Ostatnie
dni przed balem minęły w zastraszająco szybkim tempie. Nim Convalie się
obejrzała, już stała przed lustrem w delikatnej, białej sukni, którą dostała od
mamy w prezencie świątecznym. Musiała przyznać, że wyglądała naprawdę nieźle.
Ramiączka sukni opadały swobodnie z jej ramion, a dekolt w kształcie serduszka
sprawiał, że naprawdę wyglądała, jakby miała piersi, które na co dzień tylko
delikatnie odznaczały się pod szkolnym mundurkiem. W talii przewiązana była
bladoróżową szarfą, dzięki której zyskała figurę niemal modelki. Rozkloszowany
dół sukienki ze zwiewnej tkaniny sięgał kolan. Na nogach miała bladoróżowe
pantofelki na niewielkim obcasie, i tego samego koloru kwiat Ivy wpięła w jej
włosy, tuż koło lewego ucha. Część blond loków spływała na plecy, podczas gdy
reszta pozostała swobodnie upięta. Ivy zajęła się także makijażem. Bladoróżowe
cienie na powiekach dopełniała biel i srebro, policzki pokrywał delikatny
rumieniec, a usta zostały muśnięte błyszczykiem ze świecącymi drobinkami.
Dodatkowo ciemny tusz na rzęsach wydłużył je i pogrubił, sprawiając, że
wyglądały teraz niezwykle atrakcyjnie.
-
Wyglądasz jak księżniczka – powiedziała z uznaniem Ivy, która miała na sobie
długą, wąską, granatową i bardzo szykowną kreację. – Jeszcze tylko jednego ci
brakuje – zauważyła, machając różdżką i wyczarowując połyskującą, biało-srebrną
maskę, przysłaniającą górną część twarzy. Convalie założyła ją i rzeczywiście
poczuła się jak Kopciuszek, który zmierza na swój pierwszy bal. Towarzyszyło
jej niezmierne podekscytowanie. Okręciła się przed lustrem, by przyjrzeć się,
jak sukienka wiruje miękko wokół niej. Zaśmiała się.
I
kto by pomyślał, że jeszcze niedawno nie miała zamiaru wybierać się na żaden
bal? Ale od tamtego czasu zmieniły się jej uczucia i zmieniła się ona sama. Nie
umiała tego wyjaśnić, ale opanowało ją coś gwałtownego, popychającego do
działania, sprawiającego, że robiła rzeczy, na które nie chciała się zgodzić.
Zupełnie jak na Lucasa. Jego pewność siebie onieśmielała ją i odpychała,
równocześnie fascynując. Zaczynała odczuwać ciekawość. A co, gdyby…?, zadawała sobie pytanie, wciąż próbując wyprzeć z
umysłu jego i Juliette. Nawet go nie
znasz – przypominała samej sobie, tym razem na temat innego chłopaka.
Ciągle jednak towarzyszyło jej nieprzyjemne uczucie, że tak naprawdę wszystko,
co będzie sobie próbowała wmówić, zabrzmi fałszywie.
-
Ty też wyglądasz zjawiskowo, Ivy – powiedziała. – Naprawdę jestem pełna
podziwu. Uszykowałaś mnie, w międzyczasie robiąc sobie fryzurę i makijaż i…
Nagle
dopadło ją dziwne wzruszenie i chwyciła w objęcia Ivy. Jej oczy były wilgotne,
ale nie chciała płaczem zniszczyć pracy przyjaciółki.
-
Dziękuję – udało jej się wydusić. – Naprawdę nie mam pojęcia, co bym bez ciebie
zrobiła. Dziękuję, że namówiłaś mnie na ten bal.
Było
to o tyle dziwne, że uważała siebie za samowystarczalną osobę. Ivy poklepała ją
lekko po plecach.
-
Oj daj spokój, podziękujesz mi po balu. Nadal nie powiedziałaś mi, kto jest
twoim tajemniczym partnerem?
Convalie
zaczerwieniła się. Nie była pewna, czy dzielić się tą informacją z kimkolwiek,
tyle że już za kilka chwil Ivy miała się o wszystkim przekonać na własne oczy,
zupełnie jak cała szkoła. Czy to nadal takie ważne, żeby nikomu nie mówić?
-
On jest… hm… myślę… znasz go – wydukała.
