wtorek, 8 stycznia 2013

Ślad: rozdział czternasty



Nicolas siedział w swoim biurze, po raz kolejny przeglądając te same dokumenty, równocześnie weryfikując ich poprawność z innymi. Nie bardzo mógł się skupić, bo jego głowę zaprzątało mnóstwo myśli. Stopniowo zaczynał przypominać sobie rozmowę z Anne, a dominującym uczuciem było coraz większe zdumienie. Dlaczego tak ją potraktował? Przecież tak mu zależało na tej relacji. Anne potrafiła dać mu coś, czego pragnął… Tylko co to było?
Jego pamięć szwankowała i zaczynało go to już poważnie denerwować. Nie znał przyczyny, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego robi rzeczy, których normalnie by nie robił. Czy to jakaś inna osobowość, która próbowała przejąć kontrolę nad jego umysłem? Zaczynał się o siebie bać. Czy to początki jakiejś ciężkiej choroby psychicznej?
Ojciec. To o to chodziło, to było najważniejsze. Musiał dotrzeć do Departamentu Tajemnic, żeby poszukać informacji o nim. Szukał już w tak wielu miejscach, że to jedno pozostało jego ostatnią nadzieją. Musiał się tam dostać. A tym, co miało mu w tym pomóc, to znajomość z Anne.
Odetchnął z ulgą, gdy udało mu się to wszystko przypomnieć. Czyli że jednak nie było z nim aż tak źle. Jednak co powodowało te jego zaćmienia umysłu? Może niewyspanie? Albo podłapał jakąś dziwną chorobę?
Wiedział, co musi zrobić. Mina, z którą żegnała go Anne, mówiła mu, że wymaga to jego natychmiastowej interwencji. Musiał się z nią spotkać, porozmawiać, jakoś wytłumaczyć i przeprosić za swoje zachowanie. Nic innego nie było aż tak ważne.
Z niecierpliwością odliczał godziny, a później minuty do końca pracy. Miał nadzieję, że jakoś uda mu się ją złapać. Skończył swoje obowiązki wcześniej i udało mu się przekonać Barnesa, aby wypuścił go kilka chwil przed końcem. Nie zastanawiając się za bardzo nad tym, co robi, skierował się do wind i zjechał na dół, do Departamentu Tajemnic. Tam przystanął. Wiedział, o której Anne kończy pracę i była to ta sama godzina, co jego. Jednak jaką miał gwarancję, że nie wyszła wcześniej, lub nie zostanie dłużej, żeby zająć się jakimiś niecierpiącymi zwłoki sprawami? Kiedy tak się zastanawiał, stojąc na środku korytarza, drzwi, za którymi znajdowało się biuro, otworzyły się, a na zewnątrz wyszła Anne.
Kiedy tylko go zauważyła, przystanęła. Na jej twarzy momentalnie odbiło się całe mnóstwo emocji. Była zaskoczona, zadowolona, zła, ciekawa, rozgoryczona, aż wreszcie – zupełnie wściekła.
- Cześć – powiedział, chcąc załagodzić jakoś sytuację. – Jeśli chodzi o rano…
- Niczego nie musisz mi tłumaczyć – przerwała mu. – To sprawa zamknięta. Przeprosiłam cię, żeby mieć czyste sumienie, i nie mam już nic więcej do dodania.
Pokiwał ze zrozumieniem głową, żeby jej nie rozwścieczyć jeszcze bardziej.
- Ale ja mam – stwierdził spokojnie, uważając na zmiany w jej mimice. Zbliżył się do niej odrobinę. Cały czas uważnie go obserwowała, gotowa do zarzucenia kontrargumentami. – Chciałem powiedzieć ci, jak wiele dla mnie znaczy ta znajomość. Rano miałem… zresztą nieważne. – Machnął ręką dla podkreślenia swoich słów. Korzystał z sytuacji, póki jeszcze mu nie przerwała. – Powiedzmy, że nie byłem w humorze. Ale przemyślałem swoje zachowanie i również chciałbym cię przeprosić.
