Kiedy
się obudził, natychmiast poczuł to dziwne uczucie, które towarzyszyło mu już od
kilku dni. Podczas gdy we śnie czuł się wolny, po otworzeniu oczu momentalnie
oplatały go dziwne więzy. Nie potrafił tego zrozumieć. Nie potrafił nawet
przypomnieć sobie momentu, kiedy doznał tego uczucia po raz pierwszy.
Wiedział
tylko, że szalenie kocha śpiącą obok niego dziewczynę. Że jego największym
marzeniem jest sycenie oczu jej widokiem przez cały czas, że pragnie ją
przytulać, całować, trwać przy niej na dobre i na złe.
Uśmiechnął
się, gdy skrzywiła się we śnie. Wyglądała tak pięknie… Była najpiękniejszą
kobietą na całej kuli ziemskiej i w pełni zasługiwała na to, aby padać jej do
stóp.
Nicolas
wstał ostrożnie, by jej nie zbudzić. Wziął z szafki nocnej różdżkę, wyślizgnął
się z pokoju i zszedł na dół, do sporych rozmiarów kuchni, w której już
krzątały się jego dwa skrzaty – Lolek i Ważka. Stanął w drzwiach i ogarnął
wzrokiem pomieszczenie. Kuchnia nie była nowoczesna, przypominała raczej modę
sprzed kilkudziesięciu lat – no, może pomijając nieliczne urządzenia
usprawniające pracę w obecnym wieku. Dębowe płyty użyte w meblach sprawiały
wrażenie ciężkości i nieco go przytłaczały, tak samo jak stół w jednym z rogów
pomieszczenia. Cała kuchnia utrzymana była w dość ciemnych kolorach, a jej
oświetleniem zajmowały się rażące wręcz, jasne światła, które przytwierdzono do
sufitu. Do ścian z kolei przylegały liczne ozdoby w postaci różnych roślin czy
też obrazów, na których widniały przeważnie misy z owocami. W oczy rzucały się
również złote wykończenia, nadające wrażenia przepychu.
Wszedł
do środka i zbliżył się do uwijających się skrzatów.
-
Za ile będzie śniadanie? – spytał.
-
Pan już wstał, sir! – rozentuzjazmowała się Ważka, niemal wypuszczając z rąk
ogromny nóż, którym coś kroiła. Odłożyła go i skłoniła się nisko, a w jej ślady
poszedł Lolek.
-
Jeszcze tylko chwila, sir! – zapiszczał. – Pan usiądzie wygodnie, Lolek podać
osobiście…
-
Pozwolicie, że wezmę wszystko i zaniosę na górę Nadine? – spytał nieznoszącym
sprzeciwu tonem. Skrzaty skłoniły się ponownie.
-
Oczywiście, sir! – odpowiedziały chórem, po czym wróciły do swojej pracy, teraz
już w bardzo przyspieszonym tempie.
Nicolas
podszedł do stołu, przy którym zwykle nie siadał, odłożył na blat różdżkę i
zaczął obserwować uwijające się stworzenia. Co on by bez nich zrobił? Sam nie
umiał ugotować nawet najprostszej potrawy, a smakołyki przyrządzone przez
skrzaty były najlepszym, co do tej pory jadł.
-
Panicz Nicolas! – usłyszał i spojrzał w stronę drzwi. To Harvey, jego lokaj. Był
to wiecznie wyprostowany jak struna, niższy od niego jegomość o krótkich,
czarnych, przyprószonych siwizną włosach. Miał około pięćdziesięciu lat i był
lekko przy kości. Jego idealnie czysty garnitur maskował jednak defekty jego
figury, takie jak trochę zbyt duży brzuch. – Nie spodziewałem się tak wcześnie…
Nicolas
skinął mu głową.
-
Dzień dobry, Harvey – powiedział.
Lokaj
niósł w rękach najnowsze wydanie Proroka Codziennego, żeby, jak co dzień,
zostawić mu je na stole w jadalni. Tym razem jednak zatrzymał się, niepewny,
czy zanieść gazetę na stałe miejsce, czy też doręczyć mu ją do rąk.
