-
Poczekaj, CO zrobiłaś?
Ginny
skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się wyzywająco w Demelzę. Jej
przyjaciółka zastygła w bezruchu, niepewna, czy dobrze usłyszała rewelację.
Wychylona w stronę Ginny, miała półprzymknięte usta i szeroko otwarte ze
zdziwienia oczy.
-
Powiedziałam mu, że nie mamy wspólnej przyszłości – powtórzyła, na co Demelza
jęknęła.
-
Ginny… Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie ci się oświadczał?
Wywróciła
oczami, wzdychając ciężko.
-
W ogóle mnie nie słuchasz.
Gdy
Danny wyszedł od niej feralnego wieczoru, zabierając swoją obecność z reszty
jej życia, nie poczuła nic. Machinalnie wzięła prysznic i przygotowała się do
snu, ale kiedy położyła się do łóżka i przykryła kołdrą po sam czubek nosa, gdy
w jej uszach dźwięczała cisza, poczuła się wolna. I nie mogła nic na to
poradzić, ale uszczęśliwiało ją to.
Minęło
kilka dni, zanim zdobyła się na wyznanie wszystkiego Demelzie. Zaprosiła ją do
siebie na kawę, tłumacząc jej, że kilka godzin z dala od domu, pieluch i
Hectora dobrze jej zrobi. Świeżo upieczona mamusia niespodziewanie stała się
kurą domową.
-
Słucham cię. – Demelza nie odzywała się o kilka chwil za długo, żeby Ginny
mogła uznać jej odpowiedź za naturalną. – Ale nie rozumiem.
Siedziały
w kuchni, jak często im się zdarzało, popijając kawę z dużych, białych kubków.
Zapowiadała się długa rozmowa. Ginny, chcąc zyskać na czasie, napiła się kilka
łyków napoju.
-
Widzisz, bardzo się cieszę, że udało ci się wszystko poukładać – powiedziała w
końcu. – Cieszę się, że Johann okazał się być dla ciebie bratnią duszą, że
urodził wam się syn i wszystko zmierza ku „i żyli długo i szczęśliwie”. Ja
również miałam nadzieję, że moje życie nareszcie się poukłada. Ale myliłam się.
-
Jak to się myliłaś? – Demelza wpatrywała się w nią oskarżycielsko. – Na
Merlina, Ginny, byliście doskonałą parą, przecież troszczył się o ciebie,
świata poza tobą nie widział! Johann wyznał mi, że rozmawiali wielokrotnie o
tym, że Danny zamierza ci się oświadczyć, radził się w wyborze pierścionka…
Ginny
pokręciła głową, nieco zdumiona.
-
I nic mi nie powiedziałaś? Gdybym tylko wiedziała, zakończyłabym to wcześniej.
To po prostu… nie ta bajka.
Demelza
nie odpowiedziała. Z pewnością czuła się winna z tego powodu, choć dominującym
uczuciem musiało być niedowierzanie.
-
Nic ci nie mówiłam, bo myślałam, że oświadczy ci się, a później weźmiecie ślub.
Jaka przyjaciółka psuje taką niespodziankę?
Ginny
opuściła lekko głowę, nagle nie mogąc spojrzeć jej w oczy. To oczywiste, że
Demelza nie wiedziała o jej prawdziwych uczuciach. Przecież sama nie zdawała
sobie z nich do końca sprawy jeszcze chwilę przed rozmową z Dannym. Myślała, że
to dla niej wielka szansa na lepsze życie, na życie u boku mężczyzny, który ją
kochał. Ale nic nie mogła poradzić na to, co sama czuła.
-
Ja go nie kocham – wyszeptała. Nie mogła patrzeć na Demelzę. W ciszy, która
zapadła, słyszała echo swoich słów i wiedziała, że są one najszczerszą prawdą.
– Wydawało mi się, że to możliwe, czułam się szczęśliwa, że ktoś poświęca mi
siebie. Troszczy się o mnie i zależy mu na mnie, ale gdybym się zgodziła, to
wszystko byłoby kłamstwem.
Demelza
położyła dłoń na jej własnej, którą obejmowała ucho kubka.
-
Chodzi o Draco, tak?
Ginny
wyszarpnęła dłoń i spojrzała na przyjaciółkę ze łzami złości w oczach.
-
Draco nie żyje – odpowiedziała z zaciśniętym gardłem. – Kocham go, ale wiem, że
nie mogę przeżyć całego życia myśląc tylko i wyłącznie o nim. Nie jestem taka
głupia.
-
Nie uważam, że jesteś głupia – wyjaśniła łagodnie Demelza. Ginny nieczęsto
widziała w niej tyle delikatności. – Zostałaś skrzywdzona, gdy tak brutalnie i
bezprawnie ci go odebrano, ale masz prawo do szczęścia.
-
Oczywiście, że mam. – Ginny zaśmiała się krótko. – Jasne, że mam prawo do
szczęścia. – Podobało jej się to, jak brzmiały te słowa i z trudem powstrzymała
się, by nie powtórzyć ich raz jeszcze. – Ale dlaczego musi to być mężczyzna, którego
nie kocham? Czy to nie obróci się przeciwko mnie? Bardzo go lubię, ale obawiam
się, że to nie wystarczy.
Demelza
otworzyła usta, ale nic nie odpowiedziała. Ginny znów uciekła wzrokiem, czując
dławiącą gulę w gardle. Sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo chce jej się
płakać. Czy chodziło o utracone szanse? O to, jak bardzo los okazał się dla
niej niesprawiedliwy? Czy o to, że tak bardzo chciała wierzyć, że Danny będzie
jej szczęśliwym zakończeniem?
-
Ginny, nikt nie może zmusić cię do miłości. – To jedno zdanie sprawiło, że
kompletnie się rozkleiła. Zaczęła szlochać, trzęsąc się na całym ciele, jej
usta drgały, a z oczu popłynęło morze łez. Demelza obeszła stół i przytuliła
ją.
-
Poczułam, że jestem wolna. Poczułam się cudownie – próbowała wytłumaczyć Ginny,
zachłystując się powietrzem. – Tak bardzo jest mi z tym źle. Co ze mną nie tak?
Dlaczego nie mogę przyjąć szczęścia, gdy wprasza się do mojego domu? Dlaczego
to nadal tak bardzo boli, gdy myślę o Draco, o tym, jak mogłoby wyglądać nasze
życie?
-
Ciii… - powtarzała Demelza, gładząc ją po głowie, dopóki nie uspokoiła się i
przestała płakać. Spędziły tak w ciszy jeszcze dłuższy czas, nim Ginny
zdecydowała się odezwać.
-
Myślisz, że powinnam przyjąć jego oświadczyny? – spytała. – Powiedział coś
takiego… powiedział, że jesteśmy przyjaciółmi i że możemy się wspierać
nawzajem, czy jakoś tak. To brzmiało wspaniale i prawie to widziałam. Może
powinnam dać sobie spokój z czekaniem na księcia na białym koniu? Może w życiu
istnieje tylko jedna, pełna pasji miłość?
Demelza
zamyśliła się.
-
Myślę, że czeka na ciebie coś więcej – powiedziała, uważnie dobierając słowa. –
Jeśli czujesz, że Danny nie da ci szczęścia, to nie brnij w to. Ale nie zamykaj
się na możliwości. Nie chciałam słyszeć o tym, żeby pójść na randkę z Johannem.
A zobacz, jak to wszystko się skończyło.
Zaśmiały
się obie, a Ginny otarła z twarzy niezaschnięte łzy.
-
Masz rację – powiedziała. – Wydaje mi się, że dobrze zrobiłam. Ale to nie
koniec, tylko dopiero początek. Wszystko jeszcze przede mną, prawda?
-
Prawda – przytaknęła Demelza, po czym dała jej kuksańca w bok, a Ginny pisnęła,
zaskoczona.
*
* *
Ogień
w kominku przygasł dawno temu, zmieniając się w ledwo tlący się żar. Dzień
powoli przechodził w noc. Biel bijąca od płachty śniegu za oknem wpadała do
środka, rozjaśniając pomieszczenie. Anne nawet nie zwróciła uwagi na to, że
robiło się coraz ciemniej, i że coraz słabiej widzi dwie postaci na środku
pokoju. Nadine, spoczywającą bezwładnie na prostym krześle kuchennym,
przytrzymywały liny, którymi została przywiązana. Jej głowa odchyliła się do
tyłu. Strużka krwi, która wcześniej wypływała z jej ust, zastygła. Nieruchoma,
spokojna twarz budziła w niej opiekuńcze instynkty, choć przecież nie lubiła
tej dziewczyny. Była piękna i bezbronna. Anne targały wyrzuty sumienia.
James
stał nad dziewczyną niczym kat, bacznie obserwując, czy się nie budzi. Jego
zacięta twarz, ściągnięte usta, brwi i skupiony wzrok budziły jej niepokój,
wzmacniając chęć pomocy Nadine. Anne podciągnęła kolana pod brodę i objęła je
rękoma, bujając się lekko w przód i w tył i powstrzymując się przed
szlachetnymi działaniami, które podpowiadało jej sumienie.
-
Nie powinieneś jej atakować – powiedziała cicho, wbijając wzrok w podłogę.
Adrenalina, która pchnęła ją do rzucenia w Nadine drewnem, już dawno ją
opuściła, pozostawiając poczucie winy i bezradność. Nie rozumiała, dlaczego
ktoś mógł uznać ją samą za zagrożenie. Jak to się stało, że została celem tak
wielkiej nienawiści, choć przecież nie zrobiła nic złego? Nadine była nienormalna,
to dlatego Nicolas z nią zerwał, a nie dlatego, że spotkał Anne. To absurdalne!
Ale
nawet jeśli zrobiłaby coś złego, to nie byłby to powód do takiej zemsty. Było
to dla niej czymś zupełnie zaskakującym i nie do pomyślenia, że ktoś będzie ją
szpiegował, wnikał w jej prywatne życie i kłamał jak z nut, opowiadając o nim.
I to osobie, na której tak bardzo jej zależało.
Chociaż
może to i lepiej. Nicolas da sobie z nią spokój i, może jeszcze nie teraz, ale
kiedyś zapomni o niej. Będzie musiał.
James
spojrzał na nią z niechęcią.
-
Chciała cię zabić – powiedział z wyrzutem.
-
Och, James… - Westchnęła. – Chciała mnie nastraszyć. Na pewno nie próbowała
mnie zabić, nie mów tak.
James
otaksował ją wzrokiem. W kąciku jego ust czaił się kpiący uśmieszek. Jego brązowe
oczy lśniły zaangażowaniem.
-
Jesteś naiwna.
Zabolało.
Nagle, niespodziewanie, tuż przed jej oczami pojawił się obraz nastoletniego
chłopca, roześmianego, niepoważnego, niedoświadczonego. Szczęśliwego. Rysy
twarzy chłopca zmieniły się, wyostrzyły i zmężniały, pełne policzki zapadły
się. Zmieniło się coś jeszcze, coś, czego nie potrafiła nazwać, coś w wyrazie
jego twarzy. Nie znała go. Coś w niej pękło.
-
Nie jesteśmy aurorami, James. Nie możesz trzymać jej tutaj i przesłuchiwać. Ona
może potrzebować pomocy, leczenia. Mogła jej się stać krzywda.
-
Krzywda? – James wszedł jej w słowo. – Gdybym jej nie powstrzymał, byłoby już
po tobie, a ty tylko myślisz o tym, że mogłem jej coś zrobić?
-
Nie mów tak – znów poprosiła cicho. Od tego wszystkiego rozbolała ją głowa.
Miała w niej zbyt wiele przemyśleń. Potarła skroń, krzywiąc się. – To nie
przestępca. To osiemnastoletnia dziewczyna.
James
łypnął na nią groźnie.
-
Gdy miałem osiemnaście lat, Hunter złapał mnie na miejscu zbrodni i oskarżył o
pomoc w morderstwie. – Każde słowo było dla niej niczym sztylet wbijany na nowo
w serce, prosto w zabliźnioną ranę. – Nikt nie mówił, że jestem „tylko
osiemnastoletnim chłopakiem”.
Krzywy
uśmieszek nie znikał z jego twarzy. Nie miała pojęcia, jak udaje mu się mówić o
tym wszystkim z takim spokojem, kiedy ona sama chciała krzyczeć.
-
Przysięgam, że zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby wyciągnąć cię z… - zawahała
się. - …tego miejsca.
James
parsknął śmiechem.
-
Miałaś piętnaście lat. Nikt nie słucha piętnastoletnich siostrzyczek.
