Każde
przygotowania do jakiegokolwiek ślubu sprawiały jej ból. Czy to ślub Hermiony i
Rona, czy Angelique i Carla, jej braci, czy też, jak w tym przypadku, Demelzy i
Johanna. Za każdym razem zagryzała zęby, zmuszała usta do uśmiechu i starała
się być silna. Ten jeden dzień siedemnaście lat temu był taki cudowny. I te
chwile, gdy rozmawiała z przyjaciółkami na temat dekoracji, sukni, potraw,
listy gości… Nie mogła o tym zapomnieć. Podekscytowanie towarzyszyło jej już
kilka miesięcy wstecz, od kiedy ustalili datę ślubu. Roczny Nicky dawał się we znaki
swoim zachowaniem, ale nic nie mogło zepsuć jej wyśmienitego humoru. Gdy cała
roztrzęsiona przeglądała się w lustrze, poprawiając welon, gdy na jej widok
mama wybuchnęła płaczem, albo kiedy drżącym głosem powiedziała „tak”, patrząc
prosto w te szaroniebieskie oczy… To tylko wspomnienia, najpiękniejsze, jakie
miała, ale tyle trudności sprawiało jej uwierzenie, że to przytrafiło się
właśnie jej. Miała wrażenie, że przeżyła wszystko w innym życiu, albo że jej
nie dotyczyło. Czas robił swoje. Pozostała ta dziwna pustka w sercu i
pragnienie, żeby przeszłość okazała się prawdą, żeby obudziła się z koszmaru i
znalazła w tym wymarzonym miejscu, w jego ramionach…
Jego
obraz z biegiem czasu stawał się coraz bardziej niewyraźny. Ile byli
małżeństwem? Trzy miesiące? To tak okrutne, że aż bolała niesprawiedliwość.
Była mężatką przez trzy miesiące, żeby na siedemnaście lat zostać wdową. Gdy
myślała o czasie, chciało jej się śmiać. Była z Draco dwa lata, cierpiała po
nim siedemnaście. To dysproporcja wręcz absurdalna. Musiała pójść dalej,
wreszcie się z tym pogodziła. Tylko te wspomnienia…
Jej
bajka skończyła się dawno temu, ale ta Demelzy dopiero się zaczynała. Ginny
była taka młoda, gdy spotkało ją szczęście w postaci miłości, a jej
przyjaciółka musiała czekać o wiele, wiele dłużej. Życzyła jej jak najlepiej.
Życzyła jej kochającego męża, upragnionego dziecka, wspaniałej przyszłości. Tylko
to takie smutne, że życie odebrało jej tego, który dałby jej wszystko, czego
potrzebowała do pełni szczęścia. Ale może ich bajka skończyłaby się inaczej?
Może po kilku latach okazałoby się, że zupełnie do siebie nie pasują, że nie
może znieść któregoś z jego nawyków, może ona by mu się znudziła i zacząłby
romansować z każdą napotkaną kobietą? A może to ona spotkałaby kogoś innego, kto
okazałby się być jej prawdziwie bratnią duszą… Tyle możliwych scenariuszy, a
wszystkie tak nierealne, że aż śmieszne. Poprawiały jej jednak humor.
Sprawiały, że przestawała myśleć, iż łączące ich uczucie było jedynym w swoim
rodzaju, niepowtarzalnym, wyjątkowym i wiecznym. Jakby to było, gdyby mit
Dracona nigdy nie powstał? Gdyby ten mężczyzna był teraz tutaj, tuż obok niej,
gdyby wracał z pracy, kładł nogi na stole i zaczynał czytać gazetę? Czy by jej
to nie denerwowało? Czy jej życie byłoby takie… pospolite?
Nie
mogła uwierzyć w to, że myśli o nim zaprzątały jej głowę nawet w tak piękne
chwile. Wrył się w jej świadomość na całe życie. Zostawił w jej pamięci ślad,
którego niczym nie mogła zamaskować. To takie dziwne, że ktoś, kto był wrogiem,
na skutek dziwnego zbiegu okoliczności stał się najbliższą jej osobą i tak
bardzo zaważył na jej losie. Ale to do niej należała najważniejsza decyzja, aby
wpuścić go do swojego serca. I teraz już nie mogła się od niego uwolnić. Był
jak prześladujący ją cień, podążający za nią dokądkolwiek się uda. Gdzie jest
teraz? Czy w niebie? Czy patrzy na nią czasem? Czy dalej ją kocha?
-
Ginny, znowu odpływasz – skarciła ją Demelza. Natychmiast uśmiechnęła się
szeroko do odbicia przyjaciółki w lustrze, próbując zatrzeć złe wrażenie.
-
Wyglądasz przepięknie – powiedziała szczerze.
Stała
tuż za przyszłą mężatką, wygładzając zmarszczki na jej sukni. W sypialni ciągle
jeszcze panny były tylko one dwie. Demelza chciała, żeby w tych ostatnich
chwilach przed ślubem towarzyszyła jej tylko najlepsza przyjaciółka.
-
Też tak myślę – odpowiedziała nieskromnie, przyglądając się sobie w lustrze.
Demelza
zdecydowała się na satynową suknię ślubną w kolorze szampana, bez ramiączek, ze
ściśle przylegającym do jej biustu, talii i bioder gorsetem. Niżej suknia
rozszerzała się, spływając kaskadą marszczeń, a z tyłu przechodząc w tren.