-
Mógłbyś podać mi Proroka? – spytał Nicolas, rozwiązując jego problem.
Harvey
podszedł szybko, spełniając jego prośbę. Nie odszedł jednak, a na jego twarzy
malowało się zmartwienie.
-
Paniczu – powiedział – jeśli mogę się ośmielić, panna Nadine nie powinna
pojawiać się w domu o tak późnych porach.
Na
samo wspomnienie jej imienia poczuł, jak zalewa go błogie uczucie. Momentalnie
zapragnął wrócić do niej, zanurzyć się w jej włosach, trzymać jej twarz w
swoich dłoniach i…
Odchrząknął.
-
Tak? – spytał z powątpiewaniem.
Harvey
patrzył nieco lękliwie.
-
Paniczu… postawiła całą rezydencję na nogi o czwartej rano…
-
Nadine może przychodzić, o której jej się żywnie podoba – stwierdził Nicolas,
ucinając rozmowę.
Harvey
zrozumiał, że nic więcej nie wskóra, skłonił się lekko i odszedł.
-
Miłego dnia życzę – powiedział w drzwiach.
Nicolas
nie przepadał za Harveyem. Czy w ogóle był mu potrzebny jakiś lokaj? Miał dwa
skrzaty. Początkowo, gdy go zatrudniał, mogła kierować nim chęć pozostania w
towarzystwie ludzi, ale teraz? Kiedy miał Nadine? Czy ktokolwiek inny był mu do
czegokolwiek potrzebny?
Zajął
się czytaniem porannych wiadomości, kiedy za jego plecami skrzaty wciąż się
uwijały. Kiedy skończył, stanęło przed nim kilka półmisków z różnymi potrawami.
-
Czy panicz życzy sobie zanieść wszystko sam, sir? – spytał z lekkim
przestrachem Lolek. Nicolas złożył gazetę i odłożył ją na blat.
-
Tak – odpowiedział.
Wstał
i wziął do ręki różdżkę, by rzucić proste zaklęcie na naczynia. Wyszedł z
kuchni, lewitując je wszystkie przed sobą. Skrzaty życzyły mu smacznego. Minął
ogromnych rozmiarów hall, wszedł na górę po szerokich schodach i ruszył w
stronę swojej sypialni. Portrety uwieszone na wszystkich ścianach spoglądały za
nim ciekawsko. Przyzwyczaił się już do ich świdrujących spojrzeń, więc nie była
to dla niego nowość. Kilka z nich wypowiadało parę słów, które na ogół
ignorował. W końcu dotarł do swojej sypialni.
Nadine
otworzyła oczy i spojrzała na niego półprzytomnie.
-
Nicolas… - zaczęła odrobinę zszokowana, ale nie pozwolił jej skończyć.
-
To wszystko dla ciebie, moja piękna – powiedział, uśmiechając się najbardziej
uroczo, jak potrafił. Zbliżył się do niej i machnął różdżką tak, że naczynia
ustawiły się w rządku przed nią. Wpatrywała się w nie wszystkie z lekkim
wyrazem przerażenia na twarzy. Wykorzystał to, by wejść z powrotem do łóżka i
ucałować ją w czubek głowy.
Przełknęła
ślinę.
-
Um… ja… Dziękuję, Nick – wymamrotała, nadal wpatrując się w jedzenie. Nicolas
zdawał się nie zauważać jej dziwnego zachowania.
-
Smacznego, moja najdroższa.
Zasypał
jej twarz jeszcze kilkoma pocałunkami, po czym odsunął się, by wycelować
różdżką w sufit. Dookoła nich zaczęły opadać płatki róż.
Wstrząśnięta
Nadine sięgnęła po dzbanek z herbatą i filiżankę. Nick z zainteresowaniem i
wielką radością przyglądał się każdemu jej ruchowi.
-
Kocham cię – powiedział w pewnym momencie, gdy była w trakcie jedzenia kruchego
rogalika z czekoladą. Zakrztusiła się i zakaszlała.
