czwartek, 21 lutego 2013

Ślad: rozdział trzydziesty drugi



Anne szła powoli, krok za krokiem, pchając przed sobą dziecięcy wózek. Charlotte, jej najmłodsza siostra, wymachiwała rączkami i gaworzyła coś do siebie. Zerkała na nią kontrolnie co chwilę, ale jej myśli krążyły wokół Nicolasa. Nie wyjawił jej, czego konkretnie dowiedział się z akt Dracona Malfoya. Rozumiała, że może to być temat drażliwy, dlatego nie naciskała na niego, żeby zaspokoić własną ciekawość. Potrafiła uszanować jego prywatność. Ale było tyle spraw, których nie rozumiała… Męczyło ją to. Przyjęła, że związek z Nicolasem ma wyglądać w taki właśnie, określony sposób. Ale to nie oznaczało, że ostatecznie się z tym pogodziła.
Była zwyczajną, dziewiętnastoletnią dziewczyną. Miała siedmioro rodzeństwa. W jej domu nigdy się nie przelewało, toteż pomagała rodzinie, jak tylko mogła. Skończyła Hogwart z dobrymi wynikami, rozpoczęła pracę w Ministerstwie i – tak – zakochała się w Nicolasie Malfoyu. Nigdy nie było ją stać na modne ubrania, nowe książki czy też jakiekolwiek zachcianki. Pragnęła lepszego życia dla siebie i swoich bliskich, pragnęła miłości, ciepła, bezpieczeństwa i stabilizacji. Chciała budzić się przy boku osoby, przy której nie będzie musiała nieustannie martwić się, czy pewnego dnia nie zostanie bez dachu nad głową. Chciała założyć własną rodzinę, chciała, żeby było ją stać na to, co najlepsze dla jej przyszłych dzieci. Sprawa Jamesa sprawiła, że podupadła na duchu, ale nie całkowicie, nadal dążyła do celu, nie poddawała się.
Zakochała się. Lecz choć nie wyobrażała sobie dnia, tygodnia, miesiąca bez Nicolasa, ten mężczyzna wciąż ją ranił swoimi tajemnicami, tym, że odsuwał ją od siebie, nie potrafił jej zaufać. Przyłapywała się na tym, że właśnie przez ten dystans, który między nimi wytworzył, ona sama również nie potrafi całkowicie się przed nim otworzyć, choć bardzo by tego chciała. Wiele spraw wolała przemilczeć. Nie powinna dawać mu do ręki broni, którą będzie mógł w przyszłości dźgnąć jej serce.
Dlaczego Draco Malfoy zostawił za sobą wspomnienia? Do czego to prowadziło? To nie jest normalne, żeby ludzie przed śmiercią zostawiali dowody swojego życia. Może jakiś list pożegnalny, testament, coś w tym stylu. Ale realne wspomnienia? I to w dodatku rozproszone po całej Anglii, czy też może – czego nie wiedziała – po całym świecie? Co było nie tak z rodziną Nicolasa? Dlaczego chłopak nie utrzymywał z nikim kontaktu, dlaczego mieszkał sam, dlaczego…?
Zdawała sobie sprawę, że mogłaby go o to wszystko zapytać. Ale bała się tego przenikliwego wzroku, bała się zobaczyć smutek, natrafić na ścianę, którą się przed nią otoczy. Chyba lepiej było zostawić to wszystko i po prostu… Tak po prostu pozwolić życiu decydować o reszcie.

