ścian, potęgując efekt.
- Wiem, że tam jesteś – powiedział. Nie spodziewał się, że jego gardło będzie tak mocno ściśnięte. Jego głos był czysty, choć cichy. Bał się wykonać jakikolwiek ruch, nim tajemnicza osoba to zrobi. Jednak po kilku chwilach przejmującej ciszy, w której nic się nie wydarzyło, zdecydował się podejść bliżej.
Postać mężczyzny w mgnieniu oka wyskoczyła zza kozetki, rzucając się na Nicolasa, który cisnął na oślep zaklęciem, ale chybił, i został powalony na podłogę.
- Kim jesteś? – rozległ się warkliwy głos. Ciężka, chłodna ręka przytrzymała za kark Nicolasa, gdy ten próbował odwrócić się na plecy.
- Nicolas Malfoy – wyznał, nim zdążył się zastanowić. Mimo że dopuszczał do siebie myśl, iż może tu kogoś spotkać, owładnęło nim zaskoczenie.
Przyciskająca go do zimnej posadzki postać znieruchomiała. Nicolas słyszał ciężki oddech mężczyzny. Gdy tamten go zaatakował, różdżka wyleciała mu z ręki i leżała kilka metrów dalej. Nie było szans, by do niej sięgnął.
Nagle ciężar spoczywający na jego barkach zmalał. Nicolas szybko poderwał się z ziemi, stając oko w oko z mężczyzną o brudnych, splątanych włosach i brodzie, ubranym w stare, w wielu miejscach pocerowane ubrania – spłowiałe, brązowe spodnie i poszarzały sweter.
- A ty kim jesteś? – spytał. Jeśli mężczyzna go uwolnił, najprawdopodobniej nie zamierzał go więcej atakować.
Człowiek nie odpowiedział. Wpatrywał się w niego z czymś dziwnym w oczach, czego Nicolas nie potrafił nazwać. Zmarszczki mimiczne wokół jego jasnych oczu jakby się pogłębiły. Cisza przedłużała się, a oni mierzyli się nawzajem wzrokiem. W końcu nieznajomy odsunął się.
- Jestem więźniem tego przeklętego miejsca od prawie osiemnastu lat. – Jego głos był chrapliwy, jakby rzadko go używał. Nicolas poczuł ciężar w piersi. Osiemnaście lat. Prawie tyle, ile sam żył.
- Jesteś tu sam? – zapytał, na co mężczyzna lekko pokręcił głową. Nicolas się zdziwił.
- W takim razie gdzie… - zaczął, ale przerwał, gdy zobaczył uniesioną dłoń.
- Jest nas pięcioro. Masz różdżkę – zauważył. Nicolas zauważył, jak ten chciwie spogląda na kawałek drewna, leżący pomiędzy nimi na podłodze. Niewiele myśląc, Nicolas schylił się i sięgnął po niego. Mężczyzna nie poruszył się ani o milimetr.
- Mogę was stąd wydostać – powiedział. – Po to tu przyszedłem.
Hunter chronił sekretu o pięciu więźniach, tkwiących w tej Twierdzy od niesamowicie długiego czasu. Nagle poczuł do niego obrzydzenie. Jak mógł przez tyle lat przymykać oko na to, że w środku znajduje się uwięziona grupka ludzi? Żyć ze świadomością, że to kwestia życia jego lub pięciorga żywych, oddychających osób, które utknęły w tych murach!
Mężczyzna przyglądał mu się nieufnie. Nicolas doskonale to rozumiał. Ten człowiek nie mógł uwierzyć w to, że po tylu latach w końcu nadszedł ratunek.
- Wyjdźmy stąd. Zabiorę was na zewnątrz. Będziecie mogli wrócić do domu.
Człowiek nic nie odpowiedział, nawet się nie poruszył. Nicolas przyglądał się uważnie jego napiętym mięśniom, a także łzom, które niespodziewanie wypłynęły z jego oczu.
- Jesteś Nicolas Malfoy – powiedział bardzo cicho, z niedowierzaniem. – Nicolas Malfoy.
Nicolas miał dość tej ponurej sali, tych lodowatych, odbierających wszelką nadzieję kamiennych murów, a w jego żyłach krążyła adrenalina i złość.
- Przyprowadź resztę – zakomenderował, opuszczając różdżkę luźno przy boku. – Poczekam na dziedzińcu.

