- Tak z ciekawości… zmieniłeś zdanie?
Nicolas powstrzymał nerwowe drgnięcie i uśmiechnął się do
swojej towarzyszki.
- Czemu miałbym, jak mówisz, „zmienić zdanie”?
Nadine wzruszyła lekko ramionami i wróciła do krojenia potrawy
znajdującej się na jej talerzu.
- A nie zmieniłeś?
Sam nie wiedział. Owszem, Nadine była, krótko mówiąc, nudna.
Nie miał pojęcia, dlaczego przyszedł akurat do niej, dlaczego rozmawiał z nią
właśnie w tym momencie. Ratowała ją chyba tylko uroda. Ale czy to była „zmiana
zdania”? Czy wcześniej obiecywał sobie, że nigdy więcej się z nią nie spotka? Nie
pamiętał.
Po dłuższej chwili kłopotliwego milczenia Nadine zdecydowała
się zmienić temat.
- Dostałam pracę - oznajmiła. Wyglądała, jakby do tej pory
tylko czekała, aż będzie mogła się tym pochwalić.
- Tak? - podchwycił Nick, unosząc brwi. - Gdzie?
Uśmiechnęła się radośnie. Zauważył już wcześniej, że uwielbiała
mówić o sobie.
- Na Pokątnej, w takim sklepie z naprawdę drogimi ubraniami.
Nie mogę się już doczekać! Wyobrażam sobie siebie w tej pięknej, firmowej
szacie, jako ekspedientka. W dodatku tam jest tyle luster! Będę mogła
przeglądać się w nich na każdym kroku. A jeszcze zniżka na ubrania dla
pracowników. Czyż to nie cudowne?
Nicolas pokiwał z ociąganiem głową. Właściwie nie do końca jej
słuchał.
- Tak, tak, oczywiście.
- I poznam naprawdę ważnych ludzi. Myślisz, że gdzie ubiera się
taka żona Ministra Magii? A jej córka? Zawsze chciałam poznać Charlene. Wiesz,
to ta, której zdjęć pełno w Czarownicy. Wiesz która? - Ze znudzonej miny
Nicolasa wyczytała, że nie za bardzo, więc wróciła do swojego monologu. - No
jak to, nie wiesz? Przecież to miss całej Wielkiej Brytanii! Ma niesamowity
styl. Chciałabym uzyskać od niej kilka porad. Jak myślisz?
- Myślę, że to może być dla ciebie ciekawe doświadczenie -
powiedział niepewnie. Tego dnia był jakoś dziwnie rozkojarzony i nie potrafił
skupić myśli na swojej towarzyszce. Okazało się to być błędem.
- Sugerujesz, że mam zły styl? - spytała rozdrażniona Nadine. W
jej oku pojawił się groźny błysk. Natychmiast zrozumiał swój błąd.
- Ależ oczywiście, że nie - powiedział, uśmiechając się i
wyciągając ręce, by chwycić w nie jej dłonie. - Tak się z tobą droczyłem.
Jesteś naprawdę cudowna, to raczej Charlotte powinna się od ciebie uczyć.
- Charlene - wtrąciła nieco udobruchana Nadine.
- No tak, Charlene - przytaknął, obserwując równocześnie, jak
twarz dziewczyny się rozchmurza. - Co za różnica? - dodał.
Okazało się, że wcale nie tak trudno ją zadowolić. Kieliszek
niebotycznie drogiego, wspaniałego wina, wykwintny deser, muzyka na zamówienie
i już dała się okręcić wokół palca. Nawet specjalnie się nie starał. Nie
zastanawiał się nad konsekwencjami. Nie przywiązywał wagi do przyszłości, nie
miało dla niego znaczenia, co się stanie kiedyś, kiedy oświadczy Nadine, że nic
do niej nie czuje. Dostrzegał w niej pewne cechy, które z wielkim trudem
próbowała ukryć - przywiązywała się do ludzi i nie lubiła być przez nich
wystawiana. Ale jakie to miało dla niego znaczenie? Żadnego.
