sobota, 10 maja 2014

Ślad: rozdział czterdziesty piąty



W życiu człowieka niejednokrotnie przychodzi taki moment, w którym ma wrażenie, że wszystkie podjęte decyzje, które zaprowadziły go do miejsca, gdzie wszystko traciło znaczenie, były bezsensowne i głupie. Nicolas nie widział powodu, dla którego jego życie potoczyło się w taki, a nie inny sposób. Co takiego się stało, że znalazł się w miejscu, z którego nie było już odwrotu? Dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, żeby dowiedzieć się czegoś o ojcu? Z perspektywy czasu wszystkie jego dawne działania, prowadzące do włamania do Departamentu Tajemnic i odnalezienia pierwszego wspomnienia, były powodowane tak głupimi pobudkami, że aż wstyd mu było za wszystko, co robił. Cieszył się z tego, że może zdobyć jakieś informacje, ale gdyby w tamtym momencie wiedział, jak to wszystko się potoczy, czy jeszcze raz by się na to zdecydował?
Zabił człowieka. A nawet dwóch. Nie tak został wychowany. Próbował wyrzucić z głowy obraz rozciągniętych na ziemi ciał, które wyglądały, jakby należały do kukieł. Z tych ciał uleciało życie. To on je odebrał. I nie mógł tego cofnąć.
Tak jak nie mógł cofnąć tego, co stało się z nim i Anne. Ostatnie wydarzenia uświadomiły mu, że jej potrzebuje. Że wystarczy jedno jej słowo, żeby wszystko rzucił i stał się zupełnie innym człowiekiem. Ale ona nie chciała się do niego odezwać, ba, nie chciała go widzieć. Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. Szukał jej już wszędzie. W Ministerstwie powiedziano mu, że już tam nie pracuje. W jej rodzinnym domu dowiedział się, że wyjechała i nie mają pojęcia, kiedy wróci. Gdy spytał dokąd, nikt nie potrafił mu odpowiedzieć.
„Zapomnij o mnie”. Gdyby to było takie łatwe. Gdyby mógł po prostu wyrzucić ją z głowy i nigdy więcej o niej nie myśleć. O jej delikatnym dotyku, ciepłym uśmiechu, łagodnych oczach i lśniących, falujących włosach. Jakby mógł pozbyć się wspomnienia jej objęć, tego, jak się nim opiekowała, i tego, jak szeptała, że go kochała. Potrzebował jej, by się nie załamać, by mieć siłę do stawienia czoła wszystkiemu, co jeszcze na niego czeka. Potrzebował jej do uleczenia jego rozdartej duszy, złagodzenia bólu, który czuł, przypominając sobie wszystkie okropności, których się dopuścił. Nie mógł wytrzymać z samym sobą. Tak bardzo chciałby zapomnieć, udać, że to go nie dotyczy. Była jedynym światełkiem w tunelu, a on nie potrafił jej odnaleźć. Nawalił we wszystkich możliwych aspektach.
Co miał zrobić? Jeździć po całym świecie, szukając jej? Zapadła się pod ziemię. Nikt nic nie wiedział, a on tak bardzo jej potrzebował, jej kojącego dotyku i spojrzenia, które nie będzie oskarżycielskie.
Była dla niego ważniejsza, niż mu się wydawało. Co takiego czyniło ją tak wyjątkową? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wiedział tylko, że nie może przestać o niej myśleć, nie może tak po prostu jej sobie odpuścić.
Ale nie tylko Anne zaprzątała jego myśli. Była to niedokończona sprawa, z którą musiał się uporać, jeśli jeszcze kiedykolwiek chciał poczuć się wolny. Musiał zdobyć wszystkie wspomnienia Dracona, do samego końca. A później wrócić do życia własnym życiem.

* * *

Kiedyś, pewnego ciepłego wieczora, Convalie i Lucas wymknęli się z pokoju wspólnego.  Wymachując złączonymi dłońmi, szli przed siebie ciemnym, opustoszałym korytarzem w lochach. Convalie nie mogła powstrzymać nerwowego chichotu cisnącego się jej na usta, a Lucas co chwilę ją uciszał, choć uśmiech nie schodził z jego twarzy. Miał piękny uśmiech – gdy Convalie na niego patrzyła, miała wrażenie, że oświetlają ją ciepłe promienie słoneczne. Lucas śmiał się całym sobą, nie tylko ustami. Śmiały się jego policzki, śmiały się jego oczy, jego postawa. A Convalie pragnęła śmiać się razem z nim.
Zatrzymali się przed wyjściem z lochów, Convalie została z tyłu, a Lucas wystawił głowę za róg, by sprawdzić, czy nikt ich nie przyłapie na wymykaniu się z zamku. Pokiwał głową na potwierdzenie, że droga jest czysta, i trzymając Convalie mocno za rękę, poprowadził ją na zewnątrz. Uwielbiała ten zdecydowany, silny uścisk. W tamtym momencie mogła podążyć za nim wszędzie.
Bezchmurne niebo było usłane gwiazdami. Wiał lekki, przyjemny wiaterek, a z Zakazanego Lasu dochodziły odgłosy pohukiwań i szelestu liści drzew. Pobiegli przed siebie, w stronę jeziora, w którym odbijał się wielki, jasny księżyc – była pełnia. Usiedli nad brzegiem, ściągając buty i mocząc stopy w nagrzanej za dnia wodzie. Convalie oparła głowę na ramieniu Lucasa, a on objął ją mocno ramieniem, przyciągając jeszcze bliżej do siebie.
- Chciałbym mieć cię już na zawsze – powiedział, a ona uśmiechnęła się i obróciła głowę tak, by sięgać ustami jego ucha.
- Bez obaw – szepnęła. – Nigdzie się nie wybieram.
Pogładził ją po policzku wolną dłonią i zbliżył usta do jej ust. Pocałunek był tak delikatny i subtelny, że automatycznie zapragnęła więcej, ale Lucas odsunął się lekko, by móc patrzeć jej w oczy.
- Nigdy nie marzyłem, że spotkam kogoś takiego jak ty. – Słowa były jego specjalnością. Jednym, prostym zdaniem potrafił sprawić, że szalała za nim. – Nigdy cię nie opuszczę.
Wtuliła się w niego, chłonąc całym ciałem jego ciepło, wdychając jego zapach i upajając się tym maleńkim skrawkiem raju, którego miała możliwość doświadczyć.
- Kocham cię – powiedziała, będąc tego absolutnie pewną.
- Zdradzę ci tajemnicę – odparł na to Lucas, całując ją w czoło, w skroń i przesuwając się niżej, w kierunku jej ust. – Ja ciebie mocniej.

