W
życiu człowieka niejednokrotnie przychodzi taki moment, w którym ma wrażenie,
że wszystkie podjęte decyzje, które zaprowadziły go do miejsca, gdzie wszystko
traciło znaczenie, były bezsensowne i głupie. Nicolas nie widział powodu, dla
którego jego życie potoczyło się w taki, a nie inny sposób. Co takiego się
stało, że znalazł się w miejscu, z którego nie było już odwrotu? Dlaczego tak
bardzo zależało mu na tym, żeby dowiedzieć się czegoś o ojcu? Z perspektywy
czasu wszystkie jego dawne działania, prowadzące do włamania do Departamentu
Tajemnic i odnalezienia pierwszego wspomnienia, były powodowane tak głupimi
pobudkami, że aż wstyd mu było za wszystko, co robił. Cieszył się z tego, że
może zdobyć jakieś informacje, ale gdyby w tamtym momencie wiedział, jak to
wszystko się potoczy, czy jeszcze raz by się na to zdecydował?
Zabił
człowieka. A nawet dwóch. Nie tak został wychowany. Próbował wyrzucić z głowy
obraz rozciągniętych na ziemi ciał, które wyglądały, jakby należały do kukieł.
Z tych ciał uleciało życie. To on je odebrał. I nie mógł tego cofnąć.
Tak
jak nie mógł cofnąć tego, co stało się z nim i Anne. Ostatnie wydarzenia
uświadomiły mu, że jej potrzebuje. Że wystarczy jedno jej słowo, żeby wszystko
rzucił i stał się zupełnie innym człowiekiem. Ale ona nie chciała się do niego
odezwać, ba, nie chciała go widzieć. Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię.
Szukał jej już wszędzie. W Ministerstwie powiedziano mu, że już tam nie
pracuje. W jej rodzinnym domu dowiedział się, że wyjechała i nie mają pojęcia,
kiedy wróci. Gdy spytał dokąd, nikt nie potrafił mu odpowiedzieć.
„Zapomnij o mnie”.
Gdyby to było takie łatwe. Gdyby mógł po prostu wyrzucić ją z głowy i nigdy
więcej o niej nie myśleć. O jej delikatnym dotyku, ciepłym uśmiechu, łagodnych
oczach i lśniących, falujących włosach. Jakby mógł pozbyć się wspomnienia jej
objęć, tego, jak się nim opiekowała, i tego, jak szeptała, że go kochała.
Potrzebował jej, by się nie załamać, by mieć siłę do stawienia czoła
wszystkiemu, co jeszcze na niego czeka. Potrzebował jej do uleczenia jego
rozdartej duszy, złagodzenia bólu, który czuł, przypominając sobie wszystkie
okropności, których się dopuścił. Nie mógł wytrzymać z samym sobą. Tak bardzo
chciałby zapomnieć, udać, że to go nie dotyczy. Była jedynym światełkiem w
tunelu, a on nie potrafił jej odnaleźć. Nawalił we wszystkich możliwych aspektach.
Co
miał zrobić? Jeździć po całym świecie, szukając jej? Zapadła się pod ziemię.
Nikt nic nie wiedział, a on tak bardzo jej potrzebował, jej kojącego dotyku i
spojrzenia, które nie będzie oskarżycielskie.
Była
dla niego ważniejsza, niż mu się wydawało. Co takiego czyniło ją tak wyjątkową?
Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wiedział tylko, że nie może
przestać o niej myśleć, nie może tak po prostu jej sobie odpuścić.
Ale
nie tylko Anne zaprzątała jego myśli. Była to niedokończona sprawa, z którą
musiał się uporać, jeśli jeszcze kiedykolwiek chciał poczuć się wolny. Musiał
zdobyć wszystkie wspomnienia Dracona, do samego końca. A później wrócić do
życia własnym życiem.
*
* *
Kiedyś,
pewnego ciepłego wieczora, Convalie i Lucas wymknęli się z pokoju
wspólnego. Wymachując złączonymi dłońmi,
szli przed siebie ciemnym, opustoszałym korytarzem w lochach. Convalie nie
mogła powstrzymać nerwowego chichotu cisnącego się jej na usta, a Lucas co
chwilę ją uciszał, choć uśmiech nie schodził z jego twarzy. Miał piękny uśmiech
– gdy Convalie na niego patrzyła, miała wrażenie, że oświetlają ją ciepłe
promienie słoneczne. Lucas śmiał się całym sobą, nie tylko ustami. Śmiały się
jego policzki, śmiały się jego oczy, jego postawa. A Convalie pragnęła śmiać
się razem z nim.
Zatrzymali
się przed wyjściem z lochów, Convalie została z tyłu, a Lucas wystawił głowę za
róg, by sprawdzić, czy nikt ich nie przyłapie na wymykaniu się z zamku. Pokiwał
głową na potwierdzenie, że droga jest czysta, i trzymając Convalie mocno za
rękę, poprowadził ją na zewnątrz. Uwielbiała ten zdecydowany, silny uścisk. W
tamtym momencie mogła podążyć za nim wszędzie.
Bezchmurne
niebo było usłane gwiazdami. Wiał lekki, przyjemny wiaterek, a z Zakazanego Lasu
dochodziły odgłosy pohukiwań i szelestu liści drzew. Pobiegli przed siebie, w
stronę jeziora, w którym odbijał się wielki, jasny księżyc – była pełnia. Usiedli
nad brzegiem, ściągając buty i mocząc stopy w nagrzanej za dnia wodzie.
Convalie oparła głowę na ramieniu Lucasa, a on objął ją mocno ramieniem,
przyciągając jeszcze bliżej do siebie.
-
Chciałbym mieć cię już na zawsze – powiedział, a ona uśmiechnęła się i obróciła
głowę tak, by sięgać ustami jego ucha.
-
Bez obaw – szepnęła. – Nigdzie się nie wybieram.
Pogładził
ją po policzku wolną dłonią i zbliżył usta do jej ust. Pocałunek był tak
delikatny i subtelny, że automatycznie zapragnęła więcej, ale Lucas odsunął się
lekko, by móc patrzeć jej w oczy.
-
Nigdy nie marzyłem, że spotkam kogoś takiego jak ty. – Słowa były jego
specjalnością. Jednym, prostym zdaniem potrafił sprawić, że szalała za nim. –
Nigdy cię nie opuszczę.
Wtuliła
się w niego, chłonąc całym ciałem jego ciepło, wdychając jego zapach i upajając
się tym maleńkim skrawkiem raju, którego miała możliwość doświadczyć.
-
Kocham cię – powiedziała, będąc tego absolutnie pewną.
-
Zdradzę ci tajemnicę – odparł na to Lucas, całując ją w czoło, w skroń i
przesuwając się niżej, w kierunku jej ust. – Ja ciebie mocniej.
Convalie
zacisnęła dłonie na poduszce i wydała z siebie okrzyk bólu i zirytowania,
stłumiony przez materiał. Oczywiście musiała przypominać sobie takie sytuacje
akurat teraz, gdy dowiedziała się, że może spełnić się jej najpiękniejszy sen,
kiedy Dylan w końcu wyznał, że coś do niej czuje. To nie w porządku. Przeszłość
z Lucasem wydawała jej się snem, a jednak momentami tak pięknym, że musiała na
siłę przypominać sobie wszystkie powody, dla których z niego zrezygnowała. To,
co zrobił, bolało ją tak, jak gdyby ją zdradził, choć przecież nie byli już
razem, mógł robić to, na co tylko miał ochotę. To były tylko słowa, gdy mówił,
że jej nie opuści, gdy wmawiał jej, że jest wyjątkowa, jedyna, niezastąpiona.
Bardzo szybko pocieszył się Juliette, najwyraźniej dostając od niej to, czego
Convalie nie była w stanie mu dać. Co prawda nie złapała ich na gorącym
uczynku, ale była pewna tego, co się stało. Juliette z pewnością chciała
odegrać się na Dylanie, a Lucas na niej. Pocieszyli się wzajemnie, fundując
sobie niezłą zabawę. Convalie nie mogła znieść myśli, że miałoby to być coś
poważniejszego.
Gdyby
nie Juliette, pocałowałaby Dylana.
Nie,
gdyby nie Juliette, to Dylan pocałowałby ją.
Gdyby
nie Juliette, to być może byliby już dawno razem.
Gdyby
nie Juliette, nigdy nie miałaby Lucasa.
Musiała
się spotkać z Dylanem. Żadnych więcej wymówek, ucieczek i kłamstw. Powinni
porozmawiać, określić swoje stanowiska i… spróbować? Convalie była oszołomiona
ostatnimi wydarzeniami, nie mogła myśleć jasno. Zdawała sobie sprawę z tego, że
to jest ten moment, w którym jej życie się odmieni, ale wciąż wahała się, czy
zrobić decydujący krok. Nie była pewna, czy wywrócenie świata do góry nogami
jest bezpieczne, a na końcu tej drogi kryło się tyle niewiadomych. Chciała
tego, chciała spróbować, i wiedziała, że w którymś momencie zdecyduje się na
ten krok, ale tak bardzo się bała…
W
porządku, okazało się, że Lucas - ten, który robił wszystko dla jej dobra,
który traktował ją wyjątkowo i troszczył się o nią bardziej niż o siebie samego
- tak naprawdę nie istnieje. Zawsze istniał tylko i wyłącznie ten, który
zdobywał dziewczyny jak trofea, by się nimi szczycić, ten, do którego wzdychała
większa część żeńskiej połowy Hogwartu, ten, który nie potrafił się do niczego
zobowiązać, a życie traktował jak zabawę. Miała wrażenie, że to dwie zupełnie
inne osoby. W takim razie czy ktoś, kto był jej tak bliski, to tylko wytwór wyobraźni?
A może to ona była temu winna, to ona złamała człowieka, którym się przy niej
stał, nie potrafiąc go należycie docenić? Jednego była pewna, Lucas nie
zasługiwał na to, co spotkało go z jej strony. Ale ona również nie zasługiwała
na to, żeby urządzał potajemne schadzki z jej kuzynką w krzakach. Gdyby to był
ktokolwiek inny, nie ona… Nie, Convalie nie mogła się oszukiwać. Bolałoby może
mniej, ale to nie znaczy, że wcale. Jeśli to jakiś głupi sposób na to, żeby się
na niej odegrać, żeby ją zranić, to odniósł sukces.
