Ginny
stała przed lustrem, przeglądając się ze wszystkich stron. Bardzo denerwowała
się tym wieczorem. Wszystko musiało przebiec jak najlepiej. Nie wiedziałaby, co
zrobić, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie mogła nawet dopuszczać do siebie takiej
opcji! Westchnęła, przygładzając przód swojej prostej, szarej sukienki
sięgającej kolan. Było zbyt zimno, żeby pozostawić odkryte ramiona, dlatego
zarzuciła na siebie lawendowy, rozpinany sweterek. Zmrużyła oczy, przyglądając
się swojemu makijażowi. Uspokój się,
nakazała sobie, to tylko zwykła kolacja z
facetem… i z córką. Skrzywiła się do swojego odbicia i obróciła się na
pięcie, zmierzając do drzwi. Im dłużej będzie się nad tym zastanawiać, tym
więcej niechcianych myśli przyjdzie jej do głowy. Wystarczy.
Od niechcenia machnęła różdżką, a ubrania
porozrzucane przez nią na łóżku uniosły się w powietrze, poskładały i pofrunęły
do otwartej szafy, której drzwi zamknęły się za nimi z lekkim skrzypieniem.
Mebel miał już swoje lata, zresztą jak wszystko w tym domu. Ginny nie była
dobra w szastaniu pieniędzmi składowanymi na koncie, dlatego też przez
wszystkie lata, od kiedy wprowadziła się do tego domu, dokonała jedynie zmian
najbardziej potrzebnych.
Wyszła
na korytarz i pokonała odległość dzielącą ją od pokoju Convalie. Zapukała
trzykrotnie w zamknięte drzwi, przytupując nerwowo nogą.
-
Connie! – zawołała. – Czy jesteś już gotowa?
Odpowiedziała
jej pospieszna szamotanina i głuche łupnięcie. Zmarszczyła brwi.
-
Czy wszystko w porządku?
Po
chwili odpowiedział jej zasapany, jakby przytłumiony głos:
-
Taak.
Cóż
tam się mogło dziać? Czy Convalie denerwowała się tak samo jak ona? To byłoby
dziwne: owszem, Convalie należała do delikatnych, podatnych na wpływ emocji
osób, ale na ogół zachowywała zewnętrzny spokój. Czy to spotkanie było dla niej
tak ważne, że zdenerwowanie wpłynęło na każdy jej ruch?
-
Connie? – spróbowała jeszcze raz. – Potrzebujesz w czymś pomocy? - Usłyszała
pospieszne kroki i drzwi uchyliły się odrobinę, ukazując głowę Convalie. Ginny
zamrugała. – Ty się malujesz?
Istotnie,
oczy dziewczyny zostały oprószone białym, srebrnym i czarnym cieniem,
obwiedzione ciemną kreską i mocno wytuszowane. Ginny jeszcze nigdy nie widziała
jej tak mocno umalowanej, zwłaszcza że po przyjrzeniu się zauważyła muśnięte
różem policzki, przyciemnione brwi i pociągnięte błyszczykiem usta. Skrzywiła się.
-
Wiedziałam, że źle wyglądam! – wykrzyknęła na to Convalie i zatrzasnęła jej
drzwi przed nosem. Ginny wywróciła oczami.
-
Nie wyglądasz źle, po prostu inaczej – sprostowała najłagodniej jak umiała. –
Wiem, że za niedługo osiągniesz pełnoletniość, ale zrozum, dla mnie zawsze
będziesz…
-
Małą córeczką – dokończyła razem z nią Convalie, znów otwierając drzwi, tym
razem szerzej. – Tak, wiem. Ale może powstrzymasz się od komentowania?
Ginny
wytrzeszczyła oczy na widok bałaganu panującego w pokoju córki. Było gorzej niż
u niej, a przecież to właśnie Convalie bardziej dbała o porządek. Wszędzie
sterty ciuchów, porozrzucane przybory do włosów, chusty, buty, torebki, biurko
całe zawalone kosmetykami leżącymi bez ładu i składu.
-
Co tu się stało? – zdziwiła się, na co Convalie obróciła się, ogarniając
wzrokiem rozmiar bałaganu. Gdy znów na nią spojrzała, w jej oczach czaiła się
prośba.
-
Mamusiu… - zwiesiła głos, a Ginny już chyba wiedziała, o co chodzi. – Czy
mogłabyś... tak szybciutko machnąć różdżką?
Powstrzymała
śmiech, mając wrażenie, że zachowałaby się nieodpowiednio. W końcu sama przed
chwilą użyła zaklęcia do posprzątania własnej sypialni, więc wyjdzie na
hipokrytkę, ale gdyby miała wszystko robić za córkę z pomocą magii, to byłoby
to bardzo niepedagogiczne. Spróbowała przybrać surową, rodzicielską minę.
-
O nie, koleżanko, sama nabałaganiłaś, sama będziesz sprzątać.
-
Wiedziałam, że tak powiesz – odparła nadąsana Convalie, krzywiąc się. – Nie
mogłabyś choć raz mi pomóc? To nie fair. Mam urodziny za dwa miesiące…
-
Więc za dwa miesiące będziesz mogła używać czarów do woli. A teraz posprzątaj
to, byle szybko, zanim przyjdzie Danny.
Convalie
z ponurą miną mruknęła coś pod nosem i zamknęła drzwi, zostawiając Ginny samą w
korytarzu. Ta sapnęła tylko z poirytowaniem i skierowała się na dół, do salonu,
chcąc przed wyjściem usiąść w fotelu i skupić się na czytaniu książki, która
czekała na nią na stoliku do kawy. Zapadła się w miękkiej kanapie, z lekturą w
ręku, postanawiając przez jakiś czas nie myśleć o tym, co ma się wydarzyć.
Nie
udało jej się skupić myśli na czytanym tekście. Nie dobrnęła nawet do końca
strony, gdy przyłapała się na konstruowaniu możliwych scenariuszy. Convalie nie
spodoba się Danny, przez cały wieczór będzie spoglądać na niego z wyższością, z
olewającym podejściem, pokazując humorki prawdziwej nastolatki. On będzie dla
niej miły, bo przecież taka jego natura, będzie się starał, podczas gdy jej to
w ogóle nie obejdzie. Zrobi mu się przykro i Ginny również będzie przykro.
Convalie musiała polubić Danny’ego.
Co prawda widziała go już parę razy, ale to nie to samo co rozmowa w cztery… no
dobrze, w sześcioro oczu. Chociaż z drugiej strony córka nie okazywała niechęci
do mężczyzny. Może będzie zupełnie inaczej, może to Convalie będzie starała się
sprawić dobre wrażenie, polubić go, a to on potraktuje ją protekcjonalnie?
Pamiętała o tym, że Danny nie ma dzieci i chyba nawet nigdy się żadnym nie
opiekował. Convalie to żywe przypomnienie tego, że Ginny była wcześniej w
związku, z którego powstały dzieci. Może to sprawi mu przykrość? Może wolałby
nie mieć do czynienia z jej córką?
Nonsens.
Kochała ich oboje i to nie było możliwe, żeby darzyli się negatywnymi uczuciami.
Byłoby jej bardzo, bardzo przykro.
Jeszcze
kilkakrotnie starała się przenieść uwagę na książkę, aż poddała się, słysząc
dzwonek do drzwi.
-
Connie! – krzyknęła, wstając z sofy i odkładając książkę na miejsce. – Jesteś
gotowa?
Odpowiedział
jej pomruk mogący zawierać zarówno treść pozytywną jak i negatywną. Pokonała
odległość dzielącą ją od drzwi wejściowych i otworzyła je, witając szerokim
uśmiechem Danny’ego, wystrojonego w schludny, dokładnie wyprasowany garnitur, z
zaczesanymi do tyłu włosami. Nie zastanawiając się długo, stanęła na palcach,
by czule go pocałować. Jego dłoń objęła ją w talii, a na ustach poczuła jego
uśmiech.
-
No cześć – powiedział do niej, przytulając policzek do jej czoła. – Chyba się
stęskniłaś?
-
W ogóle – odpowiedziała z uśmiechem, odsuwając się na odległość wyciągniętej
ręki i chłonąc oczami jego twarz. Po tak długim czasie wciąż miała wrażenie, że
spotykanie się z nim to coś wyjątkowego i nadzwyczajnego. Że w każdej chwili
może od niej uciec.
-
Właśnie widzę. – Uśmiechnął się do niej i pogładził ją dłonią po policzku, a
ona przylgnęła do niej jak do ukochanej poduszki. Szybko jednak odskoczyła
nieznacznie, słysząc kroki na schodach. Odwróciła się, by popatrzeć, jak
Convalie, sunąc dłonią po poręczy, schodzi w dół. Była ubrana w obszerną,
tiulową spódnicę jak u baletnicy, w kolorze brzoskwiniowym, sięgającą do połowy
łydki, a do tego dopasowaną, gładką, białą bluzeczkę wsadzoną w środek spódnicy
i brzoskwiniowy żakiet zwężany w talii. Ze zdziwieniem zorientowała się, że
jeszcze nigdy nie widziała córki w takim zestawieniu zarówno kolorystycznym,
jak i stylistycznym, a w jeszcze większe zdumienie wprowadziło ją to, że na
nogi ubrała jej własne, eleganckie botki na obcasie.