Convalie zacisnęła dłonie na poduszce i wydała z siebie okrzyk bólu i zirytowania, stłumiony przez materiał. Oczywiście musiała przypominać sobie takie sytuacje akurat teraz, gdy dowiedziała się, że może spełnić się jej najpiękniejszy sen, kiedy Dylan w końcu wyznał, że coś do niej czuje. To nie w porządku. Przeszłość z Lucasem wydawała jej się snem, a jednak momentami tak pięknym, że musiała na siłę przypominać sobie wszystkie powody, dla których z niego zrezygnowała. To, co zrobił, bolało ją tak, jak gdyby ją zdradził, choć przecież nie byli już razem, mógł robić to, na co tylko miał ochotę. To były tylko słowa, gdy mówił, że jej nie opuści, gdy wmawiał jej, że jest wyjątkowa, jedyna, niezastąpiona. Bardzo szybko pocieszył się Juliette, najwyraźniej dostając od niej to, czego Convalie nie była w stanie mu dać. Co prawda nie złapała ich na gorącym uczynku, ale była pewna tego, co się stało. Juliette z pewnością chciała odegrać się na Dylanie, a Lucas na niej. Pocieszyli się wzajemnie, fundując sobie niezłą zabawę. Convalie nie mogła znieść myśli, że miałoby to być coś poważniejszego.
Gdyby nie Juliette, pocałowałaby Dylana.
Nie, gdyby nie Juliette, to Dylan pocałowałby ją.
Gdyby nie Juliette, to być może byliby już dawno razem.
Gdyby nie Juliette, nigdy nie miałaby Lucasa.
Musiała się spotkać z Dylanem. Żadnych więcej wymówek, ucieczek i kłamstw. Powinni porozmawiać, określić swoje stanowiska i… spróbować? Convalie była oszołomiona ostatnimi wydarzeniami, nie mogła myśleć jasno. Zdawała sobie sprawę z tego, że to jest ten moment, w którym jej życie się odmieni, ale wciąż wahała się, czy zrobić decydujący krok. Nie była pewna, czy wywrócenie świata do góry nogami jest bezpieczne, a na końcu tej drogi kryło się tyle niewiadomych. Chciała tego, chciała spróbować, i wiedziała, że w którymś momencie zdecyduje się na ten krok, ale tak bardzo się bała…
W porządku, okazało się, że Lucas - ten, który robił wszystko dla jej dobra, który traktował ją wyjątkowo i troszczył się o nią bardziej niż o siebie samego - tak naprawdę nie istnieje. Zawsze istniał tylko i wyłącznie ten, który zdobywał dziewczyny jak trofea, by się nimi szczycić, ten, do którego wzdychała większa część żeńskiej połowy Hogwartu, ten, który nie potrafił się do niczego zobowiązać, a życie traktował jak zabawę. Miała wrażenie, że to dwie zupełnie inne osoby. W takim razie czy ktoś, kto był jej tak bliski, to tylko wytwór wyobraźni? A może to ona była temu winna, to ona złamała człowieka, którym się przy niej stał, nie potrafiąc go należycie docenić? Jednego była pewna, Lucas nie zasługiwał na to, co spotkało go z jej strony. Ale ona również nie zasługiwała na to, żeby urządzał potajemne schadzki z jej kuzynką w krzakach. Gdyby to był ktokolwiek inny, nie ona… Nie, Convalie nie mogła się oszukiwać. Bolałoby może mniej, ale to nie znaczy, że wcale. Jeśli to jakiś głupi sposób na to, żeby się na niej odegrać, żeby ją zranić, to odniósł sukces.
Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Otarła twarz, nie będąc pewną, czy jej policzki zdobią łzy, czy może już nie, i usiadła na łóżku. Wiedziała, że wygląda okropnie. Oczy miała spuchnięte, a twarz z pewnością całą czerwoną. Z nagłym przerażeniem uświadomiła sobie, że nie zmyła wczorajszego makijażu. No pięknie. Dobrze chociaż, że zrzuciła z siebie sukienkę, chociaż została w samej bieliźnie…
- Chwileczkę – wychrypiała, wstając z łóżka i kierując się do łazienki. Skrzywiła się, widząc swoje odbicie w lustrze, i ochlapała twarz lodowatą wodą, pozbywając się z niej łez i resztek makijażu. Kok, który z taką pieczołowitością konstruowała Ivy, przekrzywił się i poluzował, ale to nie było najważniejsze. Zarzuciła na siebie szlafrok, przetarła twarz ręcznikiem, pozostawiając na nim ciemne smugi, i wyszła z łazienki, by otworzyć drzwi.
Ivy opadła szczęka.
- Co się stało? – spytała, a Convalie wzruszyła ramionami i zaprosiła ją do środka. Gdy obie usiadły, wyrzuciła z siebie:
- Dylan powiedział mi, że coś do mnie czuje.
Ivy zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem… to nie jest dobra wiadomość?
Convalie utkwiła wzrok w swoich dłoniach, splecionych na podołku.
- A Lucas przespał się z Juliette.
Kątem oka zauważyła, jak ręka Ivy unosi się do jej ust.
- Żartujesz – wydusiła. – Lucas? Juliette? Skąd o tym wiesz?
Convalie parsknęła. Nie wiedziała już sama, czy ta sytuacja jest tragiczna, czy może komiczna.
- Widzieliśmy ich. W momencie, gdy prawie pocałowałam Dylana.
Ivy zaśmiała się krótko, a Convalie uśmiechnęła się, gdy dotarł do niej idiotyzm tej sytuacji. Jak śmiała oceniać Lucasa i Juliette, skoro ona sama miała ochotę rzucić się na Dylana? Tak naprawdę każde z nich miało możliwość zrobić, co tylko chciało. Związek Dylana i Juliette walił się, a ona i Lucas nie mieli ze sobą już nic wspólnego. Nie powinna się zadręczać. Ale świadomość tego nie przynosiła żadnego olśnienia czy ulgi.
- I co o tym myślisz? – spytała Ivy ostrożnie. – To dlatego płakałaś? Przez Lucasa?
- Nie wiem.
Czuła się tak mała i bezbronna, że kiedy Ivy ją przytuliła, odetchnęła z ulgą, mogąc w końcu poczuć się bezpiecznie. Przez chwilę łkała, trzęsąc się lekko, ale udało jej się pozbierać. Otarła łzy i uśmiechnęła się.
- Ale się porobiło, co? Jak w jakimś tanim romansidle. A ja w środku tego wszystkiego, ciągle mająca jakieś problemy.
- Nie przejmuj się tym – poradziła Ivy. – To chwilowe zawirowania. Rozmawiałaś z którymś z nich?
Convalie pokręciła energicznie głową.
- Ale mam zamiar porozmawiać z Dylanem – usprawiedliwiła się szybko. – Tylko nie teraz, nie dzisiaj. Wyglądam koszmarnie. I nie widzę powodu, dla którego miałabym rozmawiać z Lucasem. On ma swoje życie i swoje sprawy, a mi nic do tego.
- Nieprawda. – Ivy wpatrywała się w nią porozumiewawczo, jakby Convalie musiała wiedzieć, co ma na myśli. Ale tak nie było. – Wpłynęło to na ciebie, nie mów, że nie. Powinnaś chociaż dowiedzieć się, dlaczego. Żeby móc to zrozumieć i nie zadręczać się tym.
Convalie wywróciła oczami.
- Słyszysz, jak to brzmi? Mam do niego podejść i spytać, dlaczego siedział w krzakach z Juliette? Dlaczego układa sobie życie?
- Układa sobie życie… - Ivy wyglądała na rozbawioną. – Nie, nie sądzę.
Ale Convalie było już wszystko jedno. Wzruszyła ramionami, postanawiając zostawić to w spokoju.
- Porozmawiam z Dylanem – powiedziała z naciskiem. – To jedyna rozmowa, którą muszę przeprowadzić.
- Skoro tak mówisz…
Wiedziała, że ma rację. Drogi jej i Lucasa rozeszły się. To zamknięty rozdział. I nawet jeśli zabolał ją jego wybór, to musiała pamiętać o tym, że to ona go odtrąciła. Widocznie pozbierał się i mogła mu tylko pogratulować. Ale i tak miała wrażenie, że nieprzypadkowo wybrał Juliette.

* * *

Juliette związała włosy w wysoką, ciasną kitkę. Zależało jej na tym, żeby uwydatnić rysy twarzy. Umalowała mocno oczy, by wyglądać poważniej, chociaż nie wiedziała, czy w czymkolwiek jej to pomoże. Po chwili zastanowienia pomalowała usta czerwoną szminką i zacisnęła je, robiąc na próbę stanowczą minę. Nigdy nie będzie gotowa na tę rozmowę, ale nie mogła udawać, że nic się nie stało.
Wyszła z wieży Gryffindoru i podążyła w umówione miejsce – do klasy na piątym piętrze. Dylan już tam na nią czekał. Siedział na ławce lekcyjnej, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i zaciętą miną, i patrzył oskarżycielsko w jej stronę. Obróciła się na chwilę, by zamknąć za sobą dokładnie drzwi. Podeszła, by usiąść obok niego na ławce. Jej nogi zwisały swobodnie i nie miała problemu z tym, żeby wyobrazić sobie, że siedzą nad przepaścią.
- Dlaczego to zrobiłaś? – odezwał się w końcu do niej Dylan. Zerknęła na biały kołnierzyk wystający spod szkolnej kamizelki. Dylan lubił przestrzegać reguł.
- Bo potrzebowałam uwagi – odpowiedziała szczerze. – A on mi ją dał.
- Ale dlaczego on?
Czy to było najważniejsze? Czy naprawdę interesował go tylko wybór konkretnego chłopaka, z którym go zdradziła?
- Bo się mną zainteresował. W przeciwieństwie do ciebie.
Dylan pokiwał w zamyśleniu głową.
- W porządku, to wydaje się uzasadnione.
Czuła się winna, ale nie na tyle, by nie móc poczuć złości. Nawet w takiej chwili, gdy dopuściła się czegoś absolutnie zabronionego, by zwrócić na siebie jego uwagę, nie potrafił zareagować tak, jak powinien. I wtedy to zrozumiała. Dylan nie był o nią zazdrosny, bo po prostu mu na niej nie zależało. Tylko nie wiedziała, dlaczego. Przecież tak bardzo się starała, dawała mu tyle szans, tyle wskazówek, tak bardzo chciała, żeby im wyszło. Czy za bardzo się zaangażowała?
- Możesz po prostu na mnie nakrzyczeć? – spytała. Nawet na nią nie patrzył.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym na ciebie krzyczeć. Rozumiem twoje rozgoryczenie. Jesteś impulsywna, zdenerwowałaś się na mnie, nie przemyślałaś tego.
- To znaczy, że mi wybaczysz? – dopytywała z nadzieją. Może jeszcze nie wszystko stracone? Może Dylan będzie tak wspaniałomyślny i zapomni o tym wszystkim, i będzie tak, jak dawniej?
- Jasne, że ci wybaczę. Ludzie robią głupstwa.
Juliette odetchnęła z ulgą, starając się zrobić to jak najciszej, by nie zorientował się, jak wiele to dla niej znaczy. Za każdym razem przychodziła do niego z sercem na dłoni i oto jak skończyła.
- Obiecuję ci, że się zmienię. Przestanę być taka… taka zaborcza, postaram się zapanować nad tymi moimi wybuchami i… wszystko się zmieni, wiesz?
Wyciągnęła rękę w jego kierunku, by go przytulić, ale nie pozwolił jej na to, chwytając jej nadgarstek. W końcu spojrzał na nią, a ona zadrżała. W jego oczach zobaczyła… nic. Nie potrafiła znaleźć w nich nic z tego, co kochała. Były lodowate, przenikliwe i zranione.
- Nie powiedziałem, że chcę ciągnąć tę farsę.
Juliette myślała, że się przesłyszała, ale kiedy nie potrafiła odczytać w tych słowach żadnego drugiego dna, albo znaleźć odpowiedników, bo przecież mogła się przesłyszeć, prawda powoli znajdowała sobie miejsce w jej żołądku, opadając na samo dno i ciążąc, wbijając ją w ziemię.
- To znaczy… że ty… zrywasz ze mną? – powiedziała to bardziej piskliwie, niż sądziła, że potrafi. Nadal miała nadzieję, że coś źle zrozumiała.
- Przepraszam – odpowiedział. – Nie mogę tak dłużej.
Próbowała znaleźć w jego twarzy jakąkolwiek oznakę tego, że się waha, że ma wątpliwości, które mogłaby rozwiać, ale wyglądał na stuprocentowo pewnego swojej decyzji. Poczuła nieznośne ściskanie w gardle. Nie chciała się rozpłakać. Uniosła wysoko głowę, patrząc na niego z pogardą.
- Aha – wydusiła z siebie i przełknęła głośno ślinę, próbując poluzować zaciśnięte struny głosowe. – Więc wystarczył jeden głupi błąd, żebyś we mnie zwątpił, żebyś zakwestionował moją miłość do ciebie, i postanowił ją odrzucić?
- Julie…
- Nie, przestań – rozkazała, wymachując ręką. – Co ja ci takiego zrobiłam, że tak bardzo mnie nie chcesz?
Była trochę zadowolona z tego, że w końcu wyglądał na słusznie zmieszanego.
- Nic mi nie zrobiłaś. Jesteś naprawdę wspaniałą dziewczyną, ale nie wydaje mi się, żebyśmy do siebie pasowali, to wszystko. To się nie uda.
I wtedy zrozumiała. Ogarnęła ją furia, napędzana zazdrością.
- Convalie – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Owinęła sobie ciebie wokół palca, prawda? Wystarczyło, że na chwilę zniknęłam.
- Żeby z kimś się pomiziać w krzakach? – zripostował Dylan, co było tak bardzo nie w jego stylu, że straciła rezon.
- Nie zmieniaj tematu. Oboje dobrze wiemy, że chodzi o nią. Zawsze chodziło o nią. Cokolwiek zrobię, nigdy nie będę wystarczająco dobra dla ciebie, bo widzisz tylko ją, mam rację?
Dylan nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył. Wpatrywał się w nią tak, jakby oczekiwał, że sama dojdzie do właściwych wniosków. I że zachowa się rozsądnie. Miała już tego jego rozsądku po dziurki w nosie. Przypomniała sobie, jak poprzedniego dnia mówiła Lucasowi, że Dylan jest dojrzały, inteligentny, skłonny do zaangażowania, i głośno się zaśmiała.
- Okej, panie mam-bibliotekę-w-małym-paluszku, powodzenia. Ułóż sobie życie z tą nudziarą i po prostu nie pokazuj mi się na oczy. Ale chcę, żebyś wiedział, że żałuję czasu, który na ciebie zmarnowałam. – Rozkręciła się i nie mogła przestać. – Żałuję, że kiedykolwiek zaprosiłam cię na ten głupi bal, że tak to się wszystko potoczyło. A na przyszłość nie traktuj dziewczyn tak, jakbyś był od nich mądrzejszy, wiedział więcej i rozumiał więcej, bo wcale tak nie jest. Udajesz, że jesteś poważny i dojrzały, a tak naprawdę jesteś smarkaczem, który tylko patrzy na wszystkich z góry. Powodzenia! I dziękuję za to, że mnie uwolniłeś.
Z rozmachem zeskoczyła z ławki i już miała wyjść z klasy, kiedy odwróciła się i z rozpędu wymierzyła mu mocny, siarczysty policzek. Z satysfakcją patrzyła, jak wykwita na nim czerwony odcisk jej ręki, i nawet nie przeszkadzało jej to, że dłoń zapłonęła żywym ogniem. Więcej słów nie było potrzebne. Wymaszerowała z sali z dumnie podniesioną głową.

