poniedziałek, 4 lutego 2013

Ślad: rozdział dwudziesty dziewiąty



Każde przygotowania do jakiegokolwiek ślubu sprawiały jej ból. Czy to ślub Hermiony i Rona, czy Angelique i Carla, jej braci, czy też, jak w tym przypadku, Demelzy i Johanna. Za każdym razem zagryzała zęby, zmuszała usta do uśmiechu i starała się być silna. Ten jeden dzień siedemnaście lat temu był taki cudowny. I te chwile, gdy rozmawiała z przyjaciółkami na temat dekoracji, sukni, potraw, listy gości… Nie mogła o tym zapomnieć. Podekscytowanie towarzyszyło jej już kilka miesięcy wstecz, od kiedy ustalili datę ślubu. Roczny Nicky dawał się we znaki swoim zachowaniem, ale nic nie mogło zepsuć jej wyśmienitego humoru. Gdy cała roztrzęsiona przeglądała się w lustrze, poprawiając welon, gdy na jej widok mama wybuchnęła płaczem, albo kiedy drżącym głosem powiedziała „tak”, patrząc prosto w te szaroniebieskie oczy… To tylko wspomnienia, najpiękniejsze, jakie miała, ale tyle trudności sprawiało jej uwierzenie, że to przytrafiło się właśnie jej. Miała wrażenie, że przeżyła wszystko w innym życiu, albo że jej nie dotyczyło. Czas robił swoje. Pozostała ta dziwna pustka w sercu i pragnienie, żeby przeszłość okazała się prawdą, żeby obudziła się z koszmaru i znalazła w tym wymarzonym miejscu, w jego ramionach…
Jego obraz z biegiem czasu stawał się coraz bardziej niewyraźny. Ile byli małżeństwem? Trzy miesiące? To tak okrutne, że aż bolała niesprawiedliwość. Była mężatką przez trzy miesiące, żeby na siedemnaście lat zostać wdową. Gdy myślała o czasie, chciało jej się śmiać. Była z Draco dwa lata, cierpiała po nim siedemnaście. To dysproporcja wręcz absurdalna. Musiała pójść dalej, wreszcie się z tym pogodziła. Tylko te wspomnienia…
Jej bajka skończyła się dawno temu, ale ta Demelzy dopiero się zaczynała. Ginny była taka młoda, gdy spotkało ją szczęście w postaci miłości, a jej przyjaciółka musiała czekać o wiele, wiele dłużej. Życzyła jej jak najlepiej. Życzyła jej kochającego męża, upragnionego dziecka, wspaniałej przyszłości. Tylko to takie smutne, że życie odebrało jej tego, który dałby jej wszystko, czego potrzebowała do pełni szczęścia. Ale może ich bajka skończyłaby się inaczej? Może po kilku latach okazałoby się, że zupełnie do siebie nie pasują, że nie może znieść któregoś z jego nawyków, może ona by mu się znudziła i zacząłby romansować z każdą napotkaną kobietą? A może to ona spotkałaby kogoś innego, kto okazałby się być jej prawdziwie bratnią duszą… Tyle możliwych scenariuszy, a wszystkie tak nierealne, że aż śmieszne. Poprawiały jej jednak humor. Sprawiały, że przestawała myśleć, iż łączące ich uczucie było jedynym w swoim rodzaju, niepowtarzalnym, wyjątkowym i wiecznym. Jakby to było, gdyby mit Dracona nigdy nie powstał? Gdyby ten mężczyzna był teraz tutaj, tuż obok niej, gdyby wracał z pracy, kładł nogi na stole i zaczynał czytać gazetę? Czy by jej to nie denerwowało? Czy jej życie byłoby takie… pospolite?
Nie mogła uwierzyć w to, że myśli o nim zaprzątały jej głowę nawet w tak piękne chwile. Wrył się w jej świadomość na całe życie. Zostawił w jej pamięci ślad, którego niczym nie mogła zamaskować. To takie dziwne, że ktoś, kto był wrogiem, na skutek dziwnego zbiegu okoliczności stał się najbliższą jej osobą i tak bardzo zaważył na jej losie. Ale to do niej należała najważniejsza decyzja, aby wpuścić go do swojego serca. I teraz już nie mogła się od niego uwolnić. Był jak prześladujący ją cień, podążający za nią dokądkolwiek się uda. Gdzie jest teraz? Czy w niebie? Czy patrzy na nią czasem? Czy dalej ją kocha?
- Ginny, znowu odpływasz – skarciła ją Demelza. Natychmiast uśmiechnęła się szeroko do odbicia przyjaciółki w lustrze, próbując zatrzeć złe wrażenie.
- Wyglądasz przepięknie – powiedziała szczerze.
Stała tuż za przyszłą mężatką, wygładzając zmarszczki na jej sukni. W sypialni ciągle jeszcze panny były tylko one dwie. Demelza chciała, żeby w tych ostatnich chwilach przed ślubem towarzyszyła jej tylko najlepsza przyjaciółka.
- Też tak myślę – odpowiedziała nieskromnie, przyglądając się sobie w lustrze.
