piątek, 22 marca 2013

Ślad: rozdział trzydziesty szósty



Są takie dni, kiedy człowiek budzi się rano i przez kilka chwil czuje, że coś jest nie tak, ale nie może sobie uświadomić, co takiego. Próbuje przypomnieć sobie wydarzenia, które wywołały to uczucie, ale nie potrafi znaleźć logicznego wyjaśnienia. Convalie leżała na plecach, wpatrując się w sufit szeroko otwartymi oczami. Czuła niepokój. Coś się zmieniło. Coś bardzo ważnego.
Wkrótce wydarzenia powróciły do niej i usiadła, chowając twarz w dłoniach. No tak, od wczoraj już nie była w związku. Pozostała sama. Bała się tego – bała się, jak to teraz będzie. Przyzwyczaiła się, że ma kogoś, na kim zawsze może polegać, do kogo może przytulić się, gdy ma ciężki dzień, kto pocieszy ją, wysłucha i zrozumie. Potrzebowała mężczyzny, który będzie gotów jej bronić, stać pomiędzy nią a światem jak tarcza. Ona właśnie straciła tę ochronę i czuła się niesamowicie wręcz bezbronna, odkryta.
Nie miała siły, żeby wstać z łóżka. Gdy mówiła o swojej decyzji Lucasowi, wiedziała, że czyni słusznie. Nie przypuszczała jednak, że to odbije się na jej własnym stanie psychicznym aż tak bardzo. Miała wielką ochotę się rozpłakać, czuła, że to mogłoby przynieść jej ulgę, a jednak trwała w dziwnym stanie otępienia, niezdolna do jakichś silniejszych reakcji.
Zamknęła pewien etap swojego życia i teraz nie mogła odnaleźć się w kolejnym rozdziale. Miała ochotę przeleżeć w łóżku cały dzień. Czuła, że to mogłoby w jakiś sposób pomóc jej w uporaniu się z tym wszystkim. Znów się położyła i przykryła kołdrą pod samą brodę.
Ale kiedy po piętnastu minutach spojrzała na zegarek, uświadamiając sobie, że powinna szykować się na obronę przed czarną magią, coś przewróciło się jej w żołądku i poczuła dziwny rodzaj ekscytacji. Wstała i, choć nie do końca przekonana do tego pomysłu, skierowała się w stronę łazienki, by się przyszykować.
Dopiero stojąc przed lustrem i kończąc ciemniejszy i mocniejszy niż zwykle makijaż, zorientowała się, że okłamuje samą siebie, próbując wyprzeć z myśli to, że na tych zajęciach spotka Dylana. Znieruchomiała na kilka chwil, wpatrując się w swoje jasne, szaroniebieskie oczy. Otaczająca je ciemnoszara kredka nadała im dziwnej wyrazistości, której nigdy wcześniej nie dostrzegła. Czy to nadal była ona, czy może ktoś inny? Wciąż przyglądała się swoim oczom, próbując znaleźć jakieś połączenie, które zabrałoby ją do dawnej Convalie. Ale nie czuła się ani trochę inaczej. Czuła się dokładnie tak samo sobą jak wczoraj, przedwczoraj i miesiąc temu. Zbliżyła twarz do lustra tak bardzo, że oczy praktycznie złączyły się w jedno. Z tej odległości i w tym świetle tęczówki wydawały się bardziej szare, choć próbowała odnaleźć w nich niebieskość. Ale nie mogła jej namierzyć, bo ogarnął ją dziwny rodzaj smutku. Jej oczy były bardziej niebieskie, kiedy była szczęśliwa.
Odsunęła się lekko od lustra, tak, by widzieć dwoje oczu, po czym uśmiechnęła się na próbę. Nie wyglądało to zbyt przekonująco, więc spróbowała jeszcze raz. A później następny.
- Jestem Convalie Malfoy. Jestem szczęśliwa – powiedziała sobie, poszerzając uśmiech. A później wyszła z łazienki, narzuciła na ramiona szary, rozpinany sweterek, żeby nie zmarznąć, chwyciła swoją torbę z książkami i skierowała się na zajęcia.

* * *

Coleen siedziała przy stole Slytherinu, jedząc kanapki z sałatą i pomidorem. Rosalie, która siedziała obok niej, sączyła powoli kawę, z zainteresowaniem wodząc wzrokiem po Ślizgonach. Coleen to wszystko nie interesowało – była głodna i właśnie pochłaniała swoje upragnione śniadanie. Ale nie mogła nie zauważyć pogłębiającego się uśmieszku Rosalie.
- Co się dzieje? – spytała w końcu, gdy blondynka nie kwapiła się do jakichkolwiek wyjaśnień. Rosalie podparła głowę o rękę, opartą łokciem o stół. Spojrzała na Coleen, nadal uśmiechając się w miarę dyskretnie, po czym oczami wskazała miejsce dalej, za sobą.
Coleen wychyliła się lekko, sięgając po dzban z sokiem dyniowym i przy okazji wpatrując się w odległy fragment stołu. Pierwszym, co przykuło jej wzrok, była Convalie Malfoy, która dziobała widelcem w swoim talerzu pełnym jajecznicy, wpatrując się gdzieś w przestrzeń i uśmiechając lekko. Coleen nalała sobie soku do szklanki, po czym odstawiła dzban i spojrzała na Rosalie.
-  No i? – zapytała, wpatrując się w nią wyczekująco i nie rozumiejąc, o co chodzi. Na to Rosalie uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:
- Spójrz w drugą stronę. Ale dyskretnie.
Coleen westchnęła, zastanawiając się, jak by to zaaranżować. W końcu zdecydowała się sięgnąć do swojej torby, udając, że szuka jakiejś książki. Potoczyła wzrokiem po twarzach uczniów i wtedy zauważyła Lucasa, który wyglądał jakoś inaczej… Znieruchomiała, próbując zorientować się, co dokładnie się zmieniło, na co Rosalie kopnęła ją pod stołem.
„Ała”, wyartykułowała bezgłośnie, robiąc minę do Rosalie, po czym wyjęła z torby książkę i położyła ją przed sobą na stole.
- O co chodzi? – spytała cicho. – Co jest nie tak?
- Siedzą oddzielnie – wyjaśniła Rosalie. – Musieli się pokłócić. Albo lepiej. Może Amarie coś pokręciła z tym swoim wróżeniem z kart. Może mieli się rozstać nie przed końcem roku szkolnego, a kalendarzowego? Zresztą… co za różnica? Widziałaś, jak na nią patrzy?
- Nie – odparła Coleen – bo ktoś mi przeszkodził.
Rosalie wywróciła oczami.
- Bo ktoś nie umie być dyskretny! Zaraz by się zorientował, że o nim mówimy.
- No i co z tego? Przyjaźnimy się. Albo przyjaźniliśmy. Nieważne. Po prostu… i co z tego?
Rosalie potrząsnęła głową, dając jej do zrozumienia, że nie zamierza tracić czasu na tego typu rozmowy z nią, po czym wróciła do sączenia kawy i zerkania w różne strony. Coleen nie dawała jednak spokoju ta sytuacja. Próbowała utrzymać przed oczami obraz Lucasa. Co było nie tak? Nie zadbał o fryzurę? Wyglądał na zmęczonego? Może rzeczywiście zerwali. A może tylko się pokłócili. Ale czy to tak naprawdę ważne? Owszem, nigdy nie pragnęła szczęścia Convalie, ale Lucas był jej przyjacielem, co nieco komplikowało sprawę. Dlatego od dłuższego czasu starała się pozostawać obojętna na ich związek.
Nie miała głowy do tego, żeby się nad tym zastanawiać. Poza tym to nie była jej sprawa. Chyba nie mogłaby się cieszyć ze smutku Convalie i równocześnie smucić ze straty Lucasa. Nie była potworem. Dlatego nie miała ochoty się w to mieszać.

* * *

Convalie siedziała razem z Ivy w swoim dormitorium, zmuszając się do rozmowy o niczym. Bardzo chciała opowiedzieć jej o tym, jak na obronie przed czarną magią Dylan uśmiechnął się do niej, a później zajął miejsce tuż obok, tak, że mogła patrzeć na niego przez całą godzinę – oczywiście gdyby nie była zbyt zajęta wpatrywaniem się w swoje notatki. Cały czas do jej nozdrzy docierał delikatny zapach jego perfum, niemal odurzający. Gdy tylko cyrkulacja powietrza sprawiała, że docierała do niej nowa, silniejsza fala, czuła dziwne ciepło rozchodzące się po jej ciele. Wiedziała, że to nie w porządku. Zerwała w Lucasem zaledwie wczoraj. Ale nic nie mogła poradzić na swoje uczucia.
Gdy zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec zajęć, Convalie na chwiejnych nogach wstała i zaczęła pakować swoje rzeczy do torby. Starała się nie zwracać uwagi na Dylana, ale kiedy odwróciła się, chcąc udać się w stronę wyjścia, stanęła z nim twarzą w twarz.
- Słyszałem, co się stało – powiedział, jakby to było naturalne, że rozmawia z nią na takie tematy. Przy tym wyglądał na szczerze poruszonego. – Przykro mi.
Convalie, nie wiedząc, co powinna odpowiedzieć, skinęła głową, nie spuszczając wzroku z jego twarzy, jak gdyby mogła coś przeoczyć, gdyby to zrobiła.
- To było nieuniknione – powiedziała w końcu, po przeciągających się sekundach ciszy pomiędzy nimi, gdy w tle rozbrzmiewały dźwięki rozmów innych uczniów.
- No cóż… przykro to słyszeć – powtórzył Dylan. – Byliście razem bardzo długo. Jak się czujesz? Potrzebujesz jakiegoś… wsparcia?
Uśmiechnęła się lekko. Właśnie za takie podejście go uwielbiała. Uwielbiała w nim to, że starał się każdemu pomóc, niezależnie od możliwości odniesienia osobistej korzyści. Szczerze mówiąc nie sądziła, że Lucas byłby zdolny chociażby do zainteresowania się stanem psychicznym kogoś, kto nie jest bezpośrednio z nim powiązany.
- Wiedz, że jeśli chciałabyś porozmawiać, to zawsze możesz się zwrócić do mnie – ciągnął. – W każdej chwili. Możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję, Dylan – powiedziała cicho, gdy ich spojrzenia zderzały się w powietrzu. Nie mogła oderwać wzroku od jego brązowych tęczówek, tak różnych od oczu Lucasa, jasnych i niebieskich, chłodnych. Ten brąz sprawiał, że czuła się tak, jakby zaraz miała się rozpłynąć – może właśnie w rondelku z czekoladą. Zachciało jej się śmiać na tę myśl, więc uśmiechnęła się szerzej, starając się nadal sprawiać sympatyczne wrażenie. – Jest mi trochę ciężko – wyznała. – Trudno tak przyjąć do wiadomości, że coś, co było prawdą przez tyle miesięcy, nagle nią nie jest. Bo już nie mam chłopaka.
