Nicolas siedział w
fotelu w swoim salonie, obejmując dłońmi kubek z gorącą, parującą herbatą z
rumem, którą Anne przyrządziła dla niego osobiście, nie zważając na protesty
Lolka i Ważki, jego skrzatów domowych. Utkwił oczy w kominku, w którym wesoło
trzaskał ogień, napełniając pomieszczenie przyjemnym ciepłem. Czuł na sobie
wzrok Anne siedzącej nieopodal, ale starał się go ignorować.
To miała być łatwa
i szybka wyprawa po wspomnienie, jak zawsze. Nie spodziewał się żadnych
trudności. Odnalazł na mapie współrzędne miejsca, do którego następnie się
teleportował. Przywitał go górzysty teren, pełen niepewnych skał, po których
musiał stąpać z największą ostrożnością. Po dokładnym rozejrzeniu się i
zaznajomieniu z terenem, położył różdżkę na wyciągniętej przed siebie dłoni,
zamknął oczy i wypowiedział zaklęcie, dzięki któremu jej koniec wskazał mu
stronę, w którą powinien się udać. Rozpoczął powolną podróż w górę, uważając na
obsuwające się skałki. Wiał silny, zimny wiatr, który jakby starał się odwieść
go od zamiaru sięgnięcia po wspomnienie, ale uparcie go ignorował.
- Nicolas –
usłyszał cichy głos Anne, przywołujący go do rzeczywistości. Zamrugał i
spojrzał na nią. Wyglądała na odrobinę zniecierpliwioną, jakby wcześniej wołała
go już kilka razy.
- Przepraszam. –
Starał się zrobić wystarczająco skruszoną minę, ale ona nie wyglądała na
przekonaną.
-
Możesz mi w końcu powiedzieć, co się stało?
Od
kiedy znalazł ją w parku, bardzo troskliwie się nim zajęła. Przeniosła go do
jego rezydencji, opatrzyła rany, zminimalizowała obrażenia, posadziła w fotelu,
owinęła kocem i przykazała mu wypić herbatę. Okazało się, że miał zwichniętą
kostkę, potłuczone żebra, złamany nos i mnóstwo paskudnych siniaków, które Anne
nasmarowała mu śmierdzącą maścią. W czasie tych wszystkich operacji nie odezwał
się do niej praktycznie ani jednym słowem, ale ona również nie była skora do
rozmowy. Wciąż wyglądała, jakby coś ją gryzło i rozważała to intensywnie w
myślach.
-
Nie bardzo wiem – odpowiedział jej, znów utkwiwszy wzrok w płomieniach.
Zmarszczył brwi. – Nie do końca rozumiem.
Dotarł
na szczyt wzgórza i sięgnął po różdżkę, która znów wskazała mu właściwy
kierunek. Przed nim rozpościerał się las iglasty, który kontrastował zielenią
na tle ponurych skał. Gdzieś w oddali szumiała woda, więc pomyślał, że musi tam
być jakiś strumień, rzeka, a może nawet wodospad? Zaczął pomału schodzić w dół,
uważając, żeby nie runąć w dół razem z niestabilnymi skałkami.
-
Więc powiedz mi wszystko, co pamiętasz – zaproponowała. – Może mnie uda się coś
zrozumieć.
Nie
był tego tak pewien jak ona, ale skupił się na szczegółach wyprawy. Na tym, jak
powietrze przesiąkło zapachem igieł, gdy skierował się wąską ścieżką w głąb
lasu. Na tym, jak szedł coraz szybciej i szybciej, niemal drżąc z
niecierpliwości. Na tym, jak stracił czujność.
-
Teleportowałem się u podnóża skalnego wzniesienia – zaczął swoją opowieść.
Przebrnął przez wszystkie te jej fragmenty, które wciąż i wciąż powtarzał sobie
w głowie. Aż dotarł do miejsca, w którym czuł tak wyraźne wibracje magii, że aż
przeszedł go dreszcz. – Minąłem barierę – objaśnił – taką samą, jak przy każdym
innym wspomnieniu. Anne, to są potężne zaklęcia!
Skinęła
krótko głową, nie odzywając się. Ona również musiała być tego świadoma.
Opowiedział, jak dotarł do samego środka magicznego pola, jak wykopał spod
ziemi małą skrzyneczkę, w której była zamknięta kolejna fiolka z etykietką z
następnymi współrzędnymi. Później zawrócił i ruszył w drogę powrotną. I wtedy
zaczęły się problemy.
-
Gdy tylko wyszedłem poza barierę, usłyszałem świst zaklęcia. Zanim sięgnąłem do
różdżki, było tuż koło mnie, więc zdążyłem tylko zrobić unik i oberwałem
kolejnym. To była drętwota. Zwaliłem się bezwładnie na ziemię, ujrzałem
zbliżającą się postać… to musiał być mężczyzna, ale nie zdążyłem zobaczyć jego
twarzy, bo zaczął mnie okładać pięściami i kopać, pozostając poza moim polem
widzenia. W pewnym momencie zemdlałem, a gdy odzyskałem przytomność, mogłem już
się ruszać. Dowlokłem się te kilkaset metrów dalej, gdzie mogłem się już
deportować i pomyślałem, że być może jesteś w parku, więc wylądowałem tam.
Wyrzucił
to z siebie niemal na jednym oddechu, bardzo szybko, czując, jak na policzki
wpływa mu delikatny rumieniec. Wiedział, że nie powinien był dać się tak
zaskoczyć i było mu niezmiernie głupio z tego powodu. Anne musiała uważać go za
mięczaka. Zdecydowanie unikał jej wzroku, patrząc wszędzie, tylko nie na nią.
-
No cóż – powiedziała po dłuższej chwili milczenia, która wydawała mu się wiecznością.
– Powinieneś zachować większą ostrożność, ale kto mógłby przypuszczać, że ktoś
będzie chciał ci przeszkodzić?
-
No właśnie – powiedział szybko Nicolas, kiwając gorliwie głową. – Kogo mogłoby
to interesować? – Cieszył się, że Anne nie zwaliła całej winy na niego. –
Zabrał mi skrzynkę – dodał. – Musiało mu zależeć na tym wspomnieniu.