- Zatańczysz? - spytał, a ona zachichotała. Policzki miała
czerwone, bo jeden kieliszek wina zamienił się w kilka. Była radosna i
zgodziłaby się chyba na wszystko, co jej zaproponuje, nawet gdyby chciał
wywieźć ją do jakiejś puszczy i zostawić tam bez różdżki.
- Oczywiście - odpowiedziała, podnosząc się trochę chwiejnie i
podpierając na jego wyciągniętym ramieniu.
Podeszli na środek sali i zaczęli tańczyć w rytm wolnej
melodii. Nadine wciąż chichotała, co właściwie mu nie przeszkadzało.
Przynajmniej przestała mówić o sobie. Właściwie była nawet znośna. Dlaczego nie
miałby spędzić z nią więcej czasu? Mogłoby to być, jak powiedział Nadine,
ciekawe doświadczenie. On sam nigdy się nie wiązał, on dziewczyny po prostu
miewał, w dodatku ich relacje zawsze były dość luźne. Raczej nie używał słów:
„zrywam z tobą”, bo na ogół rezygnował, zanim w ogóle nastał początek. Nie potrzebował
zmian, ale w jego głowie narodziła się myśl, że może być ciekawie. Zastanawiał
się tylko, jak długo wytrzyma.
- Ale jestem śpiąca - ziewnęła Nadine, przerywając jego
rozmyślania, a chwilę później po raz kolejny zachichotała. - Chcę już stąd iść.
- Dobrze, moja piękności.
Uwielbiała, kiedy tak ją nazywał. Zaśmiała się i zaczerwieniła
jeszcze bardziej.
- Jak najszybciej.
* * *
Coś dziwnego działo się z Nicolasem. Convalie zauważyła to,
kiedy wrócił nad ranem podpity. Choć mogłoby się to wydawać dziwne, ze względu
na towarzystwo, w którym się obracał, on praktycznie nie pił. Coś musiało się
stać, że nagle zaczął. Nie chciała narzucać mu się tak z samego rana, ale
postanowiła przynajmniej poważnie się nad tym zastanowić. Kiedy zniknął za
drzwiami swojego pokoju, uszykowała się i zeszła na dół, żeby następnie wyjść
do ogrodu, gdzie mogłaby usiąść na bujanej ławce i po prostu pomyśleć.
Było jeszcze wcześnie, ale ona należała do rannych ptaszków.
Uwielbiała letnie powietrze o tej porze - ciepłe, ale jeszcze nie upalne,
przesiąknięte poranną rosą. Nad jej głową rozlegało się wesołe ćwierkanie,
gałęzie drzew szumiały wokół, a poza tym panowała zupełna cisza. Wątpiła, żeby
komukolwiek chciało się wstawać o tej porze, więc żaden z sąsiadów nie miał
zakłócić jej zaczarowanej chwili. Z lekko podkrążonych oczu Nicolasa wywnioskowała,
że nie wyjdzie z pokoju co najmniej do południa, mama z kolei już wyszła do
pracy. Zawsze dużo pracowała. Kiedy Convalie była młodsza, myślała, że mama
jest bardzo nieszczęśliwa z powodu swojej pracy i tego, że musi spędzać w niej
tak dużo czasu. Często zostawiała dzieci u dziadków i po prostu pracowała.
Później Convalie zaczęła mieć wątpliwości - mama wyglądała na zadowoloną ze
swojego stylu życia i nigdy nie zauważyła, żeby się na to żaliła. Z wiekiem
przyszła refleksja, że mama chce coś ukryć. Zauważyła też, że nie potrafi nic
nie robić, musiała mieć zawsze ręce czymś zajęte. Nie potrafiła jednak z nią o
tym porozmawiać. Mama była tak skryta, że na pewno nie powiedziałaby jej, o co
chodzi.
No cóż, nie narzekała. Znała swoją mamę bardzo dobrze i zawsze
wiedziała, kiedy potrzebuje towarzystwa, a kiedy po prostu zejść jej z drogi.