* * *

Convalie nie ubierała się raczej na różowo. Ten kolor, a zwłaszcza blady, pudrowy, wydawał jej się infantylny, przeznaczony głównie dla małych dziewczynek. Miała jednak taki sweter, który uwielbiała. Kupiła go, jak zresztą większość jej ubrań, ciocia Angelique. Był ciepły, bardzo miękki i przytulny, odrobinę puchaty, a na plecach miał niewielkie wycięcie w kształcie łezki, połączone na górze czarną kokardką.
Tego dnia dobrała do niego granatową, plisowaną spódnicę, sięgającą prawie do kolan, i ciemne, ciepłe rajstopy. Wciąż przecież trwała zima. Był piątek dziewiątego lutego i pierwsza rzecz, jaką zrobiła po lekcjach, to zrzucenie szkolnej szaty.
Siedziała w fotelu przed kominkiem w pokoju wspólnym. W pomieszczeniu kręciło się sporo ludzi, ale nie przeszkadzało jej to. Czytała książkę, pierwszy raz od dawna taką dla przyjemności – powieść. Podciągnęła nogi na fotel, pamiętając jednak, by pilnować równomiernego rozłożenia spódniczki. Ułożyła łokieć na oparciu fotela, i podparła głowę na ręce. Było jej miło, gdy dosięgał ją żar płynący od płomieni. W końcu mogła się zrelaksować i nie myśleć o wydarzeniach minionego tygodnia.
A jednak ciągle wracała do nich myślami. Czytając po raz kolejny ten sam akapit, łapała się na tym, że wymyśla, co mogłaby powiedzieć Dylanowi. Rozczarowałam się, było najczęściej powracającym wyrażeniem. Spodziewałam się czegoś innego. Jak mogła być tak bardzo kapryśna? Nie wiem, czego chcę. O, to na pewno. Za tydzień skończy siedemnaście lat. W świetle prawa będzie pełnoletnia, dorosła. Nie czuła się jeszcze na to przygotowana. Miała ochotę wrócić do domu, do mamy, która powie jej, co powinna zrobić z tym wszystkim. Zaplątała się zupełnie.
Walczyły w niej dwie osoby. Jedna przypominała, jak długo marzyła o Dylanie, o tym, kiedy w końcu będzie mogła powiedzieć „to jest mój chłopak” i bezkarnie przebywać blisko niego, móc się przytulić, pocałować go, być razem. Przypominała o świetlanej przyszłości, która ich czeka – o tym, jak wspierają się wzajemnie, dzielą swoje pasje, zainteresowania, są zgodni, a przede wszystkim szalenie w sobie zakochani. Widziała wyraźnie ten dzień, gdy – najprawdopodobniej – dziadek Artur, albo może wujek Ronald prowadzi ją do ołtarza, gdzie czeka na nią uśmiechnięty Dylan. Jest pod wrażeniem i nie ma co się dziwić – Convalie ma na sobie najpiękniejszą na świecie suknię ślubną, a ponadto już za chwilę zostanie jego żoną.
 Bez problemu mogła sobie wyobrazić ich dzieci, koniecznie dziewczynkę i chłopca. Może odziedziczą blond włosy Convalie, a może brązowe Dylana? Ciekawe, jaki byłby kolor ich oczu… I wreszcie widziała mały, drewniany domek i werandę, na której siedzą oboje, z siwymi głowami, trzymając się za ręce. To był piękny widok.
Tylko dlaczego wyobraźnia nie podpowiedziała jej nigdy wcześniej, że być może, tak czysto teoretycznie, nie będzie szczęśliwa z Dylanem? Ich związek dopiero się zaczął, a ona już miała wątpliwości. Może to kwestia czasu, może powinni oboje oswoić się z tą sytuacją… Ta druga osoba, która walczyła w Convalie, podpowiadała jej, że to nie o tym marzyła. Nie chciała całe życie nudzić się u boku mężczyzny, którego bardziej interesują książki niż ona sama. Chciała być na pierwszym miejscu. Chciała, żeby kochał ja bezwarunkowo, nosił ją na rękach i spełniał jej marzenia, jeszcze zanim zdąży o nich powiedzieć. Chciała być jego…
- Księżniczką – wyszeptała. Właśnie zdała sobie sprawę z tego, ile znaczy dla niej to słowo, i bardzo się zdziwiła. Nieodłącznie wiązało się z jedyną osobą, z której świadomie zrezygnowała. Której sprawiła tyle bólu.
No dobrze, może wcale tak nie było. Bo przecież jak wytłumaczyć to, że Lucas nie walczył o nią, gdy tego oczekiwała, a później znalazła go w krzakach ze swoją kuzynką? Gdyby naprawdę mu na niej zależało, nie zrobiłby tego. To poniżej jakiejkolwiek godności. Owszem, spodziewałaby się tego po Juliette. Ale o nim miała trochę lepsze mniemanie.
Musiała pogodzić się z tym, że nie może wyobrażać sobie za dużo. Wyobrażenie Lucasa zawiodło ją. To samo stało się z wyobrażeniem Dylana. Czy to możliwe, że spotka kiedyś kogoś, kto jej nie zawiedzie? Czy powinna zrezygnować ze wszystkiego, choć na samo słowo „rezygnacja” drżała ze strachu? Życie byłoby o wiele prostsze bez miłości.
Westchnęła i zmusiła się do koncentracji na powieści. Przeczytała kilka stron, uparcie odpychając od siebie jakiekolwiek przemyślenia niedotyczące książki, kiedy ktoś zajął pobliski fotel. Jeszcze przez kilka minut ignorowała poczucie, że jest obserwowana, po czym podniosła wzrok i znieruchomiała.
To był Lucas. Usiadł koło niej żywy element jej rozmyślań, a ponadto patrzył prosto na nią. Nie ignorował jej tak, jak przez ostatnie miesiące.
- Cześć – powiedział, uśmiechając się lekko, niepewnie.
Wybrała pokój wspólny dlatego, że nie mogła tu spotkać Dylana. Właśnie z tego powodu nie poszła do biblioteki, które wydawała jej się najbardziej odpowiednim miejscem do czytania książek. Było tam cicho, pachniało papierem i panowała jedyna w swoim rodzaju atmosfera. Ale z dziewięćdziesięcio procentową pewnością tam właśnie był Dylan.
Nie rozmawiała z Lucasem od dnia, w którym próbowała poprosić go, by zostali przyjaciółmi. Na to wspomnienie zaczerwieniła się nieznacznie. On ignorował ją, a ona z tego właśnie powodu ignorowała jego. Była pewna, że tak już pozostanie.
- Chciałem cię przeprosić za tę sytuację niedawno – mówił, choć nie odpowiedziała na jego powitanie. Jego wyraz twarzy się nie zmienił. – Głupio wyszło. W końcu to twoja kuzynka. Niby nie mam obowiązku ci się tłumaczyć, ale mimo wszystko… chyba zasługujesz na przeprosiny.
Wcale nie zrobiło jej się miło, gdy usłyszała te słowa. Nie pomyślała o tym, jak to uprzejmie z jego strony, że zauważył swoje faux pas i postanowił ją przeprosić. Wkurzyła się, ponieważ do tej pory mogła jeszcze sądzić, że po prostu zrobił jej na złość. A teraz to wyglądało tak, że w ogóle o niej nie pomyślał.
- Nie masz za co mnie przepraszać. Nie obchodzi mnie to – powiedziała wyniośle, opuszczając wzrok na książkę. Uznała rozmowę za skończoną. Oczywiście do momentu, gdy Lucas zaczął się podnosić z fotela. Nie mogła pozwolić mu tak po prostu odejść. – Co, było warto? – warknęła, zanim się powstrzymała.
Lucas zatrzymał się, przyglądając się jej. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
- Tak mi się wydaje – odparł – bo znów się czerwienisz.
Poczuła gorąco pełznące nie tylko po jej policzkach, ale też w jej wnętrzu. Zagotowało się w niej. Odłożyła książkę na bok.
- O co ci chodzi? – spytała, unosząc na niego wzrok. Uśmiechał się.
- A o co chodzi tobie?
- Może ty mi odpowiesz? To tobie się zbiera na jakieś głupie przeprosiny, które nie zmieniają faktu, że spałeś z moją kuzynką.
No proszę, powiedziała to. Chciała cofnąć te słowa, które słyszał chyba każdy w pokoju wspólnym. Nie wiedziała, że może się jeszcze bardziej zaczerwienić. Gwałtownie wstała z fotela i przygładziła spódnicę.
- „Spałeś” to takie niefortunne określenie, które nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. – Mówił ciszej niż ona, poza zasięgiem słuchu wszystkich niesłusznie zainteresowanych. Jak mógł być tak spokojny?
- Dobrze – powiedziała z naciskiem. – Raczej nie chodziło mi o jakiekolwiek powiązanie ze snem.
Parsknął śmiechem.
- Nie, nie „spałem” z nią – stwierdził, zakreślając w powietrzu palcami cudzysłów. – Do tysiąca sklątek tylnowybuchowych, za kogo ty mnie masz? W czasie balu, na którym jest cała szkoła? W krzakach?
Nie wyglądał na urażonego, ale za to jej zrobiło się strasznie głupio. Ale czy to jej wina, że wysnuła taki, a nie inny wniosek? Czego innego mogła się po nim spodziewać? Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nic mądrego nie przychodziło jej do głowy. Zamknęła je więc i odwróciła się, gotowa odejść do swojego pokoju.
- Zaczekaj – poprosił. Była boleśnie świadoma mnóstwa spoczywających na niej spojrzeń, które parzyły. Spojrzała przez ramię. Nie wiedziała, czego się spodziewa, ale na pewno nie tego. – Zapomniałaś. – Lucas wyciągał do niej książkę, którą zostawiła na oparciu fotela. Nie patrząc na niego, szybko ją zabrała i uciekła do swojego pokoju.
Cisnęła książkę na łóżko i przez kilka minut tylko chodziła w tę i z powrotem, kipiąc ze złości. Była wściekła, że zrobił z niej idiotkę na oczach Ślizgonów. Z drugiej strony sama była sobie winna, bo przecież to ona zaczęła tę słowną przepychankę. Była wściekła również dlatego, że poczuła ulgę, gdy usłyszała, że nie robił z Juliette tego, o co go posądzała. I także dlatego, że cieszyła się, iż w końcu się do niej odezwał.
Sporo czasu minęło, nim uspokoiła się na tyle, by rozłożyć się na łóżku i wrócić do czytania powieści. Jeszcze przez parę chwil nie potrafiła utrzymać skupienia na tekście. Kiedy jednak już jej się to udało, kompletnie straciła rachubę czasu.
Nie spodziewała się pukania do drzwi. Zerknęła na zegarek ustawiony na szafce nocnej, by ze zdziwieniem zauważyć, że jest już pierwsza w nocy. Przegapiła kolację i nawet nie czuła się głodna. A o tej porze nikt jej nie odwiedzał.
Uchyliła niepewnie drzwi. Nie spodziewała się ujrzeć blond czupryny, która wparuje do środka i zatrzaśnie za sobą drzwi. Convalie oparła dłonie na biodrach, patrząc z nowo rozbudzoną w sobie złością prosto w niebieskie oczy Lucasa.
- Co tutaj robisz? – zapytała z dezaprobatą. Wiedziała, że musiał zastosować jakąś swoją sztuczkę, by dostać się do sektora sypialni dziewcząt bez zaproszenia. Nie podobało jej się także to, że był u niej o pierwszej w nocy.
- Zastanawiałem się nad tym, co dzisiaj od ciebie usłyszałem.
Nie czekając na zaproszenie, podszedł do łóżka i rozsiadł się na nim, jakby te kilka miesięcy, od kiedy był tu po raz ostatni, w ogóle nie istniało. Convalie dalej stała przy drzwiach, niepewna, czy powinna mu je wskazać i poprosić o opuszczenie pokoju.
- Sądziłaś, że uprawiałem seks z Juliette.
Convalie momentalnie opuściła głowę, zawstydzona. Wolałaby, żeby nie nazywał tego tak dosadnie. Poza tym, co go to obchodziło?
- A jakie to ma znaczenie – wymamrotała.
- Takie, że nie było ci to obojętne.
Skrzywiła się.
- Lucas, chyba nie musimy prowadzić tej rozmowy. Nie masz mi nic do tłumaczenia. Zrozumiałam przekaz, tak, możesz wszystko.
- Chodź tutaj – poprosił, poklepując miejsce obok siebie.
Wahała się chwilę, bo naprawdę wolała utrzymać większy dystans. Jego wyczekujące spojrzenie było jednak nie do zniesienia i uległa. Dziwnie było tak po prostu usiąść koło niego po tym, jak nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. Pilnowała, żeby nie zetknął się nawet skrawek ich ubrań.
- Czy jesteś szczęśliwa? – spytał. Zbił ją z tropu. Nie spodziewała się zupełnie, że usłyszy od niego takie pytanie. Zmarszczyła brwi.
- Dlaczego pytasz?
- Po prostu. Wiem, że jesteś z Westem. Czy to jest to, o czym marzyłaś?
Chciała powiedzieć, że tak, to szczyt jej marzeń, wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła. I że jest pijana ze szczęścia. Wiedziała doskonale, że byłoby to kłamstwo, dlatego powstrzymała się od odpowiedzi. Lucas przyglądał się uważnie jej twarzy.
- Nie – odpowiedział sam sobie. – Nie jesteś szczęśliwa.
Convalie wywróciła oczami. Nie podobało jej się, że interesowały go takie rzeczy. To nie jego sprawa, nie po tym, jak z niej zrezygnował, i jak odrzucił ofertę przyjaźni.
- Skąd ty to możesz, cholera, wiedzieć?
- „Cholera” – zaśmiał się. – Robi się ostro.
Miała ochotę go uderzyć.
- Dlaczego tu przyszedłeś? – spytała zamiast tego.
Obserwowała, jak uśmiech znika z jego twarzy. Z tej odległości widziała dokładnie plamki na tęczówkach jego oczu.
- Zrobiłem to po to, żeby West i Juliette zerwali ze sobą – wyznał.
Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć jego tok myślenia.
- Niby po co?
Nie odpowiedział jej, tylko patrzył na nią, oczekując, że sama znajdzie odpowiednie wyjaśnienie. Zrozumiała to już na początku, intuicyjnie, ale nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą. Po to, żeby Dylan był wolny. Po to, żeby Convalie była szczęśliwa.
- Och, Lucas – westchnęła. – Dlaczego to zrobiłeś?
Teraz widziała już wszystko jak na dłoni. Nie ignorował jej dlatego, że nic dla niego nie znaczyła. Unikał jej, ponieważ znaczyła dla niego tak dużo. Nie flirtował z Coleen, gdy widywała ich razem. Szukał pocieszenia u swojej dawnej przyjaciółki, bez romantycznego podtekstu. I nie całował się z Juliette dlatego, że tak bardzo mu się podobała, ale dlatego, że była przeszkodą pomiędzy Convalie a Dylanem.
Lucas wciąż ją kochał.
A ona kochała jego.
Zrozumiała to jeszcze zanim uniosła dłoń, by dotknąć jego policzka i zanim musnęła ustami jego usta. Jeszcze wcześniej, niż pojawiło się to obezwładniające uczucie gorąca, pragnienia, którego nie czuła przy Dylanie. A kiedy Lucas odwzajemnił pocałunek, była już pewna.
I nie protestowała, kiedy jej piękny, różowy sweterek z kokardą wylądował na podłodze.

