sobota, 13 września 2014

Ślad: rozdział czterdziesty siódmy



Dzisiaj wychodzę z Dylanem na randkę. Choćby Convalie powtórzyła to zdanie w myślach jeszcze tysiąc razy, wciąż wydawałoby się bezsensowne. Ona. Dylan. Randka. Nawet w najśmielszych marzeniach nie myślała, że… No dobrze, myślała o tym wiele, wiele razy, choć miała wrażenie, jakby było to w poprzednim życiu.
Wciąż leżała w łóżku, choć obudziła się już jakąś godzinę temu. Wyobrażała sobie, jak to wszystko będzie wyglądać. Pójdzie do sali wejściowej, szukając go wzrokiem, a on będzie stał lekko na uboczu, nie przeszkadzając wychodzić na zewnątrz uczniom zmierzającym do Hogsmeade. Będzie lekko zamyślony, jak to często się zdarza. Lubiła to, że ma tak dużo do przemyślenia, a mniej do powiedzenia. To dodawało mu tajemniczości. Minie kilka chwil, zanim ją zauważy, a wtedy uśmiechnie się i zaczeka, aż do niego dołączy… nie, podejdzie do niej, a to ona na niego zaczeka… albo może spotkają się w pół drogi? Spojrzy w jego brązowe oczy i poczuje, jak z ekscytacji drży całe jej ciało. Rozleje się po nim ciepło, które uderzy do głowy, zupełnie jak po alkoholu. Ponieważ będzie patrzyła na miłość swojego życia, na chłopaka, który był jej przeznaczony, od kiedy ich oczy spotkały się po raz pierwszy w przedziale ekspresu do Hogwartu.
Nie mogła w to uwierzyć. To było tak nierealne…
W przypływie roznoszącej ją energii wstała z łóżka i zaczęła przeglądać zawartość szafy. Co mogła ubrać? Nie chciała wyglądać tak, jakby za bardzo jej zależało, ale pragnęła pokazać Dylanowi, że jest dla niej ważny. Jak pogodzić te dwie rzeczy?
A co, jeśli będzie sterczeć jak głupia, czekając na Dylana, a on się nie pojawi? Może umówił się z nią po to, żeby z niej zadrwić i sprawić, żeby poczuła się tak, jak on kiedyś, gdy dała mu kosza? Musiała jak najszybciej wyrzucić takie myśli z głowy. Dylan nie był taki! Nie wszyscy musieli zachowywać się jak Lucas.
Podczas śniadania miała problem z przełknięciem czegokolwiek. Cały czas zerkała na stół Krukonów, czekając, aż Dylan się pojawi. Uważnie obserwowała też wejście do Wielkiej Sali, a jej serce biło mocniej za każdym razem, gdy widziała kogoś choćby minimalnie podobnego do Dylana, żeby uspokoić się z rozczarowaniem, gdy okazywało się, że to nie on.
Nie mogła już dłużej ślęczeć przy stole. Po godzinie pełnego napięcia wypatrywania, zdecydowała się wrócić do swojego pokoju i ostatecznie przygotować się na randkę. Wciąż jednak towarzyszyło jej złe przeczucie. Powoli zaczynała panikować. A co, jeśli okaże się nudziarą? Może nie będzie miała o czym rozmawiać z Dylanem? W końcu nie znali się zbyt dobrze. A jeśli Dylanowi nie spodoba się coś, co powie mu o sobie i zrazi go do siebie? Nie zniosłaby tego.
Poprawiła makijaż, choć nie było takiej potrzeby. Kilkakrotnie wygładziła bluzkę i dwa razy zmieniła buty. Rozpuszczone włosy związała w koński ogon, a później znów je rozpuściła. Dokładnie wyszorowała zęby, spryskała się perfumami i nałożyła na siebie płaszcz. Było jeszcze troszkę za wcześnie, ale nie mogła już wysiedzieć w pokoju. Narzuciła na ramiona szalik, chwyciła w ręce czapkę i wyszła.
W Sali Wejściowej kręcili się już ludzie, ale nigdzie nie mogła dostrzec Dylana. Spokojnie, powtarzała sobie, jest jeszcze wcześnie. Było jej jednak głupio, że dotarła na miejsce jako pierwsza. Wyraźnie pokazywała, jak bardzo jej zależy. Chociaż czy ta gra pozorów ich obowiązywała? Znała Dylana od ponad roku, dzielili razem kilka intymnych momentów, przez które poczuła, że jest jej bliższy niż ktokolwiek. Czy naprawdę musiała udawać?
Zwalczyła w sobie chęć ucieczki, choć peszył ją wzrok mijających ją uczniów. Pewnie myśleli, czy została wystawiona, albo na kogo czeka. Ciekawe, co mówili o niej w Hogwarcie. Czy ktoś wiedział, że spotyka się z Dylanem? Czy kogokolwiek to obchodziło?
Myślała, że zemdleje, gdy niespodziewanie zobaczyła zbiegającego po schodach Dylana. Serce waliło jej tak mocno, że bała się jego rychłego uwolnienia się z piersi. Drżące dłonie wsadziła w kieszenie rozpiętego płaszcza. Dylan zatrzymał się i rozejrzał. Gdy ją dojrzał, uśmiechnął się, po czym ruszył w jej kierunku. Czuła, jak na jej policzki wpełza rumieniec i, paradoksalnie, zaczerwieniła się jeszcze bardziej, gdy zdała sobie z tego sprawę.
- Cześć – powiedział Dylan, gdy ona wpatrywała się w jego brązowe oczy jak zahipnotyzowana. Zabujał się na stopach, a ona otworzyła usta, żeby też się z nim przywitać, a wtedy on wystrzelił w jej kierunku, przez jej głowę przebiegła szybka myśl: O Merlinie, czyżby chciał mnie pocałować?, ale niefortunnie zawahała się, tak jak i on, a jego usta musnęły jej żuchwę z lewej strony. Gdy odsunęli się od siebie, szybko uciekła wzrokiem. Zapadła pomiędzy nimi krępująca cisza.
- No to… hm… może pójdziemy? – spytał Dylan, na co pokiwała gorliwie głową. Ruszyli w kierunku drzwi wejściowych. Convalie myślała, że trzymanie się za ręce mogłoby być czymś odpowiednim w ich sytuacji, ale nie miała odwagi tego zaproponować, a i Dylan najwyraźniej się do tego nie palił. Zresztą – czy byli teraz parą? A może tak po prostu się spotykali? Czy szli na randkę, czy… Ugh, Convalie, oczywiście, że to jest randka, ty idiotko!, zganiła się w myślach. Bo niby jak inaczej to nazwać? I chyba nawet byli parą… chyba… czy „chcesz ze mną być?” jest równoznaczne z „czy chcesz być moją dziewczyną?” i oznacza, że od tej pory tworzą parę? I dlaczego… och. Poczuła dłoń Dylana wślizgującą się w jej własną i przeszedł ją prąd, zmierzający od ręki w stronę serca. Ojej.
- Masz niedługo urodziny, prawda? – zagaił Dylan, na co pokręciła głową, po czym zorientowała się, że ucina tak rozpaczliwą konwersację i poczuła przymus powiedzenia czegokolwiek.
- Tak, siedemnaste. Będę pełnoletnia, ale czy cokolwiek się zmieni? – Nim się spostrzegła, zaczęła trajkotać jak najęta. Opowiedziała o tym, że trochę boi się tak wielkiej odpowiedzialności, że jej brat jest dorosły i wyniósł się z domu, po czym zerwał całkowity kontakt z rodziną, opowiedziała o swojej mamie, zaczynając od swoich relacji z nią, a kończąc na jej pracy, o Dannym, który próbował wkupić się do ich rodziny, o tym, że tak wiele wokół niej się zmienia, a ona chce, żeby wszystko pozostało po staremu, a także o tym, że Lucas i Juliette to świnie. – Och, przepraszam – dodała cicho, nagle nie wiedząc, co powiedzieć. – Nie chciałam psuć naszego spotkania rozmową o nich i…
Zdała sobie sprawę z tego, że wciąż trzymają się za dłonie, i poczuła się dziwnie. Nie mogła myśleć równocześnie o Lucasie i Dylanie, to było fizycznie niemożliwe, smażyło jej mózg.
- Gdzie chciałabyś pójść? – zmienił temat Dylan, a ona rozejrzała się i ze zdziwieniem spostrzegła, że dotarli już do Hogsmeade. Śnieg osiadł na dachach domów, drzewach i chodnikach, zamieniając wioskę w magiczną, lodową krainę. Przygryzła wargę.
- Umm… no nie wiem… - mruknęła, gdy Dylan wpatrywał się w nią wyczekująco. – Może na kremowe piwo? – zaproponowała nieśmiało, nie wiedząc, czy chłopak lubi je tak samo mocno jak ona, i czekając na jego reakcję.
Przytaknął bez większej radości. No cóż, liczyła na więcej entuzjazmu, ale musiało jej to wystarczyć. Kiedy szli przez wioskę, zauważyła, że Dylan ma zamyśloną minę.
- Convalie? Czy miałabyś coś przeciwko, żebyśmy skoczyli na chwilkę do antykwariatu? – machnął ręką w stronę niezbyt rzucającej się w oczy witryny sklepowej. Convalie zawstydziła się, zdając sobie sprawę, że antykwariat znajdował się tu od dawna, a ona nigdy nie zwróciła na niego uwagi.
- Oczywiście… to znaczy… możemy wejść.
Jasne, że lubiła książki, ale czy było to odpowiednie miejsce na randkę? Ją i Dylana łączyła pasja czytania i nauki, ale teraz miała dzień wolny, czas na lepsze poznanie się i może wyrzucenie w kąt tej całej niepewności i niezręczności… Czy myszkowanie między książkami mogło ich do siebie zbliżyć? Czy tak właśnie pomyślał Dylan?
Weszli do środka. Convalie zadziwiło to, jak małą przestrzeń zajmował antykwariat. Przejścia między nielicznymi półkami były tak ciasne, że mogły pomieścić tylko jedną osobę. Gdyby ktoś chciał przejść od drugiej strony, nie dałby rady. Chociaż, jak zauważyła, byli jedynymi klientami.
- To znowu ty – rozległ się nieco skrzekliwy głos starszej czarownicy, która stanęła za nimi i wskazała na nich palcem. – Prawie nikt mnie nie odwiedza.
- Dzień dobry, Mirando – przywitał ją Dylan i kiwnął głową w stronę Convalie. – Przyprowadziłem pasjonatkę, jak ja.
Pasjonatkę?, pomyślała, Czy to aby nie za dużo powiedziane? Uśmiechnęła się jednak i przywitała z kobietą, a za jej plecami Dylan już myszkował pomiędzy książkami. Convalie kichnęła, gdy strzepnięty przez niego kurz dotarł do jej nosa.
- Cudownie tu, prawda? – dopytywał z entuzjazmem w oczach. – Uwielbiam zatapiać się w tych starych książkach, to tak jakbym trzymał w rękach historię… Mirando! Czy znalazła się gdzieś ta książka z serii wojen z goblinami, o której rozmawialiśmy ostatnio?
Convalie wyłączyła się, czytając wyblakłe tytuły opasłych tomiszczy wyłożonych na półce na wysokości jej oczu. Coś przewróciło jej się w żołądku, gdy zorientowała się, że zawierają głównie złowrogie klątwy i eliksiry. Przesunęła się na bok i nadepnęła Dylanowi na stopę.
- Przepraszam – szepnęła, paląc się ze wstydu, ale ten spojrzał na nią z uśmiechem.
- Nie szkodzi. Widziałaś to? – sięgnął po książkę, której tytuł był tak wytarty, że nie mogła go odczytać. Gdy Dylan ją otworzył, w powietrzu uniósł się zapach zbutwiałego papieru, a Convalie skrzywiła się lekko. Nie przepadała zbytnio za starociami.
- Historia Hogwartu? – spytała z lekkim rozczarowaniem.
- Egzemplarz z pierwszego nakładu! – rozentuzjazmował się Dylan. – To prawdziwa perełka. Gdyby tylko było mnie na nią stać…
Wyszli z antykwariatu godzinę później. Convalie nie chciała tego przyznać, ale strasznie się wynudziła. Dylan pokazywał jej coraz to nudniejsze książki, a ona uśmiechała się i potakiwała.
- Marzę o tym, by kiedyś mieć własną bibliotekę pełną tego typu antyków – mówił z zapałem, gdy ruszyli w końcu zaśnieżoną ulicą. – Myślę, że po Hogwarcie mógłbym szkolić się na konserwatora takich perełek. A może Departament Tajemnic… A ty?
- Yyy… - Convalie, zaskoczona pytaniem, nie mogła znaleźć dobrej odpowiedzi. Tak naprawdę nie wiedziała jeszcze, co chciałaby robić w przyszłości, ale było jej głupio to przyznać. Wyszłaby na niesamowitą nudziarę. – Chciałabym pomagać innym – wypaliła.
- W jaki sposób?
Przygryzła wargę.
- Uzdrowiciel. Wynalazca. Coś… wiesz… pożytecznego…
Pokiwał w zamyśleniu głową, a po chwili zatrzymał ją ruchem ręki.
- Miodowe Królestwo – powiedział. – Kupmy sobie czekoladę.
Był naprawdę mroźny dzień, i choć spędzili godzinę w antykwariacie, gdy tylko wyszli na zewnątrz, Convalie poczuła, jak zamarza. Marzyła o tym, by usiąść w Trzech Miotłach nad kremowym piwem i zaznać jego rozgrzewających właściwości. Ale Miodowe Królestwo to przecież po drodze, nic się nie stanie, jeśli na chwilkę zboczą z kursu.
Dylan sterczał przed czekoladami wieki. Zastanawiał się nad kilkoma smakami, sprawdzał dokładnie składniki na etykiecie i pytał Convalie, co o nich sądzi.
- Weź orzechową – powiedziała w końcu, chcąc po prostu stąd wyjść.
- Orzechową? – Dylan popatrzył na nią pytająco, a ona poczuła się okropnie, widząc jego piękne oczy. Jak mogła denerwować się na kogoś tak przystojnego? – Ale z jakich orzechów? Ta nie ma w sobie za wiele pistacji, myślę, że smak nadają jej sztuczne aromaty… Z kolei ta wydaje się być idealna, ale nie przepadam zbytnio za laskowymi, a ta…
Cierpliwość powoli opuszczała Convalie. Zabrała mu z ręki czekoladę z mieszanką różnych orzechów i podeszła do kasy, by zapłacić. Czuła jego oddech na plecach.
- Jesteś pewna, że ta będzie dobra?
- Idealna – warknęła przez zaciśnięte zęby. Nie miała najmniejszej ochoty na czekoladę. Marzyła tylko o kremowym piwie.
Gdy tylko wyszli przed sklep, Dylan zabrał się do dzielenia czekolady na mniejsze kawałki. Podziękowała, ale nalegał, żeby koniecznie spróbowała, więc, chcąc nie chcąc, przyjęła kwadracik.
- Jest przepyszna – stwierdziła. – Możemy iść…?
Ostatecznie nie poszli do Trzech Mioteł, ponieważ okazało się, że Dylan zna „lepszą” kawiarnię, w której zamówił im po gorącej czekoladzie. Convalie musiała przyznać, że zarówno czekolada, jak i okraszająca ją bita śmietana są przepyszne. Mimo to dalej chodził za nią smak kremowego piwa i gdy wracali do zamku, czuła, że czegoś jej brakuje do pełni szczęścia.
- Było wspaniale – powiedział Dylan, gdy zatrzymali się przed wejściem do lochów. Stał naprzeciwko niej. Jej brzuch szarpnął nagły skurcz, gdy zrobił krok w jej stronę i pochylił się… przymknęła oczy… pachniał słodkawo, odrobinę dusząco… powietrze między nimi zawirowało, niemal czuła, jak drobinki kurzu wzbijają się wraz z ich oddechami… i wreszcie dotyk ust. Zadrżała. Zarzuciła ręce na szyję Dylana i przyciągnęła go bliżej, chcąc całować zachłanniej, ale wtedy odsunął się od niej i pokręcił lekko głową.
- Jesteśmy w Sali Wejściowej – zauważył, a ona westchnęła, starając się zrobić to jak najmniej wymownie.
- Zatem… do zobaczenia – odpowiedziała szybko i odeszła. Tak długo o nim marzyła, tak bardzo pragnęła jego pocałunków, dotyku, a on jej tego odmawiał. Warknęła z irytacji, a jej głos odbił się echem od ścian lochów. Miała ochotę krzyknąć. Doprowadzał ją do szału.