Demelza zdecydowała się na satynową suknię ślubną w kolorze szampana, bez ramiączek, ze ściśle przylegającym do jej biustu, talii i bioder gorsetem. Niżej suknia rozszerzała się, spływając kaskadą marszczeń, a z tyłu przechodząc w tren. Demelza ze swoją nienaganną sylwetką wyglądała w niej wręcz zjawiskowo. Jej ciemnoblond włosy zostały upięte w niechlujny kok, z którego niektóre pasemka uciekały, spływając po szyi. Towarzyszyły jej długie, mocno błyszczące kolczyki w kolorze takim jak suknia. W podobnym stylu była spinka, którą został przypięty niewielki, zwiewny welon.
- Denerwujesz się? – spytała Ginny, bo nie widziała w ruchach Demelzy strachu czy niepewności. Albo bardzo dobrze to skrywała, albo, całkowicie pewna swojej decyzji i szczęśliwa, nie odczuwała zdenerwowania.
- Trochę – przyznała. – Głównie dlatego, że nie umiem chodzić w tych głupich butach – zaśmiała się, unosząc rąbek sukni i ukazując sandałki na wysokim obcasie, wyglądające prześlicznie, ale z pewnością będące bardzo niewygodne. – Pewnie wywinę orła w najmniej oczekiwanym momencie, ale co tam.
- Na pewno nie będzie tak źle – zapewniła ją Ginny. – Zobaczysz, czeka cię piękna uroczystość.
- Ale, ale! – wtrąciła się Demelza. – Nie zapominajmy o mojej pięknej świadkowej! Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam cię tak odmienioną.
Ginny wcale nie czuła się nadzwyczajnie. W końcu to nie jej dzień. Turkusowa suknia w greckim stylu sięgająca kostek i ciemnorude włosy spływające kaskadą loków na ramię. Może tak wielką różnicę robił jej mocny, elegancki makijaż, bo na co dzień malowała się znacznie mniej efektownie. Wiedziała tylko, że Danny był nią wręcz oczarowany. On sam prezentował się bardzo elegancko i szykownie w szytym na miarę, beżowym garniturze, który tak dobrze komponował się z jego piaskowymi włosami. Ginny uważała go za przystojnego, zabawnego i ujmującego mężczyznę. Dobrze było mieć przy boku kogoś takiego, jak on.
Minuty szybko mijały i do drzwi zapukała Hermiona, oznajmiając, że już czas, aby rozpocząć uroczystość. Ginny przekazała Demelzę jej ojcu, który z zaczerwienionymi oczami w rytm przepięknej melodii zaprowadził córkę przed oblicze Johanna, aby później usunąć się w cień młodych.
Ginny nie za wiele zapamiętała z samych zaślubin. Widziała ławki przystrojone materiałem w kolorze szampana, czyli idealnie pasującym do sukni Demelzy, oraz pięknymi kwiatami. Złote i białe balony unosiły się nad głowami gości, wygrywając przepiękną melodię i urzekając swoim wspaniałym wyglądem. Gości było całe mnóstwo, bo Demelza koniecznie musiała podzielić się swoim szczęściem z całym światem, a mogła sobie na to pozwolić ze względu na spore oszczędności w banku, plus Johann też nieźle zarabiał. Ginny doceniła aspekt finansowy ślubu w późniejszym wieku. Zarówno Ron z Hermioną, jak i Angelique z Carlem mieli o wiele skromniejsze wesele, bo po prostu nie było ich stać na taką rozrzutność. Tutaj, na tej wielkiej sali wynajętej restauracji, uważanej za najlepszą w całej Wielkiej Brytanii „Rozgwiazdy”, był zupełnie inny wymiar: kolorowy, elegancki, pełen muzyki, radości i niezaprzeczalnego wdzięku oraz klasy.
Gdy padło sakramentalne „tak”, a Demelza i Johann zostali ogłoszeni mężem i żoną, gdy wszyscy goście powstali i witali młodą parę oklaskami, a ławki rozsunęły się na boki i utworzyły krzesła i stoliki, a z sufitu spadło różnokolorowe konfetti w towarzystwie brokatu, wszyscy wydali się szczęśliwsi i piękniejsi. Natychmiast utworzyły się kolejki z ludzi, którzy chcieli pogratulować nowożeńcom i wręczyć im prezenty. Demelza Firley była zdecydowanie najpiękniejszą, najbardziej promieniującą radością kobietą na sali, a każdy, kto znajdował się przy niej, przybierał na twarz wyraz podziwu. Ginny dostrzegła wielu znajomych z Hogwartu. Na liście gości znalazły się ich współlokatorki – Diana, Lisbeth i Tina, każda w towarzystwie swojego mężczyzny i dzieci. Jednak nie tylko one zostały zaproszone. Ginny ze zdziwieniem dostrzegła gdzieś w tłumie gości Colina Creeveya wraz z żoną i synami. Czy to oznaczało, że on i Demelza nawiązali ze sobą poprawne stosunki? Jakimkolwiek zaskoczeniem by to nie było, oznaczało, że pogodzenie się z przeszłością jest możliwe. Wszystko idealnie pokazywał przykład Demelzy, której życie zrujnowała miłość do chłopaka, z którym była jako nastolatka, który zranił ją jak nikt inny nigdy wcześniej i nigdy później, przez którego jej życie i nastawienie do niego tak bardzo się zmieniło. A teraz, gdy odnalazła najwyraźniej miłość swojego życia, potrafiła zapomnieć o wszystkim tym, co kiedyś sprawiało jej ból. To była wielka szansa dla Ginny. Skoro Demelza potrafiła, to ona też.