-
Albo na tym, żebyś nie znalazł następnych – dokończyła za niego Anne, która
wiedziała o tym, że kolejne współrzędne znajdują się na fiolce.
Nicolas
sięgnął do kieszeni spodni i po krótkiej szamotaninie wydobył z niej fiolkę z
kłębiącą się mgiełką w środku i małą, białą etykietką na zewnątrz. Anne wzięła
głęboki oddech.
-
Nie zabrał ci…? Nicolas, to się nazywa mieć szczęście w nieszczęściu –
skomentowała. Jako że nadal na nią nie patrzył, nie mógł dostrzec wyrazu jej
twarzy, ale sam jej głos mówił za siebie: niedowierzanie i ulga. Może jednak te
wspomnienia interesowały ją bardziej, niż dawała po sobie poznać.
-
Nie wiem, czemu wyjąłem ją ze skrzynki – powiedział, próbując zapanować nad
uśmiechem, który cisnął mu się na usta. – To był impuls, ale, jak widać, dobrze
zrobiłem. Lolek!
Już
po chwili skrzat aportował się przed nim i skłonił, niemal sięgając głową
ziemi.
-
Tak, paniczu Malfoy? – spytał swoim skrzekliwym głosem.
-
Przynieś mi, proszę, myślodsiewnię z mojego pokoju.
-
Tak jest, sir.
Kiedy
skrzat zniknął, Anne podeszła bliżej i położyła mu rękę na ramieniu, pochylając
się i próbując zajrzeć mu w oczy. Nicolas zmusił się, by na nią popatrzeć.
-
Przepraszam cię za wcześniej – powiedziała do niego. W ułożeniu jej brwi i
mięśni wokół ust widział pewne napięcie, które najwyraźniej ją ogarnęło. – Nie
powinnam była mówić, że masz obsesję, że powinieneś dać sobie z tym spokój.
Wiem, że ja na twoim miejscu bym nie potrafiła – przyznała. – To było głupie i
bardzo samolubne.
-
Samolubne? – powtórzył po niej Nicolas, wpatrując się w jej brązowe oczy o
rozszerzonych źrenicach. – Czyżbyś po prostu zdenerwowała się, że cię wystawiam?
Przygryzła
wargę i spuściła wzrok, dając mu jasno do zrozumienia, że tak właśnie było.
Może nie tylko to nią kierowało, ale przynajmniej do tej części się przyznała.
Nie odpowiedziała mu, zawstydzona, ale on nie potrzebował jej tłumaczeń.
-
W porządku – stwierdził. – Ja też zachowałem się nie fair w stosunku do ciebie.
Chyba powinienem to z tobą ustalać. Ale może zechcesz obejrzeć ze mną teraz
kolejne ze wspomnień? – zaproponował w momencie, gdy rozległ się trzask
oznajmiający przybycie Lolka z myślodsiewnią.
Anne
pokiwała lekko głową, zgadzając się na tę propozycję i zdecydowanie zauważył u
niej ulgę. Nie lubiła się z nim kłócić, tak samo jak i on z nią. Była dla niego
zbyt ważna, by ją stracić. I tylko dlatego pozwolił jej po raz kolejny zanurzyć
się z nim we wspomnieniach.
*
* *
Obserwował
ją. Nicolas pamiętał, jak wielka niechęć malowała się na twarzy Dracona, gdy
Dumbledore przykazał mu pilnować Ginny. Ale mimo że najwyraźniej wtedy nie miał
na to ochoty, teraz jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć, gdy patrzył na dziewczynę
z oddali. W korytarzu podczas wędrówki na kolejne zajęcia, w Wielkiej Sali
podczas posiłków, w bibliotece podczas nauki – obserwował ją wszędzie, w
bezpiecznej odległości, tak że ona prawdopodobnie niczego nie zauważyła. Nicolas
uśmiechnął się do siebie po następnym z urywków wspomnienia, na błoniach, bo
uznał za dość zabawne to, że Draco tak wielką wagę przyłożył do tego, żeby
Nicolas wiedział, że wykonywał polecenia Dumbledore’a.
Anne
wyglądała na nieco skołowaną. W pewnym momencie chwyciła mocno jego ramię, a
gdy spojrzał na nią, zauważył, że pobladła.
-
Przepraszam – powiedziała – po prostu to się tak szybko zmienia, że zrobiło mi
się niedobrze.
Ale
Nicolasowi było wszystko jedno, w jakim tempie pojawiały się kolejne wspomnienia.
Zobaczył pokój wspólny ślizgonów i aż uśmiechnął się na ten znajomy widok.
Przez tyle lat praktycznie nic się w nim nie zmieniło. Poczuł się jak w domu, z
kolei mina Anne mówiła sama za siebie – nie podobało jej się tutaj.
W
pomieszczeniu panowało zamieszanie. Dopiero po chwili Nicolas zauważył, że
uczniowie gromadzą się wokół mężczyzny o tłustych, czarnych włosach, ziemistej
cerze i nieprzyjaznym wyrazie twarzy.
-
Profesorze Snape! – wołał ktoś wśród gwaru rozmów. Chłopak stał daleko od nich,
więc nie usłyszeli jego następnych słów. Zresztą Nicolas miał ważniejsze
zajęcia – musiał w tłumie przepychających się i przekrzykujących uczniów
odnaleźć Dracona.
-
Pomóż mi go znaleźć – poprosił Anne, która skinęła głową i zmrużyła oczy,
wypatrując uważnie.
Profesor
Snape wykonał jakiś ruch, czy też powiedział coś, co sprawiło, że wszyscy nagle
zamilkli, co było dość niezwykłe.
-
Tych, którzy zostają w zamku na święta, proszę o wpisanie się na listę –
powiedział cicho i spokojnie głosem mrożącym krew w żyłach. Nicolas nagle
poczuł ogromną ulgę i szczęście, że nie dane mu było poznać tego mężczyzny i
ogarnął go przypływ sympatii do Howarda Washingtona, obecnego opiekuna
Slytherinu.
Niewielu
uczniów postanowiło się wpisać wśród ogólnej atmosfery szyderstw i uśmieszków.
