niedziela, 16 grudnia 2012

Ślad: rozdział trzeci



- Tak z ciekawości… zmieniłeś zdanie?
Nicolas powstrzymał nerwowe drgnięcie i uśmiechnął się do swojej towarzyszki.
- Czemu miałbym, jak mówisz, „zmienić zdanie”?
Nadine wzruszyła lekko ramionami i wróciła do krojenia potrawy znajdującej się na jej talerzu.
- A nie zmieniłeś?
Sam nie wiedział. Owszem, Nadine była, krótko mówiąc, nudna. Nie miał pojęcia, dlaczego przyszedł akurat do niej, dlaczego rozmawiał z nią właśnie w tym momencie. Ratowała ją chyba tylko uroda. Ale czy to była „zmiana zdania”? Czy wcześniej obiecywał sobie, że nigdy więcej się z nią nie spotka? Nie pamiętał.
Po dłuższej chwili kłopotliwego milczenia Nadine zdecydowała się zmienić temat.
- Dostałam pracę - oznajmiła. Wyglądała, jakby do tej pory tylko czekała, aż będzie mogła się tym pochwalić.
- Tak? - podchwycił Nick, unosząc brwi. - Gdzie?
Uśmiechnęła się radośnie. Zauważył już wcześniej, że uwielbiała mówić o sobie.
- Na Pokątnej, w takim sklepie z naprawdę drogimi ubraniami. Nie mogę się już doczekać! Wyobrażam sobie siebie w tej pięknej, firmowej szacie, jako ekspedientka. W dodatku tam jest tyle luster! Będę mogła przeglądać się w nich na każdym kroku. A jeszcze zniżka na ubrania dla pracowników. Czyż to nie cudowne?
Nicolas pokiwał z ociąganiem głową. Właściwie nie do końca jej słuchał.
- Tak, tak, oczywiście.
- I poznam naprawdę ważnych ludzi. Myślisz, że gdzie ubiera się taka żona Ministra Magii? A jej córka? Zawsze chciałam poznać Charlene. Wiesz, to ta, której zdjęć pełno w Czarownicy. Wiesz która? - Ze znudzonej miny Nicolasa wyczytała, że nie za bardzo, więc wróciła do swojego monologu. - No jak to, nie wiesz? Przecież to miss całej Wielkiej Brytanii! Ma niesamowity styl. Chciałabym uzyskać od niej kilka porad. Jak myślisz?
- Myślę, że to może być dla ciebie ciekawe doświadczenie - powiedział niepewnie. Tego dnia był jakoś dziwnie rozkojarzony i nie potrafił skupić myśli na swojej towarzyszce. Okazało się to być błędem.
- Sugerujesz, że mam zły styl? - spytała rozdrażniona Nadine. W jej oku pojawił się groźny błysk. Natychmiast zrozumiał swój błąd.
- Ależ oczywiście, że nie - powiedział, uśmiechając się i wyciągając ręce, by chwycić w nie jej dłonie. - Tak się z tobą droczyłem. Jesteś naprawdę cudowna, to raczej Charlotte powinna się od ciebie uczyć.
- Charlene - wtrąciła nieco udobruchana Nadine.
- No tak, Charlene - przytaknął, obserwując równocześnie, jak twarz dziewczyny się rozchmurza. - Co za różnica? - dodał.
Okazało się, że wcale nie tak trudno ją zadowolić. Kieliszek niebotycznie drogiego, wspaniałego wina, wykwintny deser, muzyka na zamówienie i już dała się okręcić wokół palca. Nawet specjalnie się nie starał. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami. Nie przywiązywał wagi do przyszłości, nie miało dla niego znaczenia, co się stanie kiedyś, kiedy oświadczy Nadine, że nic do niej nie czuje. Dostrzegał w niej pewne cechy, które z wielkim trudem próbowała ukryć - przywiązywała się do ludzi i nie lubiła być przez nich wystawiana. Ale jakie to miało dla niego znaczenie? Żadnego.
