Draco
przeszedł przez bramę cmentarza, trzymając w dłoni kwiaty. Szedł między
nagrobkami z uniesioną wysoko głową, nie rozglądając się i nie przystając ani
razu, jak gdyby znał drogę na pamięć. Może istotnie tak było. Nicolas podążał
powoli za nim, bacznie przyglądając się otoczeniu i odczytując nazwiska
zmarłych. Nie bywał często na cmentarzach. Na całe szczęście wśród najbliższej
rodziny nikt nie zmarł w ostatnich latach, a po co miałby przychodzić do kogoś,
kogo w ogóle nie znał? Zdał sobie nagle ze wstydem sprawę z tego, że nigdy nie
był na grobie Draco, i poczuł się dziwnie, patrząc na tył głowy idącego przed
nim chłopaka. Nie miał pojęcia, gdzie go szukać.
Podejrzewał,
że – w świetle ostatnich wydarzeń – Draco zmierza tam, gdzie pochowano Dominica
czy Elissę, albo może ich oboje? Ale przecież nie pałał do nich zbyt wielką
sympatią. Co prawda Nicolas odniósł wrażenie, że jego i Elissę łączyła jakiegoś
rodzaju nić porozumienia, przy czym miał całkowitą pewność, że nie będzie
opłakiwał Attawaya. Czy może po raz kolejny nie zrozumiał Draco na tyle, na ile
powinien?
Był
niemal pewny, że za niedługo zobaczy nazwisko Sileo. Tak pewny, że nie
zrozumiał, dlaczego Draco zatrzymuje się przed kimś o nazwisku Malfoy.
Nicolas
podszedł bliżej i stanął obok Draco, który znieruchomiał, wpatrując się w imię
i nazwisko swojego ojca. Jedynie jego poruszająca się w rytm oddechu klatka
piersiowa i ruch powiek świadczyły o tym, że nie został spetryfikowany.
-
Cześć, tato – powiedział lekko po kilku minutach ciszy i pochylił się, by
położyć kwiaty, po czym wyprostował się. Między jego brwiami powstała lekka
zmarszczka. Znów milczał, a Nicolas mógł dokładnie przyjrzeć się jego
zmęczonej, strapionej czymś twarzy. – Zostałeś dziadkiem – odezwał się
ponownie. – Ma mieć na imię Christopher. – Tu uśmiechnął się krzywo. –
Christopher Dracon Malfoy. Czy to nie zabawne? Mimo wszystko trzymam się
tradycji, wiesz, Dracon Lucjusz… - tu urwał, wciąż mając otwarte usta, jak
gdyby chciał coś dodać, ale się rozmyślił.
Christopher.
Czy naprawdę tak chcieli go nazwać? Nicolas skrzywił się i spróbował wyobrazić
sobie siebie noszącego to imię, ale wydawało mu się to dziwne. Nagle ogarnął go
strach. A co, jeśli tutaj nie chodziło o niego? Co jeśli Ginny i Draco mieli
jeszcze jedno dziecko, to, które miało być „potężniejsze od samego Voldemorta”?
Czy istniał jakiś jego brat? Myśli Nicolasa szybko popędziły do obrazu siebie i
chłopaka niezwykle do niego podobnego, siedzących razem i rozmawiających o
czymś zabawnym. Głos Dracona wyrwał go z iluzji.
-
Nie byłeś najlepszym ojcem na świecie – stwierdził. – A mimo to cię kochałem.
Dopóki nie poszedłem do Hogwartu, nie wiedziałem, że można myśleć w inny
sposób, inaczej funkcjonować. Nie miałem pojęcia, że nie trzeba traktować
wszystkich z góry, że nie trzeba bać się własnego ojca i okazywać mu respektu
godnego króla. Że można być dla siebie kimś więcej niż tylko ojcem i synem. Żałuję,
że moje życie nie wyglądało inaczej. Ale wtedy nie byłbym tym, kim jestem
teraz.
A
kim byłby Nicolas, gdyby wychowywał go Draco? Czy miałby do niego jakieś
pretensje? Czy znienawidziłby go? A może, mimo wszystko, byłby on dla niego
autorytetem i ideałem? Zawsze brakowało mu ojca, ale czy Draco był tym kimś, o
kim marzył?
-
Zrobiłeś wszystko dla mojego bezpieczeństwa. I ja zrobię to samo dla mojego
syna. Voldemort nie położy na nim swoich łap – warknął Draco, przybiegając
groźny wyraz twarzy. Jego oczy błyszczały gniewem. – Nigdy go nie dostanie.
Po
tych słowach Draco odwrócił się i ruszył z powrotem drogą, którą wcześniej
przebył. Szedł bardzo szybko, pewnie i sprężyście. Nicolas musiał podbiec, by
za nim nadążyć. Draco jeszcze bardziej przyspieszył, prawie biegł. Minął bramę
cmentarza i przeszedł jeszcze kawałek, po czym rozejrzał się, upewniając, że
jest sam, i teleportował się.
Nicolas
poczuł szarpnięcie i zorientował się, że przenosi się razem z Draco w inne
miejsce. Zobaczył gabinet Voldemorta i jego samego, siedzącego za biurkiem. Wstał
na widok Dracona, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmieszek.
-
No, no, Malfoy. Słyszałem, że nasz chłopiec się urodził.
Draco
skinął głową z szacunkiem, nie odzywając się.
-
Kiedy go do mnie przyprowadzisz? – dopytywał Voldemort. – Chcę poznać mojego sługę.
Zaznajomić z jego przyszłością.
-
Panie – wtrącił cicho Draco, opuszczając wzrok. – On ma zaledwie kilka dni. Do
niczego ci się nie przyda w tym momencie. Zapewniam, że ja sam dobrze się nim
zaopiekuję. A kiedy podrośnie, będzie bardziej użyteczny.
Voldemort
namyślał się przez chwilę, po czym podszedł do Draco i stanął naprzeciwko
niego.
-
Może i masz rację. Nie przepadam za dziećmi. Ale chcę, żebyś mi go pokazał.
Spójrz na mnie.
Draco
uniósł głowę, a spojrzenia jego i Voldemorta spotkały się. Mierzyli się tak
przez dłuższą chwilę, aż Voldemort uśmiechnął się.
-
Zdrowy, silny dzieciak. Wierzę, że wychowasz go w myśl naszych wartości.
-
Tak, Panie – zapewnił Draco.
Voldemort
zaczął powoli spacerować.
-
Jednakże… martwi mnie ta Weasley. Będzie chciała chronić dzieciaka, wszczepiać
mu miłość do całego świata, do charłaków, szlam, zdrajców, mugoli i
Dumbledore’a. Trzeba się jej pozbyć.
Nicolas
przyglądał się akurat Draco, gdy ten zadrżał niemal niezauważalnie i zacisnął
mocno szczęki.
-
Panie. – Pauza. Jakby ważył z rozwagą słowa. – Nie możemy odebrać mu matki.
-
Dlaczego? – rzucił beztrosko Voldemort. – Będzie mu bez niej lepiej.
„Myśl,
Draco!” – dopingował go w swojej głowie Nicolas. Był ciekaw, jak skończy się ta
rozmowa. Miał pewność, że Draco nie da zrobić Ginny krzywdy. Gdyby było inaczej,
nie miałby teraz matki.
-
Panie, sądzę, że Weasleyowie nie uwierzą, że jej zaginięcie to przypadek. Nigdy
się nie odczepią.
-
O to się nie martw, już niedługo pozbędziemy się ich wszystkich. Chyba że
chodzi ci o nią, co? Zależy ci na niej?
Draco
wzdrygnął się teatralnie i skrzywił. Voldemort wyglądał na przekonanego.
-
Oczywiście, że nie. To zdrajczyni krwi. Ale ufa mi i myślę, że mogę przeciągnąć
ją na naszą stronę. Dlaczego marnować taką możliwość? Weasley wśród
śmierciożerców – to dopiero byłoby coś. A dzieciak mógłby się wiele nauczyć.
Czy
Draco naprawdę chciał zrobić z Ginny śmierciożercę? Wyglądał bardzo serio, gdy
to mówił. Zawsze była to jakaś opcja. Ale jeśli tylko blefował, czy wszystko
nie wyda się prędzej czy później? Stąpał po kruchym lodzie.
-
Skąd bierzesz takie pomysły? – spytał zimno Voldemort. – Weasley wśród
śmierciożerców… co prawda mogłoby z tego wyniknąć coś dobrego, ale czy ona może
nam cokolwiek zaoferować? Czy ma jakieś specjalne umiejętności?
-
Jest dobra w zaklęciach – pośpieszył z wyjaśnieniami Draco. – I bardzo zdolna.
Może się wiele nauczyć. I byłaby dobrym wzorem dla dziecka.
Voldemort
odwrócił się tyłem do Draco, mrucząc coś do siebie. Nicolas, mimo niechęci,
podszedł bliżej do niego, ale zanim udało mu się coś podsłuchać, mężczyzna
odwrócił się, a Nicolas, niespodziewanie stając z nim twarzą w twarz, krzyknął
i odskoczył do tyłu. Skarcił siebie za tak głupie zachowanie i nakazał sobie
spokój. Voldemort wyglądał okropnie.
-
Dobrze, Draco, mam do ciebie zaufanie i wiem, że potrafisz to wszystko
osiągnąć. Tylko nie każ mi zbyt długo czekać.
W
następnej scenie Nicolas zobaczył śpiącą Ginny. W jej objęciach spoczywało
małe, różowe dziecko, pogrążone we śnie razem z nią. Draco przyglądał się im
obojgu w zamyśleniu, siedząc na krześle. Widać było, że coś go trapi. Przekładał
między dłońmi różdżkę. Ginny westchnęła i przekręciła się lekko. Draco nie
odrywał od niej wzroku.
Pokój
pogrążony był w półmroku. Słabą, pomarańczowawą poświatę dawała zapalona
lampka. Pół twarzy Dracona było lekko oświetlone, natomiast druga strona
pozostawała w cieniu. Wyglądał niemal upiornie, zwłaszcza w zestawieniu z
cukierkowym obrazkiem śpiących słodko Ginny i dziecka. Dziecka, którym był
Nicolas – albo Christopher, jak podpowiadał mu natrętny głosik.
Draco
odłożył różdżkę na komodę i ukrył twarz w dłoniach. Nicolas uklęknął przed nim,
próbując coś z niego odczytać. Emanował smutkiem i żalem. Raptownie podniósł
głowę i znów chwycił za różdżkę. Wycelował nią w Ginny, po czym cofnął rękę,
jakby się rozmyślił. Ze złością cisnął różdżkę na podłogę i wstał. Zaczął
chodzić po pokoju w tę i z powrotem. Nicolas obserwował uważnie każdy jego
ruch. Pięści Draco były zaciśnięte, chód sztywny, a mina zacięta. Co on
kombinował?