Nicolas nadal nie był w stanie wypatrzyć Dracona, mimo pomocy Anne. Profesor
Snape odwrócił się i wyszedł z pokoju, powiewając swoją czarną szatą. Coś go
tknęło i poszedł za nim, nie odzywając się do Anne, która z miną wyrażającą
zdziwienie i niezrozumienie dotrzymywała mu kroku. I miał rację, gdy tylko
znaleźli się w korytarzu, zobaczył Draco rozmawiającego z profesorem. Podeszli
bliżej, by słyszeć konwersację, odbywaną bardzo cichymi głosami, ale zanim
zdążyli zbliżyć się na tyle, żeby dowiedzieć się, o co chodzi, Snape podał
Draconowi pióro, którym ten zamaszyście podpisał się na podsuniętej mu liście.
Nicolas
zmarszczył brwi. Czyżby Draco tak bardzo liczył się z opinią innych, że
postanowił zostać w zamku po kryjomu? I dlaczego nie wracał do domu? Przecież
miał matkę, która na pewno na niego oczekiwała… Chociaż najwyraźniej nie.
Gdy
wspomnienie się zmieniło, Nicolas poczuł niemal żal, kiedy znów znalazł się w
gabinecie Dumbledore’a. Powoli zaczynał mieć dość wpatrywania się w starego
dyrektora, jego porozstawiane wszędzie, dziwaczne urządzenia i całe mnóstwo
portretów. Ale Anne najwyraźniej była tu po raz pierwszy, bo potoczyła
zaciekawionym wzrokiem dookoła.
-
Słyszałam, że Dumbledore ma trochę nierówno pod sufiem, ale ten pokój… -
powiedziała, kręcąc nieznacznie głową. – No cóż, jest niesamowity. W pewien
sposób. Ale nie wiem, czy jako przerażony uczeń chciałabym znaleźć się akurat
tutaj.
Nicolas
odwzajemnił uśmiech, który wykwitł na jej twarzy, ale nie odezwał się, bo do
pomieszczenia właśnie wszedł Draco. Coś się w nim zmieniło, ale na początku nie
był w stanie stwierdzić, co takiego. Dopiero po dłuższej chwili intensywnego
wpatrywania się w niego dostrzegł, że jego włosy są w nieładzie, a pod oczami
ma ciemne sińce. Właściwie cała jego twarz wyrażała zmęczenie. Usiadł na
krześle przed biurkiem Dumbledore’a, który przyglądał mu się uważnie zza
okularów-połówek.
-
I jak, gotowy do dalszych ćwiczeń? – spytał, a Draco popatrzył na niego z
niewyraźną miną. Nicolas doskonale widział jego zmęczenie i niechęć do
„dalszych ćwiczeń”, cokolwiek to miało oznaczać. Draco musiał mieć jednak
silniejszą wolę, niż on sam, bo tylko skinął lekko głową.
Nicolasa
zżerała ciekawość. Co też takiego on i Dumbledore mieli ćwiczyć? Zaklęcia? Czy
to dlatego, żeby był w stanie obronić Ginny? Czy dlatego został w zamku w
czasie przerwy świątecznej? Wspomnienia Dracona były tak wybiórcze… Co prawda
dawały mu jakiś obraz całości, ale nie zaspokajały całej jego ciekawości i żądzy
wiedzy. Czasem wręcz zapominał, że jego i Draco dzieli osiemnastoletnia
różnica, a uważał go za swojego rówieśnika, znajomego. Cóż, może po prostu ta
różnica ich nie obowiązywała, bo przecież Draco nie żył. Gdy umarł, był
niewiele starszy od niego samego.
Owe
„ćwiczenia” jednak szybko nabrały sensu, gdy Draco i Dumbledore stanęli
naprzeciwko siebie i wyciągnęli różdżki. Draco wyglądał, jak gdyby mocno się na
czymś skupiał, podczas gdy Dumbledore machnął od niechcenia różdżką.
-
Co oni robią? – Anne wyglądała na nieco przestraszoną, gdy Draco zachwiał się,
a wyraz skupienia powoli znikał z jego twarzy. Ale w głowie Nicolasa zaświtała
krótka, przelotna myśl, wyjaśnienie.
-
Legilimencja – powiedział po prostu. – Draco uczy się kłamać.
Starał
się z całych sił nie zdradzić swojego niepokoju, bo przeczuwał, dlaczego to
robią. Już wkrótce Draco będzie musiał zmierzyć się z perfidną sztuczką
Voldemorta z zaglądaniem w umysł. Musi być przygotowany.
Draco
miał siedemnaście lat. Choć w świetle prawa osiągnął pełnoletniość, to nadal
był nastolatkiem, dzieckiem, o które ktoś powinien się troszczyć. O niego nie
miał się kto zatroszczyć. Dorósł zbyt szybko i zbyt wcześnie musiał zmierzyć
się z konsekwencjami swoich czynów. Dopiero teraz Nicolas zrozumiał piętno
wojny, piętno Voldemorta – tracisz wszystko to, czym mógłbyś się cieszyć.
Ogarnia cię strach o najbliższych, ale i o własne życie. Musisz dorosnąć jak
najszybciej. Musisz być w stanie się bronić. Bo inaczej już jest po tobie.
*
* *
Jak
na listopad, to był nawet ładny dzień. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie,
nie wiał wiatr i mimo późnojesiennego chłodu było całkiem przyjemnie. Ginny zrobiła
sobie dzień wolny od pracy i wybrała się na Pokątną, by pooglądać wystawy i
zapoznać się z nowościami. Może znajdzie coś ciekawego dla siebie? Weszła do
„Manekina”, nowego sklepu z ubraniami, gdzie w okazyjnej cenie można było kupić
wiele ładnych rzeczy. Wybrała dla siebie ciepły, zielony sweterek, który z
pewnością rozgrzeje ją w lodowate, zimowe dni, jednak idąc do kasy zatrzymała
się, bo wydawało jej się, że coś zauważyła. Rozejrzała się dokładnie, próbując
znaleźć rzecz, która zamajaczyła na granicy jej świadomości, ale dopiero po
kilku sekundach udało jej się skupić uwagę na śnieżnobiałym, puchowym sweterku.
Z pewnością to nie był jej rozmiar, ale znała osobę, której pasowałby wręcz idealnie. Uśmiechnęła się i podeszła
bliżej, by zbadać miłą, miękką strukturę. Zdecydowanie spodoba się Convalie.