Spojrzała
na niego z wyrzutem. Ich rodzina przeżyła horror, gdy w drzwiach ich domu
stanął auror, informując, że James Lionel Campbell został zatrzymany w pobliżu
miejsca zbrodni i skierowany do aresztu tymczasowego. Pamiętała, jak dzień za
dniem powtarzała sobie, że to pomyłka, sen, z którego zaraz się obudzi, nawet
kiedy na procesach przedstawiano jednoznaczne argumenty przemawiające za winą.
Nawet wtedy, gdy rodzice zwątpili i uwierzyli, że ich najstarszy syn brał
udział w zbrodni, gdy rzucali mu oskarżające spojrzenia, a w domu szeptali
cicho, gdy myśleli, że wszystkie dzieci dawno śpią. Anne nie spała. Cierpiała w
tym czasie na bezsenność. To wszystko wydarzyło się tuż przed świętami
bożonarodzeniowymi. James został skazany na Azkaban jeszcze przed Nowym Rokiem.
Odmówiła
wtedy powrotu do Hogwartu. Przewlekła chandra zaniepokoiła rodziców,
pozbawionych swojego pierworodnego syna, oczka w głowie. Skierowali ją na
kompleksowe badania w świętym Mungu, a uzdrowiciele stwierdzili epizod
depresyjny i starali się pomóc. Gdy tylko stanęła na nogi, owładnęła ją żądza
zemsty. Niemal zawaliła rok w Hogwarcie, gdy zamiast na nauce skupiła się na
wertowaniu woluminów prawniczych. Dorabiała, by móc wynajmować adwokatów. Tak,
miała piętnaście lat i niewiele mogła zrobić, ale kochała brata najmocniej na
świecie i nie zamierzała pozwolić, by stuknięty auror zrujnował mu życie.
Poruszyła niebo i ziemię, by w końcu wywalczyć wcześniejsze zwolnienie. Tylko
tyle mogła zdziałać.
Otworzyła
usta, by coś powiedzieć, ale zastygła w bezruchu, gdy od strony Nadine dobiegł
ją krótki jęk. Dziewczyna poruszyła się i skrzywiła, zatrzepotała powiekami.
Chciała unieść rękę, ale uniemożliwiły jej to więzy. James przybrał napiętą
pozycję, celując w Nadine różdżką.
-
Nie ruszaj się – rozkazał, a dziewczyna zamarła. Anne otrząsnęła się z
zaskoczenia i podeszła bliżej, by być w pogotowiu. Ona też wyciągnęła różdżkę,
ale nie była pewna, czy powinna wycelować nią w Nadine, czy w Jamesa, dlatego
zniżyła ją lekko, przygotowując się na każdą okoliczność.
-
Co mi zrobiliście? – warknęła Nadine, przesuwając wzrokiem od jednego do
drugiego, ale nie ruszając się. Anne przyszło na myśl zwierzątko złapane z
pułapkę, zastygłe z przerażenia.
-
To, na co sobie zasłużyłaś – odparł James z gniewem w oczach. – Zaatakowałaś
moją siostrę. Dlaczego?
Twarz
Nadine przez chwilę nie wyrażała nic, a potem, jak w zwolnionym filmie, Anne
mogła zaobserwować, jak wykwita na niej szyderczy uśmiech.
-
Nie twoja sprawa. – Jej głos był cichy, ale pewny. – To sprawa tylko i wyłącznie
między mną, a nią. – Mówiąc to, skinęła głową w stronę Anne, która starała się
zachować kamienny wyraz twarzy, gdy ich spojrzenia spotkały się. Poczuła nagły
skurcz w brzuchu.
-
Rozmawiasz ze mną – przypomniał. – I to moją różdżkę masz przy gardle, więc może
raczysz odpowiedzieć?
Jego
dłoń, zaciśnięta na różdżce, zbielała. Nadine milczała.
-
Dlaczego chciałaś zabić moją siostrę?
Uniosła
brwi.
-
Zabić? – spytała powątpiewająco. – Tak ci naskarżyła?
-
Nie naskarżyłam – wyrwało się Anne. Nie spodobało jej się to słowo, brzmiało
tak, jakby zrobiła coś złego. James i Nadine automatycznie utkwili w niej
spojrzenia. Złożyła ręce na piersi, niewerbalnie odmawiając wyjaśnień.
-
Wnioskuję z obserwacji własnej – podrzucił James, na co Nadine przewróciła
oczami i dmuchnęła na pasmo ciemnych włosów, opadające jej na twarz.
-
Nikt tu nikogo nie chciał zabić – zaprotestowała. – Chciałam ją nastraszyć,
żeby trzymała się z daleka od Nicolasa.
-
Kogo?
James
znów spojrzał pytająco na Anne, a Nadine parsknęła krótko śmiechem. Anne
zacisnęła wargi, powstrzymując się od odpowiedzi. „Mojego chłopaka” – cisnęło
jej się na usta, ale ta odpowiedź nie pasowała w tej sytuacji. Poza tym nie
byli razem, mimo że w myślach wciąż określała go jako „jej”. „Chłopaka, którego
kocham”. Też nie na miejscu. „Chłopaka, którego zostawiłam. Z różnych powodów”.
-
Może powinnaś być trochę mniej tajemnicza – rzuciła w jej stronę Nadine. – No
nie wiem, mieć mniej sekretów przed bliskimi…
-
Dobra, zamknij się – nakazał James, przytykając końcówkę różdżki do jej szyi.
Anne widziała wyraźnie coraz większe wgłębienie, które powstawało pod
naciskiem. Nadine zdawała się to ignorować.
Anne
uniosła wzrok i popatrzyła prosto na Jamesa, którego twarz wyrażała zmieszanie.
Nie miał zielonego pojęcia, co się tu dzieje, i bardzo chciał się tego
dowiedzieć, ale nie chciała tłumaczyć mu wszystkiego przy Nadine. Delikatnie
nachyliła głowę w kierunku drzwi wyjściowych, mając nadzieję, że podąży za nią.
Zrobiła kilka kroków w tamtą stronę.
-
Nie ruszaj się – usłyszała głos Jamesa i odwróciła się przez ramię, pewna, że
mówił do niej, ale on wpatrywał się w Nadine. – Zaraz wracamy. Nawet nie próbuj
uciekać.
Nadine
potrząsnęła głową z rozbawieniem, jakby próbowała pozbyć się z niej jakiejś
myśli. James minął Anne, kierując się do drzwi, a ta podążyła za nim.
Gdy
znaleźli się na zewnątrz, James zajrzał przez okno, by upewnić się, że Nadine
siedzi na swoim miejscu. Anne stanęła dwa metry od niego i wykręciła ręce, nie
wiedząc, od czego zacząć.
-
No, proszę – zaczął James, kierując na nią wzrok. – Może oświecisz mnie, o co
tu chodzi?
-
To wariatka – powiedziała cicho Anne, unikając patrzenia mu w oczy. –
Kompletnie sfiksowała. Może nawet nie wie, co robi…
James
uniósł dłoń.
-
Bez przesady – wtrącił. – Ona doskonale wie, co robi. Gra na czas.
Anne
pokręciła głową. Nie miała pojęcia, co powinni z nią teraz zrobić. Nie mogli
wypuścić jej ot tak. Mogła na nich donieść aurorom, albo zaplanować kolejną
napaść, tym razem skuteczną. Ale nie mogli jej też przetrzymywać. Przygryzła
wargę.
-
Posłuchaj. Poznałam niesamowitego chłopaka. Jak głupia zadurzyłam się w nim i
nie podobało mi się to. Czułam, że będą z tego kłopoty, więc odpychałam go od
siebie. I miałam rację, okazało się, że ma świrniętą dziewczynę – wskazała na
okno – która faszerowała go eliksirem miłosnym. Kiedy wszystko się wydało,
zerwał z nią i myślałam, że na tym historia się zakończy. Ale, jak widać, ona
tak nie uznała.
James
zamyślił się.
-
Nie rozumiem – powiedział. – Dlaczego przyszła do ciebie, a nie do niego?
Anne
wydała z siebie krótki dźwięk irytacji. Nie tak łatwo było mówić o swoich
uczuciach starszemu bratu, który spędził ostatnie trzy lata w Azkabanie.
-
Bo uważa, że jej go odebrałam.
James
wyglądał na zdezorientowanego. Marszczył czoło w zamyśleniu.
-
A tak było? – spytał, na co zacisnęła usta. Nie miała ochoty opowiadać mu o
wszystkim ze szczegółami.
-
Oczywiście, że nie – zaprotestowała po chwili. – Zakochaliśmy się w sobie, ale
to było już później.
Uniósł
brwi.
-
Jesteś tego pewna?
-
James!
Dlaczego
jej nie wierzył? Nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego, nigdy nie próbowałaby być
z kimś, kto jest w związku. Poza tym to Nicolas o nią zabiegał, ona nie robiła
w jego stronę żadnych kroków, dopóki nie upewniła się o jego intencjach.
-
Rozumiem, czyli dziewczyna ma nierówno pod sufitem i uwzięła się na ciebie bez
powodu.
Anne
wyrzuciła w górę ręce w poczuciu bezradności.
-
Dlaczego nie możesz mi po prostu uwierzyć? – spytała.
James
popatrzył na nią przez chwilę, a później skierował wzrok przez okno do
pomieszczenia, wpatrując się w plecy uwięzionej Nadine. Anne nie potrafiła
rozszyfrować wyrazu jego twarzy. Nie wiedziała, co teraz myśli o całej
sytuacji, ale bardzo chciała, żeby stanął po jej stronie.
-
Mówi, że chciała cię tylko nastraszyć – powiedział w końcu z namysłem, nadal
patrząc na więźnia. – Co takiego ci powiedziała?
Westchnęła.
-
Powiedziała mu, że uciekłam z moim tajemniczym kochankiem – odparła ze
zrezygnowaniem. Wydawało się to absurdalne, ale jednak ją bolało. Cierpiała,
myśląc o tym, że Nicolas tak łatwo w to uwierzył i że to nieprawda. James
parsknął.
-
Nieźle – skomentował.
-
To nie wszystko. Najgorsze jest w to, że jej uwierzył. Osiągnęła swój cel, a
mimo to przyszła tu, żeby zagrozić, że jeśli spróbuję się z nim skontaktować,
wymaże mu wszystkie wspomnienia o mnie. Dlaczego ona mi to robi? Dlaczego
uparła się akurat na niego?
Nie
sądziła, że może się tak rozkleić. Całe ciało jej ciążyło. Czuła się kompletnie
opadła z sił, miała ochotę położyć się tutaj, na śniegu, i płakać. Przecież masz Jamesa, odezwał się cichy
głosik w jej głowie, przecież to
najważniejsze. Zawsze stawiała swoją rodzinę na pierwszym miejscu. Nie
rozumiała, dlaczego pojawił się ktoś taki jak Nicolas, przez kogo miała ochotę
uciec od swojego życia, by spędzić wieczność z nim. Nie współpracowało to z jej
dotychczasowym obrazem siebie, oddanej rodzinie, i bała się tego.
James
podszedł bliżej i objął ją nieco sztywno ramieniem, co przypomniało jej o tym,
że przez ostatnie lata praktycznie nie miał kontaktu z drugim człowiekiem. Nie
dbała jednak o jego poczucie komfortu, gdy oplotła ręce wokół jego szyi i
przycisnęła policzek do jego klatki piersiowej, wstrząsana dreszczami. Szloch
wzbierał w jej gardle, ale nie potrafiła i nie chciała się rozpłakać. Była na
to zbyt silna.
-
Jeśli chcesz, mogę zmodyfikować jej
pamięć – zaproponował James. – Mogę sprawić, że zapomni zarówno o tobie, jak i
o nim. Czy tego chcesz?
Pokręciła
głową, wdychając znajomy zapach brata, który nie zmienił się przez te wszystkie
lata, gdy byli osobno.
-
To nic nie zmieni. Nie jesteśmy już razem i nigdy nie będziemy. Poprosiłam go,
żeby o mnie zapomniał. Najwyraźniej już mu się to udało – stwierdziła gorzko. –
Niech sobie będą szczęśliwi, nie obchodzi mnie to, po prostu chcę, żeby dali mi
spokój.
James
zawahał się, ale przejechał dłonią po jej włosach, by już po chwili gładzić ją
uspokajająco, jakby uczył się na nowo, jak powinno się to robić. Zacisnęła
powieki. Miała z powrotem swojego ukochanego braciszka. Zrobi wszystko, żeby mu
pomóc, żeby go uleczyć, żeby oczyścić jego dobre imię. Żeby dopiec aurorowi,
który wsadził go za kratki. I musi wyprzeć z siebie wszelkie myśli o Nicolasie.
Im szybciej o nim zapomni, tym lepiej, a obecność Nadine wcale nie pomagała.
