Anne szła
zatłoczoną londyńską ulicą z rękami wsadzonymi głęboko w kieszenie, z
opuszczoną głową, zakrytą kaszkietem, którego daszek zasłaniał jej twarz. Był
ponury, pochmurny dzień i miała wrażenie, że wszystko jakby sprzysięgło się
przeciwko niej. Jej dolna warga drżała i nie mogła nad tym zapanować. Czuła,
jak coś dławi ją od środka, próbuje się wyrwać na wolność. Musiała jednak
powściągnąć emocje. Powinna zachowywać się dojrzale. Od kilku lat hamowała
swoje reakcje, tłumiła uczucia na ile tylko mogła. Kiedyś była inna. Radosna,
bezpośrednia i szczera. To było wtedy, gdy miała przy swoim boku Jamesa. Jego
utrata sprawiła, że utraciła również część siebie.
Stawała się
obojętna na ból, twardsza. Ale nie znaczyło to, że nie można jej było zranić.
Wracała właśnie z Azkabanu, gdzie po raz ostatni odwiedzała Jamesa. Został mu
już tylko miesiąc do wyjścia na wolność. Wciąż i wciąż powtarzała sobie, że
kiedy tylko ten koszmar się skończy, wszystko się zmieni. Że ona i James wyjadą
gdzieś, że odzyska spokój ducha i dawną siebie. Tylko jak mogłaby zapomnieć o
tych trzech latach? Wszystkie wspomnienia zostaną razem z nią, w głębi serca, i
już nigdy, przenigdy nie będzie taka, jak kiedyś.
Mijała
mnóstwo ludzi, ale nikt nie wydawał się dla niej choć odrobinę znajomy. Czuła
się nieswojo w tym tłumie obcych, nic niemówiących jej twarzy. Na świecie było
tylu ludzi, a ona nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, że ktoś jest w stanie
czuć to, co ona sama. Była samotna. Choć otaczali ją ci nieznajomi, choć na co
dzień przebywała w towarzystwie swojej tak licznej rodziny, Nicolasa… wciąż
czuła się samotna.
Merlinie, błagam, niech to wszystko
minie, powtarzała uparcie. Starała się żyć jak
każdy. Pomagała w domu, przy rodzeństwie, pracowała, spotykała się z Nicolasem.
A jednak wciąż i wciąż towarzyszyło jej przygnębienie, nie mogła wyzwolić się
od tego nastroju, choć rozpaczliwie próbowała. Zdawała sobie sprawę z tego, że
z jej psychiką nie jest wszystko w porządku. Że choć udaje, że choć sprawia
pozory radosnej, pewnej siebie i błyskotliwej kobiety, to jednak ma problemy,
których sama nie potrafi rozwiązać. Tylko że była tak pewna tego, że nie
potrzebuje niczyjej pomocy, że to wszystko zniknie, gdy tylko na horyzoncie
znów pojawi się James… Tak, to wtedy, gdy jej go zabrali, wszystko się zaczęło.
Wydawało się więc logiczne, że gdy go odzyska, jej świat i ona sama znów się
zmieni.
Wierzyła
w to wszystko tak mocno, że aż nieracjonalnie, kurczowo chwytała się tej myśli,
uważając, że znalazła lek, remedium na wszystkie troski, wszystkie sprawy,
które nie dawały jej spokoju.
I
trwała tak, dryfując na tratwie po wielkim oceanie, mając nadzieję, że natrafi
na wyspę, która zmieni całe jej dotychczasowe życie.
*
* *
Lucas
przestał ją nachodzić tak, jak to robił przez czas poprzedzający ich ostatnią
rozmowę. Czuła, że z każdym tygodniem oddalają się od siebie coraz bardziej.
Widywała jego wbity w nią wzrok, widziała to nieme pytanie w jego oczach. Nie
wiedział, dlaczego traktuje go w taki sposób, a ona nie potrafiła i nie chciała
mu tego wyjaśniać. Nadal jej na nim zależało. Ale po prostu nie umiała dalej z
nim być.
Kiedy
w końcu udało jej się w swoich rozważaniach dojść do takich wniosków, poczuła
się lepiej. Odetchnęła, odnajdując rozwiązanie. Skoro nie mogła być z Dylanem,
a nie chciała oszukiwać Lucasa, lepiej zostać samą. Wiedziała, że tą decyzją
skazuje się na samotność i smutek, ale Ivy była przy niej.
Convalie
od zawsze cechowała się nieśmiałością i skrytością. Nie lubiła wciągać innych w
swoje sprawy i dlatego tak ciężko było jej zaakceptować fakt, że Ivy potrzebuje
jej wyjaśnień, by przestać się o nią martwić. Ale pewnego wieczoru po prostu
nie wytrzymała i, zalewając się łzami, wyznała przyjaciółce wszystko, od
początku do końca. O tym, jak spotkała Dylana ponad rok temu w pociągu, jak ich
relacja powoli stawała się zbyt intensywna i jak uciekła, żeby później zdać
sobie sprawę, że jednak jej na nim zależy. Jak przeniosła swoje zainteresowanie
na Lucasa i jak odkryła, że popełniła błąd. Opowiedziała też o rozmowie z
Juliette.
-
Na galopujące gargulce, ty naprawdę go kochasz – wyrzuciła z siebie Ivy, która
po wysłuchaniu rewelacji aż zrobiła wielkie oczy. Convalie na te słowa
zaczerwieniła się i spuściła wzrok, bo świdrujące spojrzenie Ivy peszyło ją. –
Dlaczego nie miałam o niczym pojęcia? I dlaczego, na Merlina… skąd ten Lucas?
Convalie
nie miała zamiaru odpowiadać na te pytania. Wydawało jej się, że to oczywiste,
choć ona sama zrozumiała to dopiero niedawno. Miłość do Lucasa była nie tyle
płomiennym uczuciem, co wdzięcznością i przywiązaniem. Tak bardzo przyzwyczaiła
się do myśli, że go kocha, że nie potrafiła spojrzeć na ich związek w inny
sposób. Wiedziała, że od samego początku wszystko sobie wmawiała. Ona chciała, żeby tak było, żeby go kochała,
żeby on kochał ją i żeby to wszystko okazało się prawdą. Chciała zaznać
szczęścia.
-
I co teraz? – dopytywała Ivy, na co Convalie wzruszyła ramionami. Było jej już
wszystko jedno. Musiała poczekać, aż wszystkie uczucia staną się mniej
intensywne i będzie w stanie, kiedyś – w przyszłości, przenieść je na kogoś
innego, kogoś, kto będzie ich wart.
-
Nic – odpowiedziała Convalie. – Nic nie mogę z tym zrobić.
*
* *
-
Rosalie!
Rosalie
siedziała w fotelu ustawionym blisko kominka w pokoju wspólnym. Uniosła głowę,
odrywając wzrok od tańczących płomieni, i zauważyła Liama Lambertza,
wpatrującego się w nią z wyczekiwaniem. Wydęła usta w imitacji uśmiechu.
-
Tak? – spytała od niechcenia.
-
Dlaczego mnie olewasz?
Twarz
Liama wyrażała niezrozumienie i urazę, ale to już niespecjalnie ją obchodziło.
Wstała, by zrównać się z nim twarzą najbardziej, jak było to możliwe, choć i
tak musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy.
-
Ponieważ – syknęła – już cię do niczego nie potrzebuję. Oprócz tego znudziłeś
mi się.
Liam
cofnął się o krok i przyjrzał się jej uważnie, jakby niedowierzał, że mogła być
zdolna do wypowiedzenia takich słów.
-
Słucham?
-
Dobrze słyszałeś – zapewniła go. – Nie chcę cię już znać. Wykorzystałam cię. A
teraz przepraszam cię bardzo, ale zejdź mi z oczu, bo nie mam ochoty na ciebie
patrzeć.
Po
tych słowach zapadła się na powrót w fotelu, zupełnie ignorując chłopaka, który
stał jeszcze przez kilka chwil tam, gdzie go zostawiła, po czym odwrócił się i
odszedł. Rosalie uśmiechnęła się szeroko, myśląc o tym, jaki sprawiła mu ból.
On definitywnie coś do niej poczuł. Dobrze mu tak.
*
* *
-
Convalie, poczekaj.
Zatrzymała
się raptownie na środku korytarza, czując, jak krew odpływa z jej twarzy. Znieruchomiała,
czekając, aż Lucas do niej dołączy. Stanął tuż przed nią, a ona zadrżała, bo
tak dawno nie widziała jego twarzy z tak bliska.
-
Wiem, że dałem ci czas, ale… - Westchnął. – Convalie, minął już miesiąc, a ja
wciąż nie dowiedziałem się, co się dzieje. Martwię się o ciebie. I o nas. Czy
jeszcze jesteśmy razem? Nie wiem, na czym stoję.
Wiedziała,
że ma rację i powinien poznać odpowiedź, ale tak trudno było jej wydusić z
siebie cokolwiek… Jak miała mu powiedzieć o wszystkim, co czuje? Jak miała
wyznać, że nadal jej na nim zależy, ale nie mogą już być razem, bo kocha innego
i nie chce go oszukiwać? Dlaczego akurat ona musiała się mierzyć z taką
sytuacją? Nie mogła dokonać dobrego wyboru i być szczęśliwą, nie musząc się
tłumaczyć z takich rzeczy?
Lucas,
nie uzyskawszy odpowiedzi, nie poddawał się.
-
Jeśli chcesz, możemy o tym porozmawiać w jakimś innym miejscu. Przyjdę po
ciebie po kolacji i wtedy…
-
Nie – przerwała mu Convalie, zanim zdążyła pomyśleć. Zrobiła pauzę, próbując
wymyślić, co teraz mogłaby powiedzieć. – To znaczy ja… - Zdecydowanie źle to
wszystko zabrzmiało. Nie chciała rozmawiać z nim w taki sposób. – Spotkajmy się
na szczycie Wieży Wschodniej – zaproponowała. – Punkt ósma.
Lucas
kiwnął głową, wyrażając zgodę, choć jego oczy zadawały jej nieme pytania.