Wyszła
na zewnątrz z firmową siatką i z uśmiechem na ustach skierowała się do
księgarni. Pomyślała, że może znajdzie dla siebie jakąś ciekawą lekturę.
Ostatnio dostała w pracy nagrodę pieniężną za szczególne zaangażowanie i mogła
pozwolić sobie na trochę przyjemności.
Jednak
w połowie drogi do „Esów i floresów” usłyszała, jak ktoś woła jej imię, więc
zatrzymała się i obejrzała. Jej oczom ukazała się Angelique, ubrana w malinową
kurtkę z futerkowym kapturem i wymachująca do niej wściekle rękoma. Z jej
wysokiego kucyka wysypywały się pojedyncze blond kosmyki. W ogóle nie wyglądała
na swój wiek i Ginny poczuła nagłe ukłucie zazdrości, że sama nie potrafi
zachować świeżego, młodzieńczego stylu, ubierając się w rzeczy proste i
eleganckie, które może nadawały jej powagi i respektu, ale na pewno nie
odmładzały.
-
Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam! – wykrzyknęła Angie, kiedy już
zrównała się z nią i uściskała mocno na przywitanie. – Cóż to się stało, że nie
zapracowujesz się na śmierć?
Ginny
przewróciła oczami.
-
Nie robię tego – wyjaśniła. – Pisanie to po prostu moje hobby, to mnie interesuje i naprawdę mam ochotę na
spędzanie czasu z…
-
Dobra, dobra – przerwała jej przyjaciółka, machając na to ręką. – Więc co się
stało, że odwiedziłaś Pokątną? Poczekaj, niech zgadnę: piszesz o czymś
niezwykle ciekawy artykuł, który nie może poczekać do jutra.
Ginny,
choć czuła, że powinna okazać minimalną złość, zachichotała. Była w zbyt dobrym
humorze, żeby warczeć na kogokolwiek.
-
Nie. – Zrobiła pauzę dla lepszego efektu i uniosła siatkę ze sweterkami. –
Robię zakupy.
Angelique
przyłożyła dłoń do ust i pisnęła.
-
Nie wierzę! – wykrzyknęła i zanim Ginny zorientowała się, co się dzieje, już
dusiła się w szaleńczym uścisku przyjaciółki. – Ginny! To prawdziwy cud! Musimy
to oblać! Wpadnij do mnie dziś wieczorem, Carl wyjechał służbowo, poplotkujemy
sobie jak za starych dobrych czasów. Ściągnąć Hermionę, Demelzę, kogokolwiek?
Ginny
pokręciła głową z niedowierzaniem, oczywiście gdy tylko Angelique wypuściła ją
z niedźwiedziego uścisku, ale uśmiechnęła się.
-
Wiesz co, to nie jest taki zły pomysł – stwierdziła ostatecznie. - Zaproś je
obie, koniecznie. Chyba potrzebuję babskiego wieczoru, dawno żadnego nie
miałyśmy.
Angelique,
jak można się było tego spodziewać, błyskawicznie zapaliła się do tego pomysłu
i aż podskoczyła z radości, równocześnie klaszcząc w dłonie.
-
Załatwione! Punkt ósma u mnie i nie próbuj się spóźnić!
*
* *
Pani
Pomfrey w końcu pozwoliła Dylanowi opuścić skrzydło szpitalne. Juliette miała z
tego powodu bardzo dobry humor. Zaplanowała, że zje ze swoim chłopakiem
uroczystą kolację przy świecach, pójdą na wieczorny spacer po błoniach, znajdą
jakąś pustą klasę i zajmą się sobą…
-
Strasznie tęskniłam za tym, co możemy robić poza skrzydłem szpitalnym –
zwierzyła się, gdy tylko, trzymając się za ręce, minęli drzwi.
-
Na przykład za czym? – spytał Dylan, uśmiechając się do niej promiennie. Taki
uśmiech lubiła najbardziej – obejmował nie tylko jego usta, ale całą twarz,
oczy, każdą wytworzoną zmarszczkę, policzki, czoło… Zaczęła obcałowywać go po
twarzy.
-
Za wszystkim. Za tobą. Za tym.
Naparła
na jego usta, które rozchylił lekko, pozwalając się całować. Była tak
spragniona jego dotyku, wszystkiego tego, czego nie mogli robić w skrzydle
szpitalnym – przytulać się, całować…
Po
kilku chwilach speszony Dylan leciutko odepchnął ją od siebie, nadal się
uśmiechając.
-
Juliette, jesteśmy na środku sali wejściowej – zauważył, ale ona nie poczuła
się ani odrobinę niewłaściwie. Zachichotała.
-
Kocham cię – powiedziała, stając na palcach, wprost do jego ucha. Objął ją
jedną ręką w pasie i nachylił się.
-
Ja też ciebie kocham, Julie – odpowiedział. – I też się stęskniłem. Ale czy
możemy przejść w jakieś bardziej ustronne miejsce? Wszyscy się gapią.
Rozejrzała
się i rzeczywiście, przyciągali uwagę uczniów wchodzących lub wychodzących z
Wielkiej Sali. Była to pora obiadu, więc nic dziwnego. Ale jedna osoba w
szczególności przykuła jej wzrok. Convalie Malfoy właśnie wychodziła z Sali i
przystanęła w drzwiach. Juliette obrzuciła ją rozgniewanym spojrzeniem, a ta
spuściła wzrok i ruszyła w stronę schodów prowadzących na piętra. Cała jej
radość nagle prysła, zupełnie jak gdyby ktoś przekłuł balonik, który wypełniał
ją od środka. Przytuliła się mocniej do Dylana i zamknęła oczy, próbując
zapomnieć o kuzynce i o rozmowie, którą odbyły. Convalie praktycznie się przed
nią odkryła. Do tamtej pory próbowała tłumaczyć sobie, że ma zbyt bujną
wyobraźnię, że całe to rzekome uczucie Convalie do Dylana to brednie, które
podsuwa jej zazdrosna podświadomość. Ale to było coś więcej, to intuicja, która
wrzeszczała, że jest zagrożona. Convalie definitywnie czuła coś do Dylana, choć
próbowała przekonać ją, że tak nie jest. Miała tylko nadzieję, że będzie
trzymać się swojej obietnicy i nie zbliży się do niego. Miała nadzieję, że ma
na tyle poczucia przyzwoitości, że zostawi ich w spokoju. Ale mleko już się
rozlało – znała jej uczucia i pozostawała jej tylko wiara w to, że będzie
dobrze.