-
Nie chcę jej tu – powiedziała i natychmiast poczuła się jak mała kapryśna
dziewczynka, co tylko sprawiło, że jej smutek się powiększył.
-
Zajmę się tym. – James oddalił się na odległość wyprostowanej ręki i popatrzył
jej prosto w oczy. – Poczekaj tu.
Skinęła
głową, ale gdy odchodził, zawołała za nim:
-
Nie rób jej krzywdy!
Zamarł
na chwilę i odwrócił się. Na jego ustach gościł lekki uśmiech, choć nie był
taki, jak pamiętała. Zapadłe policzki wszystko zmieniały.
-
Tylko ty możesz prosić o coś takiego – stwierdził. – Spokojnie. Nic jej nie
będzie.
Odetchnęła,
gdy zamknął za sobą drzwi, i potarła ramiona. Nadal miała na sobie płaszcz, w
którym wyszła kilka godzin wcześniej po drewno, ale do tej pory nie zdawała
sobie sprawy z tego, że mimo to jest jej zimno. Opatuliła się szczelniej i
odwróciła się tyłem do chatki, by odejść i zostawić wszystko na barkach Jamesa.
Była dzielna, ale na tę konfrontację nie starczyło jej siły.
Gdy
wróciła ze spaceru, James rozpalał ponownie w kominku. Nie usłyszał jej,
układając kształtny stos z drewna, a ona podeszła cicho i położyła mu dłoń na
ramieniu. Wzdrygnął się, ale nie odskoczył, jak to zdarzało mu się jeszcze
kilka dni temu. Spojrzał na nią, a ona nie potrafiła wyrazić słowami, jak
bardzo dziękuje mu za to, że ją wspiera.
-
Co się z nią stało? – spytała zamiast tego, na co James wzruszył ramionami.
-
Porozmawialiśmy sobie – powiedział. – W gruncie rzeczy ma całkiem poukładane w
głowie i jest zrozpaczona. Dałem jej do zrozumienia, że pocieszenia powinna
szukać gdzie indziej, niż w zemście.
Ukucnęła
obok niego. Nie wiedziała, jak ma rozumieć jego słowa.
-
Groziłeś jej?
-
Może trochę. – Uśmiechnął się. – Ale spokojnie. Nie spotkała jej żadna krzywda.
Oparła
głowę na jego ramieniu.
-
Dziękuję – szepnęła i zamknęła oczy. Ten dzień był przełomem nie tylko dla
Jamesa, ale też dla niej. Poczuła, że od teraz będzie tylko łatwiej.
*
* *
Convalie
obudziła się ze snu raptownie, uginając się pod poczuciem winy, gdy uświadomiła
sobie, o czym właśnie śniła. To było tak bezpruderyjne, że aż się zawstydziła.
Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że to nie Dylan był bohaterem jej
snu.
Wstała
z łóżka, pocierając oczy dłońmi, by się dobudzić, i skierowała swoje kroki do
łazienki, gdzie opłukała twarz zimną wodą. Spojrzała w lustro. Jej odbicie
wyglądało normalnie, tak jak zawsze z samego rana, a mimo to nie mogła odpędzić
od siebie myśli, że coś musiało się
zmienić.
Śniła
o Dylanie. Śniła też o tym, że zdradziła go z Lucasem, że to ona była z nim w
krzakach wtedy, gdy spędzał czas z Juliette, i to w nią Dylan wpatrywał się z
bólem i wyrzutem. Czuła w talii dłoń Lucasa, gdy patrzyła w oczy Dylana, i
nawet teraz było jej gorąco. Dotyk Lucasa parzył.
-
Wariujesz, po prostu wariujesz – powiedziała do swojego odbicia, po czym
odwróciła się, nie chcąc już na siebie patrzeć. Miała wrażenie, że zrobiła coś
bardzo złego, choć przecież to był tylko sen. Nie pragnęła Lucasa i tego, co z
nią robił, gdy Dylan ich nakrył. I nie pragnęła zdradzić Dylana, to śmieszne.
Był spełnieniem jej marzeń, księciem na białym koniu i kochała go.
Gdy
weszła do Wielkiej Sali zjeść śniadanie, miała wrażenie, że wszyscy wiedzą o
tym, co jej się śniło. Szła szybko, ze spuszczoną głową, unikając spojrzeń
innych. Zdawała sobie sprawę z tego, że to głupie, ale nic nie mogła na to
poradzić. Usiadła przy stole Ślizgonów, kilka miejsc od głośnej, roześmianej
grupki przyjaciół, nalała soku dyniowego do najbliższego pucharu i zbliżyła go
do ust, chcąc ugasić pragnienie. Aż do tej pory nie zdawała sobie sprawy z
tego, jak blisko znalazła się Lucasa. Jej wzrok padł na niego, gdy podnosił
głowę, a ich spojrzenia spotkały się. Siedział prawie naprzeciwko niej, tylko
trochę z boku. Zakrztusiła się sokiem i zakaszlała kilkakrotnie, co umożliwiło
jej odwrócenie wzroku. Palące gorąco wypełniło jej ciało, ponieważ wciąż
potrafiła sobie wyobrazić dotyk jego rąk, jego ust i to wyjątkowe spojrzenie,
którym ją obdarzał, i wiedziała, że to jest złe.
Kiedy
znów na niego spojrzała, był zajęty jedzeniem. Dlaczego wyglądał tak normalnie?
Nawet nie obeszło go to, że siedziała tak blisko niego. Nic już dla niego nie
znaczyła. I dobrze, pomyślała, nawet do siebie nie pasowaliśmy. Dobrze,
że nie jesteśmy już razem. Prędzej czy później to i tak by się skończyło, bo
jesteśmy zbyt różni.
Tylko
dlaczego nadal o nim myślała? Przecież miała już wszystko to, czego pragnęła.
Wymarzony książę z bajki wyznał, że coś do niej czuje, poszli razem na randkę,
całowali się i było pięknie. Dlaczego czegoś jej w tym brakowało?
-
Dzień doooobry! – rozbrzmiał głos i uniosła głowę w samą porę, by zauważyć, jak
Coleen z uśmiechem obejmuje Lucasa za szyję, po czym wciska się na wolne
miejsce koło niego. Zauważyła, że się jej przygląda i wydęła wargi, ale nie
odezwała się ani słowem. Convalie nie wiedziała, co takiego się zmieniło, ale
najwyraźniej ona i Coleen nie były już wrogami.
Lucas
nachylił się, by powiedzieć coś cicho do swojej towarzyszki. Convalie utkwiła
wzrok w swoim pucharze, czując, że te słowa specjalnie*** nie miały dosięgnąć
jej uszu. Więc co, teraz zarywał do Coleen? A co z Juliette, już mu się
znudziła? Odhaczona – zapomniana? Powstrzymała się od prychnięcia i sięgnęła po
owsiankę, starając się usilnie nie podnosić wzroku znad stołu. Słyszała chichot
Coleen. Miała wrażenie, że każda łyżka owsianki rośnie jej w gardle,
uniemożliwiając przełknięcie. Gdyby tylko nie była głodna, dałaby sobie spokój
z jedzeniem i uciekła jak najszybciej. Chciała, żeby Dylan do niej podszedł, i
żeby zrobiło im się głupio.
Katorga
dobiegła końca wraz z ostatnią łyżką owsianki i Convalie zerwała się z miejsca.
Szła szybko przed siebie, nie rozglądając się na boki. Musiała zabrać z pokoju
książki i przygotować się do lekcji, pozbierać rozproszone myśli. Przy drzwiach
dogonił ją Dylan. Nie widziała go wcześniej w sali, ale też niespecjalnie się
rozglądała. Gdy poczuła muśnięcie jego łokcia, w jej brzuchu obudził się mały,
pojedynczy motylek.
-
Dzień dobry – powiedział chłopak, zrównując się z nią krokiem. Uśmiechał się do
niej przyjaźnie, ale nie wykonał żadnego gestu, który zdradziłby jego
romantyczne zaangażowanie. Żadnego całusa na powitanie, tylko otwarta książka w
jego dłoni.
-
Cześć – powiedziała po dłuższej chwili ciszy, co zabrzmiało trochę sztucznie.
Odwzajemniła jego uśmiech. Miała ochotę złapać go za rękę, pokazać całemu
światu, że są razem, ale zabrakło jej odwagi.
Gdy
wyszli z Wielkiej Sali i zniknęli sprzed oczu setek uczniów, chwyciła za jego
nadgarstek, by go zatrzymać.
-
Tutaj jestem – powiedziała. Nie wiedziała nawet, co ją do tego podkusiło. Było
jej przykro, że nie jest dla niej czulszy. Popatrzył na nią tak, jakby nie
rozumiał, o co jej chodzi.
-
Przecież widzę – odparł, marszcząc brwi, na co wywróciła oczami.
-
Posłuchaj, może… może wyobrażam sobie za dużo – zaczęła cicho – ale po tym
wszystkim, co przeszliśmy, wydawało mi się, że możemy ominąć etap ignorowania i
być ze sobą szczerzy.
-
Szczerzy? – powtórzył. W końcu zamknął książkę i schował ją do torby. Miała
całą jego uwagę i powinna się cieszyć, ale jakoś nie sprawiało jej to radości.
Nadal wpatrywał się w nią z niezrozumieniem. – Raczej w niczym cię nie
okłamałem.
-
Co? – Pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, że zupełnie nie o to chodziło.
– Dobrze, może źle to ujęłam. Po prostu myślałam, że jesteśmy sobie bliżsi.
To
chyba złość nią kierowała. Inaczej nigdy w życiu nie otworzyłaby się przed nim
w korytarzu pełnym przechodzących w tę i z powrotem ludzi. Miała wrażenie, że napadła
na niego bez powodu, ale nie mogła już cofnąć swoich słów.
-
Convalie. – Spojrzał jej głęboko w oczy, tak intensywnie, że zapomniała, co
właściwie chciała powiedzieć. – Przecież jesteśmy sobie bliscy. Jesteśmy sobie przeznaczeni.
– Wskazał na nią, a później na siebie. – Ty. Ja. To niesamowite.
Zbliżyła
się do niego i delikatnie położyła dłoń na jego policzku. Wpatrywała się w
twarz, o której tak długo marzyła. W chłopaka, który, miała nadzieję, był jej
bratnią duszą. I naprawdę, naprawdę chciała być z nim szczęśliwa.
Wzrok
Dylana złagodniał. Miała w końcu całą jego uwagę. Wspięła się na palce i
powolutku, niepewnie, musnęła pocałunkiem jego usta. To dziwne, że jej
policzków nie pokrył błyskawicznie rumieniec wstydu.
-
Czy to jest wystarczająca bliskość? – spytała.
Gdyby
to wszystko działo się jeszcze rok temu, byłaby przeszczęśliwa, że może go tak
po prostu pocałować. Radość wypełniałaby ją jak powietrze balonik i byłaby
dumna z tego, że może spleść swoje palce z jego. Traciła dla niego głowę. Była
w stu procentach przekonana, że właśnie tak wygląda miłość.
Ale
to nie działo się rok wcześniej. Działo się tu i teraz, po Lucasie, po tym, jak
poznała namiętność i zwyczajne, platoniczne zauroczenie pomieszane z przyjaźnią
wydawało jej się czymś niewłaściwym. Chciała czegoś więcej.
Miała
nadzieję, że Dylan ją pocałuje. Albo chociaż obejmie, zagarnie w ramiona tak,
żeby poczuła, że należy do niego, a on należy do niej. Zdawała sobie sprawę z
tego, że nawet jeszcze nie zostali oficjalnie parą, ale przecież wyszli już ze
strefy przyjaźni, prawda?
-
Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – powiedział Dylan, a ona poczuła, jak
wszystko w niej opada. Cofnęła się o krok.
-
Dylan, ja… - Zastanowiła się. W tej chwili nawet nie wiedziała, czego chce. Lepiej
było powstrzymać się od słów, których mogłaby żałować. – Porozmawiamy później,
dobrze?
Nie
czekając na odpowiedź, wyminęła go i zeszła do lochów. Nie wiedziała, co ma o
tym wszystkim myśleć.