Pytania, na które nie chciała odpowiadać. Ale to ona nawarzyła sobie piwa i
teraz będzie musiała je wypić.
*
* *
Juliette
była zadowolona. Od dłuższego czasu obserwowała Convalie, próbując zauważyć
jakieś oznaki, które powiedziałyby jej, że ona i Dylan spotykają się za jej
plecami, ale niczego takiego nie dostrzegła. Musiało więc istnieć rozwiązanie:
żadne z nich nie nawiązywało kontaktów z drugim, co bardzo ją cieszyło. Teraz
wreszcie będzie mogła odetchnąć i skupić się na tym, jak bardzo kocha swojego
chłopaka.
To
znaczy… gdy chłopcy, jak teraz, taksowali ją wzrokiem, na przykład w drodze do
stołu Gryffindoru, czuła się niezwykle mile połechtana, a próżność nakazywała
jej trzepotać zalotnie rzęsami, uśmiechać się i może nawet mrugnąć do kogoś… W
takich momentach kołysała biodrami bardziej niż zwykle, a jej plecy automatycznie
się prostowały, wypychając klatkę piersiową do przodu. Taka była jej natura i
nic nie mogła na to poradzić.
Przywitała
się z Hazel i Audrey, swoimi współlokatorkami, które siedziały naprzeciwko
miejsca, które zajęła, i sięgnęła po dzban z sokiem dyniowym, żeby nalać go do
stojącej przed nią szklanki. Ciągle czuła na sobie jakieś spojrzenia, ale nie
przeszkadzało jej to ani trochę. Odstawiła dzban i sięgnęła po szklankę, by się
napić. Kątem oka uchwyciła wzrok Demetriego Foulkera, niezwykle seksownego
szukającego Gryffindoru, owutemisty. Odstawiła szklankę i otarła usta serwetką,
a później spojrzała w jego stronę. Rzeczywiście, spoglądał na nią z
zainteresowaniem, ale nie zmieszał się, gdy pochwyciła jego wzrok. Uśmiechnęła
się do niego zachęcająco, a on uśmiechnął się do niej, więc ona odwróciła
wzrok, po drodze rzucając mu powłóczyste spojrzenie, i sięgnęła do misy z
owsianką.
Kochała
Dylana, to prawda, ale czy to oznaczało, że ma zrezygnować ze wszystkiego, co
kiedyś dawało jej poczucie pewności siebie i satysfakcję? Przecież go nie
zdradzała. Właściwie mogła nawet nie być świadoma swojego zachowania, tak też
się zdarzało. A skoro Dylan niczego nie zauważał, to dlaczego miałaby się tego
w jakiś sposób wstydzić? Nie robiła nic złego.
Nalała
owsiankę do miseczki i zaczęła powoli jeść, starając się nie wyglądać na tak
głodną, jak była w rzeczywistości. Od kiedy dwa tygodnie temu postanowiła
przestać jeść kolacje, była wiecznie głodna, ale wciąż powtarzała sobie, że to
tylko okres przejściowy, że z czasem będzie lepiej i przestanie odczuwać tak
wielki apetyt na wszystko, co może zjeść. Chciała schudnąć, bo od jakiegoś
czasu nie zwracała na siebie tak wielkiej uwagi, jak powinna, i dlatego lekko
przytyła. Musiała zrzucić nadprogramowe gramy jak najszybciej. Convalie była od
niej chudsza. To niesprawiedliwe.
Po
kilku minutach powolnego i dystyngowanego delektowania się owsianką, choć miała
ogromną ochotę pożreć ją razem z miską, wyczuła, że ktoś siada obok niej.
Poczuła cmoknięcie w policzek, owionął ją zapach znajomych perfum i
automatycznie uśmiechnęła się szeroko.
-
Cześć, piękna – powiedział niskim głosem do jej ucha Dylan. – Zgubiłaś się?
-
Nie i dziękuję za próbę pomocy – odparła, drocząc się z nim i mrużąc oczy.
Na
te słowa objął ją mocno w pasie.
-
Zabieram cię do stołu Krukonów, co powiesz?
Zaśmiała
się.
-
Dylanie West, ja mam swój stół i swoje miejsce, dlaczego nie możemy zjeść
tutaj?
-
No wiesz? – Zrobił urażoną minę. – A kto mnie tu widzi? Nie wiesz, że po moim
spektakularnym upadku stałem się sławny? Że każdy teraz chce ze mną rozmawiać,
być obok mnie i…
Juliette
wywróciła oczami i zatkała mu usta pocałunkiem, choć próbował jeszcze coś
mamrotać pod naciskiem jej warg. Gdy się uspokoił, odsunęła się od niego, na co
nabrał powietrza i już miał coś powiedzieć, gdy przyłożyła mu palec do ust.
-
Cii… Tak jest dobrze.
Kiedy
Dylan zaczął rozglądać się w poszukiwaniu czegoś smacznego na śniadanie, nie
mogła powstrzymać się od spojrzenia w stronę Demetriego. Nadal na nią patrzył,
więc uśmiechnęła się i mrugnęła do niego, zanim na powrót skupiła swoją uwagę
na Dylanie. Tak było dobrze.
*
* *
Nicolas
czuł, jak powoli traci rozum. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Dryfował
pomiędzy dwoma światami – tym swoim i Dracona – nie bardzo wiedząc, co ze sobą
począć. Opuścił się w pracy, wszystkie raporty pisał mozolnie i z brakiem
skupienia, a pan Barnes przestał wychwalać go pod niebiosa. Jedyne, co się nie
zmieniło, to tęskne spojrzenia rzucane mu przez sekretarkę, Gillian. Wiedział,
że jeśli się nie poprawi, to może zostać zwolniony. Tylko z tego powodu jeszcze
starał się utrzymywać pozory, że ciężko pracuje i jest zaangażowany w to, co
robi, ale było mu coraz trudniej oszukiwać kogokolwiek, a tym bardziej samego
siebie.
Coś
było z nim bardzo nie w porządku. Sprawa Dracona wciągnęła go zbyt mocno. Może
Anne miała rację? Może nie powinien podchodzić do wszystkiego tak emocjonalnie?
Zrobić sobie przerwę, wyciszyć się, przemyśleć… Lecz kim był ten ktoś, kto
chciał ukraść mu wspomnienie? Dlaczego go zaatakował? A co, jeśli – Nicolas
myślał o tym z prawdziwym przestrachem – ten ktoś znajdzie resztę wspomnień
przed nim? Tego by chyba nie zniósł.
Gdy
wracał do domu, nie mógł skupić myśli, które wciąż i wciąż uciekały w stronę
myślodsiewni. Może powinien umieścić tam własne wspomnienia. Może to
pozwoliłoby mu chociaż w minimalnym stopniu oczyścić umysł, zaznać trochę
spokoju. Tylko że tak naprawdę tego nie chciał. To, czego chciał, na tę chwilę
było poza jego zasięgiem. Marzył o tym, żeby poskładać w końcu wszystkie kawałki
układanki, by uzyskać wyraźny i zrozumiały przekaz. Nie bez powodu Dracon
zostawił mu swoje wspomnienia. Za tym musiało stać coś więcej niż zwykła
próżność, a on się tego dowie.
Jedyną
przeszkodą do uzyskania kolejnego wspomnienia było tylko to, że Anne zabrała mu
karteczkę ze współrzędnymi, twierdząc, że odda mu ją, gdy będzie gotowy. Ale
jak można zdefiniować „gotowy”? On był gotowy cały czas, przez całą dobę,
siedem dni w tygodniu. Wystarczyłoby mu tylko słowo i mógł wyruszać w podróż.
Anne twierdziła, że to niebezpieczne. Że ten ktoś, kto go zaatakował, może na
niego czekać przy kolejnym wspomnieniu. Że nic o nim nie wiedzą i powinni
rozgryźć, dlaczego przeszkadza. Ale Nicolas nie rozumiał, jak mogliby to
zrobić, nie decydując się na bezpośrednią konfrontację. Nie miał najmniejszych
nawet podejrzeń, kim mógł być atakujący. Nie znał nikogo, kto chciałby mu
przeszkodzić, chyba że… to byłaby Anne.
Nie, nie, uspokój się,
powtarzał sobie, chodząc w kółko po swojej sypialni i szarpiąc włosy. Wariujesz. To nie mogłaby być Anne. Ona nie
ma żadnego interesu w tym, żeby ci przeszkodzić. Uspokój się. Ale gdy już
przyszło mu do głowy to oskarżenie, nie potrafił się od niego uwolnić. To ona
wiecznie miała do niego pretensje o to, że za dużo myśli o Draconie, że przedkłada
wspomnienia nad nią, a teraz jeszcze zabrała mu tę kartkę i…
Kręcił
uparcie głową, próbując nie myśleć w ten sposób. Ufał jej. A przynajmniej
chciał, żeby tak było. Kochał ją i ponoć z wzajemnością. Czy kobieta, która go
kocha, pozwoliłaby na to, żeby działa mu się krzywda? Musiałaby mieć jakieś
spaczone spojrzenie na świat, jeśli ranienie go miałoby mu pomóc w jakikolwiek
sposób.
Z
drugiej strony Anne bywała dziwna. Wiedział o tym, że dla swojej rodziny
zrobiłaby wszystko. Mógł się założyć o tysiąc galeonów, że nawet popełniłaby
przestępstwo. Była dobra, ale miała jasno ustalone priorytety. Gdyby tylko
stwierdziła, że jego działanie nie jest w interesie jej lub czegokolwiek jej
dotyczącego…
-
To nie jest Nadine – powiedział sobie wolno i wyraźnie. Anne nie zrobiłaby
czegoś wbrew zasadom, nie manipulowałaby nim, nie zasłaniała się miłością…
Sam
już nie wiedział, co ma myśleć. Miał wrażenie, że jest sam przeciwko całemu
światu. Nie wiedział, komu może ufać, na kim może polegać i do kogo zwrócić się
o pomoc. Poniekąd sam wybrał sobie takie życie, ale wcześniej niespecjalnie mu
to przeszkadzało, bo chciał czuć się wolny i niezależny. Uciekł od świata
kłamstw, by ostatecznie przekonać się, że poza klatką jest jeszcze gorzej.
Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Co miał robić? Wciąż przyświecał mu
szczytny cel, który miał wpływ na wszystkie jego działania, wartości i
priorytety. Tylko że to nie było takie proste. Nic w życiu nie było proste, bo
nie można ograniczyć się do jednej rzeczy, pomijając wszystko inne. Pozostałe
również się liczyły i nie mógł o nich zapominać, ale zupełnie sobie z nimi nie
radził.
Co mam robić?
*
* *
Był
jeszcze ktoś, kto chciał coś od Convalie. Na jej wielkie nieszczęście to ta
sama osoba, która spowodowała całą jej obecną sytuację i z którą zdecydowanie
nie pragnęła teraz rozmawiać. Tyle że była już zmęczona tym wszystkim i długim
dniem, który dał jej w kość. Siedziała przy stole w bibliotece, czytając po raz
setny tę samą stronę i nie mogąc się na niej skupić, gdy poczuła znajomy zapach
subtelnych perfum, który, musiała przyznać, bardzo ją pociągał. Chwilę później
Dylan zajął miejsce naprzeciwko niej i ujrzała jego uśmiech, a w tym momencie
wszystko to, co ją dręczyło, gdzieś umknęło i poczuła spokój.
-
Hej – powiedziała do niego, odwzajemniając uśmiech – milczący znajomy, który
zakłócasz moją samotność. – Miała ochotę mocno uderzyć się w głowę za te słowa.
-
Również cieszę się, że cię widzę – odparł, wyciągając z torby czystą rolkę
pergaminu, kałamarz i pióro, a także podręcznik do obrony przed czarną magią.
Convalie
przyglądała mu się przez chwilę, kiedy układał to wszystko w jakimś znanym
tylko jemu porządku na stole. Widziała, jak kosmyk brązowych włosów zachodzi mu
na czoło, jak jego brwi marszczą się pod wpływem nieznanych jej myśli i jak
jego dłonie o nieco kościstych palcach, z pewnością bardzo ciepłe, w
przeciwieństwie do jej wiecznie zimnych, dotykają jego rzeczy i zarumieniła
się, myśląc o tym, że chciałaby być jedną z nich…
Dylan
uniósł głowę, a ona spuściła wzrok na leżącą przed nią książkę. Miała nadzieję,
że nie zauważył, jak zachłannie się w niego wpatruje. Serce biło jej w piersi
tak mocno, że wyraźnie czuła jego pracę w całym ciele. Czy Dylan też je
słyszał…? Błagam, niech on przestanie się
na mnie patrzeć, bo zaraz rozpuszczę się tutaj ze wstydu i gorąca.
Jakby
wysłuchawszy jej rozpaczliwych próśb, Dylan wstał i skierował się do półek z
książkami, a ona mogła w końcu odetchnąć i oderwać wzrok od drobnych, czarnych
literek, które nic a nic jej w tym momencie nie mówiły. Ręce jej się trzęsły,
więc schowała je pod stół i oparła na udach. Wzięła głęboki oddech, nakazując
sobie spokój, ale na niewiele się to zdało. Spróbowała więc po raz kolejny
skupić całą uwagę na czytanym tekście. Przez chwilę szło jej nawet nieźle, ale
później Dylan wrócił do stolika i, siadając, przypadkowo trącił stopą jej nogę.
-
Przepraszam – powiedział szybko, robiąc taki wyraz twarzy, jakby popełnił
przestępstwo, ale ona nie odezwała się, nie bardzo wiedząc, co mogłaby
powiedzieć, a jedynie skinęła głową. Od czasu jego upadku z miotły, czyli gdy
definitywnie uświadomiła sobie, że coś do niego czuje, znów zrobiło się
niezręcznie w ich relacjach. Być może Dylan nie był świadom, co mogło być tego
przyczyną, ale wystarczyło jej, że ona wiedziała, żeby spalić się ze wstydu.
Wiedziała,
że nie powinna z nim przebywać. Zdecydowanie łamało to zasady, które ustaliła z
Juliette. Ale coś w jej głowie podpowiadało jej, że to przecież nie ona szukała
jego towarzystwa, a wręcz przeciwnie – to on się do niej dosiadł. Juliette nie
powinna mieć jej tego za złe. Przecież tak naprawdę nawet nie rozmawiają ze
sobą, dlaczego więc miałaby sądzić, że robią coś niestosownego?
Nie,
nie mogła się usprawiedliwiać w ten sposób. Dała swoje słowo. Bała się tego, co
może zrobić Juliette, gdy się dowie. Z pewnością całą prawdę obnaży przed
wszystkimi i Convalie będzie tak bardzo wstyd, że więcej nikomu się nie pokaże.
Kilkakrotnie
próbowała już zamknąć książkę, wstać i wyjść z biblioteki, jednak coś ciągle ją
powstrzymywało. Gdy zerkała na pochylonego nad księgą Dylana, który koniuszkiem
czystego pióra wodził bardziej lub mniej świadomie w okolicach ust, czuła się
jak sparaliżowana. Czuła jakieś dziwne, błogie uczucie, które zatrzymywało ją w
miejscu.
Dylan
podniósł wzrok znad książki i ich spojrzenia się skrzyżowały. Serce Convalie
znów zabiło mocniej i musiała z całych sił powstrzymać się przed jakąś
gwałtowną reakcją, na przykład wybiegnięciem z biblioteki, albo i gorzej…
pocałowaniem Dylana. Nawet nie powinna o tym myśleć.
-
Pójdę już – powiedziała po kilku długich, przesyconych jakby pewnym
naładowaniem elektrycznym sekundach, odwracając wzrok i wstając z krzesła. Nie
spojrzała na Dylana, pakując swoje rzeczy do torby, ani nawet wtedy, gdy
przewiesiła ją przez ramię. Czuła wysoką niestosowność tej chwili i pragnęła wreszcie
dobrnąć do jej końca. Podniosła dłoń w geście pożegnania i odwróciła się,
czując straszną suchość w gardle. Nie sądziła, żeby była zdolna do
wypowiedzenia choć jednego słowa więcej.
-
Convalie! – zawołał za nią, a ona, nim się odwróciła, zamknęła oczy, próbując
wyperswadować sobie ten pomysł.
Jej
myśli tworzyły tysiące scenariuszy, co też Dylan ma jej do powiedzenia. Może
poprosi ją, by jeszcze została. Może zapyta, dlaczego chce odejść? Może
zaproponuje jakieś spotkanie, albo wyzna, że za nią tęsknił i… odwróciła się.
Dylan uśmiechał się do niej delikatnie, a jego oczy połyskiwały radością.
-
Zapomniałaś pióra – powiedział, wyciągając je w jej stronę, a ona stała tak,
niepewna, czy to rzeczywiście jest jej pióro, czy po prostu ją nabiera. Czuła,
jak zalewa ją fala rozczarowania.
-
Ach… no tak… - stwierdziła po chwili i zbliżyła się, wyciągając rękę daleko
przed siebie, by odebrać swoją własność. Bardzo starała się, żeby nawet nie
musnąć jego palców, ale to on wyciągnął rękę w jej stronę tak, że ich skóra się
zetknęła. Convalie poczuła coś na kształt ukłucia prądu i znieruchomiała niczym
przestraszone zwierzątko, nie bardzo rozumiejąc, co właśnie się stało.
Uświadomiła sobie jednak, że ta chwila się przedłuża i zdecydowanie powinna ją
przerwać. W popłochu cofnęła rękę, zabierając pióro i skierowała się do wyjścia
z biblioteki, wkładając wiele wysiłku w to, by nie biec.
*
* *
Ona
wiedziała wszystko. Miała oczy dookoła głowy przez cały czas. Może nie
potrafiła podsłuchać każdej prywatnej rozmowy, ale mogła śledzić Annelise
Campbell. A co najlepsze – ta dziewczyna nigdy nawet nie pomyślała, że mogłaby
to robić, bo nigdy nie zostały sobie przedstawione!
Ona,
Nadine Georgia Baker, była cierpliwa – choć nigdy wcześniej nie podejrzewała
siebie o taką umiejętność. Spokojnie zbierała dowody, by następnie uderzyć z
całą mocą i rozbić ich związek w drobne kawałeczki. Zasłużyli na to oboje –
Nicolas, bo jej nie chciał, i Campbell, bo jej go ukradła.
To
było irracjonalne, ale nie kochała go słabiej niż w dniu, gdy z nią zerwał. Nie
kochała go słabiej niż kiedykolwiek. Nie potrafiła się uwolnić, wciąż
pamiętając te chwile, które dały jej tyle szczęścia – pamiętając, jak ją
całował, jak przytulał, jak szeptał czuła słowa i jak dobrze było w jego
ramionach. To przeminęło, ale kto powiedział, że nigdy nie powróci? Musiała go
zranić i wstrząsnąć nim, żeby zrozumiał, że on też ją kocha. Jeśli kochał ją
choć przez chwilę, na pewno będzie zdolny do odnalezienia w sobie tego uczucia.
Po prostu musiała pogrążyć go w rozpaczy i wkroczyć do akcji. Wiedziała, że
mężczyzna, którego Campbell odwiedza w Azkabanie, niedługo wyjdzie na wolność.
Ona tylko czekała na ten moment. Wiedziała zdecydowanie wystarczająco o tej
relacji, by potrafić zmanipulować Nicolasa. Nie bez powodu natura obdarzyła ją
takimi nogami. Nawet strażnik z Azkabanu jej uległ. Dlatego wiedziała, że już
za miesiąc urocza Campbell zniknie ze sceny, a wtedy wkroczy ona sama. Już nie
mogła się doczekać.