Zdziwiła się, widział to wyraźnie.
- Przeprosić? – powtórzyła po nim. – Niby za co?
Widział, że go prowokuje. Chciała sprawdzić, czy mówi szczerze.
- Słuchaj, to nie był najlepszy moment na… Po prostu nie miałem szansy pokazać ci, jak bardzo cieszę się z naszego pojednania. – Zachciało mu się śmiać. Czy naprawdę użył takich słów? – Zależy mi na tym, żebyśmy byli w dobrych stosunkach i chętnie trochę bym nad nimi popracował. Co powiesz na herbatę w dowolny dzień?
Widział w jej twarzy to, że się waha. Wciąż próbowała zwęszyć jakiś podstęp. Nie rozumiała jego zachowania i nie chciała mu zaufać. Wolała go odrzucić. A on nie mógł jej na to pozwolić.
- Oczywiście, jeśli masz ochotę – powiedział z pełną skruchy miną. – Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała. W pełni sobie zasłużyłem.
- Och, skończ już z tym – odpowiedziała mocnym, pewnym głosem. – Te twoje gadki… - Pokręciła głową i westchnęła. Widział, że chce powiedzieć coś jeszcze, więc jej nie przerwał. – No dobrze. – Miała taką minę, jakby ta decyzja musiała ją naprawdę wiele kosztować. – Pójdę z tobą na tę herbatę. Ale nic więcej.
Pokiwał powściągliwie głową, chociaż w środku aż skakał z radości.
- W porządku – stwierdził. – Daj tylko znać, kiedy. Mi odpowiada każdy termin.
- W każdym razie nie dzisiaj – przystopowała go. – I nie jutro. Mam inne sprawy na głowie.
- Dobrze. A pozwolisz chociaż, żebym odprowadził cię do wyjścia?
Z wahaniem zgodziła się. Ruszyli razem w stronę wind, a Nicolas czuł, że jest to przełom. Że od tego momentu wszystko już pójdzie łatwo. Odpowiednie nastawienie to przecież już połowa sukcesu.

* * *

Po raz kolejny obijała się w sklepie. Bethany już się do tego przyzwyczaiła, ale nadal rzucała jej znaczące spojrzenia, gdy Nadine siadała na stołku i przyglądała się pracy koleżanki. Znów myślała o tym, co robiła. Nie dawało jej to spokoju w dzień i w nocy. Zżerały ją nieznośne wyrzuty sumienia, których w żaden sposób nie potrafiła zagłuszyć – a naprawdę próbowała. Co się z nią stało? Kiedyś była bezwzględna. Czy to miłość tak ją zmieniła? Może…
Była taka szczęśliwa wiedząc, że on ją kocha. Tylko tego pragnęła najbardziej na świecie. Jednak gdy osiągnęła już swój cel, wcale nie poczuła się spełniona. Czegoś jej brakowało. Może odrobiny prawdziwości? Ciągle miała wrażenie, że oszukuje samą siebie. Co z tego, że ukochany mężczyzna odwzajemnił jej uczucia, skoro przestawał być sobą? Zaczynał ją denerwować w tej postaci. To nie był jej Nicolas. Czy kiedy przestał nią pomiatać, a postawił na pierwszym miejscu, coś się zmieniło? Przecież to ta sama osoba, wmawiała sobie. Nadal go kocham.
- Mogłabyś mi pomóc? – dobiegł do niej zasapany głos Bethany.
Z westchnieniem zsunęła się ze stołka i podążyła w jej stronę. Byłoby cudownie, gdyby całą robotę odwalano za nią, ale nie mogła przecież wiecznie się obijać. Ta, jasne. Zdobędzie pieniądze i już nigdy więcej nie będzie musiała robić za jakąś zwyczajną pracownicę.
