Ostatni
dzień w Hogwarcie przed powrotem do domu na święta nie zachwycał pogodą.
Bezustannie padał gęsty śnieg, którym wiatr bezlitośnie rzucał w mury zamku.
Natalie nie lubiła takich dni. Musiała zostać w środku, nie mogąc znaleźć sobie
miejsca. W końcu ona i Juliette wylądowały w bibliotece.
-
Nie mogę w to uwierzyć – mówiła Weasley, marszcząc nos. – Jesteśmy tuż przed
przerwą świąteczną, a ja siedzę w bibliotece.
W
tym momencie do środka wszedł Dylan. Juliette momentalnie się ożywiła.
-
Zaproś go na bal – podsunęła Natalie, widząc jej tęskny wzrok, który podążał za
Dylanem. Juliette spojrzała na nią z przyganą, gdy już zajął miejsce.
-
Sama go zaproś.
-
Ale to nie ja chcę z nim iść.
Natalie
chciało się śmiać, ale nie mogła tego po sobie pokazać, bo rozzłościłoby to
tylko przyjaciółkę, która nie miała pojęcia, że jest taka zabawna.
-
A kto powiedział, że ja chcę?
Natalie
nie wytrzymała i zachichotała. Przecież to było oczywiste, dziwiła się, że sam
Dylan jeszcze tego nie zauważył.
-
Po prostu go zaproś – nakłaniała. – Nic nie stracisz, a możesz tylko zyskać.
Juliette
westchnęła. Już nie była taka wojownicza. Jej wzrok uciekał w stronę Dylana.
-
No dobra – powiedziała nieco niepewnie, wstając od stolika. – Raz się żyje,
nie?
Natalie
pokazała jej zaciśnięte kciuki. Obserwowała, jak Juliette odgarnia włosy do
tyłu gestem modelki i zatrzymuje się przy Dylanie czytającym książkę. Nie
słyszała, co mówią, i bardzo tego żałowała. Widziała, jak Dylan uśmiecha się do
Juliette przyjmującej zalotne pozy. Chwila zastanowienia i pokiwał twierdząco
głową. Ucieszona Juliette ucałowała go w policzek na pożegnanie i wróciła lekko
zaróżowiona do stolika.
-
No to mam już partnera – powiedziała beztrosko, zupełnie jakby to nie ona parę
minut wcześniej nie chciała do niego podejść.
-
Moje gratulacje – odparła szczerze Natalie, po czym skrzywiła się. – Szkoda
tylko, że musiałam cię do tego namawiać.
-
Och, daj spokój – weszła jej w słowo Juliette, mrugając, a później zaśmiała
się. – Mam partnera, mam partnera… - zanuciła.
*
* *
Convalie
zapatrzyła się w mijane przez pociąg krajobrazy. Wszędzie dominowała czysta,
połyskująca biel, kojarząca się z delikatnością i niewinnością. Aż nabierało
się ochoty, żeby wskoczyć ze śmiechem w puchową zaspę. Nieśmiałe słońce
wydobywało ze śniegu to, co najpiękniejsze, chmury rozproszyły się, a świat był
taki cudowny…
Podparła
brodę na dłoni opartej o półeczkę przy oknie. Tym razem miała przedział tylko i
wyłącznie dla siebie, ale nie czuła się z tym dobrze. Brakowało jej czegoś,
dźwięków, rozmów, hałasów, ludzkiej obecności. Samotność i cisza były aż
namacalne, mogłaby przysiąc, że gdy wyciągnie rękę, natrafi na opór, zupełnie
jak gdyby otaczało ją niewidzialne, grube szkło. Westchnęła.
Coś
niezaprzeczalnie uległo zmianie. Dawniej lubiła spokój i ciszę. Teraz
odnajdywała siebie w hałasie i gwarze. Kiedyś w tłumie czuła się
niewyobrażalnie wręcz przytłoczona. Teraz czuła się bezpieczna. Ale co mogło jej grozić? To, że wszyscy o niej zapomną?
Że kiedyś, kiedy umrze, nikt nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek istniała
Convalie Alexandra? Czy to miało jakiś sens?
Potrząsnęła
głową, by wyrzucić z niej rozmyślania egzystencjalne. Wracała do domu na
święta, czas radości i wolności, a czuła się tak przytłoczona, jakby wcale nie
chciała tam dotrzeć. Tęskniła za Nicolasem, który nadal nie dał znaku życia.