Demelza ze swoją nienaganną sylwetką wyglądała w niej wręcz zjawiskowo. Jej
ciemnoblond włosy zostały upięte w niechlujny kok, z którego niektóre pasemka
uciekały, spływając po szyi. Towarzyszyły jej długie, mocno błyszczące kolczyki
w kolorze takim jak suknia. W podobnym stylu była spinka, którą został
przypięty niewielki, zwiewny welon.
-
Denerwujesz się? – spytała Ginny, bo nie widziała w ruchach Demelzy strachu czy
niepewności. Albo bardzo dobrze to skrywała, albo, całkowicie pewna swojej
decyzji i szczęśliwa, nie odczuwała zdenerwowania.
-
Trochę – przyznała. – Głównie dlatego, że nie umiem chodzić w tych głupich
butach – zaśmiała się, unosząc rąbek sukni i ukazując sandałki na wysokim
obcasie, wyglądające prześlicznie, ale z pewnością będące bardzo niewygodne. –
Pewnie wywinę orła w najmniej oczekiwanym momencie, ale co tam.
-
Na pewno nie będzie tak źle – zapewniła ją Ginny. – Zobaczysz, czeka cię piękna
uroczystość.
-
Ale, ale! – wtrąciła się Demelza. – Nie zapominajmy o mojej pięknej świadkowej!
Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam cię tak odmienioną.
Ginny
wcale nie czuła się nadzwyczajnie. W końcu to nie jej dzień. Turkusowa suknia w greckim stylu sięgająca kostek i ciemnorude
włosy spływające kaskadą loków na ramię. Może tak wielką różnicę robił jej
mocny, elegancki makijaż, bo na co dzień malowała się znacznie mniej
efektownie. Wiedziała tylko, że Danny był nią wręcz oczarowany. On sam
prezentował się bardzo elegancko i szykownie w szytym na miarę, beżowym
garniturze, który tak dobrze komponował się z jego piaskowymi włosami. Ginny
uważała go za przystojnego, zabawnego i ujmującego mężczyznę. Dobrze było mieć
przy boku kogoś takiego, jak on.
Minuty
szybko mijały i do drzwi zapukała Hermiona, oznajmiając, że już czas, aby
rozpocząć uroczystość. Ginny przekazała Demelzę jej ojcu, który z
zaczerwienionymi oczami w rytm przepięknej melodii zaprowadził córkę przed
oblicze Johanna, aby później usunąć się w cień młodych.
Ginny
nie za wiele zapamiętała z samych zaślubin. Widziała ławki przystrojone
materiałem w kolorze szampana, czyli idealnie pasującym do sukni Demelzy, oraz
pięknymi kwiatami. Złote i białe balony unosiły się nad głowami gości,
wygrywając przepiękną melodię i urzekając swoim wspaniałym wyglądem. Gości było
całe mnóstwo, bo Demelza koniecznie musiała podzielić się swoim szczęściem z
całym światem, a mogła sobie na to pozwolić ze względu na spore oszczędności w
banku, plus Johann też nieźle zarabiał. Ginny doceniła aspekt finansowy ślubu w
późniejszym wieku. Zarówno Ron z Hermioną, jak i Angelique z Carlem mieli o
wiele skromniejsze wesele, bo po prostu nie było ich stać na taką rozrzutność.
Tutaj, na tej wielkiej sali wynajętej restauracji, uważanej za najlepszą w
całej Wielkiej Brytanii „Rozgwiazdy”, był zupełnie inny wymiar: kolorowy,
elegancki, pełen muzyki, radości i niezaprzeczalnego wdzięku oraz klasy.
Gdy
padło sakramentalne „tak”, a Demelza i Johann zostali ogłoszeni mężem i żoną,
gdy wszyscy goście powstali i witali młodą parę oklaskami, a ławki rozsunęły
się na boki i utworzyły krzesła i stoliki, a z sufitu spadło różnokolorowe
konfetti w towarzystwie brokatu, wszyscy wydali się szczęśliwsi i piękniejsi.
Natychmiast utworzyły się kolejki z ludzi, którzy chcieli pogratulować
nowożeńcom i wręczyć im prezenty. Demelza Firley była zdecydowanie
najpiękniejszą, najbardziej promieniującą radością kobietą na sali, a każdy,
kto znajdował się przy niej, przybierał na twarz wyraz podziwu. Ginny
dostrzegła wielu znajomych z Hogwartu. Na liście gości znalazły się ich
współlokatorki – Diana, Lisbeth i Tina, każda w towarzystwie swojego mężczyzny
i dzieci. Jednak nie tylko one zostały zaproszone. Ginny ze zdziwieniem
dostrzegła gdzieś w tłumie gości Colina Creeveya wraz z żoną i synami. Czy to
oznaczało, że on i Demelza nawiązali ze sobą poprawne stosunki? Jakimkolwiek
zaskoczeniem by to nie było, oznaczało, że pogodzenie się z przeszłością jest
możliwe. Wszystko idealnie pokazywał przykład Demelzy, której życie zrujnowała
miłość do chłopaka, z którym była jako nastolatka, który zranił ją jak nikt
inny nigdy wcześniej i nigdy później, przez którego jej życie i nastawienie do
niego tak bardzo się zmieniło. A teraz, gdy odnalazła najwyraźniej miłość
swojego życia, potrafiła zapomnieć o wszystkim tym, co kiedyś sprawiało jej
ból. To była wielka szansa dla Ginny. Skoro Demelza potrafiła, to ona też.