Ivy
przyjrzała się uważnie jej oczom, jak robiła zawsze, gdy chciała się czegoś
dowiedzieć. Umiała czytać z oczu jak z książki, toteż Convalie odwróciła wzrok.
-
No dawaj, chyba nikt nie będzie gorszy od tego obleśnego woźnego – zachęciła ją
przyjaciółka.
Convalie
westchnęła.
-
No cóż, to… nie wiem, co ty na to, ale…
-
Po prostu to z siebie wyduś. – Ivy uśmiechała się z pobłażliwością. Convalie
poczuła się postawiona pod ścianą.
-
Okej, zaprosił mnie Lucas Norwood.
W
pierwszym odruchu Ivy zatkała sobie usta dłonią. Wyglądała na zszokowaną, ale i
niepewną, czy powinna wierzyć Convalie. Jednak już chwilę później zaśmiała się
cicho.
-
Serio mówisz? – upewniła się.
-
Jak najbardziej – potwierdziła Convalie, zastanawiając się, czy dostanie za
chwilę reprymendę, czy też nie.
-
Biedna Rosalie – mówiła Ivy, nadal się śmiejąc. – Ale będzie wkurzona.
Convalie
nie wiedziała za bardzo, co powinna zrobić czy odpowiedzieć, dlatego po prostu
stała, wykręcając ręce i wpatrując się w Ivy.
-
Nie mogłam się doczekać, aż w końcu ktoś utrze jej nosa – usłyszała. – To
może być ciekawe.
Przez
kilka następnych minut Convalie opowiadała jej o tym, jak Lucas zaprosił ją na
bal. Pominęła oczywiście fragment z Dylanem i pocałunkiem, mówiąc o tym, jaki
to Norwood potrafi być czarujący i przekonujący. W końcu zrobiło się późno i
Convalie razem z Ivy dokonały ostatnich poprawek kosmetycznych i zeszły do
pokoju wspólnego, gdzie mieli czekać na nie ich partnerzy. Convalie rozejrzała
się uważnie, czując, jak mocno wali jej serce, ale nie dostrzegła nigdzie
Lucasa. Zalała ją fala goryczy i zawodu. A co, jeśli po prostu zrobił sobie z
niej żarty, a tak naprawdę siedział teraz gdzieś z Rosalie, zaśmiewając się z
głupoty pewnej Ślizgonki? Wystawił ją, to pewne.
-
Tu jest Michael – powiedziała cicho Ivy, a Convalie zauważyła, że promienieje
ze szczęścia. Spojrzała na chłopaka siedzącego w fotelu, który wstał, gdy je
zauważył. Był czarnowłosy, o jasnych, szarozielonych i radosnych oczach. W
postawie miał ten rodzaj elegancji, który towarzyszył potomkom starych,
bogatych rodów czarodziejów. Wyglądał w porządku, choć w ocenie nieco
przeszkadzała jej przesłaniająca pół twarzy maska. Czarny garnitur idealnie
komponował się z jego włosami. Podszedł do nich pewnym krokiem.
-
Ivy – powiedział niskim, głębokim głosem, kiwając głową na powitanie.
-
To jest Convalie – powiedziała Ivy, która, jak zauważyła Convalie, spłonęła
rumieńcem. Michael spojrzał we wskazanym przez Ivy kierunku i dopiero zauważył
blondwłosą Ślizgonkę.
-
Convalie Malfoy? Naprawdę?
Nie
wiedziała jeszcze co myśleć o chłopaku, dlatego, zmieszana, mruknęła krótkie
potwierdzenie.
-
Zdaje się, że mamy wspólnego przodka. Cesarion Malfoy.
-
Kto? – spytała Convalie, która pierwszy raz w życiu słyszała o kimś takim.
Michael
zmieszał się.
-
No wiesz, nasz pra pra dziadek.
Convalie
zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie, co wie na temat rodziny Malfoy.
Nie wiedziała praktycznie nic.
-
Cesarion? Miał syna i córkę. Abraxas i Nasira, nadal nic?
Widziała,
że był rozczarowany jej reakcją, a raczej jej brakiem, ale nic nie mogła na to
poradzić. Wzruszyła ramionami.
-
Przykro mi, nie.
-
Abraxas miał syna, Lucjusza – ciągnął z nadzieją, że w końcu coś jej uświadomi.