*
* *
Emory
Hunter szczycił się opinią jednego z najlepszych aurorów obecnego wieku. Nie
mógł jednak uwolnić się od ciągłych porównań do Alastora „Szalonookiego”
Moody’ego, zmarłego podczas jednej z walk z Voldemortem. W tamtym czasie
emerytowany auror dość często pojawiał się na szkoleniach przygotowujących
aktywnie działających stróżów prawa do stawienia czoła uzurpatorowi i jego
armii. Emory był gwiazdą swojego wydziału, zajmującego się bezpośrednimi
interwencjami. Moody dostrzegał w nim potencjał i traktował go w sposób
wyjątkowy – nakładał na niego jeszcze więcej zadań, jeszcze więcej od niego
wymagał i nigdy nie wypowiedział w jego stronę ani słowa pochwały. Jego nauki
były ciężkie, ale przynosiły rezultaty. Pod jego okiem Emory,
dwudziestokilkuletni auror, który niewiele wcześniej uzyskał tytuł po
ukończeniu szkoły aurorskiej, ambitny, odważny i lekkomyślny, spokorniał,
nabrał doświadczenia i zahartował się. W tamtym czasie czuł się dumny z tego,
że ktoś odważył się porównać go do Szalonookiego, jego największego idola.
Jeszcze przez kilka lat po śmierci jego autorytetu przyjmował pochwały z
uśmiechem, ale później zaczęło mu to przeszkadzać. Chciał być samodzielny.
Chciał być po prostu sobą, a nie tylko kimś „podobnym do Moody’ego”.
W
swojej karierze kierował się instynktem. Jeśli czuł, że ktoś powinien siedzieć
za kratkami, to go tam wsadzał, nie patrząc na koszty. Dorobił się opinii
fanatyka, czego nie rozumiał, ale też kogoś, z kim nie warto zadzierać.
Podobało mu się to, że wzbudzał strach w przestępcach, których ścigał, i że
traktowali go na poważnie. Jego opinia gwiazdy wydziału pomogła mu w zdobyciu
pozycji kogoś, z kim warto się liczyć. Nie trwało to długo, by zaczął
przeskakiwać kolejne szczeble kariery. Może to szalone, ale podobało mu się to,
że trwa wojna, że ma tyle pracy i może ścigać śmierciożerców. W całym tym wirze
obowiązków wychodził z domu wcześnie i wracał późno, aż zabrakło mu czasu na
życie.
To
on doprowadził przed wymiar sprawiedliwości najwięcej z najbardziej
nieuchwytnych i najgroźniejszych śmierciożerców z czasów drugiej wojny z
Voldemortem. Prowadził dziesiątki kartotek ludzi podejrzanych o spółkowanie z
czarnoksiężnikiem i nie odpuszczał ani na chwilę. To go w pewnym sensie
zgubiło. Rwał się do walki i pokonania „Wielkiego Złoczyńcy”, a w zamian dostał
klątwę, z którą musiał borykać się do końca życia. Jednak to nie sprawiło, że
się poddał. Stał się jeszcze zacieklejszy, skuteczniejszy i bezwzględny.
Żartował, że gdyby sam był przestępcą, to na widok Huntera narobiłby w gacie.
W
późny, niedzielny wieczór Emory tkwił przy biurku w swoim domowym gabinecie.
Mebel był pokaźnych rozmiarów i miał mnóstwo szuflad, gotowych pomieścić sterty
papierzysk. Każda z nich była starannie opatrzona etykietką i zapieczętowana
zaklęciami ochronnymi. Choć biurko było duże, jego blat zapełniał się tylko
gdy, tak jak teraz, Hunter wyciągał plik kartek z którejś z szuflad i rozkładał
je przed sobą tak, żeby wszystko dokładnie widzieć. Nie lubił, gdy coś mu
umykało, a tak właśnie było w sytuacji Nicolasa Dracona Malfoya. Jego kartoteka
była jedną z najgrubszych, bo dołączył do niej również informacje o rodzinie.
Już sama kartoteka Dracona Lucjusza miała pokaźne rozmiary, i urywała się przed
ostatecznym rozwiązaniem sprawy. Hunter poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko,
byle kartoteka jego syna nie skończyła w taki sam sposób.
W
wysokim, elegancko zdobionym kominku płonął ogień. Oprócz magicznego światła
unoszącego się nad biurkiem, było to jedyne oświetlenie w pokoju. Płomienie
rzucały tańczące cienie na regały z równo ułożonymi książkami i dywan,
imitujący skórę niedźwiedzia.
Hunter
wpatrywał się w nakreślone odręcznie notatki, pełne znaków zapytania i wykrzykników.
Musiał powstrzymać chłopaka przed dostaniem się do Twierdzy za wszelką cenę.
Zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby udaremnić mu zdobycie… czegoś, co kryły
magiczne bariery, cokolwiek to było. Wiedział, że mogło go to doprowadzić do
celu i bał się tego, a przecież on nigdy się nie bał. Uważał to za słabość, ale
co innego pozostało mu w sytuacji, gdy na szali ważyło się jego własne życie?
Poderwał
raptownie głowę, gdy w głębi domu rozdzwonił się alarm. Zmarszczył brwi – od
dawna już żaden z alarmów nie okazał się prawdziwy. Najczęściej wzbudzały go
błąkające się po okolicy koty, albo jakiś sąsiad, któremu zabrakło cukru,
ostrożności jednak nigdy nie za wiele. Chwycił różdżkę, która spoczywała w
pogotowiu tuż koło prawej dłoni. „Stała czujność”, tego właśnie nauczył go
Szalonooki. Nie było sensu w przygaszaniu świateł, by udawać, że nie ma go w
domu, ale jeśli to rzeczywiście jakiś włamywacz lub ktoś owładnięty rządzą
zemsty, komu zalazł głęboko za skórę, to światło mogło być przydatne, zadziałać
na zasadzie wabika, przyciągać niczym ćmę.
Starając
się jak najmniej hałasować, odsunął krzesło i wstał od biurka. Zacisnął mocniej
palce na różdżce i najciszej jak mógł skierował się w stronę drzwi. Wyszedł na
korytarz i skrył się w cieniu. Nasłuchiwał. W domu nikogo jeszcze nie było, a
przynajmniej na to wskazywała dojmująca cisza. Na paluszkach przeszedł do
kuchni, skąd miał idealny widok na front domu. Stanął plecami tuż przy oknie i
wychylił się kilka centymetrów, by móc wyjrzeć na zewnątrz. Latarnie oświetlały
ulicę jak zawsze, tworząc spektakl świateł i cieni, ale nic się nie poruszało.
Pewnie to znów fałszywy alarm. Będzie musiał wziąć się za wzmacnianie systemu,
bo nie miał ochoty za każdym razem podrywać się jak oparzony, przygotowany do
walki na śmierć i życie.
Wracał
już do gabinetu, gdy alarm zawył ponownie. Przyparł do ściany. Raz mógłby być
przypadkiem, ale dwa razy? Znów ostrożnie wyjrzał przez okno i po raz kolejny
ulica okazała się być pusta. Może alarm został wzbudzony w innej części domu?
Może ktoś był w ogródku? Emory po cichu przemieścił się na tyły domu, po drodze
wyglądając przez każde mijane okno. Obszedł wszystko dookoła i wrócił do
kuchni, nie zauważając niczego niecodziennego. Nie opuszczała go jednak myśl,
że to pułapka. Na razie jednak był bezpieczny. Alarm rozlegający się w domu
informował o napieraniu na zaklęcia ochronne z zewnątrz, gdyby ktoś dostał się
do środka, wszystko brzmiałoby inaczej. Może po prostu powinien wrócić do
gabinetu…
Był
już prawie przy drzwiach, kiedy alarm rozległ się po raz trzeci.
-
Co do diaska? – zaklął, ściągając brwi w niezadowoleniu. Ścisnął mocniej
różdżkę i skierował się do drzwi wejściowych. Zerknął przez umieszczoną w nich
szybkę na zewnątrz, ale wszystko wyglądało tak, jak powinno. Pewnie system
nawalał. Auror westchnął i obarykadował drzwi, by wydostać się z domu.
Różdżkę
trzymał w pogotowiu, rozglądał się uważnie, a zaklęcie miał na końcu języka,
gotowe do wypowiedzenia, gdy zobaczy jakikolwiek ruch. Minął rabatki kwiatowe i
wyszedł na chodnik przed domem, zatrzymał się tylko na chwilę tuż przed
przekroczeniem zasięgu zaklęć ochronnych, a później zrobił duży krok. Kątem oka
zobaczył coś, czego nie zdążył zarejestrować jego mózg, i błyskawicznie uchylił
się przed mknącym w jego stronę zaklęciem. Nie obróciwszy się nawet dokładnie
cisnął klątwą przez ramię, nie wiedząc, w co celuje, ale najwyraźniej chybił.
Kolejne zaklęcie przyszło już z innej strony. Chyba był otoczony.
W
tym momencie powinien cofnąć się w bezpieczny obszar chroniony przez jego
własne zaklęcia, ale nie zdążył. Tuż przed nim wyrósł młody mężczyzna i uderzył
go zwiniętą pięścią w twarz. Emory zachwiał się, głowę odrzuciło mu do tyłu.
Chciał się cofnąć, ale napastnik chwycił go za przód koszuli i pociągnął dalej
na ulicę. Jak doszło do takiej sytuacji? Był aurorem, do jasnej ciasnej, stała
czujność, a dał się podejść jak dziecko. Zamachnął się, by oddać cios, zupełnie
zapominając o trzymanej przez siebie różdżce. Puchate, za duże kapcie, które
dostał w prezencie, nie ułatwiały mu zadania. Przeklął je w myślach, gdy się
potknął. Wymierzył i uderzył celnie w szczękę napastnika, którego głowa
obróciła się rozpędzona impetem ciosu. Prawie w tej samej chwili Emory poczuł w
okolicach klatki piersiowej coś mocnego i długiego, co pozbawiło go tchu.
Miotła, został uderzony miotłą, która zatrzeszczała w zetknięciu z jego ciałem.
Chwila zaskoczenia sprawiła, że nie zauważył w porę, jak przeciwnik celuje w
niego różdżką i o ułamek sekundy za późno próbował się uchylić. Nie miał
pojęcia, jak mógł wpakować się w tak głupią sytuację.
*
* *
Nie
było łatwo dopaść Huntera, ale buzująca w nim wściekłość, o dziwo, nie
zaćmiewała jego myślenia, lecz sprawiła, że był jeszcze bardziej skuteczny.
Auror miał więcej lat doświadczenia i szkolenia w bitwach, ale element
zaskoczenia zadziałał na korzyść Nicolasa. Nie wiedział, co sobie myślał,
przychodząc w pojedynkę po tak znakomitego i słynnego aurora. Na zdrowy
rozsądek nie miał z nim żadnych szans, a jednak, po długiej i ciężkiej walce,
udało mu się pozbawić go różdżki i wbić swoją własną w jego szyję.
-
Nie ruszaj się – ostrzegł, zwiększając nacisk różdżki na jego gardło. Z mściwą
satysfakcją przypomniał sobie, jak jego sługusy robiły mu to samo. – Odwróć się
i idziemy do domu, ale już. I trzymaj ręce na widoku – rozkazał.
Podobał
mu się błysk… może nie strachu, to za dużo powiedziane, ale bezradności w jego
oczach. Uśmiechnął się. Czuł krew spływającą po twarzy z rozciętego łuku
brwiowego, mieszającą się z kroplami potu. Szczęka bolała go od mocnego
uderzenia, ale mógł jeszcze nią ruszać, więc nie było tak źle. Adrenalina
krążyła w jego żyłach i nie zdawał sobie sprawy z większości obrażeń. Gdy Hunter
powoli odwracał się z rękami uniesionymi do góry, Nicolas postarał się, żeby
nie przerwał się kontakt między nimi – nie wiedział, co za zaklęcia chronią
jego dom, ale wydawało mu się, że mogą go odepchnąć. Chwycił więc w lewą dłoń
materiał koszuli na karku aurora i tak szli przez całą drogę do domu. Naraz
mnóstwo myśli zaczęło krążyć w jego głowie. To było zbyt proste, zbyt łatwo
udało mu się zwyciężyć w walce jeden na jednego, w której na dobrą sprawę nie
miał szans. Zbyt łatwo ominął zaklęcia chroniące posiadłość i wszędzie było
zbyt cicho. Szarpnął aurora i nakazał mu się zatrzymać. Nie powinien pchać się
do nieznanego mu domu aurora. To mógł być podstęp. Ale gdzie indziej mógłby go
zabrać? W swoich wyobrażeniach nie dotarł aż tak daleko. Jeśli zabierze go do
siebie, zdradzi miejsce zamieszkania, chociaż z drugiej strony Hunter i tak
miał wszystkie jego dane. Potrząsnął głową, próbując pozbyć się z niej
plątaniny myśli. Wejdzie do tego domu i nic mu się nie stanie.
Nakazał
Hunterowi otworzyć drzwi i wszedł za nim do środka. Jego nozdrza uderzył zapach
środków do czyszczenia i morskiego odświeżacza powietrza. Wszystko było ciemne,
nieruchome i ciche. Zatrzasnął za sobą drzwi kopniakiem, nie spuszczając ani na
chwilę wzroku z Huntera, który mógł trzymać jakiegoś asa w rękawie. Nie
przemyślał sobie tego wszystkiego i to był błąd, nie powinien działać pod
wpływem impulsu, nawet jeśli to Hunter był tym, który go więził.
