niedziela, 14 kwietnia 2013

Ślad: rozdział trzydziesty siódmy



Wybierając się po kolejne wspomnienie, Nicolas nawet liczył na to, że jego prześladowca się ujawni, dlatego nie zabezpieczył się żadnymi zaklęciami chroniącymi przed złymi urokami. Był wkurzony i nie myślał do końca jasno. Nawet nie próbował dopuścić do siebie możliwości, że może ucierpieć. Stanął nad brzegiem płynącej spokojnie rzeki i lewą ręką utworzył daszek nad oczami, próbując osłonić się od natrętnych, rażących promieni słonecznych, podczas gdy prawą ręką, w której trzymał różdżkę, przesuwał w miarę obracania się dookoła, celując w potencjalny cel. Nasłuchiwał. Do jego uszu dopływał miarowy szum wody i lekkie trzaskanie gałęzi pod naporem wiatru. W tym rejonie spadł już śnieg, więc Nicolas poczuł się tak, jakby znalazł się nagle w innej rzeczywistości. Słońce odbijało się od bieli, przez co miał wrażenie, że jest jeszcze jaśniej. Gdyby zamiast w dół spojrzał w górę i pozbył się w jakiś sposób tego kąsającego zimna, to mógłby pomyśleć, że trwa lato, a nie zima.
Choć wytężał słuch i wzrok, odniósł wrażenie, że jest tu zupełnie sam. Wykonał pełny obrót. Za nim znajdowało się rozległe, przykryte jakby białą pierzyną pole, a przed nim drogę przecinała spokojna rzeka o zapewne lodowatej wodzie, za którą rozciągał się bezlistny las gałęzi. Nie wiedział jeszcze, w którą stronę będzie musiał pójść, ale miał nadzieję, że nie obejmie to ponownego przedzierania się przez drzewa i krzaki, choć coś mu mówiło, że to jednak dobry kierunek. Z westchnieniem położył różdżkę na dłoni i wypowiedział: „wskaż mi”. Powoli zakręciła się, zatoczyła pełny krąg, po czym, ku zdumieniu Nicolasa, jej czubek wskazał przestrzeń za nim. Odwrócił się, zdezorientowany, spoglądając na pole. Czyżby Draco postanowił go zaskoczyć? I czy to rzeczywiście mądre: zostawiać coś cennego gdzieś pośrodku niczego? Chociaż z drugiej strony… Nie wydawało mu się, żeby przychodziło tu zbyt wielu ludzi. W oddali widać było tylko kolejne drzewa, ale dopiero w odległości kilku kilometrów, a także pokryte śniegiem delikatne pagórki. Od bieli wciąż bolały go oczy.
Nakazał różdżce jeszcze raz wskazać kierunek, ale gdy ta obróciła się w tę samą stronę, bez wahania ruszył przed siebie. Śnieg sięgał mu do kostek. Uśmiechnął się na myśl, że być może Draco ukrywał to wspomnienie w jakiś ciepły, pełen kolorów dzień, gdy na łące rosły tysiące kolorowych kwiatów, a po niebie fruwały setki śpiewających cudnie ptaków. Prawie wyobrażał sobie bzyczenie owadów, do tego ten szum wody zza pleców…
Do rzeczywistości przywracało go tylko to nieznośne zimno i śnieg, oblepiający mu nogawki i dostający się za cholewki butów. Ręka trzymająca różdżkę zmarzła mu i skostniała, ale nie mógł schować jej do kieszeni. Musiał być przygotowany na każdy dźwięk, wszystko, co wyda mu się dziwne czy nie na miejscu.
Szedł coraz szybciej i szybciej, chcąc wrócić do domu i wypić gorącą herbatę. Chciał obejrzeć kolejne, piąte już wspomnienie. Zżerała go ciekawość, ile jeszcze pozostało cząstek pamięci Dracona rozproszonych w różnych miejscach. Chciał dobrnąć do końca, a z drugiej strony bał się, że wtedy nie pozostanie mu już zupełnie nic.
Co jakiś czas sprawdzał, czy na pewno podąża w dobrym kierunku, nie zbaczając ze szlaku wyznaczonego przez różdżkę. Obracając się za siebie widział, jak coraz większa przestrzeń dzieli go od rzeki, przy której stał tak niedawno! Zatrzymywał się też co kilka kroków, nasłuchując czyjejś obecności. To było nawet dziwne, bo spodziewał się, że ten ktoś pojawi się po raz kolejny. Chociaż z drugiej strony pewnie chce osłabić jego czujność czy coś w tym stylu. Ale Nicolas na to nie pozwoli. Nie miał zamiaru po raz kolejny stać się ofiarą, nie znając nawet powodu ataku.
Ale gdy zbliżał się coraz bardziej do celu, co czuł poprzez coraz wyraźniejsze fale magii przenikające jego ciało, uwierzył, że rzeczywiście nikt go tym razem nie zaatakuje. Magia napełniała go szczęściem, bo wiedział już, że zmierza w dobrym kierunku i zbliża się do wspomnienia coraz bardziej i bardziej. Wreszcie poczuł charakterystyczne uderzenie przywodzące na myśl wbijające się w ciało drobinki piasku, i przeszedł na drugą stronę bariery. Uśmiechnął się do siebie. Tym razem nie wróci tą samą drogą. Tym razem wyjdzie z zupełnie innej strony, zaskakując ewentualnego przeciwnika, po czym odjedzie od magicznego pola uniemożliwiającego teleportację i deportuje się z tego zimnego miejsca.

* * *

Coleen nie sądziła, że kiedykolwiek będzie w stanie tak bardzo przejąć się kimś, kto jej samej oświadczył, że nie mają już ze sobą nic wspólnego. Lubiła żywić urazę, ale równocześnie nienawidziła patrzeć na cierpienie kogoś, kto był jej bliski, nawet jeśli oskarżył ją o zniszczenie przyjaźni, która ich łączyła.
Od kilku minut siedziała przy stoliku w kącie pokoju wspólnego, wpatrując się w Lucasa, który zatopił się w fotelu kilka metrów dalej. Zupełnie zapomniała o pracy domowej, którą rozłożyła na stoliku przed sobą, i od kiedy zauważyła Norwooda, nie poświęciła jej ani jednej myśli.
Co takiego się stało? To pytanie nurtowało ją od dłuższego czasu. On zerwał z Malfoy, czy to ona z nim? I dlaczego był taki smutny? Przyciszony? Jak bardzo cierpiał? Czy miał kogoś, kto mógłby przejąć choć część jego bólu? Czy ktoś go rozumiał?
- Wyglądasz, jakby ktoś cię spetryfikował – usłyszała głos Amarie i dźwięk odsuwanego krzesła, ale nie spojrzała w tamtą stronę, zupełnie jakby odrywając wzrok od Lucasa, miała zgubić tę nić, którą próbowała się połączyć z jego umysłem.
- Sz-sz – ofuknęła ją, nadal się nie poruszając.
Niemal wyczuła, jak Amarie przewraca oczami, jak zwykła to robić. Mogła sobie wyobrazić przenikliwe spojrzenie jej ciemnych oczu nawet bez patrzenia na nią.
- Co tam jest takiego ciekawego?
- Lucas – odparła, bardzo starając się nie mrugać, by nie stracić go z oczu.
- Nie udawaj, że to cię ciekawi. On ci się nie podoba. Karty znalazły dla ciebie kogoś innego.
Coleen parsknęła śmiechem, choć próbowała zamaskować go kaszlem, przez co zakrztusiła się i kaszlała jeszcze przez dłuższą chwilę, robiąc się czerwona na twarzy z wysiłku. Amarie od niechcenia poklepała ją po plecach.
- Ja wiem, co mówię. I na pewno nie jest blondynem.
Coleen w końcu przestała kaszleć i szybko utkwiła wzrok w Lucasie, który na szczęście jeszcze jej nie uciekł. Zmrużyła oczy i przechyliła głowę, przypatrując mu się z ciekawością.
- Amma?
- Hm?
- Skoro tak dobrze przewidujesz przyszłość, to może powiesz mi, co takiego stało się z Lucasem? Co mu chodzi po głowie?
Amarie przez dłuższy czas nie odzywała się i Coleen zmusiła się, by na nią spojrzeć. Ta wspierała przechyloną głowę na ręce i uśmiechała się pobłażliwie.
- I co jeszcze? – spytała. – Ja przewiduję przyszłość, a nie czytam w myślach. To nie koncert życzeń.
Tym razem to Coleen przewróciła oczami i wróciła do obserwowania Lucasa. To dziwne, ale w ciągu ostatnich… no cóż, wielu minut, praktycznie w ogóle się nie poruszył.
- Myślisz, że śpi? – zwróciła się do Amarie, która wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Ale jeśli tak bardzo cię to wszystko interesuje, to podejdź do niego.
Coleen westchnęła i zatrzasnęła leżący przed nią podręcznik do eliksirów, po czym wstała i skierowała kroki do Lucasa – początkowo poruszała się szybko i zdecydowanie, a im bliżej była celu, tym jej ruchy stawały się mniej dynamiczne i na dodatek niepewne. W końcu stanęła tuż za nim i wyciągnęła rękę, by dotknąć jego ramienia, ale ostatecznie rozmyśliła się i już po chwili zapadała się w fotel tuż koło niego.
Lucas odwrócił głowę w jej stronę i zmarszczył brwi, jakby próbował ją sobie przypomnieć. Taki wniosek był bardzo głupi, zwłaszcza zważywszy na to, że znali się od dziecka.
- Coś się stało? – spytał ją nieco kpiącym tonem, gdy nie odpowiedziała werbalnie na okazaną jej uwagę.
- A stało się?
Uniósł brwi do góry i szybko je opuścił, odwracając głowę w stronę kominka. Zrozumiała przekaz. Jeśli nie ma nic do powiedzenia, to lepiej nie rozmawiać. Umościła się wygodniej w fotelu i również utkwiła wzrok w kominku, choć głowę przechyliła lekko w stronę Lucasa, żeby lepiej ją słyszał, gdy będzie starała się mówić cicho, by zachować charakter poufnej rozmowy.
- Nie chciałabym się narzucać – zaczęła, ale szybko jej przerwał:
- To się nie narzucaj.
Nabrała powietrza i wypuściła je ze świstem.
- Nie rozumiem, z jakiego powodu jesteś taki opryskliwy? Czy ja osobiście zrobiłam ci coś złego? Bo sobie nie przypominam. Poza tym, Luke, takim nastawieniem odstraszasz od siebie ludzi.
- Skończyłaś?
Pokręciła energicznie głową.
- Nie. I wiesz co jeszcze? Myślę, że potrzebujesz przyjaciół. Potrzebujesz mnie w tej chwili. I z pewnością w następnej też. Więc przestań się zachowywać, jakbyś chciał wszystkich od siebie odepchnąć, bo zostaniesz sam.
Spojrzał na nią z miną pod tytułem: „co ty powiesz?”, ale tym razem nie odwrócił po kilku sekundach wzroku, więc odniosła wrażenie, że w końcu zaczął jej słuchać.
- No już, przestań udawać twardziela – kontynuowała. – Znałam cię, kiedy miałeś pięć lat i bezbłędnie umiałam odczytać, kiedy chce ci się wyć, więc potrafię to zrobić również teraz.
Na jego twarzy pojawiła się odrobina rozbawienia, stąd mogła stwierdzić, że idzie w dobrym kierunku.
- Luke – powiedziała, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Kto zna cię lepiej niż ja, co? Widzę, że potrzebujesz trochę się rozerwać. – Pewien pomysł przyszedł jej do głowy. – Wiesz co? – ożywiła się. – Zbieraj się. Idziemy.
- Gdzie? – spytał, a wyraz jego twarzy mówił, że nie ma najmniejszej ochoty ruszać się z fotela. Coleen podniosła się i wyciągnęła ręce w jego stronę. Przez chwilę nie poruszył się, ale później spojrzał jej w oczy, uśmiechnął się i podał jej dłonie.