Nie wiedziała, jakim cudem te słowa wypływają z jej ust tak swobodnie. Czuła się, jakby rozmawiała z kimś, kogo zna od lat, komu może powierzyć każdą swoją myśl i nie zostanie to wykorzystane przeciwko niej. Dziwne wrażenie jak na kogoś, kto zawsze był skryty i bał się, że może zostać zraniony.
- Rozumiem – powiedział Dylan, potakując. – To na pewno nietypowa sytuacja i trochę minie, zanim się do tego wszystkiego przyzwyczaisz. Wiesz, gdybyś… - przerwał, pozostawiając pomiędzy nimi nieskończone zdanie, które szybko zaczęło ją denerwować. Dylan znów otworzył usta, chcąc dokończyć. – Będę dziś wieczorem w bibliotece. Jeśli potrzebowałabyś towarzystwa, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Dopiero to sprawiło, że Convalie przerwała połączenie wzrokowe, odwracając minimalnie głowę. Speszyła ją ta sytuacja. Znów, jak kiedyś, wydało jej się, że Dylan ze wszystkim działa trochę zbyt szybko, podczas gdy ona potrzebuje czasu i długiego procesu przyzwyczajania się. Cóż, u Lucasa ci to nie przeszkadzało, prawda?, zakpiła z samej siebie. Tyle że Lucas po prostu stawiał ją przed faktem dokonanym, podczas gdy Dylan zostawiał jej wybór.
- W porządku – odpowiedziała. – Może tak zrobię.
- Może zakończycie pogawędkę i wyjdziecie z klasy? Nie mam całego dnia. – To profesor Kennessey, który stał przy drzwiach, ocierając chusteczką swoją błyszczącą łysinę, niecierpliwił się ich ociąganiem.
Convalie ruszyła przodem, czując obecność Dylana tuż za plecami. Pożegnali się z profesorem i ruszyli razem korytarzem. Pozwoliła Dylanowi zrównać z nią krok, choć żadne z nich nie wróciło do tematu, który poruszyli w klasie. Czuła się dziwnie, mając go u swego boku. Zupełnie nierealnie. Dotarli do Wielkich Schodów, gdzie oboje przystanęli.
- Mam teraz numerologię – powiedziała Convalie, starając się nie patrzeć na Dylana, bo zaczęła zdawać sobie sprawę z intensywności niedawnej rozmowy.
- Ja eliksiry – odparł szybko Dylan, po czym oboje zorientowali się, że jedno idzie w górę, a drugie w dół. Pożegnali się, w przypadku Convalie bardzo szybko, po czym udali w zupełnie różne strony.
Teraz, siedząc razem z Ivy w dormitorium, czuła, że dobrze zrobiła, nie zgadzając się na spotkanie. Co prawda nie powiedziała, że nie przyjdzie, co, być może, stawiało Dylana w sytuacji, gdzie oczekiwał jej przybycia. Ale z drugiej strony nie powiedziała też, że pojawi się w bibliotece. Gdy tylko się rozeszli, poczuła wyrzuty sumienia i przypomniała sobie o Juliette. Nawet jeśli Dylan nie miał na myśli niczego, czego nie obejmowałaby zwykła przyjaźń, to i tak nie powinna się w to pakować, bo z jej strony było to coś więcej i czułaby się nie w porządku.
- Ale właściwie dlaczego nie poszłaś? – dopytywała Ivy, gdy w końcu wydusiła z siebie całą historię, nie rozumiejąc tego zagadnienia. – Zależy ci na nim, przecież to widzę. Czemu odmawiasz sobie tej szansy? Czemu nie pozwalasz spróbować?
Convalie westchnęła.
- Ivy, to nie jest takie proste. On jest w związku, wiesz o tym. Nie mogę tak sobie przyjść i stwierdzić, że chciałabym, żeby był ze mną.
- Przecież on praktycznie zaprosił cię na randkę! – protestowała Ivy, nie rozumiejąc powodów, dla których Convalie nie mogła się zgodzić na spotkanie. – Dlaczego nie ruszysz swojego zadka i nie pójdziesz na spotkanie ze swoim księciem z bajki?
- Bo nie – odpowiedziała Convalie, unikając jej wzroku. – Bo nie mogę.
- Nie możesz, czy nie chcesz? Nie odbieraj sobie szansy. Jeśli nie spróbujesz, będziesz już zawsze żałować.
Convalie miała tego świadomość, ale nie mogła zrobić tego Juliette. Nie mogła zrobić tego Dylanowi, który przecież miał dziewczynę i prawdopodobnie był z nią szczęśliwy. Nie mogła zrobić tego Lucasowi, bo już to byłby dla niego prawdziwy cios. Nie cechowała się bezdusznością.
- Convalie, błagam cię, idź tam – prosiła Ivy. – Zrób to dla mnie. Zawalcz o swoje szczęście.
Ale Convalie nie posłuchała jej, opadając na poduszki i zamykając oczy. Nie miała zamiaru iść do żadnej biblioteki. Wiedziała, że z tego nie wyniknie nic dobrego.

* * *

Bezczynność dobijała go. Wszystkie jego rany już dawno się zagoiły, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Był gotowy do działania, do zdobywania nowych wspomnień. Jednak jego możliwości zostały zablokowane, zamrożone.
Denerwowała go ta zależność od Anne. Nie powinna go ograniczać. Nie zdawała sobie sprawy, jak wiele to zmieniało. Chciała jego dobra – słyszał to. Ale nie rozumiał. Jak mogła mówić, że chce dla niego jak najlepiej, równocześnie robiąc coś wręcz odwrotnego? Tak naprawdę nie potrzebował jej. Doskonale poradziłby sobie bez niej. Ze wszystkim.
Dlatego czekał na nią przed wejściem do Departamentu Tajemnic, po skończonej pracy. Opierał się o ścianę, z rękoma złożonymi na piersiach. Miał ważniejsze sprawy na głowie niż uganianie się za sfochaną nastolatką. Próbowała go kontrolować i wtrącać się w jego sprawy. Dlatego zaczął ją odbierać jako zagrożenie.
Drzwi tuż obok niego otworzyły się i przeszła przez nie – z gęstymi, czekoladowymi lokami, ściśnięta w talii paskiem beżowego płaszcza, opatulona jasnoróżowym, puchatym szalikiem i stukająca obcasami ciemnobrązowych kozaczków. Nie zauważyła go.
- Anne – chciał zawołać, ale wypowiedział to jak zwyczajne zdanie oznajmujące. Odwróciła się, a na jej twarzy wymalował się wyraz zdziwienia.
- Nicolas, co ty tu…? – Zbliżył się do niej, a ona przełknęła głośno ślinę. - …robisz? – dokończyła niepewnie.
- Pracuję – odpowiedział, wbijając wzrok w jej sarnie oczy tak intensywnie, że aż cofnęła się o krok, uśmiechając ze zdenerwowaniem. – I czekam na ciebie.
Zamrugała szybko kilkakrotnie, a wyraz zdziwienia nie znikał z jej twarzy.
- Jeśli chciałeś się ze mną spotkać, to wystarczyło po prostu powiedzieć – stwierdziła, poprawiając ciemnobrązową, skórzaną torbę, która zjeżdżała jej z ramienia. – Umówilibyśmy się jakoś na później, czy…
- Chciałem się z tobą zobaczyć teraz – przerwał jej, zastanawiając się, kiedy zrozumie, po co tak naprawdę chce ją widzieć. A może już się zorientowała. Nie miał czasu na owijanie w bawełnę. – To ważne – podkreślił, a ona westchnęła.
- Nicolas, tłumaczyłam ci to setki razy… - a jednak załapała, o co chodzi. – Nie jesteś gotowy. Nie rozumiesz, jak to na ciebie wpływa. Robisz się zirytowany, pełny złości, zgorzkniały. Nie umiesz się od tego oddzielić. Dopóki nie nauczysz się panować nad sobą, ktoś powinien pilnować, żeby to wszystko nie zabrnęło za daleko.
- Ktoś, czyli ty? – spytał kpiąco, patrząc na nią z wyższością. – Wierz mi, potrafię zadbać o własny tyłek.
- Ale nie o własną głowę – odcięła się. – Nie mogę dać ci tych współrzędnych, bo wiem, jak to się skończy. Poza tym nadal nie wiemy kto i dlaczego cię zaatakował…
- I się tego nie dowiemy! – Na chwilę stracił panowanie nad sobą i musiał zamknąć oczy, oddychając ciężko, by się uspokoić. – Po prostu daj mi te współrzędne, zapisz w pamiętniku, że misja nawrócenia się nie powiodła, i znajdź kolejną ofiarę.
Wyglądała, jakby nie bardzo rozumiała, co się dzieje.
- Nicolas, ale… dlaczego tak mówisz? Czy kiedykolwiek dałam ci powód, byś wątpił, że cię kocham? Żebyś traktował mnie w taki sposób?
Wiedział, że dla własnego dobra powinien ją przeprosić, ale nic nie mógł poradzić na to, że nie miał takiej ochoty.
- Chcę tylko współrzędnych. Daj. Mi. Je – wycedził przez zaciśnięte zęby, na co Anne zmrużyła wojowniczo oczy i odrzuciła opadające jej na twarz włosy do tyłu.
- Nie, dopóki zachowujesz się jak narkoman na głodzie. Uspokój się.
- Uspokój się? To ty się uspokój. Czy ta sprawa w ogóle cię dotyczy? Czy to wspomnienia twojego ojca?
Anne prychnęła i, odchodząc w stronę wind, rzuciła:
- Nie będę z tobą rozmawiać, kiedy jesteś w takim stanie. Przemyśl to wszystko dokładnie, może wtedy dojdziemy do jakiegoś porozumienia.
Nicolas zacisnął mocno pięści, powstrzymując się od tego, by pobiec za nią i jej grozić. Nakazał sobie minimum opanowania, bo czuł, że powoli zaczyna przesadzać. Tracił z oczu rozróżnienie tego, co powinien, a czego nie powinien. Cel ponownie zawęził pole jego widzenia. Nie mógł dać się zwariować.
Gdy Anne stała tak samotnie, czekając, aż podjedzie winda, powoli rozluźniały się wszystkie jego mięśnie i zdecydował, że jest gotowy na dalszą rozmowę. Podszedł do niej i stanął obok, patrząc na nią z góry.
- To, że przetrzymujesz współrzędne, nic nie da – spróbował wyjaśnić na spokojnie. – Jeśli chcę dowiedzieć się, kto za tym stoi, to muszę się z nim skonfrontować. Jak mam to zrobić, siedząc w domu?
- A nie przyszło ci do głowy, że to jest niebezpieczne? – spytała, nawet na niego nie patrząc. – Dlaczego chcesz tak ryzykować?