Na
końcu korytarza zobaczył światło i tam nakazał iść aurorowi, podążając za nim
krok w krok. Znaleźli się w gabinecie. Po krótkim rozeznaniu, Nicolas rozkazał
mężczyźnie usiąść na kanapie przed kominkiem, w którym wesoło trzaskał ogień, a
sam stanął przed nim, wpatrując się z nienawiścią w jego twarz.
-
To ty mnie prześladowałeś – powiedział powoli, oczekując na jakieś drgnięcie
mięśni mężczyzny. Jego ciemne, krótko ścięte włosy były przyprószone siwizną.
Nieprzyjemna, aczkolwiek na swój sposób atrakcyjna twarz pozostała bez wyrazu. –
Odpowiedz – nakazał, na co Hunter uniósł lekko kącik ust, jakby chciał się
zaśmiać.
-
Prześladowałeś… to za dużo powiedziane – odparł spokojnie. – Jestem aurorem, a
ty pakujesz się w poważne tarapaty, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę.
Nicolas
zacisnął wargi. Dłoń trzymająca różdżkę lekko mu zadrżała.
-
To ty jesteś „Panem”.
Hunter
wpatrywał się w niego bez słowa, działając mu na nerwy. Musiał poznać
odpowiedź. Czuł, jak ciemna kotara gniewu powoli przesłania mu pole widzenia.
Jego serce biło bardzo szybko. Nie zastanowił się dobrze, bo krew w jego żyłach
wrzała coraz mocniej. Chciał go zranić, sprawić, że poczuje złość.
-
Crucio!
Wiedział,
co dzieje się z człowiekiem ugodzonym tym zaklęciem. Pojawia się ogromny ból,
od którego nie można się uwolnić, co nie znaczy, że obędzie się bez prób. Ciało
wygina się i wije, oczy zachodzą mgłą, i myśli się tylko o tym, by ten ból
minął, by to się skończyło. Ciało Huntera napięło się, ale nic poza tym się nie
stało. Jego twarz wykrzywił uśmiech, a Nicolas nie wiedział, co takiego się
stało. Potrafił wypowiedzieć zaklęcie śmiercionośne, a nie potrafił użyć tego
sprawiającego ból? Może Hunter był na nie w jakiś sposób uodporniony?
-
Używasz zaklęć niewybaczalnych na aurorze? – To pytanie zmroziło mu krew w
żyłach. Co ty wyprawiasz?, pytał sam
siebie. W uszach mu dzwoniło, prawie nie mógł się pohamować.
-
Spytałem, czy to ty jesteś „Panem” – powtórzył przez zaciśnięte zęby. – Czy to
ty torturowałeś mnie i próbowałeś wydobyć informacje?
Hunter
nie był łatwym orzechem do zgryzienia. Nicolas męczył się godzinami, nim udało
mu się cokolwiek z niego wydobyć. Wiele zaklęć później, choć nie próbował już
użyć więcej tych niewybaczalnych, udało mu się wedrzeć do umysłu aurora,
wcześniej pilnie strzeżonego. Zobaczył ugrupowanie, skłające się z kilkunastu
ludzi, którym ten dowodził. Zobaczył samego siebie, przesłuchiwanego przez
Huntera. Jednak mężczyzna czegoś bronił, nie pozwalał mu się dostać do sedna
tego wszystkiego.
To
była bardzo długa, męcząca i pełna niejasności noc. Nicolas ledwo trzymał się
na nogach, gdy zza horyzontu wyszły pierwsze promienie słońca.
-
DLACZEGO? – pytał po raz kolejny i po raz kolejny nie dostał odpowiedzi.
Wiedział
już, że tego dnia, w którym zginął Draco, Hunter dowodził grupą aurorów, którym
ich wewnętrzny szpieg podał miejsce spotkania Voldemorta ze śmierciożercami.
Wiedział, że nawiązała się wyrównana walka, że wielu ludzi zginęło, i że Hunter
został pojmany i przetrzymywany w jakiejś celi. Umysł aurora bronił się jednak
przed ujawnieniem szczegółów. Mijały miesiące, Voldemort, twarz Voldemorta,
okropna, oszpecona, wężowa, wypowiedziane przez Huntera słowa „przysięgam”. Ale
co poprzysiągł? O co mogło chodzić?
I
wreszcie czarna, żelazna brama, a za nią kamienna budowla z wąskimi oknami i
wysoką wieżą. Niemal czuł desperację aurora.
-
Nie idź tam! – wykrzyknął, gdy tylko wypchnął Nicolasa ze swego umysłu. Jego
źrenice były rozszerzone ze strachu, twarz zlana potem.
-
Jak się tam dostać? – spytał Nicolas. Hunter milczał, nadal przerażony. –
Powiedz mi to, a zostawię cię w spokoju – zaproponował, ale nie spotkał się z
entuzjazmem.
-
Błagam… - Udało mu się doprowadzić mężczyznę do momentu, kiedy się złamał. –
Jeśli tam pójdziesz, umrę. Jestem związany Wieczystą Przysięgą, nie mogę
pozwolić nikomu tam dotrzeć. –
Wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, wyglądając jak szaleniec.
Nicolas zawahał się. A co, jeśli mówił prawdę? Jeśli przez niego zginie?
-
Co tam jest? - Hunter zatrząsł się. – Pytam co tam jest?!
Nie
otrzymał odpowiedzi. Podjął decyzję.
-
Przykro mi, ale nie mogę ci w takim razie pomóc.
~ * ~ ~ * ~ ~ * ~
Trochę się uwijałam, żeby zdążyć na czas, i część jest niesprawdzona (no, prawie wszystko) i mogą się zdarzyć różne błędy, zwłaszcza pod koniec, więc tym razem proszę o przymknięcie trochę oka ;)
Mam nadzieję, że z okazji Mikołajek każdy otrzymał miły prezent, albo chociaż dobre słowo, a ja dorzucam się do tego wszystkiego nowym rozdziałem. Coraz bliżej święta, żeby tak jeszcze spadł piękny, biały śnieg!
Pozdrawiam, trzymajcie się cieplutko :*
I teraz wielka niewiadoma na koniec rozdziału. Lubię to, ale już bym chciała wiedzieć o co chodzi z tą wieżą ;) Rozdział czytało się miło i przyjemnie i oczywiście bardzo się cieszę, że udało ci się go dziś dodać.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci oczywiście weny i wszystkiego najlepszego z okazji Mikołajek buuziaki :*
Dzięki wielkie :D I oczywiście rozdziału by nie było, gdybym nie nawrzeszczała sama na siebie, że przecież obiecałam! ;)
UsuńCzasami trzeba na siebie nakrzyczeć, bo to pomaga ;) a niedługo pewnie sesja tak jak u mnie i będzie ciężko, ale jakoś im bliżej końca to mi jakoś smutno. Będę tęsknić za śladem ;)
UsuńOwszem, ale jakoś tak zawsze jak mam najwięcej roboty nachodzą mnie najlepsze pomysły :D
UsuńNawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie to śmieszne uczucie wpisywać swój nick po tak długiej przerwie! Nie mogę się nadziwić kiedy wspominam, że kiedyś miałam problem z systematycznym zapoznawaniem się z treścią publikowanych rozdziałów, gdy teraz, w przeciągu zaledwie paru dni, pochłonęłam TTJ i Ślad ot tak!
OdpowiedzUsuńMuszę Ci się przyznać, że fragmenty z Anne traktowałam bardzo po macoszemu. Nie wspominając już o Nicku. Opierało się to głównie na czytaniu wybiórczych dialogów i prędkim wyłapywaniu najważniejszych informacji z opisów, żeby nie tracić rozeznania w fabule. Nie pałam wielką sympatią do tej dwójki. Tym bardziej, że przewija się tam Nadine, której także unikam jak ognia. Chyba najbardziej zraził mnie fakt, że tak łatwo przyszło mu zerwanie kontaktu z Con. Z kolei ona... Och, to zupełnie inna bajka! Bawi mnie jej niezdecydowanie. Co tu kryć - to takie typowe. Nie zrozum mnie źle - przepadam za panienką Malfoy. Nawet w pracy przyłapywałam się na tym, że zastanawiałam się na tym jak dalej potoczy się sprawa z Dylanem. Tak jak myślałam: zakazany owoc kusi bardziej, a i wyobrażenia, i wyczekiwanie, często wyolbrzymiają uczucia. Dodatkowo, jeśli mam być zupełnie szczera, możesz mnie dopisać do Team Lucas. Chociaż jest to bardziej wybranie mniejszego zła niż całkowite poparcie postaci.
Wiem, że powinnam więcej powiedzieć na temat sprawy ze wspomnieniami Draco, ale poza tym, że myślodsiewnia była strzałem w dziesiątkę, to nie bardzo chce mi się drążyć tematu ze względu na Nicka.
Poza tym chciałam jeszcze dodać, że jestem pod wielkim wrażeniem tego, że nadal piszesz. A raczej, że publikujesz. Zawsze podobało mi się Twoje samozaparcie. Pamiętasz jak ja ociągałam się z wstawieniem czegoś nowego? Śmiechu warte!
Buziaki i uściski, trzymaj się ciepło!
PS. Nigdy bym nie pomyślała, że komentowanie opowiadania może mi sprawić taką radość, rozbudzić tyle pozytywnych emocji i wspomnień. Dzięki!
Szata graficzna jest cudna! Nie wiem czy sama poradziłabym sobie na blogspocie. :)
Ooo, jak to się stało, przecież dopiero co czytałaś ttj o.O Nie spodziewałam się zupełnie komentarza od Ciebie, a to niespodzianka! Noo, i trochę mnie zjechałaś, ale przyjrzyjmy się temu bliżej :D
UsuńCzytając między wierszami. Nie lubię Anne. Nie lubię Nicolasa. Nie lubię Nadine. Toleruję Convalie. Lubię Lucasa, ale tylko dlatego że nie lubię Dylana. W sumie to chcę Draco. Hahaha, jak się podoba streszczenie? :D
Także… jej, ale konstruktywnie :) Ogólnie komentarz brzmi poważnie i tak dalej, ale moje streszczenie nie wnosi zbyt dużo, więc tak się zastanawiam, hm, co to w ogóle znaczy dla mnie jak autorki? Może jeszcze się dowiem w ciągu dwóch ostatnich rozdziałów i epilogu… :D
No i miło mi widzieć Twój nick!
Już drugi raz zrobiłam to samo! Napisałam baaardzo długi komentarz i jakimś dziwnym sposobem go usunęłam. No nic, znowu jestem w punkcie wyjścia(albo wejścia bardziej :D). Tym razem w wersji bardzo okrojonej, bo już nie mam siły stukać w klawiaturę.
UsuńDopiero po przeczytaniu Twojego streszczenia zauważyłam w jakim świetle mój komentarz postawił bohaterów. A przecież nie o to mi chodziło. Powinnam była w większym stopniu odnieść się do wątku z poszukiwaniem informacji o ojcu, tajemniczym "uprowadzeniu" i Panie Hunterze, czyli do tego, co trafiło w mój gust w największym stopniu. W moim poprzednim wywodzie bardziej się przy tym postarałam, ale przy trzecim jakoś nie mam weny.Teraz musi zadowolić Cię po prostu jedno lakoniczne stwierdzenie: bardzo mi się to podoba. Wstawię jeszcze uśmiechniętą buźkę, żeby było bardziej wiarygodnie i przyjaźnie :) :D
Poza tym nie chciałam, żebyś odniosła wrażenie, że Cię "zjechałam" - jak to brutalnie ujęłaś. Chodzi o to, że nie jestem wielką fanką opowiadań z czasów nowego pokolenia*. Chociaż, co całkiem logiczne, gdyby Ślad mi się nie podobał, to nie pochłonęłabym go w takim tempie! Nie mogę jednak zaprzeczyć, że całym sercem jestem oddana starej gwardii,stąd moja tęsknota za Draco. Poza tym, wiesz jak to ja, jak ktoś nie jest przesiąknięty złem i mrokiem do szpiku kości, to nie zaskarbi sobie mojego stuprocentowego poparcia(znowu Draco, ach). Kurczę, nie wiem czy moimi tłumaczeniami nie zakręcam tego jeszcze bardziej. W każdym razie: źle odebrałaś moją wspominkę o Convalie. Ja ją uwielbiam! Bardzo miło spędzam czas na czytaniu o jej rozterkach - przypomina mi mnie z tym niezdecydowaniem. Nawet Nicolas miał swój czas w moim małym, lodowatym serduszku. Byłam jego fanką numer jeden na samym początku, ale potem gdy się zakochał i zaczął cierpieć jakoś stracił cały swój urok :DDD
Reasumując: co oznacza to dla Ciebie, jako autorki. Fabuła naprawdę mnie wciągnęła, to po pierwsze. Po drugie: masz bardzo lekki styl, kompletnie się nie męczę czytając nawet długie rozdziały. Co tłumaczy dlaczego tak szybko przeczytałam Twoje opowiadania. Kurde,naprawdę fajnie by było jakbym znalazła takich więcej, bo nudzę się tutaj jak mops. :( A na sam koniec dodam, że to nie Twoja wina, iż mam słabość do czarnych charakterów, a Ślad jakoś nie pęka w szwach z powodu ich nadmiaru. Pewnie gdybyś pisała o Hunterze, to komentowałabym każdy odcinek po kolei. :D
*Kiedyś zaczęłam pisać o czasach nowego pokolenia. Całkiem fajny pomysł na dokończenie nieudanego dramione wątkiem RosexScorpius, ale czasy tak bardzo mi nie odpowiadały, że skończyłam po jednym rozdziale(jak 3/4 moich opowiadań, nawiasem mówiąc :D).