* * *

- Czyś ty powariował? – warknęła Coleen, gdy tylko Lucas usiadł koło niej przy stole w czasie obiadu. – Wiesz, o czym huczy cały Hogwart?
Lucas miał na sobie czystą, pachnącą koszulę, bez najmniejszego zagniecenia. Nie wyglądał tak, jak wielu ludzi po balu – niewyspanych, ziewających i marudzących. On promieniał. Siedział prosto i z dumnie podniesioną głową.
- Zapewne o tym, że biedny West został bez dziewczyny.
Nie wyglądał na przejętego. Ze spokojem nakładał sobie młode ziemniaczki na talerz. Coleen aż gotowała się w środku.
- To też. Ale mówią, że ty i Weasley, że… ugh! Lucas! Co ty sobie myślałeś?
Spojrzał na nią, ale nie widziała u niego skruchy czy zakłopotania. Wyglądał na pana sytuacji, spokojnie pławiącego się w glorii chwały.
- Lucas! – wykrzyknęła, próbując wykrzesać z niego jakieś emocje. – Jesteś niepoprawny! I chciałam ci przypomnieć, że jeszcze niedawno żaliłeś mi się ze swojego złamanego serca. Nie możesz rzucać się na wszystko, co popadnie, bo masz taki kaprys!
W międzyczasie Lucas przestał się nią interesować i nałożył sobie karkówkę, polał ziemniaki obficie sosem i napełnił swój puchar sokiem dyniowym. Właśnie zabierał się do jedzenia. Coleen wydała z siebie zirytowany odgłos.
- Nie możesz mnie ignorować. – Wyrwała z jego ręki widelec, a wtedy Lucas spojrzał na nią z wyrzutem.
- A ty nie możesz mnie głodzić.
- Powiedz mi tylko, po co to wszystko?
Lucas otworzył usta, by po chwili je zamknąć. Dłuższą chwilę patrzył na nią, jakby zastanawiał się nad tym, jak powinna brzmieć właściwa odpowiedź.
- Tak wyszło – odparł w końcu.
- Tak wyszło? Możesz mi wierzyć, że nie odzyskasz jej, prowadzając się z jej kuzynką. Co się z tobą dzieje?
- A ty co się tak interesujesz?
Zbił ją z tropu. Zastanowiła się, próbując wykryć przyczynę, ale nic oczywistego nie przychodziło jej do głowy. Musiała poszukać głębiej.
- Odzyskałam twoją przyjaźń – powiedziała ostrożnie. – Zależy mi na tobie. Poza tym straciłam już Ivy, Rosalie jest ciągle zajęta swoimi sprawami, a Amarie żyje w innym świecie. Zostałeś mi tylko ty.
Lucas delikatnie wydobył z jej dłoni widelec i nadział na niego ziemniaczka.
- Ja wiem, co robię. Nie powinnaś się tym przejmować.
Coleen straciła apetyt. Odepchnęła od siebie talerz z na wpół zjedzonym obiadem i chwyciła puchar. Popijając sok dyniowy, próbowała wmówić sobie, że jej życie wcale nie jest beznadziejne. Że wszyscy nie odchodzą od niej, dlatego że jest jaka jest, ale dlatego, że mają swoje powody. Że jej własna siostra nie chciała zerwać z nią kontaktu, a została do tego zmuszona okolicznościami. Że rodzice ją kochają i zależy im na jej uwadze. Że nie jest tak popieprzona, żeby odpychać Abe’a, o którym nie mogła przestać myśleć od zeszłego wieczoru.
- Hej, Stockdale – powiedziała do piątoklasisty, który właśnie usiadł naprzeciwko niej. Uniósł głowę. Zauważyła już dawno temu, że się w niej podkochuje, ale był młodszy, brzydki i niezdarny, a poza tym nikogo nie szukała. – Czy hipogryf kopnął cię w ten pusty łeb? Zabieraj się stąd, ale mi to już!
Chłopak rzucił jej zlęknione spojrzenie, wstał i przesiadł się kilka miejsc dalej, unikając jej wzroku, jak gdyby była bazyliszkiem. Nie poczuła się lepiej.
- I kto tu ma ze sobą problem? – spytał Lucas, ale ona tylko wzruszyła ramionami. Nie obchodziło ją to, co inni o niej myśleli. Lubiła, gdy się jej bali, przynajmniej zostawiali ją w spokoju. A poza tym była Ślizgonką, co upoważniało ją do takiego zachowania.
Gdyby tylko bawiło ją to jak kiedyś, gdy była młodsza, i gdy chciała dorównać Nadine. Ale Nadine już nie uczęszczała do Hogwartu. Mogła się założyć, że prawie nikt o niej nie pamięta. Nie miała już komu dorównywać. Mogła nareszcie być sobą. Problem tylko w tym, że nie wiedziała, kim tak naprawdę jest.


* * *

Nicolas nie sądził, że wyprawa po kolejne wspomnienie sprawi mu taki ból. Minęło kilka tygodni od tych mrocznych dni, gdy był torturowany, a później stał się mordercą. Jego dusza powoli się leczyła, ale zdecydowanie w zbyt wolnym tempie.
Wiedział, że ma długą drogę do przebycia. Nie czuł nawet odrobiny magii Dracona, która otaczała jego wspomnienia. Nie mógł jednak wykonać pierwszego kroku. Tak bardzo bał się, że spotka swoich prześladowców, i że w ferworze walki znów użyje śmiercionośnego zaklęcia. Nie mógł już sobie ufać. Nie miał pojęcia, do czego jest zdolny.
Czuł się brudny, skalany. Nie przypuszczał nawet, że głęboko w zakamarkach jego umysłu istnieje jakaś mroczna część, której nie potrafił kontrolować, i która przerażała go najbardziej na świecie. Pragnął odkupienia jak niczego innego. A żeby się oczyścić, nie mógł już pozwolić sobie na żaden błąd.
Powoli ruszył przed siebie, ściskając mocno różdżkę. Przygotował się na ten dzień. Nałożył na siebie tyle zaklęć, że czuł się ociężały. Modlił się, żeby to wystarczyło. Patrole przy wspomnieniach niepokoiły go. Skąd ci ludzie znali ich lokalizację? Czego dotyczył ten cały spisek przeciwko niemu? Chciał przecież tylko poznać swojego ojca, co w tym złego? Domyślał się tylko, że z każdym kolejnym wspomnieniem zbliża się do czegoś niezwykle ważnego. Ale oni nie wiedzieli, że tym, czego strzeże magia Dracona, są jedynie wspomnienia.
Mógł tylko błagać, żeby udało mu się przedrzeć niezauważonym. Miał nadzieję, że wszystko się uda, a mimo to ręka, w której trzymał różdżkę, trzęsła się z podenerwowania.
Nie wierzył w Boga. Ale jeśli tylko on mógłby mu pomóc, to byłby skłonny to zmienić.