Martwiła się, czy wszystko u niego w porządku. Czasem miała nawet ochotę podejść
do swojego znienawidzonego kuzyna, Louisa, który gromadził różne informacje.
Może powiedziałby jej coś ciekawego… Ale zawsze się powstrzymywała.
Jak będą wyglądać te święta?,
zadawała sobie pytanie. Babcia Molly zaprosiła ją i Ginny na świąteczny obiad,
ale jak to miałoby wyglądać? Nie chciała spędzać czasu w towarzystwie Juliette.
Nie tej, która… Zacisnęła dłonie w pięści. Już chyba cała szkoła wiedziała, że
Julie Weasley i Dylan West idą razem na bal. Jakby to było coś tak bardzo
ekscytującego, że natychmiast trzeba to rozgłosić. Jakby kogokolwiek miało to
przejąć…
Na
zewnątrz ściemniało się coraz bardziej. Jeszcze tylko trochę i wysiądzie.
Jeszcze tylko trochę i będzie w domu. Ciekawe, czy mama wygląda tak samo? Czy
może coś się zmieniło? Convalie nie lubiła zmian, wolała, żeby wszystko było
zawsze takie samo, ale jeśli chodziło o mamę, chciała dla niej jak najlepiej.
Może ścięła włosy? Albo zaczęła się inaczej ubierać? Dostała awans? Uśmiechała
się do swoich myśli, w których Ginny była tak po prostu szczęśliwa. Szybko
jednak mina jej zrzedła. Czy mogła być szczęśliwa bez Nicolasa? A ona sama? Bez
niego to już nie było to. Przecież nie zapomni, że ma brata.
Wreszcie
pociąg wjechał na stację Kings Cross i definitywnie się zatrzymał. Convalie
wstała i nieco drżącymi rękoma zdjęła z półki swój bagaż. Później wyszła z
przedziału na zatłoczony korytarz, gdzie co chwilę ktoś ją szturchał, popychał
i deptał po jej nogach. Nie zwracała na to większej uwagi, po prostu chciała
już się stąd wydostać. Towarzyszyło jej radosne podekscytowanie, którego źródła
nie umiała wytłumaczyć. Przepchała się do drzwi i razem z kilkoma innymi
uczniami wytoczyła się na zewnątrz. Mroźne powietrze zawiało jej w twarz i
zmusiło do szczelniejszego otulenia się płaszczem. Mrużyła oczy, wypatrując w
tłumie Ginny, co nie było trudne. Ruda czupryna odznaczała się wyraźnie,
zupełnie jak kolor włosów wujka Rona, Billa, Percy’ego, Freda i George’a, których
dostrzegła z zupełnie innej strony. Czyli nic się nie zmieniło, Ginny nadal
unikała ich towarzystwa. A co ze świętami? Jak miała siedzieć z nimi przy
jednym stole, podczas gdy nie mogła podejść do nich na zatłoczonym dworcu?
Ze
zdziwieniem zauważyła, że wcześniej jakoś niespecjalnie jej to przeszkadzało.
Dlaczego więc teraz zaczęła zwracać uwagę na takie rzeczy? Nie chciała widzieć
się z rodziną, a tym bardziej z Juliette. To na pewno było dla niej lepsze.
Więc dlaczego…?
-
Connie – powiedziała cicho Ginny, tak że Convalie ledwo ją usłyszała. Gdy tylko
zbliżyła się do niej dostatecznie, matka objęła ją z całych sił, a Convalie
poczuła, że nareszcie jest w domu. Matczyne ramiona były bezpieczne i tak
bardzo znajome…
Po
policzku Ginny płynęła łza, a i Convalie zauważyła, że sama płacze.
-
Tak bardzo za tobą tęskniłam, córeczko – powiedziała Ginny. Convalie przełknęła
ślinę. Ginny miała teraz tylko ją, czy jej się to podobało, czy nie. Tylko o
nią mogła się troszczyć i martwić.
Ruszyły
razem do przejścia do świata mugoli. Convalie czuła przenikające ją szczęście.