* * *

Nicolas jakoś nie mógł skupić się na pracy. Mimo że trzymał w rękach stos papierów i wysilał się, żeby zrozumieć coś z notatek, to co chwilę musiał wracać do poprzedniej strony, bo nie pamiętał, co właśnie przeczytał. Jego myśli podążały dwoma torami i nic na to nie mógł poradzić. Jednym z nich był Draco Malfoy. Nicolas nie mógł zrozumieć, dlaczego ojciec zostawił dla niego – bo tego mógł być pewien – swoje wspomnienia. Czy wiedział, że będzie chciał go poznać? A jeśli jego syn nie spełniłby oczekiwań, gdyby, zgodnie z wolą Ginny, postanowił skupić się na teraźniejszości, nie rozpamiętując przeszłości? Ale jak mógłby to zrobić? Musiał odkryć to, kim jest, dlaczego jego życie potoczyło się tak a nie inaczej. Draco to część niego i nic nie mógł na to poradzić, pragnienie poznania go okazało się silniejsze niż cokolwiek innego.
Z drugiej strony wciąż i wciąż widział przed oczami twarz Anne, pobladłą, ale podekscytowaną. Wiedział jak zależało jej na tym, żeby go poznać. Wiedział, ile znaczy dla niej to, że podzielił się z nią tak osobistą sprawą. Tyle że czuł się źle z tym, iż obnaża przed nią swoją duszę. Nie był do tego przyzwyczajony. Wszystkie poprzednie dziewczyny były tylko i wyłącznie jego dziewczynami. Anne została partnerką, kimś równym jemu samemu. Czuł się z tym dziwnie, ale podświadomie rozumiał, że tego właśnie potrzebuje. Tylko tak trudno było mu przyjąć do wiadomości, że tak robią ludzie, że dzielą się swoimi troskami, zmartwieniami, radościami… Przez większość życia ukrywał swoje uczucia, myśli, przed innymi. Tak nakazywał mu instynkt. Jakim cudem miał tak po prostu zmienić swoje nastawienie, zmienić siebie? Czy to nie powinien być naturalny proces? Dlaczego kosztował go tyle nerwów, tyle wysiłku…?
Zamknął oczy, nie chcąc już widzieć tych wszystkich słów zapisanych na kartkach. Przez nie miał w głowie jeszcze większy mętlik. Co powinien zrobić? Czuł, że związek z Anne jest inny, poważniejszy, wiedział, że wkroczył na nieznane terytorium i że nie ma już odwrotu. Ale nie wiedział, czy jest na to wszystko gotowy. Całe życie patrzył na miłość w określony sposób. Brak mu było wzorców. Nie wiedział więc, jak powinien postępować. Czuł się jak głupi uczniak. Całkowicie zagubiony.
Powinien skupić się na szukaniu kolejnego wspomnienia. To był jego cel, jego droga. Anne odciągała go od tego wszystkiego. Co miał zrobić? Odstawić ją na bok? Na samą myśl o tym coś kłuło go w sercu i czuł pustkę, przepaść, w którą niechybnie runąłby bez niej. Nie, nie potrafił tego zrobić. Więc co ma czynić? Przejechał dłońmi po twarzy. Był tak zagubiony, jak chyba nigdy wcześniej.

* * *

Convalie stała przed lustrem, trzymając w dłoni uniesioną w górę szczoteczkę od tuszu do rzęs. Zamarła w połowie drogi do oczu, marszcząc brwi. Dzisiaj miał się odbyć pierwszy mecz quidditcha w tym sezonie. Mimowolnie przypomniała sobie o tym zeszłorocznym, kiedy tak usilnie próbowała unikać Dylana. Teraz, z perspektywy czasu, wydawało jej się to wręcz niedorzeczne. Dlaczego była do niego tak negatywnie nastawiona? Co jej zrobił, że tak go potraktowała tej nocy, po meczu?
Co ona wtedy powiedziała? Pamiętała swoją złość tego dnia, zupełnie jakby to było wczoraj. Przeszył ją ból, gdy przypomniała sobie, jak mówił o tym, że nikogo nie dopuszcza do siebie, że jest słaba… Tak bardzo chciała o tym zapomnieć, ale te słowa nadal ją bolały. Odpowiedziała, że jej nie zna, że nie ma prawa jej oceniać. Kazała mu odczepić się od siebie, zniknąć z jej życia. Wtedy była tego taka pewna… Dlaczego teraz miała wrażenie, że coś utraciła? Ona i Dylan byli znajomymi. Zniknęło to całe napięcie między nimi, próbowali odbudować relacje, które zniszczyło pierwsze wrażenie. Starała się traktować go normalnie. Ale w tym chłopaku było coś, co nie dawało jej spokoju. Przyciągał jej myśli jak magnes.
Zamrugała i zaczęła tuszować rzęsy. Lucas na nią czekał. Zjedzą razem śniadanie, a później odprowadzi go do szatni, życząc powodzenia. Pierwszy mecz sezonu, w którym Slytherin miał zagrać z Ravenclawem, budził w niej dziwne emocje. Nigdy nie pasjonowała się specjalnie quidditchem. Ale teraz, nie wiedzieć czemu, czuła, że jest to swego rodzaju konkurs, coś, co pozwoli jej rozstrzygnąć… Prychnęła. Nie wiedziała, skąd biorą się te głupie odczucia, głupie myśli, ale nie mogła się tym przecież przejmować! Przeczesała palcami krótkie jak na nią włosy. Była zupełnie inną osobą niż rok temu. Miała inne priorytety. Wtedy chciała, żeby cały świat dał jej spokój. Teraz potrzebowała odrobiny uwagi.