Przez chwilę milczał, słuchając hałasu zwiastującego rychłe przybycie windy.
- Bo nie mam nic do stracenia – odpowiedział szczerze to, co czuł. – Nie zależy mi ani na pracy, ani na tym domu…
- Ani na mnie – dokończyła cicho Anne, nadal na niego nie patrząc. Wydawało mu się, że usłyszał w jej głosie charakterystyczną nutę, zupełnie jakby płakała, ale kiedy w końcu spojrzała na niego, jej oczy były zupełnie suche, a mimo to… obce.
Westchnął i powstrzymał się od przewrócenia oczami.
- To nie tak – powiedział. – Jasne, że mi na tobie zależy, po prostu…
- Po prostu nigdy nie byłam na pierwszym miejscu, prawda? – niemal warknęła, sięgając do torebki i szukając w niej czegoś. Obserwował ją, kątem oka widząc, jak winda zatrzymuje się na piętrze i złote kraty powoli rozsuwają się z niemożliwym hałasem. Anne widocznie znalazła to, czego szukała, bo wyciągnęła w jego stronę rękę z małym kawałkiem papieru. – Proszę – zachęciła, zaciskając usta w cienką linię. – Ja po prostu… nie wiem, dlaczego w ogóle się przejmuję.
Nie wziął od niej karteczki, więc cisnęła ją na podłogę i weszła do windy, a kraty natychmiast się za nią zamknęły.

* * *

Convalie nie wiedziała, jaka to tajemnicza siła zmusiła ją, by ubrała ciepły płaszcz, zakryła szczelnie głowę czapką i szyję szalikiem, i udała się na trybuny boiska do quidditcha. Gdy dotarła na miejsce, drużyna Ślizgonów śmigała wysoko w powietrzu, doskonaląc taktykę przed zbliżającym się meczem z Gryfonami. Usiadła na ławeczce z głową uniesioną w górę, przykładając dłonie do ust i chuchając na nie, żeby choć trochę je ogrzać. Był już grudzień i zima zbliżała się wielgachnymi krokami. Convalie miała wrażenie, że za chwilę z pary wylatującej z jej ust utworzą się kryształki lodu. Nie lubiła takiej pogody – gdy było wystarczająco zimno, by zamarzać, ale niedostatecznie, by spadł pierwszy śnieg. Nie powstrzymało jej to jednak przed opuszczeniem zamku, by obserwować trening.
Niemal natychmiast zauważyła Lucasa, który – jeszcze nieświadom jej obecności – był rozluźniony i spokojny. Blond kosmyki tu i ówdzie wystawały spod czapki osłaniającej jego głowę. Sama kupiła mu ją podczas ich ostatniej wyprawy do Hogsmeade. Nawet zdziwiło ją to, że jej nie wyrzucił – ona pewnie by tak zrobiła.
Tego dnia drużyna, mimo przenikliwego zimna, które wyżej było z pewnością jeszcze bardziej lodowate, grała dobrze. Ścigający wspaniale synchronizowali ruchy, tak, że Convalie momentami miała problem z rozstrzygnięciem, który z nich jest w posiadaniu kafla. Ale może to dlatego, że skupiała się głównie na Lucasie. Jednak mimo dopracowania taktyki mieli problem z przerzuceniem piłki przez pętle, chociaż może był to skutek tego, że bramkarz wiedział, jakich trików będą używać, żeby zdobyć punkty. Pałkarze, jak to pałkarze, krążyli wokół, chroniąc wszystkich przed tłuczkami, a szukający z góry obserwował boisko i to, co się na nim działo.
Przez ten czas gdy była z Lucasem przyzwyczaiła się do uczestniczenia w treningach drużyny. Choć nadal nie była zagorzałą fanką quidditcha, to jednak udało jej się zdobyć sporo wiedzy na temat tego sportu, który nigdy wcześniej jej nie interesował. Niesamowite,  jak drugi człowiek może wpłynąć na zainteresowania czy myśli. Wiedziała też, że to dzięki niej Lucas miał lepsze stopnie niż kiedykolwiek. Ona nie potrafiła przestać chodzić na treningi, więc może on też nie odzwyczai się tak szybko od oddawania prac w terminie?
Nie wiedziała, w którym momencie ją zauważył, ale miała całkowitą pewność, że jej nie przeoczył, ponieważ widocznie podwoił wysiłki wkładane w grę. Na jej ustach czaił się mały uśmieszek, choć nie umiała jeszcze rozstrzygnąć, czy rzeczywiście powinno ją to cieszyć. Niezaprzeczalnie był jej bliski i nie chciała stracić tej znajomości. Ale czy to możliwe po słowach, które wypowiedziała wtedy na schodach? „Nie kocham cię i nigdy nie kochałam”. Wiedziała, że sprawiła mu ból. To była prawda w świetle jej ostatnich rozważań, ale przecież były takie momenty, gdy czuła, że go kocha. Może jej nie uwierzył. A może wręcz przeciwnie – uwierzył tak mocno, że nie chce już jej znać. Musiała użyć tych słów, żeby zostawił ją w spokoju. I dla własnego poczucia, że wszystko zostało wyjaśnione. Chciała też przekonać go, że ją samą nie jest tak łatwo zranić, że jest nieczuła na różnego rodzaju uczucia i nabrała siły, by mierzyć się z wymierzonymi w nią potencjalnymi atakami. Choć wiedziała, że dała mu się poznać na tyle, żeby miał o tym swoje własne zdanie.
Trening dobiegł końca. Widziała to po zamaszystym geście ręki kapitana, którą wskazywał na ziemię. Po chwili siedem zielonych postaci pomknęło w dół, wyhamowując przed zderzeniem z gruntem i zeskakując z mioteł z większym lub mniejszym rozmachem. Lucas zrobił to naprawdę widowiskowo i wydawało jej się, że przy tym zerknął w jej stronę, ale była za daleko, żeby móc to stwierdzić z całą pewnością. Drużyna skierowała się do szatni, lecz Convalie dalej siedziała, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Dawniej schodziła na dół i czekała na Lucasa, aż się przebierze i dołączy do niej. Teraz mogła wrócić do zamku, albo siedzieć tak dalej, niemiłosiernie marznąc.
Minuty mijały, a ona nadal nie mogła się zebrać. Robiło jej się coraz zimniej, ale nie miała ochoty na samotny powrót do zamku. To tylko przypomniałoby jej o tym, że poza Ivy nie ma już na kogo liczyć i sama jest temu winna. Wiedziała, że związek z Lucasem zmierzał donikąd, ale… nie tak łatwo zapomnieć o wszystkich wspólnie przeżytych chwilach, o słowach, które zostały wypowiedziane, o specyficznych gestach, o myślach, że w końcu spotkało ją szczęście, że dzięki niemu czuje się kompletna…
To już nie wróci. Wiedziała o tym. Zniszczyła to. Głupie i nieodpowiedzialne uczucie do Dylana zniszczyło wszystko to, co kiedykolwiek istniało między nimi, nawet jeśli był przyczyną tego, że coś w ogóle się wydarzyło. Nienawidziła go za to, że zniszczył życie, które udało jej się ułożyć, a równocześnie kochała niemal irracjonalnie. Bo jak można szaleć na czyimś punkcie nie widząc najmniejszej szansy na bycie razem, wiedząc, że nie będzie szczęśliwego zakończenia?
- Czekasz na coś?
Podskoczyła na ławce na dźwięk głosu za plecami i obróciła się błyskawicznie, przykładając dłoń w okolicach serca. To, że zobaczyła Lucasa, nie tyle ją zdziwiło, ile zmieszało, ale powtarzała sobie, że nie może tego okazać.
- Lucas – powiedziała, mrugając szybko, bo zdała sobie sprawę, że jej oczy w którymś momencie nabiegły łzami i musiała się ich jakoś pozbyć. – Ja… - Wsparła się rękoma na ławce i przerzuciła nogi na drugą stronę, tak by siedzieć przodem do rozmówcy. – Nie, na nic nie czekam – odpowiedziała w końcu.
Przyglądał jej się podejrzliwie, a ona zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu nie widziała go z tak bliska i bardzo za tym tęskni. Zapadła między nimi nieznośna cisza i czuła, że musi coś powiedzieć, ale miała kompletną pustkę w głowie.
- Tak się tylko zastanawiam… - zaczęła, ale nie była pewna, jak zakończyć to zdanie.
- Nad czym? – spytał. Wiedziała, że to zrobi. Zacisnęła usta i pokręciła nieznacznie głową, po czym utkwiła wzrok w ziemi. Było jej wstyd za siebie i za to, że postawiła ich w takiej sytuacji – zarówno w tym momencie, jak i ogólnie.
Po kilku kolejnych niezmiernie długich sekundach Lucas podszedł bliżej i usiadł na ławce obok niej. Nie patrzyli na siebie.
- Dlaczego tu przyszłaś? – zapytał w końcu, a ona splotła palce i ułożyła dłonie na kolanach.
- Nie wiem – odpowiedziała. – Chyba chciałam cię zobaczyć. Źle się czuję z tą sytuacją.
Kątem oka zobaczyła, jak kiwa głową, nie komentując, dlatego zdecydowała się kontynuować, choć wiedziała, że później będzie sobie to wszystko wypominać.
- Jest mi bardzo przykro, że tak cię potraktowałam. Nie chciałam w żaden sposób sprawić ci przykrości. Wiem, że to, co teraz mówię, w ogóle do ciebie nie przemawia, może mnie nienawidzisz, nie wiem… Ale… - Łza spłynęła po jej policzku i szybko otarła ją rękawem. Nie mogła przestać mówić. -  Lucas, ja… ja ciebie nie nienawidzę. Chciałabym, żebyś to wiedział. Żebyś wiedział, jak wiele ci zawdzięczam, że zawdzięczam ci to, że jestem sobą, że… Ja po prostu nie czuję już tego, nie wydaje mi się właściwe, żebyśmy… Nie kocham cię. – Poczuła, jak poruszył się na te słowa. Nie mogła pozwolić mu mówić. – Przepraszam cię, ale to jest prawda. Nie chcę cię oszukiwać. Lubię cię, nawet bardzo, ale nie możemy być razem. To po prostu nie ma sensu i…
- Och, zamknij się – przerwał jej, wstając. Zmusiła się, by na niego spojrzeć, z oczami pełnymi łez. Nie wyglądał na tak wściekłego, jak myślała. Właściwie to wydawał się stosunkowo spokojny. – Powtarzasz w kółko to samo. Mam dość słuchania tego. Myślisz, że to takie proste? Przychodzisz tu, żeby powtórzyć po raz kolejny, że nie chcesz ze mną być; więc po co tu jesteś? Usłyszałem za pierwszym razem, nie mam też problemów z pamięcią.
- Lucas… - próbowała wtrącić, ale podniósł rękę, uciszając ją.
- Wystarczy – powiedział. – Słyszę cię, ale już nie słucham.