* * *

Harvey nie był zadowolony, gdy Nicolas przyprowadził do rezydencji trzech mężczyzn i dwie kobiety, wszystkich w średnim wieku i zaniedbanych.
- Paniczu…
Nicolas uniósł dłoń, by go uciszyć. Przeszedł przez próg, a mały pochód tuż za nim. Nie poznał dotąd imienia ani jednej z tych osób. To mogła być pułapka, ale czuł, że musi im pomóc. Obiecał, że wszyscy wrócą do swoich rodzin, ale najpierw zaproponował im swój dom jako miejsce, w którym najedzą się do syta, doprowadzą się do porządku i odpoczną.
Hunter mógł być już martwy. Zastanawiał się, czy znajdą go we własnym domu, czy też gdzieś indziej. Może powstanie dochodzenie. Odkryją obecność Nicolasa w domu aurora i go aresztują, jako podejrzanego o morderstwo. Mimo wszystko było warto, choćby dla tych pięciu biednych ludzi, którzy spędzili po kilkanaście lat swojego życia zamknięci w Twierdzy, bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Nicolas nie miał pojęcia, co jedli i jak udało im się przeżyć, ale nie chciał im się narzucać z pytaniami. Wyobrażał sobie tylko, że to, co przeżyli, musiało być okropne.
Rozkazał skrzatom przygotować pokoje dla gości i kąpiel dla każdego. Lolek został oddelegowany do odpowiadania na każde wezwanie, z kolei Ważka miała za zadanie przygotować prawdziwą ucztę. Nicolas w tym czasie udał się do swojej sypialni i zapadł w drzemkę. Nie spał od wielu godzin, a adrenalina powoli opuszczała jego organizm, ograbiając go z sił. Spał więc mocno do momentu, aż Lolek obudził go, informując, że podano obiad. Przeszedł szybko do łazienki, by opłukać twarz zimną wodą, i przebrał się w elegancki strój. Gdy zszedł na dół, jego goście już zasiedli do stołu, wystrojeni w ubrania zamówione naprędce przez Harveya. Choć ludzie wydawali się zlęknieni i spłoszeni, gdyby Nicolas nie widział tego na własne oczy, nigdy by nie pomyślał, że więziono ich w odosobnieniu przez tyle lat.
Przywitano go oklaskami i pełnymi wdzięczności uśmiechami. Mężczyźni mieli przystrzyżone włosy i wolne od zarostu policzki, kobiety wymyślne koki. Nicolas usiadł z nimi do stołu i przez wiele godzin słuchał opowieści pięciorga ludzi, którzy po raz pierwszy od tak długiego czasu mówili do kogoś innego niż do siebie nawzajem. Słuchał o tym, jak jeszcze Twierdza wypełniona była więźniami, a z Sali Tortur dobiegały mrożące krew w żyłach krzyki. O tym, jak więzienia powoli pustoszały, w miarę jak ludzie umierali lub byli wyprowadzani przez śmierciożerców na wolność. Gdy Voldemort zginął, jeszcze przez jakiś czas pojawiali się tam śmierciożercy, ale później sukcesywnie ich liczba się zmniejszała, aż w końcu zostali zupełnie sami – siódemka ludzi zdanych wyłącznie na siebie. Słuchał o tym, jak pierwsza osoba uwolniła się z celi, gdy już prawie przymierali głodem, a później wydostała resztę, oraz jak znaleźli pierwszą dostawę żywności tuż za bramą odgradzającą ich od świata, której nie mogli przekroczyć, ponieważ żadne z nich nie było naznaczone Mrocznym Znakiem, ani nie mogli wyczarować żadnego o wystarczająco silnej mocy, nie mając różdżki. Później kosz z żywnością pojawiał się równo co tydzień, przez wiele, wiele lat, ale nie mieli pojęcia, kto go przysyłał. Nicolas miał przeczucie, że to Huntera dręczyło sumienie. Słuchał o tym, jak kobieta imieniem Allison zachorowała i umarła, gdyż nie potrafili jej pomóc, a później o tym, jak Finnick, jej brat, popełnił samobójstwo. O tym, jak wspierali się wzajemnie przez lata i pocieszali się myślą, że jeszcze kiedyś zobaczą swoje rodziny.
Marilla, Ginger, Isaiac, Hooch i Dragon. Piątka ludzi, którzy już dawno temu zostali uznani za zmarłych. To było niesamowite. Siedzieli przy stole tak długo, że obiad naturalnie przerodził się w kolację, po której wszyscy udali się do łóżek. Czekał ich ciężki dzień – z samego rana postanowili powrócić do swoich rodzin, które już dawno pogodziły się z ich śmiercią. Harvey właśnie w tym momencie prowadził intensywne poszukiwania, znacznie wykraczające poza kompetencje lokaja.
Nicolas długo przewracał się z boku na bok, przytłoczony tym wszystkim, co opowiedzieli mu więźniowie, a także wciąż drżąc z napięcia, które wzbudzała w nim myśl, że niedługo cały świat dowie się o tym, iż Emory Hunter nie żyje. Rozpocznie się dochodzenie. A jego skarzą na Azkaban, nawet mimo tego, że uratował pięć niewinnych istnień.
Zasnął bardzo późno, ale obudził się wcześnie, jeszcze nim wstali jego goście. Zszedł na dół, do jadalni, postanowiwszy poczekać na nich, pijąc kawę i przeglądając Proroka Codziennego. Spodziewał się, że już na pierwszej stronie znajdzie zdjęcie Huntera, ale tak się nie stało. W napięciu przeglądał kolejne strony, nie dotarł jednak nawet do połowy gazety, gdy w drzwiach stanął mężczyzna, którego znalazł jako pierwszego. Teraz, gdy jego twarzy nie zasłaniała broda, a brudne włosy nie wpadały do oczu, wydawał się być zupełnie innym człowiekiem. Ponadto Nicolasowi wydawało się, że już gdzieś go kiedyś widział, chociaż to przecież niemożliwe.
- Dragon – powiedział, odkładając gazetę trochę zbyt szybko. – Napijesz się kawy?
Mężczyzna był najmniej rozmowny ze wszystkich więźniów, toteż spędzili wiele minut w ciszy, nim dołączyła do nich Marilla, a zaraz po niej reszta. Podczas śniadania nie obyło się bez wyrazów wdzięczności ze strony uwolnionych, cieszących się, że wreszcie powrócą do domu. Nie mogli wysiedzieć ani chwili dłużej, musieli spotkać się ze swoimi rodzinami. Nicolas odprowadził ich wszystkich do drzwi, przyjmując ze spokojem poklepywania po plecach i uściski. Ginger jako pierwsza pożegnała się ze wszystkimi i opuściła rezydencję, z pomocą skrzatów zmierzając do domu. Harvey poświęcił całą noc, ustalając obecne miejsca zamieszkania rodzin ocalonych. Nicolas nie spotkał go jeszcze tego dnia, i podejrzewał, że mężczyzna odbywa zasłużony odpoczynek.
- Nicolas, chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział do niego Dragon, gdy skrzaty wróciły, by zabrać do domu Isaiaca.
- W porządku, rozmawiajmy – odparł zdziwiony Nicolas, na co Dragon potoczył spojrzeniem po zgromadzonych. Nicolas zrozumiał, że chce to zrobić na osobności. Poczekali, aż Marilla i Hooch również udadzą się do swoich domów, i Nicolas zaproponował, by przeszli do salonu.
Dragon z uśmiechem opadł na fotel, jakby siadał w nim od wieków. W kominku wesoło trzaskał ogień. Nicolas usiadł w drugim fotelu, czekając na to, co ma do powiedzenia mężczyzna.
- Nawet nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak to jest budzić się każdego dnia przez prawie osiemnaście lat z nadzieją, że to właśnie dziś przyjdzie ktoś, kto cię uwolni. Jak to jest, gdy nikt nie przychodzi, gdy tracisz nadzieję, a później, kiedy już pogodziłeś się z myślą, że zostaniesz tu do śmierci, pojawia się młody chłopak, który proponuje ci wolność.
Nicolas westchnął.
- Nie, nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić – przyznał. – To musiało być okropne.
- Było. – Mężczyzna pokiwał w zamyśleniu głową. – Jestem z ciebie dumny, kimkolwiek teraz jesteś, cokolwiek robisz.
Słowa wybrzmiały w ciszy, poruszając jakąś strunę w ciele Nicolasa. Kimkolwiek teraz jesteś, cokolwiek robisz. Jego ciało wiedziało, jeszcze zanim zrozumiał to umysł. Nie mógł się odezwać. Nadzieja wzrastała w nim gwałtownie i nie potrafiłby pogodzić się z rozczarowaniem. Studiował uważnie twarz mężczyzny, na której powoli wykwitał uśmiech.
- Ty jesteś Draco – wyszeptał. – Jesteś Draco Malfoy. Jesteś…
- Twoim ojcem.
Nicolas pokiwał powoli głową. Jeszcze to do niego nie docierało. Obcy człowiek, siedzący naprzeciwko niego, mówił mu, że jest jego ojcem, którego stracił, nie zdążywszy go zapamiętać. Jeśli nawet jakaś cząstka jego pomyślała o tym, że Draco nie zginął, to musiała być to bardzo mała część. W jego umyśle Draco był bohaterem, wyidealizowanym nastolatkiem, równym mu wiekiem, z którym się utożsamiał i porównywał. A nie dojrzałym, prawie czterdziestoletnim mężczyzną, który spędził połowę swojego życia uwięziony w Mrocznej Twierdzy przez Voldemorta. Jego oczy… no tak, to były te same, które odziedziczyła Convalie. Miały taki sam kształt i kolor, równie długie rzęsy. Czekał na chłopca, a zobaczył przed sobą mężczyznę.
- Jak to możliwe? – spytał.
Draco patrzył na niego tak, jakby próbował go rozpoznać. Nicolas pomyślał, że sam był dla niego kimś zupełnie obcym. Minęło tak wiele lat, oboje potrzebowali poznać się kompletnie od zera.
- Jesteś bardziej podobny do mnie, niż myślałem – stwierdził Draco, po czym westchnął.
Nicolas był rozdarty między poczuciem, że został oszukany, a dumą. Poprzedniego dnia włosy Draco były przydługie i splątane. Wiedział, że w Twierdzy podcinał je nożem. Teraz były obcięte na krótko, o wiele krócej, niż we wspomnieniach. Było mu w nich dobrze. W niczym nie przypominał już niesfornego nastolatka. Zmarszczki na czole, wokół ust i oczu tylko to potwierdzały. Także budowa jego ciała była zupełnie inna. Nicolas zauważył napinające się pod koszulą mięśnie. Draco musiał wytrwale ćwiczyć przez lata uwięzienia.
- Czy wiesz, jak zginąłem? – zapytał Draco. Nawet nie zawahał się przy słowie „zginąłem”. Czy był świadomy tego, że na cmentarzu znajdował się jego grób, czy może uznał to za śmierć życia, które wcześniej prowadził?
- Tak, wiem od Timothy’ego Waynarda.
Draco uśmiechnął się. Nicolas nie mógł przyzwyczaić się do widoku pogłębiających się zmarszczek mimicznych na twarzy, w której w miarę przyglądania się potrafił już odnaleźć nastolatka, którego oglądał we wspomnieniach.
- Stary, dobry Timothy. Jak on się trzyma?
Nicolas wzruszył ramionami.
- Chyba dobrze. Możesz z resztą sam z nim porozmawiać.
- No tak. – Draco zmarszczył brwi, jakby próbował zwizualizować sobie to wszystko, co może zrobić jako wolny człowiek. Jego czoło wygładziło się, a oczy rozbłysły, gdy naszła go ważna myśl. – Ginny – powiedział. Nie musiał dodawać nic więcej.
- Tęskni za tobą – odparł Nicolas. Dopiero po tych słowach uświadomił sobie, jak bardzo to wszystko jest pokręcone. Ginny była przekonana, że Draco nie żyje. Jak się poczuje, gdy zobaczy go na progu swojego domu? Czy rozpozna go bez problemu, mimo upływu lat? Jak zareaguje?
- Ma kogoś? – chciał wiedzieć Draco. Nicolas nie mógł odpowiedzieć na to ze stuprocentową pewnością.
- Nie wyszła za mąż – odpowiedział pokrętnie, wywołując krótki śmiech Draco.
- Przepraszam – powiedział. Nicolas zauważył, że nieświadomie zaczął bawić się obrączką, spoczywającą na palcu. Ten gest dobitniej niż wszystko inne uzmysłowił mu, że przed nim znajduje się jego ojciec. – Teoretycznie jest moją żoną – dodał Draco. – To byłoby dziwne.
- I tak jest dziwne – skomentował Nicolas, nim zdążył pomyśleć. – Jak to się stało? – Bardzo zależało mu na tym, żeby wrócić do głównego wątku rozmowy. Draco automatycznie spoważniał. Milczał przez chwilę, ważąc słowa.
- Tego dnia tak naprawdę skończyło się moje życie – wyznał w końcu. W jego oczach zalśniły łzy. Nie patrzył na Nicolasa, a na kominek, w którym płonął ogień. – Obiecałem ci, że pójdę z tobą na spacer. I obiecałem Ginny, że jej nie zostawię. Tego dnia Voldemort posłał w moją stronę Avadę. Trafiła aurora, który teleportował się tuż przede mną. Kilka sekund później, a byłbym to ja. – Zrobił dłuższą pauzę. Nicolas widział, jak ciężko przełyka ślinę. – Zaklęcia latały we wszystkie strony. Stojący najbliżej mnie śmierciożerca chwycił mnie i teleportował. Nie wiem, czy miał polecenie od Voldemorta, czy działał na własną rękę. To wszystko musiało wyglądać, jakbym zginął. Wszyscy widzieli Avadę. Ale to stało się tak szybko… Straciłem przytomność, oszołomił mnie. Gdy się obudziłem, byłem już w Twierdzy.
- Jak to się stało, że nikt o tym nie wiedział?
Draco pokręcił głową.
- Voldemort trzymał mnie przez wiele miesięcy pod kluczem w najbardziej strzeżonej celi. To było… - zawiesił głos, a później odchrząknął. – Nie powiem ci o tym. Kilka miesięcy później Voldemort zginął. A ja zostałem tam, gdzie byłem. Na prawie osiemnaście lat. Z wypalonym miejscu po Mrocznym Znaku i bez różdżki.
Draco podwinął rękaw i pokazał brzydką bliznę na przedramieniu na potwierdzenie swoich słów. Nicolasowi żołądek podszedł do gardła, gdy zaczął się zastanawiać, w jaki sposób można zrobić taką bliznę. Miał wrażenie, że zzieleniał. Na szczęście Draco oszczędził mu dłużej tego widoku, szybko poprawiając rękaw.
- Dlaczego mówili do ciebie Dragon? – zmienił temat. Draco wzruszył ramionami.
- Ksywka. Przez tyle lat przyjęło się bez problemu, nie pamiętam już, kiedy ostatni raz ktoś nazwał mnie po imieniu. To znaczy… - zawahał się. – Ty byłeś pierwszy od wielu lat.
Nicolas wciąż miał wrażenie, że to wszystko mu się śni. Nie potrafił spojrzeć na Draco i powiedzieć, że jest jego ojcem. Przecież jego ojciec nie żył od bardzo dawna! Co innego, gdyby Ginny powiedziała, że ich opuścił. Wtedy Nicolas mógłby wyobrażać sobie przez wiele lat mężczyznę, który kiedyś wróci po niego, który żyje, starzeje się, ma pracę i nową rodzinę. Wtedy uwierzyłby, widząc przed sobą trzydziestokilkulatka. Teraz był to surrealizm.
- Myślę, że powinieneś iść do domu – powiedział Nicolas. To wszystko przytłoczyło go bardziej, niż by podejrzewał. Nie miał siły na rozmowę z człowiekiem, którego nie było przez osiemnaście lat. Nie potrafił opowiedzieć mu o wszystkim, co zmieniło się w tym czasie. I to nie było jego zadanie. Nie znał tego człowieka. Poza tym Draco żył. Będą mieli jeszcze dużo czasu na rozmowę. – Musisz sam porozmawiać ze wszystkimi. Przecież oni nic nie wiedzą. Musisz się spotkać ze wszystkimi swoimi znajomymi, a przede wszystkim z mamą! Merlinie, przecież Convalie nie uwierzy, jeśli ja jej to powiem.
- Kto to jest Convalie?
Nicolas zaśmiał się.
- Chyba żartujesz. – Draco jednak nie wyglądał, jakby żartował. Był śmiertelnie poważny. Nicolasa wmurowało, kiedy zrozumiał. – Ty nic nie wiesz – zdziwił się. – Ty naprawdę nic nie wiesz.
- Czego nie wiem?
Nicolas milczał. Jak przekazać człowiekowi, że ma siedemnastoletnią córkę? Rozważał w głowie to, jak mógł sformułować taką informację, ale żaden sposób nie wydawał mu się właściwy.
- Chyba musisz o tym porozmawiać z mamą.

