Może
to było lekkomyślne. Może wpakowywał sam siebie w jeszcze większe tarapaty,
ale, tak na dobrą sprawę, gdzie mógłby być bezpieczniejszy? Powtarzał sobie, że
nie ma innego miejsca, w którym chciałby się znaleźć, dokąd mógłby pójść. Straże
były zajęte pilnowaniem go w jaskini – tak podejrzewał – więc jeśli nie teraz,
to kiedy? Jeżeli wróciłby do domu, by wyleczyć rany i odpocząć, wzmogliby
ochronę przy wspomnieniu, a wtedy nie miałby z nimi najmniejszych szans.
Teleportując
się, wylądował w śmierdzącym i śliskim bagnie, stracił równowagę i runął jak
długi do tyłu, lądując w mazi pośladkami. Chlupoczący dźwięk, który temu
towarzyszył, sprawił, że skrzywił się z obrzydzenia. Musiał zanurzyć ręce w
błocie, żeby się podnieść. Miał mnóstwo ran i siniaków, bolały go chyba
wszystkie kości, a na dodatek jeszcze to!
Ślizgał się przez chwilę, próbując wstać i utrzymać równowagę w mlaskającej w
odpowiedzi na jego kroki mazi. Przeklął pod nosem i, powolutku, żeby nie upaść
ponownie, dotarł do stosunkowo suchego pasa.
Nie
pamiętał, w którą stronę powinien pójść. Wszystko wyglądało tak samo. Drzewa
ogołocone z liści, śmierdzące bagna, wyschnięta, skurczona trawa i kilka
czarnych, przygnębiających ptaków. W jego plecy świeciło słabe, jakby
przymglone słońce, ale nie miał pojęcia, która jest godzina. Równie dobrze
mogła to być dziewiąta jak i piętnasta, a przecież o takich porach znajdowało
się w różnych pozycjach. Przeklinał samego siebie, że nigdy nie był bardziej
uważny przy wszelkich wzmiankach pomagających ustalić położenie bez różdżki.
Szedł przed siebie powoli, czując się bardzo niepewnie. Nie miał pojęcia, czy
przypadkiem zamiast zbliżać się do wspomnienia, coraz bardziej się od niego nie
oddala. Nie był w stanie rozpoznać, czy poprzednim razem przechodził tędy, czy
może nie. Wszystko tutaj wydawało się takie stałe, każdy fragment trasy tak
podobny do siebie…
Westchnął
głęboko i przystanął, zamykając oczy, kiedy nagły pomysł przyszedł mu to głowy.
Może to głupie, ale warto spróbować. Skupił się tylko i wyłącznie na słuchu i
na doznaniach własnego ciała. Słyszał wiatr dmący w ogołocone korony drzew,
pomiatający ostatnimi, suchymi, opadłymi liśćmi, który uderzał w niego
delikatnie. Czuł jego dyskretną pieszczotę, kojącą rany na ciele, i uświadomił
sobie, że drży z zimna. Był mokry po wpadnięciu do wody, brudny od błota i wielu
dni poniewierania po podłodze, jego ubranie w większości przetarło się lub
podziurawiło i nie miał kurtki, która jeszcze kilka dni temu gwarantowała mu
ciepło. Tyle że jego ciało było tak odrętwiałe i zasiedziałe od niewoli, że
zajęło mu dużo czasu, zanim w ogóle zdał sobie z tego sprawę. Coś było nie tak
z jego kostką, podejrzewał, że w którymś momencie szaleńczej ucieczki ją
skręcił. Plecy niemożliwie bolały go po upadku ze skalnych stopni, być może coś
stało się z jego żebrami. Jego ręce były brudne, pełne drobnych ran i otarć.
Wolał nawet nie mieć możliwości, by zobaczyć, jak się prezentuje. Podejrzewał,
że nie rozpoznałby własnego odbicia w lustrze. Jego włosy z pewnością były
tłuste, posklejane w strąki, potargane i matowe. Czuł, że ma podpuchnięte oko,
więc prawdopodobnie wokół niego wykwitł niezdrowo wyglądający siniak.
Ale
nie to było najważniejsze. Starał się odrzucić te odczucia, żeby wyłapać coś
innego, ważniejszego. Dźwięk, wrażenie, cokolwiek. Wibracje. Delikatne
brzęczenie i podmuch magii… Obrócił się lekko w prawo, nadstawiając ucho, bo
wydawało mu się, że powinien skierować się w tamtą stronę. Zrobił kilka kroków,
uważnie nasłuchując i chłonąc wrażenia. W pewnym momencie wydawało mu się, że
coś poczuł, więc przystanął, próbując uchwycić to wrażenie, które jednak szybko
zniknęło.
Rozczarowany
Nicolas przygryzł mocno dolną wargę, nakazując sobie całkowite skupienie. Słuchaj, czuj, powtarzał, ale im
usilniej próbował, tym mniej wiedział. Tak bardzo zależało mu na tym, żeby
odnaleźć to wspomnienie, że sama myśl o zaniechaniu poszukiwań napawała go
gniewem i rozczarowaniem. Czas mijał nieubłaganie. Nie wiedział, dokąd podążą
jego prześladowcy, ale prawdopodobnie choć część teleportuje się w to miejsce,
by upewnić się, że nie zdobędzie wspomnienia. No dobrze, najprawdopodobniej nie
wiedzieli o wspomnieniach, ale zdecydowanie wiedzieli o barierach chroniących
coś niedostępnego dla nich, a co z pewnością chcieliby zdobyć. Na samą myśl o
tym krew w jego żyłach zawrzała, zmuszając go do działania. Przyspieszył kroku,
choć nadal nie wiedział, czy podąża w dobrym kierunku. Kierował się przeczuciem
i nadzieją. I nagle… tak, był tego pewien, poczuł coś! To ten rodzaj
delikatnych wibracji towarzyszący magii. To mogło oznaczać tylko jedno – rzeczywiście zbliżał się do bariery.
Nie
zważając na obolałe ciało puścił się biegiem przed siebie. Z każdym przebytym
odcinkiem drganie powietrza wzmagało się, upewniając go w tym, że obrał dobry
kierunek. Raz tylko musiał lekko zboczyć w lewo, gdy poczuł, że to właśnie z tamtej
strony dobiegają fale wibracji. Słyszał drgania coraz wyraźniej. Przypominały
dźwięk prądu przepływającego przez ogrodzenie, pełne wyładowań i jakby
metalicznych odgłosów. I jeszcze… stanął jak wryty słysząc wyraźny trzask. Ten
dźwięk był mu bardzo dobrze znany, choć przez chwilę nie zdawał sobie sprawy z
tego, co oznacza. To był trzask wydany przez nadepniętą gałąź. Nie odwrócił się
za siebie, by sprawdzić swoje przypuszczenia, tylko ruszył na barierę, pragnąc
dobiec do niej jak najszybciej, zanim ktokolwiek go dopadnie. Czuł, że jest
coraz bliżej. Serce waliło mu w piersi tak mocno jak nigdy wcześniej. Powoli
ogarniał go zimny, paraliżujący strach. Więc uciekł po to, żeby go schwytali?
Jeśli da się złapać, to go zabiją, tego mógł być pewien. Oni mieli różdżki, a
on nie. Nawet nie mógł się bronić. Był słaby, wygłodzony i obolały, ale za to
bardzo mocno przestraszony. Krzyknął, gdy ktoś wyrósł na jego drodze, a on
wpadł na niego, przewracając ich obu.
Przetoczył
się na plecy, karcąc się w myślach za wrzaski, ale szybko oprzytomniał. Obok
niego leżał mężczyzna, nieco zamroczony uderzeniem i upadkiem, ale już zaczynał
dochodzić do siebie. Nicolas, niewiele myśląc, rzucił się na niego z pięściami.
Nim mężczyzna zaczął się bronić, otrzymał kilka ciosów w twarz i brzuch.
Wypuścił z ręki różdżkę, by uderzyć napastnika, ale Nicolas zrobił unik i,
niewiele myśląc, porwał z ziemi różdżkę.
-
Avada Kedavra – powiedział bez namysłu.
Zanim
zorientował się, co tak naprawdę zrobił, było już za późno. Jak w zwolnionym
tempie zobaczył tlącą się na końcu różdżki zieloną iskrę, rozrastającą się
niczym płomień, mknącą do przodu i uderzającą w człowieka. Mężczyzna
znieruchomiał, choć wciąż miał otwarte, przerażone oczy. Nicolas potrząsnął go
za ramię. Nie docierało do niego to, co się wydarzyło. Sparaliżował tego
gościa, a teraz mógł po prostu iść dalej…
-
Proszę pana? – spytał, potrząsając nim. – Nic panu nie jest? Niech się pan
obudzi!
Ale
z każdą chwilą zdawał sobie sprawę, że to niemożliwe. To było jak sen, w którym
zrobił coś strasznego, ale jeszcze nie rozumiał konsekwencji. Zerwał się na
równe nogi i pobiegł przed siebie, próbując odrzucić jakiekolwiek myśli o tym
wydarzeniu. To się nie stało. To tylko
sen, powtarzał sobie w kółko jak mantrę, zbliżając się coraz bardziej do
bariery. Niechciane myśli coraz natarczywiej przedostawały się do jego głowy.
Zabiliby mnie bez mrugnięcia okiem,
tłumaczył sobie, musiałem się bronić! Ja
albo oni…
Ja
albo oni.
JA
ALBO ONI!!!
Biegli
za nim. Widział zaklęcia śmigające tuż koło niego i uderzające w pnie drzew.