Pomachała do Angelique wystrojonej w błękitną kreację, która mignęła jej gdzieś na drugim końcu pomieszczenia, a później ujęła nadstawione ramię Danny’ego, który znalazł się obok niej. Nie ma co się smucić w taki dzień, powiedziała sobie stanowczo. To święto Demelzy i będę cieszyć się jej szczęściem.

* * *

Convalie nie sądziła, że tyle trosk może jej przysporzyć jeden zwyczajny ślub.
Gdy tylko wróciła do domu na wakacje, podjęła próby powiedzenia Ginny o Lucasie, jednak nie miała do tego dość odwagi. Gdy w końcu jej się to udało, Ginny również postanowiła wyjawić jej sekret. Otóż mama spotykała się z jakimś mężczyzną, zwanym Dennis czy David… Ciężko zniosła tę informację, choć starała się niczego po sobie nie pokazać. No bo jak to tak, nagle w jej życiu ma się pojawić jakiś mężczyzna, którego w ogóle nie zna? Może jeszcze z nimi zamieszka? Tego by nie zniosła. Całe życie byli tylko oni: Ginny, Convalie i Nicolas. To nie takie proste przyjąć do wiadomości, że może pojawić się ktoś inny.
Ginny zapragnęła poznać Lucasa i uważała, że Convalie również marzy o spotkaniu z jej facetem. No dobrze, była troszkę ciekawa, kim jest ten mężczyzna, ale żeby od razu go poznawać? Wymyśliły, że najlepszą okazją do spotkania się całej czwórki będzie ślub Demelzy w sierpniu. Tak więc Convalie przesłała sową wieści Lucasowi, a on zgodził się jej towarzyszyć na uroczystości. Wystroiła się w szyfonową, fiołkową suknię do kolan, odcinaną pod biustem pasem małych różyczek. Zwiewna tkanina otulała jej biodra i uda niczym mgła. Do pomocy z makijażem i fryzurą poprosiła Ivy, która zjawiła się w jej domu kilka godzin przed uroczystością. Ginny, która miała przyjemność poznać dziewczynę podczas wcześniejszych jej wizyt w ich domu, uwielbiała ją i pozwoliła zająć się swoją córką bez słowa sprzeciwu, choć wcześniej to ona czesała Convalie na różnego rodzaju śluby, urodziny czy święta.
Danny i Lucas, co dziwne, zjawili się w drzwiach równocześnie. Convalie najpierw zachłysnęła się elegancją Lucasa, ubranego na granatowo, a później przeniosła podejrzliwy wzrok na Danny’ego, który najpierw ucałował dłoń Ginny, a później jej. Nie spodobał jej się.
To nie było jeszcze wszystko. Wiele rzeczy brała pod uwagę odnośnie tego ślubu. Wiedziała, że pojawi się na nim jej kuzynostwo, bo cała rodzina Weasleyów przyjaźniła się z Demelzą, a ponadto Natalie, córka Angelique i Carla. Wiedziała, że może spodziewać się dzieci Fleur i Billa: Victoire, Louisa i Dominique; Percy’ego i Audrey: Molly i Lucy; córki Freda i Angeliny: Roxanne; syna George’a i Kim: Timothy’ego, a także dzieci Rona i Hermiony: Rose, Jervisa i, jakżeby inaczej, Juliette. Wiedziała, że będzie na tyle dużo gości, aby zgubić rodzinę w tłumie i nie musieć konfrontować się z mniej lubianymi jednostkami. Ale choć sama przyszła z Lucasem, nigdy, przenigdy nie przyszło jej do głowy, że Juliette postanowi zaprosić Dylana.
Stała tam w tej swojej bladoróżowej sukience podkreślającej jej cholerne, brązowe loki, trzepocząc rzęsami i trzymając Dylana w pasie tak, jakby bała się, że jej ucieknie. Rozmawiała z Natalie i choć Convalie wiedziała, że się przyjaźnią, to jednak zapragnęła odciągnąć dziewczynkę daleko od kuzynki. A Dylan… Merlinie, Dylan… On wyglądał na zadowolonego.
Taak? Niby z czego?, pytała samą siebie ze złością Convalie. Klasyczny, czarny garnitur, biała koszula w delikatne prążki i ten różowy, do stu hipogryfów, r ó ż o w y?!, krawat. Co on ze sobą robił? Dlaczego był na każde skinienie Juliette, dlaczego z nią wytrzymywał? Czy tylko po to, żeby zrobić Convalie na złość? Nie, przecież nie mógłby być tak płytki, tak mściwy i bezduszny…
A właściwie to o co jej chodziło? Czy tylko o to, że nienawidziła Juliette i nie podobało jej się to, że Dylan nie widzi jej prawdziwej osobowości? Dlaczego? Dlaczego on tak ją obchodził? No dobrze, czuła do niego coś w rodzaju sympatii, w końcu kiedyś wypłakała się w jego ramię, o czymś takim nie tak łatwo zapomnieć. I był dla niej miły. Po prostu szkoda jej było, że taki chłopak…
- Wszystko w porządku, kochanie? – spytał ją Lucas. – Źle się czujesz? Zbladłaś.