-
S-słucham? – spytała, patrząc na niego niepewnie.
-
Kocham cię – powtórzył, wyjmując z jej dłoni rogalika i zbliżając się do jej
ust.
-
N-Nicolas, t-ty…
Nie
pozwolił jej skończyć i po prostu wpił się w jej usta, by rozkoszować się ich
miękkością, wprawą, doskonałością… Nadine była idealna. Była boginią. Nic
więcej się nie liczyło.
Oderwał
się od niej na chwilę.
-
A dziś wieczorem – powiedział, uśmiechając się tajemniczo. – Zabieram cię do Rozgwiazdy.
Nadine
nabrała powietrza. Wiedział, że to było jej marzenie, jednak w jej oczach
dostrzegł wahanie.
-
N-Nicolas, ale…
Stwierdził,
że jej trudności w mówieniu wynikają z radości i jego również ogarnęło wielkie
zadowolenie. Chwycił ją w objęcia, by chwilę później zerwać się z łóżka.
-
Muszę iść do pracy – powiedział, a w tym momencie pękało mu serce. – Nie chcę
cię opuszczać… - dodał smętnie.
Nadine
jednak nie wyglądała na bardzo zasmuconą.
-
Idź – powiedziała. – Zobaczymy się przecież wieczorem, prawda?
Pokiwał
głową, kierując się w stronę starej szafy. Mógłby zmienić ją na coś nowszego,
ale to była pamiątka po ojcu… Ten głos przebił się przez jego otumaniony umysł,
szybko jednak wyrzucił z głowy myśl o tym, że ojciec mógłby być ważny. Liczyła
się tylko Nadine.
-
Och… muszę… znaleźć jakąś odpowiednią suknię…
Odwrócił
się do niej.
-
Ty wyglądasz pięknie we wszystkim, co założysz, kochanie. A najpiękniej bez
niczego.
Na
jej policzki wpłynął lekki rumieniec. Nie zdarzało się to często.
Zaśmiał
się.
-
Powiedz Harveyowi, że potrzebujesz pieniędzy.
Wyglądała
na wstrząśniętą.
-
Ale ja nie mogę…
-
Cii – powiedział, podchodząc do niej ponownie i składając na jej ustach krótki,
delikatny pocałunek. – Dla ciebie wszystko, skarbie.
*
* *
-
Nie zgadniesz!
To
były pierwsze słowa, które usłyszała po otworzeniu drzwi. Przyjrzała się
uważnie stojącej po drugiej stronie progu Demelzie. Coś było nie tak. I to
bardzo nie tak. Na jej policzkach gościły zdrowe rumieńce, uśmiechała się
szczerze, a oczy jej błyszczały.
-
Nie zgadnę – odpowiedziała, opierając się o futrynę i przygotowując na jakąś
wstrząsającą wiadomość.
Demelza,
nie zważając na żadne zasady dobrego wychowania, przepchnęła się obok niej i
weszła do środka. Ginny to nie przeszkadzało, znały się już od wielu, wielu
lat, a Demelza była dla niej jak siostra. Zamknęła drzwi i odwróciła się, by
śledzić wzrokiem każdy ruch przyjaciółki.
-
Johann. Pamiętasz?
Skinęła
głową. Johann Firley był znajomym Demelzy z pracy, ich biura znajdowały się tuż
obok siebie. Od dawna wiedziała, że Firley lubi Demelzę, nawet bardzo. Kiedy
pracowała na miejscu, potrafił odwiedzić ją sto razy dziennie, używając bardzo
słabych wymówek. Uwielbiał ją.
-
Zgodziłam się.
Ginny
zmarszczyła brwi i zaprowadziła przyjaciółkę do salonu.
-
No co, nie powiesz nic? – dopytywała niecierpliwie tamta.
Ginny
nie odezwała się jednak do chwili, gdy usiadły obie na kanapie. Spojrzała
poważnie na Demelzę.
-
Cieszę się, że tak to się skończyło – powiedziała, patrząc w jej oczy. – I mam
nadzieję, że i tego nie odstraszysz już na pierwszej randce.