* * *

Hector Elijah Firley, pierworodny syn Demelzy i Johanna Firleyów, przyszedł na świat miesiąc przed terminem. Ginny nie mogła napatrzeć się na małe, różowe ciałko, które spało w kołysce. Chłopczyk był mniejszy nawet od Convalie, ale, jak zapewniała Demelza, szybko nadrabiał swoją niską masę urodzeniową i dosłownie rósł w oczach.
- Jak się miewa mamusia? – spytał Johann po powrocie z pracy, wchodząc do dziecinnego pokoju, gdzie przesiadywały. Pocałował swoją żonę w policzek, a następnie podszedł do kołyski i zapatrzył się na cud życia.
- Mamusia jest zmęczona po płaczliwej nocy, ale nadal pełna energii – odpowiedziała mu Demelza, strzelając oczami w stronę Ginny. – Tatuś za to wygląda, jakby się bardzo nie wyspał.
Johann obrócił się do nich z uśmiechem. Jego twarz wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą. Rodzina wyraźnie mu służyła. Ginny pamiętała go z czasów, kiedy jeszcze nie umawiał się z Demelzą. Sprawiał wtedy wrażenie wiecznie zamyślonego i niezadowolonego z życia mężczyzny, poważniejszego, niż wymagało od tego jego stanowisko. Okazało się jednak, że kiedy bliżej się go pozna, jest niezwykle ciepłym i przyjaznym człowiekiem. A gdy zobaczy się go z żoną i synem, nie można wyjść z podziwu, jak taki szczegół może zmienić całą powierzchowność. Oboje z Demelzą odmłodnieli, a przyjaciółka śmiała się częściej niż kiedykolwiek. Ginny starała się nie spłonąć z zazdrości.
- Gin, musisz być jego matką chrzestną – podjęła urwany wcześniej temat Demelza. – Nie wyobrażam sobie nikogo innego. Nawet nie próbuj mi odmawiać.
Ginny zaśmiała się.
- Przecież wiesz, że dla ciebie wszystko, ale czy jesteś pewna? Siostra Johanna jest zdecydowanie młodsza, może byłaby odpowiedniejszą matką chrzestną dla…
- Nie wykręcaj się. Johann, powiedz jej coś.
Mężczyzna pokręcił ze śmiechem głową.
- Mariana może być chrzestną dla któregoś z naszych kolejnych dziesięciorga dzieci – zażartował, na co Demelza wydała odgłos sprzeciwu. – Poza tym ma swoje własne maluchy i sporo na głowie.
- No właśnie, właśnie – przytaknęła. – Nie masz jak się wykręcić.
- Przecież się nie wykręcam. – Ginny wzniosła oczy ku sufitowi. – Nawet nie wiem, czy pamiętam, jak się trzyma małe dzieci.
- Już nie przesadzaj – zganiła ją Demelza. – Jeśli ja potrafię, to ty tym bardziej.
Hector obudził się i rozpłakał, a Johann szybko wziął go w ramiona.
- Jest głodny? Zapełnił pieluchę? Coś go boli? – zmartwił się, a Ginny uśmiechnęła się, widząc jego troskę. Ojciec z synem to przepiękny widok. Draco z Nicolasem też wyglądali razem cudnie. Poczuła, jak w jej oczach stają łzy wzruszenia.
Demelza uspokoiła rozdygotanego tatusia i razem z Ginny opuściły pokój, pozwalając Johannowi utulić do snu dzidziusia. Zeszły do kuchni, gdzie Demelza, z pomocą Ginny, zabrała się za przygotowywanie obiadokolacji. W międzyczasie rozległ się dźwięk domofonu i Demelza wpuściła Danny’ego, który bardzo chciał im pomóc, ale kobiety stwierdziły, że więcej będzie z niego szkody niż pożytku i skierowały go na górę, do Johanna.
Godzinę później zasiedli we czworo przy stole, jedząc i popijając wino oraz, w przypadku Demelzy, sok porzeczkowy. Na rozmowach i śmiechach miło minął im czas i gdy Ginny razem z Dannym opuszczała dom przyjaciół, nie mogła przestać się uśmiechać.
- Ginny? – w ciszy rozległ się głos Danny’ego, gdy siedzieli później w jej salonie, pijąc kawę.
- Tak? – spytała, wyrywając się z zadumy. Ten dzień i widok szczęśliwej rodziny dał jej sporo do myślenia.
Danny odstawił swoją filiżankę na stolik i położył dłonie na kolanach, przybierając poważną minę. Ginny również odstawiła filiżankę, czując, że to nie będzie luźna rozmowa.
- Ja i Isabelle poznaliśmy się dwanaście lat temu – powiedział. – Byłem z kolegami na piwie i odchodziłem od baru z czterema kuflami. Nie byłem uważny i oblałem ją, gdy tylko się odwróciłem. Przez dziesięć minut wykrzykiwała pod moim adresem najgorsze obelgi, a gdy skończyła, zaprosiłem ją na randkę. – Uśmiechnął się, a Ginny zrobiła to samo. – Po dwóch latach wzięliśmy ślub. Każde z nas było zajęte robieniem kariery i realizowaniem się w życiu. Po pięciu latach małżeństwa w końcu stwierdziliśmy, że to odpowiedni czas na dzieci. – Ginny wiedziała już, że ta historia nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. – Ale Isabelle nie mogła zajść w ciążę. Biegaliśmy po magomedykach i czekaliśmy na cud. Któregoś dnia wróciłem do domu, a jej już nie było. Zginęła w wypadku samochodowym.
Ginny spuściła wzrok. Znała to uczucie, gdy dowiaduje się o śmierci ukochanej osoby. Najpierw przychodzi niedowierzanie, później ten moment, gdy spada się coraz głębiej w dół.
- Gdy zmarła, cztery lata temu, myślałem, że już nigdy więcej nie będę szczęśliwy. Że za długo zwlekałem ze znalezieniem odpowiedniej kobiety, ustatkowaniem się, że za dużą wagę przywiązywałem do pracy, podróży, życia pełnego zabawy i przyjemności. Byłem pewny, że to kara.
- To nie jest kara ani niczyja wina – wtrąciła Ginny. – To po prostu los.
- Teraz to wiem – przyznał Danny, wyciągając rękę i zaciskając ją na splecionych dłoniach Ginny. – Tak widocznie miało być, pogodziłem się z tym. Ale teraz, widząc Demelzę i Johanna z Hectorem, czuję, że coś mnie omija. Że rodzina to to, czego pragnę.
Ginny przełknęła ślinę, czując gulę w gardle. Nie mogła na niego patrzeć.
- Uwielbiam cię – ciągnął. – Nie wyobrażam sobie dalszego życia bez ciebie. Czy zechcesz stworzyć ze mną rodzinę? Czy zechcesz mieć ze mną dzieci? Mogę być ojcem dla twoich. Mogę być twoim mężem do końca naszych wspólnych dni. Po prostu się zgódź.
To wszystko brzmiało wspaniale – ukochany mężczyzna, wspólne śniadania, obiady, kolacje, wspólnie spędzone noce. Powolne starzenie się, ramię w ramię, obserwowanie, jak dzieci dorastają, jak opuszczają dom i zakładają własne rodziny. I dwie, pochylone ku sobie, siwe głowy, oświetlone blaskiem słońca. To było piękne i o tym od zawsze marzyła. Istniał tylko jeden, jedyny problem.
- Dziękuję ci za tę propozycję – powiedziała, patrząc mu ze smutkiem w oczy. – To również moje marzenie. Ale nie potrafię zobaczyć w nim ciebie.
Usta Danny’ego zadrżały. Opuścił głowę, ale nie wypuszczał z uścisku jej dłoni.
- Kocham cię, Ginny – powiedział. – Nawet jeśli ty nie kochasz mnie, proszę, po prostu daj mi szansę. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Możemy wspierać się nawzajem. Możemy być razem do kresu naszych dni.
„I że nie opuszczę cię aż do śmierci” - powiedziała, biorąc ślub z Draco. To było tak dawno temu. Tak wiele dla niej znaczyło. Umarł, a ona i tak nie potrafiła go opuścić.
- Danny, zasługujemy na miłość, małżeństwo, rodzinę. Oboje. Ale nie czuję, że mamy jakąś wspólną przyszłość. Przepraszam.
Wstała z kanapy i wzięła ze stolika filiżanki z zimną, niedopitą kawą, by zanieść je do kuchni. Gdy odwróciła się tyłem do Danny’ego, po jej policzkach spłynęły łzy. Tak bardzo pragnęła być szczęśliwa. Ale nie potrafiła być szczęśliwa z kimkolwiek innym, niż Draco.