Twój dziadek, nie mylę się?
-
Nie wiem, możliwe – odpowiedziała Convalie. – Nigdy nie znałam nikogo z rodziny
ojca. – Nawet jego samego,
dopowiedziała w myślach.
-
A Lucjusz miał syna. Zaraz, jak on miał…
-
Dracon – podpowiedziała Convalie. – Dracon Lucjusz Malfoy.
Michael
rozpromienił się.
-
Właśnie, dokładnie tak! Więc widzisz, jesteśmy spokrewnieni! Nasira wyszła za
mąż za Sileasa Ravena, mieli syna, Tobiasa, który miał syna Juliana, a następny
jestem ja!
Wypiął
dumnie pierś, a Convalie stłumiła chichot.
-
Miło cię poznać, daleki kuzynie.
Ivy
uśmiechała się delikatnie.
-
Michael – powiedziała. – Czy nie uważasz, że powinniśmy już…
-
O tak, naturalnie! – odpowiedział, podając jej ramię. Ivy nachyliła się.
-
On zawsze się spóźnia – szepnęła. – Nie panikuj.
Convalie
w odpowiedzi puściła jej oczko i pomachała szczęśliwej parce, zostając sama.
Opadła na wolny fotel, nawet nie próbując udawać, że jest zadowolona. Całe
podekscytowanie znikło jak różdżką odjął, kiedy tylko zorientowała się, że
Lucas na nią nie czeka. Co teraz miała zrobić? Siedzieć tu i patrzeć, jak pary
opuszczają pokój? Przyznać, że jest ofermą i uciec do dormitorium?
-
Witaj, księżniczko – usłyszała głos za sobą i wzdrygnęła się. Rozpoznała ten
głos. Uśmiech mimowolnie wykwitł na jej twarzy i obróciła się, by spojrzeć na
swojego partnera. Lucas wyglądał olśniewająco, poczynając od swobodnie
poczochranych blond włosów, a kończąc na zdumiewającym, jak gdyby posypanym
połyskującym brokatem, srebrnym garniturze. Wyglądał oszałamiająco. – Gotowa na
bal?
-
Spóźniłeś się – zwróciła mu uwagę. – Wszyscy już z pewnością są na sali. Nawet
nie wiem, dlaczego na ciebie czekałam.
-
Bo jestem tak boski, że nie można ze mnie zrezygnować? – zasugerował, chwytając
jej dłoń i unosząc do ust, by złożyć na niej krótki pocałunek.
-
Raczej to, że bałam się, że twoja napuszona głowa utknie w przejściu i nikt ci
nie pomoże, bo wszyscy będą już na balu – zripostowała, wstając z jego małą
pomocą. Wydobyła dłoń z jego uścisku i przygładziła dół sukienki. Czuła na
sobie wzrok Lucasa.
-
Wiedziałem, że jest jakiś powód – powiedział do niej, wyciągając ramię do
ujęcia. – Chodźmy, bo jeszcze ktoś mi cię porwie i tyle z tego czekania.
Convalie
nie skomentowała jego uwagi, ale chwyciła jego ramię i ruszyli razem w kierunku
wyjścia z pokoju wspólnego. Na zewnątrz było ciemno, cicho i pusto.
Najpewniejszy znak na to, że się spóźnią. Zimny powiew powietrza sprawił, że
zadrżała.
-
Wszystko w porządku? – spytał ją Lucas.
-
Tak – odpowiedziała szybko. – Ja tylko…
Nie
skończyła, bo Lucas podniósł ją i przeniósł na drugą stronę, przyciskając do
lodowatej ściany. Była tak zdezorientowana, że nie zdążyła nic powiedzieć,
kiedy naparł na nią całym ciałem, a jego gorące usta spotkały jej, lodowate.
Ogień i lód złączyły się. Ogień parzył ją, a jego wyziębiał lód. Mimo to
kontynuowali walkę żywiołów, która stawała się coraz bardziej ekscytująca. Gdy
osiągnęli wspólną temperaturę, Lucas odsunął się od niej.
-
Cieplej? – spytał.
-
Nie – odpowiedziała trochę nieprzytomnie. – Ta ściana jest lodowata.
-
Przepraszam, mój błąd.