Pomachała
do Angelique wystrojonej w błękitną kreację, która mignęła jej gdzieś na drugim
końcu pomieszczenia, a później ujęła nadstawione ramię Danny’ego, który znalazł
się obok niej. Nie ma co się smucić w
taki dzień, powiedziała sobie stanowczo. To święto Demelzy i będę cieszyć się jej szczęściem.
*
* *
Convalie
nie sądziła, że tyle trosk może jej przysporzyć jeden zwyczajny ślub.
Gdy
tylko wróciła do domu na wakacje, podjęła próby powiedzenia Ginny o Lucasie,
jednak nie miała do tego dość odwagi. Gdy w końcu jej się to udało, Ginny
również postanowiła wyjawić jej sekret. Otóż mama spotykała się z jakimś
mężczyzną, zwanym Dennis czy David… Ciężko zniosła tę informację, choć starała
się niczego po sobie nie pokazać. No bo jak to tak, nagle w jej życiu ma się
pojawić jakiś mężczyzna, którego w ogóle nie zna? Może jeszcze z nimi
zamieszka? Tego by nie zniosła. Całe życie byli tylko oni: Ginny, Convalie i
Nicolas. To nie takie proste przyjąć do wiadomości, że może pojawić się ktoś
inny.
Ginny
zapragnęła poznać Lucasa i uważała, że Convalie również marzy o spotkaniu z jej
facetem. No dobrze, była troszkę
ciekawa, kim jest ten mężczyzna, ale żeby od razu go poznawać? Wymyśliły, że
najlepszą okazją do spotkania się całej czwórki będzie ślub Demelzy w sierpniu.
Tak więc Convalie przesłała sową wieści Lucasowi, a on zgodził się jej
towarzyszyć na uroczystości. Wystroiła się w szyfonową, fiołkową suknię do
kolan, odcinaną pod biustem pasem małych różyczek. Zwiewna tkanina otulała jej
biodra i uda niczym mgła. Do pomocy z makijażem i fryzurą poprosiła Ivy, która
zjawiła się w jej domu kilka godzin przed uroczystością. Ginny, która miała przyjemność
poznać dziewczynę podczas wcześniejszych jej wizyt w ich domu, uwielbiała ją i
pozwoliła zająć się swoją córką bez słowa sprzeciwu, choć wcześniej to ona
czesała Convalie na różnego rodzaju śluby, urodziny czy święta.
Danny
i Lucas, co dziwne, zjawili się w drzwiach równocześnie. Convalie najpierw
zachłysnęła się elegancją Lucasa, ubranego na granatowo, a później przeniosła
podejrzliwy wzrok na Danny’ego, który najpierw ucałował dłoń Ginny, a później
jej. Nie spodobał jej się.
To
nie było jeszcze wszystko. Wiele rzeczy brała pod uwagę odnośnie tego ślubu.
Wiedziała, że pojawi się na nim jej kuzynostwo, bo cała rodzina Weasleyów
przyjaźniła się z Demelzą, a ponadto Natalie, córka Angelique i Carla.
Wiedziała, że może spodziewać się dzieci Fleur i Billa: Victoire, Louisa i
Dominique; Percy’ego i Audrey: Molly i Lucy; córki Freda i Angeliny: Roxanne;
syna George’a i Kim: Timothy’ego, a także dzieci Rona i Hermiony: Rose, Jervisa
i, jakżeby inaczej, Juliette. Wiedziała, że będzie na tyle dużo gości, aby zgubić
rodzinę w tłumie i nie musieć konfrontować się z mniej lubianymi jednostkami.
Ale choć sama przyszła z Lucasem, nigdy, przenigdy nie przyszło jej do głowy,
że Juliette postanowi zaprosić Dylana.
Stała
tam w tej swojej bladoróżowej sukience podkreślającej jej cholerne, brązowe
loki, trzepocząc rzęsami i trzymając Dylana w pasie tak, jakby bała się, że jej
ucieknie. Rozmawiała z Natalie i choć Convalie wiedziała, że się przyjaźnią, to
jednak zapragnęła odciągnąć dziewczynkę daleko od kuzynki. A Dylan… Merlinie,
Dylan… On wyglądał na zadowolonego.
Taak? Niby z czego?,
pytała samą siebie ze złością Convalie. Klasyczny, czarny garnitur, biała
koszula w delikatne prążki i ten różowy,
do stu hipogryfów, r ó ż o w y?!, krawat. Co on ze sobą robił? Dlaczego był
na każde skinienie Juliette, dlaczego z nią wytrzymywał? Czy tylko po to, żeby
zrobić Convalie na złość? Nie, przecież nie mógłby być tak płytki, tak mściwy i
bezduszny…
A
właściwie to o co jej chodziło? Czy tylko o to, że nienawidziła Juliette i nie
podobało jej się to, że Dylan nie widzi jej prawdziwej osobowości? Dlaczego?
Dlaczego on tak ją obchodził? No dobrze, czuła do niego coś w rodzaju sympatii,
w końcu kiedyś wypłakała się w jego ramię, o czymś takim nie tak łatwo
zapomnieć. I był dla niej miły. Po prostu szkoda jej było, że taki chłopak…
-
Wszystko w porządku, kochanie? – spytał ją Lucas. – Źle się czujesz? Zbladłaś.
Convalie
pokręciła przecząco głową, nie odwracając wzroku od Dylana i Juliette, po czym
zaprowadziła Lucasa do najbliższego stolika. Prychnęła, gdy Juliette
ostentacyjnie zarzuciła ręce na szyję Dylana i szczebiotała coś do niego,
uśmiechając się głupkowato. Ta lepsza część niej podpowiadała, że to normalne,
że kuzynka jest po prostu zakochana i szczęśliwa, ale mimo to aż dygotała ze
złości.