No
dobrze, wystroiła się, więc chyba ma dobre intencje? Wyglądało na to, że bardzo
chce zaimponować Danny’emu. Ginny nie wiedziała, czy powinna pozwolić sobie na
odetchnięcie z ulgą, czy jeszcze na to za wcześnie.
Convalie
uśmiechnęła się czarująco i powiedziała słodko:
-
Dzień dobry.
-
Dzień dobry – odpowiedział jej Danny, wyminął Ginny i spotkał się z Convalie
przy schodach, gdzie ucałował jej dłoń na powitanie. Ginny nie była pewna, czy
powinna się poczuć urażona, czy szczęśliwa.
Z
wieszaka przy drzwiach zdjęła swój ulubiony płaszcz, a na nogi założyła
najnowsze kozaczki, pasujące kolorem do jej szarej sukienki. Sięgnęła jeszcze
po torebkę i była gotowa, by wyjść przed dom. Za nią podążyli Convalie, która
pospiesznie narzuciła na siebie płaszcz i obwiązała szyję szalikiem, i Danny,
który przepuścił nastolatkę w drzwiach. Ginny nie opuszczało uczucie
zdenerwowania, wypełniające całe jej ciało i zatruwające wszystkie myśli. Nie
nawykła do takich sytuacji. Po raz pierwszy w życiu jej córka poznawała jej
mężczyznę i nie wiedziała, jak powinna się zachowywać. To wszystko było…
dziwne.
*
* *
Convalie
nie sądziła, że jej mama kiedykolwiek się z kimś zwiąże. To było takie dziwne
mieć ich siedzących naprzeciwko siebie w restauracji. Danny obejmował
roześmianą Ginny w talii, gdy ta opowiadała historię o tym, jak pewnego dnia
pięcioletnia wówczas Convalie postanowiła wyprowadzić się z domu. Źle się czuła
z tym, że tych dwoje jest parą już prawie od roku. Rozumiała dlaczego Ginny
początkowo ukrywała swój związek. Na pewno bała się reakcji Convalie, a może
nie była pewna, czy to coś poważnego. Tłumaczyła to sobie wielokrotnie, ale i
tak bolało ją, że Ginny miała przed nią taką
tajemnicę. Właściwie po raz pierwszy spotkała Danny’ego na weselu cioci
Demelzy. Niezbyt sprzyjająca okoliczność do rozmowy czy poznawania się. Reszta
wakacji zleciała bardzo szybko, a Ginny jakoś unikała tego tematu. Convalie
wróciła do Hogwartu i dopiero teraz zapadła decyzja o wspólnym wyjściu.
-
Rozbiła w ogrodzie namiot – zaśmiała się Ginny. – Miała problem z linkami
wspomagającymi, więc większości nie użyła. Gdy tylko weszła do środka, wszystko
zawaliło jej się na głowę.
Podgryzając
grzanki z masłem czosnkowym, podążała wzrokiem od szczęśliwej twarzy mamy do
skupionej Danny’ego. Ten zerknął na nią przelotnie, więc szybko spojrzała gdzie
indziej. Wiedziała, że go nie polubi. Niby sprawiał wrażenie sympatycznego,
ale… przystawiał się do jej mamy. To chyba normalne, że jest co do niego
podejrzliwa i nieufna. Niech nawet sobie nie myśli, że się do nich wprowadzi!
-
Żartujesz – powiedział Danny na coś, czego Convalie nie wyłapała z paplaniny
Ginny, która, nawiasem mówiąc, zachowywała się jak rozszczebiotana nastolatka.
I kto tu był poważniejszy? – Nie do wiary, że o tym pomyślałaś, masz niezawodny
instynkt! – Przy tym wlepiał wzrok w jej mamę tak bezczelnie, że chciała
warknąć na niego, by się stąd wynosił.
Przyszedł
kelner z ich zamówieniem i położył przed każdym talerz z wybranym daniem.
Convalie z niechęcią spojrzała na kawał mięcha na talerzu mężczyzny i skierowała
wzrok na swoją sałatkę z owocami morza. Cóż, Danny stawiał. Mogła sobie
pozwolić na wybredzanie.
Owszem,
sama chciała, żeby Ginny zaaranżowała spotkanie. Chciała poznać jej faceta, ale
w tym momencie nie wiedziała, czy to taki dobry pomysł. Nie mogła powstrzymać
się od ciągłego komentowania w głowie każdego jego gestu czy słowa. Była po
prostu uprzedzona.
-
Wyśmienite – pochwaliła Ginny swoją polędwiczkę w sosie kurkowym, na co Danny
roześmiał się.
-
Mówiłem, że to wspaniała restauracja. Wszystko tu jest dobre.
Niestety
Convalie musiała w duchu przyznać mu rację, choć milczała, nie chcąc sprawić
wrażenia, że go lubi. Przeżuwała w milczeniu, spoglądając tylko co chwilę na
parę siedzącą naprzeciwko. Nie podobało jej się to, że stykali się ramionami i
że wyglądali na… no cóż, zakochanych. Westchnęła cicho. Zależało jej na tym,
żeby Ginny była szczęśliwa. Ale dlaczego musiała znaleźć sobie faceta? W
dodatku takiego, który nie był jej ojcem? Kogoś zupełnie obcego, kto wkradnie
się niepostrzeżenie w ich życie i zajmie całkiem pokaźnych rozmiarów miejsce?
Dlaczego Ginny nawet nie kwapiła się, żeby poczekać, aż Convalie dorośnie i
wyprowadzi się z domu? Wtedy byłoby jej wszystko jedno.
Dopiero
w okolicach deseru Ginny zorientowała się, że coś jest nie tak.
-
Mogę cię poprosić na słówko? – spytała, wstając od stołu bez czekania na
odpowiedź.
Danny uprzejmie nie okazał zdziwienia czy zaciekawienia,
kiedy Convalie wywróciła oczami i podreptała za Ginny w kierunku damskiej
toalety. Gdy tylko znalazły się w środku, Ginny przystąpiła do ataku.
-
Nie bawisz się za dobrze – to było stwierdzenie, nie pytanie. Czy to nie
oczywiste? Jednak Ginny wyglądała, jakby bardzo zależało jej na tym, żeby
kolacja wypadła jak najlepiej. – Co się dzieje? Źle się czujesz? Coś nie tak?
Convalie
nie wiedziała, co jej odpowiedzieć. Nie mogła przecież stwierdzić, że nie lubi
Danny’ego. To nie do końca tak było, po prostu… musiała się mieć na baczności.
Ginny na pewno nie ucieszyłaby się na takie wyznanie.
-
Trochę boli mnie głowa – zmyśliła na poczekaniu. – Przepraszam.
Ginny
matczynym gestem pogładziła ją po włosach.
-
Chcesz wrócić do domu? – spytała, na co Convalie nieznacznie pokręciła głową.
Wiedziała, że sprawi jej przykrość. Ginny naprawdę bardzo chciała, żeby się
polubili. Widziała to teraz wyraźnie w jej oczach. Może spróbuje zachowywać się
inaczej. Powiedzieć do Danny’ego coś miłego. Mimo że nie zapałała do niego
sympatią, chyba może to zrobić dla niej?
-
Wytrzymam – odpowiedziała. – Wróćmy do stolika, dobrze? Skończmy normalnie
deser i dopiero możemy pomyśleć o powrocie.
Ginny
westchnęła, wpatrując się w nią trochę podejrzliwie, postarała się więc zrobić
jak najbardziej niewinną i szczerą minę.
-
Jesteś pewna? – dopytywała. – Jeśli źle się czujesz, możemy wziąć na wynos.
-
Daj spokój, mamo, wracajmy do stolika.
Cała
ta sytuacja sprawiała jednak, że miała ochotę się rozpłakać. Jak mogła być tak
okropna, jak mogła nie lubić Danny’ego tylko dlatego, że umawia się z jej mamą?
Jak mogła przed nią udawać, że wszystko jest w porządku? Nie było w porządku.
Nie chciała kierować się uprzedzeniami, ale to było silniejsze od niej. O wiele
silniejsze od zdrowego rozsądku.
Convalie
była niewyobrażalnie wręcz zazdrosna.
*
* *
Wróciły
do stolika, gdzie czekał na nie Danny. Ginny szybko wślizgnęła się na miejsce
obok niego, lgnąc do ciepła jego ciała, a on objął ją ramieniem, jakby nie było
jej przez całą wieczność, a nie tylko przez kilka minut. Convalie zajęła swoje
miejsce naprzeciwko nich. Ginny nie była głupia ani ślepa. Widziała, jak
spogląda na Danny’ego. Dała jej szansę, żeby do wszystkiego się przyznała, ale
ona wolała twierdzić, że boli ją głowa. Okej, nie chciała sprawiać jej
przykrości. Ale nie rozumiała, że większą przykrość sprawia jej patrzenie, jak
nic nie mówi, chcąc ją zadowolić.
-
Twoja córka chyba mnie nie lubi – szepnął jej do ucha Danny, gdy wychodzili z
restauracji. Prychnęła.
-
To tylko nastolatka, ma swoje dąsy, przejdzie jej. - Danny wzruszył tylko
ramionami i spojrzał na Convalie, idącą obok nich z rękami ukrytymi głęboko w
kieszeniach płaszcza. – Porozmawiamy później, dobrze?