* * *

- Witaj, Annelise.
Na dźwięk głosu Anne podskoczyła i obejrzała się za siebie. Nadine miała świadomość tego, że nieźle ją wystraszyła. Lekki uśmieszek błądził na jej ustach, gdy od niechcenia przekładała różdżkę z ręki do ręki.
Obserwowała ją od kilku godzin, nim zdecydowała się uderzyć. Poczekała, aż dziewczyna wyjdzie na zewnątrz po drewno na opał i ruszyła za nią do szopy oddalonej o kilkaset metrów od chatki. Dopiero wtedy zdecydowała się na ujawnienie.
Wzrok Anne automatycznie powędrował ku chatce, gdzie znajdował się James. Nadine widziała wcześniej, że chłopak śpi na kanapie, przykryty po nos kocami. Nie wiedziała, czy Anne martwi się o niego, czy też oczekuje jego pomocy.
- Nadine, jak mniemam – powiedziała opanowanym głosem, prostując się. W ramionach ściskała kilka drewien. Zostawiła różdżkę w chatce.
Nadine spojrzała prosto w jej zwężone oczy i uśmiechnęła się szerzej.
- Wiesz, kim jestem. To dobrze.
- Czego ode mnie chcesz? – spytała Anne. – Jeśli chodzi ci o Nicolasa, to…
- Oczywiście, że chodzi mi o Nicolasa – zaśmiała się Nadine. – Ja i ty nie mamy innych wspólnych tematów. Dobrze, że tak szybko załapałaś. Znaczy, że masz coś w tej swojej pustej główce.
Anne parsknęła, krzywiąc się.
- Pustej główce? I kto to mówi. Zołza, która chciała zabić swojego faceta.
Zapadła cisza. Nadine przekrzywiła lekko głowę, uważnie przyglądając się dziewczynie, której postawa była wyraźnie spięta. Zastanawiała się, jaki ruch powinna teraz wykonać. Nie zamierzała wściekać się o to, co właśnie usłyszała, bo zrozumiała już, że wybuchy złości nie zaprowadzą jej do celu. Anne oddychała szybko i płytko. Musiała być przerażona.
- Nieźle – odparła w końcu Nadine. – Umiesz się bawić. Ale ja zabawiłam się lepiej.
- Co masz na myśli? – spytała Anne, gdy nie doczekała się rozwinięcia wypowiedzi. Nadine zaśmiała się i zaczęła powoli spacerować wokół dziewczyny, ciągle bawiąc się różdżką. Anne była w naprawdę parszywym położeniu. Gdyby tylko chciała, mogłaby pozbyć się jej jednym zaklęciem, a ta nie miała możliwości obrony. Nawet jeśli zaczęłaby krzyczeć o pomoc, nie uzyskałaby jej. Bo niby od kogo, szalonego Jamesa?
- Tak bardzo starałaś się, żeby Nicolas o niczym się nie dowiedział, prawda? – zagaiła. – Biedna, głupiutka Anne. Czy naprawdę myślałaś, że wszystko ujdzie ci na sucho?
- O czym ty mówisz? – zdziwiła się Anne. Na jej twarzy gościł wyraz niezrozumienia.
- Biedny Nicolas. Został porzucony w niewiedzy. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że próbował cię odnaleźć? Biedny, biedny, zakochany idiota. Na szczęście położyłam temu kres.
Wiedziała, że Anne coś do niego czuje. Gdyby tak nie było, nie przejęłaby się jej słowami. I nie zostawiłaby go, myśląc, że sprawi jej ból.
- Widzisz, Nicolas i ja bardzo zbliżyliśmy się do siebie po twoim nagłym odejściu – ciągnęła. – Możesz mi wierzyć lub nie, ale – ściszyła teatralnie głos – nadal ma świetny gust co do wina. I niezwykle wygodne łóżko. – Przeciągnęła się. – Wspaniałe.
Anne zacisnęła mocno szczęki, najprawdopodobniej powstrzymując się od powiedzenia czegoś, czego mogłaby później żałować – na przykład gdy wykrwawiałaby się czerwoną plamą na bieluśkim śniegu. Samo wyobrażenie takiego widoku było niezwykle przyjemne.
- Bo wiesz… - podjęła, gdy zorientowała się, że Anne nic jej nie odpowie. – Nicolas był bardzo smutny, gdy powiedziałam mu o tobie i tym kryminaliście. Ale nie martw się. Już go pocieszyłam.
- James nie jest kryminalistą! To wszystko to nieporozumienie, ale skąd niby ty mogłabyś o tym wiedzieć? Oczywiście, tylko poczekałaś, aż odejdę, a wtedy… Ugh! Niby dlaczego Nicolas miałby tak bardzo się tym przejąć?
- Może dlatego, że nic mu o tym nie powiedziałaś? – podrzuciła Nadine. Zdecydowanie wolała rozmawiać, niż prowadzić monolog. – Ktoś musiał cię wyręczyć.
Anne spojrzała na nią spod byka.
- Nie powiedziałam mu, ponieważ nie uznałam tego za konieczne. James nie czuje się na tyle dobrze, żeby…
- James, James, James – przedrzeźniała ją Nadine. – Całe szczęście, że nie pisnęłaś ani słowa. Bo dzięki temu mogłam… hm… troszeczkę „podkoloryzować” rzeczywistość.
Widziała, jak Anne myśli usilnie, składając do siebie kawałki układanki, i jak odpowiednie elementy wpasowują się w swoje miejsca. Gdy udało jej się ułożyć całość, skrzywiła się.
- Jak mogłaś… jak śmiałaś…
- O, więc jednak jesteś bystra – zakpiła z niej, doskonale się bawiąc.
- James jest moim bratem, lafiryndo!
Nadine uniosła wysoko brwi.
- Ależ wiem o tym, kochanie – zaszczebiotała. – Problem w tym, że Nicky kupił moją bajeczkę bez mrugnięcia okiem. Chyba nie wierzy w ciebie aż tak mocno, jak ci się wydawało, co?
W Anne wszystko się gotowało. Nadine nie zdziwiłaby się, gdyby albo rzuciła się na nią, albo wybuchła płaczem. Musiała jednak pamiętać o tym, że to nie ona ma różdżkę.
- Przepiękna historia – ciągnęła. – Twój ukochany skazany na więzienie, ty zrozpaczona, stęskniona, niekochana i znudzona. Rozwinęłaś sieci i czekałaś, aż jakieś biedaczysko w nie wpadnie. I zobacz! Złapał się Nicolas! Zabawiłaś się, a kiedy tylko kochany James opuścił Azkaban, Nicolas przestał ci być potrzebny. – Zrobiła krótką pauzę. – Jak myślisz, jak on się czuje z tą myślą?
- Jesteś nienormalna – wycedziła Anne. – To wszystko można bardzo szybko zweryfikować. Nic nie osiągnęłaś.
- Ależ osiągnęłam. I powiem ci więcej. Albo zostawisz go w spokoju, albo będzie to miało nieprzyjemne konsekwencje.
- Grozisz mi?!
W odpowiedzi Nadine wycelowała różdżką w jej stronę.
- Tak, grożę. A nawet nie tobie, tylko Nicolasowi. Powiedzmy, że spotka go mały wypadek, po którym straci pamięć, a wtedy…
Nim zdążyła zorientować się, co się dzieje, leżała już na ziemi. Anne rzuciła ją w głowę kawałkiem drewna.
- Ty mała… - wysyczała, celując w nią różdżką i namyślając się, jakiego zaklęcia użyć. Strumień z różdżki wystrzelił, ale nie tam, gdzie powinien, bo Nadine została mocno pchnięta na ziemię.
- James! – usłyszała rozdzierający krzyk, gdy skuliła się, przyjmując na siebie mocne ciosy. – James, James, przestań!
Nie spodziewała się tego. Miała przewagę. Miała różdżkę. Była bezpieczna. Osłoniła głowę rękami, kuląc się jeszcze bardziej. Bolało tak, jak nigdy sobie nie wyobrażała, że może boleć. Każde kolejne uderzenie osuwało ją coraz dalej w ciemność. W akompaniamencie krzyków, których już nie potrafiła zrozumieć, rozsadzana bólem, straciła przytomność.

* * *

Nicolas zaciskał mocno palce na różdżce, gdy opuszczał swoją rezydencję. Miał wrażenie, że droga do bramy ciągnie się w nieskończoność. Szedł sztywno, sprężyście, z zaciętym wyrazem twarzy. Wiedział już, kogo szuka. Nie mógł się mylić.
Draco zginął prawie osiemnaście lat temu w tym domu. Brzydził się nim, kiedy pomyślał, że przebywał w nim Voldemort i wszyscy ci… parszywi… obrzydliwi… śmierciożercy. Jak mógł nic o tym nie wiedzieć? To musiało być w tej dużej sali na parterze, której nigdy nie używał… Ciarki przeszły mu po plecach. To było okropne.
Ale wiedział, kto czyhał na Draco, wiedział, kto nie mógł sobie odpuścić nawet po tylu latach, nękając jego syna. I szedł wymierzyć sprawiedliwość.

