piątek, 11 stycznia 2013

Ślad: rozdział dwudziesty pierwszy



Ostatnie dni przed balem minęły w zastraszająco szybkim tempie. Nim Convalie się obejrzała, już stała przed lustrem w delikatnej, białej sukni, którą dostała od mamy w prezencie świątecznym. Musiała przyznać, że wyglądała naprawdę nieźle. Ramiączka sukni opadały swobodnie z jej ramion, a dekolt w kształcie serduszka sprawiał, że naprawdę wyglądała, jakby miała piersi, które na co dzień tylko delikatnie odznaczały się pod szkolnym mundurkiem. W talii przewiązana była bladoróżową szarfą, dzięki której zyskała figurę niemal modelki. Rozkloszowany dół sukienki ze zwiewnej tkaniny sięgał kolan. Na nogach miała bladoróżowe pantofelki na niewielkim obcasie, i tego samego koloru kwiat Ivy wpięła w jej włosy, tuż koło lewego ucha. Część blond loków spływała na plecy, podczas gdy reszta pozostała swobodnie upięta. Ivy zajęła się także makijażem. Bladoróżowe cienie na powiekach dopełniała biel i srebro, policzki pokrywał delikatny rumieniec, a usta zostały muśnięte błyszczykiem ze świecącymi drobinkami. Dodatkowo ciemny tusz na rzęsach wydłużył je i pogrubił, sprawiając, że wyglądały teraz niezwykle atrakcyjnie.
- Wyglądasz jak księżniczka – powiedziała z uznaniem Ivy, która miała na sobie długą, wąską, granatową i bardzo szykowną kreację. – Jeszcze tylko jednego ci brakuje – zauważyła, machając różdżką i wyczarowując połyskującą, biało-srebrną maskę, przysłaniającą górną część twarzy. Convalie założyła ją i rzeczywiście poczuła się jak Kopciuszek, który zmierza na swój pierwszy bal. Towarzyszyło jej niezmierne podekscytowanie. Okręciła się przed lustrem, by przyjrzeć się, jak sukienka wiruje miękko wokół niej. Zaśmiała się.
I kto by pomyślał, że jeszcze niedawno nie miała zamiaru wybierać się na żaden bal? Ale od tamtego czasu zmieniły się jej uczucia i zmieniła się ona sama. Nie umiała tego wyjaśnić, ale opanowało ją coś gwałtownego, popychającego do działania, sprawiającego, że robiła rzeczy, na które nie chciała się zgodzić. Zupełnie jak na Lucasa. Jego pewność siebie onieśmielała ją i odpychała, równocześnie fascynując. Zaczynała odczuwać ciekawość. A co, gdyby…?, zadawała sobie pytanie, wciąż próbując wyprzeć z umysłu jego i Juliette. Nawet go nie znasz – przypominała samej sobie, tym razem na temat innego chłopaka. Ciągle jednak towarzyszyło jej nieprzyjemne uczucie, że tak naprawdę wszystko, co będzie sobie próbowała wmówić, zabrzmi fałszywie.
- Ty też wyglądasz zjawiskowo, Ivy – powiedziała. – Naprawdę jestem pełna podziwu. Uszykowałaś mnie, w międzyczasie robiąc sobie fryzurę i makijaż i…
Nagle dopadło ją dziwne wzruszenie i chwyciła w objęcia Ivy. Jej oczy były wilgotne, ale nie chciała płaczem zniszczyć pracy przyjaciółki.
- Dziękuję – udało jej się wydusić. – Naprawdę nie mam pojęcia, co bym bez ciebie zrobiła. Dziękuję, że namówiłaś mnie na ten bal.
Było to o tyle dziwne, że uważała siebie za samowystarczalną osobę. Ivy poklepała ją lekko po plecach.
- Oj daj spokój, podziękujesz mi po balu. Nadal nie powiedziałaś mi, kto jest twoim tajemniczym partnerem?
Convalie zaczerwieniła się. Nie była pewna, czy dzielić się tą informacją z kimkolwiek, tyle że już za kilka chwil Ivy miała się o wszystkim przekonać na własne oczy, zupełnie jak cała szkoła. Czy to nadal takie ważne, żeby nikomu nie mówić?