* * *

Ginny nie mogła przestać rozmyślać o propozycji Danny’ego. Oczywiście wiedziała, że postępuje właściwie, nie zgadzając się zostać jego żoną. To byłoby oszustwo, a nie chciała oszukiwać ani siebie, ani jego. Mężczyzna otworzył jednak przed nią drzwi do nowych możliwości, za którymi rysowała się jej przyszłość, spędzona u boku ukochanej osoby. Przecież nie musiała być do końca życia samotna. Okres żałoby już dawno minął.
Mimo wszystko cieszyła się, że Danny stanął na jej drodze. Jest coś takiego, że w życiu człowieka pojawia się osoba, dzięki której zmienia się perspektywa. Danny zdecydowanie był kimś takim, kimś, kto nadał jej życiu nowy bieg. I nie żałowała swojego zaangażowania w związek z nim. Wiedziała, że już zawsze będzie mu wdzięczna za to, że otworzył jej oczy i uruchomił na nowo zahibernowane serce. Poruszył ją, obudził do życia.
Spędziła miły poranek przy kawie i croissantach w towarzystwie Angelique. Miała pełno energii i zapału do działania – musiała się zabrać za kolejny artykuł. Jako że zbliżały się walentynki, miał on być o miłości. Czuła się lekka, szczęśliwa. Poranne ploteczki tylko spotęgowały ten nastrój. Ubrała się ciepło, szykując do wyjścia. Musiała zebrać materiały do artykułu i miała zamiar poświęcić temu cały dzień. Owijała właśnie szyję szalikiem, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Pomyślała, że to Angelique o czymś zapomniała, dlatego otworzyła bez zastanowienia. Cofnęła się o krok, stając twarzą w twarz z nieznajomym mężczyzną. Z nieznajomym, a jednak…
- To niemożliwe – wyszeptała.
Jej oczy błądziły po jego twarzy, która zdawała się być tak bardzo podobna do… niemal identyczna. To nie on, powtarzała w myślach, próbując się uspokoić. Drżała na całym ciele, choć była tego ledwie świadoma, a jej serce gwałtownie przyspieszyło bicia.
- Jesteś jego bratem, tak? – spytała, nie mogąc oderwać wzroku od szaroniebieskich oczu. Takich samych, jakimi patrzyła na nią Convalie. Nie mogła dać się zwariować. To nie było możliwe, żeby stał przed nią… Nie…
Mężczyzna pokręcił głową i uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust. Ten drobny gest sprawił, że poczuła się, jakby spadała. Niemożliwe. Niemożliwe.
Otworzyła usta, by zadać kolejne pytanie, ale powstrzymała się. Przygryzła wargę. Jego twarz przecinały zmarszczki. Wyglądał zdecydowanie starzej, niż powinien. Nie spodziewała się takiego widoku, ba, nie spodziewała się go nigdy więcej!
- To sen? – zapytała, a mężczyzna znów pokręcił głową. Nie ruszył się ani w przód, ani w tył, stał w miejscu, czekając na jej reakcję. Jego ręce były wciśnięte w kieszenie ciemnego płaszcza. Nie miał czapki ani szalika, choć dzień był mroźny. Ginny czuła nieprzyjemne szarpnięcia wiatru przez otwarte drzwi.
- To ja – odezwał się po raz pierwszy. I właśnie jego głos sprawił, że zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Oparła się o nie plecami, dysząc ciężko. Wsunęła dłonie w rozpuszczone włosy, ześlizgując się do pozycji siedzącej.
- To niemożliwe. Nie, nie, nie, to się nie dzieje naprawdę. To niemożliwe. Nie rozumiem – mamrotała.
Zapukał trzykrotnie, a ona mimowolnie podskoczyła. Była przerażona. Nie mogła zrozumieć, co się właśnie dzieje.
- Odejdź, bo będę zmuszona wezwać pomoc – próbowała krzyknąć, ale nie wybrzmiało to głośno. Jednak wystarczająco, by przebić się przez drzwi.
- Też za tobą tęskniłem – odpowiedział. Jego głos, choć stłumiony, brzmiał tak, jak powinien. Chyba zwariowała.
- Ty nie żyjesz – stwierdziła, tym razem już głośniej. – Idź sobie.
- Jesteś pewna?
Nie była pewna. Musiała dowiedzieć się, jak to możliwe, że widzi ducha, który wygląda tak bardzo ludzko. Podniosła się na chwiejnych nogach i uchyliła lekko drzwi, tak, że przez szparę widziała jego napiętą twarz. Nie była na to przygotowana ani w tej chwili, ani w ogóle.
- Kim jesteś? – zapytała.
Nie odpowiedział jej. Powiedziały to jego oczy. Patrzył tak, jakby nie mógł się napatrzeć. Z przyjemnym niedowierzaniem. Nie czekał, aż zaprosi go do środka. Pchnął drzwi i podszedł do niej bez chwili zawahania, objął ją ręką w talii i spojrzał głęboko w oczy, przechylając ją lekko do tyłu. Ginny wstrzymała oddech. Miała świadomość tego, że wszystko dzieje się bardzo szybko, a jednak wydawało jej się, jakby świat zwolnił, jakby mogła dobrze się mu przyjrzeć i zapamiętać każdy detal jego twarzy, jeszcze chwilę przed tym jak zamknęła oczy i poddała się jego wygłodniałym pocałunkom. Uniosła dłonie, by chwycić w nie jego twarz, móc gładzić policzki bez cienia zarostu. Nie była do końca świadoma tego, co się dzieje. Nadal miała wrażenie, że to tylko sen, choć ręce błądzące po jej ciele były przecież tak bardzo realne. Czuła każdą komórką przyciąganie, jak gdyby był magnesem, a ona nic nieznaczącym opiłkiem metalu. Uderzyła plecami o ścianę. Nie obchodziło jej to. Szamotała się z szalikiem ciasno owiniętym wokół swojej szyi. Pozbyła się płaszcza. Uderzyła głową o wieszak. Roześmiała się. To wszystko działo się tak szybko…
- Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała, odsuwając twarz na kilka centymetrów i spoglądając w oczy mężczyzny, który uśmiechnął się tak, jak kochała.
- Lepiej uwierz, bo już nigdzie się nie wybieram.
I pocałował ją tak, jak tego pragnęła przez te wszystkie lata. Nie miała pojęcia, że aż tak bardzo za tym tęskniła.
„Wszystko będzie dobrze.
- Obiecujesz? Obiecujesz, że wrócisz? Obiecujesz, że mnie nie zostawisz?
- Obiecuję.
- Draco! Kocham cię. Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię! Nie zostawiaj mnie!
- Też cię kocham. Choćby nie wiem co się stało. Do końca świata i jeszcze dłużej”.