Wcześniej tego dnia teleportował się w poszukiwaniu kolejnego wspomnienia, które okazało się być ostatnim. Zamrugał, zaskoczony, gdy znalazł się w centrum tętniącego życiem miasteczka. Właśnie odbywał się jakiś festyn czy coś w tym stylu. Grała głośno muzyka, a tłum ludzi wydawał z siebie piski i krzyki. W centralnym miejscu placu została ustawiona duża scena, na której śpiewał ludowy zespół, a wszędzie ustawiono pełno straganów z jedzeniem, pamiątkami i innymi rzeczami. Nicolas poczuł się zagubiony. Nie sądził, żeby coś pomylił we współrzędnych, ale nie rozumiał, z jakiego powodu wspomnienie Draco, które powinno być ukryte gdzieś w bezpiecznym, odludnym miejscu, miałoby się znajdować praktycznie na widoku. Rozejrzał się uważnie, jakby spodziewał się, że zobaczy wielki znak „tutaj!”, wskazujący kryjówkę wspomnienia. Zamiast tego jego wzrok zatrzymał się na zakapturzonej postaci, stojącej nieco na uboczu. Serce zabiło mu szybciej, gdy do umysłu dotarła myśl, że go znaleźli. Przez kilka pełnych napięcia sekund wpatrywał się w tę osobę, która niespodziewanie obróciła się do niego przodem. Pod kapturem mógł zobaczył twarz pryszczatego nastolatka, zupełnie dla niego niegroźnego. Odetchnął z ulgą i oderwał wzrok od chłopaka.
No dobrze, gdzie powinien pójść? Nie mógł tak na środku mugolskiego miasta wyciągnąć różdżkę i zacząć nią wymachiwać. Więc co miał robić? Muzyka docierała do niego z dudnieniem, utrudniając koncentrację. Ludzie koło niego rozmawiali głośno, ci pod sceną śpiewali wraz z zespołem. Nie mógł się skupić. Przetrząsał wzrokiem najbliższą okolicę, ale po raz pierwszy czuł się tak bardzo zagubiony. Był na jakiejś starówce, otoczonej kamienicami. Pomiędzy nimi przebiegały brukowane drogi. Nie miał pojęcia, którą z nich powinien wybrać.
- Nareszcie – usłyszał gdzieś z tyłu, i w tym samym momencie poczuł na swoim ramieniu silną rękę. Obrócił się szybko, ściskając w kieszeni różdżkę, gotowy do ataku, ale gdy zobaczył, kogo ma przed sobą, odetchnął z ulgą.
Wysoki mężczyzna górował nad nim, a jego szerokie barki sprawiały wrażenie, jakby był dwa razy szerszy od Nicolasa. Ale jego rudawe włosy i lekki, zachęcający uśmiech sprawiały, że nie sposób się było bać jego postury. Miał przed sobą Timothy’ego Waynarda, brata wujka Carla, znajomego z przeszłości Dracona. Nicolas uśmiechnął się i chciał coś odpowiedzieć, ale Timothy pokręcił ledwie dostrzegalnie głową i półgębkiem rzucił: „nie tutaj”. Nie puszczając ramienia Nicolasa, wyprowadził go ze zbiegowiska.
Im dalej w głąb uliczki, tym bardziej tłum się przerzedzał, aż w końcu skręcili i zostali sami. Wtedy Timothy przyspieszył, naciskiem na ramię zmuszając Nicolasa do tego, by nie zostawał w tyle.
- O co chodzi? – spytał Nicolas. Raz po raz patrzył nerwowo za siebie, zaniepokojony reakcją mężczyzny, ale nie wydawało mu się, by ktoś ich śledził.
- Sza – zganił go rudowłosy. – Później.
Szli przed siebie jeszcze jakiś czas, aż zatrzymali się przed rzędem takich samych, niepozornych domków. Timothy zaprowadził go do jednego z nich, zamknął za nimi drzwi i opieczętował je zaklęciami. Nicolas nie miał nawet czasu, by się dobrze rozejrzeć, a już został zaprowadzony do skąpanego w półmroku saloniku. Żaluzje w oknach były szczelnie zaciągnięte.
- Usiądź – powiedział Timothy i Nicolas w końcu mógł przyjrzeć się jego zaniepokojonej twarzy. Był równocześnie podobny i niepodobny do wujka Carla. Nieco bardziej surowy od niego, a jednak młodszy i o łagodniejszych rysach. – Coś do picia? Kawę, herbatę, coś mocniejszego?
- Herbatę – odparł Nicolas, a gospodarz wyszedł z pokoju.
 Timothy Waynard nie był zbyt rodzinnym typem. Po raz pierwszy spotkał się z nim twarzą w twarz w okresie po wykradnięciu danych z Departamentu Tajemnic. Był jedynie nazwiskiem umieszczonym na liście osób, z którymi Draco utrzymywał kontakty, ale Nicolas szybko skojarzył fakty, zdjęcie z domu Angelique i Carla, gdzie dwaj bracia stali obok siebie, obejmując się ramionami, i sytuację z dzieciństwa, w której widział mężczyznę przelotem w ich domu. Wysłał do niego sowę, prosząc o spotkanie, a ten zgodził się i umówił z nim w Dziurawym Kotle. To właśnie on powiedział mu o miejscu pod dębem, gdzie Draco ukrył swoje pierwsze wspomnienie.
A może to wcale nie był Draco? Może to od początku był Timothy? Były śmierciożerca podczas tego krótkiego spotkania mógł wcale nie powiedzieć mu prawdy o tym, że śledził Draco na rozkaz Voldemorta i to właśnie dzięki temu odkrył barierę, za którą Malfoy znikał. Może to wszystko było ukartowane, może nie powinien mu wierzyć…?
Gdy Timothy wrócił z dwoma parującymi kubkami, nie miał już na sobie zimowej kurtki, w którą wcześniej był okutany. Nicolas rozpiął swoją i złapał w dłonie kubek, ogrzewając je jego ciepłem. Timothy usiadł w fotelu naprzeciwko.
- Zaroiło się od nich, jakby na ciebie polowali. I to tak porządnie – zaczął Timothy. Nicolas pomyślał, że jeśli mówi prawdę, to miał dużo szczęścia.
- Nie widziałem nikogo – odparł. – I nie wiem, skąd wiesz o tym wszystkim…
- Obserwuję cię, tak jak i oni – wyjaśnił Timothy, zagłębiając się w oparciu fotela. – Widzisz, przyrzekłem Draconowi, że będę nad tobą czuwać. Ale chyba nie jestem zbyt dobrym opiekunem, co?
Musiał mieć na myśli to porwanie, gdy Nicolas zlekceważył zagrożenie i dał się złapać. Chciał zażartować, że gdyby go tam zabili, to dopiero miałby powód do rozgoryczenia, ale powstrzymał się. Zamiast tego pomyślał o tym, jak wielokrotnie udało mu się uniknąć zdemaskowania.
- Pomagałeś mi? – spytał. – Sądziłem, że po prostu mam dużo szczęścia, że nie dałem im się więcej złapać, ale… - Timothy potakiwał bezgłośnie. – Zaraz. Ty wiesz, kim oni są, prawda?
Mężczyzna westchnął. Wyglądał w tym momencie o wiele starzej.
- Domyślam się, że chodzi tu o kogoś, kto miał nierozwiązane sprawy z twoim ojcem – przyznał. – Ale uwierz mi, takich ludzi może być naprawdę sporo. Draco to był skomplikowany człowiek.
- Więc nie wiesz? – Nicolas poczuł rozczarowanie dotkliwiej, niż mógłby się spodziewać. – Chciałbym rozprawić się z ich przywódcą. Nie wiem, co im zrobiłem.
Timothy wyglądał, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Nicolas zaczął podejrzewać, że nie powie mu wszystkiego, co wie.
- Tu chodzi o coś innego – powiedział w końcu Waynard. - Oni chcą wspomnień.
- Oni nie wiedzą, że to wspomnienia – sprostował szybko Nicolas. Oczy jego rozmówcy rozbłysły. Nie wiedział, czy może mu ufać, ale z nikim innym nie mógł porozmawiać na ten temat. – Pytali mnie, czego szukam, i dlaczego wchodzę im w drogę. Tutaj nie może chodzić o wspomnienia. Ale dlaczego tak bardzo się tym wszystkim interesujesz? Nie wierzę, że przez tyle lat po prostu trzymasz się słowa danego mojemu ojcu.
Timothy wpatrywał się w niego w milczeniu. Nicolas czuł, że powiedział za dużo. Może nawet nieświadomie dostarczał mu jakichś ważnych informacji… Nie, nie można wpadać w paranoję. Nie wszyscy musieli być nastawieni na to, by go wykończyć.
- Opowiedz mi o Draco – zażądał Nicolas. – Przekonaj mnie, że mogę ci zaufać. Skąd mam wiedzieć, że z nimi nie współpracujesz?
- Rozumiem, że jesteś nieufny. Rozumiem też twoje wątpliwości. Ale co powiesz na to, że przekażę ci  ostatnie wspomnienie?
Ostatnie wspomnienie? Dlaczego miałoby się znajdować u niego, dlaczego nie w jakimś bezpiecznym miejscu? Ale może… może właśnie to było najbezpieczniejsze. Nie odezwał się, gdy Timothy wyszedł z pokoju, po czym wrócił po kilku minutach z fiolką i myślodsiewnią, które postawił na stoliku przed Nicolasem. Ten spojrzał na jego przyjazną twarz, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Timothy wykonał gest w stronę myślodsiewni, zachęcając go do obejrzenia wspomnienia, a Nicolas, nie zastanawiając się dłużej, odkorkował fiolkę i wlał jej zawartość do naczynia. Spojrzał po raz ostatni na mężczyznę, ale nie widział powodów, dla których miałby się ociągać. Pochylił się nad myślodsiewnią i przeniknął przez mgłę do wspomnienia.

Draco leżał na ziemi, obejmując rękoma brzuch. Z jego ust sączyła się krew. Nad nim stało dwóch mężczyzn. Ich szaty śmierciożerców powiewały na wietrze. Obaj się śmiali.
- Jesteś słaby, Malfoy – powiedział jeden z nich, a drugi splunął koło niego. – Ta twoja pindzia robi z ciebie mięczaka. Spróbuj mi się postawić jeszcze raz, a możesz już jej nie znaleźć.
Zarechotali, ale wzrok Nicolasa był utkwiony w Draco. Pod jego okiem wykwitał szybko nabrzmiewający siniak. Zakrztusił się i odkaszlnął krwią. Był cały ubabrany w ziemi.
- Nie tkniesz jej palcem – powiedział, próbując podnieść się z ziemi i krzywiąc się przy tym. – Czarny Pan ukaże cię za to, a wtedy…
- Nie bądź tego taki pewny – przerwał mu drugi.
- Jest chroniona jego słowem – wycedził Draco. W końcu udało mu się chwiejnie stanąć. – Nie tkniecie jej, albo spotka was jego gniew, nie wspominając już o moim.
- Tak, twoim – zadrwił pierwszy i roześmiał się głośno, uderzając Draco, który zatoczył się i upadł. – A tak na marginesie, nie myśl, że nie powiemy mu o twojej próbie ratowania tego bachora. Misja to misja.
Draco zacisnął zęby, a mężczyźni deportowali się, zaśmiewając się do łez. Opadł na ziemię, przylegając do niej policzkiem, i zamknął oczy. Nie miał siły wstać. Krew wciąż sączyła się z jego ust.
Po kilku długich minutach podniósł się i teleportował wprost do domu Timothy’ego. Nicolas przeżył dziwne deja vu, podążając za nim korytarzem, którym jeszcze nie tak dawno sam szedł.
- Draco? Co tym razem?
Młodszy o kilkanaście lat Waynard zerwał się na równe nogi i odłożył czytaną przez siebie gazetę. Podszedł do Draco i pomógł mu położyć się na kanapie, na której jeszcze przed chwilą sam siedział. Na jego twarzy malowała się troska. Draco zamknął oczy.
- Douglas i Shemmler. Próbują znaleźć na mnie haczyk. Nienawidzą mnie.
- Ci cholerni śmierciożercy, za grosz przyzwoitości, napadać na swojego…
Draco uniósł dłoń, uciszając towarzysza.
- Nie mów nic. Po prostu mi pomóż, proszę. Muszę wrócić do domu.
Nicolas przypatrywał się, jak Timothy zajmuje się ranami Draco, nacierając go maściami, mrucząc zaklęcia i podając eliksiry. Nie miał pojęcia, że tych dwóch było tak blisko. Czyżby Draco przyjaźnił się z Waynardem? Oboje byli w szeregach śmierciożerców… No i skądś Timothy wiedział o wspomnieniach, a Draco musiał mu osobiście przekazać to ostatnie.
- Co zrobiłeś? – spytał Timothy, gdy skończył pracę i usiadł w fotelu, tak samo jak siedział w teraźniejszości, wpatrując się w Nicolasa.
- Chciałem oszczędzić dziecko. Powiedziałem, że pokój jest pusty. Wychodziliśmy, a wtedy zaczęło płakać. Nic już nie mogłem zrobić.
Nicolas rozważał słowa Dracona. „Chciałem oszczędzić dziecko”. Jak żywo stanął mu przed oczami obraz mężczyzny, do którego po raz pierwszy w życiu wypowiedział niewybaczalne słowa, Avada Kedavra, jego pusty, szklany wzrok, i to wrażenie spadania w przepaść, zrobienia czegoś obrzydliwego i nieodwracalnego. Śmierciożercy byli zwykłymi mordercami. Nie mieli uczuć jak on czy Draco.
- Kiedy przystąpiłem do śmierciożerców, myślałem, że sprawa jest bardzo ważna – wyznał Timothy. – Chciałem, by świat był lepszym miejscem. Nie podobało mi się to, że musimy się ukrywać, podporządkowywać się mugolom. Chciałem, żeby czarodzieje byli wolni. Myślałem, że Voldemort też tego chce.
Draco parsknął śmiechem.
- Ja myślałem, że ojciec mnie zabije, jeśli nie będę kontynuował rodzinnej tradycji – powiedział. – Byłem dumny z tego, że mogę podążać jego śladami, dopóki nie dowiedziałem się, jak działają śmierciożercy, jeszcze zanim do nich wstąpiłem. Pamiętam jego spojrzenie, kiedy mówił o tym, że chce, żebym do nich dołączył. Uważał, że to czyni ludzi wyjątkowymi. Myślę, że zmienił zdanie, kiedy Voldemort go zabił.
Timothy skrzywił się lekko, ale na twarzy Draco nie pojawiły się żadne emocje. Nie krwawił już, a siniak powoli malał, ale jego ubranie pozostało utytłane ziemią.
-  Powiesz jej?
- Nie mogę, Tim. Nie chcę jej martwić. I tak umiera ze strachu o mnie, gdy tylko wychodzę z domu. Marzę, żeby to wszystko się skończyło. Jest coraz gorzej. A co, jeśli mnie zdemaskuje? To będzie koniec. Mnie już nie będzie, a oni zostaną sami. Od razu po mnie Voldemort pójdzie po Nicolasa, a przy okazji zabije Ginny. Nie wiem, czy zachowa dziecko przy życiu, czy po prostu z nim skończy. Ona nie może o tym wiedzieć.
Znów tajemnice? Przecież mieli zacząć od nowa, mieli być partnerami, a Draco znów coś przed nią ukrywał?
- Poradzi sobie, jest silna – powiedział Timothy. – Musisz ją ostrzec, żeby w razie co potrafiła się obronić.
Draco pokręcił głową.
- Nie rozumiesz. Bierzemy ślub. I tak ma dużo na głowie. I tak wyobraża sobie Merlin wie co, a mam jej jeszcze dokładać?
- Zrobisz, jak będziesz chciał. – Pauza. – Muszę ci coś powiedzieć.
Draco uniósł głowę, utkwiwszy spojrzenie w rozmówcy.
- Voldemort kazał mi cię śledzić – wyznał Timothy. – Nie wydam cię, ale jeśli wpadniesz, to ja razem z tobą.
Twarz Draco stężała.
- Nie możesz tego dla mnie robić – zaprotestował. – Nikt cię nie podejrzewa, nie możesz się narażać.
- Mogę – odpowiedział Waynard z taką stanowczością, że Draco zamilkł. – Nie mam nic do stracenia. Nawet jeśli umrę, nikt nie będzie po mnie płakał.
Nicolas zapałał sympatią do Timothy’ego. Skoro przyjaźnił się z Draconem, skoro składał mu takie obietnice, to musiał być godny zaufania.
- Skoro mnie śledziłeś, to musisz wiedzieć o wspomnieniach, prawda? – spytał Draco, na co Timothy przytaknął. – To wszystko dla Nicolasa. Jeśli mnie zabraknie, chciałbym, żeby znał całą historię. Żeby wiedział o przepowiedni, żeby wiedział, dlaczego umarłem. Żeby mógł być ze mnie dumny.
- Na pewno będzie – odparł Waynard. – Jesteś jego ojcem.
Draco opadł na poduszkę, zamykając oczy.
- Czuję, że mnie zdemaskuje. Rozmawiałem już o tym z Dumbledorem, obiecał mi, że w razie co… - głos uwiązł mu w gardle. Odchrząknął. – Wkroczy do akcji najszybciej, jak się da, zadba o bezpieczeństwo Ginny i Nicolasa.
- Draco – zaczął cicho Timothy. – A co z aurorami? Oni też depczą ci po piętach. Ten cały Emory Hunter… nie podoba mi się to. Co jeśli to oni dopadną cię jako pierwsi?
Draco wzruszył ramionami.
- Mam Dumbledore’a po swojej stronie. Niech sobie robią, co chcą, mam ich w nosie. Zresztą, najważniejsze, żeby moja rodzina była bezpieczna. Ja nie muszę. I mam do ciebie prośbę. Chciałbym, żebyś przekazał Nicolasowi ostatnie wspomnienie, kiedy znajdzie już wszystkie poprzednie. Chciałbym, żebyś wyjaśnił mu wszelkie wątpliwości. Czy mogę na ciebie liczyć?
Waynard skinął głową.
- Oczywiście.
- Dziękuję.
Nicolas obserwował, jak chwilę później Draco podnosi się z kanapy i idzie do łazienki, gdzie podążył za nim. Jeśli wspomnienie się nie urwało, to znaczy, że miało zdarzyć się jeszcze coś ważnego. Draco zamknął drzwi na klucz i stanął przed lustrem, przyglądając się sobie.
- Nicolasie Draconie Malfoyu – powiedział po dłuższej chwili ciszy, uśmiechając się lekko. – A więc to już koniec. Twoje ostatnie chwile ze mną. Nie wiem, ile masz lat, jak wyglądasz, czy może masz dziewczynę. Jak potoczyło się twoje życie, czy trafiłeś do Slytherinu, czy może do Gryffindoru, jak chciała twoja matka? Czy ułożyła sobie życie, gdy mnie zabrakło? Czy może ona też… odeszła… - Przez jego twarz przemknął smutek. – Mam nadzieję, że Voldemorta już dawno nie ma. Zawsze chciałem dla ciebie spokojnego, bezpiecznego życia. Nie chciałem być ojcem, ale pokochałem cię jak nikogo innego. Sam zrozumiesz, kiedy urodzi się twoje dziecko. To ogromna odpowiedzialność. Żałuję, że mogłem być z tobą tak krótko, że nie zobaczę, jak dorastasz, jak układasz sobie życie, zakładasz własną rodzinę. Kocham cię, synu. Nie wiem w tej chwili, co jeszcze mógłbym ci powiedzieć. Uchwyć się tej myśli i pamiętaj o tym, że twój ojciec cię kocha i nie chce opuszczać. Jestem z ciebie dumny, kimkolwiek teraz jesteś, cokolwiek robisz. Proszę cię, żyj dalej… - westchnął ciężko. – Nie trzymaj się przeszłości. Bądź szczęśliwy. I wybacz mi wszystkie błędy, które popełniłem.