Tak bardzo tęskniła za Ginny. Chociaż matka bywała czasem nieodpowiedzialna lub
zachowywała się nieodpowiednio, kochała ją nad życie. Tuż przed zetknięciem z
kamiennym przejściem spojrzała na tłum, wśród którego dostrzegła Dylana. On też
na nią patrzył – ich spojrzenia skrzyżowały się na tę krótką chwilę. Poczuła
gwałtowne szarpnięcie w żołądku i spuściła wzrok. Patrzył na nią zupełnie tak,
jak gdyby nic się nie stało, jakby nie powiedziała mu tych wszystkich okropnych
rzeczy. Z odrobiną ciekawości pomieszaną ze… zrozumieniem? Zanim zdążyła się
dobrze nad tym zastanowić, była już po drugiej stronie.
-
Co się stało? – spytała Ginny, zauważając zmianę w jej nastroju. Chwyciła ją za
rękę, jak wtedy, gdy była małą dziewczynką.
-
Nic takiego – odpowiedziała, potrząsając głową, by pozbyć się z niej obrazu
oczu Dylana.
Jest z Juliette,
tłumaczyła sobie. Nie powinno cię to
obchodzić.
*
* *
Jeszcze
zeszłego wieczora myślała zupełnie inaczej. Teraz, mając przy sobie Convalie,
czuła wstyd. Chodziło oczywiście o Danny’ego.
Spotkała
się z nim kilka razy, owszem, zawsze na stopie koleżeńskiej, choć widziała, że
on bardzo chciałby to zmienić. Jego oczy wyraźnie mówiły to, czego nie chciała
do siebie dopuścić. Szanował jej zdanie, chociaż o tym nie rozmawiali.
Specjalnie zachowywała się tak, żeby go nie prowokować, i wciąż podkreślała, że
są tylko znajomymi z pracy.
-
Jest w tobie zakochany na zabój! – mówiła Demelza z wypiekami na policzkach. –
Jak możesz tego nie widzieć?
Widziała.
Tylko nie chciała tego zrozumieć. Wciąż oszukiwała samą siebie, że to nie ma
żadnego znaczenia, że to przecież nic nie zmienia. Ale tak naprawdę to wiele
zmieniało. Była samotną matką, wdową. Kiedy ostatni raz przytulała kochaną
osobę, kiedy całowała, kiedy tak szaleńczo kochała? Wydawało jej się, że to
było w zupełnie innym życiu. A jednak nie chciała zmieniać tego, że jest
emocjonalnie tak jałowa, jak trawa po długotrwałej suszy. Zachowywała się jak
stara panna – ostrożna, z zamkniętym sercem i umysłem. Nie potrzebowała
mężczyzny, dla niej istniał tylko jeden, a jej historia miłosna już się
skończyła. Żadnych więcej uniesień, radości i smutków, jedynie bezbrzeżna
pustynia niczego.
Jednak
mimo wszelkich prób wyparcia tego z pamięci, wciąż pamiętała, jakie to
wspaniałe uczucie kogoś kochać. Rozdzierający ból wdzierał się do jej ciała za
każdym razem, gdy to wspominała, ale to była niepodważalna prawda.
Może
w życiu możliwe jest zakochać się po raz kolejny po przeżyciu wielkiej miłości?
Może nie istnieje tylko ta jedyna osoba, ale też inne? Takie myśli powolutku
znajdowały sobie miejsce w jej głowie. Nadal nie była jednak gotowa na to, żeby
otworzyć przed kimś swoje serce. Bała się Danny’ego, bała się tego, co może jej
zaoferować. Nie chciała nic zmieniać.
Ale
poprzedniego dnia coś się zmieniło. Poszli razem na zakupy świąteczne dla
bliskich, a Ginny zaczęła się zastanawiać, czy i jemu powinna coś kupić. W
końcu był jej bliskim znajomym, może już nawet przyjacielem, choć ciężko było
jej nazywać go tym słowem. Stopniowo zdobywał sobie jej zaufanie, zaczynała
czuć się coraz pewniej w jego towarzystwie. Po zakupach poszli na kawę i
siedzieli w kawiarni dopóki nie zrobiło się całkiem ciemno. Nie umiała tego
wytłumaczyć, ale była szczęśliwa. Czuła przenikający ją spokój. Nie miała się
czego bać. To wszystko było takie na miejscu. Uśmiechała się częściej niż
zwykle, nawet częściej niż zwykle żartowała, nie przejmowała się drobnymi
niepowodzeniami. W pewien sposób zmieniła się, choć nieznacznie, zawsze była to
jednak jakaś zmiana. Psycholog był z niej dumny. Robiła postępy, powoli
wypierała z pamięci cały żal i ból, zamieniając je w coś pozytywnego, chroniąc
najpiękniejsze wspomnienia głęboko w pamięci. Wiedziała, że nie może ich
wyprzeć, postanowiła więc nauczyć się z nimi żyć.
