piątek, 11 stycznia 2013

Ślad: rozdział dwudziesty drugi



Marzenia senne rozpływały się powoli, udając się do krainy nicości, z której nie mogła już wydobyć wspomnień o nich. Było jej ciepło i przytulnie. Miała wielką ochotę leżeć tak i leżeć, ale coś zmusiło ją do otwarcia oczu, a był to ciepły podmuch na karku. Przestraszona obróciła się, by znaleźć się twarzą w twarz z Lucasem.
- Dzień dobry – powiedział do niej. – Nie miałem serca cię budzić.
Uspokoiła przyspieszony oddech i wydukała:
- Cz-cześć.
Chłopak przyglądał jej się z zainteresowaniem. Podciągnęła kołdrę jak najwyżej pod brodę, a on zaśmiał się.
- Spokojnie, chciałem tylko poczekać, aż się obudzisz, żeby podziękować ci za gościnę.
Wyglądał uroczo z odgniecioną z jednej strony policzka poduszką. Jego jeszcze bardziej nieuładzone niż zwykle włosy rozbawiły ją, ale też i roztkliwiły.
- Nie ma sprawy – powiedziała. – Naprawdę.
- Jesteś taka piękna – wymruczał.
Nachylił się do niej i pocałował, odnajdując wgłębienie w talii i mocno obejmując ją w tym miejscu. Przygnieciona do łóżka nie bardzo miała jak zaprotestować, ale musiała przyznać, że spodobało jej się to. Rozchyliła usta i pozwoliła, by jego język odnalazł jej. Starała się nie zastanawiać nad tym, co powinna robić. Miała nadzieję, że nie jest w tym beznadziejna, w końcu to pierwszy chłopak, z którym się tak całuje. Ale po kilku minutach wodzenia jego rąk po jej ciele, w jej głowie pojawiła się myśl, że może źle robi. Zacisnęła usta, kończąc pocałunki. Ledwo znała Lucasa, czy naprawdę chciała, żeby tak wyglądała ich znajomość? Nie powinno go nawet tu być. Usiadła, owijając się kołdrą.
- Wiesz co, myślę, że powinieneś już iść.
Lucas spojrzał na nią lekko zdezorientowany, skinął głową i wstał, szykując się do wyjścia.
- Ciekawa z ciebie osóbka – powiedział.
- Jeśli możesz – zatrzymała go, gdy sięgał do klamki – upewnij się, że nikt cię nie zobaczy. Nie chcę plotek.
Zasalutował.
- Tak jest!
Wyciągnął z kieszeni różdżkę i wymruczał jakieś zaklęcie, przytykając ucho do drzwi. Uśmiechnął się i odblokował zamek.
- Wolne. Więc do zobaczenia.
Przesłał jej całusa i wyszedł z jej dormitorium. Convalie nakryła głowę poduszką. Serce biło jej w przyspieszonym tempie, policzki czerwieniły ze wstydu na samo wspomnienie. No to co?, pytała zaczepnie samą siebie. Daj spokój, Convalie, to nic wielkiego.
Wstała z łóżka i podeszła do szafy, żeby wybrać z niej ubranie na dzisiaj. Z parą dżinsów, bluzką i ciepłym sweterkiem udała się do łazienki, gdzie przede wszystkim schłodziła twarz zimną wodą. Umyła się i ubrała, związała włosy w wysoki koński ogon. Poczuła przemożną chęć, by się pomalować, tylko odrobinę. Wyszła z łazienki, a później z dormitorium na korytarz. Skierowała się do pokoju Ivy. Miała nadzieję, że przyjaciółka już nie śpi, musiała z nią bowiem porozmawiać. Zatrzymała się przed jej drzwiami i zapukała cicho. Odskoczyła, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły. Jej oczom ukazała się zaplątana w pościel Ivy, celująca różdżką w drzwi. Zaśmiała się i weszła do środka.
- Zabalowało się w nocy? – spytała.