Jej
rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Otarła twarz, nie będąc pewną, czy jej
policzki zdobią łzy, czy może już nie, i usiadła na łóżku. Wiedziała, że
wygląda okropnie. Oczy miała spuchnięte, a twarz z pewnością całą czerwoną. Z
nagłym przerażeniem uświadomiła sobie, że nie zmyła wczorajszego makijażu. No
pięknie. Dobrze chociaż, że zrzuciła z siebie sukienkę, chociaż została w samej
bieliźnie…
-
Chwileczkę – wychrypiała, wstając z łóżka i kierując się do łazienki. Skrzywiła
się, widząc swoje odbicie w lustrze, i ochlapała twarz lodowatą wodą,
pozbywając się z niej łez i resztek makijażu. Kok, który z taką
pieczołowitością konstruowała Ivy, przekrzywił się i poluzował, ale to nie było
najważniejsze. Zarzuciła na siebie szlafrok, przetarła twarz ręcznikiem,
pozostawiając na nim ciemne smugi, i wyszła z łazienki, by otworzyć drzwi.
Ivy
opadła szczęka.
-
Co się stało? – spytała, a Convalie wzruszyła ramionami i zaprosiła ją do
środka. Gdy obie usiadły, wyrzuciła z siebie:
-
Dylan powiedział mi, że coś do mnie czuje.
Ivy
zmarszczyła brwi.
-
Nie rozumiem… to nie jest dobra wiadomość?
Convalie
utkwiła wzrok w swoich dłoniach, splecionych na podołku.
-
A Lucas przespał się z Juliette.
Kątem
oka zauważyła, jak ręka Ivy unosi się do jej ust.
-
Żartujesz – wydusiła. – Lucas? Juliette? Skąd o tym wiesz?
Convalie
parsknęła. Nie wiedziała już sama, czy ta sytuacja jest tragiczna, czy może
komiczna.
-
Widzieliśmy ich. W momencie, gdy prawie pocałowałam Dylana.
Ivy
zaśmiała się krótko, a Convalie uśmiechnęła się, gdy dotarł do niej idiotyzm
tej sytuacji. Jak śmiała oceniać Lucasa i Juliette, skoro ona sama miała ochotę
rzucić się na Dylana? Tak naprawdę każde z nich miało możliwość zrobić, co
tylko chciało. Związek Dylana i Juliette walił się, a ona i Lucas nie mieli ze
sobą już nic wspólnego. Nie powinna się zadręczać. Ale świadomość tego nie
przynosiła żadnego olśnienia czy ulgi.
-
I co o tym myślisz? – spytała Ivy ostrożnie. – To dlatego płakałaś? Przez
Lucasa?
-
Nie wiem.
Czuła
się tak mała i bezbronna, że kiedy Ivy ją przytuliła, odetchnęła z ulgą, mogąc
w końcu poczuć się bezpiecznie. Przez chwilę łkała, trzęsąc się lekko, ale
udało jej się pozbierać. Otarła łzy i uśmiechnęła się.
-
Ale się porobiło, co? Jak w jakimś tanim romansidle. A ja w środku tego
wszystkiego, ciągle mająca jakieś problemy.
-
Nie przejmuj się tym – poradziła Ivy. – To chwilowe zawirowania. Rozmawiałaś z
którymś z nich?
Convalie
pokręciła energicznie głową.
-
Ale mam zamiar porozmawiać z Dylanem – usprawiedliwiła się szybko. – Tylko nie
teraz, nie dzisiaj. Wyglądam koszmarnie. I nie widzę powodu, dla którego
miałabym rozmawiać z Lucasem. On ma swoje życie i swoje sprawy, a mi nic do
tego.
-
Nieprawda. – Ivy wpatrywała się w nią porozumiewawczo, jakby Convalie musiała
wiedzieć, co ma na myśli. Ale tak nie było. – Wpłynęło to na ciebie, nie mów,
że nie. Powinnaś chociaż dowiedzieć się, dlaczego. Żeby móc to zrozumieć i nie
zadręczać się tym.
Convalie
wywróciła oczami.
-
Słyszysz, jak to brzmi? Mam do niego podejść i spytać, dlaczego siedział w
krzakach z Juliette? Dlaczego układa sobie życie?
-
Układa sobie życie… - Ivy wyglądała na rozbawioną. – Nie, nie sądzę.
Ale
Convalie było już wszystko jedno. Wzruszyła ramionami, postanawiając zostawić
to w spokoju.
-
Porozmawiam z Dylanem – powiedziała z naciskiem. – To jedyna rozmowa, którą
muszę przeprowadzić.
-
Skoro tak mówisz…
Wiedziała,
że ma rację. Drogi jej i Lucasa rozeszły się. To zamknięty rozdział. I nawet
jeśli zabolał ją jego wybór, to musiała pamiętać o tym, że to ona go odtrąciła.
Widocznie pozbierał się i mogła mu tylko pogratulować. Ale i tak miała
wrażenie, że nieprzypadkowo wybrał Juliette.
*
* *
Juliette
związała włosy w wysoką, ciasną kitkę. Zależało jej na tym, żeby uwydatnić rysy
twarzy. Umalowała mocno oczy, by wyglądać poważniej, chociaż nie wiedziała, czy
w czymkolwiek jej to pomoże. Po chwili zastanowienia pomalowała usta czerwoną
szminką i zacisnęła je, robiąc na próbę stanowczą minę. Nigdy nie będzie gotowa
na tę rozmowę, ale nie mogła udawać, że nic się nie stało.
Wyszła
z wieży Gryffindoru i podążyła w umówione miejsce – do klasy na piątym piętrze.
Dylan już tam na nią czekał. Siedział na ławce lekcyjnej, z rękoma
skrzyżowanymi na piersi i zaciętą miną, i patrzył oskarżycielsko w jej stronę.
Obróciła się na chwilę, by zamknąć za sobą dokładnie drzwi. Podeszła, by usiąść
obok niego na ławce. Jej nogi zwisały swobodnie i nie miała problemu z tym,
żeby wyobrazić sobie, że siedzą nad przepaścią.
-
Dlaczego to zrobiłaś? – odezwał się w końcu do niej Dylan. Zerknęła na biały
kołnierzyk wystający spod szkolnej kamizelki. Dylan lubił przestrzegać reguł.
-
Bo potrzebowałam uwagi – odpowiedziała szczerze. – A on mi ją dał.
-
Ale dlaczego on?
Czy
to było najważniejsze? Czy naprawdę interesował go tylko wybór konkretnego
chłopaka, z którym go zdradziła?
-
Bo się mną zainteresował. W przeciwieństwie do ciebie.
Dylan
pokiwał w zamyśleniu głową.
-
W porządku, to wydaje się uzasadnione.
Czuła
się winna, ale nie na tyle, by nie móc poczuć złości. Nawet w takiej chwili,
gdy dopuściła się czegoś absolutnie zabronionego, by zwrócić na siebie jego
uwagę, nie potrafił zareagować tak, jak powinien. I wtedy to zrozumiała. Dylan
nie był o nią zazdrosny, bo po prostu mu na niej nie zależało. Tylko nie
wiedziała, dlaczego. Przecież tak bardzo się starała, dawała mu tyle szans,
tyle wskazówek, tak bardzo chciała, żeby im wyszło. Czy za bardzo się
zaangażowała?
-
Możesz po prostu na mnie nakrzyczeć? – spytała. Nawet na nią nie patrzył.
-
Nie widzę powodu, dla którego miałbym na ciebie krzyczeć. Rozumiem twoje
rozgoryczenie. Jesteś impulsywna, zdenerwowałaś się na mnie, nie przemyślałaś
tego.
-
To znaczy, że mi wybaczysz? – dopytywała z nadzieją. Może jeszcze nie wszystko
stracone? Może Dylan będzie tak wspaniałomyślny i zapomni o tym wszystkim, i
będzie tak, jak dawniej?
-
Jasne, że ci wybaczę. Ludzie robią głupstwa.
Juliette
odetchnęła z ulgą, starając się zrobić to jak najciszej, by nie zorientował
się, jak wiele to dla niej znaczy. Za każdym razem przychodziła do niego z
sercem na dłoni i oto jak skończyła.
-
Obiecuję ci, że się zmienię. Przestanę być taka… taka zaborcza, postaram się
zapanować nad tymi moimi wybuchami i… wszystko się zmieni, wiesz?
Wyciągnęła
rękę w jego kierunku, by go przytulić, ale nie pozwolił jej na to, chwytając jej
nadgarstek. W końcu spojrzał na nią, a ona zadrżała. W jego oczach zobaczyła…
nic. Nie potrafiła znaleźć w nich nic z tego, co kochała. Były lodowate,
przenikliwe i zranione.
-
Nie powiedziałem, że chcę ciągnąć tę farsę.
Juliette
myślała, że się przesłyszała, ale kiedy nie potrafiła odczytać w tych słowach
żadnego drugiego dna, albo znaleźć odpowiedników, bo przecież mogła się
przesłyszeć, prawda powoli znajdowała sobie miejsce w jej żołądku, opadając na
samo dno i ciążąc, wbijając ją w ziemię.
-
To znaczy… że ty… zrywasz ze mną? – powiedziała to bardziej piskliwie, niż
sądziła, że potrafi. Nadal miała nadzieję, że coś źle zrozumiała.
-
Przepraszam – odpowiedział. – Nie mogę tak dłużej.
Próbowała
znaleźć w jego twarzy jakąkolwiek oznakę tego, że się waha, że ma wątpliwości,
które mogłaby rozwiać, ale wyglądał na stuprocentowo pewnego swojej decyzji.
Poczuła nieznośne ściskanie w gardle. Nie chciała się rozpłakać. Uniosła wysoko
głowę, patrząc na niego z pogardą.
-
Aha – wydusiła z siebie i przełknęła głośno ślinę, próbując poluzować
zaciśnięte struny głosowe. – Więc wystarczył jeden głupi błąd, żebyś we mnie
zwątpił, żebyś zakwestionował moją miłość do ciebie, i postanowił ją odrzucić?