Nim
zdążyła zaprotestować, wziął ją na ręce i szybkim krokiem wyszedł z lochów do
Sali Wejściowej, w której kręciło się jeszcze parę osób. Convalie nie zwróciła
uwagi na to, że wtula się w niego, chcąc się ogrzać. Lucas postawił ją
delikatnie na posadzce i chwycił za rękę. Po chwili jednak puścił jej dłoń i po
prostu objął ją mocno. Oszołomiona Convalie nie była pewna, co się dzieje.
-
Moja księżniczka nie może marznąć. Czy mówiłem ci już, jak pięknie dzisiaj
wyglądasz?
Pokręciła
głową, niezdolna do wypowiedzenia ani słowa.
-
Zatem wyglądasz przepięknie. Wejdziemy?
Bez
jego mocnego uścisku poczuła, jak zalewa ją fala zimnego powietrza, wpadająca
przez drzwi wejściowe. Pospieszyli ku drzwiom do Wielkiej Sali i przystanęli w
progu. Sala wyglądała bajecznie. Pełno było pastelowych barw i różnokolorowych,
migocących i przemieszczających się światełek. Długie stoły zniknęły, a ich
miejsce zajęły kilkuosobowe stoliki, rozmieszczone wokół przestrzeni
pozostawionej jako parkiet. Jedynie stół grona pedagogicznego pozostał na swoim
miejscu. Wewnątrz było tyle barw i kolorów, że Convalie poczuła się
onieśmielona i przytłoczona. Nie mogła znaleźć wolnego miejsca, ale Lucas
poprowadził ją przez środek sali ku jednemu ze stolików. Usiłowała wmawiać
sobie, że nie słyszy szeptów wypełniających salę. Miała wrażenie, że wszystkie
dotyczą jej osoby. Wolała się nie rozglądać, by nie spotykać spojrzeń
ciekawskich uczniów. Wbiła wzrok w posadzkę, zastanawiając się, czy to był na
pewno dobry pomysł, żeby wybrać się na bal z Lucasem. Równocześnie w jej głowie
pojawiła się dręcząca myśl o tym, jakby się czuła, gdyby koło niej szedł Dylan.
Pragnęła tego, wyobrażała sobie, że idą razem, szczęśliwi, a ona nie czuje tego
kłopoczącego zażenowania i wątpliwości. Ośmieliła się zerknąć na tłum, ale
nigdzie nie mogła go dostrzec. W maskach wszyscy wyglądali podobnie.
W
końcu dotarli do wolnego stolika i Lucas odsunął krzesło, by mogła na nim
usiąść. Rzuciła słabe podziękowania i usiadła, czując, jak bardzo drżą jej
nogi. Jakoś nie potrafiła cieszyć się tą chwilą.
Stary
Dumbledore wstał, uciszając wszelkie rozmowy krótkim ruchem ręki. Zanim zaczął
mówić, zakaszlał. Jego przemowa dotyczyła młodości i uroku uczniów, mówił o
tym, że w tak pięknym dniu nie ma domów i wrogów, a wszyscy są przyjaciółmi, a
później życzył uczniom dobrej zabawy. Rozległy się wiwaty i oklaski, a później
zaczęła grać muzyka. Parę osób ruszyło na parkiet, ale większość wciąż
siedziała przy stolikach. Convalie czuła na sobie palący wzrok Lucasa.
-
Zatańczymy? – spytał.
-
Może później.
-
Jesteś głodna? Może najpierw coś zjemy?
Czuła
się winna, że wygląda Dylana, będąc z tak przystojnym partnerem.
-
Może – odpowiedziała.
Lucas
zamachał na jednego z krążących wokół stolików kelnerów, który natychmiast
podszedł do nich, wręczając im do rąk menu. Po kilku chwilach zastanowienia
Lucas zamówił sobie naleśniki zapiekane z serem. Convalie nie była pewna, czy
zdoła cokolwiek przełknąć, ale zamówiła sobie jakąś zupę, stwierdzając, że z
tym pójdzie jej łatwiej. Kelner zapisał ich zamówienie na kartce, którą położył
na towarzyszącym mu talerzu z przykrywką i zakrył go. Coś huknęło i odsunął
przykrywkę, a ich oczom ukazały się potrawy. Kelner postawił je przed nimi,
życzył smacznego i odszedł do innego stolika. Convalie znów została sam na sam
z Lucasem, niespecjalnie ciesząc się z tego faktu, zwłaszcza, że chłopak
zagadywał do niej, a ona nie potrafiła przekształcić tego w rozmowę, zbyt
rozkojarzona i zajęta wypatrywaniem Dylana.