* * *

- No chodź.
- Nie.
- Przestań się wygłupiać.
- Nie. Nie przejdę koło niego. Wróćmy do mnie.
Convalie była głodna. Bardzo głodna. Ale choćby Ivy ciągnęła ją wołami w stronę kuchni, to ona i tak nie przeszłaby przez pokój wspólny. Nie kiedy był tam Lucas, któremu nie mogła pokazać się na oczy. Nienawidziła siebie i tamtej głupiej przemowy na boisku. Lucas praktycznie ją wyśmiał. Dlaczego zawsze, gdy chciała dobrze, gdy chciała zażegnać konflikt i odzyskać spokój, wychodziło jak wychodziło?
Ivy wzniosła oczy ku sufitowi na znak dezaprobaty i niezrozumienia, ale przestała namawiać ją do opuszczenia korytarza. Convalie poczuła więc, że jest jej winna jakieś wytłumaczenie.
- W jego towarzystwie jest mi tak bardzo wstyd, że nawet sobie tego nie wyobrażasz – powiedziała.
Ivy nie skomentowała tego, lecz chwyciła ją za rękę i zaprowadziła z powrotem do dormitorium. Tam usiadły koło siebie na łóżku Convalie, a Ivy, nie puszczając jej ręki, utkwiła intensywne spojrzenie w jej oczach.
- Nie zrobiłaś nic złego, Con – powiedziała uspokajającym głosem. – Zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne, a później chciałaś tylko jakoś doprowadzić wasze relacje do porządku. Nie powinnaś się obwiniać za coś, na co nie miałaś wpływu. To nie twoja wina, że Lucas zareagował w taki sposób, ale spróbuj go też zrozumieć. Właśnie został rzucony. Na pewno czuje się zraniony. Rozumiem, że ty chciałabyś, żeby każde z was było szczęśliwe i nie istniały żadne konflikty. Ale takie jest życie. Zraniłaś jego uczucia i nie możesz oczekiwać, że błyskawicznie ci wybaczy, bo powiesz mu jak ci przykro. Tutaj potrzeba czasu.
Mimo że głos Ivy brzmiał łagodnie i uspokajająco, Convalie czuła, jakby ta karciła ją za głupotę. Umiała wyobrazić sobie, jak czuje się Lucas. Ona po prostu chciała jakoś ułatwić tę sytuację, zapewnić im obojgu równowagę psychiczną i unormować relacje. Rozumiała, że to nie takie proste. Ale miała nadzieję, że może Lucas zrozumie ją, przytaknie. Chciała pokazać mu swój punkt widzenia. A on tak po prostu ją odtrącił. Niemniej jednak w tym momencie nie potrafiła spojrzeć mu w oczy ze względu na świadomość własnej głupoty.
- Ivy, ale ja to wszystko wiem – zapewniła. – Ja po prostu… - Mrugała szybko. – Nienawidzę siebie za tę całą sytuację. – Zaburczało jej żałośnie w brzuchu. – I jestem głodna – dodała. – Bardzo głodna.
Ivy uśmiechnęła się i podeszła do drzwi, spoglądając na nią przez ramię.
- Temu ostatniemu na szczęście możemy jakoś zaradzić. Musisz tylko wyjść i udawać, że Lucasa tam nie ma.
Convalie westchnęła ciężko i zwlokła się z łóżka, powoli zbliżając się do Ivy, która już wychodziła na korytarz i podążała w stronę pokoju wspólnego. Convalie nadal nie czuła się na siłach, żeby chociażby spojrzeć na Lucasa, dlatego gdy tylko wyszła z korytarza, odwróciła głowę tak, żeby nie musieć patrzeć w stronę fotela, w którym wcześniej siedział. Szybko jednak Ivy szturchnęła ją w ramię.
- Nie ma go tam – wyjaśniła.
Convalie poczuła ulgę, ale nie uwierzyła jej tak do końca, dlatego nie odważyła się odwrócić głowy aż do momentu, gdy wydostały się z pokoju wspólnego prosto na pełen przeciągów korytarz. Convalie zatrzęsła się.
- Merlinie! – wykrzyknęła. – Czy tu musi być tak zimno?
Ivy wzruszyła ramionami.
- Trzeba było nie zostawać Ślizgonką – powiedziała. – Ponoć starej tiarze zdarza się słuchać próśb. Mogłaś błagać o jakieś przyjemniejsze otoczenie.
- Niee – sapnęła Convalie, maszerując szybko i rozcierając ramiona dłońmi, jakby to mogło sprawić, że będzie jej ciepło. – Ja nie pasuję nigdzie indziej.
- Czyżby?
Ivy nie wyglądała na przekonaną, a to sprawiło, że sama Convalie zaczęła się nad tym zastanawiać. Dlaczego tak właściwie nie poprosiła o przydział do innego domu? Czuła, że pewne cechy charakteru sprawiają, że Slytherin wydawał się dla niej wręcz idealny, ale dlaczego nie chciała iść gdzie indziej? A gdyby tak Juliette została przydzielona przed nią, a nie po niej? Czy nie prosiłaby tiary, by umieściła ją w Gryffindorze, jak kuzynkę?
- A ty? Dlaczego nie chciałaś być gdzieś indziej? – odbiła piłeczkę. – Jesteś milutka, pomocna… może Hufflepuff? – zachichotała na tę myśl, a Ivy rzuciła jej groźne spojrzenie.
- Bardzo śmieszne – skwitowała. – I co jeszcze?
- Może też być Ravenclaw – ciągnęła Convalie. Z jej brzucha znów wydobył się basowy, długi dźwięk, ale starała się nie zwracać na to uwagi. – Te twoje okularki i tak dalej.
- Hej! – oburzyła się Ivy. – Nie noszę okularów od dawna! Zresztą Dylan też nie – dodała, jakby to miało przesądzić sprawę. Convalie nie mogła nie przytaknąć.
- Okej – powiedziała – ale jest mądry sam z siebie.
- To, że ktoś nosi okulary, nie oznacza, że jest mądry – zripostowała Ivy. – Nie popadaj w stereotypowe myślenie. Zresztą niepodważalnym dowodem na to, że pozory mylą, jest to, że wciąż jesteś dziewicą.
Convalie, jak zawsze, zawstydziła się na poruszenie tego tematu i poczuła, jak powolutku zaczynają palić ją policzki.
- A co to niby miało znaczyć?
- To – powiedziała z szerokim uśmiechem Ivy – że byłaś z Lucasem przez… - wyciągnęła przed siebie palce i zaczęła liczyć. – Dziesięć miesięcy. I nie mów, że dziwi cię to, że on ma, czy też miał, raczej opinię chłopaka, który znany jest z prowadzenia dość swobodnego stylu życia.
- Cóż – odpowiedziała na to Convalie – więc nie miał takiego stylu przez ostatnie dziesięć miesięcy. Coś jeszcze?
Ivy uśmiechnęła się.
- Widzisz? – spytała. – Mało co jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
Convalie rozważała tę myśl, gdy wydostały się z lochów do sali wejściowej, i gdy skręciły w korytarz prowadzący do kuchni. Zapewne Ivy miała rację. Potrafiła znaleźć mnóstwo przykładów na to, że tak właśnie jest. Ale nie zamierzała się do tego przyznawać.
- Z drugiej strony nie możesz powiedzieć, że wpływ drugiego człowieka jest na nas aż tak duży, że robimy wszystko, co jest zgodne z jego „stylem”. – Zamachała palcami w powietrzu, nakreślając cudzysłów. – Przecież każdy ma swoje poglądy, przekonania, nieprzekraczalne granice. Jeśli już tak się czepiasz mojego przykładu, to dlaczego uważasz, że to nie jest normalne? A może spojrzałabyś na to w ten sposób, że to wszystko było zgodne z moim stylem?
Ivy spojrzała na nią rozbawionym wzrokiem, ledwo powstrzymując się od uśmiechu.
- Zależy jaką przyjmiesz perspektywę, ale tak, też masz rację. Po prostu… wydaje się, że silniejsza osobowość będzie dominująca. I to również bywa mylące.
Convalie przewróciła oczami.
- Znowu to robisz – zaprotestowała. – Czy zawsze wszystko musi wyjść na twoje?
- Tak, przeważnie.
Dotarły do portretu przedstawiającego misę owoców i Ivy połaskotała gruszkę, która zaczęła zwijać się ze śmiechu. Convalie obserwowała, jak pojawia się klamka, Ivy otwiera drzwi i wchodzi do środka. Podążyła za nią, ale gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, obie przystanęły, bo kilka metrów dalej, odwróceni do nich tyłem, przy jednym ze stołów siedzieli Lucas i Coleen, rozmawiając, śmiejąc się i popijając ciemny napój z przezroczystych kubków – zapewne gorącą czekoladę lub kakao.
Convalie, która stała bliżej drzwi, zaczęła się wycofywać, próbując wymacać za plecami klamkę i wyjść z pomieszczenia jak najciszej. Błagam, chcę się stąd po prostu wydostać, powtarzała w myślach jak mantrę, czując dziwny, dławiący ciężar. Ale wtedy jej wzrok padł na jednego ze skrzatów i widziała zupełnie jak w spowolnionym tempie, jak odwraca się powoli w ich stronę, a jego twarz rozświetla uśmiech. I wiedziała już, że jest za późno.
Zewsząd otoczyły je piski i wesołe okrzyki, gdy skrzaty pognały do nich, prześcigając się w propozycjach dotyczących kuchennych wyrobów. Nim Convalie zdążyła porządnie mrugnąć, skrzaty już prowadziły ją i Ivy za ręce do stołu, stawiając przed nimi misy sałatek, dzbanki z sokiem, kawą i herbatą, patery z owocami, talerze, sztućce, szklanki, a do tego pełno ciast i ciasteczek ułożonych w schludny wzorek na podstawce. Convalie czuła na sobie wzrok Lucasa i Coleen, pod którym jej policzki powoli przybierały coraz ciemniejszą barwę. Nie odważyła się spojrzeć w tamtą stronę.
Na szczęście skrzaty nie posadziły ich przy tym samym stole, ale jednak na tyle blisko, żeby dochodziły do nich dźwięki wznowionej po chwili ciszy rozmowy. Ivy nachyliła się do Convalie, starając się mówić tak cicho, jak to tylko możliwe.
- Niezręcznie.
