To
była bardzo długa noc. Nicolasa męczyły koszmary – wydawało mu się, że budził
się kilkakrotnie, przeskakując z okropnej rzeczywistości do jeszcze gorszej. W
jego snach było pełno nieruchomo stojących ludzi, o martwych spojrzeniach. Na
czołach mieli wypisane krwią: ty to zrobiłeś.
Na koniec zobaczył swoje własne odbicie w lustrze i przytknął palce do swojego
zakrwawionego czoła. Ciecz ściekała wszędzie, zalewając mu twarz i koszulkę.
Przetarł czoło rękawem i zobaczył wycięty napis: MORDERCA.
-
Cii, cii – słyszał szept kierowany wprost do jego ucha kojącym głosem. Obrócił
się i dostrzegł Anne, która miała na ustach delikatny, przyjazny uśmiech.
Poczuł ulgę, ale wtedy zobaczył, jak puste są jej oczy… Na jej czole wykwitł
krwawy napis. Odskoczył.
Obudził
się w oświetlonym słońcem pokoju. Poza nim w jego łóżku nie było nikogo. We
śnie musiał rozkopać pościel. Jego ciało było suche, ale klejące. Musiał się
nieźle napocić w nocy. Nie do końca przytomnym wzrokiem potoczył po pokoju, ale
najwyraźniej był tu tylko on.
Położył
rękę na części materaca, na której powinna spać Anne. Była tu, czy może to też
tylko sen? Zacisnął dłoń na pustym prześcieradle, przytknął nos, by poczuć
nikły zapach. Musiała tu być.
Przecież nie wyobraziłby sobie tego. Nie myślał o niej od dawna, bo to był zamknięty
rozdział.
Wciąż
czuł na sobie jej dłonie, gdy go uspokajała, gdy z nim zasypiała. To
wspomnienie przeplatało się z majakami, których doświadczał w gorączce, ale
uchwycił się go, wmawiając sobie, że jest prawdziwe. Tylko to się liczyło.
Jego
wzrok padł na szafkę nocną, na której stała szklanka wody i ustawione w równym
rządku fiolki z różnokolorowymi eliksirami. A obok nich leżała kartka.
Zapomnij o mnie. To ostatni raz, gdy
się widzieliśmy. Uważaj na siebie.
Anne
Poczuł
w gardle coś dziwnego, jak gdyby się dławił. To było ostateczne. Dlaczego do
niego przyszła? Dlaczego spędziła z nim noc, jeśli nie zamierza się z nim
więcej spotkać? Czy to było po prostu pożegnanie? Czy w ten sposób,
wyświadczając mu przysługę, chciała dać mu ostatnie wspomnienie z nią związane?
To, co dla niego zrobiła, na zawsze pozostanie w jego pamięci. Nie miał nikogo,
a zjawiła się ona. Chociaż odrobinę rozproszyła mrok, w którym brodził, nie
widząc żadnego wyjścia. Sprawiła, że zobaczył światełko w tunelu. Tego się tak
łatwo nie zapomina. Nie ma możliwości, żeby tak po prostu to wszystko odpuścił.
Nie powinna tego od niego żądać. Dlaczego miałby spełnić jej prośbę?
Anne
zawsze była dla niego za dobra. Nie zasługiwał na to, by się nim opiekowała, a
jednak ona to zrobiła. Nie mógł tego zignorować. Wisiał jej ogromną przysługę i
nie mógł pozwolić na to, by tak po prostu odeszła. Była dla niego zbyt ważna.
*
* *
Anne
przymknęła oczy. Jej twarz owiało czyste, morskie powietrze i gdyby nie to, że
wiedziała, gdzie się znajduje, mogłaby udawać, że spaceruje plażą. Jej policzki
były mokre od łez. Nie tak wyobrażała sobie ten dzień. Miał być jednym z
najcudowniejszych w jej życiu, a ona czuła, jak pęka jej serce. Wszystko przez
Nicolasa. Nie powinna była spędzić z nim tej nocy. Wyrzuciła go z pamięci, a
później poszła rozdrapywać rany. Powiedział jej, że ją kochał. Problem w tym, że ona chyba nigdy nie przestała…
Otworzyła
oczy i otarła łzy. Stała przed Azkabanem. Czekała ją wędrówka obok dementorów,
którzy sprawią, że poczuje się jeszcze gorzej. Szła po Jamesa, który po tak
długim czasie w końcu ujrzy światło dzienne, ujrzy niebo, o którym tak marzył.
A ona myślała o mężczyźnie, z którym spędziła kilka szczęśliwych miesięcy.
Jamesa znała całe życie. To jemu powinna poświęcić każdą swoją myśl, każdy
uśmiech. Cierpiał, choć nie zawinił, a ona powinna być dla niego oparciem. Zaopiekuje
się nim, najlepiej jak będzie potrafiła. Ale jak ma to zrobić, skoro nie umie
zaopiekować się samą sobą?
Drzwi
otworzyły się przed nią, ukazując w całej okazałości tego samego mężczyznę,
którego widywała tu od początku odsiadki Jamesa. Jakim cudem jeszcze nie
oszalał, przebywając w tym miejscu? Ona zwolniłaby się po tygodniu. Nie
wspominając już o tym, że nigdy nie chciałaby tu pracować.
Ruszyła
zimnym i ciemnym korytarzem za mężczyzną, który niósł pochodnię. Drzwi za jej
plecami zamknęły się z trzaskiem po raz ostatni. Już nigdy więcej nie zatrzasną
jej w środku tego okropnego miejsca. Widziała, jak jej oddech zmienia się w
parę, tak bardzo było tu zimno. Nawet zimniej, niż na zewnątrz, choć panowała
zima. Do jej nozdrzy dobiegał smród wilgoci i zgnilizny. Wzburzone morze czasem
podmywało fundamenty Azkabanu, wlewając się do piwnic, ale mieli w tym udział
również dementorzy, rozsiewający zapach rozpaczy i śmierci.
Po
raz kolejny znalazła się w pomieszczeniu przedzielonym kratą na pół, a po
drugiej stronie, na wyrzeźbionej w kamiennej ścianie ławce, siedział James.
Anne przystanęła, tak bardzo zabolał ją jego widok. Mężczyzna przyglądał się
swoim dłoniom i mruczał coś do siebie. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że się
pojawiła.
-
Chyba przyszła pora się pożegnać z tym miejscem – powiedział nieuprzejmie
człowiek, który ją tu przyprowadził, umieszczając pochodnię w uchwycie. Zbliżył
się do kraty, wyciągając różdżkę, po czym wypowiedział kilka niezwykle
skomplikowanych formułek, a pręty jakby skurczyły się, rozstępując na boki i
robiąc przejście, w którym mogłaby zmieścić się wyprostowana, wysoka osoba.
Anne
nie zauważyła nawet, że do w pomieszczeniu znalazło się jeszcze dwóch mężczyzn,
dopóki nie minęli jej i nie weszli do drugiej części pokoju, za kratę. Czuła,
jak szczękają jej zęby, ale nie potrafiła określić, czy to z zimna, czy ze
strachu.
Zbliżyli
się do Jamesa i podnieśli go, chwytając za łokcie z obu jego stron. Ten
wykrzyknął coś niezrozumiale i potoczył dzikim wzrokiem w przestrzeni, nie
skupiając go na niczym. Nie mogła na to patrzeć. Utkwiła spojrzenie w podłodze,
w myślach wciąż mówiąc do siebie, że to James, jej James, ten, którego pamiętała sprzed kilku lat, a nie
wynędzniały więzień, którego prowadzono w jej stronę. Jej oczy znów wypełniły
się łzami i nie mogła ich powstrzymać. Potoczyły się po policzkach, a ona
mrugała, próbując zahamować napływ następnych.
Zatrzymali
się naprzeciwko niej, a ona zmusiła się, by spojrzeć na Jamesa. Przytknęła dłoń
do ust. Była świadkiem tego, jak z miesiąca na miesiąc się zmieniał, jak coraz
mniej kontaktował ze światem. Patrzył na nią, ale tak, jakby jej nie poznawał.
-
James – wydusiła z siebie – to ja.
Wyciągnęła
rękę, chcąc go dotknąć, ale ten cofnął się gwałtownie, pociągając za sobą
mężczyzn, którzy szarpnęli nim w odpowiedzi.
-
James – spróbowała jeszcze raz. – Zabieram cię stąd. Wychodzisz. Wychodzisz ze
mną. Zaopiekuję się tobą.
Nie
odpowiedział jej. Strażnicy byli wyraźnie zniecierpliwieni. Chcieli jak
najszybciej pozbyć się niepotrzebnego balastu. Nakazali jej iść za nimi, gdy
będą prowadzić Jamesa na zewnątrz i przenosić do Ministerstwa. Znów szła
ponurym korytarzem, z każdym krokiem czując się coraz gorzej. To nie tak miało
wyglądać. Mieli paść sobie w ramiona z radością, cieszyć się wolnością i
przyszłością. A James nawet jej nie poznał.
Z
każdym krokiem ku światłu dnia upadały jej nadzieje i wyobrażenia. Co ona sobie
myślała, że zabierze go stąd i wyjadą na wakacje? Przecież to niemożliwe. James
potrzebuje pomocy. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek jeszcze będzie taki, jak
kiedyś.
Wyszli
na zewnątrz, ona, James i dwóch prowadzących go mężczyzn. Ustawili się w kole,
by skorzystać ze świstoklika. Nie mogła oderwać wzroku od Jamesa. Gdyby nie
widywała go co miesiąc, nie rozpoznałaby jego twarzy. Kiedyś gościł na niej
uśmiech, uwydatniający urocze dołeczki w policzkach. Jego brązowe oczy
błyszczały życiem i radością. Jego zadbane, ciemnobrązowe włosy opadały gładko
na czoło. Teraz ledwo mogła dostrzec ich prawdziwy kolor, tak były zmatowiałe i
splątane. Sięgały mu za ramiona. Jego kości policzkowe uwydatniły się, nadając
twarzy zupełnie inne, ostrzejsze rysy. Był wychudzony, jakby zapadnięty. W
życiu nie powiedziałaby, że kiedyś określała go atrakcyjnym.
Nie
odrywał od niej dzikich, rozbieganych oczu. Nie pojawiało się w nich
zrozumienie, ale dostrzegała strach i zaciekawienie. Nie mogła być z resztą
tego pewna. Nie znała tego człowieka, a on nie znał jej, choć ona nie zmieniła
się prawie wcale, a on…
-
James – spróbowała jeszcze raz. – Pamiętasz mnie? Wiesz, kim jestem?
Nie
odezwał się, ale też nie przerywał intensywnego kontaktu wzrokowego. Jeden z
mężczyzn polecił jej dotknąć książki zamienionej w świstoklik. Raz, dwa, trzy.
*
* *
Zmywał
z siebie brud, ból i winę. Miał wrażenie, że woda, która obmywa jego ciało,
zabarwia się na czerwono. Wciąż czuł się nieczysty. Po raz kolejny zmywał z
siebie mydliny, łudząc się, że tym razem w końcu odczuje ulgę, ale ta nie
przychodziła. Woda leciała nieprzerwanym strumieniem, wypełniając wannę niemal
po brzegi. Miał to gdzieś.
W
końcu wyszedł z wody i wytarł dokładnie ciało ręcznikiem. Czuł zapach mydła,
ale wciąż wydawało mu się, że pachnie też błotem, kurzem i krwią. Podarte,
brudne i śmierdzące ubrania spalił, tak samo jak pościel, w której spał.
Zniszczy wszelkie dowody tego, co się wydarzyło w ostatnich dniach, aż w końcu
przekona samego siebie, że nic z tego nie miało miejsca. Nic poza Anne. To dla
niej musiał żyć dalej, otrząsnąć się z tego wszystkiego, dokonać czegoś
wielkiego i wspaniałego. Zapanować nad swoim życiem. Otrząsnąć się z przeżyć
ostatnich dni.
Założył
czyste, pachnące świeżym praniem ubranie i dokładnie wyszorował zęby.
Przeczesując jeszcze wilgotne włosy, wyszedł z łazienki i znieruchomiał. Nigdy,
przenigdy, nawet za tysiąc lat nie spodziewałby się takiego widoku.
Na
łóżku siedziała jego matka.
*
* *
Anne
co chwilę łapała się na tym, że obgryza paznokcie. Nie robiła tego od wielu
lat. Myślała, że pozbyła się tego nawyku na dobre jeszcze w Hogwarcie, ale
najwyraźniej nie potrafiła poradzić sobie ze stresem.
