Błonia
Hogwartu były posypane śniegiem jak karpatka grubą warstwą cukru pudru.
Convalie lubiła patrzeć na ten widok z najwyższej wieży. Delikatne pagórki
zdawały się falować na wietrze, który uderzał natarczywie w jej ciało, plącząc
włosy, gdy podziwiała zimowy krajobraz. Ogołocone korony drzew w Zakazanym
Lesie połyskiwały w promieniach słońca śniegiem i lodem. Chatka Hagrida
wyglądała jak domek z piernika w tej bajkowej scenerii.
Convalie
popatrzyła w dół, na labirynt utworzony specjalnie na bal styczniowy. Był to
jakiś rodzaj tradycji, której nie rozumiała, ale z którą nie miała zamiaru się
sprzeczać. Krzewy róż kwitły, jakby było ciepło. Zdawała sobie sprawę z tego,
że teren labiryntu został magicznie ocieplony, zupełnie jakby była to
szklarnia, tyle że nie powstał widzialny dach ani ściany. Z tej wysokości
zawiłe ścieżki wyglądały jak wstążki.
Westchnęła
i przeniosła wzrok na odległe boisko do quidditcha. Trwał trening którejś z
drużyn, ale z tej odległości nie potrafiła nawet określić barwy ich szat. Może
był z nimi Dylan. Co prawda nie śledziła treningów Krukonów, ale widziała go
podczas meczów. Umiała wyobrazić sobie, jak z zaciętą miną broni pętli, by nie
przeleciał przez nie kafel. Widziała charakterystyczną, pełną gotowości
postawę, zupełnie jak gdyby stała naprzeciwko niego. Oczami wyobraźni zobaczyła, jak przygotowuje
się do uchwycenia kafla, od boku mknie ku niemu tłuczek, Dylan obraca głowę,
jego źrenice rozszerzają się ze strachu i zdziwienia, a tłuczek trafia prosto w
jego brzuch, spychając go w tył i zrzucając z miotły. Wychyliła się,
przestraszona, i zobaczyła, jak jego oczy wpatrują się w nią z wyrzutem.
Potrząsnęła
gwałtownie głową, odsuwając od siebie głupie wyobrażenia. Być może tak właśnie
wyglądał Dylan, gdy Lucas uknuł intrygę, by pozbawić Krukonów obrońcy. Powinien
prześladować go w snach ten widok. To właśnie zrujnowało wszystko.
Zacisnęła
dłoń na różdżce, zupełnie jakby miała możliwość zrobienia czegokolwiek. Była
stracona w oczach ich obu. Zraniła Dylana, zanim jeszcze uświadomiła sobie, ile
dla niej znaczy. Zraniła Lucasa, ponieważ nie potrafiła rozegrać tego inaczej.
A teraz była sama.
Coś
zatrzepotało w powietrzu i, gdy rozejrzała się, szukając źródła tego dźwięku,
zobaczyła małą sówkę niosącą w dziobie liścik. Uchwyciła go i przeczytała.
Wracaj natychmiast. Mam GENIALNY
pomysł na twoją fryzurę i musimy ją przećwiczyć przed jutrem! Czekam u siebie,
Ivy
Convalie
westchnęła i schowała liścik do kieszeni, po czym rzuciła ostatnie spojrzenie
punkcikom przemieszczającym się po boisku. Ivy uparła się, że zrobi z niej
kogoś, kim nie jest, żeby olśnić… no właśnie, kogo? Dylan był zajęty. Musiała
spojrzeć prawdzie w oczy. Dopóki Juliette kręci się koło niego, nie ma szans.
*
* *
Coleen
naprawdę nienawidziła balu. Nikt nie wiedział tak naprawdę, czym spowodowana
jest jej niechęć, i tak powinno pozostać. Wstydziła się wydarzenia sprzed dwóch
lat. Nienawidziła siebie i nienawidziła okoliczności, które do niego
doprowadziły. Znienawidziła cały rodzaj męski i na bardzo długi czas, być może
na zawsze, wyleczyła się z chęci tworzenia związku z kimkolwiek. Odstraszała
chłopców niczym ten sam biegun magnesu, a jeśli któryś zbliżył się zanadto,
odpychała go. Nie pozwalała nikomu dotrzeć do siebie i była z tego dumna.
Wystarczy spojrzeć na te wszystkie związki wokół niej, które się rozpadły w
ciągu ostatnich lat czy miesięcy. Czy komuś coś dały? Czy coś zmieniły? I tak
były nietrwałe. Po co w ogóle się pojawiły?
Rosalie
jak zwykle miała partnera. Wokół niej zawsze kręciło się mnóstwo pełnych
nadziei samców, wpatrzonych w nią jak w obrazek. Może chodziło o jej wygląd, a
może o reputację. Bo na pewno nie o pogardliwe spojrzenie, którym obrzucała niegodnych
jej kandydatów, ani o lekceważący ton skierowany do całej reszty. Coś z tego
musiało jednak działać, skoro niczym armia trwali u jej boku, gotowi na rozkaz
towarzyszenia jej na balu, ale Coleen nie miała pojęcia, co to takiego.
Amarie
nie przejmowała się takimi głupotami. Owszem, spotykała się przelotnie z
chłopakami, ale trzymała ich na dystans, ostatecznie stwierdzając, że żaden z
nich do niej nie pasuje. Czekała na swojego księcia z bajki, którego kilka lat
temu przepowiedziały jej karty. Na bal nie miała partnera, zupełnie jak Coleen.
Amarie szła z nastawieniem, że będzie się dobrze bawić, szukając tego jedynego.
I
był jeszcze Lucas. Jej najlepszy przyjaciel. Przez ostatnie tygodnie zbliżyli
się do siebie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, oczywiście tylko i wyłącznie
w sensie duchowym. Stawała się szczęśliwsza, mogąc wysłuchiwać jego uwag na
temat wszystkiego, co działo się wokół. Miała nadzieję, że nie rozpamiętuje
błędu, który popełnił rok temu, przychodząc na bal z Malfoy. Nie wspominał o niej,
a ona nawet nie miałaby zamiaru tego słuchać. Ważne, że wrócił do nich, niczym
syn marnotrawny, żałując za winy i obiecując poprawę. I miała zamiar świetnie
się bawić w tym roku w jego towarzystwie, mimo całej tej beznadziejnej, balowej
otoczki.
*
* *
-
Chcę, żebyś poszła ze mną na bal.
To
zdanie dudniło jej w uszach, jak gdyby było wypowiedziane wczoraj. Nieważne, że
minął ponad rok. Że ścięła włosy, przytyła dwa kilogramy i zaczęła się malować,
a on ją znienawidził.
-
Czyli jesteśmy umówieni. Świetnie!
Zamknęła
oczy, skupiając się na tym, jak wyglądała jego twarz, gdy to mówił. Pamiętała,
że gościła na niej determinacja i pewność siebie, ale nie potrafiła sobie tego
wyobrazić. Widziała jedynie ten wyjątkowy uśmiech, którym tyle razy ją obdarzał.
Przypomniała
sobie moment, gdy, na widok Dylana z Juliette, bez namysłu pocałowała Lucasa.
Zaskoczyła tym nie tylko wszystkich w otoczeniu, ale i samą siebie. Dlaczego to
zrobiła? Dlaczego musiała wszystko tak spieprzyć? Gdyby konsekwentnie odmawiała
Lucasowi i nie poszła z nim na bal, to… Ugh,
przestań.
Gdyby
ktoś uzyskał wgląd w jej myśli, na pewno już miałby jej serdecznie dość.
Przecież nie można rozpatrywać błędów w nieskończoność, zwłaszcza takich,
których nie da się naprawić! A mimo tej świadomości ciągle to robiła, nie mogąc
się opanować.
Rok
temu wyglądała jasno i delikatnie, jak anioł. Na jej ustach gościł nieśmiały,
zagadkowy uśmiech, długie blond loki spływały na jej plecy, a ona sama czuła,
że oto w jej życiu coś się zmieni, sprawiając, że stanie się szczęśliwsza. Była
pełna nadziei, radosnego podekscytowania i niepewności. Tym razem czuła się jak
ostatnia oferma.
-
Przestań się krzywić – zganiła ją Ivy. – Będziemy się świetnie bawić
dzisiejszego wieczoru i nic nam tego nie popsuje!
Convalie
zacisnęła usta, powstrzymując się od zgryźliwego komentarza. Ivy robiła
wszystko, by nadać jej „kobiecy i drapieżny” wygląd, ale ona najchętniej
wpełzłaby pod kołdrę i przespała cały ten śmieszny bal. Nie miała najmniejszej
ochoty na zabawę.
-
Witaj, księżniczko.
Patrząc
na siebie w lustrze, nie potrafiła dostrzec księżniczki. Raczej czarnego
łabędzia, obdartego z piór. I to nie dlatego, że wyglądała źle, ale dlatego, że
z całej jej postawy emanowała rozpacz.
Jej
sukienka była prosta. Spodnia warstwa dżerseju przylegała do jej ciała, nie
pozwalając wierzchniej koronce na odkrycie skóry. Miała dekolt w łódkę i rękawy
sięgające odrobinę za łokieć. Z tyłu królowało wycięcie w literę v, kończące
się w połowie jej pleców. Prosty dół sukienki zakrywał uda do połowy, a
wysokie, czarne szpilki podkreślały odkryte nogi. Ivy zebrała jej włosy w
gładki, gustowny kok, a w uszach umieściła własne kolczyki, złote, długie i
pobrzękujące. Convalie nie poznawała własnej twarzy w makijażu „przydymione
oko”, dopełnionym cielistą pomadką. Wyglądała dorośle. I mimo wszystko czuła
się trochę tak, jak gdyby szła na pogrzeb.
Ivy,
w swojej kremowej, połyskującej sukience wyglądała świeżo i radośnie. Convalie
pomogła jej w wykonaniu fryzury a’ la lata dwudzieste ubiegłego wieku,
polokowane i podpięte, sięgając przez to ledwo za uszy. Ivy zachwyciła się taką
fryzurą, przeglądając ostatnie wydanie „Czarownicy”, i przysięgła, że nauczy
się ją robić. Jej mocno czerwone usta wyglądały niecodziennie i intrygująco w
połączeniu z delikatnym makijażem oczu, wykończonym idealnymi kreskami. Kto jak
kto, ale Ivy potrafiła wyczarowywać niesamowite rzeczy z tego, co znajdowało
się w jej kosmetyczce.
-
Gotowa? – spytała Ivy, biorąc w ręce przygotowane wcześniej maski – kremową,
prostą dla siebie i czarną, koronkową, wykończoną trzema kwiatami w górnym rogu
dla Convalie. Malfoy wzięła od niej swoją maskę i zakryła twarz, czując się jak
w transie. Zdecydowanie nie miała humoru na zabawę.
Wyszły
do pokoju wspólnego, gdzie czekał już Michael, chłopak Ivy, który rozpromienił
się na jej widok i pocałował ją na przywitanie.
-
Uważaj na szminkę! – ofuknęła go dziewczyna, ale w jej oczach czaiła się
radość. Szybkim ruchem wytarła czerwoną smugę z ust swojego chłopaka.
Convalie
starała się nie rzucać w oczy, ale była jedna osoba, przed której spojrzeniem
nie mogła uciec. Lucas stał kilka metrów dalej, rozmawiając z Amarie Capelli,
jak zwykle obwieszonej mnóstwem bransoletek i wisiorków. Poczuła, że nie może
oddychać, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Kącik ust Lucasa drgnął, jakby
chciał się uśmiechnąć, ale na jego twarzy pojawił się wyraz irytacji. W tym
roku nie ubrał się tak ekscentrycznie, jak w poprzednim. Jego brokatowy,
srebrny garnitur został zastąpiony zwyczajnym, czarnym. Można by pomyśleć, że oboje
szli na pogrzeb, i już nawet wiedziała czyj: ich związku.
Odwróciła
wzrok i przygryzła wargę. Przypomniała sobie, jak rok temu przycisnął ją do
lodowatej ściany, jak jego ręce mocno chwyciły ją w pasie, zaborczo pokazując,
że należy do niego. Dlaczego w ogóle o tym myślała? To nie miało znaczenia. Ich
usta złączone w pocałunku, oddechy kształtujące się w parę, dłonie szukające
siebie nawzajem…
-
Con?
Spojrzała
na Ivy, która wpatrywała się w nią wyczekująco, trzymając się z Michaelem za
ręce. Boleśnie odczuła brak innej osoby przy boku i wygładziła przód swojej
sukienki, starając się ukryć drżenie rąk. Nigdy nie powinna się godzić na to,
żeby poszli we trójkę.
-
Gotowa na bal?
Psotne
ogniki w jego oczach wtedy, a teraz nienawiść. Jego spojrzenie mówiło wszystko.
Nie ma co, jak nikt potrafiła znajdować sobie wrogów.
*
* *
-
No, nareszcie! – powiedziała Juliette, gdy tylko dostrzegła zbliżającego się w
jej kierunku Dylana. Czekała przed pokojem wspólnym Gryfonów, ponieważ Dylan
zadeklarował się, że po nią przyjdzie. – Powiedz mi, dlaczego nie rozumiesz,
jak ważne jest dla mnie to, żeby być na dole „możliwie jak najwcześniej”?
Dylan
nie dał się sprowokować. Jej serce przyspieszyło bicia, gdy szedł w jej stronę
niewzruszony, przystojny jak zawsze.
-
Przepraszam, coś mnie zatrzymało – odparł, całując ją na przywitanie w skroń.
Skrzywiła się, bo chwilę wcześniej wystawiła się tak, by pocałował ją w usta,
ale nic nie powiedziała. Czuła się przy nim jak dziecko.
-
Lepiej, żeby było to coś ważnego – stwierdziła, ale nie otrzymała odpowiedzi.
Ruszyli w milczeniu w dół, kierując się do Wielkiej Sali. Była niezadowolona.
Stroiła się wiekami, a on nawet nie
zdobył się na drobny komplement! I w dodatku się spóźnił. Ścisnęła mocniej jego
dłoń, jakby miało to sprawić, że staną się sobie bliżsi.
Zerkała
na jego nachmurzoną twarz, starając się to robić z dyskrecją. Ach, gdyby tak
przestał być taki zasadniczy i odpowiedzialny, gdyby powiedział „do diabła z
tym” i zaciągnął ją do pustej sali, by obsypać jej ciało pocałunkami? Pragnęła
tego, niemal płonęła z pożądania. Chciała go pocałować, ale wiedziała, że ją
odepchnie, jak zawsze. Dylan nie lubił się „afiszować” z uczuciami. Uważał, że
jest to ich prywatna sprawa i nie ma potrzeby, by ktoś był świadkiem ich
pocałunków czy przytulanek. I być może byłoby to w porządku, gdyby rzeczywiście
obłapiał ją, gdy są sami.
Taki
już po prostu był.
-
Dylan? – spytała cicho, upewniając się, że ludzie na schodach, kilka metrów
przed nimi, jej nie usłyszą. – Czy ja cię w ogóle… nie podniecam?
Spojrzał
na nią tak, jakby nie rozumiał, co ma na myśli.
-
Nie opowiadaj bzdur. Jesteś wspaniałą dziewczyną.
-
Wspaniałą – prychnęła. – No tak, to załatwia sprawę.
Dylan
miał zrezygnowany wyraz twarzy.
-
Juliette, nie możemy porozmawiać o tym później? Proszę, idziemy na bal. Czy nie
możemy po prostu dobrze się bawić? Bez tych twoich dziwnych pytań?
Ale
ona miała dość ciągłego zbywania.
-
Jesteś prawiczkiem? – spytała go, trochę głośniej, niż miała zamiar. Dwie
dziewczyny kilka stopni niżej obejrzały się na nich i zachichotały. Dylan
zaczerwienił się.
-
Julie…
-
Jesteśmy ze sobą rok. ROK! Nie rozumiem, dlaczego ze mną o tym nie rozmawiasz,
dlaczego nie możemy po prostu tego zrobić. CHCĘ tego, łapiesz? Od wielu
miesięcy sugeruję ci, że nadszedł dobry czas, ale ty jesteś jak skała, nic do
ciebie nie dociera. Jestem zbyt subtelna? Czy po prostu cię nie pociągam?
Dylan
wyglądał na zażenowanego. Rozglądał się nerwowo, jakby bał się, że ktoś ich
podsłuchuje. Nie patrzył jej w oczy, a ona dyszała ze złości.
-
To nie jest dobry czas ani miejsce na takie rozmowy…
-
Więc gdzie i kiedy?
Zatrzymali
się na trzecim piętrze, a ona pociągnęła go za ramię, zmierzając w ciemność
korytarza. Dylan szarpnął ręką do tyłu.
-
Co ty robisz? – spytał.
Zrezygnowana,
oparła rękę na biodrze i spojrzała ze złością prosto w jego oczy, zmuszając go,
by się zawstydził i odwrócił wzrok, co też się stało.
-
Co z tobą nie tak? Dlaczego mnie tak traktujesz? Jestem dużą dziewczynką, nie
traktuj mnie jak dziecka. Nie życzę sobie całusków w czółko i pobłażliwego
uśmiechu. WŁAŚNIE TAKIEGO, JAKIM OBDARZASZ MNIE TERAZ. Bądź mężczyzną, nie mamy
po pięć lat!
Przewrócił
oczami, jakby niezwykle nużyła go ta rozmowa, co jeszcze bardziej ją
rozwścieczyło. Cofnęła się o dwa kroki.
-
Julie, proszę cię, nie rób scen – powiedział półgłosem, gdy minęły ich dwie
roześmiane pary. Jeśli myślał, że to ją uspokoi, to grubo się mylił.
-
Jak chcesz mieć spokój, to idź sobie sam. Nie mam już ochoty na twoje
towarzystwo.
Mówiąc
to, wyminęła go i weszła na schody prowadzące w dół. Miała nadzieję, że za nią
podąży, ale gdy schody zaniosły ją na niższe piętro, była na nich sama.
*
* *
W
tym roku ściany Wielkiej Sali były złote. Coleen nie miała pojęcia, kto z
komitetu zajmującego się balem wpadł na taki pomysł, ale musiała przyznać, że
był to strzał w dziesiątkę. Sufit odzwierciedlał nocne, bezchmurne niebo, tyle
że połyskujące na nim gwiazdy również wydawały się być złote i rzucały
migotliwą poświatę na całe pomieszczenie. Miała wrażenie, że w powietrzu unoszą
się błyszczące, miniaturowe gwiazdeczki, podobne do konfetti. Nie opadały w
dół, lecz unosiły się leniwie nad parkietem. Stoły tym razem zostały ustawione w
długie rzędy wzdłuż ścian. Ozdabiały je połyskujące złotem obrusy, a nad nimi
lewitowały świeczki.