-
Skarbie? – próbował zwrócić na siebie jej uwagę Lucas.
-
Przepraszam – powiedziała, skupiając na nim wzrok. – Po prostu jest tu pewna
osoba, której bardzo nie lubię i jej obecność nieco mnie rozstroiła.
-
Mam sobie z nią porozmawiać? – spytał poważnie Lucas, napinając świadomie czy
nieświadomie mięśnie. Convalie uśmiechnęła się do niego jednym ze swoich
najpiękniejszych uśmiechów, ukazując szereg bialutkich zębów.
-
Daj spokój – odparła. – Szkoda zachodu.
Tłum
rozrzedził się, siadając przy stolikach, aż w końcu na środku pozostali jedynie
nowożeńcy, którzy w takt muzyki przygrywanej przez zespół rozpoczęli pierwszy
taniec. Ciocia Demelza wyglądała naprawdę zjawiskowo w tej przepięknej sukni,
której tren sunął za nią, gdy poruszała się lekko w tańcu. Aż trudno uwierzyć,
że w brzuchu tej niezwykle atrakcyjnej kobiety rozwija się małe dziecko, a już
niedługo zacznie być to widoczne.
-
Zatańczymy? – zaproponował Lucas, gdy do tańczącej pary zaczęły dołączać inne,
a ona zgodziła się, żeby tylko nie siedzieć bezczynnie, mając czas na
rozmyślanie. Wciąż coś się w niej gotowało.
Juliette
i Dylan też zaczęli tańczyć. Dobrze widziała ten wirujący róż. Kuzynka
potrafiła naprawdę dobrze tańczyć, a jej partner w niczym jej nie ustępował. A
może to po prostu wpływ jej sugestii, pod którym stał się doskonałym tancerzem?
Lucas prowadził ją w rytm muzyki, okręcając, podnosząc, przytulając, zmuszając
do skupienia uwagi na krokach. Ale coś było bardzo nie tak. O co chodziło? Przecież
bardzo lubiła Lucasa, można powiedzieć, że zadurzyła się w nim. Był opiekuńczy,
błyskotliwy, przystojny, wspaniale spędzało jej się z nim czas i, Merlinie, jak
on całował! Uwielbiała go. A jednak na widok Dylana czuła się z nim tak bardzo
nie na miejscu, nie potrafiła tego racjonalnie wyjaśnić. Coś ciągnęło ją do
Krukona, jakiś dziwny magnetyzm, któremu przecież nie mogła ulec. Momentami
przerażało ją to, ale dochodziła do wniosku, że Dylan to po prostu miły, dobry
człowiek, którego chciałaby mieć za przyjaciela. Pragnęła kontaktów z nim.
Przecież kiedyś się nią interesował! Jak mógł tak po prostu przestać? Czy o
niej zapomniał? Zraniło to jej dumę jak jeszcze nic wcześniej. A Lucas nigdy
jej nie skrzywdził. Przy nim czuła się bezpiecznie, podczas gdy myśląc o
Dylanie miała wrażenie, jakby grunt usuwał się jej spod stóp i nic nie mogła na
to poradzić.
*
* *
Właśnie
zaczął się wolny utwór. Juliette wtuliła się w Dylana, a ten zamknął ją w
mocnym uścisku. Tak objęci kołysali się miarowo w rytm muzyki, zapominając o
całym świecie. Juliette zamknęła oczy, wdychając charakterystyczny zapach
swojego chłopaka. Przy nim czuła się jak w domu. Nie miała żadnych wątpliwości,
że to właśnie jego pokochała po raz pierwszy prawdziwą miłością. Z nim czuła
się inaczej, niż z poprzednimi chłopakami. Istniał taki jeden, jedyny Dylan na
świecie i wiedziała, że nie znajdzie nikogo, kto będzie choć w połowie jak on. Nie
zamierzała zresztą szukać, bo już znalazła swój ideał. W wieku lat szesnastu
znalazła swoją wielką miłość.
-
Kocham cię – szepnęła mu do ucha, opierając podbródek o jego ramię. Na chwilę
przycisnął ręce mocniej do jej pleców. To było jej pierwsze wyznanie i tak
czekała na odpowiedź… Wszystko w niej dygotało ze zdenerwowania, choć w jego
ramionach, przy tej muzyce, było jej tak błogo…
Zamiast
jej odpowiedzieć, Dylan odsunął się od niej na pół kroku, przytrzymał jej
podbródek i pocałował ją delikatnie. Wiedziała, że nie chce robić widowiska na
weselu, wśród jej rodziny, ale nie dbała o otoczenie. Gdy chciał zakończyć
pocałunek, niemal rzuciła się na niego, zachłannie napierając na jego usta.
-
Ju… lie... – wymamrotał karcąco między pocałunkami, ale nie odsuwał się od
niej. Setki kwiatów zgromadzonych w pomieszczeniu wydzielało przecudny,
odurzający zapach, a muzyka grała gdzieś pod jej skórą, a dotyk ukochanego
ciała potęgował to wspaniałe uczucie napięcia, które narastało pomiędzy nimi.
Juliette znała tylko jeden sposób, żeby móc być jeszcze bliżej ukochanego, żeby
stać się jednością. Ale na razie zarzucała ten pomysł. To miał być jej pierwszy
raz, więc nie chciała niczego przyspieszać, tyle tylko że tonięcie w objęciach
zdawało się coraz mniej jej wystarczać. Nadejdzie taki dzień, jeden z
najpiękniejszych. Ale na razie cieszyła się chwilą obecną.
