wtorek, 8 stycznia 2013

Ślad: rozdział osiemnasty



Convalie w pełni ucieszyła się z powrotu do domu dopiero w chwili, gdy przekroczyła jego próg. Poczuła znajomy zapach, zobaczyła znajome przedmioty i usłyszała znajome dźwięki, jak na przykład skrzypienie kroków na schodach. Zostawiła bagaże w swoim pokoju, który nie zmienił się ani odrobinę od jej wyjazdu. Błękitne ściany, biała firanka, jasne meble. Pokój był widny i przestronny, na ścianach wisiało kilka zdjęć: malutka Convalie w ramionach roześmianej Ginny, trzyletnia Convalie patrząca ciekawsko z dołu na starszego brata, który miał buzię wymazaną czekoladą, zdjęcie dziadków, gdzie łysy Artur obejmował siwiutką Molly, znów Convalie z Nicolasem, tym razem trochę starsi, idący polną drogą, trzymając się za ręce, a później nieco szczerbate Convalie i Julie, szczęśliwe, przytulające się do siebie. Nie wiedziała, dlaczego nadal trzyma to zdjęcie na ścianie, ale na widok roześmianej twarzy dziesięcioletniej kuzynki musiała odwrócić wzrok. W jej wnętrzu coś się zapaliło, zapłonęło małym płomieniem, który szybko w sobie zdusiła. Przed oczami stanął jej Dylan, ale równie szybko pozbyła się go z umysłu. Irytowało ją, że tak często o nim myślała. Nie chciała nawet o nim pamiętać, zapomnieć, że kiedykolwiek choć odrobinę go znała. Bo nie znała, prawda? On nie miał znaczenia.
Wyszła z pokoju, żeby pozbyć się tych myśli. Zeszła na dół, do kuchni, gdzie Ginny przygotowywała kolację dla nich obu.
- Mamo – powiedziała, siadając przy stole i chwytając pomarańczę z patery stojącej na jego środku. – Jak można rozpoznać miłość?
Przy tym śmiałym pytaniu, przekładała owoc z ręki do ręki. Ginny znieruchomiała plecami do niej i Convalie poczuła, że może posunęła się zbyt daleko, może zraniła mamę tym pytaniem, ale wtedy Ginny odwróciła się do niej, a jej twarz nie wyrażała żadnych gwałtownych emocji.
- No cóż – powiedziała powoli, zastanawiając się. – Myślisz cały czas o tej osobie, chcesz dla niej jak najlepiej, staje się dla ciebie najważniejsza, a jej szczęście przedkładasz ponad własne. Sama obecność tej osoby daje ci szczęście; rozmowa, bliskość. I spośród tysiąca innych możliwości wybierasz tę najważniejszą: zawsze i wszędzie.
Convalie zadrżała na jej słowa. To brzmiało tak podniośle, tak poetycko. Czy Ginny naprawdę w to wierzyła? Convalie próbowała zajrzeć w głąb jej duszy poprzez oczy, z których nic nie mogła odczytać.
- A jeśli się boimy? – spytała cicho.
Ginny uśmiechnęła się delikatnie, podczas gdy z całego jej wizerunku emanowała głęboka melancholia.
- Bronimy się, atakujemy, uciekamy.
Convalie czuła się tak, jak gdyby coś ściskało jej żołądek w supeł. Nie była zakochana, przecież wiedziałaby o tym. Nie czuła potrzeby patrzenia na Dylana zawsze i wszędzie, dla niej najlepiej byłoby, gdyby nie istniał. Lecz czy to właśnie nie było uciekaniem?
- A dlaczego pytasz? – zapytała Ginny, przerywając jej rozmyślania.