Od
Jamesa oddzielała ją gruba szyba. Siedziała zwrócona twarzą do sąsiedniego
pomieszczenia, razem z kilkoma osobami, które notowały coś zawzięcie. Wszyscy
mieli granatowe podkładki, z logo św. Munga na odwrocie. Była to komisja,
oceniająca możliwość powrotu Jamesa do świata zewnętrznego, składająca się z
trzech uzdrowicieli i trzech uzdrowicielek, wyszkolonych w kierunku psychologii
i psychiatrii. Skrobanie ich piór przyprawiało ją o ciarki. To wszystko
wyglądało tak, jak gdyby James był królikiem doświadczalnym uwięzionym w
klatce, pod pozorem miłej rozmowy przy herbatce z kobietą, która siedziała tam
razem z nim.
-
Czy uważasz, że potrzebujesz pomocy medycznej? Czy coś ci dolega? Ból, choroba,
złe samopoczucie? Czy jest coś, co moglibyśmy dla ciebie zrobić w szpitalu?
Głos
kobiety docierał do nich tak, jak gdyby siedziała tuż obok. Anne miała
wrażenie, że siedzi razem z nią i Jamesem w tym małym, jasno oświetlonym
pomieszczeniu, przypatrując się to jednemu, to drugiemu. Chciała chwycić za
dłoń Jamesa i ścisnąć ją, dodać mu otuchy. Był tam zupełnie sam. Nie dość, że
skazali go na Azkaban, to jeszcze znęcali się nad nim teraz. James potrzebował bliskich
mu ludzi, ciepła i serdeczności, a nie komisji!
Kiedy
przyprowadzili go do Munga, wyglądał jak małe, bezbronne zwierzątko, mrugające
tak, jakby raziło go światło, przerażone miejscem, w którym się znalazł, i
uzależnione od ludzi, których się bał. Anne została zapewniona o tym, że w
pomieszczeniu, w którym zostanie przesłuchany, będzie mu ciepło, bezpiecznie i
komfortowo. James nie widział komisji z sąsiedniego pomieszczenia, szkło
pozwalało im zobaczyć jego, ale dla niego to była tylko ściana. Anne jeszcze
nigdy nie spotkała się z czymś takim. To musiała być jakaś mugolska
technologia, zaadaptowana do czarodziejskiego świata. To dobrze, że James nie
był świadomy tego, ile par oczu się w niego wpatruje. I tak wyglądał na
przerażonego.
Siedział
w tym pomieszczeniu już dobrą godzinę, ale jeszcze nie wydał z siebie głosu. Po
około czterdziestu minutach udało mu się skupić wzrok na kobiecie, ale dopiero
teraz po raz pierwszy pokręcił w odpowiedzi głową. To był już jakiś przełom.
-
Czy odczuwasz dyskomfort fizyczny? Masz ochotę na coś do jedzenia lub picia?
Chcesz się położyć? Czy jest ci zimno?
James
kręcił głową, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w rozmówczynię. Wyglądał,
jakby był w jakiegoś rodzaju szoku, co nawet by jej nie zdziwiło. Zaciskała kciuki
tak mocno, że drętwiały jej palce. Dlaczego nie mogli jej do niego wpuścić? Z
nią na pewno by porozmawiał. Znał ją od zawsze. Jeśli ktoś może wyrwać go z
otępienia, to właśnie ona.
-
Czy czujesz, że jesteś w dobrym miejscu? Czy czujesz się niezręcznie lub
niekomfortowo? Czy uważasz, że powinieneś wrócić do Azkabanu?
Na
słowo Azkaban oczy Jamesa rozszerzyły się ze strachu, a on sam stał się
niespokojny i nerwowy. Chwycił rozmówczynię za przedramię i energicznie
pokręcił głową.
-
Nie… niii-e, tylko… n-nie…
Jego
głos był bardzo cichy i roztrzęsiony. Kobieta uśmiechnęła się do niego
przyjaźnie, po czym pogładziła jego dłoń, na co nieznacznie się wzdrygnął.
-
Jeżeli będziesz się dobrze sprawował, to nie wrócisz tam już nigdy więcej.
Twoja kara dobiegła końca. Jesteś wolny.
Skrobanie
piór irytowało Anne coraz bardziej. Miała ochotę zasłonić uszy dłońmi, byle
uwolnić się od tego nieprzyjemnego dźwięku. Jak mogli go tak traktować? Był
żywym, czującym i rozumiejącym człowiekiem, a oni zachowywali się, jakby obserwowali
ciekawy okaz w zoo. Gdy James zaczął płakać, nie wytrzymała i wstała ze swojego
krzesła.
-
Dość! Dajcie mu spokój! Dajcie mu odpocząć!
-
Panno Campbell – odezwała się najbliżej siedząca kobieta o ciemnych włosach
związanych w ciasny kok i okularach w rogowej oprawie, ubrana, zresztą jak
inni, w idealnie czysty, sztywny, biały uniform, z wygrawerowanym w okolicy
serca znakiem Munga. – Proszę powściągnąć emocje. To standardowa procedura. Więzień
może powrócić do społeczeństwa dopiero, kiedy stwierdzimy, że z jego zdrowiem
psychicznym wszystko w porządku. A na razie tak nie jest.
-
Więc kiedy będzie?
-
To indywidualna sprawa. I proszę nie przeszkadzać w badaniu. Ma pani szczęście,
że w ogóle pozwolono pani tutaj wejść.
Anne
zacisnęła usta, by powstrzymać się od obrzucenia komisji obelgami. Z oparcia
krzesła, na którym wcześniej siedziała, zdjęła swoją torbę i zarzuciła ją na
ramię. Nie patrząc na nikogo, opuściła pomieszczenie. Zbyt wiele kosztowało ją
przebywanie w tym miejscu.
*
* *
-
Convalie! Tutaj!
Ivy
stała jakieś dziesięć metrów od niej i machała energicznie rękoma. Convalie
przepchała się przez tłum i podeszła do przyjaciółki, by uściskać ją na
powitanie.
-
Ivy! Co u ciebie słychać? Jak tam święta? A jak u Michaela? Mówiłaś, że
oficjalnie przedstawi cię swoim dziadkom…
Ivy
zaśmiała się, obrzucona potokiem słów, i przytknęła palec do ust.
-
Cii – szepnęła. – Wszystko w swoim czasie. A tu jest za dużo ludzi.
Stały
w Magicznych Dowcipach Weasleyów, gdzie zawsze było pełno klientów, a już
szczególnie na tak krótko przed powrotem do Hogwartu. Convalie miała wrażenie,
że minimum trzy czwarte klientów to uczniowie młodsi od niej. Ivy bardzo
chciała się z nią tu spotkać, by pomogła jej w wyborze puszka pigmejskiego,
który miał być prezentem na urodziny pani Jones. Ivy bardzo chciała podarować w
tym roku mamie coś, czym będzie mogła się opiekować, gdy jej córka znajduje się
tak daleko od niej.
Podeszły
do klatki z różnokolorowymi, puchatymi kulkami, które poruszały się śmiesznie
we wszystkie strony.
-
Ładnie im, kiedy są kolorowe, prawda? – odezwał się męski głos za ich plecami.
-
Wujku George!
Convalie
rzuciła się, by uścisnąć swojego wujka, a ten uniósł ją nad ziemię, jak zawsze,
i zawirował razem z nią dookoła. Convalie zaśmiała się. George Weasley wyglądał
jak zawsze – mimo zbliżającej się czterdziestki, wciąż zachował psotne
usposobienie i łagodną, przyjazną twarz. Nawet delikatne zmarszczki nie
dodawały mu powagi. Convalie zawsze patrząc na niego dziękowała wszechświatowi,
że jednak nie odziedziczyła słynnych, rudych włosów po rodzinie Weasleyów.
-
Poeksperymentowaliśmy z Fredem i oto rezultat – różnokolorowe puszki! Nie
mogliśmy już patrzeć na ten róż i fiolet, ble.
-
Są wspaniałe – stwierdziła Convalie. Ivy przyglądała się zwierzątkom z bardzo
małej odległości, ale raptownie odsunęła się do tyłu.
-
Ten puszek zmienił kolor, przysięgam! Był pomarańczowy, a teraz jest żółty –
powiedziała, wpatrując się wyczekująco w George’a, który zachichotał.
-
Owszem, istnieje taka możliwość. Część z nich ma do tego predyspozycje, że tak
powiem… genetyczne. To wersja nówka sztuka, niedawno zakończyliśmy eksperymenty.
W tej klatce znajdziesz takich może dwa-trzy.
-
Nieważne, chcę tego – zadeklarowała. – Coś podobnego, metamorfo... puszki.
George
wydobył puszka z klatki i umieścił go w pojemniczku, który wręczył Ivy.
Dziewczyna nie mogła oderwać oczu od zwierzątka, zaklinając go, by znów zmienił
kolor, ale ten nic sobie z tego nie robił i pozostawał żółty.
-
A widziałyście już nasz nowy zestaw czekolad rozgrzewających? – spytał George,
zaganiając je do części sklepu oznaczonej wielkimi, jaskrawymi transparentami
informującymi o nowościach w ofercie. – Truskawkowa jest bajeczna, a robi się
ciepło w kilka sekund. W sam raz na zimowe wieczory.
Convalie
i Ivy wyszły ze sklepu obładowane darmowymi próbkami i oszołomione gwarem
rozmów. W porównaniu z tym miały wrażenie, jakby ulica Pokątna jeszcze nigdy
wcześniej nie była tak cicha.
-
Dobrze, więc teraz pokażę ci sukienkę, którą wypatrzyłam sobie na bal –
zakomenderowała Ivy. – Nadal nie jestem pewna, czy powinnam ją kupić. Jest
trochę za droga…
-
Przynajmniej jakąś wypatrzyłaś – zauważyła Convalie, markotniejąc. – Ja nie mam
żadnej. Nie mam nawet partnera. Nie wiem, czy jest sens, żebym w tym roku szła
na bal.
Ivy
zmierzyła ją groźnym spojrzeniem.
-
W zeszłym roku mówiłaś to samo.
-
No właśnie. I zobacz, jak to się skończyło. Ta cała sprawa z Lucasem. Nie
powinnam nigdy się na to zgadzać.
-
Nawet tak nie mów.
To
nie było tak, że żałowała tego, co wydarzyło się przez ostatni rok. Chwile
spędzone z Lucasem były czymś niesamowitym i niezapomnianym. Tyle tylko, że
zmieniły się w coś, do czego nie chciała wracać. Tęskniła za nimi, a
równocześnie wiedziała, że nie mogłaby trwać w kłamstwie. Brakowało jej Lucasa,
tęskniła za jego uśmiechem, żartami, sposobem, w jaki układał wargi, mówiąc do
niej: „księżniczko”. To było jak film, jak opowieść, która tak naprawdę jej nie
dotyczyła. Wszystkie wspomnienia powoli stawały się dla niej obce.
Wywróciła
oczami.
-
Okej, może i powinnam. Po prostu żałuję, że tak się to wszystko potoczyło. Żałuję,
że to nie Dylan zaprosił mnie wtedy na bal.
-
Równie dobrze to ty mogłaś zaprosić jego, póki miałaś okazję – przypomniała jej
Ivy. – Zanim zaprosił twoją kuzynkę.
-
Dobrze, nieważne – ucięła Convalie, wzdychając. – To i tak nic nie zmieni.
Marzyła
o tym, żeby Juliette magicznym sposobem zniknęła z powierzchni ziemi,
zostawiając Dylana dla niej. Być może tym razem, dostając drugą szansę,
rozegrałaby to wszystko inaczej. Miała wrażenie, że są dwoma częściami duszy,
która powinna się połączyć, ale ciągle coś jej przeszkadza. Nie mogła tak po
prostu iść do niego i zasugerować, że powinien zostawić dla niej Juliette.
Zwłaszcza że nie miała pewności, czy on czuje to samo w stosunku do niej.
-
I co myślisz? – spytała Ivy dziesięć minut później, prezentując się jej w lekko
połyskliwej, kremowej sukience z szerokimi ramiączkami i rozkloszowanym dołem.
Materiał opływał miękko ciało Ivy od góry do pasa, wyglądając tak, jakby był
zaprojektowany specjalnie dla niej.
-
Jest idealna – powiedziała szczerze Convalie. – Powinnaś ją kupić.
Uradowana
Ivy przejrzała się jeszcze raz w lustrze.