Czuł, że depczą mu po piętach. Słyszał ich pokrzykiwania, tupot wielu stóp i
świst uroków, ale wszystko to dochodziło do niego jakby z oddali. Co chwilę
tracił i odzyskiwał ostrość słuchu. Nie był w stanie zrozumieć, co do niego krzyczą.
Miał wrażenie, że posługują się jakimś nieznanym mu językiem, zapomnianym przez
świat.
Minął
barierę i odwrócił się, patrząc na goniące go postaci. W jego stronę pomknęły
zaklęcia, ale roztrzaskały się zaledwie metr od niego o niewidzialne pole siłowe,
tworząc różnokolorowe, połyskujące kleksy, by później opaść i zniknąć. Po raz
pierwszy mógł się przyjrzeć twarzom ich wszystkich, ale był stuprocentowo
pewny, że żadnego z nich nie widział nigdy wcześniej. Jeden z mężczyzn
zatrzymał resztę ruchem ręki i zbliżył się do bariery, wyciągając dłoń w jej
stronę. Nicolas stał, niewzruszony, czekając na rozwój wypadków. Dłoń mężczyzny
zatrzymała się w powietrzu, zupełnie jakby napotkała szkło. Jego oczy zwęziły
się ze złości, ale nawet kiedy uderzył w barierę pięściami, jedynym, co udało
mu się osiągnąć, był ból. Spojrzał prosto w oczy Nicolasa.
-
Wezwać posiłki. Otoczyć teren – powiedział spokojnie, ale Nicolas czuł, że
gdyby tylko mężczyzna mógł, rzuciłby się na niego i rozszarpał na maleńkie
kawałeczki. Nie interesowało go to z resztą. Był bezpieczny. Nikt nie zmusi go
do opuszczenia tego terenu i nie wyrządzi mu krzywdy. Dopóki chroniły go
zaklęcia ojca, był bezpieczny.
*
* *
Kochana Juliette,
Plany nieco się zmieniły i zostaniemy w Australii do
końca przerwy świątecznej. Tata zdecydował się na jakieś interesy z wujkiem,
ale nie ukrywam, że jest mi to na rękę.
Odwiedziłem już wiele wspaniałych miejsc, ale tyle
jeszcze przede mną! Piszę do Ciebie wracając z podziemnej kryjówki czarodziejów
z czasów wojny z Voldemortem. To naprawdę niesamowite przeżycie – wyobrazić
sobie, jak to było, strach tych ludzi i ich wolę przetrwania. Oni naprawdę
stworzyli wspaniały system, coś jak podziemne państwo. Nikt nie mógł ich tutaj
znaleźć! Z dnia na dzień dowiaduję się coraz więcej, odwiedzam miejsca, o
których czytałem tylko w książkach i czuję się, jakbym już wcześniej tu był. Na
samą myśl o wyjeździe jest mi żal, że zostało tak mało czasu.
Przepraszam, wiem, że liczyłaś na nasze spotkanie, ale
zobaczymy się już niedługo w pociągu. Będę miał Ci dużo do opowiedzenia. I,
oczywiście, opowiesz mi szczegółowo o tym, jak spędziłaś święta. Tęsknię,
Dylan
-
Oczywiście.
Juliette
wybrała się na samotne zakupy na Pokątną. Musiała odreagować. Tak bardzo
liczyła na to, że spotka się ze swoim chłopakiem gdzieś poza Hogwartem, spędzą
razem dzień, a może i nawet noc, przeżyją coś romantycznego, wyjątkowego,
nieograniczani murami Hogwartu wybiorą się do restauracji, może do teatru, będą
spacerować trzymając się za ręce w świetle księżyca i szeptać sobie czułe
słówka. Oczywiście Dylan musiał wszystko zepsuć. Jak Australia mogła być
ważniejsza od niej? Dlaczego nie rozumiał, jak bardzo go potrzebuje?
Rzuciła
się w wir zakupów. Kilka nowych bluzek, spodnie, wśród jej łupów nie zabrakło
też nowiutkiej, prześlicznej sukni, którą miała zamiar założyć na szkolny bal.
Planowała, że wybierze ją razem z Dylanem. Marzyła o chwili, kiedy będzie
mierzyć te wszystkie prześliczne sukienki, a on popatrzy na nią z aprobatą i w
końcu powie: „Ta! W tej wyglądasz jak bogini!”, a ona uśmiechnie się niewinnie,
odpowiadając: „Jesteś pewny? Wydaje mi się, że mogłaby być trochę…”, na co on
przerwie jej, protestując i zapewniając, że to najpiękniejsza suknia na
świecie, a ona wygląda w niej zjawiskowo.
W
zamian musiała wybrać ją sama, ale jeszcze nie wszystko stracone. Nie pokaże mu
jej. Zobaczy ją dopiero, gdy będzie czekał na nią przed balem, a szczęka opadnie
mu do podłogi. Olśni go i zaczaruje, sprawi, że nigdy więcej nie pomyśli o
żadnej innej dziewczynie, zadeklaruje jej dozgonną miłość i oddanie. Później
się jej oświadczy, wezmą ślub, będą mieli synka i córeczkę i będą żyli razem
długo i szczęśliwie.
Ale
w tym momencie była na niego wściekła. Może gdyby chociaż zaproponował jej
wspólny wyjazd do tej cholernej Australii, gdzie spędziliby razem święta,
byłoby inaczej. Co prawda mama z pewnością nie pozwoliłaby jej jechać, ale
liczyłby się sam gest, a Dylan wyraźnie nie życzył sobie, by mu towarzyszyła.
Mógł chociaż poruszyć temat. Tak bardzo mimochodem.
Mruczała
pod nosem obelgi na jego temat, gdy usłyszała, że ktoś woła ją po nazwisku. Zatrzymała
się i poczuła na ramieniu czyjąś dłoń.
-
Norwood – powiedziała, odwracając głowę i rozpoznając chłopaka. – Czego chcesz?
-
Pytanie brzmi: czego ty chcesz? – spytał, szczerząc zęby w uśmiechu. –
Wyglądasz, jakbyś czegoś szukała.
Skrzywiła
się na te słowa.
Coś
się stało. Nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy. Nie znała zbyt dobrze
Lucasa Norwooda. Dla niej zawsze to był „chłoptaś Convalie”, dopóki, no cóż…
nie przestał nim być. Jedyne co się nie zmieniło, to fakt, że pozostawał
Ślizgonem, a Juliette nie przepadała za Ślizgonami.
-
Na pewno nie szukam ciebie – odpowiedziała, zrzucając jego dłoń z ramienia i
odchodząc, jednak czuła, że chłopak podąża za nią.
-
Skąd możesz wiedzieć, że nie szukasz właśnie mnie? Może spadłem ci z nieba?
Jestem twoim wybawieniem i rozwiązaniem wszelkich problemów? Nie możesz tego
wykluczyć.
Juliette
prychnęła, nie zwalniając kroku.
-
Posłuchaj… - Odwróciła głowę przez ramię, by uświadomić mu, jak bardzo się
myli, ale zamilkła, widząc jego twarz tuż koło swojej. Odskoczyła, czując się
bardzo nieswojo.
-
Taak? – dopytywał. – Co takiego chciałaś mi powiedzieć?
Pokręciła
głową ze zrezygnowaniem.
-
Słuchaj, nie mam ochoty na twoje towarzystwo, czy mógłbyś po prostu…
Złapał
jej rękę, zmuszając ją do zatrzymania się i skupienia na nim uwagi. Sama nie
wiedziała, czemu uciekła wzrokiem, nie mogąc na niego spojrzeć.
-
Nie mógłbym – odparł z niezwykłą pewnością siebie. – Czy zechciałabyś pójść ze
mną na kawę? – Nie otrzymawszy odpowiedzi dodał: - Herbatę? Kremowe piwo?
Rozbawił
ją. Zaśmiała się krótko, nie będąc pewną dlaczego. Spojrzała na niego spod
rzęs, napotykając nieustępliwy wzrok. Wiedziała, że się od niej nie odczepi.
Może zresztą wcale tego nie chciała?
-
Norwood…
-
Lucas – poprawił ją.
-
Nieważne. – Machnęła ręką i spojrzała mu prosto w oczy. – Wybacz, mam chłopaka.
Nie
wyglądał na ani trochę speszonego. Przesunęła wzrokiem po jego gładkiej twarzy,
dostrzegła cień jasnego zarostu, zwróciła uwagę na nieco rozwichrzone blond
włosy. Zdała sobie sprawę z tego, że jest niezwykle pociągający. W zupełnie
inny sposób niż Dylan, a jednak…
-
Kto powiedział, że to będzie randka? – zapytał Lucas, a ona, nagle speszona,
poczuła, że się czerwieni.
-
W porządku. Możemy iść na kawę.
*
* *
-
Jak to zaginął?
Ginny
spędziła miło dzień. Już od momentu gdy się obudziła, miała uśmiech na twarzy.
Uszykowanie się do pracy zabrało jej jakoś mniej czasu niż zwykle. Przygotowała
kanapki na śniadanie dla siebie i Convalie – te dla córki przykryła pokrywką i
zostawiła na później, by zjadła, kiedy już wstanie i zejdzie na dół. Na środku
blatu zostawiła karteczkę:
Smacznego! Kanapki na stole, a w lodówce masz kurczaka
z wczoraj na lunch.
Baw się dobrze! Kocham, mama
Uśmiechając
się do siebie wyszła z domu i ruszyła przyprószoną śniegiem niczym pudrem
drogą. Odrobina tak rzadko spotykanej bieli napawała ją optymizmem. Sprawiała,
że świat wydawał się czysty, dobry i piękny, a przy tym orzeźwiającemu, lekko
mroźnemu powietrzu udało się ją skutecznie dobudzić.