Danny
często mówił o swojej żonie, Isabelle. Draco zmarł szesnaście lat temu,
Isabelle – trzy. Mimo to Danny był pogodzony z jej śmiercią, wspominał ją jako
miły okres w życiu, który niestety się skończył. Zazdrościła mu tej
umiejętności. Ona wciąż żyła przeszłością, nie mogąc pójść dalej. Często
wyobrażała sobie, że Draco nadal jest przy niej. Potrafiła obudzić się,
przekonana, że jest obok, a później rozpłakać na widok pustego miejsca w łóżku.
Tak bardzo chciała znaleźć choć ślad, jakąś zmarszczkę na prześcieradle,
świadczącą o tym, że ktoś rzeczywiście czuwał nad nią przez noc. Wiedziała, że
jest śmieszna, wiedziała, że to głupie, ale tak bardzo chciała, żeby było
prawdziwe.
Powoli
jednak uczyła się z tym walczyć. Nie chciała już być smutna, nie chciała
wiecznie mieć skwaszonej miny, rozpaczać nad czymś, co było i nie wróci.
Musiała żyć dalej. Pozwoliła więc Danny’emu wręczyć sobie delikatny łańcuszek,
który dał jej podczas wieczornego spaceru po Pokątnej. Z uśmiechem spojrzała na
małą zawieszkę w kształcie czterolistnej koniczynki.
-
Na szczęście – powiedział Danny, zapinając prezent na jej szyi. – I żebyś
pamiętała, że zawsze mogą przyjść lepsze dni.
-
Jest piękny – odpowiedziała Ginny, dotykając koniczynki. – Dziękuję.
Była
taka odprężona i całkowicie nieświadoma tego, jak to się dalej może potoczyć.
Szła pod ramię z Dannym, który patrzył na nią jak na ósmy cud świata. Starała
się tego nie zauważać, wmawiała samej sobie, że tylko jej się tak wydaje.
Spacer zakończyli teleportowaniem się pod jej dom.
-
Dziękuję ci za ten dzień – powiedziała z uśmiechem na ustach. – Bardzo miło
spędziłam z tobą czas.
-
Czy musisz być taka oficjalna? – spytał łagodnie Danny, obejmując ją w talii.
Powinna
teraz być spięta, ale jakoś nie potrafiła tego poczuć. Wiedziała, że nie może
na nic pozwolić, że to nie na miejscu. Jednak odprężenie i jakaś dziwna słabość
trzymały ją w miejscu, podczas gdy Danny zbliżył swoją twarz do jej twarzy.
Mogła wycofać się, mogła uciec, ale nie zrobiła tego. Pozwoliła na to, by
delikatnie dotknął wargami jej ust, by już po chwili przejść do gwałtownych
pocałunków. Czuła całe jego pożądanie, gromadzone przez te wszystkie tygodnie,
gdy była niedostępna. Zupełnie tak, jak gdyby wokół nich wybuchł ogień,
popieląc cały świat. Myślała, że to całkiem w porządku, ale kiedy pocałunek się
skończył, spuściła nieśmiało wzrok. Policzki jej płonęły.
-
Nie powinieneś…
-
Cii – przerwał, kładąc jej palec na ustach. – To w porządku. Nie zdradzasz go,
to nie tak działa.
Ale
jej wcale nie o to chodziło. Spojrzała na niego, próbując zrozumieć, co jest
nie tak.
-
Dobranoc, Danny – powiedziała, decydując się na ucieczkę. Oswobodziła się z
jego ramion i zniknęła we wnętrzu domu. Tam oparła się o drzwi, oddychając
ciężko. Może to rzeczywiście było w porządku. Może nie powinna tak reagować. Uspokój się, nakazywała sobie, ale nie
przynosiło to większych skutków. W końcu zdecydowała się na gorącą kąpiel i
pójście spać. To w porządku,
powtarzała jak mantrę, przewracając się z boku na bok. Obudziła się jednak
zalana łzami.