* * *

- Jestem pewna, że dasz im wszystkim popalić – mówiła Juliette, ściskając mocno dłoń Dylana. Chłopak, choć uśmiechał się lekko, miał na twarzy wypisane napięcie. Wiedziała, że już skupia się na quidditchu, na taktyce, na tym, żeby wypaść jak najlepiej.
Wspaniale czuła się, idąc u jego boku, gdy uczniowie patrzyli na nich, uśmiechali się i życzyli Dylanowi powodzenia. Cały Gryffindor, Hufflepuff i Ravenclaw były za Krukonami. Żaden z tych domów nie chciał wygranej Slytherinu. Uwielbiała być w centrum uwagi. Odgarnęła do tyłu swoje gęste, falujące, brązowe włosy. Wiedziała, że wygląda dobrze. Już o to postarała się, spędzając długie minuty przed lustrem. Uwielbiała czuć się piękna i zadbana, bo to podnosiło jej poczucie wartości i pewność siebie. Nie potrafiłaby pokazać się w byle czym, chyba spaliłaby się ze wstydu. I tak zawsze stanik musiał pasować jej do majtek, a nawet skarpetek, bo choć nikt tego nie widział, pomagała jej sama świadomość, że to wygląda dobrze.
- Gdzie dzisiaj siadamy? – spytał ją Dylan, gdy zatrzymali się w drzwiach do Wielkiej Sali. Juliette potoczyła wzrokiem po ogromnym pomieszczeniu. Widziała wiele głów zwróconych w ich stronę. W końcu to nic dziwnego, wszyscy pokładali nadzieję w Dylanie jako obrońcy.
- U ciebie – odpowiedziała, uśmiechając się do Natalie, której twarz zamajaczyła jej wśród setek innych. – Zostaniesz dzisiaj bohaterem, daj im się nacieszyć.
W oczach Dylana dostrzegła rozbawione iskierki. Ruszyli do stołu Ravenclawu. Dzisiaj nawet obecność Ryan i Sue nie mogła jej zepsuć humoru, bo była w centrum uwagi i czuła się z tym wspaniale.
- Julie, zrobię co w mojej mocy, wierz mi, ale tak naprawdę nie mam większego wpływu na wynik meczu – próbował jej się tłumaczyć, ale machnęła ręką.
- Jesteś obrońcą – powiedziała. – To tak jak… - zastanowiła się, próbując dobrać odpowiednie słowa. – Tak jakbyś był ich przełożonym, czy coś w tym stylu. Jakbyś sprawował nad nimi pieczę…
Zauważyła, że Dylan zastanawia się nad jej słowami, po czym skinął lekko głową.
- Może i masz trochę racji, to trochę tak brzmi. Ale naprawdę niewiele ma wspólnego z sytuacją na boisku. Ja tylko bronię, tym meczu nie wygramy.
Juliette już rozsiadała się na wolnym miejscu przy stole, rozglądając się, co skrzaty przygotowały dobrego do jedzenia.
- Jak dla mnie to ty jesteś najważniejszy – stwierdziła, zauważając przepięknie pachnące, parujące grzanki. – I nawet nie próbuj zaprzeczać.
Dylan usiadł obok niej i przywitał się ze znajdującymi się naprzeciwko przyjaciółkami. Juliette tylko skinęła im głową, dając do zrozumienia, że zauważa ich obecność, choć dla niej mogłyby nie istnieć. Zwłaszcza ruda Ryan, która miała minę, jakby ktoś podłożył jej pod nos łajnobombę.
- Jak się czujesz? – usłyszała jej pełne troski pytanie skierowane do Dylana i prychnęła pod nosem, sięgając po marmoladę. Co on w ogóle w niej widział? Przyjaciółka, pff.
Poczuła, że Dylan wzrusza ramionami i kątem oka zobaczyła, jak szczerzy zęby.
- Co mam powiedzieć… to nie mój pierwszy mecz.
- Ale i tak się denerwujesz – weszła mu w słowo Ryan. Sue przeżuwała coś, siedząc dokładnie naprzeciwko Juliette. Gryfonka starała się na nią nie patrzeć, bo być może straciłaby apetyt.
Koło nich co chwilę przechodzili uczniowie, życząc Dylanowi powodzenia i wyrażając nadzieję, że drużynie uda się pokonać tych przebrzydłych Ślizgonów. Juliette uśmiechała się do wszystkich osób, które decydowały się na zamienienie kilku słów z jej chłopakiem. Musiała pokazać, że jest dla niego niesamowicie ważną osobą i że go wspiera. Cały Hogwart musiał wiedzieć, że jest jego ukochaną dziewczyną.
Po skończonym śniadaniu Dylan stwierdził, że już czas udać się do szatni. Juliette czym prędzej wstała, rzuciła wystudiowany uśmiech w stronę Sue i Ryan, które w serdecznych słowach życzyły Dylanowi szczęścia, chwyciła jego dłoń i razem odeszli w stronę boiska.