- On jest… hm… myślę… znasz go – wydukała.
Ivy przyjrzała się uważnie jej oczom, jak robiła zawsze, gdy chciała się czegoś dowiedzieć. Umiała czytać z oczu jak z książki, toteż Convalie odwróciła wzrok.
- No dawaj, chyba nikt nie będzie gorszy od tego obleśnego woźnego – zachęciła ją przyjaciółka.
Convalie westchnęła.
- No cóż, to… nie wiem, co ty na to, ale…
- Po prostu to z siebie wyduś. – Ivy uśmiechała się z pobłażliwością. Convalie poczuła się postawiona pod ścianą.
- Okej, zaprosił mnie Lucas Norwood.
W pierwszym odruchu Ivy zatkała sobie usta dłonią. Wyglądała na zszokowaną, ale i niepewną, czy powinna wierzyć Convalie. Jednak już chwilę później zaśmiała się cicho.
- Serio mówisz? – upewniła się.
- Jak najbardziej – potwierdziła Convalie, zastanawiając się, czy dostanie za chwilę reprymendę, czy też nie.
- Biedna Rosalie – mówiła Ivy, nadal się śmiejąc. – Ale będzie wkurzona.
Convalie nie wiedziała za bardzo, co powinna zrobić czy odpowiedzieć, dlatego po prostu stała, wykręcając ręce i wpatrując się w Ivy.
- Nie mogłam się doczekać, aż w końcu ktoś utrze jej nosa – usłyszała. – To może  być ciekawe.
Przez kilka następnych minut Convalie opowiadała jej o tym, jak Lucas zaprosił ją na bal. Pominęła oczywiście fragment z Dylanem i pocałunkiem, mówiąc o tym, jaki to Norwood potrafi być czarujący i przekonujący. W końcu zrobiło się późno i Convalie razem z Ivy dokonały ostatnich poprawek kosmetycznych i zeszły do pokoju wspólnego, gdzie mieli czekać na nie ich partnerzy. Convalie rozejrzała się uważnie, czując, jak mocno wali jej serce, ale nie dostrzegła nigdzie Lucasa. Zalała ją fala goryczy i zawodu. A co, jeśli po prostu zrobił sobie z niej żarty, a tak naprawdę siedział teraz gdzieś z Rosalie, zaśmiewając się z głupoty pewnej Ślizgonki? Wystawił ją, to pewne.
- Tu jest Michael – powiedziała cicho Ivy, a Convalie zauważyła, że promienieje ze szczęścia. Spojrzała na chłopaka siedzącego w fotelu, który wstał, gdy je zauważył. Był czarnowłosy, o jasnych, szarozielonych i radosnych oczach. W postawie miał ten rodzaj elegancji, który towarzyszył potomkom starych, bogatych rodów czarodziejów. Wyglądał w porządku, choć w ocenie nieco przeszkadzała jej przesłaniająca pół twarzy maska. Czarny garnitur idealnie komponował się z jego włosami. Podszedł do nich pewnym krokiem.
- Ivy – powiedział niskim, głębokim głosem, kiwając głową na powitanie.
- To jest Convalie – powiedziała Ivy, która, jak zauważyła Convalie, spłonęła rumieńcem. Michael spojrzał we wskazanym przez Ivy kierunku i dopiero zauważył blondwłosą Ślizgonkę.
- Convalie Malfoy? Naprawdę?
Nie wiedziała jeszcze co myśleć o chłopaku, dlatego, zmieszana, mruknęła krótkie potwierdzenie.
- Zdaje się, że mamy wspólnego przodka. Cesarion Malfoy.
- Kto? – spytała Convalie, która pierwszy raz w życiu słyszała o kimś takim.
Michael zmieszał się.
- No wiesz, nasz pra pra dziadek.
Convalie zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie, co wie na temat rodziny Malfoy. Nie wiedziała praktycznie nic.
- Cesarion? Miał syna i córkę. Abraxas i Nasira, nadal nic?
Widziała, że był rozczarowany jej reakcją, a raczej jej brakiem, ale nic nie mogła na to poradzić. Wzruszyła ramionami.
- Przykro mi, nie.