- Czy nie możemy po prostu…?
- Wystarczy.
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale on odwrócił się i odszedł w kierunku schodów, zostawiając ją samą na ławce.
- …zostać przyjaciółmi? – dokończyła cichutko, ale jako że nikt jej nie usłyszał, nie miał jej też kto odpowiedzieć. Ukryła twarz w dłoniach. To wszystko nie miało tak wyglądać. Miała czuć się lepiej podejmując decyzję, wierzyła, że wybrała dobrze, ale to w ogóle nie tłumaczyło tego, co teraz działo się w jej sercu i umyśle. Miała wrażenie, jakby wpadła w wielką, czarną otchłań, z której nie będzie łatwo się wydostać. I że brak jej już celu, do którego mogłaby dążyć.

~~~~~~
Hej, nawet lubię ten rozdział. Uwielbiam wszystkim wszystko rujnować, jestem okropnym, bezlitosnym, nieczułym człowiekiem, który tylko komplikuje życie biednym żuczkom egzystującym sobie pokojowo w opowiadaniu. Uwielbiam się nad nimi znęcać, mwahahaha ;)
Jakiś może team Lucas? Czy bardziej team Dylan? Macie ich obu w rozdziale. Zamieszczę więcej konfrontacji, to na pewno, ale jak dotąd - jaki byłby Wasz wybór? Czekam na opinie :)

22 komentarze:

  1. Dobra, to ja się zainstalowałam względnie wygodnie, włączyłam najświeższą dawkę TVDsiowej muzyczki i teraz mogę się brać do komentowania. Sporo rzeczy mi się przewinęło przez myśl podczas czytania, ciekawe, czy wszystkie spamiętam, w każdym razie oczywiście spróbujemy pojechać po kolei, żeby jakiś ciąg logiczny zachować.
    Btw, czy ja się już wypowiedziałam o szablonie? Bo chciałam go pochwalić, jak to u Ciebie, prosto, ale właśnie tak jak powinno być, stylowo. Niby nic, a jednak te dwa zdjęcia wystarczają, żeby nadać wyglądowi charakter, nie potrzeba im do tego żadnych specjalnych fajerwerków.
    To teraz wracając już do meritum, fragment pierwszy, Connie. Zaczęłaś genialnie, coś w tych początkowych zdaniach było takiego, hm, ja, wiem, nastrojowego? Może to czar zgrabnie ujętej Ogólnej Refleksji. Nie wiem, ale jakoś tak od pierwszego zdania byłam już mocno złapana. Oczywiście, Miss Psycholog, pokazujesz nam wszystko dogłębnie, zerwanie z Lucasem jest wielowymiarowe, niby sama tego chciała, a jednak nie czuje się z tym tak dobrze, praktycznie budzi się w zupełnie nowym świecie. Tak, Connie, witaj wśród Ludzi Bez Chłopaków, tacy też istnieją, sama kiedyś do nich należałaś, pamiętasz? Ciekawa jest ta ewolucja – tak, ewolucja, oczywiście, żadnych rewolucji, to wszystko się dzieje tak niby niepostrzeżenie, ale jednak. Connie czuje się tą samą osobą co kilka dni czy tygodni temu, a przecież przeszła ogromną drogę od momentu, kiedy ją poznaliśmy. Stała się bardziej otwarta itd., a w tym rozdziale symbolizuje to ten makijaż, z tego, co pamiętam, kiedyś nie bardzo przepadała za malowaniem (chyba że mi się teraz myli z Caroline…? Hm.), teraz robi makijaż mocniejszy niż zwykle (btw, ostatnio myślałam, żeby pogadać z Tobą o kredkach i kreskach, choć to chyba nie tu xd). Oczy są podobno zwierciadłem duszy, więc nic dziwnego, że Connie próbowała tam zaglądać… Mnie się to od razu skojarzyło z pierwszym śladowym szablonem, tym zielonym z oczami. I znowu w końcówce fragmentu zaszalałaś z paroma naprawdę genialnymi zdaniami. Takie niby niepozorne, może nawet napisały Ci się jakoś tak po prostu, a na mnie robią ogromne wrażenie. „Jej oczy były bardziej niebieskie, kiedy była szczęśliwa.” „uśmiechnęła się na próbę. Nie wyglądało to zbyt przekonująco, więc spróbowała jeszcze raz. A później następny.” „Jestem Convalie Malfoy. Jestem szczęśliwa – powiedziała sobie, poszerzając uśmiech. A później wyszła z łazienki,”. Może ja po prostu jestem dziwna. Ale jakoś tak te zdania wyjątkowo na mnie działają, co to takiego? Może chodzi o połączenie takich poważniejszych, emocjonalno-uczuciowych tematów (szczęście itp.) z takim powiewem zwyczajności (a później – tak jak gdyby nigdy nic). Ech, ja czasem mam problemy z wysłowieniem dokładnie tego, co myślę, ale… no właśnie jakoś tak myślę ;D
    Łiii, Wredne Ślizgonki <3 Wiadomo, dobrze je widzieć. Te dyskretne spojrzenia i wgl… Haha, też masz taki odruch, jak ktoś mówi, żeby spojrzeć dyskretnie albo wręcz nie patrzyć, to niemal odruchowo chce Ci się spojrzeć? xd Hm, wspomniałaś o Amarie, dobrze, myślę, że powinnaś ją też kiedyś wstawić osobiście. Co prawda duecik Coleen&Rosalie (Cosalie? xd) jest the best, ale skoro teoretycznie się przyjaźnią, to powinna chyba też gdzieś tam przebywać? Wiem, że zapewne nie jest Ci teraz do niczego konkretnego potrzebna, ale jako choćby statystka… No, w każdym razie ten fragment znowu zwrócił uwagę na to, o czym mi mówiłaś – Coleen nie jest bezduszną bitch. Wyraźnie ma coś do Connie, generalnie może być trochę po ślizgońsku chłodna, ale dla przyjaciół jest w porządku, nawet tych, z którymi były pewne zawirowania… Za to Rose się wydaje bitch znacznie bardziej i zastanawiam się na ile to ma związek z charakterami dziewczyn, a na ile z tym, że to Rose została osobiście zraniona i osobiście pała niszczycielską żądzą zemsty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny fragment wydawał mi się jakiś… inny. Nie żeby gorszy czy coś, ale czuć w nim było taką inną atmosferę, coś takiego… Nie wiem, czy to miało związek z samą osobą Dylana, bo przy Ivy też to czułam. W sumie moją największą świadomą uwagę zwróciło to zdanie – „protestowała Ivy, nie rozumiejąc powodów, dla których Convalie nie mogła się zgodzić na spotkanie.”. Mam wrażenie, że, hm, zwykle nie piszesz w ten sposób, wszystko jest jak najbardziej poprawne i logiczne, ale poczułam jakieś takie ukłucie zdziwienia jak to czytałam. A może po prostu mi się coś roi i nie jest to w żaden sposób różne od normy, nie wiem, normalnie nie rzucałabym takich mglistych, niewiele wnoszących uwag, ale skoro piszę tu wszystko, co mi przyjdzie do głowy, to piszę, osądź sobie, czy z Twojej perspektywy jest w tym choć ziarnko sensu. Pomijając jednak subiektywne i nieuchwytne odczucia… Znowu mamy wgląd w splątane odczucia Convalie, niby chce, ale nie jest tak do końca pewna, trochę za wcześnie, trochę nie może, no, nic tu nie jest takie proste i liniowe. I chyba tylko ktoś z takim wnikliwym podejściem do bohaterów, ich psychiki i psychologii jako takiej umiałby to tak zrobić. Pamiętasz o wszystkich tych wahaniach i potrafisz ująć je tak, że wciąż jest spójnie. No i mamy Dylana, to jego wielki moment w tym rozdziale, więc na pewno zasługuje na tych kilka słów. Wiesz, Dylan wydaje się takim typem… Stefciowatym. Jest milusi, pomocny, dobrze się uczy, życzliwy, no po prostu ideał jak tak na to spojrzeć, prawda? I pewnie w realnym życiu mógłby mi się spodobać. Na pewno byłby dobrym wyborem, nie wydaje się kimś, kto mógłby dziewczynę skrzywdzić, zdradzać, powodować jakiekolwiek kłopoty, po prostu cud, miód. Ale… sama przecież wiesz, jak to jest w filmach/literaturze z bad boyami. Zwykle to o nich się ciekawiej czyta, no zresztą sama popatrz, taki Klausik – niby jest poważnie evil, a jednak go uwielbiamy. Więc Dylan może po prostu jest… za dobry, żeby być taki super ekscytujący jako postać? Wiem, że z moralnego punktu widzenia to straszne, że tak promujemy złych chłopaków nad dobrych, ale co zrobić, tak się właśnie na to reaguje w chyba większości przypadków. To znaczy, przynajmniej ja tak mam. Się nawet zastanawiałam trochę skąd to się bierze i – hm, ci dobrzy są chyba trochę przewidywalni. Zawsze wiadomo, że zrobią to, co jest dobre. Natomiast bad boye nie mają skrupułów ani granic, mogą zrobić wszystko, mają czym zaskoczyć. Z drugiej strony pisać o samych bad boyach tak do końca też nie można, bo się zrobi nudno, więc…
      A propos moich obsesyjnych Klausikowych skojarzeń: oczywiście, gdy Dylanek mówił o wsparciu, stanęła mi przed oczami dzisiejsza ostatnia Klarolinowa scena, gdzie była mowa o wsparciu i pocieszaniu. No a potem o relatowaniu, ale to już inna sprawa xd
      Ciekawa uwaga z tym porównaniem D. i L. – a propos szybkiego działania i zostawiania wyboru. Porównywanie ich to chyba teraz dość istotny zabieg, pozwala nam ich do siebie odnieść, zastanowić się, który jest lepszy, czy Convalie na pewno dobrze wybiera. Nie żebym umiała odpowiedzieć na to pytanie… Niby wybór dobra rzecz, szanuje czyjąś wolę i wgl., no chyba, że ktoś jest tak niezdecydowany jak ja, to może być problem wtedy. Ale skoro Connie ten brak wyboru u Lucasa nie przeszkadzał, skoro czuła się tak szczęśliwa, to chyba trudno tu mówić o jakiejś wielkiej przewadze Dylana.
      Hihihi, Wielkie Schody! Może zostanę Team Wielkie Schody?

      Usuń
    2. „Nie cechowała się bezdusznością.” Wiem, że dobrze zrobiłaś, bo nie można nadużywać „być”, ale prawda, że brzmi to tak troszkę… nienaturalnie? Kojarzy mi się z charakterystykami pisanymi w podstawówce, ale ogólnie to chyba nie tak częsty zwrot.