* * *

Kiedy wyciągał z szafki myślodsiewnię, nadal trzęsły mu się ręce. Udało się. Nie zabił nikogo, nawet nikogo nie zranił. Udało mu się przedostać niezauważonym za barierę i z powrotem. To był jakiś cud, zwłaszcza że słyszał ich rozmowy, słyszał trzeszczenie śniegu pod ich butami. Potrząsnął energicznie głową, próbując pozbyć się z myśli zimowego krajobrazu. Wrócił bezpiecznie do domu. Tylko to powinno się liczyć.
Pospiesznie umieścił wspomnienie w misie i obserwował, jak myśli kłębią się, plączą i rozpraszają, tworząc obraz pokoju, na którego środku, po turecku, siedział Draco. To był jego pokój – Nicolasa. Widok ten był takim zaskoczeniem, że na chwilę zapomniał, iż powinien zanurzyć się we wspomnieniu. Otrząsnął się i wniknął w nie.
Draco mruczał coś pod nosem, kierując różdżkę na mały przedmiot trzymany w lewej dłoni. Nicolas musiał podejść bliżej, żeby zobaczyć, co to jest, ale cofnął się szybko, gdy tylko uświadomił sobie, że jego ojciec ściska pierścionek – ten sam, który widział wielokrotnie w szufladce z biżuterią Ginny, z zielonym, połyskującym oczkiem. I coś ścisnęło go w środku, gdy zdał sobie sprawę, że inkantacja wymawiana przez Draco z pewnością wiąże się z czarną magią.
- Co robisz? – spytał, poruszony, choć przecież wiedział, że nie uzyska odpowiedzi.
Draco utkwił oczy w pierścionku, wyraz jego twarzy był beznamiętny. Nicolas pamiętał, jak mówił Ginny, że ją kocha. Dlaczego więc rzucał zaklęcie na pierścionek zaręczynowy, który ta z pewnością będzie nosić przez długi czas? I co to było za zaklęcie?
- Przestań! – wykrzyknął. – Cokolwiek robisz, przestań!
To było bezsensowne. To i tak już się wydarzyło, przypominał sobie, nawet gdyby miał możliwość powstrzymać Dracona we wspomnieniu, to i tak była przeszłość. Mógł tylko patrzeć z niepokojem, jak zaklęcie zostaje rzucone. Draco wstał i przetarł oczy. Ręka lekko mu drżała, gdy umieszczał pierścionek w pudełeczku, które leżało na komodzie. Nicolas był pełen obaw. Nie miał pojęcia, o co tu chodzi i nie był pewny, czy chce to wiedzieć. Draco robił coś niedopuszczalnego. Gdy spojrzał w jego oczy, odkrył, że były one zaczerwienione.

Wszystko rozmyło się, a gdy znów zyskało ostrość, Nicolas odskoczył do tyłu, widząc przed sobą Voldemorta. Wzdrygnął się i odwrócił wzrok.
- Niczego się nie domyśla – relacjonował beznamiętnie Draco. – Jest tak głupia, że uwierzyła, że chcę się z nią ożenić. Myśli, że będziemy żyli razem długo i szczęśliwie.
Od strony Voldemorta dobiegł wysoki chichot, który wywoływał ciarki.
- To wspaniale, Draco. Przyznam, wątpiłem w to, że panna Weasley odwróci się od swojej rodziny, a jednak miło mnie zaskoczyłeś. Przypuszczam, że zamieszka z tobą?
- Pracuję nad tym – odparł Draco, zniżając lekko głowę. Przez jego twarz przemknęła szybko jakaś emocja, której Nicolas nie potrafił odczytać. Wydawało mu się, że miała coś wspólnego z wrogością, ale gdy podniósł głowę, jego twarz była nie do odczytania. – A wtedy nie będzie miała już nic do powiedzenia.
- Ach te zakochane małolaty – zadrwił Voldemort. – Klapki na oczach. Nie słuchają nikogo mądrego. Mniemam, że Ginevra nie jest lepsza od reszty. To tylko wszystko ułatwia.
Draco skłonił się.
- Tak, Mistrzu – odpowiedział.
Nicolas zaczął się zastanawiać, czy Voldemort wie o zaczarowaniu pierścionka. Czy to był jego rozkaz? A może Draco działał na własną rękę? Bo wątpił w to, żeby to Dumbledore nakłonił Malfoya do rzucenia czarnomagicznego zaklęcia.

W następnym wspomnieniu Draco stał w pustym pomieszczeniu, którego Nicolas nigdy wcześniej nie widział. Upewniwszy się, że Draco donikąd się nie wybiera, Nicolas obszedł – jak się okazało – mieszkanie, by przekonać się, że jest ono całe w stanie gotowym do umeblowania i zamieszkania. Pachniało świeżą farbą.
Wrócił do salonu, do Dracona, który przeglądał różnokolorowe katalogi. Nicolas zmarszczył brwi, odkrywając, że są to poradniki dotyczące urządzania mieszkania, i parsknął śmiechem. Wyglądało na to, że Draco podchodzi do zadania bardzo serio. Ciekawe, czy Ginny już wiedziała o jego planach, czy już poprosił ją o rękę i wspólne zamieszkanie? Czy naprawdę była tak głupia, że wierzyła w każde jego słowo? A może to pierścionek, cokolwiek Draco z nim zrobił, wpływał na jej decyzje? Co się działo w jej głowie?
Najgorsze było to, że Nicolas mógł uzyskać te odpowiedzi. Mógł pójść do Ginny i poprosić ją o opowiedzenie wszystkiego z jej punktu widzenia. Pomijając oczywiście fakt, że z pewnością nie będzie chciała się tym wszystkim dzielić, bardzo ułatwiłoby to wyrobienie sobie poglądu na temat Draco i tej sytuacji. A może Ginny niczego o tym wszystkim nie wiedziała? Może wręcz powinien jej to opowiedzieć, ponieważ przez całe swoje życie tkwiła w kłamstwie i ułudzie?
Dlaczego nie mógł po prostu dostać się do głowy Dracona? Dowiedzieć się, co tak naprawdę myśli o całej sytuacji, co czuje? Widział jego niechęć w rozmowach z Voldemortem, ale może po prostu nie lubił tego osobnika tak bardzo jak sam Nicolas? A te wszystkie rozmowy z Dumbledorem? Chciał wierzyć w szczerość Dracona, ale jak można wierzyć człowiekowi, który gra na dwa fronty? Czy kiedykolwiek można być przekonanym, że zna się jego prawdziwe intencje?
Draco uśmiechał się lekko, wybierając zestawy kolorystyczne ścian i podłóg, meble, bibeloty, urządzenia. Tak bardzo chciał wierzyć w to, że przed nim znajduje się prawdziwy Draco, jego idealny ojciec. Ale to było jego wspomnienie, z pewnością wybrane nie bez przyczyny, mające na celu pokazać dany aspekt jego natury. Nie musiało być wszystkim, nie musiało być prawdą. Nicolas nie miał już pojęcia, w co wierzyć.

To musiała być sypialnia w ich nowym, wspólnym mieszkanku. Ginny półleżała w łóżku, przykryta do pasa kołdrą, a nad nią stał Draco. Zaciśnięte usta i miotające błyskawice oczy dodawały czegoś mrocznego do jego wyglądu, czegoś, czego Nicolas mógłby się bać.
- A więc miałaś gościa – syknął. Ginny wyglądała na speszoną. Uciekła wzrokiem. Dziwnie było widzieć ją taką – w piżamie, bez makijażu, wyglądającą na jeszcze młodszą, niż w rzeczywistości była.
- Ym, tak, no przecież wiedziałeś, że Hermiona jest, mijaliście się rano w… - na pierwszy rzut oka było widać, że kręci.
- Mówię o Attawayu – przerwał jej cicho Draco, tonem tak przesiąkniętym chłodem, że Nicolasowi zrobiło się zimno. Czy Draco był zazdrosny? A może po prostu wściekły? – I co, o czym ciekawym rozmawialiście? Jak bardzo za tobą tęsknił?
Ginny nie wyglądała na zdziwioną. Musiała zdawać sobie sprawę z tego, że Draco o wszystkim się dowie. Czy była chora? Czy dlatego leżała w łóżku? A gdzie był Draco w czasie, gdy ona przyjmowała gości? I dlaczego tak bardzo zdenerwował się, że Attaway przyszedł w odwiedziny? Nie mogło chodzić po prostu o to, że chciał ją chronić. Akurat ten aspekt wydawał się zbyt osobisty.
- Skąd wiedział, gdzie jesteś? – spytał Draco lodowato. – Napisałaś mu, żeby cię odwiedził? – W jego głosie było słychać kpinę.
Ginny kuliła się pod jego spojrzeniem. Nicolas miał ochotę ją przytulić.
- Spytałem o coś – warknął Draco, nachylając się nad nią, ale ona milczała, wpatrując się w niego szeroko otwartymi ze strachu oczami. – Odpowiedz mi.
Ginny w końcu pokręciła głową. Nicolas zauważył łzy błyszczące w jej oczach. Draco zachowywał się podle w stosunku do niej. Jeśli ona naprawdę wierzyła w to, że ją kocha, to nie miał pojęcia, co pozwalało jej tak myśleć.
- Nie kontaktowałaś się z nim? To niby skąd wiedział? Skąd mógł wiedzieć, gdzie ma iść? Jakim cudem minął barierę?
- Jaką barierę? – spytała cicho Ginny, z niedowierzaniem.
- Wokół osiedla jest bariera. Nie może się przez nią przedrzeć nikt z listy niepożądanych, a on zajmuje pierwszą pozycję. – Nicolas nie mógł w to uwierzyć. Czy to aby nie paranoja? Dlaczego Draco robił to wszystko? By odciąć się od Voldemorta i jego śmierciożerców, czy może raczej od ludzi, którzy mogli przeszkodzić w jego planach, którzy mogli nastawić Ginny przeciwko niemu? Nicolas dziwił się, że sama jeszcze od niego nie odeszła, jeśli zachowywał się tak, jak w chwili obecnej. – Wyjaśnij mi to! – krzyknął niespodziewanie Draco, na co Ginny zalała się łzami. Przytrzymywał jej twarz w swoich dłoniach. Nicolas nie mógł w to uwierzyć, ale łzy Ginny sprawiły, że Draco zmienił wyraz twarzy. Już nie wyglądał na tak chorobliwie wściekłego. Złagodniał.
- Ginny, przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć… - Czy aby na pewno?
- To czemu to robisz? – spytała. – Przecież nie jesteś taki, przecież jesteś inny…
Draco odsunął się od niej, a na jego twarzy gościł smutek.
- Skąd możesz wiedzieć, jaki jestem? Skąd możesz to wiedzieć?
Odwrócił się i wyszedł z pokoju, a Nicolas, rzucając ostatnie zaniepokojone spojrzenie Ginny, ruszył za nim. Draco poprowadził go do swojego gabinetu. Jego pięści były zaciśnięte. Wszedł do środka, a Nicolas wślizgnął się za nim. Draco zatrzymał się raptownie i cofnął, przechodząc przez Nicolasa, który się skrzywił, i zatrzasnął drzwi. Wyciągnął różdżkę zza pazuchy i rzucił zaklęcie wygłuszające, po czym krzyknął tak głośno i tak rozdzierająco, że poruszyło to jakąś strunę we wnętrzu Nicolasa, sprawiając, że zaczął mu współczuć.
Draco opadł na podłogę jak marionetka i ukrył twarz w dłoniach. Siedział tak przez dłuższą chwilę, aż zaczął coś cicho szeptać do siebie. Nicolas nachylił się, by go usłyszeć.
- Zapomnij o tym, zapomnij... Nie, nie możesz zapomnieć, musisz pamiętać, że jestem bestią, musisz wiedzieć, kim jestem… Nie zapominaj, Merlinie, nigdy nie zapomnij…