Wiedziała kiedy coś ją denerwuje, kiedy jest smutna, kiedy jest szczęśliwa. Po
prostu to wyczuwała. Ale własny brat bywał dla niej zagadką, zwłaszcza
ostatnio. Od kiedy ukończył Hogwart, bardzo się zmienił. Prawie wcale nie było
go w domu, z tego co wiedziała, spotykał się z przyjaciółmi. Nie wątpiła też,
że dodatkowo może kryć się za tym jakaś dziewczyna, ale nie chciała wnikać, bo
wiedziała, że Nicolas i tak nic jej nie powie. Wiedziała, że nie chce, by szła
jego śladami, że woli, by jej życie wyglądało inaczej niż jego. Nie rozumiała
tylko dlaczego. On miał przyjaciół, miał dziewczyny, był lubiany i szanowany.
Ona była szarą myszką kryjącą się po kątach, o którą nikt nie dbał i której nikt
nie zauważał. Jego życie było nieporównywalnie lepsze, a ona po prostu nie
potrafiła mieć takiego samego, choć bardzo tego chciała.
Czasem myślę, że moje życie jest zupełnie bezsensowne. Niczego
ważnego nie dokonałam, nie mam przyjaciół, nikt nie widzi we mnie nic więcej
poza zwykłą kujonką. Chciałabym osiągnąć coś ważnego, chciałabym… sama nie
wiem, chciałabym być inna. Wiem, że muszę coś w sobie zmienić, żeby ktokolwiek
zwrócił na mnie uwagę. Problem w tym, że po prostu nie potrafię. Mam pełną
świadomość tego, że zachowuję się jak zwykły mięczak - chcę ale nie mogę, nie
umiem, nie uda się… Jestem po prostu realistką. To nie ma najmniejszego sensu.
Miała myśleć o
swoim bracie, a wracała do swojego wpisu w pamiętniku, jedynym prawdziwym przyjacielu.
Co z niej za siostra? Beznadziejna. Myślała tylko o sobie. Ciągle martwiła się
swoją przyszłością, tym, że sobie nie poradzi w życiu, bo jest taka
nieprzystosowana, taka delikatna, taka słaba…
Dość. Uspokój się!
Przestań!
Jeszcze chwila i by
się rozpłakała. To nie miało sensu. Nic nie miało sensu. Wstała, zaciskając
mocno pięści. Ruszyła przed siebie. Szła coraz szybciej i szybciej. Przeszła
przez furtkę i wypadła na polną drogę, którą tak często przemierzała. Zaczęła
biec. Chciała zostawić wszystko za sobą, całą swoją przeszłość, całe życie.
Była na siebie wściekła. Tyle razy obiecywała już sobie, że coś się zmieni.
Nadal wszystko pozostawało takie samo.
Pokonywała kolejne
kilometry, zabudowania już dawno zostawiła za sobą. Znajdowała się w lesie,
biegnąc po wąskiej ścieżce, starając się nie rozpłakać. Płacz jest dla ludzi
słabych. Ona nie mogła być słaba. Wszyscy wokół niej byli tak silni,
mama, Nicolas, cała rodzina, ludzie znani i nieznani, wszyscy! Czuła się, jakby
cały świat był tylko i wyłącznie przeciwko niej samej. Coś ją przytłaczało,
miażdżyło jej żebra, płuca, serce, dusiła się nabieranym powietrzem.
Przystanęła i
oparła się o jedno z drzew. Zamknęła oczy. Wsłuchiwała się w swój nierówny
oddech, starała się go uspokoić. Nie chciała wracać. Najchętniej zostałaby tu
na zawsze. Najchętniej by po prostu zniknęła.
Wiedziała, że na
świecie istnieją różne rodzaje odwagi. W jej przypadku odwagą było zawrócenie i
decyzja, by stawić czoło codzienności. Odwagą był sam powrót. Nie mogła płakać.
Nie mogła przystanąć, bo jeszcze by stchórzyła. Puściła się biegiem w stronę
domu. Czuła się dziwnie spokojna i gotowa do życia. Nawet gdyby upadła jeszcze
mnóstwo razy.