-
Julie…
-
Nie, przestań – rozkazała, wymachując ręką. – Co ja ci takiego zrobiłam, że tak
bardzo mnie nie chcesz?
Była
trochę zadowolona z tego, że w końcu wyglądał na słusznie zmieszanego.
-
Nic mi nie zrobiłaś. Jesteś naprawdę wspaniałą dziewczyną, ale nie wydaje mi
się, żebyśmy do siebie pasowali, to wszystko. To się nie uda.
I
wtedy zrozumiała. Ogarnęła ją furia, napędzana zazdrością.
-
Convalie – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Owinęła sobie ciebie wokół palca,
prawda? Wystarczyło, że na chwilę zniknęłam.
-
Żeby z kimś się pomiziać w krzakach? – zripostował Dylan, co było tak bardzo
nie w jego stylu, że straciła rezon.
-
Nie zmieniaj tematu. Oboje dobrze wiemy, że chodzi o nią. Zawsze chodziło o
nią. Cokolwiek zrobię, nigdy nie będę wystarczająco dobra dla ciebie, bo
widzisz tylko ją, mam rację?
Dylan
nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył. Wpatrywał się w nią tak, jakby
oczekiwał, że sama dojdzie do właściwych wniosków. I że zachowa się rozsądnie.
Miała już tego jego rozsądku po dziurki w nosie. Przypomniała sobie, jak
poprzedniego dnia mówiła Lucasowi, że Dylan jest dojrzały, inteligentny,
skłonny do zaangażowania, i głośno się zaśmiała.
-
Okej, panie mam-bibliotekę-w-małym-paluszku, powodzenia. Ułóż sobie życie z tą
nudziarą i po prostu nie pokazuj mi się na oczy. Ale chcę, żebyś wiedział, że
żałuję czasu, który na ciebie zmarnowałam. – Rozkręciła się i nie mogła
przestać. – Żałuję, że kiedykolwiek zaprosiłam cię na ten głupi bal, że tak to
się wszystko potoczyło. A na przyszłość nie traktuj dziewczyn tak, jakbyś był
od nich mądrzejszy, wiedział więcej i rozumiał więcej, bo wcale tak nie jest.
Udajesz, że jesteś poważny i dojrzały, a tak naprawdę jesteś smarkaczem, który
tylko patrzy na wszystkich z góry. Powodzenia! I dziękuję za to, że mnie uwolniłeś.
Z
rozmachem zeskoczyła z ławki i już miała wyjść z klasy, kiedy odwróciła się i z
rozpędu wymierzyła mu mocny, siarczysty policzek. Z satysfakcją patrzyła, jak
wykwita na nim czerwony odcisk jej ręki, i nawet nie przeszkadzało jej to, że
dłoń zapłonęła żywym ogniem. Więcej słów nie było potrzebne. Wymaszerowała z
sali z dumnie podniesioną głową.
*
* *
-
Czyś ty powariował? – warknęła Coleen, gdy tylko Lucas usiadł koło niej przy
stole w czasie obiadu. – Wiesz, o czym huczy cały Hogwart?
Lucas
miał na sobie czystą, pachnącą koszulę, bez najmniejszego zagniecenia. Nie
wyglądał tak, jak wielu ludzi po balu – niewyspanych, ziewających i
marudzących. On promieniał. Siedział prosto i z dumnie podniesioną głową.
-
Zapewne o tym, że biedny West został bez dziewczyny.
Nie
wyglądał na przejętego. Ze spokojem nakładał sobie młode ziemniaczki na talerz.
Coleen aż gotowała się w środku.
-
To też. Ale mówią, że ty i Weasley, że… ugh! Lucas! Co ty sobie myślałeś?
Spojrzał
na nią, ale nie widziała u niego skruchy czy zakłopotania. Wyglądał na pana
sytuacji, spokojnie pławiącego się w glorii chwały.
-
Lucas! – wykrzyknęła, próbując wykrzesać z niego jakieś emocje. – Jesteś
niepoprawny! I chciałam ci przypomnieć, że jeszcze niedawno żaliłeś mi się ze
swojego złamanego serca. Nie możesz rzucać się na wszystko, co popadnie, bo masz
taki kaprys!
W
międzyczasie Lucas przestał się nią interesować i nałożył sobie karkówkę, polał
ziemniaki obficie sosem i napełnił swój puchar sokiem dyniowym. Właśnie
zabierał się do jedzenia. Coleen wydała z siebie zirytowany odgłos.
-
Nie możesz mnie ignorować. – Wyrwała z jego ręki widelec, a wtedy Lucas
spojrzał na nią z wyrzutem.
-
A ty nie możesz mnie głodzić.
-
Powiedz mi tylko, po co to wszystko?
Lucas
otworzył usta, by po chwili je zamknąć. Dłuższą chwilę patrzył na nią, jakby
zastanawiał się nad tym, jak powinna brzmieć właściwa odpowiedź.
-
Tak wyszło – odparł w końcu.
-
Tak wyszło? Możesz mi wierzyć, że nie odzyskasz jej, prowadzając się z jej
kuzynką. Co się z tobą dzieje?
-
A ty co się tak interesujesz?
Zbił
ją z tropu. Zastanowiła się, próbując wykryć przyczynę, ale nic oczywistego nie
przychodziło jej do głowy. Musiała poszukać głębiej.
-
Odzyskałam twoją przyjaźń – powiedziała ostrożnie. – Zależy mi na tobie. Poza
tym straciłam już Ivy, Rosalie jest ciągle zajęta swoimi sprawami, a Amarie
żyje w innym świecie. Zostałeś mi tylko ty.
Lucas
delikatnie wydobył z jej dłoni widelec i nadział na niego ziemniaczka.
-
Ja wiem, co robię. Nie powinnaś się tym przejmować.
Coleen
straciła apetyt. Odepchnęła od siebie talerz z na wpół zjedzonym obiadem i
chwyciła puchar. Popijając sok dyniowy, próbowała wmówić sobie, że jej życie
wcale nie jest beznadziejne. Że wszyscy nie odchodzą od niej, dlatego że jest
jaka jest, ale dlatego, że mają swoje powody. Że jej własna siostra nie chciała
zerwać z nią kontaktu, a została do tego zmuszona okolicznościami. Że rodzice
ją kochają i zależy im na jej uwadze. Że nie jest tak popieprzona, żeby
odpychać Abe’a, o którym nie mogła przestać myśleć od zeszłego wieczoru.
-
Hej, Stockdale – powiedziała do piątoklasisty, który właśnie usiadł naprzeciwko
niej. Uniósł głowę. Zauważyła już dawno temu, że się w niej podkochuje, ale był
młodszy, brzydki i niezdarny, a poza tym nikogo nie szukała. – Czy hipogryf
kopnął cię w ten pusty łeb? Zabieraj się stąd, ale mi to już!
Chłopak
rzucił jej zlęknione spojrzenie, wstał i przesiadł się kilka miejsc dalej,
unikając jej wzroku, jak gdyby była bazyliszkiem. Nie poczuła się lepiej.
-
I kto tu ma ze sobą problem? – spytał Lucas, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
Nie obchodziło ją to, co inni o niej myśleli. Lubiła, gdy się jej bali,
przynajmniej zostawiali ją w spokoju. A poza tym była Ślizgonką, co upoważniało
ją do takiego zachowania.
Gdyby
tylko bawiło ją to jak kiedyś, gdy była młodsza, i gdy chciała dorównać Nadine.
Ale Nadine już nie uczęszczała do Hogwartu. Mogła się założyć, że prawie nikt o
niej nie pamięta. Nie miała już komu dorównywać. Mogła nareszcie być sobą.
Problem tylko w tym, że nie wiedziała, kim tak naprawdę jest.
*
* *
Nicolas
nie sądził, że wyprawa po kolejne wspomnienie sprawi mu taki ból. Minęło kilka
tygodni od tych mrocznych dni, gdy był torturowany, a później stał się
mordercą. Jego dusza powoli się leczyła, ale zdecydowanie w zbyt wolnym tempie.
Wiedział,
że ma długą drogę do przebycia. Nie czuł nawet odrobiny magii Dracona, która
otaczała jego wspomnienia. Nie mógł jednak wykonać pierwszego kroku. Tak bardzo
bał się, że spotka swoich prześladowców, i że w ferworze walki znów użyje
śmiercionośnego zaklęcia. Nie mógł już sobie ufać. Nie miał pojęcia, do czego
jest zdolny.
Czuł
się brudny, skalany. Nie przypuszczał nawet, że głęboko w zakamarkach jego
umysłu istnieje jakaś mroczna część, której nie potrafił kontrolować, i która
przerażała go najbardziej na świecie. Pragnął odkupienia jak niczego innego. A
żeby się oczyścić, nie mógł już pozwolić sobie na żaden błąd.
Powoli
ruszył przed siebie, ściskając mocno różdżkę. Przygotował się na ten dzień.
Nałożył na siebie tyle zaklęć, że czuł się ociężały. Modlił się, żeby to
wystarczyło. Patrole przy wspomnieniach niepokoiły go. Skąd ci ludzie znali ich
lokalizację? Czego dotyczył ten cały spisek przeciwko niemu? Chciał przecież
tylko poznać swojego ojca, co w tym złego? Domyślał się tylko, że z każdym
kolejnym wspomnieniem zbliża się do czegoś niezwykle ważnego. Ale oni nie
wiedzieli, że tym, czego strzeże magia Dracona, są jedynie wspomnienia.
Mógł
tylko błagać, żeby udało mu się przedrzeć niezauważonym. Miał nadzieję, że
wszystko się uda, a mimo to ręka, w której trzymał różdżkę, trzęsła się z
podenerwowania.
Nie
wierzył w Boga. Ale jeśli tylko on mógłby mu pomóc, to byłby skłonny to
zmienić.