Pracując ramię w ramię z Bethany, poczuła, że to jest ten moment, kiedy po prostu musi wszystko z siebie wyrzucić. Nie mogła dłużej zatrzymywać tego tylko i wyłącznie dla siebie samej. To groziło wybuchem.
Przygryzła wargę, mając jednak drobne wątpliwości. Co powie Bethany? Czy bardzo ją skrytykuje? Jak niemoralne było to, czego się dopuściła?
- Mm… Beth? – zaczęła, mając wrażenie, że to zupełnie inna osoba posługuje się jej ustami.
Bethany kiwnęła głową na znak że słyszy, nie przerywając jednak swoich zajęć.
- Posłuchaj… - kontynuowała bardzo powoli, starając się uspokoić przede wszystkim samą siebie. – Potrzebuję pewnej… porady.
Koleżanka spojrzała na nią ciekawsko znad naręcza ubrań.
- Co przeskrobałaś?
Nadine westchnęła. Nie mogła tego przedłużać.
- Zrobiłam coś, z czego nie jestem do końca dumna, ale chciałam dobrze… Ja wiem, że chyba nie powinnam. W każdym razie tak czuję. Ale naprawdę nie miałam innego wyjścia…
Usprawiedliwiała się. Z góry stawiała na obronę. Czy słusznie?
Bethany odłożyła ubrania i popatrzyła na nią wielkimi oczami, z ręką opartą na biodrze.
- Na gacie Merlina, Nadine, kogo zabiłaś?!
Nadine zachichotała nerwowo, wyczuwając w swoim głosie napięcie.
- Nie, to nie o to chodzi… po prostu…
Bethany przyjrzała się jej badawczo, marszcząc brwi. Nie miała zielonego pojęcia, o co chodzi jej rozmówczyni.
- No więc? – pośpieszyła.
Nadine zebrała się w sobie. Nagle poczuła wielką ochotę na to, żeby wylać wszystko z siebie jednym gwałtownym, niezrozumiałym potokiem słów. Powstrzymała swoje emocje i starała się mówić spokojnie.
- Beth… Ja podałam Nickowi eliksir miłosny.
Bethany szczęka opadła aż do ziemi, ale szybko się pozbierała. Nadine obserwowała ją uważnie i z zaskoczeniem zauważyła, że ta się uśmiecha.
- No, no, proszę, nie sądziłam, że jesteś aż tak zdesperowana.
Nadine wywróciła oczami i odwróciła się od koleżanki. Oczywiście. W ogóle jej nie zrozumiała.
- Chciałam mieć go tylko dla siebie.
- No jasne, przecież cię za to nie winię – odpowiedziała Bethany. – Właściwie to całkiem ciekawy pomysł. Znaleźć przystojnego, naiwnego bogacza i wmówić mu, że wielbi cię jak boginię. I wyobraź sobie – nigdy cię nie zostawi!
Bethany miała rację. Nie powinna się przejmować. Może źle to ujęła, nie zależało jej przecież tylko i wyłącznie na pieniądzach… W końcu kochała go. A w miłości wszystkie chwyty dozwolone, prawda?
- Czyli uważasz, że to w porządku? – spytała na pozór od niechcenia, tak naprawdę wyczekując niecierpliwie odpowiedzi.
- No jasne! Że też sama na to nie wpadłam!
Nadine uśmiechnęła się blado. No cóż, jakby nie patrzeć, nieźle to wyglądało. Ponadto Nicolas miał potencjał. Na pewno jeszcze w niedługim czasie zajmie jakieś wyższe stanowisko kierownicze. Oświadczy się jej. Zamieszkają razem w Malfoy Manor, a on będzie spełniał wszystkie jej zachcianki. Pobiorą się. Może za parę lat zdecydują się na dziecko, maksymalnie dwójkę. I będą żyli długo i szczęśliwie…
- Nieźle się ustawiłaś, kochana – wcięła się w jej myśli Bethany. – Tylko pogratulować.
Jasne. Tylko pogratulować.