-
Najwyżej zrezygnuję z kupowania słodyczy – zadeklarowała. – Muszę mieć tę
sukienkę.
-
Koniecznie! – zapewniła ją Convalie, a jej wzrok padł na wieszaki z pięknymi,
balowymi sukniami. Przygryzła wargę. Już po raz kolejny w ciągu kilku dni
wyrzuciła z głowy obraz siebie, wchodzącej do sali i przykuwającej uwagę
wszystkich chłopców, a w szczególności Dylana, który zapomina o Juliette i
śpieszy, by zaoferować jej ramię…
-
Naprawdę powinnaś coś dla siebie znaleźć – powiedziała Ivy zza materiału
otaczającego przebieralnię. – Do balu zostało jeszcze trochę czasu. Może
znajdziesz jeszcze parę. Może Dylan kopnie w zadek Juliette i zrozumie, że
jesteś sensem jego życia.
-
Ej, to nie fair!
Naprawdę
nie w porządku było żartowanie z ich relacji. W każdym razie jej nie było ani
trochę do śmiechu. Nie miała też ochoty na wybieranie sukienki. Tak naprawdę
myślała o tym, żeby założyć tę, którą miała na sobie na weselu cioci Demelzy –
fiołkową, zwiewną, ozdobioną różyczkami. Podzieliła się tym pomysłem z Ivy.
-
Ta sukienka jest piękna – potwierdziła przyjaciółka, nadal schowana za
materiałem. – Ale naprawdę myślisz, że jest odpowiednia na bal? Jak dla mnie
jest trochę zbyt… świętoszkowata.
Convalie
zezłościła się. Ta sukienka była idealna.
Wyglądała w niej bajecznie.
-
Świętoszkowata? Upadłaś na głowę? To co, mam założyć krwistoczerwoną przepaskę
na biodra, jak Rosalie?
Ivy
w odpowiedzi parsknęła śmiechem i wysunęła głowę z przebieralni.
-
Nie, nie o to mi chodziło. Po prostu wszystkie twoje sukienki są prawie takie
same. Różnią się kolorem i ewentualnymi detalami. Przypomnij sobie tę białą,
którą miałaś na balu rok temu.
-
Ta też jest cudowna! – zaprotestowała szybko, obronnie. No dobrze, może Ivy
miała trochę racji. Ale co mogła poradzić na to, że lubi delikatne, zwiewne
sukienki? Tak bardzo pasowały do niej, jej typu urody i charakteru. – Poza tym
sama mówiłaś, że wyglądam w niej… jak to było? Jak księżniczka?
Zaczerwieniła
się, uświadamiając sobie, że tak samo nazywał ją Lucas. Może to miało związek z
sukienką. A może nie.
Ivy
rozsunęła zasłonę i wyszła z przebieralni z nachmurzoną, dyktatorską miną.
-
Nie przeczę. Wyglądałaś w niej pięknie. Tak jak w tej fioletowej. Ale może
przyszedł czas na drobną odmianę? Wszyscy już wiedzą, jaka jesteś dziewczęca,
może czas, żeby stać się kobietą?
Convalie
wyrzuciła ręce w górę.
-
No pewnie! Krytykuj mnie! Co jest nie tak z moim gustem?
Ivy
podeszła do sukienek wiszących niedaleko nich i zaczęła je przebierać.
Wyciągnęła jedną z nich – bladoróżową, z lekkiego, unoszącego się materiału, z
dekoltem w łódkę – i spojrzała na nią wyczekująco.
- Jest ładna – powiedziała szczerze Convalie,
na co Ivy natychmiast odwiesiła sukienkę na miejsce, kręcąc głową.
-
Jest dziewczęca.
-
Ładna.
-
Ale nie sexy.
-
Dlaczego miałabym wyglądać sexy, skoro mogę wyglądać ładnie?
Ivy
nie odpowiedziała na pytanie. Pokazała jej czarną, prostą sukienkę z głębokim
dekoltem.
-
Elegancka, ale nie w moim stylu. W życiu bym czegoś takiego nie założyła.
-
Nie wątpię – Ivy wyglądała na zaaferowaną swoją teorią, jakkolwiek by ona
brzmiała. – Ale powiedz mi, ile lat dałabyś osobie, która ją założy?
Piętnaście? Czy może dwadzieścia?
A
co to miało do rzeczy?
-
Dlaczego sądzisz, że chciałabym wyglądać na dwudziestolatkę?
Ivy
obróciła się, by odwiesić sukienkę. Jej brwi były ściągnięte, jakby
zastanawiała się usilnie, jak przekonać Convalie do swoich racji.
-
Posłuchaj – powiedziała w końcu. – Nie ma nic złego w byciu ślicznym i
niewinnym.
-
Ślicznym i niewinnym – powtórzyła za nią Convalie kpiąco. Owszem, to brzmiało
tak, jakby było czymś złym. Ivy ją zignorowała.
-
Ale jeśli naprawdę chcesz zrobić
wrażenie, to potrzebujesz czegoś, co przykuwa uwagę. Grzeczne dziewczynki też
czasami muszą być niegrzeczne, bo byłyby zbyt nudne, rozumiesz? I już moja w
tym głowa, że olśnisz wszystkich na balu, czy ci się to podoba, czy nie.
*
* *
-
Co ty tutaj robisz?
Nicolas
stał jak sparaliżowany, wpatrując się w Ginny, która obdarzyła go
nieprzeniknionym spojrzeniem. Wyglądała tak jak zawsze – dumna, zadbana,
stanowcza. Ale po sposobie, w jaki marszczyło się jej czoło i jak przełykała
ślinę, mógł stwierdzić, że jest zatroskana.
Wstała
z łóżka, przyjmując tą swoją matczyną, autorytatywną postawę, z którą karciła
go już gdy był małym chłopcem.
-
Gdzie byłeś, Nicky? – spytała zadziwiająco czule. Nicolas poczuł piekącą
suchość w oczach, gdy ton jej głosu szarpnął w nim jakąś strunę.
-
Mamo, niepotrzebnie się denerwowałaś, to nic takiego… - Dobrze, że zdążyłem się wykąpać, pomyślał. Wyglądał teraz znośnie,
choć miał świadomość tego, że bardzo schudł.
Ginny
podeszła do niego tak szybko, że nie zdążył nawet się poruszyć, nim przytuliła
go bardzo, bardzo mocno.
-
Tak strasznie się o ciebie martwiłam. Szukali cię aurorzy? Co się stało?
Nie
mógł jej przecież powiedzieć prawdy. Spanikowałaby. A poza tym, gdyby to
zrobił, musiałby opowiedzieć jej też o wspomnieniach Draco. To na pewno by się
jej nie spodobało.
-
Nic takiego. Wyjechałem na kilka dni za granicę ze znajomymi, pobyt trochę się
przedłużył…
Ginny
odsunęła się i popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
-
Cały ty – powiedziała. Wyglądała na rozczarowaną. – Nic się nie zmieniłeś. Nie
obchodzi cię to, że wszyscy cię szukają, że masz obowiązki, pracę… Tylko zabawa
ci w głowie.
Chciał
jej powiedzieć, jak bardzo się myliła, ale nie mógł. Zamiast tego patrzył na
nią w milczeniu, pozwalając jej się wygadać.
-
Był u mnie auror, powiedział, że
zaginąłeś. Czy wiesz, jak bardzo mnie przestraszył? Czy w ogóle wyobrażasz
sobie, co ja przeżywałam? Jak mogłeś się tak zachować?
-
Mamo…
Uniosła
rękę, uciszając go.
-
Przestań, proszę cię. Nie chcę słuchać twoich wymówek. Myślałam, że coś ci się stało, że masz problemy, jesteś w
szpitalu, miałeś wypadek, albo ktoś cię zamordował, a tymczasem ty… -
prychnęła. – Wiesz co? Dorośnij, bo takie życie może się dla ciebie źle
skończyć.
-
Ale to nie tak.
-
A jak? No, słucham?
Ręce
na biodrach. Postawa pochylona do przodu. Miał wielkie, wielkie kłopoty.
-
Nie mogłem wrócić, ani z nikim się skontaktować.
-
Dlaczego?
Otworzył
już usta, żeby się wytłumaczyć, ale przecież nie mógł jej o tym opowiedzieć.
Spanikowałaby. Oprócz tego czuł, że nie powinien nikomu mówić o tamtych
ludziach i o tym, że go ścigają. Musiał sam to rozgryźć. Zamknął usta i
pokręcił głową, a Ginny skrzywiła się.
-
Dałam ci szansę. Ale najwyraźniej miałam rację. Najważniejsza jest zabawa,
prawda? Jesteś taki, jak kiedyś twój ojciec.
-
Dla mojego ojca nie była najważniejsza zabawa – powiedział, zanim zdążył to
przemyśleć. Ginny uniosła brwi.
-
Tak? A co ty możesz o tym wiedzieć?
Nie
odpowiedział. Nie powinien się z tym wyrywać. Ginny uważała, że nic o nim nie
wie i tak powinno pozostać. Niby skąd miałby wiedzieć?
-
Nie wiesz nic. I dopóki będziesz miał tak lekceważący stosunek do wszystkiego,
to nie oczekuj, że będę traktować cię jak dorosłego. I wiesz co? Zdziwiłabym
się, gdyby twój szef zgodził się na twój powrót do pracy.
-
Nie wracam do pracy – odpowiedział. Miał ważniejsze rzeczy na głowie. Pracą
może zająć się zawsze. A swoje sprawy musiał rozwiązać już teraz.
Ginny
zaśmiała się sztucznie.
-
Oczywiście – skomentowała. – Bo po co miałbyś się przemęczać? Wiesz co, to był
błąd. Nie powinnam tu przychodzić. Jak zmądrzejesz, to wiesz, gdzie mnie
szukać.
Wyszła,
nim zdążył jej odpowiedzieć. Może to i lepiej. Niech trzyma się z daleka od
niego i od tej sprawy. Przynajmniej ona będzie bezpieczna. Ona i Convalie.
*
* *
-
Fizycznie wszystko z nim w porządku…
Jasne,
pomyślała Anne, pomijając oczywiście
rażące zagłodzenie, wyziębienie, osłabienie i co tam jeszcze… Powstrzymała
się jednak od komentarza.
- …ale jest w
szoku. Nie wie, gdzie jest i co tu robi. Pani towarzystwo powinno pomóc mu
wrócić do normalności.
Powinno…
- Jestem więcej
niż pewna, że po kilku dniach intensywnej opieki uda się go postawić na nogi.
- Dziękuję –
odpowiedziała Anne, choć nie czuła, że jest coś, za co powinna być wdzięczna.
Byłaby wdzięczna, gdyby wyciągnęli go szybciej z Azkabanu. Wtedy, kiedy jeszcze
mogła z nim normalnie porozmawiać. To była najszczersza prawda, że ludzie w tym
więzieniu tracą zmysły. – Ale jak chcecie odwrócić wpływ dementorów na jego
psychikę? Jak macie zamiar sprawić, że zapomni o tych wszystkich
okropieństwach, których doświadczył?
Uzdrowicielka,
ta sama, która była w komisji, z ciasnym kokiem i okularami, pokręciła
nieznacznie głową.
- Nie ma
możliwości, żeby to wszystko zniknęło. Będzie się z tym borykał do końca życia.
- A eliksir
zapomnienia? – spytała szybko Anne, z nadzieją, ale na twarzy uzdrowicielki
pojawił się grymas.
- To zabronione
przez prawo – wyjaśniła. – Nie jest ofiarą, tylko więźniem. Musi pamiętać swoją
karę.
Anne prychnęła,
odwracając głowę. Karę. James niczego nie zrobił. Był niewinny. Dlaczego nikt
tego nie rozumiał? Dlaczego nikt się za nimi nie wstawił? Czy naprawdę
wystarczy jeden wrogo nastawiony czarodziej, żeby skazać niewinnego człowieka
na Azkaban? Nienawidziła prawa, a także ludzi, którzy wydawali niesprawiedliwe
wyroki. Gdyby to ona przesądzała o winie, wolałaby uwolnić człowieka, który
zawinił i dać mu drugą szansę, niż zniszczyć życie komuś, kto na to nie
zasługiwał!
- Poza tym –
ciągnęła uzdrowicielka – nie ma gwarancji na to, że gdy wymaże wspomnienia,
jego stan jeszcze bardziej się nie pogorszy, ponieważ jego psychika nadal
byłaby zachwiana, ale nie miałby możliwości powiązania tego z jakimś
wydarzeniem w swoim życiu.