*
* *
Kiedy
wyciągał z szafki myślodsiewnię, nadal trzęsły mu się ręce. Udało się. Nie
zabił nikogo, nawet nikogo nie zranił. Udało mu się przedostać niezauważonym za
barierę i z powrotem. To był jakiś cud, zwłaszcza że słyszał ich rozmowy,
słyszał trzeszczenie śniegu pod ich butami. Potrząsnął energicznie głową,
próbując pozbyć się z myśli zimowego krajobrazu. Wrócił bezpiecznie do domu.
Tylko to powinno się liczyć.
Pospiesznie
umieścił wspomnienie w misie i obserwował, jak myśli kłębią się, plączą i
rozpraszają, tworząc obraz pokoju, na którego środku, po turecku, siedział
Draco. To był jego pokój – Nicolasa. Widok ten był takim zaskoczeniem, że na
chwilę zapomniał, iż powinien zanurzyć się we wspomnieniu. Otrząsnął się i
wniknął w nie.
Draco
mruczał coś pod nosem, kierując różdżkę na mały przedmiot trzymany w lewej
dłoni. Nicolas musiał podejść bliżej, żeby zobaczyć, co to jest, ale cofnął się
szybko, gdy tylko uświadomił sobie, że jego ojciec ściska pierścionek – ten
sam, który widział wielokrotnie w szufladce z biżuterią Ginny, z zielonym,
połyskującym oczkiem. I coś ścisnęło go w środku, gdy zdał sobie sprawę, że
inkantacja wymawiana przez Draco z pewnością wiąże się z czarną magią.
-
Co robisz? – spytał, poruszony, choć przecież wiedział, że nie uzyska
odpowiedzi.
Draco
utkwił oczy w pierścionku, wyraz jego twarzy był beznamiętny. Nicolas pamiętał,
jak mówił Ginny, że ją kocha. Dlaczego więc rzucał zaklęcie na pierścionek
zaręczynowy, który ta z pewnością będzie nosić przez długi czas? I co to było
za zaklęcie?
-
Przestań! – wykrzyknął. – Cokolwiek robisz, przestań!
To
było bezsensowne. To i tak już się wydarzyło, przypominał sobie, nawet gdyby
miał możliwość powstrzymać Dracona we wspomnieniu, to i tak była przeszłość.
Mógł tylko patrzeć z niepokojem, jak zaklęcie zostaje rzucone. Draco wstał i
przetarł oczy. Ręka lekko mu drżała, gdy umieszczał pierścionek w pudełeczku,
które leżało na komodzie. Nicolas był pełen obaw. Nie miał pojęcia, o co tu
chodzi i nie był pewny, czy chce to wiedzieć. Draco robił coś
niedopuszczalnego. Gdy spojrzał w jego oczy, odkrył, że były one
zaczerwienione.
Wszystko
rozmyło się, a gdy znów zyskało ostrość, Nicolas odskoczył do tyłu, widząc
przed sobą Voldemorta. Wzdrygnął się i odwrócił wzrok.
-
Niczego się nie domyśla – relacjonował beznamiętnie Draco. – Jest tak głupia,
że uwierzyła, że chcę się z nią ożenić. Myśli, że będziemy żyli razem długo i
szczęśliwie.
Od
strony Voldemorta dobiegł wysoki chichot, który wywoływał ciarki.
-
To wspaniale, Draco. Przyznam, wątpiłem w to, że panna Weasley odwróci się od
swojej rodziny, a jednak miło mnie zaskoczyłeś. Przypuszczam, że zamieszka z
tobą?
-
Pracuję nad tym – odparł Draco, zniżając lekko głowę. Przez jego twarz
przemknęła szybko jakaś emocja, której Nicolas nie potrafił odczytać. Wydawało
mu się, że miała coś wspólnego z wrogością, ale gdy podniósł głowę, jego twarz
była nie do odczytania. – A wtedy nie będzie miała już nic do powiedzenia.
-
Ach te zakochane małolaty – zadrwił Voldemort. – Klapki na oczach. Nie słuchają
nikogo mądrego. Mniemam, że Ginevra nie jest lepsza od reszty. To tylko
wszystko ułatwia.
Draco
skłonił się.
-
Tak, Mistrzu – odpowiedział.
Nicolas
zaczął się zastanawiać, czy Voldemort wie o zaczarowaniu pierścionka. Czy to
był jego rozkaz? A może Draco działał na własną rękę? Bo wątpił w to, żeby to
Dumbledore nakłonił Malfoya do rzucenia czarnomagicznego zaklęcia.
W
następnym wspomnieniu Draco stał w pustym pomieszczeniu, którego Nicolas nigdy
wcześniej nie widział. Upewniwszy się, że Draco donikąd się nie wybiera,
Nicolas obszedł – jak się okazało – mieszkanie, by przekonać się, że jest ono
całe w stanie gotowym do umeblowania i zamieszkania. Pachniało świeżą farbą.
Wrócił
do salonu, do Dracona, który przeglądał różnokolorowe katalogi. Nicolas
zmarszczył brwi, odkrywając, że są to poradniki dotyczące urządzania
mieszkania, i parsknął śmiechem. Wyglądało na to, że Draco podchodzi do zadania
bardzo serio. Ciekawe, czy Ginny już wiedziała o jego planach, czy już poprosił
ją o rękę i wspólne zamieszkanie? Czy naprawdę była tak głupia, że wierzyła w
każde jego słowo? A może to pierścionek, cokolwiek Draco z nim zrobił, wpływał
na jej decyzje? Co się działo w jej głowie?
Najgorsze
było to, że Nicolas mógł uzyskać te odpowiedzi. Mógł pójść do Ginny i poprosić
ją o opowiedzenie wszystkiego z jej punktu widzenia. Pomijając oczywiście fakt,
że z pewnością nie będzie chciała się tym wszystkim dzielić, bardzo ułatwiłoby
to wyrobienie sobie poglądu na temat Draco i tej sytuacji. A może Ginny niczego
o tym wszystkim nie wiedziała? Może wręcz powinien jej to opowiedzieć, ponieważ
przez całe swoje życie tkwiła w kłamstwie i ułudzie?
Dlaczego
nie mógł po prostu dostać się do głowy Dracona? Dowiedzieć się, co tak naprawdę
myśli o całej sytuacji, co czuje? Widział jego niechęć w rozmowach z
Voldemortem, ale może po prostu nie lubił tego osobnika tak bardzo jak sam
Nicolas? A te wszystkie rozmowy z Dumbledorem? Chciał wierzyć w szczerość
Dracona, ale jak można wierzyć człowiekowi, który gra na dwa fronty? Czy
kiedykolwiek można być przekonanym, że zna się jego prawdziwe intencje?
Draco
uśmiechał się lekko, wybierając zestawy kolorystyczne ścian i podłóg, meble, bibeloty,
urządzenia. Tak bardzo chciał wierzyć w to, że przed nim znajduje się prawdziwy
Draco, jego idealny ojciec. Ale to było jego wspomnienie, z pewnością wybrane
nie bez przyczyny, mające na celu pokazać dany aspekt jego natury. Nie musiało
być wszystkim, nie musiało być prawdą. Nicolas nie miał już pojęcia, w co
wierzyć.
To
musiała być sypialnia w ich nowym, wspólnym mieszkanku. Ginny półleżała w
łóżku, przykryta do pasa kołdrą, a nad nią stał Draco. Zaciśnięte usta i
miotające błyskawice oczy dodawały czegoś mrocznego do jego wyglądu, czegoś,
czego Nicolas mógłby się bać.
-
A więc miałaś gościa – syknął. Ginny wyglądała na speszoną. Uciekła wzrokiem.
Dziwnie było widzieć ją taką – w piżamie, bez makijażu, wyglądającą na jeszcze
młodszą, niż w rzeczywistości była.
-
Ym, tak, no przecież wiedziałeś, że Hermiona jest, mijaliście się rano w… - na
pierwszy rzut oka było widać, że kręci.
-
Mówię o Attawayu – przerwał jej cicho Draco, tonem tak przesiąkniętym chłodem,
że Nicolasowi zrobiło się zimno. Czy Draco był zazdrosny? A może po prostu
wściekły? – I co, o czym ciekawym rozmawialiście? Jak bardzo za tobą tęsknił?
Ginny
nie wyglądała na zdziwioną. Musiała zdawać sobie sprawę z tego, że Draco o
wszystkim się dowie. Czy była chora? Czy dlatego leżała w łóżku? A gdzie był
Draco w czasie, gdy ona przyjmowała gości? I dlaczego tak bardzo zdenerwował
się, że Attaway przyszedł w odwiedziny? Nie mogło chodzić po prostu o to, że
chciał ją chronić. Akurat ten aspekt wydawał się zbyt osobisty.
-
Skąd wiedział, gdzie jesteś? – spytał Draco lodowato. – Napisałaś mu, żeby cię
odwiedził? – W jego głosie było słychać kpinę.
Ginny
kuliła się pod jego spojrzeniem. Nicolas miał ochotę ją przytulić.
-
Spytałem o coś – warknął Draco, nachylając się nad nią, ale ona milczała,
wpatrując się w niego szeroko otwartymi ze strachu oczami. – Odpowiedz mi.
Ginny
w końcu pokręciła głową. Nicolas zauważył łzy błyszczące w jej oczach. Draco
zachowywał się podle w stosunku do niej. Jeśli ona naprawdę wierzyła w to, że
ją kocha, to nie miał pojęcia, co pozwalało jej tak myśleć.
-
Nie kontaktowałaś się z nim? To niby skąd wiedział? Skąd mógł wiedzieć, gdzie
ma iść? Jakim cudem minął barierę?
-
Jaką barierę? – spytała cicho Ginny, z niedowierzaniem.
-
Wokół osiedla jest bariera. Nie może się przez nią przedrzeć nikt z listy
niepożądanych, a on zajmuje pierwszą pozycję. – Nicolas nie mógł w to uwierzyć.
Czy to aby nie paranoja? Dlaczego Draco robił to wszystko? By odciąć się od
Voldemorta i jego śmierciożerców, czy może raczej od ludzi, którzy mogli
przeszkodzić w jego planach, którzy mogli nastawić Ginny przeciwko niemu?
Nicolas dziwił się, że sama jeszcze od niego nie odeszła, jeśli zachowywał się
tak, jak w chwili obecnej. – Wyjaśnij mi to! – krzyknął niespodziewanie Draco,
na co Ginny zalała się łzami. Przytrzymywał jej twarz w swoich dłoniach.