* * *

Convalie siedziała przy stole zamyślona. Lucas jakoś nie potrafił przykuć jej uwagi na dłużej, jej myśli wciąż uciekały ku różnym sprawom. Przyłapała się na tym, że spogląda na stół Ravenclawu, przy którym siedział Dylan wraz z Juliette. Ach, gdybym tylko mogła… W porę zatrzymała swoje myśli. Co: mogła? Dlaczego przychodziły jej do głowy takie głupie rzeczy? Powinna zacząć cieszyć się swoim życiem, a nie tylko ciągle rozmyślać, co mogłoby być w nim lepsze.
- Księżniczko, dlaczego nic nie jesz? – wyszeptał do jej ucha Lucas. Przeszedł ją miły dreszcz; uwielbiała czuć jego ciepły oddech na swojej skórze. Uśmiechnęła się, kierując na niego swój wzrok.
- Jakoś… nie jestem głodna – wyjaśniła, po czym spojrzała na stojącą przed nim miskę z ledwo tkniętą owsianką. – Za to ty powinieneś nabrać sił. Jak chcesz rzucać mocno kaflem, nie zjadłszy śniadania?
To mówiąc wzięła z jego dłoni łyżkę i napełniła ją owsianką, po czym skierowała w stronę Lucasa, który uśmiechnął się i otworzył usta.
- Dobrze, mamo – powiedział, gdy już przełknął jedzenie. – Ale nie musisz mnie karmić.
Przejął od niej łyżkę i zaczął pałaszować ze smakiem, a ona przyglądała mu się z lekkim uśmiechem na ustach. Lubiła go. Nawet nie – na jego widok ogarniała ją tkliwość, ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Chciała topić się w jego ramionach, słyszeć miłe słowa szeptane jej do ucha, rozpływać się… Chciała być kochana i bardzo podobał jej się obecny stan rzeczy. Tylko co w jej myślach robił Dylan? Co dla niej znaczył? Przecież miała wszystko, czego pragnęła. Była taka chciwa. Dostała już tyle, a chciała jeszcze więcej. Ciągle coś jej nie pasowało. Zdecydowanie powinna popracować nad swoimi pragnieniami i oczekiwaniami.
Sięgnęła po dzbanek z sokiem dyniowym, chcąc nalać go sobie do szklanki, a wtedy jej wzrok padł na dwie postaci odchodzące od stołu Ravenclawu. Przyjrzała się uważnie swojej kuzynce, która w roszczeniowej postawie ściskała dłoń Dylana. Miała wysoko uniesioną głowę i z gracją kręciła biodrami. Była taka pewna siebie. Z pewnością w jej życiu gościło szczęście. A z nią, Convalie, co było nie tak? Dlaczego nie potrafiła się cieszyć z tego, co ma? Utkwiła wzrok w Dylanie, na którego ustach błąkał się lekki uśmiech. Jego oczy uciekały w stronę Juliette, która odgarniała do tyłu swoje lśniące włosy. Convalie chciałaby poruszać się tak płynnie, tak zjawiskowo jak ona. Chciałaby emanować taką pewnością siebie, ale czuła się… zwyczajna.
- Księżniczko, rozlewasz – powiedział spokojnym, sugestywnym tonem Lucas, chwytając jej dłoń i przywracając dzbanek do pionu. Rzucił jej zaniepokojone spojrzenie. – Co z tobą?
- Trochę źle się czuję – odpowiedziała i nawet było to zgodne z prawdą. – Brzuch mnie boli – dodała, umiejscawiając ze zdziwieniem źródło tego złego samopoczucia.
- Może powinnaś wrócić do dormitorium? – spytał ją z troską, na co pokręciła gwałtownie głową.
- Nie mogę, skarbie. To twój dzień, a mi nic nie będzie.
Nie wyglądał na przekonanego, ale jej szeroki uśmiech musiał rozwiać część wątpliwości. Nachyliła się do niego i położyła głowę na jego ramieniu.
- Mam nadzieję, że dasz z siebie wszystko – powiedziała do niego. – Ślizgoni powinni w końcu wygrać puchar. A na ostatnim treningu byłeś niesamowity. Po prostu musisz to powtórzyć.
Wiedziała, że opowiada głupstwa i sama nie wierzyła, że te słowa wyszły z jej ust, ale jakoś musiała go zmotywować. Nie, nie był świetny, prawdę mówiąc przerażał ją swoją brutalnością i agresją na boisku, ale jeśli to miało pomóc… Chciała, żeby to Ślizgoni wygrali. Naprawdę tego chciała.