Ivy odwzajemniła uśmiech i zmusiła drzwi do zamknięcia się.
- Trochę. – Westchnęła. – Chyba się zakochałam.
- Super, będziemy rodziną. - Convalie zachichotała na wspomnienie wywodów Michaela na temat przodków. – Choć wydaje się nieco sztywny.
- Wiesz jak jest – powiedziała Ivy, wzruszając ramionami. – Arystokracja.
- Tia.
Convalie usadowiła się w nogach łóżka Ivy i przyjrzała jej się uważnie. Przyjaciółka wyglądała na zmęczoną ale zadowoloną minioną nocą.
- Jak to się stało, że się z nim umówiłaś?
Ivy odwróciła wzrok, czerwieniąc się.
- Właściwie to… uratował mnie z bardzo niezręcznej sytuacji.
- To znaczy? – dopytywała Convalie. Ona sama została poprzedniego wieczoru wypytana, dlatego uważała, że coś jej się w zamian należy.
- Utknęłam w schodku-pułapce, zawsze go omijam, zwykle o nim pamiętam, ale akurat czytałam książkę, różdżka mi spadła i nie mogłam się wydostać. - Rozłożyła bezradnie ręce. – A Michael pośpieszył mi z pomocą. Wyciągnął mnie, zanim ktoś zdążył zauważyć i wyśmiać i powiedział, że jemu samemu też się to zdarzyło. Do dzisiaj nie wiem, czy nie powiedział tego tylko po to, żebym się lepiej poczuła.
- Słodko – skomentowała Convalie, dusząc się od śmiechu. Schodki-pułapki już dawno przestały być prawdziwymi pułapkami, wszyscy uczniowie konsekwentnie je omijali. Jeżeli już ktoś w nich utknął, to z pewnością był to pierwszak, zresztą informacje o pułapkach roznosiły się w Hogwarcie w tempie błyskawicznym. A był już styczeń.
Ivy wycelowała w jej głowę poduszką, ale Convalie uchyliła się, zaśmiewając do rozpuku.
- A jak tobie minął bal, śmieszku?
- Całkiem, całkiem – odpowiedziała Convalie. – Wytańczyłam się, bolą mnie nogi i jestem padnięta.
- Lepiej przygotuj się na kłopoty – poradziła śmiertelnie poważnie Ivy.
- Co masz na myśli?
Przestało jej być tak wesoło. Wiedziała doskonale, o co chodziło. Ivy tylko potwierdziła jej przypuszczenia.
- Rosalie. Naprawdę się wkurzyła, musisz na nią uważać. Przecież wiesz, że jest zdolna do wszystkiego.
- Nie będę się chować przed Rosalie, daj spokój, przecież ona i Lucas już dawno zerwali.
- Wytłumacz jej to.
- Nie mam nic do tłumaczenia. To moja sprawa, a nie jej.
Convalie próbowała przekonać samą siebie do swoich słów, choć w gruncie rzeczy obawiała się blondynki. Wiedziała, że strasznie jej podpadła. Musiało jej bardzo zależeć na Lucasie. Może nawet chodziło mu o to, żeby tylko wzbudzić jej zazdrość, może wykorzystał do tego Convalie. Ale nie miała mu tego za złe.
- Kochana, niestety znam Rosalie od pierwszej klasy. To nie jest osoba, która tak łatwo odpuszcza. Po prostu musisz być ostrożna.
- Jasne – odpowiedziała Convalie kiwając głową. – Będę uważać. O ile to cokolwiek da.
Ivy przyglądała jej się ze zmartwieniem, a Convalie nie chciała widzieć, jak bardzo poważna jest to sprawa. Odgoniła złe myśli i uśmiechnęła się radośnie.
- Musisz pożyczyć mi jakieś kosmetyki. Czuję się taka nijaka bez tej otoczki.
Ivy odwzajemniła uśmiech i wyskoczyła z łóżka. Pobiegła do łazienki po kuferek z malowidłami.