Wielu
uczniów już zajęło miejsca przy stołach, ale spora część nadal nie dotarła na
salę. Coleen chwyciła za łokieć stojącego obok niej Lucasa i pociągnęła go w
wypatrzone przez siebie miejsce. Na tę chwilę dotarli tylko oni dwoje – Rosalie
była zajęta swoim partnerem, a Amarie… nie była pewna, gdzie właściwie poszła.
W
rogu pomieszczenia, na podium, stała orkiestra, strojąca instrumenty przed
występem. Niedaleko podium umieszczono stół nauczycielski, z którego grono
pedagogiczne miało dobry widok na parkiet i na stoły uczniowskie. Trwały tam
już ożywione rozmowy i Coleen nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w ich
kielichach nie sposób doszukać się soku dyniowego, tak samo zresztą jak w
kielichach części co sprytniejszych uczniów. Ona sama nie zamierzała przeżyć balu
na trzeźwo.
Gdy
usiedli, Coleen zajęła się studiowaniem menu. Lubiła wiedzieć wcześniej, co
może zamówić, niż dopiero później zastanawiać się, na co ma ochotę. Lucas
rozglądał się gorączkowo po sali.
-
Przestań jej szukać – zganiła go, nie podnosząc wzroku znad menu. Wyczuła, że
rzuca jej niezadowolone spojrzenie.
-
Kogo? – spytał, na co przewróciła oczami.
-
Nie musisz udawać. I tak wiem, że zawsze chodzi o Malfoy.
-
Tym razem się mylisz – odpowiedział, zmuszając ją tym samym do oderwania się od
menu i przyjrzenia uważnie jego twarzy. Była tak zdziwiona jego stwierdzeniem,
że przez chwilę nie wiedziała, co ma na to powiedzieć.
-
Jak to? – zdziwiła się tylko, czekając na więcej informacji. Wiedziała, że za
nią tęskni. Wiedziała, że Malfoy, ta niewdzięczna idiotka, złamała mu serce, a
on mimo to nie może o niej zapomnieć. Dlatego nie wyobrażała sobie chwili, w
której informuje ją, że chodzi o kogoś innego. Lucas uśmiechnął się tajemniczo.
-
Nie mogę ci tego powiedzieć.
Nie
zamierzała spuścić go z oczu do końca wieczoru. Może i nie chciał jej
powiedzieć, ale ona i tak się dowie, co tu jest grane.
*
* *
Convalie
wpatrywała się ponuro w stół, jednym uchem słuchając przekomarzań Ivy i
Michaela. Przyjaciółka siedziała koło niej, ale była lekko odwrócona do niej
tyłem, skupiając uwagę na swoim chłopaku. W żadnym wypadku nie miała jej tego
za złe, bo i tak dopadł ją podły nastrój. To nic nie zmieniało. Nie chciała się
bawić, ale nie mogła teraz tak po prostu wrócić do swojego pokoju. Obiecywała
sobie, że coś zje, posiedzi chwilę, popatrzy, jak uczniowie bawią się na
parkiecie, po czym ucieknie do labiryntu, by zaczerpnąć świeżego powietrza
przed snem. Później wróci do siebie i będzie mogła w końcu ściągnąć tę
idiotyczną sukienkę, w której czuła się poważniej i dojrzalej niż kiedykolwiek,
co nie do końca jej się podobało.
Coś
ją tknęło i spojrzała na drzwi akurat w momencie, gdy wchodziła przez nie
Juliette. Sama. Serce zabiło jej mocniej i przez chwilę nie wiedziała dlaczego,
przynajmniej dopóki mózg nie nadążył za jego sposobem rozumowania. Nie było z
nią Dylana. Dlaczego? Gdzie się podziewał, co robił, i dlaczego nie towarzyszył
swojej dziewczynie? Juliette podeszła do swoich koleżanek z Gryffindoru i
usiadła koło nich. Nie wyglądało na to, żeby zajęła też miejsce dla Dylana. Z
jej zaciętego wyrazu twarzy nie mogła nic wyczytać. Poczuła ogromną ochotę na
to, by podejść do niej i zapytać, o co chodzi, ale wiedziała, że kuzynka nie
odpowiedziałaby jej na to pytanie. Nie przyjaźniły się już.
-
Zarezerwujesz dla mnie taniec? – usłyszała czyjś głos i skupiła wzrok na
chłopaku, którego, jak się jej zdawało, nigdy wcześniej nie widziała. Wszyscy
nieznajomi, ze względu na maski, wyglądali tak samo. Przez chwilę zastanawiała
się, czy rzeczywiście mówił do niej.
-
Nie, nie sądzę – odpowiedziała i odwróciła głowę, nie mając zamiaru zaprzątać
sobie tym myśli.
Ale
chłopak nie odszedł, a nadal stał, wpatrując się w nią intensywnie. Convalie
poczuła, że Ivy i Michael oderwali się od swoich przekomarzań i zwrócili uwagę
na to, co się dzieje.
-
Czy jest coś jeszcze, o co chciałbyś mnie spytać? – wyrzuciła z siebie w końcu,
chcąc pozbyć się intruza. Ten pokiwał gorliwie głową, jakby od tego zależało
jego życie.
-
Moi znajomi mówią, że jesteś suką. – Drgnęła, ale starała się nie pokazać, jak bardzo
zabolało ją to słowo. – Nie chciałem w to wierzyć, ale chyba jednak przyznam im
rację.
-
A ty jesteś…? – spytała, wyprostowana jak struna i wściekła.
-
Nieważne – odpowiedział jej, uciekając wzrokiem. – Ważne, że ty jesteś Malfoy.
Z
tymi słowami na ustach odszedł, zostawiając ją poczerwieniałą ze złości i
wstydu. Wszyscy w jej najbliższym otoczeniu przysłuchiwali się tej wymianie
zdań. Nie mogła znieść natarczywych spojrzeń. Wstała, mając zamiar pójść do
łazienki.
-
Con, nie przejmuj się tym – zawołała za nią Ivy, ale puściła jej słowa mimo
uszu. Wszystko gotowało się w niej ze złości. Jak on śmiał tak po prostu
podejść i wygadywać takie głupoty? Na jakiej podstawie ją osądził? I dlaczego w
ogóle przejmowała się tym, co sądzą o niej jego przyjaciele, których nawet nie
znała?
Bo
nie była… nią. Nie była suką. Nie miał prawa jej tak nazwać. Nic o niej nie
wiedział.
Żeby
dostać się do łazienki, musiała wyjść z Wielkiej Sali i przejść kawałek
korytarzem. W drodze przez parkiet miała wrażenie, że wszyscy się na nią gapią,
szepcząc między sobą niemiłe rzeczy na jej temat. Gdy w pobliżu ktoś się
roześmiał, przygryzła wargę i przyspieszyła kroku. Naprawdę nie miała ochoty
być w centrum spojrzeń.
W
drzwiach omal nie zderzyła się z kimś, kto chciał dostać się do sali. Uniosła
wzrok, dotąd wbity w posadzkę, i rozchyliła lekko usta ze zdziwienia, widząc
przed sobą Dylana.
-
Przepraszam – powiedział, uśmiechając się do niej przyjaźnie, a ona
automatycznie poczuła, jak żołądek zaciska jej się w supeł. Gorąco powoli uderzało
do jej twarzy.
-
Cześć – rzuciła, starając się odwzajemnić promienny uśmiech. Przypomniała sobie
o tym, jak wygląda jej sukienka, kiedy zauważyła, jak w miarę dyskretnie
przebiega po niej wzrok Dylana, i jej policzki zaczęły grzać jeszcze bardziej. Żebym tylko nie musiała się odwracać,
pomyślała, czując wstyd na samą myśl o tym, jak głębokie jest wycięcie w jej
plecach.
-
Ślicznie wyglądasz – skomplementował Dylan, przyjacielsko muskając dłonią jej
ramię i nachylając się do niej, jakby mówił o czymś poufnym. Convalie nie mogła
przestać myśleć o tym, dlaczego on i Juliette przyszli osobno.
-
Dziękuję – odpowiedziała po chwili wahania, upewniając samą siebie w
przekonaniu, że właśnie tak powinna zareagować.
Patrzyli
sobie w oczy, jego dłoń na jej ramieniu, nachyleni ku sobie, nie mogąc znaleźć
słów, którymi mogliby się podzielić. Złota maska wokół jego oczu podkreślała
ich brązowy kolor. Wielu ludzi znanych Convalie miało brązowe oczy, ale jego
były wyjątkowe, żywe, wesołe. W połączeniu z brązowymi włosami nadawały mu
niezwykle ciepły, przyjazny wygląd. Jego gładkie policzki, bez śladu zarostu,
przywodziły na myśl chłopca, ale coraz ostrzejsze rysy twarzy świadczyły o tym,
że jest o krok od stania się mężczyzną. Convalie nie wiedziała, jak ona sama wydaje
się wyglądać, na pewno młodziej niż na swój wiek, do czego przyczyniała się
drobna budowa i łagodne rysy twarzy. Jej buzia była jeszcze trochę zbyt
zaokrąglona, żeby nazwać ją kobietą, a jednak już niedługo miała skończyć
siedemnaście lat!
Nie
wiedziała, jak długo tak stali, wpatrując się w siebie, choć wydawało się jej,
że całą wieczność, którą ktoś postanowił przerwać.
-
Ej, wy tam, blokujecie przejście!
Convalie
szybko odwróciła wzrok, uśmiechając się nerwowo.
-
To… ja już… - Dylan wskazał ręką w stronę stołów, a Convalie pokiwała głową i
wyminęła go, zmierzając do łazienki. Policzki ją paliły.
Może
w tym roku zatańczą ze sobą? Nie chciała robić sobie zbyt wielkich nadziei, ale
jeśli on i Juliette przyszli osobno i jeśli nie usiądą koło siebie i jeśli nie
będą spędzać ze sobą czasu… Obiecaj, że nie
zrobisz niczego, żeby mi go odebrać. Słowa Juliette kołatały w jej głowie
jak mucha obijająca się o okno, irytująco i nieustannie. Ale jeśli się
pokłócili, jeśli się rozeszli, to co takiego się stanie, jeśli zbliży się do
Dylana? Czy sama myśl o tym sprawia, że jest złą osobą? Miała jasne zdanie na
temat dziewczyn, które „odbijają” chłopaków, ale przecież nie mogła się do nich
zaliczyć, to zupełnie inna sytuacja, inne okoliczności, inne… Ale kogo ona
oszukiwała? Z zewnątrz właśnie tak to by wyglądało. Nie mogła tego zrobić.
W
łazience miała ochotę przemyć twarz lodowatą wodą, ale powstrzymała się ze
względu na makijaż, i tylko przyłożyła zimną dłoń do karku. Lodowate igiełki
przeszyły jej skórę, a ona poczuła się bardziej pobudzona. Spojrzała na siebie
w lustrze krytycznie. Wyglądała bardzo elegancko, ale nie zbyt wyzywająco.
Obróciła się, żeby spojrzeć na wycięcie na plecach, ale tym razem odniosła
wrażenie, że jest mniejsze, niż to zapamiętała. Dobrze, odetchnęła głęboko. Nie
powinna czuć się odkryta, czy nie na miejscu. Próbowała zapamiętać swój obraz,
żeby dodawał jej odwagi przez cały wieczór.
Drzwi
do łazienki otworzyły się i kątem oka zobaczyła wchodzącą przez nie Coleen,
która na jej widok wydęła usta, ale powstrzymała się od komentarza. Ich spojrzenia
spotkały się w lustrze, a Convalie nie zamierzała oderwać od niej wzroku. Nie
podobało jej się to, jak oblepiła Lucasa w momencie, gdy się rozstali. Nie
chciała dla niego takiego towarzystwa. Był na nie za dobry, ale może tylko tak
jej się wydawało… Coleen, nie mówiąc nic do niej, zniknęła w kabinie, a
Convalie potrząsnęła głową. Brak spięcia to dobry znak, ale poczuła się bardzo
dziwnie. Po raz ostatni spojrzała w swoje szaroniebieskie oczy, próbując
uzyskać pewną siebie minę, i wyszła z pomieszczenia.
*
* *
Gdy
pierwsze pary zaczęły wychodzić na parkiet, Juliette postanowiła, że nie ma
zamiaru przesiedzieć wieczoru samotnie, niczym wzgardzona, obrażona żona. Gdy
Dylan wszedł do sali, łudziła się, że zajmie miejsce koło niej, ale on poszedł
do swoich przyjaciółek z Ravenclawu, Sue i Ryan. Juliette starała się nie
pokazać nikomu, jak bardzo ją to zabolało. Może powiedziała o kilka słów za
dużo, ale to jeszcze nie powód, żeby się od niej odcinał! Mieli się wspaniale
bawić tego wieczoru, a teraz już się na to nie zapowiadało. Dlatego zwróciła
się do pierwszego wolnego chłopaka (no dobrze, może nie pierwszego, bo pierwszy
miał twarz tonącą w pryszczach), prosząc go do tańca, i już po chwili wirowała
na parkiecie, jakby nic się nie stało.
W
zeszłym roku czuła się wyjątkowo, wspaniale, kiedy spędziła cały wieczór z
Dylanem, a ich kiełkująca miłość dodawała jej skrzydeł. Teraz miała wrażenie,
że ich związek się wali, a ona nie może zrobić nic poza biernym przyglądaniem
się temu, choćby nie wiadomo jak mocno próbowała go posklejać. Ciągle łudziła
się, że coś się zmieni na lepsze, ale nie zapowiadało się na to. Czy chodziło o
Convalie? Czy kuzynka ośmieliła się działać za jej plecami? A może to wcale nie
było tak, że ona się do niego zalecała, ale on do niej? Ta myśl była najgorsza
ze wszystkich.
-
Jakie przedmioty wybrałaś na owutemy? – spytał chłopak, z którym tańczyła, ale
nie miała ochoty z nim rozmawiać.
-
Po prostu tańczmy, dobrze? – zaproponowała. – Chcę się tylko świetnie bawić.
-
Jak sobie życzysz. – Jej partner uśmiechnął się do niej zmieszany, ale nie
obchodziło ją to, jak on się czuje. Miała inny cel przed oczami, tyle że nie
zamierzała się nim z nikim dzielić.
W
ciągu kilku utworów kilkukrotnie zmieniła partnera. Ta specyficzna radość,
związana z pozostawaniem w ruchu, wprawiała ją w dobry humor, choć każde
spojrzenie w stronę Dylana, rozmawiającego ze znajomymi, było dla niej ciosem
prosto w serce. Nie spojrzał na nią ani razu, jakby w ogóle się dla niego nie
liczyła. Dlaczego, mimo jej wszystkich starań, wciąż pozostawał tak nieczuły i
obojętny? Gdyby naprawdę ją kochał, nigdy nie zachowywałby się tak, jakby nie
istniała.
Chciała
sprawić mu ból, wywołać zazdrość, zmusić go do okazania uczuć, ale jej wysiłki
spełzały na niczym. Im bardziej kleiła się do kolejnego partnera, tym silniej odczuwała
porażkę. Co z nim nie tak? Czy nie jest ani trochę zazdrosny? Czy w ogóle go to
obchodzi?
Dostrzegła
tył znajomej, jasnej czupryny, przepychającej się przez tłum tańczących.
-
Norwood! – zawołała, odsuwając się od swojego obecnego partnera i nie
zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem. Chłopak nie usłyszał jej, więc
podążyła za nim, torując sobie drogę łokciami. – Norwood! – zawołała jeszcze
raz, z bliższej odległości, a wtedy odwrócił się przez ramię, spoglądając na
nią z ciekawością.
-
No proszę, Weasley, a mówiłem ci, że jestem twoim wybawieniem – powiedział
tonem, którego nijak nie mogła rozszyfrować. Wydawał się być trochę drwiący,
trochę szczery, a trochę dowcipny. Postanowiła to po prostu zignorować.
-
Słuchaj… potrzebuję kogoś, kto mnie nie nienawidzi.
Lucas
zaśmiał się krótko i spojrzał ponad jej ramieniem na stół, przy którym siedział
Dylan. Juliette poczuła ciepło wpełzające na policzki, a przecież wcale tak
często się nie czerwieniła! Rozgryzł ją tak szybko, że aż nie mogła w to
uwierzyć. Dylan tak często traktował ją jak przybysza z innej planety, że nie
spodziewała się tego. Przygryzła lekko wargę, czekając na werdykt.
-
Skąd wiesz, że cię nie nienawidzę? – spytał, przenosząc na nią wzrok. Ich oczy
spotkały się. Niebieskość jego tęczówek była tak inna od brązu Dylana, napawała
spokojem i ufnością. W tym momencie mogłaby zdradzić mu wszystkie swoje
najgłębiej skrywane tajemnice.
-
Po prostu wiem – odpowiedziała. – Zatańczysz ze mną? – spytała, wyciągając w
jego stronę dłoń, którą po krótkim wahaniu przyjął.
-
On jest debilem, wiesz? Święty Krukonik, smętny kujonek, zawsze z nosem w
książce. Co wy wszystkie w nim widzicie?
Zaczęli
tańczyć w rytm wolnej piosenki, zachowując pomiędzy sobą niewielki dystans.
Juliette uniosła głowę, by móc patrzeć w jego oczy. Był wyższy od Dylana, a ona
nieprzyzwyczajona do takiej różnicy poziomów.
-
Dlaczego tak mówisz? Nawet go nie znasz.
-
Mam oczy – odparł szybko, bez zastanowienia. – Co w nim takiego jest? Na jakiej
podstawie można go w ogóle uznać za atrakcyjnego? Czy on kiedykolwiek odrywa
nos od książek?
Juliette
zaśmiała się, ale szybko przestała, ogarnięta poczuciem winy. Nie powinna
obmawiać Dylana za jego plecami. Poza tym wcale nie było tak, jak mówił Lucas.
-
On jest… - zaczęła, chcąc znaleźć argumenty na jego obronę, ale nie
przychodziły jej one na myśl tak szybko, jak powinny. – No cóż… jest
inteligentny.
Lucas
przewrócił oczami, co nieco ją zirytowało.
-
Jest dobrym przyjacielem.
-
Najwyraźniej – wtrącił Ślizgon, rzucając znaczące spojrzenie na stół, przy
którym Dylan, otoczony grupką Krukonów, opowiadał jakąś zabawną historyjkę.
-
Czuły i delikatny – rzuciła, odczuwając coraz bardziej palącą potrzebę do
bronienia go.
-
Czuły i delikatny? – powtórzył za nią Lucas, unosząc brwi. – I powiesz mi, że
to cię kręci?