Convalie pokręciła przecząco głową, nie odwracając wzroku od Dylana i Juliette, po czym zaprowadziła Lucasa do najbliższego stolika. Prychnęła, gdy Juliette ostentacyjnie zarzuciła ręce na szyję Dylana i szczebiotała coś do niego, uśmiechając się głupkowato. Ta lepsza część niej podpowiadała, że to normalne, że kuzynka jest po prostu zakochana i szczęśliwa, ale mimo to aż dygotała ze złości.
- Skarbie? – próbował zwrócić na siebie jej uwagę Lucas.
- Przepraszam – powiedziała, skupiając na nim wzrok. – Po prostu jest tu pewna osoba, której bardzo nie lubię i jej obecność nieco mnie rozstroiła.
- Mam sobie z nią porozmawiać? – spytał poważnie Lucas, napinając świadomie czy nieświadomie mięśnie. Convalie uśmiechnęła się do niego jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, ukazując szereg bialutkich zębów.
- Daj spokój – odparła. – Szkoda zachodu.
Tłum rozrzedził się, siadając przy stolikach, aż w końcu na środku pozostali jedynie nowożeńcy, którzy w takt muzyki przygrywanej przez zespół rozpoczęli pierwszy taniec. Ciocia Demelza wyglądała naprawdę zjawiskowo w tej przepięknej sukni, której tren sunął za nią, gdy poruszała się lekko w tańcu. Aż trudno uwierzyć, że w brzuchu tej niezwykle atrakcyjnej kobiety rozwija się małe dziecko, a już niedługo zacznie być to widoczne.
- Zatańczymy? – zaproponował Lucas, gdy do tańczącej pary zaczęły dołączać inne, a ona zgodziła się, żeby tylko nie siedzieć bezczynnie, mając czas na rozmyślanie. Wciąż coś się w niej gotowało.
Juliette i Dylan też zaczęli tańczyć. Dobrze widziała ten wirujący róż. Kuzynka potrafiła naprawdę dobrze tańczyć, a jej partner w niczym jej nie ustępował. A może to po prostu wpływ jej sugestii, pod którym stał się doskonałym tancerzem? Lucas prowadził ją w rytm muzyki, okręcając, podnosząc, przytulając, zmuszając do skupienia uwagi na krokach. Ale coś było bardzo nie tak. O co chodziło? Przecież bardzo lubiła Lucasa, można powiedzieć, że zadurzyła się w nim. Był opiekuńczy, błyskotliwy, przystojny, wspaniale spędzało jej się z nim czas i, Merlinie, jak on całował! Uwielbiała go. A jednak na widok Dylana czuła się z nim tak bardzo nie na miejscu, nie potrafiła tego racjonalnie wyjaśnić. Coś ciągnęło ją do Krukona, jakiś dziwny magnetyzm, któremu przecież nie mogła ulec. Momentami przerażało ją to, ale dochodziła do wniosku, że Dylan to po prostu miły, dobry człowiek, którego chciałaby mieć za przyjaciela. Pragnęła kontaktów z nim. Przecież kiedyś się nią interesował! Jak mógł tak po prostu przestać? Czy o niej zapomniał? Zraniło to jej dumę jak jeszcze nic wcześniej. A Lucas nigdy jej nie skrzywdził. Przy nim czuła się bezpiecznie, podczas gdy myśląc o Dylanie miała wrażenie, jakby grunt usuwał się jej spod stóp i nic nie mogła na to poradzić.

* * *

Właśnie zaczął się wolny utwór. Juliette wtuliła się w Dylana, a ten zamknął ją w mocnym uścisku. Tak objęci kołysali się miarowo w rytm muzyki, zapominając o całym świecie. Juliette zamknęła oczy, wdychając charakterystyczny zapach swojego chłopaka. Przy nim czuła się jak w domu. Nie miała żadnych wątpliwości, że to właśnie jego pokochała po raz pierwszy prawdziwą miłością. Z nim czuła się inaczej, niż z poprzednimi chłopakami. Istniał taki jeden, jedyny Dylan na świecie i wiedziała, że nie znajdzie nikogo, kto będzie choć w połowie jak on. Nie zamierzała zresztą szukać, bo już znalazła swój ideał. W wieku lat szesnastu znalazła swoją wielką miłość.
- Kocham cię – szepnęła mu do ucha, opierając podbródek o jego ramię. Na chwilę przycisnął ręce mocniej do jej pleców. To było jej pierwsze wyznanie i tak czekała na odpowiedź… Wszystko w niej dygotało ze zdenerwowania, choć w jego ramionach, przy tej muzyce, było jej tak błogo…
Zamiast jej odpowiedzieć, Dylan odsunął się od niej na pół kroku, przytrzymał jej podbródek i pocałował ją delikatnie. Wiedziała, że nie chce robić widowiska na weselu, wśród jej rodziny, ale nie dbała o otoczenie. Gdy chciał zakończyć pocałunek, niemal rzuciła się na niego, zachłannie napierając na jego usta.
- Ju… lie... – wymamrotał karcąco między pocałunkami, ale nie odsuwał się od niej. Setki kwiatów zgromadzonych w pomieszczeniu wydzielało przecudny, odurzający zapach, a muzyka grała gdzieś pod jej skórą, a dotyk ukochanego ciała potęgował to wspaniałe uczucie napięcia, które narastało pomiędzy nimi. Juliette znała tylko jeden sposób, żeby móc być jeszcze bliżej ukochanego, żeby stać się jednością. Ale na razie zarzucała ten pomysł. To miał być jej pierwszy raz, więc nie chciała niczego przyspieszać, tyle tylko że tonięcie w objęciach zdawało się coraz mniej jej wystarczać. Nadejdzie taki dzień, jeden z najpiękniejszych. Ale na razie cieszyła się chwilą obecną.