Convalie jęknęła, nadal nie podnosząc wzroku wyżej niż na swoje ułożone na stole dłonie.
- Mi to mówisz? Mam wrażenie, jakbyś przyprowadziła mnie tu specjalnie, ale wiem, że to niesłuszne oskarżenie. Co oni tu robią?
- I to razem? – dodała Ivy. – Nie przypominam sobie, żeby się przyjaźnili ostatnimi czasy, a tu proszę – popijają sobie czekoladę i chichoczą z nie wiadomo czego.
- Może to nie przyjaźń – zgadywała smętnie Convalie. – Może coś ich połączyło… nie wiem już, co myśleć.
Ivy wzdrygnęła się.
- Nie, nie sądzę, Lucas i Coleen? W życiu.
- O nas też tak można było powiedzieć – przypomniała. – To dlatego automatycznie staliśmy się taką sensacją. Ja po prostu nie rozumiem… Coleen?
- Czyżbyś była zazdrosna? – Ivy zmrużyła oczy, przyglądając jej się uważnie. – Mi przecież możesz powiedzieć. – Trąciła ją ramieniem. - No to jak?
Convalie w odpowiedzi przewróciła oczami i sięgnęła po jabłko spoczywające na paterze najbliżej niej. Czuła boleśnie skręcający się z głodu żołądek, ale równocześnie jej ściśnięte gardło nie pozwoliłoby na przełknięcie czegoś treściwszego.
Ivy porzuciła temat i w milczeniu zabrały się za jedzenie. Do uszu Convalie docierał szczęk naczyń zmywanych przez dziesiątki, a może i setki skrzatów (nigdy nie zastanawiała się, ile ich dokładnie pracuje w kuchni), a także ciche śmiechy wydobywające się z ust Lucasa i Coleen. Gdy już przyzwyczaiła się do tej sytuacji na tyle, żeby spojrzeć w ich stronę, popatrywała co chwilę nienawistnym wzrokiem, dostrzegając rozluźnione sylwetki, swobodną gestykulację, a także jak ich głowy pochylają się ku siebie… Nie mogła tego znieść, a równocześnie nie potrafiła przestać patrzeć. Nim się spostrzegła, wgryzła się w ogryzek jabłka, skrzywiła się i wypluła twardy kawałek na talerz. Odłożyła również tę część ogryzka, której nie zdążyła ugryźć, po czym sięgnęła po dwa banany.
- Apetyt dopisuje? – zakpiła Ivy, lustrując ją uważnie wzrokiem. Convalie nagle zdała sobie sprawę z tego, że jest wściekła. I na pewno miało to coś wspólnego z dłonią Coleen spoczywającą na ramieniu Lucasa.
- Chodźmy stąd – poprosiła, obierając skórkę z banana i pożerając go w mgnieniu oka.
Ivy zawołała skrzata, który kręcił się w ich pobliżu, po czym poprosiła go o spakowanie ciasteczek i kilku kawałków ciasta na wynos, podczas gdy Convalie jadła drugiego banana, przeżuwając ze złością. W końcu Ivy dostała do rąk pakunek i wstały obie, kierując się do drzwi.
Gdy tylko portret zamknął się za nimi, a klamka zniknęła, Convalie z wściekłością uderzyła otwartymi dłońmi w uda. Zapiekło.
- Co to miało być, na brodę Merlina? – spytała, ale nie oczekiwała odpowiedzi. – To teraz prowadza się z COLEEN? Ugh! Mam taką wielką ochotę wrócić tam i utopić ich w tej czekoladzie!
Ivy nie odzywała się, a gdy uspokoiła się na tyle, żeby przestać złorzeczyć i wymachiwać bez większego sensu rękoma, spostrzegła, że przyjaciółka dusi się od śmiechu.
- Co jest niby takie zabawne?
- Ty – odpowiedziała bez wahania. – Con, powiedz mi, dlaczego zerwałaś z Lucasem?
Aż otworzyła usta ze zdumienia.
- A co to ma do rzeczy? – spytała po chwili.
- To, że najwyraźniej wciąż jest dla ciebie ważny, chociaż wcześniej przekonałaś nawet mnie, że jesteś po uszy zakochana w Dylanie.
- Bo jestem – burknęła. – Lucas po prostu… on… dużo dla mnie znaczy. To chyba normalne? Rok razem to nie kilka dni. Wiem, co czuję, i nie mów mi, że jest inaczej. Wiem co czuję przy każdym z nich.
- A co czujesz?
- Ja… - Zamilkła, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Zastanawiała się nad tym już wcześniej, to właśnie reakcje jej organizmu powiedziały, jaką decyzję powinna podjąć. Ale mówienie tego na głos okazało się niezwykle żenujące. Uciekła wzrokiem w bok, byle tylko nie patrzeć na Ivy. – Kiedy jestem z Lucasem, czuję jego dominację. Czuję, jak panuje nade mną, nad mnóstwem rzeczy, które robię. Nie lubię tego. Denerwuje mnie to, jaki ma na mnie wpływ i że muszę włożyć sporo wysiłku w to, żeby mu się przeciwstawić. Nie lubię tego, że jest taki władczy. Denerwuje mnie jego sposób bycia: nieco przesadzony, pretensjonalny. Zawsze musi robić wokół siebie mnóstwo szumu. Mam wrażenie, jakby wszystko było na pokaz.
- A Dylan?
Convalie zaczerpnęła powietrza, szykując się do dalszej wypowiedzi.
- Dylan… Dylan sprawia, że… czuję się dobrze. Jest mi przy nim dobrze, spokojnie. Jestem szczęśliwa. Jestem na równi z nim, nigdy nie dał mi odczuć, że w jakiejś dziedzinie panuje nade mną. Jest takim… stałym punktem, zapewniającym stabilizację. Pragnę stabilizacji.
- Zero uniesień?
Convalie przytaknęła gorliwie, po czym przypomniała sobie reakcje swojego ciała na każdy gest, każde słowo Dylana skierowane w jej kierunku. Momentalnie zrobiło jej się gorąco.
- Jest dla mnie… sama nie wiem… pociągający. Bardzo.
Niedopowiedzenie roku! Nie miała najmniejszej trudności z przywołaniem uczuć, które towarzyszyły jej przy każdym spotkaniu z Dylanem. Nie panowała nad sobą w jego obecności. Czuła, że traci kontrolę nad sobą. To dziwne, że równocześnie czuła się, jakby ktoś ją rozbroił, a z drugiej strony, że to przyniesie jej spokój.
- A Lucas nie?
Pokręciła szybko głową, przymykając powieki. To szybsze bicie serca, wpełzający na policzki rumieniec, drżące, spocone ręce, motylki w brzuchu… tego wszystkiego dostarczał jej Dylan. Na Lucasa nie reagowała w ten sposób.
- Przy Dylanie czuję się, jakbym… no wiesz. – Spojrzała na Ivy, szukając u niej potwierdzenia, ale ta miała niepewny wyraz twarzy. – Te wszystkie kwiatuszki, motylki, serduszka, fajerwerki… to właśnie czuję, gdy jestem w jego pobliżu. Chcę w jego oczach wypaść jak najlepiej. Chcę być z nim każdą cząstką siebie.
Ivy pokiwała w zamyśleniu głową, a jej wzrok był nieobecny.
- No dobrze – powiedziała – rozumiem to. Chcesz mu się przypodobać, chcesz żeby zwrócił na ciebie swoją uwagę i tak dalej. Ale to kiedyś minie, wiesz?
Convalie nie bardzo rozumiała, co ma na myśli, dlatego zmarszczyła tylko brwi, milcząc. Ivy westchnęła.
- Mówię o tym, że takie zauroczenie kiedyś przerodzi się w coś innego. Gdy chłopak ci spowszednieje i kiedy rolę tego początkowego zamroczenia przejmie przywiązanie. Nie wydaje mi się, żebyś po wielu miesiącach, albo latach – nie znam się na tym – nadal czuła to wszystko, o czym mi opowiadasz. Kiedyś nadchodzi przełom.
- Co za różnica? – spytała Convalie, wznosząc wzrok ku sufitowi. – Nie jestem z Dylanem. Nie wiem, czy kiedyś się tego dowiem.
Tym razem Ivy wyglądała na poirytowaną jej sposobem myślenia. Convalie widziała, że przyjaciółka bardzo stara się przyjąć jej punkt widzenia, zrozumieć, co takiego czuje i spróbować coś doradzić. Zdawała sobie sprawę z tego, że może być odbierana jako osoba denerwująca ze względu na jej niezdecydowanie i brak jakichkolwiek działań. Spodziewała się, że Ivy wygłosi jakąś tyradę, próbując zmusić ją do aktywności. Ale zamiast tego spytała:
- Co czujesz jako pierwsze, gdy pomyślisz o Lucasie?
- Złość – odpowiedziała szybko, instynktownie. – Ale nie wiem, czy coś próbujesz mi przez to udowodnić?
Ivy nie odpowiedziała na jej pytanie, nie dając się zbić z tropu.
- Na co jesteś zła?
- Bo ja wiem… na pewno za przesiadywanie nad czekoladą z Coleen.
Ale gdy się nad tym zastanowiła, znalazła więcej powodów. Była zła, że ją ignoruje, zupełnie jakby nic już dla niego nie znaczyła. Czuła się zawiedziona tym, że tak szybko dał sobie z nią spokój. Wkurzało ją, że naprawdę myślała, że ją kocha, a on tak po prostu o niej zapomniał.
- Denerwuje mnie to, że zachowuje się, jakby nic się nie stało. Jakby po prostu ruszył dalej, nie oglądając się za siebie. Jakbym nigdy się nie liczyła.
- Przecież wiesz, że tak nie było – powiedziała Ivy pocieszającym głosem, a jej twarde spojrzenie zmiękło. – Przypomnij sobie wszystkie chwile, gdy byłaś w nim zakochana. Na pewno czułaś, że on ciebie też kocha.
- Nie wiem – odparła szczerze. – Nie wiem, czy kiedykolwiek naprawdę go kochałam.
Nie wiedziała już, co ma myśleć. Jej myśli pogmatwały się, uniemożliwiając dojście do jakichkolwiek logicznych wniosków. Miała ochotę tylko usiąść i nic nie robić.
- Zostawmy ten temat, dobrze? – poprosiła. – To tylko mnie dezorientuje. Chyba powinnam porozmawiać z Dylanem.
Ivy, zaskoczona jej nagłym zniechęceniem, przytaknęła i zamilkła. Convalie westchnęła cichutko, pragnąc znaleźć się jak najszybciej w swoim pokoju i zjeść te ciasta, które niosła Ivy. Potrzebowała też czekolady. Mnóstwo czekolady.