* * *
Sklepy na Pokątnej
otworzono stosunkowo niedawno, ale Nadine już od rana buszowała po jednym z
nich. Uwielbiała zakupy, nawet jeśli zaciągnęła już u swoich rodziców dług
przekraczający jej możliwości spłaty. Nie przejmowała się nim, bo i tak
wiedziała, że w końcu zapomną o pożyczonej kwocie, a przecież musiała wyglądać
jak najlepiej, gdy następnym razem spotka się z Nicolasem. Oszalała na jego
punkcie, był jej obsesją już dawno temu, zanim jeszcze zaczął się nią
interesować. Była dumna, że to właśnie jej udało się przykuć jego uwagę. Od
pewnego czasu miała wrażenie, że wszyscy wiedzą, że spotyka się z Malfoyem i
szczerze jej zazdroszczą. Uwielbiała czuć na sobie setki spojrzeń. Panie i panowie, tak, to prawda, jesteśmy
razem! Wszystko w niej śpiewało, rwało się do tańca.
- Czemu tak się
uśmiechasz? – usłyszała. Odwróciła się i spojrzała na odrobinę niższą, młodszą,
no i oczywiście mniej doskonałą kopię samej siebie.
- Coleen, jak
myślisz, czy na kolację w Rozgwieździe lepiej
ubrać tę, czy tę sukienkę? – Mówiąc to uniosła kolejno wieszaki z małą czarną i
zieloną… też małą.
Coleen uniosła brwi.
- Chcesz mi
powiedzieć, że Malfoy zaprosił cię do t
e j Rozgwiazdy?
Rozgwiazda, najdroższy hotel i restauracja w
Londynie, cieszyła się ogromnym uznaniem wśród arystokracji. Ludzie tacy jak
Nadine i Coleen nie odwiedzali jej zbyt często, bo po prostu nie było ich na to
stać.
Nadine zmieszała
się.
- No… nie… ale to
tylko i wyłącznie kwestia czasu.
- Mówisz?
Coleen, młodsza
siostra Nadine, zawsze twardziej stąpała po ziemi. Nadine czasem czuła się przy
niej jak totalna marzycielka, ale tym razem nie dała się strącić z obłoków.
- Nie wierzysz mi?
Dobrze, przekonamy się – powiedziała władczym, pewnym siebie tonem, po czym
zadarła wysoko głowę. Coleen wywróciła oczami.
- Czarna –
mruknęła, wskazując odpowiednią sukienkę. – Czarna pasuje do wszystkiego i przyda
ci się nie raz…
- Niby do czego?
Nadine spojrzała na
siostrę z rozbawieniem. Była taka naiwna! Zakładać tę samą kreację dwa razy?
Wolne żarty!
- Nadine… - zaczęła
powoli, ściszając głos. – Dobrze wiesz, że starym nie powodzi się tak dobrze,
jak kiedyś. Mogłabyś trochę przystopować…
Roześmiała się.
Wszystko, co mówiła Coleen, niesamowicie ją bawiło.
- Żartujesz. Niby
po co? Żyje się tylko raz, siostrzyczko.
Po czym, zanosząc
się śmiechem, zniknęła w przymierzalni, żeby po raz ostatni przed zakupem przymierzyć
swoją zdobycz. Coleen z kwaśną miną oparła się o ściankę oddzielającą ją od
siostry.
- Przestań.
Rozumiem, że jesteś zakochana, ale... Nad, jesteś pewna, że twoje wysiłki na
coś się przydadzą? Że dzięki temu Malfoy zostanie z tobą?
Nadine rozsunęła
lekko kotarę i wyjrzała na zewnątrz. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie
pomieszane ze złością.
- Ty chyba sobie
żartujesz. Mam siostrę-komika. Niby dlaczego Nicolas miałby mnie nie chcieć?
Coleen westchnęła.
- Może ci to
umknęło, ale Malfoy… sorry, że cię uświadamiam… to nie jest jeden z tych
„bezpiecznych” typów, za którymi zawsze latasz. Tym razem to on zerwie, nie ty…
- Za nikim nie
latam – zaprzeczyła Nadine, wchodząc jej w zdanie. – Jesteś śmieszna. A Malfoy
ze mną n i e zerwie. – Ostatnie dwa słowa niemal
wywarczała. – Nie wiem, po co cię w ogóle ze sobą wzięłam. Wolałabym pójść
sama.