Dylanowi udało się wyswobodzić od jej ust i spojrzał na nią z uśmiechem błąkającym się w kącikach jego ust i roziskrzonymi oczami.
- Co ja mam z tobą zrobić, co? – spytał ją jak małą, niegrzeczną dziewczynkę. Odruchowo zatrzepotała zalotnie rzęsami.
- Wszystko na co masz ochotę, żabciu – odpowiedziała jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i ponownie wtuliła się w niego z całej siły. Mogła tak trwać i trwać w tych objęciach, bujając się z nogi na nogę i wdychając ukochany zapach. Nic więcej nie było jej potrzebne do szczęścia.

* * *

Convalie widziała doskonale tańczącą parę. Miała wrażenie, że Juliette z jakiegoś powodu specjalnie stara się znajdować w takim miejscu, w którym będzie dla niej dobrze widoczna. Starała się nie spoglądać na nich, siedząc przy stoliku, rozmawiając z Lucasem o quidditchu i popijając sok dyniowy. W rytm muzyki bujała skrzyżowanymi pod stołem nogami, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Na jej policzkach już dawno temu zagościły rumieńce od tańca i nie chciały zejść, a ona sama wachlowała się od czasu do czasu dłońmi, by się ochłodzić.
- Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nigdy nie próbowałaś zagrać w quidditcha – mówił Lucas. – Czy ty chociaż latałaś na miotle?
Convalie rzuciła mu przeciągłe spojrzenie.
- Oczywiście, że tak – odpowiedziała, udając oburzenie.
- I…?
Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że jej mama grała kiedyś w szkolnej drużynie, a w Izbie Pamięci widziała medal taty, który poinformował ją, że był on szukającym Slytherinu. Nicolas też grał w quidditcha. Powinna więc mieć to wszystko w genach, ale jakoś nie potrafiła rozbudzić w sobie entuzjazmu do gry.
- Quidditch jest brutalny  - powiedziała w końcu, a Lucas w zdziwieniu uniósł brwi. – Mam na myśli te wszystkie tłuczki, pałki, a poza tym jaki jest sens w tej grze? Latanie w tę i z powrotem na miotle, kontuzje… Zresztą to jest tak wysoko…
- Nie mów, że masz lęk wysokości – wtrącił kpiarsko Lucas, patrząc na nią z półuśmieszkiem, a ona przełknęła głośno ślinę, unikając odpowiedzi. Po kilku chwilach wpatrywania się w nią, wyraz jego twarzy spoważniał. – No nie gadaj!
- A tylko spróbujesz komuś powiedzieć, to… - zagroziła, ale nic stosownego na zakończenie nie przychodziło jej do głowy. Lucas przycisnął dłoń do serca na znak, że nie zamierza nikomu powiedzieć, a potem roześmiał się.
Convalie przygryzła wargę i jej rozbiegany wzrok padł na Juliette i Dylana. Wyglądali niemal… słodko, kiedy tańczyli tak objęci. Wyglądali na zakochanych. Westchnęła. Czy ona i Lucas też tak wyglądali? A może Dylan, korzystając z jej prośby o niekontaktowanie się z nią, dostał coś, na co zasługiwał, podczas gdy ona… Nie, przecież nie mogła tak myśleć. Uwielbiała Lucasa i cieszyła się, że to właśnie on jest jej chłopakiem. Poza tym nigdy, przenigdy nie wyobrażała sobie, że Dylan całuje ją tak, jak w tej chwili Juliette… Poczuła, że się czerwieni, bo taki obraz natychmiast stanął jej przed oczami i nic nie mogła poradzić na to, że jej serce zatrzepotało mocno, chcąc się wyrwać z piersi, ani na to, że podobała jej się ta wizja.
Uspokój się, skarciła siebie w myślach. To tylko głupia fantazja, a ty masz Lucasa, więc czego jeszcze ci potrzeba? Nie przesadzaj.
- To co, księżniczko, wracamy na parkiet? – zaproponował jej partner, ale pokręciła przecząco głową, a wzrok utkwiła w swojej szklance z sokiem dyniowym. Jakoś przeszła jej ochota na zabawę, a wszystko przez głupie wyobrażenie. Ciągle jeszcze czuła gęsią skórkę na ciele, gdy widziała te brązowe oczy i… Wzdrygnęła się. Co się z nią działo? Dlaczego akurat teraz nachodziły ją takie myśli?
To nie fair, przecież jestem szczęśliwa tak, jak jest. Co jeszcze? No właśnie. Czegoś brakowało, ale nie potrafiła tego sprecyzować. Powoli ogarniała ją narastająca frustracja. Była taka niewdzięczna! Miała Lucasa, a wypatrywała Dylana. Była zła i miała z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia.
- Albo zatańczmy – rzuciła w przestrzeń. – Nie po to tu jesteśmy, żeby siedzieć, prawda?