Nicolas nie mógł w to uwierzyć, ale łzy Ginny sprawiły, że Draco zmienił wyraz
twarzy. Już nie wyglądał na tak chorobliwie wściekłego. Złagodniał.
-
Ginny, przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć… - Czy aby na pewno?
-
To czemu to robisz? – spytała. – Przecież nie jesteś taki, przecież jesteś
inny…
Draco
odsunął się od niej, a na jego twarzy gościł smutek.
-
Skąd możesz wiedzieć, jaki jestem? Skąd możesz to wiedzieć?
Odwrócił
się i wyszedł z pokoju, a Nicolas, rzucając ostatnie zaniepokojone spojrzenie
Ginny, ruszył za nim. Draco poprowadził go do swojego gabinetu. Jego pięści
były zaciśnięte. Wszedł do środka, a Nicolas wślizgnął się za nim. Draco
zatrzymał się raptownie i cofnął, przechodząc przez Nicolasa, który się
skrzywił, i zatrzasnął drzwi. Wyciągnął różdżkę zza pazuchy i rzucił zaklęcie
wygłuszające, po czym krzyknął tak głośno i tak rozdzierająco, że poruszyło to
jakąś strunę we wnętrzu Nicolasa, sprawiając, że zaczął mu współczuć.
Draco
opadł na podłogę jak marionetka i ukrył twarz w dłoniach. Siedział tak przez
dłuższą chwilę, aż zaczął coś cicho szeptać do siebie. Nicolas nachylił się, by
go usłyszeć.
-
Zapomnij o tym, zapomnij... Nie, nie możesz zapomnieć, musisz pamiętać, że
jestem bestią, musisz wiedzieć, kim jestem… Nie zapominaj, Merlinie, nigdy nie
zapomnij…
Gdy
Nicolas kolejny raz znalazł się w gabinecie Dumbledore’a, przewrócił oczami.
Między dyrektorem a Draconem wytworzyła się jakaś więź. Były Ślizgon
przychodził do niego, gdy miał jakiś problem. To już nie było tylko zadanie,
ale sprawy osobiste.
-
Chciałbym, żeby to wszystko było szczere – mówił Draco, chodząc niecierpliwie
po gabinecie. – Chciałbym, żeby mi ufała, ale nie mogę jej pozwolić na odkrycie
prawdy. Z każdym dniem jest coraz bliższa zwątpieniu, a ja nic nie mogę na to
poradzić. Oni wszyscy są przeciwko mnie: Attaway i jego świta, Potter, Granger
i wszyscy Weasleyowie… nikt mi nie ufa, bo jestem Malfoyem. Jestem z tym sam.
Jak mogę prosić ich o wsparcie, jak mogę udowodnić im, że działam w dobrej
wierze? Potter wie, że coś jest nie tak z tym pierścionkiem, Ginny mi to
powiedziała. Musiałem kazać jej o tym zapomnieć, za dużo się domyśla. Nie chcę
jej ciągle okłamywać, nie chcę żyć czymś nieprawdziwym.
-
To dlaczego ją kontrolujesz? – spytał uprzejmie Dumbledore, na co Draco
pokręcił głową.
-
Nie mogę przestać, bo wtedy wszystko się wyda. Znienawidzi mnie i odejdzie, a
wtedy nie będę mógł jej chronić. Pan wie, że zależy mi tylko na tym, żeby ona i
mój syn byli bezpieczni, ale nikt inny w to nie wierzy. Wszyscy oceniają mnie
przez pryzmat tego, kim byłem, kim był mój ojciec. Nie mogę dać jej wolnej
woli. Jeszcze nie teraz. To zbyt niebezpieczne.
Dumbledore
westchnął.
-
Jak uważasz – powiedział. – Nie popieram odbierania komuś wolnej woli, wiesz o
tym doskonale. Ale rozumiem, że działasz dla jej dobra i nie mogę cię oceniać.
Powiesz jej wszystko, kiedy będziesz uważał, że jest na to odpowiedni czas. Ale
może powinieneś porozmawiać z ludźmi, którzy ją otaczają, wyjaśnić im, że przy
tobie nie stanie się jej krzywda.
Draco
uderzył pięścią w otwartą dłoń.
-
Tak, a kiedy Voldemort dopadnie któreś z nich, radośnie mu wyśpiewają, że
jestem po ich stronie?
-
Voldemort ci ufa, Draco – zauważył Dumbledore. – To twoje zadanie, by dobrze
wcielić się w rolę. Nie będzie miał ci za złe, jeśli wszyscy będą postrzegać
cię jako kogoś szlachetnego.
-
Nie jestem szlachetny – zaprotestował Draco, a przez jego twarz przemknął cień
żalu. – I nigdy nie byłem. Cały czas mam wrażenie, że niszczę wszystko, czego
się dotknę, włączając w to dziewczynę, którą… - przełknął głośno ślinę. – Co
mam robić?
Obaj
milczeli. Nicolas wiedział, że Dubledore chce, aby Draco sam odnalazł własną ścieżkę,
właściwe rozwiązanie, które będzie przez to najcenniejsze.
Wybuch
Dracona sprawił, że Nicolas zaczął mu współczuć i identyfikować się z nim. Może
i robił okropne rzeczy, ale był zagubiony, tak samo jak on. Jak mógł go za to
winić? Jak mógł potępiać człowieka, który starał się postąpić dobrze?
-
Zrób to, co podpowiada ci sumienie – powiedział Dumbledore. – To jedyne dobre
wyjście.
Nicolas
zamrugał, wyrwany raptownie do innego pomieszczenia. Znalazł się w jasno
oświetlonym korytarzu, wyłożonym białymi kafelkami. W jego stronę zmierzało
kilka postaci. Pochód otwierał mężczyzna ubrany w żółtozielone szaty
uzdrowiciela, z herbem św. Munga – różdżką skrzyżowaną z kością – wyhaftowanym
na piersi. Tuż za nim szła dziewczyna o burzy jasnobrązowych włosów i
ściągniętych brwiach, nadających jej twarzy zaniepokojony wyraz. Za nią kroczył
dumnie Draco, a jego opanowana twarz wyglądała jak wykuta z kamienia. Nicolas
nie widział nawet, żeby mrugał. Następni byli dwaj nastolatkowie. Jeden z nich
miał płomiennorude włosy, po czym Nicolas natychmiast zidentyfikował wujka
Rona. Ramię w ramię z nim szedł chłopak o bardzo ciemnych, potarganych włosach,
z grzywką na wpół przykrywającą bliznę w kształcie błyskawicy i okrągłymi
okularami, spadającymi z nosa. Nawet gdyby nigdy nie widział dorosłego
Harry’ego Pottera, wiedziałby, że to on – ten wizerunek gościł w każdej książce
o historii magii. Więc dziewczyna idąca przed Draconem musiała być ciocią
Hermioną… No tak, jak mógł od razu jej nie rozpoznać? Nikt inny nie miał takiego
wyrazu twarzy, gdy się zamyślał – jakby właśnie opracowywał wynalazek, który
zmieni przyszłość całej ludzkości. Nieco zmyliły go jej włosy, bo w
teraźniejszości Hermiona związywała je w ciasny kok, a i wyglądały na bardziej
wygładzone. Za Harrym i Ronem szedł chłopak o rudych włosach, jednak nie w aż
tak intensywnym odcieniu, jak Weasleyowskie, a w bardziej stonowanym. Raz po
raz naprężał swoje bicepsy i tricepsy, a z jego postawy biła wrogość. To mógł
być wujek Carl. Pochód zamykało dwóch mężczyzn, ubranych w skromne, czarne
szaty. Nicolas był stuprocentowo pewny, że nigdy w życiu ich nie widział, a i
więcej nie zobaczy. Cofnął się, przywierając do ściany, gdy orszak przechodził
koło niego.
-
To moja siostra, ty gnido – syczał wujek Ron, pochylając się w stronę Dracona.
– Myślałeś, że ujdzie ci to wszystko na sucho? Ja tam wiem swoje, od początku
nie podobała mi się cała ta farsa!
Harry
trącił go dyskretnie łokciem, ale Weasley najwyraźniej się rozkręcał.
-
Nie rozumiem, dlaczego Dumbledore tak nalegał, żeby osobiście cię przesłuchać.
Powinni zabrać cię do Ministerstwa, na prawdziwe przesłuchanie, z dementorami,
od razu zachciałoby ci się gadać.
Nicolas
czuł się zdezorientowany, ale i zaciekawiony. Postanowił iść obok Rona, który
był najbardziej skory do wyjaśnień. Miał nadzieję, że Draco nie wpadł w jakieś
poważne tarapaty.
-
Ron, przestań – rzuciła Hermiona przez ramię. – Nie wiesz, jak naprawdę było.
-
Chyba nie zamierzasz go bronić!
Dziewczyna
przygryzła wargę i odwróciła się. Najwyraźniej sama nie wiedziała, co o tym
wszystkim myśleć. Uzdrowiciel na czele pochodu otworzył jakieś drzwi i
przeszedł przez nie, a za nim cała reszta, łącznie z Nicolasem. Znaleźli się w
kwadratowym pokoju, upstrzonym kanapami i fotelami o miękkim, niebieskim
obiciu. Nicolas doliczył się co najmniej ośmiu kwiatów. Na środku pomieszczenia
leżał kanarkowożółty, puchaty dywan. W rogu stała szafa, a w licznych oknach
wisiały grube, ciężkie zasłony.
-
No pewnie, jeszcze zabierzmy go do spa – skwitował niezadowolony Ron.
Przynajmniej jego niechęć do Dracona, w przeciwieństwie do wielu innych rzeczy,
przez lata pozostała niezmienna.
Wujek
Carl, który właśnie przecisnął się przez drzwi, łypnął z nienawiścią w stronę
Draco. Wyglądało na to, że nie zamierza spuszczać go z oczu. Jego pięści były
mocno zaciśnięte, jak gdyby tylko siłą woli powstrzymywał się od czynnej
napaści. Draco natomiast ruszył do najbliższego fotela i zpadł się w nim, z
nieustępliwym wzrokiem wbitym we wszystkich, którzy byli przeciwko niemu.