Gdy Nicolas kolejny raz znalazł się w gabinecie Dumbledore’a, przewrócił oczami. Między dyrektorem a Draconem wytworzyła się jakaś więź. Były Ślizgon przychodził do niego, gdy miał jakiś problem. To już nie było tylko zadanie, ale sprawy osobiste.
- Chciałbym, żeby to wszystko było szczere – mówił Draco, chodząc niecierpliwie po gabinecie. – Chciałbym, żeby mi ufała, ale nie mogę jej pozwolić na odkrycie prawdy. Z każdym dniem jest coraz bliższa zwątpieniu, a ja nic nie mogę na to poradzić. Oni wszyscy są przeciwko mnie: Attaway i jego świta, Potter, Granger i wszyscy Weasleyowie… nikt mi nie ufa, bo jestem Malfoyem. Jestem z tym sam. Jak mogę prosić ich o wsparcie, jak mogę udowodnić im, że działam w dobrej wierze? Potter wie, że coś jest nie tak z tym pierścionkiem, Ginny mi to powiedziała. Musiałem kazać jej o tym zapomnieć, za dużo się domyśla. Nie chcę jej ciągle okłamywać, nie chcę żyć czymś nieprawdziwym.
- To dlaczego ją kontrolujesz? – spytał uprzejmie Dumbledore, na co Draco pokręcił głową.
- Nie mogę przestać, bo wtedy wszystko się wyda. Znienawidzi mnie i odejdzie, a wtedy nie będę mógł jej chronić. Pan wie, że zależy mi tylko na tym, żeby ona i mój syn byli bezpieczni, ale nikt inny w to nie wierzy. Wszyscy oceniają mnie przez pryzmat tego, kim byłem, kim był mój ojciec. Nie mogę dać jej wolnej woli. Jeszcze nie teraz. To zbyt niebezpieczne.
Dumbledore westchnął.
- Jak uważasz – powiedział. – Nie popieram odbierania komuś wolnej woli, wiesz o tym doskonale. Ale rozumiem, że działasz dla jej dobra i nie mogę cię oceniać. Powiesz jej wszystko, kiedy będziesz uważał, że jest na to odpowiedni czas. Ale może powinieneś porozmawiać z ludźmi, którzy ją otaczają, wyjaśnić im, że przy tobie nie stanie się jej krzywda.
Draco uderzył pięścią w otwartą dłoń.
- Tak, a kiedy Voldemort dopadnie któreś z nich, radośnie mu wyśpiewają, że jestem po ich stronie?
- Voldemort ci ufa, Draco – zauważył Dumbledore. – To twoje zadanie, by dobrze wcielić się w rolę. Nie będzie miał ci za złe, jeśli wszyscy będą postrzegać cię jako kogoś szlachetnego.
- Nie jestem szlachetny – zaprotestował Draco, a przez jego twarz przemknął cień żalu. – I nigdy nie byłem. Cały czas mam wrażenie, że niszczę wszystko, czego się dotknę, włączając w to dziewczynę, którą… - przełknął głośno ślinę. – Co mam robić?
Obaj milczeli. Nicolas wiedział, że Dubledore chce, aby Draco sam odnalazł własną ścieżkę, właściwe rozwiązanie, które będzie przez to najcenniejsze.
Wybuch Dracona sprawił, że Nicolas zaczął mu współczuć i identyfikować się z nim. Może i robił okropne rzeczy, ale był zagubiony, tak samo jak on. Jak mógł go za to winić? Jak mógł potępiać człowieka, który starał się postąpić dobrze?
- Zrób to, co podpowiada ci sumienie – powiedział Dumbledore. – To jedyne dobre wyjście.