      No a Ivy swoją drogą… Taaak, okej, szczęście przyjaciółki, fajnie, ale czy przyjaciółka ma prawo walczyć o szczęście idąc niemalże po trupach do celu? Obiecała Julie. Dylan jest w związku. Pchanie się w tamtym momencie do niego i to z nastawieniem randkowym, jakie sugerowała Ivy… Nie wiem, może to po prostu taki ślizgoński, samolubny sposób myślenia.
      Aaach, teraz mamy Ancolasa! Tu już nie miałam żadnych dziwnych wrażeń, piękniście po prostu. W jego wątku świetnie pokazujesz meandry uzależnienia – przecież niby to nic, szuka śladów ojca, naturalne pragnienie, nic złego. Ale szuka coraz bardziej, znajduje, świata poza tym nie widzi, a potem wykrzywia mu się psychika, upatruje wrogów w ludziach, którzy działają w dobrej wierze. I rujnuje sobie życie w imię czegoś… No nie wiem, mógłby mieć dobrą pracę, wypasiony dom, pogodzić się z mamusią, założyć rodzinę z Anne i być happy. Ale musiało w nim to siedzieć, przeszkadzać mu, opanować go i zrezygnował z tego w imię ścigania wspomnień… I co mu da takie tkwienie w przeszłości? Może trochę satysfakcji, jakieś odpowiedzi, ale tak naprawdę raczej nic realnie nie zmieni (to znaczy te wspomnienia może mają tu jakąś intrygę i może coś to w jego życiu zmieni, ale mówiąc ogólnie, taka sytuacja, pogrążanie się w przeszłości i rezygnowanie z prawdziwego życia – raczej prawdziwego szczęścia nie daje). No i ten narkoman na głodzie (hihi, pamiętam go!) staje się tutaj idealnym porównaniem. Tutaj też się pojawiło parę świetnych momentów. To całe: co ty tu robisz? – pracuję – to było dobre na dobry początek. „Chciałem się z tobą zobaczyć teraz – przerwał jej, zastanawiając się, kiedy zrozumie, po co tak naprawdę chce ją widzieć. A może już się zorientowała. Nie miał czasu na owijanie w bawełnę. – To ważne – podkreślił, a ona westchnęła.” W tym akapicie kryje się takie naprawdę świetne napięcie, coś w tych kursywach i znowu taka nutka – to kiedy zrozumie i a może już się zorientowała, ma to w sobie coś podobnego do tego „później”, o którym wspominałam u Convalie. „Po prostu daj mi te współrzędne, zapisz w pamiętniku, że misja nawrócenia się nie powiodła, i znajdź kolejną ofiarę.” To jest po prostu genialne, taki sarkastyczny tekścik, mniam. I to nie byle sarkazm, ale taki poważny, takie prawdziwe zirytowanie na osobę, która teoretycznie mu pomaga i go kocha i którą on też kocha… Zresztą, sama wiesz, prawda? A potem motyw Nie Mam Nic Do Stracenia, oo, ja to lubię! Taka krawędź, desperacja, to też są stany szalenie interesujące z literackiego punktu widzenia – bohater znowu nie ma zahamowań, można się po nim spodziewać czegoś naprawdę szalonego, bo… no właśnie, nic go nie powstrzymuje. I genialnie to wyszło z tym, że mu nie zależy na niej i że nie jest na pierwszym miejscu, no po prostu to jest to! I znowu pokazujesz coś tak dogłębnie, od początku całej tej afery z Draco Ancolas przechodził różne fazy, było dobrze, było gorzej, tu się oddalali, tu podejmowali próbę naprawy i nigdy nie mogłam czuć się do końca pewna, jak to rozwiążesz, bo jak już wyglądało, że blisko koniec, to jednak pojawiała się nadzieja. To wygląda trochę jak koniec… ale przecież jeszcze Nadine ma swoje trzy knuty do dorzucenia? I podobało mi się jeszcze jak cisnęła tę karteczkę, że tyle hałasu o to, a ostatecznie wyszło tak, że jej nawet tak od razu nie odebrał, no i kraty, symbolicznie się zatrzaskujące… No po prostu genialne, wiem, mam okropnie mały zasób słownictwa, ale liczy się przekaz, nie? xd

      Usuń
    3. No i finał, czyli Lucalie. Znowu powracamy do tych wątpliwości, niby zerwali, a jednak coś Connie na to boisko przyciąga (czy to zdanie właśnie zabrzmiało, jakby Connie była w związku z boiskiem? ), niby z nim rozmawia, ale zaznacza od razu, jak to go nie kocha. Jest tu wiele złożonych reakcji, relacji i wgl. i to jest good. O, i dobrze, że wspomniałaś o tym grudniu, bo już się zastanawiałam, jak my właściwie stoimy z czasem. I tak jak wspomniałaś, zwracasz tu jeszcze raz uwagę na to, o czym ostatnio rozmawiałyśmy w komentarzach, czyli to, czemu Connie ujęła to tak, jak ujęła. Ach, Connie. I te dylematy, tak, cóż, w zasadzie w tej chwili naprawdę niszczysz jej życie, z własnej winy straciła coś, co teoretycznie było idealne, na rzecz czegoś, co… no cóż, nawet nie istnieje. Ale chyba w jej przypadku jeszcze ją z tego podniesiesz i jakoś się ułoży, prawda? I ogólnie podobała mi się ta scena. Rozumiemy Convalie, która… no, właściwie to sama siebie do końca nie rozumie, trochę chce tak, trochę inaczej, ale nie ma złych zamiarów. Po prostu chce być szczera z własnymi uczuciami, odnaleźć to, czego, jak się wydaje, jej brakuje… Ale myślę, że rozumiemy też Lucasa, który jest poważnie zraniony, a teraz ona znowu przychodzi, coś do niego gada, samą swoją obecnością daje coś w rodzaju nadziei, żeby zaraz dobitnie podkreślić, że tak, tak, nie kocha go, żeby sobie nie myślał. I jego niestefciowa reakcja… podobała mi się. Było w sumie względnie spokojnie, to znaczy emocjonalnie na pewno ze strony Convalie, ale jednak cywilizowana rozmowa, nie żadne krzyki czy coś. Wysłuchał ile dał radę, potem to stanowczo uciął, no bo też prawda, co się dziewczyna będzie bawić z jego uczuciami (jak to musiało wyglądać z jego perspektywy). I „Usłyszałem za pierwszym razem, nie mam też problemów z pamięcią.” do kolekcji moich Zdań z Tego Rozdziału. I wiesz? Na samym końcu, jak było o tym umyśle i otchłani itd., to naprawdę mi przyszło do głowy właśnie „confused”. Idealne słowo.
      No to reasumując… Dumna jestem z Twojego tempa, oby tak dalej, mam nadzieję, że zdążysz jak najwięcej napisać przed sesją. I zgodzę się, rozdział zdecydowanie zasługuje na lubienie, miał w sobie takie Coś – przez duże C. Coś w tej atmosferze, tych celnych tekstach, no, tym wszystkim, o czym nawijam już z czwartą stronę – nie wiem, czy to nie jest mój rekord? No i tak myślałam, myślałam, bo wiem, niby Dylan miał być do lubienia i próbowałam być wobec niego jak najbardziej pozytywna. Wiedziałam, że jest Przeznaczeniem. Lucasa najpierw uważałam za Kpinę lub Pomyłkę, nie sądziłam, że naprawdę może coś z tego wyjść, zwłaszcza że niby był zuym ślizgońskim Gościem Od Rose. A tu Lucalie ułożyła się tak ładnie i okazało się, że nie jest taki zły, no i jeszcze czytając ten rozdział nie byłam pewna, czy umiałabym się do końca zdeklarować, chciałam dać Dylalie szansę. Ale jak tak piszę ten komentarz i analizuję to chyba nie mogę się dłużej oszukiwać – Team Lucas all the way. Bo… Dylan, wybacz, jesteś milusi, ale jesteś takim słodziusim misiaczkiem, wszystko fajnie, ładnie, ale nie potrafisz podnieść temperatury. A Lucas… Nie jest takim bardzo evil bad boyem, jest też kochany – ale w inny sposób. Jest kochany nie z charakteru jak Dylan. Jest kochany, bo kocha, bo mu zależy na tej jego księżniczce. Ma w sobie zdrowe, ślizgońskie samolubstwo, takie na zasadzie, że się nie da wykorzystać, nie będzie Matką Teresą, nie będzie się zniżał do przejmowania byle kim, bo po co mu to? Ale ma w sobie jednak coś z tego lekko bad boyowatego uroku. Naprawdę dobrze to zrobiłaś, bo nie można go potępiać za jakieś wielkie chamstwo (oprócz tej jednej akcji na boisku, no i może trochę przeszłości, ale co tam przeszłość), a jednak ma ten urok. Sexy jest, no! Więc… no… tadam. Ciekawe, czy coś jeszcze miałam do dodatnia. Hm, chyba wyszło już dość długo, więc pora kończyć, może sobie jeszcze zerknę na te Pamiętniczki, żeby je sobie porządnie poukładać w głowie (no dobra: żeby pojarać się Klaroline, ale szsz xd). Bye!

      Usuń
    4. O matko, nienawidzę odpowiadać na tak długie komentarze, nienawidzę! Co prawda fajnie się je czyta, ale jak mam pomyśleć, że ten tekst mam jakoś przetworzyć i wytworzyć coś sensownego w odpowiedzi, to myślę przede wszystkim "o masakra! ile to zeżre czasu!" Ale i tak uwielbiam to czytać <3
      Ach, no i ogólnie to jestem zachwycona tym co powypisywałaś i zachwycona że zachwycają cię odpowiednie zachwycające momenty (no ba!) i w ogóle i w ogóle tylko że nie będę tego na każdym kroku podkreślać, wybacz, bo wyjdą jakieś cztery strony czy coś :p
      No właśnie mam wrażenie, że Convalie ma małe problemy z pamięcią :D No ale co się dziwić, dla nas to może być chwila, a u niej minął rok, no weź się tak po prostu odzwyczaj :p
      Niee, Convalie się nie malowała bo z tego co pamiętam nie chciała się rzucać w oczy i uważała, że jest jej to niepotrzebne, a potem nagle - cyk! Łał, ale ja ładnie wyglądam! Nie to, że jestem za totalnym zamalowywaniem twarzy przy każdym wyjściu, ale chyba każdy przyzna mi rację, że to jednak jest różnica :p
      Bo ja to w ogóle lubię oczy, koniec, kropka. A to z tymi kolorami to napisałam bo zauważyłam u siebie że jak jest słońce, jest ładnie, radośnie i w ogóle to mam strasznie niebieskie oczy, a jak się czuję do dupy to są jakieś takie wyblakłe... No to co, ona też tak może mieć.
      Szczerze mówiąc jak ktoś mi mówi, że mam spojrzeć dyskretnie, to mnie to wnerwia, bo nie mam w zwyczaju gwałtownie się odwracać i wgapiać w kogoś, w ogóle nie lubię wgapiania się, raczej tylko zerkam :p I jeśli ktoś mi mówi żebym spojrzała w jakąś stronę to to wychodzi tak naturalnie, a jak już każe mi się zachowywać dyskretnie, to od razu mnie łapie jakiś stres i nie za bardzo wiem jak to zrobić...
      Och, ja wiem, Amarie też by się przydała, ale po prostu Coleen i Rosalie to są takie BFF, a Amarie to taka... no lepsza znajoma określana jak przyjaciółka. Poza tym Amarie jest dość niezależna, niemniej jednak powinna się czasem pojawiać na śniadaniach, rozważę to :D
      Myślę że różnice między Rose i Col polegają na tym... że się różnią :D To znaczy mam na myśli, że Rosalie prowadzi raczej beztroski żywot, podczas gdy Coleen lubi się zamartwiać i przejmować innymi. Rosalie jest poza tym jedynaczką, nie wiem czy zwróciłam gdzieś na to uwagę? Z kolei Coleen ma siostrę, z którą jest dość zżyta emocjonalnie i tak dalej, to są ogormne różnice. Plus jest pewna sprawa z przeszłości Coleen, która nieco wpłynęła na jej nastawienie... właściwie do wszystkiego. Także łejtujcie, a będzie wam (kiedyś) dane xD
      Em... wiesz... trochę mi głupio, ale... nie bardzo wiem, o co chodzi z tym zdaniem ;) Chodzi ci o to, że jest trochę poplątane? Dla mnie jest przejrzyste na tyle, żeby zrozumieć jego sens. A może chodzi o perspektywę? Bo ja to piszę z perspektywy Convalie, a ty raczej piszesz tak... bardziej bezosobowo, więc może rozważasz to od strony Ivy? Albo... hm, nie wiem need some help?
      Ha, ha, myślę, że nadinterpretujesz z tym wnikliwym podejściem. Po prostu sama jestem cholernie niezdecydowana i wszystko rozważam po tysiąc razy z rónych perspektyw, więc znam ten ból :p
      No właśnie, właśnie, Dylan został zaprojektowany po to, żeby był dobrą postacią, może odrobinę nudną, ale ciepłą, przyjazną, idealną do stworzenia stałego związku. Niestety nasza psychika i mentalnośc zostały spaczone i dlatego wychodzi jak wychodzi (po raz kolejny )
      Hihihihi, wybacz, że robiję wspaniałą bańkę napełnioną wyczepistością Klausika, ale... ja byłam pierwsza! napisałam to jeszcze w zeszłym tygodniu! :p

      Usuń
    5. Po prostu wydaje mi się, co do tych różnych wyborów i tak dalej, że Convalie jest dość niezdecydowaną osobą (no to akurat jest pewne) i potrzebuje mocnego bodźca, żeby się za coś zabrać. Trzeba więc umieć z nią postępować. Bo ona z jednej strony marzy o tym, żeby ktoś dał jej czas, swobodę, nie narzucał się, dał jej przemyśleć... ale z drugiej strony gdy dostaje mocny bodziec to wszystko zostaje zdecydowanie przyspieszone. Wiadomo, jak się kogoś postawi pod ścianą, to jakoś wszystko lepiej idzie :p
      No cóż, napisałam "nie była bezduszna", po czy odkryłam, że "być" było już gdzieś obok, więc jedno musiałam zmienić, a to okazało się łatwiejsze. Sorki, nie miałam innej możliwości. Czasem tak trzeba :(
      No właśnie z Ivy to jest tak, że podchodzimy do tego za bardzo od strony Convalie - w końcu nie ma perspektywy Ivy. Ale tak przybliżając - Ivy nie zna Juliette, nie wie, jakie ją i Convalie łączyły kiedyś relacje (co prawda Convalie coś jej wspomniała, ale jednak to nie daje pełnego obrazu, zwłaszcza jak nie widziała tego na własne oczy) więc Ivy po prostu... nie przejmuje się Juliette. Wie tyle, że Convalie darzy wielką aż ogromną miłością Dylana i jest nieszczęśliwa nie mogąc z nim być, dlatego nie rozumie po co tak się przejmuje Juliette i samą siebie umartwia, zwłaszcza że Dylan dał jej jednak jakiś znak. Dla niej to oczywiste.
      Och, ja to cały czas jestem pod wrażeniem sposobu, w jaki opisujesz scenę z Anne, lepiej bym tego nie ujęła, uwielbiam cię, że tak mi czytasz w myślach <3 Na szczęście to nie jest koniec tego związku, choć przez jakiś czas Anne nie zobaczymy. I nic dziwnego. Ja sama po czymś takim niespecjalnie chciałabym go widzieć na oczy (chociaż to NICOLAS, więc... hm...)
      Aha, a te kraty to właściwie nic nie miały znaczyć, po prostu miały zakończyć definitywnie scenkę :D Chociaż własciwie mogłam mieć różne powody by tak napisać, chociaż się nad nimi nie zastanawiałam, prawda? Bo niektóe rzeczy są w jakiś sposób tak oczywiste, że nie trzeba o nich rozmyślać i "zobaczmy dlaczego tak napisałam".
      Przecież dość niedawno pisałam, że jest listopad... chociaż jak się tak czyta co jakiś czas to może i ciężko się połapać, poza tym czas w śladzie płynie sobie tak dość... swobodnie. Coś się wydarzy, jest jakieś jutro, pojutrze, za kilka dni, za miesiąc... Właściwie ciężko nadążyć, chociaż dobrze, że ja pamiętam jaki to miesiąc xD
      Ojej, przykro mi po tym stwierdzeniu "cóż, w zasadzie w tej chwili naprawdę niszczysz jej życie". Ej, odczułam to bardzo osobiście. Nie jestem potworem, to znaczy... fajnie jest namieszać, ale to jej wina! Co ja takiego zrobiłam? To ona ma wielkie problemy, przecież nie postawiłam jej przed żadną trudną sytuacją życiową, to ona sama.
      No wiesz, Convalie trochę denerwuje mnie samą. Chciałabym poprowadzić jakąś bohaterkę, która w końcu będzie wiedziała, czego chce. I będzie potrafiła do tego dążyć. Cóż, albo kogoś uda mi się tek wykreować (dość dobrze się zapowiada Ginny z "enigmatic", ale tak poza tym, to osoba od początku do końca zaprojektowana na taką to... Susie! Znasz? Kojarzysz? Czy potrzebujesz bodźca pamięciowego?

      Usuń
    6. Dla Lucasa to nie było miłe. Gdybym pisała z jego perspektywy, to na pewno najpierw odruchowo by się ucieszył na jej widok, może chwilę później by się zdziwił, no bo co ona tutaj robi? W zasadzie nie dawałoby mu to spokoju, dlatego później decyduje się do niej podejść, żeby się przekonać, o co chodzi - zarówno z ciekawości, jak i może jakiejś nadziei... A ona zaczyna wygadywać pierdoły o tym jak jej przykro i że no sorry ale tak musiało być, a w ogóle to ona nie wie po co tu jest. Ja na jego miejscu też bym się wkurzyła i poszła. Bo nie widziałabym sensu rozmowy. Chociaż taki Stefcio na pewno próbowałby przekonać ją o swojej płomiennej miłości, dopytywać skąd to się wzięło, że już go nie kocha, czy było jej z nim źle? O nie! Jak to możliwe! Ale to chyba logiczne - jeśli mówi w taki sposób, to przynajmniej na tę chwilę nie ma sensu jej przekonywać, że jest inaczej, bo słowa raczej niewiele zmienią, więc musiałby się postarać, żeby jej jakoś na nowo zaimponować i zmienić jej sposób spostrzegania go. To chyba dość logiczne.
      Co prawda confused zrodziło się ze stronę wcześniej, ale ogólnie Convalie jest taka nieco skołowana i... confused ;)
      Gościem Od Rose. Buhaha. Jak tak możesz? Ależ on ma własną osobowośćxD
      Wiesz, ja myślę, że gdyby dać Dylanowi szansę się wykazać, to coś by z tego mogło być. W sensie... może bad guye są "hot", ale jeśli dziewczyna kocha konkretnego chłopaka, to dla niej to właśnie on jest "hot" i nieważne kto tam zamacha wyrzeźbioną klatą czy walnie kilka mocnych tekstów, nie sądzisz?
      No właśnie. Lucas jest Ślizgonem. O jaaa, ktoś to w końcu zauważył xD Ale i tak jakoś mam wrażenie, że do tej pory więcej osób kibicowało Dylanowi. Nie wiem jak to stoi na tę chwilę, bo za mało mam opinii uzbieranych, no ale... eee... o czym to ja pisałam? Dobra, nieważne, zgubiłam wątek gdzieś po drodze tych moich wszystkich rozmyślań i rozważań i dygresji i... No chyba w końcu skończę.
      Także ten...
      ;)

      Usuń
    7. Hihi, a ja z pełną świadomością od lat konsekwentnie Cię nimi męczę ]:-> Ale w sumie też tak mam, przeczytać bardzo fajnie, ale potem ciężej zebrać się do odpowiedzi…
      Jej, cieszę się, że Ci się podoba xd W sumie kiedyś miałam taką życiową ambicję, żeby pisać takie super hiper świetne komentarze… i może nawet teraz od czasu do czasu coś mi się uda, jak widać ^^
      No, w sumie dla nas to też trochę czasu wyszło, ale powiedzmy, że trochę mniej to odczuwamy niż ona. Pamiętam, jak ja zawsze patrzyłam na starsze dzieci, że one takie duże, poważne i ojej – najpierw na tych, którzy szli do komunii, potem na szóstoklasistów, gimnazjalistów, licealistów… A kiedy osiągałam już któryś z tych etapów i patrzyłam dookoła siebie to myślałam, że nie, to niemożliwe, przecież my wszyscy jesteśmy tacy sami jak ten rok temu! Choć jak spojrzę na zdjęcia klasowe z początku gimnazjum i na ludzi teraz – to naprawdę jest różnica, szczególnie w przypadku chłopaków. Może Connie powinna sobie poprzeglądać jakieś albumy dla odświeżenia pamięci?
      Owszem, owszem, różnica jest. Są ludzie, którzy chodzą bez makijażu i dobrze im z tym i nawet nie wyglądają źle – ale jak już ten makijaż zrobią, to wyglądają wow xd A ja się nie lubię w ogóle bez makijażu, choć na co dzień używam nie wiele, tylko te wszystkie podkłady itp. na twarz plus tusz do rzęs. Dopiero przy jakichś ciekawszych okazjach się biorę za cienie.
      No to jest ciekawe spostrzeżenie, hm, brązowe chyba nie mają takiej mocy… Jeśli widzę w nich jakąkolwiek różnicę w jasności, to raczej dlatego, że mam więcej/mniej światła i tyle ;P
      No właśnie, na cokolwiek naturalnego położy się nacisk, to od razu zaczyna źle wychodzić. Na przykład z akcentem – mówisz sobie słowa normalnie, a jak się zaczniesz zastanawiać, na którą sylabę ten akcent powinien padać, to nagle się wszystko sypie.