** Nie oznaczyłam tego w tekście, bo zapomniałam w ogóle o tym wspomnieć, ale kojarzyło mi się, że w poprzednich komentarzach miałam dwie gwiazdki, więc proszę: mówiłam Ci, że czytając TTJ tak wkręciłam się w Ginny i Draco, że też zaczęłam o tym pisać? Porcelanowy Sen, może jeszcze pamiętasz :D
EJ, A CO TO ZA ZAPOWIEDŹ DRAMIONE???????????????
Widzisz, dlatego ja piszę najpierw w Wordzie, a dopiero później przeklejam i jest zawsze dobrze, a jak raz kiedyś stwierdzę, że po prostu napiszę, to zawsze coś jest nie tak :D
UsuńHaha, no dobra, niech Ci będzie, że jest bardzo wiarygodnie, ponieważ umieściłaś taką uśmiechniętą buźkę, i ja się też cieszę :) Ja też nie pałam zbytnią sympatią do tych nowych bohaterów, z jednej strony są fajni, bo nieukształtowani i można z nimi zrobić co się chce, ale z drugiej strony, jeśli i tak muszę komuś nadać osobowość i losy, to już wolę kogoś z imieniem, które będę wpisywać naturalnie i z chęcią :D I stworzyć mu nową rodzinę, takie tam. Lubię to. Bardzo. Aaaach. Ale to ogromna odpowiedzialność. Wiesz, takie Dylany i Lucasy tamtego świata przejmują stery we własne ręce i robią mi burdel w całym moim planie :/
Ja w sumie też lubię Convalie (w sumie to bardzo) tylko że na tę chwilę wydaje mi się ona taka… młoda, taka… no, co ty wiesz o życiu? Heloł, masz 16 lat, a ty już sobie planujesz ślub, dzieci i nie wiadomo jeszcze co z Dylankiem, którego pokochałaś od pierwszego spojrzenia (mając jeszcze 15 lat), tiara, niezwykle prawdopodobna historia. Jaki to będzie procent? 1? Staram się jednak nie być dla niej zbyt ostra ^^
Ojej, dzięki za słowo „lekki styl” :) Tzn. tak podejrzewam, że może się dobrze czytać (czasem też czytam, hi hi :D) chociaż zdarzają się momenty gdzie robię „że whaaat?” i wracam kilka linijek do góry, no ale. A co do czarnych charakterów, skupiłam się w Śladzie na tym, żeby dać każdemu chociaż odrobinkę zła i zasygnalizować, że każdy nosi je w sercu, ach, a typowo czarnego charakteru niestety nie ma, bo byłam nimi zmęczona. No cóż. Ale możesz czekać z niecierpliwością na opowiadanie „Wśród popiołów” które pojawi się za xxxxxxxx lat i tam jest taki jeden tyran, taki niedobry, a fuj, okropny, może Cię usatysfakcjonuje.
Porcelanowy Sen – nazwę kojarzę, ale treść niespecjalnie :( Może powinnaś zacząć raz jeszcze i dla odmiany skończyć? ;)
O matko, czemu mam Voldemorta w avatarze? Czy to jakaś sugestia?!
OdpowiedzUsuńAa tak sobie ustawiłam, bo irytuje mnie kilka komentarzy pod rząd od niepodpisanych anonimów, kiedy nie wiem kto co po co na co dlaczego i nie mogę sobie ułożyć jakiejś reprezentacji danej osoby... Takie tam. Wybacz, że Ciebie też to dotknęło, w końcu przecież się podpisałaś, to taki mój prywatny żarcik :D
UsuńJak Haine komentuje swoim nickiem, to ja też, a co! Nie bede gorsza :D W KOŃCU! Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo czekałam na rozdział :D mimo, że rzadko komentuje, to czytam, zawsze czytam (jakoś nigdy chyba nie byłam pasjonatką komentarzy - moje zawsze były krótkie). Anne jest głupia, mogli wyczyścic Nadine pamiec i by bylo po problemie xD ech. Intryguje mnie ta sprawa z Nicolasem, Ginny za to irytuje, niezdecydowana jak córka, nie ma co w tym wieku wybrzydzać :D! Ja wiedzialam, ze Lucas byl lepszy, Dylan nie pasuje do Con (Lucas - ach, ach, dobrze że mamy swoich :D). No coz, to ja poprosze jak najszybciej nowy rozdzial. co? I nie koncz proszę, na 50 rozdziałach, Twój blog jest ostatnim jaki czytam, co ja bede potem robic?
OdpowiedzUsuńWłaśnie jestem zdumiona, jak to się stało, że minęły prawie całe dwa miesiące od ostatniego rozdziału, ten czas tak leci, że nie ogarniam tego. I wstyd, straszny wstyd, że po takim czasie dorzucam raptem dwanaście stron, i to nie najwyższych lotów. Ale zawsze to kroczek do przodu, do zakończenia historii, z czego jestem bardzo dumna, i życzę Wam wszystkim, żebyście zaspokoili swoją ciekawość i potrzebę poznania zakończenia – w końcu, juhuuu!
UsuńAnne to Anne, jej nie przekonasz (ale możesz próbować :D)
Haha, no w sumie racja, Ginny wybrzydza jak hot 18 a trochę jej już daleko, trzeba się decydować, raz raz!
Masakra, za dużo jest tych Lucasów. Ale ten ze Śladu pojawił się jako pierwszy ze wszystkich! Także to oni papugują. Ale wiesz, co do Dylana i w ogóle, podoba mi się to co jest w komentarzu niżej – na początku Dylan wydawał się idealny, ale później już nie. Z takiego wniosku jestem strasznie, strasznie dumna, bo udało mi się dokonać czegoś niesamowitego. Swoją drogą sama na początku byłam całym sercem przy Dylanie…
No i niestety, ale 50 rozdziałów + epilog to totalny koniec tego opowiadania, chociaż chodzi mi po głowie kilka miniaturek, które może się pojawią na blogu. Ale to nie jest koniec mnie :D Jeszcze jest kilka historii, z którymi muszę się zmierzyć, może jakaś Ci się spodoba i będziesz miała co czytać? :)
Aahhaah, w końcu, w końcu, w końcu, w końcu! <3 Czy w tej twierdzy jest schowany Volduś, który tak naprawdę żyje i Nick go wypuści i będzie trzecia wojna z Voldemortem?!
OdpowiedzUsuńHaha, zobaczymy :D
UsuńUwielbiam to opowiadanie chociaż nigdy jakoś nie mogłam się zebrać na to żeby je skomentować. Przeczytałam TTJ, jednak zdecydowanie bardziej podoba mi się historia Śladu. Jakoś tak zdecydowanie bardziej lubię opowieści o czasach nowego pokolenia. W ogóle strasznie mi się podoba ta twoja historia, a szczególnie lubię fragmenty gdzie występują bądź są wspominane kanoniczne postacie, a ich losy są przedstawiane w innej wersji i z innych perspektyw. Masz za to ogromnego plusa :D
OdpowiedzUsuńOd początku Śladu (a właściwie już w rozdziałach z TTJ) mocno przywiązałam się do Nicka. Nie dość, że nosi jedno z moich ukochanych imion, to jest po prostu niezwykły. Podobała mi się jego walka o odzyskanie wspomnieć Draco, to jak przedstawiasz jego wewnętrzne przemiany i myśli. I strasznie lubię też Anne. Mam nadzieję, że odnajdą się z Nickym, bo jak dla mnie są dla siebie stworzeni.
Historia Convalie też jest jak najbardziej w porządku, choć muszę przyznać, że bardziej niecierpliwie zawsze czekam na wątek Nicolasa. W opowiadaniu świetnie widać jak z biegiem miesięcy panna Malfoy się zmienia, dojrzewa. Jej zauroczenie Dylanem było słodkie i tak szczerze to o ile dobrze pamiętam kiedyś strasznie chciałam żeby oni byli razem. Do Lucasa nie pałałam jakąś zbytnią sympatią. A potem na dłuższy czas nie czytałam Śladu, ani chyba nawet nie wchodziłam na bloga. Gdy sobie o nim przypomniałam i ogarnęłam wszystko jeszcze raz, nale okazało się, że Dylan mnie drażni, a do Lucasa poczułam jakąś mega sympatię. Dziwne jak to człowiek potrafi się zmienić, prawda? W każdym razie teraz w historii Convalie najbardziej ciekawią mnie losy Lucasa. Lubię tego gościa i życzę mu szczęścia w przyszłości ;P
Ginny... Dobrze, że zerwała z Dannym. Gościu jest w porządku, ale na dłuższą metę mnie irytował. Oczywiście mam nadzieję, że Ginny jakoś się ustatkuje i jednak może przez przypadek trafi na kolejną miłość swojego życia? Taką całkowicie inną, bo przecież świat nie kończy się na jednym Draco. A nuż znajdzie bratnią duszę w kimś, w kim by się nie spodziewała? I mega się cieszę, że Demelza ułożyła sobie życie :D Uwielbiam te momenty kiedy ona się pojawia :>
W zasadzie mogłabym pisać i pisać o każdym z bohaterów, ale tego by było po prostu za dużo :D Tak swoją drogą całkiem podobał mi się także wątek Juliette ;)
Już coraz bliżej końca, a ja nie mogę się doczekać rozwiązania tych wszystkich tajemnic. Zawsze to trochę smutne, gdy coś się kończy, ale z drugiej strony fajnie, że udaje ci się coś doprowadzić do samego końca (wiem jakie to trudne, mnie się jeszcze nigdy nie udało ;P ), a poza tym uwielbiam epilogi. No chyba że są smutne, wtedy wpadam w przygnębienie ;)
O! Mam jeszcze historię związaną z końcem i początkiem :D Opublikowałaś 47 rozdział 13 Września. Pamiętam, że dowiedziałam się o tym tuż przed wyjściem z domu na moją pierwszą jazdę na kursie prawa jazdy. Dość mocno się tym stresowałam, ale powtarzałam sobie, że to tylko 2 godzinki i w nagrodę będę mogła sobie poczytać twoje opowiadanie. To był początek mojej przygody z prowadzeniem samochodu, które okazało się naprawdę frajdą i niesamowitym doświadczeniem :D Potem czekałam i czekałam aż coś wrzucisz, ale nic się nie pojawiało. W międzyczasie dalej sobie jeździłam na kursie i tak jakoś tydzień temu napisałaś na facebooku, że na mikołajki wstawisz rozdział. Tak się składa, że w piątek 5 Grudnia miałam egzamin praktyczny i w duchu zaczęłam się nawet śmiać, że ten rozdział 48 to taki dobry znak. No bo skoro zaczęłam jeździć, gdy wstawiłaś rozdział, to równie dobrze mogę zakończyć kurs sukcesem, gdy opublikujesz kolejny :D I proszę! Zdałam za pierwszym, chociaż akurat tego kompletnie się nie spodziewałam xD Tak więc mam mega fajne wspomnienia związane z Twoim blogiem.