Wyszedł
z pomieszczenia. Nicolas wstał z klęczek i otrzepał kolana, bardziej nawykowo
niż z potrzeby, i poszedł za nim do jego gabinetu. Musiał przeniknąć przez
drzwi, bo Draco zamknął mu je przed nosem. Gdy wszedł do środka, blondyn już
siedział przy biurku, maczając pióro w kałamarzu. Przesunął je nad pergamin,
ale zamarł, nie pisząc ani słowa. Odłożył pióro i wstał, podchodząc do okna.
Złapał rękoma za włosy i pochylił głowę, szarpiąc je.
-
Co mam robić? – pytał. – Co mam robić?
Znów
gabinet, tym razem przez okno wpadało światło dnia. Podłoga była usłana
papierami, a wśród nich siedziała zapłakana Ginny. Nicolas schylił się, żeby
zobaczyć, co jest napisane na kartkach. Znalazł niewiele mówiące mu raporty z
pracy i kilka prywatnych listów. Kątem oka zauważył, że w otwartych drzwiach
stanął Draco, i wyprostował się, obserwując go. Przez jego twarz początkowo
przebiegła złość, żeby zmienić się w smutek.
-
Cześć – powiedział, na co Ginny zerwała się z podłogi i utkwiła w nim wzrok.
-
Cześć – odparła bardzo cicho. Chciała sprawiać wrażenie silnej i opanowanej,
ale zdradzał ją drżący podbródek i czerwone oczy.
-
Znalazłaś coś ciekawego? – spytał niewinnie Draco. W kącikach jego ust pojawił
się lekki uśmieszek, maskujący emocje.
-
Tak, wiele ciekawych rzeczy – odpowiedziała mu Ginny. Patrzyli się na siebie
przez chwilę, którą Nicolas wykorzystał, żeby zerknąć na list pozostawiony
przez Ginny na podłodze, tuż obok miejsca, gdzie siedziała. Był częściowo
zagięty, a Nicolas nie mógł go rozprostować jako intruz we wspomnieniu, ale
udało mu się dostrzec kawałek.
Teraz
chciałbym Ci podziękować za naszą znajomość, która, cóż, była jaka była, ale
myślę, że to moja wina. I tego, że się wtrącałem. Nie zrozum mnie źle, ja
naprawdę myślałem, że kocham Ginny, ale ona i tak wolała Ciebie. Wiesz, często
przez sen mówiła Twoje imię. Myślę, że nie ma o tym pojęcia.
Będę
już kończył. To naprawdę dziwne, ale nie chciałem zostawić wszystkiego bez wyjaśnień.
A teraz czytaj uważnie: Draco, zdejmij z niej to głupie zaklęcie. Ma pełne
prawo decydować o sobie, a Ty nie możesz tego kontrolować! I, do cholery, nie
próbuj przetrzymywać jej listu!
Żegnam,
Nick
-
Na przykład?
-
Na przykład, że kontrolowałeś mnie zaklęciem.
Nicolas
wiedział, jak trudne to było dla Dracona. Widział jego wątpliwości, jego
strach, że wszystko może się wydać, a wtedy jego życie runie niczym domek z
kart. I wiedział już, że nie wierzy w miłość Ginny. Nie ufa jej na tyle, by dać
jej wolną wolę.
-
Ach, tak – powiedział Draco tak, jakby mówił o pogodzie. – Przepraszam, że
dowiadujesz się dopiero teraz.
Może
i było w tym ziarnko prawdy. Ale dlaczego Draco to robił, dlaczego wszystko
niszczył? Czy nie mógł porzucić tej maski i powiedzieć jej o wszystkim?
Dlaczego nie potrafił jej zaufać? Czy Ginny nie zasłużyła sobie na to?
-
Co przez to rozumiesz? – spytała Ginny, jakby nie dowierzając. Nicolas nie
dziwił się jej. Rozumiał po części Draco, ale nie potrafił pojąć, dlaczego w
momencie, gdy wszystko się wydało, nie przyznał się do błędu. Jeśli zależało mu
na niej i dziecku tak bardzo, jak to deklarował, to dlaczego nie potrafił o
nich zawalczyć?
-
Cóż… to chyba nielegalne.
Nicolas
powiedział o wszystkim Anne. Zaryzykował, choć nie miał z nią dziecka, nie
mieszkał z nią, a ona nie nosiła na palcu pierścionka zaręczynowego. Zaufał jej
na tyle, żeby pokazać jej prywatne wspomnienie Dracona. Jak mógłby milczeć,
planując włamanie do Departamentu Tajemnic? Jak mógłby spojrzeć jej w oczy,
wiedząc, że zataił przed nią tak ważną część swojego życia – poznawanie ojca? I
wreszcie, gdyby działał sam, czy nie gniłby teraz w Azkabanie?
-
Oczywiście, że nielegalne – zezłościła się Ginny. – Po co to zrobiłeś? Nie
rozumiem, dlaczego…?
-
Zostałabyś ze mną z własnej woli?
Anne
została. A Ginny kochała Draco. Był też pewny, że kochała swoje dzieci. Nie
była osobą, która załamuje się i poddaje, a zostawała, by walczyć. Gdyby tylko
Draco powiedział jej o wszystkim, o przepowiedni, o niebezpieczeństwie… Czy
rzeczywiście to dobre posunięcie, by trzymać ją w niewiedzy? Musiała czuć się
okropnie, odkrywając, że jest jedyną, która nie ma o niczym pojęcia.
-
Tak – powiedziała.
-
Nie zostałabyś – sprostował Draco. – A tak nie miałaś wyboru.
Oczywiście,
że nie miała! Nigdy go nie dostała.
-
Nie rozumiem. Po co to wszystko? Jeśli… jeśli nie byłeś pewien, czy…
-
Jak inaczej mogłem cię zmusić, żebyś została? Żebyś się nie narażała na
niebezpieczeństwo? Wiesz, że gdyby nie ja, pewnie już dawno byś nie żyła? Ty i
Nicolas?
Nicolas
uśmiechnął się. Więc jednak chodziło o niego, nie o żadnego Christophera.
Musieli zmienić zdanie co do imienia, tylko tyle.
-
Zapytam cię ostatni raz. – Ginny wyglądała na zirytowaną. – Powiedz mi, przed
czym właściwie mnie chroniłeś? I jaki miałeś w tym interes? Angelique
powiedziała mi, że dostałeś zadanie od Dumbledore’a. Że dostaliście je obaj –
ty i Nick – ale nie rozumiem, czemu się tego podjąłeś.
To
był ten moment, w którym powinien jej wszystko wyjaśnić. Ostatnia szansa,
najodpowiedniejsza. Zapytała go wprost, nie było już potrzeby, żeby chował się
za maską kłamstw.
-
Jestem śmierciożercą – powiedział, patrząc na Ginny wyczekująco. Wyglądało na
to, że spodziewała się różnych rzeczy, ale nie tego.
-
A… ha. No… to wszystko… wyjaśnia… Chcesz mnie zabić?
Nicolas
zmarszczył brwi. Dlaczego Draco miałby chcieć ją zabić? Owszem, był
śmierciożercą, ale czy to sprowadzało się tylko i wyłącznie do zabijania
wszystkich jak popadnie? Z drugiej strony ona nie wiedziała tego, co wiedział
Nicolas.
-
Nie – odparł Draco z lekką przyganą.
-
Nie zabijesz mnie, bo…
-
Bo nie chcę.
Ginny
przygryzła wargę.
-
Czemu trzymasz te listy?
-
Chciałem ci dać wybór.
Nicolas
parsknął śmiechem.
-
Po raz pierwszy. To bardzo szlachetne z twojej strony. – Ginny też musiało to
na swój sposób rozbawić. Zebrała się w sobie i podeszła do Draco, który nadal
stał w drzwiach. – Podaj mi choć jeden powód, dla którego powinnam zostać.
Nicolas
znalazłby ich kilka czy kilkanaście. To przecież, do stu hipogryfów, nie było
takie trudne! Ale Draco milczał, patrząc spokojnie, jak wszystko się wali, cały
jego misterny plan, wszystkie kłamstwa i intrygi.
-
Podaj mi choć jeden powód – drążyła Ginny – dla którego powinnam zostać ze
śmierciożercą, który nigdy mnie nie kochał. Dla którego byłam tylko zadaniem do
wykonania.
-
Nie byłaś – powiedział Nicolas, choć nie mogła go usłyszeć. Chciał pójść do
niej – w teraźniejszości - i jej to wyjaśnić, ale później przypomniał sobie, że
ona myśli, że jest nieodpowiedzialnym gówniarzem i nie chce go widzieć.
-
Kochałam cię, wiesz? Nie musiałeś mnie kontrolować. Zostałabym z tobą, bo
jestem zbyt wielką egoistką. Ale teraz już nie mam zamiaru słuchać ciebie i
twoich kłamstw. Widzisz mnie po raz ostatni.
Po
tych słowach wyszła, a Nicolas wpatrywał się w Dracona, kręcąc z
niedowierzaniem głową, ciągle mając nadzieję, że odwróci się i pobiegnie za
nią, by wszystko jej wyjaśnić. Ale kiedy trzasnęły drzwi wejściowe, ona
oddalała się coraz bardziej, a on stał nadal w miejscu, niezdolny do poruszenia
się, zrozumiał, że na tę chwilę to koniec. Draco zamknął oczy. Wspomnienie
rozmyło się.
*
* *
-
Malfoy!
Convalie
przystanęła, uśmiechając się lekko. Wiedziała, że ten moment musi nastąpić i
choć była na niego przygotowana, jej ciało spięło się z nerwów. Ledwo wyszła z
klasy, podążając w kierunku Wielkiej Sali. Dylan przez całą lekcję wpatrywał
się w nią wymownie, a ona jeszcze bardziej wymownie unikała jego wzroku, choć
kilkakrotnie ich spojrzenia się skrzyżowały.
Odwróciła
się, czekając, aż Dylan do niej podejdzie. Zatrzymał się przed nią i spojrzał
jej w oczy. Uniosła lekko głowę. Bała się.
-
Możemy porozmawiać? – spytał, a ona skinęła głową.
Odeszli
kawałek od tłumu uczniów zmierzających do Wielkiej Sali i skręcili w mniej
uczęszczany korytarz. Szli ramię w ramię. Convalie bardzo się pilnowała, żeby
uniknąć kontaktu cielesnego.
-
Rozstałem się z Juliette – powiedział Dylan, na co Convalie przytaknęła.
-
Słyszałam.
Spojrzał
na nią z ukosa, jakby próbując ocenić, ile to dla niej znaczy.
-
Powiedziałaś, że cały czas myślałaś o mnie – przypomniał, a ona skrzywiła się
lekko. To nie był dobry początek rozmowy.
-
Dylan, ja…
-
Tak, czy nie? – Zatrzymał ją, chwytając za jej łokieć. Jego oczy wpatrywały się
w nią wyczekująco. Odwróciła wzrok. – Powiedz mi tu i teraz, czy chcesz ze mną
być. Czy to wszystko ma sens. Czy jest dla nas jakaś przyszłość?