- Bierz, co chcesz! – zachęciła.

* * *

Po balu nastał cały weekend na leczenie złamanego serca, a przynajmniej dla jednej osoby. Rosalie jednak nie wydawała się być zachwycona tym pomysłem. Wolała rozgrzebywać rany, zachowując się w sposób iście teatralny. Coleen miała już tego powoli dość.
- A może pójdziemy na spacer po błoniach? – zaproponowała. – Świeże, mroźne powietrze dobrze nam obu zrobi.
Rosalie nie przyjęła tego pomysłu z entuzjazmem, ale mruknęła coś pod nosem i skierowała się w stronę wieszaka z płaszczem. Coleen uśmiechnęła się pod nosem, ciesząc się na samą myśl o opuszczeniu dusznego dormitorium. Wyszły na korytarz, a Coleen otworzyła drzwi naprzeciwko, które należały do niej, i wzięła z pomieszczenia swój płaszcz. Zabezpieczyły zaklęciami swoje pokoje i skierowały się ku wyjściu. Coleen nuciła pod nosem jakąś skoczną piosenkę, starając się nie zwracać uwagi na niezadowoloną minę Rosalie.
- Och, rozchmurz się – powiedziała do blondwłosej przyjaciółki, kiedy wyszły z zamku. Niebo było idealnie czyste, na błoniach zalegał śnieg a wody jeziora kołysały się, miarowo uderzając o brzeg. Łyse drzewa przykryła biała czapa i wyglądały naprawdę ładnie. Coleen miała wielką ochotę porzucać się z kimś śnieżkami. Choć wiedziała, że nie jest to zbyt dobry pomysł, zgarnęła trochę śniegu z pobliskiej zaspy, uformowała kulkę i cisnęła nią w Rosalie.
Dziewczyna pisnęła i podskoczyła, gdy pocisk trafił ją w środek klatki piersiowej. Gdyby była w nastroju, natychmiast by się zemściła, ale teraz tylko skierowała w jej stronę ostrzegawcze spojrzenie, uniosła wysoko głowę i poszła dalej. Coleen westchnęła ciężko i powlokła się za nią. Radość wyparowała z niej, pozostawiając tylko rezygnację.
- Nie mam humoru – stwierdziła Rosalie. – A tu jest zimno. Nie chcę tu być.
- Daj spokój, spacer dobrze nam zrobi.
Rosalie przystanęła i prychnęła, wpatrując się w jakiś odległy punkt. Coleen podążyła za jej wzrokiem, mrużąc oczy.
- Taak, też tak myślę – odpowiedziała drwiąco blondynka i pospieszyła w tamtym kierunku. Coleen podążyła za nią.
- Czekaj! Poczekaj! Nie wiem czy… - Potknęła się i prawie upadła. - …to dobry pomysł.
Ale Rosalie jej nie słuchała, tylko gnała w stronę obiektu swoich gwałtownych uczuć. Była jak czołg. Co prawda Coleen nie widziała żadnego, ale słyszała kiedyś o takim urządzeniu. Ona sama potykała się co chwilę i grzęzła w śniegu, podczas gdy Rosalie była już daleko z przodu.
- Rose! Zaczekaj!
Przyjaciółka przystanęła, obejrzała się, a później znów ruszyła przed siebie. Coleen przez tę krótką chwilę dostrzegła w jej oczach determinację, ale przede wszystkim ogromny ból. To uczucie przytłoczyło ją i sparaliżowało. Wiedziała, że dla Rosalie lepiej by było więcej chama nie spotkać, ale rozumiała też, że musi gdzieś wyładować całą swoją złość, cierpienie i zazdrość. A czy nie najlepiej zrobić to u źródła wszelkich problemów?
- Hej, ty! – krzyknęła z daleka Rosalie.