Convalie poczuła, że się czerwieni, i spuściła wzrok na trzymaną w dłoniach pomarańczę. Miała pustkę w głowie i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Mogła nie pytać, i tak nie dowiedziała się tego, czego chciała. Myślała, że Ginny opowie jej coś o motylkach w brzuchu, nieśmiałości, rumieńcach, nieustannej radości, uczucia, jakby potrafiło się latać, rozkojarzeniu i spłyceniu osobowości. A może się myliła? Może to nie była miłość?
- Z ciekawości – odparła po kilkunastu sekundach, które dla niej ciągnęły się w nieskończoność. – Zastanawiam się, jakie to uczucie.
Ginny spojrzała na nią troskliwie i podeszła, by usiąść obok niej. Chwyciła ją za rękę, w której w tym momencie nie trzymała pomarańczy.
- Connie, jeśli masz jakiś problem, zawsze możesz ze mną porozmawiać, wiesz o tym?
Convalie nie była na tyle odważna, żeby spojrzeć jej w oczy, chociaż czuła na sobie palące, przynaglające spojrzenie. Skinęła głową.
- Tak, wiem – wymamrotała. – Ale ja nie mam problemów, naprawdę, nic takiego.
Po dłuższej chwili Ginny wstała i wróciła do przygotowywania kolacji, a Convalie tępo wpatrywała się w blat stołu. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Podniosła głowę i przypatrzyła się mamie. Ginny nuciła, przygotowując herbatę. Lśniące, lekko podkręcone włosy opadały miękko na jej ramiona, a uśmiech błąkał się na jej ustach. Była umalowana. Convalie nagle poczuła z całą mocą, że mama jest szczęśliwa. Uśmiechnęła się szeroko na ten widok. Jeśli Ginny potrafiła być szczęśliwa, to ona tym bardziej.

* * *

Natalie zawsze żałowała, że jest jedynaczką, ale był to raczej żal tego typu, który nie zatruwa życia, a jedynie czasem przypomina o sobie delikatnie. Czasem po prostu czuła się samotnie, jak wtedy, gdy rodzice byli w pracy, a ona musiała znaleźć sobie zajęcie w pustym domu. Przez chwilę próbowała czytać książkę, ale lektura nudziła ją. Zabrała się za sprzątanie swojego pokoju, ale nie było tam zbyt wiele do ogarnięcia, toteż już po kilku minutach usiadła zrezygnowana na łóżku. Pomyślała, że mogłaby upiec ciasto, ale jakoś nie chciało jej się ruszyć z miejsca. Jej rozterki przerwał dzwonek do drzwi. Zbiegła po schodach na dół i zatrzymała się, by wyjrzeć przez okienko. Ucieszyła się, widząc opatuloną w płaszcz, grubą czapkę i szalik Juliette. Przez głowę przeszła jej myśl, że przyjaciółka mogła przedostać się do niej siecią fiuu, ale szybko przypomniała sobie, że Julie „nienawidzi sadzy”. Otworzyła drzwi i rzuciła się jej na szyję.
- Cześć, cześć – mówiła Julie, szczękając zębami. – Straszna zimnica, może wpuścisz mnie do środka?
Natalie, która nie miała na sobie odzieży wierzchniej, już czuła chłód przenikający przez jej ubranie. Cofnęła się, by wpuścić gościa do środka, a następnie zamknęła szybko drzwi. Kojące ciepło zaczęło rozlewać się po jej ciele.
Juliette stała chwilę, dygocąc, zanim zdecydowała się na zdjęcie wełnianej czapy i szalika. Dziewczyna była szczupła, może nawet trochę zbyt szczupła, i zawsze bardzo szybko marzła. Natalie zaprowadziła ją do salonu, gdzie ogień w kominku wesoło trzaskał. Usiadły obie na kanapie, a Juliette wyciągnęła przed siebie zmarznięte ręce, aby je rozgrzać. Zapomniała rękawiczek, z czego Natalie w duchu zaśmiała się. Julie zawsze gubiła tę część garderoby.
- Jak się tu dostałaś? – spytała.
- Błędnym Rycerzem – odpowiedziała Juliette. – Nienawidzę…
- Sadzy – dokończyła razem z nią Natalie, po czym roześmiała się. – Wiem, wiem. A teraz mów, co się stało.
Juliette westchnęła, nakreślając powagę sytuacji. Natalie w skupieniu przyglądała się jej zaróżowionym przez zimno policzkom i połyskującym oczom.
- Nadal nie mam stroju na bal – jęknęła Juliette. – Byłam na Pokątnej z mamą, ale ona w ogóle mnie nie rozumie. Według niej powinnam założyć coś prostego, a już najlepiej zakryć się od stóp do głów. Jak mam pójść tak ubrana z Westem?
Natalie szybko zaczęła analizować sytuację.
- No dobra, a ta sukienka z zeszłego roku? Była przepiękna!
Mówiła o bladoróżowej, falbaniastej kreacji, która sprawiała, że Juliette wyglądała jak urocza pasterka. Przyjaciółka jednak skrzywiła się.
- Nie, nie, tym razem to musi być coś naprawdę ekstra.
- No to… - zamyśliła się. – Chyba nie masz wyjścia, musisz iść na zakupy i poszukać odpowiedniej sukienki.
Natalie nie usłyszała cichego trzaśnięcia towarzyszącego zamykaniu drzwi, toteż zdziwiła się, widząc wchodzącą do salonu mamę. Jej długie blond włosy jak zwykle wzbudziły jej zazdrość, nie lubiła swojej rudawej czupryny i żałowała, że nie odziedziczyła koloru mamy. Angelique uśmiechała się szeroko.
- Czy ktoś tu wybiera się na zakupy?
Juliette i Natalie roześmiały się jak na zawołanie, Angelique bowiem znana była ze swojego zamiłowania do kupowania. Nie protestowały jednak, kiedy kazała im się ubierać ciepło i razem z nią teleportować na Pokątną. Natalie również nie miała jeszcze kreacji na bal, ale nie przeszkadzało jej to. Wybrała pierwszą lepszą suknię, która wpadła jej w oczy w pewnym butiku, gdzie nadąsana czarnowłosa piękność łaskawie zdecydowała się je obsłużyć. Oburzona takim zachowaniem ekspedientki Juliette wyszła na zewnątrz, ale Natalie została na tyle długo, żeby zobaczyć niedostatecznie skrywane pod makijażem, czerwone obwódki wokół oczu. A później zdała sobie sprawę, że zna tę dziewczynę. Z całą pewnością chodziła do Hogwartu.
- Co za chamstwo – narzekała Juliette. – Ja już dawno bym ją zwolniła.
Juliette czasem zachowywała się zupełnie jak jej kuzynki, Victoire i Dominique, w jednej ósmej wile i w jednej drugiej Francuzki. Wbrew pozorom nie utrzymywała jednak z nimi częstych kontaktów. Nie lubiła ich zapatrzenia w siebie i egoizmu. Natalie nie znała ich zbyt dobrze, ale obiekcje Juliette mogła uznać za uzasadnione.
Teraz przyszła pora na kreację Juliette. Spędziły mnóstwo czasu chodząc po różnych sklepach, a Weasleyówna wciąż kręciła nosem. Natalie dawno już straciła cały entuzjazm, ale bynajmniej nie Angelique, która podkręcała się coraz bardziej za każdym odwiedzonym sklepem.
- Gdzieś musi być coś, co ci się spodoba. Na pewno.
Natalie uwielbiała to, że wszyscy lubili jej mamę. Koleżanki zawsze zazdrościły jej młodzieńczego podejścia i bezpośredniości, a ona sama czasem czuła się, jakby Angelique była jej starszą siostrą. Ale czasem wolałaby, gdyby była po prostu mamą, która nie interesowałaby się sukienką dla jej przyjaciółki. Nogi bolały ją niemiłosiernie i miała ochotę na zjedzenie czekoladowej żaby, która pogłębiała się z każdym krokiem.
- Już nie mam siły – zamarudziła, przystając przy ośnieżonej ławce. – Wy idźcie, a ja tu poczekam.
Strzepnęła śnieg, robiąc sobie miejsce do siedzenia. Mimo niskiej temperatury, dzięki ruchowi nie miała szansy zmarznąć, ale wolała już odmrozić sobie tyłek, niż narobić odcisków.
- Zmarzniesz tu – zauważyła Angelique.
- Natty, no dalej, jeszcze tylko chwilka, czuję, że w następnym sklepie to będzie to! – prosiła Juliette, ale to samo mówiła przy poprzednim, i jeszcze wcześniejszym, i jeszcze…
Natalie stanowczo pokręciła głową.
- Nie ma mowy. Ja tu zostaję, a wy idźcie.
Nie musiała ich specjalnie długo namawiać. Już po chwili siedziała sama, patrząc się w poszarzałe niebo. Ostre powietrze smagało jej policzki, ale przynajmniej czuła ulgę w nogach. Jej samotność nie trwała jednak długo, bo już po kilku minutach ktoś się do niej przysiadł.
- Cześć - powiedział.
Natalie uśmiechnęła się, rozpoznając w przybyszu Dylana.
- Cześć! – odpowiedziała entuzjastycznie, zadowolona ze spotkania. - Co robisz na Pokątnej?
Mówiła szybko i głośno, on z kolei uśmiechał się do niej lekko i nigdzie mu się nie śpieszyło.
- A takie tam, prezenty – powiedział, wskazując na leżące obok pakunki. – A ty?
- Pomagam Juliette wybrać sukienkę na bal. To znaczy – dodała, zdając sobie sprawę ze śmieszności stwierdzenia – pomagałam, dopóki nie rozbolały mnie nogi.
Dylan wydawał się być zmieszany na wieść o bliskim towarzystwie Juliette. Obrzucił szybko wzrokiem pobliskie sklepy, żeby gdzieś ją umiejscowić.
- Hm – stwierdził – chyba długo już szuka?
Natalie przytaknęła.
- Ona musi mieć coś wyjątkowego, jak to Juliette – zaśmiała się.
- No cóż, do zwyczajnych nie należy – przyznał Dylan, lekko kiwając głową, a wyraz jego oczu pozostawał nieobecny. Natalie stwierdziła, że czas już zmienić temat.
- Dla kogo te prezenty? – spytała.
Dylan spojrzał na pakunki, a jego twarz rozchmurzyła się.
- Głównie dla siostry – odpowiedział.
- Masz siostrę?
Przytaknął.
- Caroline, ma dziesięć lat i ubóstwia stare książki. Od kilku miesięcy szukałem dla niej pierwszego wydania „Magicznego lasu”. – Zaśmiał się, a Natalie popatrzyła na niego z podziwem. – To jej ulubiona książka – wytłumaczył.
A więc zadał sobie tyle trudu, żeby sprawić przyjemność siostrze? I to, w jaki sposób o niej mówił, jaki spokojny i radosny miał przy tym wyraz twarzy… Widziała, że Caroline musi wiele dla niego znaczyć.
- To twoja jedyna siostra? – spytała. Mogło to wyjaśnić jego stosunek do niej.
- Tak – odpowiedział, potwierdzając jej domysły.
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę, rozmawiając luźno na różne tematy, a później Dylan stwierdził, że musi wracać do domu na obiad. Natalie pożegnała go, życząc mu wesołych świąt i znów została sama. Czas zaczął jej się dłużyć i robiło jej się coraz zimniej, a Juliette i mama wciąż nie wracały. Wreszcie dostrzegła je, idące w jej stronę, niemal podskakując.
- Mam! – wykrzyknęła Julie z dość dużej odległości. – Mam suknię!
Angelique uśmiechała się, jakby była dumna z wykonanej przez siebie roboty. Natalie przypuszczała, że miała spory wkład w ostateczny wybór Juliette.
- Nareszcie – sapnęła, nie okazując entuzjazmu, którego się po niej spodziewały. – Możemy już wracać do domu?
Zebrały się i teleportowały. Już dziesięć minut później Natalie i Juliette były w pokoju tej pierwszej, a ta druga przechadzała się od ściany do ściany w nowej sukni. Natalie, sącząc gorącą herbatę ze swojego kubka, stwierdziła, że przyjaciółka naprawdę wygląda zjawiskowo. Wielu chłopców z pewnością straci dla niej głowę. Podczas tych rozmyślań, coś jej się przypomniało.
- Hej, Julie? – spytała. – Masz już prezenty dla rodzeństwa?
Juliette roześmiała się głośno.
- Nie – odpowiedziała. – Merlinie, Natty, z choinki się urwałaś?
Natalie nie pokazała po sobie, że jej reakcja była nieco różna od tej, którą przewidywała. Chociaż właściwa dla Juliette. Była zawiedziona.
- No ale zamierzasz w najbliższym czasie wybrać się na zakupy?
Julie wzruszyła ramionami, przeglądając się w wysokim lustrze.
- Trochę słodyczy załatwi sprawę.
No tak, cała Juliette. Natalie jednak nie mogła odpędzić się od myśli, że ona i Dylan są zupełnie inni. I nie wiedziała już, czy swatanie ich to dobry pomysł.

* * *

Denerwowało go ciągłe leżenie, które przyprawiało o apatię. Rozleniwiało i wtłaczało do głowy tysiące myśli. Miał już serdecznie dość szpitala i jedynym, czego pragnął, był powrót do domu. Uzdrowiciele ciągle jednak mieli problemy z wypuszczeniem go, związane z nieustannymi badaniami. Tłumaczył im, że wszystko już z nim w porządku. Był tak znudzony, że po pewnym czasie zaczęło mu to obojętnieć.
Ale wtedy dowiedział się prawdy. Uzdrowiciel powiedział mu, że trafił tu po przedawkowaniu eliksiru miłosnego, zresztą dość kiepskiej jakości. Nie trzeba mu było niczego więcej, bo sam domyślił się reszty.
Te wszystkie dziury w pamięci. Irracjonalna miłość do Nadine. Wahania pomiędzy nią a Anne. To, jak krzywdził tą ostatnią. Złość wezbrała w nim, gdy przypomniał sobie, że byli przecież umówieni. Wyobrażał sobie, jak Anne, uszykowana, zerka na zegarek, a on nie przychodzi. W końcu odpuszcza i postanawia, że nigdy więcej nie chce go widzieć na oczy. Z niewiadomych powodów żołądek ścisnął mu się na tę myśl i poczuł gwałtowne rozżalenie, które zmieniło się w gniew. Ile czasu stracił przez tę wstrętną, perfidną dziewuchę! Miał tyle planów, tyle celów, a ona zabawiła się nim i sprawiła, że wszystko inne przestało być dla niego ważne. Pragnął dowiedzieć się czegoś o ojcu, a zaniechał poszukiwań. Pragnął spędzać czas z Anne, a ona mu na to nie pozwalała. Nienawidził jej z całego serca i przy najbliższej nadarzającej się okazji postanowił jej to uświadomić.
W końcu, po kilku godzinach oczekiwania, zjawiła się. Była skruszona, smutna i wyglądała dość mizernie, ale stwierdził, że nie pozwoli jej więcej na te gierki. Patrząc na nią nie czuł współczucia, jedynie gniew i nienawiść. Gdyby tylko mógł, zacisnąłby dłonie na jej szyi i bez skrupułów udusił.
- Nicky – powiedziała, przystając przy drzwiach. Coś w jego wzroku musiało ją przestraszyć. – Już wiesz… - domyśliła się.
Kiwnął głową, nie odzywając się. Szczęki wolał trzymać zaciśnięte, bo nie wiedział, co mogłoby mu się wymsknąć w tym momencie. Chciał obrzucić ją taką ilością przekleństw, jakie kiedykolwiek poznał, wypowiedzieć tyle raniących słów, żeby się nie pozbierała.
Westchnęła, a w jej oczach zobaczył zbierające się łzy, które nie wzbudziły w nim najmniejszego ziarenka litości. Nie należała się jej.
- Nicky, tak bardzo, bardzo cię przepraszam…
Co ona myślała, że osiągnie? Nie miał zamiaru jej wybaczać, a jej przeprosiny były tak puste i pozbawione prawdziwości, że nie sądził, iż ktokolwiek mógłby w nie uwierzyć.
- Przepraszasz? – spytał kpiąco. – I mam w to uwierzyć?
- Nicky… – jęknęła błagalnie. Wzdrygnął się. Nienawidził, gdy ktoś się płaszczył. Ponadto nienawidził tego zdrobnienia. Jego wzrok stał się tak ostry, że mógłby przeszyć Nadine na wylot.
- Przestań – warknął. – Przez to, co zrobiłaś, straciłem do ciebie jakikolwiek szacunek. Zachowałaś się jak szmata, jak suka, co ci przyszło do tego pustego łba?!
Nie odezwała się, ale zaczęła bezgłośnie szlochać.
- Nie kocham cię, nigdy nie kochałem i nie będę. Zawsze byłaś dla mnie tylko zabawką, jak mogłaś pomyśleć, że jakiś cholerny eliksir sprawi, że będzie inaczej?
Łzy spływały po jej policzkach, zostawiając na nich smugi tuszu do rzęs.
- I jeszcze masz czelność tu przychodzić? Czego szukasz? Zrozumienia? Pocieszenia? Pomyliłaś, wywłoko, pokoje!
Widział jej zaciśnięte szczęki, wiedział, że chciałaby mu odpyskować, to było bardzo w jej stylu, ale nadal milczała. To nawet zdenerwowało go jeszcze bardziej. Chciał zranić ponad wszystko.
- Jesteś nadętą, pustą Barbie, którą można zdobyć kilkoma uśmiechami i czułymi słówkami. Puszczalską, którą miał już każdy. Brzydzę się tobą i zawsze brzydziłem, nigdy do niczego nie byłaś mi potrzebna, chciałem cię tylko wykorzystać, bo mi się nudziło. A ty co, może mi powiesz, że się zakochałaś? – Zaśmiał się głośno, podczas gdy ona załkała. – Niech zgadnę, poleciałaś na moje pieniądze. Nie możesz pogodzić się z tym, że jesteś biedna. Ale ja nie jestem frajerem. Od początku czekałem na odpowiedni moment, żeby zmieszać cię z błotem. Bawiłem się tobą, jak tylko mi się spodobało, a ty mi ulegałaś. Nie sądziłem, że jesteś aż tak głupia i słaba.
Wargi jej drżały, ale starała się trzymać dzielnie. Przemawiała przez nią zraniona duma, która emanowała z całej jej postaci. Ale Nicolas miał to wszystko gdzieś. Chciał ją złamać, sprawić, żeby nigdy, przenigdy nie zapomniała jego słów, żeby nawiedzał ją w koszmarach. Po tym, co mu zrobiła, nie była godna litości.
- Wynoś się stąd i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Bo jeśli tylko cię zobaczę, pożałujesz – wysyczał. – Nie chcę cię znać, już zaczynam o tobie zapominać, ale ty… - obrzucił ją nienawistnym spojrzeniem. – ty będziesz pamiętać. Zapamiętaj sobie bardzo dokładnie każde moje słowo, chcę być koszmarem, który będzie śnił ci się po nocach, który będzie cię dręczył przez resztę twoich dni. Wynoś się stąd!
Nie wyraziła ani słowa sprzeciwu. Odwróciła się i wyszła, pozostawiając go samego.

* * *

- Coleen, do ciebie!
Coleen, która leżała na wznak z zamkniętymi oczami na łóżku, drgnęła. Prawie już zasypiała, choć dopiero zbliżała się ósma, na zewnątrz było jednak ciemno, a koc dawał jej tak przyjemne ciepło…
Westchnęła i wstała, sunąc jak zjawa do drzwi. Zaciekawiło ją wezwanie mamy. Nie spodziewała się gości, więc stojąca w hollu Rosalie sprawiła, że przystanęła, nie do końca jeszcze przytomna.
- Cześć, głuptasie – zaśmiała się Rose. Na jej blond włosach osiadły płatki śniegu. – Ubieraj się i chodź ze mną na spacer.
- Teraz? – zaprotestowała Coleen, wyglądając za okno. Śnieg prószył delikatnie w świetle ulicznych latarni.
- Tak, teraz – powiedziała stanowczo Rosalie, zdejmując z wieszaka jej płaszcz i wyciągając go w jej stronę. – Natychmiast.
Wiedziała, że nie uda jej się wykręcić, więc westchnęła i zaczęła zakładać odzież wierzchnią. Chwilę później była już na zewnątrz, wystawiona na podmuchy wiatru, rzucającego w jej twarz płatkami śniegu.
- Muszę z tobą porozmawiać – poinformowała ją Rosalie tonem, który oznaczał, że to naprawdę ważna sprawa, którą bardzo dobrze przemyślała. Coleen spojrzała na jej piękną twarz. Podkreślone na czerwono usta zastygły w lekkim uśmiechu, który nie obejmował oczu o mocno wytuszowanych rzęsach.
- Co się stało? – spytała, czując, że to ważna sprawa. Rosalie bowiem nie była osobą, która wyciągałaby ją z domu, żeby od tak sobie poplotkować, jakkolwiek beztrosko by przy tym wyglądała. Przyjaciółka nie była jednak od początku skora do zwierzeń, najpierw nawiązała do kilku bezpiecznych tematów, jak święta, pogoda czy zakupy. Dopiero później, kiedy już odgarnęły śnieg z ławki w parku i usiadły na niej, przeszła do sedna.
- Chodzi o Lucasa – powiedziała, krzywiąc się nieznacznie. – Na gacie Merlina, nie mogę z nim wytrzymać! Wszystko jest dla niego takie proste, nic nie bierze do siebie, niczym się nie przejmuje! Chciałabym, żeby traktował mnie poważnie, ale on wciąż się wymiguje od różnych rzeczy, zupełnie, jakbym nic dla niego nie znaczyła!
Ostry ton Rosalie nie zaskoczył jej, słyszała go tysiące razy, ale nigdy nie w temacie Lucasa, kiedy to przyjaciółka ćwierkała wniebowzięta.
- Pokłóciliście się – zawyrokowała, a Rose znów się skrzywiła. Coleen wiedziała już, że ma rację. – I jak się trzymasz?
- Wszystko w porządku – odpowiedziała stanowczo. – To nic takiego, po prostu… nie daje mi to spokoju. Wszystko jest pod kontrolą. Myślę, że już niedługo będzie mnie błagał o wybaczenie.
Coleen spojrzała na nią niepewnie. Rosalie była osobą o dość silnej osobowości, a ponadto bardzo pewną siebie. Jeśli mówiła, że sobie z tym poradzi, to raczej nie było powodów do zmartwienia. Wystarczyło uwierzyć jej na słowo.
- Do balu znów będzie za mną szalał – ciągnęła gorzko. – Przecież mnie ubóstwia.
Coleen przytaknęła, próbując zachować optymizm. Rosalie nie lubiła, kiedy ktoś wtrącał się do jej „prywatnych spraw”, a jeśli już uznała, że może się czymś z nią podzielić, nie powinna kwestionować jej zdania. Zresztą znała ją nie od dziś, wiedziała, że ma silną psychikę i osobowość i na pewno doskonale da sobie radę sama. Mimo to martwiła się o nią, bo chciała dla niej jak najlepiej. Rosalie zasłużyła na miłość, szukała jej tak długo, że należała jej się choć odrobina.
- Wracajmy – poprosiła Rosalie. – Robi się późno, a w domu będą się o mnie martwić. Nikt nie widział, że wychodziłam.
Coleen przystała na jej propozycję. Mieszkały dość niedaleko siebie, a jej się nie śpieszyło, więc zaproponowała, że odprowadzi blondwłosą. Śnieg przestał wreszcie padać i robiło się całkiem przyjemnie, choć wciąż chłodno. Pożegnała Rosalie, upewniając się jeszcze, że czuje się w porządku, po czym ruszyła sama w stronę domu. Ciemność napierała na nią spoza kręgu latarni, ale nie przejmowała się tym. W rękawie miała różdżkę, a nigdy nie była zbyt strachliwa. Przez całą drogę zastanawiała się nad związkiem Rosalie i Lucasa. Oboje byli dość niezależni, o silnych charakterkach. Kłócili się częściej niż niejedna para, a jednak byli do siebie tak podobni, że aż niemożliwe, żeby do siebie nie pasowali. Jedno znało drugiego od podszewki i na odwrót. Mieli podobne podejście do życia, wymagania i dążenia. Jasno określone cele i podobne sposoby ich osiągania. Mogli się zrozumieć w mgnieniu oka, bo identyczny sposób myślenia pozwalał im na szybkie zanalizowanie sytuacji. Ostatnio jednak nie miała kontaktu z Lucasem, nie wiedziała go też razem z Rosalie, więc może coś się zmieniło?
Tak pogrążyła się we własnych myślach, że początkowo nie zauważyła osoby, która siedziała na schodach przed jej domem, skulona i drżąca. Przystanęła, a serce zabiło jej mocniej, kiedy rozpoznała swoją siostrę. Kiedy wróciła do domu na święta, miała nadzieję na szczerą rozmowę z nią, ale do tej pory jeszcze jej nie spotkała. Chciała wybić jej Nicolasa z głowy, zapobiec najgorszemu. Ale z tego co widziała, najgorsze już się stało.
- Col – szepnęła Nadine, podnosząc na nią wzrok. Zapłakana twarz była zaczerwieniona od zimna. – Coleen – powtórzyła. – Jak dobrze, że jesteś.
Niewiele myśląc pokonała szybko dzielący je dystans, uklękła przy niej i wzięła w ramiona, kołysząc delikatnie, kiedy Nadine szlochała cicho. Nie mówiła nic, pozwoliła jej się wypłakać. Nie chciała znać szczegółów, nie potrzebowała. Wiedziała, że siostra jest bardzo nieszczęśliwa, ale cieszyła się, że to nareszcie koniec. Że Malfoy już więcej jej nie skrzywdzi. Głaskała siostrę po ciemnych włosach i całowała w czoło, obejmując przy tym mocno. Chciała, żeby wiedziała, że nie jest sama, że ma kogoś, na kogo może liczyć.
- Dziękuję – wyszeptała drżącym, zachrypniętym głosem Nadine.
Coleen nic nie powiedziała, pragnąc samą tylko swoją obecnością załagodzić jej ból i cierpienie, sprawić, że zapomni. W końcu Nadine przestała płakać i otarła łzy z policzków. Wstała.
- Ale wiesz co? – spytała, a w jej oczach zobaczyła groźne błyski. – Zapłaci mi za to. Zapłaci za to, co mi zrobił, choćby za cenę mojego życia.
W tym momencie niebo otwarło się, a na ziemię zaczęły spadać szybko wielkie, ciężkie płatki śniegu, poza którymi nie było już widać zupełnie nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)