Dylanowi
udało się wyswobodzić od jej ust i spojrzał na nią z uśmiechem błąkającym się w
kącikach jego ust i roziskrzonymi oczami.
-
Co ja mam z tobą zrobić, co? – spytał ją jak małą, niegrzeczną dziewczynkę.
Odruchowo zatrzepotała zalotnie rzęsami.
-
Wszystko na co masz ochotę, żabciu – odpowiedziała jakby to była najbardziej
oczywista rzecz na świecie i ponownie wtuliła się w niego z całej siły. Mogła
tak trwać i trwać w tych objęciach, bujając się z nogi na nogę i wdychając
ukochany zapach. Nic więcej nie było jej potrzebne do szczęścia.
*
* *
Convalie
widziała doskonale tańczącą parę. Miała wrażenie, że Juliette z jakiegoś powodu
specjalnie stara się znajdować w takim miejscu, w którym będzie dla niej dobrze
widoczna. Starała się nie spoglądać na nich, siedząc przy stoliku, rozmawiając
z Lucasem o quidditchu i popijając sok dyniowy. W rytm muzyki bujała
skrzyżowanymi pod stołem nogami, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Na jej
policzkach już dawno temu zagościły rumieńce od tańca i nie chciały zejść, a
ona sama wachlowała się od czasu do czasu dłońmi, by się ochłodzić.
-
Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nigdy nie próbowałaś zagrać w
quidditcha – mówił Lucas. – Czy ty chociaż latałaś na miotle?
Convalie
rzuciła mu przeciągłe spojrzenie.
-
Oczywiście, że tak – odpowiedziała, udając oburzenie.
-
I…?
Wzruszyła
ramionami. Wiedziała, że jej mama grała kiedyś w szkolnej drużynie, a w Izbie
Pamięci widziała medal taty, który poinformował ją, że był on szukającym
Slytherinu. Nicolas też grał w quidditcha. Powinna więc mieć to wszystko w
genach, ale jakoś nie potrafiła rozbudzić w sobie entuzjazmu do gry.
-
Quidditch jest brutalny - powiedziała w
końcu, a Lucas w zdziwieniu uniósł brwi. – Mam na myśli te wszystkie tłuczki,
pałki, a poza tym jaki jest sens w tej grze? Latanie w tę i z powrotem na miotle,
kontuzje… Zresztą to jest tak wysoko…
-
Nie mów, że masz lęk wysokości – wtrącił kpiarsko Lucas, patrząc na nią z
półuśmieszkiem, a ona przełknęła głośno ślinę, unikając odpowiedzi. Po kilku
chwilach wpatrywania się w nią, wyraz jego twarzy spoważniał. – No nie gadaj!
-
A tylko spróbujesz komuś powiedzieć, to… - zagroziła, ale nic stosownego na
zakończenie nie przychodziło jej do głowy. Lucas przycisnął dłoń do serca na
znak, że nie zamierza nikomu powiedzieć, a potem roześmiał się.
Convalie
przygryzła wargę i jej rozbiegany wzrok padł na Juliette i Dylana. Wyglądali
niemal… słodko, kiedy tańczyli tak objęci. Wyglądali na zakochanych.
Westchnęła. Czy ona i Lucas też tak wyglądali? A może Dylan, korzystając z jej
prośby o niekontaktowanie się z nią, dostał coś, na co zasługiwał, podczas gdy
ona… Nie, przecież nie mogła tak myśleć. Uwielbiała Lucasa i cieszyła się, że
to właśnie on jest jej chłopakiem. Poza tym nigdy, przenigdy nie wyobrażała
sobie, że Dylan całuje ją tak, jak w tej chwili Juliette… Poczuła, że się
czerwieni, bo taki obraz natychmiast stanął jej przed oczami i nic nie mogła
poradzić na to, że jej serce zatrzepotało mocno, chcąc się wyrwać z piersi, ani
na to, że podobała jej się ta wizja.
Uspokój się,
skarciła siebie w myślach. To tylko głupia
fantazja, a ty masz Lucasa, więc czego jeszcze ci potrzeba? Nie przesadzaj.
-
To co, księżniczko, wracamy na parkiet? – zaproponował jej partner, ale
pokręciła przecząco głową, a wzrok utkwiła w swojej szklance z sokiem dyniowym.
Jakoś przeszła jej ochota na zabawę, a wszystko przez głupie wyobrażenie.
Ciągle jeszcze czuła gęsią skórkę na ciele, gdy widziała te brązowe oczy i…
Wzdrygnęła się. Co się z nią działo? Dlaczego akurat teraz nachodziły ją takie
myśli?
To nie fair, przecież jestem
szczęśliwa tak, jak jest. Co jeszcze? No właśnie.
Czegoś brakowało, ale nie potrafiła tego sprecyzować. Powoli ogarniała ją
narastająca frustracja. Była taka niewdzięczna! Miała Lucasa, a wypatrywała
Dylana. Była zła i miała z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia.
-
Albo zatańczmy – rzuciła w przestrzeń. – Nie po to tu jesteśmy, żeby siedzieć,
prawda?
Lucas
poderwał się w krzesła i pomógł jej wstać, a później zaprowadził ją na parkiet,
tuż obok Juliette i Dylana. Convalie zacisnęła usta i skupiła się na krokach,
aby zatańczyć najlepiej jak potrafiła.