Uśmiech Draco był ostatnią rzeczą, którą zobaczył, zanim wrócił do rzeczywistości. Miał go jeszcze przed oczami, kiedy wpatrywał się w myślodsiewnię. To już koniec, naprawdę koniec. Nigdy więcej nie zobaczy już Draco. W jego oczach stanęły łzy. Draco go kochał i wierzył w niego. Po jego ciele rozlało się przyjemne ciepło.
Uniósł głowę i utkwił wzrok w Timothym.
- Jak zginął? – spytał.
- Kilka miesięcy po tym, jak poprosił mnie o przechowanie wspomnienia. Voldemort dowiedział się o tym, że pracuje dla Dumbledore’a.
Nicolas coś sobie przypomniał.
- Ty go wydałeś? – spytał. – We wspomnieniu powiedziałeś, że Voldemort kazał ci go śledzić i że go nie wydasz. Ty to zrobiłeś?
Timothy pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie, nigdy bym go nie zdradził.
- Więc dlaczego jeszcze żyjesz?
Zapadła cisza, podczas której mierzyli się spojrzeniami. Nicolas nic z tego nie rozumiał.
- Posłuchaj, w noc, w którą zginął twój ojciec, rozpętało się piekło. Chwilę po tym, jak Voldemort posłał w jego stronę Avadę, zaczęli teleportować się aurorzy. Emory Hunter był najbardziej zaciekłym przeciwnikiem Voldemorta w tamtych czasach, tępił każdego, kto mógł mieć z nim jakiekolwiek powiązania. Miał obsesję. Śledził twojego ojca miesiącami, tak jak i większość ze śmierciożerców, szukając mocnych dowodów. Ktoś sypnął, Hunter ze swoją zgrają przybył na spotkanie i wszczął wojnę. Myślę, że tylko dlatego ty i twoja matka jeszcze żyjecie. Nikt nie miał czasu się wami zająć. Wybili jedną trzecią obecnych śmierciożerców, aż Voldemort dopadł Huntera.
- Ale Hunter żyje – zaprotestował Nicolas, marszcząc brwi. – Widziałem go w Ministerstwie, zaatakował mnie i… - urwał.
- Voldemort uwięził go w swojej twierdzy – kontynuował Timothy. – Był jednym z najbardziej strzeżonych więźniów. Uwolnił się na kilka dni przed upadkiem Voldemorta.
Mózg Nicolasa pracował na najwyższych obrotach, a wszystkie trybiki powoli wskakiwały na swoje miejsce. To mogło być to. Nie wiedział, jaki jest motyw, ale miał bardzo silne przeczucie.
- Czy Hunter może stać za tymi wszystkimi atakami? – spytał Nicolas. – Czy ma bzika na punkcie tych barier Draco, i próbuje dowiedzieć się, o co chodzi? Czy to możliwe?
Timothy nie nie potwierdził ani nie zaprzeczył.
- Zastanawiałem się nad tym. Ale nie mam pojęcia, jaka jest prawda.
- Powiedz mi jeszcze jedno – poprosił Nicolas. – Gdzie zginął Draco?
- Na pewno chcesz to wiedzieć?
Pokiwał energicznie głową. Musiał poznać odpowiedź, jakkolwiek by ona nie brzmiała. Musiał tam pójść.
- W Malfoy Manor – zabrzmiał wyrok.

Nicolas musiał pomyśleć. Wrócił do rezydencji, żeby pozbierać wszystkie swoje rozproszone myśli i poskładać je w jedną całość. Myślał przez wiele godzin, aż nabrał pewności. To był głos Huntera, ten, który docierał do niego, gdy miał zasłonięte oczy i nie mógł niczego zobaczyć. To on posyłał w jego stronę zaklęcia niewybaczalne, to on go uwięził i on stał za tym wszystkim. Nigdy nie pomyślał o tym, że słynny auror może mieć w sobie tyle okrucieństwa. To była idealna przykrywka.
Szedł po niego. Minął bramę rezydencji, dławiony wściekłością i chęcią zemsty, rozżalony nad ostatnimi słowami Draco, które ten skierował w jego stronę. Miał nie trzymać się przeszłości? Dobrze, ale dopiero wtedy, gdy Hunter zapłaci za swoje i odpowie na wszystkie pytania, które tak natrętnie go męczyły. Wciąż pamiętał ból po zaklęciu Cruciatus. Ten ból dodawał mu siły.



~ * ~ ~ * ~ ~ * ~
 
Coraz bliżej końca! Już nie mogę się doczekać, a Wy? :)

20 komentarzy:

  1. Yay! Rozdział na śladzie! Jak miło. I jak dziwnie, że już bardzo niewiele razy będę mogła powiedzieć te słowa… Pamiętam, jak na fanpage’u pojawił się screen z tymi pierwszymi zdaniami – teraz zerknęłam i w sumie trochę czasu zleciało… Szybko te wakacje mijają!
    Wciąż leżała w łóżku, choć obudziła się już jakąś godzinę temu. – Też tak lubię! I też często wyobrażam sobie różne sytuacje, jak mam coś zrobić, jak się potoczą, co mogę powiedzieć i tak dalej. Nie zawsze jakieś ważne, tylko tak po prostu. Bez sensu to jest, ale jakoś tak… samo przychodzi do głowy.
    Ojojoj, Connie, ależ się przejmujesz. Big day, no widzisz. Tyle było szumu z tym twoim Dylasiem… Ale czy było warto, koniec końców? Hm. #teamLucas Ale przynajmniej ma już trochę więcej entuzjazmu niż ostatnio!
    Może umówił się z nią po to, żeby z niej zadrwić i sprawić, żeby poczuła się tak, jak on kiedyś, gdy dała mu kosza? - *mwahahaha* To by było dosyć… zabawne. Wiem, jestem wredna, ale śmiałam się w głos. Ale, szczerze mówiąc, jednak się tego nie spodziewam. Tylko Connie, co ty sobie myślisz, co? „Nie wszyscy musieli zachowywać się jak Lucas.”? Lucas jest great. A jak coś, to ty go rzuciłaś, pamiętaj, więc wiesz.
    I myślisz, że dobrze było rzucać Lucasa dla chłopaka, którego, jak sama mówisz, wcale tak dobrze nie znasz? Z którym nawet nie wiesz, czy się dogadasz? Może się nie dogadasz. I klops.
    Te płaszcze i szaliki przypomniały mi, że zapomniałam, jaki mamy miesiąc/porę roku. Smuteczek. Ale brzmi jak coś zimnego. Hm, ten bal co to niedawno był, to może był bożonarodzeniowy? No, chyba jakaś zima.
    Oj, Connie, Connie. Ależ się denerwujesz. Jakie emocje! Nie no, trochę rozumiem, bo sama się potrafię stresować nawet byle czym, ale zabawnie się to czyta. No, nie obraź się Connie, tak przyjaźnie-zabawnie! Bo wiesz, ja to sobie ze spokojnego dystansu obserwuję, więc luz. Jak na to spojrzysz za rok, to pewnie też wyda ci się zabawne.
    Och, och, jakże awkward. Mhihi. Ale jednak widzę, że trochę zmieniła nastawienie, ja dobrze pamiętam, nie przyśniło mi się, że ostatnio zrobiła się taka trochę sceptyczna względem tego całego wielkiego romansu z Dylkiem? No ja ci, Connie, źle nie życzę, jak tak bardzo chcesz, to możesz sobie z nim być, ale wiesz, Lucas był fajniejszy. Just sayin’.
    Mhihi. No tak, jak nie wiadomo co powiedzieć, to nie wiadomo, awkward silence i te sprawy, a potem jak się wpadnie w słowotok, czasem trochę bez sensu, to się papla i papla dla samego paplania, nawet więcej niż się powinno.
    Mhihi, smażenie mózgu Dylanem i Lucasem naraz! :D
    Hmm, randka w antykwariacie? Nie wiem, nie znam się na randkach, ale antykwariat jako taki brzmi dobrze. Tak klimatycznie. Podoba mi się ten mentalny obrazek. No ale właśnie, czy to dobry pomysł na zasadzie coś oryginalnego, coś co ich oboje interesuje, coś co może im dać ten wspólny temat, jak się natkną na jakiś ciekawy tytuł? Czy niekoniecznie, bo, jak Connie sama myśli, może ona nie jest aż tak wielką pasjonatką i wolny dzień wolałaby spędzić w kawiarni niż nad książkami. I każde się pozagłębia w swoje myszkowanie i za wiele nie porozmawiają, nie zbliżą się ani nic. Ech. Randkowanie to chyba trudna sztuka, co?
    Ha! Miałam rację! Dylka naprawdę wojny goblinów kręcą bardziej niż dziewczyny. Przejrzałam go!
    Ojej, peszek, chyba jednak Dylcio nie trafił w jej oczekiwania tym pomysłem. Just kidding, nie taki znowu peszek jak dla mnie. Mówiłam. #teamLucas
    A ja nie wiem, co chcę robić po Hogwarcie :( Znaczy, studiach. Smuteczek. Czyli bardziej jak Connie… Choć ona przynajmniej ma jakoś ogólnie zarysowany cel.
    Miodowe Królestwo. Mmm. Ja chcem! Znaczy, no, nawet w naszym mugolskim świecie czasem są fajne sklepy z czekoladkami i takimi tam, jest taki jeden i tam są takie fajne, piękne, apetyczne rzeczy, ale to zwykle jest cholernie drogie, nie? Więc tak na co dzień, to raczej zwykła czekolada z marketu. Nie żeby była zła. W końcu to czekolada…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swoją drogą kremowe piwo też brzmi apetycznie. Rozgrzewające. Kremowe. Mmm. Kiedyś próbowałam jakiegoś internetowego przepisu… ale to dawno było. W zasadzie to chyba trochę zbyt słodkie, żeby dużo tego wypić… (nie wierzę, że ja coś takiego mówię!). Ale te przepisy w sieci to też różne bywają. W każdym razie brzmi i działa na wyobraźnię, to bez dwóch zdań.
      O rany! O ja nie mogę! O mwahahahaha! Dylan wybierający czekolady <3 To coś tak jak ja. „Hmm, to czego ja właściwie chcę? Na co się zdecydować? Przecież wybór smaku czekolady to sprawa życia i śmierci!”. No, więc. Okej, Dylek, niech ci będzie, identyfikuję się z tym. Ale i tak uważam, że to przekomiczne <3 I te sztuczne aromaty <3
      Hahahaha! Nie no, normalnie kocham Cię za ten fragment. Był tak cudownie… komiczny. Może jestem odrobinkę wredna, że tak się nabijam z trudności Connie, ale co zrobić. Całe to napięcie i ekscytacja… I potem jednak klapa, jak dla niej. Dylek nie za bardzo brał pod uwagę to, czego ona by chciała. No i może on świetnie się bawił, ale to raczej nie przejdzie to historii jako Najbardziej Udana Randka Świata. Wygląda na to, że tak w praktyce nie są do końca kompatybilni. Może odtańczyłabym triumfalny taniec #teamLucas, ale, hm, teoretycznie mogą się jeszcze dotrzeć. Wypracować swoje różnice. I skończyć jako świetna para. Ale coś mi się wydaje, że tu będzie więcej tego szału niż tego chcenia, pragnienia i marzenia. No i nawet jeśli z Dylkiem nie wypali to, no cóż, nie musi to koniecznie oznaczać, że wróciłaby do Lucasa… No, w każdym razie bawiłam się świetnie. Kosztem Dylka. I trochę Connie. Btw, bardzo ładnie to opisałaś, te nerwy i ekscytacje na początku i w ogóle.
      Elajzia! Yay! Jaki to miły gest z Twojej strony <3
      Ojej, jestem złą osobą, ale tak nawet nie bardzo pamiętam tego całego Johanna. Znaczy, no, wygląda na partnera Demelzy (aż tak się ze mną nie jest, Demelzę pamiętam :P), ale no, generalnie, rodzinka, dzieciaczki, cool. I jej, Ginny wspomina Draco z Nicolasem </3
      Hm, mam w domu trochę soku porzeczkowego i jakoś się nie mogę zebrać, żeby go wypić, obawiam się, że będzie kwaśniejszy, niżbym sobie życzyła. Smuteczek. Aczkolwiek zawsze można dosłodzić…
      Hm, hm, to poznanie kogoś przez oblanie go/jej piwem/winem/kawą wydaje się trochę… cliché. Ludzie naprawdę tak robią? *myśli* I, ojej, jaka smutna historia.
      I, ojej, dalej też tak smutnawo. Z jednej strony to w pewnym sensie takie romantyczne, że Ginny nadal myśli o Draco (i oczywiście pasujące do naszych romantycznych, czytelniczych wyobrażeń). Ale z drugiej strony… pamiętam, że kiedyś mówiłam coś na ten temat w komentarzu. Trochę trudno było mi wyobrazić sobie Ginny z kimś innym. Ale przekonałam się do tego. Przyznałam jej prawo do dalszego życia, do szukania szczęścia (i czuję, że to dla mnie duży postęp!). I wydawało mi się, że ona też już była na to gotowa. Trochę szkoda. Nie mnie to oceniać, to jej uczucia i jej decyzja na co jest gotowa. Ale wydaje mi się, że mogłaby być szczęśliwsza. Więc może trochę szkoda. Ale przyznam, że mnie zaskoczyłaś, naprawdę myślałam, że już będzie układać sobie życie z Dannym na dobre.
      O! Anne! I Nadine! Konfrontacja! Aaa! Ojej! I! Tyle! Wykrzykników! Ale, jej.
      Hm, właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy Nadine wie wszystko o Jamesie i tylko wykorzystuje sytuację dla swoich celów, czy wie tylko część i wykorzystuje sytuację, owszem, ale poniekąd w dobrej wierze. Wiesz, o co mi chodzi? Nie pamiętam, czy było to kiedyś wspomniane, możliwe, że nie. Może teraz się okaże. Choć oczywiście nie spodziewam się po Nadine wiele dobrego, więc opcja nr 1 wydaje się jak najbardziej możliwa.

