piątek, 15 marca 2013

Ślad: rozdział trzydziesty piąty



Anne szła zatłoczoną londyńską ulicą z rękami wsadzonymi głęboko w kieszenie, z opuszczoną głową, zakrytą kaszkietem, którego daszek zasłaniał jej twarz. Był ponury, pochmurny dzień i miała wrażenie, że wszystko jakby sprzysięgło się przeciwko niej. Jej dolna warga drżała i nie mogła nad tym zapanować. Czuła, jak coś dławi ją od środka, próbuje się wyrwać na wolność. Musiała jednak powściągnąć emocje. Powinna zachowywać się dojrzale. Od kilku lat hamowała swoje reakcje, tłumiła uczucia na ile tylko mogła. Kiedyś była inna. Radosna, bezpośrednia i szczera. To było wtedy, gdy miała przy swoim boku Jamesa. Jego utrata sprawiła, że utraciła również część siebie.
Stawała się obojętna na ból, twardsza. Ale nie znaczyło to, że nie można jej było zranić. Wracała właśnie z Azkabanu, gdzie po raz ostatni odwiedzała Jamesa. Został mu już tylko miesiąc do wyjścia na wolność. Wciąż i wciąż powtarzała sobie, że kiedy tylko ten koszmar się skończy, wszystko się zmieni. Że ona i James wyjadą gdzieś, że odzyska spokój ducha i dawną siebie. Tylko jak mogłaby zapomnieć o tych trzech latach? Wszystkie wspomnienia zostaną razem z nią, w głębi serca, i już nigdy, przenigdy nie będzie taka, jak kiedyś.
Mijała mnóstwo ludzi, ale nikt nie wydawał się dla niej choć odrobinę znajomy. Czuła się nieswojo w tym tłumie obcych, nic niemówiących jej twarzy. Na świecie było tylu ludzi, a ona nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, że ktoś jest w stanie czuć to, co ona sama. Była samotna. Choć otaczali ją ci nieznajomi, choć na co dzień przebywała w towarzystwie swojej tak licznej rodziny, Nicolasa… wciąż czuła się samotna.
Merlinie, błagam, niech to wszystko minie, powtarzała uparcie. Starała się żyć jak każdy. Pomagała w domu, przy rodzeństwie, pracowała, spotykała się z Nicolasem. A jednak wciąż i wciąż towarzyszyło jej przygnębienie, nie mogła wyzwolić się od tego nastroju, choć rozpaczliwie próbowała. Zdawała sobie sprawę z tego, że z jej psychiką nie jest wszystko w porządku. Że choć udaje, że choć sprawia pozory radosnej, pewnej siebie i błyskotliwej kobiety, to jednak ma problemy, których sama nie potrafi rozwiązać. Tylko że była tak pewna tego, że nie potrzebuje niczyjej pomocy, że to wszystko zniknie, gdy tylko na horyzoncie znów pojawi się James… Tak, to wtedy, gdy jej go zabrali, wszystko się zaczęło. Wydawało się więc logiczne, że gdy go odzyska, jej świat i ona sama znów się zmieni.
Wierzyła w to wszystko tak mocno, że aż nieracjonalnie, kurczowo chwytała się tej myśli, uważając, że znalazła lek, remedium na wszystkie troski, wszystkie sprawy, które nie dawały jej spokoju.
I trwała tak, dryfując na tratwie po wielkim oceanie, mając nadzieję, że natrafi na wyspę, która zmieni całe jej dotychczasowe życie.

* * *

Lucas przestał ją nachodzić tak, jak to robił przez czas poprzedzający ich ostatnią rozmowę. Czuła, że z każdym tygodniem oddalają się od siebie coraz bardziej. Widywała jego wbity w nią wzrok, widziała to nieme pytanie w jego oczach. Nie wiedział, dlaczego traktuje go w taki sposób, a ona nie potrafiła i nie chciała mu tego wyjaśniać. Nadal jej na nim zależało. Ale po prostu nie umiała dalej z nim być.
Kiedy w końcu udało jej się w swoich rozważaniach dojść do takich wniosków, poczuła się lepiej. Odetchnęła, odnajdując rozwiązanie. Skoro nie mogła być z Dylanem, a nie chciała oszukiwać Lucasa, lepiej zostać samą. Wiedziała, że tą decyzją skazuje się na samotność i smutek, ale Ivy była przy niej.
Convalie od zawsze cechowała się nieśmiałością i skrytością. Nie lubiła wciągać innych w swoje sprawy i dlatego tak ciężko było jej zaakceptować fakt, że Ivy potrzebuje jej wyjaśnień, by przestać się o nią martwić. Ale pewnego wieczoru po prostu nie wytrzymała i, zalewając się łzami, wyznała przyjaciółce wszystko, od początku do końca. O tym, jak spotkała Dylana ponad rok temu w pociągu, jak ich relacja powoli stawała się zbyt intensywna i jak uciekła, żeby później zdać sobie sprawę, że jednak jej na nim zależy. Jak przeniosła swoje zainteresowanie na Lucasa i jak odkryła, że popełniła błąd. Opowiedziała też o rozmowie z Juliette.
- Na galopujące gargulce, ty naprawdę go kochasz – wyrzuciła z siebie Ivy, która po wysłuchaniu rewelacji aż zrobiła wielkie oczy. Convalie na te słowa zaczerwieniła się i spuściła wzrok, bo świdrujące spojrzenie Ivy peszyło ją. – Dlaczego nie miałam o niczym pojęcia? I dlaczego, na Merlina… skąd ten Lucas?
Convalie nie miała zamiaru odpowiadać na te pytania. Wydawało jej się, że to oczywiste, choć ona sama zrozumiała to dopiero niedawno. Miłość do Lucasa była nie tyle płomiennym uczuciem, co wdzięcznością i przywiązaniem. Tak bardzo przyzwyczaiła się do myśli, że go kocha, że nie potrafiła spojrzeć na ich związek w inny sposób. Wiedziała, że od samego początku wszystko sobie wmawiała. Ona chciała, żeby tak było, żeby go kochała, żeby on kochał ją i żeby to wszystko okazało się prawdą. Chciała zaznać szczęścia.
- I co teraz? – dopytywała Ivy, na co Convalie wzruszyła ramionami. Było jej już wszystko jedno. Musiała poczekać, aż wszystkie uczucia staną się mniej intensywne i będzie w stanie, kiedyś – w przyszłości, przenieść je na kogoś innego, kogoś, kto będzie ich wart.
- Nic – odpowiedziała Convalie. – Nic nie mogę z tym zrobić.

* * *

- Rosalie!
Rosalie siedziała w fotelu ustawionym blisko kominka w pokoju wspólnym. Uniosła głowę, odrywając wzrok od tańczących płomieni, i zauważyła Liama Lambertza, wpatrującego się w nią z wyczekiwaniem. Wydęła usta w imitacji uśmiechu.
- Tak? – spytała od niechcenia.
- Dlaczego mnie olewasz?
Twarz Liama wyrażała niezrozumienie i urazę, ale to już niespecjalnie ją obchodziło. Wstała, by zrównać się z nim twarzą najbardziej, jak było to możliwe, choć i tak musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Ponieważ – syknęła – już cię do niczego nie potrzebuję. Oprócz tego znudziłeś mi się.
Liam cofnął się o krok i przyjrzał się jej uważnie, jakby niedowierzał, że mogła być zdolna do wypowiedzenia takich słów.
- Słucham?
- Dobrze słyszałeś – zapewniła go. – Nie chcę cię już znać. Wykorzystałam cię. A teraz przepraszam cię bardzo, ale zejdź mi z oczu, bo nie mam ochoty na ciebie patrzeć.
Po tych słowach zapadła się na powrót w fotelu, zupełnie ignorując chłopaka, który stał jeszcze przez kilka chwil tam, gdzie go zostawiła, po czym odwrócił się i odszedł. Rosalie uśmiechnęła się szeroko, myśląc o tym, jaki sprawiła mu ból. On definitywnie coś do niej poczuł. Dobrze mu tak.

* * *

- Convalie, poczekaj.
Zatrzymała się raptownie na środku korytarza, czując, jak krew odpływa z jej twarzy. Znieruchomiała, czekając, aż Lucas do niej dołączy. Stanął tuż przed nią, a ona zadrżała, bo tak dawno nie widziała jego twarzy z tak bliska.
- Wiem, że dałem ci czas, ale… - Westchnął. – Convalie, minął już miesiąc, a ja wciąż nie dowiedziałem się, co się dzieje. Martwię się o ciebie. I o nas. Czy jeszcze jesteśmy razem? Nie wiem, na czym stoję.
Wiedziała, że ma rację i powinien poznać odpowiedź, ale tak trudno było jej wydusić z siebie cokolwiek… Jak miała mu powiedzieć o wszystkim, co czuje? Jak miała wyznać, że nadal jej na nim zależy, ale nie mogą już być razem, bo kocha innego i nie chce go oszukiwać? Dlaczego akurat ona musiała się mierzyć z taką sytuacją? Nie mogła dokonać dobrego wyboru i być szczęśliwą, nie musząc się tłumaczyć z takich rzeczy?
Lucas, nie uzyskawszy odpowiedzi, nie poddawał się.
- Jeśli chcesz, możemy o tym porozmawiać w jakimś innym miejscu. Przyjdę po ciebie po kolacji i wtedy…
- Nie – przerwała mu Convalie, zanim zdążyła pomyśleć. Zrobiła pauzę, próbując wymyślić, co teraz mogłaby powiedzieć. – To znaczy ja… - Zdecydowanie źle to wszystko zabrzmiało. Nie chciała rozmawiać z nim w taki sposób. – Spotkajmy się na szczycie Wieży Wschodniej – zaproponowała. – Punkt ósma.
Lucas kiwnął głową, wyrażając zgodę, choć jego oczy zadawały jej nieme pytania. Pytania, na które nie chciała odpowiadać. Ale to ona nawarzyła sobie piwa i teraz będzie musiała je wypić.