Zarumieniona
Demelza machnęła ręką.
-
No właśnie… mam do ciebie prośbę.
Ginny
już się bała, czego taka prośba może dotyczyć. Nie spuszczała z niej wzroku, czekając
w napięciu na każde kolejne słowo, które wypłynie z jej ust.
-
Właściwie to… nie gniewaj się na mnie, proszę…
Już
przeczuwała, czego to może dotyczyć. Westchnęła ciężko i jej głowa spoczęła na
oparciu. Wpatrywała się w sufit.
-
No dalej, miejmy to już za sobą – powiedziała ponuro.
-
Jak dobrze wiesz – ciągnęła rozradowana Demelza. – Biuro Danny’ego znajduje się
tuż obok naszego. Przechodził akurat, kiedy Johann mi to proponował, no i…
Tego
się domyślała. Podniosła rękę, nie potrzebując już więcej informacji.
Początkowo chciała udusić Demelzę, ale po krótkim namyśle stwierdziła, że w
oczach psychologa lepiej by wyglądała ta druga wersja – zgodzenia się na jej
pokręconą propozycję. Zachciało jej się śmiać.
-
Dem, czy ty zdajesz sobie sprawę tego, że mamy po trzydzieści pięć lat? To nie
są już czasy szkolne…
Demelza
zrobiła minę, która mogłaby oznaczać skruchę, ale średnio się wczuła.
-
To tylko takie… przyjacielskie spotkanie…
-
Przyjacielskie spotkanie. I co jeszcze – mruczała pod nosem Ginny, wpatrując
się w swoje dłonie.
-
Zgódź się… - zabrzmiała w tym nieco błagalna nuta. Ginny nie mogła odpędzić od
siebie wrażenia, że tuż koło niej, zamiast ponurej Demelzy, siedzi właśnie
radosna Angelique. Pokręciła głową w niedowierzaniu.
-
Co to się dzieje z ludźmi, kiedy…
-
Ale się zgadzasz, prawda? – podchwyciła Demelza. – A pamiętasz nasz mały układ?
– spytała. – Ten, że ja umówię się z Johannem, a ty z Dannym?
Zrezygnowana
Ginny nic już nawet nie chciała mówić. Nie uzyskawszy odpowiedzi, Demelza
wstała i klasnęła w dłonie.
-
Świetnie! Będę po ciebie przed ósmą! – wykrzyknęła, po czym wyszła, tłumacząc
się tym, że musi się dobrze przygotować.
Ginny
wywróciła oczami. Dlaczego się zgodziła? Zresztą… było jej już wszystko jedno.
Kilka
godzin później wcale nie czuła się inaczej. Ogarniał ją dziwny spokój, a coś
powtarzało jej, że to nic takiego, że to po prostu zwykłe, przyjacielskie
spotkanie. Nie śpieszyła się. Poszła do swojego pokoju, wyciągnęła z szafy
swoją najlepszą, ciemnozieloną sukienkę i zniknęła w łazience. Wzięła krótką,
odprężającą kąpiel w gorącej wodzie, a później zaczęła się szykować. Lekki,
zielonkawy makijaż oczu, dodatkowo podkreślony czernią, odrobinka różu na
policzkach i pasująca do całości, pastelowa pomadka. Rozpuściła włosy, na co
dzień związane lub upięte. Wiązana na szyi sukienka była odcinana pod biustem,
gdzie też się marszczyła, poniżej spływając miękko prawie do kolan. Idealnie
podkreślała jej wciąż dobrą figurę – Ginny była dość szczupła, fakt, że trochę
jej się przytyło od czasu, gdy nie miała jeszcze dzieci, ale i tak wyszło jej
to na dobre, bo bardziej zaokrągliła się tu i ówdzie. Nie miała się jednak
czego powstydzić. Do swojego ubioru dobrała małe, perłowe kolczyki, torebkę z
perłowym akcentem i buty na obcasie. Do tego jeszcze odrobina perfum, wytworny
płaszcz i była gotowa.