* * *

Rosalie nie mogła powstrzymać się od prychnięcia, gdy Lucas i Convalie opuszczali salę, tuląc się do siebie. Czy ta dziewczyna była ślepa? Jej chłopak ewidentnie interesował się innymi, na przykład nią samą. A ona niczego nie podejrzewała? Jak zadufaną w sobie trzeba być, żeby nie zauważać takich rzeczy?
- Znowu się na niego gapisz – powiedziała wprost do jej ucha Coleen. – Przestań, to widać. Poza tym Liam nie może oderwać od ciebie wzroku, chcesz, żeby czegoś się domyślił?
Rosalie zamrugała i rozejrzała się. Rzeczywiście, kilka miejsc dalej siedział Liam Lambertz, ten, z którym się przespała. Już zdążył jej się znudzić, ale musiała grać dalej, przecież na tym opierał się jej genialny plan. Uśmiechnęła się do niego słodko i pomachała. Spoglądał na nią z czymś w rodzaju czci. Powstrzymała się od wywrócenia oczami. Merlinie, ależ ci wszyscy faceci byli płytcy! Wystarczyło zamachać tyłkiem i tracili zdrowy rozsądek.
Nudziło jej się. Liam był nudny. Życie było nudne. Chciała przeć do przodu, chciała, żeby coś się działo. A ta stagnacja… Miała wielką ochotę się wzdrygnąć, ale Liam wciąż na nią patrzył. No dobrze, mogła przynajmniej coś zrobić.
Wstała i skierowała kroki ku niemu. Z radością obserwował, jak zbliża się do niego, a później jak pochyla się, by coś powiedzieć.
- Daj popalić Krukonom – zażądała. – Wiem, że potrafisz wygrać dla nas ten mecz.
Liam wprost rozpływał się pod jej wzrokiem.
- Jestem tylko pałkarzem… - powiedział skromnie, ale ona roześmiała się.
- No właśnie – podpowiedziała. – Jesteś najlepszym pałkarzem, jakiego miał Hogwart. Chyba wiesz, po co są tłuczki.
Liam zastanowił się chwilę.
- Do kontuzjowania? – spytał. Tym razem Rosalie nie mogła powstrzymać się od wywrócenia oczami.
- Tak, geniuszu – odparła. – Może uda ci się pozbyć paru ścigających, szukającego, a może obrońcy? – Zaśmiała się na ostatni z pomysłów. – Ha, puste bramki to coś, co z pewnością nam się przyda.
Liam pokiwał z namysłem głową. Widziała, że podoba mu się ten pomysł. Tak naprawdę nie obchodził jej wynik meczu. Po prostu chciała, żeby Liam okazał się lepszy od Lucasa, bo wiedziała, że to wkurzy jej byłego. A to, co mogło go zdenerwować, sprawiało jej mnóstwo radości.