Teleportowała
się do pracy, gdzie ruszyła prosto do swojego gabinetu, pozdrawiając mijanych
po drodze ludzi. Pracowała nad zebranymi
materiałami do momentu, gdy zgłodniała, więc zostawiła resztę zadań na później
i wyszła na lunch. Z wielką chęcią poprosiłaby Danny’ego, żeby się do niej
przyłączył, ale ten wyjechał na kilka dni w poszukiwaniu materiałów do
artykułu, który przejął od niej z wytłumaczeniem, że będąc na miejscu spędzi
czas z córką. Ginny uważała to za szalenie romantyczne.
Po
posiłku złożonym z soku i sałatki z kurczakiem wróciła do gabinetu, w którym
czekał na nią wielki bukiet różnokolorowych kwiatów. Odczytała na załączonym
bileciku, że Danny za nią tęskni i kocha, co wprawiło ją w niemal euforyczny
nastrój. Przez te wszystkie lata, gdy nie interesowała się żadnym mężczyzną,
zdążyła zapomnieć, jakie to wspaniałe uczucie być w kimś zakochanym i czuć się
adorowaną. W tym punkcie nie potrafiła już zrozumieć, dlaczego tak bardzo
wzbraniała się przed związkami.
Po
pracy udała się do pobliskiego butiku, w którym czasem udawało jej się kupić
okazjonalnie jakiś ładny ciuszek. Przekopała się przez mnogość wieszaków i
sterty ubrań, by zdecydować się na nowy szaliczek. Był soczyście zielony, jak
trawa, i lekko połyskiwał. Ucieszona zakupem wróciła do domu w bardzo dobrym
humorze. Po ugotowaniu i zjedzeniu obiadu, rozłożyła się na kanapie w salonie,
z kubkiem gorącej herbaty w ręku, biorąc się do lektury książki. I wtedy ktoś
zadzwonił do drzwi.
Teraz
stała naprzeciwko nieznanego jej mężczyzny, przedstawiającego się jako auror,
który mówił jej, że Nicolas Malfoy zaginął.
-
Pan chyba żartuje – skwitowała po krótkiej chwili milczenia. – Coś musiało się
panu pomylić. To niemożliwe, żeby…
Podczas
gdy próbowała poskładać słowa w zdania, jej umysł podążał zupełnie inną
ścieżką. Utkwiła wzrok w twarzy nieznajomego, a przed jej oczami pojawił się
moment, w którym Nicolas uciekł z domu. Tak na dobrą sprawę dla niej zaginął
już dawno temu, chociaż i tak wiedziała, gdzie jest… A teraz tak po prostu obcy
człowiek mówi jej, że go tam nie znajdzie? Że gdyby w tym momencie zechciała go
zobaczyć, to by go nie zastała? Co za absurd!
-
Zostaliśmy powiadomieni przez pracownika pana Malfoya, że od kilku dni nie było
go w domu. Jego szef potwierdza, że nie pojawia się w pracy. Czy wie coś pani
na ten temat? Kiedy ostatnio kontaktowała się pani z synem?
Ginny
zamrugała, nie rozumiejąc, co mężczyzna do niej mówi. Słyszała jego słowa, ale
nie docierał do niej sens. Tak jakby utraciła punkt, który jarzył się jasno na
mapie, wskazując miejsce pobytu pierworodnego syna. Nigdy go nie zostawiła. To
nieprawda, że nie pragnęła kontaktu z nim. Obserwowała go z oddali od dawna,
czekając, aż wyciągnie do niej rękę, będąc gotową na otwarcie przed nim ramion.
Ale on tego nie zrobił.
-
Jak to zaginął? – spytała jeszcze raz, słabo. Nie mieściło jej się to w głowie.
Uchwyciła się futryny, bojąc się utraty równowagi. – Mój syn nie mógł zaginąć.
Nie mógł. Rozumie pan? Straciłam męża. Siedemnaście lat temu. To jakaś pomyłka.
Wyszedł i nie wrócił, chociaż obiecywał. Pan tego nie rozumie. Nicolas by tego
nie zrobił. Nie odszedłby. Nie zostawiłby mnie… - Nie potrafiła powstrzymać
potoku słów, wydobywającego się z jej ust. – To niemożliwe, żeby tak po prostu
zniknął. Ludzie tego nie robią. Niech nie opowiada pan głupot. Nie chcę chodzić
na kolejny grób. Nie mogę…
-
Proszę się uspokoić – przerwał jej uprzejmie mężczyzna, głosem bez emocji. – Na
tę chwilę nie możemy wykluczyć żadnej możliwości, ale to nie musi oznaczać, że
pani syn nie żyje. Na razie jest tylko zaginiony. Będę musiał zadać pani kilka
pytań.
Zauważyła,
że trzyma długopis i podkładkę do notowania. Zlustrowała mężczyznę wzrokiem ze
wstrętem i niedowierzaniem.
-
Ja chyba śnię? Przychodzi pan tutaj i mówi, że mój syn zaginął i każe mi pan być spokojną? Ma pan w ogóle dzieci?
Wie, co to znaczy dla rodziców? Bo chyba nie jest pan sobie w stanie wyobrazić,
jak wielki to jest ból i niepewność. Jak pan w ogóle śmie przychodzić tutaj i
oczekiwać, że pomogę panu wypełnić jakiś raport? Proszę z łaski swojej odnaleźć
mojego syna, a nie przychodzić z jakimiś karteluszkami i opowiadać głupoty!
Ugryzła
się w język, żeby nie powiedzieć czegoś, co postawiłoby ją w jeszcze gorszej
pozycji. Dyszała z wściekłości. Jeśli Nicolas zaginął, to powinni go szukać.
Powinni postawić na baczność cały oddział i go, do cholery, znaleźć, czy tak?
-
Proszę na mnie nie krzyczeć – odpowiedział mężczyzna, jakby jej wybuch nie
zrobił na nim żadnego wrażenia. – To standardowa procedura. Może moglibyśmy
przejść w jakieś miejsce, w którym moglibyśmy porozmawiać?
Ginny
popatrzyła na mężczyznę jak na karalucha. Nie miała ochoty z nim współpracować
i on doskonale o tym wiedział, a mimo to naciskał.
-
Rozumiem, że jest to dla pani ciężka sytuacja – ciągnął swoim monotonnym głosem
– ale pani odpowiedzi być może wskażą nam jakiś trop. To niezwykle istotne.
-
Znajdziecie go? – tylko to chciała wiedzieć. Spodziewała się usłyszeć coś o
statystykach zaginionych i tego, że tak naprawdę nic nie wiedzą, i sama myśl o
tym sprawiała, że czuła jeszcze większą złość. To był jej syn, a nie, do stu hipogryfów, czyjś inny.
-
Nie wolno tracić nadziei – odparł mężczyzna.
*
* *
Nie
miał pojęcia jak, do stu dementorów, uciec z tego potrzasku. Dlaczego wcześniej
o tym nie pomyślał? Ludzie byli wszędzie.
Co z tego, że zdobył wspomnienie, skoro najprawdopodobniej zgnije w tym bagnie?
Czarodzieje nie wyglądali, jakby zamierzali się dokądś wybierać, a on,
przyklejony plecami do drzewa, starał się nie wejść w ich pole widzenia.
Sytuacja była beznadziejna. Zrobił już koło, nie zbliżając się zbytnio do
granic bariery, i wiedział, że każdy milimetr został obstawiony tak, żeby nie
miał szans uciec.
Co mam robić? Co robić?,
w głowie kołatało mu tylko to jedno pytanie, a im więcej czasu mijało, tym bardziej
czuł się bezradny. Trzeba było wrócić do domu. Zostawić to wszystko w cholerę i
żyć jak… nie, tego nie mógł zrobić. Nigdy więcej nie byłby w stanie spojrzeć
sobie w oczy. No dobrze, a gdyby tak wszedł po drzewie, przeszedł na następne i
następne… to bez sensu. Przecież drzewa nie mają liści. Zostanie dostrzeżony w
mgnieniu oka. I nie może też zrobić podkopu. Wyprawienie się samemu, z jedną
różdżką - i to nie własną - na nich wszystkich, równałoby się z samobójstwem.
Nie mógł tego zrobić.
Słyszał,
że napastnicy naradzają się, co powinni zrobić w tej sytuacji. Próbowali już
wcześniej posyłać w jego stronę różnorodne zaklęcia, rzucali kamieniami,
patykami, wszystkim, co wpadło im w ręce, ale nic nie mogło przeniknąć przez
barierę. Zastanawiali się, jak wysoko ona sięga, po czym metodą prób i błędów w
przerzucaniu przedmiotów ustalili, że ma kształt kopuły i dali sobie spokój.
Doszli do wniosku, że jedyny sposób, by dopaść Nicolasa, to wywabić go na
zewnątrz, ale jeszcze nikt nie wymyślił, jak tego dokonać. Więc czekali, a on
razem z nimi, łudząc się, że przeciwna strona odpuści.
-
Wiemy, że tam jesteś, Malfoy – usłyszał głośny i wyraźny głos. – Mamy pyszne
jedzonko. Chciałbyś trochę?
Nicolas
był tak wygłodzony po dniach spędzonych w jaskini, że oddałby wszystko za
kromkę chleba. Musiał zacisnąć zęby i siedzieć cicho. Nie mógł pokazać, że go
to w ogóle rusza. Myśl, myśl… Jednak
był tak wycieńczony, że nawet nie zarejestrował momentu, w którym oparł głowę o
pień, przymknął oczy i zasnął.