Przygryzła
wargę i znów spojrzała na niego.
-
Chcę – szepnęła cichutko, bojąc się tego. Od tak dawna próbowała się pozbyć
tego uczucia, że przyznanie się do niego zdawało się być błędem.
Poczuła
dłonie Dylana na swojej twarzy chwilę przed tym, jak dotknął ustami jej ust.
Zamknęła oczy. Delikatny dotyk był jak prąd przenikający przez jej ciało. Dylan
cofnął się lekko, a ona miała ochotę naprzeć na niego. Znów ich usta się
zetknęły, delikatnie, powoli. Zaczęli się całować. Włożyła w pocałunek całą
swoją niepewność i oczekiwanie. To było jak oczyszczenie. Objęła go, przeciągając
dłońmi po jego łopatkach. Odsunął się od niej, nim była nasycona. Powoli
otworzyła oczy, napotykając jego pytające spojrzenie. Chwycili się za ręce.
Coś
było nie w porządku. Pragnęła tego, byli sobie przeznaczeni, a jednak pocałunek
nie sprawił, że wszystko wróciło na swoje miejsce, że od tego momentu całe jej
życie zmieniło bieg i zaczęło mienić się kolorami tęczy. Było przyjemnie.
Uśmiechnęła
się lekko, a Dylan odwzajemnił uśmiech.
-
Idziesz do Wielkiej Sali? – spytał.
-
Miałam zamiar najpierw iść po coś do mojej sypialni – skłamała gładko.
Odprowadził
ją do wejścia do lochów. Dziwnie się czuła, trzymając go za rękę. Zupełnie
jakby robiła coś zakazanego. Pocałował ją na pożegnanie, zanim skierował się do
Wielkiej Sali, a ona dotknęła ust, gdy się odwrócił, i zamrugała. Okręciła się
na pięcie i ruszyła do salonu Ślizgonów. Już nie była głodna.
*
* *
Prześlizgiwanie
się koło ludzi Pana po raz kolejny nie było przyjemnym doświadczeniem. Nicolas
nie mógł wydać z siebie żadnego odgłosu, nie mógł nadepnąć na żadną gałązkę,
potknąć się czy zaszurać. Chroniły go zaklęcia wygłuszające, maskujące i jakie
tylko udało mu się opanować, a jednak mógł wywołać zmianę w otoczeniu, która
zostanie zauważona. Mijając rządek ludzi z wyciągniętymi różdżkami, stojących przed
barierą jak strażnicy, wstrzymał oddech.
Bariera,
gdy przez nią przechodził, zafalowała. Zakapturzona postać, stojąca najbliżej,
wycelowała zaklęcie w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się
Nicolas. Czar rozprysnął się o barierę, kilka centymetrów od jego głowy.
Odetchnął głośno i ruszył na miękkich nogach w kierunku wspomnienia.
Najgorszy
był powrót. Wiedzieli już, że jest w środku, i zostali postawieni w stan
alarmowy. Krążyli dookoła, przeczesując oczami przestrzeń. Nie wiedział, ilu ich
było – kilkunastu, kilkudziesięciu? Miał ciążącą świadomość tego, że on jest
sam przeciwko nim wszystkim. Ale mógł ich oszołomić. Musiał tylko się skupić i
dobrze wybrać.
Zaczął
rzucać zaklęcia po kolei, zaczynając od osoby, która znajdowała się najdalej od
reszty, powoli przechodząc do kolejnych. Gdy utorował sobie przejście, wyszedł
zza bariery i ominął zdezorientowanych ludzi, po czym pognał przed siebie, nie
tracąc ani chwili na zastanawianie się nad tym, co zostawia z tyłu. To
zaczynało się robić zbyt proste.
Wrócił
do domu i rzucił się na kolejne wspomnienie.
Ku
Draco pomknęło zaklęcie, a on starał się nawet nie mrugnąć. Znieruchomiał.
Dumbledore stał naprzeciwko niego, celując w niego różdżką i przetrząsając
zakamarki jego umysłu. Nicolas czuł się, jakby wylądował w jakiejś innej
czasoprzestrzeni, gdzie wszystko odbywa się w zwolnionym tempie. Draco stał
wyprostowany, patrząc hardo na dyrektora, który nie odrywał wzroku od jego
oczu. W końcu cofnął się.
-
Brawo, Draco – powiedział z uznaniem. – Robisz ogromne postępy w oklumencji.
-
Chyba nie mam wyboru – zauważył Draco, krzywiąc się. Osunął się na krzesło
przed biurkiem Dumbledore’a. – Jeśli Voldemort zacznie mieć jakiekolwiek
wątpliwości, nie da mi spokoju. Dowie się, że go blokuję, a wtedy…
Zawiesił
głos, a Dumbledore taktownie nie dokończył jego wypowiedzi. Za to Nicolas
usłyszał ją bardzo wyraźnie w swojej głowie. „Zabije go. Zabije Ginny i
dziecko”. Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Ginny odeszła, i Draco nie miał jej
przy sobie, by móc ją chronić.
-
W Norze są bezpieczni – powiedział Dumbledore. – Chroni ich mnóstwo ludzi. Nie
stanie im się krzywda.
-
Ale nie są przy mnie – warknął Draco. – Nie tak łatwo to zatuszować. Poza tym
nie ma pan pojęcia, jak łatwo byłoby przeprowadzić atak na Norę.
Zapadła
cisza. Draco oddychał ciężko, pogrążony we własnych myślach.
-
Jeszcze raz – powiedział po chwili i utkwił wzrok w Dumbledorze, który pokręcił
lekko głową.
-
Jesteś zmęczony – odpowiedział. – Dość na dzisiaj. Zrobiłeś nieprawdopodobne
postępy i masz z czego być dumnym.
Draco
prychnął.
-
Na pewno będę miał powód do dumy, idąc na podwójny pogrzeb.
Wzrok
Dumbledore’a był smutny. Ku zdumieniu Nicolasa, dyrektor nie skomentował
zgryźliwej wypowiedzi Dracona, nie zganił go ani nie zaprzeczył. Westchnął.
W
tym momencie drzwi otworzyły się raptownie. Harry Potter wpadł do gabinetu bez
pukania.
-
Nie ma jej! – wykrzyknął. – Uciekła w środku…
Dostrzegł
Draco siedzącego przed biurkiem i urwał zdanie, przybierając zdziwioną minę.
Draco natomiast zerwał się z krzesła i w mgnieniu oka znalazł się przy
Potterze, chwytając go za ramiona i potrząsając nim.
-
Co ty mówisz? Jak to jej nie ma?
-
Draconie – zganił go Dumbledore, powoli wstając. Z jego postaci emanował
spokój. Harry wyglądał na przestraszonego, jakby skulił się w sobie, podczas
gdy Draco nadal zaciskał dłonie na jego ramionach.
-
O-o-ona… zniknęła – wymamrotał. Zaczął gorączkowo szukać czegoś po kieszeniach,
aż wyciągnął w stronę Dracona wymiętą karteczkę, zmuszając go do zostawienia go
w spokoju.
-
Odchodzę, nie szukajcie mnie – przeczytał na głos Draco i spojrzał wściekle na
Harry’ego, jakby to była jego wina. – Co jej zrobiliście?
Dumbledore
podszedł do chłopców i stanął niemalże pomiędzy nimi, próbując nie dopuścić do
bójki – bo Draco wyglądał tak, jakby miał zamiar rzucić się na Harry’ego,
który, nieco spłoszony, zezował to na Draco, to na Dumbledore’a.
-
Dowiedziała się o tym, że wszyscy o wszystkim wiedzieliśmy…
Draco
ryknął.
-
Co za cymbał jej o tym powiedział?! TY?!
-
Draco. – Dumbledore mierzył go uważnym spojrzeniem zza swoich okularów-połówek
i kręcił lekko głową, jakby dając znać, że nie warto się unosić. – Powoli, po
kolei – zwrócił się do Harry’ego. – Kiedy odkryliście, że jej nie ma?
-
Dzisiaj rano pani Weasley znalazła kartkę, zawiadomiła wszystkich i zaczęliśmy
jej szukać…
-
Kto to jest „wszyscy”? – spytał szybko Draco. Nicolas mógł się domyślać, że
zaniepokoiło go to określenie. Nikt z grona śmierciożerców nie mógł się o tym
dowiedzieć.
-
Weasleyowie, ja, Hermiona, Angelique z Carlem…
-
I tak ma pozostać, słyszysz mnie? – Draco zagroził mu wyciągniętym palcem. –
Znajdę ją, rozumiesz? To nie powinno się wydarzyć.
-
Draco, zalecam spokój, niczego nie osiągniesz złością – tłumaczył Dumbledore. –
Trzeba się na spokojnie zastanowić, dokąd mogła pójść, przeanalizować…
-
To niech pan sobie analizuje – odpyskował Draco, i nim ktoś zdążył go
powstrzymać, wybiegł z gabinetu.
-
Pan nazywa się…?
-
Malfoy.
Mężczyzna
zapadnięty w fotelu posłał zdumione spojrzenie znad swoich okularów.
-
Malfoy kto?
-
Draco Malfoy.
Wzrok
Nicolasa padł na rozłożonego na kanapie ojca, który wpatrywał się w sufit.
Mężczyzna poprawił okulary spadające mu z nosa. Znajdowali się w niedużym,
urządzonym przytulnie pokoju. Na niemal pustym biurku stała tabliczka z
wygrawerowanym nazwiskiem: Dr. H. J. Brown.
-
W takim razie co pana do mnie sprowadza, Draco? – spytał łagodnym,
uspokajającym głosem mężczyzna. Draco przewrócił oczami.
-
Mam problem – powiedział – z którym nie mogę sobie poradzić.
Brown
zachęcił go do dalszego mówienia.
-
Kobieta, którą kocham, odeszła ode mnie – wyznał Draco beznamiętnie. – Zabrała
naszego syna. Nie mogę ich odnaleźć.
-
To z pewnością duży problem – zgodził się terapeuta. – Czy zgłosił pan porwanie
dziecka na policję?
-
Porwanie? – prychnął Draco. – Proszę pana, tu nie ma mowy o porwaniu. Właściwie
sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. Istnieje grupa, która chce ich
zabić. Oboje. A mnie nie ma przy nich, żeby ich chronić.
Mężczyzna
nie wyglądał na przejętego. Z pewnością miał do czynienia z wieloma zaburzeniami
psychicznymi i monolog Draco nie zbił go z tropu.
-
Skąd pewność, że tak właśnie jest? – zadał pytanie.
Draco
wyrzucił ręce w powietrze.
-
Nie mam schizofrenii, jeśli to przychodzi panu na myśl – wyjaśnił. – Po prostu
jestem czarodziejem.
Terapeuta
zapisał coś w notatniku, marszcząc czoło.
-
Co każe panu myśleć, że tak jest?
Draco
westchnął i wyjął z kieszeni spodni różdżkę, po czym od niechcenia rzucił
zaklęcie w stronę biurka, które zajęło się ogniem. Pan Brown zerwał się z
krzykiem z fotela, upuszczając notes.