Skinął
głową. Musiała wyjaśnić mu, jak czuje się Convalie. Dlaczego nie pomyślała o
tym, żeby z nią porozmawiać przed tym spotkaniem? To oczywiste, że może mieć
coś przeciwko temu, że spotyka się z mężczyzną. Nigdy nikogo nie było w jej
życiu. Mogła przewidzieć, że tak się zachowa – tak poczuje. Westchnęła po raz
setny tego wieczoru. Dlaczego wszystko nie mogło być prostsze?
*
* *
Chociaż
miała przeczucie, że nie powinna robić sobie nadziei, bo raczej to nie będzie
takie proste, Coleen pchnęła oszklone, duże drzwi wejściowe do Mademoiselle – butiku, w którym
pracowała Nadine. Koło jej ucha rozdzwonił się mały dzwoneczek, a jej nozdrza
owionął znajomy zapach perfum, którymi właścicielka kazała spryskiwać
pomieszczenie kilka razy dziennie. Ich woń kojarzyła się Coleen z siostrą, gdyż
ta wielokrotnie wracała do domu wypachniona nimi od stóp do głów.
Rozejrzała
się, szczególną uwagę zwracając na miejsca za wieszakami, gdzie mogłaby przebywać
niewidoczna na pierwszy rzut oka ekspedientka. Wydawało się jednak, że w
sklepie nie ma nikogo poza nią.
-
Dzień dobry! – zawołała, idąc wolnym krokiem w kierunku lady i poszukując
kogoś, kto tu pracuje. Usłyszała jakiś szelest i obróciła głowę w tamtym
kierunku, przystając, a zza jednego z wieszaków wyłoniła się koleżanka Nadine,
Bethany. Choć Coleen wiedziała, że tutaj pracuje, i tak kojarzyła ją tylko i
wyłącznie z Hogwartem – ubraną w uczniowską szatę, przemierzającą korytarze z
grupą koleżanek, śmiejącą się z czegoś głośno w Wielkiej Sali. Bethany była
cztery klasy wyżej, dlatego też Coleen nie znała jej zbyt dobrze.
Dziewczyna
przyglądała jej się ze zmarszczonymi brwiami, jakby próbowała sobie
przypomnieć, skąd ją zna, po czym jej twarz rozpogodziła się, na usta zawitał
uśmiech, a ona sama klepnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Coleen, siostra
Nadine, prawda? – zaszczebiotała. – Co mogę dla ciebie zrobić?
Coleen obserwowała
zbliżającą się ekspedientkę, mnąc w palcach dolną część swojej ortalionowej
kurtki. Doszła do wniosku, że była Ślizgonka wygląda na dość zapracowaną.
Świadczyło o tym widoczne na jej twarzy zmęczenie, wysypujące się z kitki
kosmyki włosów i kilka trzymanych przez nią wieszaków; wiszące na nich ubrania
zamiatały podłogę.
- Owszem, jestem
Coleen. Chciałam dowiedzieć się, kiedy ostatnio miałaś kontakt z moją siostrą.
Bethany, która już
wyciągała dłoń na powitanie, odchrząknęła i schowała ją do kieszeni. Przygryzła
wargę.
- Tak dokładnie to
nie pamiętam – odpowiedziała. – To było jakoś… chyba jeszcze w wakacje. Z dnia
na dzień postanowiła odejść. Nawet się ze mną nie pożegnała. – Wyglądała na
oburzoną okazanym jej brakiem uwagi ze strony starszej z sióstr Baker, a
równocześnie na uradowaną tym, że młodsza ją wypytuje.
- Podała jakieś
powody? Informacje kontaktowe? Cokolwiek?
Bethany szybko
pokręciła głową.
- Nie, nie mam
pojęcia, co się z nią dzieje. Nie mieszka z rodzicami?
- Wyprowadziła się.
Coleen czuła w
ustach gorzki smak tych dwóch słów. Nie rozumiała, jak Nadine mogła zachować
się w ten sposób. Zupełnie jakby zniknęła z powierzchni ziemi. Pisała do niej
codziennie od powrotu do domu, przeklinając na nią i złorzecząc oraz dopytując,
gdzie się podziewa, ale nie otrzymała informacji zwrotnej. Nie rozumiała, jak
można zachować się tak lekkomyślnie, okrutnie i bezdusznie.
Bethany nie
wyglądała na szczególnie zdziwioną tą informacją. Poruszyła swoim zadartym
nosem, co pozwoliło Coleen myśleć, że ta coś ukrywa.
- Mówiła o tym? –
spytała. – Czy rozmawiałyście na temat jej wyprowadzki? Dlaczego uciekła, dlaczego to zrobiła?
Bethany uciekła
wzrokiem.
- Słuchaj – bąknęła
– to naprawdę nie jest najlepszy…
- Bethany –
skarciła ją ostro, sprawiając, że ta spojrzała jej w oczy. – Chodzi o moją siostrę. Skup się i powiedz mi o
wszystkim, co może w jakikolwiek sposób przybliżyć mnie do odnalezienia jej.
Skup się!
Ekspedientka
wywróciła oczami na wybuch jej złości, sprawiając, że Coleen zacisnęła dłonie w
pięści. Miała ochotę jej przyłożyć. Jeśli dziewucha wiedziała, że Nadine
zamierza uciec, i nikomu o tym nie powiedziała, to chyba jest jakaś
nienormalna.
- Jest z nim? –
spytała. – Czy o co chodzi, bo nie rozumiem?
- Z nim? – Bethany
przez chwilę wyglądała, jakby nie wiedziała, o kogo chodzi, ale szybko na jej
twarzy pojawiło się zrozumienie. – Ach, mówisz o Malfoyu. Nie, nie sądzę. On
prowadza się z jakąś nową nieszczęśnicą.
- Więc powiedz mi
coś, co może pomóc!
Bethany westchnęła
ciężko. Wszystko wyglądało tak, jakby miała zamiar zrobić jej na złość i jak
najbardziej przeciągnąć chwilę, w której w końcu udzieli jakichś informacji.
Czy rzeczywiście chodziło o to, że nie chciała mówić, czy może rozkoszowała się
każdą sekundą uwagi, którą udało jej się zdobyć? Coś czającego się w jej oczach
mówiło, że jednak to drugie.
- Nadine… ona… -
Coleen spijała każde słowo z ust rozmówczyni. – Powiedzmy, że ześwirowała. Prawie
się nie odzywała, wychodziła w godzinach pracy w jakichś tajemniczych sprawach,
nie dbała o swój wygląd.
Coleen przetwarzała
otrzymane informacje, będąc coraz bardziej zniesmaczoną.
- I nie pomyślałaś,
że potrzebowała pomocy? – spytała ostro, oskarżycielsko.
- Nie chciała
pomocy – odparła szybko Bethany, zaczynając się tłumaczyć. – Wielokrotnie
pytałam ją o co chodzi, czy ma jakiś problem, czy chce gdzieś wyjść razem…
Zresztą to nie jest moja przyjaciółka. Jej sprawa. – Wzruszyła ramionami, a w
Coleen się zagotowało.
- Byłaś tutaj przez
cały czas, widziałaś ją praktycznie codziennie, wiedziałaś, że coś jest nie
tak, a mimo to nie zrobiłaś zupełnie nic?
Bethany wydęła
wargi i cofnęła się o krok pod jej gniewnym spojrzeniem. Złożyła ręce na piersi
w geście obrony.
- To nie moja
sprawa – powiedziała. – Nie będę na siłę niańczyć kogoś, kto tego nie chce.
Pogódź się z tym. Twoja siostra nie chce
pomocy.
Coleen miała ochotę
mocno ją spoliczkować, ale zacisnęła wargi i w porę się powstrzymała. Nie
chciała tracić nad sobą kontroli i zachowywać się jak zdesperowana nastolatka.
Zamiast tego wyprostowała się i spojrzała na Bethany z góry, będąc od niej o
kilka centymetrów wyższą.
- Jakie szczęście,
że żadna z nas się z tobą nie przyjaźni. Wiesz doskonale, jak to jest dbać
tylko i wyłącznie o własny tyłek.
Odwróciła się i
skierowała do wyjścia, słysząc za sobą odpowiedź Bethany:
- A Nadine to może
co, nie dbała tylko o siebie? Rozpuszczona pannica, na nikim jej nie zależy,
najważniejsze żeby ona sama świetnie się bawiła. Zawsze wszystko musiało się
kręcić wokół niej, więc teraz ma za swoje.
Coleen nie
odwróciła się, żeby zobaczyć pogardliwy uśmieszek. Te słowa w ogóle jej nie
dotykały, odbijały się od niej jak groch od ściany. Najważniejsza była Nadine.
Nie musiała przejmować się jakąś tam Bethany.
* * *
- Panie Malfoy, to już drugi raz w tym
tygodniu – powiedział Barnes w ramach przywitania, wchodząc bez pukania do
gabinetu Nicolasa, gdy ten nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę.
Zaskoczony widokiem szefa zamrugał i utkwił w nim spojrzenie, próbując
rozszyfrować, co ten właśnie do niego powiedział. Barnes jednak nie rozumiał,
że Nicolas potrzebuje dłuższej chwili na skupienie uwagi, a może nawet w ogóle
go to nie obchodziło. Podszedł do biurka podopiecznego i pochylił się w jego
stronę, opierając dłonie na blacie. – Dlaczego jeszcze nie dostałem papierów z
poniedziałku?