Drzwi
do sali Jamesa otworzyły się i wyszedł z niej siwiejący uzdrowiciel o wyglądzie
serdecznego dziadka. Podniósł oczy znad trzymanej przez siebie dokumentacji i
spojrzał na Anne oraz swoją koleżankę z pracy.
-
Ellen, jeśli nie masz nic przeciwko, panna Campbell może wejść do środka.
Uzdrowicielka
kiwnęła głową mężczyźnie.
-
Dziękuję, Paul – odparła i zwróciła się do Anne: - Oczywiście, może pani wejść
do sali. Tylko proszę stosować się do regulaminu, który znajdzie pani na
ścianie. I opuścić oddział przed ciszą nocną, która zaczyna się za… - spojrzała
przelotnie na zegarek – trzy godziny. Jeśli miałaby pani jakieś pytania, mój
gabinet znajduje się na końcu korytarza, ostatnie drzwi po prawej.
Anne
podziękowała uzdrowicielce Ellen i czym prędzej weszła do pokoju. Nie spodziewała
się, że będzie tak bardzo… przyjazny. Brzoskwiniowe ściany ozdabiały
różnokolorowe obrazy, okno zostało przesłonięte brązową zasłonką z motywem
kwiatowym, a na parapecie stało parę roślinek w kolorowych doniczkach. No tak,
bo przecież to nie był zwykły pokój i zwykły oddział. To oddział zamknięty. Dla
czubków.
James
półsiedział w brązowej pościeli, bawiąc się kciukami. Podeszła do niego i
podsunęła sobie krzesło tak, by móc sięgnąć jego dłoni. Czując dotyk, James
spojrzał na nią bez słowa.
-
Cześć – powiedziała do niego najbardziej spokojnym i najsłodszym tonem, na jaki
mogła się zdobyć. Wykrzywiła usta w czymś w rodzaju uśmiechu. – Miło jest
odwiedzić cię w tak przyjaznym miejscu. Wyglądasz świetnie.
-
Nie – odpowiedział James i odwrócił wzrok. Gładziła jego dłoń, powstrzymując
łzy cisnące się do oczu. Musiała bardzo mocno skupić się na czymś innym, niż
myśli, że James tak wiele przecierpiał.
-
Co ty mówisz? Przystojniak z ciebie. Musisz teraz tylko dużo jeść, by nabrać
trochę ciała. I jesteś bardzo blady. Trochę się opalisz. Potrzebujesz fryzjera
i tak dalej, ale to tylko kwestia czasu.
-
Nie – powtórzył James jak robot. – Nie. Nie, nie, nie.
-
W porządku, jeśli nie chcesz, przecież nie będę cię do niczego zmuszać.
-
Nie.
Anne
przygryzła wargę. Nie mówi tego, żeby
sprawić ci przykrość, to postęp, że mówi cokolwiek, tłumaczyła sobie, ale
niespecjalnie poprawiało to jej nastrój. Jeszcze kilka miesięcy temu był zdolny
do tego, żeby z nią porozmawiać. Gdyby wypuścili go wtedy… Poczuła, jak łza
spływa po jej policzku i wytarła ją szybkim ruchem. To był ułamek sekundy.
James podskoczył, wyrwał dłonie z jej uścisku i zaczął krzyczeć. Anne odsunęła
się, przestraszona, nie będąc przygotowana na taką okoliczność.
-
Jimmy, to tylko ja – starała się mówić uspokajająco. – Przepraszam cię, tak
strasznie cię przepraszam, nie chciałam.
Próbowała
pogładzić go pocieszająco po ramieniu, ale odsunął się, unikając jej dotyku.
Zamilkł, ale patrzył na nią, jak gdyby miała mu wyrządzić krzywdę. Nie mogła
nad tym zapanować, łzy popłynęły z jej oczu niczym już niehamowane. Łkała po
cichu, starając się go nie przestraszyć, ale ku swojemu zdziwieniu, zobaczyła w
jego twarzy coś, czego się nie spodziewała. Smutek. Współczucie.
-
James? – spytała łamiącym się głosem. – Poznajesz mnie?
Miała
wrażenie, że te kilka sekund, przez które czekała na odpowiedź, ciągną się całą
wieczność. Tak wiele miała nadziei, że chyba złamałoby ją kolejne odrzucenie.
Ale wtedy James delikatnie, powoli kiwnął głową. Wstrzymała oddech, nie będąc
do końca pewną, czy jej się to nie przywidziało.
-
James?
Nie
odrywał od niej wzroku, a ona nie śmiała się poruszyć, nie chcąc go spłoszyć.
Był tu z nią. Nawiązała się między nimi nić kontaktu i nie mogła jej zniszczyć.
-
Jesteś bezpieczny – powiedziała. – Jesteś ze mną. Nigdy już tam nie wrócisz.
Kocham cię i będę dbać o ciebie, cokolwiek się będzie działo. Jesteś bezpieczny
– powtórzyła, obserwując, jak z każdym słowem jego oczy robią się coraz
bardziej wilgotne. Nie mogła tego znieść. Powoli, starając się go nie
wystraszyć, znów chwyciła jego dłoń. Nie zaprotestował. Nie miała zamiaru robić
nic więcej. Ważne, że wracał do niej, tylko to się liczyło. Przesiedzi tutaj
choćby i tydzień, a nawet kilka, jeśli będzie musiała. Była mu to winna.
~ * ~ ~ * ~ ~ * ~
Znów sama końcówka miesiąca. Rozdział skończyłam tydzień temu, korzystając z wolnego, które udało mi się uzyskać, pisząc egzaminy tak rewelacyjnie (yhy...), że nie miałam żadnej poprawki ;) Nie pojawił się wcześniej, bo musiałam od niego troszkę odpocząć, by móc "na świeżo" podejść do wprowadzania poprawek.
Nowy semestr, nowe przedmioty, nowe zobowiązania i obietnice, a przed nami jeszcze kilka rozdziałów śladu. Jestem ostatnio nakręcona pozytywną energią do tego opowiadania i mam nadzieję, że wpłynie to zarówno na treść, jak i częstotliwość dodawania rozdziałów. Myślę, że w końcu mam realne szanse na zakończenie tej historii, po wszystkich wzlotach, upadkach i latach(!), które na nią poświęciłam.
Ostatnia sprawa: przepraszam, ale rezygnuję z informowania o nowych rozdziałach. Pojawiają się one na tyle rzadko, że każdy zainteresowany chyba zdąży na nie trafić, i na tyle często, że nie będą chyba wielkim zaskoczeniem. Są osoby, których nie informuję, a jednak słowo od nich pojawia się pod nowymi rozdziałami, z kolei od osób informowanych bardzo często nie dostaję żadnego przekazu zwrotnego, chociażby krótkiego komentarza, co sprawia, że czuję się, jakbym zwracała się do ściany. Nie mówię oczywiście, że to dotyczy wszystkich ;)
Pozdrawiam serdecznie. I żeby zima już nie wróciła!
Od czego by tu zacząć. Jak to mówią najlepiej od początku i cóż jak zawsze dzieje się ;) Im bliżej końca tym coraz bardziej zastanawiam się jak to się zakończy, ale liczę na to, że masz dla nas jakąś niespodziankę na zakończenia. Zaciekawiła mnie Anna i jej jak by to można uznać podwójne uczucie James i Nick to może się ciekawie skończyć albo dobrze albo źle. Mam też nadzieję, że Nick w końcu dojdzie do porozumienia z Ginny i wróci do domu albo chociaż pogodzi się z nią i będzie ją odwiedzał. Wierzę, że dalsza akcja będzie ciekawsza. Czekam na kolejny rozdział mając nadzieję, że pojawi się już niedługo. Ignise życzę Ci dalszej weny. Buziaki Pajka ;*
OdpowiedzUsuńOczywiście, że mam niespodziankę na zakończenia. Jakże mogło by być inaczej? :D
UsuńDziękuję i pozdrawiam :*
Ginny mnie troche wkurzyła. Powinna porozmawiać z nim jak z dorosłym i opowiedzieć mu o draco. Tak jak Nick na to zasłógiwał. Problemy same by się rozwiązały i Nick by mógł wrocić do domu. Ale weasley jak weasley, uparta jest. ugh
OdpowiedzUsuńJakby się wszystko od razu rozwiązywało, to nie miałabym o czym pisać ;)
UsuńHah, Apocalypsis jak zawsze spóźniona z komentarzem :D Mimo że rozdział przeczytany zaraz po dodaniu to zawsze jakoś to odkładam albo wcale tego nie robię. Ughh, muszę w końcu nauczyć się komentować zaraz po przeczytaniu.
OdpowiedzUsuńRozdział cudny. Dużo Nicholasa <3 Jest to moja ulubiona postać, ale to pewnie przez to, że to on odkrywa wszystkie sekrety Draco, a ja ciągle mam cichą nadzieję, że on żyje.;< I dlatego też tak bardzo bardzo bardzo nie podoba mi się nowy związek Ginny. ;cccc
Po komentarzu wyżej widzę, że nie tylko mnie wkurza Ginny, choć mnie z trochę innego powodu. Rozumiem, że nie chce mówić o Draco, że cierpi itd., ale to nie stoi na przeszkodzie temu, by zachowywała się jak matka! Pani Weasley od razu wyciągnęłaby z Nicholasa wszystko, możliwe że i nawet dałaby mu szlaban, mimo że jest on już dorosły. :D A Ginny przymyka na wszystko ;_; Co z oczu, to z serca?
Czekam na kolejny, mam nadzieję, że szybko się pojawi.
Pozdrawiam,
A.
No właśnie, pani Weasley... a Ginny jest zdecydowanie od niej młodsza, poza tym Nicolas to jej najstarsze dziecko, wychowywała go sama, poza tym jest strasznie zawziętą osobą. I nie stroniącą od krytyki. A pani Weasley to zupełnie inna historia. Ginny jest rozczarowana tym, że, wedle jej myślenia, Nicolas jest niedojrzały, nierozsądny, uważa że nie poradzi sobie w życiu przez swoją lekkomyślność i głupotę i tylko czeka, aż wróci od niej z podkulonym ogonem. Myśli, że jest za młody na to, by mieszkać poza domem, i nie podoba jej się to, ale jest zbyt dumna na to, żeby błagać go o powrót. Nie jest idealną, ciepłą i troskliwą matką. Ale to ma swoje przyczyny: za młodo doświadczyła dorosłego życia, nie była na to gotowa, nie chciała tego i nie prosiła o to. Straciła miłość swojego życia z czym przez bardzo długi czas nie mogła się pogodzić i przez bardzo długi czas tkwiła w depresji. Do tej pory nie do końca się pozbierała, dlatego myślę, że w chociaż małym stopniu jej taka trochę oschłość i dystans są zrozumiałe. Poza tym Nicolas bardzo przypomina jej Draco, ale widzi w nim głównie jego wady, nie chcąc dostrzec zalet - po prostu upewnia się w tym, że dobrze przewiduje to, że poniesie porażkę. Być może jest to jakiś sposób działania jej mechanizmów obronnych ;)
UsuńI oczywiście weźmy pod uwagę, że Ginny ma 36 lat, niektóre osoby w tym wieku dopiero zakładają rodzinę, a ona ma już dorosłego syna. I, przypominam, przez całe życie po śmierci Draco radziła sobie ze wszystkim sama.
Wiem, że jej zachowanie budzi kontrowersje, ale przypominam, że to nie jest ani, po pierwsze: perspektywa pierwszoosobowa, żeby dogłębnie zrozumieć wewnętrzne procesy, ani po drugie: opowiadanie z perspektywy Ginny. Na jej usprawiedliwienie powiem jeszcze to, że odejście Nicolasa uważa za zdradę, i choć martwi się o niego, ma do niego o to żal, któego nie potrafi się pozbyć. No i, na zakończenie: przyszła do niego. Chyba ma jakieś uczucia? :D
Jak tak to wszystko napisałaś to tak mi smutno z powodu Ginny ;(((((
UsuńNie no, ja to rozumiem, serio. Trochę mnie wkurza, ale teraz bardziej ją rozumiem. Straszne patrzeć na kogoś, kogo się tak strasznie kocha, a ta osoba przypomina ci kogoś, kogo straciłeś i również bardzo go kochałeś ;<
Pozdrawiam cieplutko i bardzo dziękuję za odpowiedź wyżej! :D
A.