-
Julie, dusisz mnie – wysapał Dylan wprost do jej ucha. – Co się dzieje?
Zaśmiała
się sztucznie i odsunęła od niego o krok, przestając go obejmować. Czuła, że
mięśnie twarzy odmawiają jej posłuszeństwa.
-
Nic się nie dzieje, mówiłam ci, po prostu okropnie się stęskniłam! Chcesz coś
zjeść, czy idziemy dokądś? Gdziekolwiek chcesz. Cokolwiek chcesz.
Dylan
przyglądał jej się z zainteresowaniem, jakby próbował zdobyć wystarczające
dowody, że kłamie, ale ostatecznie zostawił to w spokoju.
-
Chodźmy coś zjeść – zadecydował. – Na inne rzeczy będziemy mieli czas później.
*
* *
Minęło
już sporo dni, od kiedy postanowiła unikać Lucasa. Za każdym razem, gdy ją
dopadał i próbował porozmawiać, zbywała go różnego rodzaju wymówkami – że idzie
do toalety, że musi się uczyć, że bardzo się śpieszy… W końcu zorientował się,
że coś jest bardzo nie tak. Gdy spotkała go, wracając z numerologii do pokoju
wspólnego, nie pozwolił się spławić prośbą o zostawienie jej w spokoju, bo jest
bardzo zmęczona i chyba musi się zdrzemnąć. Chwycił ją mocno za ramię,
uniemożliwiając ucieczkę.
-
Convalie, spójrz na mnie – poprosił, wbijając w nią wzrok tak intensywnie, że
poczuła się, jakby była naga. Na policzki wstąpił jej gwałtowny rumieniec i
przekręciła głowę tak, żeby widzieć jego twarz, ale nie patrzyła mu w oczy,
tylko gdzieś w okolicach nosa.
Lucas
westchnął i ręką, którą nie przytrzymywał jej za ramię, uniósł jej podbródek,
tak, żeby w końcu przykuć jej uwagę. Gdy jej spojrzenie padło na niebieskie
tęczówki, poczuła w żołądku gwałtowny skurcz, połączenie poczucia winy i
strachu.
-
Co się dzieje? – spytał łagodnie, widocznie dostrzegając te uczucia w jej
oczach. – Dlaczego mnie unikasz?
Otworzyła
usta, żeby coś powiedzieć, ale żadne sensowne wyjaśnienie nie przychodziło jej
do głowy. Lucas wpatrywał się w nią z wyczekiwaniem, a ona czuła, jak robi jej
się coraz goręcej, nie będąc w stanie się wytłumaczyć.
-
Nie unikam cię – powiedziała w końcu, choć to, że próbowała go nie spotykać,
było nawet bardziej niż oczywiste. – Po prostu ostatnio mam sporo na głowie i…
jakoś tak wychodzi – zakończyła kulawo, ale widziała, że jej nie uwierzył.
-
Convalie – powiedział niemal ostro, przybliżając się do niej tak, że niemal
stykali się nosami. – Znam cię. Wiem, kiedy kłamiesz. I wiem, kiedy nie chcesz
mnie widzieć.
Przygryzła
wargę, zdradzając swoje zakłopotanie. Miała nadzieję, że jej twarz nie wyraża
takiego zrozpaczenia, jakie odczuwała. Chciała, żeby dał jej spokój. Musiała to
wszystko jakoś rozgryźć sama, bez niczyjej pomocy, a już tym bardziej bez jego
obecności.
-
Przepraszam – powiedziała w końcu. – Mam ostatnio ciężki okres. Chciałabym…
chciałabym pobyć sama. To nie ma nic wspólnego z tobą, naprawdę.
Ostatnio
coraz częściej kłamała. Kiedyś, gdy była dzieckiem, nie potrafiła nikogo
oszukać. Wiedziała, że jest marnym kłamcą, ale starała się nadać swojej twarzy
wyraz jak najbardziej wiarygodny i miała wrażenie, że Lucas to kupił.
-
Więc daj mi znać, jak ci przejdzie – powiedział w końcu, puszczając jej ramię,
i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak mocny był jego uścisk. Odsunął się,
przyglądając się jej podejrzliwie, a ona powstrzymała się przed przygryzieniem wargi
po raz kolejny.
-
W porządku – odpowiedziała i odwróciła się na pięcie. Dopiero wtedy pozwoliła
sobie na pokręcenie głową z niedowierzaniem. Czuła się jak kretynka. Zacisnęła
na chwilę oczy z całej siły, próbując pozbyć się sprzed nich wyrazu jego
twarzy, gdy powiedziała te ostatnie słowa. „W porządku”, a kto tak mówi?
Ostatnia z niej idiotka.
Ale
przynajmniej kupiła sobie kilka dni do namysłu.
*
* *
Ginny
siedziała przy prostokątnym stole w kuchni Angelique, trzymając w ręku szklankę
z drinkiem. Miała zarumienione policzki i błyszczące oczy, a z jej ust nie
schodził uśmiech. Obok niej siedziała Hermiona, która, kiedy wybuchała
śmiechem, opierała głowę o jej ramię. Naprzeciwko siedziała Angelique, która
często kręciła się na krześle i przypadkowo kopała Ginny pod stołem, ale nie
przeszkadzało jej to. Obok Angelique siedziała Demelza, jedyna niepijąca
alkoholu, ale niemniej radosna niż reszta.
Z
radia ustawionego na blacie dochodziły dźwięki jakiejś skocznej muzyki, której
rytm przywodził Ginny na myśl słoneczne plaże i morze. Świece, stojące na
środku stołu, były jedynym źródłem światła w pomieszczeniu.
Angelique,
z ustami pełnymi chipsów, opowiadała zabawną historyjkę o Stephanie, koledze
Carla, którego wszystkie cztery znały i zaśmiewały się z niego do łez – był
niski, miał okrągłą, pucołowatą twarz, zawsze czerwoną, i odstające uszy, a
posiadał bardzo wysokie mniemanie o sobie i swoim wyglądzie. Swego czasu
zajmował się zalecaniem do każdej z nich po kolei.