- Zatańczysz? - spytał, a ona zachichotała. Policzki miała czerwone, bo jeden kieliszek wina zamienił się w kilka. Była radosna i zgodziłaby się chyba na wszystko, co jej zaproponuje, nawet gdyby chciał wywieźć ją do jakiejś puszczy i zostawić tam bez różdżki.
- Oczywiście - odpowiedziała, podnosząc się trochę chwiejnie i podpierając na jego wyciągniętym ramieniu.
Podeszli na środek sali i zaczęli tańczyć w rytm wolnej melodii. Nadine wciąż chichotała, co właściwie mu nie przeszkadzało. Przynajmniej przestała mówić o sobie. Właściwie była nawet znośna. Dlaczego nie miałby spędzić z nią więcej czasu? Mogłoby to być, jak powiedział Nadine, ciekawe doświadczenie. On sam nigdy się nie wiązał, on dziewczyny po prostu miewał, w dodatku ich relacje zawsze były dość luźne. Raczej nie używał słów: „zrywam z tobą”, bo na ogół rezygnował, zanim w ogóle nastał początek. Nie potrzebował zmian, ale w jego głowie narodziła się myśl, że może być ciekawie. Zastanawiał się tylko, jak długo wytrzyma.
- Ale jestem śpiąca - ziewnęła Nadine, przerywając jego rozmyślania, a chwilę później po raz kolejny zachichotała. - Chcę już stąd iść.
- Dobrze, moja piękności.
Uwielbiała, kiedy tak ją nazywał. Zaśmiała się i zaczerwieniła jeszcze bardziej.
- Jak najszybciej.

* * *

Coś dziwnego działo się z Nicolasem. Convalie zauważyła to, kiedy wrócił nad ranem podpity. Choć mogłoby się to wydawać dziwne, ze względu na towarzystwo, w którym się obracał, on praktycznie nie pił. Coś musiało się stać, że nagle zaczął. Nie chciała narzucać mu się tak z samego rana, ale postanowiła przynajmniej poważnie się nad tym zastanowić. Kiedy zniknął za drzwiami swojego pokoju, uszykowała się i zeszła na dół, żeby następnie wyjść do ogrodu, gdzie mogłaby usiąść na bujanej ławce i po prostu pomyśleć.
Było jeszcze wcześnie, ale ona należała do rannych ptaszków. Uwielbiała letnie powietrze o tej porze - ciepłe, ale jeszcze nie upalne, przesiąknięte poranną rosą. Nad jej głową rozlegało się wesołe ćwierkanie, gałęzie drzew szumiały wokół, a poza tym panowała zupełna cisza. Wątpiła, żeby komukolwiek chciało się wstawać o tej porze, więc żaden z sąsiadów nie miał zakłócić jej zaczarowanej chwili. Z lekko podkrążonych oczu Nicolasa wywnioskowała, że nie wyjdzie z pokoju co najmniej do południa, mama z kolei już wyszła do pracy. Zawsze dużo pracowała. Kiedy Convalie była młodsza, myślała, że mama jest bardzo nieszczęśliwa z powodu swojej pracy i tego, że musi spędzać w niej tak dużo czasu. Często zostawiała dzieci u dziadków i po prostu pracowała. Później Convalie zaczęła mieć wątpliwości - mama wyglądała na zadowoloną ze swojego stylu życia i nigdy nie zauważyła, żeby się na to żaliła. Z wiekiem przyszła refleksja, że mama chce coś ukryć. Zauważyła też, że nie potrafi nic nie robić, musiała mieć zawsze ręce czymś zajęte. Nie potrafiła jednak z nią o tym porozmawiać. Mama była tak skryta, że na pewno nie powiedziałaby jej, o co chodzi.
