piątek, 11 stycznia 2013

Ślad: rozdział dwudziesty trzeci



Nicolas lubił poniedziałki. Może wiele osób by się z nim nie zgodziło, ale to był ten czas, gdy wracał do pracy po weekendzie i miał Anne właściwie na wyciągnięcie ręki. Poza tym lubił swoją pracę. Nigdy nie myślał o prawie, jako o ścieżce, którą chciałby podążać, a jednak było coś takiego w problemach ludzi, przesłuchaniach, procesach, wszystkich tych historiach, co go ciekawiło i fascynowało.
Tego dnia rozglądał się uważnie, idąc zatłoczonym atrium. Miał nadzieję, że ją wpatrzy, bo zwiastowałoby to dobry dzień. Czuł dziwne napięcie na myśl o tym, że mógłby jej nie zobaczyć. Perspektywa spotkania była ekscytująca. Nie zrażało go nawet, że w tłumie różnobarwnych szat ciężko mu odnaleźć jakąkolwiek znajomą twarz. Był pewny, że kogo jak kogo, ale jej by nie przeoczył. Szedł jak najwolniej, choć jego poszukiwania, jak na razie, były bezowocne. Nie szkodzi, powiedział sobie. Najwyżej odwiedzę ją w porze lunchu. Dotarł już do wind i obrzucił po raz ostatni świdrującym spojrzeniem całe atrium. Lekko zawiedziony, wszedł za złotą kratę i wybrał guzik ze swoim piętrem. Winda ruszyła, hałasując nieznośnie. Można by pomyśleć, że w tak dostojnym i reprezentacyjnym miejscu wszystko powinno działać idealnie, ale nie – ta winda skrzypiała od lat, pewnie od momentu, w którym została zamontowana.
Wysiadł na swoim piętrze i skierował się do gabinetu. Musiał przejść przez cały długi korytarz, w którym mijali go ludzie, kiwający na powitanie głowami, uśmiechający się do niego i pytający o samopoczucie. Był popularny i lubiany, co się tu dziwić? Najmłodszy asystent szefa departamentu w dziejach Ministerstwa zdobył sobie uznanie poprzez naprawdę ciężką pracę i cieszył się, że ludzie go doceniają.
Otworzył ostatnie drzwi i wszedł do środka. Siedząca przy biurku sekretarka Gillian natychmiast wstała, jak co dzień.
- Dzień dobry, Nicolasie – przywitała go z uśmiechem. – Dokumenty z nowymi sprawami są już na twoim biurku. Ach, i pan Barnes prosił, żebyś podszedł do niego około godziny jedenastej, przyjąłby cię wcześniej, ale jest dzisiaj na ważnym spotkaniu…
- Dzień dobry, Gillian – powiedział, przerywając jej szybkie wyrzucanie z siebie słów. Skierował się do swojego gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Tak jak powiedziała dziewczyna, na jego biurku znajdował się mały stosik papierów. Westchnął. Może i prawo stało się dla niego fascynujące, ale wolałby zgłębiać to zagadnienie w praktyce, a nie teorii. Z drugiej strony praca papierkowa pozwalała mu na rozmyślania. Barnes obiecał mu, że po kilkumiesięcznym stażu zacznie zabierać go na różnego rodzaju spotkania, ale na razie, po pięciu miesiącach, nie zdobył sobie jeszcze całkowitego zaufania szefa. Pracował w milczeniu, mając nadzieję, że już wkrótce zabłyśnie.
Sprawa byłej śmierciożerczyni wypierającej się rękami i nogami swojej przeszłości wciągnęła go tak bardzo, że przegapił godzinę jedenastą. Rozległo się pukanie do jego gabinetu i do środka weszła zmieszana Gillian. Jej rude włosy sterczały we wszystkie strony niczym bujna grzywa lwa.
- Pan Barnes prosi do siebie – wydukała.
Czasem zastanawiał się, czy ona naprawdę jest taka zacofana, czy też to jej sposób na podryw. Tak czy siak, zupełnie nie działały na niego zaczerwienione policzki, odwrócony wzrok, jąkanie się i robienie z siebie sieroty. Wolał kobiety o silnej osobowości, przebojowe, takie, które wiedzą, czego chcą. Gillian nie miała u niego najmniejszych szans, poczynając od wyglądu, a właśnie na zachowaniu kończąc. Zresztą i tak ledwo dostrzegał kogoś innego niż jedna osoba, która zdobyła sobie całą jego uwagę i wszystkie myśli. Zaloty rudowłosej sekretarki spływały po nim jak woda po kaczce.
- Dziękuję, Gillian. Możesz iść.
Popatrzyła na niego z wyraźnym zawodem i opuściła gabinet. Poukładał swoje papiery w równym rządku, przygładził garnitur, rozwichrzył włosy i wyszedł z pomieszczenia. Nie zaszczyciwszy sekretarki ani jednym spojrzeniem, podszedł do drzwi gabinetu szefa i zastukał w nie, a po otrzymaniu pozwolenia wszedł do środka.
- Dzień dobry.
- Ach, to ty – przywitał go szef. Jego okrągła głowa lśniła od kropli potu. – Siadaj, siadaj – powiedział, wskazując mu krzesło naprzeciwko biurka.
Nicolas zajął miejsce i wpatrywał się w Barnesa wyczekująco. Nieczęsto wzywał go na dywanik, zastanawiał się więc, czy aby czegoś nie zrobił źle, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Pewnie chodziło więc o dobre rzeczy. Na szczęście mężczyzna od razu przeszedł do sedna sprawy – Nicolas lubił w nim to, że nie owija bez potrzeby w bawełnę.
- Muszę ci powiedzieć, że jestem pod wrażeniem twojego zaangażowania i solidnie wykonanej pracy.
Nicolas spuchł z dumy. Szef uśmiechał się do niego dobrodusznie niczym wujek znad filiżanki z herbatą. Uwielbiał osiągać sukcesy, czuł się do tego stworzony, tak jak do życia w luksusie, podziwu, hucznych imprez i pięknych kobiet.
- Dlatego chciałbym, abyś towarzyszył mi dzisiaj w procesie Emmeldy Fitzgerald, tuż po lunchu. Potrzebuję również twoich osobistych doświadczeń przy składanych raportach, a nie tylko informacji opartych na notatkach pracowników. Jeśli się sprawdzisz, proponuję ci nieco bardziej wymagającą pracę, ale również wzrost wynagrodzenia. Decyzja należy do ciebie.
Nicolas nie miał właściwie nic do przemyślenia, bez najmniejszego zawahania podjął najlepszą decyzję. Uwielbiał wyzwania, poza tym kusiły go te pieniądze… I czuł zastrzyk adrenaliny na samą myśl, że będzie mógł się wykazać i sprawdzić.
- Oczywiście, będę gotowy.
Barnes uśmiechnął się szeroko.
- Wiedziałem, że podejmiesz się tego zadania. Dobrze, zakończ co możesz ze spraw papierkowych i widzimy się po przerwie na lunch.
Nicolas wyszedł z gabinetu z oszczędnym uśmiechem na ustach. Znów minął Gillian, jak gdyby była powietrzem, i zniknął u siebie. Tam szybko posegregował dokumenty, skończył swój raport na temat śmierciożerczyni, owej Emmeldy Fitzgerald, i właśnie szykował się do wyjścia na lunch, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili ukazała mu się po raz kolejny głowa Gillian.
- Panna Campbell do ciebie. Wpuścić?
Nie wyglądała na zadowoloną jego gościem, za to Nicolas rozpromienił się. Gillian miała minę cierpiętnicy. Odchrząknął.
- Natychmiast – powiedział ostrym tonem, a Gillian zniknęła i już po chwili do gabinetu weszła Anne. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- No, no, ciekawe miejsce – powiedziała.
Nicolas na jej widok poczuł słodycz rozlewającą się po jego ciele. Uśmiechał się mimowolnie i również rozejrzał się po gabinecie, żeby zobaczyć wszystko jej oczami. Ściany były białe, puste, oczywiście nie licząc dużego zegara ze wskazówkami ustawionymi na za pięć dwunasta. Kilka komód z szufladami wypełnionymi dokumentami, duże biurko, brak jakichkolwiek fotografii czy osobistych akcentów, jedynie płaszcz na wieszaku przy drzwiach.
- Jeszcze się nie zadomowiłem – stwierdził przepraszająco, wzruszając ramionami. – A co cię do mnie sprowadza?
Miała na sobie płaszcz i szalik, a czapkę trzymała w dłoni. Wyglądała na podekscytowaną i pełną energii, w przeciwieństwie do Nicolasa, który siedział spokojnie za biurkiem.
- Chodźmy coś zjeść – powiedziała. – Muszę z tobą porozmawiać. To ważne!
Popatrzył na jej zdrowo zarumienione policzki. Nie były one ani trochę podobne do tych wstydliwych czy zażenowanych Gillian. Te wzięły się po prostu z emocji, a nie uczuć względem niego. Może to dlatego, że Anne była taka powściągliwa w tym aspekcie ich znajomości, tak bardzo go fascynowała?
- Dobrze, dobrze… - odpowiedział, powoli odkładając swoje notatki. Anne wyglądała na zdenerwowaną jego ślimaczeniem się, a on uwielbiał robić jej na złość. Poukładał wszystko na spokojnie w szufladach, nie omieszkując zerknąć na zegar. Minuty płynęły powoli, a on nie zamierzał wychodzić przed czasem. Wreszcie, gdy Anne wyglądała już jak gdyby miała zamiar przywalić mu czymś w głowę, sięgnął do płaszcza i opatulił się nim. Poprawiał się przez dwadzieścia brakujących sekund i dopiero wtedy pokazał Anne gestem, by odsunęła się od drzwi, bo chce je otworzyć. Przepuścił ją przodem, wyszedł za nią, zamykając gabinet i klucz zostawiając Gillian, która nie mogła wychodzić na przerwę. Zostawili ją z kwaśną miną, kierując się do wind.
- Właściwie to dokąd mnie prowadzisz? – spytał Anne, wprost wyrywającą się, żeby przywołać windę.
- Zjeść coś, przecież mówiłam.
- Ale dokąd?
Nie odpowiedziała mu. Winda przyjechała z ogłuszającym hałasem, a Anne wepchnęła go do środka. Jechali w milczeniu, przerywanym jedynie próbą zadania pytania przez Nicolasa i sykami uciszającej go Anne.
Wyszli poza Ministerstwo. Nicolas do tej pory myślał, że zabierze go do pracowniczej kafeterii, ale tak się nie stało. Zamiast tego znaleźli się w mugolskiej części Londynu, a Anne chwyciła go pod ramię i zaprowadziła do, jak głosił szyld, „Niebiańskich naleśników”. Tam zdjęli płaszcze i zajęli stolik. Nicolas wciąż rzucał towarzyszce pytające spojrzenia, ale ta jak gdyby nigdy nic chwyciła menu i zaczęła je namiętnie studiować. Nie pozostało mu nic innego do roboty jak tylko podnieść kartę dań pozostawioną przed nim i wczytać się w najróżniejsze rodzaje naleśników i ich nadzień. Nie mógł się skupić na posiłkach, choć z jego brzucha wydobywał się głośny koncert orkiestry dętej. Podszedł kelner, złożyli zamówienie i Anne nie mogła już zasłaniać się menu.
- A więc o co chodzi? – spytał ją, świdrując uważnie wzrokiem, podczas gdy ona błądziła spojrzeniem po suficie.
- Powiem ci później.
- Kiedy później?
Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się.
- Później. Możemy po prostu spędzić trochę czasu razem? Tę marną lunchową godzinę?
Westchnął i skinął głową, z trudem panując nad sobą i swoją ciekawością. Anne doprowadzała go do granic wytrzymałości tymi swoimi zagadkami, ale przyszło mu do głowy, że to zemsta za ślamazarne wychodzenie z gabinetu.
Oczekiwanie na jedzenie wypełniły wesołe rozmowy o niczym. W końcu kelner pojawił się z zamówieniem. Przed Anne stanął talerz z naleśnikami z czekoladą, truskawkami i bitą śmietaną oraz herbata z cytryną, Nicolas otrzymał naleśniki zapiekane z serem i pieczarkami, a do tego sok pomarańczowy. Musiał przyznać, że jedzenie w „Niebiańskich naleśnikach” było przepyszne i postanowił zapamiętać sobie to miejsce. Podkradł nawet kawałek od Anne, by przekonać się, czy na słodko smakuje równie dobrze. Smakowało.
- Powiesz mi, czy nie? – spytał, gdy przełknął ostatni kęs i popił resztką soku. Anne, której została jeszcze połowa porcji, rzuciła mu pełne politowania spojrzenie. Zamknął się i pozwolił jej skończyć, dopiero wtedy spojrzała na niego, gotowa do zdradzenia powodu, dla którego go tu przyprowadziła.
- Myślałam o tym, co mówiłeś mi u ciebie – powiedziała. – O dokumentacji.
Nicolas od razu skupił na niej całą swoją uwagę i wytężył słuch, aby nie uronić ani jednego słowa. Starał się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest zniecierpliwiony i zaciekawiony tym, co Anne ma do powiedzenia, zachowując kamienną twarz.
- Chyba wiem, jak możemy to zorganizować – kontynuowała. Z radością przyjął użyty przez nią zwrot „my”. – Mam parę pomysłów, ale musimy spotkać się w jakimś bezpiecznym miejscu, by to obgadać.
Nareszcie coś ruszyło do przodu! Jednak próba wciągnięcia w to Anne odniosła sukces. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Możemy spotkać się u mnie – zaproponował. – Będziemy mogli spokojnie o tym porozmawiać, bez świadków.
- Dobrze – zgodziła się, kiwając lekko głową. – Myślę, że to będzie odpowiednie miejsce. Ale teraz musimy wracać do Ministerstwa. Nasza przerwa dobiega końca.
Zapłacili za jedzenie, otulili się płaszczami i wyszli na zewnątrz. Nicolas nadal miał problemy z uwierzeniem, że to się dzieje naprawdę. Tyle miesięcy marzył o dniu, w którym zdobędzie informacje o ojcu, a teraz okazało się, że jest bliżej tego, niż myślał. Zerkał co chwilę na Anne, zastanawiając się, czy za moment nie stwierdzi, że się wycofuje, ale ona widać podjęła już decyzję. Szła dumnie wyprostowana, z lekkim uśmiechem na ustach, i gotowa stawić czoła temu, co na nich czeka.

* * *

Zapomniała swojej torebki. Wróciła się po nią, poirytowana, że znów musi otwierać i zamykać zamki. Przyszła jej na myśl luźna refleksja, że może powinna się dokądś przeprowadzić. Dom był duży, przystosowany do mieszkania z dziećmi. Znajdował się w nim sporych rozmiarów salon, przestronna kuchnia, duży przedpokój i łazienka, a na górze cztery pokoje – gościnny, Convalie, Nicolasa i Ginny - plus kolejna łazienka. Na dodatek strych z mnóstwem rupieci. Lubiła ten dom, spędziła w nim wiele radosnych chwil z dziećmi, mnóstwo wzlotów i upadków. Uwielbiała ogród, choć niespecjalnie o niego dbała. Lubiła spokojną okolicę domków, pobliski las, łąki… Ale może to czas, żeby coś zmienić? Patrząc prawdzie w oczy została sama. Convalie wracała jedynie na święta i wakacje, a i ona była już w piątej klasie. Jeszcze tylko dwa lata i – kto wie? Może również zechce mieszkać sama, jak Nicolas? Oczywiście w o wiele lepszych stosunkach z nią samą. Po co jej taki duży dom? Po co jej ogród, o który nie dba, krajobraz, którego już nie podziwia, bo spowszedniał?
Znalazła torebkę i otrząsnęła się z rozmyślań. To nie pora na tego typu rozważania. Decyzję o ewentualnej przeprowadzce powinna dokładnie przemyśleć i skonsultować z córką. Poza tym przecież się nie paliło!
Pozamykała wszystko dokładnie, wyszła na drogę i dopiero tam teleportowała się do pracy. Omiotła spojrzeniem dużą salę, w której się znalazła, już przykuwając uwagę znajdujących się tam ludzi. Niektórzy machali jej, niektórzy uśmiechali się lub pozdrawiali ją. Niektórzy nie mieli odwagi nawet koło niej przejść. Pracowała w redakcji już od piętnastu lat. Początki były naprawdę ciężkie, zważywszy na to że musiała zostawić dwójkę małych dzieci pod opieką niani i iść zarabiać na życie. Najbardziej martwiła się o Convalie, która miała wtedy niespełna roczek. Żałowała, że codzienne chwile z nią umykają jej. Może nie będzie tą, która usłyszy pierwsze słowo, czy zobaczy pierwszy krok? Z drugiej strony był jeszcze trzyletni Nicky, któremu nie podobało się, że go zostawia. Zawsze płakał przed jej wyjściem, choć niania zapewniała ją, że później jest już wszystko w porządku. Miała problemy ze skupieniem się na swojej pracy, gdy zastanawiała się, czy wszystko dobrze w domu. Musiała starać się z całych sił, aby utrzymać się w dziennikarstwie i jakoś zabłysnąć. Udało jej się to. Po tylu latach pracy była czymś w rodzaju wzoru do naśladowania. Jej artykuły zawsze przyjmowano bardzo entuzjastycznie, młodzi dziennikarze prosili ją o porady, szeptali na jej widok lub unikali spojrzenia. Zdecydowanie była kimś, kto liczył się w tej branży. A szef to doceniał.
Ostatni artykuł ściskała w dłoni, zmierzając do jego gabinetu. Był to zabarwiony nutką wesołości tekst na temat obecnego życia Harry’ego Pottera. Ginny pisała właściwie o wszystkim, choć największą popularność przynosiły jej wywiady ze znanymi ludźmi. Tym razem była o tyle szczęściarą, że znała praktycznie wszystkich z otoczenia bohatera narodowego. Nie miała problemów ze zdobyciem paru słów na jego temat od Rona, Hermiony, czy nawet Parvati. Ona i Potterowie nie utrzymywali na siłę kontaktów, ale nie byli też sobie wrodzy. Znała ich dzieci – Jamesa i Lily. Chłopiec chodził do czwartej klasy w Hogwarcie, podczas gdy dziewczynka nie rozpoczęła jeszcze szkolnej edukacji. Z przyjemnością pisało jej się ten artykuł, choć kilkanaście lat temu miała nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiała oglądać Chłopca, Który Przeżył. Wiedziała, że jej praca wypadła dobrze, jeszcze zanim zdobyła pochwałę szefa.
- Wejść – usłyszała na swoje pukanie. Otworzyła drzwi i omiotła wzrokiem duży, nowocześnie urządzony gabinet z oknami od podłogi do sufitu. Cieszyła się, ze redakcja nie znajduje się, jak Ministerstwo, pod ziemią. Do środka wpadało prawdziwe światło słoneczne, które napawało ją zawsze optymizmem. – Och, Ginny!
Jeremy Wilson, jej szef, rozpromienił się na jej widok. Był to niewysoki mężczyzna o wysokim mniemaniu o sobie, ubrany zawsze w sztywny garnitur. Jego wizerunku dopełniały przylizane, mysie włosy. Tłuszczyk zbierany poprzez wieloletnie siedzenie za biurkiem odkładał mu się w okolicy brzucha, ale jakimś cudem dopinał jeszcze na nim swoje garnitury. Jeremy uwielbiał ją i jej teksty. Wychwalał jej talent pod niebiosa i piał z zachwytu nad każdymi jej wypocinami. Tym razem, jak to często się zdarzało, przysiadł niecierpliwie na brzeżku fotela, wyciągając rękę po artykuł.
- Witaj, Jeremy – powiedziała Ginny, zamykając za sobą drzwi i podchodząc do biurka. Nie zamierzała rozsiadać się w krześle naprzeciwko szefa, podała mu tylko trzymany przez siebie tekst i stała tak, czekając na ocenę. Wilson szybko rzucił okiem na tytuł i pierwsze parę zdań.
- Dokończę później – stwierdził, odkładając kartki na stół i uśmiechając się do niej przymilnie. – Jutro znajdzie się to w druku. Może usiądziesz, napijemy się czegoś, porozmawiamy?
Ginny nie przepadała za pogaduszkami z Wilsonem. Miała z nim dobry kontakt jak na relację szef-pracownica, ale nie lubiła mieszać pracy z życiem prywatnym.
- Właściwie to chciałabym wziąć się za następne zlecenie. Masz może dla mnie jakieś tematy?
- Oczywiście! – wykrzyknął zachwycony Wilson. – Musisz tylko podejść do Emiliana, wiesz, mojego nowego asystenta. Wybierz sobie coś z jego teczki.
Ginny pokiwała głową.
- Dziękuję. No cóż, czas na mnie. Nic samo się nie napisze.
- Masz całkowitą rację! – Jeremy wskazał na nią palcem. – Nie zawiedź mnie!
- Ja? Nigdy – zaśmiała się Ginny. Jeszcze zanim wyszła z gabinetu zauważyła, że rzucił się na jej artykuł. Uśmiechnęła się do siebie. Praca była tym, w czym naprawdę się sprawdzała. Uwielbiała rzucać się w jej wir. Poszła do gabinetu Emiliana po nowe tematy. W redakcji czuła się naprawdę kimś. Wychodziła w teren, gromadziła wypowiedzi, doświadczenia, miała zmienne godziny pracy i dostosowywała je do swoich potrzeb. Chciało jej się śmiać na samą myśl, że na początku była praktycznie przykuta do biurka. Niezaprzeczalnie osiągnęła sukces. Demelza, która dołączyła do ekipy kilka lat po niej, nadal siedziała w biurze. Mnóstwo osób pracowało na miejscu, ale jej taki styl życia nie odpowiadał. Lubiła mieć kontrolę nad tym, co robi. Przychodziła, gdy miała ochotę. Zawsze miała teksty gotowe jeszcze przed wyznaczoną datą oddania i nigdy nie zdarzyło jej się opóźnienie. To ją satysfakcjonowało.
Emilian pokazał jej kilka zleceń, z których mogła sobie coś wybrać. Zawsze była ambitna. Wzięła wszystkie. Może to z jej strony nieco egoistyczne, ale przecież jeszcze tego samego dnia znajdą inne tematy. Co mogła poradzić na to, że z tych każdy jej się spodobał? Daty oddania były dość odległe, dlatego nie sądziła, że może mieć jakikolwiek problem z wyrobieniem się. Rzucała się w wir pracy, próbując odnaleźć sens wszystkiego, sens siebie samej. Robiła to, co sprawiało jej przyjemność. Emilian niespecjalnie chciał oddać jej wszystko, ale nie miał wyboru. Wiedział, że jest ulubienicą szefa, i jeśli jej się postawi, to srogo za to zapłaci.
W drzwiach minęła się z Dannym.
- Cześć – powiedział do niej niepewnie.
- Cześć, Danny – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. – Jak mi przykro, że nie zostało nic dla ciebie.
Nim zdążył cokolwiek jej odpowiedzieć, uciekła, zaśmiewając się do rozpuku, zupełnie jak mała, psotna dziewczynka.

* * *

Gdy tylko dotarł do domu, zagonił skrzaty do sprzątania nawet najbardziej niedostępnych zakamarków, a Harveya do doprowadzenia ogrodu do doskonałości. Sam zamknął się w swojej sypialni i rozpoczął procesy pielęgnacyjne. Najwięcej czasu zabrało mu dobranie idealnego stroju. Nie wiedział, czy powinien postawić na coś bardziej oficjalnego, a może zaprezentować się w czymś zupełnie na luzie? Czy chciał pokazać, jak dobrze czuje się we własnym domu? Nawet do pracy nie ubierał zwyczajnych t-shirtów z dżinsami. A może lepiej postawić na luźną elegancję? Dżinsy w połączeniu z koszulą zawsze działały, ale może lepiej założyć zwyczajną bluzę?
Przerwał swoje dylematy, postanawiając, że to czas, aby wziąć kąpiel. W gorącej wodzie odprężył się i rozluźnił. Przypomniał sobie dzisiejszy dzień. Propozycja szefa, później lunch z Anne, a jeszcze później proces tej całej Fitzgerald. Wyrwanie się w biura było bardzo ciekawe. Po raz pierwszy mógł zobaczyć wszystko z własnej perspektywy, a nie tylko z perspektywy innych. Zarzuty, wymówki i zeznania nie były dla niego żadną niespodzianką, bo znał sprawę na tyle dobrze, że mógł to wszystko przewidzieć. Sprawa nie posunęła się do przodu ani odrobinę, ale miał szansę na samodzielne notowanie własnych spostrzeżeń, aby te przekazać szefowi. Otrząsnął się jednak z myśli o procesie i skupił na przyszłości. Ten wieczór miał być naprawdę ważny. Nie sądził, że Anne naprawdę zgodzi się mu pomóc, nawet jeśli tę pomoc już zadeklarowała. Po prostu uznał, że będzie się za bardzo bała o utratę stanowiska, karę za włamanie czy też udostępnianie zasobów Departamentu Tajemnic. Oczywiście w takiej sytuacji zrobiłby wszystko, aby ją wybronić, ale miał nadzieję, że uda im się przeprowadzić całą operację niezauważenie, a skoro Anne miała jakieś pomysły i obserwacje, którymi chciała się z nim podzielić, to wszystko układało się jak najlepiej. W końcu to ona tam pracowała, znała ryzyko i musiała wszystko bardzo dokładnie przeanalizować.
Gdy woda oziębiła się, wyszedł i wytarł się dokładnie ręcznikiem, a później przewiązał go wokół pasa. Tak, z mokrymi jeszcze włosami, wyszedł do sypialni i powrócił przed szafę. Zdecydował się na kremową koszulę w pionowe, brązowe pasy, idealnie współgrające z jego brązowymi oczami, a do tego zwyczajne dżinsy. Wrócił do łazienki, by wypsikać się perfumami. Jednodniowy zarost wyglądał dobrze, więc postanowił go nie skracać. Ułożył włosy i zszedł na dół, by sprawdzić, czy jego polecenia zostały wykonane. Rezydencja lśniła czystością, a ogród prezentował się doskonale. Skrzaty wzięły się za przygotowywanie kolacji. Tym razem polecił im nie robienie niczego zbyt wystawnego, aby znów nie speszyć Anne. Mieli po prostu zjeść razem kurczaka, a na deser lody z owocami, bitą śmietaną i polewą, udekorowane kolorową posypką. Wszystko dokładnie zaplanował. Tym razem powinni zabezpieczyć się w pomieszczeniu, aby nikt nie był w stanie ich podsłuchać. Co prawda ufał skrzatom i Harveyowi, ale ludzie robili różne dziwne rzeczy, w szczególności dla pieniędzy. Poza tym chciał ich chronić – gdyby on i Anne w jakiś sposób wpadli, to jego podwładni pozostawali czyści, bez żadnej wiedzy i obciążeń z tym związanych.
Wybiła ósma. Anne obiecała, że zjawi się właśnie o tej godzinie i wyglądało na to, że dotrzymała swojej obietnicy, bo po ostatnim uderzeniu wybitym przez zegar rozległ się donośny dzwonek informujący, że ktoś jest przy bramie. Harvey wyszedł z budynku, by eskortować Anne od bramy do środka. Nicolas dokonał ostatnich poprawek w swoim wyglądzie i rozsiadł się na kanapie w salonie, aby tam przywitać ją z uśmiechem. Usłyszał głosy w korytarzu, a później kroki bardzo blisko. Anne pojawiła się w drzwiach. Wyglądała jak zwykle pięknie, ubrana bardzo prosto, ale schludnie, czysto i z klasą. Wstał i podszedł do niej, by ucałować jej dłoń. Zaśmiała się, ale wyraźnie speszyła.
- Posiedzimy tutaj chwilę, jeśli nie masz nic przeciwko. Niedługo skrzaty podadzą kolację.
Anne przysiadła na krawędzi sofy i rozejrzała się po pomieszczeniu. On niezbyt zwracał uwagę na takie rzeczy, ale był zadowolony, że znajdują się w tak pięknym pokoju. Skórzane miejsca do siedzenia, wytworna boazeria, zaskakujące feerią barw obrazy i wielki kominek dający mnóstwo ciepła, do tego regały z książkami, gablota ze statuetkami, medalami i pucharami, a także kryształowy żyrandol. Wszystko w ciepłych, przytulnych odcieniach, uspokajających, kojących myśli i zapraszających, by pozostać tu jak najdłużej. Finezyjne zdobienia nie rzucały się zbytnio w oczy, ale dodawały niezapomnianego wrażenia przepychu i dobrego stylu. Anne była zachwycona, a on sam poczuł się jak bogaty książę. Duma go rozpierała, że to właśnie on odziedziczył ten piękny dom. Widać w nim było kobiecą rękę jego babki.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że ty tu mieszkasz – zwierzyła mu się Anne. – To jest jak piękny sen. Cały czas mam wrażenie, że zaraz się z niego obudzę. Gdybyś tylko zobaczył mój dom!
Nicolas uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
- Nie zostałem zaproszony.
Na to stwierdzenie Anne zaśmiała się nerwowo, ale nie podjęła tematu. Widział, że jest to dla niej drażliwa kwestia. Nie wypytywał o rodzinę, dom, dzieciństwo czy inne tego typu sprawy. Sama nie chciała mu niczego powiedzieć, a nie mógł jej do niczego zmuszać. Miał też świadomość, że jego status majątkowy peszy ją i onieśmiela. Było to dziwne dla niego, do tej pory miał raczej do czynienia z dziewczynami, które rzuciłyby się przed nim na kolana, gdyby zaproponował im znajomość. No i pewnie niejedna wepchałaby mu się już do łóżka. Dziwny dreszcz przeszył go na samą myśl, że mogłaby tam być Anne…
Do salonu wszedł Harvey z informacją, że kolacja gotowa. Przeszli za nim do jadalni, gdzie na stole pysznił się kurczak, kilka rodzajów sałatek i do wyboru ryż, talarki bądź puree ziemniaczane. Do tego kilka świec, butelka wina, szampana, dzbany z sokami – pomarańczowym, jabłkowym i wiśniowym, a także czajniczek z herbatą. Chyba już wiedział, po co sięgnie Anne. Sam poprosił skrzaty, żeby udostępniły jej taką możliwość.
- A ty jak zwykle przesadzasz – stwierdziła Anne, gdy już odsunął jej krzesło i usadził przy stole. Dziwiło go to, że normalnie była tak wygadana, z gotową odpowiedzią na wszystko, pewna swego, a w jego domu w kilka chwil traciła rezon.
Pozostawił jej uwagę bez komentarza, usiadł na swoim miejscu i zaczęli jeść, rozmawiając swobodnie. Anne zachwycała się smakiem specjałów skrzatów, a Nicolas nią samą, oczywiście zachowując swoje uwagi dla siebie. Nie wiedział, jak Anne przyjęłaby wyrazy jego uwielbienia nad każdą częścią jej ciała, i wolał nie próbować się tego dowiedzieć. Wystarczyło mu nieme podziwianie jej i nieśmiałe marzenia, by choć dotknąć jej dłoni. Dystans pomiędzy nimi zdawał się być prawdziwą przepaścią, której nijak nie mógł pokonać. Bał się, że ona sama strąciłaby go w dół. Musiał jeszcze poczekać na odpowiedni moment, ale przede wszystkim skupić się na stojącym przed nimi zadaniu. To było w tym momencie najważniejsze.
Z pełnymi brzuchami i uśmiechami na twarzach przywitali deser. Nicolas objadł się kurczakiem tak bardzo, że nie wiedział, czy będzie w stanie go skończyć, ale Anne, która zjadła o wiele mniej, wzięła się za niego ochoczo. Udało im się jednak zjeść lody do końca i dopiero wtedy, zupełnie syci, przenieśli się do salonu. Nicolas zamknął zaklęciem drzwi i wygłuszył całe pomieszczenie, żeby mogli spokojnie porozmawiać, choć najedzeni niezbyt mieli ochotę na rozważania na temat Departamentu Tajemnic, mnóstwo czasu spędzili więc rozparci na kanapach i rzucający wesołe teksty. W końcu jednak Anne usiadła prosto i spojrzała na niego poważnie.
- Robi się późno – powiedziała. – Powinniśmy przejść do rzeczy.
Nicolas zapewnił, że słucha uważnie i skupił na niej całą swoją uwagę – w dziewięćdziesięciu procentach na słowach, a w pozostałych dziesięciu na wyglądzie.
- Zrobiłam mały rekonesans. Dział z aktami jest dość pilnie strzeżony, ale można to obejść. Najważniejsze, żeby użyć odpowiednich zaklęć. Rozmawiałam z Peterem O’Connelem, który tam pracuje, poruszając ten temat bardzo ostrożnie. Samo archiwum jest zabezpieczone alarmem wykrywającym jakikolwiek ruch, ale poszperałam w książkach i wiem już, że alarm aktywuje się na dotyk. Póki nikt nie dotknie żadnej powierzchni, nic się nie stanie.
- Okej – stwierdził Nicolas. - Więc najprościej będzie wziąć miotłę.
- Ale trzeba zwrócić też uwagę na to, że nie można dotknąć żadnej powierzchni. W to wliczają się szuflady z aktami.
- A zaklęcia?
Anne pokręciła głową.
- Tego nie wiem. Nie wiem, czy zaklęcia również liczą się jako dotyk. Nie wydaje mi się, ale to przecież Ministerstwo Magii, myślę, że mają jakieś zabezpieczenia…
Nicolas zamyślił się. Trzeba było więc znaleźć sposób na oszukanie alarmu. Poza książkami w salonie, miał również w rezydencji tajemną bibliotekę z mnóstwem ksiąg z zaklęciami, o czym poinformowały go kiedyś portrety. Sam był tam może raz, ale z pewnością znalazłoby się coś na ten alarm. Podzielił się swoimi spostrzeżeniami z Anne.
- Dobrze, zajmiemy się tym. Ale to nie wszystko. Drzwi do archiwum zabezpieczone są kilkoma naprawdę trudnymi zaklęciami, Peter mi ich nie zdradził, a i ja nie chciałam pytać, by nie wzbudzić podejrzeń.
- Trzeba założyć podsłuch – stwierdził Nicolas. – Skoro są to tak ciężkie zaklęcia, wątpię, aby posługiwali się nimi niewerbalnie. Najlepiej założyć podsłuch jednej osobie.
Anne przytaknęła.
- Bo korytarz wykryłby podsłuch gdzieś na ścianie – podsunęła. – To naprawdę pilnie strzeżone dokumenty. Okej – wyciągnęła przed siebie dwa palce – trzeba znaleźć coś na alarm i wybrać osobę do podsłuchu, aby poznać zaklęcia. Kolejna sprawa to cały korytarz. Jestem przekonana, że mają tam urządzenia rejestrujące wszystko przez całą dobę.
- Trzeba je oszukać – wszedł jej w słowo Nicolas. – I znowu potrzebujemy zaklęć.
- To się robi coraz bardziej skomplikowane – stwierdziła Anne z niezbyt wesołą miną. – Nie wiem, czy damy radę…
- Damy radę – powiedział stanowczo Nicolas. Był dobrej myśli, bo w końcu coś się działo, nareszcie miał plany i prostą drogę do celu. – Oprócz zaklęć trzeba się zabezpieczyć kameleonem i na wszelki wypadek transmutacją, aby nie było szans na odkrycie tożsamości.
- W korytarzu mamy również strażników – dodała nieśmiało Anne.
Nicolas podrapał się po głowie. Rzeczywiście robiło się trudniej, ale nie całkowicie niemożliwie do wykonania.
- Jakoś to obejdziemy. Czy to wszystkie zabezpieczenia?
Anne parsknęła śmiechem.
- Pomijając przedostanie się do Departamentu Tajemnic nocą, oszukanie wszelkich zabezpieczeń i oczywiste złamanie prawa, to tak, to już wszystko.
- Wspaniale.
Nicolas rozparł się wygodnie i zamknął oczy, żeby skupić się na zapamiętaniu każdej informacji przekazanej mu przez Anne. Uśmiechał się lekko, myśląc o szufladzie najprawdopodobniej skrywającej akta Dracona Malfoya. Miał dziwne wrażenie, że tam właśnie czegoś się dowie. Nie umiał tego wyjaśnić, ale po prostu wiedział, że włamanie nie pójdzie na marne.
- Tylko że ja nie jestem pewna, czy nadal chcę w tym uczestniczyć – powiedziała cicho Anne, wyrywając go z zamyślenia. Otworzył oczy i spojrzał na nią. Miała przepraszającą minę i wykręcała palce.
- Dlaczego? – spytał.
- Widzisz… nie chciałabym, żeby coś poszło nie tak. Nie mogę sobie pozwolić na niepowodzenie. Nie wiem, czy nie będzie lepiej, jeśli pójdziesz tam sam…
Przełknął ślinę. Do tej pory myślał, że mu pomoże, ale rozumiał jej punkt widzenia. I tak sporo już dla niego zrobiła.
- Pomożesz mi chociaż z przygotowaniami? – spytał z nadzieją.
Powoli kiwnęła głową.
- Tak, myślę, że to jestem w stanie dla ciebie zrobić. Po prostu… to ogromne ryzyko, masz tego świadomość? Nie wiem, co by było, gdybym wpadła. Myślę… myślę, że to twoja odpowiedzialność.
Nie był zbytnio zadowolony myślą, że zostawi go samemu sobie, ale w końcu to było jego zadanie. Musiał mu sprostać i poradzić sobie – od początku do końca. Sam, tak jak zawsze planował.

2 komentarze:

  1. What's Taking place i'm new to thiѕ, I stumbled upοn this I hаvе ԁiѕсovеrеd It аbsolutely uѕeful аnd it has
    aideԁ me out loads. I hope to contribute & аid differеnt usеrs likе
    itѕ аided me. Greаt job.


    Also visit my рage: listwy styropianowe

    OdpowiedzUsuń
  2. Great delivery. Οutstanding arguments.
    Кeeр up the gοоԁ sрirit.


    Vіsit my ωebpage www.basrasites.com

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)