- Abraxas miał syna, Lucjusza – ciągnął z nadzieją, że w końcu coś jej uświadomi. Twój dziadek, nie mylę się?
- Nie wiem, możliwe – odpowiedziała Convalie. – Nigdy nie znałam nikogo z rodziny ojca. – Nawet jego samego, dopowiedziała w myślach.
- A Lucjusz miał syna. Zaraz, jak on miał…
- Dracon – podpowiedziała Convalie. – Dracon Lucjusz Malfoy.
Michael rozpromienił się.
- Właśnie, dokładnie tak! Więc widzisz, jesteśmy spokrewnieni! Nasira wyszła za mąż za Sileasa Ravena, mieli syna, Tobiasa, który miał syna Juliana, a następny jestem ja!
Wypiął dumnie pierś, a Convalie stłumiła chichot.
- Miło cię poznać, daleki kuzynie.
Ivy uśmiechała się delikatnie.
- Michael – powiedziała. – Czy nie uważasz, że powinniśmy już…
- O tak, naturalnie! – odpowiedział, podając jej ramię. Ivy nachyliła się.
- On zawsze się spóźnia – szepnęła. – Nie panikuj.
Convalie w odpowiedzi puściła jej oczko i pomachała szczęśliwej parce, zostając sama. Opadła na wolny fotel, nawet nie próbując udawać, że jest zadowolona. Całe podekscytowanie znikło jak różdżką odjął, kiedy tylko zorientowała się, że Lucas na nią nie czeka. Co teraz miała zrobić? Siedzieć tu i patrzeć, jak pary opuszczają pokój? Przyznać, że jest ofermą i uciec do dormitorium?
- Witaj, księżniczko – usłyszała głos za sobą i wzdrygnęła się. Rozpoznała ten głos. Uśmiech mimowolnie wykwitł na jej twarzy i obróciła się, by spojrzeć na swojego partnera. Lucas wyglądał olśniewająco, poczynając od swobodnie poczochranych blond włosów, a kończąc na zdumiewającym, jak gdyby posypanym połyskującym brokatem, srebrnym garniturze. Wyglądał oszałamiająco. – Gotowa na bal?
- Spóźniłeś się – zwróciła mu uwagę. – Wszyscy już z pewnością są na sali. Nawet nie wiem, dlaczego na ciebie czekałam.
- Bo jestem tak boski, że nie można ze mnie zrezygnować? – zasugerował, chwytając jej dłoń i unosząc do ust, by złożyć na niej krótki pocałunek.
- Raczej to, że bałam się, że twoja napuszona głowa utknie w przejściu i nikt ci nie pomoże, bo wszyscy będą już na balu – zripostowała, wstając z jego małą pomocą. Wydobyła dłoń z jego uścisku i przygładziła dół sukienki. Czuła na sobie wzrok Lucasa.
- Wiedziałem, że jest jakiś powód – powiedział do niej, wyciągając ramię do ujęcia. – Chodźmy, bo jeszcze ktoś mi cię porwie i tyle z tego czekania.
Convalie nie skomentowała jego uwagi, ale chwyciła jego ramię i ruszyli razem w kierunku wyjścia z pokoju wspólnego. Na zewnątrz było ciemno, cicho i pusto. Najpewniejszy znak na to, że się spóźnią. Zimny powiew powietrza sprawił, że zadrżała.
- Wszystko w porządku? – spytał ją Lucas.
- Tak – odpowiedziała szybko. – Ja tylko…
Nie skończyła, bo Lucas podniósł ją i przeniósł na drugą stronę, przyciskając do lodowatej ściany. Była tak zdezorientowana, że nie zdążyła nic powiedzieć, kiedy naparł na nią całym ciałem, a jego gorące usta spotkały jej, lodowate. Ogień i lód złączyły się. Ogień parzył ją, a jego wyziębiał lód. Mimo to kontynuowali walkę żywiołów, która stawała się coraz bardziej ekscytująca. Gdy osiągnęli wspólną temperaturę, Lucas odsunął się od niej.
- Cieplej? – spytał.
- Nie – odpowiedziała trochę nieprzytomnie. – Ta ściana jest lodowata.
- Przepraszam, mój błąd.