Obudziły
go rozentuzjazmowane pokrzykiwania i coś jakby trzaski. Było ciemno i poczuł zapach
dymu. Wyjrzał zza drzewa, żeby zobaczyć, o co chodzi. Ludzie rozpalili ogień,
podpalając wysuszone gałązki drzew, i na zmianę to zbliżali się, to oddalali od
płomieni, pełniąc wartę. Była już noc. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał?
Zerwał się na równe nogi, a nagłe zawroty głowy sprawiły, że musiał oprzeć się
o pień. Nie może działać tak impulsywnie! Odszedł kilka kroków, wspierając się
o kolejne drzewa, jak najdalej od zgromadzonych. Musiał znaleźć lukę i wrócić
do domu. Potrzebował snu, jedzenia, kąpieli i spokoju. Nie chciał nigdy więcej
widzieć tych ludzi.
To
nie było tak proste, jak się tego spodziewał. Prawdopodobnie było jeszcze za
wcześnie, żeby poszli spać. W ogóle skąd się wzięła ta cała, ogromna grupa?
Dlaczego się na niego uwzięli? Czy to naprawdę takie ważne, że zbiera
wspomnienia Dracona? Jaki mają w tym interes? I dlaczego jest ich tak wielu? To
jakieś stowarzyszenie? Sekta?
Zatoczył
koło i powrócił do wcześniej okupowanego drzewa. Oparł się o pień i osunął w
dół, siadając na brudnej, zimnej ziemi. Kilka godzin wcześniej rzucił na siebie
zaklęcie rozgrzewające, ale przy zetknięciu z podłożem nie na wiele się
zdawało. Gdyby tylko miał jakiś koc, cokolwiek, albo gdyby chociaż znał
zaklęcie, którym mógłby transmutować kamień w coś ciepłego! Był już na skraju
wyczerpania. Gdy opadła z niego adrenalina, wrócił ból, głód i pragnienie, a
także przygnębienie. Czuł, że jeśli za niedługo się stąd nie wyrwie, to
zwariuje albo umrze.
Sekundy
mijały bardzo powoli, a Nicolas nawet nie miał zegarka. Nie wiedział, czy jest
dwudziesta, czy może druga w nocy. Wiedział za to, że jest bardzo słaby i
senny. Tak bardzo senny… nic się nie stanie, jeśli na chwilę zamknie oczy i
odpocznie… A co, jeśli się nie obudzisz?,
spytał nieznośny głos w jego głowie, na co podniósł powieki i skupił wzrok na
postaci maszerującej w tę i z powrotem tuż przy barierze. Założył, że wszyscy
tutaj to mężczyźni, bo przecież kobiety nie są tak brutalne. Ale co, jeśli się
mylił? Zmrużył oczy, próbując przeniknąć przez ciemności. Sylwetkę postaci raz
po raz oświetlało ognisko, do którego się zbliżała, a on coraz bardziej
upewniał się w przekonaniu, że to kobieta. Uśmiechnął się sarkastycznie.
Przecież ona nie ma z nim żadnych szans! A tam, kawałek dalej? To również
kobieta, choć ciepło ubrana, to jednak drobna. A tam… nie, to akurat mężczyzna.
Owszem,
kobiety mogły być dobrymi czarodziejkami, ale wątpił, żeby miały z nim szanse w
bezpośrednim kontakcie. Musiał tylko pozbawić je różdżek, odbiec kawałek i
teleportować się. Tylko jak to wszystko, do diaska, zrobić?
I
ile jeszcze tak miał siedzieć, czekając na odpowiednią okazję? Teraz albo
nigdy! Podniósł się, tym razem ostrożnie, wspierając się o pień, po czym
wycelował różdżką w najbliższą osobę. Bariera nie przepuszczała nic z zewnątrz,
ale czy działała tak samo od środka? Czy może to był jednostronny rodzaj
ochrony? Mógłby posłać małe zaklęcie na próbę, ale zdawał sobie sprawę z tego,
że będzie miał tylko jedną szansę. Jeśli to nie wypali i zaklęcie uderzy w barierę,
rozbłyśnie i narobi hałasu, alarmując wszystkich o jego próbie ucieczki. Wtedy
będzie mógł tylko biec.
Ustawił
się i wycelował. Kobieta zatrzymała się, grzejąc dłonie przy ogniu. Rozejrzał
się uważnie, ale pozostali odmaszerowali w różne strony. Została tylko ona. Zrób to TERAZ! Ręka nawet mu nie
drgnęła, gdy posłał zaklęcie oszałamiające. Widział jak w zwolnionym tempie,
jak strumień światła mknie do przodu, zbliżając się coraz bardziej i bardziej
do bariery, i gładko przez nią przechodzi, by trafić prosto w kobietę, która na
chwilę znieruchomiała, a później podrapała się po głowie, jakby nie bardzo
wiedziała co się stało.
Nicolas
nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. To on tkwił tu przez tyle godzin, kiedy
mógł tak po prostu unieszkodliwić każdego po kolei? To byłoby prostsze od bułki
z masłem! Żaden z nich nie mógłby się mu przeciwstawić. Ale nie powinien teraz
się tym zajmować. Ważne, że miał drogę względnie wolną i mógł wybiec z ukrycia.
Nie
zastanawiając się dłużej, wyskoczył zza drzewa i pognał przed siebie
najszybciej, jak potrafił. Poczuł wibracje przy przenikaniu przez barierę, ale
nie pozwolił, by to go spowolniło. Przebiegł obok oszołomionej kobiety, która
nawet nie zwróciła na niego uwagi. Nie był pewien, w którym miejscu będzie mógł
się teleportować. Może już, a może dopiero za kilometr? Przyspieszył, chcąc
odbiec jak najdalej. Usłyszał za sobą czyjś głos, a później krzyki. Coś
przewróciło mu się w żołądku, a gardło ścisnął strach. Cholera! Powinien
najpierw pozbyć się przeciwników, a dopiero później uciekać, ale tak bardzo
zależało mu na szybkim wyrwaniu się z tego miejsca! Nadal biegnąc, spojrzał
przez ramię, by oszacować, jaką ma przewagę, i w tym właśnie momencie zderzył
się z kimś, przewracając ich oboje. Wylądował z impetem, nie mając czasu
sprawdzić na kim. Poderwał się, a wtedy poczuł dłoń w okolicach kostki,
zaburzającą jego równowagę. Przewrócił się po raz kolejny, a nie miał na to
czasu.
-
Avada Kedavra! – wykrzyknął z
wściekłością, a z jego różdżki wydobył się zielony strumień światła, godząc w
przeciwnika. Chwyt na jego kostce zelżał i mógł, nie obracając się za siebie,
wstać i pobiec dalej. Kilka metrów później teleportował się, zostawiając
wszystko daleko w tyle.
*
* *
-
Paniczu Malfoy?! – Harvey, który otworzył mu drzwi, wyglądał na wstrząśniętego.
I przerażonego. – Co się stało? Czy to była napaść? Wezwać uzdrowiciela?
Nicolas
nie miał na to czasu. Uciszył lokaja jednym ruchem ręki.
-
Wszystko dobrze.
Miał
cichy i zachrypnięty głos. Jego gardło zaprotestowało bólem. Odchrząknął i
wyminął Harveya w drzwiach, kierując się prosto do saloniku. Mężczyzna podążył
za nim, nie odzywając się ani słowem, ale Nicolas zatrzasnął mu drzwi przed
nosem. Myślodsiewnia, gdzie ona jest? Podążył do kredensu i wziął w ręce
szklaną misę, wypełnioną srebrzystobiałą, kłębiącą się substancją. Postawił ją
na stole i zagłębił się w fotelu. Co takiego było w tych wspomnieniach, że
mogło uczynić je ważnymi dla potencjalnych poszukiwaczy? Czy myśleli, że są
jakiegoś rodzaju bronią? Sekretem? Narzędziem do zniszczenia świata?
Rozległo
się pukanie do drzwi.
-
Paniczu Malfoy? Może chociaż herbaty?
-
Nie.
Nie
miał czasu na takie bzdury. Wyciągnął z kieszeni fiolkę ze wspomnieniem i
przelał jego zawartość do myślodsiewni. Nie zastanawiając się dłużej, zagłębił
się we wspomnieniu.
*
* *
-
ZWARIOWAŁAŚ?!
Draco
stał naprzeciwko około czterdziestoletniej kobiety o ciemnych, splątanych
włosach i dzikim wyrazie twarzy. Znajdowali się w małym pomieszczeniu
oświetlonym jedynie płomieniem świecy. Każdy mebel wyglądał, jakby był z
zupełnie innej parafii – skórzany fotel, kanapa w biało-czerwone pasy,
wyszczerbiony stół, trzy różne krzesła i dwie szafy – jedna prosta i biała,
druga brązowa, ozdobiona zawiłym wzorkiem. Do tego stary, wyleniały dywan i
obraz na szarej ścianie, przedstawiający górę.
-
Draco – powiedziała przepełnionym fałszywą słodyczą głosem kobieta. – Czarny
Pan uważa tę dziwkę wraz z bachorem za zagrożenie. Chyba nie myślisz, że
pozwoliłabym…
-
Nie mów tak o niej – warknął Draco, obnażając zęby – ani o nim. To moja
rodzina.
Kobieta
zaśmiała się perfidnie, wyrzucając ręce w powietrze.
-
Rodzina. No to ładnie się urządzasz!
-
Nie denerwuj mnie, Bellatriks. To JA tu decyduję o ich losie, nie ty.
-
Chyba coś ci się pomyliło, maleńki. Czarny Pan decyduje o tym, co się z nimi
stanie. I na pewno byłby mi bardzo wdzięczny za zlikwidowanie ich obojga.