*
* *
-
Naprawdę wspaniałe wesele, Demelzo – powiedziała Ginny, zaczerwieniona pod
wpływem tańca, białego wina i ramienia Danny’ego obejmującego ją w pasie.
Demelza,
upojona szczęściem, zachichotała. Sama nie mogła pić ze względu na ciążę, ale
nie przeszkodziło jej to w dobrej zabawie. Nie dość, że ze swoim mężem
zachowywali się jak nastolatkowie, to jeszcze musiała zatańczyć z prawie każdym
mężczyzną obecnym na sali. Źródło jej energii, wielka radość, nie dawało się
wyczerpać.
Po
chwili dołączyła do nich, oddychając z trudem, Angelique.
-
Nie mam już siły! – wykrzyknęła. Za nią pojawił się uśmiechnięty od ucha do
ucha Carl, który szybko oddalił się w celu zdobycia czegoś do picia dla siebie
i swojej żony. – Ginny, co z twoją córką? – spytała, siadając przy ich stoliku.
– Dlaczego tańczy z tym blondasem, skoro nie może oderwać oczu od chłopaka
Juliette?
Ginny
jak na zawołanie zaczęła szukać w tłumie tańczących swojej córki. Mignęła jej
fiołkowa sukienka i zauważyła, jak śmieje się, gdy ten Lucas obraca ją wokół
jej osi. Odrobinę dalej zobaczyła swoją bratanicę z nieznanym jej z imienia,
brązowowłosym chłopakiem. Nie widziała niczego nadzwyczajnego ani w jednej, ani
w drugiej parze – cała czwórka wyglądała na szczęśliwych.
-
Ile wypiłaś, Angie? – zapytała zgryźliwie. – Nie wygaduj głupot, Convalie jest
naprawdę szczęśliwa z tym swoim Lucasem. Nigdy dotąd nie widziałam jej tak
odmienionej.
Angelique
przybrała tajemniczy wyraz twarzy i odgarnęła za uszy niesforne loki, które
uciekły z jej misternej fryzury.
-
Ja już wiem, co mówię, jak widzę miłość, to potrafię ją poznać. Między Convalie
i tym ciemnym jest chemia, czuję to!
Demelza
i Ginny zaśmiały się, bo Angelique była tak bardzo przekonana do swojej teorii,
że za żadne skarby nie uwierzyłaby, iż jest inaczej.
-
Jakim ciemnym? – wtrąciła Hermiona, która właśnie podeszła do ich stolika i
gestem ręki nakazała Danny’emu zwolnić miejsce. Mężczyzna uśmiechnął się do
niej i wstał, pozostawiając Ginny z mrowiącym jej skórę uczuciem, że brakuje
jego ramienia obejmującego jej talię.
-
Idę tańczyć, daj znać jak skończycie – powiedział do niej i oddalił się w
kierunku jakiejś kuzynki Demelzy.
-
Chodzi o chłopaka twojej córki – wyjaśniła Angelique.
-
Dylan – podpowiedziała Hermiona, mrużąc oczy. – Co z nim?
Demelza
i Ginny wymieniły niepewnie spojrzenia. Zdążyły się już zorientować, że
Hermiona jest bardzo zadowolona z nowego związku Juliette. Wciąż powtarzała, że
ta dziewczyna nareszcie spoważniała, choć, oczywiście, wolałaby, żeby zajęła
się nauką. Niemniej jednak wolała związek córki z Dylanem, niż jej liczne,
przelotne miłostki. Angelique jednak wypiła za dużo, żeby o tym pamiętać. Jej
zwyczajne gadulstwo nie było niczym hamowane.
-
Myślę, że coś jest między nim i Convalie – powiedziała takim tonem, jakby
tłumaczyła coś przedszkolakowi. – Uwierzcie mi, znam się na tych sprawach! –
zapewniła, gdy Hermiona spojrzała na nią z powątpiewaniem. – Jakbyście się
dobrze przyjrzały, to też byście to zauważyły, ale nie, wszyscy muszą być tak
ograniczeni, bo boją się cokolwiek zmienić, albo uwierzyć, że coś jest nie tak!
-
Angie, ja jednak myślę, że coś ci się mogło pomylić – zaczęła ostrożnie
Hermiona. – Dylan był już u nas parę razy i zapewniam cię, że on i Juliette
tworzą zgraną, szczęśliwą parę, choć niekoniecznie mi się to podoba. Nie mam
nic do zarzucenia temu chłopakowi, więc na jakiej podstawie twierdzisz, że
czuje coś do Convalie? To poważne oskarżenie.
Angelique
wyrzuciła ręce w niebo i przewróciła oczami.
-
Widzisz?! – wykrzyknęła. – Wiedziałam, że tak powiesz. Ginny, czy mogę cię
prosić na słówko?
Ginny,
choć nie miała ochoty na spieranie się z Angelique, stwierdziła, że lepiej
będzie jeśli odbędą rozmowę na osobności. Wstały obie od stolika i skierowały
się kawałek dalej, po drodze mijając Carla, od którego Angelique zabrała
kieliszki z szampanem i jeden z nich podała Ginny.
Stanęły
pod ścianą wolną od stolików, mając dobrą widoczność na dwie tańczące pary.
-
I co chcesz mi udowodnić? – spytała zdezorientowana Ginny.
-
Cii! – zganiła ją Angelique, popijając ze swojego kieliszka. – Po prostu patrz.