Juliette
wyrwała dłonie z jego uścisku i oparła rękę na biodrze.
-
Dlaczego nie? To rodzaj chłopaka, który może zaoferować stabilizację, szczere
uczucia. Jest bardziej dojrzały od reszty z was, skłonny do zaangażowania,
nieprzenikniony, tajemniczy i… - przerwała, gdy tylko zauważyła, że Lucas
trzęsie się od cichego chichotu. Miała ochotę go spoliczkować. – Przestań! –
wykrzyknęła. – Nic tobie do tego. Ty jesteś jak inni, jesteś niedojrzały,
niepoważny, arogancki, jesteś… jesteś…
-
Jedyny w swoim rodzaju – odparł, chwytając ją ramieniem w talii i zmuszając do
dalszego tańca. – Czarujący. – Jego twarz była tak blisko niej, że powinna się
odsunąć, ale z jakichś nieznanych jej przyczyn nie zrobiła tego. – Pociągający.
– Zmrużyła oczy, wykrzywiając się. – Niebezpieczny. – Parsknęła śmiechem. Jego
dłonie na jej plecach na pewno nie były bezpieczne. – Seksowny.
Powinna
go odepchnąć. Flirtował z nią, a przecież ona była zakochana w innym. Co z
tego, że chciała wzbudzić jego zazdrość, że była na niego zła i miała go dość? Powinna
się opanować w tej chwili, ale nie potrafiła tego zrobić. Sytuacja za bardzo ją
intrygowała.
-
Seksowny? – powtórzyła za nim. – Nie zauważyłam.
Obrócił
ją, a sukienka zawirowała wokół jej bioder, unosząc się i otulając je na
powrót. Nie mogła oderwać wzroku od oczu Lucasa, które powinny wydawać się
chłodne, a jednak obdarzały przyjemnym ciepłem.
-
Ty też jesteś całkiem-całkiem – stwierdził, nie zmieniając nieprzeniknionego
wyrazu twarzy. – Marnujesz się przy tym kujonie.
Mimowolnie
obdarzyła go ciepłym uśmiechem i zatrzepotała rzęsami. Chciała odpowiedzieć coś
błyskotliwego, ale nie mogła znaleźć odpowiednich słów. I stało się coś
jeszcze, coś bardzo dziwnego i niespodziewanego. Zupełnie zapomniała o Dylanie.
*
* *
-
Co on kombinuje? – spytała Coleen, nie odrywając wzroku od Lucasa tańczącego z
Weasley. Nie rozumiała, dlaczego poświęcił jej już któryś z kolei taniec, i
dlaczego lepi się do niej jak do miodu.
Rosalie,
która zostawiła swojego partnera przy stole, żeby tańczyć razem z Coleen i
Amarie, nie zaszczyciła Lucasa ani jednym spojrzeniem.
-
Nie obchodzi mnie to – stwierdziła. – I ciebie też nie powinno. To jego życie,
jego sprawy, jego dziewczyny.
-
Ale ona jest zajęta – syknęła Amarie, stając po stronie Coleen. – Z tego nie
wyniknie nic dobrego, czuję to.
Rosalie
roześmiała się.
-
Proszę was, przecież ona jest z tym Westem z Ravenclawu, którego zrzucił z
miotły. Lucas położy go małym palcem. Nie ma powodu do zamartwiania się,
dziewczyny, tańczmy!
Coleen
wymieniła jednak zaniepokojone spojrzenia z Amarie. W porządku, to była sprawa
Lucasa i może nie bała się tego, że narazi się na jakieś niebezpieczeństwo, ale
nie podobało jej się jego zachowanie. Owszem, stary Lucas mógłby zachowywać się
w ten sposób, ale ona wiedziała, że stary Lucas już nie istnieje, czego Rosalie
starała się nie dostrzegać. Nienawidziła go za to, że ośmielił się ją
skrzywdzić, i choć jej romantyczne uczucia już dawno wygasły, traktowała go jak
powietrze.
-
Dlaczego tak się zamartwiasz? – spytała cicho Amarie, gdy Rosalie odwróciła
się, by spławić natrętnego adoratora, który obłapiał ją w talii.
-
Bo wiem, że on coś kombinuje, i boję się, że skrzywdzi samego siebie.
Amarie
pokiwała w zamyśleniu głową.
-
Zależy ci na nim.
-
Jest moim przyjacielem. – Coleen poczuła, że musi się bronić. W stwierdzeniu
Amarie krył się podtekst. – Znam go od dziecka. Jest z nim coś nie tak.
-
O czym tak szepczecie? – przerwała im Rosalie, rzucając podejrzliwe spojrzenie,
ale one tylko potrząsnęły głowami, bagatelizując sprawę.
Leciał
właśnie jakiś skoczny, popularny ostatnio utwór, a cała sala oszalała,
podrygując, podskakując i pokrzykując w rytm muzyki. Coleen zepchnęła wszystkie
zmartwione myśli na dalszy tor i skupiła się na tańcu. Na jej twarzy gościł
uśmiech, kiedy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się, by dostrzec
chłopaka, który wydawał się jej znajomy, ale nie potrafiła sobie przypomnieć,
gdzie go widziała. Włosy o bliżej nieokreślonym, ciemnym kolorze, miał
postawione na jeża. Był umięśniony, jakby ćwiczył na siłowni, a jego policzki
pokrywał lekki zarost, sprawiając, że wyglądał starzej niż chłopcy, których
znała.
-
Zatańczysz ze mną? – spytał do jej ucha, a ona wzdrygnęła się, rozpoznając jego
głos i oczy o niezbyt intensywnym, niebieskim kolorze. Wyobraziła sobie jego
imię przed oczami, zupełnie jakby zostało napisane na pergaminie.
-
Jesteś Abe, prawda? – odpowiedziała pytaniem. Przypomniała sobie, jak wpadli na
siebie prawie rok temu w Miodowym Królestwie, i jak pomógł jej pozbierać
porozsypywane czekolady, więc odsunęła się od niego, zwiększając dystans między
nimi.
-
Oczywiście, że zatańczy! – wykrzyknęła Rosalie zza jej pleców, a Coleen powoli
ogarniał coraz większy niepokój. Nie mogła z nim zatańczyć. Nie mogła zatańczyć
z jakimkolwiek chłopakiem. Lucas był jedynym, któremu pozwalała się do siebie
zbliżać.
-
Tak, to ja – odpowiedział jej Abe, uśmiechając się przyjaźnie, a mimo to
widziała w nim zagrożenie. – Uciekłaś mi ostatnio, ale może teraz zechcesz
poświęcić mi chociaż chwilę?
Coleen
zaczęła się cofać, kręcąc w panice głową. Zignorowała karcący wzrok Rose i
zaciekawienie Amarie, a już tym bardziej zaskoczenie chłopaka, odwróciła się na
pięcie i uciekła.
*
* *
Convalie
szła wzdłuż parkietu, przyglądając się tańczącym parom. Te wszystkie kolorowe
sukienki, przebrania, maski, wyglądały cudownie, niesamowicie. Czuła się jak w
zupełnie innej krainie, mimo że do niej nie należała.
To
była zaledwie sekunda, gdy przeniosła wzrok w stronę stołów. Padł prosto na
Dylana, który mówił coś do kolegów z drużyny quidditcha, ale gdy tylko ją
zauważył, zamarł. Convalie przystanęła, nie mogąc zmusić się do ruszenia z miejsca.
Jego wzrok ją paraliżował.
Wstał.
Nie odrywając od niej wzroku, zaczął obchodzić stół. Śledziła uważnie każdy
jego krok. Przepchnął się przez grupkę Puchonów, blokujących drogę, potrącił
Gryfonkę, plotkującą ze swoją koleżanką i wpadł na prefekta naczelnego, który
coś za nim zawołał z oburzoną miną. Convalie czuła, jak na jej twarz wpełza
delikatny uśmiech, którego nie potrafiła powstrzymać.
Dylan
obszedł stół i zmierzał w jej stronę. Dzieliła ich coraz mniejsza odległość, aż
w końcu mogła dostrzec lekkie zmarszczki wokół jego ust, element uśmiechu. Nie
zatrzymał się przed nią. Chwycił ją w ramiona i zaprowadził na parkiet. Nie
odrywali od siebie wzroku.
-
Gdzie jest Juliette? – spytała, nie mogąc pozbyć się tej myśli.
-
Wyszła. Nie wiem.
Obrócił
ją wokół własnej osi, a później przyciągnął do siebie, zmniejszając dystans
między nimi. Pachniał cudownie, jak to on – subtelnie, słodkawo, upajająco.
Jego ramiona były ciepłe i silne, a oczy roztapiały jej największe wątpliwości.
Nic ją nie obchodziło, tylko on, tylko ten taniec, jego ciało i przepiękna
muzyka. To było jak czar.
-
Czego ode mnie oczekujesz? – zapytała.
-
Nie wiem. A co jesteś w stanie mi dać?
Siebie,
chciała odpowiedzieć, ale nie była na tyle odważna. Westchnęła.
-
Pytałeś, czy Juliette coś do ciebie czuje – przypomniała mu, a także sobie,
sytuację w bibliotece, która bardzo ją zabolała.
-
Chciałem wiedzieć, czy jeśli odejdę, to ją zranię.
Convalie
zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym. Czy to możliwe, że źle zrozumiała
jego intencje? Przecież było dla niej oczywiste, że Dylan martwi się, czy
Juliette darzy go takim uczuciem, jak on ją. Czy istniało prawdopodobieństwo,
że nigdy jej nie kochał?
-
Dlaczego? – spytała, patrząc mu w oczy, doszukując się najmniejszych oznak
kłamstwa. Przypomniała sobie taniec, który skradli na weselu cioci Demelzy.
Wtedy towarzyszyło im napięcie, nieśmiałość, niepewność. Wtedy Dylan
zaproponował jej przyjaźń, a ona odebrała to dosłownie, bo niby jak inaczej?
-
Dlatego, że nie powinienem nigdy tego zaczynać. Dlatego, że od początku byłaś
tylko ty.
Convalie
przełknęła głośno ślinę i spuściła wzrok, nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia.
To wyznanie zażenowało ją, ale równocześnie było wszystkim, czego pragnęła.
Dlaczego czuła, że robią coś złego?
-
Więc dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego oddaliłeś nas od siebie?
-
Ja? – Zaskoczenie w jego głosie zmusiło ją do ponownego spojrzenia na niego.
Nie rozumiała, co ma na myśli. – To ty mnie odepchnęłaś, to ty powiedziałaś, że
„uwziąłem się na ciebie”, i żebym dał ci spokój.
Poczuła
się równocześnie zawstydzona tym, jak go potraktowała, ale i wściekła. Wyjaśnili
sobie już to wszystko, przeprosiła go za swoje zachowanie i myślała, że ją
rozumie. A on wyciągał to po raz kolejny, obarczając ją winą za ich dalsze
losy, przypominając
to w takim momencie, jak w ogóle
śmiał?
- A ty dałeś mi
spokój – odparła. – Poddałeś się. Związałeś się z moją kuzynką, bo powiedziałam ci kilka niemiłych słów?
Cały czar opadł.
Odsunęła się od niego, jej wzrok ciskał błyskawice, a on wyglądał na
niewzruszonego.
- Wyraziłaś się
jasno – stwierdził. – Byłem przekonany, że nie jesteś mną ani trochę
zainteresowana.
- Ale byłam, okej?!
– wykrzyknęła i zamilkła, zaskoczona swoim wybuchem. Odgarnęła z twarzy
zbłąkane pasemko włosów i założyła je za ucho. – Spędziłeś rok z moją kuzynką,
żeby teraz powiedzieć mi, że zawsze myślałeś o mnie?
- To nie tak. –
Dylan wyglądał na zakłopotanego. – Pozwól mi to wytłumaczyć.
Convalie pokręciła
głową i odwróciła się w stronę wyjścia z sali. Marzyła o tym, żeby wyjść do
ogrodu, odetchnąć świeżym powietrzem i wszystko sobie przemyśleć, ale Dylan
złapał ją za rękę, nie pozwalając jej odejść.
- Ty też kogoś
miałaś. Myślałem, że nie liczę się dla ciebie.
- Nigdy bym z nim
nie była, gdybyś nie zaprosił jej na ten głupi bal.
Wyrwała rękę z jego
uścisku i ruszyła przed siebie, czując ogarniające ją poczucie winy. Może to i
prawda, że nie zgodziłaby się na propozycję Lucasa, gdyby wcześniej złożył taką
Dylan, ale to brzmiało tak, jakby ich związek nie był prawdziwy, jakby nigdy
nic do niego nie czuła, a to kłamstwo. Przecież w pewnym momencie byli bardzo
szczęśliwi. Nie żałowała tego.
- Nie poszedłbym z
nią, gdybyś nie kazała mi spadać – usłyszała za sobą głos Dylana, co
poinformowało ją, że idzie za nią. – Zresztą to nie ja ją zaprosiłem, tylko ona
mnie.
- Gratulacje –
warknęła, nie odwracając się. Wyszła do sali wejściowej, a Dylan wypadł za nią
i zrównał się z nią krokiem.
- Zamierzasz mi to
teraz wypominać? Teraz, kiedy wyznałem, co do ciebie czuję? Dlaczego nie możemy
wszystkiego skreślić i zacząć od nowa?
Udawała głuchą na
jego słowa, wypadając przez otwarte drzwi na zewnątrz, do ogrodu
przesiąkniętego zapachem róż. Szła przed siebie wąską ścieżką, o pół kroku
przed Dylanem.
- Zostaw mnie w
spokoju – poprosiła.
- Przed chwilą
mówiłaś, że nie powinienem cię wtedy zostawiać. Czy to podobna sytuacja? A może
teraz naprawdę o to ci chodzi?
Westchnęła.
- Chcę to wszystko
przemyśleć. To dla mnie za dużo. Proszę cię o czas.
Wszystko działo się
zbyt szybko. Właśnie dowiedziała się, że chłopak, do którego wzdychała, tak
naprawdę nigdy nie przestał się nią interesować. Stracili rok na głupie gry,
zwodzenie i domysły, a ona odkryła, że nie chce tak po prostu tego zaakceptować
i pójść dalej.
- Ile czasu
potrzebujesz? – dopytywał. – Jak długo mam zastanawiać się, czy warto na ciebie
czekać? Czy cokolwiek do mnie czujesz?
Przystanęła i
spojrzała na niego z niedowierzaniem. Widziała w jego oczach nadzieję, ale cała
jego postawa była gniewna. Rozumiała, że ma powody do zdenerwowania, ale nie
podobało jej się to, że był w stosunku do niej taki napastliwy i agresywny. Nie
tak go sobie wyobrażała.
- Marzyłam o tobie,
od kiedy cię poznałam – wyznała, zaskakując samą siebie odwagą. – Miałam cię za
jakiś pieprzony ideał, wzdychałam do ciebie, przeklinając siebie za to, że
zmarnowałam naszą szansę. Ale może to nie ja ją zmarnowałam.
Twarz Dylana była
tak blisko, że mogła dokładnie zobaczyć kolorowe plamki w jego tęczówkach. Była
wściekła. I zagubiona. Potrzebowała czasu do namysłu, albo czaru, który sprawi,
że wszystko się ułoży. Nie wiedziała już, czego tak naprawdę chce. Ale na pewno
nie chciała jego pocałunku, nie w takiej chwili, nie w tych okolicznościach.
Odwróciła się i odeszła w kierunku dalszych zakątków ogrodu. Czuła za sobą jego
obecność, słyszała jego kroki i oddech.
- Dobrze, więc może
oboje powinniśmy się nad tym zastanowić – powiedział. – Przemyśleć, dojść do
jakichś wniosków, poukładać swoje sprawy, i może wtedy spróbować.
- Może – odparła.
Irytowało ją to, że nie chce jej zostawić, a z drugiej strony cieszyła się, że
się nie poddał.
- Naprawdę cały ten
czas myślałaś o mnie? – spytał cicho, jakby z niedowierzaniem. Convalie
pomyślała, że to dobrze, że nie widzi jej zaczerwienionej twarzy. W złości
powiedziała więcej, niż powinna.
- Tak –
potwierdziła, nie chcąc kłamać, a on więcej się nie odezwał. Dotarła do krańca
labiryntu, mogąc skierować się w prawo lub w lewo, albo pozostać w tym miejscu
i skonfrontować się z Dylanem. Przygryzła wargę i odwróciła się do niego.
Spojrzała w jego oczy, szukając w nich szczerości.
- Dlaczego związałeś
się z Juliette? Czy tylko dlatego, że ja ciebie odrzuciłam? Czy tylko dlatego nadal
jesteście razem?
- Tak.
Odwrócił wzrok.
Skłamał.
- Dylan –
powiedziała, chwytając jego twarz w dłonie, a on zareagował na jej niemą prośbę
i spojrzał na nią.
- Nie. Lubię ją.
Ale nie tak jak ciebie.
Jej surowe
spojrzenie złagodniało. Dobrze, mogła to zrozumieć. Ona też żywiła uczucia do
Lucasa. To, że myślała o Dylanie, nie znaczyło, że nie mogła czuć czegoś do
kogoś innego.
Dylan położył palce
na jej dłoniach i przesunął nimi delikatnie po jej skórze, wzbudzając przyjemne
ciarki. Nachylił się bardziej w jej stronę. Ich oddechy mieszały się, dzieląc
powietrze w przestrzeni między nimi. Ich nosy prawie się stykały. Convalie
chciała tego, a równocześnie bała się, czy wszystkie jej oczekiwania nie okażą
się na wyrost, czy piękna bajka nie stanie się kłamstwem. Nie mogła posunąć się
dalej, a Dylan nie naciskał. Stali tak, wpatrując się w siebie, bliżsi niż
kiedykolwiek, kiedy szelest po jej prawej stronie sprawił, że odskoczyli od
siebie.
Kilka metrów dalej
znajdowała się ławka, a tuż za nią wgłębienie w linii krzewów różanych. Właśnie
stamtąd wyszła Juliette, przygładzając włosy, w których utkwiła gałązka, z
podrapaną kolcami twarzą i dłońmi.
- Juliette? –
spytał Dylan, a Convalie drgnęła na dźwięk jego głosu, pełnego niedowierzania.
Juliette zaczerwieniła się gwałtownie, gdy tylko ich dostrzegła, i poprawiła
swoją sukienkę. Z krzaków wyszedł ktoś jeszcze.
Convalie nie mogła
powstrzymać dłoni, która powędrowała do jej ust, gdy uświadomiła sobie, z kim
Juliette się obściskiwała. Nie sądziła, że to tak nią wstrząśnie, ale przecież
nigdy nie myślała, że coś takiego może mieć miejsce!