Draco
był bardzo zły. Świadczył o tym niezdrowy rumieniec wypełzający na jego
policzki, zacięty wyraz twarzy i zaciśnięte z całych sił pięści.
-
Ty nie masz tu nic do powiedzenia. Nie zostały wydane żadne rozkazy. Jak
śmiałaś ją zaatakować? Jak mogłaś zrobić coś takiego za moimi plecami?
Bellatriks
przewróciła oczami.
-
Och, mój drogi, możesz mi uwierzyć, że za kilka lat byś to docenił.
-
Trzymaj się od niej z daleka – wycedził przez zaciśnięte zęby, zbliżając się do
niej. – Jeśli jeszcze raz znajdziesz się w jej pobliżu, będziesz miała do
czynienia ze mną.
Draco
opuścił pokój w akompaniamencie śmiechu.
*
* *
Voldemort
nie wydawał się Nicolasowi ani trochę bardziej przyjazny, niż gdy zobaczył go
po raz pierwszy. Coś w jego twarzy sprawiało, że miał ochotę odsunąć się jak
najdalej, by ustrzec się cielesnego kontaktu z tym człowiekiem, choć przecież
znajdował się we wspomnieniu. Voldemort budził w nim wstręt. Podziwiał Dracona
za to, że potrafi stać naprzeciwko niego, gdy zasiada na fotelu za biurkiem, i
nie mieć wyrazu twarzy, jak gdyby chciał zwymiotować.
-
Więc jak brzmi twoja propozycja? – spytał Voldemort, splatając palce na
wysokości klatki piersiowej i nachylając się w stronę Draco.
-
Panie, uważam, że lepszą strategią byłoby zbliżenie się do Ginny Weasley.
Zaopiekowanie się nią, wzbudzenie zaufania, zmanipulowanie i uzyskanie
informacji o Zakonie, Dumbledorze i Potterze. Wpłynie to też pozytywnie na
aspekt związany z dzieckiem.
-
I kto mógłby się podjąć takiego zadania?
-
Ja – odpowiedział Draco z rzucającą się w oczy pewnością siebie. – Jestem ojcem
tego dziecka. Już raz mi zaufała, gdy byliśmy razem, sądzę, że będzie potrafiła
zrobić to po raz drugi.
Voldemort
uniósł brwi w czymś na kształt zdziwienia.
-
Imponujące. Chcesz zbliżyć się do niej podstępem, zaopiekować, a potem co?
-
Cokolwiek zachcesz, Mistrzu – zapewnił Draco, skłaniając lekko głowę w geście
szacunku. – Dziecko ma posiadać specjalne… moce. Może zamiast je zabijać,
zdecydowałbyś się na skorzystanie z tego dobrodziejstwa?
-
Wyszkolić potężnego potomka mojego wiernego śmierciożercy – Voldemort podążył
za jego tokiem myślenia. – Podoba mi się ten pomysł. Jedyną przeszkodą jest
dziewczyna.
Draco
uśmiechnął się z samozadowoleniem.
-
Tak się składa, że dziewczyna jest we mnie zakochana. Poza tym nikomu nie
zaszkodzi mała dawka manipulacji.
Po
krótkiej chwili zastanowienia, Voldemort odparł:
-
W porządku. Masz wolną rękę w tej sprawie. Tylko mnie nie zawiedź.
*
* *
-
Kochasz ją? - Dumbledore spoglądał zza swoich okularów-połówek roziskrzonymi,
błękitnymi oczami. Twarz Draco nie wyrażała żadnych emocji.
-
Chyba zależy nam na tym, żeby była bezpieczna, prawda?
-
Oczywiście – przyznał Dumbledore, odchylając się nieco na krześle. – Pytanie
tylko, dlaczego z własnej inicjatywy zdecydowałeś się na układ z Voldemortem?
Dlaczego zaryzykowałeś własną reputacją, przyszłością i komfortem życia dla
Ginny? Co skłoniło cię do tak bardzo ludzkiego odruchu?
Zapadła
długa cisza, przerywana tylko posapywaniami i pochrapywaniami portretów byłych
dyrektorów Hogwartu, które udawały, że mocno śpią. Draco najwyraźniej nie
zamierzał odpowiedzieć Dumbledore’owi, ale ten wiedział swoje.
-
To miłość – stwierdził. – To ona sprawia, że chcemy być lepszymi ludźmi i
troszczyć się o innych. Ona daje siłę, by przeciwstawić się wszelkim
przeciwnościom losu. Ale jest to również słabość, widzisz… to właśnie miłość
potrafi zranić cię najmocniej. Bądź ostrożny, Draconie.
*
* *
To
musiał być pokój hotelowy. Było zbyt pięknie i zbyt wystawnie. Ku wielkiemu
zdziwieniu Nicolasa na ogromnej i zapewne przyjemnie miękkiej kanapie siedzieli
pogrążeni w rozmowie Draco i Ginny. Przetarł oczy ze zdziwienia. Wyglądali jak
przyjaciele. Ale chwila… Ginny była zalana łzami. A Draco… ją pocieszał?
-
Attaway to dupek – powiedział, a Ginny zaszlochała. Dominic Attaway? Ten,
któremu tak bardzo zależało na Ginny? Co takiego się stało, że okazał się być
„tym złym”, a Ginny siedzi tuż obok Dracona, wyglądając, jakby miała ochotę
rzucić się mu w ramiona?
-
To mój przyjaciel – wykrztusiła słabo.
-
Przyjaciel mówisz? Nie żebym się na tym znał, ale wydaje mi się, że przyjaciele
tak nie robią.
-
Zraniłam go.
Ku
zdziwieniu Nicolasa, Draco delikatnie chwycił jej twarz w dłonie, nawiązując
kontakt wzrokowy.
-
Ginny, po prostu się nim nie przejmuj. Widać nie jest wart, żeby…
-
W ogóle go nie znasz. – Ginny płakała przez tego idiotę (tak naprawdę Nicolas
za nim nie przepadał) i jeszcze go broniła?
-
Daj sobie trochę czasu. Nie zapomnisz od razu, ale może kiedyś…
-
A co ty tam wiesz.
Ginny
odsunęła się, zrywając tę subtelną nić kontaktu, która się pomiędzy nimi
wytworzyła. Nicolas zorientował się, że ma otwarte usta, i natychmiast je zamknął.
Albo Draco rzeczywiście był w niej zakochany, albo tak dobrze grał. Nie
pozostawiało jednak wątpliwości to, że wprowadzał swój plan w życie. I to z
dobrym skutkiem. Zachwycony wzrok Ginny mówił sam za siebie.
*
* *
-
Chcę, żebyś ze mną zamieszkała, idiotko.
-
Aha. – Ginny nie wyglądała, jakby zrozumiała, co Draco ma jej do powiedzenia,
zresztą tak samo jak Nicolas. Nie mogło upłynąć wiele czasu; byli w tym samym
pokoju, jedynie w innych strojach. – Mam… zamieszkać? Z tobą?
-
To chyba najlepsze rozwiązanie – mówił Draco tonem, który Nicolas bez wahania
określiłby jako biznesowy. – Dziecko będzie miało matkę i ojca, a ty będziesz
miała za co żyć.
-
A co ty będziesz z tego miał? Coś
musisz w tym widzieć.
Ginny
przyglądała mu się podejrzliwie, i całkowicie słusznie. Nicolas miał wrażenie,
że Draco w ogóle podjął tę rozmowę tylko dlatego, że się do tego zobowiązał.
-
Ja… Po prostu się zgódź i tyle. Nie myślmy o tym.
Oboje
przetrawiali te słowa, milcząc przez parę chwil.
-
Załóżmy, że się zgodzę – powiedziała w końcu Ginny. – Zamieszkamy razem, choć
to brzmi jak scena żywcem wyjęta z komedii… I co potem? Znajdziesz sobie
kolejną dziewczynę, która zajdzie w ciążę, i wtedy…
-
Nie będzie innych dziewczyn, nie rozumiesz? – Draco brzmiał tak pewnie, że
Nicolas mógłby mu nawet uwierzyć, gdyby wciąż nie bił się z myślami na jego
temat. Ten człowiek był tak pełny sprzeczności, że nie wiadomo, czy należy go
kochać, czy nienawidzić. – Skoro coś ci proponuję, to znaczy, że dokładnie to
przemyślałem. Nie musisz się martwić, że mówię tak pod wpływem chwilowego
kaprysu…
-
Co bardzo by do ciebie pasowało.
-
…a za chwilę się rozmyślę. Wiesz doskonale, że to najlepszy pomysł.
-
Zwariowałeś, tak? – Ginny wygłosiła monolog na temat zdrowia psychicznego
Draco, ale on nie sprawiał wrażenia, jakby się tym przejął.
-
Czy ty w końcu zrozumiesz, że jesteś dla mnie… ważna? Że cię… w każdym razie…
No, zrozumiesz?
-
Nie musisz tego wszystkiego robić, przecież obiecałam, że nie będę sprawiać ci
problemów. A teraz powiedz mi, jakie byś chciał imię dla…
-
Do diabła z tym, Ginevro Weasley, kocham cię!
Słowa
rozbrzmiały echem, a obraz rozpłynął się przed oczami Nicolasa, wypychając go
do szarej rzeczywistości, w której bajka pod tytułem: „I żyli długo i
szczęśliwie”, tak naprawdę nigdy nie miała miejsca.