Później,
gdy ich szklanki zostały opróżnione, Hermiona zabrała się do przyrządzania
nowych drinków, co spotkało się z protestem ze strony Demelzy.
-
To nie fair – mówiła, krzywiąc się. – Jak możecie mi to robić? Jak możecie pić
alkohol, gdy ja muszę się zadowolić limonkowym soczkiem?
-
Lubisz limonowy soczek – zauważyła Angelique. – Nie mów, że dzieje ci się taka
wielka krzywda.
Demelza
westchnęła i przewróciła oczami.
-
To prawda – przyznała – ale wolałabym go z dodatkiem wódki, to wszystko.
Na
to stwierdzenie każda z pozostałych zaczęła zapewniać ją, że jeszcze tylko
kilka miesięcy, a będzie mogła pić z nimi, po czym wypomniały, że one wszystkie
już były w ciąży i dopiero teraz ma szansę poznać ich punkt widzenia.
-
Myślałam, że bliźniaki rozerwą mnie od środka – narzekała Hermiona. – Któreś
ciągle mnie kopało, poza tym mój brzuch był OGROMNY! Każdego dnia bałam się
spojrzeć w lustro, żeby nie okazało się, że powiększył się jeszcze bardziej.
Angelique
zachichotała.
-
Masz rację, wyglądałaś, jakbyś miała wybuchnąć. Bliźnięta zdecydowanie zajmują
za dużo miejsca. Ale przynajmniej nie musiałaś leżeć.
Ciąża
Angelique od początku była zagrożona i dlatego przez cały czas jej trwania
trzeba było obchodzić się z nią jak z jajkiem. Przez wiele długich miesięcy
musiała siedzieć w domu, narzekając na brak zajęcia i zainteresowania ze strony
innych. Stała się tak uciążliwa, że wszystkie trzy musiały się niemal zmuszać
do odwiedzin.
-
Ale ty jedyna wyglądasz, jakbyś nigdy w życiu nie była w ciąży – zaprotestowała
Ginny. – Nigdy bym nie powiedziała, że po urodzeniu Convalie moja figura
ulegnie tak drastycznej zmianie. Merlinie, spędziłam l a t a, próbując odzyskać dawne kształty.
Hermiona,
która zdecydowanie przytyła najbardziej z nich wszystkich, spojrzała na nią z
wyrzutem.
-
A myślisz, że ja nie próbowałam?
Próbowałam, i nie da rady! Popatrz na to, o! – Zebrała rękoma skórę w okolicach
brzucha, wpatrując się w nią wyczekująco. – Oto, co mi zostało.
Tym
razem zaprotestowała Angelique:
-
Po bliźniętach byłaś chudsza niż my wszystkie kiedykolwiek!
Ginny
i Demelza potwierdziły to energicznym kiwaniem głowami. Hermiona westchnęła.
-
Myślę, że to kwestia tego urwania głowy, które mi zafundowali – przyznała w
końcu. – Byłam pewna, że zwariuję. Jak jedno zasnęło, to drugie wrzeszczało, że
chce jeść, jak w końcu i to zasnęło, pierwsze się budziło… i tak w kółko.
-
Wiesz, że bym ci pomogła – wyznała ze skruchą Ginny, która zawsze to sobie
wyrzucała. – Po prostu miałam w domu dwójkę małych dzieci i zostałam sama, ja
nie chciałam… - zawiesiła głos, nie kończąc zdania. „Się angażować”. Szczerze
mówiąc w tamtym okresie niespecjalnie interesowały ją czyjekolwiek sprawy poza
jej własnymi.
Hermiona
machnęła ręką.
-
W porządku, nie mam do ciebie pretensji. Pani Weasley bardzo nam pomagała, moja
mama też odwiedzała nas, kiedy tylko mogła. Jakoś przeżyliśmy.
-
Hej, ja też pomagałam! – przypomniała Angelique. – Byłam przy tobie. I przy
tobie też – wskazała na Ginny. – Dlaczego musiałyście mieć dzieci w tym samym
czasie? To było takie męczące, wszędzie tylko krzyki, rzygi i zużyte pieluchy.
– Aż wzdrygnęła się na to wspomnienie.
-
Nie u mnie – przypomniała Demelza, uśmiechając się szeroko. Jej ręce gładziły
widoczny już brzuszek. – Jak widzicie, ja potrafię się ustawić najlepiej z was
wszystkich, i dlatego zaskarbiam sobie całą waszą uwagę.
Wszystkie
trzy spojrzały na nią, uśmiechając się.
-
Poczekaj, aż urodzisz – powiedziała Angelique, uśmiechając się szeroko. – Nawet
to nie pomoże. O mój Boże, a pamiętacie, jak Natalie miała tę alergię na mleko?
Koszmar! Trzeba było biegać po sklepach nawet w nocy, żeby uzupełnić zapas
koziego, bo była tak żarłoczna, że wszystko znikało w kilka sekund!
-
To nie pobije kolek Rose – skomentowała Hermiona. – Ciągle mam te krzyki w
głowie, ciągle!
-
Nic dziwnego, nie minęło aż tak dużo czasu – stwierdziła Demelza.
-
Convalie to był aniołek – zauważyła Ginny. – Najspokojniejsze dziecko, jakie w
życiu widziałam.
Hermiona
i Angelique natychmiast jej przytaknęły, wzdychając z zazdrością, jednak
Demelza musiała wtrącić swoje trzy grosze.
-
Co z tego, skoro Nicky dokazywał za dwoje? Ciebie też dopadła sprawiedliwość -
przypomniała.
-
Och, on był okropny, gdy urodziłam Convalie – przyznała Ginny, zamykając oczy i
przypominając sobie zdarzenia z przeszłości. – Był tak strasznie o nią
zazdrosny! Zabierał jej wszystkie zabawki, przedrzeźniał, gdy płakała,
hałasował, gdy spała… Nie wiem, jakim cudem ona pozostawała spokojna.
-
Nie tak do końca – przypomniała Angelique. – Najczęstszym dźwiękiem u ciebie
był jej płacz.
-
Nie, to był Nicky – wtrąciła szybko Ginny. – Coś musiało ci się pomylić.