- Lucas? – Jej głos
był cichy, prawie przechodził w szept i drżał. Przed chwilą prawie pocałowała
Dylana. Ale u nich nie skończyło się na „prawie”.
- Co wy tu…? –
zaczął Dylan, ale Convalie nie chciała tego słyszeć. Spojrzenia jej i Lucasa
spotkały się. Był wyprostowany, opanowany i pełny dumy. Nie mogła uwierzyć w
to, że zrobił jej coś takiego.
- Przepraszam –
rzuciła i odeszła stamtąd, ale nie mogła uciec od wszystkich swoich lęków,
obaw, zmartwień i natrętnych myśli. Zaczęła biec. Nie była nawet pewna, co tak
bardzo nią wstrząsnęło. Chodziło o Dylana, Lucasa, Juliette, czy o wszystkich
naraz? Nie potrafiła rozeznać się w swoich uczuciach. Tego było zbyt wiele jak
na jeden wieczór. Jej myśli galopowały z zawrotną prędkością, nie mogła
uchwycić się żadnej z nich. Chciała tylko zostać sama.
Wróciła do swojego
pokoju. Nie potrafiła zmusić się, by iść do Wielkiej Sali, by znaleźć Ivy i
wszystko jej opowiedzieć. Potrzebowała tego, ale nie mogła pokazać się całemu
Hogwartowi w takim stanie. Usiadła na brzegu swojego łóżka i zacisnęła dłoń na
kolumience w jego rogu, ściskając coraz mocniej i mocniej. Miała szybki,
urywany oddech, a gdy przyłożyła drugą dłoń do twarzy, zorientowała się, że
jest mokra. Krzyknęła – ze złości, frustracji, z bólu. Położyła się i głośno rozpłakała,
nie potrafiąc sobie z tym wszystkim poradzić. Płakała, dopóki nie skończyły się
jej łzy, póki jej gardło nie ochrypło, a oczy spuchły tak, że nie potrafiła
utrzymać ich otwartych. Leżała przez wiele godzin, a w tym czasie pierwsze
promienie słoneczne przebiły się przez taflę wody i dotarły do jej okna.
Dopiero wtedy zasnęła.
~ * ~ ~ * ~ ~ * ~
Właściwie to nie mam nic do powiedzenia tym razem. Lubię ten rozdział, myślę, że całkiem nieźle mi wyszedł i PRAWIE całkiem zgodnie z założeniem :D I jejeje w końcu coś się ruszyło do przodu w tych wątkach ;)
aaa co taki krótki ? ;< ale czekałam tak długo i się doczekałam ;) mam nadzieję, ze za miesiąc jakoś będzie kolejny ; *
OdpowiedzUsuńKrótki? To najdłuższy rozdział tego opowiadania :P
UsuńOh wow piękny roździał! Już nie mogłam się doczekać dluższego wątku tylko o Convalie! Chciałabym się więcej dowiedzieć o Julliette. Myślałas nad wersją PDF?
OdpowiedzUsuńOwszem, ale dopiero po skończeniu opowiadania i ostatecznym sprawdzeniu ;)
UsuńOh dear. No i mnie masz. Zaintrygowana Cassandra z połechtanym ego, sztuk raz. Aplikację praktyczną swojego przyszłego seminarium możesz uznać za zaliczoną :D
OdpowiedzUsuńCóż, znowu dobiega mnie z dołu imprezowa muzyka, która mi zgoła nie pasuje do klimatu śladowego. Nie jakaś dramatycznie głośna, ale wystarczająca na wprowadzanie niewłaściwego nastroju. Choć skoro dzisiaj imprezujemy na balu, to może właśnie właściwa? xd Cóż, ja ją spróbuję zagłuszyć Dorianem. Dzięki Ci za Doriana, zakochałam się <3
Dobra, wystarczy tego radosnego słowotoku na własny temat (to zatrważające, jak ja się uwielbiam tak produkować gdzieś obok sedna), zaczynamy czytać.
No i masz, wprawiłaś mnie w chichot pierwszym zdaniem. Co za porównanie! Karpatka! Z pudrem! Z jednej strony zabawne, z drugiej okrutne jak ktoś nie ma karpatki pod ręką. Twoje szczęście, że nie jestem jakoś szczególnie głodna. Na razie. Ale na pewno punkt za kreatywność :P
Ale w ogóle to brr, zima. Ja tu się jaram słoneczkiem, mewami, kwiatkami i pączkami, a Ty mnie przenosisz w takie nieprzyjemnie zimne krajobrazy… Mam nadzieję, że przynajmniej jakiś kominek się w tej wieży pali. Ach, wait. Kominek w wieży. Podczas gdy w nią uderza wiatr. Chyba raczej nie. No i jeszcze chatkę z piernika mi tu dokładasz… Ekhem, czy komentarz na temat tego akapitu nie jest dłuższy niż sam akapit? Zapowiada się dłuuugi wieczór :P
O, kwitnące róże i magiczne ocieplenia, to już mi bardziej w duszy gra. A to mi się podoba – „Był to jakiś rodzaj tradycji, której nie rozumiała, ale z którą nie miała zamiaru się sprzeczać.” :D Hahaha, uwaga, wspominasz o Dylanie, a ja już poddaję się niezdrowemu śmieszkowi. Mwahahaha. Oj, Dylcio, Dylcio :P Ło Jezu, ależ Connie fantazjuje! A ja dalej radośnie podśmiechuję (czy to bardzo niestosowne przy wizji, która tak dramatycznie się kończy?). E, dobra, i teraz nie wiem, czy uznać to za element humorystyczny (w sumie tam nic takiego szczególnie śmiesznego chyba nie było), czy po prostu ja jestem skrzywioną jednostką. Chyba to drugie. Ups. Ale co się pośmieję, to moje, bo chyba Ci kiedyś wspomniałam, że balansowanie humoru i dramy to bardzo ważny element (co mi się rzuciło w oczy przy serialach, ale w innych sytuacjach chyba też działa), bo too much drama… to too much drama. A jak ktoś zgrabnie przeciągnie widza od radosnego chichotu do łez wzruszenia to jest katharsis. Czy coś.
No, więc Convalie tu tonie w rozterkach i dramie, Ivy chce ją transformować w bóstwo, a ja się świetnie bawię. Co może średnio świadczy o moim poczuciu empatii, ale widzisz, Connie. Widzisz. Taki lajf.
*wydaje pisk radości* COLEEN! <3 Oł yeach. Tfu, jak to śmiesznie wygląda. Yeah. Kocham Coleen <3 Wiesz? Może to dlatego, że ma podobne podejście do looove co ja. Czyli nie wszystko musi się wokół niej kręcić i można na nią spoglądać pogardliwie z wyżyn obojętności/niechęci (no chyba że chodzi o Klaroline albo milion innych pairingów, którymi się jaram, ale szsz). Co prawda wygląda na to, że ona ma Powody i jakieś dramatyczne doświadczenia (cotocotocoto?!), a ja tak po prostu, no ale. Może łatwiej się z nią identyfikować (no bo jak tu identyfikować się z Connie, która wzgardza Lucasem?!), no a poza tym tak w ogóle jest cool i the best <3
(O Boże, ten komentarz ma już stronę. To będzie jakaś cholerna epopeja. Boję się siebie)
Podoba mi się jak użyłaś samców w odniesieniu do Rosalie. Takie bardziej zwierzęce, prymitywne określenie pewnie lepiej oddaje charakter jej relacji niż jacyś tam romantyczni adoratorzy (hihi, czy absztyfikanci, jak to Musierowicz pisywała. W Poznaniu, nawiasem mówiąc. Ech, kiedyś się muszę do tego Poznania wybrać :P) czy coś w ten deseń.
I, ojejojej, generalnie podoba mi się ten fragment, jak zgrabnie przybliżyłaś sytuację związkowo-balową naszej (czyt. mojej) ulubionej ślizgońskiej paczki. Haha, no lubię ich <3 I ładnie to wszystko pasuje do nich, i mamy różnorodność, i ochach <3 I duchowe Luleen <3
„Że ścięła włosy, przytyła dwa kilogramy i zaczęła się malować, a on ją znienawidził.” --- to jest piękne zdanie <3 Kurczę, jak to wyrazić? Taki… hm… kontrast takich bardziej prozaicznych detali fizycznych (choć w zasadzie istotnych, bo w sumie dają dość sporą zmianę) z tą taką jedną, mocną uczuciową przeciwwagą. I generalnie opozycja wprowadzana przez „a” chyba dobrze brzmi (w przeciwieństwie do tego co właśnie napisałam, to brzmi trochę crazy, ale cóż…). A szczególnie te kilogramy mi się podobają, nie wiem czemu. Może dlatego, że są trochę niejednoznaczne? Kobiety zwykle nie lubią tyć, choć jeżeli ktoś jest szczupły to taka mała liczba jak dwa to żaden dramat, a czasem może nawet lepiej. Może w jakiś dziwny sposób kojarzy mi się to z dojrzewaniem, dorastaniem? Takie jakby… rośnięcie, powiększanie się, nabieranie kobiecych kształtów czy jakoś tak, wiesz, niekoniecznie w dosłownym sensie, ale jakoś w tę stronę mnie to kieruje. A może chodzi po prostu o to, że ja się za często nie ważę, za często nie tyję i za często nie myślę o wahaniach moich kilogramów, więc to taka oryginalna myśl dla mnie :D #Cassiepiszącaesejnatematjednegozdania #literaturestudentmuch?
UsuńAle kurczaki, dopiero przeczytałam kilka linijek tego fragmentu, a już się zaczynam jarać na potęgę. Bo to taki nostalgiczny (nie-za-ojczyzną :P) moment, oddawanie się takim słodko-gorzkim wspomnieniom, które jednocześnie są wspomnieniami czytelnika, przenoszą pamięcią do tego czasu, kiedy ślad był może gdzieś w połowie, a teraz jesteśmy o tyle dalej… I chyba w dodatku jest to tak pięknie napisane, jak mówię, dopiero zaczęłam, ale już tak mi się coś widzi i, o rany, chyba tak się trochę… hm, nie wiem, czy wzruszyłam to dobre słowo. Tak… poruszyłam. Tak… ojej.
„Gdyby ktoś uzyskał wgląd w jej myśli” --- he, he, powiedzieli chórem czytelnicy, siedzący od miesięcy w twoich myślach, Connie.
Hm, w sumie fragment nie jest taki całkiem tonący w nostalgii jak myślałam, są takie bardziej współczesno-przyziemne elementy (Connie-oferma, Ivy z jej „będziemy się dobrze bawić radosny_energiczny_wykrzyknik), ale to może nawet daje ciekawszy efekt – takiego pomieszania, przeplatania, nostalgia jest trochę bardziej wydozowana i stonowana.
Och, jednym z elementów, które tu na mnie działają, będzie też kontrast (kolejny raz mówię o kontraście… kontrasty to dobre chwyty są!). Dnia dzisiejszego (seksbomba by Ivy, oferma) z tym sprzed roku (jasny anioł pełen nadziei)… Ty widzisz, jakie to genialne?
I „księżniczko”, achachach, jeden z moich ulubionych tekstów ever *jara się na potęgę* <333
O, i wiesz co mi się chyba jeszcze podoba? (Tak, to jest naprawdę dogłębna analiza… tryb esejowy mnie dopadł, jak nic). Ten chwyt z krótkim wprowadzeniem motywu co jakiś czas – jak na przykład tekst z księżniczką – i rozwinięciem do niego komentarza, odniesieniem do chwili obecnej. (Wiesz co mam na myśli? Czy ja naprawdę – jak czasem podejrzewam – wyrażam się tak, że tylko ja wiem, o co mi może chodzić?). No i ten czarny łabędź odarty z piór, jakże poetycko <3 (I od razu przychodzi mi do głowy ten film o balecie, choć go nie oglądałam i kojarzę bardzo ogólny zarys i to tu nie ma żadnego znaczenia, ale widzisz, ja tak sobie lubię pomówić o skojarzeniach…)
Wow. Dżersej to dziwne słowo, chyba bardzo rzadko się z nim spotykam, tak egzotycznie wygląda :P
Yay, i sukienka z koronki, która ma spód i nie widać przez nią wszystkiego! Taaak, oczywiście, że myślimy teraz o Emily :D
Przydymione oko – czyli ładnie i profesjonalnie wyrażamy się po polsku i nie anglicyzujemy niepotrzebnie jakimiś smoky eyeami? :D (Ciekawe, czy gdybym ja to pisała, to przyszłoby mi to do głowy. Oczywiście jestem świadoma istnienia tego określenia, ale potocznie i w praktyce chyba jednak zwykle anglicyzuję).
UsuńI jak pięknie to opisałaś, widzę każdy detal, jak to ma wyglądać! (I przypomniało mi się jak na hon kiedyś zaszalałam z balem i chyba nawet ktoś pochwalił mój opis jakieś sukienki – to mogłaś być Ty może nawet? – i sobie myślę, że akurat, cokolwiek tam nabazgroliłam pewnie nawet w połowie nie oddawało tego tak kompleksowo jak to co mamy tutaj *.*) I zaiste, sexy, kobiece i podoba mi się. Choć to raczej nie jest pierwszy obrazek, który mi przychodzi do głowy, jak pomyślę „Convalie”. Zgodnie z życzeniem Ivy, mamy tutaj zupełnie inny image… I ciekawa jestem, co z tego wyniknie? Czy cokolwiek? Ha.
Zaczęłam się zastanawiać nad „a’ la”. Bo zdaje się, że to z francuskiego „à la” i można to osiągnąć wstawiając symbol w wordzie? Ale z drugiej strony w różnych sytuacjach z różnymi ograniczeniami może nie zawsze się da i może jako polska pisownia też tak funkcjonuje? Nie wiem, więc się nie będę wymądrzać, tak tylko rzucam myśl. Mogłabym pewnie wygooglować, ale chyba w tej chwili mi się nie chce *lol2*
Podoba mi się styl na lata 20. I chyba trochę zazdroszczę kosmetycznych czarów Ivy, mnie dopadło życiowe zniechęcenie i przestałam wychodzić poza zakres podstawowy (na początku roku miałam więcej natchnienia i zdarzało mi się mazać jakieś kreski w wersji na co dzień), jakichś specjalnych okazji, żeby czuć potrzebę robienia się fancy, nie miewam, a w ogóle jakoś dziwnie często zdarzają mi się jakieś gorsze dni cerowo i w ogóle, więc przemalowując się wyglądałabym bardziej absurdalnie niż dobrze. No i widzisz. Właśnie przez takie dygresje tworzę komentarze na milion stron (czy mogę zacząć w eseju nawijać o moim makijażu? Na pewno szybciej pójdzie). Ale troszeczkę mnie pociesza, że zdarzyło mi się tu parę bardziej merytorycznych uwag. Parę. Mam nadzieję, że się nadają…? :P
Ooo, maski! *przypomina sobie jakiś motyw balu maskowego z TVD, z którego pamięta przede wszystkim dość popularne w necie zdjęcie Kath w masce, zero kontekstu, a także maskowy odcinek z pierwszego sezonu Beauty, gdzie Kat miała może mało maskową maskę, ale wyglądała dobrze* Maski są cool. Zdecydowanie. *kontynuuje przypominanie – w oceanie różnych eventów w Gossip Girl chyba też był kiedyś bal maskowy. I chyba Nate wtedy mylił Serenę z Jenny? To było 100 lat temu, jak ja to pamiętam? Ale to sprawia, że się zaczynam zastanawiać, czy może tu mamy szanse na jakieś ciekawe pomyłki? W sumie Julcia i Connie chyba nie są dość podobne (włosami i wgl.), żeby je mylić, no ale, no nie wiem…*
Ale wiesz co? I so totally wouldn’t do that. Nie mam ochoty na imprezy (a nie mam), nie chodzę. Co się będę zmuszać.
Dygresja: wiesz co lubię w takiej formie bieżącego komentarza? Choć jest bardzo czasochłonny i przerażająco długi, najtrafniej uchwytuje wszystkie przelotne wrażenia. Które po lekturze w wielu przypadkach zdążyłyby się gdzieś ulotnić do Landu Nieuchwytywalności albo przestałyby mieć znaczenie, bo w świetle późniejszych wydarzeń coś już wygląda inaczej. A ja do tego jak najbardziej dążę, żeby uchwycić i przekazać wszystko, bo, nie wiem, to jakieś zaburzenie czy co. Co mi przypomniało, że wspominaliśmy o takiej szkole (w sensie, szkole krytyki. Krytycyzmu. Prądzie. Nurcie. No wiesz. I o damn, nurt mi teraz przypomniał o jesiotrach, ale szsz, już zamykam tę szufladkę, sio, ma być profesjonalnie!), w której zdaje się, że właśnie o to chodziło, żeby uchwycić te jak najbardziej pierwotne odczucia, zanim jeszcze się wytworzy jakiś złożony sąd. Czy jakoś tak średnio i na jeża, ale w ten deseń. I wyobraź sobie, że nawet nie pamiętam, jak to się nazywało. Coś… post? Czy… coś… Czekaj, ja to sprawdzę najlepiej. Phenomenology! Mówiłam, że na P. I w ogóle wygląda na to, że w psychologii to też występuje i może nawet wiesz na ten temat więcej niż ja, bo tak tylko trochę wspomnieliśmy, a może nawet kiedyś już z Tobą o tym rozmawiałam? Ale to ciekawe. Bo wygląda na to, że tak chyba trochę identyfikuję się z teorią, a nawet ją jakby aplikuję, a to chyba dobrze. Yaaay.
UsuńA wracając do rzeczy… Kolejny punkcik: pisząc z perspektywy Convalie odniosłaś się do Amarie z takim większym dystansem (większym, niż my czytelniczy czujemy, znając ją chyba głównie z perspektywy Col, ale bardzo adekwatnym do położenia Con) – przez użycie nazwiska i takiego odhaczenia zauważalnej, zewnętrznej cechy charakterystycznej (że jak zwykle obwieszona). No i prawdopodobnie nawet się nad tym tak nie zastanawiałaś, możliwe, że Ci to tak naturalnie przyszło i się napisało, ale to by był bardzo dobry odruch – bo po rozłożeniu i analizie właśnie idealnie pasuje do sytuacji i wygląda jak dogłębnie przemyślany chwyt. (Nad czym pewnie przy zwykłym czytaniu też się człowiek za bardzo nie zastanawia, bo to w sumie szczegół, ale jak już robimy analizę… a diabeł, jak wiadomo, tkwi w szczegółach. Nawet jak się o nich nie myśli i ich nie uchwyca (ekhem… ta forma chyba nie istnieje w słowniku…?), to one odróżniają tekst dobry i robiący wrażenie od przeciętnej pisaniny).