No cóż, nie narzekała. Znała swoją mamę bardzo dobrze i zawsze wiedziała, kiedy potrzebuje towarzystwa, a kiedy po prostu zejść jej z drogi. Wiedziała kiedy coś ją denerwuje, kiedy jest smutna, kiedy jest szczęśliwa. Po prostu to wyczuwała. Ale własny brat bywał dla niej zagadką, zwłaszcza ostatnio. Od kiedy ukończył Hogwart, bardzo się zmienił. Prawie wcale nie było go w domu, z tego co wiedziała, spotykał się z przyjaciółmi. Nie wątpiła też, że dodatkowo może kryć się za tym jakaś dziewczyna, ale nie chciała wnikać, bo wiedziała, że Nicolas i tak nic jej nie powie. Wiedziała, że nie chce, by szła jego śladami, że woli, by jej życie wyglądało inaczej niż jego. Nie rozumiała tylko dlaczego. On miał przyjaciół, miał dziewczyny, był lubiany i szanowany. Ona była szarą myszką kryjącą się po kątach, o którą nikt nie dbał i której nikt nie zauważał. Jego życie było nieporównywalnie lepsze, a ona po prostu nie potrafiła mieć takiego samego, choć bardzo tego chciała.
Czasem myślę, że moje życie jest zupełnie bezsensowne. Niczego ważnego nie dokonałam, nie mam przyjaciół, nikt nie widzi we mnie nic więcej poza zwykłą kujonką. Chciałabym osiągnąć coś ważnego, chciałabym… sama nie wiem, chciałabym być inna. Wiem, że muszę coś w sobie zmienić, żeby ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę. Problem w tym, że po prostu nie potrafię. Mam pełną świadomość tego, że zachowuję się jak zwykły mięczak - chcę ale nie mogę, nie umiem, nie uda się… Jestem po prostu realistką. To nie ma najmniejszego sensu.
Miała myśleć o swoim bracie, a wracała do swojego wpisu w pamiętniku, jedynym prawdziwym przyjacielu. Co z niej za siostra? Beznadziejna. Myślała tylko o sobie. Ciągle martwiła się swoją przyszłością, tym, że sobie nie poradzi w życiu, bo jest taka nieprzystosowana, taka delikatna, taka słaba…
Dość. Uspokój się! Przestań!
Jeszcze chwila i by się rozpłakała. To nie miało sensu. Nic nie miało sensu. Wstała, zaciskając mocno pięści. Ruszyła przed siebie. Szła coraz szybciej i szybciej. Przeszła przez furtkę i wypadła na polną drogę, którą tak często przemierzała. Zaczęła biec. Chciała zostawić wszystko za sobą, całą swoją przeszłość, całe życie. Była na siebie wściekła. Tyle razy obiecywała już sobie, że coś się zmieni. Nadal wszystko pozostawało takie samo.
Pokonywała kolejne kilometry, zabudowania już dawno zostawiła za sobą. Znajdowała się w lesie, biegnąc po wąskiej ścieżce, starając się nie rozpłakać. Płacz jest dla ludzi słabych. Ona nie mogła być słaba. Wszyscy wokół niej byli tak silni, mama, Nicolas, cała rodzina, ludzie znani i nieznani, wszyscy! Czuła się, jakby cały świat był tylko i wyłącznie przeciwko niej samej. Coś ją przytłaczało, miażdżyło jej żebra, płuca, serce, dusiła się nabieranym powietrzem.
Przystanęła i oparła się o jedno z drzew. Zamknęła oczy. Wsłuchiwała się w swój nierówny oddech, starała się go uspokoić. Nie chciała wracać. Najchętniej zostałaby tu na zawsze. Najchętniej by po prostu zniknęła.
Wiedziała, że na świecie istnieją różne rodzaje odwagi. W jej przypadku odwagą było zawrócenie i decyzja, by stawić czoło codzienności. Odwagą był sam powrót. Nie mogła płakać. Nie mogła przystanąć, bo jeszcze by stchórzyła. Puściła się biegiem w stronę domu. Czuła się dziwnie spokojna i gotowa do życia. Nawet gdyby upadła jeszcze mnóstwo razy.