Nicolas poczuł, jak
coś klika mu w głowie i zdołał przypomnieć sobie, o które konkretnie dokumenty
chodzi. Ze zmieszaniem rozpoczął przekopywanie się przez stos leżących przed
nim papierzysk i dostał się do dużej, granatowej teczki, którą szybko wyciągnął
w stronę szefa.
- Proszę –
powiedział. Barnes jednak nie wziął od niego teczki, a tylko przyglądał się jej
podejrzliwie.
- Chcesz mi
powiedzieć, że to jest wszystko? – spytał powoli i dobitnie.
Nicolas pokręcił
nieznacznie głową i ponownie zanurzył się w stercie papierzysk, poszukując tych
z poniedziałku. Niestety nie mógł sobie przypomnieć, jak one wyglądały. Z każdą
chwilą był coraz bardziej podenerwowany. W ogóle nie miał kontroli nad tym, co
dzieje się w jego gabinecie, a najgorsze, że Barnes był tego świadkiem.
- Daję ci pół godziny
– stwierdził w końcu szef, prostując się i patrząc na niego groźnie z góry. –
Czekam w moim gabinecie. Jeśli czegoś zabraknie, wylatujesz.
Nicolas chciał coś
powiedzieć, ale żadne słowa nie przychodziły mu do głowy i tylko otworzył usta,
by po chwili je zamknąć. Barnes w tym czasie odwrócił się do niego plecami i,
ściskając w dłoniach granatową teczkę, wyszedł z pomieszczenia. Gdy drzwi
zamknęły się za nim z cichym trzaskiem, Nicolasa ogarnęła panika. Gorączkowo
przerzucał dokumenty, próbując przypomnieć sobie, nad którymi siedział w
poniedziałek i później. Pamiętał jakieś swoje zapiski, ale nie było to nic
konkretnego. Schował twarz w dłoniach i zacisnął mocno powieki, próbując się
skupić. Jeśli tego nie znajdzie, straci pracę. Jeśli straci pracę, to… No
właśnie, co? Miał dom i pieniądze, czego więcej potrzebował? Skup się, nakazał sobie. Na pewno było
coś o Churchu, na sto procent… I jeszcze… Wydobywał wspomnienia z umysłu jak z
zasychającego cementu.
W końcu zrzucił
wszystko na ziemię i padł na kolana, próbując to posegregować według dnia.
Dokumenty zawierały daty sporządzenia, dlatego zaczął układać je od
najstarszego do najnowszego. Później odłożył na bok te dzisiejsze, czwartkowe,
i starał się przypomnieć sobie, które otrzymał poprzedniego dnia. Na koniec
został mu poniedziałek i wtorek. Lepiej, żeby oddał coś dodatkowego z wtorku,
niż żeby zabrakło czegoś z poniedziałku. Z bijącym mocno sercem rozdzielił stos
na dwa mniejsze i pierwszy z nich położył z powrotem na biurku. Zostało mu dwadzieścia
minut. Musiał wszystko dokładnie przejrzeć i uzupełnić braki w swoich
notatkach. Na szczęście większością zajął się już wcześniej, więc miał
nadzieję, że zdąży z resztą w wyznaczonym czasie.
Już od dawna jego
mózg nie pracował na tak dużych obrotach. Pisał, aż bolała go ręka. Czytał w
tempie błyskawicy. Wnioskował w sekundę. Skończył i zerwał się, minutę po
czasie, by zanieść wszystko do gabinetu Barnesa, zanim ten przyjdzie do niego,
by oznajmić, że jest zwolniony. Przeszedł obok piłującej paznokcie Gillian,
która zerknęła tylko przelotnie w jego stronę, i zapukał do drzwi gabinetu
szefa, po czym wszedł do środka.
- Flambert –
powiedział Barnes, nie podnosząc wzroku znad czasopisma rozłożonego przed nim
na biurku, za to wyciągając rękę w stronę Nicolasa. – Znajdź mi go, ale już.
Rzucił się do
kartkowania i część trzymanego w ramionach pliku spadła na podłogę. Schylił
się, by podnieść papiery, starając się zachować kamienną twarz, choć czuł się
głupio i był zdenerwowany. Gdzieś mignęło mu nazwisko „Flambert” i musiał
wrócić do kartki, na której zostało napisane. Wyprostował się i umieścił
informacje w wyciągniętej ręce Barnesa.
- Przygotuj się, za
piętnaście minut wychodzimy na rozprawę. Mam nadzieję, że udało ci się coś
zapamiętać.
Nicolas kiwnął
głową, czując wypełniającą go powoli panikę. W ogóle nie pamiętał, kto to jest
ten Flambert i co takiego zrobił. Wrócił do swojego gabinetu, w roztargnieniu
szarpiąc swoje włosy. Zdecydowanie nie szło mu najlepiej i zasługiwał na
zwolnienie. Do stu hipogryfów, nawet nie zależało mu na tej pracy tak, jak
powinno! Miał inne rzeczy na głowie, nie uśmiechało mu się marnować czasu na
jakieś bzdety. Nie wiedział, dlaczego Barnes ciągle go trzyma, bo gdyby sam był
swoim szefem, już dawno by siebie zwolnił.
Rozprawa okazała
się całkowitą porażką dla Nicolasa. Nawet gdy przewodniczący komisji
przedstawił dotychczasowy przebieg sprawy, nie mógł przypomnieć sobie, żeby
kiedykolwiek czytał coś na ten temat. Oczami wyobraźni widział siebie
wpatrującego się w kartkę z nazwiskiem Flamberta, ale nie zapamiętał jej
treści. Kątem oka widział, jak Barnes przygląda się mu uważnie, i było mu
głupio, że tak nawalił.
- Co o tym myślisz?
– spytał go szef w pewnym momencie, a Nicolas odpowiedział mu wymijająco.
Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, zupełnie jakby Barnes wiedział, że jest
myślami gdzie indziej, i chciał mu dopiec, wykazując jego niekompetencję. Kiedy
wychodzili z sali, widział, jak Barnes kręci z niezadowoleniem głową. Ulotnił
się najszybciej jak tylko mógł i wrócił do domu, by zaszyć się w swojej
sypialni. Ukrył twarz w dłoniach.
Tak naprawdę myślał tylko o jednym. O
Draconie. Nie był już taki pewny, że to błogosławieństwo – raczej przekleństwo.
Z trudem powstrzymywał się od rzucenia wszystkiego i wyruszenia na poszukiwanie
wspomnień. Czuł, że nie powinien się w tym zatracać. To wymykało się spod
kontroli. Miał problem z myśleniem o własnym bezpieczeństwie, planowaniem.
Pragnął po prostu zapakować do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy i znaleźć
wszystkie wspomnienia, które pozostały. Może to nie taki zły pomysł. Ale równocześnie
bał się tego, że one kiedyś się skończą. Jak będzie wtedy żył? To oznaczałoby
ostateczne pożegnanie z ojcem. Przecież on nie żyje. Poza wspomnieniami nie
pozostało już nic.
Zżerała go
ciekawość, a równocześnie bał się końca. Codziennie bił się z własnymi myślami,
nie wiedząc, jak postępować. Próbował skupić się na sobie, na swoim życiu i
pracy. Nawet kilkakrotnie wyskoczył do baru ze znajomymi z Ministerstwa, ale
nie potrafił się rozerwać. Wciąż towarzyszyło mu jakieś napięcie, był
rozdrażniony i niezainteresowany tym, co dzieje się wokół niego. Miał wrażenie,
że w którymś momencie zgubił drogę i teraz błądzi po omacku jak ślepiec,
niepewny, czy w ogóle chce ją odnaleźć.
Może powinien wziąć
kilka dni wolnego. Zdobyć te wspomnienia i mieć spokój… Ale już za chwilę święta.
Czy to konieczne brać urlop? Może uda mu się zebrać wszystko w tym czasie? A
jeśli nie? Będzie musiał wrócić do pracy przed sylwestrem, a nie wiedział, czy
uda mu się wtedy skupić na czymkolwiek. No cóż, czeka go improwizacja.
Barnesowi na pewno nie spodoba się, że chciałby wziąć wolne, kiedy na jego
biurku są takie zaległości.
Ciekawe, co robi Anne.
Potrząsnął głową,
chcąc wyrzucić tego typu myśli z głowy. Anne była jak natrętna mucha, która
pojawia się w najmniej chcianym i oczekiwanym momencie. Nie miał ochoty o niej
myśleć. To ona zasiała w jego sercu ziarnko wątpliwości. Ona sprawiła, że
nieustannie bił się z myślami. Wyrwała go z transu, do którego nie potrafił
wrócić. Może byłby szczęśliwszy, nie rozmyślając tak dużo. Może byłby
szczęśliwszy, gdyby nigdy jej nie poznał. Jak
możesz tak myśleć?, usłyszał w głowie głos i wyobraził sobie, jak ucisza go
poduszką. Nie miał ochoty myśleć o dobrych chwilach z Anne – gdy widział jej
uśmiech, błysk w jej oczach gdy na niego patrzyła, ciepło jej ciała gdy ją
przytulał i miękkość ust kiedy całował. Nie miał ochoty w ogóle myśleć o Anne.