OMG, i jeszcze ta wizja z Lucasem i Connie idącym na pogrzeb ich związku *.* Ig, czy gdzieś tam na górze niewidzialnym atramentem rzuciłaś inwokacją do Muzy? Bo najwyraźniej przy Tobie siedziała i zadbała o najprzedniejsze natchnienie i najlepsze sformułowania, które robią wrażenie na takich Cassandrach jak ja!
Wowowow, i jeszcze na koniec rzucasz tym strzępkiem wspomnienia, tak ładnie kształtując współczesną sytuację i się do niej odnosząc i to wszystko inne i ojej i co ja mogę zrobić, tylko siedzieć i się zachwycać każdym zdaniem *.* (a tych zdań tu całe mnóstwo, więc jak nad każdym z osobna się zachwycam… widzisz, co się dzieje)
Yayaya, Julcia i Dyl! Mwahahaha. Mwahaha. Ja nic nie mówię… Ale oni… hihi. Zapewne mi się zaraz zrobi wesoło :P Okej, teraz mam dygresję tak bez sensu i nieprofesjonalną, że się podzielę na privie. No, podzieliłam się. Hmm. I ciekawe, jak to Julcia czeka na Dylana, zwykle faceci muszą wyczekiwać na spóźnialskie, strojące się godzinami laski ;P Ojejejej. I nasza typowa Dylkowo-Jucliowa sytuacja, czyli ona się napala i pragnie jego pełnej uwagi i uwielbienia, on się wydaje taki odległy i niezainteresowany, ona dostaje szału gdzieś w środku… Wiesz? Chyba w dziwny sposób się przyzwyczaiłam/poniekąd polubiłam tę dynamikę. Jest taka… swojska :P Choć nie wiem, czy po tym balu jeszcze kiedykolwiek do tego wrócimy, na balu może się Dziać!
Hm, w sumie chyba podobają mi się zasadniczość i odpowiedzialność jako cechy (tak, i właśnie dlatego jaram się Damonem czy Klausem, prawda? No ale jest też Elijah i w ogóle…). Ale myślę, że tak w realu… to chyba coś takiego cenię. Z drugiej strony podnoszące ciśnienie wizje „do diabła z tym” i pustych sal… No, mają swój urok. Ale to chyba bardziej w fikcji.
UsuńOjojoj, napalona Julcia… Wiesz, zastanawiam się, czy to jej napalanie to nie efekt właśnie tej… niedostępności Dylana? Czy tak bardzo go chce właśnie dlatego, że niby go ma… ale tak naprawdę tak za bardzo go nie ma? I czy gdyby zachowywał się tak jak to sobie wymarzyła, to nie znudziłby się jej po tygodniu? #psychologCass A w ogóle to pamiętasz, jak Lucas coś knuł z Julcią? I się nie dowiedzieliśmy, o co chodziło? Ja chcę wiedzieć, o co chodziło!
Omajgadomajgadomajgad! Julka! Ale zaszalałaś! Normalnie idziemy na całość! I jeszcze to wyczucie czasu, w drodze na bal, gdzieś przy ludziach… Coż, chyba musiała kiedyś wybuchnąć, zbierało się jej i zbierało. No ale widzisz, taka Julcia, która tak wybucha, i taka ja… która (chyba?) by nigdy przenigdy tak otwarcie, w takiej sytuacji, tak znienacka… Cóż, chyba jestem bardziej Dylanowatym typem. (Teoretycznie pasuje do mnie bardziej niż te wszystkie spontaniczne bad boye, a jednak patrzę na niego tak… pobłażliwie zawsze. Czy to w duchu zasady, że przeciwieństwa się przyciągają? Cóż, jak się z Julcią przyciągnęły, to chyba nie za bardzo im wychodzi…). (Nie wiem, czy chcesz to usłyszeć… No jasne, że chcesz, przecież czegoś takiego się zapewne po mnie spodziewasz… Z serii Skojarzenia Niepoważne: prawiczek brzmi tak trochę jak prawn… Kolejne absurdalne, protekcjonalne, zwierzęce określenie na Bogu ducha winnego Dylanka. WIEM, JESTEM OKROPNA.) Ale nie będę się przy tym upierać, to była tylko taka przelotna myśl, ogólnie to sytuacja mnie pochłonęła, a ja chyba zaczynam być wobec niego trochę bardziej wyrozumiała. Bardziej na poziomie racjonalnym niż jakichś płomiennych uczuć, ale opisujesz go teraz we właściwy sposób. W taki, który – na racjonalnym poziomie – do mnie trafia. Odpowiedzialność i takie tam. Może na niego nie lecę… ale chyba bardziej go szanuję. Wydaje się teraz mniej chłopaczkowaty i spanielowaty jak to się czasem zdarzało, a bardziej taki dojrzały, poważny i w ogóle.
Wow. No więc właśnie, miarka się przebrała, na linii Julcia-Dyl coś porządnie pękło i czy a) Julie kiedyś opanuje się na tyle, żeby znowu o niego zawalczyć; b) Dylan będzie czuł potrzebę, żeby cokolwiek między nimi naprawiać… Hm, naprawdę, nie wydaje się jakoś dramatycznie zaangażowany w ten związek. No ale cóż, to zdecydowanie nie tak, jak Julcia wyobrażała sobie ten bal.
Grono z kielichami bez soku dyniowego ]:-> Jakże niegrzecznie :P
Po raz: Luleen! <3 Po dwa: tajemnica tajemniczego Lucasa! Coś tu zaiste jest na rzeczy! Co to będzie?! Och, Lucas <3
Oho, Connie węsząca dookoła Juliette (metaforycznie, jedynie w swoim umyśle) – niczym najprzedniejszy detektyw zbiera wskazówki i konstruuje zagadkę – dlaczegóż to nie ma przy niej Dylana? Cóż mogło się stać? I czy to znaczy, że jej serce może nagle zacząć bić w tak przyspieszonym rytmie?
Cholera, ja się boję, co Ty tu szykujesz w naszym trójkącie (widzisz, nawet nie zgrzytnęłam zębami przy słowie trójkąt, a przy wszystkich radosnych sensacjach zafundowanych nam przez TVD na przestrzeni lat zasadniczo mam tego słowa troszeczkę dość). Bo Lucas coś knuje, Dylan jest uwolniony i czy byłby na tyle bezczelny, żeby tak od razu go for it? Czy na tym balu poczynania zeszłego roku się wyprostują i tak jak było zaplanowane Connie odjedzie z Dylciem na białym koniu w stronę zachodzącego słońca, podczas gdy Lucas, być może, szykuje właśnie jakiś misterny plan odzyskania jej uczuć i zostanie tak gorzko rozczarowany? Tego się boję w tej chwili, na coś takiego mi to wygląda… ale co ja tam wiem. Jej. Hm. Hm. Niby Connie i Dylan byli meant to be, ale wiem, że przecież masz słabość do Lucasa… A czy nasz grzeczny, porządny Dylanek naprawdę tak od razu poleciałby na Connie chwilę po zerwaniu z dziewczyną, na której niby mu zależało…? O Boże. Czujesz te emocje?
UsuńHm. Ha. Hm! Pomyślałam sobie, że ten gość proszący o taniec będzie Dylanem. A potem mnie uświadomiłaś, że te maski to może zaiste lepszy chwyt na chłopakach, których łatwiej pomylić/nie rozpoznać, dziewczyny często jednak są charakterystyczne po włosach, a oni nieco mniej. A potem generalnie wprawiłaś mnie w wtf i o-co-kaman. (I generalnie znowu ładne zagranie, bardzo zgrabnie rozpisane, ale powtórzymu: wtf i o-co-kaman?!).
Ha! No i widzisz! No i oczywiście, że natyka się na Dylka! No i oczywiście, że JĄ skomplementował. (Czyli jednak potrafi polecieć na sukienkę, a nie tylko wojny goblinów i takie tam, ech, przeceniłam go). Biedna Julcia. Jest trochę próżna, przeraźliwie zazdrosna, obsesyjna i wybuchowa, no ale jednak trochę jej żal. Bo to przecież nigdy tak za bardzo się nie kleiło…? Mimo najlepszych chęci (i Con, i Dylana), żeby mimo wszystko się nie dać i pozostać lojalnymi, choć tak im ciągle iskrzyło… No właśnie. Im coś bardziej iskrzy niż w zestawie Julcia-Dylcio.
Ojej, ciekawe, czy moje brązowe oczy są żywe. Pewnie nie. (Nie, nie powiem, że ta cała brązowość mi tak trochę przywodzi na myśl spa… Nie, ja nic nie mówię! Ja zasadniczo jestem poważna, tu się Dzieją Rzeczy, a mnie Ogarniają Emocje (czy te wielkie litery zalatują trochę Gombrowiczem?). To się tak tylko prześlizguje po umyśle, ale uciszam!).
A w ogóle to Ci powiem, że jak w niektórych (ekhem) serialach lecą równo i co drugi tydzień mają bal czy inną fancy imprezę bo tak, nie wiem, ładnie im sukienki wyglądają na ekranie czy co, tak tutaj ten bal rzeczywiście ma swoje znaczenie. Że ma ładną scenografię czy kostiumy to jedno, ale to jest właśnie taka okazja (niecodwutygodniowa) kiedy wszyscy bohaterowie się schodzą w jednym miejscu i… Rzeczy Się Dzieją. Bo w takiej sytuacji, jak wszyscy są tak razem i jak jest tyle napięcia, no to nie mają wyboru, muszą się dziać.
No i swoją drogą brawo Connie, właśnie zachwiano twoją równowagą psychiczną, ale wystarczy widok Dylcia, żeby się od razu uśmiechać, dziękować i dumać o brązowych oczach. No pięknie.
E, siedemnaście, ja wciąż wyglądam… he. Młodo chyba, tak mi ludzie mówią. Ale też bez przesady, Con, w tym stroju i mejkapie miałaś wyglądać na seksbombę, pamiętasz?
Wiesz co? Głodnieję. Teraz już bym Ci miała za złe karpatkę. (W ogóle rzadko jadam karpatki, więc to tym bardziej pociągające). A jeżeli postanowisz nas uraczyć opisem uczty… Ugh. W ogóle ostatnio masochistycznie przeglądam obrazki ładnego jedzenia w internecie. Genialny ruch. #chorynaumyślelewmasochista #cotowogólezatekst #hahahahahaha
Ojojojciu, jaka Connie, jak się przejmuje, jak nie chce być złą osobą <3 No, Connie, uszy do góry. (Widzę ją teraz bardziej jak pięciolatkę, która, ja wiem, przypadkowo złamała pożyczoną łopatkę czy coś w ten deseń i przeżywa życiowy dramat). Godne uwagi, jak się przejmuje jak to by z zewnątrz wyglądało. Widzisz, w tych czasach czyste sumienie nie wystarczy, trzeba jeszcze utrzymać wszystkich innych w przekonaniu, że jest czyste. A i tak cię potem od suk wyzywają. Widzisz, Con. Taki lajf.
Hm. Hm. Col. Hm… Ja nie jestem pewna, co myślę, więc może nic nie powiem. (Bo chyba mi przelatuje przez głowę takie czy to nie jest całość jakiś plan Col, żeby Con dokopać. I czy specjalnie jej nie wmanewrowała do tej łazienki, żeby przyjść i zrobić Coś. Ale na to nie wygląda… Hm. Hm. I jeszcze te myśli Con jak to żałuje takiego towarzystwa dla Lucasa i wydawał się za dobry, a może jednak nie – to, to było jedno ze świetnych zdań!)
UsuńO, Sue i Ryan istnieją :D Nawet nie tak dawno się nad tym zastanawiałam :P Bo jakoś tak się zgubiły chyba gdzieś w czasoprzestrzeni na kilka(naście) rozdziałów, nie żeby ktoś szczególnie za nimi tęsknił, one raczej takie bardzo w tle były… A gdzieś tam jeszcze się pałętała Nathalie…
Och, Julcia, Julcia. Wiesz, że to ty zaczęłaś kłótnię? Chyba nie oczekujesz, że teraz Dylcio koło ciebie usiądzie jak gdyby nigdy nic? I nie pierwszego z brzegu, bo miał pryszcze. Ach, Julcia :D Ach, szczegóły, tworzące taki znacznie żywszy, przekonujący obraz sytuacji, niby nic, a o tyle ciekawiej niż gdyby tak po prostu tańczyła z tym pierwszym lepszym!
Och, och, Norwood! *.* Z jego Tajemniczym Planem. I tonem nie do rozszyfrowania <3 *jara się*
Kurczę, dobrze, że jest tak głośno, a na moim piętrze chyba nikogo nie ma (wyjechali na weekend). Bo wydaję dziwne dźwięki. Hmpf.
I znowu tak lekko, leciutko falujemy w okolicach Dylan vs. Lucas, Oczami Julci. Nawiasem mówiąc, odzwierciedlone głównie właśnie przez porównanie oczu. Nie wydaje mi się, żebyś zamierzała ich tak połączyć na poważnie… Ale niemniej jednak daje to ciekawy efekt. Widać, że Lucas ma jakiś plan, ale czyżby chodziło o coś tak prostego jak wywołanie zazdrości przez taniec z Julcią (którego sam nie zainicjował, więc musiałby bardzo dobrze się znać na ludziach i przewidywać, żeby to akurat rozegrało się wg jego planu – a wygląda, jakby tak leciało). Czy coś takiego by podziałało na Con? Niby się nie wydaje… a może jednak w jakiś dziwnie psychologiczny sposób, straty, zakazane owoce i takie tam, może jednak? Ech. Co ja tam wiem. Lucas coś wie. I knuje.
Omgomgomg! Tego to chyba nawet ja nie umiem rozłożyć na czynniki pierwsze, to jest taka całość, że po prostu się rozpływam i leżę jak taki podtopiony marshmallow. Bo Lucas, to przede wszystkim <3 Ale też generalnie świetne zagranie, takie porównanie, znowu, już w poprzednich rozdziałach się przewijały takie motywy, bo to jest bardzo ważne, żebyśmy ich poznali, jak tak ze sobą konkurują, zobaczyli, co tak naprawdę znaczą, co oferują, którego rzeczywiście warto wybrać. I naprawdę są jak ogień i woda. Tak różni. I w ogóle kto by się spodziewał, że Julcia tak ceni stabilizację i dojrzałość? Czy to nie to właśnie jej przeszkadzało? Czy nie pragnęła jakiegoś szaleństwa i namiętności? Czy może dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że takie cechy ceni, że to miała w Dylanie i może powinna bardziej… się tym zadowolić, nie oczekiwać nie wiadomo czego, łączącego wszystkie możliwe sprzeczne cechy? I warty uwagi jest też fakt, że mamy tu trochę takiego bezpośredniego spojrzenia Lucasa na Dylana. I wiesz, mogę racjonalnie kiwać głową jak Julcia prezentuje walory Dylcia, ale potem Lucas się odzywa, parę słów, czarujący, seksowny, no i ja patrzę i się rozpływam. Jak taki zajączek wpatrzony w kobrę. Jak Cassandra wpatrzona w Klausia beztrosko mordującego wszystkie swoje hybrydy w rytm świątecznej piosenki. Ech. Jak oni to robią? Jak to jest, że tak łatwo na takie coś lecę?
Zaczęłam się nad czymś zastanawiać. I to jest cholernie crazy i bez sensu, ale… no nie wiem, przeszło mi przez głowę. Co jeśli Lucas próbuje być bigger man i skoro widzi, że Convalie tak do szczęścia potrzebuje tego Dylana… Jeśli wie, że z nim nie będzie szczęśliwa, więc nie ma co jej się narzucać… ale mogą działać nie słowa, a czyny, więc decyduje się na czyn, na taki akt największej miłości (no dobra, to brzmi trochę dramatycznie, jakby chciał za nią umrzeć czy co), że chce jej zaoferować Dylana? Uwieść Julcię po to, żeby go uwolnić i żeby Connie miała swoje szczęście dostępne? Co Ty na taki plan? Wiem, szalony. Taki bardzo szlachetny i nieślizgoński. Czy Lucas by coś takiego zrobił? Ale to by mogło zmierzać w takim kierunku for all we know w tym momencie. Boże. Ty wiesz, jak ja się czuję? Te emocje, domysły, rrrany. A wiesz, wystarczy po prostu dalej czytać i te rzeczy zaraz się zaczną bardziej rozjaśniać – tak myślę – powiedziała po trzech godzinach, kiedy jest dopiero… no, tu gdzie jest. Ale wiesz. Te emocje, oczekiwanie, niepewność – to ma swoją wartość. (Jak Musierowicz kiedyś pisała o momencie przed odpakowaniem prezentu…) I to jest cześć tej zabawy, którą właśnie mam tego wieczoru, nie tylko połknąć tekst i wszystko wiedzieć, ale delektować się każdym momentem, bo jest czym. O Boże. Naprawdę. Żebyś Ty wiedziała, jak ja się czuję!
Usuń*kręci się przy biurku, opuszcza głowę, mamrocze do siebie „O Boże”*
(to wszystko w pulsującym beacie z dołu, który do mnie dociera i który czuję, i jeszcze gwar rozmów, mimo słuchawek na maksa. Och, lajf)
„Lucas położy go małym palcem. Nie ma powodu do zamartwiania się” – powiedziała Rosalie? Ekhem? Rosalie, która ma na Lucaca Focha Życia? Nie powinna w tym momencie bardziej mu życzyć, żeby dostał? :P
Chłopak z ciemnymi włosami? Czy to nie takiego przewidziała jej Amarie…? Czy nasza zgorzkniała, zatrwardziała singielka jednak znajdzie księcia z bajki przed końcem opowiadania…? (W sumie jak na moje to nie musi. Anty-romantyczna Cass nie upiera się przy parowaniu wszystkich wokół. Ale zobaczymy :P)
Nie mogła zatańczyć z jakimkolwiek chłopakiem. Lucas był jedynym, któremu pozwalała się do siebie zbliżać. – ojej. To Zahacza o… coś. Paranoja czy psychoza to chyba nie są właściwie słowa, chyba istnieje właściwie słowo, które mam na myśli, ale go nie znam/nie pamiętam. Ale to jest… Coś. Takie… jej. Bardzo delikatne i zranione, jak delikatna figurka ze szkła. I oczywiście tak ładnie ujęte… <3 #duchowaLuleen
Ale kurczę, jej paniczna reakcja rzeczywiście jest ciutkę niezdrowa. Taka… wiesz, nie jak spokojny, świadomy wybór, ale jak jakiś zabobonny strach przed najmniejszą próbą… To jest troszkę za dużo. Biedna Col. Co jej się stało…? Ty, kurczę… czy poleciałabyś tak naprawdę poważnym dramatem? Bo przyszło mi coś do głowy… ale nie wiem. Może to jednak nie tak dramatyczne. Bo zdecydowanie nie życzę tego Col ani w ogóle nikomu, brr, to by było naprawdę poważne.