-
Nie pomyliło jej się – zaśmiała się Hermiona. – Po prostu chcesz myśleć, że
Convalie nigdy nie sprawiła ci kłopotu, ale przyznaj to: każde dziecko daje w
kość.
Demelza
patrzyła na nie wszystkie z klinicznym wręcz zainteresowaniem, nie zabierając
głosu i ciągle gładząc się po brzuchu. W pewnym momencie wszystkie trzy
spojrzały na nią, milknąc, a następnie zaczęły zalewać ją słowami pocieszenia.
-
To nie znaczy, że twój berbeć też taki będzie.
-
Dzieci są naprawdę różne, każde zachowuje się inaczej.
-
Nie chciałyśmy cię nastraszyć.
Demelza
popatrzyła z uniesionymi brwiami na każdą z nich, a później, niespodziewanie,
wybuchnęła śmiechem.
-
Spokojnie, poradzę sobie! Przecież nie zwariuję. Jasne, że dam sobie radę.
Nadal
się śmiejąc, zalała się łzami. Przez chwilę żadna nie wiedziała, jak się
zachować, a później wszystkie wstały i zaczęły ją przytulać, poklepywać i
pocieszać.
-
Śmierdzicie wódką – wychlipała Demelza. – Doceniam, że chcecie mi poprawić
humor, ale naprawdę, naprawdę robi mi się niedobrze, więc błagam was, wróćcie
na swoje miejsca.
Gdy
godzinę później Ginny wychodziła od Angelique, myślała tylko o Nicolasie. Nie
mogła go wyrzucić z głowy, wciąż i wciąż przychodziły jej na myśl wszystkie
chwile z jego dzieciństwa. Pamiętała, jak przewrócił się, gdy prosiła, by nie
biegał po ogródku babci Molly, i skręcił nadgarstek. Pamiętała, jak zdemolował
kuchnię, szukając czekolady. A jak to było na ślubie Angelique? Nagle zniknął
wszystkim z oczu i nie mogli go znaleźć przez równe pół godziny, a on zasnął
pod stołem.
Otwierając
drzwi do domu, westchnęła, bo niemal miała nadzieję, że gdy wejdzie, zobaczy go
w przedpokoju, umorusanego błotem, wyciągającego rączki w jej stronę, by go
przytuliła. Pamiętała jego rozpacz, gdy nie chciał rozstawać się z nią, idąc do
Hogwartu. Tak bardzo go kochała! Jak to się stało, że w późniejszych latach tak
bardzo się od siebie oddalili? Dlaczego ranił ją swoim zachowaniem,
nieposłuszeństwem, pyskówkami? Taka już rola nastolatków, pomyślała, ale zaraz
przypomniała sobie o Convalie, o tym, jak nigdy się nie kłóciły. Odnalazła
dłonią włącznik i jasne światło zalało przedpokój. Zamrugała, a cały panujący
porządek wydał jej się strasznie, strasznie sztuczny. Była tutaj zupełnie sama.
Nienawidziła czuć się samotna. Dlatego zgasiła światło i wycofała się na ganek,
chwilę później teleportując się tuż przed drzwi Danny’ego.
Otworzył
jej, będąc w spodniach dresowych, z zaspanymi oczami i śladem poduszki
odciśniętym na policzku.
-
Cześć – powiedziała, uśmiechając się zachęcająco, próbując sprawić, by
zaskoczenie i niedowierzanie widoczne na jego twarzy zniknęło. – Tak, jestem tu
– dodała. – Nic ci się nie śni. Przepraszam, że cię obudziłam, ja… - Czuła, jak
spożyty przez nią alkohol krąży w jej ciele. Czuła się pewniej, niż
kiedykolwiek. Nawet się nie zaczerwieniła. – Mogę u ciebie spać? – spytała. –
Nie chcę być sama.
Danny,
nadal w lekkim szoku, cofnął się, by przepuścić ją w drzwiach. Zrobiła krok nad
progiem, mając świadomość, że robi coś, czego się po sobie nie spodziewała,
coś, co będzie w stanie zmienić ich dalsze relacje. Ale w tej chwili niezbyt
się tym przejmowała.
~~~~~~
Rozdział miał być troszkę wcześniej, ale z nieznanych mi powodów nie mogłam zabrać się za ostatni fragment, więc czekał wiele długich dni, żebym w końcu się za to wzięła. Ha, ostatnio wychodzą mi dłuższe te rozdziały, jestem z tego powodu bardzo z siebie zadowolona ;) Ale równie dobrze może to być znak, że zostało mi za mało miejsca do napisania zbyt dużej ilości rzeczy. W każdym razie ostatnich szesnaście rozdziałów przed nami i nie mogę się doczekać :)
NORMALNIE CIĘ UDUSZĘ ^_^ CODZIENNIE WCHODZIŁAM SPRAWDZAĆ CZY JEST NOWY ROZDZIAŁ :> SUPER, ŻE JUŻ JEST :> :> :> CIEKAWA JESTEM CO SIĘ STAŁO NICKOWI? JUŻ NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ KOLEJNYCH ROZDZIAŁÓW :D CZEKAM NA KOLEJNY DAJ ZNAĆ KIEDY BĘDZIE :) POZDRAWIAM :))))
OdpowiedzUsuńCiężko stwierdzić, w tym momencie nie mam nic, ale piszę różnie - czasem cały rozdział na raz, czasem kilka dni po kawałeczku, czasami na przykład na dwa razy po pół, a zdarza się też, tak jak z tym, że napiszę większość i blokuje mnie jakiś ostatni fragment. Jak będę wiedzieć coś więcej, to dam znać ;)
UsuńJa tylko czekam aż wyjaśni się sytuacja z Draco ;_;
OdpowiedzUsuńLiczę, że on żyje :D
ja też mam taką nadzieję :) ale wtedy nieźle to namiesza w życiu wszystkich a przede wszystkim Ginny :)
UsuńPostaram się wszystkie wątki powyjaśniać najszybciej, jak tylko będę mogła. Chociaż pewnie i tak to będzie dopiero końcówka, ale z drugiej strony nie zostało aż tak dużo rozdziałów :)
Usuńok :) cieszę się że wkońcu dodałaś ten rozdział :)
UsuńNo, to dobre wieści na linii Nicky-Anne, przez tę niemiłą przygodę Nickusia trochę się między nimi oczyściło i jest nadzieja, że poradzą sobie z tym trudniejszym okresem. Natomiast przygoda Nicka jest naprawdę zagadkowa, komu mogłoby zależeć… no właśnie, na czym? Na poznaniu treści wspomnień czy na powstrzymaniu Malfoya przed ich odkrywaniem? Nie mam pojęcia, kto i dlaczego mógłby to robić… No, powiedzmy, taka jedna robocza teoryjka mi się kształtuje, ale nie wiem, czy ma wiele sensu.