Nim zdążyła zaprotestować, wziął ją na ręce i szybkim krokiem wyszedł z lochów do Sali Wejściowej, w której kręciło się jeszcze parę osób. Convalie nie zwróciła uwagi na to, że wtula się w niego, chcąc się ogrzać. Lucas postawił ją delikatnie na posadzce i chwycił za rękę. Po chwili jednak puścił jej dłoń i po prostu objął ją mocno. Oszołomiona Convalie nie była pewna, co się dzieje.
- Moja księżniczka nie może marznąć. Czy mówiłem ci już, jak pięknie dzisiaj wyglądasz?
Pokręciła głową, niezdolna do wypowiedzenia ani słowa.
- Zatem wyglądasz przepięknie. Wejdziemy?
Bez jego mocnego uścisku poczuła, jak zalewa ją fala zimnego powietrza, wpadająca przez drzwi wejściowe. Pospieszyli ku drzwiom do Wielkiej Sali i przystanęli w progu. Sala wyglądała bajecznie. Pełno było pastelowych barw i różnokolorowych, migocących i przemieszczających się światełek. Długie stoły zniknęły, a ich miejsce zajęły kilkuosobowe stoliki, rozmieszczone wokół przestrzeni pozostawionej jako parkiet. Jedynie stół grona pedagogicznego pozostał na swoim miejscu. Wewnątrz było tyle barw i kolorów, że Convalie poczuła się onieśmielona i przytłoczona. Nie mogła znaleźć wolnego miejsca, ale Lucas poprowadził ją przez środek sali ku jednemu ze stolików. Usiłowała wmawiać sobie, że nie słyszy szeptów wypełniających salę. Miała wrażenie, że wszystkie dotyczą jej osoby. Wolała się nie rozglądać, by nie spotykać spojrzeń ciekawskich uczniów. Wbiła wzrok w posadzkę, zastanawiając się, czy to był na pewno dobry pomysł, żeby wybrać się na bal z Lucasem. Równocześnie w jej głowie pojawiła się dręcząca myśl o tym, jakby się czuła, gdyby koło niej szedł Dylan. Pragnęła tego, wyobrażała sobie, że idą razem, szczęśliwi, a ona nie czuje tego kłopoczącego zażenowania i wątpliwości. Ośmieliła się zerknąć na tłum, ale nigdzie nie mogła go dostrzec. W maskach wszyscy wyglądali podobnie.
W końcu dotarli do wolnego stolika i Lucas odsunął krzesło, by mogła na nim usiąść. Rzuciła słabe podziękowania i usiadła, czując, jak bardzo drżą jej nogi. Jakoś nie potrafiła cieszyć się tą chwilą.
Stary Dumbledore wstał, uciszając wszelkie rozmowy krótkim ruchem ręki. Zanim zaczął mówić, zakaszlał. Jego przemowa dotyczyła młodości i uroku uczniów, mówił o tym, że w tak pięknym dniu nie ma domów i wrogów, a wszyscy są przyjaciółmi, a później życzył uczniom dobrej zabawy. Rozległy się wiwaty i oklaski, a później zaczęła grać muzyka. Parę osób ruszyło na parkiet, ale większość wciąż siedziała przy stolikach. Convalie czuła na sobie palący wzrok Lucasa.
- Zatańczymy? – spytał.
- Może później.
- Jesteś głodna? Może najpierw coś zjemy?
Czuła się winna, że wygląda Dylana, będąc z tak przystojnym partnerem.
- Może – odpowiedziała.
Lucas zamachał na jednego z krążących wokół stolików kelnerów, który natychmiast podszedł do nich, wręczając im do rąk menu. Po kilku chwilach zastanowienia Lucas zamówił sobie naleśniki zapiekane z serem. Convalie nie była pewna, czy zdoła cokolwiek przełknąć, ale zamówiła sobie jakąś zupę, stwierdzając, że z tym pójdzie jej łatwiej. Kelner zapisał ich zamówienie na kartce, którą położył na towarzyszącym mu talerzu z przykrywką i zakrył go. Coś huknęło i odsunął przykrywkę, a ich oczom ukazały się potrawy. Kelner postawił je przed nimi, życzył smacznego i odszedł do innego stolika. Convalie znów została sam na sam z Lucasem, niespecjalnie ciesząc się z tego faktu, zwłaszcza, że chłopak zagadywał do niej, a ona nie potrafiła przekształcić tego w rozmowę, zbyt rozkojarzona i zajęta wypatrywaniem Dylana.