Dyl i Col. Och, normalnie filmowa scena, jaki to on zapatrzony i jak to wszystkich potrąca. Oj, oj. Czuję się, jakbym walczyła z przeznaczeniem i innymi wiatrakami. Oni zresztą też. No jakby tego nie wywracać na drugą stronę, nie da się zaprzeczyć, że coś między nimi jest. COŚ. Nie jakaś tam (yy, ten lekceważący ton nie pokrywa się z moimi intencjami, to ważna sprawa jest, ale jakoś tak… się mówi) przyjaźń, nie coś, co można zignorować, no przyciąga ich do siebie jak te magnesy, do których porównywałaś Col tam wyżej. Tylko tu ustawione odpowiednimi biegunami.
Chciałem wiedzieć, czy jeśli odejdę, to ją zranię. – A WIDZISZ! No, to wszystko wyjaśnia. To makes sense. No bo oczywiście, że Dylek był za delikatny i to wyglądało, jakby próbował z nią być i mu zależało, choć wszyscy widzieliśmy, że jednak nie. Ale całkiem nieźle udawał. A jemu od początku o to chodziło i to zdecydowanie o wiele bardziej pasuje do wszystkiego co widzieliśmy, a poza tym oczywiście nasz miły, szlachetny, porządny Dylanek nie chciał jej zranić. Ale wiesz? Z mojej radosnej perspektywy z boku, kiedy mogę się mądrzyć, bo nie wchodzą w grę moje uczucia ani emocje (jestem przekonana, że w rzeczywistości mogłoby to inaczej wyglądać): nawet jeśli odejście by ją zraniło… to koniec końców byłoby to lepsze niż ją i samego siebie oszukiwać, ciągnąć coś, co nie jest prawdziwie i do niczego nie prowadzi i przecież ona to czuła i przez tyle czasu próbowała rozpalić coś, co już dawno nieodwracalnie zamarzło. (swoją drogą to zdanie znowu tak dobrze, dobrze brzmi…)
UsuńDlatego, że nie powinienem nigdy tego zaczynać. Dlatego, że od początku byłaś tylko ty. – No? No widzisz? Mówiłam! Niby próbował, niby udawał, ale widzieliśmy, że w tym jego związku z Julcią coś nie gra i w ogóle to czemu oni właściwie są razem. I to trochę smutne, wiesz? Bo Julci zależało. Na jej obsesyjny, niezdrowy sposób, ale jednak. I tak ładnie o nim mówiła przed chwilą do Lucasa, te takie cechy mu znalazła… (tak, na końcu tamtego fragmentu zdążyła o nim zapomnieć, no ale co zrobić, to był Lucas. Siła wyższa).
O, oj, wait. Trouble in paradise? Miało być tak pięknie, love, kwiatki i amorki (pamiętasz Cupida z SPN? Pewnie nie, ale mi się akurat niedawno trafił :P), a są błyskawice i złość. Czekaj. Czy to się tak skończy, uou, to by było… turning tables, ale czy ja wiem, może Connie da się ułagodzić, mamy jeszcze trochę czasu, ach, ach, jakże się dzieje, jakże tym wszystkim manipulujesz, wielkie reveale i ciągłe zmiany sytuacji… I jaki będzie endgame? *przypomina sobie wszystkie „stelena is the endgame”/”delena is the endgame” widoczne często i gęsto w TVDowych komentarzach* Jaki Ty szykujesz endgame? Czy oni już mieli swoje nickname’y? (Ygh, to wygląda jakoś źle. Czy na pewno tak to odmienić?) Lucalie? To mi brzmi znajomo… Dylalie…? A może, psikus, neither? To by dopiero było zagranie, tyle hałasu o… nic. Znaczy, o duży development i w ogóle, ale wiesz, jak wszyscy się spodziewają tylko jednego albo drugiego, to wersja „żaden” to by było na pewno ciekawe rozwiązanie. Ale tyle dramy z tym Dylanem, tyle pragnienia, oczekiwania… i…? I czy tak by się to miał skończyć, czar prysł? No dobra, wiem, powinnam po prostu przeczytać kolejne dwie linijki i być może już tam się dowiem tego czy owego *lol2*
Swoją drogą – ach, te dziewczyny. „Powiedziałam, że nie jestem zainteresowana, więc dlaczego nie naciskałeś dalej?!”. Co mi przypomina o bardziej zaawansowanych motywach, gdzieś niedawno w kontekście feministycznym chyba widziałam jakiś tekst czy coś odnośnie przekonania, że jeśli kobiety mówią nie, to tak naprawdę mają na myśli tak, blurred lines (kojarzysz tę piosenkę? Jakiś czas temu były w UK kontrowersje na jej temat, niektóre uni nawet ją banowały) i tak dalej. Ale to chyba temat na inną dyskusję.
Och, och, te emocje, te zgrzyty, urażone dumy, związki „w międzyczasie”, mniej lub bardziej szczere, te wyrzuty, te pretensje, ach, ach, ach <3 Ależ to rozgrywasz! Ale w tym momencie Connie też potrafi się na moment uspokoić, westchnąć i spokojnie powiedzieć, że potrzebuje czasu na przemyślenie. To więcej, niż się spodziewałam w tej sytuacji, myślałam, że będą tylko krzyki i wybuchy, a ochłonięcie i przemyślenia przyjdą trochę później. No, jak to przemyśli na spokojnie to… to nie wiem, do jakich wniosków dojdzie. Teraz zagrały emocje, takie poczucie bycia… oszukaną przez ten rok, tych wszystkich dram i męczarni bez sensu, bo tak naprawdę oboje szli w tym samym kierunku. Ale jak to przemyśli… no to jednak to jest to czego chciała, Dylan cały dla niej! Czy dojdzie do tego wniosku? Czy jednak coś z tego żalu i rozczarowania pozostanie i stanie na drodze jej szczęścia…? Ach, ach.
UsuńStracili rok na głupie gry, zwodzenie i domysły, a ona odkryła, że nie chce tak po prostu tego zaakceptować i pójść dalej. – o, właśnie, o tym mówiłam, widzisz, jaka ja jestem mądra? xd Pójść dalej – nasze ulubione angielskie move on? *dałabym tu tę buźkę ze znakiem większości ale w połączeniu z serduszkiem wyżej zrobi z tego htmla i wytnie... smuteczek*
I och, jeszcze kolejne kilka linijek, tyle, tyle tam się mieści! Te wszystkie dłuuugie rozdziały rozważania, dumania, oczekiwania, budowania napięcia… teraz mamy ich owoc, wielką kulminację, kiedy wszystko tak bardzo wybucha, wychodzi na jaw, konfrontuje się i zapewne nie miałoby takiej mocy, gdyby nie ten staranny build up. Woow. Ach. Może jednak coś z tego będzie, bo Con jakby bardziej się uspokaja i spogląda na to tak… no… tak, że jest nadzieja.
Ona też żywiła uczucia do Lucasa. To, że myślała o Dylanie, nie znaczyło, że nie mogła czuć czegoś do kogoś innego. – i to mi się podoba. Jest takie… dojrzałe. I to chyba pewnego rodzaju motyw w tym opowiadaniu (Ginny&Danny, anyone? I uparte udowadnianie napalonym czytelniczkom, że może, może Ginny ma jednak prawo pogrzebać Draco i być szczęśliwa z kimś innym). Bo ja nie jestem pewna, co o tym myślę – jasne, tak, ta wielka, romantyczna idea Jedynej Wielkiej Miłości Na Całe Życie… ma w sobie coś poruszającego i działającego na wyobraźnie (a czasem – czyli chyba wtedy jak mnie pairing do końca nie kupi – coś obrzydliwie przesłodzonego, cukier, lukier i kucyponki, blah). No i to, jak niedawno wspomniałam, taka Marianne z Sense&Sensibility. A w prawdziwym życiu… tyle jest par, które się rozstają. Czy zostają wdowcami i czasem układają sobie życie na nowo. Jedna Jedyna Słuszna Miłość… to trochę przerażające. Bo jak ją stracisz – to co, jesteś skazany na… nic? Czy jeśli znajdzie się ktoś inny, to znaczy, że ta poprzednia miłość jednak nie była tą, jednak nie była prawdziwa? Nie zawsze. Może czasem, ale czasami… Ile nas jest, 6 bilionów? Ile to daje różnych sytuacji, odcieni, możliwości. Nie jesteśmy czarno-biali. Uczucia to nie matematyka. Nie ma jednej skutecznej formułki. Tak jak można kochać na różne sposoby – rodziców, rodzeństwo, kilkoro dzieci, przyjaciół – tak chyba miłość do partnera też może mieć różne odcienie. I to niekoniecznie czyni ją gorszą czy słabszą. Po prostu… inną. I są drugie szansy, jakaś nadzieja. Więc jak tak na to spojrzę to… tak, nie ma co myśleć o jakichś książkowych czy filmowych iluzjach, bo jednak rzeczywistość… to rzeczywistość. I każdy ma prawo do swojego szczęścia (oczywiście, w jakichś tych granicach, kiedy za bardzo nie rani innych. Choć w kwestii związków… czasem tak też się zdarza, no, choćby tutaj, Juliette w pewnym stopniu została zraniona, ale czy to znaczy, że Connie by nie miała mieć prawa do szczęścia, kiedy w zasadzie nic takiego nie zrobiła, przeciwnie, ze wszystkich sił starała się pozostać lojalna?). Więc, tak, w konfrontacji z realnym życiem, w racjonalnej ocenie myślę, że to właśnie do tego poglądu jestem bardziej skłonna się przychylać.
I chyba… dziękuję Ci. Że to przekazujesz tym tekstem. Może nie jest to najważniejsze przesłanie mojego życia, ale jednak mogę się pod nim podpisać. A tyle mamy historii o Jedynych I Niezastąpionych Książętach Na Białym Koniu… że dobrze zobaczyć coś takiego.
UsuńOho, i mamy reveal? Czyli Julka i Lucas w krzakach? I Connie jednak, jednak zraniona i zazdrosna, choć między nimi już tak bardzo skończone?
ale nie mogła pokazać się całemu Hogwartowi w takim stanie. – Honey, myślisz, że jesteś taką gwiazdą, że cały Hogwart będzie na ciebie patrzył?
I jej, zdecydowanie ruszyło do przodu. Pogalopowało! O, i mi nawet serce tak trochę bije. Krótki? Zdecydowanie nie, jak widać, zajęło mi to jakieś 4 godziny, a komentarz… ups, chyba długością jest niemalże równy rozdziałowi. Jak ja mam to opublikować? Trochę jestem przerażona sobą. Ale z drugiej strony – to chyba najlepsza, najbardziej szczegółowa opinia, jaką mogę wystawić temu rozdziałowi. A on zdecydowanie zasłużył na to, co najlepsze. Tak, mówiłaś, że będzie bal, cool, ale w najśmielszych snach nie spodziewałam się, że tyle się na tym balu stanie. Wow. Co to była za noc! Pełna emocji! Co prawda zrobiłam się głodnawa, rano będę kwiczeć jak trzeba będzie wstać, w ciągu dnia będę nieprzytomna i nie wiem, czy wiele pożytecznego zrobię w sprawie esejów… Ale te emocje… chyba było warto? O rany. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodłam i coś wenującego uda Ci się tu znaleźć – to duża odpowiedzialność! I mam też nadzieję, że nie dostaniesz zawału jak to zobaczysz. Wiesz, że to dłuższe od obu esejów, które mam napisać? Mogłabym dostać temat o polskim fan fiction potterowskim, please? Jak widzisz, to świetnie mi idzie, kilka godzin i gotowe. No i nie ma do tego za bardzo secondary reading, nie mam do kogo się odnosić, chyba że to teorii tak ogólnie. Jestem Twoim pierwszym osobistym krytykiem, kiedyś wszyscy inni będą się odnosić do moich interpretacji, jak będą o Tobie pisać :P
I naprawdę dość upajania się moim słowotokiem, teraz już koniec i szybciutko spać!
Uwaga, nastawiam się na słowotok o Dylanie. Przekierowanie nastąpi za trzy, dwa, jeden...
UsuńBalansowanie humoru i dramy... Gdzie dostrzegasz humor? Jestem załamana :( Ej, płakałaś u mnie kiedyś? Chyba jestem zła w dramie :P
Hm. No cóż, nie wiem, czy później też będziesz tak kochać Coleen w takim razie, skoro ta miłość skupia się na "ma podobne podejście jak ja"... Nie wróżę Wam szczęśliwej przyszłości. Jak tu identyfikować się z Connie, która wzgardza Lucasem... no, normalnie? :D Duchowe Luleen? Przestań bi mi się to kojarzy ze Stefanem i Caroline i gul mi skacze jak ludzie chcą ich usilnie zeswatać, a boję się, że scenariuszopisarze, reżysery i inne odpowiedzialne duszyczki się ugną :/
Uhm. Mi też się podoba to zdanie, zwłaszcza kilogramy, szkoda że tylko dwa, hłihihihi. O, widzę, że Tobie też się podobają, przybij piąteczkę :D
*„Gdyby ktoś uzyskał wgląd w jej myśli” --- he, he, powiedzieli chórem czytelnicy, siedzący od miesięcy w twoich myślach, Connie.* - ciiiiiiiiii! Tak nie można!
Przeczytałam wyzodowana zamiast wydozowana nt. nostalgii i zaczęłam się zastanawiać, czy to jakieś neozangielskazfrancuskasłówko stosowane tylko i wyłącznie przez Ciebie, po czym stwierdziłam, że chyba nie... A poza tym eej, mów mi jeszcze, ja wiem, że to wszystko jest genialne ;) I taak, staram się nadążać za tym, co masz na myśli. Jeszcze. No i wiedziałam, że spodoba Ci się ta sukienka :D Hm, a ja nigdy nie wiem, jak mam coś opisać, żeby to wyglądało tak, jak powinno... No ale staram się, żeby to nie było takie pozostałe w zawieszeniu, rzucone "no czarna, średniej długości, taka tam... ładna". Co z tego wyniknie... Co prawda na balu może niespecjalnie jest wątek z jej sukienką, ale obiecuję, że Con założy ją jeszcze raz :D
Ja się nad tym a'la też zastanawiałam, bo właśnie wydawało mi się zawsze, że jest w takiej formie, jak teraz napisałam, ale sprawdziłam w googlach i mi tyle rzeczy wyskoczyło, że zgłupiałam, i zdecydowałam się na a' la... Nie wiem, poszukasz może? Ja nie lubię się zatracać w poszukiwaniach, jak czegoś nie ma od samego początku. No i z tym francuskim a' też widziałam (sorki, nie dam tej ładnej kreseczki bo mi czasu szkoda) ale nie wiem, całe życie widziałam z apostrofem...
Ja z kolei nie mogę pisać komentarza wraz z czytaniem. To znaczy mogę, ale średnio za tym przepadam. To prawda, że uchwytuje się więcej myśli, ale ja lubię mieć takie pełne, niezmącone niczym wrażenie rozdziału, takie wow na pełnej parze, takie... eee, wiesz o czym mówię, prawda?
UsuńFenomenologia? A to nie w psychologii? No. Właśnie ;)
Dogłębnie przemyślany chwyt... Ach czy ja wiem? Po prostu zadaję sobie pytanie, co widzę w takiej sytuacji jako bohater i to piszę... Och, wow, właśnie czytając między wierszami powiedziałać o tekście dobrym i robiącym wrażenie, thx ;)
Eee... Cass, takie małe pytanko... Ty dalej w pokoju wspólnym? Myślałam, że już zdążyłaś pójść dalej :D Inwokacja do Muzy? A co to takiego? I dobrze, że tak się zachwycasz tymi wspomnieniami bo troszkę się wahałam, to jest u mnie taki dość rozwinięty zabieg, powiedziałabym prawie że automatyczny, a zastanawiałam się nad tym, jak to jest odbierane, czy to nie przywodzi na myśl takiego przewracania oczami i "whatever"...
"Zapewne mi się zaraz zrobi wesoło :P" -> pewnie tak, moment troszkę, hm, tragikomiczny? Hahah po tym jakże rozbudowanym opisie relacji Jul i Dyl przeczytałam "na balu może się Dylać", ach, masz na mnie zły wpływ. I sądzę, że masz rację co do Juliette. To znaczy może bardziej nie co do niej, tylko co do mnie, bo to siedzi u mnie w głowie przecie ;) I nie niecierpliw się co do intryg Lucasa, JUŻ, zaraz :D Znaczy to dopiero część, ale jednak myślę, że chociaż trochę będziesz, to znaczy już jesteś, usatysfakcjonowana. Ja ogólnie miałam taki wniosek psychologiczny na psychologii społecznej, że dobrze jest być przeciwieństwem w charakterze, a podobieństwem w poglądach i zainteresowaniach. W sensie w związku, to takie idealne połączenie ;) O BOŻE. Ale i tak lepiej prawn niż jesiotr, no nie? Rozwijamy się. Ogólnie Dylan nie ma łatwego życia w tym odcinku, o nie, rzucają się na niego te baby z gębami, że się biedny zaraz zamknie w sobie i będzie koniec, rzuci się z wieży, czy coś... Na dobrą sprawę w tym fragmencie odebrałam go jako takiego bardzo zdystansowanego i jestem zuy, I don't care, ale skoro mówisz, że jest "dojrzały"...
Podpisuję się: Och, Lucas <3 Plus kocham to zdanie, które mi się bije po głowie, a które będzie za kilka rozdziałów :D
Dylan... bezczelny... hihi...
Czy czuję te emocje? Um, Cass, JA je napisałam... :D
"Czyli jednak potrafi polecieć na sukienkę, a nie tylko wojny goblinów i takie tam, ech, przeceniłam go" -> *wybuch śmiechu* sto lat później: och, wybacz, że Cię rozczarowałam.
O, jak ładnie. Rzeczy Się Dzieją. Tak same z siebie i w ogóle :D
W ogóle taka mini dygresja nt. wyglądu a wieku. To znany fakt, że ja wyglądam młodo, ale ostatnio w sklepach zauważyłam, że jak kupuję alkohol umalowana, to pytają mnie o dowód, a jak jestem tak tylko ledwo-ledwo to nie... Hm, może po prostu jak mam taki mocniejszy makijaż to myślą sobie "o, małolata chce wyglądać starzej"? Koniec dygresji.