*
* *
Anne
była niezmiernie zdziwiona, gdy mama obudziła ją, mówiąc, że ktoś do niej
przyszedł, ale jeszcze bardziej zdziwiła się, gdy zeszła na dół, opatulając się
pośpiesznie szlafrokiem, i zastała w salonie lokaja Nicolasa.
-
Harvey? – spytała. – Co ty tu robisz?
Mężczyzna
wyglądał na nieco przestraszonego, jakby miał świadomość, że zachował się
niestosownie, ale zmusił go do tego jakiś ważny cel.
-
Panienko Annelise – powiedział, kłaniając się przed nią. – Panicz Malfoy… źle z
nim.
Anne
przystanęła i zbladła. Czuła, jak paraliżuje ją dziwne, nieprzyjemne uczucie.
-
Co to znaczy: „źle z nim”? Co się stało?
-
Najlepiej by było, jakby sam panience wyjaśnił. Nie było go przez kilka dni, po
czym wrócił, ranny i posiniaczony, wyglądał jak upiór! A gdyby tylko panienka
widziała jaki jest wymizerowany!
-
Gdzie był?
-
Nic mi nie powiedział! Zamknął się w saloniku, tajemniczy jak zawsze, odmówił
jedzenia, picia, opatrzenia ran i prosto stamtąd poszedł do swojego pokoju. Nie
odzywa się, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, nie wiem, co mam robić! Zakazał
sprowadzania uzdrowicieli, panienko Annelise, jest panienka moją ostatnią
nadzieją.
Anne
nie zastanawiała się ani chwili nad możliwymi konsekwencjami. Tak jak stała, w
kilku krokach dopadła butów stojących w przedpokoju i popędziła Harveya, żeby
jak najszybciej znaleźć się w Malfoy Manor. Tam rzuciła buty w kąt i pognała po
schodach na górę, odprowadzana spojrzeniami skrzatów domowych. Wpadła do pokoju
Nicolasa i dopiero tam się zatrzymała, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo
jest zdyszana.
Nie
zwrócił na nią najmniejszej uwagi, nawet gdy zapaliła lampkę na stoliku nocnym
i usiadła na brzegu łóżka, gdzie skulił się i drżał pod kołdrą.
-
Coś ty ze sobą zrobił? – jęknęła. Przejechała dłonią po jego tłustych włosach i
przekręciła jego głowę tak, by na nią spojrzał, jednak nawet wtedy jego
spojrzenie pozostało nieobecne. Jego skóra była gorąca, paliła. Musiał mieć
gorączkę. Zeszła na dół, do kuchni, po jakieś środki potrzebne w walce z
chorobą, a także po dzbanek pełen wody. Skrzaty polecały rosół, ale grzecznie
podziękowała im za fatygę i wróciła na górę, odprowadzana pytającym spojrzeniem
Harveya.
Zmusiła
Nicolasa do wypicia eliksiru wzmacniającego, a następnie popicia specyfików
zbijających temperaturę i uśmierzających ból wodą. Pił bardzo długo, jakby nie
miał żadnego napoju w ustach przez dłuższy czas. Dotknęła jego czoła, ale
temperatura jeszcze nie uległa zmianie. Niewiele myśląc, położyła się za
chłopakiem i objęła go w pasie.
-
Nicolas – wyszeptała do jego ucha – co się stało? Skąd to wszystko?
Nie
sądziła, że jej odpowie, i on prawdopodobnie również. Dlatego zdziwiła się,
słysząc jego zachrypnięty, przerywany głos.
-
To była pułapka… oni chcieli mnie… zamknęli… w takiej małej celi… chcieli,
żebym powiedział… - zrobił pauzę, ale Anne nie popędzała go, pozwalając mu się
wygadać we własnym tempie. Wkrótce podjął wątek. – Uciekłem im… mam
wspomnienie… ale ja… - Wciągnął gwałtownie powietrze. – Anne, ja… zrobiłem coś
strasznego.
Pocałowała
go w skroń.
-
To nieważne. Jesteś tutaj. Jesteś bezpieczny.
-
Nie, nie jestem. Ja… - Ze zdziwieniem zorientowała się, że Nicolas płacze. –
Oni byli niewinni. Chcieli mnie dopaść. Ale nie miałem prawa. Ja ich po prostu…
zabiłem.
To
słowo zawisło między nimi w ciszy. Anne nie spodziewała się, że usłyszy coś
takiego. Wydawało jej się to tak nierealne, jakby powiedział, że za chwilę
przyjedzie pizza. Milczała, gładząc dłonią jego kark. Po dłuższej chwili
zaczęła powoli, cichutko nucić. Nicolas drżał, szlochając, ale ona go nie
osądzała. Nie znała sytuacji. Nie miała prawa tego robić.
W
końcu się uspokoił, a temperatura jego ciała spadła. Leżał spokojny w jej
objęciach, zupełnie jakby nigdy się nie rozstawali.
-
Kochałem cię – wyznał cicho, stawiając wyraźną, ogromną kropkę. Nie zamierzał
powiedzieć nic więcej i ona to rozumiała. Widocznie nie byli sobie
przeznaczeni.
-
Ja ciebie też kochałam – odpowiedziała, podkreślając grubą linią koniec pewnego
rozdziału w życiu.
~ * ~ ~ * ~ ~ * ~
Wcześniejsze dodanie rozdziału uniemożliwiła mi dzisiejsza cholernie trudna poprawka, przez którą świrowałam od kilku dni, a także wcześniejsze zaliczenia. Ach te studia... Ale jak na razie wszystko zaliczone i mam nadzieję tego się trzymać ;) Następny rozdział w lutym. Trzymać kciuki, żeby wena dopisała i był długi i genialny i tak dalej i tak dalej! Buziaczki :*
Haha, udało się dodać na czas. Wowki *.*. Biorę się za czytanie, a Tobie życzę powodzenia w nauce ;)
OdpowiedzUsuńPrzecież obiecałam :D
UsuńI jak zawsze mam niedosyt. Już nie mogę się doczekać, co będzie dalej, ale będzie mi trochę tęskno za bohaterami. Ale cieszę się, że napisałaś ten rozdział. Życzę kochana dalszej weny.
OdpowiedzUsuńPajka ;*
Ale będą następni, na pewno bardziej dopracowani ;)
Usuń:*
łaa dużo się dzieje ;) czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńOj trochę szkoda, że między Nicolasem i Anną już wszystko skończone. :( Pasowali do siebie. XD
OdpowiedzUsuńMatulu, ale szok przeżyłam, jak czytałam "przygody" Nicolasa. :o Świetnie potrafisz opisywać nie tylko zachowania ofiary, ale i porywaczy. ;) Co do Draco, to mam coraz mniejszą nadzieję na to, że wciąż żyje... Za mało rozdziałów zostało, by się odnalazł. :C A szkoda, bo jakoś nie polubiłam nowego chłopaka (?) Ginny. :/ xD Po prostu chyba jestem niepoprawną romantyczką, która uważa, że prawdziwa miłość jest tylko jedna. ; < XD Szkoda mi Nicolasa, bo w końcu zabójstwo to zabójstwo... Pewnie będzie się czuł okropnie. :C Z góry przepraszam za tak długą nieobecności, ale nowa szkoła..
No, teraz w każdym bądź razie czekam z niecierpliwością i niedosytem! :)
Życzę dużo czasu, weny i cierpliwości!
~~ mlodzia113 :)
Jak to: za mało rozdziałów? Wiesz ile może się wydarzyć w 8 rozdziałów? Można napisać caaaałe opowiadanie :D
UsuńDziękuję i pozdrawiam :*
Ignise wierzę w twoją świetną sztukę tworzenia i liczę, że nas zaskoczysz ;) Dalszej weny życzę. Buziaki ;* Pajka
OdpowiedzUsuńDobra, darling, w takim razie bierzemy się za ten 42.
OdpowiedzUsuńHahaha, Nicky. Ten oczywiście się dalej na wspomnienie rzuca. Oj, Nicky, Nicky. Ale niech będzie, good for us, wspomnienie zawsze miło zobaczyć. A jakby go znowu złapali… To w sumie też good for us, bo może byśmy się czegoś więcej dowiedzieli o, ekhem… Leovoldogreyu. Czy jakkolwiek mu tam.
lądując w mazi pośladkami. -> *hahahahahaha* I maź mlaskająca w odpowiedzi <333
Przeklinał samego siebie, że nigdy nie był bardziej uważny przy wszelkich wzmiankach pomagających ustalić położenie bez różdżki. -> A widzisz, Nicky, do tego właśnie służy geografia. Mchu szukaj na drzewkach czy coś.
Ojojoj, no biedny Nicky, ależ go sponiewierałaś. Dlaczego znowu mam wrażenie, że jestem nieco bardziej drwiąca niż współczująca? Ach, jestem okropną istotą ludzką. Ale Nicky to silny gość jest, krew Malfoyów i w ogóle, więc myślę, że nie muszę się o niego martwić, poradzi sobie.
*szczęka Cass opada* Tak, to a propos Avady. Och. Och. Nie wiem, co powiedzieć. Tak sobie myślę, że prawie że ją przewidziałam, widzisz, mówiłam o Avadzie przed chwilą :P Znaczy, nie spodziewałam się jej tu… tak… Hm. Czy to jest Nicky Wkraczający Na Ścieżkę Mhroku? Tak, co prawda był zdesperowany, wystraszony, zagrożony, ale… uou. Teraz by było jeszcze ciekawiej, jakby to był nie napastnik, tylko jakiś przypadkowy ludź, który z jakiegoś dziwnego powodu pałętał się po bagnach.