Dwóch
mężczyzn zamykających pochód weszło do pomieszczenia i stanęło po obu stronach
drzwi. Uzdrowiciel, który ich wszystkich tu przyprowadził, skinął na pożegnanie
głową i opuścił pokój. Ron zaczął chodzić w tę i z powrotem. Carl wyglądał,
jakby zastanawiał się, czy w tym właśnie momencie nie przyłożyć Draco, na
którego Hermiona raz po raz zerkała nieufnie. Harry przyglądał się temu
wszystkiemu z zainteresowaniem. Czekali. Nicolas stanął obok fotela ojca, jakby
w ten sposób mógł okazać mu wsparcie i obronić go przed nienawiścią reszty.
W
drzwiach pojawił się Dumbledore, przytrzymując swoją długą brodę. Cicho
przywitał się z mężczyznami stojącymi na straży, po czym poprosił ich o zajęcie
pozycji na korytarzu. Hermiona wyglądała, jakby ulżyło jej na widok potężnego
czarodzieja, z kolei Ron pobladł pod swoimi piegami i przestał chodzić. Harry
wbił wzrok w dyrektora, ale Carl nie odrywał oczu od Malfoya.
-
Witam wszystkich – powiedział Dumbledore. – Ze względu na zaistniałe
okoliczności, Draco, wybacz, ale muszę cię przesłuchać przy pomocy veritaserum.
– Na potwierdzenie swoich słów wyciągnął z kieszeni swojej powłóczystej,
fioletowej szaty fiolkę wypełnioną bezbarwnym płynem, i potrząsnął nią. Na
Draco nie zrobiło to wrażenia. – Resztę poproszę o poczekanie na zewnątrz na
swoją kolej.
-
Swoją kolej? – spytał Harry, zdziwiony. – My też będziemy przesłuchiwani?
-
Nigdzie się stąd nie ruszam – warknął Ron. – Zaatakował moją siostrę. Jest
niebezpieczny.
-
Przez niego Angelique walczy o życie – odezwał się po raz pierwszy Carl, cedząc
słowa przez zęby.
Jedynie
Hermiona posłusznie skierowała się do drzwi, jakby sam autorytet Dumbledore’a
wystarczył, by ślepo wykonywała jego polecenia. Ron zatrzymał ją ruchem ręki.
-
Nie. Nigdzie nie idziemy. Chcę usłyszeć, jak przyznaje się do winy… – stopniowo
podnosił głos – …żeby później móc go zatłuc!
-
Panie Weasley – skarcił go Dumbledore. – Czy to mądrze wydawać wyroki na
podstawie niepewnych przesłanek?
Ron
zacisnął zęby i poczerwieniał, ale zamilkł. Dumbledore przesunął wzrokiem po
każdym ze zgromadzonych, by na końcu utkwić go w Draco, który z obojętnym
wyrazem twarzy skinął lekko głową. Dumbledore podszedł do niego i podał mu
fiolkę, którą ten szybko odkorkował i wypił jej zawartość jednym haustem.
Po
kilku chwilach pełnej napięcia ciszy, Dumbledore znów się odezwał.
-
Możecie zostać w roli świadków – powiedział. – Ale proszę was o nie zabieranie
głosu. A po rozmowie chciałbym zamienić kilka słów z Draconem na osobności. –
Nikt nie zaprotestował. – A teraz… czy mógłbyś powiedzieć mi, jak się nazywasz?
-
Dracon Lucjusz Malfoy – odpowiedział szybko Draco, jakby wyrzucenie z siebie
słów było priorytetem.
-
Czy wiesz, gdzie się znajdujemy?
-
W Szpitalu Świętego Munga.
Ron
wywrócił oczami i otworzył usta, by się odezwać, ale w porę ugryzł się w język.
-
A powiedz mi, dlaczego prowadzimy tę rozmowę?
-
Ponieważ – powiedział z naciskiem Draco – uważacie, że jestem winny napaści na
Ginny i Angelique.
-
A czy to ty na nie napadłeś? – Dumbledore machnął na jeden z foteli i przywołał
go zaklęciem, a następnie usiadł naprzeciwko Draco.
-
Nie.
Nicolas
przyglądał się bacznie twarzom nastolatków, które wyrażały różne emocje – od
całkowitej pewności i oburzenia, do zwątpienia.
-
Opowiedz mi zatem, co robiłeś tego dnia. Opowiedz mi wszystko od momentu, gdy
opuściłeś mieszkanie, gdy Hermiona poinformowała ciebie i Ginny, że trwa bitwa
o Hogwart. Dokąd poszedłeś?
-
Poszedłem do siedziby Zakonu – odparł płynnie Draco. – Próbowałem się z panem
skontaktować, ale powiedziano mi, że jest pan zaangażowany w obronę szkoły.
Szalonooki powiedział mi, że część członków Zakonu wyruszyła na misję…
-
Przepraszam – odezwała się cicho Hermiona – ale… nie rozumiem. Jakim cudem
wszedł do siedziby Zakonu? Dlaczego Szalonooki udzielił mu jakichkolwiek
informacji?
-
No właśnie! – poparł ją szybko Ron.
Dumbledore
obdarzył ich uprzejmym uśmiechem, ale to nie on udzielił odpowiedzi.
-
Byłem na posiedzeniu Zakonu. Przekazywałem informacje o Elissie Sileo.
-
A jakie ty mogłeś przekazywać informacje na jej temat? – dopytywał Carl. –
Przecież zupełnie nic o niej nie wiesz.
-
Voldemort zwerbował ją do swoich szeregów – wyjaśnił mu bez zniecierpliwienia
Draco. – Moim zadaniem…
-
Już wystarczy – przerwał mu Dumbledore, a między jego brwiami pojawiła się
zmarszczka. – To są poufne informacje i żadne z was nie powinno o nich
wiedzieć. I ponownie chciałbym poprosić was o ciszę.
Hermiona
i Harry opuścili lekko głowy w niemej zgodzie, ale Ron i Carl wyglądali na
porządnie wkurzonych.
-
Draco, dokąd poszedłeś z siedziby Zakonu?
Blondyn
nabrał powietrza.
-
Teleportowałem się przed Mroczną Twierdzę. Wszedłem za bramę, podążając za
odgłosami walki skierowałem się do piwnic i obserwowałem z ukrycia przebieg pojedynków.
Członkowie Zakonu walczyli ze śmierciożercami, całkiem nieźle sobie radzili,
więc postanowiłem się nie ujawniać. Zdałem sobie jednak sprawę z tego, że
nigdzie nie widzę Sileo i Attawaya, który bezmyślnie wcisnął się na tę misję.
-
Jaką misję? – wtrącił Ron, na co Dumbledore obrzucił go karcącym spojrzeniem.
-
Odbicia zakładników. Voldemort zgromadził ich w Mrocznej Twierdzy. To była
pułapka.
-
Pułapka? – powtórzył za nim Dumbledore.
-
Tak. – Draco pokiwał gorliwie głową. – Wszystko po to, by pozbyć się Attawaya i
Sileo. Dlatego poszedłem ich szukać.
-
I znalazłeś?
Wszyscy
wpatrywali się w Draco wyczekująco, gdy ten zamilkł i przełknął głośno ślinę.
Wyglądał, jakby walczył ze słowami cisnącymi mu się na usta.
-
Czy znalazłeś Dominica i Elissę? – powtórzył pytanie Dumbledore, a oczy Dracona
zaszły łzami z wysiłku.
-
Tak – odparł. – Sileo już nie żyła. Attaway próbował zabić Bellatriks, ale to
ona zabiła jego.
Rozległ
się zduszony okrzyk, gdy Hermiona podniosła ręce do ust. Jej oczy błyszczały.
-
Czy to znaczy… czy to… - mamrotała, a wtedy Ron, ku zdziwieniu Nicolasa, objął
ją współczująco ramieniem.
Przez
całą postać Carla przebiegł nagły skurcz.
-
Dominic nie żyje? – spytał.
-
Nie żyje – potwierdził beznamiętnie Draco.
-
Czy któreś z was chce wyjść? – spytał uprzejmie Dumbledore, choć i jego oczy
zalśniły. Wszyscy musieli lubić Dominica i Elissę. Nikt nie zdecydował się na
opuszczenie pokoju. – Widziałeś, jak Bellatriks Lestrange zabiła Dominica? –
upewniał się, na co Draco przytaknął. – I co się stało później?
-
Wyszedłem zza rogu wprost na Bellatriks. Powiedziała, że śmieci zostały
wyrzucone. Chwyciłem za różdżkę i skierowałem ją w jej stronę, ale ona tylko
się zaśmiała, rozmawialiśmy chwilę, powiedziała, że musi powiadomić Mistrza.
Nie mogłem jej zatrzymać, odeszła.
Dumbledore
pokiwał głową, ale reszta wyglądała na zbulwersowanych.
-
Pozwoliłeś jej odejść?! – ryknął Carl. – Zabiła naszych przyjaciół, a ty
pozwoliłeś jej odejść?!
Draco
wzruszył ramionami.
-
Nie mogłem nic na to poradzić.
Reszta
utkwiła zdezorientowane spojrzenia w Dumbledorze, ale ten nie zamierzał drążyć
tematu.
-
Co zrobiłeś później? – zapytał.
-
Pomogłem uwolnić więźniów – odpowiedział Draco. - Pokazałem ludziom, gdzie
znaleźć Attawaya i Sileo. Wyprowadziłem ich wszystkich z Twierdzy i
teleportowałem się do domu.
Głos
mu się załamał i opuścił głowę, po raz pierwszy w trakcie rozmowy pokazując
jakieś uczucia.
-
Dotarłem w samą porę. Leżała na podłodze, krzyczała, a on stał nad nią, jak
mógł to zrobić? Rzuciłem się na niego, nie pamiętam, co się działo. Biliśmy
się, rzucaliśmy zaklęcia, obezwładniłem go i związałem. Wezwałem pomoc, zabrali
ją do szpitala, stałem tam i krzyczałem na nich, żeby się pospieszyli, a
później przybyli tamci trzej aurorzy i jeden zabrał tamtego gościa, a dwaj
przyprowadzili mnie tutaj.