Nicolas zamrugał, wyrwany raptownie do innego pomieszczenia. Znalazł się w jasno oświetlonym korytarzu, wyłożonym białymi kafelkami. W jego stronę zmierzało kilka postaci. Pochód otwierał mężczyzna ubrany w żółtozielone szaty uzdrowiciela, z herbem św. Munga – różdżką skrzyżowaną z kością – wyhaftowanym na piersi. Tuż za nim szła dziewczyna o burzy jasnobrązowych włosów i ściągniętych brwiach, nadających jej twarzy zaniepokojony wyraz. Za nią kroczył dumnie Draco, a jego opanowana twarz wyglądała jak wykuta z kamienia. Nicolas nie widział nawet, żeby mrugał. Następni byli dwaj nastolatkowie. Jeden z nich miał płomiennorude włosy, po czym Nicolas natychmiast zidentyfikował wujka Rona. Ramię w ramię z nim szedł chłopak o bardzo ciemnych, potarganych włosach, z grzywką na wpół przykrywającą bliznę w kształcie błyskawicy i okrągłymi okularami, spadającymi z nosa. Nawet gdyby nigdy nie widział dorosłego Harry’ego Pottera, wiedziałby, że to on – ten wizerunek gościł w każdej książce o historii magii. Więc dziewczyna idąca przed Draconem musiała być ciocią Hermioną… No tak, jak mógł od razu jej nie rozpoznać? Nikt inny nie miał takiego wyrazu twarzy, gdy się zamyślał – jakby właśnie opracowywał wynalazek, który zmieni przyszłość całej ludzkości. Nieco zmyliły go jej włosy, bo w teraźniejszości Hermiona związywała je w ciasny kok, a i wyglądały na bardziej wygładzone. Za Harrym i Ronem szedł chłopak o rudych włosach, jednak nie w aż tak intensywnym odcieniu, jak Weasleyowskie, a w bardziej stonowanym. Raz po raz naprężał swoje bicepsy i tricepsy, a z jego postawy biła wrogość. To mógł być wujek Carl. Pochód zamykało dwóch mężczyzn, ubranych w skromne, czarne szaty. Nicolas był stuprocentowo pewny, że nigdy w życiu ich nie widział, a i więcej nie zobaczy. Cofnął się, przywierając do ściany, gdy orszak przechodził koło niego.
- To moja siostra, ty gnido – syczał wujek Ron, pochylając się w stronę Dracona. – Myślałeś, że ujdzie ci to wszystko na sucho? Ja tam wiem swoje, od początku nie podobała mi się cała ta farsa!
Harry trącił go dyskretnie łokciem, ale Weasley najwyraźniej się rozkręcał.
- Nie rozumiem, dlaczego Dumbledore tak nalegał, żeby osobiście cię przesłuchać. Powinni zabrać cię do Ministerstwa, na prawdziwe przesłuchanie, z dementorami, od razu zachciałoby ci się gadać.
Nicolas czuł się zdezorientowany, ale i zaciekawiony. Postanowił iść obok Rona, który był najbardziej skory do wyjaśnień. Miał nadzieję, że Draco nie wpadł w jakieś poważne tarapaty.
- Ron, przestań – rzuciła Hermiona przez ramię. – Nie wiesz, jak naprawdę było.
- Chyba nie zamierzasz go bronić!
Dziewczyna przygryzła wargę i odwróciła się. Najwyraźniej sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Uzdrowiciel na czele pochodu otworzył jakieś drzwi i przeszedł przez nie, a za nim cała reszta, łącznie z Nicolasem. Znaleźli się w kwadratowym pokoju, upstrzonym kanapami i fotelami o miękkim, niebieskim obiciu. Nicolas doliczył się co najmniej ośmiu kwiatów. Na środku pomieszczenia leżał kanarkowożółty, puchaty dywan. W rogu stała szafa, a w licznych oknach wisiały grube, ciężkie zasłony.
- No pewnie, jeszcze zabierzmy go do spa – skwitował niezadowolony Ron. Przynajmniej jego niechęć do Dracona, w przeciwieństwie do wielu innych rzeczy, przez lata pozostała niezmienna.
Wujek Carl, który właśnie przecisnął się przez drzwi, łypnął z nienawiścią w stronę Draco. Wyglądało na to, że nie zamierza spuszczać go z oczu. Jego pięści były mocno zaciśnięte, jak gdyby tylko siłą woli powstrzymywał się od czynnej napaści. Draco natomiast ruszył do najbliższego fotela i zpadł się w nim, z nieustępliwym wzrokiem wbitym we wszystkich, którzy byli przeciwko niemu.
Dwóch mężczyzn zamykających pochód weszło do pomieszczenia i stanęło po obu stronach drzwi. Uzdrowiciel, który ich wszystkich tu przyprowadził, skinął na pożegnanie głową i opuścił pokój. Ron zaczął chodzić w tę i z powrotem. Carl wyglądał, jakby zastanawiał się, czy w tym właśnie momencie nie przyłożyć Draco, na którego Hermiona raz po raz zerkała nieufnie. Harry przyglądał się temu wszystkiemu z zainteresowaniem. Czekali. Nicolas stanął obok fotela ojca, jakby w ten sposób mógł okazać mu wsparcie i obronić go przed nienawiścią reszty.
W drzwiach pojawił się Dumbledore, przytrzymując swoją długą brodę. Cicho przywitał się z mężczyznami stojącymi na straży, po czym poprosił ich o zajęcie pozycji na korytarzu. Hermiona wyglądała, jakby ulżyło jej na widok potężnego czarodzieja, z kolei Ron pobladł pod swoimi piegami i przestał chodzić. Harry wbił wzrok w dyrektora, ale Carl nie odrywał oczu od Malfoya.
- Witam wszystkich – powiedział Dumbledore. – Ze względu na zaistniałe okoliczności, Draco, wybacz, ale muszę cię przesłuchać przy pomocy veritaserum. – Na potwierdzenie swoich słów wyciągnął z kieszeni swojej powłóczystej, fioletowej szaty fiolkę wypełnioną bezbarwnym płynem, i potrząsnął nią. Na Draco nie zrobiło to wrażenia. – Resztę poproszę o poczekanie na zewnątrz na swoją kolej.
- Swoją kolej? – spytał Harry, zdziwiony. – My też będziemy przesłuchiwani?
- Nigdzie się stąd nie ruszam – warknął Ron. – Zaatakował moją siostrę. Jest niebezpieczny.
- Przez niego Angelique walczy o życie – odezwał się po raz pierwszy Carl, cedząc słowa przez zęby.
Jedynie Hermiona posłusznie skierowała się do drzwi, jakby sam autorytet Dumbledore’a wystarczył, by ślepo wykonywała jego polecenia. Ron zatrzymał ją ruchem ręki.
- Nie. Nigdzie nie idziemy. Chcę usłyszeć, jak przyznaje się do winy… – stopniowo podnosił głos – …żeby później móc go zatłuc!
- Panie Weasley – skarcił go Dumbledore. – Czy to mądrze wydawać wyroki na podstawie niepewnych przesłanek?
Ron zacisnął zęby i poczerwieniał, ale zamilkł. Dumbledore przesunął wzrokiem po każdym ze zgromadzonych, by na końcu utkwić go w Draco, który z obojętnym wyrazem twarzy skinął lekko głową. Dumbledore podszedł do niego i podał mu fiolkę, którą ten szybko odkorkował i wypił jej zawartość jednym haustem.
Po kilku chwilach pełnej napięcia ciszy, Dumbledore znów się odezwał.
- Możecie zostać w roli świadków – powiedział. – Ale proszę was o nie zabieranie głosu. A po rozmowie chciałbym zamienić kilka słów z Draconem na osobności. – Nikt nie zaprotestował. – A teraz… czy mógłbyś powiedzieć mi, jak się nazywasz?
- Dracon Lucjusz Malfoy – odpowiedział szybko Draco, jakby wyrzucenie z siebie słów było priorytetem.
- Czy wiesz, gdzie się znajdujemy?
- W Szpitalu Świętego Munga.
Ron wywrócił oczami i otworzył usta, by się odezwać, ale w porę ugryzł się w język.
- A powiedz mi, dlaczego prowadzimy tę rozmowę?
- Ponieważ – powiedział z naciskiem Draco – uważacie, że jestem winny napaści na Ginny i Angelique.
- A czy to ty na nie napadłeś? – Dumbledore machnął na jeden z foteli i przywołał go zaklęciem, a następnie usiadł naprzeciwko Draco.
- Nie.
Nicolas przyglądał się bacznie twarzom nastolatków, które wyrażały różne emocje – od całkowitej pewności i oburzenia, do zwątpienia.
- Opowiedz mi zatem, co robiłeś tego dnia. Opowiedz mi wszystko od momentu, gdy opuściłeś mieszkanie, gdy Hermiona poinformowała ciebie i Ginny, że trwa bitwa o Hogwart. Dokąd poszedłeś?
- Poszedłem do siedziby Zakonu – odparł płynnie Draco. – Próbowałem się z panem skontaktować, ale powiedziano mi, że jest pan zaangażowany w obronę szkoły. Szalonooki powiedział mi, że część członków Zakonu wyruszyła na misję…
- Przepraszam – odezwała się cicho Hermiona – ale… nie rozumiem. Jakim cudem wszedł do siedziby Zakonu? Dlaczego Szalonooki udzielił mu jakichkolwiek informacji?
- No właśnie! – poparł ją szybko Ron.
Dumbledore obdarzył ich uprzejmym uśmiechem, ale to nie on udzielił odpowiedzi.
- Byłem na posiedzeniu Zakonu. Przekazywałem informacje o Elissie Sileo.
- A jakie ty mogłeś przekazywać informacje na jej temat? – dopytywał Carl. – Przecież zupełnie nic o niej nie wiesz.
- Voldemort zwerbował ją do swoich szeregów – wyjaśnił mu bez zniecierpliwienia Draco. – Moim zadaniem…
- Już wystarczy – przerwał mu Dumbledore, a między jego brwiami pojawiła się zmarszczka. – To są poufne informacje i żadne z was nie powinno o nich wiedzieć. I ponownie chciałbym poprosić was o ciszę.
Hermiona i Harry opuścili lekko głowy w niemej zgodzie, ale Ron i Carl wyglądali na porządnie wkurzonych.
- Draco, dokąd poszedłeś z siedziby Zakonu?
Blondyn nabrał powietrza.
- Teleportowałem się przed Mroczną Twierdzę. Wszedłem za bramę, podążając za odgłosami walki skierowałem się do piwnic i obserwowałem z ukrycia przebieg pojedynków. Członkowie Zakonu walczyli ze śmierciożercami, całkiem nieźle sobie radzili, więc postanowiłem się nie ujawniać. Zdałem sobie jednak sprawę z tego, że nigdzie nie widzę Sileo i Attawaya, który bezmyślnie wcisnął się na tę misję.
- Jaką misję? – wtrącił Ron, na co Dumbledore obrzucił go karcącym spojrzeniem.
- Odbicia zakładników. Voldemort zgromadził ich w Mrocznej Twierdzy. To była pułapka.
- Pułapka? – powtórzył za nim Dumbledore.
- Tak. – Draco pokiwał gorliwie głową. – Wszystko po to, by pozbyć się Attawaya i Sileo. Dlatego poszedłem ich szukać.
- I znalazłeś?
Wszyscy wpatrywali się w Draco wyczekująco, gdy ten zamilkł i przełknął głośno ślinę. Wyglądał, jakby walczył ze słowami cisnącymi mu się na usta.
- Czy znalazłeś Dominica i Elissę? – powtórzył pytanie Dumbledore, a oczy Dracona zaszły łzami z wysiłku.
- Tak – odparł. – Sileo już nie żyła. Attaway próbował zabić Bellatriks, ale to ona zabiła jego.
Rozległ się zduszony okrzyk, gdy Hermiona podniosła ręce do ust. Jej oczy błyszczały.
- Czy to znaczy… czy to… - mamrotała, a wtedy Ron, ku zdziwieniu Nicolasa, objął ją współczująco ramieniem.
Przez całą postać Carla przebiegł nagły skurcz.
- Dominic nie żyje? – spytał.
- Nie żyje – potwierdził beznamiętnie Draco.
- Czy któreś z was chce wyjść? – spytał uprzejmie Dumbledore, choć i jego oczy zalśniły. Wszyscy musieli lubić Dominica i Elissę. Nikt nie zdecydował się na opuszczenie pokoju. – Widziałeś, jak Bellatriks Lestrange zabiła Dominica? – upewniał się, na co Draco przytaknął. – I co się stało później?
- Wyszedłem zza rogu wprost na Bellatriks. Powiedziała, że śmieci zostały wyrzucone. Chwyciłem za różdżkę i skierowałem ją w jej stronę, ale ona tylko się zaśmiała, rozmawialiśmy chwilę, powiedziała, że musi powiadomić Mistrza. Nie mogłem jej zatrzymać, odeszła.
Dumbledore pokiwał głową, ale reszta wyglądała na zbulwersowanych.
- Pozwoliłeś jej odejść?! – ryknął Carl. – Zabiła naszych przyjaciół, a ty pozwoliłeś jej odejść?!
Draco wzruszył ramionami.
- Nie mogłem nic na to poradzić.
Reszta utkwiła zdezorientowane spojrzenia w Dumbledorze, ale ten nie zamierzał drążyć tematu.
- Co zrobiłeś później? – zapytał.
- Pomogłem uwolnić więźniów – odpowiedział Draco. - Pokazałem ludziom, gdzie znaleźć Attawaya i Sileo. Wyprowadziłem ich wszystkich z Twierdzy i teleportowałem się do domu.
Głos mu się załamał i opuścił głowę, po raz pierwszy w trakcie rozmowy pokazując jakieś uczucia.
- Dotarłem w samą porę. Leżała na podłodze, krzyczała, a on stał nad nią, jak mógł to zrobić? Rzuciłem się na niego, nie pamiętam, co się działo. Biliśmy się, rzucaliśmy zaklęcia, obezwładniłem go i związałem. Wezwałem pomoc, zabrali ją do szpitala, stałem tam i krzyczałem na nich, żeby się pospieszyli, a później przybyli tamci trzej aurorzy i jeden zabrał tamtego gościa, a dwaj przyprowadzili mnie tutaj.
- A co z Angelique? – dopytywał Carl. Draco przeniósł na niego wzrok.
- Nie wiem – odpowiedział.
- Jak to nie wiesz?
- Kiedy wszedłem, była już nieprzytomna.
Dumbledore w zamyśleniu gładził swoją brodę.
- Myślę, że to nam wystarczy – rzekł, przyglądając się każdemu z osobna. – Chyba musicie przyznać, że to nie Draco jest winny napaści na Ginny i Angelique.
Ron nadal wyglądał na nieprzekonanego, ale Harry i Hermiona pokiwali głowami i skierowali się do wyjścia. Carl nadal miał zaciśnięte pięści, ale w jego oczach pojawiła się niepewność.
- Skąd mamy wiedzieć, że nas nie oszukuje? – wybuchł Ron.
- Wypił veritaserum – odpowiedziała mu karcąco Hermiona. – To praktycznie niemożliwe, żeby kłamał.
- Ej, ty! – Ron wskazał palcem na Draco. – Co pomyślałeś, gdy Hermiona uderzyła cię w trzeciej klasie?
- Pomyślałem – odparł Draco, nim ktokolwiek zdążył cokolwiek wtrącić – że mi imponuje. – Po tych słowach zaczerwienił się i zająknął, ale nie mógł przestać mówić. – Jeszcze nigdy żadna dziewczyna mi się nie postawiła.
Ron nadal nie wyglądał na przekonanego, ale jego wyraz twarzy nieco złagodniał. Dumbledore skorzystał z chwili ciszy i wygonił wszystkich na korytarz, żeby zostać sam na sam z Draco. Minuty mijały, a żaden z nich się nie odzywał. Twarz Draco wróciła do normalnych kolorów. Dumbledore kręcił młynka kciukami. W końcu coś w postawie Dracona zmieniło się, przygarbił się i jakby zmalał. Być może veritaserum przestało działać.
- Wszystko z nią w porządku? – spytał cicho, jakby bał się, że ktoś może go podsłuchać.
- Jest pod obserwacją. Jeszcze się nie obudziła.
- Ale przeżyje? – zapytał Draco jeszcze ciszej, jakby wstydząc się, że coś takiego przyszło mu do głowy.
- Przeżyje – odparł Dumbledore uspokajającym tonem. – Będziesz mógł ją zobaczyć, ale najpierw chciałem się upewnić, czy wszystko w porządku z tobą.
Draco wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
- Co ma być w porządku? – spytał. – Pod moją nieobecność śmierciożerca atakuje moją narzeczoną, choć wszyscy dostali wyraźny rozkaz, by tego nie robić. Moje bariery ochronne zawiodły. To musiał być ktoś dobrze poinformowany.
- Dowiemy się tego wszystkiego – zapewnił Dumbledore. – Zostanie przesłuchany jeszcze dzisiaj, a następnie zesłany do Azkabanu. – Zamyślił się na chwilę, moszcząc się wygodniej w fotelu. – Draco, powiedz mi, czy masz jakichś wrogów? Czy ktoś w gronie śmierciożerców ci nie ufa?
Draco pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Ale to znaczy, że muszę być ostrożniejszy. I dać im powód do bania się mnie.
- Chociaż tego nie pochwalam, zrób to, co konieczne, by chronić siebie i swoją rodzinę. I pamiętaj, że zawsze jest jakieś wyjście, jakaś inna droga, żeby…
- Nie zabijać? – wtrącił Draco, prychając. – Z całym szacunkiem, dyrektorze, ale nie ma pan najmniejszego pojęcia, jak to jest być śmierciożercą.
Dumbledore uniósł brwi.
- Możemy się spierać w tej kwestii – powiedział. – Możemy prowadzić dysputy na temat tego, czyje istnienie jest warte życia, a czyje nie, ale prawda jest taka, że najważniejsza rzecz to własne sumienie, którego powinniśmy słuchać. Dopóki je masz, jest dla ciebie nadzieja.