* * *

Anne zachłysnęła się herbatą i zaczęła kaszleć. Wszystko to stało się w momencie, gdy zobaczyła nagłówek Proroka Wieczornego. Kaszlała, aż załzawiły jej oczy, a James przyszedł z pomocą i poklepał ją po plecach. Odetchnęła, jednak szybko podniosła wyżej gazetę, zszokowana jej treścią.
- James, zobacz!
Brat pochylił się nad jej ramieniem i znieruchomiał. Anne wygładziła papier.
- Hunter nie żyje – zakomunikowała, choć James musiał już przejść do kolejnej linijki tekstu. – Jak to możliwe?
Wiedziała, że ludzie umierają, nie o to chodziło. Miała na myśli to, że to właśnie ten skurczybyk wsadził Jamesa za kratki, a ona planowała zemstę. Chciała odwdzięczyć mu się pięknym za nadobne, ale nie zdążyła…
- Znaleziony zeszłego dnia w swoim gabinecie – przeczytał James. – Miał przy sobie odręcznie napisany list, którego treść została utajniona przez Biuro Aurorów.
- On nie żyje – weszła mu w słowo Anne. Zacisnęła pięści z bezsilności.
- Zostało wszczęte dochodzenie. „Nie mogę udzielić informacji w tej sprawie. Proszę poczekać na oficjalne ogłoszenie”, powiedział jeden z aurorów, do którego udało się dotrzeć. Mają tam niezły kocioł!
Anne jęknęła. Nie życzyła Hunterowi śmierci, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że uciekł przed odpowiedzialnością. Wsadził do więzienia niewinną osobę na całe trzy lata i prawdopodobnie nawet o tym nie wiedział. Nie mógł już odpokutować. James delikatnie  wysunął z jej rąk gazetę i zaczął czytać dalej, spacerując po pokoju w tę i z powrotem.
- Rozważają możliwość, że został otruty – poinformował. – Ale ponoć na jego ciele znaleźli gojące się już pod wpływem eliksiru obrażenia. Skąd te pismaki biorą takie informacje? Przecież z pewnością wszyscy aurorzy nabrali wody w usta, a nikt by ich tam nie wpuścił!
Anne to nie interesowało. Była wkurzona, bo nie będzie miała już nigdy szansy na to, żeby stanąć twarzą w twarz z Hunterem i wytknąć mu, że popełnił błąd. Przyjść do niego ze wszystkimi dowodami i sugestią, że na wolności są ludzie, którzy rzeczywiście odpowiadają za popełnione przestępstwo, i to oni powinni gnić w Azkabanie, nie James. Chciała udowodnić mu, że jego pewność siebie można zmieść w mgnieniu oka i pójść z historią o jego porażce do gazet.
- Annie. – James zamachał jej przed oczami. – Słuchasz mnie?
Zamrugała i przeniosła na niego wzrok.
- Nie odpowie za to – powiedziała cicho. Wszystko w niej się gotowało.
- Daj spokój. – James prychnął. – Koleś właśnie wykitował, a ty chcesz go ukarać. Już został ukarany. Nie udowodnisz mu, że się pomylił.
- Pomylił – powtórzyła po nim i prychnęła. – James, to przez niego spędziłeś trzy lata w Azkabanie. To przez niego się zmieniłeś i… gdy patrzyłam na ciebie, na to, jak gaśniesz w oczach, jak ogarnia cię szaleństwo, chciałam do niego pójść i go udusić – wyznała.
James położył jej dłoń na ramieniu. Ku jej zdziwieniu uśmiechał się.
- Annie, to już się stało. Nic z tym nie zrobisz. Widocznie tak musiało być.
- Nie wmówisz mi, że cieszysz się z tego, że wsadził cię do więzienia – ucięła, zrzucając jego dłoń z ramienia. Patrzyła mu ze złością w oczy. – Nigdy w to nie uwierzę.
Mierzyli się przez kilka chwil wzrokiem. Myślała, że James się zdenerwuje, ale mimo wszystko pozostawał spokojny. Chciała powiedzieć więcej, ale się powstrzymywała. Chciała opowiedzieć o tym, jak się czuła, widząc go wyglądającego jak nędzarz, gdy patrzyła na jego obwisłe ubrania, zapadnięte policzki, zmatowiałe, splątane włosy, na przygasłe oczy. Chciała krzyczeć.
- To, że pójdziemy się procesować, nie zmieni tego, co przeżyłem – powiedział w końcu James, powoli i wyraźnie. – Nie zmieni też tego, że Hunter jest martwy. Czy chciałbym oczyścić moje imię? No pewnie! I to właśnie zrobimy. Ale ten mężczyzna był przekonany, że spogląda na winnego. Nie możesz mścić się na nim za to, że jest człowiekiem. Ludzie popełniają błędy. Nie wmówisz mi, że ty nigdy żadnego nie popełniłaś.
Anne wyprostowała się jak struna.
- Oczywiście, że popełniłam – odparła. – Ale nie jestem aurorem. Nie spoczywa na mnie odpowiedzialność za czyjeś życie.
James uniósł brew.
- Tak? – spytał. – Może nie w aż takim stopniu. Ale przecież twoje wybory mają wpływ na innych. Na tego Nicolasa. Na Nadine.
Chciała się nie zgodzić z jego słowami, ale uświadomiła sobie, że ma rację. Tylko że Nadine była szurnięta, a Nicolas… Nicolas był zdolny do morderstwa. To on powinien siedzieć w Azkabanie. A jednak nie zamierzała nigdy, nikomu zdradzić jego sekretu, choć było to niezgodne z jej własnymi zasadami. Bo go kochała. Również niezgodnie z wewnętrznymi przekonaniami. Powinna nim gardzić, ale ciągle tylko usprawiedliwiała go przed samą sobą.
- Kochasz go – stwierdził James, bez cienia wątpliwości. – Znam cię, An. Wiem, że go kochasz. Nie wiem tylko dlaczego z niego zrezygnowałaś. Bo jeśli przeze mnie, to był to bardzo głupi powód.
Uciekła wzrokiem. James nadal stał nad nią, a ona siedziała w fotelu. Czuła się bardzo mała, a w dodatku przyparta do muru.
- Po części tak było – przyznała. – Ale też zrobił coś, co nie może zostać wybaczone. Nie, nie mi – dodała szybko, widząc, jak James szykuje się, by coś powiedzieć. – Stał się innym człowiekiem. Zawładnęła nim obsesja, a ja nie umiałam go uratować. Dlatego zrezygnowałam.
Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie przyznała tego przed samą sobą. Poniosła klęskę, i to najbardziej ją odrzucało. James westchnął głośno.
- Annie? – Popatrzyła na niego z błagającą miną. Chciała zostawić ten temat. – Ze mnie nigdy nie zrezygnowałaś. Taka już jesteś. Nie rezygnujesz z ludzi, których kochasz. Walczysz do końca. Nadine nie będzie już więcej problemem, uwierz mi. – Próbowała powiedzieć mu, że w ogóle nie o to chodzi, ale nie pozwolił jej, unosząc rękę, tak jakby mówił stop. – Przeżyłem Azkaban. Jestem innym człowiekiem, i chcę zacząć od nowa. Nie mogę powiedzieć, że to było miłe doświadczenie. – Skrzywił się. – Ale jest częścią mnie. Chcę po prostu żyć dalej, pełnią życia, nie marnując już więcej żadnego dnia. I ty też powinnaś.
- To niemożliwe.
Anne wstała z fotela i minęła Jamesa, kierując się do kominka, by dorzucić drwa do ognia. Starała się zachować kamienny wyraz twarzy. Przypomniała sobie to, jak bardzo bała się tej nocy, gdy Nicolas powiedział, że kogoś zabił. Nie bała się jego. Bała się o niego. Nie udało jej się go ochronić przed nim samym. Leżała wiele godzin, przytulając go i gładząc po włosach, czuwając, kiedy spał. Jej serce rozlatywało się na kawałeczki. Wiedziała, że musi go zostawić, ale tak bardzo chciała się nim zaopiekować, tak jak później zaopiekowała się Jamesem. To ją przerażało.
Została, póki nie nadszedł świt. Pragnęła być z nim dłużej, zmyć z niego całą winę, smutek, uleczyć go. Przekroczył jednak granicę. Odeszła.
Poczuła coś mokrego na policzku. Ze zdumieniem otarła łzę. Zaangażowała się za bardzo. Nie powinna była tego robić. Nigdy nie powinna zakochiwać się w Malfoyu.
Nie zauważyła, że James za nią stanął, dopóki się nie odezwał.
- Jeśli potrafisz mu wybaczyć, potrafisz wybaczyć także Hunterowi. I wiem, że jesteś do tego zdolna. Nie utrudniaj sobie życia.
Spojrzała na niego z ukosa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nienawidziła, gdy James miał rację. A miał, i nie mogła temu zaprzeczyć.

* * *

Ginny oparła głowę na nagiej klatce piersiowej Draco i przymknęła oczy. Leżeli, wtuleni w siebie, nie mogąc się sobą nacieszyć. Draco opowiedział jej wszystko, co chciała wiedzieć, a nawet jeszcze więcej. Nie mogła uwierzyć w to, że pogodziła się z myślą o jego śmierci, tak jak wszyscy wokół, podczas gdy on przez tyle lat był uwięziony. Nawet nie potrafiła wyobrazić sobie tego, co przeżył.
- I mówisz, że to Nicolas cię odnalazł – stwierdziła ze zdumieniem. Myślała o wszystkich tych sytuacjach, w których była dla niego taka niesprawiedliwa. Powinna mu pomóc, a on uwolnił Draco na własną rękę. Zarzuciła mu, że jest nieodpowiedzialny i niedojrzały. Odsunęła się od niego, dając mu przestrzeń potrzebną do tego, by zrozumiał, że musi dorosnąć. A gdyby działała razem z nim, gdyby to ona weszła do Twierdzy i stanęła oko w oko z mężczyzną, którego kochała?
- Mamy wspaniałego syna – przyznał Draco. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do tego, że słyszy brzmienie jego głosu. Tego dnia kilkakrotnie zapadała w drzemkę w jego objęciach, a później budziła się, by na nowo odkryć, że to się jej nie przyśniło.
- Mmm – mruknęła. – Chyba musisz o czymś wiedzieć.
W dniu, gdy widziała go po raz ostatni, chciała mu powiedzieć, że prawdopodobnie znów jest w ciąży. Czekała na odpowiedni moment, miała nadzieję, że kiedy mały Nicolas zaśnie, będzie mogła spojrzeć mu w oczy i przekazać radosną nowinę. Ale on został wezwany przez Voldemorta, a później już nie wrócił.
Draco spojrzał na nią, zaciekawiony. Westchnęła i sięgnęła do szuflady przy łóżku. Wyjęła z niej stary, sfatygowany album ze zdjęciami. Przeglądała go w przeszłości tak często, że niektóre strony odczepiły się od grzbietu i wystawały smętnie. Podała mu go. Podniósł się wyżej na poduszkach i przejechał palcem po okładce, marszcząc brwi.
- To album, który założyliśmy, gdy urodził się Nicolas – zauważył.
Pokiwała głową, a później otworzyła na pierwszej stronie, pierwszym zdjęciu maleńkiego, śpiącego chłopca. Chciała, żeby zobaczył wszystko, po kolei. Przekładał powoli kartki, na których ich syn zmieniał się, dorastał. Na niektórych zdjęciach pojawiała się Ginny, na niektórych Draco. Byli wtedy tacy młodzi… Nie mogła uwierzyć, że minęło tyle czasu.
Nicky na spacerze. Nicky jedzący samodzielnie pierwszą zupę. Nicky stawiający pierwsze kroki. Młoda, przystojna twarz Draco. Merlinie, dorosły Nicolas był tak bardzo do niego podobny, te same miny, tak podobny głos. Draco zaśmiał się, wskazując na fotografię, na której Nicky klepał go śpiącego po twarzy.
- Mogliśmy mieć takie piękne życie, prawda? – spytał, na co Ginny pokiwała głową. Łzy wzbierały w jej oczach. Było już blisko. – To ostatnie zdjęcie, które widziałem. – Wskazał Draco. – A nie jesteśmy nawet w połowie albumu.
- Oglądaj dalej – poprosiła.
Nicky zmieniał się ze zdjęcia na zdjęcie. Wciąż dorastał. Choć Draco zniknął, życie toczyło się dalej. Ginny ścisnęła jego dłoń i wbiła wzrok w przewracane strony. Czuła wzrastające napięcie. Wreszcie Draco zamarł. Spojrzała w jego piękne, szaroniebieskie oczy, wpatrujące się w zdjęcie nowo narodzonej Convalie. Gładziła kciukiem grzbiet jego dłoni.
- To jest Convalie – powiedziała po kilku pełnych napięcia chwilach ciszy. – Nasza córka.
Zamrugał, nie dowierzając. Spojrzał na nią, jakby chciał się upewnić, że go nie nabiera.
- Mam córkę? – spytał nieco wyższym tonem. Wyglądał na oszołomionego i nie dziwiła mu się.
- Chciałam ci wtedy powiedzieć od kilu dni – usprawiedliwiła się – ale nie miałam jeszcze pewności. Myślałam, że będziemy mieć na to mnóstwo czasu.
Draco wpatrywał się w kolejne zdjęcia Convalie jak zahipnotyzowany. Przesunął palcem po zdjęciu, na którym po raz pierwszy zobaczył jej niebieskie oczy.
- To naprawdę ona – powiedział, choć nadal wyglądał tak, jakby nie dowierzał. – Nazwałaś ją Convalie.
- Wiem, że zależało ci na tym imieniu. Convalie Alexandra Malfoy. Za kilka dni skończy siedemnaście lat.
To nim wstrząsnęło.
- Siedemnaście lat – powtórzył. – A myślałem, że to widok Nicolasa był dla mnie szokiem.
Przewracał strony powoli, zatrzymując się nad każdym zdjęciem blondwłosej dziewczynki. W pewnym momencie zaczął się nawet uśmiechać. Ginny nie puszczała jego dłoni. Patrzyła na fotografie jego oczami, starając się zrozumieć, co teraz czuje. To było dla niej niepojęte. Dzień, w którym skończyła roczek. Dwa latka. Dzień, gdy Nicolas uczył ją latać na swojej dziecięcej miotełce, z której powoli wyrastał. Dzień, kiedy ich syn stał w przedpokoju, obok wielkiego kufra, gdy po raz pierwszy miał pojechać do Hogwartu. Draco dotarł do samego końca albumu, gdzie widniało zdjęcie dumnego Nicolasa, tuż po ukończeniu szkoły, na którym Convalie uśmiechała się nieśmiało, unikając wzroku aparatu. Widać było, jak raz po raz się czerwieni.
- Tak długo mnie nie było – powiedział ze smutkiem Draco, zamykając album. – Opowiedz mi o nich wszystko – poprosił.
I Ginny opowiedziała. Mówiła godzinami, aż zupełnie zdarła sobie gardło, cały czas przytulając się do torsu Draco. Nie mogła wypuścić go z objęć, już nie. Momentami czuła się tak, jakby nigdy się z nim nie rozstawała, później jednak przypominała sobie, że nie było go prawie osiemnaście lat. Rozpłakała się, lecz tym razem były to nareszcie łzy szczęścia. Draco też płakał. Tulili się do siebie, zapewniając się o swoich uczuciach, i że już nigdy się nie rozstaną. A później, gdy słońce zaszło, a pokój spowił mrok, zasnęli oboje, śniąc nawzajem o sobie.