-
Co to jest?! – wykrzyknął. – Trzeba wezwać straż pożarną, pogotowie,
policję...!
-
Ach, nie, nie trzeba – zapewnił go Draco, jednym ruchem nadgarstka gasząc
pożar, który zostawił biurko w stanie nienaruszonym. – Przecież mówiłem, że
jestem czarodziejem.
Brown
gapił się na niego z otwartymi ustami. Na jego twarzy malowało się głębokie
niedowierzanie.
-
Niech pan usiądzie – zachęcił go Draco. – Muszę z kimś pogadać. I proszę nie
krzyczeć – dodał. – Nic panu ze mną nie grozi.
Terapeuta
posłusznie zajął swoje miejsce.
-
No dobrze, co z tym ugrupowaniem, które zagraża pańskiej rodzinie? – spytał,
otrząsając się z pierwszego szoku.
-
To tylko śmierciożercy – odparł Draco. – Oni zawsze chcą czyjejś śmierci. Nie
przejmowałbym się zbytnio nimi, gdyby ona nie uciekła. Jest nieodpowiedzialną,
głupiutką egoistką i nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia. Jestem na nią
wściekły. – Paradoksalnie, mówił cichym, spokojnym głosem. – Pan by nie był?
Chronię ją od tak długiego czasu, a ona tak po prostu sobie ucieka… Nie mogę
jej, cholera, znaleźć. Robię co w mojej mocy, a ona wymyka mi się z rąk. Czy to
nie frustrujące?
-
Tak, bardzo frustrujące – zgodził się Brown potulnie. – Nadal jednak nie
rozumiem, dlaczego nie udał się pan z tym na policję.
Draco
po raz kolejny westchnął.
-
Bo jeśli nawet my, czarodzieje, nie możemy nic na to poradzić, to wasza
śmieszna policja tym bardziej nie da rady. Normalnie zgłosilibyśmy to aurorom,
ale sprawa musi pozostać ściśle tajna.
-
Z jakiego powodu?
-
Ponieważ ludzie, którzy chcą ją zabić, nie wiedzą jeszcze, że uciekła i jest
bezbronna – wyjaśnił Draco. – I lepiej, żeby tak pozostało. Wie pan? Całe życie
czułem, że czegoś mi brakuje. A teraz brakuje jeszcze bardziej.
Terapeuta
pokiwał w zamyśleniu głową. Wyglądało na to, że udało mu się pokonać szok
wywołany pokazem Draco.
-
I jak pan myśli, co należałoby zrobić w tej sytuacji? – zapytał, wracając do
notowania w swoim notatniku. Może stwierdził, że pożar mu się tylko
przywidział?
-
Myślę, że ją znaleźć? – zirytował się Draco. – Ale dlaczego miałaby chcieć być
ze mną? Jestem okropnym człowiekiem.
-
Dlaczego pan tak uważa? – dopytywał Brown, nie odrywając wzroku od notatnika.
-
Bo ja też jestem śmierciożercą. Robiłem mnóstwo rzeczy, z których nie jestem
dumny, i do których nadal jestem zmuszany. Groźby, tortury, egzekucje,
wyłudzanie, zastraszanie, łamanie prawa. Takie tam.
Brown
wyglądał już na naprawdę przerażonego. Nicolas pomyślał, że zdał sobie sprawę z
tego, że ma w gabinecie kryminalistę i boi się o swoje zdrowie i życie.
-
Więc dlaczego robił pan te wszystkie rzeczy?
-
Bo musiałem? – odpowiedział pytaniem Draco. – Wiem, jak to brzmi. Każdy jest
kowalem swojego losu i te sprawy, ale w moim przypadku nie do końca miałem na
to wpływ. Niemniej jednak czuję się okropnie. Dzisiaj musiałem udawać przed
wszystkimi, że jestem zasłużonym, lojalnym sługą Czarnego Pana i z uśmiechem na
ustach torturować dwójkę aurorów z Zakonu. Umierali w przekonaniu, że jestem
śmierciożercą.
-
Chwileczkę – sprzeciwił się mężczyzna, upuszczając notes na kolana. – Nie bardzo
rozumiem, o czym pan do mnie mówi. Śmierciożercy to ugrupowanie bandytów, tak?
A kim są, u licha, ci aurorzy? Co to za Czarny Pan i o jakim Zakonie mowa?
Na
chwilę zapadła cisza.
-
Niech pan sobie nie zaprząta tym głowy, to nic ważnego – zapewnił Draco. – Po
prostu muszę się komuś wygadać. Nie musi pan wszystkiego rozumieć.
-
Na tym polega moja praca.
Draco
uniósł głowę i spojrzał na niego.
-
Nie – stwierdził. – Na tę chwilę pana praca polega na wysłuchaniu mnie. Czy mam
powtórzyć numer z biurkiem?
-
No wie pan co, to jest śmieszne! – wybuchł Brown. – Zdaję sobie sprawę z tego,
że nie jest pan w pełni władz umysłowych, ale jakim prawem przychodzi pan tutaj
i mi grozi?!
Draco
tymczasem machnął różdżką w jego stronę i mężczyzna zamilkł, choć wciąż
poruszał ustami, próbując coś powiedzieć.
-
Znacznie lepiej. Widzi pan, gdybym tylko mógł, zniknąłbym na drugiej półkuli,
byle tylko nie mieć do czynienia z tym całym bajzlem, ale to jest moja robota.
I nie mogę siedzieć gdzieś bezczynnie, czekając, aż ktoś inny zajmie się
problemem. O niczym innym nie marzę, jak o spokojnym życiu. Znajdę Ginny,
jestem tego pewien, ale jak będzie wyglądać przyszłość? Czy mi przebaczy? Czy
zechce być ze mną? Czy chciałaby ze mną uciec? Myślę o tym tak często, że staje
się to moją obsesją. Ale wiem, że Czarny Pan i tak nas znajdzie, choćbyśmy nie
wiem jak dobrze się ukryli. Czy warto ryzykować? Muszę grać dalej moją rolę,
ale… och, chce pan coś powiedzieć?
Brown
poczerwieniał na twarzy z wysiłku, próbując wydusić z siebie głos. Draco cofnął
zaklęcie.
-
To jest jakiś absurd! – wybuchł terapeuta. – Nie wiem, jak pan robi te
wszystkie sztuczki, ale obawiam się, że będę zmuszony wyprosić pana z gabinetu,
jeśli pan nie przestanie!
Draco
podniósł się z kanapy, a terapeuta wbił się z przestrachem w fotel.
-
Taa, już idę – mruknął Draco. - Tylko wie pan co? Nie chcę, żeby zamknęli pana
w wariatkowie. Będzie lepiej, jak usunę panu pamięć. Obliviate!
W
kolejnej scenie Draco i Ginny siedzieli na ławce w parku. Ona miała głowę
opartą na jego ramieniu i przymknięte oczy, a on trzymał za rączkę stojącego
przed nimi wózka i bujał nim delikatnie. W środku spało ubrane w niebieski
kombinezon dziecko – Nicolas.
-
Nie rozumiem, dlaczego nie mogłeś mi po prostu o wszystkim powiedzieć – mówiła
Ginny, nie otwierając oczu. – O ile wszystko byłoby prostsze, ile bólu i trudów
byśmy sobie oszczędzili…
-
Powinienem – przyznał Draco. – Teraz to wiem. Wtedy myślałem, że postępuję
słusznie. A jedyne, co byłoby słuszne, to nie pozwolić wam odejść.
Ginny
uśmiechnęła się lekko.
-
Na szczęście nic się nam nie stało – odpowiedziała. – Nie zdawałam sobie sprawy
z tego, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. Nie powiedziałeś mi, że jesteś
śmierciożercą, a równocześnie członkiem Zakonu i człowiekiem Dumbledore’a, nie
powiedziałeś mi, że wśród śmierciożerców są ludzie, którzy nie są ci życzliwi.
Nie miałam pojęcia, że ty sam możesz być zagrożony. Skąd miałam wiedzieć?
Draco
pogładził ją wolną dłonią po włosach i ucałował w czubek głowy.
-
Nie mogłaś tego wiedzieć. Przepraszam. Już nigdy więcej cię nie okłamię.
Zaczynamy nowe życie, przeprowadzamy się, stworzymy prawdziwy dom i prawdziwą
rodzinę. Weźmiemy ślub.
-
I nic nas już nie rozłączy – dodała Ginny, wtulając się w niego. – Już nigdy.
*
* *
Nicolas
nie mógł usiedzieć w domu. Wyszedł na spacer do ogrodu. Tak bardzo
przeszkadzało mu to, że wszystkie rośliny wydawały się być zamrożone, martwe.
Zupełnie jakby cały świat hibernował w oczekiwaniu na wiosnę. Z nieba padał
lekki deszczyk, ale Nicolas nie przejmował się kapturem czy parasolem. Nie miał
też przy sobie różdżki, bo w roztargnieniu zostawił ją koło myślodsiewni.
To
była piękna historia. Dwoje ludzi, którzy nigdy nie sądzili, że będą razem,
zakochują się w sobie po to, by w zwątpić, a następnie umocnić swoją miłość.
Zdawałoby się, że taka opowieść nie może się źle kończyć. Wciąż miał przed
oczami obraz rodziców – młodych,
szczęśliwych i zakochanych. Jak to się stało, że spotkał ich taki koniec – on
umarł, a ona resztę swojego życia spędziła jako wdowa?
Draco
zrozumiał, jak bardzo kocha Ginny. Zrobiłby dla niej wszystko.
Nicolas
zrozumiał, jak bardzo kocha Anne, która uciekła od niego, zupełnie jak Ginny od
Dracona. Co prawda nie rozstali się w gniewie, ani nie zostało powiedziane, że
to on był powodem, dla którego Anne zapadła się pod ziemię, ale czuł się
zupełnie tak, jakby historia zataczała koło. Nie mógł przestać o niej myśleć.
Jak nic innego pragnął ją odnaleźć, ale nie wiedział, gdzie ma szukać.
Jego
myśli były rozbiegane. Jak umarł Draco? Czy Nicolas dowie się tego w kolejnym
wspomnieniu? Nie, przecież to wspomnienia Dracona, jeśli umarł, to nie mógł
dodać już kolejnych, więc, prawdopodobnie, zostaną one w pewnym momencie po
prostu urwane. Dlaczego Draco chciał, żeby je wszystkie zobaczył? Czy
rzeczywiście były przeznaczone dla niego? A może to wiadomość dla Ginny,
zapewnienie o jego miłości i wyjaśnienie wszelkich niejasności? Nicolas miał
ochotę iść z tym wszystkim do niej i podzielić się wspomnieniami ojca. Czuł, że
ona jest do nich bardziej upoważniona, niż on.