* * *

Sklepy na Pokątnej otworzono stosunkowo niedawno, ale Nadine już od rana buszowała po jednym z nich. Uwielbiała zakupy, nawet jeśli zaciągnęła już u swoich rodziców dług przekraczający jej możliwości spłaty. Nie przejmowała się nim, bo i tak wiedziała, że w końcu zapomną o pożyczonej kwocie, a przecież musiała wyglądać jak najlepiej, gdy następnym razem spotka się z Nicolasem. Oszalała na jego punkcie, był jej obsesją już dawno temu, zanim jeszcze zaczął się nią interesować. Była dumna, że to właśnie jej udało się przykuć jego uwagę. Od pewnego czasu miała wrażenie, że wszyscy wiedzą, że spotyka się z Malfoyem i szczerze jej zazdroszczą. Uwielbiała czuć na sobie setki spojrzeń. Panie i panowie, tak, to prawda, jesteśmy razem! Wszystko w niej śpiewało, rwało się do tańca.
- Czemu tak się uśmiechasz? – usłyszała. Odwróciła się i spojrzała na odrobinę niższą, młodszą, no i oczywiście mniej doskonałą kopię samej siebie.
- Coleen, jak myślisz, czy na kolację w Rozgwieździe lepiej ubrać tę, czy tę sukienkę? – Mówiąc to uniosła kolejno wieszaki z małą czarną i zieloną… też małą.
Coleen uniosła brwi.
- Chcesz mi powiedzieć, że Malfoy zaprosił cię do  t e j  Rozgwiazdy?
Rozgwiazda, najdroższy hotel i restauracja w Londynie, cieszyła się ogromnym uznaniem wśród arystokracji. Ludzie tacy jak Nadine i Coleen nie odwiedzali jej zbyt często, bo po prostu nie było ich na to stać.
Nadine zmieszała się.
- No… nie… ale to tylko i wyłącznie kwestia czasu.
- Mówisz?
Coleen, młodsza siostra Nadine, zawsze twardziej stąpała po ziemi. Nadine czasem czuła się przy niej jak totalna marzycielka, ale tym razem nie dała się strącić z obłoków.
- Nie wierzysz mi? Dobrze, przekonamy się – powiedziała władczym, pewnym siebie tonem, po czym zadarła wysoko głowę. Coleen wywróciła oczami.
- Czarna – mruknęła, wskazując odpowiednią sukienkę. – Czarna pasuje do wszystkiego i przyda ci się nie raz…
- Niby do czego?
Nadine spojrzała na siostrę z rozbawieniem. Była taka naiwna! Zakładać tę samą kreację dwa razy? Wolne żarty!
- Nadine… - zaczęła powoli, ściszając głos. – Dobrze wiesz, że starym nie powodzi się tak dobrze, jak kiedyś. Mogłabyś trochę przystopować…
Roześmiała się. Wszystko, co mówiła Coleen, niesamowicie ją bawiło.
- Żartujesz. Niby po co? Żyje się tylko raz, siostrzyczko.
Po czym, zanosząc się śmiechem, zniknęła w przymierzalni, żeby po raz ostatni przed zakupem przymierzyć swoją zdobycz. Coleen z kwaśną miną oparła się o ściankę oddzielającą ją od siostry.
- Przestań. Rozumiem, że jesteś zakochana, ale... Nad, jesteś pewna, że twoje wysiłki na coś się przydadzą? Że dzięki temu Malfoy zostanie z tobą?
Nadine rozsunęła lekko kotarę i wyjrzała na zewnątrz. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie pomieszane ze złością.
- Ty chyba sobie żartujesz. Mam siostrę-komika. Niby dlaczego Nicolas miałby mnie nie chcieć?
Coleen westchnęła.
- Może ci to umknęło, ale Malfoy… sorry, że cię uświadamiam… to nie jest jeden z tych „bezpiecznych” typów, za którymi zawsze latasz. Tym razem to on zerwie, nie ty…
- Za nikim nie latam – zaprzeczyła Nadine, wchodząc jej w zdanie. – Jesteś śmieszna. A Malfoy ze mną  n i e  zerwie. – Ostatnie dwa słowa niemal wywarczała. – Nie wiem, po co cię w ogóle ze sobą wzięłam. Wolałabym pójść sama.