* * *

Juliette była zadowolona. Od dłuższego czasu obserwowała Convalie, próbując zauważyć jakieś oznaki, które powiedziałyby jej, że ona i Dylan spotykają się za jej plecami, ale niczego takiego nie dostrzegła. Musiało więc istnieć rozwiązanie: żadne z nich nie nawiązywało kontaktów z drugim, co bardzo ją cieszyło. Teraz wreszcie będzie mogła odetchnąć i skupić się na tym, jak bardzo kocha swojego chłopaka.
To znaczy… gdy chłopcy, jak teraz, taksowali ją wzrokiem, na przykład w drodze do stołu Gryffindoru, czuła się niezwykle mile połechtana, a próżność nakazywała jej trzepotać zalotnie rzęsami, uśmiechać się i może nawet mrugnąć do kogoś… W takich momentach kołysała biodrami bardziej niż zwykle, a jej plecy automatycznie się prostowały, wypychając klatkę piersiową do przodu. Taka była jej natura i nic nie mogła na to poradzić.
Przywitała się z Hazel i Audrey, swoimi współlokatorkami, które siedziały naprzeciwko miejsca, które zajęła, i sięgnęła po dzban z sokiem dyniowym, żeby nalać go do stojącej przed nią szklanki. Ciągle czuła na sobie jakieś spojrzenia, ale nie przeszkadzało jej to ani trochę. Odstawiła dzban i sięgnęła po szklankę, by się napić. Kątem oka uchwyciła wzrok Demetriego Foulkera, niezwykle seksownego szukającego Gryffindoru, owutemisty. Odstawiła szklankę i otarła usta serwetką, a później spojrzała w jego stronę. Rzeczywiście, spoglądał na nią z zainteresowaniem, ale nie zmieszał się, gdy pochwyciła jego wzrok. Uśmiechnęła się do niego zachęcająco, a on uśmiechnął się do niej, więc ona odwróciła wzrok, po drodze rzucając mu powłóczyste spojrzenie, i sięgnęła do misy z owsianką.
Kochała Dylana, to prawda, ale czy to oznaczało, że ma zrezygnować ze wszystkiego, co kiedyś dawało jej poczucie pewności siebie i satysfakcję? Przecież go nie zdradzała. Właściwie mogła nawet nie być świadoma swojego zachowania, tak też się zdarzało. A skoro Dylan niczego nie zauważał, to dlaczego miałaby się tego w jakiś sposób wstydzić? Nie robiła nic złego.
Nalała owsiankę do miseczki i zaczęła powoli jeść, starając się nie wyglądać na tak głodną, jak była w rzeczywistości. Od kiedy dwa tygodnie temu postanowiła przestać jeść kolacje, była wiecznie głodna, ale wciąż powtarzała sobie, że to tylko okres przejściowy, że z czasem będzie lepiej i przestanie odczuwać tak wielki apetyt na wszystko, co może zjeść. Chciała schudnąć, bo od jakiegoś czasu nie zwracała na siebie tak wielkiej uwagi, jak powinna, i dlatego lekko przytyła. Musiała zrzucić nadprogramowe gramy jak najszybciej. Convalie była od niej chudsza. To niesprawiedliwe.
Po kilku minutach powolnego i dystyngowanego delektowania się owsianką, choć miała ogromną ochotę pożreć ją razem z miską, wyczuła, że ktoś siada obok niej. Poczuła cmoknięcie w policzek, owionął ją zapach znajomych perfum i automatycznie uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć, piękna – powiedział niskim głosem do jej ucha Dylan. – Zgubiłaś się?
- Nie i dziękuję za próbę pomocy – odparła, drocząc się z nim i mrużąc oczy.
Na te słowa objął ją mocno w pasie.
- Zabieram cię do stołu Krukonów, co powiesz?
Zaśmiała się.
- Dylanie West, ja mam swój stół i swoje miejsce, dlaczego nie możemy zjeść tutaj?
- No wiesz? – Zrobił urażoną minę. – A kto mnie tu widzi? Nie wiesz, że po moim spektakularnym upadku stałem się sławny? Że każdy teraz chce ze mną rozmawiać, być obok mnie i…
Juliette wywróciła oczami i zatkała mu usta pocałunkiem, choć próbował jeszcze coś mamrotać pod naciskiem jej warg. Gdy się uspokoił, odsunęła się od niego, na co nabrał powietrza i już miał coś powiedzieć, gdy przyłożyła mu palec do ust.
- Cii… Tak jest dobrze.
Kiedy Dylan zaczął rozglądać się w poszukiwaniu czegoś smacznego na śniadanie, nie mogła powstrzymać się od spojrzenia w stronę Demetriego. Nadal na nią patrzył, więc uśmiechnęła się i mrugnęła do niego, zanim na powrót skupiła swoją uwagę na Dylanie. Tak było dobrze.

* * *

Nicolas czuł, jak powoli traci rozum. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Dryfował pomiędzy dwoma światami – tym swoim i Dracona – nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć. Opuścił się w pracy, wszystkie raporty pisał mozolnie i z brakiem skupienia, a pan Barnes przestał wychwalać go pod niebiosa. Jedyne, co się nie zmieniło, to tęskne spojrzenia rzucane mu przez sekretarkę, Gillian. Wiedział, że jeśli się nie poprawi, to może zostać zwolniony. Tylko z tego powodu jeszcze starał się utrzymywać pozory, że ciężko pracuje i jest zaangażowany w to, co robi, ale było mu coraz trudniej oszukiwać kogokolwiek, a tym bardziej samego siebie.
Coś było z nim bardzo nie w porządku. Sprawa Dracona wciągnęła go zbyt mocno. Może Anne miała rację? Może nie powinien podchodzić do wszystkiego tak emocjonalnie? Zrobić sobie przerwę, wyciszyć się, przemyśleć… Lecz kim był ten ktoś, kto chciał ukraść mu wspomnienie? Dlaczego go zaatakował? A co, jeśli – Nicolas myślał o tym z prawdziwym przestrachem – ten ktoś znajdzie resztę wspomnień przed nim? Tego by chyba nie zniósł.
Gdy wracał do domu, nie mógł skupić myśli, które wciąż i wciąż uciekały w stronę myślodsiewni. Może powinien umieścić tam własne wspomnienia. Może to pozwoliłoby mu chociaż w minimalnym stopniu oczyścić umysł, zaznać trochę spokoju. Tylko że tak naprawdę tego nie chciał. To, czego chciał, na tę chwilę było poza jego zasięgiem. Marzył o tym, żeby poskładać w końcu wszystkie kawałki układanki, by uzyskać wyraźny i zrozumiały przekaz. Nie bez powodu Dracon zostawił mu swoje wspomnienia. Za tym musiało stać coś więcej niż zwykła próżność, a on się tego dowie.
Jedyną przeszkodą do uzyskania kolejnego wspomnienia było tylko to, że Anne zabrała mu karteczkę ze współrzędnymi, twierdząc, że odda mu ją, gdy będzie gotowy. Ale jak można zdefiniować „gotowy”? On był gotowy cały czas, przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Wystarczyłoby mu tylko słowo i mógł wyruszać w podróż. Anne twierdziła, że to niebezpieczne. Że ten ktoś, kto go zaatakował, może na niego czekać przy kolejnym wspomnieniu. Że nic o nim nie wiedzą i powinni rozgryźć, dlaczego przeszkadza. Ale Nicolas nie rozumiał, jak mogliby to zrobić, nie decydując się na bezpośrednią konfrontację. Nie miał najmniejszych nawet podejrzeń, kim mógł być atakujący. Nie znał nikogo, kto chciałby mu przeszkodzić, chyba że… to byłaby Anne.
Nie, nie, uspokój się, powtarzał sobie, chodząc w kółko po swojej sypialni i szarpiąc włosy. Wariujesz. To nie mogłaby być Anne. Ona nie ma żadnego interesu w tym, żeby ci przeszkodzić. Uspokój się. Ale gdy już przyszło mu do głowy to oskarżenie, nie potrafił się od niego uwolnić. To ona wiecznie miała do niego pretensje o to, że za dużo myśli o Draconie, że przedkłada wspomnienia nad nią, a teraz jeszcze zabrała mu tę kartkę i…
Kręcił uparcie głową, próbując nie myśleć w ten sposób. Ufał jej. A przynajmniej chciał, żeby tak było. Kochał ją i ponoć z wzajemnością. Czy kobieta, która go kocha, pozwoliłaby na to, żeby działa mu się krzywda? Musiałaby mieć jakieś spaczone spojrzenie na świat, jeśli ranienie go miałoby mu pomóc w jakikolwiek sposób.
Z drugiej strony Anne bywała dziwna. Wiedział o tym, że dla swojej rodziny zrobiłaby wszystko. Mógł się założyć o tysiąc galeonów, że nawet popełniłaby przestępstwo. Była dobra, ale miała jasno ustalone priorytety. Gdyby tylko stwierdziła, że jego działanie nie jest w interesie jej lub czegokolwiek jej dotyczącego…
- To nie jest Nadine – powiedział sobie wolno i wyraźnie. Anne nie zrobiłaby czegoś wbrew zasadom, nie manipulowałaby nim, nie zasłaniała się miłością
Sam już nie wiedział, co ma myśleć. Miał wrażenie, że jest sam przeciwko całemu światu. Nie wiedział, komu może ufać, na kim może polegać i do kogo zwrócić się o pomoc. Poniekąd sam wybrał sobie takie życie, ale wcześniej niespecjalnie mu to przeszkadzało, bo chciał czuć się wolny i niezależny. Uciekł od świata kłamstw, by ostatecznie przekonać się, że poza klatką jest jeszcze gorzej. Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Co miał robić? Wciąż przyświecał mu szczytny cel, który miał wpływ na wszystkie jego działania, wartości i priorytety. Tylko że to nie było takie proste. Nic w życiu nie było proste, bo nie można ograniczyć się do jednej rzeczy, pomijając wszystko inne. Pozostałe również się liczyły i nie mógł o nich zapominać, ale zupełnie sobie z nimi nie radził.
Co mam robić?