Chyba ten komentarz będzie trochę długi, ale mam nadzieję, że to Ci nie przeszkadza :) Z niecierpliwością już teraz czekam na dalsze losy Śladu, życzę dużo weny i przyjemności z pisania :D
Bardzo długo nie wiedziałam, jak nazwać Nicolasa, właściwie wpadłam na to dopiero w momencie, kiedy opisywałam śmierć Dominica – chciałam, żeby Ginny w pewien sposób go upamiętniła, a z drugiej strony nie chciałam, żeby mój nowy bohater też miał na imię Dominic, więc kombinowałam i kombinowałam, aż w końcu rozwiązanie przyszło nagle i zupełnie niespodziewanie, cieszę się, że podoba Ci się to imię :)
UsuńI to jest bardzo ciekawe, jak jedna osoba kilka komentarzy wyżej pisze o tym, że nie lubi ani Anne, ani Nicolasa, ani ich razem, a tutaj zupełnie odmienna opinia. To chyba dobrze, że bohaterowie wzbudzają różne odczucia, przynajmniej nie jest nudno :)
„Nagle okazało się, że Dylan mnie drażni, a do Lucasa poczułam jakąś mega sympatię” – wiesz co? Szczerze mówiąc ja też tak miałam. Tworząc Dylana myślałam, że tworzę ideał, a później, w pewnej chwili, uderzyło we mnie jakieś uczucie niechęci do niego. Najpierw tłumaczyłam sobie wszystkie jego irytujące zachowania, znajdywałam dla każdego uzasadnienie i tworzyłam postać tak, jak powinna wyglądać, a później zrozumiałam, że to, że zachował się tak, tak i tak wcale nie świadczy o jego wspaniałości, a wręcz że zaczął mnie do siebie zniechęcać, choć przecież wszystko opisywałam zgodnie z planem! Oczywiście, jak to ja, muszę się rozpisać na tysiąc stron do jednego zdania, ale z przykrością stwierdzam, że nie mogę ciągnąć monologu dopóki nie skończę opowiadania, bo aż mnie świerzbi, żeby napisać zdecydowanie za dużo! W każdym razie nigdy nie istniało tylko jedno, właściwe zakończenie wątku Convalie.
Ja też uwielbiam epilogi, i lubię taką chwilę ciszy, zadumy, po przeczytaniu takiego ostatecznego końca pojawia się u mnie taki głęboki stan zżycia z daną opowieścią i przeżywam to przez jakiś czas. Nawet jeśli cała seria złożona z kilku książek ciągnie się i ciągnie i nawet jeśli po drodze stracę do niej serce, to ten epilog, kropka nad i, wzbudza takie coś… Konkluzja: doskonale Cię rozumiem! :D
Ojej, gratuluję zdania! Ja też miałam pierwszy egzamin na początku grudnia choć trzy lata temu, a stresowałam się tak ogromnie, że nigdy w życiu tego nie zapomnę (i nie zapomnę najgłupszego błędu mojego życia w jeździe samochodem popełnionego tamtego dnia, haha). I cieszę się, że dzięki mnie pojawiły się takie pozytywne myśli, dobre nastawienie to już połowa sukcesu, a Ty osiągnęłaś pełny! :D
Spokojnie, nie przejmuj się długością komentarza, jak poczekasz kilka-kilkanaście dni, to niżej zobaczysz komentarz od Cassandry. Przepraszam, komentarze (Btw. pozdrawiam Cię, Cass, wiem, że to przeczytasz!) I dziękuję, że napisałaś tyle, chętnie czytałabym jeszcze i jeszcze, wybacz, ale jesteś idealnym odbiorcą (czyli takim, który ma podobne odczucia jak ja! :D) więc to dla mnie wielka motywacja i komplement, że udało mi się komuś przekazać i sprzedać mój punkt widzenia, dzięki! :)
Bardzo miły prezent mikołajkowy, przeczytałam jeszcze w sobotę, ale komentuję dopiero dzisiaj :) Wydaje mi się, że rozdział jest trochę krótszy niż zazwyczaj, ale może to tylko wrażenie. Po drugie chciałam Ci powiedzieć, że zupełnie zniknęła już moja trudność z czytaniem Śladu, o której kiedyś wspominałam :p
OdpowiedzUsuńZastanawiam się czy ten fragment rozmowy Ginny i Demelzy był w planach, czy może został napisany dlatego, że zmęczyło Cię ciągłe tłumaczenie i bronienie Ginny w komentarzach, więc uznałaś, że należy poświęcić trochę więcej czasu temu wątkowi, żeby czytelnicy dobrze zrozumieli uczucia Ginny.W każdym razie jestem jak najbardziej po jej stronie i czekam z niecierpliwością na promyk szczęścia... chociaż promyk, bo zważywszy na ilość pozostałych rozdziałów nie sądzę, by mógł rozwinąć się nowy, miłosny wątek. Właściwie po cichu liczę jednak na powrót Draco :p mam nawet pewien pomysł jak to można by zaaranżować, ale nic Ci nie powiem, bo jeszcze się okaże, że właśnie coś w tym stylu ma się wydarzyć i nie daj Boże zmienisz zdanie xD
Nadal jestem fanką Anne, a teraz jeszcze bardziej jej współczuję po bliższym poznaniu historii uwięzienia Jamesa. Bardzo bym chciała, żeby tej kochanej osóbce wszystko się ułożyło, żeby James jakoś doszedł do siebie i najlepiej został oczyszczony z zarzutów, a Anne mogła żyć swoim życiem, zakochać się i bez wyrzutów sumienia być szczęśliwą. Kibicuję jak najbardziej jej i Nicolasowi, chociaż nie jestem do końca pewna czy Malfoy jest dla niej najlepszym wyborem. Wiem, że on ją naprawdę kocha i w sumie to jest najważniejsze, ale jest równocześnie tak bardzo zagubiony i wciągnięty w swoją przeszłość, że powinien najpierw zakończyć te sprawy, a potem zawalczyć, żeby odzyskać Anne. Nie może stracić takiej dziewczyny! Co do Nadine... mam nadzieję, że to już koniec jej istotnej roli w tym opowiadaniu. Niech się zajmie swoimi włosami! xD
Teraz moja ukochana Convalie :) czytałam ten fragment z szerokim uśmiechem, ponieważ przypomniała mi się pewna przezabawna historia z mojego życia. Już kiedyś wspominałam, że bardzo mi się podoba jak dobrze opisujesz uczucia tych młodych ludzi. Ich dylematy i rozterki są tak autentyczne dla ich wieku. To jest coś czego chyba nie potrafię, gdy wymyślam sobie jakąś historię. Nie potrafię do końca wczuć się w wiek i poziom dojrzałości bohaterów. W każdym razie zdarzyło mi się w życiu coś powiedzmy trochę podobnego do Convalie. Mianowicie był chłopak, który podobał mi się właściwie całe gimnazjum. Wiadomo, takie gimbazowe zauroczenie, zaczepki, kto się czubi, ten się lubi, rywalizacja itd. Potem skończyliśmy gimnazjum i poszliśmy do różnych szkół średnich. Po jakimś czasie spotkaliśmy się na jakiejś imprezie ze znajomymi i coś zaiskrzyło. Chwyciliśmy się za rękę - euforia jakich mało :D Potem długo ze sobą pisaliśmy, właściwie codziennie, straciliśmy tyle pieniędzy na sms-y, było cudownie i w końcu umówiliśmy się na randkę. Randka w sumie była fajna, ale jak już wróciłam do domu i mama się zapytała jak było potrafiłam odpowiedzieć tylko: "spoko". I tyle... potem jakoś przestaliśmy tak dużo pisać, aż w końcu w ogóle urwaliśmy kontakt. Tak się skończyła ta wielka miłość :D Dzisiaj nie ma problemu i rozmawiamy ze sobą jak zwyczajni znajomi, a tamten epizod wspominam z szerokim uśmiechem. To właśnie skojarzyło mi się z Convalie i Dylanem. Może to po prostu nie ten czas, być może jest już za późno. No cóż... bardzo jestem ciekawa jak to się potoczy dalej :)
Nicolas brnie dalej w konflikt z prawem atakując znanego aurora. Mam nadzieję, że jakoś uda mu się z tego wszystkiego wyjść. Trochę się obawiam o niego. Przede wszystkim ze względu na to, że kogoś zabił. Ale poza tym teraz to już w ogóle umieram z ciekawości co to za wieczysta przysięga i jakie tajemnice odkryje dalej, więc lepiej niech jak najszybciej uda się do tego tak skrywanego przez Huntera miejsca.
Pozdrowienia :)
Rozdział jest na pewno krótszy od poprzedniego i jeszcze wcześniejszego chyba też, ale ogólnie w statystykach plasuje się na dość wysokim miejscu, bywały zdecydowanie krótsze, więc nie ma co narzekać :)
UsuńSzczerze? Co do Ginny i Demelzy oczywiście. W moim podręcznym planie który spisałam kilka rozdziałów temu poświęciłam miejsce na ich rozmowę, ale jej treść jest trochę zainspirowana moim przemyśleniem co do tego, że moje postaci dostają za mało miejsca i czasu żeby dać się zrozumieć. Niestety jest ich dużo i nie każdy dostanie piękne, domknięte zakończenie, ale za punkt honoru stawiam sobie danie czasu antenowego dla każdego z nich przed końcem opowiadania :)
Dzięki za to, co napisałaś o Nicolasie i Anne, inspirujesz mnie w tym momencie :) To znaczy nie pojawia się wiele więcej niż w moich odczuciach, ale jednak usłyszeć (zobaczyć?) coś takiego od innej osoby tak trochę dodaje skrzydeł :) I zgadzam się z Tobą całkowicie!
Ojej, przykro mi z powodu Twojej wielkiej miłości, no ale cóż, tak się zdarza, błędy młodości ;) W pisaniu o młodych bohaterach jest to dobre, że można im wciskać największe głupoty, a i tak na to pójdą, hahahaha. To znaczy, ekhem, jest to wiarygodne. Ja z kolei zastanawiam się jak to możliwe, że dorośli ludzie potrafią napisać coś o dziesięcioletnim chłopcu czy dziewczynce, albo jak to się stało, że Rowling napisała z perspektywy Harry’ego, ja chyba bym tego nie potrafiła, sama mam trochę problem, chcąc się wczuć w kogoś młodszego, mimowolnie pojawia się u mnie takie trochę patrzenie z góry, z dystansu, ale jeśli mówisz, że mi wychodzi, to chyba jakoś mi to wychodzi :)
Wiesz co, ja chyba nie do końca przemyślałam sobie ten wątek z Hunterem. Co prawda nie zamierzam się wycofywać, ale kiedy pisałam końcówkę rozdziału, uderzyło mnie, że stąpam po baardzo kruchym lodzie. No cóż, zaplanowałam to wieki temu, więc trzeba być konsekwentnym, ale chyba coś bym zmieniła, gdybym miała wymyślać wszystko od początku.
I zapewniam, że następny rozdział zacznie się dokładnie w momencie, kiedy skończyliśmy (no, może parę godzin później), żeby nie trzeba było najpierw przebrnąć przez rozterki Convalie i inne takie… no. Także trochę cierpliwości, zrobię co w mojej mocy, i widzimy się niedługo :)
Nie mogę uwierzyć, że tak późno tu przybywam! Ale wiem, że dopiero teraz mogę poświęcić temu rozdziałowi tyle czasu, ile potrzebuję i na ile zasługuje – więc nie tracąc go więcej, zabieram się do czytania!
OdpowiedzUsuńW ogóle omg, to już czterdziesty ósmy! Ósmy! To znaczy że przed nami dziewiąty, pięćdziesiąty, epilog i… koniec! :O Już prawie kończymy ślad! Jak to możliwe? Zaczyna to do mnie docierać. I dziwnie się czuję. Taki szok. Jak to możliwe? Już tak niewiele zostało? Aaa!
Och, Ginny, Ginny nasza droga. Trochę mi smutno (że jej nie wyszło z Dannym, a wyglądało to, jak droga do szczęścia), trochę jestem z niej dumna (że potrafi ocenić sytuację i nie brnąć w coś, co jej nie uszczęśliwia, tylko dlatego że wydaje się, że powinna). Myślę, że ten fragment posłuży za dobre wytłumaczenie jej motywów tym, dla których ta decyzja po ostatnim rozdziale była niejasna. Dobry ruch, myślę, że coś takiego zdecydowanie się przydało po tym zaskakującym zwrocie akcji. I nie wiem co jeszcze masz ukryte w rękawie na pozostającą przed nami końcówkę, ale jak na razie ciekawie łamiesz takie standardowe oczekiwania, zresztą o czymś podobnym wspominałam kiedyś odnośnie Connie. Czytelnik spodziewa się, że standardowo proszę, mamy długą opowieść, bohater jest w proszku, ale przechodzi swoją drogę, uczy się czegoś w tym procesie i na koniec historii wszystko już jest jasne dla niego, wszystko się układa i mamy to długo i szczęśliwie. Ginny (prawie) na koniec historii odrzuca ten niby oczywisty krok do przodu i choć niewątpliwie sam związek z Dannym to był jakiś postęp, koniec końców wydaje się teraz w niemalże tym samym miejscu co na początku opowiadania. Nie chcę jeszcze mówić hop, póki do rzeczywistego końca nie doszliśmy… ale jak na ten etap to zdecydowanie nie jest to, czego by przeciętny czytelnik oczekiwał. No i Ginny… ee, ujmę to niewiarygodnie wręcz koślawo, ale sprawia, że chce się z nią sympatyzować. W sensie… miała swoje wzloty i upadki, czasem się zachowywała głupio czy uparcie, ale na tym etapie czuję się, jakby była moją dobrą przyjaciółką. Patrz, ile razem przeszłyśmy! Więc, ten. Może mnie dopada już nadmierny końcowoopowiadaniowy sentymentalizm. Ale myślę, że wyjątkowo dobrze ją napisałaś w tym fragmencie.