      Na śniadaniach zdecydowanie by się przydało, jeszcze sobie pomyślimy, że ma anoreksję… xd
      Hm, nawet jeśli wspominałaś o tej jedynaczce, to niewystarczająco, żeby utkwiło mi w pamięci. Możesz jeszcze o tym napomknąć, jeśli chcesz zaznaczyć tę różnicę ;D
      Wiesz co, mi jeszcze bardziej głupio, bo ja też tak naprawdę nie wiem, po prostu jakieś takie… wrażenie mam. Nie, nie, na pewno nie jest poplątane, to chyba bardziej z tą perspektywą, tak mi się wydaje. A w jakim sensie ja piszę bezosobowo? xd
      Ale i tak myślę, że zasługujesz na pochwałę ;P Przecież takie sytuacje tak kuszą, żeby już iść do przodu, przejść do jakiegoś konkretnego, ekscytującego punktu fabuły, a Ty starannie przedstawiasz te wahania, które mają znaczenie ze względu na charakter postaci… Myślę, że niektórzy by się nie oparli pokusie pójścia na skróty ;P
      No właśnie, jesteśmy spaczone i zue, oj, Klausik, Klausik, co Ty z nami robisz? xd
      Wiem, wiem, chodziło mi raczej o to, że mam obsesję i wszystko mi się kojarzy
      Chyba zdecydowanie (wtf? Masło… niemaślane xd) mam coś wspólnego z Convalie ;D
      Tak właśnie myślałam, ja wiem, wiem, słusznie postąpiłaś, powtórzenia są zue i mhroczne. Tylko tak sobie dumam, jak to brzmi… ^^

      Usuń
    8. No dobra, trochę przede mną tę Ivy usprawiedliwiłaś, ale i tak, rozwalanie cudzych związków nie jest fajne, nawet jeśli byłby to związek z Babą Jagą
      Hihi, może sobie powiesić jego plakat i go oglądać bez ryzyka, że znowu zostanie odepchnięta. Tak jak ja sobie oglądam Dajmisia oraz Dajmisia, Stefcia&Elcię na swojej ścianie. I tak sobie myślę, że wypadałoby dowiesić tam Klausika, ale nie wiem, czy w Polsce się doczekaliśmy jakichś Klausikowych plakatów…?
      Bo to instynkt był, Twoja podświadomość wiedziała, że te kraty robią tam odpowiednie wrażenie i je wstawiła bez większego rozważania ;D
      No właśnie, takie szczególiki łatwo zapomnieć, więc trzeba co jakiś czas zwracać na nie uwagę ^^ Hm, czy idea jest taka, żeby zmieścić się z fabułą do końca roku szkolnego czy tak po prostu do jakiegoś odpowiedniego momentu? ;>
      No przepraszam bardzo, użyłam tego stwierdzenia tylko dlatego, że sama to zasugerowałaś w dopisku ;P Choć może to brzmieć inaczej we własnych ustach, a inaczej w cudzych… No dobra, może i nie stawiasz jej przed sytuacją, ale dałaś jej psychikę jaką dałaś i teraz się dziewczyna musi męczyć ze sobą. I jeszcze podstawiasz jej tego Dylanka pouśmiechanego, życzliwego, żeby ją wiódł na pokuszenie… ;P
      Hihi, wszystko przed Tobą ;D Ciekawe, jakie to będzie uczucie, czytać o tych samych bohaterach, w wydaniu tej samej autorki, ale w jakiejś zupełnie innej sytuacji Hm, to nie była przypadkiem ta od aniołków i Gościa Z Twarzą Northa…? ;P
      Ojejku, biedny Lucasek, tak ładnie to przedstawiłaś w jego perspektywie, jeszcze bardziej mi go żal :( W sumie można się tego domyślić, oczywiście, ale jak piszesz o tym bezpośrednio, jeszcze bardziej to czuć. Jakaś szansa na fragment z perspektywy Lucaska? Tiaa, Stefcio pewnie by uznał, że Connie została usirebondowana przez Dylanka i to wszystko dlatego ;P Choć… on w sumie jeszcze nie wie o Dylanku, prawda? Chyba że się domyśla, jak Julie. Ale raczej nie, on nie miał paranoi. Hihi, to teraz będzie jej imponował sweterkami? Wiem, gupia jestem xd Hahaha. No ale generalnie to mądry Lucasek, ma praktyczne podejście, trzymam kciuki!
      Wiem, wiem, że ma, teraz na pewno ma, ale na początku, jak mniej o nim wiedzieliśmy… to związek z Rose był chyba jedną z jego głównych cech charakterystycznych ;P
      Na pewno, to znaczy tak powinno być, bo inaczej co, nie byłoby połowy tych związków, tylko stada lasek śliniących się do gości z tv. Więc Convalie może taki cieplutki, niegorący Dylanek w zupełności wystarczy, ale JA wcale nie jestem w nim zakochana… więc mogę lecieć na każdą klatę, którą mi tu zamachasz ]:->
      Haha, to takie dziwne, że jest Ślizgonem?;D Oczywiście, że jest. I Connie też jest, więc powinna lepiej do niego pasować niż do Dylanka. Hm, no fakt, chociaż jak na tę chwilę widzę, że jeszcze z tym komentarzem na dole robi się 2:0 dla Lucaska ;> I w ogóle, mówię Ci, czar hot bad guya zadziała i Lucasek wygra xd Ale możesz zrobić jakąś ankietkę czy coś, żeby się przekonać, jak to się dokładnie rozkłada. Brr, ja właśnie na matmie zaczęłam statystykę… I chyba będę musiała zrobić jakąś ankietę. Tzn. ogólnie nie jest źle, ale liczenie odchylenia standardowego, jak się ma mnóstwo dziwnych liczb, dużych albo ułamkowych… zdecydowanie niefajne, łatwo się machnąć ;/
      To ja też skończę, patrz, coraz krócej nam już wychodzi ;D

      Usuń
    9. Dlatego trzeba się zabierać do odpowiedzi od razu, bo później może być ciężko :D
      Och, no rłaśnie, ale ja też miałam tak, że jako dziecko w podstawówce czy początek gimazjum uważałam się za taką dość, hm... dużą, a teraz jak patrzę na te dzieci, to wszystkie jakieś takie niedorobione jeszcze...
      Ja też się nie lubię bez makijażu. Szczerze mówiąc ja użyję odrobinę cienia żeby był jakiś wesoły kolorek + obowiązkowo tusz do rzęs + lekko dół podkreślić żeby te oczy takie zwyczajne nie były a i nawet zdarza mi się wyjść bez niczego nieumalowanego prócz oczu. A taki delikatny makijaż potrafi mi zająć pół minuty. Ale to dobrze, bo w sumie jak dziewczyna się mocno maluje cały czas, to później chce idąc gdzieś wywołać takie "wow" a wygląda jak zwykle, bo mocniej się nie da bez wyglądania jak panda xD a ja zostawiam sobie mocniejszy makijaż na takie właśnie okazje jak chcę się popisać ;) A co do podkładów i tak dalej, to ja od jakiegoś czasu używam tylko BB cream z nivea i jestem zadowolona, bo i to takie kremowe, i troszkę matuje i lekko koloryzuje, zajmuje to tylko chwilkę i ładnie pachnie :)
      A w ogóle to ja się niedawno dowiedziałam, że brązowy kolor oczu to kolor dominujący na świecie, a ja tu żyłam w złudnym przekonaniu, że niebieski... co prawda nadbałtyckie kraje to i owszem, dużo niebieskiego, ponoć na Litwie i gdzieśtam tego jest najwięcej, a tak w ogóle to niebieski kolor oczu pojawił się jako mutacja i wszyscy o niebieskich oczach prawdopodobnie mają wspólnego przodka :D znaczy wszyscy muszą mieć jakiegoś wspólnego przodka. Ale to takie miłe, wyobrazić sobie że pojawił się koleś o niebieskich oczach i stworzył nową "odmianę" ludzi :D
      Szczerze mówiąc to właśnie te wszystkie wahania są dla mnie najciekawsze i najbardziej emocjonujące. Ten moment, gdy nie wiadomo, w którą stronę to się dalej potoczy, takie trochę zawieszenie... Uwielbiam to o wiele bardziej niż samo rozwiązanie.
      Oj no jejku, ale nie rozumiesz, że to Dylan ją zaprosił? To zmienia trochę postać rzeczy, bo gdyby Convalie stwierdziła że taki się jej podoba ale jest zajęty to byłoby co innego.
      Zawsze możesz sobie Klausika wydrukować samodzielnie na plakat, tylko nie wiem, czy w takiej drukarni by na Ciebie dziwnie nie patrzyli...
      O, no właśnie. Moja podświadomość stwierdziła, że kraty są cool i mają być i zero myślenia ;)
      Z fabułą do końca roku w sensie w opowiadaniu czy w rzeczywistości?
      Oooj tam. Trochę wyolbrzymiasz. No bo to nie było tak, że jej kazałam tak postąpić. Przecież pasowało, a ja próbowałam jeszcze ją powstrzymać, prawda?
      Tak, to ta od aniołków i Gościa Z Twarzą Northa który się zwie Adam. Och, Susie to jest naprawdę taka little bi*ch. Porównałabym ją nawet trochę do Catherine tej od wzgórz powichrowanych, która to jest trochę podobna do naszej Katherine pamiętniczkowej :p
      Właśnie nie wiem, czy jest sens pisać z perspektywy Lucasa czy Dylana, jak nikt nic nie wie jest ciekawiej :p ale zamierzam za niedługo napisać o Lucasie z perspektywy... hm, chyba to była Coleen.
      Oj sę uwzięłaś na ten sweterek. Nieee, Lucas nie będzie powiązany z żadnym sweterkiem, chociaż... hm, dobra. Specjalnie dla ciebie zrobię taką scenkę ze sweterkiem, albo raczej urozmaicę scenkę sweterkiem, co ty na to? Wypatruj :D
      Hahahaha, uwielbiam to zdanie "Więc Convalie może taki cieplutki, niegorący Dylanek w zupełności wystarczy, ale JA wcale nie jestem w nim zakochana… więc mogę lecieć na każdą klatę, którą mi tu zamachasz ]:->"
      Ankietkę planuję, a i owszem, ale to jeszcze za jakiś jeden dwa czy trzy rozdziały, żeby jeszcze dać szansę Dylankowi, bo go trochę mało na razie. No wiesz, żeby nie robić falstartu.
      A ja chyba też będę robić ankietę niedługo ;/ Ze statystyki. I pewnie będę musiała ją poopracowywać w genialnym programie który się nazywa SPSS. Tadam. Właśnie właśnie, te wszystkie odchylenia i tak dalej. A w ogóle to jest ciekawe, bo ja takich rzeczy nie miałam w liceum?