*
* *
To
była jedna z najtrudniejszych wypraw w życiu Convalie. Wchodzenie na szczyt
Wieży Wschodniej z łatwością mogłaby przyrównać do wchodzenia na Mount Everest,
a przynajmniej pod względem jej długości. Czuła się z każdym krokiem coraz
cięższa i cięższa i wkrótce, gdy patrzyła w górę, kręte stopnie wydawały się
jej nieskończenie długie. Miała wrażenie, że nigdy nie dotrze na samą górę. Czy
Lucas już tam był? Miał tendencję do spóźniania się, ale ona również nie
przyszła punktualnie. Co prawda, gdyby samej siebie nie powstrzymywała,
przyszłaby jakąś godzinę wcześniej, bo denerwowała się tak bardzo, iż nie mogła
znaleźć sobie miejsca. Z drugiej strony nie miała najmniejszej ochoty na
odbywanie tej rozmowy, dlatego dwie walczące w niej osoby – ta, która chciała
załatwić wszystko jak najszybciej i ta, która próbowała tego uniknąć – toczyły
nieustanną walkę.
Powiewy
wiatru odczuwalne na jej twarzy stawały się coraz mocniejsze i zimniejsze, co
uświadamiało jej, że zbliża się do końca podróży, a tam nie będzie już odwrotu.
Zwolniła jeszcze bardziej i zerknęła na zegarek. Dziesięć po ósmej. Jeśli Lucas
już był, to na pewno się niepokoi, bo to nie w jej stylu tak się spóźniać. Ale
jeśli jeszcze nie przyszedł, nie będzie to miało dla niego najmniejszego
znaczenia.
Ostatnie
stopnie zbliżały się nieubłaganie i zobaczyła nad nimi skrawek ciemnego nieba.
Wzięła głęboki oddech i pokonała odległość na szczyt niemal w biegu. Gdy w
końcu stanęła na ostatnim stopniu, zawahała się. Było ciemno i nie widziała
wyraźnie całej płaszczyzny wieży. Może Lucasa jeszcze nie było, a może po prostu
stał gdzieś w cieniu, czekając na nią. Opatuliła się szczelniej płaszczem i
zrobiła kilka kroków, rozglądając się.
-
Lucas? – spytała cicho, ale nikt jej nie odpowiedział, więc zrobiła pierwsze,
co przyszło jej na myśl – odwróciła się i zaczęła zbiegać po schodach. Myślała
tylko o tym, żeby znaleźć się na dole jak najszybciej i uciec, unikając
konfrontacji. Ale mniej więcej w połowie wysokości wieży zderzyła się z Lucasem
i krzyknęła, zaskoczona. Mimo że to ona wpadła na niego z impetem, nie zatoczył
się do tyłu, a to ona się zachwiała, wspierając się na jego rozpostartych
ramionach.
-
Co się stało? – spytał. Wtuliła się w niego, próbując rozszyfrować te uczucia,
które pojawiły się, gdy go zobaczyła. Nie widziała jego twarzy, a jedynie czuła
zapach jego lekko ostrawych perfum, jedną dłoń obejmującą ją w pasie i drugą,
gładzącą po głowie. Musiała wyglądać jak idiotka, zbiegając na dół.
-
Ja… przypomniałam sobie, że zapomniałam… ale właściwie to nie ma znaczenia, po
prostu myślałam, że zdążę, zanim przyjdziesz – zmyśliła naprędce, mając
nadzieję, że nie zwróci zbytnio uwagi na jej słowa.
Ulga.
Czuła ulgę. I coś jeszcze. Wdzięczność?
-
Przepraszam za spóźnienie – powiedział. – Lambertz mnie zatrzymał i zagadał,
straciłem poczucie czasu…
-
W porządku.
To
nie była wdzięczność. To była radość. Cieszyła się z tego, że przyszedł.
Cieszyła się z jego obecności. Może jednak kochała go choć trochę? Może było to
bardziej prawdziwe, niż jej się wydawało? Musiała to sprawdzić. Sprawą
priorytetową było dowiedzenie się wszystkiego. Dlatego odchyliła się do tyłu,
spoglądając w jego twarz, a później, nim zdążył coś powiedzieć, przybliżyła
usta do jego ust i musnęła je bardzo, bardzo delikatnie.
To
nie był ten pokrętny rodzaj prądu, który czuła przy dotyku Dylana. Ale to jeszcze
nic nie znaczyło. Po prostu przyzwyczaiła się do bliskości Lucasa, dlatego już
tak na nią nie działał. Próbowała przypomnieć sobie początki. Wtedy peszył ją
tak samo jak Dylan, na pewno!
Lucas
pochwycił aluzję i pocałował ją zdecydowanie bardziej energicznie niż ona jego,
przesuwając dłoń wzdłuż linii jej kręgosłupa. Convalie cały czas analizowała
każde uczucie, którego doświadczała, a teraz było jej przyjemnie. Więc to, co
robiła, było dobre. Pozwoliła całować się zachłanniej, potwierdzając swoją teorię.
To zdecydowanie sprawiało, że czuła się wspaniale. Ale nie wyjaśniało, dlaczego
cały czas myślała o Dylanie, dlaczego choć przez chwilę próbowała wyobrazić
sobie, że to on ją całuje. Napawało ją to takim poczuciem winy, że odsunęła się
od Lucasa i stanęła dwa stopnie wyżej, co sprawiło, że odrobinę go
przewyższyła. Wpatrywała się w niego tak, jakby od tego zależało jej życie. Czy
go kochała? CZY TAK? Nie potrafiła tego stwierdzić. Gdyby wiedziała, że go nie
kocha, na pewno nie ciągnęłaby tego związku na siłę. Ale nie potrafiła
jednoznacznie zdecydować, co oznaczają jej uczucia. Była pewna jedynie tego, że
wolałaby stać tu z Dylanem. Czy to czyniło ją tak złą osobą? Przecież nie
potrafiła na to wpłynąć.
-
Czy już wszystko w porządku? – dopytywał Lucas. – Czy między nami jest okej?
Przez
chwilę miała ochotę się wycofać, z kolei później pomyślała o tych miesiącach,
które spędzili razem, które sprawiły, że stała się inną osobą. Jak mogła to
wszystko zaprzepaścić przez głupie widzimisię? Gdyby tylko potrafiła widzieć
przyszłość, gdyby wiedziała, dokąd ją to zaprowadzi! Nie mogła dłużej zwodzić
Lucasa, wymawiając się „trudną sytuacją” i „brakiem czasu”. W końcu sam by ją
zostawił, nie wytrzymując tego napięcia. Więc może lepiej… przynajmniej na
razie… niczego nie zmieniać.
Lucas
patrzył na nią wyczekująco i czuła się jak pod obstrzałem zaklęć. To nie był
Dylan. Czuła, że nie wytrzyma dłużej w kłamstwie. Patrząc na Lucasa nie
widziała kogoś, kogo kocha całym sercem. Widziała kogoś, kto jest jej bliski
jak przyjaciel i chociaż podczas całowania wzbudzał w niej pozytywne emocje, to
czy nie był to efekt samej czynności…?
-
Ja… - urwała, po czym zamknęła usta i pokręciła lekko głową, cofając się o
jeszcze jeden stopień. Gdy patrzyła jak najbardziej z góry, czuła się lepiej,
pewniej. Lucas chwycił obie jej ręce.
-
Convalie – powiedział, chyba już przeczuwając, jaka będzie jej decyzja. Na jego
twarzy malowała się determinacja. – Nie rób tego.
Przełknęła
głośno ślinę i dopiero po chwili zorientowała się, że obraz stojącego przed nią
Lucasa rozmywa się, zupełnie jakby… płakała. Odwróciła głowę, chcąc udaremnić
mu dostrzeżenie łez, ale on już je widział.
-
Księżniczko – szepnął jednym z najłagodniejszych tonów, wchodząc wyżej i
zbliżając się do niej. – Rozumiem, że jesteś zdezorientowana, choć nie bardzo
wiem, co takiego się stało. Jeśli chcesz, dam ci jeszcze czas. Dam ci tyle
czasu, ile będziesz chciała.
Podczas
gdy mówił, ona coraz silniej zalewała się łzami, kręcąc głową. Nie chciała, by tak
twierdził. Poruszał w ten sposób czułą strunę, a jeśli w tym momencie nie
zakończy całej sprawy, to jeszcze może się rozmyślić.
-
Lucas – powiedziała łamiącym się głosem – to po prostu nie my, nie ta bajka.
Zrozum… nie pasujemy do siebie. Nigdy nie pasowaliśmy. Tak będzie lepiej.
Była
dumna z siebie, że udało jej się wydusić tak logiczną wypowiedź. Musiała
trzymać się tej myśli z całych sił. Kątem oka dostrzegła, że Lucas wygląda,
jakby ktoś uderzył go w twarz.
-
Nie mów tak – odparł. – To nieprawda, że do siebie nie pasujemy. Uzupełniamy
się idealnie. Kocham cię.
Na
te ostatnie słowa jej usta zadrżały. Kiedyś budziły w niej tyle pozytywnych
emocji. Teraz wydały jej się kłamstwem.
-
Przykro mi – powiedziała, szykując się do odejścia – ale ja ciebie nie kocham i
nigdy nie kochałam.
Wiedziała,
że w ten sposób sprawia mu ból i że nie jest to do końca prawda, bo przecież w
pewnym momencie była przekonana, że jest całym jej światem. Wyswobodziła dłonie
z jego uścisku i wyminęła go, stojącego bez ruchu, schodząc na dół. Otarła
rękawem mokre policzki. To była jedna z najtrudniejszych decyzji jej życia.
Ale, paradoksalnie, nie poczuła ulgi. Czuła się winna. Lucas niczym nie
zasłużył sobie na takie potraktowanie. Powinna zaproponować, by zostali
przyjaciółmi, by byli w kontakcie… Tyle że to niemożliwe. Nie potrafiłaby
patrzeć na niego i nie widzieć wszystkich swoich błędów.
Sama
była sobie winna. Sama musi się z tym wszystkim uporać. Kropka.
~~~~~~
Rozdział trochę misz-maszowaty, ogólnie jestem z niego średnio zadowolona, bo prawie nic się nie dzieje, a są same... hm, zapowiedzi. Może poza ostatnią sceną, gdzie dzieje się coś konkretnego.
Robaczki, jeszcze 15 rozdziałów! Tak, wiem, że mnie nienawidzicie za to, że wciąż przypominam. Ale jestem strasznie podekscytowana perspektywą przejścia wkrótce do czegoś nowego. Plus do zobaczenia śladu jako całości!