Ginny
nie widziała niczego dziwnego. Convalie uśmiechała się do Lucasa tak, jak rzadko
jej się zdarzało, a Juliette była wpatrzona w twarz Dylana jak w obrazek.
Westchnęła ciężko, uważając podejrzenia Angelique za całkowicie niedorzeczne.
-
Angie, daj spokój. Są młodzi, szczęśliwi, zostawmy ich samym sobie.
Angelique
w odpowiedzi zaczęła mruczeć pod nosem coś, co brzmiało jak „wszyscy są
ograniczeni” i „czy tylko ja to widzę?”, nie obyło się też bez kilku
przekleństw i złorzeczeń. Ginny w zdumieniu przyglądała się blondwłosej
przyjaciółce, która odeszła kawałek i przywołała do siebie Louisa, syna Fleur i
Billa, będącego w wieku Convalie i Juliette, wraz z jego partnerką wyglądającą
na Hiszpankę. Tańcząca do tej pory para podeszła bliżej. Angelique wyjaśniła im
coś, gestykulując żywo, ale Ginny, ze względu na głośną muzykę, nie usłyszała
ani słowa. Po chwili Angelique wróciła z szerokim uśmiechem na twarzy.
-
Co im powiedziałaś? – spytała Ginny, ale Angelique nie kwapiła się, żeby
odpowiedzieć jej na to pytanie.
-
Siedź cicho i podziwiaj – powiedziała jej zdawkowo i napiła się szampana.
Na
reakcję nie trzeba było długo czekać. Louis i Hiszpanka podeszli do dwóch par,
które akurat znalazły się bardzo blisko siebie, po czym Louis zatrzymał
Juliette i Dylana, a jego partnerka Convalie i Lucasa. Zdumiona Ginny
obserwowała, jak Louis prosi do tańca Juliette, która niepewnym wzrokiem
spogląda na Dylana, a później zaczyna wirować ze swoim kuzynem. Równocześnie
Hiszpanka, przyjmując zalotne pozy, namawiała do tańca Lucasa, który wyszeptał
coś do ucha Convalie i zostawił ją samą. Ginny aż zapowietrzyła się, nie mogąc
ofuknąć Angelique za jej zachowanie, bo była tak bardzo oburzona. Obserwowała,
jak Convalie i Dylan stoją samotnie na parkiecie, nie wiedząc co ze sobą zrobić,
a później chłopak powolutku, jakby sprawiało mu to wiele trudu, podchodzi do
odwróconej do niego plecami dziewczyny. Convalie wzdrygnęła się, gdy coś do
niej powiedział i spojrzała na niego ze zdziwieniem, a później wszystko
potoczyło się bardzo szybko – para zaczęła tańczyć. Zerknęła na Angelique,
która tryskała szczęściem.
-
A nie mówiłam? – pochwaliła się.
-
Angie – próbowała do niej trafić Ginny. – Zostali sami na parkiecie, to jeszcze
nic nie znaczy, chyba każdy by tak zrobił. Poza tym jak mogłaś wpaść na taki
pomysł? Ty niepoprawna kobieto!
Angelique
zaśmiała się.
-
Podziekują mi za to na swoim ślubie. Chodź, wracajmy do stolika.
Ginny,
wciąż oburzona, nie mogła uwierzyć w to, czego właśnie była świadkiem. Poszła
za Angelique bez słowa skargi, rzucając jeszcze co chwilę niepewne spojrzenia w
stronę swojej córki. Para bardziej przestępowała z nogi na nogę, niż tańczyła,
miała też wrażenie, że Convalie zachowuje się tak, jakby każdy dotyk tego chłopaka
ją odrzucał. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Angelique zdecydowanie za dużo
wypiła.
*
* *
To
stało się tak szybko, że nie zdążyła pomyśleć. W jednej chwili była w ramionach
Lucasa, a w drugiej podawała rękę Dylanowi. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana,
bojąc się poruszyć. Była przekonana, że to jakaś halucynacja. Tylko dlaczego
chłopak nie znikał? Jego duże, ciepłe i brązowe oczy wpatrywały się w jej
zimne, szaroniebieskie. Czuła się tak, jakby ktoś odebrał jej kontrolę nad
ciałem. Próbowała tańczyć, ale każdy dotyk Dylana przyprawiał ją o dreszcze,
przez które kompletnie traciła poczucie rytmu. Gdy stykały się ich dłonie,
miała wrażenie, jakby pomiędzy nimi przechodził prąd. Nie mogła oderwać wzroku
od jego oczu. Nie odezwali się do siebie ani słowem, próbując tańczyć.
Wszystkie jej mięśnie były tak napięte, że nie zdziwiłaby się, gdyby zastygła w
którejś pozycji, niezdolna do poruszenia się. Nie mogła na niczym skupić swoich
myśli, które przepływały chaotycznie przez jej głowę, choć słyszała powtarzające
się „Co ja robię?”. Wiedziała, że jej
policzki są czerwone, a ręce zimne i spocone. Nie potrafiła wymyślić zdania,
które mogłaby wypowiedzieć. Ten ich dziwny taniec niesamowicie ją stresował.
Widziała, że Dylan stara się nią kierować, ale słuchanie jego niewerbalnych
poleceń przychodziło jej z ogromnym trudem. Było jej wstyd, że nie potrafi
tańczyć tak lekko i doskonale jak Juliette. Co on musiał sobie o niej pomyśleć?
Ż a ł o s n e.
Dylan
pochylił się w jej stronę tak, że jego usta znalazły się na wysokości jej ucha.