Piątek był ostatnim
dniem jego pracy przed weekendem i łączącymi się z nim świętami. Postanowił dać
z siebie dwieście procent i skończyć ze wszystkimi dokumentami jeszcze przed
szykującą się przerwą. Wszedł do gabinetu wcześnie rano i nie opuścił go, aż
nie rozprawił się ze wszystkim, co leżało na jego biurku. Kiedy wyszedł z Ministerstwa,
było już późno. Teleportował się przed rezydencję, czując wielką ulgę, że nic
nad nim nie ciąży. Mógł skupić się nareszcie na swoich sprawach.
Zjadł kolację i
przejrzał dzisiejszą pocztę. Znalazł zaproszenie od Tysona na przyjęcie
świąteczne, ale nie zamierzał się na nie wybrać, choć wiedział, że będzie tam
mnóstwo jego starych znajomych. A może po części właśnie dlatego.
Poszedł wcześniej
do łóżka, mając w planach wyruszyć o poranku. Położył się na plecach, splatając
ręce na klatce piersiowej, i wbił wzrok w jednolity, biały sufit, na który w
różnych kompozycjach padało światło lamp z ogrodu. Mrugał miarowo i starał się
nie wiercić, choć miał na to wielką ochotę. Powoli wprowadzał się w stan
osłupienia, starając się wyrzucać z umysłu wszelkie gwałtowne i naszpikowane
emocjami myśli. Było to niezwykle trudne. Sufit ciągle wyglądał tak samo. Próbował
wyobrazić sobie, że to jego przyszłość – czysta, niezapisana, nieukształtowana.
Wszystko mogło się wydarzyć. To zależało tylko i wyłącznie od niego.
Zasnął po
ciągnących się w nieskończoność minutach, jego głowa opadła na bok, ale splot
dłoni się nie poluźnił. Dręczyły go pełne przygód sny, niedorzeczne,
poprzeplatane ze sobą i nie tworzące spójnej całości. Gdy otworzył oczy, był
już ranek.
W jego ciało
uderzał silny, odpychający wiatr, zupełnie jakby wszystko sprzysięgło się, by
go odrzucić, utrzymać z dala od celu. Zaciskał pięści z całych sił, brnąc
naprzód. Jego nogi grzęzły w błocie, gdy przemierzał podmokły, śmierdzący
teren. Nie zamierzał się poddać mimo tak niesprzyjających warunków pogodowych.
Na niebie kłębiły się ciężkie, szare chmury, jakby zbliżając się ku ziemi,
ciążąc nad jego głową niczym obietnica niepowodzenia. Gdzieś w oddali zobaczył
błysk rozrywający niebo, a chwilę później dudniący grzmot. Na jego głowę
zaczęły spadać pierwsze krople lodowatego, zmrożonego chłodem deszczu.
Czuł, że coś się
nie zgadza. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, widział sylwetki nieistniejących
ludzi, którzy go obserwowali. Świst wiatru, szum deszczu i uderzenia piorunów
potęgowały jego niepokój. Zimna woda spływała z jego włosów na twarz i kark,
wpełzając za kołnierz kurtki. Czuł się zmrożony. Jego kroki były powolne i
ostrożne. Miał już dość ciągłych poszukiwań. Chciał się od tego uwolnić, a
jedyny sposób, dzięki któremu osiągnie spokój, to znalezienie wszystkich fragmentów
wspomnień.
Zobaczył nagły
błysk, tym razem o wiele bliżej, ale czyżby oczy go myliły? Czy ujrzał jakiś kolor? Musiało mu się przywidzieć. Wiatr
huczał w jego uszach, zagłuszając wszelkie inne dźwięki. Deszcz zacinający w oczy
ograniczał widoczność. Przez głowę przeleciała mu myśl, że może powinien
zawrócić, spróbować innego dnia, ale determinacja nie pozwalała na poddanie
się. Przecież nie rozpuści się od deszczu ani nie odleci z wiatrem.
Prawdopodobieństwo, że uderzy w niego piorun było śmiesznie małe, a to, że
wywróci się w śliskim błocie, to nie koniec świata.
Zbliżał się do
bariery. Z każdą nową lokalizacją odczuwał jej drgania coraz wyraźniej. Nabrał
wprawy w rozpoznawaniu tych delikatnych wibracji powietrza przeładowanego
potężną magią. Był dumny z tego, że jego ojciec potrafił wyczarować coś
takiego. Każde drganie dotykające jego ciało było jak pieszczota.
Zatrzymał się
gwałtownie, gdy zaklęcie minęło jego głowę o milimetry. Odwrócił się i nie
spodobało mu się to, co zobaczył. W oddali majaczyło kilka postaci, zbyt dobrze
zamaskowanych i rozmazanych przez deszcz, żeby mógł kogokolwiek rozpoznać.
Szybko przeanalizował sytuację, spychając strach i zaskoczenie gdzieś na dalsze
tory umysłu. Ich było czterech, on jeden. Cztery różdżki przeciwko jednej to
sporo, zwłaszcza jeśli miał do czynienia z wykwalifikowanymi czarodziejami. Nie
ważne czy byłby sobą, czy doświadczonym, posiadającym niesamowite umiejętności
mężczyzną. Nie mógł też liczyć na przewagę swojej siły. Był zbyt rozproszony,
by próbować teleportacji. Skup się, skup!,
krzyczał do siebie podczas tych kilku sekund, gdy wpatrywał się w zbliżających
się przeciwników. Każdy z nich celował w niego różdżką, a on miał swoją w
kieszeni. Mógł po nią sięgnąć i próbować się bronić, ale nie miał szans na
wyjście z tego bez szwanku. Czego oni chcieli? Zabić go? To musiała byś jakaś
pomyłka. Wiedział, że ktoś na niego czyha, ale jednak nabrał złudnego
przeświadczenia, że od wszystkiego się wywinie. Opanował drżenie rąk i zacisnął
zęby, wypychając z głowy lawinę myśli i szybko obracając się wokół własnej osi…
Coś chwyciło go za
rękę. Otworzył oczy. Była to świetlista, złota lina oplatająca jego nadgarstek
jak bluszcz. Szarpnął, próbując się wyswobodzić, ale tylko czuł, jak przeszkoda
zaciska się coraz mocniej i mocniej. Chciał sięgnąć do różdżki, ale ku drugiej
ręce wystrzelił podobny sznur, wypuszczony przez drugiego z napastników. W
brzuchu poczuł nagły, niepokojący ucisk, paraliżujący z wolna całe jego ciało. Szarpnął
się z całej siły, mając nadzieję na wytrącenie różdżek z dłoni czarodziejów, ale
skończyło się to tym, że nadgarstki zapiekły go z niewyobrażalną siłą. Nie
zamierzał jednak się poddać. Szamotał się we wszystkie strony, nie dopuszczając
do siebie myśli o przegranej. Kolejny sznur wystrzelił w jego stronę, oplatając
jego wierzgające nogi i powalając go na ziemię. Nie zaprzestawał prób wyrwania
się, gdy czwarta osoba podeszła bliżej niego, celując różdżką w jego głowę.
- Kim jesteś?! –
wykrzyczał Nicolas. Do oczu napłynęły mu niekontrolowane łzy bólu. Miał wrażenie,
jakby ktoś przypalał mu kończyny rozgrzanym do granic możliwości pogrzebaczem. –
Czego chcesz?!
Z wycelowanej w
niego różdżki wystrzeliło zaklęcie i ugodziło go, zacierając obraz wszystkiego,
co znajdowało się wokół niego. Zrobiło mu się ciemno przed oczami i zamknął je,
odpływając w nicość, tracąc świadomość.
~ * ~ ~ * ~ ~ * ~
Jak tam w szkole? ;) Pozdrawiam studentów, którzy jak ja zaczynają dopiero w przyszłym tygodniu. Zresztą - rozdział na osłodę dla wszystkich! Wiecie, że zostało już tylko 10 rozdziałów? 80% opowiadania za nami. To napawa mnie optymizmem :D
Pozdrawiam, xoxo
W szkole? - bardzo miło, chociaż trochę nam nawalili. "Trochę" (egzaminy tuż tuż...)
OdpowiedzUsuńa rozdział? - rzeczywiście na osłodę, stłuczone na schodach kolano było tego warte! (ja w ogóle ostatnio jakaś łajza jestem...)
coś mi w tej słodyczy nie pasowało. Trochę mnie irytowało... coś. no nie wiem. nieważne.
zaintrygowała mnie "zazdrosna" Connie. bo mi to wcale na zwykłą zazdrość nie wygląda. tylko na jakieś przeczucie.
nie wiem, czy chcesz dalej torturować Ginny 'niewłaściwymi' mężczyznami (chociaż, ja wiem, czy Draco był taki niewłaściwy... *nieprzyzwoite myśli*), czy ostatnie rozdziały chcesz poświęcić Nicolasowi i Connie, ale...
no mi ten Danny też się nie podoba.
od momentu, kiedy wszedł do mieszkania.
W ogóle, nie widzę Ginny z Deanem. Ginny z Blaisem, Draconem, Harrym... z jakimś głównym bądź bliskim głównego bohaterem, a nie z Deanem, który poza pewnymi momentami w kanonie, w ogóle się nie pojawiał...
i ta zazdrość Ginny. o Connie. To mnie też zaalarmowało. Trochę. Właściwie nagle przestraszyłam się, że on ją zgwałci. Ale ja tam nie wiem... może to tylko takie gdybanie? mnie tam się Dean nie podoba i już! :)
wiesz co. Cały czas mam coś takiego, że jak ktoś atakuje Nicolasa przy wspomnieniach to musi być on. Draco. Chociaż to bez sensu.
nie dociera do mnie, że mówimy o jego DZIECIACH, nie o nim.
no, ale cóż.