      Usuń
    2. Mówiłam to ostatnio Nickowi, Anne widocznie też trzeba powiedzieć. Nie zostawiaj różdżki w chatce. Nawet na chwilę. Nawet jak czujesz się bezpieczna. Bo przyjdzie Nadine i cię zje. Hmm, to brzmi trochę paranoidalnie – jakby czarodzieje musieli żyć w stanie ciągłego zagrożenia, ciągłej czujności, nawet teraz, jak Voldek już dawno za nami, to ktoś wredny może się trafić. W sumie to trochę do kitu, że są tak uzależnieni od tych różdżek, nie byłoby lepiej, gdyby ta magia była taka… uzależniona od nich, bez konieczności wspomagaczy? Oczywiście, byłoby, ale to pewnie byłoby już za łatwe. I tak im dobrze. No, dopóki ktoś ich nie zaatakuje, bo, jak to kiedyś Knot powiedział mugolskiemu premierowi, oni też znają się na magii. W sumie jak jesteś mugolem w świecie czarodziejów to masz trochę przekichane. Wiesz, jak się gdzieś wżenisz czy coś i wszyscy mogą używać magii do wszystkiego, a Ty jesteś takim zwykłym, biednym człowieczkiem (tak, myślę, że to by mogło być fajne do poczytania).
      Ojej, parszywe położenie! Parszywy to takie ciekawe słowo :D
      Aa, teraz tekst Nadine sugeruje, że ona chyba jednak nie wie.
      Aaa, jednak wie! No oczywiście. Cała Nadine, i tak wykorzystała tyle, ile jej pasowało.
      No i, dear Anne, podobnie jak w wielu innych literackich/filmowych/serialowych motywach przekonujemy się, że utrzymywanie sekretów zwykle źle się kończy. Bo i tak wychodzą na jaw. Bo mogą zostać użyte przeciwko nam. Bo same kłopoty z nich wynikają.
      Anne rzuciła ją w głowę kawałkiem drewna. – Trafiła ją w głowę?
      Ale, yay, Anne poradziła sobie lepiej niż się spodziewałam! Bez różdżki, a jednak wykorzystała to co miała. Czyli drewno. Nie wiadomo, na ile by to pomogło, gdyby nie interwencja Jamesa… Ale to już było coś!
      Oh, wait. Nicky już wszystko wie? Wie, kto był wrogiem Draco? I kto teraz na niego czyha? Wie kto jest Panem? Ejj, jak to? Ja też chcę! Swoją drogą to naprawdę musi być creepy, tak się nagle dowiedzieć, że w ukochanym domku, w którym już się zadomowiłaś i dobrze się czujesz, przesiadywał kiedyś Voldi i Śmierciojadki.
      I ojajajaja, Ostatnie Wspomnienie! Wielki, wielki krok milowy w historii śladu. Fanfary, poproszę!
      Mhihi, pryszczate, zakapturzone nastolatki… Czy z czymś Ci się to kojarzy? :D (no dobra, tam nie są pryszczate, tam wszyscy są piękni i cudowni)
      Nie mógł tak na środku mugolskiego miasta wyciągnąć różdżkę – nie mógł wyciągnąć różdżki…? Chyba…
      Hm. Hm. A to ciekawe! Brat Carla…? Hm…
      Czarny Pan ukaże cię za to, a wtedy… - ukarze.
      Ojej, to jak Timothy przystąpił do śmierciojadków właściwie w dobrej wierze. Podoba mi się ten motyw. Smutny, ale chyba prawdziwy… Ludzie, którzy piszą się na coś, bo mają jakieś ideały, myślą, że to dla jakiegoś dobra, a okazuje się, że rzeczona organizacja wcale taka idealistyczna nie jest. I są poświęcenia, przelewy krwi, a dobre cele gdzieś się rozpływają.
      Myślę, że zmienił zdanie, kiedy Voldemort go zabił. – Ha. No raczej.
      Przemowa Draco </3
      Nawiasem, to z trzymaniem się przyszłości i byciem szczęśliwym akurat idealnie można zaaplikować do motywu Ginny z tego rozdziału (a w zasadzie generalnie motywu Ginny w całym opowiadaniu).
      Widziałem go w Ministerstwie, zaatakował mnie – tak bardzo smuteczek, że tego nie pamiętam. W ogóle, nic, pustka, ktoś taki się kiedykolwiek pojawił? No cóż, możliwe, że to była jakaś mała wzmianka. Czy to się zdarzyło odnośnie wyprawy do Departamentu Tajemnic? Czy kiedy indziej? Tak bardzo nie pamiętam *beczy*
      Woah. Nnno. Tak, pod koniec komentarz mi się mocno rozrzedził, bo przeżywałam zaskoczenie i w ogóle co i jak, czy to prawda, komu tu ufać i o co kaman i tylko czytałam dalej, żeby nie zadawać zbędnych pytań, tylko się przekonać na własne oczy. Hmm. Staram się być ostrożna w ocenie, ale wygląda, że rzeczywiście, Tim chyba jest w porządku? I, hm, ten auror Hunter byłby naszym mhrocznym i złowrogim Panem? Hmm, no dobra, chyba może być. To znaczy, jakbyś chciała, mogłabyś jeszcze planować jakiś twist, ale chyba na tym etapie to by mogło być nasze wyjaśnienie. Chyba.

      Usuń
    3. Podsumowując… Zaczęliśmy od boskiego, świetnie napisanego i uroczo zabawnego fragmentu z randką Connie. Trochę melancholii u Ginny, znowu powiew Draco i tej przeszłości, która się nad nimi wszystkimi unosi… Potem jeden z wątków, które nam od dawna dojrzewały, czyli zemsta Nadine, kwitnie i kulminuje, a na końcu Ostatnie Wspomnienie, czyli moment chyba jeszcze ważniejszy. I Draco </3 I wreszcie nam się zaczyna coś rozjaśniać i wyjaśniać!
      Jestem dumna, że wzięłaś się i poradziłaś sobie z tym wspomnieniem. Teraz to już z górki, co? :P A jeśli chodzi o koniec… Tak, trochę dobrze, że wreszcie wszystko się ostatecznie powyjaśnia i będziemy wszystko wiedzieć. A potem czekają nas nowe historie! I oczywiście cieszę się ze względu na Ciebie, że będziesz mogła zakończyć pewien etap po tak długim czasie. Ale na pewno też będzie trochę smutno i będzie mi brakować tej historii i tych bohaterów. Więc wiesz. Mieszane uczucia. Ale trzymam kciuki za kolejne części, żeby wena dopisywała!

      Usuń
    4. No więc tak. Czytając ten komentarz (komentarze?) uśmiechałam się jak szaleniec, okazjonalnie wybuchając śmiechem, z taką radością go przyswajałam. Ach ta Cassowa paplanina, wywołująca uśmiech na twarzy :)
      Lucas jest najgorszy z najgorszych dla Convalie bo ona z nim zerwała, a on nie raczył się trudzić, by ją odzyskać, no nie? Powinien ją błagać na kolanach itd., a ten stwierdził że to jej wybór. Troszku się zdziwiła, pamiętasz? :D
      Wiesz co, ja też zapominam, jaka tam jest pora roku. Tzn. gdzieś tam w podświadomości wciąż unosi się śnieg, ale utknęłam w tej ich zimie na dobre, trzeba się wygrzebać w końcu, no nie? Jest tak przełom styczeń/luty, albo początek lutego, bo Con „za niedługo ma urodziny”.
      „No ja ci, Connie, źle nie życzę, jak tak bardzo chcesz, to możesz sobie z nim być, ale wiesz, Lucas był fajniejszy. Just sayin’” <-- hihihihihi, podoba mi się Twoje indywidualne podejście do ludzi :D
      Podoba mi się to, co napisałaś o antykwariacie. Zresztą wszystko mi się podoba, ale tak bardzo lubię to, że myślisz podobnie do mnie <3 Że z jednej strony Dyl chciał dobrze i że to jest miłe itd., a Con nie koniecznie… No bo Con chce się na niego rzucić i takie tam…
      „Mówiłam. #teamLucas” – och, no nie bądź aż taka krytyczna ;)
      Ogólnie uważam, że nieźle mi wyszedł ten randkowy fragment, zgodzisz się ze mną? Byłam w szoku czytając go przed opublikowaniem, nie sądziłam, że coś tak zabawnego i lekkiego przejdzie przez moje palce ;) No i ja też się nabijałam, nie martw się, to nie tylko Ty, wystarczy to przeczytać, Just sayin’.
      Hahah, jestem w stanie zrozumieć, że nie pamiętasz kolesia, który się pojawia okresowo co kilka miesięcy, także nie mam Ci tego za złe, ale, no wiesz, Demelza ruszyła dalej, a Ty o tym zapomniałaś? Miała ślub, remember?
      No comment na temat Ginny z mojej strony, ale w zamierzeniu to miało być smutne, mi było smutno ;) Ale wiesz, o co jej chodziło? Może sobie moving on ale nie z Dannym, smuteczek razy 2 :D
      Ach i ten entuzjazm Nadine’owy.
      „Mówiłam to ostatnio Nickowi, Anne widocznie też trzeba powiedzieć. Nie zostawiaj różdżki w chatce. Nawet na chwilę” – napisz poradnik ;) No i mi nigdy nie podobała się ta sprawa z różdżkami, jeśli sama bym robiła taki świat, to nie zamknęłabym całej magii w różdżkach. Bo to jest trochę tragikomiczne, że niby władasz potężną magią, ale bez różdżki jesteś bezsilna… Chociaż czasem to się przydaje dla fabuły, nie zaprzeczam.
      „Widziałem go w Ministerstwie, zaatakował mnie – tak bardzo smuteczek, że tego nie pamiętam” – ej, to było WAŻNE! :D
      Swoją drogą już po moim Hunterze ukazał się Hunter w kopule i teraz ciągle widzę tego drugiego… ech, słaby byłby z niego Pan.
      Dziękuję pięknie za przepiękny komentarz i z całego serca przepraszam, że tyle czasu zajęło mi odpowiedzenie na niego, ale wiesz… duża ilość tekstu przytłacza i wymaga dużo czasu. Zwłaszcza przytłacza kogoś, kto ma za dużo wolnego czasu ;)