* * *

Podparła głowę na dłoni, przechylając ją nieco. Oczy zaczynały ją boleć od czytania. Został jej tylko ostatni fragment wypracowania dla McGonagall i koniecznie musiała go dzisiaj napisać, ale brakowało jej już pomysłów i chęci. Poza tym była niewyspana i niemożliwie zmęczona, a literki zaczynały się dwoić w oczach.
- Natalie, ratuj – dobiegł ją błagalny głos Juliette.
Westchnęła ciężko i podsunęła sobie pod nos referat przyjaciółki. Nie mogła skupić się na swoim, a co dopiero na jej! Zebrała jednak wszystkie swoje siły i udało jej się podpowiedzieć, co powinna napisać w dalszej części.
- Jesteś wielka! – wykrzyknęła zadowolona Juliette. – Siedziałabym z tym jeszcze całe wieki. Nienawidzę historii magii! Tego Binnsa powinni już dawno wykopać. To będzie jakieś dobre parę wieków temu. Jak myślisz, od kiedy on nie żyje?
Natalie wzruszyła ramionami. Nie była tego dnia zbyt rozmowna. Jej głowę zaprzątało całe mnóstwo rzeczy ważniejszych od daty śmierci profesora Binnsa.
Na przykład – co takiego dzieje się z Dylanem?
Przyglądała mu się od dobrych kilku godzin. Siedział kilka stolików dalej razem z Ryan i Sue. Dziewczyny wciąż plotkowały, szepcząc z przejęciem i chichocząc. On zaś wyglądał dokładnie tak, jak czuła się Natalie. Pod oczami miał sińce, podpierał się rękoma, żeby nie położyć opadającej głowy na książce, którą studiował, a poza tym sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie interesowało go otoczenie, ba, jakby żadne bodźce do niego nie docierały. Natalie momentami wpatrywała się w niego tak intensywnie, że wydawało jej się, że powinien cokolwiek poczuć, chociaż podnieść wzrok i się rozejrzeć. Wiedziała, że jej spojrzenie przeszywa na wylot.
Wyglądał na nieszczęśliwego, ale nie po raz pierwszy. Przypomniała sobie, że od jakiegoś czasu wygląda stale tak samo. Jakby nic mu się nie chciało. Jakby miotały nim jakieś rozterki, jakby zżerał go od środka jakiś problem, którym nie chciał się z nikim podzielić. Może stąd to jego zmęczenie i zniechęcenie. Natalie nie miała jednak pojęcia, o co tak właściwie chodzi, co bardzo ją frustrowało. Uwielbiała być wszechwiedząca.
- Skończyłam! – oznajmiła rozradowana Juliette i zaczęła zbierać swoje rzeczy, ale po krótkiej chwili zorientowała się, że Natalie nie skończyła jeszcze swojej pracy. Zrobiła skruszoną minę i przysiadła z powrotem, wbijając w nią wyczekujący wzrok.
Natalie postanowiła przestać myśleć o Dylanie i skupić się wreszcie na swoim zadaniu. Takie guzdranie się nie było do niej podobne. Chwyciła mocno pióro, niemal łamiąc je na pół. Wywróciła oczami.
- Julie, możesz już iść, naprawdę. Mną się nie przejmuj.
Juliette, która przysiadła na dłoniach, wierciła się niespokojnie.
- Jesteś pewna? – spytała. – Może jednak poczekam?
Natalie wiedziała jednak, że przyjaciółka ma wielką ochotę na powrót do wieży Gryffindoru. Niespecjalnie przepadała za przesiadywaniem w bibliotece i nie widziała powodu, dla którego miałaby się męczyć.
- Nie ma problemu. Zresztą ja zaraz skończę.