Och. Śnieg. Brr. Wcale za nim nie tęsknię.
No, sorcia, Anne, ale chyba James ma rację, jesteś troszkę naiwna. Po Nadine należy się spodziewać dosłownie wszystkiego. Oczywiście, że by cię zabiła, czemu by nie?
A propos morderczych osiemnastoletnich dziewczyn – ostatnio była ta afera z dwójką nastolatków, którzy zabili rodziców jednego z nich. Więc ten. Niestety osiemnastka nie oznacza dziecięcej niewinności :(
I pojawia nam się znowu wzmianka o Hunterze! To ten od Nicka ostatnio co się okazało, prawda? Więc okazuje się, że i z tym wątkiem miał coś wspólnego? Ha!
Och, Anne. To odnośnie tego streszczenia jej historii – z depresją, woluminami prawniczymi i ciągłą walką o brata. Taka mieszanka współczucia, smutku, podziwu, którą trudno mi wyrazić bardziej składnie niż w głębokim westchnieniu… Och, Anne.
Miło widzieć, że James… wydaje się mieć trochę lepiej. Oczywiście, na pewno nie jest tym samym człowiekiem co przed więzieniem, ale już potrafi funkcjonować… i, co najważniejsze, odbudowuje się jego więź z Anne. Miło widzieć, jak ją wspiera i stoi za nią murem.
Trochę enigmatycznie wyszło to rozprawienie się z Nadine… ale mamy rozumieć, że jest załatwiona i więcej nam bruździć nie będzie…?
Z kolei fakt, że Ancia chce się mścić na Hunterze… Czyżby to znaczyło, że ścieżki jej i Nicky’ego jeszcze nam się skrzyżują? ;>
Hyhyhy, Connie i bezpruderyjne sny… bez Dylcia w roli głównej! Mwahahahahaha ;> Team Lucas! Of course! Widzisz, Con, nawet ty tak uważasz gdzieś w głębi swej podświadomości!
Oj, książę na białym koniu, yhm. Krewetka na wojującym goblinie raczej! Soreczka, Dylek, ale po prostu nie ta liga. Nie możesz próbować konkurować z Lucasem. Nie masz szans, mój drogi.
I Lucas! Na śniadaniu! I ich spojrzenia się spotkały! *Cass gwałtownie wciąga powietrze, jak to fanka w bardzo ekscytującej scenie*
UsuńNie pasowaliście, yhm, jasssne. Connie! Otwórz oczy!
Czego brakowało, no, pomyślmy. Przecież ta randka taka udana, tak dobrze się bawiliście, praaaawda?
Musiałam wspiąć się na wyżyny wysiłku umysłowego i pogrzebać głęboko w pamięci przez całe 3 sekundy, żeby przypomnieć sobie, że Coleen i Lucas mieli w zwyczaju być przyjaciółmi. No tak! Tyle awesomiastości za jednym zamachem!
Nawiasem, masz jakieś trzy gwiazdki tam przy słowie „specjalnie”, chyba gdzieś Ci się przeoczyły :P
Ee, bo widok Dylana sprawi, że zrobi im się głupio jak cholera. Yhm.
Phi, jeden motylek! Co to jest, jeden motylek! Chyba mu się zabłądziło, a teraz się budzi i chce uciekać gdzie pieprz rośnie!
Wybacz, Dylcio. Zdaję sobie sprawę, że jestem wredniejsza, niż na to zasługujesz, ale wiesz, budzisz we mnie takie jakieś… złe instynkty. No offence! (Btw te rożnice w amerykańskiej i brytyjskiej pisowni nieźle mi w głowie mieszają, aż w siebie zwątpiłam i poszłam sprawdzić. Oczywiście, że to kolejne z miliona słów, które ma te dwa warianty!)
Wracając do Dylana. Oczywiście, że książka > całus. No czego innego tu się spodziewać. Wiem, Connie! Zrób sobie horkrusa z dziennika a la Voldek, to twój związek z Dylciem wkroczy wreszcie na nowy poziom. W ludzkiej formie mu tak nie dogodzisz.
Natchniony Dylek, pod wrażeniem przeznaczenia. Mhi. Hihi. Oj, Dylek, Dylek, na jakim ty świecie żyjesz? Bo na pewno nie na tym samym co Connie.
Ojojoj. No sorcia, Dylcio. Nawet trochę mi go żal, bo on naprawdę nie widzi, co jest nie tak. Wydaje mu się, że są parą idealną i jest wszystkim, o czym Con mogłaby marzyć. Tylko że nie. Więc, ten. Mimo tej całej złośliwości, nie mam mu tego tak bardzo za złe. On po prostu… widzi świat inaczej. Ale nie wróżę mu szczęśliwej przyszłości z Connie – czy raczej inaczej, nie wróżę jej szczęśliwej przyszłości z nim. Przeznaczenie? Przeznaczenie ma na imię Lucas i ty dobrze o tym wiesz, Con!
Ooo, Hunter! Helloł, Hunter! (Nie)miło cię poznać jak mniemam…?
Z uwag technicznych: początek tego paragrafu jest odrobinę… confusing. Da się to ogarnąć i poukładać w głowie, ale po przeczytaniu paru zdań musiałam się zatrzymać i zastanowić który czas jest ówczesny, który obecny, który auror jest który i o co w ogóle tu chodzi. Jak mówię, do ogarnięcia, ale nie widać tego od razu podczas czytania w jasny i oczywisty sposób, w moim przypadku wymagało to tej chwili wybicia się z rytmu i pomyślenia, więc tak tylko zwracam uwagę.
Poza tym Huncio dumny z porównań do jego autorytetu przypomina mi naszą Carolę padającą z wrażenia na porównanie do Królowej Cassandry :D
Znowu technicznie: wyrażenie „traktowali go na poważnie” brzmi mi trochę tak, hm, potocznie. Trochę gryzie się z tą narracją trzecioosobową utrzymaną raczej w tonie neutralnym, bardziej by mi tu pasowało takie zwykłe „traktowali go poważnie” :P
„ludzi podejrzanych o spółkowanie z czarnoksiężnikiem” – w sensie… http://portalwiedzy.onet.pl/41852,,,,spolkowanie,haslo.html? *hahaha* No, wiem, że raczej nie w sensie, ale mi teraz podziałałaś na wyobraźnię. Poznajemy Voldka od strony, o której dotychczas za wiele nie słyszeliśmy… już widzę te jego orgie…
Ale popatrz, popatrz, postać taka ważna w stosunku do fabuły opowiadania, a tak późno ją poznajemy! No, znaczy, twierdzisz, że gdzieś tam już się pojawił, ale ten. W mojej świadomości go nie ma :P A dopiero teraz naprawdę stajemy z nim twarzą w twarz i wnikamy głębiej w jego postać. I klątwa? Jaka klątwa? Czy my coś powinniśmy o tym już wiedzieć…?
Dywan imitujący skórę niedźwiedzia. Yhm. Huncio wygląda na dokładnie takiego faceta, który chciałby mieć skórę niedźwiedzia w swoim otoczeniu. Podkreślić swoją męskość i co tam jeszcze (PS. Gdybyśmy omawiali ten tekst na zajęciach, coś na pewno okazałoby się tam symbolem fallicznym. Czy skóra niedźwiedzia nadaje się na symbol falliczny…?).
No, wreszcie ktoś, kto zachowuje tę „stałą czujność” i nie łazi bez różdżki tylko dlatego, że jest we własnym domu i czuje się bezpiecznie. Ucz się, Nicky, ucz się, Anne!
UsuńŻądzą zemsty ;P
Uwielbiam ten niespodziewany element puchatych kapci! Kto by się spodziewał po takim gościu jak Hunti puchatych kapci! Świetny detal, świetny kontrast! :D
Aj, aż trochę mi go żal. Taki dobry auror, a jednak się dał złapać ;<
Nicky! Znaczy, spodziewałam się, że to on, ale zasugerowałaś tam, że Hunti mógł być otoczony i się zaczęłam zastanawiać, kogo niby Nicky mógł zwerbować do swojej sprawy. Ale jednak. Hello, Nicky!
Och, uwielbiam, jak Nicky z jednej strony jest zdecydowany, skuteczny, rozprawia się z aurorem i tak dalej. A z drugiej nie jest do końca przygotowany, ponoszą go emocje, sam nie jest pewny co ma robić. I to crucio – i potem ta myśl co on wyprawia – piękne! Takie… ludzkie. Emocjonalne. Nie stuprocentowo skuteczna maszyna, która wszystko wie i idzie prosto do celu, ale prawdziwy człowiek.
Oo! I coś się rozjaśnia… a coś wciąż pozostaje w tajemnicy… Co takiego jest strzeżone w tej całej twierdzy? Hm? Hm? Już tyle się wyjaśniło… a wciąż jeszcze masz nas czym zaskoczyć! I to tylko dwa rozdziały plus epilog jeszcze! Jak to możliwe, że już tak niewiele…?
I to niesamowite jak łączysz taką porządną akcję z tajemnicami i tak dalej (czyli wątek Nicky’ego) z takimi bardziej zwyczajnymi motywami, ot, szkoła, uczucia, związki, przyjaźnie – a jednak one wcale nie są nudne i wydają się równie ważną i emocjonującą częścią opowiadania co te większe intrygi. Szacun!
No, więc dla mnie rozdział bardziej świąteczny niż mikołajkowy – jak ten czas tak szybko przeleciał? Mam nadzieję, że teraz w trakcie przerwy będziesz miała okazję popracować nad następną częścią. Może nawet uda Ci się dokończyć…? ;>
Ale śnieg…? Łee! Znaczy, nie no, fajnie wygląda, malowniczo i w ogóle, przez okno mogę sobie popatrzeć, ale i tak wydaje mi się tu zimno jak w Himalajach – a temperatura przecież jeszcze trzyma się powyżej zera! Brr. Weźcie mnie wywieźcie do tych ciepłych krajów.
Woow, ile tu komentarzy! Jak fajnie! I jak miło widzieć znajome nicki, od razu się moje sentymenty blogowe budzą! Patrz, jaka niesamowita jesteś, wciąż tu jesteś i jeszcze gdzieś nas tu trzymasz!
Czy Wśród Popiołów to jest to, co ja myślę, że to jest? Pamiętam na pewno tytuł i cooooś mi się kojarzy, ale nie pamiętam teraz, czy to jest to co mi się kojarzy. Muszę to z Tobą potwierdzić :P
Ooo, śladowe miniaturki? Jestem na tak!
*macha* Hej, hej, jak Ty mnie dobrze znasz! Oczywiście, że to przeczytałam, dzięki za pozdrowienia ]:-> Mam nadzieję, że spełnię oczekiwania odnośnie długości komentarz(y) :D
Czekam na czas antenowy dla Coleen! Ostatnio jest trochę na drugim planie ze wszystkimi ważnymi rzeczami, jakie trzeba podomykać, ale chętnie jeszcze coś o niej usłyszę! <3
O taak, nie ma to jak dobrnąć do końca opowiadania po dłuższym czasie i nabrać poczucia że Dawno Zaplanowany Wątek może nie jest aż taki genialny jak się oryginalnie wydawał. To znaczy ja tam nie wiem jak będzie z Twoim Hunterem, na razie trzyma poziom, ale znam takie uczucie ze swojej przeszłości :P
No, więc ten. Dzięki za kolejny udany rozdział i trzymam kciuki za tworzenie kolejnego! Merry Christmas :D
OMG, myślałam, że jajko zniosę w oczekiwaniu i, co gorsza!, że już nie wrócisz. :(
OdpowiedzUsuńRano przeczytam <3
A ja się tam cieszę, że Ginny odrzuciła zaręczyny. Dalej wierzę, że Draco wróci xd Mam nadzieję, że się gorzko nie rozczaruję :( To było takie słodkie, jak powiedziała, że go nadal kocha. <3 Dobra, mam małą obsesję xd
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, więcej takich proszę! :D I częściej. ;c
Pozdrawiam gorąco!
A.