Usiadła
na kanapie w salonie, czekając na pojawienie się Demelzy. Nadal nie była pewna,
czy to całe spotkanie to dobry pomysł, ale nie zamierzała się z niczego
wycofywać. Zerkała nerwowo na zegarek. Chciała mieć to wszystko już za sobą, a
tu dochodziła za dziesięć ósma, a Demelzy nadal nie było. Z nudów wykręcała już
ręce, kiedy tuż przed ósmą rozległ się dzwonek. Chwyciła torebkę i
przetransportowała się do przedpokoju, aby otworzyć drzwi. Jednak na progu, ku
jej zdziwieniu, nie dostrzegła Demelzy.
-
Cześć – powiedział z uśmiechem Danny.
Był
to wysoki, chyba tylko o rok czy dwa starszy od niej mężczyzna, o intensywnie
niebieskich oczach i ciemnoblond włosach. Lekki zarost pokrywał jego brodę.
Ubrany był w wytworny garnitur i wyciągał rękę w jej stronę. W jego oczach
zauważyła podziw.
Podała
mu dłoń, a on, zamiast ją uścisnąć, zbliżył do swoich ust i pocałował. Nie
zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia.
-
A gdzie Demelza? – spytała, co mogło się wydać trochę nieuprzejme, zważywszy na
to, że były to jej pierwsze słowa tego wieczoru.
Danny
wyglądał, jakby nie do końca coś zrozumiał.
-
Demelza? – powtórzył.
I
wtedy Ginny zrozumiała. Masz przerąbane,
słyszysz?! Zaczęła wyzywać przyjaciółkę w myślach. Spojrzała ostro na
Danny’ego, który się zmieszał.
-
Och, nieważne – powiedziała. Czuła jednak, że wyszła na totalną idiotkę w jego
oczach. Postanowiła bez względu na okoliczności zabić Demelzę, kiedy tylko ta
stanie na jej drodze. – To dokąd idziemy?
Skończyli
w jednej z restauracji na Pokątnej. Ginny, nadal zła na Demelzę, była momentami
trochę nieuprzejma dla Danny’ego, ale już po dłuższym czasie i kilku
kieliszkach szampana, jej stosunek do niego zmienił się na przyjacielski.
Właściwie to ten pomysł i ten wieczór nie były wcale takie złe. Dobrze, że się
na to wszystko zgodziła. Danny okazał się być bardzo zabawnym, czarującym
mężczyzną, czego nigdy by nie odkryła, mijając go tylko ciągle w pracy.
Temat
ich rozmowy zszedł na rodzinę. Ginny poczuła lekkie ukłucie paniki, ale
dzielnie je wytrzymała.
-
Właściwie mój mąż nie żyje – powiedziała. Danny nie miał pojęcia, jak wiele
kosztuje ją te kilka słów.
-
Przykro mi – powiedział Danny, co zabrzmiało szczerze. Już chwilę później
zrozumiała, dlaczego. – Moja żona umarła trzy lata temu.
-
Och – wyrwało jej się. – To… tak mi przykro…
W
tym momencie poczuła z nim większą więź, niż z mnóstwem ludzi, których nigdy
tak naprawdę nie ruszało to, że zmarł jej mąż. To było dawno, mówili jej każdym spojrzeniem. Ale to nie zmieniało
przecież jej uczuć do niego.
-
A dzieci? – spytała po chwili.
-
Nie mam dzieci – odpowiedział. Poczuła, że musi się zrewanżować.
-
Ja mam dwoje. – Danny przypatrywał się jej wyczekująco. – Convalie chodzi do
piątej klasy Hogwartu, a Nicolas… - głos załamał się jej na chwilę – Nicolas za
kilka dni skończy osiemnaście lat. – Za
kilka dni. Już za kilka dni…
-
Osiemnaście? – Danny zmarszczył czoło, zastanawiając się. – Ale przecież ty
masz…
Ginny
prawie się uśmiechnęła.
-
Tak, wiem. Miałam siedemnaście lat.