- Proszę pana? – spytał, potrząsając nim. – Nic panu nie jest? Niech się pan obudzi! -> Czyżby Nicky miał pierwszą pomoc na PO? Bo to tak od razu mi przywołuje skojarzenie z lekcji *lol2*
Zabiliby mnie bez mrugnięcia okiem, tłumaczył sobie, musiałem się bronić! Ja albo oni…
Ja albo oni.
JA ALBO ONI!!!
-> podoba mi się to narastanie, to „ja albo oni”, na początku jako zwykła myśl, a potem z takim większym naciskiem, taki krzyk, desperackie usprawiedliwienie, jedyne co się liczy…
tworząc różnokolorowe, połyskujące kleksy, by później opaść i zniknąć. -> Jakże to malownicze ^^
Nie interesowało go to z resztą. –> zresztą.
Hmm, nie pamiętam dokładnie, ale zdaje się, że z wnętrza bariery się nie może deportować? Chyba? Więc jak będą go tak oblegać… Nie no, wydaje mi się, że nie zaszkodziłoby mu coś zjeść czy odpocząć w cywilizowanych warunkach, więc czy ja wiem, czy to taka idealna sytuacja…
Oo, i pierwszy raz od dawna opuszczamy Nickusia i… cóż to? Dylan w Krainie Kangurów? Mwahaha! Cóż go poniosło tak daleko? Hoho, kryjówka z czasów wojny z Voldziem… ciekawe, jak to wyglądało w Australii. W kontekście Voldzia myślę przede wszystkim o Anglii, ale pewnie, co by się tam ograniczał, w Australii też mógł mieć macki *wyobraża sobie Voldzia-ośmiornicę* No a fajnie to wygląda jako taka równoległość z naszym mugolskim światem, podziemne kryjówki z czasów wojny… it rings a bell. Ha, nawet niedawno zwiedzałam we Francji takie… no, takie właśnie podziemne cuś, gdzie się Anglicy przyczaili, żeby wyskoczyć na Niemców podczas wojny.
Och, Julcia, Julcia *uśmiecha się pobłażliwie*
Ha, kurczę, zawsze się zastanawiam, w co tak naprawdę czarodzieje się ubierają. Bo tak na dobrą sprawę to oni niby nosili te swoje… szaty, a mugolskich ciuchów w ogóle nie umieli dobierać. Ale… po prostu nie potrafię sobie tego w praktyce wyobrazić. Nawet w filmie się pałętali w mugolskich ciuchach – ot, chociażby finał 3 części, jak latali koło hipogryfów i Syriusza, mieli zupełnie mugolskie rzeczy – albo właśnie na balu Hermiona miała zupełnie mugolską różową suknię…
Ojejku, jejku, Julcia i jej wizje. Mam dziwne wrażenie, że kiecka to nie jest to, co powali Dylcia na kolana. Gdyby tak mu wyrecytowała wszystkie wojny goblinów z datami czy coś w tym stylu, no, wtedy może by był impressed…
i… hę? Lucas i Julcia? A to ciekawe połączenie, czy oni w ogóle mieli kiedyś razem scenę? Hehe. Och, Luci, miło cię widzieć. Pamiętaj, ja ci kibicuję!
Skąd możesz wiedzieć, że nie szukasz właśnie mnie? Może spadłem ci z nieba? Jestem twoim wybawieniem i rozwiązaniem wszelkich problemów? Nie możesz tego wykluczyć. -> LucasLucasLucas <333
UsuńOch, haha. Nie no. Boska scena. Charm-milion Lukiego, do tego nasza Julcia… Haha! Ale jak się teraz zaczęła zastanawiać nad jego wyglądem… żeby jeszcze nie zmieniła obiektu swojej obsesji! (Co samo w sobie nie było by takie dziwne, bo Luki <333)
Sałatka z kurczakiem. *.* Taak, cokolwiek powiesz o jedzeniu, będę się jarać, z moim levelem kuchni studenckiej…
I och, generalnie, jaki fajny ten dzień Ginny, tak to ładnie opisujesz, też chcę taki dzień! Oczywiście można do tego podejść inaczej, może marudzić, że zimno z tym śniegiem, że trzeba brnąć przez materiały w robocie, że Danny’ego nie ma jużterazzaraz pod ręką… Ech, chyba wszystko sprowadza się do attitude. Ginny dniem enjoyuje, więc dzień jest enjoyaśny. Powinnam się od niej uczyć.
I, ojej, zaginięty Nicky. Znaczy, my już wiemy dokładnie co z nim, ale dla Ginny… Pierwsza informacja dotycząca syna od tak dawna, a okazuje się, że chodzi o to, że go nie ma. Ojoj :(
Że gdyby w tym momencie zechciała go zobaczyć, to by go nie zastała? Co za absurd! -> Ha, to jest takie trafne! Dopóki mamy poczucie, że coś jest w zasięgu, to wszystko fajnie, nie musimy wcale z tego korzystać, ale świadomość, że mamy taką możliwość… A jak tego nie ma, to nagle świat się wali, nie żebyśmy mieli tak naprawdę potrzebę skorzystania, ale… przy tym deficycie ta potrzeba jakoś tak nagle się pojawia. *zastanawia się, czy rzucisz jakąś mądrą psychologiczną nazwą na to zjawisko*
O, i jak mi się podoba użycie tych krótkich zdań prostych przez Ginny! Tak ładnie pasuje do tych emocji w takim momencie. Takie zaprzeczenie. I trochę paniki.
To był jej syn, a nie, do stu hipogryfów, czyjś inny. - <3
Nie miał pojęcia jak, do stu dementorów, uciec z tego potrzasku. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? -> Ha, widzisz, Nicky. Mówiłam. Trzeba się słuchać cioci Cass!
Mamy pyszne jedzonko. Chciałbyś trochę? -> Hahaha <3
Łoo, ależ napięcie! I… och, kolejna Avada! Boże, Nicky, co za dzień. Przekroczył dzisiaj pewną granicę, za którą, jak mi się wydaje – nie żebym mówiła z doświadczenia – już nigdy nie będzie tak samo. I co prawda był przyparty do muru, zdesperowany, a ci ludzie to nie niewinne kociaczki, być może można nawet zaryzykować stwierdzenie, że na to zasłużyli – nie wiem, kim dokładnie są i czym się zajmują, oprócz polowania na Nickolasa. Ale. Hm. Sytuacja się zagęszcza, robi się mhroczniej i… i… no, dobra, nic nie będę mówić, po prostu czytać dalej i zobaczę, co też z tym Nickym powyczyniasz.
- Paniczu Malfoy?! – Harvey, który otworzył mu drzwi, wyglądał na wstrząśniętego. -> Hm, więc Harvey grzecznie siedzi w domu, nie panuje sobie po jaskiniach. Może nie powinnam go podejrzewać. Nie no, dobra, jego głos Nicky chyba zna dość dobrze, żeby go poznać w razie czego…
- Wszystko dobrze. -> Mhm, jak cholera. Typowy Anglik, how are you, I’m fine, thank you, powiedział wygłodzony, połamany, wyczerpany i ociekający krwią.
Myślodsiewnia, gdzie ona jest? – Och, N i c k y. Jasne, whatever, kto by się tam botherował kąpielą, szklanką wody czy opatrzeniem ran. Trzeba się rzucić na wspomnienie jużterazzaraz! I dlatego właśnie obsesje i uzależnienia są niezdrowe. Ot co.
Co takiego było w tych wspomnieniach, że mogło uczynić je ważnymi dla potencjalnych poszukiwaczy? Czy myśleli, że są jakiegoś rodzaju bronią? Sekretem? Narzędziem do zniszczenia świata? -> No właśnie. No, chyba, że nie wiedzą o wspomnieniach, co było jedną z teorii. A wspomnienia… wygląda na to, że, hm, no jest tam o tym sekrecie z Nickym i przepowiednią, nie? A Nicky mógłby być narzędziem do zniszczenia świata. Czy coś. No i może tam być coś więcej o losach Draco, choć nie wiem, jaki to interes dla Leovoldogreya (to brzmi tak z rosyjska :D), to raczej dla Nicky’ego i dla nas, zachłannych czytelników. A w zasadzie czytelniczek.
Ale, uwaga, wspomnienie się zaczyna!
UsuńVoldi! :D Och, good, old Voldi.
Dziecko ma posiadać specjalne… moce. Może zamiast je zabijać, zdecydowałbyś się na skorzystanie z tego dobrodziejstwa? -> No właśnie, właśnie, toteż mówię. Voldi, Leovoldogrey, kto tam chce, ale Nicky ma świetny potencjał do bycia wykorzystanym. Jakkolwiek to brzmi.
Wyszkolić potężnego potomka mojego wiernego śmierciożercy –> Czy to Ci kogoś nie przypomina? :D :D :D
Ale to jest risky business, Voldi. Wiesz, wszystko fajnie, ale dopóki istnieje w okolicy ktoś bardzo potężny/potężniejszy od ciebie, to dziesięć do jednego, że pewnego dnia coś się stanie, oświeci go czy znudzi i postanowi cię zlikwidować i sam sobie popotęgować w spokoju.
I ojejejeje, Draco Double Agent. To chyba teraz wygląda jeszcze lepiej niż w ttj! If I hadn’t known better, naprawdę bym mogła nabrać wątpliwości i się zacząć zastanawiać, po której stronie on naprawdę stoi.