- No co ty. – Coleen wyszczerzyła zęby w uśmiechu, obracając wszystko w żart. – Kto lepiej doradziłby ci z wyborem sukienki?
Nadine obrała tę samą taktykę. Zignorowała poprzednie uwagi siostry i odepchnęła od siebie natrętne argumenty, którymi ta kiedykolwiek ją zasypała.
- No nikt – odparła i zniknęła z powrotem w przymierzalni. Przejrzała się uważnie w lustrze. Była piękna, no przecież nikt nie mógł temu zaprzeczyć.
- Nad… - Usłyszała cichy głos siostry. Widocznie gdy zostawiła ją samą, odechciało jej się udawać. – Po prostu martwię się o ciebie…
- Biorę! – krzyknęła Nadine, pozostając głucha na słowa Coleen. Szarpnęła kotarę i zaprezentowała się w całej okazałości. – Idealna, prawda?
Coleen przełknęła ślinę. Gdyby teraz zobaczyli ją znajomi, jak nic straciłaby swoją pozycję, na którą tak długo pracowała. Nie mogła się przed nikim przyznać, że też ma uczucia. Niektórzy, gdy tylko przechodzili przez bramy Hogwartu, już mieli wyrobioną opinię, od początku wiadomo było, że będą górą. Ona była dołem. Przez cztery lata edukacji pracowała wytrwale na swój obecny status naczelnej zołzy i nie zamierzała z niego zrezygnować przez starszą siostrę. Uniosła wysoko głowę, starając się zapomnieć o wszystkich swoich przejawach człowieczeństwa.
- Tak, idealna – powiedziała idealnie opanowanym głosem.

* * *

Wakacje mijały powoli, a Nicolas coraz bardziej izolował się od domu, od rodziny. Mnóstwo czasu spędzał ze znajomymi i Nadine. Matka uważała, że palma mu odbiła, gdy tylko skończył szkołę, ale on sam miał to gdzieś. Polubił swoje nowe życie. Wreszcie mógł korzystać z niego bez jakichkolwiek ograniczeń. Czego więcej mógł chcieć? A jednak była taka rzecz. Temat ojca wciąż i wciąż powracał do niego, coraz częściej, od kiedy odnalazł zdjęcie w książce. Nie wiedział o nim nic, zupełnie nic! A potrzebował tak wielu informacji! Gdzie się urodził, gdzie mieszkał, z kim się przyjaźnił, jaką miał reputację w Hogwarcie i czy w ogóle do niego chodził, do jakiego domu należał, czy miał rodzeństwo, jak wyglądała jego codzienność, dlaczego związał się z mamą, dlaczego i jak zginął i… zdał sobie sprawę z tego, że nie ma bladego pojęcia o tym, jaki on był. Ze złością szarpnął swoje zmierzwione wcześniej włosy i skrzywił się, czując ból. Wstał z fotela i podszedł do lustra. W dłoni wciąż trzymał zdjęcie i teraz przyłożył je do tafli szkła. Uważnym spojrzeniem porównywał dwa wizerunki. Nie miał jego oczu, te szaroniebieskie tęczówki odziedziczyła Convalie, ale tak naprawdę to on był bardziej podobny do ojca. Draco. Draco, Draco, Draco, powtarzał w myślach. Przynajmniej wiedział, jak miał na imię, ale wcale nie od matki. Nigdy nie usłyszał tych dwóch sylab z jej ust i podejrzewał, że się tego nie doczeka. Czuł się nieustannie oszukiwany. Przecież on nawet nie znał dobrze swoich korzeni! Jak więc miał być sobą? Jak odnaleźć własną ścieżkę? Był taki zagubiony…
Wodził palcem po znajomych rysach twarzy, po tak samo wykrojonych ustach, tym samym nosie, podbródku… Usłyszał ciche, stłumione trzaśnięcie drzwi wejściowych. Niewiele myśląc zbiegł na dół, cały czas ściskając w dłoni fotografię. Zatrzymał się w przedpokoju, gdzie zmęczona Ginny ściągała swoje eleganckie czarne buty, które ubierała do pracy. Odstawiła je w kąt i powiesiła torebkę na wieszaku. Dopiero wtedy spostrzegła Nicolasa. Jej wzrok momentalnie przykuło zdjęcie. Widziała tylko jego tył, już Nick się o to postarał, ale i tak zamarła.