Lucas poderwał się w krzesła i pomógł jej wstać, a później zaprowadził ją na parkiet, tuż obok Juliette i Dylana. Convalie zacisnęła usta i skupiła się na krokach, aby zatańczyć najlepiej jak potrafiła.

* * *

- Naprawdę wspaniałe wesele, Demelzo – powiedziała Ginny, zaczerwieniona pod wpływem tańca, białego wina i ramienia Danny’ego obejmującego ją w pasie.
Demelza, upojona szczęściem, zachichotała. Sama nie mogła pić ze względu na ciążę, ale nie przeszkodziło jej to w dobrej zabawie. Nie dość, że ze swoim mężem zachowywali się jak nastolatkowie, to jeszcze musiała zatańczyć z prawie każdym mężczyzną obecnym na sali. Źródło jej energii, wielka radość, nie dawało się wyczerpać.
Po chwili dołączyła do nich, oddychając z trudem, Angelique.
- Nie mam już siły! – wykrzyknęła. Za nią pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Carl, który szybko oddalił się w celu zdobycia czegoś do picia dla siebie i swojej żony. – Ginny, co z twoją córką? – spytała, siadając przy ich stoliku. – Dlaczego tańczy z tym blondasem, skoro nie może oderwać oczu od chłopaka Juliette?
Ginny jak na zawołanie zaczęła szukać w tłumie tańczących swojej córki. Mignęła jej fiołkowa sukienka i zauważyła, jak śmieje się, gdy ten Lucas obraca ją wokół jej osi. Odrobinę dalej zobaczyła swoją bratanicę z nieznanym jej z imienia, brązowowłosym chłopakiem. Nie widziała niczego nadzwyczajnego ani w jednej, ani w drugiej parze – cała czwórka wyglądała na szczęśliwych.
- Ile wypiłaś, Angie? – zapytała zgryźliwie. – Nie wygaduj głupot, Convalie jest naprawdę szczęśliwa z tym swoim Lucasem. Nigdy dotąd nie widziałam jej tak odmienionej.
Angelique przybrała tajemniczy wyraz twarzy i odgarnęła za uszy niesforne loki, które uciekły z jej misternej fryzury.
- Ja już wiem, co mówię, jak widzę miłość, to potrafię ją poznać. Między Convalie i tym ciemnym jest chemia, czuję to!
Demelza i Ginny zaśmiały się, bo Angelique była tak bardzo przekonana do swojej teorii, że za żadne skarby nie uwierzyłaby, iż jest inaczej.
- Jakim ciemnym? – wtrąciła Hermiona, która właśnie podeszła do ich stolika i gestem ręki nakazała Danny’emu zwolnić miejsce. Mężczyzna uśmiechnął się do niej i wstał, pozostawiając Ginny z mrowiącym jej skórę uczuciem, że brakuje jego ramienia obejmującego jej talię.
- Idę tańczyć, daj znać jak skończycie – powiedział do niej i oddalił się w kierunku jakiejś kuzynki Demelzy.
- Chodzi o chłopaka twojej córki – wyjaśniła Angelique.
- Dylan – podpowiedziała Hermiona, mrużąc oczy. – Co z nim?
Demelza i Ginny wymieniły niepewnie spojrzenia. Zdążyły się już zorientować, że Hermiona jest bardzo zadowolona z nowego związku Juliette. Wciąż powtarzała, że ta dziewczyna nareszcie spoważniała, choć, oczywiście, wolałaby, żeby zajęła się nauką. Niemniej jednak wolała związek córki z Dylanem, niż jej liczne, przelotne miłostki. Angelique jednak wypiła za dużo, żeby o tym pamiętać. Jej zwyczajne gadulstwo nie było niczym hamowane.
- Myślę, że coś jest między nim i Convalie – powiedziała takim tonem, jakby tłumaczyła coś przedszkolakowi. – Uwierzcie mi, znam się na tych sprawach! – zapewniła, gdy Hermiona spojrzała na nią z powątpiewaniem. – Jakbyście się dobrze przyjrzały, to też byście to zauważyły, ale nie, wszyscy muszą być tak ograniczeni, bo boją się cokolwiek zmienić, albo uwierzyć, że coś jest nie tak!
- Angie, ja jednak myślę, że coś ci się mogło pomylić – zaczęła ostrożnie Hermiona. – Dylan był już u nas parę razy i zapewniam cię, że on i Juliette tworzą zgraną, szczęśliwą parę, choć niekoniecznie mi się to podoba. Nie mam nic do zarzucenia temu chłopakowi, więc na jakiej podstawie twierdzisz, że czuje coś do Convalie? To poważne oskarżenie.
Angelique wyrzuciła ręce w niebo i przewróciła oczami.
- Widzisz?! – wykrzyknęła. – Wiedziałam, że tak powiesz. Ginny, czy mogę cię prosić na słówko?
Ginny, choć nie miała ochoty na spieranie się z Angelique, stwierdziła, że lepiej będzie jeśli odbędą rozmowę na osobności. Wstały obie od stolika i skierowały się kawałek dalej, po drodze mijając Carla, od którego Angelique zabrała kieliszki z szampanem i jeden z nich podała Ginny.
Stanęły pod ścianą wolną od stolików, mając dobrą widoczność na dwie tańczące pary.
- I co chcesz mi udowodnić? – spytała zdezorientowana Ginny.