UsuńOjej. Nie opisałam uczty. Tak mi przykro. Ale nawet mi to nie przyszło do głowy w sumie, za dużo miałam do napisania, żeby się zagłębiać w takie szczegóły...
Złamała łopatkę i przeżywa życiowy dramat... w sumie, Con, cała ty, słuchaj się cioci Cass.
Co do Sue i Ryan, to targnęły mną wyrzuty sumienia. A co do Nathalie, to nie mam na nią w tej chwili pomysłu, żeby ją gdzieś wmanewrować, ale jeszcze do końca będzie miała swój kawałeczek. Tak to jest, jak się ma za dużo bohaterów i sytuacji, na niektórych po prostu nie wystarcza czasu antenowego. JAK NA NIEKTÓRE SERIALE *wnerw*.
Hm, co prawda Lucas ma plan, ale tak odrobinkę głębszy, że tak powiem, to znaczy sprowadza się do prostego twierdzenia, ale w sumie to jest słodkie, co on tam sobie wymyśla... A Julka, no powiedziałabym, że bardziej się broni, niż wyraża rzeczywiste poglądy. Wiesz, trzeba mieć zawsze jakieś uzasadnienie i te sprawy.
Wiesz, czemu tak łatwo lecisz na takie rzeczy? Bo to nie jest reality. Pewnie widząc Klausa mordującego kogokolwiek dostałabyś traumy do końca życia :D
Eee, Rosalie myśli realistycznie, zdarza jej się ;) Uspokoję Cię od razu, u Coleen nie ma tak naprawdę wielkiego dramatu, to znaczy jest impuls, ale żadna wielgachna krzywda jej się nie stała. Dramatyzuje i schematyzuje ;)
"nawet jeśli odejście by ją zraniło… to koniec końców byłoby to lepsze niż ją i samego siebie oszukiwać" -> widzisz, Convalie też doszła do takich wniosków. Z kolei Dylan tak jakby zrobił sobie "zaplecze", że jakby co, to on jest ustawiony, wiesz... ;)
CUPID, cholera, Cass, nie możesz dawać takich porównań, on był ZA SŁODKI :D
Przecież mówiłam, że są reveale, ja nie kłamię ;) A co do endgame, z tego co kojarzę, to w którymś serialu tak się odcinek nazywa, ale nie pamiętam nic nic nic.
To z Ginny to już nadinterpretacja, Cass... Chociaż widzisz, ja po prostu wyrażam swój pogląd, który jest wszędzie. Znaczy pewnie, jakbym została zostawiona, to bym stwierdziła co innego, ale z mojej bezpiecznej pozycji ałtorki na tę chwilę właśnie tak wygląda mój pogląd. I widzisz, mi też się podoba idea jedyna wielka miłość, ale tak patrząc realistycznie, ludzie mają po kilku partnerów, i żyją, i nawet są zakochani. I po kilkunastu latach, jak w przypadku Ginny, myślę, że brakuje jej bycia z kimś, bycia kochaną, nie chodzi tu już konkretnie o Danny'ego, po prostu o kogokolwiek. I to nie znaczy, że miłość do Draco nie była prawdą, a że po prostu została "odcięta", to że jest kimś innym, nie znaczy, że go nie kochała.
Taak, jesteś niesamowita, wielka, wielka, jedyna i niezastąpiona, dziękuję :D
Wow. To się nazywa redukcja!
UsuńGdzie dostrzegasz humor? – Hm. Chyba głównie w sobie. W swojej twisted, zuej perspektywie świata zaludnionego jesiotrami, spanielami i krewetkami… Wiem, jest źle. Ale jeszcze totalnie nie oszalałam, mam jeszcze jakieś przebłyski normalności, kiedy potrafię dostrzec jakiś aspekt powagi w takiej czy innej scenie :P I szczerze mówiąc nie pamiętam czy płakałam takimi rzewnymi łzami, na pewno były momenty poruszenia, ale głowy nie dam za fontanny łez. A co, chciałabyś mnie do płaczu doprowadzić? ;> Hint (uwaga SPOILER do trzeciej części Igrzysk Śmierci – ostrzeżenie dla wszystkich zabłąkanych istotek, które mogłyby przypadkiem musnąć wzrokiem ten komentarz): mówiłam Ci, kiedy w Igrzyskach mi się otworzyły wszelkie zawory? Jeszcze nie przy śmierci Prim. Jeszcze nie przy tych wszystkich akcjach ze Snowem ani nic. Ale jak posadzili te kwiatki. Taki drobny, symboliczny gest, który mnie totalnie rozłożył na łopatki. I zasadniczo myślę, że ważniejsza jest nie tyle sama akcja (na przykład śmierć bohatera), tylko reakcja, kiedy rzeczywiście dowiadujemy się, co bohater czuje, jaki to miało na niego wpływ, ile stracił, wtedy naprawdę można poczuć ten smutek, żal i w ogóle. Ale wydaje mi się, że Ty takie rzeczy wiesz, Ty mądry psycholog jesteś, więc pewnie niepotrzebnie Ci to mówię :P KONIEC SPOILERU
Hm, no, może nie tak całkowicie skupia, jak mówiłam, poza tym też jest cool i w ogóle. No i na tym etapie chyba dość jestem z nią związana, żeby jej nie porzucić? Chyba nie zamieni się w taką totalnie roztopioną zakochaną dziewuszkę z maślanymi oczami szczeniaczka? Jak już tak musi, no to dobra, może sobie życie z kimś ułożyć, nie będę jej bronić, ale żeby tak zachowała trochę swojego dystansu, wiesz, nie rzucała się tak totalnie i nie zaczęła być nagle jakaś hippe make love not war czy coś.
Nope, my dear. Wzgardzanie Lucasem nie mieści się w granicach mojej empatii bohaterowej, no jak tu się w to wczuć, jak on tak na ciebie patrzy i ci mówi, jaki to on jest czarujący i seksowny? Księżniczko? No? Nie da się.
Och, słusznie prawisz. Steroline - <3, oczywiście, ale platonicznie. Są świetni jako przyjaciele i bardzo mi odpowiadają w tej roli i bardzo nie chcę, żeby coś im tam psuli i posuwali za daleko, no bo bez przesady, to nie Gossip Girl, możemy NIE robić motywu każdy z każdym. I tak, do scenarzystów, twórców czy ktokolwiek dokładnie się tam mieści pod określeniem writers, nie mam zaufania. Oni są zdolni do wszystkiego. To cudowne, że tak dobrze takie rzeczy rozumiesz i myślisz tak samo jak ja <3
Ale wiesz, tu masz tę przewagę, że to Ty jesteś Panią i Władczynią. Żadne writery Ci nie powchodzą w paradę. I myślę nawet, że mogę Ci zaufać. Więc nie bój się myśleć o Luleen, nikt Ci ich nie zepsuje, a ja ich shippuję całkowicie platonicznie.
O, widzę, że Tobie też się podobają, przybij piąteczkę :D - *przybija*
ciiiiiiiiii! Tak nie można! – co, myślisz, że Connie dostanie jakiejś schizofrenii czy innej paranoi (ugh, chyba powinnam się doedukować, rzucam jakimiś dwiema-trzema nazwami jako jedynymi, które kojarzę, nieważne, jak dokładnie się mają do tego, o czym mowa) jak nagle ją oświecimy, że w tych jej myślach siedzimy i podsłuchujemy? Cóż, to może być trochę wstrząsające. Creepy. Ale jak tyle czasu nie zauważyła, to teraz choćbyśmy krzyczeli to też może nie zwrócić uwagi…? Zresztą jest pochłonięta myślami bardzo teraz :P Ma o czymś myśleć. I kałamarnica ją zje. Mwahahahaha.
Ha, gdzież jeszcze może założyć tę sukienkę? Jako pierwsza odruchowa myśl przyszedł mi do głowy ślub (jakże romantycznie, zakładać na ślub sukienkę z balu, na którym się związali i w ogóle…), ale to raczej sensu nie ma, to nie jest ślubna suknia :D Bardziej pogrzeb. Ale czy na pogrzeb zakładałaby sukienkę z takimi skojarzeniami…? Może się nawinie jeszcze… jakaś impreza? Randka? Ech, nie wiem, co tam powymyślałaś, ale ciekawa jestem xd Ale miło mieć poczucie, że to taka niezbyt długa perspektywa, wiesz, nie za 30 rozdziałów, kiedy zdążę o tym zapomnieć, ale już tak… w najbliższych miesiącach :P
Cóż, szybki googiel nie powiedział mi tutaj nic szczególnie rozstrzygającego, na wolnego chyba trochę nie mam siły… Ale może zrobię to pewnego dnia. Wydaje mi się, że à jest zdecydowanie bezpieczną wersją i na pewno dobrze się go trzymać w miarę możliwości. Co do tworów apostrofowych to nie jestem pewna, czy to nie tylko taka ludzka wygoda… W słowniku ich nie widzę (http://sjp.pwn.pl/szukaj/A' papierowego oczywiście tu nie mam), ale może to znaczy tylko tyle, że nie widzę. A może lepsze od kombinacji apostrofowych byłoby zrobienie takiego zwyczajnego a la? Czy jest na sali polonista? *rozgląda się nieśmiało*
UsuńNo właśnie, my tak lubimy sobie podkradać z różnych stron. Freudzio, Lacan, Marx… wszystkich przyjmiemy z otwartymi ramionami i podstępnie wykorzystamy ^^
Ty dalej w pokoju wspólnym? Myślałam, że już zdążyłaś pójść dalej – Jeśli myślisz, że Cass jest już gdzieś dalej… No to, cóż, niestety, zwykle nie jest.
Inwokacja do Muzy – no, inwokacja to jak w Panu Tadziu, ten rozbudowany zwrot do czegoś na początku. Do Muz – tych greckich od różnych sztuk – się czasem zwracano, czasem też do kogoś innego, do Boga czy do greckich bogów… Na przykład właśnie na początku dzieła z prośbą o natchnienie. Chyba to w ogóle inwokacja powinna być w epopei? No a te Muzy to mi się kojarzą z Kochanowskim szczególnie, ale to chyba w trochę innym kontekście, pamiętam jak kiedyś omawialiśmy taki utworek „Ku Muzom”. *szybki gugiel* O, właśnie, na przykład Odyseję rozpoczyna zwrot do Muzy. No, więc zasadniczo chodziło mi po prostu o to, że szło Ci tak dobrze, jakby Ci obłaskawiona Muza siedziała i natychała :D
masz na mnie zły wpływ. - *buźka diabełka, której znowu chyba już nie mogę wstawić, bo blogspot coś tam pochrzani* No i Dylanie się po balu, uhuu, nowy trend :D
I sądzę, że masz rację co do Juliette. - Yay, lubię mieć rację. A nawet racje, wszystkie możliwe racje, które mi się trafią. Czuję się taaaka mądra :D
A co do tego wniosku z psychologii to jest ciekawe, no popatrz, normalnym ludziom nikt tego nie mówi, ograniczają się do tego o przeciwieństwach i kropka. W sumie nie wiem, czy jak komuś się zdarzy zakochać, to się zastanawia, co jest podobne, co przeciwne i jak to wróży, tylko ma sercę-nie-sługę i tyle, ale to nie zmienia faktu, że to ciekawe. Może się przydać przy tworzeniu czegoś. I w ogóle, fajnie wiedzieć.
Eee, no nie wiem, na moje oko jesiotr jest nieco bardziej rozwinięty od krewetki. Duży, nie taki różowy, taki, no, kawał stwora, może niezbyt przystojny, dosyć groźny, ale przynajmniej potrafi zawalczyć o swoje. A krewetka, takie maleństwo, ale nie cute, tylko takie łee, takie niedorobione trochę… Ale jeżeli Tobie pasuje, to już dobrze, już nic nie mówię :P
Dylan rzucający się z wieży, Convalie spożyta przez kałamarnicę, the end, mamy historię na miarę Romcia i Julci :D
Plus kocham to zdanie, które mi się bije po głowie, a które będzie za kilka rozdziałów :D – No i kolejny do mojej listy 1000 powodów, dla których muszę siedzieć jak na szpilkach i nie móc się doczekiwać kolejnych i kolejnych rozdziałów, bo tyle rzeczy się zapowiada! Pokażesz mi, które to zdanie? Czy myślisz, że sama zauważę…?
Czy czuję te emocje? Um, Cass, JA je napisałam... – Ty napisałaś, ja poczułam, Ty teraz możesz poczuć, jak ja czuję… Circle of life! Tfu, of emotions! :D
No dobra, wybaczę, bo chyba overall moja ocena Dylcia troszeczkę znowu się poprawiła po tym rozdziale. Wiesz, może skończymy jak z Attawayem, jak się początkowo podśmiewywałam czy dystansowałam, tak w końcu zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Głównie dlatego pewnie, że mu się umarło, no ale…
Twoje dygresje są znacznie krótsze od moich :D Ale ciekawe spostrzeżenie, bo tak na chłopski rozum człowiek by się spodziewał odwrotnie… I dokładnie to wytłumaczenie, które podałaś, mi też przyszło do głowy, to jest bystre, to ma sens :D
Nieopisanie uczty też Ci wybaczę, bo tylko bym się śliniła do monitora i żałośnie kontemplowała burczenie w moim żołądku. No a poza tym tyle się działo, tyle intensywnych emocji, że wiesz, uczta dla ducha :D
słuchaj się cioci Cass – O, otóż to, to mi się podoba! :D
UsuńNo dobra, nie musisz się już tak źle czuć, naprawdę masz tu ich dużo na głowie i dziwne, że w ogóle jakoś to ogarniasz. A za tymi dwiema pewnie nikt szczególnie nie tęsknił.
JAK NA NIEKTÓRE SERIALE *wnerw* - o, to, to!
A Julka, no powiedziałabym, że bardziej się broni, niż wyraża rzeczywiste poglądy. Wiesz, trzeba mieć zawsze jakieś uzasadnienie i te sprawy. – No, no, to też ma sens. Ale naprawdę ładnie to powiedziała, wiesz? I nawet mnie tak przekonała (to znaczy do momentu, w którym pewien pan słusznie uznał się za czarującego, bo potem to już nic innego nie istniało…)
No, ja myślę! Że dostałabym traumy. I w ogóle. I mam nadzieję, że zasadniczo mam więcej zdrowego rozsądku niż te wszystkie dziewuszki, co się kleją do tych mrocznych typów, choć ci nawet sami ostrzegają, że lepiej się od nich trzymać z daleka. Bo w przełożeniu na realia to by mogło być naprawdę niewesołe. Kiedyś czytałam jakiś, nie wiem, artykuł, komentarz czy co, jakby tak przestawić Tłajlajta na realny grunt. I że Edek to się rysował w zasadzie jak taki stalker, to podglądanie w nocy, brr, creepy, raczej nie do końca sytuacja z marzeń. Więc, hm… Czasem dobrze jest nabrać trochę dystansu. Czekam na bohaterkę, która dla odmiany powie „nie”. I będzie się tego trzymać. *spogląda przez swoje wschodnie okno w stronę brzasku… ekhem*
I dzięki za uspokojenie co do Col, bo już naprawdę miałam czarne scenariusze. Nie życzyłabym jej tego. W takim razie ta jej reakcja wydaje się trochę na wyrost paniczna, ale… no, niech będzie, zobaczymy, co tak na nią podziałało. Ale trochę mi ulżyło, że się nie muszę spodziewać takiego mocnego uderzenia.
Dylan tak jakby zrobił sobie "zaplecze", że jakby co, to on jest ustawiony – Oj, Dylcio, Dylcio, popatrz, jak to sobie uknuł, cwany :P
http://media.tumblr.com/b9525689092616b173d30f0695ccad67/tumblr_inline_mrwosutVy91qz4rgp.gif !!! (Oczywiście, że musiałam wybrać gif z Casem. Zauważyłaś, że moje uwielbienie dla Casa przybiera niezdrowe rozmiary? Ach, te seriale, co one ze mną robią. Ale mamy postęp, tu przynajmniej nie chodzi o psychopatycznego mordercę…)
No, zaiste, reveale’ów nie brakuje :D I jeszcze ta sceneria, że w nocy, na zewnątrz i w krzakach… Zaiste, bardzo w stylu PLL :D O, a popatrz, ja chyba tego nie pamiętam, tego Endgame, nie wiem gdzie to by mogło być (czyli albo nie pamiętam, albo to coś, czego akurat nie widziałam. Ale przy tyyylu różnych odcinkach to trudno wszystko spamiętać…)
Baj de łej, miałam Ci powiedzieć i zapomniałam, niedawno w Supciu guest starował w małej rólce Luke z Ravenika, czego możliwe, że nie pamiętasz :D
No. Właśnie. Ja to powiedziałam, Ty to powiedziałaś, chyba się zgadzamy, pozostaje się podpisać. Oczywiście, że w naszych napalonych czytelniczych fantazjach wciąż przebywa Draco, ale bądźmy ludźmi, dajmy Ginny żyć. Widzisz? Widzisz? Masz, zgodziłam się, wyedukowałaś mnie ostatecznie, już jestem grzeczna i mam jakąś empatię dla bohaterów. Oczywiście na poziomie emocjonalnym będzie trudniej to utrzymać, jak nam zamachasz na żywo jakimś pięknym wspomnieniem, podczas gdy Ginny i Danny-który-jest-dość-letni będą się gdzieś na naszych oczach miziać, ale muszę o tym pamiętać. Mam być człowiekiem. I traktować bohaterów jak człowiek. Ciesz się, Gin!
Taak, jesteś niesamowita, wielka, wielka, jedyna i niezastąpiona, dziękuję :D – O taak, tak, tego mi trzeba, tego mi się miło słucha *opala się w blasku własnej awesomewatości*
Cass, mam dla Ciebie złą wiadomość. Mówisz tutaj o świecie zaludnionym jesiotrami, spanielami i krewetkami, co daje caałe mnóstwo stworzonek, ale tak naprawdę mówisz o jednej osobie. Zdecyduj się :D
UsuńJa nie pamiętam, czy płakałam na Igrzyskach. To znaczy na filmie płakałam, jak Rue umarła, ale na książce już chyba nie. Na pewno rozryczałam się na Niezgodnej, w sensie trzeciej części, bo jak tak pomyslałam o tym wszystkim, co się stało pod koniec, i jakie to niesprawiedliwe, i jak bardzo się z tym nie zgadzam, to tak jakoś... Nie mogłam przestać. Ach, no i śmierć Syriusza. To był taki jeden z pierwszych momentów, bo jak byłam młodsza, to nie płakałam ani na książkach, ani na filmach, a to była taka jedna z pierwszych scen. Teraz to ja płaczę nawet na głupich serialach, ech (patrz -> dwie rozpacze na star-crossed, nie licząc już pamiętników i w ogóle...). A jeszcze taka dygresja, bo ja jednak jestem z tych, co oglądają odcinki z napisami, to praktycznie w każdym pod tłumaczeniem oprócz innych podpisuje się niejaka "Ezria" i tak myślę... czy ten ktoś nie ma życia? Tłumaczy napisy do WSZYSTKICH seriali, serio?