Jednocześnie
nie mógł pozbyć się poczucia winy. Okazało się, że źle oceniał Dracona. Ale
skoro udało mu się oszukać własnego syna, to z pewnością świadczyło to o tym,
że potrafił oszukać również Voldemorta. Tak bardzo żałował tego, że nie dane mu
będzie zadać Draco wszystkie dręczące go pytania, rozwiać wątpliwości.
Przepełniała
go miłość do Ginny, nastolatki, która obdarzyła swoje niechciane dziecko
miłością i zajęła się nim, mimo wszelkich przeciwności losu, mimo ogromnej
straty, którą doznała po śmierci Dracona.
Czy
Draco wiedział o Convalie? Czy umarł, myśląc o Ginny i Nicolasie? Czy
nienarodzona córka również miała miejsce w jego sercu? Wiedział, że Draco nigdy
jej nie zobaczył, ponieważ znał datę jego śmierci. Ale powinien przynajmniej o
niej wiedzieć. To takie dziwne – umrzeć i zostawić po sobie nienarodzone życie…
Jak
to jest być ojcem? Nicolas nigdy się nad tym nie zastanawiał. Jak to jest
trzymać w objęciach swoje dziecko, coś, co powstało z dwojga ludzi, odbicie i
pomieszanie ich wyglądu, cech, jak to jest mieć kogoś ze swojej krwi?
I
jak to jest kochać kobietę, która je urodziła? Czy kochałby Anne tak, jak Draco
kochał Ginny? Czy mogliby mieć jakąś wspólną przyszłość?
Anne, gdzie jesteś?,
krzyczał w swojej głowie. Nie mógł znieść tej bezradności.
-
Tęskniłeś za mną? – usłyszał za sobą znajomy głos i obrócił się, nie kryjąc
zdziwienia.
Nadine
Baker osłaniała się przed deszczem kolorową parasolką. Nicolas tak dawno jej
nie widział. Zatrzymując wzrok na jej wykrzywionej w grymasie twarzy, poczuł
wzbierającą w nim wściekłość - na nią, ale przede wszystkim na siebie. Gdyby
nie postanowił jej uwieść, nigdy nie spotkałyby go wszelkie przykrości z nią
związane.
-
Niespecjalnie – odparł, lustrując ją od niechcenia wzrokiem. Miała na sobie
obcisły, ciemnofioletowy płaszczyk i dżinsy, na nogach kozaczki na wysokim
obcasie. Jej włosy były dłuższe niż niegdyś, trochę matowe, ale jednak wciąż
bardzo ciemne. Oczy obwiodła ciemną kreską, która nadawała im niepokojący
wygląd.
Nadine
uśmiechnęła się.
-
Słyszałam, że dziewuszka ci uciekła – powiedziała kpiąco.
-
Nadine, co ty tu robisz? – Tu, na mojej
prywatnej posesji, dodał w myślach.
Bawiła
się przez chwilę kosmykiem swoich włosów, unikając odpowiedzi.
-
Mam pewne informacje, które z pewnością ci się przydadzą – odparła wymijająco.
Nie chciał dać się wkręcić w jej gierki, ale co ona mogła wiedzieć?
-
Mów – zażądał, na co zaśmiała się.
-
Nie zaprosisz mnie na lampkę wina? – spytała bezczelnie. – Zapomniałam już
prawie, jak wygląda twoja jadalnia.
Nicolas
zastanawiał się przez chwilę. Z jego znajomości z Nadine nie wynikło jak do tej
pory nic dobrego, ale jeśli miała jakieś ważne informacje… Jeżeli rzeczywiście mogły one mieć dla niego
jakieś znaczenie…
-
Dobra. Ale lepiej, żebyś nie blefowała.
Zamrugała,
udając zdziwienie, ale on już odwrócił się i podążył w stronę domu, licząc na
to, że pójdzie za nim. Nie obejrzał się za siebie, ale czuł jej obecność.
Otworzył szeroko drzwi wejściowe, lecz nie zatrzymał się, żeby przytrzymać je
dla swojego gościa. Nadine nie wyglądała jednak na urażoną, gdy strzepywała
parasolkę w jego holu, racząc kroplami wody ściany i podłogę.
-
Idziesz? – spytał od niechcenia, gdy ociągała się z wejściem dalej, podczas gdy
on kroczył już w stronę jadalni. Zajął krzesło przy stole i przywołał Lolka,
swojego skrzata, polecając mu wybrać wino i je podać.
-
No, nic się tu nie zmieniło – stwierdziła Nadine, zapadając się w krześle
naprzeciwko niego. Jej policzki były niemal przeraźliwie blade.
Po
pełnej napięcia chwili milczenia, w pomieszczeniu pojawił się Lolek. Postawił
przed każdym z nich kieliszek i napełnił je do połowy winem, odstawił butelkę
na stół, po czym, kłaniając się nisko, zniknął.
Nadine
szybko upiła łyk.
-
Wyborne – skomentowała. Nicolas nie spróbował wina, a tylko uważnie wpatrywał
się w Nadine, zastanawiając się, co też ona kombinuje.
-
Więc jakie masz dla mnie informacje? – spytał, na co wywróciła oczami.
-
Strasznie jesteś spięty, wiesz? Wyluzuj. Musisz od razu przechodzić do
konkretów? Nie możesz napić się ze mną wina?
Skrzyżował
ręce na piersiach. Nie wiedział, czy może jej choć odrobinę zaufać. Wciąż
potrafił poczuć się tak jak wtedy, gdy otruła go eliksirem miłosnym. Gdy upadał
na ziemię, przerażony, że za chwilę umrze, a serce waliło mu w piersi tak
mocno, że słyszał jego bicie.
-
Okej – powiedziała zrezygnowana Nadine. – Wiem, gdzie jest twoja Anne.
Na
te słowa Nicolas miał ochotę poderwać się z krzesła i ją uścisnąć. Z trudem
udało mu się zachować kamienną twarz. Poczuł, jak jego serce przyspiesza, a
ciało wypełnia podekscytowanie i nadzieja.
-
Gdzie? – zapytał ostro.
Nadine
pogładziła nóżkę kieliszka, a później uniosła go do ust i upiła trochę wina.
Wiedział, że robi to specjalnie.
-
Powiedziałabym ci, ale nie sądzę, żeby to miało już większe znaczenie.
Zmarszczył
czoło, próbując zrozumieć, o co jej chodzi.
-
Dlaczego nie miałoby to mieć dla mnie znaczenia?
Uśmiechnęła
się i nachyliła nad stołem, jakby wyjawiała mu poufne informacje.
-
Ponieważ… mój drogi… Anne najwyraźniej nie życzy sobie twojego towarzystwa.
Cały czas grała na dwa fronty. – Zaśmiała się. Nicolas słyszał jej słowa, ale
nie potrafił w nie uwierzyć. Anne miałaby mieć kogoś poza nim? Ona? Ta czuła,
delikatna istotka, która… Która potrafiła być silna i odważna i stanowcza i…
Merlinie. Czuł, jak blednie. Czy to mogła być prawda?
-
Kim on jest? – warknął, wyprowadzony z równowagi. – Dlaczego mam ci wierzyć?
-
Nicky, Nicky, trochę wiary w ludzi, dobrze? – powiedziała słodko. – Ma na imię
James. Przez ostatnie trzy lata był więźniem w Azkabanie. Wyszedł na wolność
jakiś czas temu, a twoja Anne przygarnęła go pod swoje skrzydła. – Zatrzepotała
rzęsami. – Biedaczek. Taki wygłodzony, wychudzony, zaniedbany. Kto lepiej się
nim zaopiekuje niż słodka Anne?
Nicolasowi
robiło się coraz goręcej. Czuł się, jakby spadał. To nie mogła być prawda. I
nie mógł pokazać Nadine, że go to obchodzi.
-
Anne i ja zerwaliśmy ze sobą już jakiś czas temu – rzucił. – Nikt nie zabrania
jej spotykać się z kimś innym.
Nadine
roześmiała się głośno. Zauważył, że wypiła całe swoje wino. Sięgnęła po
butelkę, nalewając sobie do pełna.
-
Nicky, czy ty naprawdę jesteś taki głupi? Była z nim już zanim zesłano go do
Azkabanu. James wypadł z gry, więc byłeś dla niej tylko pocieszeniem,
rozumiesz? Ona cię już nie potrzebuje.
Nicolas
wstał od stołu. Miał ochotę ją udusić, ale pohamował się i wyszedł do łazienki,
by ochłonąć. Wiedział, że Nadine to perfidna żmija. Ale to, co powiedziała, nie
dawało mu spokoju. W jakiejś części wierzył jej bezkrytycznie. Anne była raczej
skrytą osobą, co do tej pory uważał za jej zaletę. Ale jeśli za skrytością
przemycić przemilczenia i sekrety… Nie byłaby pierwszą dziewczyną, która go
oszukała.
Oparł
dłonie o boki umywalki i pochylił głowę. Nie mógł dać się zwariować. To Nadine, powtarzał sobie, mistrzyni intryg towarzyskich. Ale
łapał się na tym, że przypominał sobie wszystkie sytuacje, w których Anne go
zawiodła, lub nie chciała mu o czymś powiedzieć. To niemożliwe, żeby go
wykorzystała. Była taka dobra, tak współczująca, narażała się dla niego tam, w
Ministerstwie, i wcześniej, przyszła, kiedy nie potrafił poradzić sobie po
uwięzieniu, i wsparła go, podniosła na duchu. Czy to możliwe, żeby w tym samym
czasie myślała o kimś innym? Czy kiedy się z nim całowała, porównywała go do…
skrzywił się… Jamesa? To nie było aż
tak bardzo nieprawdopodobne. Jej chłoptasia nie było, musiała się obejść bez
niego, dlaczego nie miałaby zakręcić sobie wokół palca Nicolasa? Zachłysnął się
na tę myśl. Wszystko do siebie pasowało, ale tak bardzo nie chciał w to
uwierzyć! Jego mózg przetwarzał zasłyszaną informację w przerażającym tempie,
wplatając Jamesa w każde wspomnienie związane z Anne.
Odeszła.
Akurat wtedy, gdy James wyszedł z Azkabanu. Już nie potrzebowała do niczego
Nicolasa. Nie potrzebowała nawet swojej rodziny, którą – ponoć – tak bardzo
kochała, i tak bardzo się dla niej poświęcała.
Gdy
nieco ochłonął, wrócił do jadalni, by odkryć, że Nadine wypiła już pół butelki
wina i uśmiechała się do niego triumfująco. Podniósł do ust swój kieliszek, ale
zaraz go odstawił, gdy przypomniał sobie, że w obecności Nadine nie powinno się
brać niczego do ust, jeśli była z tym choć na chwilę zostawiona sam na sam.
Dziewczyna zauważyła jego ruch i przewróciła oczami. Sięgnęła po jego
kieliszek, pociągnęła kilka łyków i odstawiła go na miejsce, wpatrując się w
Nicolasa.
-
Nic nie zrobiłam – powiedziała. – Widzisz? I nie okłamałam cię. Anne jest teraz
z Jamesem w ślicznej, górskiej chatce. Spędzają najlepsze wakacje swojego
życia.