Danny
nie zadawał już więcej pytań. Potrafił zrozumieć ją i to, że nie chce drążyć
tego tematu. Była mu za to niezmiernie wdzięczna.
-
A powiedz mi… Zawsze myślałaś o tym, żeby zostać dziennikarką?
Tym
razem zaśmiała się szczerze.
-
Nie. Pragnęłam grać w quidditcha, ale… parę spraw się pokomplikowało.
Czas
bardzo szybko mijał w jego towarzystwie. Nie mogła powiedzieć, że była
zachwycona tym wieczorem, ale zawsze lepsze to niż samotne siedzenie nad
papierami. Była nawet prawie wdzięczna Demelzie, co nie powstrzymało jej jednak
od myśli o zabójstwie.
W
okolicach północy opuścili restaurację, a Danny odprowadził ją do domu.
Zatrzymali się przed drzwiami wejściowymi.
Ginny
zagryzła wargę, bo właśnie zrozumiała, że ma problem. Danny leciał na nią,
widziała to wyraźnie przez cały wieczór. Ona z kolei widziała w nim raczej
kandydata na przyjaciela… Poruszyła się niespokojnie.
-
Dziękuję za ten wieczór – powiedziała. – Zaprosiłabym cię na kawę czy herbatę,
ale jestem już tak zmęczona, że… - Udała ziewnięcie.
Danny
zrozumiał aluzję.
-
Ja także dziękuję. – Uśmiechnął się do niej serdecznie. Zrobił krok w jej
stronę, na co automatycznie się cofnęła. Jednak wyciągnął tylko rękę na
pożegnanie. – Mam nadzieję, że kiedyś to jeszcze powtórzymy.
Skinęła
lekko głową, ale gardło miała tak ściśnięte, że nie mogła nic odpowiedzieć.
-
Do zobaczenia w pracy – pożegnał ją.
-
Do zobaczenia – odpowiedziała i wpadła do domu, zanim zdążył się deportować.
*
* *
To
było takie dziwne. Jakby budziła się w nim zupełnie inna osoba. Nie rozumiał
tego. Jak to możliwe, że w jednej chwili oddałby wszystko, żeby z nią być, a w
drugiej… Co było z nim nie tak?
Gdy
Nadine znajdowała się w pobliżu, wielbił ją jak bóstwo. Gdy od niej odchodził,
serce mu krwawiło z bólu. Przez pierwszą godzinę, dwie, chciał do niej wrócić,
tęsknota była tak przytłaczająca, że nie potrafił skupić się na niczym innym. A
potem…?
Potem
jego umysł jakby powoli się przestawiał…
Tęsknota
stawała się mniej dotkliwa. Umiał bez niej wytrzymać. Potrafił zająć się czymś
innym, skupić się całkowicie na pracy, a po jeszcze paru godzinach przypominał
sobie, że przecież ma do wypełnienia cel…
Opuszczając
pracę myślał już o Anne. Wspominał to, jak kazała mu wyjść. Czy naprawdę aż tak
go nienawidziła? Czy może to był tylko taki blef? Może forma obrony?
Im
bardziej zbliżał się do Nadine, tym bardziej wszystko inne się zacierało,
traciło sens. Znów wpadał w trans. Kochał ją. Wielbił. Całował. Gotów był oddać
za nią własne życie. O co w tym wszystkim chodziło? Nie miał czasu się nad tym
zastanowić, bo umysł zalewało mu gwałtowne uczucie, jakiego jeszcze nigdy w
życiu nie doznał. Potężna miłość zajmowała całe jego serce i nie potrafił już
myśleć o niczym innym.
I
tak w kółko. Sam już nie wiedział, co jest nie tak, co się z nim dzieje. Nie
miał czasu, żeby się nad tym zastanowić.
To
były jego urodziny. Obudził się rano, a jej przy nim nie było. Jego serce
zaprotestowało gwałtownie i wstał szybko, żeby udać się na jej poszukiwanie. Na
szczęście nie musiał długo szukać. Znalazła się tuż obok, za drzwiami łazienki.