Wzrok Juliette omijał ją. Przez jakiś czas nie mogła zrozumieć, co jest tego powodem. Wyglądała, jak gdyby coś ukrywała. Ale czyżby chciała coś jej powiedzieć? Nie, takie czajenie się to nie w jej stylu. Zatem…
Podążyła za jej wzrokiem i aż ją wmurowało. Juliette patrzyła na Dylana. Przed oczami zaczęły jej przelatywać różne obrazy. Wzrok Juliette na korytarzu. W Wielkiej Sali. Na błoniach. Na meczu. Merlinie! Czy Juliette przypadkiem nie…
- No dobrze – powiedziała brązowowłosa z ociąganiem, ale nadzwyczaj szybko wstała od stolika. – Widzimy się jutro, tak? – rzuciła na pożegnanie i czym prędzej wyszła z biblioteki.
Natalie przez kilka chwil nie mogła pozbierać myśli. Dylan był nieszczęśliwy. Juliette na niego leciała. Gdyby Juliette i Dylan…
Nie, nie, to zbyt dalekosiężne plany. Zresztą nie wydawało jej się, żeby Juliette była w typie Dylana. Chociaż…
Przypomniał jej się mecz quidditcha i dziwne zachowanie Dylana. Jego wyczekujący wzrok i nadzieja. Jeszcze wtedy wyglądał znacznie energiczniej niż ta osoba, która przysypiała przy stoliku w bibliotece. I pytał o Convalie…
Kawałki układanki zaczynały do siebie pasować. Chyba już wiedziała, jaki jest problem Dylana. Zachciało jej się gorzko śmiać. O, naiwny! Czy on naprawdę myślał, że coś z tego może być? Convalie to nie ta liga. Nie pasowali do siebie w najmniejszym stopniu. Totalne przeciwieństwa. Zresztą wątpiła, żeby panna Malfoy zniżyła się do czegoś tak przyziemnego jak związek i to z jakimś tam graczem w quidditcha. Już raczej widziała przy jej boku jakiegoś ciemnowłosego, poważnego faceta w garniturze, co z poczuciem humoru ma tyle wspólnego, ile hipogryf ze sklątką tylnowybuchową.
Ale co tam ona mogła wiedzieć o życiu. Jedynie to, że Dylan i Convalie nigdy nie będą razem, a on szybko ją przeboleje. Może nawet zwróci uwagę na Juliette?
Kątem oka zauważyła, że Ryan i Sue zbierają swoje rzeczy i kierują się do wyjścia. Dylan został przy stoliku. Natalie nie wiedziała sama, co właściwie nią kieruje. Ciekawość? Współczucie? Czy coś zupełnie innego? Wstała i podeszła do niego.
- Cześć – powiedziała radośnie, siadając naprzeciwko. – Co tam?
Wzruszył bezradnie ramionami, nie patrząc na nią.
- Kończę pracę na obronę przed czarną magią. Sam nie wiem, dlaczego nie zrobiłem tego wczoraj.
Natalie zaśmiała się.
- To tak jak ja. Muszę skończyć zadanie dla McGonagall a jakoś nie mogłam się do tego zabrać. Zupełnie nie w moim stylu.
Dylan w końcu podniósł na nią wzrok. Jego oczy były poważne. I zmęczone.
- Natalie – powiedział nagle. – Jest już późno. Co my tu jeszcze robimy?
Teraz to ona wzruszyła ramionami.
- Życie ucznia, co poradzić. Ale rzeczywiście, chyba już będę się zbierać.
Zaczęła wstawać od stolika, gdy coś sobie przypomniała. Zawahała się.
- Dylan, ja… - Zamilkła na chwilę. – Chciałam tylko powiedzieć, że możesz na mnie zawsze liczyć. Gdybyś tylko czegoś potrzebował, rozmowy albo towarzystwa… wiesz gdzie szukać.
Skinął głową i prawie się uśmiechnął.
- Dziękuję Natalie, to bardzo miło z twojej strony.
Nie miała pewności, czy skorzysta z jej propozycji, ale odeszła już w znacznie lepszym humorze. Miała nadzieję, że udało jej się przekazać mu, że nie jest sam. I że ona na pewno nie odwróci się od niego, gdyby miał ochotę się przed nią otworzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)