-
A co z Angelique? – dopytywał Carl. Draco przeniósł na niego wzrok.
-
Nie wiem – odpowiedział.
-
Jak to nie wiesz?
-
Kiedy wszedłem, była już nieprzytomna.
Dumbledore
w zamyśleniu gładził swoją brodę.
-
Myślę, że to nam wystarczy – rzekł, przyglądając się każdemu z osobna. – Chyba
musicie przyznać, że to nie Draco jest winny napaści na Ginny i Angelique.
Ron
nadal wyglądał na nieprzekonanego, ale Harry i Hermiona pokiwali głowami i
skierowali się do wyjścia. Carl nadal miał zaciśnięte pięści, ale w jego oczach
pojawiła się niepewność.
-
Skąd mamy wiedzieć, że nas nie oszukuje? – wybuchł Ron.
-
Wypił veritaserum – odpowiedziała mu karcąco Hermiona. – To praktycznie
niemożliwe, żeby kłamał.
-
Ej, ty! – Ron wskazał palcem na Draco. – Co pomyślałeś, gdy Hermiona uderzyła
cię w trzeciej klasie?
-
Pomyślałem – odparł Draco, nim ktokolwiek zdążył cokolwiek wtrącić – że mi
imponuje. – Po tych słowach zaczerwienił się i zająknął, ale nie mógł przestać
mówić. – Jeszcze nigdy żadna dziewczyna mi się nie postawiła.
Ron
nadal nie wyglądał na przekonanego, ale jego wyraz twarzy nieco złagodniał.
Dumbledore skorzystał z chwili ciszy i wygonił wszystkich na korytarz, żeby
zostać sam na sam z Draco. Minuty mijały, a żaden z nich się nie odzywał. Twarz
Draco wróciła do normalnych kolorów. Dumbledore kręcił młynka kciukami. W końcu
coś w postawie Dracona zmieniło się, przygarbił się i jakby zmalał. Być może
veritaserum przestało działać.
-
Wszystko z nią w porządku? – spytał cicho, jakby bał się, że ktoś może go
podsłuchać.
-
Jest pod obserwacją. Jeszcze się nie obudziła.
-
Ale przeżyje? – zapytał Draco jeszcze ciszej, jakby wstydząc się, że coś
takiego przyszło mu do głowy.
-
Przeżyje – odparł Dumbledore uspokajającym tonem. – Będziesz mógł ją zobaczyć,
ale najpierw chciałem się upewnić, czy wszystko w porządku z tobą.
Draco
wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
-
Co ma być w porządku? – spytał. – Pod moją nieobecność śmierciożerca atakuje
moją narzeczoną, choć wszyscy dostali wyraźny rozkaz, by tego nie robić. Moje
bariery ochronne zawiodły. To musiał być ktoś dobrze poinformowany.
-
Dowiemy się tego wszystkiego – zapewnił Dumbledore. – Zostanie przesłuchany
jeszcze dzisiaj, a następnie zesłany do Azkabanu. – Zamyślił się na chwilę,
moszcząc się wygodniej w fotelu. – Draco, powiedz mi, czy masz jakichś wrogów?
Czy ktoś w gronie śmierciożerców ci nie ufa?
Draco
pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
-
Nic mi o tym nie wiadomo. Ale to znaczy, że muszę być ostrożniejszy. I dać im
powód do bania się mnie.
-
Chociaż tego nie pochwalam, zrób to, co konieczne, by chronić siebie i swoją
rodzinę. I pamiętaj, że zawsze jest jakieś wyjście, jakaś inna droga, żeby…
-
Nie zabijać? – wtrącił Draco, prychając. – Z całym szacunkiem, dyrektorze, ale
nie ma pan najmniejszego pojęcia, jak to jest być śmierciożercą.
Dumbledore
uniósł brwi.
-
Możemy się spierać w tej kwestii – powiedział. – Możemy prowadzić dysputy na
temat tego, czyje istnienie jest warte życia, a czyje nie, ale prawda jest
taka, że najważniejsza rzecz to własne sumienie, którego powinniśmy słuchać.
Dopóki je masz, jest dla ciebie nadzieja.
*
* *
Ogień
wesoło trzeszczał w kominku, gdy Anne siedziała w fotelu, próbując czytać
książkę. Raz po raz zerkała jednak na pobliską kanapę, gdzie gruba kołdra
skrywała ludzkie kształty. Spod niej wystawał tylko czubek brązowej czupryny –
dokładnie umytej przez Anne i przystrzyżonej. Po opuszczeniu Azkabanu, James
wciąż narzekał, że jest mu zimno. Choć Anne paliła w kominku do takiej
temperatury, że pożegnała się ze swetrami, James wciąż trząsł się pod kocami,
nawet jeśli jego ciało było rozgrzane. To musiało siedzieć w jego głowie, a ona
nie mogła go winić.
Domek
nie był duży, ale wystarczający dla ich dwójki. Znajdował się na górzystym
terenie Szkocji. Przenosząc wzrok za okno, Anne mogła zobaczyć niewielkie
jezioro, częściowo skute lodem, a nad nim ośnieżone masywy gór.
Znajdowali
się w głównym pomieszczeniu, ponieważ, ze względu na obecność kominka, było tu
najcieplej. Na parterze umiejscowiono jeszcze kuchnię, łazienkę i schowek, zaś
na górze – dwie sypialnie.
Ściemniało
się. Anne nie chciała zostawiać Jamesa samego. Z każdym dniem czuł się coraz
lepiej, ale gdy budził się ze snu, czasem nie wiedział, gdzie jest, nie mogąc
wyrwać się z koszmarów, a wtedy Anne uspokajała go. Nie mogła zaryzykować, że
zaśnie na górze, a on obudzi się i zwariuje ze strachu.
Słyszała
jego miarowy oddech. Powieki jej ciążyły. To był ciężki dzień. Musiała wymknąć
się do miasta, by zrobić zapasy jedzenia, modląc się, że James nie straci
poczucia rzeczywistości, a później na siłę nakarmić go przygotowanym przez siebie
obiadem. Musiała uważać na jego dietę, ponieważ po pobycie w Azkabanie miał
problemy z utrzymaniem jedzenia w żołądku. Musiała, za radą uzdrowicieli,
stopniowo przyzwyczajać go do tłustszych, cięższych potraw, ale jak mogła to
zrobić, gdy odmawiał przyjmowania posiłku?
Sięgnęła
po kubek ze swoją ostygniętą już kawą i pociągnęła z niego łyk. To będzie
długa noc.
*
* *
Gwiazdy
połyskiwały na bezchmurnym niebie, dodając atmosfery tajemniczości. Nadine,
ubrana w najcieplejszy sweter i najbardziej puchową kurtkę, przysiadła na
zwalonym pniu drzewa, ukryta na skraju lasu, obserwując małą, drewnianą chatkę.
W oknach na parterze tańczył blask kominka. Widziała cień dziewczyny,
zagłębionej w fotelu, od czasu do czasu przerzucającej stronę książki. Wszystko
szło zgodnie z planem. Jej dwa cele nie zamierzały w najbliższym czasie
zmieniać otoczenia, co prowadziło ją prosto do kolejnego punktu. Uśmiechała się
do siebie, pocierając skostniałe ręce. Noce tutaj były naprawdę chłodne. Ale
nie mogła być szczęśliwsza z lokalizacji swoich celów. Oznaczała ona, że
Nicolas, nawet gdyby bardzo chciał, nie znajdzie ich tak łatwo. Nadine zresztą
postarała się o to, żeby nikt nie pamiętał, dokąd udała się Campbell.
Zaśmiała
się głośno. To był plan idealny. Rzuciła ostatnie spojrzenie na chatkę, wstała
z pnia i okręciła się wokół własnej osi, teleportując w sobie tylko znanym
kierunku.
~ * ~ ~ * ~ ~ * ~
Zbliżamy się do końca, a mnie ogarnia coraz więcej wątpliwości. Rozdział gigantyczny, jestem totalnie wyczerpana pisaniem go, ale to ten rodzaj zmęczenia napawającego dumą. Wspomnienia mnie wykańczają. Uwielbiam je, kocham dodawanie scen "zza kulis", ale jednak jest to masakra - pamiętać o teraźniejszości, o Nicolasie, o tym co wie, co myśli, czego musi się dowiedzieć, a równocześnie pamiętać o przeszłości: wszystko musi zgadzać się z ttj, a pisałam to tak dawno temu, że sporo informacji pouciekało mi z głowy. Zbieranie tego wszystkiego do kupy jest strasznie męczące. Plus dodanie do teraźniejszości i przeszłości scen, które mają znaczenie zarówno dla ttj, jak i dla śladu, zagłębianie się w psychikę Dracona i... brr, naprawdę tego dużo. A w następnym rozdziale będzie jeszcze więcej wspomnień, dlatego nie obiecuję, że pojawi się szybko, choć mam nadzieję, że wyrobię się przed pierwszymi czerwcowymi zaliczeniami.
Mam już rozpisane opowiadanie do końca, ale w tym momencie, kiedy pozostało mi jeszcze pole manewru w pięciu rozdziałach, proszę Was, jeśli macie jakieś życzenia, o zaznaczenie ich, żebym ewentualnie mogła wziąć pod uwagę napisanie czegoś na dany, interesujący Was temat. Naprawdę jest tego wszystkiego dużo i nie chciałabym pominąć czegoś istotnego, dlatego proszę o pomoc!
Pozdrawiam cieplutko i idę odświeżyć głowę, bo mam w niej pełno Draco :D
Mam już rozpisane opowiadanie do końca, ale w tym momencie, kiedy pozostało mi jeszcze pole manewru w pięciu rozdziałach, proszę Was, jeśli macie jakieś życzenia, o zaznaczenie ich, żebym ewentualnie mogła wziąć pod uwagę napisanie czegoś na dany, interesujący Was temat. Naprawdę jest tego wszystkiego dużo i nie chciałabym pominąć czegoś istotnego, dlatego proszę o pomoc!