* * *

Convalie usiadła na trybunach, zaciskając kciuki. Ivy i Michael zajęli miejsca tuż obok niej, ale nie zwróciła na nich większej uwagi. Nie wiedziała, w którą stronę powinna patrzeć. Wyjście z szatni Slytherinu, czy Ravenclawu? Jak w ogóle mogła myśleć o tym ostatnim? Była Ślizgonką, na Salazara!
- Obie drużyny są doskonale przygotowane – dobiegł ją głos Michaela rozmawiającego z Ivy. – Kapitanowie od miesięcy pracowali nad taktyką. Mimo że kibicuję naszym, muszę przyznać, że Krukoni mają spore szanse.
Wokół siebie słyszała wiele podekscytowanych rozmów. Dlaczego przejmowała się tą rozgrywką? Nigdy nie lubiła quidditcha. Choć latanie na miotle miała we krwi, świadomie unikała tego sportu. Miała lęk wysokości. I po prostu nie lubiła gier grupowych. Była indywidualistką i nie chciała na nikim polegać. A poza tym ta brutalność…
Jako pierwsza wyszła na środek drużyna Slytherinu. Rządek zielono-srebrnych postaci przywiódł jej na myśl węża i coś przewróciło jej się w żołądku. Nie lubiła węży. Były oślizgłe. Wypatrzyła Lucasa, co nie sprawiło żadnych trudności. Zdecydowanie wyróżniały się jego jasne włosy i pewna siebie postawa. Stał lekko na uboczu i rozglądał się po trybunach. Gdy spojrzał w jej stronę, pomachała do niego, a on odmachał krótko. W tym momencie ze swojej szatni wyszła drużyna Ravenclawu. Kontrast między Lucasem a Dylanem był tak ogromny, że Convalie niemal poczuła przeszywający jej ciało wstrząs. Jasne i ciemne włosy. Pewność siebie i wahanie. Cwany uśmieszek i delikatny, niepewny wyraz twarzy. Dylan rozmawiał z kolegami z drużyny i mogła się założyć o sto galeonów, że dodawali sobie nawzajem otuchy. Ślizgoni milczeli.
Wreszcie dwie drużyny stanęły naprzeciw siebie, wymieniając grymasy twarzy. Kapitanowie uścisnęli sobie dłonie. Rozległ się gwizdek i zawodnicy wzbili się w powietrze, szybko zajmując swoje pozycje. Gra rozpoczęła się.

* * *

Juliette ściskała dłoń Natalie z całej siły, gdy tylko ktoś zbliżał się do obręczy Ravenclawu. Utkwiła wzrok w skupionej sylwetce Dylana.
- Dalej, Dylan, dasz radę! – krzyczała na całe gardło, choć nie mogła być pewna, że ją usłyszy. Tym razem to blond chłoptaś Convalie szybował z kaflem wprost na jej chłopaka. – Nie daj mu się!
W napięciu patrzyła, jak Ślizgon bierze zamach i z całej siły ciska kafla w jedną z pętli. W momencie, gdy piłka straciła kontakt z jego dłonią, Dylan rzucił się w prawo, ale jakimś cudem pomylił intencje ścigającego i kafel gładko przeszedł przez środkową pętlę. Po trybunach przebiegł jęk uczniów z trzech domów i nieliczne wiwaty Ślizgonów. Blondyn zaśmiał się i odleciał na swojej miotle na środek boiska. Juliette zaklęła.
Drużyny szły łeb w łeb, mając po osiemdziesiąt punktów. Musieli wygrać Krukoni, po prostu musieli! Kafel przechodził z rąk do rąk. Jeden ze ścigających Ślizgonów zbliżył się do pętli Krukonów, ale ktoś wysłał w jego stronę tłuczka. Zaskoczony zawodnik, robiąc unik, wypuścił z rąk piłkę, którą przechwycił ścigający Ravenclawu.
- Corney ma kafla – poinformował wszystkich komentator. – Mknie w kierunku pętli Ślizgonów, podaje do Amesa, Ames podaje do Petersona… Rzuca… Obrońca Ślizgonów próbuje złapać kafla, ale przechwytuje go Corney i… TAK, CORNEY STRZELA GOLA!
Po trybunach przetoczyły się wiwaty i oklaski, gdy na tablicy zwiększyła się liczba punktów Krukonów. Teraz zaatakowali Ślizgoni, jednak Dylan popisał się widowiskową obroną. Juliette nie rozluźniała uścisku na ręce Natalie, która krzyczała ile sił w płucach. To była naprawdę emocjonująca rozgrywka.