* * *

Nic się nie wydarzyło. Nicolas wrócił do rezydencji, gdy było już całkiem ciemno, ściskając mocno w dłoni fiolkę z kolejnym wspomnieniem. To chyba dobrze, że nie spotkał swojego prześladowcy. Może dał sobie spokój? Może to wszystko było jedynie jakimś nieporozumieniem? Bo, szczerze mówiąc, komu mogłoby przeszkadzać to, że Nicolas chce odzyskać wspomnienia swojego nieżyjącego ojca? Niby co takiego mógłby w nich znaleźć? Głupota.
Harvey przywitał go w drzwiach z szerokim uśmiechem na ustach, wziął od niego płaszcz i widząc, jak pociera skostniałe ręce, zaproponował, że poprosi skrzaty o podanie czegoś ciepłego do picia, ale Nicolas nawet nie chciał o tym słyszeć. Skierował kroki do saloniku, mając przed sobą jeden cel – myślodsiewnię. O reszcie będzie mógł pomyśleć później.
Zamknął za sobą dokładnie drzwi i zapieczętował je zaklęciami. To nie tak, że nie ufał Harveyowi, albo skrzatom, ale… tak naprawdę nie wiedział, komu powinien ufać. I nie chciał swojej prywatnej sprawy dzielić już z nikim innym.