      Usuń
    5. Yay! Doczekałam się! Jak milusio :D I jakże się cieszę, że mogę Ci nieść radość :D
      No oczywiście, jakże on śmie szukać szczęścia bez niej. Powinien bez przerwy stać pod jej oknem i serenady śpiewać, niech se nie myśli, że wolno mu przenieść uwagę na kogoś innego, bo będzie be i pfuj i w ogóle paskud.
      Oooch, to trochę pocieszające, jak Ty zapominasz porę, to ja tym bardziej mogę :D A zima rzeczywiście, może już sobie iść. Precz. *powiedziała, oczekując z rezygnacją na nadejście zimy in real life*
      Ojaksięcieszę, że Ci się podoba :D I że tak samo myślę. I na parę innych tematów też – miło mieć takie porozumienie! :D
      A w ogóle to przyszło mi do głowy, że jestem ciekawa, jak Dylek się na to zapatruje. Jest z siebie taki zadowolony? Pewny siebie? Myśli, że podbił jej serce? Czy może też ma swoje wahania i niepewności? Kto by pomyślał, że zainteresuje mnie życie wewnętrzne Dylka!
      Zgodzę się, zgodzę – fragment wyszedł wyjątkowo! Widzisz, jesteś zdolniejsza niż się spodziewasz :D
      No, jeśli mam być brutalnie szczera, to tego ślubu tak za bardzo nie pamiętam… Wybacz, Dem! I’m happy for you anyway!
      No było smuteczkowo u Ginny, było. Nie z Dannym? No to z kim? Wydawał się w porządku, dogadywali się, wyglądało, jakby coś mogło z tego być… Z kim innym ona może ułożyć sobie życie? Kto, you know, nie ma na nazwisko Malfoy. I nie ma platynowych włosów. I, ekhem, znajduje się wśród żywych. I, haha, jakże pięknie podkreśliłaś ten „smuteczek razy 2” tą wyszczerzoną buźką :P
      O tak, Poradnik Cassandry dla Gapowatych Czarodziejów. Zasada numer jeden: nigdy nie wychodź z domu bez różdżki. Zasada numer dwa: nigdy nie wychodź z domu bez różdżki. Bonus: unikaj trzymania niepotrzebnych sekretów, bo przyjdą i kopną cię w tyłek.
      O, to, to. Nie ma to jak Potężny-Ale-Bezsilny czarodziej. No ale z drugiej strony nie mogą być zbyt potężni, bo oczywiście trzeba mieć słabe punkty i tak dalej, inaczej nie wyjdzie realnie, będą w ogóle nie do pokonania i tak dalej. Ale to z różdżkami jest akurat średnie. Ja kiedyś myślałam sobie o świecie, gdzie magia byłaby dostępna tak normalnie (choć zużywałaby trochę energii czarującego), a różdżki, wywary i takie bajery byłyby taką dodatkową pomocą, żeby coś wzmocnić czy ukierunkować. Ach, włączyła mi się nostalgia za tamtym całym pomysłem *buja w obłokach* :D
      Było ważne? Naprawdę? Ups… Ale to było też dwa (czy ileś?) lata temu! Mój mózg nie przechowuje informacji tak długo. Będzie dobrze, jeśli dopamiętam jego istnienie do następnego rozdziału :P
      Aaa, faktycznie, no, teraz mamy innego Hunterka. Hłehłe. Nie wiem, czy by mi się skojarzył bez Twojej podpowiedzi, a teraz pewnie będzie. Się kojarzył. Ale szczerze mówiąc moje początkowe skojarzenie z Hunterem było z opowiadaniami Dafnee/Sophie. Chyba w Lost Ways był sobie Hunter i to była moja pierwsza myśl :P
      Hmm, no dobrze, dobrze, wybaczę Ci, faktycznie do takiego zadania czasem trudno się zebrać. A za dużo wolnego czasu to już w ogóle tortura (ale i tak go pragnę gorąco). A teraz widzę, że, mhihi, masz jeszcze jeden długi komentarz przed sobą :D I mam nadzieję, że rozdział ma się… nieźle…? ;>

      Usuń
    6. Hahahahahahahahahahahahahahaha to Dylek ma swoje życie wewnętrzne?!
      Jak możesz nie pamiętać Ślubu? Przecież tam Convalie tańczyła z Dylanem! I w ogóle! So romantic! Jak możesz!
      Wiesz… dogadywanie się w związku to nie wszystko ;)
      A rozdział… ma się… … … … …………………..

      Usuń
    7. No ja tam nie wiem, to Twoja domena xd Patrz, jaka to by była cudowna ewolucja - od krewetki do istoty z , gasp, życiem wewnętrznym! Darwin padłby z wrażenia. Ale ja nie wiem. Jak insynuujesz, że jednak nie ma, to pewnie nie ma. Może mu tylko wojujące gobliny w łepetynie skaczą.
      Aaa, jakieś tańczenie Convalie mi się kojarzy... Ale że to ich ślub był akurat, to bym nie wpadła. Mówię, sto lat temu! Ale sorreczka, Dem, podeślę Ci jakiś spóźniony prezencik, kwiatki czy co, bo na nic fancy mnie nie stać, zresztą pewnie wszystkie zastawy stołowe i inne ślubne bajery już podostawałaś.
      A ja to tam nie wiem, uwierzę Ci na słowo :D Czyżby to musiała być love that consumes you? *hahaha*
      Hm. Hm. Rozdziale, coś niewyraźnie wyglądasz. Weź se rutinoscorbin czy co.
      I powiem Ci *wścibska Cassandra mode on* że taką fascynującą odpowiedź napisałaś szanownej komentatorce tam na dole! Tyle ciekawych ciekawostek!
      Nawet coś kojarzę, ze sposobu, w jaki mówiłaś o naszym Nickusiu, brzmiało jakby miał być taki mhroczny i potężny i w ogóle nie za dobrze z nim. A utrzymał się w lepszej formie, to fakt, pewnie better for him. Ale ciekawie pomyśleć o takich alternatywnych wersjach ;> Tak, to dyskretna, zawoalowana sugestia pt. poopowiadaj mi o tym dokładniej i poprzypominaj. A o niedoszłą rolę Con to Cię na pewno pomagluję! Ze swojej strony pamiętam, że Dylcia kiedyś tak bardzo uwielbiałaś i wydawał się rosnąć na takiego och i ach romantic hero. Sorry, Dylcio, chyba Lucas cię przerósł *mwahaha*
      Osoba Draco jest nieoceniona, nie można go przecenić ]:-> *crazy czytelniczka mode on*
      Mhihihi. Oj, wrócimy ]:-> Do Lucasa i Julci. Ach, Lucas <3
      Mhihihi, nabroniłaś tyle tej Ginny przed fankami wieszającymi na niej Draco i ledwo zaświtała jej jakaś szansa, to znów jej musisz bronić :D Przed fankami, które łaskawie akceptują Danny'ego *myself included* :D
      Ooo, James jako namiętna miłość Anne... Masz rację, to też by było szalenie interesujące rozwiązanie! Biedny Nicky, nie miałby wtedy za dużo szczęścia do kobiet. Ale to nie byłaby Anne, którą znamy. Ach, nie ma to jak kompas moralny <3 Miło, że ktoś się go jeszcze trzyma. (Serialowa dygresja: tak, myślę o tym, jak w Pamiętniczkach praktycznie wszyscy niepostrzeżenie stali się antybohaterami. Ale tego anty jakoś nie zauważają i mają się za nie wiadomo kogo i po prostu gwiazdy na firmamencie, godni wszelkich względów, bo oni nie są jak inne wampiry i w ogóle, im to się należy. Prych. Dla porządku dodam, że ta linia rozważań jest jakoś związana z wpływem mojego guru Price'a, do którego się odwołuję praktycznie zawsze jak coś mówię o tym serialu :D A po drugiej stronie mamy naszego Nastoletniego Wilczka, którego kocham m.in. za to, że wciąż się trzyma tego moralnego kompasu i żaden pretekst nie jest dla niego wystarczająco dobry, żeby rozwiązać problem wymordowaniem swoich wrogów i błagamtylkomigoniezepsujcie. No, koniec dygresji. Ech, cała Cass. Widzi świat w serialach).
      Ktoś podchwyci, a jakże! ]:-> Coleen zawsze podchwycę. Coleen jest the best <3
      O, o, a motywacja to mam nadzieję, że zaiste się pojawiła. Bo rozdział czeka. Na napisanie. Czym ja się będę rozpraszać kiedy przyjdzie czas esejów, jeśli nie będę miała komentarzowego eseju do napisania?!
      Ups, troszkę się rozpisałam *niewinny uśmieszek* Ciekawe, czy się zmieścimy w jednym komentarzu...

      Usuń
    8. Tyy, nic mi nie zjadło? :O Z taką kombinacją diabełków i serduszek byłam pewna, że kawałek mi wywali jako domniemany html, jak to się czasem zdarzało. Miałam nawet zedytować, ale się zagapiłam i wysłałam jak jest... I jest okej? Coś zmienili? Czy ta kombinacja jest inna niż zwykle mi zjadała? Nie no, przecież jest wyraźnie kawałek, który mogłoby wyciąć. Nie żebym narzekała. Fajnie. Super. Cieszę się. Łatwiej się będzie wyrażać :D
      Właśnie pojawiła mi się głęboka refleksja na temat transcendentalizmu i emotek O.o Ha. Ciekawe.
      No i, uhuu, patrz, zmieściliśmy się! W jednym! Imponujące :D

      Usuń
    9. A później zepsuliśmy efekt dodatkowym komentarzem? ]:->
      Cassie, dlaczego Ty odpowiadasz na komentarze nie skierowane do Ciebie? Nie możesz tak węszyć, bo za dużo będziesz wiedzieć! A jak będziesz za dużo wiedzieć, to za dużo będziesz paplać, i jeśli ktoś przetrwa do tego momentu Twojego komentarza, to zepsujesz mi wszystkie efekty zaskoczenia :(
      Rozdział jak najbardziej potrzebuje rutinoscorbinu, wymyka się jakuś tak dyscyplina...
      O alternatywie niestety nie będę mówić. Moim skromnym zdaniem mogłoby to być coś fajnego, ale zabrakło mi 1) miejsca, 2) siły i odwagi, 3) stwierdziłam że nie będę się bawić w coś, co nie do końca jest moją bajką, tylko dlatego, że miałam sobie pomysł.
      Ale był dobry.
      No dobra, może nie genialny i najlepszy na świecie, ale jednak... ;)
      Ej, to jest naprawdę przykre. I wiesz, Dylan też miał rolę w tym projekcie... Ale wygryzł go trochę Lucas, no cóż. Nie lubiłam gościa. Ale polubiłam. Jak można być tak egoistycznym i zagarnąć dla siebie serce autorki? No jak? Biedny, zepchnięty w kąt przez czyjeś wielkie ego Dylan :(
      No widzisz. Ty jedna nie oceniasz. Zostawcie Ginny w spokoju, bo mi przykro T_T

      Usuń
    10. No, byłam pod takim wrażeniem, że musiałam na to zwrócić uwagę!
      Ależ oczywiście, że mogę węszyć i wiedzieć! Lubię wiedzieć. I przecież jestem dyskretna, nie powiedziałam nic takiego... strasznego, prawda? Poza tym jakie szanse, że ktoś przetrwa? :D Chyba takie, jak na wygraną w totka :P
      Też potrzebuję rutinoscorbinu :( I paru innych rzeczy. Obudziłam się z bólem gardła #smuteczek Ale przynajmniej pogoda jest ładna!
      Był dobry! No widzisz! A ja jestem spragniona dobrych pomysłów! Masz teraz na głowie jedną Bardzo Zaintrygowaną Cassandrę. Może dałaby się z tego zrobić jakaś miniaturka czy co... :D
      Biedny, oj, biedny, dostało mu się trochę, ale hej. Trzeba było interesować się Connie a nie wojnami goblinów.
      No, i Ginny też biedna. Uszy do góry, Ginny! Trzymaj się!