Nie przewiduję, żeby następny rozdział miał się pojawić jakoś później, więc stawiałabym na za tydzień. Tak na... hm, 99%. I piszcie swoje opinie na temat poczynań bohaterów, uwielbiam patrzeć z innej perspektywy!
Łii, ja napiszę, na pewno, przeanalizuję jak tylko się da!
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim: narzekasz trochę na ten rozdział, a moja pierwsza myśl po przeczytaniu: emocjonalny do kwadratu. A emocje to jest coś, co Ci cholernie dobrze wychodzi, więc nie masz się czego obawiać, jeśli brakuje żywej akcji, ale jest za to tak głębokie wejście w postać. To właśnie jesteś Ty, moja pani psycholog ;P
Żeby to jakoś ułożyć… no dobra, spróbujmy po kolei, bo tak będzie oczywiście najlogiczniej.
Zaczynając od Anne… Tu napisałaś coś, co jest właściwie definicją tego opowiadania, prawda? Pamiętasz, jak kiedyś tłumaczyłaś znaczenie tytułu, że każde wydarzenie zostawia ślad, że te właśnie wpływy przeszłości na bohaterów mają tu być ukazane… Aresztowanie Jamesa było właśnie takim wydarzeniem, które przewróciło cały świat do góry nogami i już nigdy nie będzie taka sama. Anne jest postacią taką trochę dwutorową, która wydaje się taka prosta, dobra, pogodna, a za tym kryje zupełnie inną osobę ze swoimi tajemnicami i rozpaczą. Taak, może to zapowiedź – ten fragment, i to co było później z perspektywy Nadine – ale przecież zapowiedzi są ważne, budują nastrój i podstawy do wydarzeń, co byłaby warta właściwa scena, gdyby nastąpiła ot tak sobie? To nam daje podstawy do domysłów i oczekiwania ^^
Connie zostawiam na koniec, natomiast następnie moje ulubione Wredne Ślizgonki (sztuk raz)! No dobra, może ja mam jakieś skrzywienie, że lubię takie teoretycznie antypatyczne postacie, ale one na papierze (czy tam innym ekranie) wyglądają po prostu bardzo efektownie. No sama powiedz, czy ta akcja Rose nie była świetna? Prosto i bezpośrednio, bez owijania w bawełnę, bez sztucznych sentymentów, po prostu: taak, wykorzystałam cię, spadaj. Ale z drugiej strony nawet ona nie jest taka totalnie zua i niedobra – to co mówiłaś o Col, tyczy się też Rosalie, bezlitosna dla wrogów, ale ceni sobie przyjaciół.
Juliette znowu pokazuje trochę niefajną stronę swojej osobowości, choć wygląda na to, że robi to w dobrej wierze, jest przy tym taka niewinniutka… Ale to nie jest tak do końca okej, to jest wręcz hipokryzja, kiedy jest chorobliwie zazdrosna o swojego chłopaka, a sama wysyła takie różne… sygnały. I może dla niej to tylko forma dowartościowania się, ale (co o mnie mówi fakt, że bez przerwy używam „ale”…?) druga strona też jakoś to odbiera i może to uznać za zaproszenie. Gdzie byłaby dla niej granica, w którym momencie flitu zauważyłaby, że to za dużo i otwarcie powiedziała „stop”? Coś mi mówi, że jakkolwiek Dylan cierpliwie wytrzymał jej obsesyjną zaborczość, to te uśmieszki i mrugnięcia w jakiś sposób doprowadzą ją do zguby. To znaczy, to rozstania.
No, to teraz Nicky! Jak wielki jest kontrast między tym chłopakiem, którym był na początku opowiadania, który, owszem, chciałby dowiedzieć się czegoś o ojcu, a poza tym lubił korzystać z życia, a tym, kim jest teraz, obsesyjnie skupionym na jednym celu, znacznie poważniejszym, trochę… może nie tyle złamanym, jeszcze nie, ale na pewno zmienionym. Zgrabny foreshadowing Nadine (słowa o miłości, ranieniu i spaczonym spojrzeniu na świat), może nawet lepiej, bardziej subtelnie by było dać tę wzmiankę na jakiś czas przed jej pojawieniem się, nie w tym samym rozdziale, ale z drugiej strony może nie wszyscy by wtedy zwrócili na nią wystarczającą uwagę. Zresztą już same ślady nieufności wobec Anne, których stara się pozbyć, ale które gdzieś tam jednak zakiełkowały w jego umyśle – to sprawia, że zadanie Nadine będzie… chyba nie takie trudne? A skoro Anne jest jedyną osobą, która teraz jest przy nim, której może (przynajmniej stara się) ufać, to taki cios naprawdę może go pogrążyć. I cieszę się, że Nadine wkracza do gry – owszem, jest… chora. Ale czekałam długo na jej powrót i liczę, że jej plan wiele nam tutaj do akcji wprowadzi ;>
No i pora na Connie, gwiazdę tego rozdziału. Wiesz, gdybym ja poświęciła tyle stron, pół rozdziału (plus to wszystko, co było w poprzednich na ten temat) na rozterki bohaterki, która sama nie wie, co czuje, to byłoby nuuudno. I masło maślane. A Ty, spec od opisywania i uczuć, i emocji (;>), zrobiłaś z tego fragment naprawdę godny uwagi. Obiektywnie zachowanie Connie może wydawać się głupie i bezsensowne, ale rozumiem to, rozumiem tę chęć ucieczki, odsunięcia problemu, mętlik w głowie i w sercu. To, co wybrała (lub przynajmniej się stara), może być teraz najlepszym wyborem – skoro Lucas to nie jest do końca to i tylko by oszukiwała i jego, i siebie, a Dylan jest (teoretycznie przynajmniej) poza zasięgiem, to może rzeczywiście najmniej szkód przyniesie, jak zostanie sama. To znaczy rozstaniem na pewno zraniła w jakiś sposób Lucasa, ale wyznaję zasadę, że szczerość przede wszystkim. Jak ktoś chce być z kimś innym, trudno, nie zmusi się go do miłości, ale lepiej, żeby od początku postawił sprawę jasno, niż oszukiwał, zdradzał i robił głupka z tej osoby, bo to jest chyba jednak gorsze. Oczywiście Convalie sama też nie będzie w tej chwili szczęśliwa, ale może jakoś się z tym upora i pójdzie dalej (no dobra, szczerze to myślę, że wyląduje z Dylanem, ale na razie stara się być grzeczna i tego uniknąć). Scena z Dylanem mi się bardzo podobała. Niby taka prosta, nic się nie zdarzyło, chwila przy stoliku w bibliotece, ale Ty to potrafisz. Te wszystkie drżenia rąk i bicia serc, i myśli, które mają jakiś ciąg logiczny, a nie są bełkotem, rumieńce, dziwne scenariusze, chęć ucieczki i pozostania jednocześnie, to wszystko jest tak realne, jakby naprawdę się tam było. No i oczywiście druga Wielka Scena, czyli nasze rozstanie. Jak genialnie to wymyśliłaś, że na niego wpadła, zbiegając z wieży. Jak próbowała, do ostatniej chwili badała swoje odczucia. I jak sama nie wiem, co o tym myśleć… Na początku cały ten pomysł z Connie i Lucasem mnie zupełnie zaskoczył, nie pomyślałabym, że można stworzyć takie połączenie, doszukiwałam się jakiejś gry, zabawy, ale Lucas naprawdę okazał się kochany (poza tą jedną akcją na boisku), a na Connie ta relacja bardzo dobrze wpłynęła. Trochę smutno pomyśleć, że jednak nic z tego, że Connie myśli teraz o tym bardziej jak o wdzięczności niż miłości… Totalnie się rozpłynęłam jak Lucas próbował ją powstrzymać, to zdanie z księżniczką… aaa! Niby wiedziałam, że to nieuniknione, spodziewałam się tego, a jednak zrobiło mi się tak jakoś żal :( I już sama nie wiem, czy ten Dylan jest tego warty, ja go lubiłam czy byłam raczej obojętna…? Uwagę zwraca też sposób, w jaki Connie zakończyła swoje wystąpienie. My wiemy, jak ona naprawdę się czuje, ale słowa „nie kocham i nigdy nie kochałam” po tylu miesiącach związku z zewnątrz brzmią jak czyste wyrachowanie, jakby to ona z nim się zabawiała… jak rasowa Ślizgonka, jak Rose. I znowu się zastanawiam, ile w tych moich porównaniach przypadku, a za iloma rzeczywiście się coś kryje.
UsuńA w ogóle to w tym rozdziale (i w jakimś stopniu w poprzednich też) widzę sobie tak to, o czym niedawno rozmawiałyśmy, to poczucie samotności, przyjaźń itd…
Ech, jakbym się dobrze skupiła, to pewnie mogłabym jeszcze trochę pogadać, wiesz, że ja mogę gadać i gadać jak się rozkręcę. Gdyby tylko rozdziały szły mi tak szybko jak komentarze, po dzisiejszym dniu miałabym co najmniej połowę gotową. Ach, no i jakbyś nie zauważyła, to pod poprzednimi częściami też dodałam parę słów, żeby nie było, że coś zostawiam bez komentarza ^^
No dobra, okej. Może i rozdział jest w jakiś sposób emocjonalny, ale nie podoba mi się to, że się praktycznie w nic nie zagłębiam, chociaż ta Convalie mnie uratowała. Nie lubię takiego "pomijania". Musisz sama przyznać, że jest kilka jakichś oderwanych myśli i koniec, następna osoba.
UsuńEm... hm... to tłumaczenie jest... tadadadam! W prologu! ;) odsyłam, tak dla przypomnienia, jeśli się tym jarasz i tak dalej :D:D:D och, sprawa emotikonek. no tak. denerują mnie i ograniczają, ale co mogę na to poradzić? o ja biedna nieszczęśliwa nie mam jak inaczej przekazać moich gestów i tak dalej, no cóż, pech. i nawet nie chce mi się pisać poprawnie. to znaczy do shifta mi za daleko, wybacz. nie lubię shiftów. nie wiem, jakoś alt jest zawsze blisko i wychodzi szybciutko, a shift... no sorki.