* * *

Była bardzo ciemna noc, tak zachmurzona, że gwiazdy pozostawały niewidoczne, nie oświetlając terenu. Nicolas przez chwilę mrugał oczami, próbując przebić się wzrokiem przez tę ciemną płachtę. Po jasnym salonie wydawało mu się, jakby oślepł.
Delikatny wiatr rozbijał się o jego postać i przechodziły go ciarki, choć nie był w stanie odczuć zimna we wspomnieniu. Rozglądał się dookoła, chcąc rozpoznać chociaż jakiś fragment otoczenia, który powiedziałby mu, gdzie się znajduje. Mimo że wiedział, iż nikt tutaj nie jest w stanie go skrzywdzić, odczuwał niepokój na samą myśl, że jest w nieznanym miejscu, nie widzi nic poza ciemnymi sylwetkami rzadko rosnących drzew, i jest zdany tylko i wyłącznie na siebie. Zacisnął palce prawej ręki na różdżce trzymanej w kieszeni, chcąc dodać sobie otuchy.
Usłyszał coś – jakiś ruch? – i automatycznie spojrzał w kierunku, gdzie spodziewał się coś zobaczyć. Wbijał oczy w ciemność, próbując wyłowić czyjąś postać, ale gdy nie udało mu się to, podjął decyzję o ruszeniu w tę stronę.
Z każdym krokiem słyszał coraz wyraźniejsze, podekscytowane głosy, choć nie był w stanie uchwycić ich znaczenia. Zatrzymał się, gdy usłyszał pierwszy dźwięk rozdzieranego powietrza towarzyszący deportacji. O nie, nie znikajcie!, pomyślał i podjął wędrówkę, przyspieszając kroku. W międzyczasie rozległo się jeszcze kilka trzasków, a jego niepokój pogłębiał się, bo to mogło oznaczać, że przegapi coś bardzo ważnego. Dlaczego Draco zamieszczał wspomnienia od jakiegoś momentu, a nie od początku? Był bardzo ciekawy, co to za tajemne spotkanie!
Zobaczył tuż przed sobą jakiś ruch i zatrzymał się, orientując, że to postać mężczyzny. Było tak ciemno, że ledwo go zauważył! Zrobił kilka kroków w bok, szukając innych słabo widocznych sylwetek, a gdy się skupił, rzeczywiście dostrzegł zarysy ludzi. Podszedł kilka kroków do przodu, spostrzegając, że teraz stoi w samym środku małego kręgu. Uświadomił sobie, że już od jakiegoś czasu nie usłyszał ani jednego dźwięku deportacji.
- Moi drodzy – usłyszał zimny, piskliwy głos, który sprawił, że wszystkie włosy stanęły mu dęba. Voldemort. Tego głosu nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym. – Poprosiłem was, żebyście zostali, ponieważ mam zamiar powierzyć wam bardzo ważne zadanie, które musi pozostać w tajemnicy.
Nicolas szybko dostrzegł swój błąd – stanięcie w środku – ponieważ po chwili zobaczył przed sobą wysoką postać bladoskórego Voldemorta, wzdrygnął się i odskoczył, przenikając przez kogoś i stając na uboczu. Ta twarz z czerwonymi oczami, szparkami zamiast normalnego nosa i wąskimi ustami będzie go prześladować w snach.
Zorientował się, że teraz bladość skóry czarodzieja jakby fosforyzuje w ciemności. Jako że wcześniej nie widział tego koloru, domyślił się, że musiał on mieć nasunięty na głowę kaptur czarnej szaty – tak jak reszta zgromadzonych, co wytłumaczyło, dlaczego miał taki problem z dostrzeżeniem kogokolwiek w tej przeraźliwej ciemności.
- Jesteście moimi najbardziej zaufanymi sługami, dlatego was wybrałem. Jesteście najzdolniejsi ze wszystkich, dlatego nie powinniście mieć najmniejszego problemu z poradzeniem sobie z tym zadaniem. Ale zdaniem wstępu: Sheridan – skinął głową w kierunku którejś z zakapturzonych postaci, a ta skłoniła się nisko w odpowiedzi – był tak miły, że kilka miesięcy temu podsłuchał dla mnie pewną rozmowę… przepowiednię.
Mały krąg zafalował, gdy poruszeni śmierciożercy drgnęli.
- Tak, przepowiednię. Głoszącą, że pojawi się kolejny mały chłopiec, który będzie w stanie mnie pokonać! – głos Voldemorta podniósł się przy końcówce, po czym wybuchł piskliwym, lodowatym śmiechem. – Mnie! Skoro nawet Harry Potter miota się, nie potrafiąc zrobić czegokolwiek. I ten nowy chłopiec ma się stać potężniejszy ode mnie!
Voldemort zaniósł się śmiechem, a śmierciożercy zawtórowali mu. Nicolas skrzywił się na ten dźwięk.
- A jednak nie żyjesz, dziadu – skwitował, patrząc prosto w twarz mordercy. – Żałuję, że nie możesz mnie usłyszeć – kontynuował, gdy ten zanosił się śmiechem. – Mam nadzieję, że smażysz się w piekle.
Voldemort machnął ręką, a śmiechy ustały.
- Ale ostatnio doszły mnie słuchy, że pewna dziewczyna jest w ciąży – powiedział poważnie. Zapanowała kompletna cisza. Nicolas niemal mógł usłyszeć bicie własnego serca. – Bardzo prawdopodobne, że to właśnie ona urodzi wspomnianego „chłopca”. Macie ją odnaleźć i obserwować. Nie chcę jej mordować, jeszcze nie teraz. Musicie stwierdzić, jak dużym są zagrożeniem. Mogą mi się przydać, oboje.
- Panie – jakiś mężczyzna wystąpił z kręgu, kłaniając się tak nisko, że niemal dotykał głową ziemi. – kim jest ta dziewczyna?
Voldemort zmrużył oczy i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Ginevra Weasley.

* * *

Korytarze szkolne były pełne uczniów. Po ciemności za oknami Nicolas domyślił się, że kolacja dobiegała końca. Rozejrzał się, szukając Dracona. W poprzednim fragmencie ciemność uniemożliwiła mu spojrzenie na niego, choć zamierzał odwiedzić je jeszcze kilkukrotnie i znaleźć go, dlatego teraz czuł niemal podekscytowanie na myśl, że znowu go zobaczy.
Jednak zanim to się stało, dostrzegł rudowłosą dziewczynę, przemierzającą korytarz z opuszczoną głową. Szybko rozpoznał w niej Ginny. W odległości kilku kroków za nią podążał Draco, jak zawsze przystojny, wyprostowany i pewny siebie.
- Ginny, możemy pogadać? – zwrócił się do niej, gdy byli prawie na wysokości Nicolasa.
Ginny drgnęła i ze zdziwionym wyrazem twarzy spojrzała na chłopaka, jakby nie rozumiała, co do niej mówi. Nicolas zaczął zastanawiać się, czy tych dwoje rozmawiało od ostatniego wspomnienia, w którym byli razem. Czy się widzieli? Jaki był miesiąc? Wbił wzrok w brzuch Ginny i dostrzegł lekkie uwypuklenie.
- Więc jak? – nalegał Draco, a jego postawa ani wyraz twarzy nie zdradzały żadnych uczuć. Ginny mruknęła coś pod nosem, co Draco musiał odczytać jako zgodę. – Świetnie. To może przejdziemy tam.
Nicolas spojrzał w kierunku, który wskazywał Malfoy. Uśmiechnął się, rozpoznając gobelin, za którym znajdowało się tajemne przejście ze skrótem do biblioteki. Ruszył w tamtym kierunku ramię w ramię z Draconem, który uniósł gobelin i popatrzył sugestywnie na Ginny, czekając, aż ruszy się z miejsca. Nicolas wszedł do środka, nie czekając na tę dwójkę, i zajął wygodne miejsce obserwatora przyklejonego do ściany. Tutaj również było ciemno, ale któreś z nich zapaliło świecę, która słabym płomieniem oświetliła ich twarze, wydobywając je z mroku. Stali dość blisko siebie, Draco lekko pochylony w stronę Ginny. Nicolas przekrzywił głowę, chcąc lepiej widzieć. Po chwili rozległ się męski głos.
- Hm… no tak na początek wypadałoby chyba… eee… przeprosić. Cię.
Ginny wyglądała, jakby ktoś uderzył ją czymś mocnym w głowę i nie kojarzyła, co takiego się wokół niej dzieje.
- Co? – spytała.
Malfoy powtórzył: „przeprosić. Cię”. Te słowa wydobywały się z jego ust z wyraźnym trudem, jakby musiał je cedzić przez zęby. Nie brzmiały zbyt autentycznie, raczej jakby ktoś zmusił go do ich wypowiedzenia. Z kolei Ginny jakby odzyskała równowagę.
- No to słucham – rzuciła szyderczo. Malfoy coś wymamrotał, a ona nadstawiła ucha, dając do zrozumienia, że nie dosłyszała. – Słucham?
Draco westchnął, a Nicolas niemal mógł poczuć emanującą z niego irytację.
- Przepraszam – powiedział cicho, ale wyraźnie.
- Za? – drążyła Ginny.
- Za… hm… jakby to powiedzieć… moje zachowanie?
Być może Draco nie spodziewał się, że będzie musiał uzasadniać to, że przeprasza. Poza tym Nicolas odniósł wrażenie, że istnienie Ginny tylko go denerwuje, dlaczego więc teraz ją przepraszał? Dlaczego chciał mieć z nią dobre relacje? Czy to ze względu na to spotkanie z Voldemortem?
- Mnie się pytasz? – zakpiła Ginny, a Draco zmrużył oczy, jakby miał ochotę jej przywalić.
- Weasley. Nie wkurzaj. Mnie. Staram się. Być. Miłym.
- Nie rozśmieszaj mnie.
- Weasley!
Draco wyglądał, jakby próbował zapanować nad swoją złością. Czy to było tak ważne, że musiał postępować wbrew sobie? Przecież było wyraźnie widać, że nie ma ochoty na pojednanie się z dziewczyną. Nicolas zauważył, jak nerwowo zaciska palce na różdżce. Miał zamknięte oczy, jego twarz powoli pozbywała się emocji. Ku jego zaskoczeniu Ginny zbliżyła się do niego i wyciągnęła rękę, chcąc dotknąć policzka Ślizgona – czyżby darzyła go jakimiś ciepłymi uczuciami? Nicolas stwierdził, że nigdy nie zrozumie kobiet. Przed chwilą drwiła z Dracona i patrzyła na niego nienawistnie, a teraz… Draco gwałtownie otworzył oczy, a Ginny, po chwili zastanowienia, cofnęła się.
- Więc co chciałeś mi powiedzieć? – spytała tak, jakby miała zaraz zemdleć. Była tak łatwa do odczytania! Zupełnie inaczej niż Draco.
- Uznam to dziecko.
Nicolas przez chwilę myślał, że się przesłyszał, ale nie, Draco rzeczywiście wypowiedział te słowa, bo Ginny również wyglądała na zszokowaną.
- Co?
- Dam pieniądze na jego wychowanie.
- Co?!
- Płyta ci się zacięła? Przecież mówię, co.
Nicolas nie mógł powstrzymać uśmiechu. Zorientował się, że jego własna odpowiedź brzmiałaby podobnie.
- Powtórz – poprosiła Ginny, a Nicolas wywrócił oczami. Miał wrażenie, że Draco niemal też zrobił to samo. Ona była taka denerwująca jako nastolatka! Jak Draco mógł się w niej zakochać? A może tak naprawdę nigdy jej nie kochał…?
- Chcę, żeby w dokumentach dziecka w rubryce „ojciec” widniało moje imię i nazwisko. Zamierzam utrzymywać z nim kontakt i płacić na jego utrzymanie.
Ginny roześmiała się. No dobrze, może i mógł się z nią zgodzić – brzmiało to trochę śmiesznie z ust Dracona, choć ten miał śmiertelnie poważną minę.
- Chcesz, żeby moje dziecko mówiło do ciebie „tato”. Zamierzasz utrzymywać z nim kontakt. A co, jeśli moje dziecko nie będzie chciało takiego ojca? Pomyślałeś o tym?
Czy tu była mowa o Nicolasie? Oczywiście, że tak. Dlaczego miałby nie chcieć Draco za ojca? Co to za idiotyczny pomysł? On chciałby mieć jakiegokolwiek ojca, a już Draco z pewnością znajdował się w czołówce tych idealnych. Podziwiał go, jego postać, gesty, sposób bycia, historię… W końcu mieli podobne geny.
- Nasze – niemal warknął Draco, a Nicolas w duchu przytaknął mu.
- Co?
- To nasze dziecko, nie twoje. Mam do niego takie same prawa, jak ty.
Gdyby Draco nie był jego ojcem, wspomnieniem, no i oczywiście facetem, to Nicolas ucałowałby go za te słowa.
- Malfoy, ty się słyszysz? Człowieku, ty myślisz, że ojcostwo to takie hop siup? Że to takie proste? – Ginny, mówiąc to, śmiała się, choć nie wydawało mu się, żeby naprawdę była aż tak rozbawiona.
- Nie musisz mnie pouczać w tej kwestii – odparł Draco. – Jestem pełnoletni, a co za tym idzie, starszy od ciebie. W świetle prawa mam więcej uprawnień, niż ty.
Ginny wyglądała na wściekłą.
- No nie, teraz to przesadziłeś. Masz czelność mi to wypominać? Jakim prawem? To nie ty jesteś w ciąży, nie ty będziesz rodzić i nie ty będziesz przez całe życie najważniejszą osobą w jego życiu!
Nicolas odchrząknął, bo nagle zrobiło mu się głupio. To właśnie mówiła jego matka, dając dowód na to, jak bardzo go kocha, mimo że jeszcze się nie urodził. Gdzie była teraz? Poczuł się nieswojo z myślą, że się od niej odwrócił. Ginny płakała.
- Ale jestem ojcem – mówił Draco. – To też jest ważne.
- Wiele dzieci wychowuje się bez ojców i źle na tym nie wychodzą! – wykrzyknęła Ginny. Mógłby jej przyznać rację, gdyby nie to, że ona sama nie miała z tym żadnego doświadczenia. To on wychowywał się w niepełnej rodzinie, to on zawsze pragnął mieć ojca. Co ona mogła o tym wiedzieć? – Wolę, żeby nie miało ojca, niż żeby wychowywał je ktoś taki jak ty! – Taki jak on? Przecież Draco jest… wspaniały. – A teraz przepraszam, idę zająć się sobą i swoją ciążą.
Nicolas poczuł się dotknięty jej słowami. Dlaczego chciała pozbawić go ojca? Co takiego zrobił jej Draco, że tak bardzo go nienawidziła? Owszem, może i nie odnosił się zbyt entuzjastycznie do ciąży i tak dalej, ale czy to dziwiło? Miał siedemnaście lat i ciążyła nad nim jakaś pokręcona przepowiednia. Nie winił go. Poza tym miał przykazane zarówno od Dumbledore’a, jak i od Voldemorta, żeby mieć na nią oko. Nie skrzywdzi jej, czy ona tego nie widziała? Troszczy się o nią. Dlaczego zawsze musi być taka egoistyczna i zapatrzona w siebie? W Nicolasie aż się wszystko zagotowało. Ale wiedział, że powinien powstrzymać się z osądami do samego końca. W życiu wiele sytuacji wygląda beznadziejnie, a później wszystko się zmienia.