* * *

Był jeszcze ktoś, kto chciał coś od Convalie. Na jej wielkie nieszczęście to ta sama osoba, która spowodowała całą jej obecną sytuację i z którą zdecydowanie nie pragnęła teraz rozmawiać. Tyle że była już zmęczona tym wszystkim i długim dniem, który dał jej w kość. Siedziała przy stole w bibliotece, czytając po raz setny tę samą stronę i nie mogąc się na niej skupić, gdy poczuła znajomy zapach subtelnych perfum, który, musiała przyznać, bardzo ją pociągał. Chwilę później Dylan zajął miejsce naprzeciwko niej i ujrzała jego uśmiech, a w tym momencie wszystko to, co ją dręczyło, gdzieś umknęło i poczuła spokój.
- Hej – powiedziała do niego, odwzajemniając uśmiech – milczący znajomy, który zakłócasz moją samotność. – Miała ochotę mocno uderzyć się w głowę za te słowa.
- Również cieszę się, że cię widzę – odparł, wyciągając z torby czystą rolkę pergaminu, kałamarz i pióro, a także podręcznik do obrony przed czarną magią.
Convalie przyglądała mu się przez chwilę, kiedy układał to wszystko w jakimś znanym tylko jemu porządku na stole. Widziała, jak kosmyk brązowych włosów zachodzi mu na czoło, jak jego brwi marszczą się pod wpływem nieznanych jej myśli i jak jego dłonie o nieco kościstych palcach, z pewnością bardzo ciepłe, w przeciwieństwie do jej wiecznie zimnych, dotykają jego rzeczy i zarumieniła się, myśląc o tym, że chciałaby być jedną z nich…
Dylan uniósł głowę, a ona spuściła wzrok na leżącą przed nią książkę. Miała nadzieję, że nie zauważył, jak zachłannie się w niego wpatruje. Serce biło jej w piersi tak mocno, że wyraźnie czuła jego pracę w całym ciele. Czy Dylan też je słyszał…? Błagam, niech on przestanie się na mnie patrzeć, bo zaraz rozpuszczę się tutaj ze wstydu i gorąca.
Jakby wysłuchawszy jej rozpaczliwych próśb, Dylan wstał i skierował się do półek z książkami, a ona mogła w końcu odetchnąć i oderwać wzrok od drobnych, czarnych literek, które nic a nic jej w tym momencie nie mówiły. Ręce jej się trzęsły, więc schowała je pod stół i oparła na udach. Wzięła głęboki oddech, nakazując sobie spokój, ale na niewiele się to zdało. Spróbowała więc po raz kolejny skupić całą uwagę na czytanym tekście. Przez chwilę szło jej nawet nieźle, ale później Dylan wrócił do stolika i, siadając, przypadkowo trącił stopą jej nogę.
- Przepraszam – powiedział szybko, robiąc taki wyraz twarzy, jakby popełnił przestępstwo, ale ona nie odezwała się, nie bardzo wiedząc, co mogłaby powiedzieć, a jedynie skinęła głową. Od czasu jego upadku z miotły, czyli gdy definitywnie uświadomiła sobie, że coś do niego czuje, znów zrobiło się niezręcznie w ich relacjach. Być może Dylan nie był świadom, co mogło być tego przyczyną, ale wystarczyło jej, że ona wiedziała, żeby spalić się ze wstydu.
Wiedziała, że nie powinna z nim przebywać. Zdecydowanie łamało to zasady, które ustaliła z Juliette. Ale coś w jej głowie podpowiadało jej, że to przecież nie ona szukała jego towarzystwa, a wręcz przeciwnie – to on się do niej dosiadł. Juliette nie powinna mieć jej tego za złe. Przecież tak naprawdę nawet nie rozmawiają ze sobą, dlaczego więc miałaby sądzić, że robią coś niestosownego?
Nie, nie mogła się usprawiedliwiać w ten sposób. Dała swoje słowo. Bała się tego, co może zrobić Juliette, gdy się dowie. Z pewnością całą prawdę obnaży przed wszystkimi i Convalie będzie tak bardzo wstyd, że więcej nikomu się nie pokaże.
Kilkakrotnie próbowała już zamknąć książkę, wstać i wyjść z biblioteki, jednak coś ciągle ją powstrzymywało. Gdy zerkała na pochylonego nad księgą Dylana, który koniuszkiem czystego pióra wodził bardziej lub mniej świadomie w okolicach ust, czuła się jak sparaliżowana. Czuła jakieś dziwne, błogie uczucie, które zatrzymywało ją w miejscu.
Dylan podniósł wzrok znad książki i ich spojrzenia się skrzyżowały. Serce Convalie znów zabiło mocniej i musiała z całych sił powstrzymać się przed jakąś gwałtowną reakcją, na przykład wybiegnięciem z biblioteki, albo i gorzej… pocałowaniem Dylana. Nawet nie powinna o tym myśleć.
- Pójdę już – powiedziała po kilku długich, przesyconych jakby pewnym naładowaniem elektrycznym sekundach, odwracając wzrok i wstając z krzesła. Nie spojrzała na Dylana, pakując swoje rzeczy do torby, ani nawet wtedy, gdy przewiesiła ją przez ramię. Czuła wysoką niestosowność tej chwili i pragnęła wreszcie dobrnąć do jej końca. Podniosła dłoń w geście pożegnania i odwróciła się, czując straszną suchość w gardle. Nie sądziła, żeby była zdolna do wypowiedzenia choć jednego słowa więcej.
- Convalie! – zawołał za nią, a ona, nim się odwróciła, zamknęła oczy, próbując wyperswadować sobie ten pomysł.
Jej myśli tworzyły tysiące scenariuszy, co też Dylan ma jej do powiedzenia. Może poprosi ją, by jeszcze została. Może zapyta, dlaczego chce odejść? Może zaproponuje jakieś spotkanie, albo wyzna, że za nią tęsknił i… odwróciła się. Dylan uśmiechał się do niej delikatnie, a jego oczy połyskiwały radością.
- Zapomniałaś pióra – powiedział, wyciągając je w jej stronę, a ona stała tak, niepewna, czy to rzeczywiście jest jej pióro, czy po prostu ją nabiera. Czuła, jak zalewa ją fala rozczarowania.
- Ach… no tak… - stwierdziła po chwili i zbliżyła się, wyciągając rękę daleko przed siebie, by odebrać swoją własność. Bardzo starała się, żeby nawet nie musnąć jego palców, ale to on wyciągnął rękę w jej stronę tak, że ich skóra się zetknęła. Convalie poczuła coś na kształt ukłucia prądu i znieruchomiała niczym przestraszone zwierzątko, nie bardzo rozumiejąc, co właśnie się stało. Uświadomiła sobie jednak, że ta chwila się przedłuża i zdecydowanie powinna ją przerwać. W popłochu cofnęła rękę, zabierając pióro i skierowała się do wyjścia z biblioteki, wkładając wiele wysiłku w to, by nie biec.

* * *

Ona wiedziała wszystko. Miała oczy dookoła głowy przez cały czas. Może nie potrafiła podsłuchać każdej prywatnej rozmowy, ale mogła śledzić Annelise Campbell. A co najlepsze – ta dziewczyna nigdy nawet nie pomyślała, że mogłaby to robić, bo nigdy nie zostały sobie przedstawione!
Ona, Nadine Georgia Baker, była cierpliwa – choć nigdy wcześniej nie podejrzewała siebie o taką umiejętność. Spokojnie zbierała dowody, by następnie uderzyć z całą mocą i rozbić ich związek w drobne kawałeczki. Zasłużyli na to oboje – Nicolas, bo jej nie chciał, i Campbell, bo jej go ukradła.
To było irracjonalne, ale nie kochała go słabiej niż w dniu, gdy z nią zerwał. Nie kochała go słabiej niż kiedykolwiek. Nie potrafiła się uwolnić, wciąż pamiętając te chwile, które dały jej tyle szczęścia – pamiętając, jak ją całował, jak przytulał, jak szeptał czuła słowa i jak dobrze było w jego ramionach. To przeminęło, ale kto powiedział, że nigdy nie powróci? Musiała go zranić i wstrząsnąć nim, żeby zrozumiał, że on też ją kocha. Jeśli kochał ją choć przez chwilę, na pewno będzie zdolny do odnalezienia w sobie tego uczucia. Po prostu musiała pogrążyć go w rozpaczy i wkroczyć do akcji. Wiedziała, że mężczyzna, którego Campbell odwiedza w Azkabanie, niedługo wyjdzie na wolność. Ona tylko czekała na ten moment. Wiedziała zdecydowanie wystarczająco o tej relacji, by potrafić zmanipulować Nicolasa. Nie bez powodu natura obdarzyła ją takimi nogami. Nawet strażnik z Azkabanu jej uległ. Dlatego wiedziała, że już za miesiąc urocza Campbell zniknie ze sceny, a wtedy wkroczy ona sama. Już nie mogła się doczekać.