* * *

Ogień wesoło trzeszczał w kominku, gdy Anne siedziała w fotelu, próbując czytać książkę. Raz po raz zerkała jednak na pobliską kanapę, gdzie gruba kołdra skrywała ludzkie kształty. Spod niej wystawał tylko czubek brązowej czupryny – dokładnie umytej przez Anne i przystrzyżonej. Po opuszczeniu Azkabanu, James wciąż narzekał, że jest mu zimno. Choć Anne paliła w kominku do takiej temperatury, że pożegnała się ze swetrami, James wciąż trząsł się pod kocami, nawet jeśli jego ciało było rozgrzane. To musiało siedzieć w jego głowie, a ona nie mogła go winić.
Domek nie był duży, ale wystarczający dla ich dwójki. Znajdował się na górzystym terenie Szkocji. Przenosząc wzrok za okno, Anne mogła zobaczyć niewielkie jezioro, częściowo skute lodem, a nad nim ośnieżone masywy gór.
Znajdowali się w głównym pomieszczeniu, ponieważ, ze względu na obecność kominka, było tu najcieplej. Na parterze umiejscowiono jeszcze kuchnię, łazienkę i schowek, zaś na górze – dwie sypialnie.
Ściemniało się. Anne nie chciała zostawiać Jamesa samego. Z każdym dniem czuł się coraz lepiej, ale gdy budził się ze snu, czasem nie wiedział, gdzie jest, nie mogąc wyrwać się z koszmarów, a wtedy Anne uspokajała go. Nie mogła zaryzykować, że zaśnie na górze, a on obudzi się i zwariuje ze strachu.
Słyszała jego miarowy oddech. Powieki jej ciążyły. To był ciężki dzień. Musiała wymknąć się do miasta, by zrobić zapasy jedzenia, modląc się, że James nie straci poczucia rzeczywistości, a później na siłę nakarmić go przygotowanym przez siebie obiadem. Musiała uważać na jego dietę, ponieważ po pobycie w Azkabanie miał problemy z utrzymaniem jedzenia w żołądku. Musiała, za radą uzdrowicieli, stopniowo przyzwyczajać go do tłustszych, cięższych potraw, ale jak mogła to zrobić, gdy odmawiał przyjmowania posiłku?
Sięgnęła po kubek ze swoją ostygniętą już kawą i pociągnęła z niego łyk. To będzie długa noc.

* * *

Gwiazdy połyskiwały na bezchmurnym niebie, dodając atmosfery tajemniczości. Nadine, ubrana w najcieplejszy sweter i najbardziej puchową kurtkę, przysiadła na zwalonym pniu drzewa, ukryta na skraju lasu, obserwując małą, drewnianą chatkę. W oknach na parterze tańczył blask kominka. Widziała cień dziewczyny, zagłębionej w fotelu, od czasu do czasu przerzucającej stronę książki. Wszystko szło zgodnie z planem. Jej dwa cele nie zamierzały w najbliższym czasie zmieniać otoczenia, co prowadziło ją prosto do kolejnego punktu. Uśmiechała się do siebie, pocierając skostniałe ręce. Noce tutaj były naprawdę chłodne. Ale nie mogła być szczęśliwsza z lokalizacji swoich celów. Oznaczała ona, że Nicolas, nawet gdyby bardzo chciał, nie znajdzie ich tak łatwo. Nadine zresztą postarała się o to, żeby nikt nie pamiętał, dokąd udała się Campbell.
Zaśmiała się głośno. To był plan idealny. Rzuciła ostatnie spojrzenie na chatkę, wstała z pnia i okręciła się wokół własnej osi, teleportując w sobie tylko znanym kierunku.


~ * ~ ~ * ~ ~ * ~
 
Zbliżamy się do końca, a mnie ogarnia coraz więcej wątpliwości. Rozdział gigantyczny, jestem totalnie wyczerpana pisaniem go, ale to ten rodzaj zmęczenia napawającego dumą. Wspomnienia mnie wykańczają. Uwielbiam je, kocham dodawanie scen "zza kulis", ale jednak jest to masakra - pamiętać o teraźniejszości, o Nicolasie, o tym co wie, co myśli, czego musi się dowiedzieć, a równocześnie pamiętać o przeszłości: wszystko musi zgadzać się z ttj, a pisałam to tak dawno temu, że sporo informacji pouciekało mi z głowy. Zbieranie tego wszystkiego do kupy jest strasznie męczące. Plus dodanie do teraźniejszości i przeszłości scen, które mają znaczenie zarówno dla ttj, jak i dla śladu, zagłębianie się w psychikę Dracona i... brr, naprawdę tego dużo. A w następnym rozdziale będzie jeszcze więcej wspomnień, dlatego nie obiecuję, że pojawi się szybko, choć mam nadzieję, że wyrobię się przed pierwszymi czerwcowymi zaliczeniami.
Mam już rozpisane opowiadanie do końca, ale w tym momencie, kiedy pozostało mi jeszcze pole manewru w pięciu rozdziałach, proszę Was, jeśli macie jakieś życzenia, o zaznaczenie ich, żebym ewentualnie mogła wziąć pod uwagę napisanie czegoś na dany, interesujący Was temat. Naprawdę jest tego wszystkiego dużo i nie chciałabym pominąć czegoś istotnego, dlatego proszę o pomoc!
Pozdrawiam cieplutko i idę odświeżyć głowę, bo mam w niej pełno Draco :D

13 komentarzy:

  1. Faktycznie bardzo trudne jest pisanie w ten sposób, ale wierzę , że dasz radę i dodasz rozdział jak najszybciej . Wgl nie wiem jak chcesz to zakończyć ale czekam z niecierpliwością ;d mam jakieś tam swoje marzenia do tego jakbym chciała żeby się skończyło ale poczekam na ciąg dalszy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja z chęcią od razu bym wszystko opowiedziała co i jak będzie, ale nie mogę się odezwać ani słowem. Wszystko jest bardzo napięte treściowo i skomplikowane i musi pozostać w tajemnicy ;)

      Usuń
  2. Ignise dasz radę! ;D Fakt ttj było już dawno i dużo roboty jest w ogarnięciu go.
    Ja oczywiście dalej wierze w cudowny powrót Draco i to, że będzie z Ginny :) ale co będzie to będzie jakoś się z tym pogodę.
    Buziaki i dalszej weny
    Pajka ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie :)
      Ja nic nie obiecuję, nic nie mówię, w ogóle może przestanę się odzywać, bo za dużo mi się wymyka... :D

      Usuń
  3. Hmm, mam nadzieję, że tym razem uda mi się bardziej streścić, bo ostatnio przesadziłam nieco.
    Nie byłam pewna jaką strategię przyjąć tym razem, zaczęłam na razie czytać bez jednoczesnego komentarza, ale doszłam do Lucasa i ziemniaczków i… ach <3 Lucas <3 I ziemniaczki!
    Draco natomiast ruszył do najbliższego fotela i zpadł się w nim -> Literówka, tak na przyszłość podpowiadam, jakbyś kiedyś jeszcze poprawiała.
    Skończyłam! Super, już nie mogę doczekać się następnego…
    Just kidding. Chyba nie jestem w szczytowej formie, ale coś więcej postaram się powiedzieć :P
    Lucas. Bardzo Lucas. To z ziemniaczkami to chyba moja ulubiona scena. Miała humor, miała charm Lucasa, miała Coleen moją ulubioną i jakąś taką fajną atmosferę – Lucas był taki cool, spokojny, pewny siebie, zadowolony z siebie i w ogóle tak… emanował. Swoją fajnością. A ziemniaczki i reszta jedzonka świetnie to dopełniały. I choć to zwyczajny obiad w Hogwarcie, to w ustach Lucasa wygląda jakaś tak wykwitnie… I biedna Col. Opuszczona przez wszystkich po kolei, zagubiona… Chlip. Trzymaj się, Col! Wiesz, że jesteś the best.
    Julcia dogadała Dylankowi, całkiem ładnie! „Cokolwiek zrobię, nigdy nie będę wystarczająco dobra dla ciebie, bo widzisz tylko ją”. I „A na przyszłość nie traktuj dziewczyn tak, jakbyś był od nich mądrzejszy, wiedział więcej i rozumiał więcej, bo wcale tak nie jest.” I dogadujący Dyl. Ta scena wydawała się taka inna niż zwykle między nimi, inna atmosfera – co zrozumiałe w tych okolicznościach. Wydawali się tacy inni, jakby starsi o 10 lat. I jakby gdzieś w pomieszczeniu pływała góra lodowa. No cóż, lepiej dla nich, ten związek nikomu nie wychodził na zdrowie.
    Tak więc teraz Dylcio jest wolny i może tylko czekać aż Connie przyjdzie mu wyznać swoje uczucia. Chyba że te wszystkie słodziusie wspomnienia o Lucasie ją przyblokują. Oj, Connie, gdybyś Ty wiedziała…
    No ale prawdziwym sercem tego rozdziału były wspomnienia. Sporo, więcej niż bym się spodziewała, no ale czas Cię goni. Znaczy, przestrzeń. W rozdziałach. Wspomnienia są milusie, bo Draco lovelovelove. Ale są też confusing, bo naprawdę nie wiem, co powinniśmy pamiętać, co odkrywamy, do czego to wszystko się odnosi… Tak mi się kojarzy, że Gin odkryła kiedyś, że Draco nią manipuluje i była wnerwiona. I z Draco naprawdę dobry double agent, momentami aż się zaczynam zastanawiać… ale potem potwierdza się, że jest po dobrej stronie mocy… bo jest, prawda?
    „Nie, nie możesz zapomnieć, musisz pamiętać, że jestem bestią, musisz wiedzieć, kim jestem” – och, Draco. Och.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ostatnie to już zupełnie mnie skonfudowało. Atak na Ginny? I Angelique? *wpatruje się w ogromną dziurę ziejącą w jej pamięci* A z tą Elissą o co chodzi? Voldek ją zwerbował, a potem śmierciojadki ją zabiły? Czy ten atak na Ginny ma coś wspólnego z obecnym, *prych*, Panem? „- Nie zabijać? – wtrącił Draco, prychając. – Z całym szacunkiem, dyrektorze, ale nie ma pan najmniejszego pojęcia, jak to jest być śmierciożercą.” – nicely done. I to nawiązanie do tego jak Hermiona go uderzyła, to też mi się podobało.
      A na końcu Wielka Mścicielka Nadine! Nice to see you, honey. To znaczy, zaraz zapewne się zrobi mniej nice… Teraz wygląda na to, jakby jej intryga wcale nie była taka prosta, jak się spodziewałam. Czyli coś w stylu, że mówi Nicky’emu, że Ancia jest z jakimś innym facetem i Nicky się robi zazdrosny. Teraz wygląda bardziej jakby chciała ich zamordować (zadbawszy o to, żeby nikt nie wiedział, gdzie Ancia się znajduje). Choć to by mogła zrobić chyba nawet w tym momencie? To może być coś ambitniejszego, no nie wiem.
      Cóż, jak mówiłam, króciutko, chyba nie jestem w formie. Dodaj następny zaraz przed egzaminem, to pewnie od razu będę miała znaaacznie więcej do powiedzenia *prycha*
      Nie mam pojęcia, jak długi wyszedł ten rozdział, bo czytało się szybciutko – cóż, jak się nie pisze eseju o każdym jednym zdaniu to na pewno wychodzi szybciej. Ale też jestem z Ciebie dumna. I pewnie nie jestem w tej chwili w stanie odpowiednio docenić, jak to się łączy z ttj, bo za mało pamiętam, ale zapewne jest impressive. Generalnie jestem pod wrażeniem, jak tworzysz tę rozbudowaną, kompleksową fabułę, tyle wątków, a to wszystko tak ładnie Ci wychodzi.
      Dla mnie najistotniejszy jest sweterek! <3 Ale to już chyba mam zagwarantowane. Cóż, nie wiem, jak nasze widoki na motyw Nick The Vessel… *lol2* Czuję się głupio, bo jak dajesz nam taką cudowną możliwość, to ja nie wiem, co wymyślić. Coleen mnie generalnie dosyć interesuje, bo Coleen jest cool <3 I Cassie-siostra-Anny! *lol2* Zapamiętałam ją sobie, o. I jestem ciekawa, jak się miewa. *wyobraża sobie scenę, w której Nicky w poszukiwaniu Anci idzie do jej mieszkania i o nią wypytuje – cóż, już tam był, ale zawsze może jeszcze trochę podopytywać, prawda? I rezolutna mała Cassie mu otwiera i… hm… coś mówi. Coś rezolutnego. Małego. Coś takiego, co się mówi przystojniakowi, który przychodzi szukać starszej siostry*
      Powodzenia z następnym :)

      Usuń
    2. Brr. Sorry za literówki. Co ciekawe ja po poprawieniu tekstu sprawdzam wszystko sprawdzaczem worda, ale mu nie ufam i ogólnie mnie wkurza, a potem wklejając do blogspota sprawdzam co jest podkreślone na czerwono, a to nie było... :/
      Lucas emanował swoją fajnością... to fajnie ;)
      "Tak więc teraz Dylcio jest wolny i może tylko czekać aż Connie przyjdzie mu wyznać swoje uczucia" -> eej, to nie było miłe! Serio widzisz Dyla jak sobie siada i mówi: "A poczekam sobie, posiedzę, zobaczymy, czy ktoś do mnie przyjdzie wyznać mi uczucia i co ja na to..."?
      HaHa. HaHaHaHa. No nieźle, że nie pamiętasz jednej z ważniejszych scen. Pretty Cię uniewrażliwia chyba. No przecież była wielka dramaa, ej, nie rób mi tego :D
      Elissą się nie przejmuj, tego nie ogarniesz, zbyt wysoki poziom wtajemniczenia. Poza tym i tak nic nie wnosi do opka.
      I czemu wiecznie widzisz nawiązania do Pana?
      Nadine, zamordować? Dlaczego tak uważasz? Nie no bez przesady, ona nie jest aż taka, troszkę jej się zwariowało, ale bez przesady. I to nie jest jakiś jej ogromny, misterny plan, który zmieni losy wszechświata, nie przeceniaj jej ;)
      A kiedy są Twoje egzaminy?
      Nick The Vessel? A Ty dalej swoje?
      Cassie-siostra-Anne powiadasz... Postaram się ją wkleić do którejś scenki, ale to dopiero pod koniec, więc się aż tak nie nastawiaj ;)
      Paaaaaa! :*

      Usuń
  4. Im bliżej końca tym coraz bardziej czekam by poznać dalsze losy. I normalnie patrzę i patrzę, a nowego rozdziału jeszcze nie ma. A więc dzielnie czekam dalej ;)
    buziaki Pajka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo sesja :( Powolutku się pisze

      Usuń
    2. Sesja znam to :D właśnie jestem w połowie.
      To czekam dalej. Życzę weny i oczywiście zdanej sesji ;)

      Usuń
    3. Przede mną jeszcze 4 egzaminy :(
      Dzięki i również życzę powodzenia!

      Usuń
  5. no ale już po sesji:) błagam wstaw coś szybciutko bo codziennie wchodze na twojego bloga i czeka,czekam,czekam a tutaj nic:< wiem,ze jestem mega zniecierpliwiona ale nie trzymaj nas już tak długo w niepewności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział dzisiaj skończony. Jeszcze tylko ostatnie szlify ;)

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)