Niee, aż tak to nie myśl o Col, spokojnie, nie zrobię jej sieczki z mózgu, przestraszyłaś mnie :D
A Lucas to akurat jest małe zło, nie przypominam sobie, żeby kogoś poważnie skrzywdził czy zamordował, to znaczy mógł zamordować Dylka, ale nie wydaje mi się, żeby zdawał sobie z tego sprawę, poza tym to raczej oczywiste, że na meczu quidditcha zawsze się znajdzie jakaś pomoc. A co do gossip... lubiłam przyjaźń Blair i Dana, musieli to zepsuć? :(
Mmm, czekaj, było coś takiego, że ludzie myślą, że są śledzeni, że wszędzie węszą podstęp, kamery itd., ale nie pamiętam, czy jakoś to ładnie nazwaliśmy, to miało jakiś związek z neurotykami i nerwicą, ale czy ja wiem... Tak bardzo się skupiam na zajęciach <3 Powiem Ci przed egzaminami, wtedy będę wiedzieć ;)
Ślub? W czarnej koronkowej sukience? Na pogrzeb też się nie nadaje. Co prawda Con o tym myślała, ale nie sądzę, żeby to tak na poważnie... :D
WIem co to jest inwokacja. I wiem, co to są Muzy. Po prostu nie rozumiem tego stwierdzenia, skąd się tak nagle od czapy wzięło i co miało sprawić?
No bo my mieliśmy całą rozmowę, całe zajęcia mieliśmy odnośnie związków i miłości. I nie dość, że sami to obgadaliśmy, to jeszcze takie jest ogólne stanowisko. No bo zobacz, dziewczyna jest wybuchowa, facet spokojny -> to się zrównoważy. Jeśli oboje są wybuchowi, to się pozagryzają. To znaczy niektórzy tak żyją i im się powodzi, ale jest to mniej ekonomiczne. Dziewczyna jest marzycielką, facet racjonalistą. On ją ściągnie na ziemię, a ona nauczy go nie być zawsze serio (oczywiście w założeniu). A jeśli oboje są marzycielami -> jasne, spoko, niech sobie razem marzą, ale bycie dokładnie takim samym nie jest przypadkiem nudne? Ale już w momencie kiedy chłopak uwielbia spędzać czas aktywnie, być często poza domem, wyjeżdżać, zwiedzać, z kolei dziewczyna tego nienawidzi i woli zostać w domu, to mamy troszkę konflikt interesów.
Ale nie podoba mi się nazwa "jesiotr". End of story.
Nie wiem, czy to zdanie będzie aż tak bardzo wyraźne, że to jest TO zdanie, nie powiem Ci, najwyżej później nakieruję ;)
Z tym że napisałam, chodziło mi o to, że czułam emocje tworząc je, także co to za głupie pytanie, czy je czuję :P
Ja mam ogólnie taką myśl, że powinnam kupować alkohol nieumalowana, rozczochrana i w dresie, im gorzej wyglądam tym lepiej, wtedy nikt mnie nigdy nie spyta o dowód :P
Co do tego powiedzenia "nie" stalkerom, to w sumie chętnie bym napisała coś takiego, ale to nie na teraz sprawa ;) Wiesz, gościu się gapi, no to w gębę i odwal się, mówi, że jest wampirem, no to w śmiech i nie wymyślaj. Śledzi - no to na policję. Albo powiedzieć KOMUKOLWIEK, heloł. W sumie mogłabym zrobić taką parodię Tłajlajta, ale nie byłaby żadna Bella, bo to z góry przegrana sprawa ze względu na samo imię. Może Catherine, bo to mi się kojarzy z silnymi bohaterkami. A propos silnych i fajnych - wysypało nam teraz Emery i Clarke, lubię je! Co prawda Emery czasem jest taka troszkę "och, jestem małą, bezbronną sierotką, ale nie przejmuj się mną, bo przecież ja wiem lepiej i nic mi się nie stanie", ale przynajmniej potrafi dobitnie wyrazić swoje zdanie i nie boi się byle czego. Z kolei Clarke nie za dobrze jeszcze znam, ale wydaje się mądrą, silną, współczującą dziewczyną. W końcu nie ma Elki łażącej z kąta w kąt z miną jakby ktoś jej zabił chomika. I Belki z poważnym uszkodzeniem umysłowym.
UsuńWszyscy lubią Casa. A ja tam wolę Cupida.
Ja już wiem, gdzie endgame, bo właśnie nadrabiałam dzisiaj dwa odcinki tomorrowsów i 17 tak się nazywa :P Swoją drogą Jediś, ale namieszałeś.
Uhm, jesteś awesome ;)
Ee, czy to znaczy, że mam rozdwojenie jaźni? Nie, nie ja, ja mam jedną jaźń, Dylcio ma ich mnogo. Dylcio ma rozdwojenie. Rozczworzenie. Na spaniela, jesiotra, krewetkę i człowieczka. To nie moja wina!
Usuń*odnotowuje po raz setny, że musi nadrobić Życie i zapoznać się z resztą Niezgodnej, Star-Crossedem i w ogóle wszystkim* Tyy, a wiesz, tak mi się kojarzy jak sto lat temu na ttj, jak byłyśmy jeszcze młode i głupie, obie stwierdziłyśmy, że tak na właśnie niełatwo wzruszyć? A potem w miarę upływu czasu… No, widać, co mamy. Teraz próbuję sobie przypomnieć, jaki serial najbardziej ze mnie wyciska łzy, bo na pewno zdarzało mi się tu i ówdzie popłakiwać. Możliwe, że to właśnie Pamiętniczki, czasem potrafią czymś tak ładnie zarzucić, jeszcze podkład do tego…
No a ta Ezria… Wow. To rzeczywiście wygląda na sporo, nie wiem, skąd ludzie mogą wziąć tyle czasu… Ale przynajmniej coś robi. Przysługuje się społeczności, ćwiczy swoje skille, gdyby przypadkiem myślał(a) o karierze tłumacza to ma sporo praktyki. A takie radosne stworzonka jak ja sobie siedzą i bezmyślnie pochłaniają wszystko jak leci, zero wkładu własnego, zero wysiłku, no bo po co kombinować, jak po angielsku lepiej brzmi. Ach, ta Cassandra…
Nno, dziękuję! Znaczy, raczej nie spodziewałabym się po Tobie takiej masakry osobowościowej, Ty masz jakieś tam wyczucie. No ale dobrze.
to znaczy mógł zamordować Dylka – taaak, taki drobiażdżek, kto by się tym przejmował :D Ale jeśli chcesz mnie pocieszyć (że lecę też na kogoś, kto nie jest totalnym socjopatą) to dzięki, okej, to jest trochę pocieszające. I jest jeszcze Gejbiś, wcielenie dobroci i słodyczy… znaczy, już po etapie z bestią i próbą morderstwa, ale to tak wiesz… był postawiony pod ścianą… szsz!
lubiłam przyjaźń Blair i Dana, musieli to zepsuć? – Oczywiście, że musieli *mina diabełka* Oni do tego służą, żeby psuć, mącić, mieszać i przesadzać. Teraz się zastanawiam, czy mamy na koncie jakichkolwiek twórców, którym za bardzo nie możemy zarzucić nic większego i możemy im dać kredyt zaufania?
Hm, ja bym to pewnie określiła jako paranoję, ale chyba racja (znaczy, chyba – żadne chyba, oczywiście, że wiesz lepiej ^^), to się wydaje bardziej… specyficzne. Jeśli chodzi o nerwicę, to znam natręctw! No i chyba zwykłą nerwicę też. I depresję. Coś jeszcze…?
Okej, powiedz :D Przed egzaminami. Różne inne rzeczy możesz też powiedzieć jak chcesz, jeżeli uznasz, że może być Ci to jakoś pomocne, to ja chętnie sobie posłucham :D
No oczywiście, jak wprowadzać nową modę, to co się będziemy ograniczać! Baj de łej, czy nie mają tak w jakimś kraju… Chinach (a może Indiach?), że biały jest kolorem żałoby? I nie jestem pewna, czy to w prostej opozycji daje nam czarny na wesela, ale widzisz… wszystko jest możliwe.
Aaach, to Tobie o nazwę chodzi w tym jesiotrze? Zbitkę literek? Tylko tyle, nie jego pysk mordercy? Wolisz sturgeon? (prawie jak surgeon. Albo pigeon). Störe? Esturión?A może Acipenser oxyrinchus oxyrinchus?
Z drugiej strony jak się ten dowód posiada, to chyba fakt, że o niego pytają, to nie taki dramat…? Problem jest, jak się go nie ma :P
No właśnie! Tak, czegoś takiego mi trzeba. Racjonalnych reakcji. Najlepiej do końca, a nie przez dwie strony a potem aaaach, ależ on ma marmurowe ciało jak młody bóg (-.-). No i właśnie, powiedzieć – policji, rodzicom, nauczycielom, psychologowi, komuś sensownemu. Bo jak Bohaterka już się zdecyduje na coming out, to co najwyżej do najlepszej psiapsióły, która wiele więcej tego oleju w głowie nie ma. I żeby albo to w jakiś sposób pomogło (na przykład policja będzie kompetentna i zrobi… coś), albo żeby skończyło się źle. I nie źle w stylu oh well, połowa mojej rodziny i znajomych została wymordowana, ale whatever, ja przecież mam love of my life, tylko bardziej hate you, you ruined my life, get out of here right now! Bo wiesz, owszem, lecimy na te szablonowe historyjki z Mhrocznymi Herosami o ile są w miarę przyzwoicie zrobione, ale… naprawdę dobrze byłoby zobaczyć cos innego. Coś bardziej odpowiadającego rzeczywistości. I, no kurczę… Tak w temacie Kochanowskiego zostając, chciałabym, żebyś znalazła mecenasa, jakiegoś swojego Myszkowskiego czy jak mu tam było i żebyś mogła się w spokoju oddać tworzeniu 24/7 i wreszcie napisać te wszystkie wielkie mnóstwa rzeczy, które ja bym spod Twojego pióra chciała zobaczyć. Ot co. Btw, dobrze pamiętam, że w Cosiu jedna z bohaterek właśnie miała trochę takiego zdrowego rozsądku i na końcu zareagowała racjonalnie? (*mówi hopefully na tyle niejasno, że wiesz, o co mi chodzi, ale nikt inny się nie połapie*) I masz rację, Catherine to dobre imię! I naprawdę doceniam teraz silne bohaterki. Kiedyś byłam taaaka tolerancyjna… Nie wiem, wszyscy Belkę wyklinali, że mameja i mysza, a ja byłam taka yeah, okay, I don’t really mind, she’s not that bad… Gdzie ja miałam oczy? Gdzie ja w ogóle miałam oczy? Nie czytałam tego sto lat, ale jak tak teraz myślę, to wszystko w tej historii to to, na co teraz tak się złoszczę i wyklinam jak gdzieś się natknę na tego ślad. Więc, hm… Cassandry się zmieniają? I znowu czuję się do tyłu, te imiona brzmią mi tak zupełnie obco i beznamiętnie, zwykłe ciągi znaczków na ekranie, nic nie wzbudzają… Czy to ze Stara? „W końcu nie ma Elki łażącej z kąta w kąt z miną jakby ktoś jej zabił chomika.” - *hahaha* <3
UsuńEee, no nie żartuj, znaczy, jasne, Cupid spoko, ale przecież Cas…! *mówi dramatycznym tonem* Cas to Cas! Mówisz, że nie będziesz go ze mną fangirlować tak intensywnie jak Klausia? I co ja zrobię? Potnę się łyżeczką! Albo nożem Ruby. Masz, masz Cupida, proszę Cię bardzo http://25.media.tumblr.com/7289f606b777010914a62f511379dc58/tumblr_mp192nl4L71qb4op4o4_250.gif
Ach, 17, no widzisz, zupełnie nie mój universe :( Ja sama nie wiem, czy lepiej mi nadrabiać seriale i potem mieć wszystko razem podane na tacy – a wcześniej tęsknić, nie wiedzieć o co cho i skakać między spoilerami – czy oglądać wszystko naraz, pomieszane z poplątanym… Obmyślę strategię na przyszłość, a na razie niech… będzie jak będzie. Och, Jediś… Ja Ci planuję się pozwierzać odnośnie Lucusia, ale chyba równie dobrze mogę z tym zaczekać do końca sezonu i zobaczyć pełny picture.
Yay, awesome <3 A awesome to takie awesome słowo :D
Jak możesz z czegoś tak skróconego zrobić jeszcze coś dłuższego? :D
OdpowiedzUsuńNo ja zauważyłam że ryczę na wszystkim, gdzie w jakiś sposób cierpią dzieci. Żałosne :D
Ja nawet się poryczałam na pogrzebie Bonnie, a ciągle sobie wmawiałam, że głupia ty, nie będziesz płakać za Bonnie przecież, ale jak już się Elka rozryczała, to ja też musiałam, bo ona tak przekonująco płacze :( :( :( No i gdzieś widziałam takie zdanie "kiedy płacze Caroline, płacze cały świat" i coś w tym jest...
A Gabe jest super przykładem - był zły, miał dziewczynę, stał się dobry, to go wszyscy mają gdzieś, ech, jak dla mnie, to powinien się z Tess spiknąć. Chociaż ją tam z JT swatają, ale JT zasługuje na kogoś fajniejszego, kto mu obiadek ugotuje, takie tam...
To było w jakiejś książce, że biały kolorem żałoby. Albo serialu. Ale to chyba była książka, ale nie mogę sobie przypomnieć, co to było... Może Igrzyska? Chyba tak, tam był ten moment, że ona miała wystąpić w sukni ślubnej i że normalnie mają jakiś kolor, ale ona miała biały, bo to kolor żałoby... eee... nie wiem, nie pamiętam, tak mi tylko majaczy się gdzieś na obrzeżach świadomości. A może mi się to śniło.
Nie no to nie jest dramat z tym dowodem, ale czuję się wtedy tak jakoś niestosownie, no i to czas zajmuje :P
No bo ja wymyśliłam przecież ten fragment (FP) hahah :D
TO są nasze nowe Cass i Caroline przecież, haha :D Aimee Teegarden (nie mogę z tego nazwiska :D swoją drogą jest jakaś różnica w wymowie Aimee i Amy? Bo tak jak słyszałam gdziekolwiek, to nie słyszałam różnicy...) oraz Eliza Taylor :)
To moja specjalność! W 9 przypadkach na 10 coś mi się jeszcze tam rozciągnie :D
UsuńNo, dzieci to często w prostej linii droga do serca, takie malutkie, niewinne, bezbronne istotki, jak są krzywdzone… :(
Ja też ryczałam w kontekście Bonnie! Nie pamiętam, czy to był pogrzeb, czy coś koło tego, to mogło być coś… ee… nie wiem, nie pamiętam dokładnie. Nie potrafię sobie teraz umiejscowić w głowie pogrzebu. Ale jak Elka płacze to rzeczywiście… Czekaj, muszę odnotowywać bardziej, kiedy płaczę, prześledzić te sytuacje i zobaczyć, co na mnie działa najbardziej ^^
Och, biedny, biedny Gabe :(No i po co się silić na bycie dobrym w takim świecie? Ech, nie będę wnikać w tej chwili, bo jestem trochę do tyłu, na moim etapie wyglądało, jakby mógł mieć trochę nadziei od Kat, ale pewnie to nie wyszło. Może i lepiej. Niee, nic nie mów, ja sobie to wszystko zobaczę i… wtedy będę mówić. Dużo. Ok? :D
A czekaj, to Gabe nie zasługuje na kogoś fajnego z obiadkami…?
To było, honey, w Darach moich ulubionych – znaczy, nie wiem, czy one są aż tak ulubione, ee, obiektywnie (wiem, gadam bez sensu), ale mamy jakąś taką więź emocjonalną, pewnie przez te moje ff-owe próby. Ale gdzieś na świecie rzeczywistym też tak jest :P A w Igrzyskach wystąpiła w sukni, bo planowali ślub z Peetą niby w najbliższym czasie i Igrzyska im przeszkodziły i to miało być takie och i ach dla Snowa i widowni. #Casssięmądrzyboniedawnoodświeżałafilm *szybki gugiel* No, mówią ciągle, że biel jest kolorem żałoby w krajach Wschodu bardzo ogólnie, więc możliwe, że to generalnie w tej kulturze, nie tylko jakiś konkretny kraj.
No właśnie, Ty, Ty, tu muszę uderzyć się w pierś i przyznać, że chyba miałam jakieś głupie przeromantyzowane ciągąty i nieprofesjonalne odautorskie fanowanie Wiesz Kogo, bo myślałam o bardziej romantycznym końcu, a Ty byłaś bardziej twardo na ziemi i wskazywałaś na ten realizm. Och, jak dobrze teraz być mądrzejszą i umieć to bardziej docenić!
Oo, seriously myślisz? Żeby je zmienić? (W sumie to oryginalna Caroline miała trochę starawą tę twarz). Wymawiać się może tak samo, czemu by nie, oni czasem chyba tak mają. Choć ja bym pewnie powiedziała to bardziej z francuskiego (choć akcentu nie widzę, żeby miała) – eme bardziej niż ejmi. Ale jak to po angielsku, bez akcentu… tak, mogę sobie wyobrazić, że ejmi pasuje. *googluje* Nno, oczywiście, focie są różne, ale no, no, na niektórych, zaiste, dobra Caroline! A Ejmi widzę, że tu ma głównie zdjęcia w blondzie, ale jak gdzieś tam było to zdjęcie jedno w brązie to wyszła praktycznie zupełnie jak Rachel, więc powinna pasować :P Choć już się przyzwyczaiłam do Rachel, lubię ją. No i ja myślę o niej raczej jako Summer z OC, Ty pewnie myślisz o starszej Zoe Hart, może Ci to trochę zaburza percepcję. Czy coś.
Patrz, jak krótko!
http://24.media.tumblr.com/e95bc02853163e17cc4a037d663bc69d/tumblr_milmbb7Y2v1qbk91ao1_250.gif I na zakończenie. Bo tak :P
Przeczytałam rozdział zaraz jak dodałaś i fakt komentarz jest zbędny. Brawo Ignise!
OdpowiedzUsuńPajka ;*
Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award.
OdpowiedzUsuńSzczegóły na : http://cyziamalfoy.blogspot.com/2014/04/nominacja-do-libster-award-jest.html