* * *

Śmierciożercy znów tworzyli krąg. Tym razem było jaśniej, dlatego Nicolas mógł rozpoznać Dracona i przyjrzeć mu się uważnie. Miał zaciśnięte wargi, ale poza tym drobnym szczegółem nie wyrażał emocji. Voldemort chodził w tę i z powrotem, przyglądając się zgromadzonym.
- Panie – odezwał się męski głos – Ginvera Weasley wróciła do domu – poinformował. – Jest poza Hogwartem, poza opieką Dumbledore’a. Może byśmy…
Voldemort rzucił mężczyźnie mrożące krew w żyłach, a już na pewno uciszające spojrzenie.
- Nie ty tu jesteś od planowania, Watson.
- Ona nic nie umie – odezwała się jakaś kobieta. – Nie jest żadnym zagrożeniem. Poza tym to Weasley. W jaki sposób to dziecko miałoby ci zagrozić, Panie?
- To dziecko ma jeszcze ojca – zauważył Voldemort, w zamyśleniu wodząc długim palcem po brodzie. – Czystokrwistego Ślizgona. Ma predyspozycje do bycia wielkim.
Draco, któremu Nicolas wciąż się przyglądał, nie zmienił wyrazu twarzy.
- Mistrzu – tym razem zabrał głos ktoś inny. – Po co zawracać sobie tym wszystkim głowę? Wydaj tylko rozkaz, a zabiję ją w mgnieniu oka…
- Wystarczy, Gideon – przerwał ostro Voldemort. – Chcę ją żywą.

* * *

Nicolasa zalała tym razem fala słońca. Usłyszał świergot ptaków, bzyczenie owadów, zobaczył białe chmury i zieleń łąki.
- Nie rozumiem – usłyszał głos Ginny i spojrzał w dół, gdyż dziewczyna siedziała na kępie trawy, wpatrując się w Dracona, który przycupnął niedaleko.
- Czego nie rozumiesz?
- Co… co się stało. Co się z tobą dzieje.
Ta sceneria była tak inna od korytarza za gobelinem, tak radosna, tak… normalna. Zupełnie jak gdyby miał przed sobą dwójkę zaprzyjaźnionych, a może i nawet zakochanych nastolatków. Zwrócił uwagę na brzuch Ginny, który był już dobrze widoczny, ale nadal nie za duży.
- Wiesz, zawsze uważałam cię za osobę raczej snobistyczną – ciągnęła Ginny. – Te twoje ciągłe przemowy o czystości krwi, o honorze czarodzieja, to wyżywanie się na młodszych i słabszych… Cóż, miałam cię za dupka. Znaczy nadal mam, ale, tak jakby trochę… Hm, zmieniłeś się? Bo się zmieniłeś, prawda?
Tego typu rozmowa wydała mu się tak nie na miejscu, że aż przysiadł koło nich, patrząc to na jedno, to na drugie. Ginny zastygła w wyczekiwaniu, Draco nie patrzył jej w oczy, a jego twarz pozostawała nieprzenikniona. Co tu się tak właściwie działo?
- Albo i nie – powiedziała w końcu Ginny, utkwiwszy wzrok dla odmiany w trawie. Gdy tak jej się przyglądał, odkrył, że jej oczy wypełniają się łzami. Czy ona musiała ciągle płakać? Zirytował się. Draco westchnął cicho i zbliżył się do Ginny. Wyciągnął dłoń w jej stronę i uniósł jej podbródek. W jego oczach widział coś na kształt smutku.
- Nie zastanawiajmy się nad moją przeszłością – szepnął, a kiedy Ginny nie chciała spojrzeć mu w oczy, poprosił, aby to zrobiła. Posłuchała go bez wahania. – Nie płacz – nakazał. – Dlaczego płaczesz? Co się stało?
Otarł łzy, które znów spłynęły po jej policzkach. Nagle Nicolas poczuł się niezręcznie, widząc tak intymną chwilę. Czy ten Draco naprawdę chciał coś takiego pokazać synowi? Okej, zrozumiał przekaz! Wystarczy! Ginny zaczerwieniła się jak piwonia, co wyjątkowo nie współgrało z kolorem jej włosów i piegami. Wiedział, co będzie dalej, to oczywiste. Na szczęście Draco wyzwolił go z tortury. Zorientował się, że fragment wspomnienia został usunięty. Mignął mu obraz ich dwojga całujących się, ale nie dość obrzydliwy. Okej, Ginny go kochała. Ale czy Draco kochał ją? Czy to po prostu jakaś perfidna sztuczka?