* * *

To była jedna z najtrudniejszych wypraw w życiu Convalie. Wchodzenie na szczyt Wieży Wschodniej z łatwością mogłaby przyrównać do wchodzenia na Mount Everest, a przynajmniej pod względem jej długości. Czuła się z każdym krokiem coraz cięższa i cięższa i wkrótce, gdy patrzyła w górę, kręte stopnie wydawały się jej nieskończenie długie. Miała wrażenie, że nigdy nie dotrze na samą górę. Czy Lucas już tam był? Miał tendencję do spóźniania się, ale ona również nie przyszła punktualnie. Co prawda, gdyby samej siebie nie powstrzymywała, przyszłaby jakąś godzinę wcześniej, bo denerwowała się tak bardzo, iż nie mogła znaleźć sobie miejsca. Z drugiej strony nie miała najmniejszej ochoty na odbywanie tej rozmowy, dlatego dwie walczące w niej osoby – ta, która chciała załatwić wszystko jak najszybciej i ta, która próbowała tego uniknąć – toczyły nieustanną walkę.
Powiewy wiatru odczuwalne na jej twarzy stawały się coraz mocniejsze i zimniejsze, co uświadamiało jej, że zbliża się do końca podróży, a tam nie będzie już odwrotu. Zwolniła jeszcze bardziej i zerknęła na zegarek. Dziesięć po ósmej. Jeśli Lucas już był, to na pewno się niepokoi, bo to nie w jej stylu tak się spóźniać. Ale jeśli jeszcze nie przyszedł, nie będzie to miało dla niego najmniejszego znaczenia.
Ostatnie stopnie zbliżały się nieubłaganie i zobaczyła nad nimi skrawek ciemnego nieba. Wzięła głęboki oddech i pokonała odległość na szczyt niemal w biegu. Gdy w końcu stanęła na ostatnim stopniu, zawahała się. Było ciemno i nie widziała wyraźnie całej płaszczyzny wieży. Może Lucasa jeszcze nie było, a może po prostu stał gdzieś w cieniu, czekając na nią. Opatuliła się szczelniej płaszczem i zrobiła kilka kroków, rozglądając się.
- Lucas? – spytała cicho, ale nikt jej nie odpowiedział, więc zrobiła pierwsze, co przyszło jej na myśl – odwróciła się i zaczęła zbiegać po schodach. Myślała tylko o tym, żeby znaleźć się na dole jak najszybciej i uciec, unikając konfrontacji. Ale mniej więcej w połowie wysokości wieży zderzyła się z Lucasem i krzyknęła, zaskoczona. Mimo że to ona wpadła na niego z impetem, nie zatoczył się do tyłu, a to ona się zachwiała, wspierając się na jego rozpostartych ramionach.
- Co się stało? – spytał. Wtuliła się w niego, próbując rozszyfrować te uczucia, które pojawiły się, gdy go zobaczyła. Nie widziała jego twarzy, a jedynie czuła zapach jego lekko ostrawych perfum, jedną dłoń obejmującą ją w pasie i drugą, gładzącą po głowie. Musiała wyglądać jak idiotka, zbiegając na dół.
- Ja… przypomniałam sobie, że zapomniałam… ale właściwie to nie ma znaczenia, po prostu myślałam, że zdążę, zanim przyjdziesz – zmyśliła naprędce, mając nadzieję, że nie zwróci zbytnio uwagi na jej słowa.
Ulga. Czuła ulgę. I coś jeszcze. Wdzięczność?
- Przepraszam za spóźnienie – powiedział. – Lambertz mnie zatrzymał i zagadał, straciłem poczucie czasu…
- W porządku.
To nie była wdzięczność. To była radość. Cieszyła się z tego, że przyszedł. Cieszyła się z jego obecności. Może jednak kochała go choć trochę? Może było to bardziej prawdziwe, niż jej się wydawało? Musiała to sprawdzić. Sprawą priorytetową było dowiedzenie się wszystkiego. Dlatego odchyliła się do tyłu, spoglądając w jego twarz, a później, nim zdążył coś powiedzieć, przybliżyła usta do jego ust i musnęła je bardzo, bardzo delikatnie.
To nie był ten pokrętny rodzaj prądu, który czuła przy dotyku Dylana. Ale to jeszcze nic nie znaczyło. Po prostu przyzwyczaiła się do bliskości Lucasa, dlatego już tak na nią nie działał. Próbowała przypomnieć sobie początki. Wtedy peszył ją tak samo jak Dylan, na pewno!
Lucas pochwycił aluzję i pocałował ją zdecydowanie bardziej energicznie niż ona jego, przesuwając dłoń wzdłuż linii jej kręgosłupa. Convalie cały czas analizowała każde uczucie, którego doświadczała, a teraz było jej przyjemnie. Więc to, co robiła, było dobre. Pozwoliła całować się zachłanniej, potwierdzając swoją teorię. To zdecydowanie sprawiało, że czuła się wspaniale. Ale nie wyjaśniało, dlaczego cały czas myślała o Dylanie, dlaczego choć przez chwilę próbowała wyobrazić sobie, że to on ją całuje. Napawało ją to takim poczuciem winy, że odsunęła się od Lucasa i stanęła dwa stopnie wyżej, co sprawiło, że odrobinę go przewyższyła. Wpatrywała się w niego tak, jakby od tego zależało jej życie. Czy go kochała? CZY TAK? Nie potrafiła tego stwierdzić. Gdyby wiedziała, że go nie kocha, na pewno nie ciągnęłaby tego związku na siłę. Ale nie potrafiła jednoznacznie zdecydować, co oznaczają jej uczucia. Była pewna jedynie tego, że wolałaby stać tu z Dylanem. Czy to czyniło ją tak złą osobą? Przecież nie potrafiła na to wpłynąć.
- Czy już wszystko w porządku? – dopytywał Lucas. – Czy między nami jest okej?
Przez chwilę miała ochotę się wycofać, z kolei później pomyślała o tych miesiącach, które spędzili razem, które sprawiły, że stała się inną osobą. Jak mogła to wszystko zaprzepaścić przez głupie widzimisię? Gdyby tylko potrafiła widzieć przyszłość, gdyby wiedziała, dokąd ją to zaprowadzi! Nie mogła dłużej zwodzić Lucasa, wymawiając się „trudną sytuacją” i „brakiem czasu”. W końcu sam by ją zostawił, nie wytrzymując tego napięcia. Więc może lepiej… przynajmniej na razie… niczego nie zmieniać.
Lucas patrzył na nią wyczekująco i czuła się jak pod obstrzałem zaklęć. To nie był Dylan. Czuła, że nie wytrzyma dłużej w kłamstwie. Patrząc na Lucasa nie widziała kogoś, kogo kocha całym sercem. Widziała kogoś, kto jest jej bliski jak przyjaciel i chociaż podczas całowania wzbudzał w niej pozytywne emocje, to czy nie był to efekt samej czynności…?
- Ja… - urwała, po czym zamknęła usta i pokręciła lekko głową, cofając się o jeszcze jeden stopień. Gdy patrzyła jak najbardziej z góry, czuła się lepiej, pewniej. Lucas chwycił obie jej ręce.
- Convalie – powiedział, chyba już przeczuwając, jaka będzie jej decyzja. Na jego twarzy malowała się determinacja. – Nie rób tego.
Przełknęła głośno ślinę i dopiero po chwili zorientowała się, że obraz stojącego przed nią Lucasa rozmywa się, zupełnie jakby… płakała. Odwróciła głowę, chcąc udaremnić mu dostrzeżenie łez, ale on już je widział.
- Księżniczko – szepnął jednym z najłagodniejszych tonów, wchodząc wyżej i zbliżając się do niej. – Rozumiem, że jesteś zdezorientowana, choć nie bardzo wiem, co takiego się stało. Jeśli chcesz, dam ci jeszcze czas. Dam ci tyle czasu, ile będziesz chciała.
Podczas gdy mówił, ona coraz silniej zalewała się łzami, kręcąc głową. Nie chciała, by tak twierdził. Poruszał w ten sposób czułą strunę, a jeśli w tym momencie nie zakończy całej sprawy, to jeszcze może się rozmyślić.
- Lucas – powiedziała łamiącym się głosem – to po prostu nie my, nie ta bajka. Zrozum… nie pasujemy do siebie. Nigdy nie pasowaliśmy. Tak będzie lepiej.
Była dumna z siebie, że udało jej się wydusić tak logiczną wypowiedź. Musiała trzymać się tej myśli z całych sił. Kątem oka dostrzegła, że Lucas wygląda, jakby ktoś uderzył go w twarz.
- Nie mów tak – odparł. – To nieprawda, że do siebie nie pasujemy. Uzupełniamy się idealnie. Kocham cię.
Na te ostatnie słowa jej usta zadrżały. Kiedyś budziły w niej tyle pozytywnych emocji. Teraz wydały jej się kłamstwem.
- Przykro mi – powiedziała, szykując się do odejścia – ale ja ciebie nie kocham i nigdy nie kochałam.
Wiedziała, że w ten sposób sprawia mu ból i że nie jest to do końca prawda, bo przecież w pewnym momencie była przekonana, że jest całym jej światem. Wyswobodziła dłonie z jego uścisku i wyminęła go, stojącego bez ruchu, schodząc na dół. Otarła rękawem mokre policzki. To była jedna z najtrudniejszych decyzji jej życia. Ale, paradoksalnie, nie poczuła ulgi. Czuła się winna. Lucas niczym nie zasłużył sobie na takie potraktowanie. Powinna zaproponować, by zostali przyjaciółmi, by byli w kontakcie… Tyle że to niemożliwe. Nie potrafiłaby patrzeć na niego i nie widzieć wszystkich swoich błędów.
Sama była sobie winna. Sama musi się z tym wszystkim uporać. Kropka.

~~~~~~
Rozdział trochę misz-maszowaty, ogólnie jestem z niego średnio zadowolona, bo prawie nic się nie dzieje, a są same... hm, zapowiedzi. Może poza ostatnią sceną, gdzie dzieje się coś konkretnego.
Robaczki, jeszcze 15 rozdziałów! Tak, wiem, że mnie nienawidzicie za to, że wciąż przypominam. Ale jestem strasznie podekscytowana perspektywą przejścia wkrótce do czegoś nowego. Plus do zobaczenia śladu jako całości!