* * *

- Podaj, Norwood, PODANIE! – krzyczał komentator, ale szczupła postać nie miała ochoty go słuchać.
Convalie zerknęła w bok, na Ivy i Michaela, którzy z szeroko otwartymi oczami śledzili lot Lucasa. Convalie przygryzła wargę. Jej chłopak był tak brutalny… Przerażało ją to. Przerażał ją quidditch.
- Norwood nie zamierza oddawać kafla, szybuje prosto do bramek Krukonów!
Convalie widziała wszystko jak w zwolnionym tempie, choć Lucas szybował z naprawdę niesamowitą prędkością. Ominął ścigających Krukonów, leciał wprost na Dylana. Convalie zakryła usta dłonią. Nie wiedziała, o którego z nich martwiła się bardziej. I wtedy to się stało. Zrozumiała, dlaczego Lucas tak bardzo chciał przykuć uwagę wszystkich. Zrozumiała to, gdy pałkarz Ślizgonów z głuchym trzaskiem odbił tłuczka, który poszybował wprost na Dylana, który, skupiony na Lucasie i kaflu, spojrzał w stronę nadlatującej piłki w ostatnim momencie. Chciał się uchylić, ale tłuczek trafił go w brzuch.
Wszyscy jakby zamarli. Dylan skulił się na miotle, żeby jeszcze w tej samej chwili siła uderzenia popchnęła go do tyłu. Próbował utrzymać równowagę, ale było za późno. Zaczął spadać w stronę ziemi.

* * *

Juliette wstała, omiatając scenę przerażonym wzrokiem.
- Nie, nie, niech ktoś coś zrobi – mamrotała. Zrobiło jej się słabo i zatoczyła się. Dylan spadał. Jej Dylan szybował w stronę ziemi z ogromną prędkością. Nie wiedziała, co może zrobić. Stała tak, pobladła, a myśli wirowały w jej głowie. Zrobiło jej się niedobrze. Ledwo zarejestrowała, że Natalie ściska jej łokieć, powstrzymując przed upadkiem. Nie widziała ratunku. Razem z Dylanem na ziemię runął cały świat.

* * *

Rosalie oniemiała przyglądała się, jak Lucas i Liam podlatują do siebie i przybijają sobie piątki. Podczas gdy oczy wszystkich utkwione były w spadającej postaci, oni wyszczerzyli się do siebie w uśmiechu. Jak to możliwe? Miała ich skłócić, a oni zadziałali razem… Jej plan legł w gruzach. Nie mogła w to uwierzyć. Ogarnęła ją wściekłość. Musi postarać się bardziej.

* * *

Bezwładne ciało zwolniło tuż przy ziemi, co musiało spowodować zaklęcie któregoś z profesorów, a później opadło. Dylan nie poruszył się jednak, nie dawał znaku życia. Panowała cisza. A po chwili, zupełnie jakby ktoś podkręcił głośność, wszyscy zaczęli mówić jednocześnie, wstawać z miejsc. Prawie nikt nie zauważył, że dwóch szukających prowadzi pogoń za zniczem. Prawie nikt nie zauważył, że szukający Ravenclawu spojrzał na leżące na boisku ciało i zamarł. I że Ślizgon złapał małą, złotą piłeczkę. Komentator nie ogłosił wygranej Slytherinu, nie śmiąc się odezwać. Fala różnokolorowych uczniów wylała się na boisko.
Convalie nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Czuła się jak sparaliżowana, wbijając wzrok w Krukona, którego coraz ciaśniej zaczął otaczać krąg zaniepokojonych osób. A gdy zniknął jej z oczu, spojrzała w górę, prosto na Lucasa. Chłopak uśmiechnął się, ale ona nie zdobyła się na to samo. Odwróciła szybko głowę. Nie chciała go widzieć, brzydziła się nim. Nie chciała widzieć nikogo.

1 komentarz:

  1. Cudne, cudne i jeszcze raz cudne! Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)