Dla
niej istniał i zawsze będzie istnieć tylko Draco. Wiedziała, że stu Dannych nie
byłoby w stanie go zastąpić. Było jej tak smutno, jakby świat miał się zawalić.
Postanowiła już nigdy więcej się z nim nie spotkać. Zdjęła z szyi łańcuszek i
schowała go w najgłębszym miejscu w najrzadziej używanej szufladzie. Nie
chciała na niego patrzeć.
Co
pomyślałaby o niej Convalie?
Ślubowała
Draco miłość i wierność. Tylko do śmierci,
podpowiadał jej nieznośny głosik. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie była
gotowa na żadne inne uczucie. Nie tak łatwo zapomnieć, że przyrzekało się coś
komuś. Nawet jeśli umarł, w jej sercu wciąż żył.
Nie
chciała zapomnieć.
*
* *
Nie
jadła ani nie spała od kilku dni. Od środka trawił ją wstyd i jej własna
głupota. Powoli traciła nad sobą kontrolę, śniła na jawie, a w każdym z jej
snów widziała siebie postawioną przed sądem. Budziła się szybko. Strach dławił
jej gardło, ale jeszcze silniejsze było poczucie winy. Nie życzyła tego nikomu,
nawet największemu wrogowi. Gdyby tylko mogła, cofnęłaby czas. Jak to się
stało, że zachowała się tak głupio, tak nieodpowiedzialnie? Magomedycy pytali
ją, co się stało. Nie umiała odpowiedzieć. Wreszcie któryś oznajmił jej, że to
zatrucie eliksirem miłosnym. Powiedział, że ktoś musiał go nim poić regularnie,
bo w jego organizmie znaleźli wskazującą na to dawkę. Mówił to w taki sposób,
jakby wiedział, że to ona. Każdy, kto utkwił w niej wzrok, wiedział to
doskonale. Wszyscy wiedzieli, wszyscy ją oceniali, szydzili z niej i wytykali
palcami. Kuliła się na krześle obok łóżka Nicolasa, który nie odzyskiwał
przytomności. Wyjścia do toalety ograniczyła do minimum, a i ich częstotliwość
zmniejszała się w miarę upływu dni, w czasie których piła tylko niezbędną
kofeinę. Nie chciała patrzeć na siebie w lustrze. Nie poprawiała makijażu, pod
oczami miała ciemne sińce i wyglądała jak wrak samej siebie. Ze zmartwienia
obgryzała idealne paznokcie, zrównując je ze skórą. Nie przejmowała się tym, że
już któryś dzień z rzędu ma na sobie to samo ubranie, że ciasno upięte włosy domagają
się mycia. Miała to wszystko gdzieś.
Próbowała
jak najmniej mrugać, chociaż nie było to proste. Oczy same jej się kleiły, przerwy
między ich otwieraniem stawały się coraz dłuższe. Robiło jej się ciemno, miło,
osuwała się w dół… Jakby szóstym zmysłem wyczuła delikatny ruch. Natychmiast
otworzyła oczy i jej spojrzenie padło na Nicolasa.
-
Nicky? – spytała cicho, chwytając jego dłoń. – Słyszysz mnie?
Drgnął.
Jego powieki zatrzepotały, by w końcu się otworzyć. Patrzył na nią nie do końca
przytomnie brązowymi oczami. Czuła niewysłowioną ulgę, odetchnęła głęboko po
raz pierwszy od tak wielu godzin.
-
Kochanie – szepnęła – tak się martwiłam.
Nicolas
pozwolił się jej obejmować i obcałowywać, może głównie dlatego, że nie bardzo
wiedział, gdzie jest i co się z nim dzieje. Nie zwracała na to uwagi,
najważniejsze było to, że wszystko z nim w porządku. Zapomniała już nawet o tym
wszystkim, co spędzało jej sen z powiek – o tym, że nie będą razem, że on jej
nie kocha, nie chce i nigdy nie chciał. Zadziwiające, jak łatwo jej było
wyrzucić to z pamięci.
-
Nadine – powiedział do niej nagle ostrym tonem.
-
Cii – odpowiedziała, uśmiechając się do niego. – Wszystko będzie dobrze,
zobaczysz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)