Troszeczkę zamotałam w tej odpowiedzi, ale cieszę się, że dokopałaś się do sensu :D Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze podkreślić najważniejsze rzeczy do końca opowiadania, skoro nie są do końca przejrzyste. Pozdrawiam ;)
UsuńLeovoldogreyu... eee... yyy... dziwne masz pomysły. –> No cóż, jak odmawiasz podania jego imienia… Muszę go jakoś nazywać :D A tytułowania go Panem odmawiam, co mu będę ego pompować.
OdpowiedzUsuńW Hogwarcie nie ma geografii, sorry! Może na mugoloznawstwie, ale kto by tam chodził :D -> Mamy czuć się fajniejsi niż czarodzieje? Że posiadamy taką tajemną wiedzę jak geografia? :D
Kolejne ostrzeżenie, CASS! Wiem, że pasuje, ale brzmi bardzo bardzo niepoważnie i nieprofesjonalnie, no nie wiem no, jak tak możesz? -> ]:->
No ja to raczej widziałam tak że ludzie z różnych części świata uciekali tam gdzie bezpiecznie -> zdaje się, że Hermi wysłała swoich rodziców do Australii właśnie? Chociaż skoro pisałaś o kryjówce podziemnej, to sugeruje, jakoby na powierzchni nie było tak do końca bezpiecznie.
No mnie się wydaje, że to po prostu starsi czarodzieje nie mieli o tym pojęcia, a młodsi raczej chodzili w mugolskich ubraniach -> hmm, to jest całkiem niezła teoria. Nie pamiętam, czy było to jakoś uściślone w książkach, więc chyba uznałam, że czarodzieje to w ogóle nie teges. Ale też tacy Oh-We’re-So-Pure i Muggles Suck, taki na przykład Malfoy, no, nie wiem, nawet jako młody czy by się zniżał do poziomu mugolskich ciuchów?
wyznaję podejście, że najtrudniej zrobić coś po raz pierwszy, po raz kolejny już jest łatwiej :P -> Noo, zgadza się, zgadza, tak myślę ^^
podejrzewałaś go? Serio? Nawet ja bym na to nie wpadła, hahahah :D -> Oczywiście! Chyba nawet wspomniałam w poprzednim komentarzu o służącym Nickusia (nie pamiętałam imienia). No patrz, kandydat idealny, jest blisko, ma świetny dostęp do wszelkich informacji o Nickusiu i jego planach, nawet jeśli Nicky o wszystkim mu nie mówi, to na pewno łatwiej go obserwować czy coś w domu wygrzebać niż komuś z zewnątrz. I jako że Nicky ma do niego zaufanie, pewnie by go za bardzo nie podejrzewał. Z drugiej strony jeśli mamy do czynienia z takim bufonowatym, prych, Panem, to jest szansa, że nawet dla dobra swojej misji, jakakolwiek ona nie jest, nie byłby w stanie zniżyć się do robienia za służącego.
Leży sobie gdzieś na dnie oceanu -> Jak Klausio! Miał leżeć. Według jednego z genialnych planów Mystic Falls Gang. Który na szczęście jak zwykle nie wyszedł. Ale Volda mogą sobie wrzucać jak tak bardzo chcą.
ja to rozumiem tak jak powinno być -> No, można to zrozumieć, oczywiście, ale przy pierwszym czytaniu jest takie: czytaczytaczyta-ee, zaraz, what?-aha, okej-dalejczyta. Po prostu za dużo tych wszystkich określeń między częściami, które się do siebie bezpośrednio odnoszą, trochę to wybija z rytmu zdania.
co, sugerujesz że Voldi nigdy w życiu nie jadł pizzy, bo jest mhroczny? -> No co Ty, Voldi nic innego nie robi, tylko lata po pizzeriach. Mugolskich. I je pizzę. Ciekawe, jaka jest jego ulubiona? Jaka pizza jest dość mhroczna…? Jakaś pikantna…?
jaa? no CO TY! To tylko takie sobie gadanie ;) -> hm, hm ;>
A, no i sorry za zwłokę... w sumie to trzy, bo dwie w rozdziale były. Nie ma to jak suchar :D -> <3
No, więc to gwoli odpowiedzi, a teraz jeszcze jeden rozdział… Hm, to chyba najlepsza pora, co mi tam.
Jakże pięknie mhroczne wizje w snach Nicky’ego <3 Rany, ależ ja mam mhroczną duszę
To ostatni raz, gdy się widzieliśmy. -> how dramatic :(
Wisiał jej ogromną przysługę i nie mógł pozwolić na to, by tak po prostu odeszła. -> Hm. Cały ten akapit i w ogóle jest napisany takim dosyć ładnym, zgrabnym, raczej literackim stylem, to „wisiał” mi tu brzmi tak… zbyt potocznie. Wyrażenie jako takie jest okej, ale po prostu w tych okolicznościach… trochę zgrzyta z resztą.
Nie tak wyobrażała sobie ten dzień. -> Omg, to już? To TEN dzień? Ha, no w sumie, zbliżamy się do końca, kiedyś musiał nastać…
Widziała, jak jej oddech zmienia się w parę, tak bardzo było tu zimno. Nawet zimniej, niż na zewnątrz, choć panowała zima. -> A gdyby tak użyć „chłodniej”? Byłoby mniej powtórzeniowo :D
Mieli paść sobie w ramiona z radością, cieszyć się wolnością i przyszłością. A James nawet jej nie poznał. -> Ojejciu, to takie smutne :(
Jego brązowe oczy błyszczały życiem i radością. Jego zadbane, ciemnobrązowe włosy opadały gładko na czoło. -> hm, żeby tak nie powtarzać tego „jego”… Może by połączyć zdania używając „a”, o tak: „i radością, a zadbane, ciemnobrązowe…”. Z drugiej strony jak na jedno zdanie to by było bardzo dużo określeń. Ale chyba i tak bardziej by mi to pasowało, zresztą jakieś jedno można by wtedy wyrzucić… haha, ponosi mnie trochę, chyba miło pokombinować z polskim tekstem, bo na tych wszystkich fascynujących editorial meetings mam niewiele do powiedzenia odnośnie tekstów angielskich, takie szczegóły wymagają jednak ogromnego wyczucia językowego.
UsuńNie mogła być z resztą tego pewna. -> Jak już gdzieś kiedyś wspomniałam, tu też „zresztą” :P
Podoba mi się „raz, dwa, trzy” na zakończenie fragmentu. Ostatnie zdanie – fragmentu czy rozdziału – czasem ciężko napisać, wiesz, żeby było takie wystarczająco kończące, a nie sprawiało wrażenia, że tekst się urywa znienacka, czasem miałam z tym problemy. A to jest śliczne, takie… eghr, znowu nie wiem, jak to powiedzieć, potrafię tylko rzucać mało konkretnymi przymiotnikami, że ładne i zgrabne.
No i ogólnie, och. To jest takie smutne. I tak ładnie to opisałaś, z atmosferką Azkabanu i z tym jak się James zmienił. I ten dzień, który miał być radosny, bo to już koniec, bo wreszcie jest wolny… wcale taki nie jest. Na pewno jest jakaś ulga i poczucie, że to dobrze, ale z drugiej strony po czymś takim, jak on jest tak złamany… Nie będzie łatwo. Może nawet trochę trudniej, bo do jego obecności w Azkabanie Anne się jakoś przyzwyczaiła, wszystko odbywało się ciągle w znajomej scenerii. Teraz zupełnie nowe wyzwanie przed nią, jak przywrócić go do żywych, czy to w ogóle możliwe…? Być z nim bez przerwy, zajmować się nim teraz, jak jest tak zmienioną osobą… To na pewno nie będzie łatwe. No i nie mogę zaprzeczyć, nieświadomość tego, kim on właściwie jest, musi mocno wpływać na odbiór tego całego wątku. I mogę się szczerzyć radośnie z moją wiedzą, ach, jakie to fajne uczucie.
Miał wrażenie, że woda, która obmywa jego ciało, zabarwia się na czerwono. -> Jak kiedyś Elka pod prysznicem, jak ubiła tego huntera czy kogoś :D #Cassijejskojarzenia
Nic poza Anne. To dla niej musiał żyć dalej, otrząsnąć się z tego wszystkiego, dokonać czegoś wielkiego i wspaniałego. -> Ojejku <3
No i generalnie cały ten motyw doczyszczania się jest taki ladymakbetowski :D Lubię to! (Uwielbiam powiązania, nawiązania, skojarzenia i intertekstualność. No, przynajmniej kiedy jestem na tyle obeznana, żeby daną rzecz zauważyć. Znaczy, nie twierdzę, że myślałaś tu akurat konkretnie o Lady M., ale to jest tak jakoś zakorzenione w kulturze – zwłaszcza jak się robiło to na prezentacji maturalnej – no i zasadniczo jest bardzo pasującym motywem do takiej sytuacji).
Nigdy, przenigdy, nawet za tysiąc lat nie spodziewałby się takiego widoku.
Na łóżku siedziała jego matka -> A to rzuciłaś bombę na koniec tego krótkiego fragmenciku, też się nie spodziewałam! Znaczy, w sumie można by się spodziewać, że po tej ostatniej wiadomości Ginny spróbuje nawiązać z nim kontakt. Zresztą, to nie jest tak szokujące jakby się okazało, że na przykład Draco siedzi (:D). Ale i tak, nie wiem, sposób, w jaki to napisałaś, fakt, że przez tak długi czas nie mieli żadnego kontaktu – wystarczyło, żeby mi troszkę szczęka się poluzowała.
wyszkolonych w kierunku psychologii -> Jak Ty! :D
To musiała być jakaś mugolska technologia, zaadaptowana do czarodziejskiego świata. -> Yay, znowu, popatrz, jacy my jesteśmy cool <3 Aż mi samoocenę podnosisz, zawsze tak się martwiłam niezdolnością teleportacji i takich tam…
Uoouu, ależ go tymi pytaniami bombardują, slow down, nawet ja się czuję przytłoczona, a ja nie spędziłam w Azkabanie nawet dnia.
oszołomione gwarem rozmów -> Oj, ja chyba też się czuję trochę oszołomiona w takich zatłoczonych sklepach. Brr. A niestety czasem trzeba… tłum, przeciskanie się, ocieranie, nic nie widać, nie da się dojść do półki, którą chce się zobaczyć… Brr. Zdecydowanie wolę sobie kontemplować zawartość sklepów w spokoju.
UsuńConnie wspominająca związek z Lucasem… Ach, LucasLucasLucas <3 Jej. Weź się ogarnij dziewczyno, nie widzisz, jaki on jest cool? :D No i słusznie prawisz o tych wspomnieniach. Że z jednej strony miłe chwile i tak dalej, ale w pewnych okolicznościach dostają takiego gorzkiego posmaku… :(
Miała wrażenie, że są dwoma częściami duszy, która powinna się połączyć -> Czy to nie Platon miał taką koncepcję? Że ludzie są tacy właśnie rozpołówkowani i tej swojej drugiej połówki szukają i szukają? Głowy za to nie dam, ale ktoś na pewno taką koncepcję miał i myślę, że to mógł być on.
obraz siebie, wchodzącej do sali i przykuwającej uwagę wszystkich chłopców, a w szczególności Dylana, który zapomina o Juliette i śpieszy, by zaoferować jej ramię… -> No popacz, ta też myśli, że Dylana kiecką powali. Ach, te dziewczęta…
Może Dylan kopnie w zadek Juliette i zrozumie, że jesteś sensem jego życia. -> Piękny tekst! :D
I bardzo ciekawy ten fragment o sukienkach, sexy lub niewinnych
Jak często myślałam o Ginny chyba wciąż trochę przez pryzmat ttj, jak to była młoda i w ogóle, tak po takim zdaniu „Wyglądała tak jak zawsze – dumna, zadbana, stanowcza.” totalnie kupuję dorosłą, śladową, dumną Gin <3
Ojejciujejciujejciu. Gin martwiąca się o Nicky’ego. Nicky ukrywający prawdę, bo przecież nie może się przyznać – przez co wychodzi na nieodpowiedzialnego gówniarza. Choć może lepiej wyjść na gówniarza niż na mordercę…?
Zastanawiam się, czy celowo powtarzasz prawie taką samą konstrukcję, czy tak tylko wyszło („Nie mógł jej przecież powiedzieć prawdy. Spanikowałaby.” i „Otworzył już usta, żeby się wytłumaczyć, ale przecież nie mógł jej o tym opowiedzieć. Spanikowałaby.”). I smutno się zawsze czyta, jak ktoś kogoś niesłusznie źle osądza – choć oczywiście co ma Ginny myśleć, jak Nicky się nie przyznaje. A on się przyznać nie może i, och, no smutno tak :(
Dla mojego ojca nie była najważniejsza zabawa -> No właśnie, Ginny. Co ty tam wiesz? Draco was so much more than that!