* * *

Nicolas powrócił do swojego salonu. W porządku. Draco zbliżył się do Ginny, może nawet bardziej, niż nakazywali mu Dumbledore i Voldemort. Ona definitywnie była w nim zakochana – widział to w jej wyrazie twarzy, w jej oczach, słowach. Uwierzyła mu. Ale Nicolas nie wiedział, co powinien myśleć o motywach i uczuciach Draco, który wciąż i wciąż pokazywał mu się z innej strony. Jeszcze nie.

~~~~~~
Wiem, że przyzwyczailiście się do krótszego odstępu czasu, ale muszę Was zmartwić - możliwe, że rozdziały będą pojawiać się coraz rzadziej. Nie mówię, że od razu, ale już teraz uprzedzam. Ta ostatnia przerwa to, no dobra, trochę moja wina, bo wyjazd do domu na święta trochę wytrącił mnie z równowagi i rozleniwił, ale później pracowałam nad ważną prezentacją i nie bardzo mogłam pisać. Jako zadośćuczynienie jest to, o ile się nie mylę, najdłuższy rozdział na śladzie. A teraz, choć nadal jest jeszcze sporo czasu, sesja zaczyna się zbliżać wielkimi krokami, sporo materiału do ogarnięcia, książek do przeczytania, plus różnego rodzaju rzeczy do nauki i popracowania nad nimi, więc ciężko mi powiedzieć, ile czasu będę przeznaczać na pisanie. Ale mam nadzieję, że częstotliwość nowych rozdziałów będzie się zmniejszać jakoś płynnie, a nie tak nagle urywanie. W końcu jeszcze dwa miesiące ;)
Ściskam cieplutko! ;*

16 komentarzy:

  1. Noo, to jestem, przeczytałam ^^ Chyba pierwsza, no chyba, że mnie ktoś zdąży wyprzedzić podczas pisania tego elaboratu. Wiem, miało być wczoraj, ale jakoś zupełnie straciłam kontrolę nad czasem, nagle pyk i zrobił się wieczór O.o W każdym razie teraz jestem i… no to co, próbujemy zebrać myśli?
    Na początku zasugerowałabym Ci, żeby może jeszcze raz przejrzeć ten rozdział. Wiem, że go sprawdzałaś, ale widziałam tutaj pewne zgrzyty, przewijały się powtórzenia, przecinek przed „albo” i podmiot trochę się pogubił gdzieś w rozmowie Ivy i Connie. Oczywiście, wiem, że trudno poprowadzić rozmowę dwóch osób tej samej płci bez powtarzania bez przerwy ich imion, ale tak tylko zwracam uwagę z perspektywy wygodnickiego czytelnika. Więc jeszcze jedno przejrzenie zapewne by tu nie zaszkodziło, choć może niekoniecznie teraz, jak jesteś jeszcze na świeżo, może za jakiś czas. Jak będziesz go miała, tego czasa ;P
    Następnie przyznam Ci, że wciągnięcie się w ten rozdział zajęło mi trochę dłużej niż zwykle, jakoś tak sinusoidalnie poszło: najpierw tak średnio, potem Col&Luke, więc oczywiście <3, potem przy rozważaniach Connie nieco mi opadł zapał, ale koniec końców sytuacja rozwinęła się bardzo ciekawie i od tego czasu przez wszystkie wspomnienia zakotwiczyłam się na dobre, a nawet czasem szczerzyłam do ekranu.
    Dobra, to chyba ten moment, kiedy możemy przejść do szczegółów. Na początku, jak już wspomniałam, aż tak bardzo mnie nie wciągnęło, nie wiem, może dlatego, że nie spodziewałam się, żeby rzeczywiście nasz napastnik powrócił (a szkoda, bo chętnie bym go spotkała) ani żeby wspomnienie zaczęło się tak od razu, więc, cóż, był sobie Nickuś na polance, co samo w sobie bez wątpienia jest miłym widokiem, choć nie aż tak emocjonującym. Z uwag luźnych: lubię wyrażenie „pośrodku niczego” xd Nicky wyobrażający sobie bzyczenie owadów z jakiegoś powodu mnie rozwala *hahaha*I jak tam pohiperbolizowałaś z tymi setkami i tysiącami ;P ”Chciał dobrnąć do końca, a z drugiej strony bał się, że wtedy nie pozostanie mu już zupełnie nic.” – tak dokładnie wyglądają moje odczucia odnośnie kończenia seriali! I chciałabym poznać wszystko i iść do czegoś nowego, i boję się, że mi smutno będzie. I kończenia szkoły też. I w ogóle, o.
    Następny fragment, czyli Wredna Ślizgonka, Która Wcale Nie Jest Wredna – wiadomo, że to dla mnie łakomy kąsek! Plus Luke, w którego teamie jestem i byłam ciekawa, co też nam o nim ciekawego napiszesz. Masło maślane, haha. Więc na samym początku widzimy, że (jak już ustaliłyśmy jakiś czas temu) Coleen jest tak naprawdę bardzo dobrą przyjaciółką, nawet wobec tych, którzy próbowali z jej przyjaźni zrezygnować. I na których jej najlepsza przyjaciółka jest permanentnie wkurzona, a przynajmniej pełna mściwości. No, milusio z jej strony, że tak się przejmuje. I tutaj udało Ci się wprowadzić tę biedną, pominiętą Amarie, bardzo ładnie. To było dla niej idealne miejsce, z Rose o Lucasie raczej nie dałoby się pogadać w tym duchu. Przy okazji ciekawa jestem bardzo, kogo niby karty znalazły dla Col. Czy się nie mylą? Czy go znamy? Jakiego mamy w okolicy nieblondyna, którym Coleen mogłaby się zainteresować…?
    Ech, a teraz seria rozważań okołoklausikowych mnie skutecznie wybiła z rytmu. A właściwie elkowo-carolowych, ale… i tak wszystko sprowadza się do Klausika xd
    Wracając do naszych baranów, jak to mówią Francuzi… Col. I Lucas. Ogólnie w tym fragmencie sypnęłaś paroma bardzo zgrabnymi tekstami, a ich rozmowa jest na to świetnym przykładem. Ach, ach, rozważania o przyjaźni, jej istnieniu i traceniu, ach. No, poniekąd to koresponduje z moimi różnymi przemyśleniami, ale nieważne. No a na końcu uśmiech, dłonie i wgl., tak optymizmem powiało, jej, Col, działasz cuda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnie przechodzimy do Connie i bardzo głupiego, ale chyba dość naturalnego odruchu pt. nie pójdę tam, bo on tam jest! Ivy nieźle gada, na pewno ma to sens, ale to była właśnie ta część rozdziału, która mnie mniej porwała. Ale koniec końców Connie okazała się dzielna, no brrrawo. I, hihi, okularki *szczerzy się do swojego odbicia* Ponownie porwana poczułam się w momencie, kiedy dziewczęta zobaczyły Lucasa z Col. Colas? Luleen? Miałyśmy to już ustalone…? Tak coś czułam, że się na siebie natkną i to właśnie będzie aaaawkward! *mówi śpiewnym głosem, ze specyficznym wyrazem twarzy* No dobrze, może ja nie powinnam mówić śpiewnym głosem, bo fałszuję, ale na piśmie sobie mogę zaszaleć ;P Zaskoczyły mnie ich reakcje. To znaczy… spodziewałam się raczej, że Lucas, który jakoś odzyskał dzięki Col jako taką równowagę, na widok Connie się zaraz zmrozi, zachmurzy, zamknie w sobie, wyjdzie, trzaśnie drzwiami czy coś. A on został i wyglądało to, jakby się nie przejął… Mam jeszcze taką roboczą teorię, że po prostu odstawiał pokazówkę, żeby sobie Connie nie myślała ;P I jeśli tak, to najwyraźniej bardzo dobrze mu wyszło. Connie też po raz kolejny wykazała ogromy odwagi, zostając w pomieszczeniu. Ja nie wiem, czemu to brzmi tak ironicznie, ja wiem, że dla niej ta sytuacja musi być trudna, sama sobie nie radzę z różnymi emocjonalnymi wyzwaniami… a jednak troszkę się z niej nabijam, ups, zua ciocia Cass xd Hm. Ja chcę skrzata! Następnie, ustami naszych dziewczątek, walnęłaś teorie o Luleen jako czymś więcej niż przyjaźni. Nie żeby na to w rzeczywistości wyglądało… Ale kto wie, może to by było jakieś rozwiązanie? Luke byłby pocieszony z kimś, kto go zrozumie, Col by miała faceta, do którego nie musi podchodzić tak wrogo… No, pomijając kwestię Rose, która pewnie nie byłaby zachwycona. Hm, ogólnie nie myślałabym o tym w ten sposób i bardzo możliwe, że to nic nie znaczy i będą się po prostu przyjaźnić i specjalnie nami manipulujesz, ale kto to wie, zawsze jakaś ewentualność istnieje, że to pociągniesz w taki sposób… No ale na razie musimy jeszcze mieć Luke’a starającego się odzyskać Connie. I sweterek! xd Mentalny obrazek porządnie wkurzonej Connie, ze złością jedzącej banana, totalnie mnie rozwala *padła* Po wyjściu z kuchni zrobiło się jeszcze ciekawiej. To znaczy powiem tak – Connie zachowuje się jak dziecko, któremu niby się znudziła zabawka, ale nie chce, żeby ktoś inny ją dostał. A samo już leci za następną. Jak się kogoś rzuca, to trzeba się pogodzić z faktem, że ten ktoś będzie musiał się move on. Prawda, że to też idealnie