- Witaj, mamo – powiedział wolno.
Wyprostowała się.
- Nicolas? Coś się stało?
Zmarszczyła brwi. Nie miała bladego pojęcia, co się dzieje.
Nick uśmiechnął się.
- Nie, dlaczego? Chciałem po prostu z tobą porozmawiać.
Nawet jeśli była zdziwiona, starała się tego nie okazywać. Gestem pokazała mu, żeby przeszedł do salonu. Nie zamierzał się sprzeciwiać, odwrócił się tylko raz, żeby sprawdzić, czy za nim idzie. Nie chciał już więcej wykrętów, milczenia i zmian tematu. Przystanął i poczekał, aż usiądzie. On sam nie mógł się na to zdobyć, nie potrafiłby usiedzieć w miejscu.
- Mamo, ja… - zaczął spokojnym głosem, żeby przedwcześnie siebie i jej nie denerwować. – Wiesz, zawsze mi się wydawało, że czegoś mi brakuje. – Patrzył na nią uważnie, żeby wiedzieć na pewno, czy go słucha. Słuchała. – Na ogół nie odczuwałem tak mocno potrzeby wiedzy, ale teraz… sama rozumiesz. Skończyłem szkołę, zaczynam nowe życie, a ciągle brak mi takiego poczucia…
Ginny nie ukrywała, że zerka z niepokojem na trzymaną przez Nicolasa fotografię.
- To on, prawda? – spytała cicho.
Nick spojrzał w dół i obrócił zdjęcie w ten sposób, żeby dobrze je widziała. Natychmiast odwróciła wzrok. Wydawało mu się, że zobaczył w jej oczach łzy, ale gdy po chwili na niego spojrzała, była już tylko zła.
- Twój ojciec nie żyje – powiedziała ostro, niemal syknęła. Wyglądało to trochę tak, jakby sama się do tego przekonywała. – Po co ci wiedza o kimś, kogo nie znasz?
- Ale znałem! – wykrzyknął. Nie mógł dłużej milczeć. – Tyle lat unikałaś tematu, mogłabyś chociaż raz zebrać się na odwagę i…
- Nie wiesz, co mówisz! – odkrzyknęła, wstając. Widział, że powoli traci nad sobą panowanie, kącik ust drżał jej nieznacznie.
- Wiem, co mówię! To mój ojciec, a jego datę urodzin i śmierci znam jedynie z nagrobka! Nic o nim nie wiem!
- Nie powinno cię to interesować – ciągnęła ostrym tonem. Sprawdzał jej oczy, ale nie płakała. Jeszcze, choć widział, że jest blisko. A chciał tylko z nią porozmawiać!
- Nie mam pojęcia, dlaczego robisz ze wszystkiego wielką tajemnicę. Nawet jeśli ty nie chcesz o nim mówić, musisz zrozumieć, że należą mi się jakieś minimalne wyjaśnienia! Jestem jego synem!
Zacisnęła usta w wąską linię. Oparła rękę na biodrze. Była wściekła.
- Jesteś jego nieodrodnym synem – syknęła. – Ale jego już nie ma. Nie ma, rozumiesz? Za to jestem ja, twoja matka, i nie życzę sobie, żebyś zwracał się do mnie w ten sposób!
- Dracon Malfoy chciałby, żebym o nim wiedział!
Był o tym całkowicie przekonany. Należała mu się wiedza. Gdy spojrzał ponownie na Ginny, instynktownie zrobił krok w tył. Wyglądała, jakby ktoś wymierzył jej policzek. Poczerwieniała.