- No co ty. –
Coleen wyszczerzyła zęby w uśmiechu, obracając wszystko w żart. – Kto lepiej
doradziłby ci z wyborem sukienki?
Nadine obrała tę
samą taktykę. Zignorowała poprzednie uwagi siostry i odepchnęła od siebie
natrętne argumenty, którymi ta kiedykolwiek ją zasypała.
- No nikt – odparła
i zniknęła z powrotem w przymierzalni. Przejrzała się uważnie w lustrze. Była
piękna, no przecież nikt nie mógł temu zaprzeczyć.
- Nad… - Usłyszała
cichy głos siostry. Widocznie gdy zostawiła ją samą, odechciało jej się udawać.
– Po prostu martwię się o ciebie…
- Biorę! –
krzyknęła Nadine, pozostając głucha na słowa Coleen. Szarpnęła kotarę i
zaprezentowała się w całej okazałości. – Idealna, prawda?
Coleen przełknęła
ślinę. Gdyby teraz zobaczyli ją znajomi, jak nic straciłaby swoją pozycję, na
którą tak długo pracowała. Nie mogła się przed nikim przyznać, że też ma
uczucia. Niektórzy, gdy tylko przechodzili przez bramy Hogwartu, już mieli
wyrobioną opinię, od początku wiadomo było, że będą górą. Ona była dołem. Przez
cztery lata edukacji pracowała wytrwale na swój obecny status naczelnej zołzy i
nie zamierzała z niego zrezygnować przez starszą siostrę. Uniosła wysoko głowę,
starając się zapomnieć o wszystkich swoich przejawach człowieczeństwa.
- Tak, idealna –
powiedziała idealnie opanowanym głosem.
* * *
Wakacje mijały
powoli, a Nicolas coraz bardziej izolował się od domu, od rodziny. Mnóstwo
czasu spędzał ze znajomymi i Nadine. Matka uważała, że palma mu odbiła, gdy
tylko skończył szkołę, ale on sam miał to gdzieś. Polubił swoje nowe życie.
Wreszcie mógł korzystać z niego bez jakichkolwiek ograniczeń. Czego więcej mógł
chcieć? A jednak była taka rzecz. Temat ojca wciąż i wciąż powracał do niego,
coraz częściej, od kiedy odnalazł zdjęcie w książce. Nie wiedział o nim nic,
zupełnie nic! A potrzebował tak wielu informacji! Gdzie się urodził, gdzie
mieszkał, z kim się przyjaźnił, jaką miał reputację w Hogwarcie i czy w ogóle
do niego chodził, do jakiego domu należał, czy miał rodzeństwo, jak wyglądała
jego codzienność, dlaczego związał się z mamą, dlaczego i jak zginął i… zdał
sobie sprawę z tego, że nie ma bladego pojęcia o tym, jaki on był. Ze złością
szarpnął swoje zmierzwione wcześniej włosy i skrzywił się, czując ból. Wstał z
fotela i podszedł do lustra. W dłoni wciąż trzymał zdjęcie i teraz przyłożył je
do tafli szkła. Uważnym spojrzeniem porównywał dwa wizerunki. Nie miał jego
oczu, te szaroniebieskie tęczówki odziedziczyła Convalie, ale tak naprawdę to
on był bardziej podobny do ojca. Draco. Draco,
Draco, Draco, powtarzał w myślach. Przynajmniej wiedział, jak miał na imię,
ale wcale nie od matki. Nigdy nie usłyszał tych dwóch sylab z jej ust i
podejrzewał, że się tego nie doczeka. Czuł się nieustannie oszukiwany. Przecież
on nawet nie znał dobrze swoich korzeni! Jak więc miał być sobą? Jak odnaleźć
własną ścieżkę? Był taki zagubiony…
Wodził palcem po
znajomych rysach twarzy, po tak samo wykrojonych ustach, tym samym nosie, podbródku…
Usłyszał ciche, stłumione trzaśnięcie drzwi wejściowych. Niewiele myśląc zbiegł
na dół, cały czas ściskając w dłoni fotografię. Zatrzymał się w przedpokoju,
gdzie zmęczona Ginny ściągała swoje eleganckie czarne buty, które ubierała do
pracy. Odstawiła je w kąt i powiesiła torebkę na wieszaku. Dopiero wtedy
spostrzegła Nicolasa. Jej wzrok momentalnie przykuło zdjęcie. Widziała tylko
jego tył, już Nick się o to postarał, ale i tak zamarła.