pasuje po angielsku? A to, że Connie chciałaby widzieć Lucasa na wieki jawnie rozpaczającego po utracie jej wielkiej miłości… cóż, to zwyczajny egotyzm i, ee, coś jeszcze chciałam dodać, ale mi uciekło słowo. Ale coś oscylującego około wredności. To oczywiście rzeczy bardzo niechwalebne, ale nie czarujmy się, ludzkie, więc oczywiście można jechać po Connie ile wlezie, że zachowuje się fatalnie, ale to tak naprawdę właśnie lepiej, realniej. I dzięki temu nie jest ona merysójką, która zawsze robi the right thing, ale też nie przesadzoną antymerysójką, bo czasem to uzłoawianie (wtf? xd) bohaterki wychodzi trochę na siłę. A to są takie naturalne ludzkie emocje, które może mają wiele wspólnego z niedojrzałością, no ale Connie to w końcu jeszcze nastolatka, więc to ma sens. To, co mówi Ivy, ma o wiele więcej sensu, ale ona patrzy na sprawy chłodno, z perspektywy, pomędrkować każdy może, ale w jak do gry wchodzą emocje to już nie jest tak łatwo. I tak, wiem, że tragicznie nadużywam „ale”. W każdym razie to wszystko dało Ci pretekst do poprowadzenia rozmowy w bardzo ciekawy sposób, do takiego bezpośredniego porównania D. i L., a przede wszystkim – uczuć Connie wobec nich. I w tej formie to zaczyna się jakoś krystalizować, bo myśleć to ona sobie może, ale gdy trzeba pewne rzeczy ubrać w słowa, powiedzieć komuś, to poniekąd coś się przy tym porządkuje.

      Usuń
    2. Swoją drogą ta scena – przy nim czuję to, a on oznacza tamto – z czymś mi się mgliście kojarzy, hm. Sama nie wiem, może po prostu mi się zdaje xd Ale w każdym razie ładnie wyszło, oprócz faktu, że w opisie Dylana jest pełno „jest” i nie wiem, na ile to celowe, a na ile tak jakoś samo wskoczyło. W każdym razie z racjonalnego punktu widzenia trzymam tu oczywiście z Ivy, mądrze dziewczyna mówi. W sumie to ciekawe. Można by się spodziewać, że na tym etapie opowiadania główna bohaterka przejdzie to i owo, nauczy się pewnych rzeczy i teraz będzie zdążać do pozytywnego zakończenia, połączy się z tym właściwym chłopakiem i będzie big love i wgl. A tu owszem, Connie przeszła, pozmieniała się, nauczyła… i wydaje się, że nie idzie do pewnej miłości, a do przelotnego kaprysu, który może być wielkim błędem. To znaczy, w sumie to dobrze, bo ucieka od pewnego schematu, tzn. przynajmniej na tym etapie, bo skończy się chyba szczęśliwie, ale na razie wygląda, jakby właściwie robiła głupotę. A na pewno jej podejście do pewnych spraw jest niezbyt mądre. Ale z życiowego punktu widzenia nastoletnia dziewczyna może jeszcze wiele błędów popełnić w tym wieku, a sam fakt, że ograniczają ją ramy opowiadania, nie znaczy, że od razu musi stać się super mądra na końcu. I ogólnie mam wrażenie, że mówię trochę niezrozumiale i w kółko to samo w tym akapicie, ale mam nadzieję, że jakiś ogólny przekaz stąd wyłowisz xd
      Więc zostawmy już może nieszczęsną Connie, żebym dalej nie krążyła w kółko, a przejdźmy do wspomnień. Wgl. tak jakoś mi się 37 skojarzył ze wspomnieniami, chyba głównie o tym mi wspominałaś w tym kontekście, więc miałam poniekąd wrażenie, że cały rozdział będzie w przeszłości. Choć to by raczej nie było w Twoim stylu, u Ciebie jest dużo przeplatania. W każdym razie wspomnienia niewątpliwie stanowią istotną część tego rozdziału. I Ty marudzisz, że stoisz w miejscu, a ja zacieszam, że mogę znów zobaczyć Twojego Voldzika <3 Brakowało mi go. O Draco nie wspominając, bo to się rozumie samo przez się <3 I niby dużą część z tego już wiemy – choć ja niewiele pamiętam, na pewno dobrze sobie pewne rzeczy odświeżyć, a niektóre mogą być tam nowe, sama nie pamiętam nawet na tyle, żeby stwierdzić to z całkowitą pewnością – ale moim zdaniem to dużo wnosi. Przypomnienie/ewentualne dołożenie nowych elementów układanki, które na pewno mają swoje znaczenie dla obecnej fabuły. Pokazanie wpływu tych wszystkich rzeczy na Nicka, jego podejście, jak widzi swoje podobieństwa z Draco, jak go rozumie i, hm, chyba nawet idealizuje… Pytanie, czy przy tym pozostanie, czy coś go mocno rozczaruje. Znamy tę historię z punktu widzenia Ginny, teraz możemy na nią spojrzeć na świeżo, niby mamy tu nowych, liczących się bohaterów, ale główna para z ttj też tu swoje znaczenie ma. Częściowo jako dopełnienie tego, co znamy, a częściowo jako element nowej fabuły, choć może mniej obfity niż losy samego Nicka czy Connie, ale wciąż istniejący. Poznajemy Dracona z nowej strony. Niby doszliśmy do tego, jaki był naprawdę, wraz z biegiem ttj, ale czy to na pewno pełny wizerunek? Czy nie dowiemy się czegoś istotnego? Ech, znowu mam wrażenie, że kiepsko się wysławiam, chyba to nie jest najlepszy dzień na komentowanie ;/ W każdym razie cokolwiek Ty o tym myślisz, to ja uważam wspomnienia za i przyjemne, i istotne ;P I ciekawa jestem, do czego nas doprowadzą, bo tu jest jeszcze sporo zagadek. Skąd one, jak, dlaczego, kto polował na Nicka, co nam dodadzą do portretu Draco i zarysu całej sytuacji…? I… dobra, może ja się już przymknę, bo coś mi jawnie nie wychodzi.
      Pour conclure – widzisz, mimo pewnych początkowych uwag, rozdział zasadniczo mi się spodobał i wniósł wiele ciekawych elementów. I buu, boję się Twojej sesji, będziesz musiała zniknąć z pisania i z gadu, a mi się zapewne będzie już wtedy nuuudzić ;< I wgl., rany, chyba zaczynam trochę bać się tych całych studiów O.o I może obejrzę sobie OC, jak już mnie tak dziś wprowadziłaś w temat serialowy. A rozdział wciąż niezaczęty… I widzisz, jak ja uwielbiam wciskać prywatę w komentarzach, beznadziejny ze mnie przypadek, co?
      ;*

      Usuń
  2. Jestem, jestem, piszę szybko bo wychodzę zaraz z pracy (haha), w której dzięki swojemu pisaniu dostarczasz mi zajęcia i rozrywki :D Jeezu, uwielbiam Nicolasa - a co do Convalie, troszkę mnie irytuje jak momentami jej matka - niech coś zrobi z tym Dylanem!
    Buziak :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej kochana :) Kiedy kolejny rozdział? Ten oczywiście świetny jak zawsze, ale czekam na kolejny z utęsknieniem :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej a Ty przestałaś już pisać? Hm....? Proszę nie rób nam tego :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Informowałam, że mogę mieć problemy z pisaniem, ostatnio nie mam czasu, przepraszam, ale nie za wiele mogę na to poradzić, jak wisi mi nad głową kilka prezentacji i mnóstwo książek do przeczytania, możliwe że jeszcze w maju uda mi się coś tutaj dodać, ale nie chciałabym robić złudnych nadziei że będzie systematycznie szybciej niż w drugiej połowie czerwca, po sesji.

      Usuń
  5. No to kochana powodzenia :) udanej sesji i samych 5 :) Pozdrawiam i będę czekać cierpliwie :) myślałam, że zapomniałaś o swoich czytelniczkach ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zostałaś nominowana do "Liebster Award" na Serce Pełne Nienawiści.

    Pozdrawiam,
    Apocalypsis

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej :) Jak tam? Kiedy coś dodasz??? Już doczekać się nie można...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że wyrobię się jakoś w tydzień, część rozdziału już napisana ;)

      Usuń
    2. No to super :) bo juz doczekac sie nie moge :))) jak po sesji? ~Michalina

      Usuń
    3. Na tę chwilę jeszcze tylko jeden egzamin przede mną także spokojnie ;)

      Usuń
  8. No powodzonka :) ~Michalina :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej kochana :) i jak tam idzie pisanie? Kiedy planujesz coś opublikować? Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jak podaję datę, to ciągle mi coś losowego wyskakuje i nie daje rady :p
      To co mogę na pewno powiedzieć, to że została mi końcówka i możliwe że dodam na dniach, bo jutro ostatni egzamin ;)

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)