Nicolas-pracoholik? Connie się maluje? - no kto by pomyślał. Jak ludzie się zmieniają...
jedna jeszcze rzecz, którą mam zaraz pod oczami: "jakby ktoś przypalał mu kończymy rozgrzanym do granic możliwości pogrzebaczem" - chyba lepiej zabrzmiałoby "jakby ktoś przypalał mu ciało rozgrzanym do czerwoności pogrzebaczem"...
ale to kwestia gustu
czekamy na następne :)
hm...? Jaki Dean??? Wydaje ni się, że to Danny i nie jest to jakas głowna postac z HP bo taka nie istniala... Ale wracajac do rozdziału jak zeykle Ignise popisała się swoim talentem pisarskim :) Też mi nie pasuje ten Danny, cały czas mam nadzieję na jakiś cudowny porót Draco... Pozdrawia Michalina :)
UsuńConvalie jest zazdrosna o Ginny, bo przychodzi jakiś nieznajomy facet i zabiera jej mamę, jej czas i uwagę, tylko tyle, bez kombinowania. To chyba normalne, wcześniej miała Ginny dla siebie ;)
UsuńGinny z Deanem? Chodzi ci o Deana Thomasa? To nie jest on, Danny to po prostu postać wymyślona przeze mnie i nie ma nic wspólnego z Deanem Thomasem. A zazdrość Ginny o Convalie? Nie bierz tego wszystkiego tak dosłownie. Tutaj chodzi po prostu o relacje dwóch kobiet, a ludziom non stop towarzyszą przeróżne emocje. Poza tym nie napisałam chyba, że Ginny jest zazdrosna? Podenerwowana, to na pewno, ponieważ bardzo zależało jej na tym, żeby wszystko się ułożyło.
Mogę ci powiedzieć z całą pewnością, że to nie Draco atakuje Nicolasa, kombinuj dalej, ta osoba już była w opowiadaniu :D
Pewnie kwestia gustu, kończyny może brzmią trochę niefortunnie, ale oddają te miejsca, o które mi chodziło, tj. kostki oraz nadgarstki. Jakoś tak dosadniej niż "całe ciało".
Pozdrawiam :*
Wiesz, co, ja chyba za dużo kryminałów przeczytałam...
UsuńA kiedy możemy się spodziewać kolejnego rozdziału? :)
UsuńNa tę chwilę nie mam pojęcia i nie chcę nic obiecywać. Mam dużo na głowie w związku ze studiami i nie wiem, kiedy skończę rozdział, bo na razie siadam od czasu do czasu i po trochu idzie do przodu, ale naprawdę jest to bardzo niesystematyczne i nic nie obiecuję. W tym momencie mam jakąś 1/3.
Usuńhm... Chłopak Ginny to nie Dean tylko Danny. Mi jak zawsze się podobało, a IGNISE jak zwykle pochwaliła się swoim talentem pisarskim :) Chociaż fajnie by było gdyby Danny w rzeczywistości okazał się Draco ;) to by było coś ;) Piszesz rewelacyjnie jak zawsze ;) i dodałaś machanie różdżką :p Pozdrawiam i pisz dalej, jeszcze tylko 10 ;) MICHALINA :) A i Kocham tego bloga ;)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny. Długo wyczekiwany, prawda, ale warto było poczekać. :)
OdpowiedzUsuńI akurat dzisiaj, na osłodę 4-godzinnego zakuwania do historii, pojawił się!
Ja osobiście strasznie czekam na najbliższe dziesięć rozdziałów. Zżera mnie ciekawość.. Nie wiem do końca dlaczego, ale zwłaszcza w kwesti Convalie i Dana. ^^
Danny ani trochę mi się nie podoba... coś mi w nim nie pasuje. Albo po prostu u boku Ginny nadal dostrzegam tylko Dracona.
Ale pisz, pisz dalej. Uwielbiam czytać twoje historie! Mam nadzieję, że planujesz coś po zakończeniu "Śladu". :)
Teraz to się zacznie zabawa w tych 10 rozdziałach, mam nadzieję się zebrać i nie przynudzać w żadnym z nich, bo już nie ma na to miejsca! Akcja, akcja, akcja.
UsuńMoże po prostu za mało przybliżyłam Danny'ego, spychając go trochę na margines. Nie wszyscy bohaterowie mogą mieć tyle miejsca dla siebie, no cóż. Głównie próbuję nakreślić, że Ginny podejmuje próbę ułożenia sobie życia i bycia szczęśliwą. Jak się to skończy - na tę chwilę nic nie powiem. Właśnie trochę ciężko jest być wierną Draconowi, kiedy nie żyje...
Oczywiście, że planuję coś po zakończeniu "Śladu". Na pierwszy ogień idzie Dramione, które na tę chwilę jest mi najbliższe, a później muszę dokładnie przemyśleć, bo mam kilka pomysłów i nie wiem, który z nich stanie się dla mnie najważniejszy.
Pozdrawiam :*
Oczywiście jak zawsze mam niedosyt, chcę więcej! ;D
OdpowiedzUsuńAle rozdział fajny, miło się czyta. Ehh i coraz bliżej końca. To mi się nie podoba.
Choć może pojawi się jakieś nowe opowiadanie, co będzie plusem.
Czasem warto podkreślić jak miło być studentem ;)
Pozdrawiam Pajka
Za długo już piszę to opowiadanie, trzeba się zebrać i zamknąć pewien rozdział w życiu - i oczywiście zacząć kolejny! Myślę, że nowe opowiadanie będzie powiewem świeżości i lekkości. Przynajmniej taką mam nadzieję :D
UsuńStudenci mają najlepiej, to jasne :D Ja zaczynam zajęcia dopiero w środę, haha :D Ale niestety nie cieszy mnie już to, że pierwsze zajęcia w tym roku mam na 8 :(:(:(
Pozdrawiam :*
Kochana komentowałam już z 3razy ten rozdział, ale one znikają :( może coś nie tak z telefonem? Hm... No nie ważne, w każdym razie kocham Twoje opowiadanie. Jak zwykle pochwaliłaś się swoim talentem pisarskim :) Piszesz tak lekko, tworzysz świat, który jest rewelacyjny. Ciągle wyczekuję kolejne rozdziały z utęsknieniem... Szkoda, że zostało już tylko 10r. A co do atakowania Nicka to czy nie atakuje go Nadine? Michalina ;)
OdpowiedzUsuńChwilka, zaraz sprawdzę ile rozdziałów mi zostało, żeby napisać kto to... myślę że to kwestia około siedmiu rozdziałów. Hm, myślałam, że troszkę szybciej, ale moja rozpiska nie kłamie. Tak więc wybacz, ale na tym etapie nie mogę dawać wskazówek, rozumiesz to? :D
UsuńOMG, jak ja się w ogóle zmieszczę z tym materiałem, który zaplanowałam? Trzeba się zebrać i pisać jeszcze dłuższe rozdziały haha :D
Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa :)
Jeszcze dłuższe rozdziały! :o ALLELUJA! :D
UsuńKochana i jak tam idzie Ci pisanie? Hm...? Jestem niecierpliwa jak nie wiem co ;) Pzdr MICHALINA
OdpowiedzUsuńSkończyłam po raz kolejny czytać „ ff” i jak zawsze pozostał po tym ślad. Nie wiem czemu, ale za każdym razem gdy czytam ostatnie rozdziały i epilog to jakoś mi się smutno robi, a z drugiej strony chcę więcej. To, co ty tam napisałaś jakoś we mnie pozostaje i co jest ciekawe często o tym myślę. Obie dobrze wiemy, że to tylko fikcja literacka, ale jednak daje do myślenia w kontekście: „Co by było gdyby?”. No właśnie. I postawić sobie można pytanie: „Czy mieli inne wyjście?”. Kolejny raz jak to ja stwierdzam, że Draco jeszcze wróci, bo jak już wcześniej wspominałam nigdy nie odnaleziono jego ciała i nadal mam nadzieję na jego powrót w wielkim stylu po tylu latach. Myślę, że jego powrót wywołałby dla Ginny szok, ale jednak by się cieszyła. W końcu obiecała w pożegnalnym liście do Draco, że nikt jej go nie zastąpi i nie wyjdzie ponownie za mąż. Wiem, wiem znowu marudzę, że chcę powrotu Draco ;) ale tylko jego brakuje by nadać temu wszystkiemu sens. Tak, tak chcesz zastąpić Draco i rozpocząć nowe życie dla Ginny, pewnie jest ona na to gotowa, ale myślę, że w głębi serca czuje, że Draco był miłością jej życia i może krótko ze sobą byli, ale w takich ciężkich czasach razem wytrwali, Ginny miała z Draco dwoje wspaniałych dzieci i nie pasuje mi to żeby Draco zastąpił inny mężczyzna. Wiem, że ty masz inne zdanie na ten temat, ale może to rozważ jeszcze? Zostało 10 rozdziałów do końca i wszystko może się jeszcze zmienić ;) Liczę nadal na cud i powrót Draco. Wiesz chcę wracać w przyszłości do tego opowiadania i patrzeć na to, że w życiu jednak może być Happy End i czekania na kogoś przynosi efekty.
OdpowiedzUsuńDobra już Cię nie zamęczam moją opinią.