W
końcu, w połowie zupy, dostrzegła go na parkiecie. To musiał być on, poznawała
tę czuprynę. Serce biło jej tak mocno, że o mało nie wyskoczyło z piersi. Miała
ochotę wstać i podejść do niego. Tęskniła za jego próbami rozmów, psychoanalizą,
nawet za prześladowaniem. Zrobiłaby wszystko, żeby do tego wrócić. Czy
zwyczajne przeprosiny wystarczyłyby…? Nie.
Dylan tańczył z Juliette, ubraną w krótką, obcisłą, czerwoną sukienkę. Convalie
mogłaby przysiąc, że kuzynka przebrała się za kobietę dość lekkich obyczajów.
*
* *
-
Może zatańczymy? – dopytywał Ian, z którym Rosalie przyszła na bal. Sama
zainteresowana siedziała z kwaśną miną, wpatrując się w parkiet.
-
Nie – odpowiedziała. – Nie mam ochoty.
-
No dobrze, to może zamówimy coś jeszcze do jedzenia?
-
Jak jesteś głodny, to sobie zamów.
Coleen
obserwowała całą scenę z uniesionymi brwiami. Jasne, widziała, z kim przyszła
ta szumowina, Norwood, ale jeśli Rosalie nie przestanie być taką zołzą, to
wkrótce nie zostanie jej już żaden chłopak do uwodzenia. „Ale ja chcę JEGO”,
powiedziała jej wcześniej blondynka. „Żadnego innego!”
-
To może chociaż porozmawiasz ze mną?
-
Na Merlina, nie, nie widzisz, że nie mam ochoty nawet na ciebie patrzeć?!
Przy
tym uparcie wpatrywała się w jedną, jedyną osobę. Coleen widziała, że to nie
przelewki. Gdyby była Malfoyówną, zniknęłaby gdzieś na parę miesięcy, póki
złość nie opuści Rosalie. Sama była wściekła na Lucasa, nie rozumiejąc, jak
mógł zrobić coś takiego dziewczynie, z którą tworzył tak idealną parę.
Wiedziała, że to wszystko na pokaz. Wiedziała, że chciał po prostu wkurzyć
Rosalie, znała go na tyle, by wiedzieć, że jest do tego zdolny, ale dlaczego
uderzył akurat w ten punkt?
-
Okej, w porządku – powiedział Ian. – Żałuję, że cię zaprosiłem.
-
Żałuję, że się zgodziłam – warknęła do niego. – A teraz, jak już wyznaliśmy
sobie uczucia, czy mógłbyś być tak miły i zejść mi z oczu?
Do
stołu podeszła zarumieniona od tańca Amarie. Popatrzyła na wściekłą Rosalie.
-
Co się sta…
Nie
zdążyła skończyć, bo Ian poderwał się z miejsca.
-
Amarie! Czy zechciałabyś zatańczyć?
-
Cóż, ja…
-
Świetnie!
Ian
rzucił Rosalie ostatnie, wściekłe spojrzenie, którego nawet nie zauważyła, zbyt
skupiona na wwiercaniu się wzrokiem w plecy Norwooda. Amarie i Ian odeszli jak
najdalej od stolika, aż w końcu zniknęli w tłumie. Coleen czuła, że musi coś
zrobić, aby polepszyć sytuację.
-
Rosie – zaczęła łagodnie – wiem, że się wściekasz, ja również nie jestem w
stanie tego zrozumieć, ale może lepiej nie dawać mu tej satysfakcji? Znajdź
kogoś, bądź miła, pokaż, jak dobrze się bawisz… Rose?
Rosalie
spojrzała na nią ze złością.
-
Nie! Nie mam na to nastroju!
Coleen
westchnęła.
-
Przecież wiesz, że jemu tylko o to chodzi. Wiesz doskonale. Znasz go,
przypomnij sobie.
-
Żałuję, że go poznałam. Wolałabym, żeby zniknął z mojego życia. A tej szmacie
zgotuję piekło.
-
Okej, okej, pomyślimy nad tym. Ale na tę chwilę nie daj po sobie poznać, że cię
to ruszyło. Jesteś silną, niezależną kobietą, która…
Rosalie
prychnęła.