      Usuń
  2. I kolejny rozdział zbliża nas już do końca. Z jednej strony trochę mnie to smucić, ale z drugiej koniec może być ciekawy. Rozdział fajny i jak zwykle odnajduję tu jakiś sentyment. Podoba mi się rozwiązanie z tymi wspomnieniami Draco. I jak zwykle chciałoby się Draco jednak zobaczyć aby się nagle pojawił i to mogło by być ciekawe ;) Ale zadowolę się każdym zakończeniem tego opowiadania nawet jeśli nie będzie tak jak każdy z nas chce. Tak więc Ignise życzę dalszej weny i czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja chciałabym powiedzieć, że teraz już z górki, prawda niestety jest taka, że przede mną najtrudniejsze rzeczy do napisania, więc wena bardzo, bardzo się przyda :)
      Mam nadzieję, że zakończenie będzie, hm, akceptowalne, a może nawet lubiane? Niedługo się przekonamy :D

      Usuń
  3. Dobrze. Chyba przyszedł czas na mnie. Doszłam do ostatniego (z dotąd opublikowanych) rozdziału Śladu już kilka dni temu, ale chciałam chwilę odczekać, zastanowić się, nabrać dystansu i też znaleźć chwilę czasu :)
    Podtrzymuje wszystko co już o Śladzie napisałam. Jeszcze raz powtórzę, że owszem, potrzebowałam trochę czasu na zakochanie się w tym opowiadaniu, ale zdecydowanie było warto. Momentami czytałam je wręcz nałogowo, po nocach do pierwszej, drugiej.
    Na wstępie mam pytanie: ciekawi mnie bardzo czy Ślad był w planie od początku TTJ i wszystko specjalnie zostało tak napisane, czy może jest to pomysł, który przyszedł z czasem i pozwolił dopracować wszystkie szczegóły, który nie zostały dopowiedziane w historii Ginny i Draco? Możesz uchylić rąbka tajemnicy? :p
    Co do Śladu wydaje mi się, że najlepszy wątek to wątek Nicolasa. Jego poszukiwanie ojca i zatracenie się w tym, kobiety mu towarzyszące... a na dodatek wspomnienia - wszystko to razem tworzy nieszablonową i według mnie wiarygodną historię.
    Ale ja, jako niepoprawna romantyczka, typowa kobieta lub (jak kto woli) wciąż duchem nastolatka z zapałem pochłaniająca historie miłosne, najchętniej czytałam o Convalie! Dziewczyna skradła moje serce! Chociaż na początku niezmiernie mnie wkurzała... Ja, niezwykle społeczna osoba, kochająca ludzi, nie jestem w stanie zrozumieć osób tak się izolujących, jak Convalie na początku. Dlatego cieszę się, że ostatecznie wyszło, że w rzeczywistości nie była wcale szczęśliwa w takim stanie rzeczy i ludzie byli tym czego potrzebowała. Lubię zarówno Lucasa jak Dylana. Chyba nie potrafię określić swojego team'u ;) Wydaje mi się, że w tych ich miłostkach dobrze oddałaś ten młodzieńczy wiek (15-17), który niestety coraz mniej pamiętam (och! jakaż ja stara! :p).
    Muszę jednak przyznać, że żałuję trochę, że w historii Convalie tak mało jest "śladu" Draco! Powiem szczerze, że trochę tego oczekiwałam. Wiem, że oni się nie poznali, a Draco nie wiedział o istnieniu córki, ale nie znaczy to, że jego osoba (czy też bardziej jej brak) nie miała na nią wpływu. Na początku jeszcze coś tam na ten temat było: Convalie oglądająca zdjęcia, uciekająca od ludzi, zamknięta, chowana jak jajko. Ale później... gdy wyszła do ludzi mam wrażenie, że jedyne co jej zostało z Draco to przynależność do Slytherinu, kolor włosów, oczy i nazwisko ojca. Po tytule opowiadania spodziewałabym się, że w każdej jego części powinien być ślad Malfoya. Nie zmienia to jednak tego, że niezmiernie lubię wątek Convalie i czytałam go najchętniej. Jak nietrudno się domyślić moim ulubionym fragmentem jest ostatni bal! Powiem Ci szczerze, że od pewnego momentu czułam co się stanie. Im dalej Convalie i Dylan oddalali się od Wielkiej Sali tym bardziej byłam pewna, że zmierzają w kierunku Lucasa i Juliette, którzy... wiadomo co! :p Kurcze... sama też tak bym to napisała. I teraz zastanawia mnie z czego to wynika. Czy to dlatego, że (przepraszam w ogóle za taką sugestię) jest to oklepany schemat, często używany w książkach, opowiadaniach, filmach i serialach? Czy może jest to prawdziwe i zdarza się w życiu? Czy też po prostu jesteśmy jakimiś bratnimi duszami? :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Ginny to ona wkurza mnie niemiłosiernie... cóż. Jakoś nie umiem do końca docenić jej romantycznej miłości "Draco tylko Ty jedyny"! Sama nie wiem jak bym się zachowała, gdybym straciła miłość mojego życia, ale mimo wszystko trwanie w takiej nostalgii przez tyle lat wydaje mi się mało realne w prawdziwym życiu. Szczególnie, że była tak młoda, gdy umarł Draco. Zupełnie nie rozumiem dlaczego odrzuciła tego (jak mu tam?) Danny'ego! Przecież czuła się przy nim dobrze i nie chciała już dłużej być sama! Nowy związek nie umniejszy w żadnym stopniu jej miłości do Draco, na miłość boską! To zupełnie nie ma dla mnie sensu, CHYBA że... Draco żyje! :D Jestem wielką fanką happy-endów, więc byłabym przeszczęśliwa. Jednak myślę, że ciężko byłoby mu się wytłumaczyć z tylu lat nieobecności xD Aaaa... i jeszcze jedno co do Ginny: nie rozumiem dlaczego zupełnie odpuściła, gdy Nicolas się wyprowadził. Dlaczego przeszła nad tym do porządku dziennego tak łatwo?
      Nicolas jest ok. Nie mam mu właściwie nic do zarzucenia :p Rozumiem go. Lubię bardzo również Anne. Od początku czułam, że James to jej brat (kolejna wspólnota myśli? (czy jak to nazwać :p)). Ciekawa jestem za co wsadzono go do Azkabanu. Mam nadzieję, że to się wyjaśni.
      Mam jeszcze jedno podejrzenie: wydaje mi się, że Coleen coś łączyło z Nicolasem. Albo nie tyle łączyło co ona coś do niego czuła, a on złamał jej serce (być może nieświadomie?), wykorzystał ją, byli razem na balu...? Takie tam domysły :p
      Odzwyczaiłam się od czekania, więc tym bardziej czekam z niecierpliwością na następny rozdział! Pozdrawiam cieplutko i życzę dużo weny! :)

      Usuń
    2. Ślad był w planie przed zakończeniem TTJ, ale nie od samego początku. Na samym początku TTJ miało mieć jedynie 20 rozdziałów i definitywnie się zakończyć, ale… nie wyszło ;) Nie pamiętam dokładnie momentu, kiedy zdecydowałam się na Ślad, było to mniej więcej w połowie opowiadania, albo trochę przed. Pamiętam wakacyjne poranki, spędzone na obmyślaniu historii, ale czy to był lipiec, czy sierpień - nie mam pojęcia.
      Wątek Nicolasa był tym, który jako pierwszy przyszedł mi do głowy, zupełnie spontanicznie i naturalnie (choć w pierwszej wersji miało być bardziej radykalnie, już zaczynając ślad postanowiłam trochę załagodzić ten wątek). Na Convalie z kolei nie miałam aż tak bardzo pomysłu. W pierwotnej wersji miała mieć ciekawszą rolę w drugiej połowie opowiadania, ale zdecydowałam się nie bawić w te wydarzenia. Ze względu na Convalie trochę szkoda, ale przynajmniej pozostaje niewinną nastolatką :)
      Może rzeczywiście troszkę mało jest tego „śladu” Draco u Convalie i ogólnie, ale nie wiem, czy to nie byłoby też przesadą. To znaczy oczywiście, jego śmierć i to, że Convalie wychowywała się bez ojca, miało duży wpływ na jej życie, ale czy nie przeceniamy przypadkiem osoby Draco? Ona nigdy go nie poznała, to jest po prostu człowiek, który dał jej życie, a ona nic o nim nie wie. Mogłaby się tym zainteresować, jak Nicolas, ale przecież ma o wiele ważniejsze rzeczy na głowie! (tzn. zakochiwanie się, odkochiwanie, ogromne dylematy, takie tam…)
      Wątek Lucas + Juliette chyba jest wynikiem pewnego uproszczenia, pełno tego w filmach, książkach, wszędzie, i może jest to oklepany schemat, ale ważny. Na pewno jeszcze do tego wrócimy ;) Nie wykluczam też teorii z bratnimi duszami, po prostu to pasowało :D
      No i znów muszę bronić biednej Ginny… Już dawno temu przyznałam jej prawo do szczęścia, podczas gdy czytelniczki pomstowały i krzyczały, że ona jest Draco i nietykalna. Ale zdradzę Ci pewien sekret. Ginny było dobrze z Dannym, okej, mogliby żyć razem, ale co, jeśli ona go po prostu nie pokochała, i nie czuje, że jest to właściwa osoba do spędzenia z nią reszty życia? Nie każdy związek kończy się „i żyli długo i szczęśliwie” ;)
      Myślę, że gdyby James rzeczywiście był miłością życia Anne, mogłoby to być szalenie romantyczne, i nawet zastanawiałam się sama przez jakiś czas, czy może na to nie pozwolić. Ale po prostu Anne nie jest taką osobą. Od samego początku stworzyłam ją jako kogoś z silnym kompasem moralnym, jak mogłaby odrzucać Nicolasa ze względu na Nadine, mając Jamesa? Albo jak mogłaby pojawić się w Ministerstwie, by w samą porę pomóc Nicolasowi, gdy został złapany, gdyby nie zależało jej na nim tak bardzo? Po prostu chciałam, żeby była… no cóż… dobra. I uwielbiam ją :)
      Ależ nie mów mi takich rzeczy na widoku, bo jeszcze ktoś podchwyci i zrobi się rewolucja! (Coleen)
      Na koniec dziękuję za tak wyczerpujący komentarz i za motywację, którą we mnie rozbudzasz. Może nawet wystarczy jej, by napisać kawał rozdziału ;) Pozdrawiam :*

      Usuń
  4. Powiem Ci, że ciężko mi idzie to cierpliwe czekanie na następny rozdział. Wchodzę i w kółko czytam te same pierwsze zdanie o randce z Dylanem... (tak dyplomatycznie próbuję Cię zmotywować do następnego rozdziału :P)
    Uważam, że interakcja opowiadania i autora jest niezwykle ciekawa. U Ciebie to już w ogóle. Uwielbiam jak piszesz, że któryś z bohaterów strasznie Cię zdenerwował lub musiałaś stoczyć z nim ciężką walkę. Niby to logiczne, że opowiadanie jest Twoją własnością, wytworem wyobraźni, że masz nad nim kontrolę, a jednak wydaje mi się, że ono również oddziałuje na Ciebie :)
    Wcale nie twierdze, że Draco powinien być tutaj kluczową postacią. Po prostu tak się zasugerowałam tytułem opowiadania i może też trochę samym początkiem. Ale jak już mówiłam wciąż uwielbiam Convalie! Chociaż teraz mnie zaintrygowałaś tymi wydarzeniami, które w końcu nie miały miejsca :p
    Mam nadzieję, że nie uraził Cię ten "oklepany schemat". Ja go wbrew pozorom bardzo lubię! :)
    Jeśli chodzi o Ginny ja bym się wcale nie czepiała, gdyby ona po prostu stwierdziła, że to nie to. Jak najbardziej Danny mógłby się okazać niewłaściwą dla niej osobą. Kluczowe jest jednak ostatnie zdanie tego fragmentu: "Ale nie potrafiła być szczęśliwa z kimkolwiek innym, niż Draco." Ha! Mam Cię :D Czyli jednak: "Draco tylko Ty jedyny" :P
    Anne wyszła Ci bardzo dobrze, ponieważ jest rzeczywiście naprawdę dobrą osobą, a przy tym nie jest nudna, co niestety często się zdarza. Zdaje mi się, że o osobach trudnych, skomplikowanych i wątpliwych moralnie zawsze czyta się chętnie i z zainteresowaniem.
    Z tą Coleen to naprawdę coś jest na rzeczy... :p pozostaje jeszcze wątek tych przepowiedni i uroku rzuconego na szczycie wieży! Nie zostało to rozwinięte :)
    Szczerze jestem bardzo ciekawa jak to opowiadanie się zakończy. Zostały 3 rozdziały, a ja wciąż nie mam pomysłu jak można by to płynnie zakończyć ;)
    Mam nadzieję rychło na 48 rozdział! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej.
    Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award.
    Więcej informacji tutaj: http://nicziii.blogspot.com/2014/11/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)