27 komentarzy:

  1. Nowy rozdział, jak miło <3 Całe szczęście, że Nicholas nie podąża tylko za zemstą. W końcu zawsze mógł stwierdzić, że pójdzie za ciosem i nie zastanawiając się nad konsekwencjami dalej wykonywać swój plan. Swoją drogą wizja rozmyślającego Nicka, opuszczającego dom Huntera skojarzył mi się z Kordianem, który również pełen wątpliwości szedł aby zabić cara (nieświadomie zrobiłam sobie powtórkę do matury, ha!). Podoba mi się opis twierdzy. Skutecznie zadziałał na moją wyobraźnię ;) Poszukiwania Nicka są intrygujące. Strasznie jestem ciekawa co tam znajdzie. Oo... Ktoś jest ukryty/uwięziony? Hah, nie dziwię się, że Malfoy tak bez zastanowienia odpowiedział kim jest. Tajemniczy głos musiał go nieźle zaskoczyć. Hm... Czyli jest więcej więźniów. Chyba nie wpadnę na to kim oni są :o Świetnie to rozegrałaś, czytam dalej, to może jeszcze czymś mnie zaskoczysz ;P Nicky jest sławny! Pewnie to wiąże się z tą przepowiednią, czy co to tam było (nie pamiętam dokładnie) o synu Malfoya. Coś mi dzwoni, ale nie wiem w którym kościele... Podoba mi się jego stanowczość. W ogóle Nick jakoś tak mi się podoba :D
    O nie! Urywać w takim momencie?! Chcesz żebym uschła z niecierpliwości co z więźniami?
    Convalie, high five! Też nie ubieram się na różowo :D Och, też bym chciała poczytać coś dla przyjemności, a nie lektury. Oh, wait. Czytam wszystko inne oprócz lektury na poniedziałek =,=
    Fajnie opisujesz uczucia Convalie. Wciągnęłam się :D Fakt, długo kochała się w Dylanie, ale tak naprawdę go nie znała. Nie tworzyli prawdziwej pary, która znałaby swoje zachowania itd. Poza tym Dylan jest denerwujący ;P O jaaa, kocham takie wyobrażenia <3 Też lubię sobie pofantazjować o przyszłości... Och, może pozna kogoś innego? Pamiętajmy o Lucasie, o właśnie! Co u niego? Bo wiesz, łatwo jest na wszystko spoglądać z perspektywy Connie i mówić z kim powinna być, ale trzeba wziąć też pod uwagę uczucia tych, których dla niej wybieramy. No bo taki Lucas. Kochał ją, być może kocha, aczkolwiek ciężko jest przewidzieć jak on na to zareaguje. Wszakże ostatnio zainteresował się Juliette!
    Lucas! Stęskniłam się za nim <3 No widzisz, Conavalie, wywołałaś Lucasa z korytarza/dormitorium/whatever. Lucas, powiedz że przyszedłeś naprawić wasze relacje <3 Dżentelmen z niego mimo wszystko :D O nie, Convalie znowu unosi się dumą. Co gorsza zdałam sobie sprawę, że sama postąpiłabym pewnie tak samo. Connie, chyba jesteśmy głupie :< Czyżby Lucas miał szczwany plan wywołać zazdrość u Convalie? Bo jeżeli tak, to kocham go za to jeszcze bardziej :D Nie no, Connie, jestem pewna, że Lucas nie przespał się z Juliette. Wierz mi, przerobiłam w życiu tyle romansów, że jestem niemal w stu procentach pewna, że Lucas tego nie zrobił. Hah, oni oboje są genialni! Też chcę takiego Lucasa xD
    "- „Cholera” – zaśmiał się. – Robi się ostro." - też mi się tak wydaje xD Ta scena łóżkowa jest taka oochhh, że chyba umrę z zachwytu. Tak, uwielbiam takie romantyczne/poważne momenty :D Och Lucas, ty ją naprawdę kochasz <3 To ja teraz czekam na wizje szczęśliwej pary z gromadką blond dzieci :D co ty na to? Chociaż nie mogę zaprzeczyć, że Lucas dla mnie to czarnowłosy facet ;P (ale to już kwestia gustu. Bruneci bardziej mi się podobają ;P )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, Nick, Harvey chyba musiał dostać apopleksji na widok twoich nowych ziomków :D Nicholas jest prawie jak dobra wróżka O_o A mnie się wydaje, że Hunter jednak żyje.
      Co?! Dracon Malfoy żyje?! Gdybym właśnie nie siedziała, to z pewnością bym zajęła jakieś miejsce. Ja jednak byłam pewna, że on zginął, że to dla niego koniec. Już bardziej powiedziałabym, że Dragon ma jakieś powiązanie z Draconem, a nie że jest nim osobiście...
      Mam wrażenie, że jakoś tak opadło we wszystkich napięcie ;) Rozmowa Nicka z Draconem jest mega. Fajnie wymyśliłam wątek starszego Malfoya. Nicholas dobrze mówi, że powinien iść do domu. Swoją drogą Nick powinien też w końcu odezwać się do Convalie!
      Och... Spotkanie Ginny z Draconem <3 Draco, mógłbyś się w końcu odezwać, a nie tylko kręcić głową! To musiał być mega szok dla Ginny. Chociaż ja obstawiałam, że zemdleje, a nie że zatrzaśnie Draco drzwi przed nosem. Swoją drogą nie dziwię jej się. Bardziej nierealne wydawałoby mi się, gdyby rzuciła mu się na szyję.
      Czyli jednak Hunter nie żyje... No fakt, pewnie jednak szukaliby już Nicka zaraz po jego wyjściu od Emorego. Ohoho, z Anne zrobiła się wojownicza dziewczyna ;P Przemowa Jamesa jest fantastyczna. Dobrze, że pokazał siostrze sprawę z innej perspektywy. Miło, że wydaje się być normalny ;) Jim, zgadzam się! Rezygnowanie z Nicholasa było jednym z największych błędów w jej życiu!
      Zdjęcia *-* Nie ma to jak odkryć, że ma się siedemnastoletnią córkę ;)
      No i ja się chyba też popłaczę...
      Coraz bliżej końca. Chcę ci pogratulować wytrwałości. Stworzyłaś dwa opowiadania, które są tak bardzo ze sobą powiązane, a jednak inne. Umieściłaś tyle wątków i każdemu z bohaterów postarałaś się dać odrobinę miejsca, abyśmy mogli ich poznać. Też chciałabym kiedyś napisać coś, co skończę i co będzie potrafiło intrygować czytelników do końca. Szacun za to, naprawdę :)

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Niestety, wstyd mi niezmiernie, ale nie doczytałam Kordiana do tego momentu :( :( :( Moja wiedza kończy się na tym, że stoi na górze i biadoli.
      Starałam się oddać twierdzę jak najbardziej obrazowo, a ponieważ tego typu opisy nie są moją specjalnością, jestem szczęśliwa, że Ci się podoba :) Mi z kolei podoba się, to, że opisujesz wszystko krok po kroku, to co odczuwasz, czytając ten rozdział. I jestem dumna, ponieważ większość zadziałała zgodnie z moim założeniem :)
      Chciałam się podzielić taką małą ciekawostką – cały wątek z Lucasem nie powstałby, gdyby nie impuls, który kazał mi napisać scenę, w której niespodziewanie zaprasza Convalie na bal. To moja osobista porażka, że tak mało brakowało, a nie stworzyłabym jednego z najlepszych wątków mojego życia i nie rozwinęła najbardziej obiecującego bohatera </3
      Hihi, ja mam za to słabość do blondynów :)
      Och tak, apopleksja Harveya, chciałabym to zobaczyć! Cudnie to ujęłaś :)
      Rozważałam taką opcję, że Ginny zemdleje, gdy tylko zobaczy Draco. Ale później pomyślałam o tym, że w sumie to ona nie jest aż tak delikatna, swoje już w życiu przecierpiała, no i bardziej chyba zadziałało u niej niedowierzanie niż szok. Tak pomyślałam, że to będzie lepsze rozwiązanie.
      Dzięki za miłe słowa, ale czuję, że nie spisałam się zbyt dobrze w obliczu tak wielu bohaterów. Owszem, starałam się dla każdego znaleźć miejsce, ale zwłaszcza pod koniec bardzo ciężko jest poskładać te wszystkie rozjechane, pozaczynane wątki. Chyba ostatecznie przesadziłam z liczbą bohaterów, żeby każdy dostał tyle, ile powinien, opowiadanie powinno być o drugie tyle dłuższe. Przynajmniej będę miała nauczkę, że nie da się za dużo wcisnąć do jednego opowiadania ;)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Ale piękny ten rozdział! Uśmiechałam się prawie cały czas jak czytałam! Lucas i Convalie, taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak! W końcu razem, znowu. I Draco.. Jezu ile ja na to czekałam. Poproszę następny :D Jak czytałam, to byłam tak rozemocjonowana, że szok haha. Ginny i Draco, szkoda, że są za starzy na kolejne dziecko haha. Tak mi się podobało, że aż nie wiem, co powiedzieć. Co teraz z Dylanem, powie mu, że go zdradziła? Pisz, pisz, pisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już, już się pisze! Tylko jak tu utrzymać odpowiedni poziom napięcia? Na razie jest bardzo dużo opisów. Muszę się porządnie przyłożyć, żeby nie zawieść oczekiwań :)

      Usuń
  3. Aż mi brakło słów, a łezki zakręciły się w oku. Pięknie to napisałaś.
    I Powrót Draco? Bezbłędny. Inaczej bym sobie tego nie wyobrażała.
    Miałam dobre przeczucia, że on wróci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, nie było to aż tak zaskakujące. Starałam się wszystko trzymać w tajemnicy przez te kilka lat, ale i tak każdy wiedział swoje :D Tak to już jest, jak się ma w głowach tyle schematów z różnych książek/filmów ;)

      Usuń
  4. Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! :D
    OMG! No nie mogę z radości!