W końcu, w połowie zupy, dostrzegła go na parkiecie. To musiał być on, poznawała tę czuprynę. Serce biło jej tak mocno, że o mało nie wyskoczyło z piersi. Miała ochotę wstać i podejść do niego. Tęskniła za jego próbami rozmów, psychoanalizą, nawet za prześladowaniem. Zrobiłaby wszystko, żeby do tego wrócić. Czy zwyczajne przeprosiny wystarczyłyby…? Nie. Dylan tańczył z Juliette, ubraną w krótką, obcisłą, czerwoną sukienkę. Convalie mogłaby przysiąc, że kuzynka przebrała się za kobietę dość lekkich obyczajów.

* * *

- Może zatańczymy? – dopytywał Ian, z którym Rosalie przyszła na bal. Sama zainteresowana siedziała z kwaśną miną, wpatrując się w parkiet.
- Nie – odpowiedziała. – Nie mam ochoty.
- No dobrze, to może zamówimy coś jeszcze do jedzenia?
- Jak jesteś głodny, to sobie zamów.
Coleen obserwowała całą scenę z uniesionymi brwiami. Jasne, widziała, z kim przyszła ta szumowina, Norwood, ale jeśli Rosalie nie przestanie być taką zołzą, to wkrótce nie zostanie jej już żaden chłopak do uwodzenia. „Ale ja chcę JEGO”, powiedziała jej wcześniej blondynka. „Żadnego innego!
- To może chociaż porozmawiasz ze mną?
- Na Merlina, nie, nie widzisz, że nie mam ochoty nawet na ciebie patrzeć?!
Przy tym uparcie wpatrywała się w jedną, jedyną osobę. Coleen widziała, że to nie przelewki. Gdyby była Malfoyówną, zniknęłaby gdzieś na parę miesięcy, póki złość nie opuści Rosalie. Sama była wściekła na Lucasa, nie rozumiejąc, jak mógł zrobić coś takiego dziewczynie, z którą tworzył tak idealną parę. Wiedziała, że to wszystko na pokaz. Wiedziała, że chciał po prostu wkurzyć Rosalie, znała go na tyle, by wiedzieć, że jest do tego zdolny, ale dlaczego uderzył akurat w ten punkt?
- Okej, w porządku – powiedział Ian. – Żałuję, że cię zaprosiłem.
- Żałuję, że się zgodziłam – warknęła do niego. – A teraz, jak już wyznaliśmy sobie uczucia, czy mógłbyś być tak miły i zejść mi z oczu?
Do stołu podeszła zarumieniona od tańca Amarie. Popatrzyła na wściekłą Rosalie.
- Co się sta…
Nie zdążyła skończyć, bo Ian poderwał się z miejsca.
- Amarie! Czy zechciałabyś zatańczyć?
- Cóż, ja…
- Świetnie!
Ian rzucił Rosalie ostatnie, wściekłe spojrzenie, którego nawet nie zauważyła, zbyt skupiona na wwiercaniu się wzrokiem w plecy Norwooda. Amarie i Ian odeszli jak najdalej od stolika, aż w końcu zniknęli w tłumie. Coleen czuła, że musi coś zrobić, aby polepszyć sytuację.
- Rosie – zaczęła łagodnie – wiem, że się wściekasz, ja również nie jestem w stanie tego zrozumieć, ale może lepiej nie dawać mu tej satysfakcji? Znajdź kogoś, bądź miła, pokaż, jak dobrze się bawisz… Rose?
Rosalie spojrzała na nią ze złością.
- Nie! Nie mam na to nastroju!
Coleen westchnęła.
- Przecież wiesz, że jemu tylko o to chodzi. Wiesz doskonale. Znasz go, przypomnij sobie.
- Żałuję, że go poznałam. Wolałabym, żeby zniknął z mojego życia. A tej szmacie zgotuję piekło.