- Nie waż się wymieniać jego imienia! – krzyknęła. – Słyszysz? Nigdy więcej!
- Dracon Malfoy! – ryknął. – Moim ojcem był Dracon Malfoy i nie zamierzam tego przed nikim ukrywać! Jeśli nie chcesz mi nic o nim powiedzieć, dobrze, sam się wszystkiego dowiem!
Stała jak sparaliżowana. Niemal czuł emanujące od niej rozgoryczenie i niewyobrażalne cierpienie. Nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Chyba po raz pierwszy w życiu. Nie chciał doprowadzić jej do takiego stanu, ale chyba inaczej się nie dało. Trzeba było porządnie nią wstrząsnąć.
- Kochałaś go chociaż? – spytał.
Jej oczy zaszły mgłą. Chyba przestała go widzieć.
- Draco… - szepnęła, patrząc na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Szybko jednak otrząsnęła się i jej spojrzeniu wróciła przytomność. – Jak śmiesz o to pytać? Jak możesz wątpić…
- A jak mogę nie wątpić?!
Wiedział, że Convalie jest w domu i nasłuchuje. Był przekonany, że nie zejdzie na dół i mu nie pomoże. To była chyba jedyna szansa, po raz pierwszy usłyszał w jej ustach jego imię, które zabrzmiało jak melodia, czuł, że jeszcze chwila i ją złamie, wszystko mu powie, przestanie ich obowiązywać tajemnica, zniknie cała zasada milczenia… Jak bardzo się mylił.
- Idź do swojego pokoju – powiedziała, z trudem nad sobą panując. Widział, jak nerwowo drżą jej dłonie. – Nie pokazuj mi się na oczy. Nigdy więcej nie waż się o nim mówić.
I jeśli ona wierzyła, że się jej posłucha, to również była w błędzie. Nicolas nie mógł zrozumieć, jak można żyć w takim zakłamaniu, jak można milczeć, gdy chce się krzyczeć, jak można udawać, że coś nie ma znaczenia, jeśli owszem, ma, jak można być tak bezlitosnym i fałszywym równocześnie!
- Dobrze, zejdę ci z oczu – warknął. – Nie musisz  mnie więcej oglądać. Już nigdy więcej nie będziesz musiała na niego patrzeć.
W złości cisnął fotografię tuż pod jej stopy. Nie rozumiała, co zamierza zrobić.
- O czym ty mówisz? – spytała z autentycznym zdziwieniem. Myślała, że wszystko już będzie w porządku?
- Wyprowadzam się – oświadczył.
Wmurowało ją, a on po prostu skierował się do wyjścia.
- Przyślę tu kogoś po moje rzeczy, skoro nie chcesz mnie widzieć.
Jej twarz wyrażała zrezygnowanie. Była na skraju wytrzymałości. Musiał usunąć się, zanim zacznie płakać, bo mógł jeszcze zmienić zdanie.
- Nicky, ale przecież… za co będziesz żył? Gdzie będziesz mieszkał?
Wzruszył ramionami.
- Może zdziwi cię informacja, że jestem jedynym dziedzicem majątku Narcyzy Malfoy, mojej babci, której nigdy w życiu nie widziałem. Ale jestem pewny, że ona niczego by przede mną nie ukrywała. Zaczynam się zastanawiać, czy to ty zabroniłaś jej nas odwiedzać.
Ginny chciała coś powiedzieć, ale nie pozwolił jej na to. Uniósł dłoń, nakazując jej milczenie. Nie obchodziło go, że jest jego matką. Nic już go nie obchodziło.
- Aha, i wiesz co? Nie mów do mnie Nicky.
Gdy tylko wyszedł, Ginny opadła bez sił na podłogę. Wzięła do ręki zdjęcie i nagle wszystko do niej wróciło. Tego było za dużo, nie potrafiła poradzić sobie ze wspomnieniami. Patrzyła na niego po raz pierwszy od wielu lat i po prostu płakała, płakała, płakała…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)