Pracą może zająć się zawsze. -> Też bym tak chciała :( Znaczy, na razie się jeszcze nie zajmuję, ale pora zacząć, no bo będę musiała z czegoś żyć. A taki Nicky to się martwić nie musi. Choć pewnie lepiej siedzieć cały dzień w kieracie niż mieć Leovoldogreya na karku…?
I ojej, teraz zamiast odzyskać jakaś nić porozumienia, mamy jeszcze większy rozłam między Ginny i Nickym i to takie smutne i ojej i tak, to dla ich dobra, bo zawsze wszyscy wszystkich odsuwają dla ich dobra, ale to i tak smutne :(
Zauważyłaś to? Normalnie Cassie nagle dostała jakichś ludzkich uczuć, jak czasem miałam taką drwiącą nutkę w głosie w różnych sytuacjach, tak teraz nie ma, naprawdę mi smutno, melancholijnie i żal :(
Hm, czy w następnym fragmencie czcionka Ci się zmieniła? Taka się wydaje gęstsza czy coś.
Jestem więcej niż pewna, że po kilku dniach intensywnej opieki uda się go postawić na nogi. -> Egh… nie wiem, czy to nie nadmiar optymizmu.
Ochochoch. Końcówką jeszcze bardziej mnie dobiłaś emocjonalnie, aż mi się troszeczkę oczy zaszkliły i serce ścisnęło. To takie smutne i takie ciężkie, i takie realne, i tak świetnie opisane. Masz, proszę, rozłożyłaś mnie na łopatki. Żadnych jesiotrów, kangurów ani PO. Poważna, poruszona Cass. Masz.
I naprawdę robi na mnie wrażenie, jak Ci się udaje przez tyle czasu rozwijać ten wątek i nie zdradzić tego o Jamesie, czego jeszcze nie chcesz zdradzać. Mogłoby się wydawać, że to się prędzej czy później gdzieś wymsknie… a tu nic, sytuacja cały czas równie wieloznaczna, mocno sugestywna :D
pisząc egzaminy tak rewelacyjnie (yhy...), że nie miałam żadnej poprawki -> Brawo :D
Usuńmusiałam od niego troszkę odpocząć, by móc "na świeżo" podejść do wprowadzania poprawek -> a to fakt, fakt, jak się zdąży trochę zapomnieć to zupełnie inaczej patrzy się na tekst. Jak się go ciągle obraca w głowie to się patrzy i nie widzi. Zresztą u Sartre’a (tego, którego nie miałam czasu przeczytać, tylko rzuciłam okiem) było coś dobrego. „Now the operation of writing involves an implicit quasi-reading which makes real reading impossible. When the words form under his pen, the author doubtless sees them, but he does not see them as the reader does, since he knows them before writing them down. The function of his gaze is not to reveal, by brushing against the,, the sleeping words which are waiting to be read, but to control the sketching of the sings.” Kurczę, w wolnej chwili powinnam to przeczytać, bo wydaje się być jednym z ciekawszych tekstów.
Jestem ostatnio nakręcona pozytywną energią do tego opowiadania i mam nadzieję, że wpłynie to zarówno na treść, jak i częstotliwość dodawania rozdziałów. Myślę, że w końcu mam realne szanse na zakończenie tej historii, po wszystkich wzlotach, upadkach i latach(!), które na nią poświęciłam. – Tak, tak, tak! Pozytywna energia, ciągłe tworzenie i oczywiście, że już niedługo skutecznie i w chwale zakończysz. Samo to powinno być dobrą motywacją, a jakbyś potrzebowała czegoś więcej, to teraz masz znowu Cassandrę na posterunku ^^
Och, och, ależ piękną analizę Ginny nam zaserwowałaś w jednej z odpowiedzi *.*
I tym oto sposobem proszę, masz Cassandrę-na-bieżąco, widok dawno niewidziany. Teraz możesz z czystym sumieniem dawać następny rozdział. Oczywiście, jak już go dokończysz :P
Jego imię... cholera, gdzieś je miałam, ale musiałabym zrobić research, bo zabij, nie pamiętam! ;)
UsuńWłaściwie to przydałaby im się geografia. Żeby nie być takimi sierotami co to nie wiedzą, gdzie się teleportować...
Myślę, że w czasach Voldemorta nigdzie nie było bezpiecznie, także wiesz, zdarzają się poza tym paranoicy widzący wszędzie zagrożenie itepe itede, a Dylan może tam sobie podróżować, więc kto na tym ucierpiał?
Czarodzieje w ogóle nie teges? Ale mi się wydawało, że dzieci Weasleyów bez problemu biegały w mugolskich ubraniach, a może tylko takie odniosłam wrażenie? Myślisz, że to przez film? Sto lat żadnej książki nie czytałam, więc teraz to już nie wiem... No i na mistrzostwach quidditcha kojarzy mi się głównie problem z tamtym starszym panem, który założył sukienkę, bo mu fajnie przewiewało, młodzi chyba nie mieli większych problemów? (nie, nie zaliczam do "młodych" pana Weasleya :D). No i tak na dobrą sprawę, Rowling nie napisała tak specyficznie jak toż się ci czarodzieje ubierali, to znaczy biegali gdzieśtam w szatach i oficjalnie i nieoficjalnie, ale nie wydaje mi się, że wszyscy tak na co dzień i w ogóle, to przecież strasznie niewygodne, a co latem? Przecież to gorąco, no nie wiem. W każdym razie taki garniaczek nie powinien chyba być dla nich wielkim problemem, skoro też miały czarodziejki różne kiecki i w ogóle...
Cass, Harvey jest stary. Daj mu spokojnie dożyć do emerytury :(
I o niee, PAN się nie zniża do bycia służącym, ma znacznie ambitniejsze zajęcie ;)
"Ale Volda mogą sobie wrzucać jak tak bardzo chcą." -> ja mam taką moją osobistą opinię, że się obrócił w pył... taki brzydki, szary i śmierdzący i ledwo leciał, bo taki był stary i ociężały. Zastanawiałaś się kiedyś, ile lat ma Voldi? Na dobrą sprawę to on powinien się zbliżać do emerytury (mógłby być Harveyem :o), a skoro Dumbel jest jeszcze kilkadziesiąt lat starszy... To znaczy gdzieś czytałam, że czarodzieje żyją dłużej niż mugole, ale nie za bardzo to widzę, to znaczy co takiego się różni w ich organizmach? Nie kupuję tego.
"trochę to wybija z rytmu zdania" -> doobra już nie wymyślaj, się uczepiła no! ;)
Pizza mhroczna? Pepperoni. To znaczy... nigdy nie jadłam, jest dla mnie taka niedostępna i tajemnicza. I zalewa ją sosem tabasco. A tak na serio, to stawiam na hawajską z sosem z tysiąca wysp ;)
"Wisiał jej ogromną przysługę i nie mógł pozwolić na to, by tak po prostu odeszła. -> Hm. Cały ten akapit i w ogóle jest napisany takim dosyć ładnym, zgrabnym, raczej literackim stylem, to „wisiał” mi tu brzmi tak… zbyt potocznie. Wyrażenie jako takie jest okej, ale po prostu w tych okolicznościach… trochę zgrzyta z resztą" -> no właśnie, nie przyzwyczajaj się tak, trzeba szokować publiczność! :D
"Jego brązowe oczy błyszczały życiem i radością. Jego zadbane, ciemnobrązowe włosy opadały gładko na czoło. -> hm, żeby tak nie powtarzać tego „jego”… Może by połączyć zdania używając „a”, o tak: „i radością, a zadbane, ciemnobrązowe…”. Z drugiej strony jak na jedno zdanie to by było bardzo dużo określeń. Ale chyba i tak bardziej by mi to pasowało, zresztą jakieś jedno można by wtedy wyrzucić…" -> Boże, Cass, przestaniesz być taka czepialska? No cokolwiek napiszę, cokolwiek! A poza tym to nie jest powtórzenie, tylko MY PERSONAL STYLE, end of story ;) A tak PS: mogłabyś być moją polonistką, serio :/ A jak będziesz mi w każdej linijce coś wytykać, to nie będę czytać, o! Bo to psuje przekaz i robi niepotrzebny szum informacyjny i rozmycie, a ja i tak tego teraz nie będę poprawiać, tylko dopiero jak skończę ślad.
"Ostatnie zdanie – fragmentu czy rozdziału – czasem ciężko napisać, wiesz, żeby było takie wystarczająco kończące, a nie sprawiało wrażenia, że tekst się urywa znienacka" -> no tak się składa, że nienawidzę kulawych zakończeń, a tego czego nienawidzę, staram się sama nie robić, wiadomo - nie zawsze wychodzi, ale worth to try! Pamiętam kilka takich fragmentów w mojej "karierze" że siedziałam nad końcówką, bo czytając cały rozdział czułam, że czegoś tu brakuje, z kolei jak coś dopisywałam, to było już za długie i takie niespecjalnie estetyczne i... w sumie to nie wiem co dalej robiłam.
Usuń"Miał wrażenie, że woda, która obmywa jego ciało, zabarwia się na czerwono. -> Jak kiedyś Elka pod prysznicem" -> ee tam, to popularny motyw, nie Elkuj. Wystarczy Lydia, np.
"intertekstualność" - taa, przeczytałam "interseksualność" i zaczęłam się głowić, o co takiego może chodzić? co to za wymysł? i jaki ma związek z Nicolasem? Hm, hm :D
I nie, nie myślałam o Lady Makbet, a o motywie, tak po prostu.
Platon-idee-morele-co ja mam się co chwilę zastanawiać co mam na myśli? Maturę piszę, czy jak :(
"Choć może lepiej wyjść na gówniarza niż na mordercę…?" -> i tu następuje chwila ciszy na zastanowienie nad pytaniem docelowo retorycznym, a jednak zmuszającym do rozważań... Kocham jak mnie rozumiesz <3
Ooou. Spanikowałaby? A to niespodzianka? Nic takiego nie widziałam :D
"Dla mojego ojca nie była najważniejsza zabawa -> No właśnie, Ginny. Co ty tam wiesz?" -> dobra, bierz te pompony, i tak wszyscy wiedzą, że jesteś osobistą cheerleaderką Draco... O, zastanawiałaś się kiedyś nad tym słowem? Bo cheer no i leader... tak to fajnie, podnosząco na duchu brzmi :D
Czcionka? A no rzeczywiscie, jak się przyjrzeć, ten fragment wygląda, jakby miał o numerek mniejszą, a jak to wygląda w wordzie? Eee, szczęka mi opadła, przez 29 linijek jest times new roman, ale skąd on się wziął? To znaczy zauważyłam, że jak piszę, to czasem się tak robi, ale tak tym piszę i piszę i piszę i zauważam i zmieniam, a ona sobie samoistnie się odmieniła, dziwne rzeczy...