Buziaki Pajka ;*
zamiast "Tylko ty jedyny" napisałam "ff" ja to mam pomysły ;D ha ha ha
OdpowiedzUsuńale myślę, że się domyśliłaś.
Pajka
No właśnie, nie była to zbyt znacząca pomyłka ha ha :D
UsuńUwielbiam ttj, ale mam wrażenie, że to jest już dawno i tak bardzo daleko. Ginny, którą wtedy byłam, gdzieś pozostała, a jednak... wyewoluowała :D Moje największe marzenie na tę chwilę to skończyć ślad w taki sposób, żeby nie odszedł gdzieś w zapomnienie, żeby pozostawał gdzieś tam, w świadomości, zupełnie jak ttj, a jedak mam wrażenie, że to nie to samo. Myślę, że wiele ma z tym wspólnego narracja, jednak w pierwszoosobowej jest tak... intensywniej, tak bym to nazwała. Kocham moich bohaterów, ale czuję do nich dystans, to frustrujące.
Właściwie to nie chodzi o to, że JA chcę zastąpić Draco kimś innym. Po prostu uważam, że to ważne dla człowieka, zwłaszcza dla Ginny, żeby spróbować, nie tkwić w miejscu, sięgać po marzenia. Czy się spełnią? To jest już zupełnie inna sprawa. I nie, nie mam innego zdania, Draco na zawsze! Ale oprócz bycia fanką jestem też twórcą, także wymaga to pewnych wyrzeczeń :P
Buziaki! :*
Jak potoczą się dalsze losy bohaterów to zależy od Ciebie, ale wiem, że i ttj i ślad pozostaną dla mnie na zawsze i będę do tego wracać ;)
OdpowiedzUsuńJest duża różnica pomiędzy Ginny z ttj i Ginny ze śladu, ale myślę, że w głębi nadal jest tą samą osobą tylko dorosła i inaczej patrzy na świat.
Czekam na dalsze rozdziały i smutno, że to już prawie koniec, ale wszystko przed nami tak na prawdę. W końcu przyszłość stoi otworem.
Buziaki Pajka ;*
Jak dla mnie Ginny z ttj i śladu to zupełnie inna osoba, mam z nią bardzo małe połączenie i, jak wspomniałam, jest to duży dystans, zwłaszcza że nie jest bohaterką pierwszoplanową, a tym bardziej nie pierwszoosobową :P poza tym zastosowałam skrót myślowy, chcąc podkreślić, że z Nicolasem i Convalie mam słabsze połączenie niż kiedykolwiek ;)
UsuńDokładnie, przyszłość stoi otworem i nawet kiedy skończę opowiadanie, dalej można sobie gdybać i wymyślać, co też oni dalej porabiają :P
Pozdrawiam ;)
Wiedziałam, że kiedyś tu powrócę. Jak się ma za dużo wolnego i żadnego pomysłu co zrobić, wróciłam by nadrabiać zaległości, a mam ich dość sporo. Jednak zapomniałam jakie to wciągające, uporałam się z ponad połową, jednak czas mi nie pozwala by zająć się resztą, ale jak znajdę chwilę ( a na pewno znajdę) dokończę i zdam relację!
OdpowiedzUsuńChciałam tylko zapowiedzieć, że wciąż pamiętam i mimo długich przerw czytuję sobie :)
Pozdrawiam,
Avis vel Klaudia vel Blair (jak ja tu się podpisywałam )
P. S Ładnie tu masz :D
Nie mam pojęcia co Ci odpisać ale chciałam powiedzieć, że bardzo cieszy mnie Twoja obecność tutaj i w ogóle wszędzie :D
Usuń:* :* :*
Ignise kiedy dodasz nowy rozdział? Hm...? Już doczekać się nie mogę :( Pzdr Michalina :)
OdpowiedzUsuńHej Ignise :) Kiedy dodasz jakiś kolejny rozdział? Już po kilka razy dziennie do Ciebie zaglądam :) w nadziei, że może się cos pojawiło nowego :) PZDR Michalina ;)
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia. Piszę po troszku, ale do końca jeszcze daleko :/ mam za dużo na głowie od jakiegoś czasu
Usuń:( szkoda :( No ale czekam dalej :) Michalina :)
OdpowiedzUsuńWiesz co? Wątpię, że zrobię teraz coś sensonego, więc mogę równie dobrze kontynuować mój podbój śladu. Czuję się jak Ci wszyscy Amudsenowie czy jak im tam na Antarktydzie. Choć może to było na Mont Evereście. Ja się czuję na Antarktydzie. Nie, nie jest mi zimno. Co ja bredzę?
OdpowiedzUsuńGwoli ścisłości dodam, że będzie mi towarzyszyło Nutella Mug Cake (w misce) i właśnie próbuję mu dorobić krem maślany.
Zaczynamy…?
Ginny-perfekcjonistka. Take a deep breath and chill out! Szara sukienka + lawendowy sweterek (y) To cuś robi tego lajka na facebookowym czacie, ale zupełnie nie jestem przyzwyczajona do użycia w innym kontekście O.o Też chcę machnąć różdżką i żeby mi się posprzątało! *.* I teleportować się przy okazji też. Och, w sumie do tego wystarczy być Tomorrow Ludziem. Jak zostać Tomorrow Ludziem?! Lol, przygotowania Connie. Tak bardzo „och-to-moje-dziecko-jest-już-nastolatkąąą…?” (czyt. maluje się i stroi). No, późno bo późno, ale i Connie się nam pozmieniała. No, my to już wiedzieliśmy, to Ginny ma zaskok. I o wow, jaka Ginny wychowawcza! To straszne, jak można kogoś zmuszać do sprzątania, jak można to załatwić jednym gestem? Ginny nie jest człowiekiem, jest potworem :O Konstruowanie możliwych scenariuszy – o tak!!! Tak bardzo bezproduktywne i tak bardzo nieuniknione <3 [O boże, jakie to jest razem słodkie, to to co jem :O] Aa, to oni wychodzą, jakoś tak sobie wyobraziłam, że to taka kolacyjka w domowym zaciszu :P
Pieczywo czosnkowe <333 Wiedziała, że go nie polubi – ojej, ups xd I myślę, że jej attitude pasuje do mojej. Mojego. Jakikolwiek to może mieć rodzaj, prych. Niby okej gość, ale przystawia się do Ginny. Którą wciąż widzę z Draco (zwłaszcza jak mi sama zarzucasz wspomnieniami). Hahaha, nie no, uroczy ten fragment, taka wroga Convalie – a ja już myślałam, że wszystko pójdzie gładko! Myślę, że Connie tutaj dobrze voicuje uczucia czytelników. To jest bardzo sprytny zabieg, dać nam perspektywę, z którą się identyfikujemy, wiesz? Haa. I widzisz, wszystkie moje radosne teorie spod poprzedniego rozdziału, jaka to Connie dojrzała i jaka akceptująca, poszły się poopalać.
Coleen <3 Och, perfumy w sklepach. Znam kilka sklepów (choć teraz nie pamiętam, które dokładnie. Ale jakieś na pewno), które zdecydowanie z tym przesadzają. I patrz, jak mamy zapomnieć o Nadine, jak sama nam o niej przypominasz. Bethany… używałaś jej już kiedyś, prawda? Sto lat temu. Czy to nie ona podpowiedziała Nadine eliksir…? Tak sobie gimnastykuję pamięć… Ojej. To jak Bethany wyciąga na powitanie rękę i ją chowa mi przypomniało o Kindym w warsztacie i Cass, która próbuje przypomnieć sobie jak być miłą <3 Prowadza się z jakąś nową nieszczęśnicą <3
[z serii luźne skojarzenia – Ben Barnes xd] Ojejciu, Nicky :( Patrz, wszyscy świrują, tu Nadine ma obsesję, tu on… Ojej, jak Ty pięknie opisujesz tę pogłębiającą się obsesję i uzależnienie *.* O, a to zdanie z błądzeniem i odnajdywaniem – właśnie dzisiaj zdarzyło mi się wejść na świętej pamięci onetowy ślad i mi przypomniał, że takie tam było motto, łatwo jest zbłądzić, trudniej się odnaleźć. I patrz, tak ładnie do tego nawiązujesz <3 W ttj też tak ładnie nawiązałaś gdzieś do tytułu czy coś. O, o Anne sobie przypomniał… i ależ jej pojechał, natrętna mucha, pff. Niezbyt miłe porównanie. Nie uważasz, że spanielek jest w porównaniu z tym zupełnie niewinny…? W zdaniu „Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje…” powtórzyłaś obserwuje :P *editorial mode on* No i jak już się doszukujemy, to „że uderzy w niego piorun było śmiesznie małe” – przecinek po piorunie. Zastanawiam się, co by Freud powiedział o tym, że Nicky porównuje drgania bariery wyczarowanej przez ojca do pieszczot. #justsayin’ Ooo, wróciłaś do tego motywu z atakami *.* Noo, najwyższa pora (czy ja w ogóle jeszcze o tym pamiętałam…?), ciekawa jestem co to, kto to, po co to. Hmm, jakieś teorie…? Dobra, może po prostu będę czytać dalej xd „Nieważne” razem :P Tyy, a to ciekawe, wpływ kolorów… Jak napisałaś, że złota lina, to jakoś w pierwszej chwili pomyślałam, że to jakaś forma pomocy, ktoś (czy jakaś Dracowa magia bariery?) próbuje go wyciągnąć z opresji, zabrać w bezpieczne miejsce, osłonić… Jakoś w pierwszym odruchu złoty mi się skojarzył z czymś dobrym. A to jednak oni, ci ludziowie, którzy nie wiadomo czego chcą… Och, och, cóż za napięcie, cóż za emocje, no i weź, i już koniec? Ooooch. No ale ja nie muszę czekać na następny rozdział przynajmniej :D Hm, hm, ta czwarta postać… To oddzielenie jej od reszty, taki większy nacisk, większa indywidualizacja tutaj sugerują, że to mógłby być jakiś lider tych ludziów. I przemknęła mi oczywiście myśl o Draco. Ale nie wiem, dlaczego Draco, zostawiwszy wspomnienia, miałby teraz powstrzymywać Nicolasa przed ich odkryciem, i to w taki… nieprzyjemny sposób (pomijając fakt, że nie żyje/siedzi w lochu/na Hawajach). Ale może to nadinterpretacja, może osoba, która pociąga za sznurki się tylko wysługuje i siedzi bezpiecznie… gdzieś, a nie szlaja się po mokradłach. Wygląda na to, że zbliżamy się naprawdę do wielkich rzeczy i kusi mnie, żeby od razu się zabrać za następny, ale która wtedy się zrobi godzina…?