    Już od jakiegoś czasu namiętnie sprawdzałam Twojego bloga czując, że "to już czas", niedługo coś powinno się pojawić. I proszę. Ależ mnie dzisiaj ucieszyłaś! Sam widok nowego rozdziału sprawił mi wielką radość, nie mówiąc już o powrocie Draco! Miałam pewną wątpliwość, nie powiem, gdy Nicolas przyprowadził ich do domu. Spodziewałam się, że Draco powie mu od razu w Twierdzy kim jest. Ale w sumie takie przeczekanie bardziej do niego pasuje. To naprawdę cudowne! Jestem wielką fanką happy-endów, więc taki rozwój wydarzeń niezwykle mnie cieszy! :D Miałam takie przeczucie. W końcu z jakiegoś powodu Ginny nie mogła ułożyć sobie życia i zapomnieć. Też się spodziewałam, że zemdleje. To by pasowało :p Ale i tak sobie tego nie mogę wyobrazić... po tylu latach. Jakie to musiałoby być dziwne uczucie. Tak nagle zacząć teraz żyć razem, od nowa... po tylu latach. Straszne. Nie mówiąc o Draco (i pozostałych więźniach)... jak przystosować się do życia po 18 latach uwięzienia? Straszne! To co? Szykuje się następna część o dalszych losach rodzinki? :D

    Trochę się martwię o Nicolasa. Co z nim teraz będzie? Czy dochodzenie doprowadzi aurorów do niego? I jakie konsekwencje będzie musiał ponieść? Z drugiej strony... odnalazł się jego ojciec! Draco go obroni. Głowa rodziny wróciła, więc wszyscy są bezpieczni :p
    Oczywiście, że Anne go kocha. I czekam na ich zejście się ;)

    Convalie. Lukas? Dylan? hmm... jakoś nie mam zdania. Pozostaję neutralna, ale chce szczęścia Convalie. Poszła za głosem serca do łóżka z Lukasem. Hmm. Nie podoba mi się to, bo nie lubię i nie popieram ważnych decyzji podjętych tak pochopnie. Poza tym cokolwiek by nie mówić zachowała się nie fair w stosunku do Dylana, z którym chodzi, a on de facto nie zrobił nic złego. A znając tę delikatną i wrażliwą dziewczynę, nie powinna czuć się z tym ok. I po co jej to wszystko? Ehh. Te młodzieńcze miłostki.

    No cóż. Pozostaje mi powiedzieć, że bardzo Ci gratuluję i czekam na następny rozdział :)
    Gorąco pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „To już czas” był dobre kilka tygodni wcześniej. Ach to moje trzymanie się terminów :( Chociaż może takie przetrzymanie sprawiło ostatecznie większą radość :)
      Rozdział jest baaaardzo przeze mnie przemyślany. Do wielu scen miałam po kilka wariantów. I tak, w wersji pierwotnej Draco mówił Nicolasowi od razu, kim jest, no ale po co tak od razu wszystko zdradzać, lepiej poczekać, stworzyć napięcie, takie tam :D
      Hm, planowałam kilka lat temu trzecią część z główną perspektywą Convalie, ale przez ten czas sporo się zmieniło co do założeń opowiadania, i choć główne pozostały, to wątek, który chciałam pociągnąć, umarł. A poza tym mam ich już wszystkich dość, czas na coś nowego :D
      No pewnie, że Draco się wszystkim zajmie. On jest cudowny <3
      Czy decyzja Convalie była pochopna? Mogłybyśmy się tutaj spierać. Owszem, pod wpływem impulsu zdradziła Dylana. Ale biorąc pod uwagę to, że ona i Lucas tworzyli już wcześniej parę, no i nie był dla niej kimś zupełnie obcym, myślę, że nie było to aż tak bardzo pochopne. W każdym razie mniej niż Ginny idąca do łóżka z Draco :D W sumie to lepiej, dłużej znała Lucasa niż Dylana. Nie twierdzę jednak, że nie będzie się z tym czuła ani trochę źle. Przecież to Convalie ;)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. No taak. Takie życie. Ważne, że nadal piszesz! Znam tyle opowiadań, które zostały porzucone bez słowa wyjaśnienia :( Oczywiście im dłuższe oczekiwanie tym większa później radość... ale nie stosuj tej taktyki :D
      Osobiście bardzo lubię to opowiadanie, ale chętnie poczytam coś nowego! Rozumiem, że następne w kolejce jest Dramione? Czyli świat przedstawiony i jeden z głównych bohaterów pozostanie :p Myślałaś o napisaniu czegoś zupełnie swojego? Planujesz takie opowiadanie czy zostawiasz to sobie na przyszłość jako materiał na książki? Bo wiążesz przyszłość z literaturą, prawda? ;) To by miało sens. Póki co tutaj tworzysz coś niezwykłego na bazie tego co stworzyła Rowling i ćwiczysz swój warsztat.

      Hmm, no cóż... Dla przeważającej części społeczeństwa jestem trudnym towarzyszem do dyskusji o tym kiedy i jak należy podjąć decyzje o inicjacji seksualnej :p Ale w sumie nie w tym rzecz. Ufam, że poprowadzisz sprawy tak, że skończy się to dobrze dla relacji Convalie z Lukasem, z resztą nie ma za bardzo czasu na prowadzenie jakiś wielkich komplikacji. Bardziej chciałabym jednak stanąć w obronie Dylana, bo tak jak napisałam, Convalie potraktowała go bardzo nie fair. Może im się nie układało, może okazał się inny niż myślała, nie sprostał jej oczekiwaniom... ale może nie potrafił inaczej? W końcu naprawdę nie zrobił nic złego i nie zasłużył, by zostać tak potraktowanym. Oczywiście dla opowiadania to jest bardzo ciekawe :P ciekawe jak Convalie to rozwiąże ;)
      Czekam z niecierpliwością na ostatni rozdział :)

      Usuń
    3. Hm, nawet jeśli stosuję taktykę przedłużania oczekiwania na rozdział, to nie robię tego specjalnie. Serio. Odłożę pisanie na kilka dni, a później się okazuje że minęło kilka tygodni O.o Nie mam pojęcia, jak to się dzieje. To pewnie coś rządzącego się takimi samymi prawami jak pralka, która pożera skarpetki.
      Oczywiście, że myślę o napisaniu czegoś swojego przez cały czas :D Po prostu nie zamierzam niczego typowo swojego publikować na żadnym blogu, a przynajmniej na razie.
      Co do inicjacji seksualnej, to panuje trend społeczny, gdzie sporo ludzi dokonuje tego bez przemyślenia, za wcześnie, z niewłaściwą osobą. Jakiekolwiek moje osobiste przekonania, ani żadnej pojedynczej osoby nie są w stanie tego zmienić. MNÓSTWO ludzi popełnia głupie błędy, a ja na tym żeruję, pisząc opowiadanie. Po prostu tak mi pasuje, nie staram się tutaj wkładać żadnych wartości, więc przepraszam, jeśli poczułaś się osobiście urażona ;) Ja jestem zdania, że takie rzeczy trzeba dokładnie przemyśleć, ale gdyby każdy bohater w opowiadaniu wdawał się w takie rozterki, to wszyscy byliby tacy sami, a powielający się schemat stałby się bardzo nudny.
      Co do Dylana… no cóż, życie nie jest fair. Taka prawda. Jakby miało być dla wszystkich dobrze, to nie byłoby dobrze dla nikogo ;)
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    4. Oj, ja Cię o nic nie oskarżam Ignise :) doskonale wiem jak to jest z tym czasem, naprawdę! Ani trochę się nie dziwię. Naprawdę uważam, że grunt, że wciąż piszesz :p
      Oczywiście wcale nie poczułam się urażona, skądże znowu! To by było dopiero, gdybym za każdym razem, gdy bohater robi coś z czym się nie zgadzam, czuła się urażona. Nie mogłabym prawie nic czytać, nie mówiąc już o oglądaniu seriali :D I jasne, że w opowiadaniu naturalny jest przekrój różnych bohaterów, jak to w życiu. Ja tylko dyskutuję o fabule, nic więcej. Żeby była jasność, nie robię wyrzutów Tobie, krytykuję co najwyżej postawę bohaterki, która mogła zostać celowo pokazana w taki sposób, żeby wywołać dyskusję czy cokolwiek. Zachowania bohaterów nie mają (lub nie muszą mieć) przecież nic wspólnego z Twoim sposobem myślenia i w ogóle z Twoim życiem ;)
      Akurat w tym przypadku uważam, że CONVALIE mogła rozegrać to tak, żeby było przynajmniej w miarę dobrze dla wszystkich tj. dla całej trójki. Albo nie tyle dobrze, co chociaż fair. Oczywiście Dylan i tak zostanie zraniony, gdy Convalie go rzuci, ale przecież ma takie prawo. Ma prawo się rozmyślić itd, jak najbardziej. Natomiast zdrada (choćby jej związek z Dylanem był nie wiem jak dziecinny lub dopiero w zupełnie początkowej fazie) jest rzeczom powszechnie uważaną za moralnie złą. A przynajmniej mam szczerą nadzieję, że nadal tak jest :D Także to nieprawda, że tutaj nie było lepszego rozwiązania sytuacji. Convalie po prostu działała pod wpływem emocji, impulsu, co oczywiście, jest bardzo charakterystyczne dla jej wieku i wiarygodnie oddaje rzeczywiste sytuacje.
      Pozdrowionka! :)

      Usuń
    5. No cóż, każdy popełnia błędy, także Convalie :) Nie kwestionuję oczywiście tego, że zdrada jest czymś niedopuszczalnym w związku. Byłoby uczciwie, gdyby Convalie najpierw rozstała się z Dylanem, a dopiero później choćby zaczęła myśleć o Lucasie. Co więcej, taki rozwój wydarzeń byłby bardzo w jej stylu – zanim się na coś zdecyduje, musi zanudzić wszystkich swoimi rozmyślaniami i katastroficznymi myślami :) Ale czy wszyscy zawsze zachowują się w sposób przewidywalny? A może to, że zachowała się jak nie ona, ma o czymś świadczyć? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, bo to już temat do osobistej refleksji dla każdego. Ale nie miej za złe studentce psychologii, że wymyśla takie rzeczy :D
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  5. O mój Boże, jaki piękny rozdział! Zakochałam się w nim. *.* A jednak, Draco żyje! Taaak! :D Jednak moja nadzieja nie została uśmiercona i okazało się, że nie zawsze głupi ją mają. XD
    Wcześniej byłam za tym, by Cornvalie była z Dylanem, ale teraz cieszę się, że połączyłaś ją z Lucasem. :D Tak jakoś wyszło, że Dylan się zrobił.. Nie wiem, ale popsuł się. :( xd
    Gdy przeczytałam fragment o tym, jak Nicolas spotkał w Twierdzy mężczyznę, to moja nadzieja oszalała i szeptała mi "To na pewno Draco", ale ja dzielnie powstrzymywałam ją i mówiłam, że ma się uspokoić. Jeszcze te skoki z miejsca na miejsce totalnie zwiększały napięcie. I w końcu taka radocha, że tak! To on, cały i żywy. ^^
    Jestem zachwycona też ty, że James wraca do normalności, bo polubiłam go strasznie. ;)
    Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału! Szczególnie mnie intryguje, czy Anne zdecyduje się być z Nicolasem. No i jak rozwinie się związek Convalie z Lucasem...
    Zastanawiam się też, jak przebiegnie pierwsze spotkanie ojca z córką. *.* Jejuu <3 Tyle jeszcze ciekawych wątków, a tu już zbliża się koniec. :<
    Rozdział pochłonęłam w kilka minut i wydaje mi się, że budowanie napięcia opanowałaś do perfekcji. :D Bo ja je odczuwałam do ostatniego zdania...
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się już za niedługo bo ja chyba umrę z niecierpliwości. ;)
    Niecierpliwie czekam na cd.
    Życzę weny, czasu i cierpliwości!
    ~~ mlodzia113

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby okazało się, że Draco faktycznie nie żyje, złamałabym zbyt wiele serc, w tym moje własne :D Myślę więc, że to dobra decyzja :P
      No właśnie, Dylan „popsuł się”. Co mu się stało? Myślałam ostatnio o tym. To wyszło jakoś tak samo z siebie, naturalnie. Doszłam do wniosku, że prawdopodobnie duży wpływ miało tutaj wprowadzenie Juliette. Na początku uznałam ją za przesadnie zazdrosną, przewrażliwioną złośnicę, a później pomyślałam „hej, a może ona ma trochę racji?”. Pokazałam Dylana jej oczami, a nie tylko oczami Convalie, która go idealizowała. Być może właśnie to się zadziało.
      Obiecuję uroczyście happy end dla każdego, oczywiście w granicach możliwości. Nie wszyscy dostaną fajerwerki, ale nie planuję niczyjej śmierci tym razem :D
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Chociaż pierwotnie Nicolas miał umrzeć. Nieważne.