"Żadnych jesiotrów, kangurów ani PO. Poważna, poruszona Cass" -> taa, ciekawe na jak długo. Myślę że obecność Dylka w następnym rozdziale to wszystko zmieni. I Julka. Takie tam. Ale jest też Coleen i nawet przez chwilę Amarie (jak się zastanowię, to może jeszcze kawełek jej później dopiszę), więc jeśli obiecasz być miła, to będzie miło :D
Przestań tak pisać ciągle o tym Jamesie, bo ktoś zacznie główkować, a tego nie chcemy! A tak poza tym, to w tym rozdziale musiałam główkować, jak tutaj ominąć pewną kwestię, o której nie mogę tutaj napisać, ale udało mi się :D
"Jak się go ciągle obraca w głowie to się patrzy i nie widzi" -> no właśnie, a ty mnie punishing za coś, czego nie widzę :( :( :(
"Och, och, ależ piękną analizę Ginny nam zaserwowałaś w jednej z odpowiedzi *.*" -> bo nikt jej nie rozumie jak ja, czujemy się niezrozumiane, a tylko ja mogę ją obronić :(
Jego imię... cholera, gdzieś je miałam, ale musiałabym zrobić research, bo zabij, nie pamiętam! ;) -> Eee… zapomniałaś imię swojej postaci? Takiej ważnej postaci? No to zaiste chyba nie jest to nikt tak dobrze znany jak Harry czy ktoś. Ktoś, kogo imię jest na tyle nieistotne i rzadko używane, że można je zapomnieć… *myśli* *już pamięta o gwiazdkach*
UsuńWłaściwie to przydałaby im się geografia. Żeby nie być takimi sierotami co to nie wiedzą, gdzie się teleportować... -> He, he. No właśnie. Cóż, lecimy do Hogwartu, pora im zrobić małą reformę edukacji ;D
Dylan może tam sobie podróżować -> o tak. Voldemort Voldemortem, ale te dwadzieścia lat temu ludzie na pewno pomyśleli, że przyjedzie tu taki jeden i trzeba mu zostawić coś, co będzie mógł pozwiedzać! :D
Ale mi się wydawało, że dzieci Weasleyów bez problemu biegały w mugolskich ubraniach -> No, jak tak teraz o tym mówisz, to mi się przypomniało, że pani Weasley im zawsze swetry robiła na święta. Swetry są dosyć mugolskie myślę. (A świąteczne swetry to już w ogóle bardzo angielskie). A książki czytałam też sto lat temu, filmom bym tak bardzo nie ufała, bo mogli mieć taką samą rozkminę jak my. Bo praktycznie te szaty bez przerwy to tak ciężko sobie wyobrazić. Ale co do tego gorąco to bym się nie upierała, nie chodzą w krajach arabskich, zwłaszcza kobiety, takie całe poowijane zawsze? I nikt się nie przejmuje czy im gorąco. A tak mi się wydaje, że kiedyś słyszałam, że Beduini na pustyni to nawet specjalnie się tak ubierają… ale to mi się dość mgliście kojarzy, nie wiem. Może chodziło bardziej o piasek. Albo coś.
Cass, Harvey jest stary. Daj mu spokojnie dożyć do emerytury :( -> A Voldi to niby młodzieniaszkiem był? Nigdy nie jest za późno, by zapanować nad światem :D Czy coś.
I o niee, PAN się nie zniża do bycia służącym, ma znacznie ambitniejsze zajęcie ;) -> Hmpf, ambitniejsze zajęcie… Bezimienny człowiek o ambitnym zajęciu… Minister Magii? ;>
mógłby być Harveyem -> A widzisz! Może on jednak przeżył na przekór Tobie – w końcu on lubi przeżywać – i teraz się zaczaja na Nickusia i jego moce pod jego własnym dachem!
co takiego się różni w ich organizmach -> Hmm, no nie wiem, ale jeśli mają w sobie to coś, co im pozwala na magię – to musi być gdzieś w DNA pewnie? To czemu by i takiej małej mutacji długowieczności nie mieli mieć. Hmm, czy to czemuś służyło w książkach? Czy Dumbel koniecznie musiał być taki stary, żeby pamiętać i młodość Voldka, i Grindewalda zaliczyć…? Nie wiem, nie pamiętam szczegółów, czy to cokolwiek robiło, czy tak se zostało powiedziane.
Och, wizje mhrocznej pepperoni z tabasco <3 Ja myślałam bardziej o jakiejś wołowinie – może dlatego, że wołowiny właśnie nie jadam? Nie jesteśmy mhroczne, nie jemy mhrocznych pizz *nonono* Hawajska <3 To chyba główny powód, dla którego rzadko jadam inne, zwykle zamawiam hawajską. Ale z sosem z tysiąca wysp, powiadasz? To osobliwa kombinacja, sos jest dobry, ale używałam raczej w sałatkach, a pizzę z ketchupem, ewentualnie czosnkowym. Tyy, czosnkowy sos to na wampiry :D Swoją drogą ciekawe, jeden z mocno zakorzenionych elementów wampirzej mitologii, a teraz zupełnie się o nim nie wspomina w tym nowoczesnym kontekście? No ale teraz w słońcu się sparkli…
E, e, no bez przesady, w każdej linijce, ile to, ze trzy uwagi na tyyyle tekstu? Nie próbuję się przecież wyzłośliwiać czy coś, tylko mówię, jak ja odbieram pewne rzeczy, jak wydaje mi się, że coś mogłoby brzmieć lepiej – co, oczywiście, jest też związane z osobistym odbiorem. A Ty możesz zrobić z tym co chcesz, ale jeśli kiedyś będziesz edytować, możesz mieć w tym wskazówkę, nad czym się zastanowić. Staram się w ten sposób być raczej pomocna, ale jeśli naprawdę Ci to przeszkadza to oczywiście mogę spróbować się powstrzymać i skupić jedynie na wrażeniach związanych z treścią, nie z formą. No i, jak mówię, tego jest przecież bardzo niewiele, u Ciebie ciężko się do czegoś doczepić, a często wręcz jest wiele zdań tak ułożonych, że robią wrażenie i powalają na kolana, o czym też zdarza mi się wspomnieć.
w sumie to nie wiem co dalej robiłam. -> piękna puenta *lol2*
Usuńee tam, to popularny motyw, nie Elkuj. Wystarczy Lydia, np. -> Hm, masz na myśli Lydię z… kiedy to było, początek 2 sezonu…? A to pod jej prysznicem to nie była raczej jakaś taka czarna maziaja, a nie krew…? Niee wiem, nie pamiętam.
taa, przeczytałam "interseksualność" i zaczęłam się głowić, o co takiego może chodzić? co to za wymysł? i jaki ma związek z Nicolasem? Hm, hm :D -> Hahahahaha! To… hm. Zaczęłabym się nad tym zastanawiać i kto wie, do jakich dziwnych teorii by to doszło, ale postanowiłam uciec się do wujka Google’a i… http://www.portalzdrowia.pl/czym_sie_rozni_interseksualizm_od_transseksualizmu.html,a,515 Hm, jest coś, czego nam jeszcze o nim nie powiedziałaś?
I nie, nie myślałam o Lady Makbet, a o motywie, tak po prostu. -> No, motyw, motyw. A mnie się ten motyw zwykle w prostej linii z nią kojarzy, ale może to przez tę prezentację :P
Platon-idee-morele-co ja mam się co chwilę zastanawiać co mam na myśli? Maturę piszę, czy jak :( -> Ee, w tym momencie to ja piszę. I się zastanawiam. I myślę, że jak dla mnie to ciekawie pozauważać takie różne elementy, które się tam ładnie wkomponowują, niezależnie od tego, czy autor świadomie to zakładał. #EnglishLitStudent
Kocham jak mnie rozumiesz <3 --- <3 (jak użyję strzałki, to mi wytnie ten fragmencik pomiędzy grotami. Ech, blogspot, problemy robisz…)
dobra, bierz te pompony, i tak wszyscy wiedzą, że jesteś osobistą cheerleaderką Draco... O, zastanawiałaś się kiedyś nad tym słowem? Bo cheer no i leader... tak to fajnie, podnosząco na duchu brzmi :D -> Yay, ale zostałam wyróżniona! Yay. Draco, czuj się podniesiony! *wymachuje pomponami*
Hm, to ciekawe, znaczy, zdaje się, że czasami czcionka może tak przeskoczyć do domyślnej jak… wiesz, zaczniesz nową linijkę, ale jakoś tak, że on nie zauważy, że to ma być dalej to samo formatowanie. I wraca do swojego. Tyle że u mnie domyślną jest Calibri i zawsze ją sobie ustawiam na TNR.
taa, ciekawe na jak długo. Myślę że obecność Dylka w następnym rozdziale to wszystko zmieni. I Julka. Takie tam. Ale jest też Coleen i nawet przez chwilę Amarie (jak się zastanowię, to może jeszcze kawełek jej później dopiszę), więc jeśli obiecasz być miła, to będzie miło :D -> No, zapewne nie na długo. Zwłaszcza, jak oferujesz Dylka… Dylek chyba najbardziej działa na moją niepoważność, co on w sobie takiego ma, że wyzwala we mnie te… instynkty…? xd Ale Coleen, yayayay, Coleen jest the best! :D Hmm, a będzie Lucas…? I sweterek…? I w ogóle co ten Lucas z Julcią knuł? Czy to się teraz właśnie okaże…?
Przestań tak pisać ciągle o tym Jamesie, bo ktoś zacznie główkować, a tego nie chcemy! A tak poza tym, to w tym rozdziale musiałam główkować, jak tutaj ominąć pewną kwestię, o której nie mogę tutaj napisać, ale udało mi się :D -> Ou, ou, przepraszam, przepraszam… Ale nie sądzę, żeby komuś się chciało brnąć przez tyle tekstu, żeby wypatrzeć taką jedną, małą, nic nieznaczącą uwagę… Your secret is safe with me! A możesz napisać prywatnie, co za kwestia? :>
no właśnie, a ty mnie punishing za coś, czego nie widzę :( :( :( -> Ejj, ja Cię przecież nie punishing, robisz ze mnie potwora, jak Ginny *beczy* Ja tylko… otwieram Ci oczy. Iżbyś zobaczyła *i stała się światłość niebiańska i ogólne oświecenie. Ewentualnie zobaczyli, że są nadzy i okryli się listkami figowymi…*
bo nikt jej nie rozumie jak ja, czujemy się niezrozumiane, a tylko ja mogę ją obronić :( -> No proszę, to mamy Osobistą Cheerleaderkę Draco i Osobistego Adwokata Ginny, nie ma co, dobrana parka :P
No bo ja tak sobie w myślach i w ogóle nazywam tego kogoś po nazwisku, no i nie pamiętam imienia noo!
UsuńNo ale jest różnica między czarodziejami a krajami arabskimi czy Beduinami, zwłaszcza że ci ostatni mają do tego powód - wyobraź sobie, że jesteś na supergorącej pustyni, uderza w ciebie piach, a Ty na wielbłądzie w stroju kąpielowym... Mi się właśnie kojarzy, że oni zasłaniają się przed promieniami słonecznymi i że specjalnie się głowy zasłania żeby udaru słonecznego nie dostać itd...
Mutacja długowieczności... Niee, nie kupuję tego, sorry :( A wikipedia mówi że Dumbel żył prawie 120 lat. Z kolei o ile dobrze liczę Voldi żył 72 lata... no jakoś tak średnio sobie wyobrażam jak on w tym wieku sobie kica gdzie mu pasuje i pizze zajada...
Osobliwa kombinacja? Żartujesz? Ja WSZYSTKO jem z sosem z tysiąca tysp! A hot doga chociaż takiego jadłaś?
No tak, ten czosnek w mitologii, szczerze mówiąc mnie samą bawi, no bo sorry, pomacham takiemu przed nosem i ucieknie ze strachu? Rozumiem już bardziej wodę święconą...
"A mnie się ten motyw zwykle w prostej linii z nią kojarzy, ale może to przez tę prezentację :P" -> widzisz? jesteś upośledzona motywowo! to jest nietolerancja na odmieńców!
"Maturę piszę, czy jak :( -> Ee, w tym momencie to ja piszę" -> to się postaraj, bo słabo się w ten klucz wcelowujesz, chociaż czasami zadziwiająco trafnie ;)
Co do tej czcionki -> chyba jak większość mam domyślną calibri, z tym że nigdy nią nie piszę i jak piszę cokolwiek to zawsze ustawiam times new roman 12, a ślad jest book antiqua 11, jest w miarę podobna do worda, więc jak czasem przeskakuje do timesa, to nie zauważam, dopiero po jakimś czasie, ale dziwne mi się wydaje to, że tak sobie wróciła sama z siebie do book...?
"Dylek chyba najbardziej działa na moją niepoważność, co on w sobie takiego ma, że wyzwala we mnie te… instynkty…?" -> być może jest siostrzeńcem Leosia...
Oczywiście, że będzie Lucas, nie wymieniłam go, bo nawet nie pomyślałam o tym, że ktoś może go nie wziąć pod uwagę! I nie będzie sweterka, sorry, to bal a nie jakieś sweterki... No dobra, muszę się przyznać. Pamietam, jak o tym z Tobą rozmawiałam i pamiętam jakie pomieszczenie miałam przed oczami i w ogóle, ale nie wiem za bardzo, co ja chciałam zrobić z tym sweterkiem... :( Znaczy domyślam się, ale nie wiem na ile to jest teraz moja pamięć, a na ile domysły...
"Ou, ou, przepraszam, przepraszam… Ale nie sądzę, żeby komuś się chciało brnąć przez tyle tekstu, żeby wypatrzeć taką jedną, małą, nic nieznaczącą uwagę…" -> a Klaudia się kiedyś nie przedzierała przez Twoje komentarze?
Taa, stała się światłość... Doobra, trudno, za duży leń ze mnie, serio, nie mam ochoty znowu wracać do tego tekstu :/
A nie wiesz, że Ginny to moje alter ego? Kto ma bronić, jak nie ja?!