Brała kąpiel w mocno spienionej wodzie.
-
Nicolas – zaśmiała się na jego widok. Nie zauważył, jak uśmiech nie obejmuje
jej oczu. Był tak w niej zakochany, że nie zwracał uwagi na takie rzeczy. – Już
wstałeś?
Nie
odpowiedział na to głupie pytanie i podszedł bliżej, aby ją pocałować. Kiedy
tylko ich usta się zetknęły, przyciągnęła go bliżej ręką, która była cała w
pianie. Zachichotała.
-
Wszystkiego najlepszego, kochanie – powiedziała w jego usta.
Uśmiechnął
się.
-
Ty jesteś wszystkim, co najlepsze – odpowiedział. – Niczego więcej nie
potrzebuję.
Zaśmiała
się po raz kolejny, jak gdyby usłyszała znakomity żart.
-
Kocham cię, wiesz? – spytała.
-
Wiem – odpowiedział. – Ale ja ciebie bardziej.
W
odpowiedzi pociągnęła go tak, że wpadł do wanny. Wynurzył się z wody, plując
pianą. Jego uszy wypełnił jej uroczy śmiech. Nic więcej się nie liczyło.
Krocząc
przez atrium, ciągle jeszcze się do siebie uśmiechał. Był jakby trochę
nieprzytomny, mijał ludzi, ale nikogo z nich nie rozpoznawał. Dłuższą chwilę
zabrało mu również rozpoznanie osoby, która zastąpiła mu drogę.
Zmrużył
oczy, nakazując sobie skupienie.
-
Anne? – spytał.
Dziewczyna
miała nieco niepewną minę, przygryzała wargi, jakby czymś się denerwowała.
Jakby tego było mało, podkreślała to poprzez wyłamywanie palców.
-
Cześć, Nicolas – powiedziała. – Chciałam… czy… możemy chwilę porozmawiać?
-
Mów – stwierdził.
Nie
przestawała zagryzać warg. Wzięła głęboki wdech.
-
No bo… chodzi o to, że… trochę źle cię ostatnio potraktowałam.
Owszem,
odezwał się głosik w jego głowie. Ale czy to miało teraz jakiekolwiek
znaczenie?
-
Byłam trochę… zdenerwowana… no i…
Całą
siłą woli powstrzymywał się od pospieszenia jej. Chciał już dotrzeć do biura,
odwalić swoją pracę i wrócić do domu, do Nadine. Próbował nie okazać
zniecierpliwienia.
-
Przepraszam – powiedziała w końcu, rezygnując z dalszych tłumaczeń. – Masz…
masz rację, nie znam cię. Ale… może chciałabym… poznać – zakończyła nieco
niepewnie.
Spojrzał
na nią, nie do końca rozumiejąc, o co jej chodzi. Nawet nie wyobrażał sobie w
tym momencie sytuacji, że mógłby się w jakikolwiek z nią „poznawać”, czy
miałoby to ograniczać się do pogawędek przy herbatce, czy do czegokolwiek
innego. Wzdrygnął się na ten ostatni pomysł. Tak bardzo kochał Nadine, że nie
wyobrażał sobie kogokolwiek innego na jej miejscu.
-
Przyjmuję przeprosiny – powiedział lekceważąco i wyminął ją.
-
To wszystko?! – zawołała za nim.
Odwrócił
się. Zobaczył, jak jej twarz powoli staje się czerwona – nie wiedział, czy to
ze wstydu czy ze złości, ale nie bardzo go to obchodziło. Chciał coś
powiedzieć, ale rozmyślił się i odwrócił od niej, kontynuując drogę w stronę
wind.
-
Nie zostawię tak tego! – krzyknęła.
Wiedział,
że to pogróżki bez pokrycia. Miał to wszystko gdzieś.
Na
całe szczęście nie wpadła na tak głupi pomysł, żeby go gonić. Dotarł do wind i
przepchnął się do środka jednej z nich. Odjechał.
Przed
oczami tańczył mu piękny obraz całej w pianie, śmiejącej się Nadine…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)