Lucas obrócił się przodem do nich. Był z kolegami, ale podszedł w stronę rozjuszonej Rosalie, zapewne by odciągnąć ją na bok i uspokoić. Nie była pewna, czy ma do nich podchodzić, czy dać im chwilę prywatności. Zrobiła jeszcze kilka kroków w ich stronę i zatrzymała się. Przypomniała sobie, że sama zawsze chciała zrobić coś podobnego, ale nigdy nie starczyło jej odwagi, by zawalczyć o jakieś zadośćuczynienie. Poza tym tej osoby już tu nie było.
Lucas mówił coś cicho, trzymając Rosalie za ramiona. Wyrwała się mu.
- Nie dotykaj mnie, ty kłamliwy, bezczelny…
- Rose! – krzyknął na nią. – Nie będę z tobą rozmawiał, dopóki się nie uspokoisz!
Coleen poczuła, że jednak powinna podejść, tak na wszelki wypadek, żeby zapobiec jakiejś katastrofie.
- Nie mam zamiaru się uspokajać! Jak mogłeś! Jak mogłeś mi to zrobić, jak mogłeś mnie zostawić, jak mogłeś mnie zdradzić! I dlaczego akurat ONA?!
- Rosalie, przestań, nie jesteśmy już parą. Uspokój się. Wiedziałaś, że zerwaliśmy, dlaczego to dla ciebie takie zaskoczenie, że zacząłem spotykać się z kimś innym?
- Bo mnie zdradziłeś!
Coleen znów się zatrzymała. Nie chciała wchodzić pomiędzy nich, zwłaszcza kiedy oboje wyglądali na tak rozwścieczonych. Niemal czuła skrzące się iskry. Wiedziała, że to sprawa tylko i wyłącznie między nimi.
- Nie zdradziłem cię, Smith! Nie zdradziłem, okej?
Lucas wycofał się o kilka kroków.
- Byłem wobec ciebie w porządku, to ty sobie ubzdurałaś, że…
- Spałeś z nią! – wykrzyknęła, zbliżając się do niego i wbijając palec w okolicy jego mostka. – Widziałam cię, widziałam, jak od niej wychodziłeś! Ty… ty…
Coleen nieczęsto była świadkiem momentów, gdy Rosalie brakowało słów. Wiedziała, że przyjaciółka jest na granicy. Jeszcze tylko kroczek i całkowicie straci nad sobą panowanie. Równocześnie zdziwiło ją to, co powiedziała. Nie poinformowała jej o tym.
Lucas chwycił ją za rękę i odciągnął od swojej klatki piersiowej.
- Nie spałem z nią.
- Akurat!
- Nie w takim sensie!
- Przecież cię znam, nie próbuj kłamać mi w żywe oczy!
Ucichli na kilka chwil, po prostu patrząc na siebie. Rosalie syknęła coś cicho, a Lucas puścił jej dłoń z obrzydzeniem widocznym na twarzy.
- To nie twoja sprawa – powiedział, oddalając się od niej. – Nie muszę ci się tłumaczyć. Ale ostrzegam cię, jeśli coś jej się stanie, to gorzko tego pożałujesz. Zapamiętaj!
Odszedł, a Rosalie kipiała gniewem. Coleen podeszła do niej, widząc na jej twarzy grymas, a w oczach łzy bezsilności.
- Rose…
- Zostaw mnie! – wykrzyknęła. – Zostaw mnie, zostaw mnie samą!
Zanim Coleen zdążyła zareagować, pobiegła w stronę zamku i zniknęła jej z oczu.

* * *

Juliette już dawno nie czuła się tak, jak teraz. Wszystko przestało mieć znaczenie. Liczyła się tylko jedna osoba. To z Dylanem pragnęła spędzać każdą chwilę, każdą godzinę w dobie, każdą minutę w godzinie. Cierpiała, gdy musiała opuścić go choć na sekundę. Potrzebowała stałego wzrokowego kontaktu. Wciąż nie potrafiła uwierzyć w swoje szczęście. Ciągle bała się, że tego jest zbyt wiele, że on nagle zniknie. Ale dni mijały, a tak się nie działo.