Parsknęłam śmiechem w moją szklankę z sokiem pomidorowym (i nie tylko ale w szczegóły się nie będę zagłębiać co by tu nie deprawować kogoś kto nieopacznie (nieopatrznie? kurczę, nie wiem...) przeczyta a jest niepełnoletni czy coś. Znaczy no żeby smaka nie robić xD
Aha, a parsknęłam bo te Wredne Ślizgonki (i palec mi się ślizga po shifcie, och jak ja go nie lubię! zawsze naciskam go małym paluszkiem lewej ręki i to jest okrutne... dla paluszka oczywiście).
No bo Juliette to jest taka trochę postać... To nie tak, że jej nie zależy na Dylanie, jak już podkreśliłam z jej perspektywy. To jest po prostu taka jej natura i już. Jest taką podświadomą kokietką czy tam kokieterką i tak ma być, koniec, kropka.
Ja też ciągle używam "ale". Jak sprawdzam tekst to później ciągle poprawiam "ale, lecz, tylko, tyle że..." plus nie wiedzieć czemu wbiło mi się do głowy "po prostu" (ach, bo to takie proste, po prostu...) i potrafię to pisać nawet w dwóch zdaniach pod rząd, serio ;)
Ach, no i to z Juliette to już wcześniej zwróciłam uwagę, kilkakrotnie zresztą, ale dopiero teraz tak dosłownie, a wcześniej nikt uwagi jakoś specjalnie nie zwrócił... No cóż, trzeba jak krowie na rowie, pech, jak trzeba to trzeba (oczywiście to jest żart i w tym momencie nie chowam urazy ani nie jestem naburmuszona ale nie wiem jak to wyrazić nie słowami :D)
Po prostu (! to słowo !) muszę przypominać o Nadine, żeby się tu nikt nie cieszył, że będzie kolorowo czy coś, poza tym przypominam też samej sobie, żeby się wprowadzić w nastrój i takie tam... Oj coś czuję, że może i ja doświadczę dzisiaj rozszczepienia komentarza.
Ja nie lubię, bardzo nie lubię takich megadługich bohaterowych rozterek i nawet te moje mnie denerwują, bo one są takie jakby zawieszone, bez miejsca, bez czasu, bez scenerii... a z drugiej strony co, mam pisać że Convalie leżała sobie plackiem na łóżku i rozmyślała? Chociaż w sumie to jest Twój osobisty pogląd, że Ci się podoba, bo szczerze mówiąc ja czytając to później jestem troszkę... zaziewana, no chyba że się naprawdę wciągnę. Plus ciągle mam wrażenie, że ja sama nie umiem się zdecydować i te rozterki są takie trochę... czuję to, ale w sumie to czuję to, a tak właściwie to sama nie wiem...
Cassie, jeszcze 15 rozdziałów, a obiecałam, że ślad będzie miał happy end ;) To znaczy nie mówię że od razu dla wszystkich, ale taki ogólny, radosny wydźwięk.
Mam wrażenie, że Convalie nie robi praktycznie nic poza odwracaniem wzroku, czerwienieniem się i słuchaniem bicia serca, serio :D Ale nie mogę tego opisać inaczej, bo to by nie była wtedy ona, a co ja poradzę na to, że stawiam ją przed tak stresującymi sytuacjami? Wybacz, Convalie, to wszystko dla twojego dobra, kiedyś zrozumiesz.
Szczerze mówiąc wywaliłam tylko ostatni akapit, gdzie decydowała się jeszcze spróbować, ale jednak z tym rozstaniem jest lepiej, tak czułam przy pisaniu tej sceny i byłam trochę rozdarta, chcąc to zakończyć i nie mogąc... Ale myślę, że w ten sposób to wygląda dobrze. Znaczy... jest trochę napięcie, bo w sumie nie wiadomo, co ona ostatecznie zrobi, bo stara się to jakoś przewartościować i wybrać...
Hm, chyba lubiłaś Dylana, bo go dobrze zapowiadałam :) Co prawda sama jestem nim trochę zawiedziona, tak jakby... nie dał się poznać. W sumie to można mieć myśli: "kurczę, co ona w nim widzi? Ten Lucas to przynajmniej ją nazywa księżniczką, kupuje jej kwiaty, zabiera na kolacje, no i JEST, a Dylan to taki człowiek-widmo i właściwie nic o nim nie wiadomo..." Cóż, potraktowałam go trochę po macoszemu, ale mam nadzieję, że uda mi się jeszcze zrehabilitować.
UsuńAch, no cóż, Convalie powiedziała "nie kocham i nigdy nie kochałam" z bardzo prostego powodu - zraniła samą siebie i nie chce się przyznać do tego, że mogła popełnić jakiś błąd w którymś momencie, ona po prostu chce siebie przekonać, zmienić wspomnienia, odkryć, że tak naprawdę nic dla niej nie znaczył i dlatego tak to się zakończyło. po prostu próbuje to zrozumieć. A poza tym po takich słowach, no cóż, ma nadzieję, że bardziej zniechęci Lucasa. Tak przynajmniej ja to widzę :) ALe z drugiej strony też - ona jest Ślizgonką i sama też przybiera różne maski, więc można to też w taki sposób interpretować.
Tadam! Tym oto optymistyczno-pesymistycznym akcentem dobrnęłyśmy do końca :)
No, w Convalie to się bardzo zagłębiłaś ;P A reszta… no, przede wszystkim to tworzy jakąś całość z wszystkimi innymi rozdziałami i koniec końców wychodzi zagłębione, a poza tym czasem taka malutka wzmianka może być bardzo znacząca – jak na przykład to z Rose, krótkie, zwięzłe i na temat, a robi odpowiednie wrażenie.
UsuńWłaśnie jakoś tak mi się kojarzyło, że chyba nawet widziałam to na stronie, widzę to oczyma wyobraźni przy tym początkowym, zielonym szablonie z oczami xd Tylko nie byłam pewna, czy to prolog, czy jakieś słowo wyjaśnienia w przedmowie… Hm, mi shifty nigdy jakoś szczególnie nie przeszkadzały, jak już się przyzwyczaję do klawiatury, to wszystko jakoś samo wychodzi, ale gorzej z telefonem. Tam, jak sama widzisz, konsekwentnie olewam polskie znaki, a duże litery są głównie dlatego, że po kropce się same robią. W ogóle to dziwne, na gadu mam jakiś zwyczaj ignorowania wielkich liter na początku zdania, nie żeby mi było jakoś trudno z nimi, ale po prostu… taki styl xd A na telefonie niby polskie znaki są, ale wpisanie ich zajmuje nieco więcej czasu, a ja i tak mam wrażenie, że piszę tam za wolno w stosunku do toku moich myśli i rozmowy. W ogóle pamiętam, jak zaczynałam z gadu i moja koleżanka pisała do mnie tak błyskawicznie, a ja totalnie nie nadążałam z odpisywaniem. I jak mi fatalnie szło, jak na informatyce robiliśmy jakieś ćwiczenia w stylu mistrz klawiatury. A teraz trochę praktyki i literki niemal same wskakują! ;D
Hi, hi, soczek pomidorowy z „i”, ciekawy plan na piątkowy wieczór ;> I jak szlachetnie, że tych biednych nieletnich nie deprawujesz… choć jak znam życie to tak 9 na 10 z nich już jest zdeprawowanych xd I jestem za „nieopatrznie”, „nieopacznie” to tak jakby od „opacznie” czyli na opak… a tu idea jest chyba… no, zresztą, słownik pewnie wie. Ale mi się nie chce xd
Tak, dokładnie: ale, po prostu, no, właśnie, całkiem sporo jest takich słówek, które same się pchają na usta/palce i mam potem wrażenie, że mówię jak jakiś nieelokwentny przygłup ;< Czasem mam wrażenie, że to taka wata słowna, że nie mogę napisać fragmentu bez ciągłych ale, jednak, coś tam, coś tam… No, niby to jest potrzebne do wyrażania różnych rzeczy, ale czasem mam wrażenie, że tego za dużo. A najgorzej, jak ciężko to jakoś sensownie zastąpić, patrz, takie „że” – niby ma synonim „iż”, ale przecież w 9 przypadkach na 10 to brzmi jakoś sztucznie i zbyt oficjalnie ;/
Ech, może po prostu nikt o tym nie wspomniał, czasem nawet ja mam poczucie, że krążą mi po głowie różne rzeczy, których nie daje rady do końca uchwycić i ubrać w słowa w komentarzu… a wiele osób komentuje nieco zwięźlej. A może takie delikatne sugestie rzeczywiście niekoniecznie rzucają się w oczy jak się czyta ot tak, trzeba się nad tym zastanowić, poszukać wskazówek od autora, powiązać pewne zachowania… W ogóle odkąd się staram jak najbardziej pogłębić zdolności analizy na polskim ORAZ na francuskim, gdzie ta analiza naprawdę jest mega dokładna, zdanie po zdaniu, to myślę, że zwracam uwagę na trochę więcej rzeczy niż kiedyś. Choć czasem mogę zobaczyć więcej niż autor sobie wymyślił xd Ale na przykład ciekawym odkryciem okazały się dla mnie pola leksykalne. Jak przyjęliśmy na francuskim taktykę pt. zobacz sobie pola leksykalne i wiesz już, o czym jest utwór – wydawało mi się to trochę naciągane. Ale jak potem mieliśmy analizować na polskim jakieś wiersze Nowaka i czytam, czytam – nie rozumiem nic – a potem patrzę na te pola leksykalne i dobra, jest zdecydowanie to, to i to – no i jakieś blade pojęcie i cień sensu mi się przynajmniej ukształtowały.