- Witaj, mamo –
powiedział wolno.
Wyprostowała się.
- Nicolas? Coś się
stało?
Zmarszczyła brwi.
Nie miała bladego pojęcia, co się dzieje.
Nick uśmiechnął
się.
- Nie, dlaczego?
Chciałem po prostu z tobą porozmawiać.
Nawet jeśli była
zdziwiona, starała się tego nie okazywać. Gestem pokazała mu, żeby przeszedł do
salonu. Nie zamierzał się sprzeciwiać, odwrócił się tylko raz, żeby sprawdzić,
czy za nim idzie. Nie chciał już więcej wykrętów, milczenia i zmian tematu.
Przystanął i poczekał, aż usiądzie. On sam nie mógł się na to zdobyć, nie
potrafiłby usiedzieć w miejscu.
- Mamo, ja… -
zaczął spokojnym głosem, żeby przedwcześnie siebie i jej nie denerwować. –
Wiesz, zawsze mi się wydawało, że czegoś mi brakuje. – Patrzył na nią uważnie,
żeby wiedzieć na pewno, czy go słucha. Słuchała. – Na ogół nie odczuwałem tak
mocno potrzeby wiedzy, ale teraz… sama rozumiesz. Skończyłem szkołę, zaczynam
nowe życie, a ciągle brak mi takiego poczucia…
Ginny nie ukrywała,
że zerka z niepokojem na trzymaną przez Nicolasa fotografię.
- To on, prawda? –
spytała cicho.
Nick spojrzał w dół
i obrócił zdjęcie w ten sposób, żeby dobrze je widziała. Natychmiast odwróciła
wzrok. Wydawało mu się, że zobaczył w jej oczach łzy, ale gdy po chwili na
niego spojrzała, była już tylko zła.
- Twój ojciec nie żyje – powiedziała ostro, niemal
syknęła. Wyglądało to trochę tak, jakby sama się do tego przekonywała. – Po co
ci wiedza o kimś, kogo nie znasz?
- Ale znałem! –
wykrzyknął. Nie mógł dłużej milczeć. – Tyle lat unikałaś tematu, mogłabyś
chociaż raz zebrać się na odwagę i…
- Nie wiesz, co
mówisz! – odkrzyknęła, wstając. Widział, że powoli traci nad sobą panowanie,
kącik ust drżał jej nieznacznie.
- Wiem, co mówię!
To mój ojciec, a jego datę urodzin i śmierci znam jedynie z nagrobka! Nic o nim
nie wiem!
- Nie powinno cię
to interesować – ciągnęła ostrym tonem. Sprawdzał jej oczy, ale nie płakała.
Jeszcze, choć widział, że jest blisko. A chciał tylko z nią porozmawiać!
- Nie mam pojęcia,
dlaczego robisz ze wszystkiego wielką tajemnicę. Nawet jeśli ty nie chcesz o
nim mówić, musisz zrozumieć, że należą mi się jakieś minimalne wyjaśnienia!
Jestem jego synem!
Zacisnęła usta w
wąską linię. Oparła rękę na biodrze. Była wściekła.
- Jesteś jego nieodrodnym synem – syknęła. – Ale jego
już nie ma. Nie ma, rozumiesz? Za to
jestem ja, twoja matka, i nie życzę sobie, żebyś zwracał się do mnie w ten
sposób!
- Dracon Malfoy
chciałby, żebym o nim wiedział!
Był o tym
całkowicie przekonany. Należała mu się wiedza. Gdy spojrzał ponownie na Ginny,
instynktownie zrobił krok w tył. Wyglądała, jakby ktoś wymierzył jej policzek.