Gdy była z nim, czuła się nareszcie całością, a nie rozbitymi, zagubionymi kawałeczkami układanki. Gdy nie było go w pobliżu, miała wrażenie, że brakuje części jej samej. Co innego mogło być miłością, jak nie to? Pragnęła być z nim już zawsze i wszędzie, chociaż nadal miała problem z uwierzeniem, że on istnieje. Bała się, że to piękny sen, z którego już niedługo się obudzi.
Wiedziała, że Dylan nie jest wszystkim. Wiedziała, że musi mieć też czas na swoje sprawy, na swoich znajomych, rodzinę, naukę. Tak bardzo chciała go zatrzymać przy sobie i nie opuszczać. Nawet Natalie zaczęła jej w tym przeszkadzać. Irytowała ją.
- Dylan i ja wybieramy się razem do Hogsmeade w walentynki. Nie wierzę, nigdy nikogo nie miałam na walentynki! Pójdziemy pewnie do herbaciarni Madam Puddifoot. Zawsze marzyłam, żeby z kimś tam pójść. Słyszałaś? Tam pełno serduszek i konfetti i… A wiesz? Ta herbaciarnia ma już ponad dwadzieścia lat! Wyobrażasz sobie, że od założenia wystrój nie zmienił się ani odrobinę? I nadal jest tak wspaniały…
Natalie potakiwała i pomrukiwała cicho. Juliette wolałaby, żeby okazała odrobinę więcej entuzjazmu.
- Dzisiaj Dylan i ja zjemy razem kolację. Usiądę przy twoim stole! A później pójdziemy na spacer po błoniach i…
- Julie – przerwała jej Natalie. – Przepraszam cię, ale… czy ty się słyszysz? Gadasz tylko o tym. „Dylan i ja”, to teraz wszystko, co masz do powiedzenia. A co z resztą? Nic więcej się nie liczy?
Juliette przystanęła na środku korytarza. Słowa przyjaciółki zraniły ją.
- Jak możesz tak mówić? – próbowała się bronić. – Oczywiście, że inne rzeczy też się liczą.
- Jakie na przykład? Ty sama?
- Nie!
Nie rozumiała, dlaczego Natalie jej to robi. Dlaczego za wszelką cenę próbuje pozbawić ją radości, którą chciała dzielić się z całym światem.
- Juliette, posłuchaj, życzę ci jak najlepiej, możesz być tego pewna, jesteś moją przyjaciółką…
- Ale? – spytała głośno.
- Ale uważam, że powinnaś trochę przystopować. Ledwo znasz Dylana, nie możesz wszystkiego rzucić dla niego, a co, jeśli wam nie wyjdzie?
Juliette prychnęła.
- Nie wyjdzie? Dlaczego miałoby „nie wyjść”? Coś mi sugerujesz?
Natalie wywróciła oczami.
- Po prostu nie ekscytuj się tym tak bardzo. Nie chcę, żeby w momencie, gdy spotka cię rozczarowanie, zawalił się cały twój świat.
Poczuła, jak nagle opuszcza ją cała radość, zupełnie jakby ktoś przebił bańkę, w której się znajdowała. Zupełnie jakby ktoś chlusnął w nią lodowatą wodą. Stała tak, otwierając i zamykając usta, niezdolna do wypowiedzenia choć słowa.
- Natalie! – wydusiła z siebie. – Dlaczego tak mówisz? Dlaczego uważasz, że to się nie uda? Dlaczego nie wierzysz we mnie, nie wierzysz w nas? Tak bardzo boli cię, że spotkało mnie coś dobrego?
- Ależ nie, w ogóle nie o to chodzi. – Natalie wyglądała na zmieszaną. – Po prostu martwię się o ciebie. Chcę twojego dobra, naprawdę. Ale nie chcę, żebyś cierpiała.
- Nie będę cierpiała – rzuciła Juliette, odwracając się do niej plecami. – Odezwij się, jak to zrozumiesz. I dziękuję ci za zepsucie mi dnia.