-
Daruj sobie. Ja pasuję.
Coleen
obserwowała, jak przyjaciółka wstaje i z wysoko podniesioną głową kieruje się
do wyjścia. Popatrzyła to na tłum, to na jej plecy, po czym również podniosła
się z miejsca i dogoniła blondynkę, żeby razem zabarykadować się w dormitorium
i opróżnić butelkę ognistej whisky. Zupełnie straciła ochotę na zabawę.
*
* *
Natalie
przebrała się za elfa. Siedziała przy stole z koleżankami z klasy, które
plotkowały na temat tańczących. Ona sama również była zainteresowana tą grupą,
ale w szczególności jedną parą. Dylan i Juliette wyglądali razem pięknie. Widać
było z daleka, że są szczęśliwi. Natalie cieszyła się, że Juliette spotkało coś
tak dobrego. Była zarumieniona, ruszała się z gracją, a z całej jej postawy
emanowała radość. Dylan zdawał się odwzajemniać jej uczucia. Patrzył tylko na
nią, jakby świata poza nią nie widział. Juliette zasłużyła, żeby w końcu zaznać
miłości. Pamiętała wszystkie te lata, kiedy Julie marzyła o księciu. Zaledwie
rok temu był nim rok starszy Elias Thunderbolt, ale cała ta ekscytacja
skończyła się, gdy po kilku długich tygodniach starania się o jego uwagę
Juliette powiedziała mu wprost, co czuje, a on przyznał, że nigdy nie zwracał
na nią uwagi, bo podoba mu się jej kuzynka. Juliette długo nie mogła się
otrząsnąć po tej porażce. Co prawda Convalie spławiła Eliasa w tempie
ekspresowym, co nieco ją pocieszyło, ale jakaś zadra pozostała.
Tym
razem wszystko zapowiadało się inaczej. Natalie nie mogła wyobrazić sobie
lepszego faceta dla Juliette niż Dylan. Był silny, dzielny, odważny, szczery i
przede wszystkim dobry. W życiu nie spotkała bardziej uczciwego i przyjaznego
Krukona. Grał świetnie w quidditcha, był lubiany i nieźle się uczył. Nauczyciele
wróżyli mu świetlaną przyszłość. Miała nadzieję, że nie skrzywdzi jej
przyjaciółki. Byli idealni. To wyglądało jak piękny sen, który przyśnił się
Juliette. Natalie uśmiechnęła się szeroko. Byle trwał jak najdłużej.
*
* *
Po
północy maski w większości poznikały z twarzy, a część uczniów zdecydowała się
na zakończenie zabawy i udanie do dormitoriów, ale Convalie do nich nie
należała. Początkowo owszem, nie miała nastroju na zabawę, ale Lucas przekonał
ją, by zaczęła tańczyć. Najpierw nie bardzo wiedziała, jak powinna się
poruszać. Nie tańczyła w życiu wiele razy. Na szczęście okazało się, że jej
partner jest doskonałym tancerzem i szybko złapała rytm. Po niedługim czasie
zaczęło jej to sprawiać niebywałą przyjemność – tak wirować wśród barw,
świateł, tłumu, dawać upust swoim emocjom, a całą złość i frustrację przelewać
w coś pięknego. Prawie w ogóle nie schodziła z parkietu, bawiąc się jak mało
kiedy. Lucas wydawał się być zachwycony i wprost pożerał ją wzrokiem. Convalie
czerpała z tego pewnego rodzaju satysfakcję. Po raz pierwszy poczuła, jak to
jest być adorowaną i bardzo jej się spodobało, podbudowując poczucie własnej
wartości. A jeżeli mogła mieć Lucasa – to kogo nie? Nie potrzebowała Dylana.
Wokół było tylu wolnych chłopców, których mogła obdarzyć swoim
zainteresowaniem. Czuła się piękna i pociągająca. Dlaczego nie? Przecież
otrzymała w darze od natury figurę i urodę, a przede wszystkim ślizgoński
sposób myślenia. Czemu nie zrobić z tego użytku? Nicolas wydawał się być
zadowolony sposobem, w jaki korzystał z tych darów.
-
Nie masz dość? – spytał Lucas w akompaniamencie szybkiej piosenki, podczas
której wirowali na parkiecie, przepłaszając pobliskie pary w inne miejsca.