-
Jest zima – odparł kąśliwie Nicolas, bardziej czując potrzebę powiedzenia
czegokolwiek, niż konstruktywnego komentarza.
-
No to mają looodowate wakacje. – Nadine przeciągnęła z radością „o”, irytując
tym Nicolasa, który zdecydował się opróżnić swój kieliszek i nalać więcej wina.
Stracił
ostrożność. Nigdy nie powinien był robić tego w towarzystwie Nadine. Miał doskonały
humor, gdy godzinę później wyzywał Anne, w akompaniamencie epitetów
wykrzykiwanych przez Nadine. Zapomniał, że jej nienawidzi, teraz widział w niej
tylko towarzyszkę niedoli, z którą mógł napić się wina.
Rano
obudził się z bólem głowy. Był w swoim łóżku, a Nadine leżała obok niego. Oboje
byli w ubraniach. Wstał, nieco zszokowany zwrotem sytuacji. Nie, do niczego nie
doszło pomiędzy nimi, ale nie podobało mu się to, że dziewczyna jest znów w
jego sypialni. Poczekał w fotelu nieopodal łóżka, aż się obudziła.
-
Cześć – powiedziała, uśmiechając się do niego lekko, ale on nie odwzajemnił
uśmiechu.
-
Myślę, że na ciebie już pora – stwierdził i wstał z fotela, idąc do łazienki na
długą kąpiel. Gdy wrócił, Nadine już nie było. I całe szczęście.
Zawołał
skrzatkę Ważkę i nakazał jej zmienić pościel, a następnie opuścił dom, by
przewietrzyć się w ogrodzie. Nawet jeśli Anne miała jakiegoś tam Jamesa, to co
z tego? Nie powinien zaprzątać sobie tym głowy. Nie miał do niej prawa. A jeśli
wolała tamtego, nie miał zamiaru wyjść na głupka, próbując o nią walczyć. Miał
przecież swoją dumę.
Oczywiście.
Kolejna dziewczyna zawiodła go, choć myślał, że w końcu znalazł swoją bratnią
duszę. Jedyne, co mu pozostało, to ojciec, choć i jego miał utracić już
niedługo, wraz z ostatnim wspomnieniem. Nie wiedział tylko, czy zostało jedno,
czy może kilka. A póki ich nie znajdzie, nie dowie się tego.
~ * ~ ~ * ~ ~ * ~
Znów o wiele więcej czasu, niż powinno dzielić ten rozdział od poprzedniego. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że kilkakrotnie zacinałam się przy wspomnieniach, których, jak widać, jest tutaj dużo, no i piękna pogoda ostatnimi tygodniami <3
Dla zainteresowanych - założyłam stronę na facebooku, specjalnie dla tych, którzy chcieliby być na bieżąco. Zachęcam do rzucania okiem, ponieważ będę tam informować o postępach w pisaniu i o pojawieniu się nowych rozdziałów, a także zamieszczać różne swoje przemyślenia itp.
Pozdrawiam serdecznie :*
Jak zwykle brakuje mi słów by to wszystko ująć, bo pozostaje jakiś sentyment zwłaszcza jak wracasz do wspomnień o Draco i Ginny z młodości.
OdpowiedzUsuńCiekawie mnie jak to się skończy.
W sumie Nick też już dużo wie o Draco i chyba zaczyna rozumieć Ginny dlaczego mu nigdy o ojcu nie opowiadała.
Mam nadzieję, że koniec który jest bliski mnie nie rozczaruje ;)
Czekam na kolejne rozdziały i życzę dalszej weny Ignise ;*
A jeśli chodzi o pogodę to np. u mnie pada, pada, pada, a Słońca nie widać :) Ale może się to wkrótce zmieni.
Buziaki Pajka :*
Ja się strasznie wciągam w ttj przy pisaniu wspomnień. Ślęczę godzinami nad oryginalnymi rozdziałami i rozmyślam.
UsuńNie wiem, jak odbierzesz zakończenie, ale myślę, że nie powinno doprowadzić do łez, a jeżeli już, to tylko tych związanych z pozytywnymi emocjami :)
U mnie pogoda jest od wielu dni piękna i zgodnie z prognozą ma się jeszcze taka utrzymać - zobaczymy. Na razie żal nie korzystać :)
wcale ci się nie dziwię, że korzystasz z pogody ;)
Usuńale w wolnych chwilach zawsze możesz coś napisać.
Tak ttj to było coś.
A właśnie podałabyś link do fan page, byłabym wdzięczna :)
Pajka
Link znajduje się w dopisku Ig, wystarczy klinknąć na słowo "facebooku" :)
UsuńHello there! O dziwo tak się złożyło, że miałam dosyć zajęty tydzień i dopiero teraz mogę w odpowiednich warunkach zabrać się za czytanie i komentowanie.
OdpowiedzUsuńDraco? Dobrze się zaczyna :>
Albo wiesz? Może ja sobie przypomnę szybko po komentarzu na czym ostatnio skończyliśmy…
Okej, już wszystko wiem, mogę wracać do Draco ^^
Oj, Nicky, ja cmentarz miałam zaraz przy szkole, czasem przechodziłam (a ci, co jeździli tramwajem regularnie, to równie regularnie przechodzili). Więc bywałam jako przechodzień.
Ojejciu! Ojej. Draco odwiedza Lucka? Aż się wzruszyłam. I Draco jeszcze nie wiedział, z jakim imieniem ostatecznie skończy jego syn… Nawet już o tym nie pamiętałam :P
O, i ta wizja, jakoby Nicky mógł mieć jeszcze braciszka… to by dopiero było odkrycie! Mógłby zostać sprzątnięty przez Voldka za młodu albo ukryty gdzieś starannie, żeby go chronić… I gdyby nie nasza znajomość ttj, w sumie nie moglibyśmy tego wykluczyć. Ha. Ciekawa wizja :P
Fajnie napisałaś tę scenę. Było w niej… na początku trochę takiej szorstkości, ale potem Draco się rozkręcił. O relacjach w rodzinie Malfoyów są różne wyobrażenia, ale chyba zwykle nie uważa się Lucka za najlepszego ojca. Tutaj też na takiego nie wygląda – ale jednak wciąż jest jego ojcem, kimś kto miał na niego duży wpływ, komu coś zawdzięcza i kogo mimo wszystko jakoś tam kochał. No i bardzo ładna ta symetria wobec przeszłości Lucek-Draco i teraz planów Draco-Nicky. Jak bardzo Draco zależy, żeby go chronić. I taki smuteczek, że go nie było przez te wszystkie lata, że nie mógł wychować Nicky’ego tak, jakby chciał…
Ale, ale, przenosimy się do Voldka :> Voldek ma gabinet? Hmm, to brzmi tak oficjalnie. Dumbledorowsko. Nie wyobrażałam go sobie w gabinecie. W sumie nie jestem pewna jak wyobrażałam sobie jego zajęcia poza hangoutowaniem się ze Śmierciojadkami i Nagini na szyi. I zabijaniem jakichś ludziów, którzy mu się po drodze nawinęli. I myśleniem o Harrym Potterze. Ale gdzie? Może w jakichś lochach. W środku nocy na cmentarzu. Ruinach. Voldek i coś tak cywilizowanego jak gabinet? Ha.
Mhihi. Przypomina mi się jak Leosiek snuł plany dla (potencjalnych) przyszłych dzieci Northcika i Ann :P
Wyobrażasz sobie dziadzia Voldzika z takim dzieciaczkiem na kolanach? Och, Voldi.
Voldi hejtujący miłość <3
Beztroski Voldi <3
Ginny-Śmierciożerczyni? Ha. Ciekawa idea :D
Wyobrażasz sobie taką mini szkółkę Śmierciożerców? Ginny i taki bobasowaty Nicky siedzą w ławkach w pustej klasie i pilnie wkuwają Zaklęcia Niewybaczalne i 1001 Sposóbów na Utrudnienie Życia Mugolom, a Draco-nauczyciel mierzy ich surowym wzrokiem.
Oho, jakiż symboliczny obrazek Draco pół-oświetlonego :P
Ojoj, biedny Draco, ależ go nosi. Pogrywanie z Voldkiem to nie jest łatwa zabawa, jak widać. Zasadniczo nie polecam.
Ojej, list od Attawaya! Pacz, jak ja się rozpływam, ciągle tylko jakieś ojeje. No ale widzisz, tak to jest ze wspomnieniami. Zarówno ze względu na ich rolę w historii, jak i przenoszenie mnie myślami do czasów ttj w realnym świecie – no, działają na czytelnika. I nawet wydaje mi się, że coś kojarzę tę scenę! Jak Ginny się dowiedziała wszystkiego. I był foch.
No, Nicky, ja nie twierdzę, że to takie dobre kogoś kontrolować. Ale jednak twoje prywatne poszukiwania tatuśka, dla kaprysu, kiedy nic ci nie groziło – no, dopóki sam się nie zacząłeś pchać do tego departamentu, kiedy, niech będzie, coś ci zagrozić mogło – ale kara za przewinienie to nie to samo co obawa nie tylko o siebie, ale i o rodzinę, a w rękach Voldka to naprawdę wszystko mogło im się zdarzyć. Draco miał naprawdę trudną rozgrywkę przed sobą. A Ginny, stworzonko uparte i niezależne, też niekoniecznie musiałaby się zgodzić na to, co on uznałby za najlepsze. Więc naprawdę, kochany, nie porównuj swojej sytuacji z jego, bo to dwie różne rzeczy. Oczywiście, być może udałoby się to wprowadzić w życie. Może nawet lepiej by na tym wyszli. Ale trudno to stwierdzić, a ryzyko było duże.
Chociaż zwykle jestem Team Free Will i generalnie doinformowanie. Też sobie myślę, że jak bohater X sobie żyje w błogiej nieświadomości, wszyscy jego znajomi to różnego rodzaju potworki, a w mieście co sezon dochodzi do kolejnych potworkowych morderstw – no, to zwykle na tej swojej niewiedzy nie wychodzi za dobrze. Ale jednak… jak mówię, Draco miał tu trochę ciężką sytuację.
UsuńOwszem, był śmierciożercą, ale czy to sprowadzało się tylko i wyłącznie do zabijania wszystkich jak popadnie? – no, w sumie z grubsza to chyba tak…
Uwielbiam stu hipogryfów <3 I dementorów i inne wariacje :P
Ojej. Duże ojej. Ta scena w ttj to chyba był big deal, prawda? Jedna z ważniejszych. I z najlepszych. Więc jak tak ją nam teraz przypominasz… No to ojej bardzo <3 I bardzo ładnie to wygląda teraz z perspektywy Nickusia, jak on na to patrzy, jak sobie to komentuje i próbuje porównywać z sytuacją swoją i Anne, choć, jak mu wytłumaczyłam, to jednak nie do końca to samo – ale lubię takie wszelkie nawiązania, porównania i symetrie, więc doceniam też.