      Usuń
    3. Ja też zdecydowanie twierdzę, że była dobra. Nawet bardzo. :)
      Dobrze, że zmieniłaś plany co do Nicolasa. O.O XD
      Oo radujesz me serce ;D
      No w sumie racja, ale teraz dzięki temu "innemu" spojrzeniu na Dylana zakochałam się w Lucasie. *.*
      Naprawdę masz dar do tworzenia postaci i ich charakterów, no i potrafisz zaskoczyć, co też jest bardzo mile widziane w opowiadaniach. ;D
      W skrócie, piszesz genialnie, jak dla mnie niczego nie brakuje. ;)
      Pozdrawiam :)
      Ciągle czekająca na kolejny rozdział, jak spragniony na wodę XD
      ~~ mlodzia113

      Usuń
    4. Jej, dziękuję :D
      I postaram się dodać rozdział jak najszybciej :)

      Usuń
    5. To się cieszę. ;)

      Usuń
  6. Piękny rozdział! Powiem szczerze ze po przeczytaniu twojego pierwszego opopowiadania nie miałam wielkich nadziei na 'ślad' bo myślałam ze drugą część nie bedzie tak dobra jak pierwsza! Ale ta również jest świetna! Na prawdę masz talent. Nie pprzestawaj pisać. Dobrze ze Lucac i Convalie są razem, Dylan był lekko wkurzajacy. No i Draco <3 Nicolasowi i Convali trudno będzie się do niego przyzwyczaić. Już nie mogę się doczekać jak to wszystko opiszesz. mam nadzieję że następny rozdział już niebawem!

    Ps. Czy byłaby możliwość przeczytania obydwu opowiadań w wersji pdf? I czy by to coś kosztowało :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Posiadam pdf ttj tylko chciałabym jeszcze raz przejrzeć to opowiadanie. Kiedy skończę ślad, wezmę się za czytanie i poprawianie i myślę, że za jakiś czas powinnam oba wstawić tutaj na bloga. A koszt to podziękowanie :D

      Usuń
    2. W takim razie już nie mogę się doczekać! Tak naprawdę to już trochę zapomniałam co się działo w tylko ty jedyny i chętnie jeszcze raz przeczytam :-) Myślisz że po sladzie zaczniesz pisać jakieś nowe opowiadanie? Życzę weny :-)

      Usuń
    3. Bezpośrednio po śladzie wchodzi na główną stronę dramione ;)

      Usuń
  7. Wybacz, że dopiero teraz, ale tak jakoś wyszło.
    OMG OMG OMG on żyje! AAAAAAAAAAAA! Tyle na to czekałam <3 dishaio3h3r9whwfid! <3
    Prooooszę, powiedz, że tym razem dostaną swoje szczęśliwe zakończenie!

    Pozdrawiam,
    W. (wcześniej Apocalypsis lub A.)

    [przeklete-dusze]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się nie odzywam, wszystko okaże się już niedługo! (mam nadzieję) :)

      Usuń
  8. No i mam za swoje. Obijałam się, obijałam, zdążyłaś zmienić opowiadanie, zmienić szablon i teraz muszę doczytać ślad na nowym. A się jakoś przyzwyczaiłam kojarzyć ślad z tym brązowym. Ojoj. Nie jestem pewna, czy jestem na to gotowa. Żeby skończyć ślad. Ale trochę go mam, chyba jeszcze dzisiaj nie będzie końca, więc może tym się pocieszę. Ale mi dziwnie mimo wszystko.
    Oczywiście szybciutko muszę sobie przypomnieć na czym właściwie skończyliśmy, bo nic nie pamiętam.
    Myślałam, że przede mną 48., ale wygląda na to, że go jednak czytałam… to mi zostaje mniej niż myślałam? :O
    Dobra, Cass, na pocieszenie będziesz miała Dramione. Dramione brzmi nieźle. Dawno nie czytałam (w ogóle blogów ostatnio praktycznie nie czytuję), więc fajnie by było. No. To jest pocieszenie.
    Ale naprawdę, naprawdę podziwiam, że wciąż piszesz. Z taką konsekwencją. Regularnością większą lub mniejszą, ale wystarczającą. No wow ;)
    Woah, no to jesteśmy w Mrocznej Twierdzy. Poważnie, napięcie rośnie i czegóż możemy tam oczekiwać…? Omg! Ktoś tam jest! Ha, napięcie nie spada, świetnie to opisałaś.
    Czy to jest kto ja myślę, że to jest…? To musi być…? Prawda…? Prawda…?
    Ale sobie jeszcze poczekamy na odpowiedź, bo przeskakujemy do Connie. No wiesz?! Ale to musi być… prawda…?
    Sweter…? Sweter, powiadasz? Czyżby to była wyczekiwana przeze mnie scena? *.* No to chyba muszę Ci nawet wybaczyć ten przeskok. Ale powiem Ci, że sama też mam taki sweterek! Pudrowy róż! Niestety formę ma trochę inną. Ale mam też dwa sweterki podobne, z łezką i kokardką, miłe i lekko puchate, tyle że w innych kolorach. Ale nie wiem, czy nie wolałabym czytać we własnym pokoju. Kręcący się ludzie mogliby mnie rozpraszać. Ale też zależy co się czyta – coś lekkiego, a wciągającego mogłoby przejść! Aaach, a zamyślanie się i czytanie w kółko tego samego jest frustrujące :/ Oj, Connie, jak ja Cię rozumiem. Mimo rzekomej dorosłości nie czuję się gotowa. Na nic. Możemy jeszcze z tym poczekać? I nie wiem czego chcę. Zupełnie. Normalnie jakbym siebie widziała, haha. Aww, i wspomnienie o księżniczce – taaak! #TeamLucas, zawsze mówiłam! Ale też co racja to racja. Często jest różnica między naszym wyobrażeniem jakieś osoby i tym, kim ona naprawdę jest… No i peszek, jak potem te wygórowane oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością. Jak z Dylkiem. Ale, Connie, nie oceniaj Lucasa tak pochopnie, ja wiem, jak to wygląda, ale wiesz, że pozory mylą…
    Lucas! Lucas! *.* Przyszedł! I patrzy! I mówi! Jeeej! *.*
    Omg. Jak on to robi, że jest taki perfekcyjny? <3
    Tak! Tak! Wreszcie to do jej opornej główki dotarło! Oczywiście, że Lucas ją kocha. I oczywiście, że ona też go kocha, co tam jakieś Dylany, przecież oni są dla siebie stworzeni! Taaak! :D
    Ach, dziękuję, dziękuję, dziękuję. Ta scena – ze sweterkiem! – była wszystkim, czego mogłabym po niej oczekiwać. #TeamLucas forever! <3
    Aww, Nicky, jaki hero, jak ich wszystkich uratował. Trochę zawiłą miał tę ścieżkę, trochę krwi przelał, trochę mu się dostało, ale koniec końców zrobił dobry uczynek, uratował ich. Nie tego szukał i nawet nie wiedział na co się natknie, kiedy ważył życie Huntera i tajemnicę Mrocznej Twierdzy, ale ostatecznie wyszło z tego coś dobrego, choć oczywiście z pewną ceną. Ale ja wciąż się zastanawiam… ale przekonamy się już za chwilę, prawda?
    Tak! Tak! Omg! To jest on, prawda? Tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaaaaaaaak! O rany! Stało się! To na co wszyscy czekaliśmy! Na co mieliśmy nadzieję! Wydawało się, że tak wątłą… ale jednak. I jest! I… jej. Co teraz będzie? Przyznam, że nie tak to sobie wyobrażałam. Zdaje się, że kiedyś miałam jakąś wizję Hawajów, palemek, drinków, leżaczków, coś w tych klimatach? Oczywiście to co się wydarzyło jest bardziej logiczne i, niestety, znacznie bardziej smutne. Osiemnaście lat w więzieniu…! Bez żadnych nadziei, bez przyzwoitych warunków… To musi być traumatyczne. Więc mimo że Draco wrócił (ach, jak miło móc napisać te słowa!), raczej nie będzie tym samym człowiekiem. Pewnie będzie potrzebował czasu, żeby wrócić do jakiejś normalności – jeśli w ogóle to możliwe. Ale przynajmniej żyje… To raczej, koniec końców, dobra wiadomość, więc się cieszmy!
      No tak, Nicky też to zauważył. Myślę, że my – czytelnicy – znaczy ja przynajmniej – mimo świadomości upływu czasu, też gdzieś podświadomie spodziewaliśmy się zobaczyć dawnego Draco, takiego jakiego pamiętamy, jak gdyby nic się nie zmieniło. A oczywiście zmieniło się wiele, więc, hm, chyba trzeba się jakoś na tę nową sytuację przestawić i przystosować.
      Omg, a Draco nawet nie wiedział o Connie! Chyba nawet o tym zdążyłam zapomnieć. Jej. No, czeka go trochę zmian w tym zewnętrznym świecie! Ciekawe, co Connie na to… Nigdy o nim za bardzo nie myślała, nie tęskniła… Czy zaakceptuje teraz taki niespodziewany powrót?
      Ha, no i teraz można powiedzieć, że dobrze się składa, że Ginny odmówiła Danny’emu. Byłoby niezręcznie gdyby lada dzień po zaręczynach pojawił się jej mąż…
      Omg, i jest! Wielkie, wyczekiwane spotkanie po latach! Szok i niespodzianka!
      I mu zatrzasnęła drzwi przed nosem. Ha, ha. Nieładnie, Ginny! Kto cię manier uczył?
      No, no. Kobiety z tej rodziny chyba tak mają, że im stara miłość nie rdzewieje. I powraca namiętnie. Najpierw Connie z Lucasem, teraz to… ;)
      Swoją drogą znowu pojawiają nam się tutaj pewne paralele. Historia Jamesa, jego koszmarnego pobytu w Azkabanie i później powolnego powrotu do normalności może być odczytana jako takie nawiązanie do historii Draco, jego uwięzienia i powrotu.
      Ale James robi wrażenie, tym swoim stoicyzmem i mądrością. Chyba go lubię. A Anne, tu z kolei taki kontrast, tak emocjonalnie do tego podchodzi… ale jej reakcje też mają dużo sensu. Nie ma to jak dobra psychologia postaci, co? ;P Ale wygląda na to, że jest szansa na powrót do Nicky’ego i wielki happy end dla wszystkich zaangażowanych. Oby. Chyba? Zobaczymy, co tam przygotowałaś…
      Ojej, zdjęcia, te wszystkie wspomnienia… *wzdycha*
      Aaach, no to jest miło. Wszystko wydaje się iść ku dobremu. I tak niewiele zostało… Rozdział i epilog, akurat, żeby podopinać wszystkie wątki. Ale zapowiada się optymistycznie. Mam nadzieję, że będzie dobrze. Ten cytat na belce masz taki optymistyczny tak nawiasem mówiąc… ;P
      No, więc tak, jestem. Mam wrażenie, że niezbyt w formie, ten komentarz taki se wyszedł, ale hej, przynajmniej jesteśmy na dobrej drodze i wracamy, tak? Ale już tak niewiele śladu przede mną i będą smutki, ot co. Za dużo przeżyłam z tym opowiadaniem :P

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)