Nie przewiduję, żeby następny rozdział miał się pojawić jakoś później, więc stawiałabym na za tydzień. Tak na... hm, 99%. I piszcie swoje opinie na temat poczynań bohaterów, uwielbiam patrzeć z innej perspektywy!

27 komentarzy:

  1. Łii, ja napiszę, na pewno, przeanalizuję jak tylko się da!
    Przede wszystkim: narzekasz trochę na ten rozdział, a moja pierwsza myśl po przeczytaniu: emocjonalny do kwadratu. A emocje to jest coś, co Ci cholernie dobrze wychodzi, więc nie masz się czego obawiać, jeśli brakuje żywej akcji, ale jest za to tak głębokie wejście w postać. To właśnie jesteś Ty, moja pani psycholog ;P
    Żeby to jakoś ułożyć… no dobra, spróbujmy po kolei, bo tak będzie oczywiście najlogiczniej.
    Zaczynając od Anne… Tu napisałaś coś, co jest właściwie definicją tego opowiadania, prawda? Pamiętasz, jak kiedyś tłumaczyłaś znaczenie tytułu, że każde wydarzenie zostawia ślad, że te właśnie wpływy przeszłości na bohaterów mają tu być ukazane… Aresztowanie Jamesa było właśnie takim wydarzeniem, które przewróciło cały świat do góry nogami i już nigdy nie będzie taka sama. Anne jest postacią taką trochę dwutorową, która wydaje się taka prosta, dobra, pogodna, a za tym kryje zupełnie inną osobę ze swoimi tajemnicami i rozpaczą. Taak, może to zapowiedź – ten fragment, i to co było później z perspektywy Nadine – ale przecież zapowiedzi są ważne, budują nastrój i podstawy do wydarzeń, co byłaby warta właściwa scena, gdyby nastąpiła ot tak sobie? To nam daje podstawy do domysłów i oczekiwania ^^
    Connie zostawiam na koniec, natomiast następnie moje ulubione Wredne Ślizgonki (sztuk raz)! No dobra, może ja mam jakieś skrzywienie, że lubię takie teoretycznie antypatyczne postacie, ale one na papierze (czy tam innym ekranie) wyglądają po prostu bardzo efektownie. No sama powiedz, czy ta akcja Rose nie była świetna? Prosto i bezpośrednio, bez owijania w bawełnę, bez sztucznych sentymentów, po prostu: taak, wykorzystałam cię, spadaj. Ale z drugiej strony nawet ona nie jest taka totalnie zua i niedobra – to co mówiłaś o Col, tyczy się też Rosalie, bezlitosna dla wrogów, ale ceni sobie przyjaciół.
    Juliette znowu pokazuje trochę niefajną stronę swojej osobowości, choć wygląda na to, że robi to w dobrej wierze, jest przy tym taka niewinniutka… Ale to nie jest tak do końca okej, to jest wręcz hipokryzja, kiedy jest chorobliwie zazdrosna o swojego chłopaka, a sama wysyła takie różne… sygnały. I może dla niej to tylko forma dowartościowania się, ale (co o mnie mówi fakt, że bez przerwy używam „ale”…?) druga strona też jakoś to odbiera i może to uznać za zaproszenie. Gdzie byłaby dla niej granica, w którym momencie flitu zauważyłaby, że to za dużo i otwarcie powiedziała „stop”? Coś mi mówi, że jakkolwiek Dylan cierpliwie wytrzymał jej obsesyjną zaborczość, to te uśmieszki i mrugnięcia w jakiś sposób doprowadzą ją do zguby. To znaczy, to rozstania.
    No, to teraz Nicky! Jak wielki jest kontrast między tym chłopakiem, którym był na początku opowiadania, który, owszem, chciałby dowiedzieć się czegoś o ojcu, a poza tym lubił korzystać z życia, a tym, kim jest teraz, obsesyjnie skupionym na jednym celu, znacznie poważniejszym, trochę… może nie tyle złamanym, jeszcze nie, ale na pewno zmienionym. Zgrabny foreshadowing Nadine (słowa o miłości, ranieniu i spaczonym spojrzeniu na świat), może nawet lepiej, bardziej subtelnie by było dać tę wzmiankę na jakiś czas przed jej pojawieniem się, nie w tym samym rozdziale, ale z drugiej strony może nie wszyscy by wtedy zwrócili na nią wystarczającą uwagę. Zresztą już same ślady nieufności wobec Anne, których stara się pozbyć, ale które gdzieś tam jednak zakiełkowały w jego umyśle – to sprawia, że zadanie Nadine będzie… chyba nie takie trudne? A skoro Anne jest jedyną osobą, która teraz jest przy nim, której może (przynajmniej stara się) ufać, to taki cios naprawdę może go pogrążyć. I cieszę się, że Nadine wkracza do gry – owszem, jest… chora. Ale czekałam długo na jej powrót i liczę, że jej plan wiele nam tutaj do akcji wprowadzi ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i pora na Connie, gwiazdę tego rozdziału. Wiesz, gdybym ja poświęciła tyle stron, pół rozdziału (plus to wszystko, co było w poprzednich na ten temat) na rozterki bohaterki, która sama nie wie, co czuje, to byłoby nuuudno. I masło maślane. A Ty, spec od opisywania i uczuć, i emocji (;>), zrobiłaś z tego fragment naprawdę godny uwagi. Obiektywnie zachowanie Connie może wydawać się głupie i bezsensowne, ale rozumiem to, rozumiem tę chęć ucieczki, odsunięcia problemu, mętlik w głowie i w sercu. To, co wybrała (lub przynajmniej się stara), może być teraz najlepszym wyborem – skoro Lucas to nie jest do końca to i tylko by oszukiwała i jego, i siebie, a Dylan jest (teoretycznie przynajmniej) poza zasięgiem, to może rzeczywiście najmniej szkód przyniesie, jak zostanie sama. To znaczy rozstaniem na pewno zraniła w jakiś sposób Lucasa, ale wyznaję zasadę, że szczerość przede wszystkim. Jak ktoś chce być z kimś innym, trudno, nie zmusi się go do miłości, ale lepiej, żeby od początku postawił sprawę jasno, niż oszukiwał, zdradzał i robił głupka z tej osoby, bo to jest chyba jednak gorsze. Oczywiście Convalie sama też nie będzie w tej chwili szczęśliwa, ale może jakoś się z tym upora i pójdzie dalej (no dobra, szczerze to myślę, że wyląduje z Dylanem, ale na razie stara się być grzeczna i tego uniknąć). Scena z Dylanem mi się bardzo podobała. Niby taka prosta, nic się nie zdarzyło, chwila przy stoliku w bibliotece, ale Ty to potrafisz. Te wszystkie drżenia rąk i bicia serc, i myśli, które mają jakiś ciąg logiczny, a nie są bełkotem, rumieńce, dziwne scenariusze, chęć ucieczki i pozostania jednocześnie, to wszystko jest tak realne, jakby naprawdę się tam było. No i oczywiście druga Wielka Scena, czyli nasze rozstanie. Jak genialnie to wymyśliłaś, że na niego wpadła, zbiegając z wieży. Jak próbowała, do ostatniej chwili badała swoje odczucia. I jak sama nie wiem, co o tym myśleć… Na początku cały ten pomysł z Connie i Lucasem mnie zupełnie zaskoczył, nie pomyślałabym, że można stworzyć takie połączenie, doszukiwałam się jakiejś gry, zabawy, ale Lucas naprawdę okazał się kochany (poza tą jedną akcją na boisku), a na Connie ta relacja bardzo dobrze wpłynęła. Trochę smutno pomyśleć, że jednak nic z tego, że Connie myśli teraz o tym bardziej jak o wdzięczności niż miłości… Totalnie się rozpłynęłam jak Lucas próbował ją powstrzymać, to zdanie z księżniczką… aaa! Niby wiedziałam, że to nieuniknione, spodziewałam się tego, a jednak zrobiło mi się tak jakoś żal :( I już sama nie wiem, czy ten Dylan jest tego warty, ja go lubiłam czy byłam raczej obojętna…? Uwagę zwraca też sposób, w jaki Connie zakończyła swoje wystąpienie. My wiemy, jak ona naprawdę się czuje, ale słowa „nie kocham i nigdy nie kochałam” po tylu miesiącach związku z zewnątrz brzmią jak czyste wyrachowanie, jakby to ona z nim się zabawiała… jak rasowa Ślizgonka, jak Rose. I znowu się zastanawiam, ile w tych moich porównaniach przypadku, a za iloma rzeczywiście się coś kryje.
      A w ogóle to w tym rozdziale (i w jakimś stopniu w poprzednich też) widzę sobie tak to, o czym niedawno rozmawiałyśmy, to poczucie samotności, przyjaźń itd…
      Ech, jakbym się dobrze skupiła, to pewnie mogłabym jeszcze trochę pogadać, wiesz, że ja mogę gadać i gadać jak się rozkręcę. Gdyby tylko rozdziały szły mi tak szybko jak komentarze, po dzisiejszym dniu miałabym co najmniej połowę gotową. Ach, no i jakbyś nie zauważyła, to pod poprzednimi częściami też dodałam parę słów, żeby nie było, że coś zostawiam bez komentarza ^^

      Usuń
    2. No dobra, okej. Może i rozdział jest w jakiś sposób emocjonalny, ale nie podoba mi się to, że się praktycznie w nic nie zagłębiam, chociaż ta Convalie mnie uratowała. Nie lubię takiego "pomijania". Musisz sama przyznać, że jest kilka jakichś oderwanych myśli i koniec, następna osoba.
      Em... hm... to tłumaczenie jest... tadadadam! W prologu! ;) odsyłam, tak dla przypomnienia, jeśli się tym jarasz i tak dalej :D:D:D och, sprawa emotikonek. no tak. denerują mnie i ograniczają, ale co mogę na to poradzić? o ja biedna nieszczęśliwa nie mam jak inaczej przekazać moich gestów i tak dalej, no cóż, pech. i nawet nie chce mi się pisać poprawnie. to znaczy do shifta mi za daleko, wybacz. nie lubię shiftów. nie wiem, jakoś alt jest zawsze blisko i wychodzi szybciutko, a shift... no sorki.