Nie no, spoko, ja tam się bardzo cieszę, że o niej przypomniałaś, tylko tak sobie dumałam, że fajnie by wyszło, gdyby ta refleksja Nicka i jej pojawienie się były jakoś bardziej oddalone, żeby to wystopniować, żeby to skojarzenie może nie było takie oczywiste… Ale wtedy by może znowu nikt nic nie zauważył, a też niekoniecznie się odpowiednio składało, więc okej ;P
Ha, też czasem myślę nad tą scenerią – jak zachować równowagę między przemyśleniami/dialogiem a opisem otoczenia. Choć jak siedzi w takim na przykład dormitorium i myśli, no to co opisać, dormitorium jak wygląda wiadomo, akcji żadnej nie ma, no to co zrobić? No, pogląd owszem, osobisty, jak każdy… Ale fakt, że Ty jesteś zaziewana, może mieć cos wspólnego z tym, że Ty to już znasz od podszewki, a dla mnie to coś nowego i emocjonującego ;P I te reakcje są właśnie świetnie opisane, no i to, że czytając, nie mam takiej dokładnej pewności, co zrobi (no dobra, w sumie mi to powiedziałaś, ale tak teoretycznie xd). No a co do rozterek i niezdecydowania… no, w końcu o to chodzi, sama Connie jest niezdecydowana i rozdarta i nie wie, w którą stronę myśleć… Ja, Miss Problemów Decyzyjnych (wiesz, że to się podobno jakoś nazywa? Jako choroba czy coś), wiem, jak to jest dumać i nie móc wybrać. No i tak, też myślę, że bez tego akapitu jest lepiej – mamy czystą sytuację, a w przeciwnym wypadku, nawet gdyby próbowała, chyba byłoby czuć, że to takie trochę wymuszone i jednak to rozstanie wisi w powietrzu…?
UsuńNo, właśnie pamiętam, jak go zapowiadałas, taaaka zachwycona nim byłaś… Wydaje mi się, że na początku mnie jakoś szczególnie nie powalił, ale potem się jakoś dogadaliśmy. Choc teraz, po tej przerwie, nie czuję się z nim tak bardzo związana, więc dobrze by było, jakbyś jakoś podkreśliła jego fajność, żebym się mogła bardziej identyfikować z uczuciami Convalie ;P
Taak, to też jest niewątpliwie dobre wytłumaczenie, z tym przekonywaniem samej siebie, no i zniechęcanie Lucasa, oczywiście. Ale odcinając wszystko co wiemy o jej uczuciach może się to wydawać naprawdę ostre i fajnie, że można to sobie tak szeroko pointerpretować. No i oczywiście brzmi efektownie.
No to genialnie, jestem dumna, że udało mi się tak szybko odpisać, a teraz pędzę (z duszą na ramieniu) na Klausika <3
Znaczy no pewnie tak, z jednej strony te takie krótkie wtrącenia też są dobre, ale z drugiej mam wrażenie, że nafaszerowanie nimi całego rozdziału to lekka przesada. Hm.
UsuńJa też miałam problem z szybkim pisaniem. Bo bardzo długo nie miałam w domu internetu i pamiętam że koleżanki siedziały ciągle na gadu i tak dalej i one jakoś tak to miały opanowane, a ja biedna nie. Co prawda nie pisałam w taki sposób, że wystukiwałam pojedyncze literki czy coś, ale i tak było to powolne. Pamiętam, jak pisałam takie pierwsze-pierwsze opowiadanie i ja je pisałam w zeszycie, a później mozolnie, bardzo długo przepisywałam, a czasem dawałam koleżance która miała internet i u której publikowałam do przepisania, bo wychodziło jej szybciej. A później zaczęłam pisać opowaidania w wordzie i jakoś tak... teraz ja jestem podziwiana ;) Ach, no i plus długaśne rozmowy na gg jak już otrzymałam internet.
Mi też się nie chciało sprawdzać tego słowa, a w sumie i to i to miało u mnie swoje plusy i minusy i nie mogłam się zdecydować.
Ja jeszcze ciągle wplatam różne "urozmaicenia". Aż się roi od "dokładnie, absolutnie, całkowicie, kompletnie, zdecydowanie..." i tak dalej. Czasem zastanawiam się, czy to nie wygląda jakoś bardzo źle. Bo w sumie jak piszę, to jestem świadoma tych słów, ale jak już czytam, to trochę mniej, więc ostatecznie sprawa pozostaje przez mnie nierozstrzygnięta. Taa, a iż używam tylko kiedy mam już w tym samym zdaniu że, chociaż czasem wolę powtórzyć to że bo iż za cholerę nie pasuje (choć są to nieczęste przypadki)
Eee... pola leksykalne? A cóż to za wynalazek?
Rozumiem, właściwie (ach, kolejne z tych "wzmacniających" słów) mogłabym wkleić Nadine dalej, ale moja idea była taka, że jak już każdy (prawie) ma ten swój urywek, to niech ona też dostanie.
Właśnie, dokładnie byłoby czuć, że to naciągane, tylko ta scenka, którą mam w głowie... ach.
Dylana będzie trochę więcej i pokaże więcej swojej fajności, promise <3
Klaus 4ever!
Niech Klaus będzie z Tobą!
Niech się stanie Klaus!
<3 <3 <3
Noo, może troszkę… Ale jak się ma tyle bohaterów, to trzeba ich jakoś ogarnąć, gdyby ich zostawiać bez słowa przez dłuższy czas, to ich historia wydawałaby się z kolei taka poszarpana.
UsuńHm, to ja chyba trochę wcześniej miałam ten internet, bo jak zaczęłam pisać, to już byłam zaznajomiona w miarę, choć był powolny i kiepskawy na samym początku. No i na komputerze jako takim też w pewnym momencie życia coś tam pisałam, ale nawet nie pamiętam kiedy to było i na pewno było tego malutko. I nawet nie pamiętam, kiedy to się dokładnie stało, że przyspieszyłam z pisaniem, ale na pewno word i gadu miały w tym swój duży udział. Fajne uczucie móc to robić tak szybko ^^
O, a teraz mi się zachciało – i patrz co mam http://portalwiedzy.onet.pl/140963,,,,opacznie_a_nieopatrznie,haslo.html Ech, jak to dobrze mieć internet. Grzebanie w tych papierowych słownikach może być trochę męczące i czasochłonne, nie mówię o takim jednym słówku, ale jak dostajesz na przykład cały tekst, w którym wielu słów nie znasz, to znaczy w obcym języku. O wiele łatwiej wpisać słowo jedną ręką w słownik internetowy albo nawet na komórce jak komuś wygodnie, niż kartkować nie wiadomo jak długo taki tradycyjny.
Haha, a to ciekawe, bo ja też mam „urozmaicenia”… tyle że wręcz przeciwnie. Ciągle używam „trochę”, „raczej”, „chyba” itd… I myślę, że co jak co, ale to coś o mnie mówi – coś o silnej niepewności i skłonności do relatywizacji, o.
A, pola leksykalne to całkiem ciekawa sprawa, po prostu jedna z podstaw naszej analizy na francuskim. Chodzi po prostu o wyszukanie w tekście grupy słów dotyczących tego samego tematu. Na przykład pole leksykalne zbrodni – i masz tam powiedzmy nóż, krew, rana, ofiara itp. Swoją drogą nie byłoby ciekawe tak wziąć kawałeczek opowiadania do analizy – takiej porządnej analizy, jak na wypracowaniach z polskiego? Ciekawe, jakich rzeczy w tym by się dało doszukać i z iloma by się autor zgodził ;D Zresztą zdaje się, że Szymborska podobno kiedyś pisała tę nową maturę ze swoich tekstów i wcale nie było tak idealnie.
Fajna scenka w głowie, hmm? Intrygujące ;P
Okej, to czekam niecierpliwie na tego fajnego Dylana!
Och, Klaus, Klaus, tak, tu się z Tobą zgodzę w stu procentach. The love of my life <3 Tylko dlaczego to wczoraj… ugh ;/
Ależ ja też byłam zaznajomiona z internetem, po prostu nie miałam go w domu :p
UsuńNa przykład jakiś rok wcześniej byłam miesiąc na wakacjach u cioci i wujka i miałam tam codziennie do dyspozycji, więc... ;) Także wtedy zaczęłam czytać ff potterowskie, a jak tylko otrzymałam swój internet, to zaczęłam własne.
Hm, rozumiem już różnicę z tym opacznie/nieopatrznie, ale gdybym to ja wiedziała, w jakim sensie ja to użyłam... a nie chce mi się wracać... no dobra, użyję magicznego ctrl+F... hm, chyba chodziło mi o to drugie. chociaż przy takim tłumaczeniu może bardziej by pasował odrobinę inny synonim niż "nieuważnie", ale w tym momencie nie wiem jaki, wpadniesz na coś?
Ale z drugiej strony jeśli mam coś w pdfie, na blogu czy gdziekolwiek, to mnie to denerwuje. Bo jeśli mam załóżmy podręcznik, w sensie książkę, w rączkach, to jakoś tak zapamiętuję ułożenie, czyli "o tym było w prawym górnym rogu", a w pdfie za cholerę tego nie znajdę.
Ha ha, czyli według mojej psychoanalizy używanie słów wzmacniających ma sprawić wrażenie, że jestem czegoś pewna, i zasłaniam się tym słowem, próbując przekonać samą siebie, hi hi. Chyba że masz inną interpretację?
Po prostu w interpretacjach... no cóż, na przykład nie każda rzecz, która jest opisana, musi mieć na celu zobrazowanie jakiegoś stereotypu, czy też znaczenia, które trzeba odkryć. Ale skąd ktoś, kto nie jest autorem, ma to wiedzieć?
To nie był Klaus. To jego zły brat bliźniak. O.