Właściwie to chciałam użyć słowa „paralelizm”, bo ciągle mi się pchało do głowy, ale nie byłam pewna, czy ono znaczy to co myślę, że znaczy i aż sobie sprawdziłam i wygląda na to, że owszem, znaczenie ma dość szerokie, może dotyczyć zdań (składniowy, tak mi się chyba najbardziej kojarzył, ze szkolnych analiz wierszy i takich tam – czasem się tam zdarzało), ale też wątków czy motywów i teraz myślałam właśnie o czymś takim. A to dobre jest, podoba mi się.
No, więc właśnie. Ta scena. Ach, ta scena *kiwa głową z uznaniem*
O, Connie. Hej, Connie!
Dylan przez całą lekcję wpatrywał się w nią wymownie, a ona jeszcze bardziej wymownie unikała jego wzroku – hehe :D Ładnie napisane.
Och, i stało się. Connie to powiedziała! Podjęła decyzję! Zgodziła się! Jej „chcę” brzmi prawie jak sakramentalne „tak”. Popatrz, popatrz, zbieraliśmy się ku temu momentowi chyba z połowę opowiadania… Ale czy to wyjdzie w praktyce? Wiesz, jak to jest, urok niedostępnego, a jak już to masz… może być inaczej niż w wyobrażeniach. Moje serce chyba jednak zostanie z Lucalie. Ale zobaczymy. Zobaczymy.
O, właśnie, chyba już widzimy. Widzisz, Connie… Zakazany owoc kusi najbardziej… kiedy jest zakazany. I co teraz? Spróbujesz się przekonać? Czy po tym całym zamieszaniu jednak go zostawisz…?
A Nicky tymczasem zdobył kolejne wspomnienie – no, teraz to już naprawdę ciężko byłoby zrezygnować, chyba jesteśmy w najciekawszym momencie! Przypomniałaś przy okazji o kwestii *prych* Pana, dobrze się składa, bo tak się wciągnęłam we wspomnienia, że praktycznie o nim zapomniałam. Hmm, mówiłaś, że tym rozdziałem kończymy etap wspomnień? Jestem więc tym bardziej excited, czym się skończą, czy będzie jakaś konkluzja, czy trzeba będzie jej poszukać jakimiś innymi drogami…? (EDIT: sprawdziłam to sobie, nie tym, tylko następna seria wspomnień będzie ostatnia, okej. Więc ciekawa jestem bardzo… co z tych wspomnień wyniknie :P)
O, Dumby! Hello, Dumby. I Harry! Phihi, Harry jest tutaj kimś tak marginalnym, że łatwo zapomnieć, jaki to on niby ważny względem Voldiego i tak dalej. Sorry, Harry. Draco jest bardziej cool.
Och, Draco <3 Widzisz, jak się przejął. Ach, Draco… <3 *lekko się rozpływa*
Ooo, Draco poszedł do psychologa? O! A to dopiero ciekawe!
Ojej! „Nie mam schizofrenii, po prostu jestem czarodziejem” – co za tekst! Byłby dobry na koszulkę :D
„Trzeba wezwać straż pożarną, pogotowie, policję...!” – cóż za zapał! Może jeszcze dorzucimy straż miejską i pogotowie energetyczne? Nie no, dobra, dobra, ja sobie mogę robić przytyki, ale doceniam, lepsze to niż bohaterowie, którzy albo nic nie robią, albo wszystko robią sami, nawet gdy nie jest to wskazane.
„ To tylko śmierciożercy – odparł Draco. – Oni zawsze chcą czyjejś śmierci.” – Luzik, nie? Typowy tydzień śmierciojadka, spojrzą se na rozpiskę, na kogo polujemy tym razem i sobie pochcą tej śmierci.
No, takie tam. Ach, Draco! <3
„No wie pan co, to jest śmieszne! – wybuchł Brown. – Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest pan w pełni władz umysłowych, ale jakim prawem przychodzi pan tutaj i mi grozi?!” - *hahaha* No po prostu piękne! :D
UsuńO rany. Jesteś przegenialna! Ta scena była boska! Draco u terapeuty… no fakt, przydałaby mu się jakaś pomoc. Miała w sobie przecudowny komizm, świeżość – jako wspomnienie, którego dotychczas nie znaliśmy – a jednocześnie wciąż coś wnosi, pokazując ten szczery kawałeczek Dracona. W jakiej jest beznadziejnej sytuacji, robiąc za zuego śmierciojadka, choć tak naprawdę te całe tortury i mordowanie go nie kręcą. I jaką ma, biedaczek, niską samoocenę… Draco! Nie jesteś taki znowu okropny. Nawet jeśli troszkę, to nie martw się, wszystkie tu cię i tak kochamy. No i do tego oczywiście to, jak mu zależy na Ginny. I jakie ma poczucie odpowiedzialności. I jak mało nadziei. Och, biedny Draco. Ale, naprawdę, niesamowicie to zrobiłaś. I ta jego nonszalancja przy tym. Gdybym była na tyle błyskotliwa, żeby na to wpaść jak pytałaś ostatnio o życzenia czytelników, to właśnie czegoś takiego mogłabym zapragnąć!
Ojeej, i już się znaleźli i pogodzili i wszystko jest okej, yay <3 Pamiętam, jak bardzo podobała mi się ta scena, kiedy - jak to dokładnie leciało? Ona mu wybaczyła i go spotkała i to chyba było właśnie w parku i jak widzisz chyba tak bardzo nie pamiętam, ale wiem, że mi się cholernie podobało to ich pogodzenie po tej Wielkiej Kłótni. Chyba nawet pokazałaś mi tamten rozdział trochę przedpremierowo, więc się dodatkowo czułam fajna i się nim jarałam.
Nicky, czy to mądre, tak sobie zapominać różdżki? Może mam lekką paranoję, jest u siebie w ogrodzie, to chyba bezpieczny teren, ale… czasy dla niego są średnio bezpieczne. Więc wiesz. Uważaj, Nicky.
„Tak bardzo żałował tego, że nie dane mu będzie zadać Draco wszystkie dręczące go pytania” – hm, nie powinno być „wszystkich dręczących go pytań”? Kurczę, dawno tak na poważnie nie edytowałam niczego po polsku, mam wrażenie, jakbym rdzewiała.
„ogromnej straty, którą doznała po śmierci Dracona.” – straty, której doznała…?
I ojej, Nicky, ależ się zamyślił, poruszył, doszedł do wniosków i w ogóle.
I… surprise, surprise! Hej, Nadine!
No więc widzisz, Nicky. Twoja posesja nie jest tak stuprocentowo bezpieczna, jak tacy intruzi się tam potrafią pojawić. Ale nie wygląda, jakby chciała go ogłuszyć, związać i wrzucić do piwnicy, więc może nie będzie miał okazji pożałować braku różdżki.
Oj, Nicky, lepiej się tak nie spiesz z tym ściskaniem. Nie spodziewasz się chyba, że Nadine mówi ci cokolwiek z dobrego serca?
Mwahahahahahaha! Hahahaha! Co ja widzę? Czyżby Nadine jednak działała tak, jak się po niej spodziewałam? Gra kartą „popatrz, Nicky, Anne jest z facetem!”? Ha! Przejrzałam ją! Chociaż byłaś taka tajemnicza, że do końca nie mogłam być pewna :P
Oj, Nicky, i widzisz. Widzisz, jak cię Nadine wzięła. No, owszem, skrytość, tajemnice, coś tam może do siebie pasować, ale wierzyć na słowo Nadine, nie sprawdzić na własne oczy…? Biedny Nicky. Akurat jak doszedł do pięknych wniosków, zatęsknił za Anne, a tu taka bomba. Trzeba przyznać, ze wyczucie czasu Nadine ma doskonałe.
No, więc widzisz. Mamy dużo wspomnień, które jak zawsze robią na mnie wrażenie (a szczególnie Wielkie Rozstanie i zaskakujący, boski Draco U Terapeuty <3), mamy Convalie, która podejmuje swoją Wielką Decyzję i wydaje się jednak nieco rozczarowana, no i wyczekiwaną Wielką Zemstę Nadine – widzisz, same wielkości w tym rozdziale! A to pokazuje, że w galopującym tempie zbliżamy się do końca i wszystkie wątki nam się schodzą i dzieją się Ważne Rzeczy. Miło było poczytać i pokomentować – mam nadzieję, że będziesz teraz na fali i uda Ci się niedługo zająć następnym.
No a ta strona na facebooku – no, no, znak czasów, rozwoju i w ogóle. Kto by się tego spodziewał 5 lat temu? Wtedy chyba nawet za bardzo facebooka nie znałam? No, więc rozwijaj się, twórz i mam nadzieję, że będziesz doceniona tak, jak na to zasługujesz :*
Ale czarodzieje się teleportują, po co miałby łazić po cmentarzach? No i ja raczej nie jestem przyzwyczajona do chodzenia przez cmentarz, u mnie jest on bardzo na obrzeżach miasta, więc nie ma takiej potrzeby…
UsuńWłaśnie, właśnie, też się u mnie zrodziła myśl o „zaginionym bracie” i szybko rozwinął się przede mną taki długi czerwony dywan jak to w filmach się zdarza i był baaaardzo długi, bez końca, ale niestety musiałam zawrócić i go zostawić w spokoju.
Ostatnio doszłam do wniosku, że denerwuje mnie portret wielce pokrzywdzonego przez los Draco. Sama poszłam w tę stronę, i dlatego muszę się jej konsekwentnie trzymać, a jeżeli już tak, to chociaż postarałam się to troszeczkę zmiękczyć. Że nie „Lucor jesteś zły i okropny, skrzywdziłeś swojego syna”, tylko „Lucy, bardzo się starałeś, lecz z gry wyleciałeś”.
Ja już mam dość Voldiego. Nie wiem co on robi w swoim wolnym czasie. Założyłam że siedzi w swoim pokoiku, planuje strategię i przyjmuje petentów. W końcu chciał przejąć ministerstwo i te sprawy, powinien się wprawiać.
Dobra, nie naskakuj tak na Nicolaska, on ma 19 lat i swoje spojrzenie na życie. My się robimy za stare powoli :D
Wiesz co, ale z Draco jest też taka sprawa, że raczej ciężko, żeby na początku podszedł do Ginny, powiedział jej, że jest śmierciożercą, a to ich dziecko to Voldi będzie chciał zabić. Chociaż mogłaby to być jakaś alternatywa… no ale nie wyobrażam sobie za bardzo, żeby na dzień dobry, ledwo ją znając, powiedział o swoim podwójnym życiu. A później nie było kiedy, no jak już sobie wszystko poukładał i tak im się „bajecznie” żyło, to po co miał robić aferę?