- Okej, okej, pomyślimy nad tym. Ale na tę chwilę nie daj po sobie poznać, że cię to ruszyło. Jesteś silną, niezależną kobietą, która…
Rosalie prychnęła.
- Daruj sobie. Ja pasuję.
Coleen obserwowała, jak przyjaciółka wstaje i z wysoko podniesioną głową kieruje się do wyjścia. Popatrzyła to na tłum, to na jej plecy, po czym również podniosła się z miejsca i dogoniła blondynkę, żeby razem zabarykadować się w dormitorium i opróżnić butelkę ognistej whisky. Zupełnie straciła ochotę na zabawę.

* * *

Natalie przebrała się za elfa. Siedziała przy stole z koleżankami z klasy, które plotkowały na temat tańczących. Ona sama również była zainteresowana tą grupą, ale w szczególności jedną parą. Dylan i Juliette wyglądali razem pięknie. Widać było z daleka, że są szczęśliwi. Natalie cieszyła się, że Juliette spotkało coś tak dobrego. Była zarumieniona, ruszała się z gracją, a z całej jej postawy emanowała radość. Dylan zdawał się odwzajemniać jej uczucia. Patrzył tylko na nią, jakby świata poza nią nie widział. Juliette zasłużyła, żeby w końcu zaznać miłości. Pamiętała wszystkie te lata, kiedy Julie marzyła o księciu. Zaledwie rok temu był nim rok starszy Elias Thunderbolt, ale cała ta ekscytacja skończyła się, gdy po kilku długich tygodniach starania się o jego uwagę Juliette powiedziała mu wprost, co czuje, a on przyznał, że nigdy nie zwracał na nią uwagi, bo podoba mu się jej kuzynka. Juliette długo nie mogła się otrząsnąć po tej porażce. Co prawda Convalie spławiła Eliasa w tempie ekspresowym, co nieco ją pocieszyło, ale jakaś zadra pozostała.
Tym razem wszystko zapowiadało się inaczej. Natalie nie mogła wyobrazić sobie lepszego faceta dla Juliette niż Dylan. Był silny, dzielny, odważny, szczery i przede wszystkim dobry. W życiu nie spotkała bardziej uczciwego i przyjaznego Krukona. Grał świetnie w quidditcha, był lubiany i nieźle się uczył. Nauczyciele wróżyli mu świetlaną przyszłość. Miała nadzieję, że nie skrzywdzi jej przyjaciółki. Byli idealni. To wyglądało jak piękny sen, który przyśnił się Juliette. Natalie uśmiechnęła się szeroko. Byle trwał jak najdłużej.

* * *

Po północy maski w większości poznikały z twarzy, a część uczniów zdecydowała się na zakończenie zabawy i udanie do dormitoriów, ale Convalie do nich nie należała. Początkowo owszem, nie miała nastroju na zabawę, ale Lucas przekonał ją, by zaczęła tańczyć. Najpierw nie bardzo wiedziała, jak powinna się poruszać. Nie tańczyła w życiu wiele razy. Na szczęście okazało się, że jej partner jest doskonałym tancerzem i szybko złapała rytm. Po niedługim czasie zaczęło jej to sprawiać niebywałą przyjemność – tak wirować wśród barw, świateł, tłumu, dawać upust swoim emocjom, a całą złość i frustrację przelewać w coś pięknego. Prawie w ogóle nie schodziła z parkietu, bawiąc się jak mało kiedy. Lucas wydawał się być zachwycony i wprost pożerał ją wzrokiem. Convalie czerpała z tego pewnego rodzaju satysfakcję. Po raz pierwszy poczuła, jak to jest być adorowaną i bardzo jej się spodobało, podbudowując poczucie własnej wartości. A jeżeli mogła mieć Lucasa – to kogo nie? Nie potrzebowała Dylana. Wokół było tylu wolnych chłopców, których mogła obdarzyć swoim zainteresowaniem. Czuła się piękna i pociągająca. Dlaczego nie? Przecież otrzymała w darze od natury figurę i urodę, a przede wszystkim ślizgoński sposób myślenia. Czemu nie zrobić z tego użytku? Nicolas wydawał się być zadowolony sposobem, w jaki korzystał z tych darów.