Hm, hm, kogo Ty być mogła nazywać po nazwisku… W ogóle nie jestem pewna, czy to ktoś kanoniczny, czy Twój. Choć skoro mówisz o researchu… nie wiem, czy określiłabyś tak grzebanie we własnych notatkach…? *myśli*
Usuńa Ty na wielbłądzie w stroju kąpielowym... -> *hahaha* Piękny obrazek, nie ma co xd No ale widzisz, nawet jeśli to od piasku czy czegokolwiek innego, to jednak ciepło mają i są w tych… szatach. A w Anglii do takiego upału daleko, więc mniejszy chyba tym bardziej da się wytrzymać?
Noo, 120 lat… to coś tak około superrekordowych mugoli chyba? A mniej rekordowi, ale dobrze się trzymający, potrafią dojść do 100. No ale Dumbel był zdecydowanie bardzo energiczny jak na taki wiek. A Voldkowi osobiście bym dała pewnie koło 50 może…? Zniszczonej, oczywiście, z tymi jego włosami i nosami, ale bardziej mi to pasuje niż 70. „jak on w tym wieku sobie kica gdzie mu pasuje i pizze zajada...” -> <333
A hot doga chociaż takiego jadłaś? --- *robi wielkie oczy* Sprzedają gdzieś tak…? Czy to Twoja własna inwencja? Jako żywo, hot dogi to jadam z ketchupem. I musztardą jeszcze. Zasadniczo większość rzeczy robię z ketchupem… Czy teraz powinnam udać się do Tesco, zaopatrzyć w 1000 wsyp - znaczy, wysp – i dodawać do wszystkiego, co spożywam…? A w ogóle to zjadłabym hot doga, dawno nie jadłam. W Ikei są tak cudownie tanie <3 Choć do Ikei trzeba specjalnie jechać, jest średnio po drodze. W domu. Bo tu to w ogóle nie wiem, gdzie najbliższa jest, raczej nie w mieście. A pamiętasz hot dogi w Mielnie? Znaczy, Ty to je pewnie niemal na bieżąco pamiętasz, dla mnie to takie jedno wyraziste wspomnienie xd Tutaj widuję chyba czasem taką budkę, w której chyba sprzedają hot dogi. Ale jakoś tak nigdy się nie złożyło, żebym skorzystała, zresztą zwykle w mieście jestem w piątek…
Hm, czosnek ma te swoje walory zapachowe, widocznie wampiry są trochę przewrażliwione. No i chyba jest taki trochę antybakteryjny i w ogóle, na przeziębienia i takie tam się go zaleca, jak chorobę odstrasza, to wampira też pewnie może… A teraz pora na research, ciekawe, co wujek Google na ten temat powie. Zapewne ma to jakieś logiczne, zakorzenione w ludowych wierzeniach wyjaśnienie. http://www.polskieradio.pl/10/215/Artykul/409685,Dlaczego-wampiry-nie-lubia-czosnku – Ty, patrz, to praktycznie to, co właśnie powiedziałam! *czuje się mądra* http://ciekawe.onet.pl/wokolnas/czosnek-chroni-przed-wampirami,1,5217022,artykul.html tu też podobnie piszą.
widzisz? jesteś upośledzona motywowo! --- spoko, spoko, musieli zauważyć mój przypadek i już się z prezentacji wycofują, więc na szczęście biedne młodsze pokolenia nie zostaną tak poszkodowane :P
to się postaraj, bo słabo się w ten klucz wcelowujesz, chociaż czasami zadziwiająco trafnie ;) --- Oj, oj. Widzisz, ja się już przestawiam na tryb angielski, gdzie nie mają kluczy, tylko cenią oryginalność i takie tam. Ale skoro przynajmniej czasami coś mi się udaje… to już coś *lol2*
być może jest siostrzeńcem Leosia... --- No popatrz, popatrz, to by może co nieco wyjaśniało :D Biedny Dylek, jak Leosiek skończył z Belką, to pewnie za niego się weźmie, on tak lubi ścigać spokrewnione z nim dzieciaki…
I nie będzie sweterka, sorry, to bal a nie jakieś sweterki... --- Kto by się tam botherował jakimiś kieckami, sweterek to bardzo szykowne odzienie na bal :D
Pamietam, jak o tym z Tobą rozmawiałam i pamiętam jakie pomieszczenie miałam przed oczami i w ogóle, ale nie wiem za bardzo, co ja chciałam zrobić z tym sweterkiem... :( Znaczy domyślam się, ale nie wiem na ile to jest teraz moja pamięć, a na ile domysły... --- *beczy* I widzisz, dlatego właśnie trzeba notować. Wszystko. Każdą myśl. Nie możesz odpuścić tak kluczowego momentu jak sweterek! Ja go potrzebuję! Ale widzisz, jak masz jakieś domysły, to może wystarczy, jak z nich polecisz…?
Usuńa Klaudia się kiedyś nie przedzierała przez Twoje komentarze? --- A przedziewała się? Tfu, przedzierała. Literówki *prycha* Znaczy, na FP to w ogóle miałyśmy nasze radosne kółeczko wzajemnej adoracji i się zwracałyśmy do siebie wzajemnie, więc to to czytała, ale tam wcześniej, na ttj, jak się nie zwracałam do niej bezpośrednio…? No, że ja czytam wścibsko cudze komentarze, to moje osobiste skrzywienie, zresztą, nie ma tu nic szczególnie challenging pod względem długości…
No broń jej, broń, zresztą, wiesz, ja chyba jakoś szczególnie don’t mind? Nie pamiętam, być może na początku trochę kręciłam nosem na to, że nic Nickusiowi nie powiedziała. A może udało mi się zebrać jakieś resztki empatii i nie kręcić? Nie pamiętam. Ale zasadniczo się chyba jej nie czepiam…? Chyba…
Nic nie powiem na temat mojego Pana, wara, czekaj z innymi.
UsuńAle dlaczego powiedz mi mają "wytrzymywać" w szatach? To wolni ludzie. Skoro mogą ubrać co innego, to dlaczego niby nie?
No bo Voldi miał wiecznie kryzys wieku średniego, takie 50 by było w sam raz.
Cooo? Cass, mówisz serio na temat tych hot dogów? Tak sprzedają tylko... yyy... wszędzie? Na każdej stacji benzynowej, w każdej żabce, freshu itd.? A parówkę z chilli chociaż jadłaś? Owszem, w ikei masz tylko ketchup i musztardę, pamiętam, że kilka lat temu mieli też majonez, ale chyba im się nie opłacało, a wielka szkoda, bo uwielbiam połączenie cebulki prażonej i majonezu, oczywiście z ketchupem, bez jest za bardzo majonezowate :D A w Mielnie nigdy w życiu nie jadłam hot doga :P
Przeziębienia i takie tam -> ale cebula też. Kapusta kiszona. Cytryna. Miód.
Serio? Wycofują prezentacje? Nic mi na ten temat nie wiadomo, ale ja ogólnie niespecjalnie się interesuję wiadomościami, to co ja słyszę to najczęściej przypadkiem :P
I widzisz, dlatego właśnie trzeba notować -> tak, ważne rzeczy, nie miałam nawet gdzie tego zapisać, bo jeśli na kartce, to bym zgubiła, a jak w jakimś dokumencie, to i tak nie mogłabym go później znaleźć...
Nic nie powiem na temat mojego Pana, wara, czekaj z innymi. -> Czekać? Jak taki normalny człowieczek? Ja? Ech, fajnie by go było zgadnąć tak błyskotliwie, ale czy to w ogóle możliwe… *wzdycha*
UsuńSkoro mogą ubrać co innego, to dlaczego niby nie? -> Bo Rowling tak chciała ]:-> A przynajmniej tak mi się wydaje, co może być nadinterpretacją, może rzeczywiście nie jest to tak jasno określone…
No bo Voldi miał wiecznie kryzys wieku średniego, takie 50 by było w sam raz. -> No popatrz, i wszystko się zgadza. Gdyby każdy tak burzliwie przeżywał swoje kryzysy, to uuuaaa, już by nas tu nie było.
Czuję się bardzo zacofana hot-dogowo O.o Nie wiem, czy ja takich wariacji nie widuję, czy na ich widok ślepnę i nie zauważam…? W mojej Żabce w ogóle hot-dogów nie sprzedają. W żadnej z dwóch, które znajdują się w pieszym zasięgu. W tej na Kościuszki też nie. I w tej w centrum też nie… Majonezu z Ikei nie pamiętam, cebulkę owszem, chyba z raz czy dwa jadłam tego bardziej wypasionego. Nie no, naprawdę, dla mnie hot-dog to zazwyczaj buła, parówa i ketchup, ewentualnie jeszcze musztarda. Chyba muszę się doedukować. Chyba moim życiowym celem powinno stać się zjedzenie hot-doga. I jak to w Mielnie nie jadłaś? :O To mi się to przyśniło…? Przecież pamiętam, hot-dogi z takiej budki niedaleko plaży, na „mojej” ulicy, a potem plaża? I one były takie wypasione dosyć właśnie, być może najbardziej wypasiony hot-dog w moim życiu…?
Oh yeah! Kapuchą go, tego wampira!
Serio? Wycofują prezentacje? – Nie wiedziałaś? No, ja młodsze pokolenie, pewnie jeszcze ktoś w szkole o tym wspominał jak byłam. No i w wakacje rozmawiałam na obozie z młodszymi ludźmi. Tak, tak, w tym roku będzie ostatnia prezentacja, a od następnego… trzeba się będzie przygotować. Mieć jakąś wiedzę. Będzie się losować pytania. Czy coś. Nie wiem dokładnie, ale chyba ma być gorzej.
No, ja często notuję w notatkach w telefonie różne rzeczy, wtedy zazwyczaj mogę je znaleźć jak wyszukam jakieś słowo kluczowe. Ale dokument, jeden, stały, coś w stylu ‘pomysły do śladu’, gdzie różne takie szczegóły by się zapisywało mógłby działać?
Czyżby czekanie było dla Ciebie uwłaczające? Och, tak mi przykro! A te ubrania już zostawmy w spokoju.
UsuńDoedukuj się hot-dogowo i to koniecznie! Wystarczy że pójdziesz na orlen i zachcesz hot-doga z parówką z chilli i sosem tysiąca wysp, a zrozumiesz <3
Czemu wpadasz w panikę? Powiedziałam, że nie jadłam hot-doga z Mielna, a nie że ich tam nie ma :D
Losować pytania? Serio? Masakra! O jak ja się cieszę, że jestem tym rocznikiem, który jest już bezpiecznie poza linią rażenia! Nie dowiadywałam się, bo po co mi taka wiedza, a i nie mam zbytnio kontaktów z licealistami, to nie wiem ;)
Po pierwsze - nie ma sensu robić notatek do śladu. Po drugie, owszem, mam pliki mu poświęcone, ale one są tematycznie, nie mam tam dygresji o sweterkach, jestem poważną twórczynią ;) A na ogół takich szczególików po prostu nie wymyślam, same przychodzą do głowy później :P
Och, tak mi przykro! -> Och, och, tak bardzo! No ale wiesz, fajnie jest być takim Wyróżnionym i Wiedzieć Więcej. No ale powiedzmy, że już nie tak wiele zostało, może wytrzymam :P
UsuńOkej, wizyta na Orlenie ląduje na mojej Liście Rzeczy do Zrobienia w Polsce.
Ale ja nie twierdzę wyłącznie, że hot-dogi w Mielnie istnieją, ja twierdzę, że Ty je jadłaś przynajmniej raz! Ale nie mam dowodów. Właściwie jakby się nad tym zastanowić, to w ogóle nie widzę na swoim komputerze żadnych zdjęć z Mielna, a przecież jakieś robiłam… *rozgląda się panicznie* Zwariowałam? Ktoś mi grzebał w umyśle, przekręcał wspomnienia czy quoi?
Oj, ja też się cieszę. Naprawdę miło mieć maturę za sobą i już się nie martwić tymi różnymi szkolnymi sprawami. Co prawda teraz się pojawiają nowe sprawy i czy ja wiem, może zadanie z matematyki to jednak mniej przerażające wyzwanie niż wybór kariery…
Och, proszę, jaka poważna twórczyni. Która nie docenia powagi sweterków. Sweterki są bardzo poważne! Nie widzisz? http://img.szafa.pl/ubrania/1/010408229/1337614419/sweter-hm-usmiech.jpg