Wiesz, jak to jest, urok niedostępnego, a jak już to masz… może być inaczej niż w wyobrażeniach -> hehe :D
Co prawda myślę, że troszkę pogwałciłam kodeks psychologa czy coś tam, ale no cóż, może ten pan po prostu nie jest dobrym psychologiem…
Dobra, dobra, nie czepiaj się już końcówek, akurat z tymi przypadkami zawsze mam wielką rozminę. I właściwie nie wiem jak to pisać. No bo Nicolas może zadać pytania, a może też zadać pytań… No właśnie, w tym sensie to drugie brzmi źle, ale dane mu zdać pytań, kogo co, a nie kto co, ale co pozostaje co i w sumie to nie wiem co…
I tak im więcej rozkminiam, tym mniej wiem…
No bo wymyślałaś Nadine jakieś wielkie plany, ogromne motywy i naprawdę potężne wątki, i było mi głupio tak Cię zrzucić na ziemię… i wstyd że wymyśliłam coś tak słabego, przepraszam :( :( :(
Ach, ach, Ważne Rzeczy. TutAj.
Dziękuję i liczę na to samo z Twojej strony! Twórz! :P
Rozminę? Wordzie, zgiń ;/
UsuńSiedzę sobie i zbieram się do odpowiedzi, jednocześnie rozpraszając się przy pomocy tysiąc pięćset sto dziewięćset (nie chce mi się odmieniać, zbyt skomplikowane *lol2*) kart. Ale może jak zacznę – choćby od takiego przyciężkiego wstępu – to kiedyś to zrobię. Bo mnie dogonisz z rozdziałem, a któż to widział, żeby tak zostawiać konwersację w zarodku. No, można też odpowiedzieć pod następnym rozdziałem i mieć w związku z tym komentarz na 6 części zamiast 3… No, dobra. Oficjalnie zaczęliśmy. Więc powinno być już łatwiej.
UsuńTeleportują się… od 17 roku życia :> Wcześniej mógłby sobie połazić. Na przykład jako siedmiolatek. Siedmiolatkowie bardzo pasują do cmentarzy. Ale moja szkoła to było gimnazjum i liceum, podstawówki przy cmentarzu nie miałam. Więc tak jakoś ze 13. Lat. W gimnazjum. To też jeszcze takie słodkie małe dzieciaczki. Na początku. A potem się zmieniają i się robią duuuuże.
Ale w Kato te cmentarze takie… hm… takie po prostu. A w Cante był taki ładny! Głupio mi było, ale naprawdę strasznie mi się tam podobało. Stylistyka inna, zwłaszcza w tej starszej części, no a w dodatku byłam wiosną i tak pięknie tam wszystko kwitło… No, naprawdę, głupio mi, to nie jest miejsce, do takiego zachwycania się. Jakoś tak niestosownie się wydaje. Ale było ładnie, co zrobić :(
No, wyobraź sobie taki spin off śladu… Dostajemy nagle losy starszego braciszka, który żyje sobie… gdzieś… i nic nie wie o swojej wielkości i tym wszystkim. I… hm… dowiaduje się… albo nie… Nie, dobra, nawet nie będę zaczynać, bo jeszcze przypadkiem wyjdzie mi coś ciekawego, napalę się i co. I nic. No.
No widzisz, taki lajf. Kiedyś coś się wydawało superhiper i jedyne słuszne. A teraz przy tych kolejnych latach na karku *wystękała staruszka Cass* się okazuje, że w sumie to nudne, sztampowe, przedramatyzowane, nieprawdopodobne i w ogóle. Tak naprawdę fanoniczny Malfoy niewiele ma wspólnego z kanonicznym. Który nie był taki szczególnie fajny. I chyba nie miał tyle hejtu w rodzinie – przecież w Insygniach na końcu było takie Malfoyowe family love? Btw, określenie fanoniczny wzięłam z komentarzy z samego początku ttj. Z rozmowy, którą miałaś z kimś. Bodajże Aileen. Jakoś mi się to zapamiętało. I widzisz, jaka to ja jestem wścibska, z tym czytaniem cudzych komentarzy? A blogspot jeszcze to ułatwia, bo nawet nie trzeba specjalnie na nie klikać, żeby rozwinąć.
I właściwie to nie wiem jak Ty, ale jak ja sobie mówię w głowie ttj, to tak… no… wymawiam to literkami, no nie? Tetejot. I jak to gdzieś to odmieniam, to mam ochotę zawsze pisać ttjota, ale mam wrażenie, że będzie to głupio brzmiało, więc zostaje przy ttj. Ale w głowie mówię tetejota. Boże. Co mnie wzięło na takie idiotyczne dygresje? *lol2* Słowotok mi się włączył. Bez dwóch zdań.
Mhihi, petenci do Voldka. Przychodzi jakiś szeregowy śmierciojadek do Voldka w godzinach urzędowania. „Voldiii… a bo ten mugol co mieszka po drugiej stronie ulicy krzywo na mnie popaaaatrzyyyył *płaczliwy ton a la Ali* Co mogę mu zrooobić? Walnąć go Avadą? Czy Cruciatus na razie wystarczy? Doooradź miii!”. Ja teraz lubię Voldka w taki sposób… nieco pobłażliwy. Jak coś, co jest takie trochę komiczne, choć wydaje mu się, że jest nie wiadomo kim. Tak jak Leosiek. Albo Pretty. Albo nawet ostatnio Kopułka (to straszne, jak ja jestem podatna na wpływy, miałam w Kopułkę sporo wiary – to znaczy, pewne rzeczy wydawały mi się… dziwne, ale ja zwykle tak mam, że skoro tak twierdzą, no to spoko, pewnie lepiej wiedzą niż ja. A potem zaczęłam czytać recenzje (w zasadzie recenzję, z jednego źródła) i komentarze i nagle się okazało, że to jest tak cudownie riddiculous <3). W każdym razie… jak można traktować poważnie kogoś, kto nazywa się Voldek? To chyba nasz główny problem. Wszystkich radośnie zdrabniamy. A potem już nie są mhroczni i groźni, tylko tak uroczo pocieszni… Coś a la bogin w HP. Ośmiesz go, a przestanie przerażać. Biedny Voldeczek :(
Wiesz, tak technicznie to ja wciąż – jeszcze – już niedługo – mam te 19 lat… Więc jesteśmy rówieśnikami. Och. Ale Boże, w te urodziny to chyba mnie dopadnie kryzys wieku średniego czy coś (a może już mnie dopadł tak właściwie?). Ale coś w tym jest. To takie smuteczkowe, że nastolatki ratujące świat i obalające rządy już nie są takie przekonujące i inspirujące :(
UsuńNo co Ty, każdy powinien podchodzić do swojej potencjalnej partnerki i przedstawiać się jako (potencjalny?) morderca. Nie ma to jak czyste sytuacje przynajmniej, nie? Każdy podwójny agent powinien tak robić. Ech, Pretty chyba już wyczerpało moją wytrzymałość na sekrety :P
No cóż, ja tam kodeksu psychologa nie znam, to przymknę oko. Zresztą, wiesz, gość mu magicznie podpalił biurko… To każdego mogłoby lekko wyprowadzić z równowagi. A wiesz, jakiś czas później zauważyłam, że gość miał na nazwisko Brown. A to bardzo znaczące nazwisko. Przypadek? (Szsz, nawet jeśli tak, to nie. To przeznaczenie!).
Przypadki utrudniają życie :(
I tak im więcej rozkminiam, tym mniej wiem… - no, no, Sokrates by się nie powstydził takiej myśli. To był Sokrates, nie? Mam nadzieję.
E, ja wiem, czy takie potężne, tylko małe morderstewko… Znaczy, ostatnio. Bo się zrobiła creepy. Jak 90% mieszkańców Rosewood. Może w te wszystkie dni, kiedy jej nie było, ona poleciała do Rosewood wziąć od Fitzy’ego szybki kursik w creepy’owatości?
Jak na serial, do którego mam tyle zarzutów, zdecydowanie często do niego nawiązuje. Ale, hej, przynajmniej nie jest mi tak zupełnie obojętny… To jakiś sukces.
I zdecydowanie nadużywam słowa creepy. Ale ono jest idealne. Idealne. I ich wina, że ciągle zarzucają kimś creepiastym… No i jak ja mam to wtedy skomentować? No.
No właśnie. TutAj. Sama widzisz. A jest wszędzie! W naszych umysłach! Prześladuje nas. Forever.
Och, och, jesteś taka inspirująco-motywująca <3 Kiedy czytam ślad/komentuję ślad/rozmawiam z Tobą o pisaniu (głównie śladu) to aż mi się bardziej chce. Gdyby narysować sinusoidę mojego chcenia, motywacji i wiary w siebie, to w tych momentach wystawałaby najwyżej. Ale wymówki tez są dobre. Wymowki mówią, że późno już i nic już przecież nie napiszę, pora iść spać. *ekhem* znaczy, no, oglądać Supka. Spać=oglądać seriale. Taki nowy slang. Prych.
Gaduła Cass się uaktywniła, o. Widzisz. Może myślałaś, że po jednoczęściowej odpowiedzi będziemy się już powoli kurczyć, może też się zmieszczę w jednej części… A gdzie tam. Po co się mieścić, jak można sobie pogaaadać i pogadać…
ups... tak czytam i czytam, TTJ i ślad w 3 dni a tu suprise, przerwa. Hahahah, no to pięknie. Cały czas czekam aż Nick dowie się, że Draco zginął w Malfoy Manor, a najlepiej żeby znalazł jego ciało w tym jeziorze obok dworu nad którym tak lubił przesiadywać. kompletnie nie wiem czemu, ale odkąd wprowadził się do dworu wyczekuję tego jak zbawienia, chyba wolałabym to niż dowiedzieć się, że Draco jednak żyje :d
OdpowiedzUsuńObawiam się, że przeczytałam to wszystko za szybko i jakieś istotne fakty mogły mi umknąć ale nie mogłam się powstrzymać. No cóż, nie panuję nad swoim fiołkiem na punkcie Draco ;d teraz pora na głębokie ukłony, ponieważ nie sądziłam że druga część opowiadania mnie zainteresuje, skoro ww delikwenta w nim brakuje, jednakże droga Ignise, udało ci się, czytałam z zapartym tchem! Gratuluję! Na dodatek piszesz w sposób kompletnie dla mnie nieprzewidywalny i ja, która szczycę się przepowiadaniem akcji wszystkiego co czytam, tutaj momentami bałam się kolejnej strony, nie mając pojęcia co może się dziać dalej, nawet w TTJ, które swoją drogą zaczęłam od epilogu - genius xD
Oj, ciało Draco w jeziorze to by dopiero było dramatyczne :D No ale niestety, muszę trzymać się własnego planu ;)
UsuńDzięki za miłe słowa, i bardzo mi miło, że używasz słowa "nieprzewidywalny". Trudno jest mi się zdystansować na tyle, żeby samej powiedzieć coś takiego, właściwie to niemożliwe, ale takie właśnie chcę tworzyć opowiadania, więc jest to sukces :)
No i ttj pisałam dawno temu, ślad też zaczęłam dawno, poczekaj na nowe opowiadania, to dopiero będzie nieprzewidywalne :D
Pozdrawiam
Na razie czekam na zakończenie śladu i wprost już nie mogę usiedzieć spokojnie :D
Usuń