Pozdrawiam cieplutko i idę odświeżyć głowę, bo mam w niej pełno Draco :D
Faktycznie bardzo trudne jest pisanie w ten sposób, ale wierzę , że dasz radę i dodasz rozdział jak najszybciej . Wgl nie wiem jak chcesz to zakończyć ale czekam z niecierpliwością ;d mam jakieś tam swoje marzenia do tego jakbym chciała żeby się skończyło ale poczekam na ciąg dalszy...
OdpowiedzUsuńA ja z chęcią od razu bym wszystko opowiedziała co i jak będzie, ale nie mogę się odezwać ani słowem. Wszystko jest bardzo napięte treściowo i skomplikowane i musi pozostać w tajemnicy ;)
UsuńIgnise dasz radę! ;D Fakt ttj było już dawno i dużo roboty jest w ogarnięciu go.
OdpowiedzUsuńJa oczywiście dalej wierze w cudowny powrót Draco i to, że będzie z Ginny :) ale co będzie to będzie jakoś się z tym pogodę.
Buziaki i dalszej weny
Pajka ;*
Dzięki wielkie :)
UsuńJa nic nie obiecuję, nic nie mówię, w ogóle może przestanę się odzywać, bo za dużo mi się wymyka... :D
Hmm, mam nadzieję, że tym razem uda mi się bardziej streścić, bo ostatnio przesadziłam nieco.
OdpowiedzUsuńNie byłam pewna jaką strategię przyjąć tym razem, zaczęłam na razie czytać bez jednoczesnego komentarza, ale doszłam do Lucasa i ziemniaczków i… ach <3 Lucas <3 I ziemniaczki!
Draco natomiast ruszył do najbliższego fotela i zpadł się w nim -> Literówka, tak na przyszłość podpowiadam, jakbyś kiedyś jeszcze poprawiała.
Skończyłam! Super, już nie mogę doczekać się następnego…
Just kidding. Chyba nie jestem w szczytowej formie, ale coś więcej postaram się powiedzieć :P
Lucas. Bardzo Lucas. To z ziemniaczkami to chyba moja ulubiona scena. Miała humor, miała charm Lucasa, miała Coleen moją ulubioną i jakąś taką fajną atmosferę – Lucas był taki cool, spokojny, pewny siebie, zadowolony z siebie i w ogóle tak… emanował. Swoją fajnością. A ziemniaczki i reszta jedzonka świetnie to dopełniały. I choć to zwyczajny obiad w Hogwarcie, to w ustach Lucasa wygląda jakaś tak wykwitnie… I biedna Col. Opuszczona przez wszystkich po kolei, zagubiona… Chlip. Trzymaj się, Col! Wiesz, że jesteś the best.
Julcia dogadała Dylankowi, całkiem ładnie! „Cokolwiek zrobię, nigdy nie będę wystarczająco dobra dla ciebie, bo widzisz tylko ją”. I „A na przyszłość nie traktuj dziewczyn tak, jakbyś był od nich mądrzejszy, wiedział więcej i rozumiał więcej, bo wcale tak nie jest.” I dogadujący Dyl. Ta scena wydawała się taka inna niż zwykle między nimi, inna atmosfera – co zrozumiałe w tych okolicznościach. Wydawali się tacy inni, jakby starsi o 10 lat. I jakby gdzieś w pomieszczeniu pływała góra lodowa. No cóż, lepiej dla nich, ten związek nikomu nie wychodził na zdrowie.
Tak więc teraz Dylcio jest wolny i może tylko czekać aż Connie przyjdzie mu wyznać swoje uczucia. Chyba że te wszystkie słodziusie wspomnienia o Lucasie ją przyblokują. Oj, Connie, gdybyś Ty wiedziała…
No ale prawdziwym sercem tego rozdziału były wspomnienia. Sporo, więcej niż bym się spodziewała, no ale czas Cię goni. Znaczy, przestrzeń. W rozdziałach. Wspomnienia są milusie, bo Draco lovelovelove. Ale są też confusing, bo naprawdę nie wiem, co powinniśmy pamiętać, co odkrywamy, do czego to wszystko się odnosi… Tak mi się kojarzy, że Gin odkryła kiedyś, że Draco nią manipuluje i była wnerwiona. I z Draco naprawdę dobry double agent, momentami aż się zaczynam zastanawiać… ale potem potwierdza się, że jest po dobrej stronie mocy… bo jest, prawda?
„Nie, nie możesz zapomnieć, musisz pamiętać, że jestem bestią, musisz wiedzieć, kim jestem” – och, Draco. Och.
A ostatnie to już zupełnie mnie skonfudowało. Atak na Ginny? I Angelique? *wpatruje się w ogromną dziurę ziejącą w jej pamięci* A z tą Elissą o co chodzi? Voldek ją zwerbował, a potem śmierciojadki ją zabiły? Czy ten atak na Ginny ma coś wspólnego z obecnym, *prych*, Panem? „- Nie zabijać? – wtrącił Draco, prychając. – Z całym szacunkiem, dyrektorze, ale nie ma pan najmniejszego pojęcia, jak to jest być śmierciożercą.” – nicely done. I to nawiązanie do tego jak Hermiona go uderzyła, to też mi się podobało.
UsuńA na końcu Wielka Mścicielka Nadine! Nice to see you, honey. To znaczy, zaraz zapewne się zrobi mniej nice… Teraz wygląda na to, jakby jej intryga wcale nie była taka prosta, jak się spodziewałam. Czyli coś w stylu, że mówi Nicky’emu, że Ancia jest z jakimś innym facetem i Nicky się robi zazdrosny. Teraz wygląda bardziej jakby chciała ich zamordować (zadbawszy o to, żeby nikt nie wiedział, gdzie Ancia się znajduje). Choć to by mogła zrobić chyba nawet w tym momencie? To może być coś ambitniejszego, no nie wiem.
Cóż, jak mówiłam, króciutko, chyba nie jestem w formie. Dodaj następny zaraz przed egzaminem, to pewnie od razu będę miała znaaacznie więcej do powiedzenia *prycha*
Nie mam pojęcia, jak długi wyszedł ten rozdział, bo czytało się szybciutko – cóż, jak się nie pisze eseju o każdym jednym zdaniu to na pewno wychodzi szybciej. Ale też jestem z Ciebie dumna. I pewnie nie jestem w tej chwili w stanie odpowiednio docenić, jak to się łączy z ttj, bo za mało pamiętam, ale zapewne jest impressive. Generalnie jestem pod wrażeniem, jak tworzysz tę rozbudowaną, kompleksową fabułę, tyle wątków, a to wszystko tak ładnie Ci wychodzi.
Dla mnie najistotniejszy jest sweterek! <3 Ale to już chyba mam zagwarantowane. Cóż, nie wiem, jak nasze widoki na motyw Nick The Vessel… *lol2* Czuję się głupio, bo jak dajesz nam taką cudowną możliwość, to ja nie wiem, co wymyślić. Coleen mnie generalnie dosyć interesuje, bo Coleen jest cool <3 I Cassie-siostra-Anny! *lol2* Zapamiętałam ją sobie, o. I jestem ciekawa, jak się miewa. *wyobraża sobie scenę, w której Nicky w poszukiwaniu Anci idzie do jej mieszkania i o nią wypytuje – cóż, już tam był, ale zawsze może jeszcze trochę podopytywać, prawda? I rezolutna mała Cassie mu otwiera i… hm… coś mówi. Coś rezolutnego. Małego. Coś takiego, co się mówi przystojniakowi, który przychodzi szukać starszej siostry*
Powodzenia z następnym :)
Brr. Sorry za literówki. Co ciekawe ja po poprawieniu tekstu sprawdzam wszystko sprawdzaczem worda, ale mu nie ufam i ogólnie mnie wkurza, a potem wklejając do blogspota sprawdzam co jest podkreślone na czerwono, a to nie było... :/
UsuńLucas emanował swoją fajnością... to fajnie ;)
"Tak więc teraz Dylcio jest wolny i może tylko czekać aż Connie przyjdzie mu wyznać swoje uczucia" -> eej, to nie było miłe! Serio widzisz Dyla jak sobie siada i mówi: "A poczekam sobie, posiedzę, zobaczymy, czy ktoś do mnie przyjdzie wyznać mi uczucia i co ja na to..."?
HaHa. HaHaHaHa. No nieźle, że nie pamiętasz jednej z ważniejszych scen. Pretty Cię uniewrażliwia chyba. No przecież była wielka dramaa, ej, nie rób mi tego :D
Elissą się nie przejmuj, tego nie ogarniesz, zbyt wysoki poziom wtajemniczenia. Poza tym i tak nic nie wnosi do opka.
I czemu wiecznie widzisz nawiązania do Pana?
Nadine, zamordować? Dlaczego tak uważasz? Nie no bez przesady, ona nie jest aż taka, troszkę jej się zwariowało, ale bez przesady. I to nie jest jakiś jej ogromny, misterny plan, który zmieni losy wszechświata, nie przeceniaj jej ;)
A kiedy są Twoje egzaminy?
Nick The Vessel? A Ty dalej swoje?
Cassie-siostra-Anne powiadasz... Postaram się ją wkleić do którejś scenki, ale to dopiero pod koniec, więc się aż tak nie nastawiaj ;)
Paaaaaa! :*
Im bliżej końca tym coraz bardziej czekam by poznać dalsze losy. I normalnie patrzę i patrzę, a nowego rozdziału jeszcze nie ma. A więc dzielnie czekam dalej ;)
OdpowiedzUsuńbuziaki Pajka
Bo sesja :( Powolutku się pisze
UsuńSesja znam to :D właśnie jestem w połowie.
UsuńTo czekam dalej. Życzę weny i oczywiście zdanej sesji ;)
Przede mną jeszcze 4 egzaminy :(
UsuńDzięki i również życzę powodzenia!
no ale już po sesji:) błagam wstaw coś szybciutko bo codziennie wchodze na twojego bloga i czeka,czekam,czekam a tutaj nic:< wiem,ze jestem mega zniecierpliwiona ale nie trzymaj nas już tak długo w niepewności:)
OdpowiedzUsuńRozdział dzisiaj skończony. Jeszcze tylko ostatnie szlify ;)
Usuń