* * *

Zaczął się luty. Szesnaste urodziny Convalie zbliżały się, ale jeszcze wcześniej czekały ją pierwsze walentynki. Nigdy nie obchodziła tego święta, ale teraz miała z kim. Nim się spostrzegła, okazało się, że zaprzyjaźnia się z Lucasem coraz bardziej. Był miły, czarujący, trzymał jej dłoń, ogrzewał ją w objęciach i szeptał ciepłe słowa. Czuła się przy nim niezwykle komfortowo i bezpiecznie. Zastanawiała się, czy w tym roku szkolnym wszystko nie idzie jej o wiele lepiej. Okazało się, że potrafi utrzymać swoje oceny nawet mając przyjaciółkę i chłopaka. Chociaż to ostatnie mogło zostać poddane dyskusji. Czy Lucas był jej chłopakiem? Nie miała pewności. Niby spędzali razem dużo czasu i tak dalej, ale czy byli prawdziwą parą? A może po prostu żyli obok siebie?
Starała się nie poświęcać czasu takim przemyśleniom, zwłaszcza że SUMy zbliżały się nieubłaganie i każdą wolną chwilę spędzała na nauce.
- Księżniczko, zostaw to tomiszcze i idziemy na spacer.
Chociaż tak właściwie to nie miała ochoty na naukę. Uśmiechnęła się do Lucasa i poprosiła, by poczekał chwilę, podczas gdy ona odniesie książkę i weźmie płaszcz. Po kilku minutach wróciła do pokoju wspólnego i, odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami, wyszli na korytarz. Lucas chwycił jej dłoń i ścisnął krótko. Zaśmiała się i również ścisnęła. Cudownie było tak nie przejmować się niczym innym. W sali wejściowej powitał ich powiew chłodnego powietrza zza uchylonych drzwi. Niezrażeni zimnem wyszli na zewnątrz. Ściemniało się, ale biel śniegu fosforyzowała jasnością. Trzymając się za ręce rozpoczęli okrążenie dookoła zamku. Zawędrowali aż na stadion do quidditcha i wdrapali się na trybuny. Lucas odgarnął śnieg z ławki, usiadł i wskazał Convalie swoje kolana. Objęła go za szyję, starając się być jak najbliżej, by przechytrzyć zimno. Miała zaczerwienione policzki i błyszczące oczy. Lucas pociągnął ją żartobliwie za nos.
- Jakie masz plany na walentynki? – spytał.
Serce zabiło jej mocniej.
- Bo ja wiem… - grała na zwłokę. – Mnóstwo ciekawych rzeczy. Czy chcesz, żebym z nich zrezygnowała?
Uśmiechnął się słodko. Lubiła ten uśmiech, w którym ukazywał swoje śnieżnobiałe zęby. Właściwie to lubiła blondynów. Dlaczego nie?
- Zapewniam cię, że dostarczę ci lepszych atrakcji.
- Czyżby?
- A co może być lepsze od podziwiania mnie?
Dała mu kuksańca w żebra, ale siłę uderzenia stłumiła puchowa kurtka. Chwilę później z nieba zaczęły sypać drobne płatki bialutkiego śniegu, które momentalnie powczepiały się w ich włosy. Śnieg spadał coraz szybciej i coraz natarczywiej wciskał się do oczu i za kołnierze. W końcu odpuścili i zeszli z trybun, kierując się w stronę zamku.
Convalie postanowiła wygrzać się przy kominku i jeszcze trochę pouczyć się z transmutacji. Została sama. Ciepły żar miło pieścił jej skórę i zapadała się w fotel coraz bardziej i bardziej. Zamknęła oczy, tak tylko na chwilę. Zasnęła.
Nie wiedziała, że ktoś tylko na to czekał. Podczas gdy smacznie spała, cień przemknął za jej plecami. Szept, błysk, a później lekkie kroki i cisza. Sprzyjająca snom, przyjemnie otulająca umysł cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)