OdpowiedzUsuńSamo wspomnienie może nie jest jakieś przełomowe, po prostu potwierdza, że Draco działał tak, jak należało. I daje nam większy wgląd w tę całą sytuację znaną z ttj, to mi się podoba, to sprawia, że na chwilę możemy powrócić do tego opowiadania, wyobrazić sobie, że wciąż jeszcze trwa. Myślę, że istotnym elementem jest też zabranie Anne, to pokazuje, że jednak dalej są razem, że Nick jest w stanie ją dopuścić do tej najważniejszej dla niego sprawy, że mu na niej zależy. A przy okazji to wspomnienie doprowadziło nas do tej refleksji o wojnie, która chyba nie wymaga komentarza, bo mówi sama za siebie.
Connie stosuje taktykę ucieczki, uhuu, jestem z nią. Nie żeby wiele to rozwiązywało, ale zawsze można się połudzić… Niełatwą teraz ma sytuację ten czworokącik, równowaga jest bardzo krucha, wszystko właściwie zależy od jednej decyzji Convalie… którą podejmie, nieprawdaż? ^^ Takie oszukiwanie siebie i innych w końcu daleko by jej nie zaprowadziło. Ale jest jeszcze Dylan, co on właściwie czuje? Wiemy, że coś jest między nim a Connie, ale skoro jest z Juliette, to chyba jakieś uczucia wobec niej ma, nie wydaje się takim typem, co by dziewczynę tak zwodził. Gdyby Connie mu dała szansę… czy chciałby jeszcze z niej skorzystać? No, ja tu sobie spekuluję, a tu 35 już czeka, gdzie pewnie coś się ruszy w tym wątku, więc po prostu zostaje przeczytać ;P
Haha, tak mi się nagle przypomniała nasza faza tępienia emotek. Bo zauważyłam, że jak na moje możliwości to w tym komentarzu ich nie tak wiele, a jednak nie mam poczucia niedosytu mojego przekazu… a czasem takie mi się zdarza, że jak nie walnę tego uśmieszku, to coś będzie wyglądało za sucho czy coś.
To była uwaga na marginesie, a teraz pora na Ginny i, uwaga, tu sobie zasłużyłaś na mój ogromny szacunek (nie żeby to był pierwszy raz, ale to jedna z takich scen, które w pewien sposób się wyróżniają) – scena jest niby prosta, a w rzeczywistości… Pokazujesz bohaterki, które jeszcze tak niedawno były nastolatkami, naszymi rówieśniczkami. Tu są dorosłymi kobietami z doświadczeniem, co samo w sobie wciąż się wydaje takie niewiarygodne (o, i tu się znowu kłania ciekawy kontrast z tym, o czym pisałaś wyżej: pokazujesz Ginny jako dojrzałą kobietę, a wcześniej jest uwaga o Draco, że zmarł w tak młodym wieku, że dla Nicky’ego, który zna go tylko ze wspomnień, jest jakby jego rówieśnikiem. Nie wiem, czy naprawdę chciałabyś, żeby na to zwrócić uwagę, czy to tylko przesadne dopatrywanie się „co autor miał na myśli, choć nawet o tym nie wiedział” rodem z lekcji polskiego, ale tak czy owak to dosyć ciekawy zabieg, nawet jeśli przypadkowy), yy, o czym to ja… No, ta bohaterki nagle są dorosłymi kobietami i pokazujesz to tak naturalnie, te ich rozmowy o kłopotach z dziećmi brzmią, jakbyś sama była matką z doświadczeniem, a jednocześnie podoba mi się ta lekkość, atmosfera babskiej posiadówki na wesoło, no, po prostu scena genialna w swej prostocie. Zawsze robi na mnie wrażenie, jak ktoś wiarygodnie potrafi opisać coś, czego nie zna z własnego doświadczenia, bo im bardziej piszę, tym bardziej mam wrażenie, że co ja tam właściwie wiem o tym czy owym i jak to zrobić, żeby wypadło przekonująco. No i sam fakt wzmianki o Ginny mnie cieszy, miło ją widzieć.
I miło widzieć – na przestrzeni całego opowiadania – ewolucję wszystkich Twoich bohaterów, jak otwierają się Ginny i Connie, jak statkuje się Nicky, to wszystko jest moim zdaniem bardzo tutaj istotne. I w ogóle, jesteś genialna i o. A co do ewolucji to akurat na francuskim jak przerabiamy literaturę na ustny, to jedno nasze groupement się nazywa évolution du personnage du roman, więc tym bardziej zwracam na to uwagę. Aczkolwiek my niby tę całą ewolucję mamy znaleźć na jednej wyrwanej z kontekstu stronie, nie odnosząc się szczególnie to całości utworów, których nie znamy, co moim zdaniem jest mocno naciągane. To ewolucja, nie rewolucja, musi trwać, to widać, tak jak tutaj, właśnie na przestrzeni kilkunastu czy kilkudziesięciu rozdziałów. Ale, yy, chyba odbiegam od tematu xd
UsuńPS. Nie lubię, jak blogspot ogranicza komentarze ;<
Matko nie wiem dlaczego, ale nie lubię jakoś tego Danny'ego... [ale rym o.O XD]
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział! ;d Nie mogłam się oderwać.. Nie wiem, jak ty o robisz, ale pisanie wychodzi ci nadzwyczajnie. ;)
Haha wyobraziłam sobie Nicolasa ubłoconego, i nie mogę teraz przestać o tym myśleć. ;D Musiał bardzo słodko wyglądać. XD
Ja też codziennie sprawdzałam, i czekałam na nowe rozdział. No, ale się opłacało. ;D
~~ mlodzia113