- Cii! – zganiła ją Angelique, popijając ze swojego kieliszka. – Po prostu patrz.
Ginny nie widziała niczego dziwnego. Convalie uśmiechała się do Lucasa tak, jak rzadko jej się zdarzało, a Juliette była wpatrzona w twarz Dylana jak w obrazek. Westchnęła ciężko, uważając podejrzenia Angelique za całkowicie niedorzeczne.
- Angie, daj spokój. Są młodzi, szczęśliwi, zostawmy ich samym sobie.
Angelique w odpowiedzi zaczęła mruczeć pod nosem coś, co brzmiało jak „wszyscy są ograniczeni” i „czy tylko ja to widzę?”, nie obyło się też bez kilku przekleństw i złorzeczeń. Ginny w zdumieniu przyglądała się blondwłosej przyjaciółce, która odeszła kawałek i przywołała do siebie Louisa, syna Fleur i Billa, będącego w wieku Convalie i Juliette, wraz z jego partnerką wyglądającą na Hiszpankę. Tańcząca do tej pory para podeszła bliżej. Angelique wyjaśniła im coś, gestykulując żywo, ale Ginny, ze względu na głośną muzykę, nie usłyszała ani słowa. Po chwili Angelique wróciła z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Co im powiedziałaś? – spytała Ginny, ale Angelique nie kwapiła się, żeby odpowiedzieć jej na to pytanie.
- Siedź cicho i podziwiaj – powiedziała jej zdawkowo i napiła się szampana.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Louis i Hiszpanka podeszli do dwóch par, które akurat znalazły się bardzo blisko siebie, po czym Louis zatrzymał Juliette i Dylana, a jego partnerka Convalie i Lucasa. Zdumiona Ginny obserwowała, jak Louis prosi do tańca Juliette, która niepewnym wzrokiem spogląda na Dylana, a później zaczyna wirować ze swoim kuzynem. Równocześnie Hiszpanka, przyjmując zalotne pozy, namawiała do tańca Lucasa, który wyszeptał coś do ucha Convalie i zostawił ją samą. Ginny aż zapowietrzyła się, nie mogąc ofuknąć Angelique za jej zachowanie, bo była tak bardzo oburzona. Obserwowała, jak Convalie i Dylan stoją samotnie na parkiecie, nie wiedząc co ze sobą zrobić, a później chłopak powolutku, jakby sprawiało mu to wiele trudu, podchodzi do odwróconej do niego plecami dziewczyny. Convalie wzdrygnęła się, gdy coś do niej powiedział i spojrzała na niego ze zdziwieniem, a później wszystko potoczyło się bardzo szybko – para zaczęła tańczyć. Zerknęła na Angelique, która tryskała szczęściem.
- A nie mówiłam? – pochwaliła się.
- Angie – próbowała do niej trafić Ginny. – Zostali sami na parkiecie, to jeszcze nic nie znaczy, chyba każdy by tak zrobił. Poza tym jak mogłaś wpaść na taki pomysł? Ty niepoprawna kobieto!
Angelique zaśmiała się.
- Podziekują mi za to na swoim ślubie. Chodź, wracajmy do stolika.
Ginny, wciąż oburzona, nie mogła uwierzyć w to, czego właśnie była świadkiem. Poszła za Angelique bez słowa skargi, rzucając jeszcze co chwilę niepewne spojrzenia w stronę swojej córki. Para bardziej przestępowała z nogi na nogę, niż tańczyła, miała też wrażenie, że Convalie zachowuje się tak, jakby każdy dotyk tego chłopaka ją odrzucał. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Angelique zdecydowanie za dużo wypiła.

* * *

To stało się tak szybko, że nie zdążyła pomyśleć. W jednej chwili była w ramionach Lucasa, a w drugiej podawała rękę Dylanowi. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, bojąc się poruszyć. Była przekonana, że to jakaś halucynacja. Tylko dlaczego chłopak nie znikał? Jego duże, ciepłe i brązowe oczy wpatrywały się w jej zimne, szaroniebieskie. Czuła się tak, jakby ktoś odebrał jej kontrolę nad ciałem. Próbowała tańczyć, ale każdy dotyk Dylana przyprawiał ją o dreszcze, przez które kompletnie traciła poczucie rytmu. Gdy stykały się ich dłonie, miała wrażenie, jakby pomiędzy nimi przechodził prąd. Nie mogła oderwać wzroku od jego oczu. Nie odezwali się do siebie ani słowem, próbując tańczyć. Wszystkie jej mięśnie były tak napięte, że nie zdziwiłaby się, gdyby zastygła w którejś pozycji, niezdolna do poruszenia się. Nie mogła na niczym skupić swoich myśli, które przepływały chaotycznie przez jej głowę, choć słyszała powtarzające się „Co ja robię?”. Wiedziała, że jej policzki są czerwone, a ręce zimne i spocone. Nie potrafiła wymyślić zdania, które mogłaby wypowiedzieć. Ten ich dziwny taniec niesamowicie ją stresował. Widziała, że Dylan stara się nią kierować, ale słuchanie jego niewerbalnych poleceń przychodziło jej z ogromnym trudem. Było jej wstyd, że nie potrafi tańczyć tak lekko i doskonale jak Juliette. Co on musiał sobie o niej pomyśleć? Ż a ł o s n e.