Haha, a mi się wydaje, że ja przed wprowadzeniem go do domu bardzo niewiele miałam z nim wspólnego. I w ogóle rozwinęłabym jakoś ten temat, ale to chyba nie aż tak ciekawe, a pewnie znowu by się rozciągnęło na nie wiadomo ile komentarzy xd Kurczę, tak się dziwnie czuję, jak te komentarze są takie… widoczne. Niby wcześniej też każdy mógł je przeczytać, ale teraz tak… bardziej rzucają się w oczy xd
UsuńNo, z tego co pamiętam, to bardziej mi pasowało „nieopatrznie”. Choć już nie pamiętam, o co właściwie chodziło… Aaa, nieopatrznie czytający nieletni… No, owszem raczej nie chodziło o nieuważne czytanie Bardziej coś jak… przypadkiem ;P
Hm, chyba miałam za mało do czynienia z podręcznikami w pdfie, żeby się jakoś szerzej wypowiadać na ten temat… Choć rzeczywiście, jak pojawia się dokument dłuższy niż jedna strona to jakoś ciężko tym manewrować, pdfy jakoś tak niefajnie się ogarnia. A propos, tak sobie ostatnio myślałam i myślałam o tych nadchodzących coraz intensywniej e-bookach i różnorakich e-czytnikach… Z jednej strony ma to pewne ciekawe zalety, choćby to, że tak łatwo to wziąć, leciutkie urządzenie, a nie całe stosy ciężkich książek. Z drugiej strony ma też wady, trochę sentyment, trochę koszty (urządzenie trochę kosztuje, a e-booki wcale nie są wiele tańsze od papierowych książek), no i nie wydaje mi się, żeby istniała e-bookowa biblioteka do wypożyczania. I… Och, a miałam się nie rozpisywać nie na temat… Ups.
Na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że używasz pewnych słów, bo zwyczajnie jesteś pewna tego, co mówisz, ale sposób w jaki Ty na to patrzysz też swój sens ma… Ale w takim razie i „słabe”, i „mocne” słowa oznaczają niepewność (w wersji jawnej lub maskowanej), a co mówią ludzie naprawdę pewni…? Ach, pewnie nic…
Taak, czasem się można dopatrywać czegoś, co nie istnieje. Choć dopóki ma to sens, to nawet ciekawe zjawisko. Choć autor się może poczuć trochę niezrozumiany. A jak chciał, żeby coś zauważyć, a czytelnicy tego nie widzą… to też musi być smutne.
O, masz rację, to wszystko wyjaśnia. Prawdziwy Klaus by nie zrobił czegoś tak bezsensownego. No, drogi bliźniaku, to nam namieszałeś w głowach… Ale nieźle wyglądasz i masz boski akcent, więc wybaczam, znaj mą łaskawość.
Ha ha, masakra, tak czytam o "wprowadzeniu go do domu" i nie mogę załapać o kogo chodzi... Northa? Leosia? Draco? Kogokolwiek? Ale kurczę, przecież nie gadałyśmy o czymś takim... a tu internet, co za niespodzianka.
UsuńNo właśnie, te komentarze się rzucają w oczy takie wielkie, a kiedyś tak ładnie były pochowane na oneciku, buu. A teraz każdy może przypadkiem zahaczyć wzrokiem o jakieś głupie słowo i jak ja będę w ich oczach wyglądać?
O taaak, to jest to słowo! Ale nie wiem czemu mi się nieopatrznie narzuciło, hm... coś pod tym się musiało kryć większego, jakieś podświadome, ogromne intencje...
Ja również nie jestem za pdfami, tyle że mówię ci - mam trzy konwersatoria w tygodniu, a na każde muszę przeczytać ileśtam stron z jakiejś książki, więc naprawdę nie opłaca się biegać co chwilę do biblioteki, plus to czasem wychodzi tak, że miałam przeczytać rozdział 4 i 6 z jednej książki, która ma 800 stron! Ha, a dwie osoby przyszły z tymi cegłami na zajęcia, masakra! a tych stron łącznie wyszło jakieś 80 czy coś koło tego (w sensie do przeczytania), więc w takim wypadku jak najbardziej się opłaca.
Bo to już jest nadinterpretacja własna, ahaha xD
Ale, ale - zawsze się znajdzie taka Cassandra, która wnikliwie ujmie wszystko w swoim komentarzu i zawsze coś jej się uda trafić :)
No, Leosia do domu nie polecam wprowadzać Ale Draco… jeśli masz gdzieś pod ręką, to możesz do mnie wysłać ;P
UsuńOtóż to, bardzo się to wszystko rzuca w oczy. I jeszcze jest takie rozwlekłe, potem przewijasz tę stronę, chcesz się czegoś doszukać, a tu kilometry różnych komentarzy… Hm, ciekawe, czy innym ludziom chce się czytać cudze komentarze, czy to tylko ja jestem taka wścibska xd
Podświadoma intencja opacznego picia alkoholu… nie… czekaj, jak by to leciało… Aha, żeby nie deprawować. Nieopacznie. To by było… nie-opacznie, czyli nie na opak, czyli tak jakby wprost, tak jak jest… żeby kogoś wprost nie deprawować… Albo żeby go opacznie deprawować, haha, jak ktoś jest opacznie zdeprawowany to… jest niezdeprawowany czy bardzo zdeprawowany? Tralalalala, plotę sobie głupstwa, nie patrzcie na mnie…
No, i teraz szukam z powrotem aktualnego komentarza… No, jest.
Czemu za każdym razem, jak widzę „konwersatorium”, to czytam „konserwatorium”? Czy to mówi coś o moich podświadomych intencjach?
Ahaa, a te różne dziwne książki w pdfach są tak łatwo dostępne? Jeśli tak, to fajnie, rzeczywiście poniekąd wygodniej niż biblioteka, zwłaszcza jeśli chodzi o 800 stron. Ja właśnie kupiłam mądrą książkę do TOEFL-a, która ma coś koło tego, no i z domu jej nie ruszę. Nawet z biurka niechętnie ją ruszę. Ale z drugiej strony czytanie 80 mądrych stron na komputerze… to musi być troszkę męczące. W tym miejscu by się przydał czytnik. Z e-papierem ;> A ja chyba właśnie przeczytam coś w pdfie, bo w bibliotece jednej nie ma, drugiej jest wypożyczone, a trzeciej jeszcze nie wiem, ale nawet jak to przeczytam, to chyba powinnam mieć to fizycznie na lekcji też, więc…
O taak, Cassandra jak już ten komentarz pisze, to stara się w nim coś mądrego napisać, żeby coś w życie autora wnieść. Ale potem jest przerażona perspektywą pisania długich-komentarzy-na-które-nie-zawsze-ma-wenę, więc się ociąga z komentowaniem, co za tym idzie, także z czytaniem, robi sobie zaległości i jest do kitu ;< Mówiłam, kiedyś życie było prostsze. Choć moje komentarze były pewnie mniej mądre (może powiedzmy „mądre”, bo z tą mądrością to tam różnie… ale się staram! Coś zauważyć! Zanalizować! Zinterpretować!).
wow :) rozdział super :) komentarze wyżej wiele wyjaśniają... mogłabym czytać kilka razy od początku :) czekam na kolejny i się doczekać nie mogę, aż więcej wyjawisz sekretów :) Jest mi trochę przykro, że zostało tylko 15rozdziałów :( pozdrawiam serdecznie :)))
OdpowiedzUsuńMi też jest trochę przykro, ale z drugiej strony ile można pisać o tym samym, prawda? Tak samo czytać. Trzeba znać umiar. Ale mam nadzieję, że inne, nowe opowiadania również się spodobają. Nie mogę się doczekać, aż się za nie zabiorę :)
UsuńPozdrawiam :)
No niby tak :) ale tak już śpię przyzwyczaiłam do tych postaci, że po prostu nie wyobrażam sobie jego końca... na Tylko Ty Jedyny się poryczalam, jak usmiercilas Draco, teraz się boję, że okaże się jednak, że on nie żyje... A fajnie by było gdyby się okazało, że żyje i te wspomnienia zostawił właśnie po to aby Nickolas go odnalazł...Czekam z niecierpliwością, a jednak że smutkiem bo uwielbiam czytać Twoje opowiadanie... Mam nadzieję, że Hermiona i Draco, będzie równie wyciągające ;) Czekam na kolejny rozdział :) Pzdr :D
UsuńSorki za błędy... Pisze z telefonu :)
UsuńPlanuję również kolejne Draco/Ginny, ale po krótkiej przerwie od tej pary ;)
UsuńWymieniam na razie tylko te dwa, bo mam w nich napisane początkowe rozdziały (dramione - 2,5, drinny - 4).
Wow...
OdpowiedzUsuńNiby nie lubiłam Lucasa, ale teraz zrobiło mi się go trochę żal... o.O
Rozdział udany. ;)
Wkurza mnie ta Juliette... W dodatku niby kocha Dylana, a z innymi chłopakami kręci.. Brr >d
A Nadine jest naiwną, głupią, bezrozumną jędzą. >.< Niech się wypcha! XD
Juliette... już taka jest. Chociaż tak właściwie nie posuwa się do jakichś wydarzeń, które mogłyby jawnie zostać uznane za "zdradę", ona po prostu... tak już ma.
UsuńMoim zdaniem rozdział jest udanu jak każdy poprzedni. Czasem jest potrzebny taki przejściowy rozdiał ,z którego dopiero wynikną jakieś wydarzenia. Jestem ciekawa jak to będzie z tą Anną i kim jest ten James. Podejrzewam ,że już niedługo się to wyjaśni ;) Trochę szkoda ,że to koniec wątku pary Convalie i Lucasa ale rozumiem ,że tak właśnie miało być. W sumie może teraz wydarzy się coś z Dylanem (na to liczę). Czekam na więcej ;)
OdpowiedzUsuńHa, nie powiedziałam, że to jest koniec wątku Convalie/Lucas. Ja tylko napisałam, że Convalie z nim zerwała ;)
UsuńNapisałam ,że jest to koniec ich jako pary :)
UsuńMoże kwestia gry słów, bo "wątku pary" można rozumieć widocznie dwojako. Ja zrozumiałam, że pary jako "pary osób", a nie jako związku ;)
UsuńMożliwe ,że źle się wyraziłam, mogłam to napisać w trochę inny sposób :)
OdpowiedzUsuńW 3 dni przeczytałam całe "Tylko ty jedyny" i "Ślad" a teraz czuję, że to był błąd. Mogłam poczekać aż dodasz wszystko a za miast tego umieram z ciekawości. Uzależniłam się od tego. Teraz dzień w dzień będę sprawdzać czy dodałaś nowy rozdział. O boże ratuj! ~~ Zielonooka
OdpowiedzUsuńJa w 1 noc! zaczęłam o 21 i kolo 4-5 poszłam spać :o
UsuńDzięki dziewczyny, haha :D
Usuń