Poczuła gwałtowną falę gorąca i przyspieszone bicie serca.
-
Rozluźnij się – powiedział do niej tak cicho, że muzyka prawie go zagłuszyła.
Łatwo powiedzieć,
pomyślała Convalie, przygryzając wargę. W międzyczasie grany przez zespół utwór
dobiegł końca. Och nie, nie, nie, tylko
nie to!, wykrzyczała w myślach, słysząc pierwsze nuty jednej ze swoich
ulubionych piosenek. W tym momencie znienawidziła ją, bo była w o l n a.
Dylan
przesunął dłoń na jej plecy i pod wpływem nacisku zbliżyła się do niego tak, że
niemal się z nim stykała. Paniką napełniała ją sama myśl, że mogłaby być
jeszcze bliżej. Starała się wciąż patrzeć w jego oczy i nie zwracać uwagi na
otoczenie. Była strasznie zażenowana tym, że tylu ludzi jest świadkiem jej
upokorzenia. Nie, nie potrafiła się rozluźnić. Nie w takiej sytuacji.
-
Convalie – powiedział Dylan, marszcząc brwi. – O co chodzi? Po prostu tańczymy.
Czy coś jest nie tak?
Tak
cudownie brzmiał jego głos, gdy zwracał się do niej. Kiedy ostatnio spotkała ją
taka przyjemność? Czy to wtedy, kiedy kazała mu spadać? Mogłaby go słuchać i
słuchać. Proszę, nie przestawaj mówić…
-
Convalie – powtórzył, nie uzyskawszy odpowiedzi. Nie wiedziała, co się z nią
dzieje. Poczuła, jak do jej oczu napływają łzy.
-
Przepraszam – wydusiła z siebie. – Tak strasznie, strasznie cię przepraszam.
Pierwsza
łza spłynęła po jej policzku, a ona pomyślała o tym, że zniszczy makijaż, nad którym
tyle napracowała się Ivy, przez co poczuła się jeszcze gorzej. Dylan wyglądał
na niepewnego, co oznaczają jej łzy.
-
Za co mnie przepraszasz? – spytał łagodnie, najwidoczniej jej nie rozumiejąc. –
Przecież nie zrobiłaś nic złego.
Jej
policzki błyszczały już od łez, których nie mogła pohamować, choć tak bardzo
się starała. Jak on mógł być dla niej tak dobry, tak wyrozumiały, skoro
wyrządziła mu tyle krzywd, wypowiedziała tyle raniących słów?
-
Przepraszam – powtórzyła, niezdolna do wyjaśnień. – Proszę, powiedz, że
rozumiesz, o co mi chodzi.
Jedną
ręką otarł jej policzki z łez, drugą nadal trzymając na jej plecach. Wiedziała,
że zrozumie. Po prostu czuła to całą sobą. Kiwnął głową na potwierdzenie.
-
Nie rozmawiajmy o tym. Zacznijmy od nowa – zaproponował. – Przecież możemy
zostać przyjaciółmi.
Przyjaciółmi,
jej umysł powtórzył to ostatnie słowo i to nie jeden raz.
Przyjaciółmi.
Przyjaciółmi.
Powoli
pokiwała głową, gdy sens jego wypowiedzi w końcu do niej dotarł.
-
Ja nazywam się Dylan West – powiedział, uśmiechając się do niej zachęcająco. –
A ty?
Spróbowała
odwzajemnić się uśmiechem, ale usta miały problem z wykonaniem polecenia.
Wyszło jej coś w rodzaju grymasu, a przynajmniej tak czuła.
-
Jestem Convalie Malfoy. Miło mi cię poznać.
Serce
waliło jak szalone, policzki płonęły, a ona tańczyła tak, jak nigdy wcześniej.
Lucas był dobrym partnerem, ale to Dylan wykazywał się tą niesamowicie
pociągającą delikatnością i czułością. Powoli zaczynała przyzwyczajać się do
jego dotyku, poruszając się coraz swobodniej. Nim się spostrzegła, znaleźli się
bliżej siebie, a ona oparła policzek o jego ramię. Poczuła się nagle strasznie
zmęczona i senna, choć wiedziała, że rozbudzone zmysły nie pozwolą jej na sen.
Chciała, żeby ta piosenka nigdy się nie skończyła.
Ale
kilka minut minęło zatrważająco szybko i rozległy się pierwsze dźwięki
szybkiego utworu. Convalie cofnęła się o krok i popatrzyła na Dylana z
uśmiechem.
-
Dziękuję za taniec – powiedziała szybko i uciekła, zanim zdążył jej
odpowiedzieć, a później sukcesywnie unikała go do końca wesela. Nie wiedziała,
czemu spanikowała. Każdy kolejny taniec z Lucasem jej nie wystarczył. Przy nim
czuła się zbyt swobodnie, nie towarzyszyły jej te wzniosłe emocje, czegoś jej
brakowało. Starała się nie patrzeć na Dylana, bo czuła to dziwne pragnienie… Za dużo wrażeń, jak na jedną
noc. Musiała wszystko na spokojnie przemyśleć i poukładać sobie w głowie od
nowa. I potrzebowała do tego samotności.
Zbliżamy się do nowych rozdziałów. Nie mogę się już ich doczekać ;)
OdpowiedzUsuńja też czekam z utęsknieniem :) na nowe rozdziały :) Pzdr :) autorkę :)
OdpowiedzUsuńhej! kiedy kolejne rozdziały? oraz nowy?????? pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń