Nicolas
lubił poniedziałki. Może wiele osób by się z nim nie zgodziło, ale to był ten
czas, gdy wracał do pracy po weekendzie i miał Anne właściwie na wyciągnięcie
ręki. Poza tym lubił swoją pracę. Nigdy nie myślał o prawie, jako o ścieżce,
którą chciałby podążać, a jednak było coś takiego w problemach ludzi,
przesłuchaniach, procesach, wszystkich tych historiach, co go ciekawiło i
fascynowało.
Tego
dnia rozglądał się uważnie, idąc zatłoczonym atrium. Miał nadzieję, że ją
wpatrzy, bo zwiastowałoby to dobry dzień. Czuł dziwne napięcie na myśl o tym,
że mógłby jej nie zobaczyć. Perspektywa spotkania była ekscytująca. Nie zrażało
go nawet, że w tłumie różnobarwnych szat ciężko mu odnaleźć jakąkolwiek znajomą
twarz. Był pewny, że kogo jak kogo, ale jej by nie przeoczył. Szedł jak
najwolniej, choć jego poszukiwania, jak na razie, były bezowocne. Nie szkodzi, powiedział sobie. Najwyżej odwiedzę ją w porze lunchu.
Dotarł już do wind i obrzucił po raz ostatni świdrującym spojrzeniem całe
atrium. Lekko zawiedziony, wszedł za złotą kratę i wybrał guzik ze swoim piętrem.
Winda ruszyła, hałasując nieznośnie. Można by pomyśleć, że w tak dostojnym i
reprezentacyjnym miejscu wszystko powinno działać idealnie, ale nie – ta winda
skrzypiała od lat, pewnie od momentu, w którym została zamontowana.
Wysiadł
na swoim piętrze i skierował się do gabinetu. Musiał przejść przez cały długi
korytarz, w którym mijali go ludzie, kiwający na powitanie głowami,
uśmiechający się do niego i pytający o samopoczucie. Był popularny i lubiany,
co się tu dziwić? Najmłodszy asystent szefa departamentu w dziejach
Ministerstwa zdobył sobie uznanie poprzez naprawdę ciężką pracę i cieszył się,
że ludzie go doceniają.
Otworzył
ostatnie drzwi i wszedł do środka. Siedząca przy biurku sekretarka Gillian
natychmiast wstała, jak co dzień.
-
Dzień dobry, Nicolasie – przywitała go z uśmiechem. – Dokumenty z nowymi
sprawami są już na twoim biurku. Ach, i pan Barnes prosił, żebyś podszedł do
niego około godziny jedenastej, przyjąłby cię wcześniej, ale jest dzisiaj na
ważnym spotkaniu…
-
Dzień dobry, Gillian – powiedział, przerywając jej szybkie wyrzucanie z siebie
słów. Skierował się do swojego gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Tak jak
powiedziała dziewczyna, na jego biurku znajdował się mały stosik papierów.
Westchnął. Może i prawo stało się dla niego fascynujące, ale wolałby zgłębiać
to zagadnienie w praktyce, a nie teorii. Z drugiej strony praca papierkowa
pozwalała mu na rozmyślania. Barnes obiecał mu, że po kilkumiesięcznym stażu
zacznie zabierać go na różnego rodzaju spotkania, ale na razie, po pięciu
miesiącach, nie zdobył sobie jeszcze całkowitego zaufania szefa. Pracował w
milczeniu, mając nadzieję, że już wkrótce zabłyśnie.
Sprawa
byłej śmierciożerczyni wypierającej się rękami i nogami swojej przeszłości
wciągnęła go tak bardzo, że przegapił godzinę jedenastą. Rozległo się pukanie
do jego gabinetu i do środka weszła zmieszana Gillian. Jej rude włosy sterczały
we wszystkie strony niczym bujna grzywa lwa.
-
Pan Barnes prosi do siebie – wydukała.
Czasem
zastanawiał się, czy ona naprawdę jest taka zacofana, czy też to jej sposób na
podryw. Tak czy siak, zupełnie nie działały na niego zaczerwienione policzki,
odwrócony wzrok, jąkanie się i robienie z siebie sieroty. Wolał kobiety o
silnej osobowości, przebojowe, takie, które wiedzą, czego chcą. Gillian nie miała
u niego najmniejszych szans, poczynając od wyglądu, a właśnie na zachowaniu
kończąc. Zresztą i tak ledwo dostrzegał kogoś innego niż jedna osoba, która
zdobyła sobie całą jego uwagę i wszystkie myśli. Zaloty rudowłosej sekretarki
spływały po nim jak woda po kaczce.
-
Dziękuję, Gillian. Możesz iść.
Popatrzyła
na niego z wyraźnym zawodem i opuściła gabinet. Poukładał swoje papiery w
równym rządku, przygładził garnitur, rozwichrzył włosy i wyszedł z
pomieszczenia. Nie zaszczyciwszy sekretarki ani jednym spojrzeniem, podszedł do
drzwi gabinetu szefa i zastukał w nie, a po otrzymaniu pozwolenia wszedł do
środka.
-
Dzień dobry.
-
Ach, to ty – przywitał go szef. Jego okrągła głowa lśniła od kropli potu. –
Siadaj, siadaj – powiedział, wskazując mu krzesło naprzeciwko biurka.
Nicolas
zajął miejsce i wpatrywał się w Barnesa wyczekująco. Nieczęsto wzywał go na
dywanik, zastanawiał się więc, czy aby czegoś nie zrobił źle, ale nic nie
przychodziło mu do głowy. Pewnie chodziło więc o dobre rzeczy. Na szczęście
mężczyzna od razu przeszedł do sedna sprawy – Nicolas lubił w nim to, że nie
owija bez potrzeby w bawełnę.
-
Muszę ci powiedzieć, że jestem pod wrażeniem twojego zaangażowania i solidnie
wykonanej pracy.
Nicolas
spuchł z dumy. Szef uśmiechał się do niego dobrodusznie niczym wujek znad
filiżanki z herbatą. Uwielbiał osiągać sukcesy, czuł się do tego stworzony, tak
jak do życia w luksusie, podziwu, hucznych imprez i pięknych kobiet.
-
Dlatego chciałbym, abyś towarzyszył mi dzisiaj w procesie Emmeldy Fitzgerald,
tuż po lunchu. Potrzebuję również twoich osobistych doświadczeń przy składanych
raportach, a nie tylko informacji opartych na notatkach pracowników. Jeśli się
sprawdzisz, proponuję ci nieco bardziej wymagającą pracę, ale również wzrost
wynagrodzenia. Decyzja należy do ciebie.
Nicolas
nie miał właściwie nic do przemyślenia, bez najmniejszego zawahania podjął
najlepszą decyzję. Uwielbiał wyzwania, poza tym kusiły go te pieniądze… I czuł
zastrzyk adrenaliny na samą myśl, że będzie mógł się wykazać i sprawdzić.
-
Oczywiście, będę gotowy.
Barnes
uśmiechnął się szeroko.
-
Wiedziałem, że podejmiesz się tego zadania. Dobrze, zakończ co możesz ze spraw
papierkowych i widzimy się po przerwie na lunch.
Nicolas
wyszedł z gabinetu z oszczędnym uśmiechem na ustach. Znów minął Gillian, jak gdyby
była powietrzem, i zniknął u siebie. Tam szybko posegregował dokumenty,
skończył swój raport na temat śmierciożerczyni, owej Emmeldy Fitzgerald, i
właśnie szykował się do wyjścia na lunch, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Po
chwili ukazała mu się po raz kolejny głowa Gillian.
-
Panna Campbell do ciebie. Wpuścić?
Nie
wyglądała na zadowoloną jego gościem, za to Nicolas rozpromienił się. Gillian
miała minę cierpiętnicy. Odchrząknął.
-
Natychmiast – powiedział ostrym tonem, a Gillian zniknęła i już po chwili do
gabinetu weszła Anne. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, wodząc
wzrokiem po pomieszczeniu.
-
No, no, ciekawe miejsce – powiedziała.
Nicolas
na jej widok poczuł słodycz rozlewającą się po jego ciele. Uśmiechał się
mimowolnie i również rozejrzał się po gabinecie, żeby zobaczyć wszystko jej
oczami. Ściany były białe, puste, oczywiście nie licząc dużego zegara ze
wskazówkami ustawionymi na za pięć dwunasta. Kilka komód z szufladami
wypełnionymi dokumentami, duże biurko, brak jakichkolwiek fotografii czy osobistych
akcentów, jedynie płaszcz na wieszaku przy drzwiach.
-
Jeszcze się nie zadomowiłem – stwierdził przepraszająco, wzruszając ramionami.
– A co cię do mnie sprowadza?
Miała
na sobie płaszcz i szalik, a czapkę trzymała w dłoni. Wyglądała na podekscytowaną
i pełną energii, w przeciwieństwie do Nicolasa, który siedział spokojnie za
biurkiem.
-
Chodźmy coś zjeść – powiedziała. – Muszę z tobą porozmawiać. To ważne!
Popatrzył
na jej zdrowo zarumienione policzki. Nie były one ani trochę podobne do tych
wstydliwych czy zażenowanych Gillian. Te wzięły się po prostu z emocji, a nie
uczuć względem niego. Może to dlatego, że Anne była taka powściągliwa w tym
aspekcie ich znajomości, tak bardzo go fascynowała?
-
Dobrze, dobrze… - odpowiedział, powoli odkładając swoje notatki. Anne wyglądała
na zdenerwowaną jego ślimaczeniem się, a on uwielbiał robić jej na złość.
Poukładał wszystko na spokojnie w szufladach, nie omieszkując zerknąć na zegar.
Minuty płynęły powoli, a on nie zamierzał wychodzić przed czasem. Wreszcie, gdy
Anne wyglądała już jak gdyby miała zamiar przywalić mu czymś w głowę, sięgnął
do płaszcza i opatulił się nim. Poprawiał się przez dwadzieścia brakujących
sekund i dopiero wtedy pokazał Anne gestem, by odsunęła się od drzwi, bo chce
je otworzyć. Przepuścił ją przodem, wyszedł za nią, zamykając gabinet i klucz
zostawiając Gillian, która nie mogła wychodzić na przerwę. Zostawili ją z
kwaśną miną, kierując się do wind.
-
Właściwie to dokąd mnie prowadzisz? – spytał Anne, wprost wyrywającą się, żeby
przywołać windę.
-
Zjeść coś, przecież mówiłam.
-
Ale dokąd?
Nie
odpowiedziała mu. Winda przyjechała z ogłuszającym hałasem, a Anne wepchnęła go
do środka. Jechali w milczeniu, przerywanym jedynie próbą zadania pytania przez
Nicolasa i sykami uciszającej go Anne.
Wyszli
poza Ministerstwo. Nicolas do tej pory myślał, że zabierze go do pracowniczej
kafeterii, ale tak się nie stało. Zamiast tego znaleźli się w mugolskiej części
Londynu, a Anne chwyciła go pod ramię i zaprowadziła do, jak głosił szyld,
„Niebiańskich naleśników”. Tam zdjęli płaszcze i zajęli stolik. Nicolas wciąż
rzucał towarzyszce pytające spojrzenia, ale ta jak gdyby nigdy nic chwyciła
menu i zaczęła je namiętnie studiować. Nie pozostało mu nic innego do roboty
jak tylko podnieść kartę dań pozostawioną przed nim i wczytać się w
najróżniejsze rodzaje naleśników i ich nadzień. Nie mógł się skupić na
posiłkach, choć z jego brzucha wydobywał się głośny koncert orkiestry dętej. Podszedł
kelner, złożyli zamówienie i Anne nie mogła już zasłaniać się menu.
-
A więc o co chodzi? – spytał ją, świdrując uważnie wzrokiem, podczas gdy ona
błądziła spojrzeniem po suficie.
-
Powiem ci później.
-
Kiedy później?
Popatrzyła
na niego i uśmiechnęła się.
-
Później. Możemy po prostu spędzić trochę czasu razem? Tę marną lunchową godzinę?
Westchnął
i skinął głową, z trudem panując nad sobą i swoją ciekawością. Anne
doprowadzała go do granic wytrzymałości tymi swoimi zagadkami, ale przyszło mu
do głowy, że to zemsta za ślamazarne wychodzenie z gabinetu.
Oczekiwanie
na jedzenie wypełniły wesołe rozmowy o niczym. W końcu kelner pojawił się z
zamówieniem. Przed Anne stanął talerz z naleśnikami z czekoladą, truskawkami i
bitą śmietaną oraz herbata z cytryną, Nicolas otrzymał naleśniki zapiekane z
serem i pieczarkami, a do tego sok pomarańczowy. Musiał przyznać, że jedzenie w
„Niebiańskich naleśnikach” było przepyszne i postanowił zapamiętać sobie to
miejsce. Podkradł nawet kawałek od Anne, by przekonać się, czy na słodko
smakuje równie dobrze. Smakowało.
-
Powiesz mi, czy nie? – spytał, gdy przełknął ostatni kęs i popił resztką soku.
Anne, której została jeszcze połowa porcji, rzuciła mu pełne politowania
spojrzenie. Zamknął się i pozwolił jej skończyć, dopiero wtedy spojrzała na
niego, gotowa do zdradzenia powodu, dla którego go tu przyprowadziła.
-
Myślałam o tym, co mówiłeś mi u ciebie – powiedziała. – O dokumentacji.
Nicolas
od razu skupił na niej całą swoją uwagę i wytężył słuch, aby nie uronić ani
jednego słowa. Starał się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest
zniecierpliwiony i zaciekawiony tym, co Anne ma do powiedzenia, zachowując
kamienną twarz.
-
Chyba wiem, jak możemy to zorganizować – kontynuowała. Z radością przyjął użyty
przez nią zwrot „my”. – Mam parę pomysłów, ale musimy spotkać się w jakimś
bezpiecznym miejscu, by to obgadać.
Nareszcie
coś ruszyło do przodu! Jednak próba wciągnięcia w to Anne odniosła sukces. Nie
mógł uwierzyć w to, co słyszy.
-
Możemy spotkać się u mnie – zaproponował. – Będziemy mogli spokojnie o tym
porozmawiać, bez świadków.
-
Dobrze – zgodziła się, kiwając lekko głową. – Myślę, że to będzie odpowiednie
miejsce. Ale teraz musimy wracać do Ministerstwa. Nasza przerwa dobiega końca.
Zapłacili
za jedzenie, otulili się płaszczami i wyszli na zewnątrz. Nicolas nadal miał
problemy z uwierzeniem, że to się dzieje naprawdę. Tyle miesięcy marzył o dniu,
w którym zdobędzie informacje o ojcu, a teraz okazało się, że jest bliżej tego,
niż myślał. Zerkał co chwilę na Anne, zastanawiając się, czy za moment nie
stwierdzi, że się wycofuje, ale ona widać podjęła już decyzję. Szła dumnie
wyprostowana, z lekkim uśmiechem na ustach, i gotowa stawić czoła temu, co na
nich czeka.
*
* *
Zapomniała
swojej torebki. Wróciła się po nią, poirytowana, że znów musi otwierać i
zamykać zamki. Przyszła jej na myśl luźna refleksja, że może powinna się dokądś
przeprowadzić. Dom był duży, przystosowany do mieszkania z dziećmi. Znajdował
się w nim sporych rozmiarów salon, przestronna kuchnia, duży przedpokój i
łazienka, a na górze cztery pokoje – gościnny, Convalie, Nicolasa i Ginny -
plus kolejna łazienka. Na dodatek strych z mnóstwem rupieci. Lubiła ten dom,
spędziła w nim wiele radosnych chwil z dziećmi, mnóstwo wzlotów i upadków.
Uwielbiała ogród, choć niespecjalnie o niego dbała. Lubiła spokojną okolicę
domków, pobliski las, łąki… Ale może to czas, żeby coś zmienić? Patrząc
prawdzie w oczy została sama. Convalie wracała jedynie na święta i wakacje, a i
ona była już w piątej klasie. Jeszcze tylko dwa lata i – kto wie? Może również
zechce mieszkać sama, jak Nicolas? Oczywiście w o wiele lepszych stosunkach z
nią samą. Po co jej taki duży dom? Po co jej ogród, o który nie dba, krajobraz,
którego już nie podziwia, bo spowszedniał?
Znalazła
torebkę i otrząsnęła się z rozmyślań. To nie pora na tego typu rozważania.
Decyzję o ewentualnej przeprowadzce powinna dokładnie przemyśleć i skonsultować
z córką. Poza tym przecież się nie paliło!
Pozamykała
wszystko dokładnie, wyszła na drogę i dopiero tam teleportowała się do pracy.
Omiotła spojrzeniem dużą salę, w której się znalazła, już przykuwając uwagę
znajdujących się tam ludzi. Niektórzy machali jej, niektórzy uśmiechali się lub
pozdrawiali ją. Niektórzy nie mieli odwagi nawet koło niej przejść. Pracowała w
redakcji już od piętnastu lat. Początki były naprawdę ciężkie, zważywszy na to
że musiała zostawić dwójkę małych dzieci pod opieką niani i iść zarabiać na
życie. Najbardziej martwiła się o Convalie, która miała wtedy niespełna roczek.
Żałowała, że codzienne chwile z nią umykają jej. Może nie będzie tą, która
usłyszy pierwsze słowo, czy zobaczy pierwszy krok? Z drugiej strony był jeszcze
trzyletni Nicky, któremu nie podobało się, że go zostawia. Zawsze płakał przed
jej wyjściem, choć niania zapewniała ją, że później jest już wszystko w
porządku. Miała problemy ze skupieniem się na swojej pracy, gdy zastanawiała
się, czy wszystko dobrze w domu. Musiała starać się z całych sił, aby utrzymać
się w dziennikarstwie i jakoś zabłysnąć. Udało jej się to. Po tylu latach pracy
była czymś w rodzaju wzoru do naśladowania. Jej artykuły zawsze przyjmowano
bardzo entuzjastycznie, młodzi dziennikarze prosili ją o porady, szeptali na
jej widok lub unikali spojrzenia. Zdecydowanie była kimś, kto liczył się w tej
branży. A szef to doceniał.
Ostatni
artykuł ściskała w dłoni, zmierzając do jego gabinetu. Był to zabarwiony nutką
wesołości tekst na temat obecnego życia Harry’ego Pottera. Ginny pisała
właściwie o wszystkim, choć największą popularność przynosiły jej wywiady ze
znanymi ludźmi. Tym razem była o tyle szczęściarą, że znała praktycznie
wszystkich z otoczenia bohatera narodowego. Nie miała problemów ze zdobyciem
paru słów na jego temat od Rona, Hermiony, czy nawet Parvati. Ona i Potterowie
nie utrzymywali na siłę kontaktów, ale nie byli też sobie wrodzy. Znała ich
dzieci – Jamesa i Lily. Chłopiec chodził do czwartej klasy w Hogwarcie, podczas
gdy dziewczynka nie rozpoczęła jeszcze szkolnej edukacji. Z przyjemnością
pisało jej się ten artykuł, choć kilkanaście lat temu miała nadzieję, że już
nigdy więcej nie będzie musiała oglądać Chłopca, Który Przeżył. Wiedziała, że
jej praca wypadła dobrze, jeszcze zanim zdobyła pochwałę szefa.
-
Wejść – usłyszała na swoje pukanie. Otworzyła drzwi i omiotła wzrokiem duży,
nowocześnie urządzony gabinet z oknami od podłogi do sufitu. Cieszyła się, ze
redakcja nie znajduje się, jak Ministerstwo, pod ziemią. Do środka wpadało
prawdziwe światło słoneczne, które napawało ją zawsze optymizmem. – Och, Ginny!
Jeremy
Wilson, jej szef, rozpromienił się na jej widok. Był to niewysoki mężczyzna o
wysokim mniemaniu o sobie, ubrany zawsze w sztywny garnitur. Jego wizerunku
dopełniały przylizane, mysie włosy. Tłuszczyk zbierany poprzez wieloletnie
siedzenie za biurkiem odkładał mu się w okolicy brzucha, ale jakimś cudem
dopinał jeszcze na nim swoje garnitury. Jeremy uwielbiał ją i jej teksty.
Wychwalał jej talent pod niebiosa i piał z zachwytu nad każdymi jej wypocinami.
Tym razem, jak to często się zdarzało, przysiadł niecierpliwie na brzeżku
fotela, wyciągając rękę po artykuł.
-
Witaj, Jeremy – powiedziała Ginny, zamykając za sobą drzwi i podchodząc do
biurka. Nie zamierzała rozsiadać się w krześle naprzeciwko szefa, podała mu
tylko trzymany przez siebie tekst i stała tak, czekając na ocenę. Wilson szybko
rzucił okiem na tytuł i pierwsze parę zdań.
-
Dokończę później – stwierdził, odkładając kartki na stół i uśmiechając się do
niej przymilnie. – Jutro znajdzie się to w druku. Może usiądziesz, napijemy się
czegoś, porozmawiamy?
Ginny
nie przepadała za pogaduszkami z Wilsonem. Miała z nim dobry kontakt jak na
relację szef-pracownica, ale nie lubiła mieszać pracy z życiem prywatnym.
-
Właściwie to chciałabym wziąć się za następne zlecenie. Masz może dla mnie
jakieś tematy?
-
Oczywiście! – wykrzyknął zachwycony Wilson. – Musisz tylko podejść do Emiliana,
wiesz, mojego nowego asystenta. Wybierz sobie coś z jego teczki.
Ginny
pokiwała głową.
-
Dziękuję. No cóż, czas na mnie. Nic samo się nie napisze.
-
Masz całkowitą rację! – Jeremy wskazał na nią palcem. – Nie zawiedź mnie!
-
Ja? Nigdy – zaśmiała się Ginny. Jeszcze zanim wyszła z gabinetu zauważyła, że
rzucił się na jej artykuł. Uśmiechnęła się do siebie. Praca była tym, w czym
naprawdę się sprawdzała. Uwielbiała rzucać się w jej wir. Poszła do gabinetu
Emiliana po nowe tematy. W redakcji czuła się naprawdę kimś. Wychodziła w
teren, gromadziła wypowiedzi, doświadczenia, miała zmienne godziny pracy i
dostosowywała je do swoich potrzeb. Chciało jej się śmiać na samą myśl, że na
początku była praktycznie przykuta do biurka. Niezaprzeczalnie osiągnęła
sukces. Demelza, która dołączyła do ekipy kilka lat po niej, nadal siedziała w
biurze. Mnóstwo osób pracowało na miejscu, ale jej taki styl życia nie
odpowiadał. Lubiła mieć kontrolę nad tym, co robi. Przychodziła, gdy miała
ochotę. Zawsze miała teksty gotowe jeszcze przed wyznaczoną datą oddania i
nigdy nie zdarzyło jej się opóźnienie. To ją satysfakcjonowało.
Emilian
pokazał jej kilka zleceń, z których mogła sobie coś wybrać. Zawsze była ambitna.
Wzięła wszystkie. Może to z jej strony nieco egoistyczne, ale przecież jeszcze
tego samego dnia znajdą inne tematy. Co mogła poradzić na to, że z tych każdy
jej się spodobał? Daty oddania były dość odległe, dlatego nie sądziła, że może
mieć jakikolwiek problem z wyrobieniem się. Rzucała się w wir pracy, próbując
odnaleźć sens wszystkiego, sens siebie samej. Robiła to, co sprawiało jej przyjemność.
Emilian niespecjalnie chciał oddać jej wszystko, ale nie miał wyboru. Wiedział,
że jest ulubienicą szefa, i jeśli jej się postawi, to srogo za to zapłaci.
W
drzwiach minęła się z Dannym.
-
Cześć – powiedział do niej niepewnie.
-
Cześć, Danny – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. – Jak mi przykro, że nie
zostało nic dla ciebie.
Nim
zdążył cokolwiek jej odpowiedzieć, uciekła, zaśmiewając się do rozpuku,
zupełnie jak mała, psotna dziewczynka.
*
* *
Gdy
tylko dotarł do domu, zagonił skrzaty do sprzątania nawet najbardziej
niedostępnych zakamarków, a Harveya do doprowadzenia ogrodu do doskonałości.
Sam zamknął się w swojej sypialni i rozpoczął procesy pielęgnacyjne. Najwięcej
czasu zabrało mu dobranie idealnego stroju. Nie wiedział, czy powinien postawić
na coś bardziej oficjalnego, a może zaprezentować się w czymś zupełnie na
luzie? Czy chciał pokazać, jak dobrze czuje się we własnym domu? Nawet do pracy
nie ubierał zwyczajnych t-shirtów z dżinsami. A może lepiej postawić na luźną
elegancję? Dżinsy w połączeniu z koszulą zawsze działały, ale może lepiej
założyć zwyczajną bluzę?
Przerwał
swoje dylematy, postanawiając, że to czas, aby wziąć kąpiel. W gorącej wodzie
odprężył się i rozluźnił. Przypomniał sobie dzisiejszy dzień. Propozycja szefa,
później lunch z Anne, a jeszcze później proces tej całej Fitzgerald. Wyrwanie
się w biura było bardzo ciekawe. Po raz pierwszy mógł zobaczyć wszystko z
własnej perspektywy, a nie tylko z perspektywy innych. Zarzuty, wymówki i
zeznania nie były dla niego żadną niespodzianką, bo znał sprawę na tyle dobrze,
że mógł to wszystko przewidzieć. Sprawa nie posunęła się do przodu ani
odrobinę, ale miał szansę na samodzielne notowanie własnych spostrzeżeń, aby te
przekazać szefowi. Otrząsnął się jednak z myśli o procesie i skupił na
przyszłości. Ten wieczór miał być naprawdę ważny. Nie sądził, że Anne naprawdę
zgodzi się mu pomóc, nawet jeśli tę pomoc już zadeklarowała. Po prostu uznał,
że będzie się za bardzo bała o utratę stanowiska, karę za włamanie czy też
udostępnianie zasobów Departamentu Tajemnic. Oczywiście w takiej sytuacji
zrobiłby wszystko, aby ją wybronić, ale miał nadzieję, że uda im się
przeprowadzić całą operację niezauważenie, a skoro Anne miała jakieś pomysły i
obserwacje, którymi chciała się z nim podzielić, to wszystko układało się jak
najlepiej. W końcu to ona tam pracowała, znała ryzyko i musiała wszystko bardzo
dokładnie przeanalizować.
Gdy
woda oziębiła się, wyszedł i wytarł się dokładnie ręcznikiem, a później
przewiązał go wokół pasa. Tak, z mokrymi jeszcze włosami, wyszedł do sypialni i
powrócił przed szafę. Zdecydował się na kremową koszulę w pionowe, brązowe
pasy, idealnie współgrające z jego brązowymi oczami, a do tego zwyczajne
dżinsy. Wrócił do łazienki, by wypsikać się perfumami. Jednodniowy zarost wyglądał
dobrze, więc postanowił go nie skracać. Ułożył włosy i zszedł na dół, by
sprawdzić, czy jego polecenia zostały wykonane. Rezydencja lśniła czystością, a
ogród prezentował się doskonale. Skrzaty wzięły się za przygotowywanie kolacji.
Tym razem polecił im nie robienie niczego zbyt wystawnego, aby znów nie speszyć
Anne. Mieli po prostu zjeść razem kurczaka, a na deser lody z owocami, bitą
śmietaną i polewą, udekorowane kolorową posypką. Wszystko dokładnie zaplanował.
Tym razem powinni zabezpieczyć się w pomieszczeniu, aby nikt nie był w stanie
ich podsłuchać. Co prawda ufał skrzatom i Harveyowi, ale ludzie robili różne
dziwne rzeczy, w szczególności dla pieniędzy. Poza tym chciał ich chronić –
gdyby on i Anne w jakiś sposób wpadli, to jego podwładni pozostawali czyści,
bez żadnej wiedzy i obciążeń z tym związanych.
Wybiła
ósma. Anne obiecała, że zjawi się właśnie o tej godzinie i wyglądało na to, że
dotrzymała swojej obietnicy, bo po ostatnim uderzeniu wybitym przez zegar
rozległ się donośny dzwonek informujący, że ktoś jest przy bramie. Harvey
wyszedł z budynku, by eskortować Anne od bramy do środka. Nicolas dokonał
ostatnich poprawek w swoim wyglądzie i rozsiadł się na kanapie w salonie, aby
tam przywitać ją z uśmiechem. Usłyszał głosy w korytarzu, a później kroki
bardzo blisko. Anne pojawiła się w drzwiach. Wyglądała jak zwykle pięknie,
ubrana bardzo prosto, ale schludnie, czysto i z klasą. Wstał i podszedł do
niej, by ucałować jej dłoń. Zaśmiała się, ale wyraźnie speszyła.
-
Posiedzimy tutaj chwilę, jeśli nie masz nic przeciwko. Niedługo skrzaty podadzą
kolację.
Anne
przysiadła na krawędzi sofy i rozejrzała się po pomieszczeniu. On niezbyt
zwracał uwagę na takie rzeczy, ale był zadowolony, że znajdują się w tak
pięknym pokoju. Skórzane miejsca do siedzenia, wytworna boazeria, zaskakujące
feerią barw obrazy i wielki kominek dający mnóstwo ciepła, do tego regały z
książkami, gablota ze statuetkami, medalami i pucharami, a także kryształowy
żyrandol. Wszystko w ciepłych, przytulnych odcieniach, uspokajających, kojących
myśli i zapraszających, by pozostać tu jak najdłużej. Finezyjne zdobienia nie
rzucały się zbytnio w oczy, ale dodawały niezapomnianego wrażenia przepychu i
dobrego stylu. Anne była zachwycona, a on sam poczuł się jak bogaty książę.
Duma go rozpierała, że to właśnie on odziedziczył ten piękny dom. Widać w nim
było kobiecą rękę jego babki.
-
Nadal nie mogę uwierzyć, że ty tu mieszkasz – zwierzyła mu się Anne. – To jest
jak piękny sen. Cały czas mam wrażenie, że zaraz się z niego obudzę. Gdybyś tylko
zobaczył mój dom!
Nicolas
uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
-
Nie zostałem zaproszony.
Na
to stwierdzenie Anne zaśmiała się nerwowo, ale nie podjęła tematu. Widział, że
jest to dla niej drażliwa kwestia. Nie wypytywał o rodzinę, dom, dzieciństwo
czy inne tego typu sprawy. Sama nie chciała mu niczego powiedzieć, a nie mógł
jej do niczego zmuszać. Miał też świadomość, że jego status majątkowy peszy ją
i onieśmiela. Było to dziwne dla niego, do tej pory miał raczej do czynienia z
dziewczynami, które rzuciłyby się przed nim na kolana, gdyby zaproponował im
znajomość. No i pewnie niejedna wepchałaby mu się już do łóżka. Dziwny dreszcz
przeszył go na samą myśl, że mogłaby tam być Anne…
Do
salonu wszedł Harvey z informacją, że kolacja gotowa. Przeszli za nim do
jadalni, gdzie na stole pysznił się kurczak, kilka rodzajów sałatek i do wyboru
ryż, talarki bądź puree ziemniaczane. Do tego kilka świec, butelka wina,
szampana, dzbany z sokami – pomarańczowym, jabłkowym i wiśniowym, a także
czajniczek z herbatą. Chyba już wiedział, po co sięgnie Anne. Sam poprosił
skrzaty, żeby udostępniły jej taką możliwość.
-
A ty jak zwykle przesadzasz – stwierdziła Anne, gdy już odsunął jej krzesło i
usadził przy stole. Dziwiło go to, że normalnie była tak wygadana, z gotową
odpowiedzią na wszystko, pewna swego, a w jego domu w kilka chwil traciła
rezon.
Pozostawił
jej uwagę bez komentarza, usiadł na swoim miejscu i zaczęli jeść, rozmawiając
swobodnie. Anne zachwycała się smakiem specjałów skrzatów, a Nicolas nią samą,
oczywiście zachowując swoje uwagi dla siebie. Nie wiedział, jak Anne przyjęłaby
wyrazy jego uwielbienia nad każdą częścią jej ciała, i wolał nie próbować się
tego dowiedzieć. Wystarczyło mu nieme podziwianie jej i nieśmiałe marzenia, by
choć dotknąć jej dłoni. Dystans pomiędzy nimi zdawał się być prawdziwą
przepaścią, której nijak nie mógł pokonać. Bał się, że ona sama strąciłaby go w
dół. Musiał jeszcze poczekać na odpowiedni moment, ale przede wszystkim skupić
się na stojącym przed nimi zadaniu. To było w tym momencie najważniejsze.
Z
pełnymi brzuchami i uśmiechami na twarzach przywitali deser. Nicolas objadł się
kurczakiem tak bardzo, że nie wiedział, czy będzie w stanie go skończyć, ale
Anne, która zjadła o wiele mniej, wzięła się za niego ochoczo. Udało im się jednak
zjeść lody do końca i dopiero wtedy, zupełnie syci, przenieśli się do salonu.
Nicolas zamknął zaklęciem drzwi i wygłuszył całe pomieszczenie, żeby mogli
spokojnie porozmawiać, choć najedzeni niezbyt mieli ochotę na rozważania na
temat Departamentu Tajemnic, mnóstwo czasu spędzili więc rozparci na kanapach i
rzucający wesołe teksty. W końcu jednak Anne usiadła prosto i spojrzała na
niego poważnie.
-
Robi się późno – powiedziała. – Powinniśmy przejść do rzeczy.
Nicolas
zapewnił, że słucha uważnie i skupił na niej całą swoją uwagę – w
dziewięćdziesięciu procentach na słowach, a w pozostałych dziesięciu na
wyglądzie.
-
Zrobiłam mały rekonesans. Dział z aktami jest dość pilnie strzeżony, ale można
to obejść. Najważniejsze, żeby użyć odpowiednich zaklęć. Rozmawiałam z Peterem
O’Connelem, który tam pracuje, poruszając ten temat bardzo ostrożnie. Samo
archiwum jest zabezpieczone alarmem wykrywającym jakikolwiek ruch, ale
poszperałam w książkach i wiem już, że alarm aktywuje się na dotyk. Póki nikt
nie dotknie żadnej powierzchni, nic się nie stanie.
-
Okej – stwierdził Nicolas. - Więc najprościej będzie wziąć miotłę.
-
Ale trzeba zwrócić też uwagę na to, że nie można dotknąć żadnej powierzchni. W to wliczają się szuflady z aktami.
-
A zaklęcia?
Anne
pokręciła głową.
-
Tego nie wiem. Nie wiem, czy zaklęcia również liczą się jako dotyk. Nie wydaje
mi się, ale to przecież Ministerstwo Magii,
myślę, że mają jakieś zabezpieczenia…
Nicolas
zamyślił się. Trzeba było więc znaleźć sposób na oszukanie alarmu. Poza
książkami w salonie, miał również w rezydencji tajemną bibliotekę z mnóstwem
ksiąg z zaklęciami, o czym poinformowały go kiedyś portrety. Sam był tam może
raz, ale z pewnością znalazłoby się coś na ten alarm. Podzielił się swoimi
spostrzeżeniami z Anne.
-
Dobrze, zajmiemy się tym. Ale to nie wszystko. Drzwi do archiwum zabezpieczone
są kilkoma naprawdę trudnymi zaklęciami, Peter mi ich nie zdradził, a i ja nie
chciałam pytać, by nie wzbudzić podejrzeń.
-
Trzeba założyć podsłuch – stwierdził Nicolas. – Skoro są to tak ciężkie
zaklęcia, wątpię, aby posługiwali się nimi niewerbalnie. Najlepiej założyć
podsłuch jednej osobie.
Anne
przytaknęła.
-
Bo korytarz wykryłby podsłuch gdzieś na ścianie – podsunęła. – To naprawdę
pilnie strzeżone dokumenty. Okej – wyciągnęła przed siebie dwa palce – trzeba
znaleźć coś na alarm i wybrać osobę do podsłuchu, aby poznać zaklęcia. Kolejna
sprawa to cały korytarz. Jestem przekonana, że mają tam urządzenia rejestrujące
wszystko przez całą dobę.
-
Trzeba je oszukać – wszedł jej w słowo Nicolas. – I znowu potrzebujemy zaklęć.
-
To się robi coraz bardziej skomplikowane – stwierdziła Anne z niezbyt wesołą
miną. – Nie wiem, czy damy radę…
-
Damy radę – powiedział stanowczo Nicolas. Był dobrej myśli, bo w końcu coś się
działo, nareszcie miał plany i prostą drogę do celu. – Oprócz zaklęć trzeba się
zabezpieczyć kameleonem i na wszelki wypadek transmutacją, aby nie było szans
na odkrycie tożsamości.
-
W korytarzu mamy również strażników – dodała nieśmiało Anne.
Nicolas
podrapał się po głowie. Rzeczywiście robiło się trudniej, ale nie całkowicie
niemożliwie do wykonania.
-
Jakoś to obejdziemy. Czy to wszystkie zabezpieczenia?
Anne
parsknęła śmiechem.
-
Pomijając przedostanie się do Departamentu Tajemnic nocą, oszukanie wszelkich
zabezpieczeń i oczywiste złamanie prawa, to tak, to już wszystko.
-
Wspaniale.
Nicolas
rozparł się wygodnie i zamknął oczy, żeby skupić się na zapamiętaniu każdej
informacji przekazanej mu przez Anne. Uśmiechał się lekko, myśląc o szufladzie
najprawdopodobniej skrywającej akta Dracona Malfoya. Miał dziwne wrażenie, że
tam właśnie czegoś się dowie. Nie umiał tego wyjaśnić, ale po prostu wiedział,
że włamanie nie pójdzie na marne.
-
Tylko że ja nie jestem pewna, czy nadal chcę w tym uczestniczyć – powiedziała
cicho Anne, wyrywając go z zamyślenia. Otworzył oczy i spojrzał na nią. Miała
przepraszającą minę i wykręcała palce.
-
Dlaczego? – spytał.
-
Widzisz… nie chciałabym, żeby coś poszło nie tak. Nie mogę sobie pozwolić na
niepowodzenie. Nie wiem, czy nie będzie lepiej, jeśli pójdziesz tam sam…
Przełknął
ślinę. Do tej pory myślał, że mu pomoże, ale rozumiał jej punkt widzenia. I tak
sporo już dla niego zrobiła.
-
Pomożesz mi chociaż z przygotowaniami? – spytał z nadzieją.
Powoli
kiwnęła głową.
-
Tak, myślę, że to jestem w stanie dla ciebie zrobić. Po prostu… to ogromne
ryzyko, masz tego świadomość? Nie wiem, co by było, gdybym wpadła. Myślę…
myślę, że to twoja odpowiedzialność.
Nie
był zbytnio zadowolony myślą, że zostawi go samemu sobie, ale w końcu to było
jego zadanie. Musiał mu sprostać i poradzić sobie – od początku do końca. Sam,
tak jak zawsze planował.
What's Taking place i'm new to thiѕ, I stumbled upοn this I hаvе ԁiѕсovеrеd It аbsolutely uѕeful аnd it has
OdpowiedzUsuńaideԁ me out loads. I hope to contribute & аid differеnt usеrs likе
itѕ аided me. Greаt job.
Also visit my рage: listwy styropianowe
Great delivery. Οutstanding arguments.
OdpowiedzUsuńКeeр up the gοоԁ sрirit.
Vіsit my ωebpage www.basrasites.com