      Parsknęłam śmiechem w moją szklankę z sokiem pomidorowym (i nie tylko ale w szczegóły się nie będę zagłębiać co by tu nie deprawować kogoś kto nieopacznie (nieopatrznie? kurczę, nie wiem...) przeczyta a jest niepełnoletni czy coś. Znaczy no żeby smaka nie robić xD
      Aha, a parsknęłam bo te Wredne Ślizgonki (i palec mi się ślizga po shifcie, och jak ja go nie lubię! zawsze naciskam go małym paluszkiem lewej ręki i to jest okrutne... dla paluszka oczywiście).
      No bo Juliette to jest taka trochę postać... To nie tak, że jej nie zależy na Dylanie, jak już podkreśliłam z jej perspektywy. To jest po prostu taka jej natura i już. Jest taką podświadomą kokietką czy tam kokieterką i tak ma być, koniec, kropka.
      Ja też ciągle używam "ale". Jak sprawdzam tekst to później ciągle poprawiam "ale, lecz, tylko, tyle że..." plus nie wiedzieć czemu wbiło mi się do głowy "po prostu" (ach, bo to takie proste, po prostu...) i potrafię to pisać nawet w dwóch zdaniach pod rząd, serio ;)
      Ach, no i to z Juliette to już wcześniej zwróciłam uwagę, kilkakrotnie zresztą, ale dopiero teraz tak dosłownie, a wcześniej nikt uwagi jakoś specjalnie nie zwrócił... No cóż, trzeba jak krowie na rowie, pech, jak trzeba to trzeba (oczywiście to jest żart i w tym momencie nie chowam urazy ani nie jestem naburmuszona ale nie wiem jak to wyrazić nie słowami :D)
      Po prostu (! to słowo !) muszę przypominać o Nadine, żeby się tu nikt nie cieszył, że będzie kolorowo czy coś, poza tym przypominam też samej sobie, żeby się wprowadzić w nastrój i takie tam... Oj coś czuję, że może i ja doświadczę dzisiaj rozszczepienia komentarza.
      Ja nie lubię, bardzo nie lubię takich megadługich bohaterowych rozterek i nawet te moje mnie denerwują, bo one są takie jakby zawieszone, bez miejsca, bez czasu, bez scenerii... a z drugiej strony co, mam pisać że Convalie leżała sobie plackiem na łóżku i rozmyślała? Chociaż w sumie to jest Twój osobisty pogląd, że Ci się podoba, bo szczerze mówiąc ja czytając to później jestem troszkę... zaziewana, no chyba że się naprawdę wciągnę. Plus ciągle mam wrażenie, że ja sama nie umiem się zdecydować i te rozterki są takie trochę... czuję to, ale w sumie to czuję to, a tak właściwie to sama nie wiem...
      Cassie, jeszcze 15 rozdziałów, a obiecałam, że ślad będzie miał happy end ;) To znaczy nie mówię że od razu dla wszystkich, ale taki ogólny, radosny wydźwięk.
      Mam wrażenie, że Convalie nie robi praktycznie nic poza odwracaniem wzroku, czerwienieniem się i słuchaniem bicia serca, serio :D Ale nie mogę tego opisać inaczej, bo to by nie była wtedy ona, a co ja poradzę na to, że stawiam ją przed tak stresującymi sytuacjami? Wybacz, Convalie, to wszystko dla twojego dobra, kiedyś zrozumiesz.
      Szczerze mówiąc wywaliłam tylko ostatni akapit, gdzie decydowała się jeszcze spróbować, ale jednak z tym rozstaniem jest lepiej, tak czułam przy pisaniu tej sceny i byłam trochę rozdarta, chcąc to zakończyć i nie mogąc... Ale myślę, że w ten sposób to wygląda dobrze. Znaczy... jest trochę napięcie, bo w sumie nie wiadomo, co ona ostatecznie zrobi, bo stara się to jakoś przewartościować i wybrać...

      Usuń
    3. Hm, chyba lubiłaś Dylana, bo go dobrze zapowiadałam :) Co prawda sama jestem nim trochę zawiedziona, tak jakby... nie dał się poznać. W sumie to można mieć myśli: "kurczę, co ona w nim widzi? Ten Lucas to przynajmniej ją nazywa księżniczką, kupuje jej kwiaty, zabiera na kolacje, no i JEST, a Dylan to taki człowiek-widmo i właściwie nic o nim nie wiadomo..." Cóż, potraktowałam go trochę po macoszemu, ale mam nadzieję, że uda mi się jeszcze zrehabilitować.
      Ach, no cóż, Convalie powiedziała "nie kocham i nigdy nie kochałam" z bardzo prostego powodu - zraniła samą siebie i nie chce się przyznać do tego, że mogła popełnić jakiś błąd w którymś momencie, ona po prostu chce siebie przekonać, zmienić wspomnienia, odkryć, że tak naprawdę nic dla niej nie znaczył i dlatego tak to się zakończyło. po prostu próbuje to zrozumieć. A poza tym po takich słowach, no cóż, ma nadzieję, że bardziej zniechęci Lucasa. Tak przynajmniej ja to widzę :) ALe z drugiej strony też - ona jest Ślizgonką i sama też przybiera różne maski, więc można to też w taki sposób interpretować.
      Tadam! Tym oto optymistyczno-pesymistycznym akcentem dobrnęłyśmy do końca :)

      Usuń
    4. No, w Convalie to się bardzo zagłębiłaś ;P A reszta… no, przede wszystkim to tworzy jakąś całość z wszystkimi innymi rozdziałami i koniec końców wychodzi zagłębione, a poza tym czasem taka malutka wzmianka może być bardzo znacząca – jak na przykład to z Rose, krótkie, zwięzłe i na temat, a robi odpowiednie wrażenie.
      Właśnie jakoś tak mi się kojarzyło, że chyba nawet widziałam to na stronie, widzę to oczyma wyobraźni przy tym początkowym, zielonym szablonie z oczami xd Tylko nie byłam pewna, czy to prolog, czy jakieś słowo wyjaśnienia w przedmowie… Hm, mi shifty nigdy jakoś szczególnie nie przeszkadzały, jak już się przyzwyczaję do klawiatury, to wszystko jakoś samo wychodzi, ale gorzej z telefonem. Tam, jak sama widzisz, konsekwentnie olewam polskie znaki, a duże litery są głównie dlatego, że po kropce się same robią. W ogóle to dziwne, na gadu mam jakiś zwyczaj ignorowania wielkich liter na początku zdania, nie żeby mi było jakoś trudno z nimi, ale po prostu… taki styl xd A na telefonie niby polskie znaki są, ale wpisanie ich zajmuje nieco więcej czasu, a ja i tak mam wrażenie, że piszę tam za wolno w stosunku do toku moich myśli i rozmowy. W ogóle pamiętam, jak zaczynałam z gadu i moja koleżanka pisała do mnie tak błyskawicznie, a ja totalnie nie nadążałam z odpisywaniem. I jak mi fatalnie szło, jak na informatyce robiliśmy jakieś ćwiczenia w stylu mistrz klawiatury. A teraz trochę praktyki i literki niemal same wskakują! ;D
      Hi, hi, soczek pomidorowy z „i”, ciekawy plan na piątkowy wieczór ;> I jak szlachetnie, że tych biednych nieletnich nie deprawujesz… choć jak znam życie to tak 9 na 10 z nich już jest zdeprawowanych xd I jestem za „nieopatrznie”, „nieopacznie” to tak jakby od „opacznie” czyli na opak… a tu idea jest chyba… no, zresztą, słownik pewnie wie. Ale mi się nie chce xd
      Tak, dokładnie: ale, po prostu, no, właśnie, całkiem sporo jest takich słówek, które same się pchają na usta/palce i mam potem wrażenie, że mówię jak jakiś nieelokwentny przygłup ;< Czasem mam wrażenie, że to taka wata słowna, że nie mogę napisać fragmentu bez ciągłych ale, jednak, coś tam, coś tam… No, niby to jest potrzebne do wyrażania różnych rzeczy, ale czasem mam wrażenie, że tego za dużo. A najgorzej, jak ciężko to jakoś sensownie zastąpić, patrz, takie „że” – niby ma synonim „iż”, ale przecież w 9 przypadkach na 10 to brzmi jakoś sztucznie i zbyt oficjalnie ;/
      Ech, może po prostu nikt o tym nie wspomniał, czasem nawet ja mam poczucie, że krążą mi po głowie różne rzeczy, których nie daje rady do końca uchwycić i ubrać w słowa w komentarzu… a wiele osób komentuje nieco zwięźlej. A może takie delikatne sugestie rzeczywiście niekoniecznie rzucają się w oczy jak się czyta ot tak, trzeba się nad tym zastanowić, poszukać wskazówek od autora, powiązać pewne zachowania… W ogóle odkąd się staram jak najbardziej pogłębić zdolności analizy na polskim ORAZ na francuskim, gdzie ta analiza naprawdę jest mega dokładna, zdanie po zdaniu, to myślę, że zwracam uwagę na trochę więcej rzeczy niż kiedyś. Choć czasem mogę zobaczyć więcej niż autor sobie wymyślił xd Ale na przykład ciekawym odkryciem okazały się dla mnie pola leksykalne. Jak przyjęliśmy na francuskim taktykę pt. zobacz sobie pola leksykalne i wiesz już, o czym jest utwór – wydawało mi się to trochę naciągane. Ale jak potem mieliśmy analizować na polskim jakieś wiersze Nowaka i czytam, czytam – nie rozumiem nic – a potem patrzę na te pola leksykalne i dobra, jest zdecydowanie to, to i to – no i jakieś blade pojęcie i cień sensu mi się przynajmniej ukształtowały.
      Nie no, spoko, ja tam się bardzo cieszę, że o niej przypomniałaś, tylko tak sobie dumałam, że fajnie by wyszło, gdyby ta refleksja Nicka i jej pojawienie się były jakoś bardziej oddalone, żeby to wystopniować, żeby to skojarzenie może nie było takie oczywiste… Ale wtedy by może znowu nikt nic nie zauważył, a też niekoniecznie się odpowiednio składało, więc okej ;P

      Usuń