Convalie
zaśmiała się. Czuła, że ma zaczerwienione z gorąca policzki, ale nie
przejmowała się tym. Może odrobinę chciało jej się pić, ale nic nie mogło
zmusić jej do przerwania szalonego tańca, nie dopóki czuła się tak wolna i
szczęśliwa.
-
Nie ma mowy – odpowiedziała. – Nie namówisz mnie do tego.
-
Nie mam zamiaru! – zapewnił, zmuszając ją do zawirowania wokół własnej osi.
Cieszyła
się, że jednak z nim tu przyszła. Odkryła coś bardzo ważnego. Przez tyle lat
trzymała się na uboczu, nie mogąc znaleźć swojego miejsca. A co, jeśli nie była
jej przeznaczona rola drugoplanowa? Może miała być gwiazdą własnego życia,
jakkolwiek śmiesznie to brzmiało? Mogła zabłysnąć, spróbować. Znalazła punkt
zaczepienia, nieśmiałą wiarę i nadzieję na poprawę swojej sytuacji. I tak wiele
już zrobiła – otworzyła się na Ivy, miała przyjaciółkę, najprawdziwszą, z krwi
i kości. Poszła na bal. Teraz pozostało tylko dalej kroczyć tą ścieżką.
W
pewnym momencie wpadła na kogoś nieostrożnego, kto znalazł się w zasięgu ich
pola manewru. Siła uderzenia była tak mocna, że Lucas musiał przytrzymać ją, by
nie upadła. Spojrzał groźnie ponad jej ramieniem, a ona, zaciekawiona,
odwróciła się. Poczuła nagły skurcz w okolicy żołądka, widząc przed sobą
Dylana. Przez ostatnie kilka godzin uparcie ignorowała myśl, że on również bawi
się na tej sali i to nie gorzej od niej. Stanięcie z nim twarzą w twarz
przekroczyło jednak jej możliwości wypierania własnych uczuć. Zbladła, nie
mogąc wydusić z siebie ani słowa. Ich oczy się spotkały. To było jak uderzenie
pioruna. Convalie czuła, że w każdej chwili może osunąć się w ciemność, ale
uparcie trzymała się skrawka świadomości. Mdliło ją. Zapomniała gdzie jest i
dlaczego, liczyło się tylko to, że tuż obok był on, na wyciągnięcie ręki. Mogła
po prostu podnieść dłoń i dotknąć jego policzka. Tak bardzo chciała to zrobić.
Lucas
za jej plecami poruszył się.
-
Przeproś – warknął.
Convalie
otworzyła usta, ale zanim zdołała wypowiedzieć choć słowo, zorientowała się, że
to nie do niej skierowane było to polecenie. Dylan nadal wpatrywał się w nią, a
w jego ciemnych oczach dostrzegła coś, czego nie potrafiła zanalizować. Nie
myślała jasno.
Odchrząknął.
-
Tak… przepraszam.
Odwrócił
wzrok. Convalie modliła się, żeby tego nie robił. Poczuła ogromny zawód, gdy
tak po prostu odszedł, nie zaszczyciwszy jej więcej ani jednym spojrzeniem.
Wpatrywała się w jego plecy i zauważyła, że w swojej dłoni trzyma dłoń
Juliette. Coś w niej pękło. Nie potrafiła udawać, że ją to nie obchodzi.
Piosenka
zmieniła się na wolną. Lucas obrócił ją w swoją stronę. Starała się przybrać
beztroski wyraz twarzy, ale była zbyt wstrząśnięta i wytrącona z równowagi,
żeby aż tak dobrze udawać. Nawet jeśli zorientował się, że coś jest nie tak,
nie dał tego po sobie poznać. Poprowadził jej ręce na ramiona i sam objął ją w
talii. Convalie oparła o niego głowę i zamknęła oczy. Nie miała już ochoty,
żeby tu być. Mogła dalej zmieniać swój świat, ale nie w tej chwili. Musiała
wrócić do siebie i zapanować nad emocjami. Nie chciała czuć tego, czego
doświadczyła kilka chwil wcześniej. To było zbyt gwałtowne i chaotyczne, nie
lubiła nie mieć kontroli. Musiała nauczyć się nad sobą panować.