Och, i Dumbel gadający o miłości, on tak bardzo lubi miłość, prawda? Ech. Ja chyba nie aż tak bardzo, ale niech mu będzie. W każdym razie tak ładnie to napisałaś, te wszystkie krótkie wspomnieniowe migawki. Słowa wydają się tak idealnie dobrane. Atmosfera tak pasująca. Much wow. Ale patrz, mimo tej miłości dla miłości, Dumby potrafi też spojrzeć na nią jako słabość. Może naprawdę jest dosyć mądry :P To często jest ten punkt sprzeczności, Dumbledorowie tego świata są like miłość all the way, a Voldemortowie – miłość sucks, miłość słabość, go to hell z miłością. A prawda chyba leży właśnie tak pośrodku. Zależnie od okoliczności, osób i wykorzystania. Może być błogosławieństwem, a może być przekleństwem. Jak wszystko. Och, jak głęboko i filozoficznie się zrobiło.
Oooch, i jeszcze więcej migawek! Wspomnienia <333 Chyba rozumiem obsesję Nicky’ego. Niech leci i się zabija o te wspomnienia, mi pasuje, ja też je bardzo chętnie zobaczę.
Attaway to dupek -> Och, Attaway :D
Smutne jest to, że ja w ogóle nie pamiętam o co się tu rozchodzi *beczy*
Ten człowiek był tak pełny sprzeczności, że nie wiadomo, czy należy go kochać, czy nienawidzić. -> Nicky, no co to za pytanie, no weź. To jest Draco Boski Malfoy. Tu nie ma się nad czym zastanawiać.
Ojejku, no popatrz, jakie romantyczne wyznanie <333 (Tak, nie żebym pamiętała to zbyt szczegółowo, więc się jaram jak za pierwszym razem) *fangirlowy pisk*
I, ojej, szara, niehappyendowa rzeczywistość :( Wiesz, dlaczego może na ttj tak lecę, a na niektóre romanse kręcę nosem? Chyba pasuje mi to, że nie jest za słodko. Że nie układa się cukierkowo, że nie jest big, big love, cukiereczki, misiaczki i licho wie co. Że Draco to Draco. Powinnam przeanalizować wszystkie inne paringi, którym shippuję, pod tym kątem, bo bardzo możliwe, że o to właśnie mi chodzi.
O, Anne ^^ Ło jaa. Zdążyłam zapomnieć, że jej pełne imię to Annelise (w sumie nie jestem pewna, czy nazwisko Lucasa tam wyżej też pamiętałam. Chyba niekoniecznie. Fajnie, że czasem przypominasz takie rzeczy).
Ojej. To takie słodkie, że Anne po tym wszystkim jest gotowa w środku nocy lecieć ratować Nickusia. I takie logiczne, że Harvey właśnie o niej pomyślał.
następnie popicia specyfików zbijających temperaturę i uśmierzających ból wodą. – w sensie popicia wodą specyfików? Bo to brzmi bardziej jak uśmierzających ból przy pomocy wody. Niekoniecznie jest to błędna konstrukcja, ale przez te wszystkie określenia się gubi sens zdania i ta woda na końcu taka ni z gruchy się wydaje. I wiesz, sama miałam tendencję do takich konstrukcji, uwielbiałam je, ale zdałam sobie sprawę, że to zazwyczaj jest bardziej confusing niż zgrabne i staram się z nimi walczyć.
Oni byli niewinni. Chcieli mnie dopaść. -> Hm. Byli niewinni…? Czy tak nie do końca…?
Wydawało jej się to tak nierealne, jakby powiedział, że za chwilę przyjedzie pizza. -> *hahaha* No wiesz, w takim momencie *lol2* Trochę jak wczoraj w Supciu, jak wielki mhroczny Dracula zamówił pizzę… :D
ale ona go nie osądzała. Nie znała sytuacji. Nie miała prawa tego robić. -> Boże, Anne jest taka mądra i rozsądna…
I och. Końcówka *.* Wiesz, zanim doszłam do tego momentu, gdzieś mi te słowa się majaczyły w obrębie wzroku, ułożenie literek wyglądało na takie kochające i spodziewałam się, że będzie takie zwyczajne „kocham cię”. A nie jest! *.* Boże, jesteś boska. To jest o tyle lepsze! *powiedziała skrajnie nieromantyczna Cass?* Znaczy, trochę smutne i w ogóle, ale taki cudowny efekt daje! Nie słodkie i przytulaśne big love, tylko takie bardziej gorzkawe już, z poczuciem, że to zamknięty rozdział, że byli – i w pewnym sensie chyba wciąż są – dla siebie ważni, ale że to nie taka prosta fairy tale z happy endem, że są rzeczy, które ich przerosły. Ach. Naprawdę, nie mam słów, żeby to tak dobrze wyrazić, ale TAK BARDZO MI SIĘ TO SPODOBAŁO <3
UsuńTylko *zniża głos do szeptu, żeby nikt przypadkiem jej nie usłyszał, skoro tak bardzo chcesz, żeby wszyscy o tym zapomnieli* co teraz z wielkim planem Miss N.? Czy w takich okolicznościach to zrobi odpowiednie wrażenie…? Czy ona zaaranżuje to lepiej niż się spodziewam i mimo wszystko będzie miało pewną siłę rażenia?
Tak mało dopisku i komentarzy, aż prawie nie mam co dodać.
Po prostu chyba jestem niepoprawną romantyczką, która uważa, że prawdziwa miłość jest tylko jedna. -> Marianne z Rozważnej i romantycznej, ot co #otomojastudenckawiedza
Jak to: za mało rozdziałów? Wiesz ile może się wydarzyć w 8 rozdziałów? Można napisać caaaałe opowiadanie :D -> No, jakby bardzo się postarać… Zwłaszcza przy rozdziałach długości a la FP *lol2* Poza tym… czy to wygląda, jakbyś dawała nadzieję tym biednym duszyczkom wiernie oczekującym Dracona?! xd
Jeszcze tylko jeden mi został!
*Nicolasa
UsuńTaak, zauważyłam poniewczasie, że się machnęłam, więc się muszę szybciutko poprawić, bo mnie zjesz! To pewnie dlatego, że tam wszędzie zdrabniałam do Nicky z k, więc jakoś mi tak wlazło samo... A wcale go nie zapraszałam! To tak nawet dziwnie, obco wygląda, jak się teraz na to spojrzy...
Leovoldogreyu... eee... yyy... dziwne masz pomysły.
UsuńW Hogwarcie nie ma geografii, sorry! Może na mugoloznawstwie, ale kto by tam chodził :D
"Czyżby Nicky miał pierwszą pomoc na PO?" -> CASS skończ! Odbierasz mi chęci do życia, miłość do śladu :(
Nie przejmuj się błędami wordowymi, on jest głupi :/
Dylan w Krainie Kangurów? -> Kolejne ostrzeżenie, CASS! Wiem, że pasuje, ale brzmi bardzo bardzo niepoważnie i nieprofesjonalnie, no nie wiem no, jak tak możesz?
No ja to raczej widziałam tak że ludzie z różnych części świata uciekali tam gdzie bezpiecznie, ale każdy może mieć swoją wizję, właśnie o to mi chodziło z tą kryjówką, a nie że on tam maca mackami a oni sobie siedzą i nic nie robią... ;P
No mnie się wydaje, że to po prostu starsi czarodzieje nie mieli o tym pojęcia, a młodsi raczej chodzili w mugolskich ubraniach, ale co ja tam wiem, no nie?
Nie, nie rzucę psychologiczną nazwą, nie wiem czy takowa istnieje, ale tak po prostu jest :P
"och, kolejna Avada! Boże, Nicky, co za dzień. Przekroczył dzisiaj pewną granicę" -> wyznaję podejście, że najtrudniej zrobić coś po raz pierwszy, po raz kolejny już jest łatwiej :P
"Hm, więc Harvey grzecznie siedzi w domu, nie panuje sobie po jaskiniach" -> podejrzewałaś go? Serio? Nawet ja bym na to nie wpadła, hahahah :D
Podpisuję się: I dlatego właśnie obsesje i uzależnienia są niezdrowe. Ot co.
Ty już zostaw tego Voldiego w spokoju. Leży sobie gdzieś na dnie oceanu czy pod krzaczkiem, I don't care, ale rozpamiętywanie teraz co mógł zrobić inaczej niczego nie zmieni ;)
"Och, i Dumbel gadający o miłości, on tak bardzo lubi miłość, prawda?" -> uwielbiam tego typu scenki, zawsze się naśmiewam pod nosem, bo to jest takie Dumblowskie <3
"Ten człowiek był tak pełny sprzeczności, że nie wiadomo, czy należy go kochać, czy nienawidzić. -> Nicky, no co to za pytanie, no weź. To jest Draco Boski Malfoy. Tu nie ma się nad czym zastanawiać." -> hihih. hihih. hahahaha.
"następnie popicia specyfików zbijających temperaturę i uśmierzających ból wodą. – w sensie popicia wodą specyfików? Bo to brzmi bardziej jak uśmierzających ból przy pomocy wody." -> serio? ja to rozumiem tak jak powinno być, ale nie wiem, jestem stronnicza, mi się wydaje ok chociaż nie lubię takich długich zdań... W każdym razie mi się wydaje logiczne, że skoro jest popicia.... wodą... no rozumiesz... ;)
"Trochę jak wczoraj w Supciu, jak wielki mhroczny Dracula zamówił pizzę… :D" -> co, sugerujesz że Voldi nigdy w życiu nie jadł pizzy, bo jest mhroczny?
TAK BARDZO MI SIĘ TO SPODOBAŁO <3 -> MI TEŻ <3
"Poza tym… czy to wygląda, jakbyś dawała nadzieję tym biednym duszyczkom wiernie oczekującym Dracona?! xd" -> jaa? no CO TY! To tylko takie sobie gadanie ;)
A, no i sorry za zwłokę... w sumie to trzy, bo dwie w rozdziale były. Nie ma to jak suchar :D