    5. Ha, też czasem myślę nad tą scenerią – jak zachować równowagę między przemyśleniami/dialogiem a opisem otoczenia. Choć jak siedzi w takim na przykład dormitorium i myśli, no to co opisać, dormitorium jak wygląda wiadomo, akcji żadnej nie ma, no to co zrobić? No, pogląd owszem, osobisty, jak każdy… Ale fakt, że Ty jesteś zaziewana, może mieć cos wspólnego z tym, że Ty to już znasz od podszewki, a dla mnie to coś nowego i emocjonującego ;P I te reakcje są właśnie świetnie opisane, no i to, że czytając, nie mam takiej dokładnej pewności, co zrobi (no dobra, w sumie mi to powiedziałaś, ale tak teoretycznie xd). No a co do rozterek i niezdecydowania… no, w końcu o to chodzi, sama Connie jest niezdecydowana i rozdarta i nie wie, w którą stronę myśleć… Ja, Miss Problemów Decyzyjnych (wiesz, że to się podobno jakoś nazywa? Jako choroba czy coś), wiem, jak to jest dumać i nie móc wybrać. No i tak, też myślę, że bez tego akapitu jest lepiej – mamy czystą sytuację, a w przeciwnym wypadku, nawet gdyby próbowała, chyba byłoby czuć, że to takie trochę wymuszone i jednak to rozstanie wisi w powietrzu…?
      No, właśnie pamiętam, jak go zapowiadałas, taaaka zachwycona nim byłaś… Wydaje mi się, że na początku mnie jakoś szczególnie nie powalił, ale potem się jakoś dogadaliśmy. Choc teraz, po tej przerwie, nie czuję się z nim tak bardzo związana, więc dobrze by było, jakbyś jakoś podkreśliła jego fajność, żebym się mogła bardziej identyfikować z uczuciami Convalie ;P
      Taak, to też jest niewątpliwie dobre wytłumaczenie, z tym przekonywaniem samej siebie, no i zniechęcanie Lucasa, oczywiście. Ale odcinając wszystko co wiemy o jej uczuciach może się to wydawać naprawdę ostre i fajnie, że można to sobie tak szeroko pointerpretować. No i oczywiście brzmi efektownie.
      No to genialnie, jestem dumna, że udało mi się tak szybko odpisać, a teraz pędzę (z duszą na ramieniu) na Klausika <3

      Usuń
    6. Znaczy no pewnie tak, z jednej strony te takie krótkie wtrącenia też są dobre, ale z drugiej mam wrażenie, że nafaszerowanie nimi całego rozdziału to lekka przesada. Hm.
      Ja też miałam problem z szybkim pisaniem. Bo bardzo długo nie miałam w domu internetu i pamiętam że koleżanki siedziały ciągle na gadu i tak dalej i one jakoś tak to miały opanowane, a ja biedna nie. Co prawda nie pisałam w taki sposób, że wystukiwałam pojedyncze literki czy coś, ale i tak było to powolne. Pamiętam, jak pisałam takie pierwsze-pierwsze opowiadanie i ja je pisałam w zeszycie, a później mozolnie, bardzo długo przepisywałam, a czasem dawałam koleżance która miała internet i u której publikowałam do przepisania, bo wychodziło jej szybciej. A później zaczęłam pisać opowaidania w wordzie i jakoś tak... teraz ja jestem podziwiana ;) Ach, no i plus długaśne rozmowy na gg jak już otrzymałam internet.
      Mi też się nie chciało sprawdzać tego słowa, a w sumie i to i to miało u mnie swoje plusy i minusy i nie mogłam się zdecydować.
      Ja jeszcze ciągle wplatam różne "urozmaicenia". Aż się roi od "dokładnie, absolutnie, całkowicie, kompletnie, zdecydowanie..." i tak dalej. Czasem zastanawiam się, czy to nie wygląda jakoś bardzo źle. Bo w sumie jak piszę, to jestem świadoma tych słów, ale jak już czytam, to trochę mniej, więc ostatecznie sprawa pozostaje przez mnie nierozstrzygnięta. Taa, a iż używam tylko kiedy mam już w tym samym zdaniu że, chociaż czasem wolę powtórzyć to że bo iż za cholerę nie pasuje (choć są to nieczęste przypadki)
      Eee... pola leksykalne? A cóż to za wynalazek?
      Rozumiem, właściwie (ach, kolejne z tych "wzmacniających" słów) mogłabym wkleić Nadine dalej, ale moja idea była taka, że jak już każdy (prawie) ma ten swój urywek, to niech ona też dostanie.
      Właśnie, dokładnie byłoby czuć, że to naciągane, tylko ta scenka, którą mam w głowie... ach.
      Dylana będzie trochę więcej i pokaże więcej swojej fajności, promise <3
      Klaus 4ever!
      Niech Klaus będzie z Tobą!
      Niech się stanie Klaus!
      <3 <3 <3

      Usuń
    7. Noo, może troszkę… Ale jak się ma tyle bohaterów, to trzeba ich jakoś ogarnąć, gdyby ich zostawiać bez słowa przez dłuższy czas, to ich historia wydawałaby się z kolei taka poszarpana.
      Hm, to ja chyba trochę wcześniej miałam ten internet, bo jak zaczęłam pisać, to już byłam zaznajomiona w miarę, choć był powolny i kiepskawy na samym początku. No i na komputerze jako takim też w pewnym momencie życia coś tam pisałam, ale nawet nie pamiętam kiedy to było i na pewno było tego malutko. I nawet nie pamiętam, kiedy to się dokładnie stało, że przyspieszyłam z pisaniem, ale na pewno word i gadu miały w tym swój duży udział. Fajne uczucie móc to robić tak szybko ^^
      O, a teraz mi się zachciało – i patrz co mam http://portalwiedzy.onet.pl/140963,,,,opacznie_a_nieopatrznie,haslo.html Ech, jak to dobrze mieć internet. Grzebanie w tych papierowych słownikach może być trochę męczące i czasochłonne, nie mówię o takim jednym słówku, ale jak dostajesz na przykład cały tekst, w którym wielu słów nie znasz, to znaczy w obcym języku. O wiele łatwiej wpisać słowo jedną ręką w słownik internetowy albo nawet na komórce jak komuś wygodnie, niż kartkować nie wiadomo jak długo taki tradycyjny.
      Haha, a to ciekawe, bo ja też mam „urozmaicenia”… tyle że wręcz przeciwnie. Ciągle używam „trochę”, „raczej”, „chyba” itd… I myślę, że co jak co, ale to coś o mnie mówi – coś o silnej niepewności i skłonności do relatywizacji, o.
      A, pola leksykalne to całkiem ciekawa sprawa, po prostu jedna z podstaw naszej analizy na francuskim. Chodzi po prostu o wyszukanie w tekście grupy słów dotyczących tego samego tematu. Na przykład pole leksykalne zbrodni – i masz tam powiedzmy nóż, krew, rana, ofiara itp. Swoją drogą nie byłoby ciekawe tak wziąć kawałeczek opowiadania do analizy – takiej porządnej analizy, jak na wypracowaniach z polskiego? Ciekawe, jakich rzeczy w tym by się dało doszukać i z iloma by się autor zgodził ;D Zresztą zdaje się, że Szymborska podobno kiedyś pisała tę nową maturę ze swoich tekstów i wcale nie było tak idealnie.
      Fajna scenka w głowie, hmm? Intrygujące ;P
      Okej, to czekam niecierpliwie na tego fajnego Dylana!
      Och, Klaus, Klaus, tak, tu się z Tobą zgodzę w stu procentach. The love of my life <3 Tylko dlaczego to wczoraj… ugh ;/

      Usuń
    8. Ależ ja też byłam zaznajomiona z internetem, po prostu nie miałam go w domu :p
      Na przykład jakiś rok wcześniej byłam miesiąc na wakacjach u cioci i wujka i miałam tam codziennie do dyspozycji, więc... ;) Także wtedy zaczęłam czytać ff potterowskie, a jak tylko otrzymałam swój internet, to zaczęłam własne.
      Hm, rozumiem już różnicę z tym opacznie/nieopatrznie, ale gdybym to ja wiedziała, w jakim sensie ja to użyłam... a nie chce mi się wracać... no dobra, użyję magicznego ctrl+F... hm, chyba chodziło mi o to drugie. chociaż przy takim tłumaczeniu może bardziej by pasował odrobinę inny synonim niż "nieuważnie", ale w tym momencie nie wiem jaki, wpadniesz na coś?
      Ale z drugiej strony jeśli mam coś w pdfie, na blogu czy gdziekolwiek, to mnie to denerwuje. Bo jeśli mam załóżmy podręcznik, w sensie książkę, w rączkach, to jakoś tak zapamiętuję ułożenie, czyli "o tym było w prawym górnym rogu", a w pdfie za cholerę tego nie znajdę.
      Ha ha, czyli według mojej psychoanalizy używanie słów wzmacniających ma sprawić wrażenie, że jestem czegoś pewna, i zasłaniam się tym słowem, próbując przekonać samą siebie, hi hi. Chyba że masz inną interpretację?
      Po prostu w interpretacjach... no cóż, na przykład nie każda rzecz, która jest opisana, musi mieć na celu zobrazowanie jakiegoś stereotypu, czy też znaczenia, które trzeba odkryć. Ale skąd ktoś, kto nie jest autorem, ma to wiedzieć?
      To nie był Klaus. To jego zły brat bliźniak. O.

      Usuń
    9. Haha, a mi się wydaje, że ja przed wprowadzeniem go do domu bardzo niewiele miałam z nim wspólnego. I w ogóle rozwinęłabym jakoś ten temat, ale to chyba nie aż tak ciekawe, a pewnie znowu by się rozciągnęło na nie wiadomo ile komentarzy xd Kurczę, tak się dziwnie czuję, jak te komentarze są takie… widoczne. Niby wcześniej też każdy mógł je przeczytać, ale teraz tak… bardziej rzucają się w oczy xd
      No, z tego co pamiętam, to bardziej mi pasowało „nieopatrznie”. Choć już nie pamiętam, o co właściwie chodziło… Aaa, nieopatrznie czytający nieletni… No, owszem raczej nie chodziło o nieuważne czytanie Bardziej coś jak… przypadkiem ;P