      Ciekawe jak długo mi wyszło :D

      Usuń
    10. Święte słowa ;P
      No, ja się uważałam za… normalną, a ci starsi byli tacy wow. Choć fakt, teraz jak się patrzy na przykład co roku na naszych świeżych gimnazjalistów, to jeszcze takie maluszki. A przecież właśnie wtedy, w pierwszej gimnazjum, zaczęłam się powoli brać do pisania… ;>
      Hm, ja zasadniczo z czasem się ledwie wyrabiam jak wychodzę, choć jakieś szybkie muśnięcie jednym cieniem może bym zdążyła… Ale najchętniej bym nosiła jakieś takie brązowawobeżowawe odcienie, a podobno do brązowych oczu nie powinnam, tylko raczej zieleń/srebro. Haha, powinnam się wymalować w kolory Ślizgonów! *lol2* [odkryłam, że blogspot kasuje te słowa wpisane między trójkątnymi nawiasami, tam wyżej kilka takich było i zniknęły *beczy* Pora się przerzucić na te gwiazdki…] A w ogóle najnajchętniej to bym sobie zrobiła ładną czarną kreseczkę, dopełniła jakimś delikatniutkim cieniem i by było super… gdybym umiała zrobić ładną, równą i cienką kreseczkę ;/ Bo jak już wychodzi równa, to jest jakaś taka grubawa, a ja bym chciała tak tylko troszkę podkreślić, nie pół oka zaczernić… Może powinnam spróbować takiego płynniejszego eyelinera, bo miałam na razie tylko kredki-kredki, może by było łatwiej. A może po prostu jestem niezdara i nie umiem rysować… Wiem! Poproszę Klausika, żeby na mnie rysował! *hahaha* No i racja z tym wywoływaniem „wow”, święta racja, nic dodać, nic ująć. Hm, a to BB to się takie słynne zrobiło, powinnam kiedyś spróbować… choć nie wiem, czy by mi wystarczyło w pełni *myśli*
      Hm. Na psychologii Was uczą o kolorach oczu…? Znaczy, wiem, że elementy biologii, ale czy kolor ma coś wspólnego z psychiką…? *myśli*
      Coś w tym jest, taka niepewność może być rzeczywiście ciekawa, zwłaszcza z perspektywy wszechwiedzącego autora, który patrzy, jak te biedne, niczego nieświadome stworzonka zwane czytelnikami sobie dumają… ;P
      No ale ja myślę, że ją zaprosił tak po przyjacielsku, Dylan nie wygląda na takiego, co to planuje dzikie orgie w bibliotece, zwłaszcza z dziewczyną, która nie jest jego… No chyba, że planujesz nas zaskoczyć ;>
      Hihi, Klausik na plakacie, to już omówiłyśmy wczoraj dość szczegółowo… Aczkolwiek mam taką jedną wątpliwość, jeśli znajdę zdjęcie normalnych rozmiarów, to przecież ono przy powiększeniu mi się rozpikseluje strasznie…? ;(
      Masz genialną podświadomość ;D
      Myślałam o czasie opowiadaniowym, bo pewnie w rzeczywistym wyjdzie w praniu… chyba że masz jakieś ambitne założenie jak w ttj ;P Pewnie im szybciej, tym lepiej ^^
      No tak, tak, starałaś się, oczywiście… Teraz to się musisz dopiero postarać, żeby ją przywrócić na właściwe tory ;P
      Jej, fajnie byłoby poczytać o takiej prawdziwej little bitch w Twoim wydaniu, w roli głównej ;> Ja chcę, zaintrygowałaś mnie! ;D A to się w ogóle ciekawie składa, bo ja się właśnie zabieram do Wichrowych. Nie żeby to był pierwszy raz, ale przed konkursem muszę sobie przypomnieć. Ech, wychodzi na to, że te Kaśki to niezłe charakterki są, hm? ;P
      No cóż, gdybyś napisała z perspektywy Dylana, to rzeczywiście, odkryłabyś nam bardzo ważne karty, a mianowicie to, jak on się dokładnie czuje wobec Connie. Dziwnie zdanie mi wyszło, po angielsku chyba byłoby ładniej xd W każdym razie zachowuje się przyjaźnie, ale kto wie, co tak głęboko w serduchu mu siedzi… Natomiast Lucasek… no, zapewne czuje się nieszczęśliwy i zraniony i chyba chciałby ją odzyskać (sweterkiem *hahaha*). Ale jak Coleen, to też good, wiadomo, lubię Coleen <3
      Yeah, yeah, sweterek, mój, mój, hahaha <3 Będę wypatrywać! *szczerzy się*
      Hm, hm, myślisz, że zdołałabyś mnie przekonać do zmiany zdania na jego temat? ;P Staraj się, staraj, niech ma iluzję, że ma jakieś szanse, pomachaj jego klatą czy czym tam chcesz, ale jak już weszłam do Team Lucas to nie licz, że tak łatwo mnie stamtąd ruszysz ;P

      Usuń
    11. To życzę owocnej współpracy z genialnym programem ;D Nie miałaś, naprawdę, nic, ani słowa? A to dziwne, bo program chyba się nie zmienił, to taki mały temacik na końcu, średnią czy coś tam to pewnie sama z siebie umiałaś już policzyć, ale pewnie warto wspomnieć o tych wszystkich innych rzeczach.
      Ups, ja chyba przekroczyłam limit… Znowu się wydłuża :(
      Love z Tobą! <3
      PS. Dziwnie się używa gwiazdek ;<

      Usuń
  2. Widać, że kochasz mieszać w życiu głównych bohaterów. Historia Nicolasa i Convalie jest taka podobna jak we wcześniejszym opowiadaniu historia ich rodziców. Widać jak oni popełnieją błędy swoich rodziców. Nicolas ma charakterek Draco, a Convalie Ginny. Mam nadzieję, że ich życie lepiej się potoczy niż ich rodziców.Pozdrawiam i życzę weny do pisania kolejnych notek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wprawdzie są pewne podobieństwa między sytuacjami Convalie i Nicolasa a Ginny i Draco, ale skupmy się też na różnicach, bo jest ich naprawdę sporo! A to jest naprawdę świetna zabawa pisać to wszystko, co się różni, nadawać inny kontekst, dać możliwość podjęcia w podobnej sytuacji innej decyzji, albo nawet takiej samej, ale mieć z tego inne konsekwencje... Właściwie można stworzyć WSZYSTKO, bez żadnych wyrzutów, że coś dzieje się źle.
      Ale wiesz co? Tak naprawdę z porównywaniem to byłabym trochę ostrożna. Wiem, że sama często porównuję różne relacje na przykład w jednym rozdziale, ale nie uważasz, że w ten sposób można coś spłycić? Ha, no i każdy widzi jednak co innego, skupiając się na innych rzeczach, inaczej je interpretując i tak dalej :) I to jest właśnie fajne, bo ile osób tyle sposobów postrzegania :)

      Usuń
  3. Zdecydowanie team Lucas. W sumie sama nie wiem czemu, niby Dylan jest tym "lepszym" chłopcem ,ale nie ma tego czegoś za co uwielbiam Lucasa. Choć już dawno zauważyłam ,że zdecydowanie wolę złych i wrednych ślizgonów ;)
    Rozdział był boski, bardzo szybko się go czytało. Już chyba pisałam ,że kocham postać Convalie, świetnie opisałaś jej wewnwętrzne rozterki. Z jednej strony wiedziała ,że dobrze zrobiła zrywając z Lucasem ,a z drugiej nie potrafiła się odnaleść w nowej sytuacji. Dwa pierwsze akapity to dosłownie poezja, przeczytałam je dwa razy. Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niesprawiedliwe, że wszyscy łącznie ze mną wolą tych troszkę bardziej niesfornych... żeby nie mówić "złych". Co to się dzieje z tym biednym światem :p Ale, ale, żeby nie było, Dylanek jest słodki i jego też uwielbiam :D
      Z Convalie jest mi na tyle łatwo, że jest chyba najbardziej podobną do mnie postacią w całym opowiadaniu. Nie mówię, że we wszystkim, bo są cechy, którymi się różnimy, ale jednak przede wszystkim obie mamy to ukochane niezdecydowanie i ciągłe analizowanie zamiast działania na żywioł, także jej rozterki przychodzą mi bardzo naturalnie, może dlatego wychodzi ok ;)
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  4. Kurczę... Jak teraz się tak wprost zapytałaś, to ja już sama nie wiem.. o.O Bo też lubię niegrzecznych ślizgonów, ale jednak bardziej do Convalie pasowałby mi Dylan... Może dlatego, że ma całkiem inny charakter od niej? A, jak wiadomo, przeciwności się przyciągają... (Chodź nie zawsze. ;D) No, ale z ciekawością czekam na twoje działania w tej sprawie. ;D
    Matko, biedna Annie. XD No, ale Nicolas dostał to, czego chciał, prawda? Ciekawe tylko, czy zda sobie sprawę, jakim kosztem... ;/ xd (Cicho sza, ja wierzę, że wszystko dobrze się skończy. XD)
    Lubię twoją Ivy, chodź dużo to jej tu nie ma. :)
    Teraz na kolejny rozdział czekam z niecierpliwością godną dziecka z ADHD. ;D
    Życzę weny, czasu i cierpliwości!
    ~~ mlodzia113

    OdpowiedzUsuń
  5. Team Lucas. Trudno mi powiedzieć dlaczego, może dlatego, że jest całkowitym ślizgonem, a jednak ma w sobie coś takiego... kochanego.
    Twoje opowiadanie czyta się jak dobrą książkę, naprawdę. Uwielbiam motyw Convalie, chyba jest moim ulubionym, chociaż Nicolas... Jest taki Dracoński, że trudno go nie lubić.
    Prawdę mówiąc nigdy nie byłam jakąś wielką fanką Malfoya i wszystkich o nim historii, ale Twoje po prostu mnie urzekły.
    Przyznam, że jak byłam młodsza i sama pisałam blogi, byłam dość mocno wciągnięta w cały ten internetowy świat i miałam wielu znajomych "autorów". Pamiętam, że jedno opowiadanie zawsze czytałam z wielką przyjemnością a jego twórczyni była w pewnym sensie moim literackim, małym autorytetem. Niedawno gdzieś zauważyłam, że wydała książkę.
    Mam nadzieję, że i Ty kiedyś to zrobisz, a wtedy ja będę jedną z pierwszych osób, jakie pobiegną do księgarni.
    Pozdrawiam serdecznie, Ariadne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za wiarę we mnie ;) Może kiedyś się to uda, na razie ciągle szkolę swój styl i sposób opisywania i wciąż staram się wymyślić coś naprawdę szczególnego :D

      Usuń
  6. Hej kochana kiedy kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś ;)
      Dopiero jutro wieczorem wracam do domu, więc ciężko mi stwierdzić.

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)