Monotonne,
powolne obroty i kiwanie się z nogi na nogę uspokoiły ją i ukoiły skołatane myśli.
Nagle zrobiła się bardzo senna. Ziewnęła.
-
Ktoś mi tu zaraz zaśnie – zażartował Lucas, dmuchając w jej włosy. –
Odprowadzić cię do dormitorium?
-
Poproszę – szepnęła do jego ucha, unosząc się na palcach.
Piosenka
skończyła się, a Lucas wziął ją za rękę i, lawirując między tańczącymi,
wyprowadził ją bezpiecznie z sali. Im bardziej oddalali się od muzyki i im
zimniej robiło się w lochach, tym bardziej miała ochotę skulić się pod kołdrą i
zasnąć.
Dotarli
do pokoju wspólnego, który wypełniał blask kominka. Convalie zadrżała pod
wpływem nagłej zmiany temperatury. Lucas zatrzymał się i przyciągnął ją do
siebie.
-
Cukiereczku, czy coś się stało?
Pokręciła
przecząco głową, starając się być jak najbliżej niego. Instynktownie zbliżała
się do ciepła ludzkiego ciała. Lucas objął ją ramieniem i podjął wędrówkę.
Zaprowadził ją pod same drzwi dormitorium. Convalie nawet nie miała siły spytać
go, jak udało mu się obejść system zabraniający na przejście do damskiej części
korytarza. Lucas wszedł za nią do środka i zamknął drzwi.
-
Weź ciepłą kąpiel, a ja poczekam, by upewnić się, że dotarłaś bezpiecznie do
swojego łóżka.
Convalie
uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że powinna zaprotestować, ale zbyt dobrze
czuła się na myśl, że nie zostanie zupełnie sama. Bez sprzeciwu wykonała
polecenie. Zamknęła dokładnie drzwi łazienki i odkręciła kurek z ciepłą wodą. Zaczęła
zdejmować z siebie buty, suknię i całą resztę. Powyjmowała z włosów spinki
przytrzymujące fryzurę i przeczesała je palcami. Później spięła wszystkie na
czubku głowy, by nie zamoczyć ich podczas mycia, bo spodobała się sobie w
lokach. Zmyła makijaż, wyszorowała zęby i weszła do wanny, zakręcając kurek.
Ciepła woda ukoiła jej ciało i zmysły. Odchyliła głowę i rozkoszowała się
wzrostem temperatury ciała. Kilkanaście minut później przypomniała sobie, że
Lucas na nią czeka. Poczuła, jak na jej policzki wstępują rumieńce. Umyła się i
wyszła z wanny, owijając się ręcznikiem. Podeszła do lustra, po czym rozpuściła
włosy, które opadły miękko na ramiona. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, a z
wieszaka na drzwiach zdjęła swoją miękką piżamę z długimi nogawkami i krótkim
rękawkiem. Cieszyła się, że ta w misie od mamy została w szafie. Po chwili
miała już na sobie bardziej odpowiedni na tę okazję, kremowy, gładki ubiór,
kupiony podczas zakupów z ciocią Angelique. Wzięła kilka głębokich oddechów i
wyszła z łazienki. Jej wzrok padł na łóżko, gdzie Lucas spał w najlepsze. Tak
ją to rozbawiło, że musiała przytrzymać się futryny, starała się jednak nie
wydusić z siebie żadnego dźwięku. Co miała zrobić w takiej sytuacji? Chyba nie
będzie go wyganiać. Poza tym jakoś nie mogła znieść myśli o samotności.
Sprawdziła, czy drzwi do dormitorium są zamknięte, a później podeszła do łóżka
i ostrożnie, żeby nie obudzić Lucasa, weszła pod kołdrę, a przynajmniej pod tę
jej część, która nie została przygnieciona przez ciało chłopaka. Zgasiła
różdżką światło, układając się do snu. Sądziła, że w takich warunkach zaśnięcie
zajmie jej dłuższą chwilę. Ciepło przenikające przez kołdrę sprawiło, że
przysunęła się bliżej Lucasa, leżąc na plecach. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się
do ciemności, spojrzała na jego twarz. Nie zobaczyła zbyt wiele, tylko zarys,
ale wywołało to uśmiech na jej twarzy. Zamknęła oczy, czerpiąc radość z tego,
że nie jest sama, a później zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)