Poczerwieniała.
- Nie waż się
wymieniać jego imienia! – krzyknęła. – Słyszysz? Nigdy więcej!
- Dracon Malfoy! –
ryknął. – Moim ojcem był Dracon Malfoy i nie zamierzam tego przed nikim
ukrywać! Jeśli nie chcesz mi nic o nim powiedzieć, dobrze, sam się wszystkiego
dowiem!
Stała jak
sparaliżowana. Niemal czuł emanujące od niej rozgoryczenie i niewyobrażalne
cierpienie. Nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Chyba po raz pierwszy w
życiu. Nie chciał doprowadzić jej do takiego stanu, ale chyba inaczej się nie
dało. Trzeba było porządnie nią wstrząsnąć.
- Kochałaś go
chociaż? – spytał.
Jej oczy zaszły
mgłą. Chyba przestała go widzieć.
- Draco… -
szepnęła, patrząc na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Szybko
jednak otrząsnęła się i jej spojrzeniu wróciła przytomność. – Jak śmiesz o to
pytać? Jak możesz wątpić…
- A jak mogę nie
wątpić?!
Wiedział, że
Convalie jest w domu i nasłuchuje. Był przekonany, że nie zejdzie na dół i mu
nie pomoże. To była chyba jedyna szansa, po raz pierwszy usłyszał w jej ustach
jego imię, które zabrzmiało jak melodia, czuł, że jeszcze chwila i ją złamie,
wszystko mu powie, przestanie ich obowiązywać tajemnica, zniknie cała zasada
milczenia… Jak bardzo się mylił.
- Idź do swojego
pokoju – powiedziała, z trudem nad sobą panując. Widział, jak nerwowo drżą jej
dłonie. – Nie pokazuj mi się na oczy. Nigdy więcej nie waż się o nim mówić.
I jeśli ona
wierzyła, że się jej posłucha, to również była w błędzie. Nicolas nie mógł
zrozumieć, jak można żyć w takim zakłamaniu, jak można milczeć, gdy chce się
krzyczeć, jak można udawać, że coś nie ma znaczenia, jeśli owszem, ma, jak
można być tak bezlitosnym i fałszywym równocześnie!
- Dobrze, zejdę ci
z oczu – warknął. – Nie musisz mnie
więcej oglądać. Już nigdy więcej nie będziesz musiała na niego patrzeć.
W złości cisnął
fotografię tuż pod jej stopy. Nie rozumiała, co zamierza zrobić.
- O czym ty mówisz?
– spytała z autentycznym zdziwieniem. Myślała, że wszystko już będzie w
porządku?
- Wyprowadzam się –
oświadczył.
Wmurowało ją, a on
po prostu skierował się do wyjścia.
- Przyślę tu kogoś
po moje rzeczy, skoro nie chcesz mnie widzieć.
Jej twarz wyrażała
zrezygnowanie. Była na skraju wytrzymałości. Musiał usunąć się, zanim zacznie
płakać, bo mógł jeszcze zmienić zdanie.
- Nicky, ale
przecież… za co będziesz żył? Gdzie będziesz mieszkał?
Wzruszył ramionami.
- Może zdziwi cię
informacja, że jestem jedynym dziedzicem majątku Narcyzy Malfoy, mojej babci, której nigdy w życiu nie
widziałem. Ale jestem pewny, że ona niczego by przede mną nie ukrywała.
Zaczynam się zastanawiać, czy to ty zabroniłaś jej nas odwiedzać.
Ginny chciała coś
powiedzieć, ale nie pozwolił jej na to. Uniósł dłoń, nakazując jej milczenie.
Nie obchodziło go, że jest jego matką. Nic już go nie obchodziło.
- Aha, i wiesz co?
Nie mów do mnie Nicky.
Gdy tylko wyszedł,
Ginny opadła bez sił na podłogę. Wzięła do ręki zdjęcie i nagle wszystko do
niej wróciło. Tego było za dużo, nie potrafiła poradzić sobie ze wspomnieniami.
Patrzyła na niego po raz pierwszy od
wielu lat i po prostu płakała, płakała, płakała…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)