Dylan pochylił się w jej stronę tak, że jego usta znalazły się na wysokości jej ucha. Poczuła gwałtowną falę gorąca i przyspieszone bicie serca.
- Rozluźnij się – powiedział do niej tak cicho, że muzyka prawie go zagłuszyła.
Łatwo powiedzieć, pomyślała Convalie, przygryzając wargę. W międzyczasie grany przez zespół utwór dobiegł końca. Och nie, nie, nie, tylko nie to!, wykrzyczała w myślach, słysząc pierwsze nuty jednej ze swoich ulubionych piosenek. W tym momencie znienawidziła ją, bo była w o l n a.
Dylan przesunął dłoń na jej plecy i pod wpływem nacisku zbliżyła się do niego tak, że niemal się z nim stykała. Paniką napełniała ją sama myśl, że mogłaby być jeszcze bliżej. Starała się wciąż patrzeć w jego oczy i nie zwracać uwagi na otoczenie. Była strasznie zażenowana tym, że tylu ludzi jest świadkiem jej upokorzenia. Nie, nie potrafiła się rozluźnić. Nie w takiej sytuacji.
- Convalie – powiedział Dylan, marszcząc brwi. – O co chodzi? Po prostu tańczymy. Czy coś jest nie tak?
Tak cudownie brzmiał jego głos, gdy zwracał się do niej. Kiedy ostatnio spotkała ją taka przyjemność? Czy to wtedy, kiedy kazała mu spadać? Mogłaby go słuchać i słuchać. Proszę, nie przestawaj mówić…
- Convalie – powtórzył, nie uzyskawszy odpowiedzi. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Poczuła, jak do jej oczu napływają łzy.
- Przepraszam – wydusiła z siebie. – Tak strasznie, strasznie cię przepraszam.
Pierwsza łza spłynęła po jej policzku, a ona pomyślała o tym, że zniszczy makijaż, nad którym tyle napracowała się Ivy, przez co poczuła się jeszcze gorzej. Dylan wyglądał na niepewnego, co oznaczają jej łzy.
- Za co mnie przepraszasz? – spytał łagodnie, najwidoczniej jej nie rozumiejąc. – Przecież nie zrobiłaś nic złego.
Jej policzki błyszczały już od łez, których nie mogła pohamować, choć tak bardzo się starała. Jak on mógł być dla niej tak dobry, tak wyrozumiały, skoro wyrządziła mu tyle krzywd, wypowiedziała tyle raniących słów?
- Przepraszam – powtórzyła, niezdolna do wyjaśnień. – Proszę, powiedz, że rozumiesz, o co mi chodzi.
Jedną ręką otarł jej policzki z łez, drugą nadal trzymając na jej plecach. Wiedziała, że zrozumie. Po prostu czuła to całą sobą. Kiwnął głową na potwierdzenie.
- Nie rozmawiajmy o tym. Zacznijmy od nowa – zaproponował. – Przecież możemy zostać przyjaciółmi.
Przyjaciółmi, jej umysł powtórzył to ostatnie słowo i to nie jeden raz.
Przyjaciółmi.
Przyjaciółmi.
Powoli pokiwała głową, gdy sens jego wypowiedzi w końcu do niej dotarł.
- Ja nazywam się Dylan West – powiedział, uśmiechając się do niej zachęcająco. – A ty?
Spróbowała odwzajemnić się uśmiechem, ale usta miały problem z wykonaniem polecenia. Wyszło jej coś w rodzaju grymasu, a przynajmniej tak czuła.
- Jestem Convalie Malfoy. Miło mi cię poznać.
Serce waliło jak szalone, policzki płonęły, a ona tańczyła tak, jak nigdy wcześniej. Lucas był dobrym partnerem, ale to Dylan wykazywał się tą niesamowicie pociągającą delikatnością i czułością. Powoli zaczynała przyzwyczajać się do jego dotyku, poruszając się coraz swobodniej. Nim się spostrzegła, znaleźli się bliżej siebie, a ona oparła policzek o jego ramię. Poczuła się nagle strasznie zmęczona i senna, choć wiedziała, że rozbudzone zmysły nie pozwolą jej na sen. Chciała, żeby ta piosenka nigdy się nie skończyła.
Ale kilka minut minęło zatrważająco szybko i rozległy się pierwsze dźwięki szybkiego utworu. Convalie cofnęła się o krok i popatrzyła na Dylana z uśmiechem.
- Dziękuję za taniec – powiedziała szybko i uciekła, zanim zdążył jej odpowiedzieć, a później sukcesywnie unikała go do końca wesela. Nie wiedziała, czemu spanikowała. Każdy kolejny taniec z Lucasem jej nie wystarczył. Przy nim czuła się zbyt swobodnie, nie towarzyszyły jej te wzniosłe emocje, czegoś jej brakowało. Starała się nie patrzeć na Dylana, bo czuła to dziwne pragnienie… Za dużo wrażeń, jak na jedną noc. Musiała wszystko na spokojnie przemyśleć i poukładać sobie w głowie od nowa. I potrzebowała do tego samotności.

3 komentarze:

  1. Zbliżamy się do nowych rozdziałów. Nie mogę się już ich doczekać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też czekam z utęsknieniem :) na nowe rozdziały :) Pzdr :) autorkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. hej! kiedy kolejne rozdziały? oraz nowy?????? pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)