- Nie masz dość? – spytał Lucas w akompaniamencie szybkiej piosenki, podczas której wirowali na parkiecie, przepłaszając pobliskie pary w inne miejsca.
Convalie zaśmiała się. Czuła, że ma zaczerwienione z gorąca policzki, ale nie przejmowała się tym. Może odrobinę chciało jej się pić, ale nic nie mogło zmusić jej do przerwania szalonego tańca, nie dopóki czuła się tak wolna i szczęśliwa.
- Nie ma mowy – odpowiedziała. – Nie namówisz mnie do tego.
- Nie mam zamiaru! – zapewnił, zmuszając ją do zawirowania wokół własnej osi.
Cieszyła się, że jednak z nim tu przyszła. Odkryła coś bardzo ważnego. Przez tyle lat trzymała się na uboczu, nie mogąc znaleźć swojego miejsca. A co, jeśli nie była jej przeznaczona rola drugoplanowa? Może miała być gwiazdą własnego życia, jakkolwiek śmiesznie to brzmiało? Mogła zabłysnąć, spróbować. Znalazła punkt zaczepienia, nieśmiałą wiarę i nadzieję na poprawę swojej sytuacji. I tak wiele już zrobiła – otworzyła się na Ivy, miała przyjaciółkę, najprawdziwszą, z krwi i kości. Poszła na bal. Teraz pozostało tylko dalej kroczyć tą ścieżką.
W pewnym momencie wpadła na kogoś nieostrożnego, kto znalazł się w zasięgu ich pola manewru. Siła uderzenia była tak mocna, że Lucas musiał przytrzymać ją, by nie upadła. Spojrzał groźnie ponad jej ramieniem, a ona, zaciekawiona, odwróciła się. Poczuła nagły skurcz w okolicy żołądka, widząc przed sobą Dylana. Przez ostatnie kilka godzin uparcie ignorowała myśl, że on również bawi się na tej sali i to nie gorzej od niej. Stanięcie z nim twarzą w twarz przekroczyło jednak jej możliwości wypierania własnych uczuć. Zbladła, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Ich oczy się spotkały. To było jak uderzenie pioruna. Convalie czuła, że w każdej chwili może osunąć się w ciemność, ale uparcie trzymała się skrawka świadomości. Mdliło ją. Zapomniała gdzie jest i dlaczego, liczyło się tylko to, że tuż obok był on, na wyciągnięcie ręki. Mogła po prostu podnieść dłoń i dotknąć jego policzka. Tak bardzo chciała to zrobić.
Lucas za jej plecami poruszył się.
- Przeproś – warknął.
Convalie otworzyła usta, ale zanim zdołała wypowiedzieć choć słowo, zorientowała się, że to nie do niej skierowane było to polecenie. Dylan nadal wpatrywał się w nią, a w jego ciemnych oczach dostrzegła coś, czego nie potrafiła zanalizować. Nie myślała jasno.
Odchrząknął.
- Tak… przepraszam.
Odwrócił wzrok. Convalie modliła się, żeby tego nie robił. Poczuła ogromny zawód, gdy tak po prostu odszedł, nie zaszczyciwszy jej więcej ani jednym spojrzeniem. Wpatrywała się w jego plecy i zauważyła, że w swojej dłoni trzyma dłoń Juliette. Coś w niej pękło. Nie potrafiła udawać, że ją to nie obchodzi.
Piosenka zmieniła się na wolną. Lucas obrócił ją w swoją stronę. Starała się przybrać beztroski wyraz twarzy, ale była zbyt wstrząśnięta i wytrącona z równowagi, żeby aż tak dobrze udawać. Nawet jeśli zorientował się, że coś jest nie tak, nie dał tego po sobie poznać. Poprowadził jej ręce na ramiona i sam objął ją w talii. Convalie oparła o niego głowę i zamknęła oczy. Nie miała już ochoty, żeby tu być. Mogła dalej zmieniać swój świat, ale nie w tej chwili. Musiała wrócić do siebie i zapanować nad emocjami. Nie chciała czuć tego, czego doświadczyła kilka chwil wcześniej. To było zbyt gwałtowne i chaotyczne, nie lubiła nie mieć kontroli. Musiała nauczyć się nad sobą panować.