UsuńHłehłehłe, czuję się pozdrowiona. Ale to niemiłe, tak wytykać biednym nie studentom :( I jeeej, zaiste, już niewiele przed Tobą, dawaj, dawaj, jak skończysz, to będzie niesamowite! Xoxo, Gossip Girl :P
A w ogóle to (po raz kolejny?) Ci powiem jak podziwiam Twoją zdolność do… takiego… Wiesz, jakoś tak zapełniasz tę fabułę, takimi drobniejszymi wydarzeniami, kolacje z facetami matek, szukanie sióstr po sklepach, dni w pracy… takie rzeczy niby niepozorne, ale przedstawiasz je tak, że coś znaczą, wnoszą, budują po kolei ten cały obraz… I albo są jakimś etapem, elementem w wątku, albo po prostu dodają do konstrukcji postaci… ale zawsze jest coś. I jest przedstawione w taki… pełny sposób, tak opisane, że… jest takie realne… bierzesz, czytasz i płyniesz przez to, nawet jeśli to są te mniej kluczowe elementy. A do budowania tych kluczowych (przez 50 rozdziałów) masz ocean cierpliwości! Nie poganiasz, ale wszystko powoli rozwijasz tak, że zaiste intryga jest skonstruowana po mistrzowsku. Hmm, a mówiłaś kiedyś, że zamierzasz z ttj zrobić pdfa…? Hmm, pewnie fajnie byłoby go mieć zawsze przy sobie na czytniku… Choć chętnie też przeczytałabym go oryginalnie w internecie, żeby poprzypominać sobie całą długaśną historię komentarzy :D
*znowu wścibsko czyta cudze komentarze z nadzieją, że nikt się na nią nie obrazi… szsz!*
UsuńWidzę, że niektórzy mają jeszcze dramatyczniejsze wizje niż ja O.o Oooch, i zdementowałaś teorię o Draco Atakującym… [luźne skojarzenie: pamiętasz Draco Dark Avengera?!] Ale, ale, mówisz, że ta osoba już była w opowiadaniu?! Och, to… to… czekaj, to ja muszę myśleć. Pewnie nie wymyślę? Pewnie to ktoś, o kogo istnieniu już nie pamiętam? Przyszła mi na myśl Nadine, ale to by znaczyło, że jest genialniejsza i skuteczniejsza niż bym się po niej spodziewała. Kto jeszcze… mógłby o tym wiedzieć i mieć jakiś cel i możliwość takiego atakowania Nicka? O Boże, teraz będę myśleć. Albo przeczytam następny rozdział, może się rozjaśni. Hihi, i widzisz, jacy ludzie są nieufni do Danny’ego ]:-> Connie dobrze tu channeluje nasze emocje. Eee, mówisz, że się okaże dopiero za 7 rozdziałów z tym attackerem? Buu, a ja już sobie ostrzyłam ząbki, że wszystko zaraz się wyjaśniiii :( Ale jej, ludzie naprawdę są zafiksowani na punkcie tego Draco nieszczęsnego, jak Ty się musisz czuć, jak Ci ciągle o tym trują? Taaak, ja też się tak czuję. Na rozsądek to wiem, że oczywiście minęło wiele lat, Draco (przynajmniej teoretycznie) nie żyje, Ginny ma prawo i wręcz powinna move on. A my, wredne bestie, chcemy ją ciągle trzymać pazurami w tej przeszłości, nie dać jej nawet chwili szczęścia… no bo jak, jeżeli (teoretycznie) nie ma nadziei na jego powrót. Może za mało czasu minęło z naszej realnej perspektywy, żeby o nim zapomnieć. Ale widzisz, on ma w sobie to coś… że naprawdę ciężko odpuścić, jak widać :D Swoją drogą gdyby się pojawił motyw pt. Ginny na poważnie związuje się z Dannym i wtedy Draco wyskakuje jak filip z konopi… Cóż, to by była ciekawa sytuacja (literacko, w życiu to na pewno nie do pozazdroszczenia). Czy on miałby jeszcze jakieś expectations? Czy ona dalej kochałaby go tak samo? Co by było z tą nową miłością? Poszłaby w kąt czy wygrała z uczuciem sprzed lat? Trzeba też pamiętać, że ten cały czas, to są lata doświadczeń, dorastania, na pewno nie byliby już tymi samymi osobami, może poniekąd by się sobą rozczarowali… To jest naprawdę niezmiernie ciekawy motyw, nie wątpię, że mógł się czasem w życiu komuś przydarzyć? Jakieś sytuacje wojenne, kobieta myślała, że on zginął, układa sobie życie, a on jednak wraca… Kurczę, aż miałabym ochotę coś takiego przeczytać. Znasz jakaś książkę, film, opowiadanie, cokolwiek z takim motywem...? Dobra, małe szanse… Ale ja chcę! Napiszesz mi…? Niekoniecznie tu w sensie, po prostu, aa, ja chcę, chcę, chcę!
Omg, Klaudia wróciła :O A to mnie zaskoczyła! Jej, jak dawno jej nie widziałam w komentarzach. (Choć zdarza mi się z nią rozmawiać). Haa, to się robi jeszcze bardziej sentymentalnie, pamiętasz, te daaawne czasy, kiedy jeszcze jej nie znałam, ale już poniekąd rywalizowałyśmy na długość komentarzy *lol2* I ups, to trochę nieładnie brzmi tak w trzeciej osobie, choć wątpię, że akurat tu zajrzy, ale jeśli tak, to Klaudia, pozdrawiam Cię! *macha i się szczerzy*
Noo, nie taki długi ten komentarz. Teraz się będę zastanawiać czy zdążę zająć się następnym, czy już nie za bardzo. Ach, te dylematy :P
Co? Porównujesz moje najgenialniejsze pod słońcem opowiadanie do Antakrtydy? Bo zaraz dostaniesz bana!
UsuńMyślę, że żeby zostać Tomorrow Ludziem, trzeba iść do Jedikiaha i błagać go o wynalezienie takiego specyfiku. Swoją drogą to głupie dla mnie, że potrafi zmodyfikować ludziom dna żeby "nie mieli mocy", a nie potrafi sprawić, żeby ktoś kto ich nie ma je miał, fuck logic najwyraźniej.
Ginny nie jest człowiekiem, jest potworem :O -> ee, przesadzasz, jestem quite sure że mrs. Weasley robiła tak samo.
"Myślę, że Connie tutaj dobrze voicuje uczucia czytelników" -> nie, tego autor nie miał na myśli :P Oj nie przesadzaj, Con ma niecałe siedemnaście lat, nie oczekuj od niej zbyt dużo :P
"Zastanawiam się, co by Freud powiedział o tym, że Nicky porównuje drgania bariery wyczarowanej przez ojca do pieszczot" -> TYM BARDZIEJ NIE IDŹ W TĘ STRONĘ.
Podoba mi się Twój tok myślenia. O Draco w sensie, nie ogólnie i nie o Freudzie i nie o jesiotrach i spanielach.
No bo ja piszę tylko o rzeczach ważnych, nie mam czasu na bzdety :P
Jak chcesz pdfa to łapka do góry, ja mam swojego :P
"Draco Dark Avengera" -> eee, co?
Odczep się od Danny'ego, on nic nikomu nie zrobił, wara mi, ale już!
Ja po prostu myślę, że wszyscy kochamy Draco i pragniemy jego jak największej obecności. To taki original Klaus, ach, och, ale jestem genialna, może się powachluję.
Jakieś sytuacje wojenne, kobieta myślała, że on zginął, układa sobie życie, a on jednak wraca… -> oglądałam takie coś z Natalie Portman, nie pamiętam tytułu, coś jak "bracia" czy coś takiego. Czeeekaj, spytam wujka filmweba... Tak, bracia. Dokładnie to, o czym mówisz, tylko że ja bym to opowiedziała lepiej, bo to jest dramat, czyli jak dla mnie dramaty są trochę za mało dramatyczne, więc dałabym więcej drama, więcej impulsywności, więcej emocji i więcej romansu aaaach :D