      Hm, chyba miałam za mało do czynienia z podręcznikami w pdfie, żeby się jakoś szerzej wypowiadać na ten temat… Choć rzeczywiście, jak pojawia się dokument dłuższy niż jedna strona to jakoś ciężko tym manewrować, pdfy jakoś tak niefajnie się ogarnia. A propos, tak sobie ostatnio myślałam i myślałam o tych nadchodzących coraz intensywniej e-bookach i różnorakich e-czytnikach… Z jednej strony ma to pewne ciekawe zalety, choćby to, że tak łatwo to wziąć, leciutkie urządzenie, a nie całe stosy ciężkich książek. Z drugiej strony ma też wady, trochę sentyment, trochę koszty (urządzenie trochę kosztuje, a e-booki wcale nie są wiele tańsze od papierowych książek), no i nie wydaje mi się, żeby istniała e-bookowa biblioteka do wypożyczania. I… Och, a miałam się nie rozpisywać nie na temat… Ups.
      Na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że używasz pewnych słów, bo zwyczajnie jesteś pewna tego, co mówisz, ale sposób w jaki Ty na to patrzysz też swój sens ma… Ale w takim razie i „słabe”, i „mocne” słowa oznaczają niepewność (w wersji jawnej lub maskowanej), a co mówią ludzie naprawdę pewni…? Ach, pewnie nic…
      Taak, czasem się można dopatrywać czegoś, co nie istnieje. Choć dopóki ma to sens, to nawet ciekawe zjawisko. Choć autor się może poczuć trochę niezrozumiany. A jak chciał, żeby coś zauważyć, a czytelnicy tego nie widzą… to też musi być smutne.
      O, masz rację, to wszystko wyjaśnia. Prawdziwy Klaus by nie zrobił czegoś tak bezsensownego. No, drogi bliźniaku, to nam namieszałeś w głowach… Ale nieźle wyglądasz i masz boski akcent, więc wybaczam, znaj mą łaskawość.

      Usuń
    10. Ha ha, masakra, tak czytam o "wprowadzeniu go do domu" i nie mogę załapać o kogo chodzi... Northa? Leosia? Draco? Kogokolwiek? Ale kurczę, przecież nie gadałyśmy o czymś takim... a tu internet, co za niespodzianka.
      No właśnie, te komentarze się rzucają w oczy takie wielkie, a kiedyś tak ładnie były pochowane na oneciku, buu. A teraz każdy może przypadkiem zahaczyć wzrokiem o jakieś głupie słowo i jak ja będę w ich oczach wyglądać?
      O taaak, to jest to słowo! Ale nie wiem czemu mi się nieopatrznie narzuciło, hm... coś pod tym się musiało kryć większego, jakieś podświadome, ogromne intencje...
      Ja również nie jestem za pdfami, tyle że mówię ci - mam trzy konwersatoria w tygodniu, a na każde muszę przeczytać ileśtam stron z jakiejś książki, więc naprawdę nie opłaca się biegać co chwilę do biblioteki, plus to czasem wychodzi tak, że miałam przeczytać rozdział 4 i 6 z jednej książki, która ma 800 stron! Ha, a dwie osoby przyszły z tymi cegłami na zajęcia, masakra! a tych stron łącznie wyszło jakieś 80 czy coś koło tego (w sensie do przeczytania), więc w takim wypadku jak najbardziej się opłaca.
      Bo to już jest nadinterpretacja własna, ahaha xD
      Ale, ale - zawsze się znajdzie taka Cassandra, która wnikliwie ujmie wszystko w swoim komentarzu i zawsze coś jej się uda trafić :)

      Usuń
    11. No, Leosia do domu nie polecam wprowadzać Ale Draco… jeśli masz gdzieś pod ręką, to możesz do mnie wysłać ;P
      Otóż to, bardzo się to wszystko rzuca w oczy. I jeszcze jest takie rozwlekłe, potem przewijasz tę stronę, chcesz się czegoś doszukać, a tu kilometry różnych komentarzy… Hm, ciekawe, czy innym ludziom chce się czytać cudze komentarze, czy to tylko ja jestem taka wścibska xd
      Podświadoma intencja opacznego picia alkoholu… nie… czekaj, jak by to leciało… Aha, żeby nie deprawować. Nieopacznie. To by było… nie-opacznie, czyli nie na opak, czyli tak jakby wprost, tak jak jest… żeby kogoś wprost nie deprawować… Albo żeby go opacznie deprawować, haha, jak ktoś jest opacznie zdeprawowany to… jest niezdeprawowany czy bardzo zdeprawowany? Tralalalala, plotę sobie głupstwa, nie patrzcie na mnie…
      No, i teraz szukam z powrotem aktualnego komentarza… No, jest.
      Czemu za każdym razem, jak widzę „konwersatorium”, to czytam „konserwatorium”? Czy to mówi coś o moich podświadomych intencjach?
      Ahaa, a te różne dziwne książki w pdfach są tak łatwo dostępne? Jeśli tak, to fajnie, rzeczywiście poniekąd wygodniej niż biblioteka, zwłaszcza jeśli chodzi o 800 stron. Ja właśnie kupiłam mądrą książkę do TOEFL-a, która ma coś koło tego, no i z domu jej nie ruszę. Nawet z biurka niechętnie ją ruszę. Ale z drugiej strony czytanie 80 mądrych stron na komputerze… to musi być troszkę męczące. W tym miejscu by się przydał czytnik. Z e-papierem ;> A ja chyba właśnie przeczytam coś w pdfie, bo w bibliotece jednej nie ma, drugiej jest wypożyczone, a trzeciej jeszcze nie wiem, ale nawet jak to przeczytam, to chyba powinnam mieć to fizycznie na lekcji też, więc…
      O taak, Cassandra jak już ten komentarz pisze, to stara się w nim coś mądrego napisać, żeby coś w życie autora wnieść. Ale potem jest przerażona perspektywą pisania długich-komentarzy-na-które-nie-zawsze-ma-wenę, więc się ociąga z komentowaniem, co za tym idzie, także z czytaniem, robi sobie zaległości i jest do kitu ;< Mówiłam, kiedyś życie było prostsze. Choć moje komentarze były pewnie mniej mądre (może powiedzmy „mądre”, bo z tą mądrością to tam różnie… ale się staram! Coś zauważyć! Zanalizować! Zinterpretować!).

      Usuń
  2. wow :) rozdział super :) komentarze wyżej wiele wyjaśniają... mogłabym czytać kilka razy od początku :) czekam na kolejny i się doczekać nie mogę, aż więcej wyjawisz sekretów :) Jest mi trochę przykro, że zostało tylko 15rozdziałów :( pozdrawiam serdecznie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też jest trochę przykro, ale z drugiej strony ile można pisać o tym samym, prawda? Tak samo czytać. Trzeba znać umiar. Ale mam nadzieję, że inne, nowe opowiadania również się spodobają. Nie mogę się doczekać, aż się za nie zabiorę :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. No niby tak :) ale tak już śpię przyzwyczaiłam do tych postaci, że po prostu nie wyobrażam sobie jego końca... na Tylko Ty Jedyny się poryczalam, jak usmiercilas Draco, teraz się boję, że okaże się jednak, że on nie żyje... A fajnie by było gdyby się okazało, że żyje i te wspomnienia zostawił właśnie po to aby Nickolas go odnalazł...Czekam z niecierpliwością, a jednak że smutkiem bo uwielbiam czytać Twoje opowiadanie... Mam nadzieję, że Hermiona i Draco, będzie równie wyciągające ;) Czekam na kolejny rozdział :) Pzdr :D

      Usuń
    3. Sorki za błędy... Pisze z telefonu :)

      Usuń
    4. Planuję również kolejne Draco/Ginny, ale po krótkiej przerwie od tej pary ;)
      Wymieniam na razie tylko te dwa, bo mam w nich napisane początkowe rozdziały (dramione - 2,5, drinny - 4).

      Usuń
  3. Wow...
    Niby nie lubiłam Lucasa, ale teraz zrobiło mi się go trochę żal... o.O
    Rozdział udany. ;)
    Wkurza mnie ta Juliette... W dodatku niby kocha Dylana, a z innymi chłopakami kręci.. Brr >d
    A Nadine jest naiwną, głupią, bezrozumną jędzą. >.< Niech się wypcha! XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juliette... już taka jest. Chociaż tak właściwie nie posuwa się do jakichś wydarzeń, które mogłyby jawnie zostać uznane za "zdradę", ona po prostu... tak już ma.

      Usuń
  4. Moim zdaniem rozdział jest udanu jak każdy poprzedni. Czasem jest potrzebny taki przejściowy rozdiał ,z którego dopiero wynikną jakieś wydarzenia. Jestem ciekawa jak to będzie z tą Anną i kim jest ten James. Podejrzewam ,że już niedługo się to wyjaśni ;) Trochę szkoda ,że to koniec wątku pary Convalie i Lucasa ale rozumiem ,że tak właśnie miało być. W sumie może teraz wydarzy się coś z Dylanem (na to liczę). Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, nie powiedziałam, że to jest koniec wątku Convalie/Lucas. Ja tylko napisałam, że Convalie z nim zerwała ;)

      Usuń
    2. Napisałam ,że jest to koniec ich jako pary :)

      Usuń
    3. Może kwestia gry słów, bo "wątku pary" można rozumieć widocznie dwojako. Ja zrozumiałam, że pary jako "pary osób", a nie jako związku ;)

      Usuń
  5. Możliwe ,że źle się wyraziłam, mogłam to napisać w trochę inny sposób :)

    OdpowiedzUsuń
  6. W 3 dni przeczytałam całe "Tylko ty jedyny" i "Ślad" a teraz czuję, że to był błąd. Mogłam poczekać aż dodasz wszystko a za miast tego umieram z ciekawości. Uzależniłam się od tego. Teraz dzień w dzień będę sprawdzać czy dodałaś nowy rozdział. O boże ratuj! ~~ Zielonooka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w 1 noc! zaczęłam o 21 i kolo 4-5 poszłam spać :o

      Usuń
    2. Dzięki dziewczyny, haha :D

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)