Monotonne, powolne obroty i kiwanie się z nogi na nogę uspokoiły ją i ukoiły skołatane myśli. Nagle zrobiła się bardzo senna. Ziewnęła.
- Ktoś mi tu zaraz zaśnie – zażartował Lucas, dmuchając w jej włosy. – Odprowadzić cię do dormitorium?
- Poproszę – szepnęła do jego ucha, unosząc się na palcach.
Piosenka skończyła się, a Lucas wziął ją za rękę i, lawirując między tańczącymi, wyprowadził ją bezpiecznie z sali. Im bardziej oddalali się od muzyki i im zimniej robiło się w lochach, tym bardziej miała ochotę skulić się pod kołdrą i zasnąć.
Dotarli do pokoju wspólnego, który wypełniał blask kominka. Convalie zadrżała pod wpływem nagłej zmiany temperatury. Lucas zatrzymał się i przyciągnął ją do siebie.
- Cukiereczku, czy coś się stało?
Pokręciła przecząco głową, starając się być jak najbliżej niego. Instynktownie zbliżała się do ciepła ludzkiego ciała. Lucas objął ją ramieniem i podjął wędrówkę. Zaprowadził ją pod same drzwi dormitorium. Convalie nawet nie miała siły spytać go, jak udało mu się obejść system zabraniający na przejście do damskiej części korytarza. Lucas wszedł za nią do środka i zamknął drzwi.
- Weź ciepłą kąpiel, a ja poczekam, by upewnić się, że dotarłaś bezpiecznie do swojego łóżka.
Convalie uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że powinna zaprotestować, ale zbyt dobrze czuła się na myśl, że nie zostanie zupełnie sama. Bez sprzeciwu wykonała polecenie. Zamknęła dokładnie drzwi łazienki i odkręciła kurek z ciepłą wodą. Zaczęła zdejmować z siebie buty, suknię i całą resztę. Powyjmowała z włosów spinki przytrzymujące fryzurę i przeczesała je palcami. Później spięła wszystkie na czubku głowy, by nie zamoczyć ich podczas mycia, bo spodobała się sobie w lokach. Zmyła makijaż, wyszorowała zęby i weszła do wanny, zakręcając kurek. Ciepła woda ukoiła jej ciało i zmysły. Odchyliła głowę i rozkoszowała się wzrostem temperatury ciała. Kilkanaście minut później przypomniała sobie, że Lucas na nią czeka. Poczuła, jak na jej policzki wstępują rumieńce. Umyła się i wyszła z wanny, owijając się ręcznikiem. Podeszła do lustra, po czym rozpuściła włosy, które opadły miękko na ramiona. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, a z wieszaka na drzwiach zdjęła swoją miękką piżamę z długimi nogawkami i krótkim rękawkiem. Cieszyła się, że ta w misie od mamy została w szafie. Po chwili miała już na sobie bardziej odpowiedni na tę okazję, kremowy, gładki ubiór, kupiony podczas zakupów z ciocią Angelique. Wzięła kilka głębokich oddechów i wyszła z łazienki. Jej wzrok padł na łóżko, gdzie Lucas spał w najlepsze. Tak ją to rozbawiło, że musiała przytrzymać się futryny, starała się jednak nie wydusić z siebie żadnego dźwięku. Co miała zrobić w takiej sytuacji? Chyba nie będzie go wyganiać. Poza tym jakoś nie mogła znieść myśli o samotności. Sprawdziła, czy drzwi do dormitorium są zamknięte, a później podeszła do łóżka i ostrożnie, żeby nie obudzić Lucasa, weszła pod kołdrę, a przynajmniej pod tę jej część, która nie została przygnieciona przez ciało chłopaka. Zgasiła różdżką światło, układając się do snu. Sądziła, że w takich warunkach zaśnięcie zajmie jej dłuższą chwilę. Ciepło przenikające przez kołdrę sprawiło, że przysunęła się bliżej Lucasa, leżąc na plecach. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, spojrzała na jego twarz. Nie zobaczyła zbyt wiele, tylko zarys, ale wywołało to uśmiech na jej twarzy. Zamknęła oczy, czerpiąc radość z tego, że nie jest sama, a później zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)