Malfoy,
Nie rozumiem, dlaczego tak szybko zniknąłeś. Mam nadzieję, że
miałeś jakiś ważny powód, bo jeśli nie, to lepiej się do mnie więcej nie
odzywaj. Nie jestem pierwszą lepszą, zapamiętaj to sobie.
Nadine
Nicolas zmiął kartkę, wspominając poprzedni wieczór. Musiał
przyznać, że Nadine wywarła na nim niesamowite wrażenie, nie zmieniało to
jednak faktu, że była pierwszą lepszą, była jedną z wielu. Nie widział
powodu, by spędzić z nią więcej niż jedną noc, a jej pozornie buntowniczy ton
tylko go rozśmieszał. Było jednak coś jeszcze. Na ogół szedł dalej i zapominał.
Teraz przychodziło mu to o wiele trudniej. Może po prostu się starzeję,
pomyślał, wstając z fotela.
Jego pokój był jedyny w swoim rodzaju, zupełnie inny niż pokoje
mamy i siostry. Ściany i podłoga miały odcień granatu, podkreślony nielicznymi,
złotymi akcentami. Mniej więcej w takich kolorach było urządzone całe
pomieszczenie, od pościeli po lampę. Uwielbiał taką kolorystykę i nie rozumiał,
czemu Ginny i Convalie jej nie tolerują.
Przeszedł przez pokój i wyszedł na korytarz. Dochodziła pora
obiadu, więc z kuchni dobiegały go odgłosy towarzyszące przygotowywaniu
posiłku. Wiedział, że jeśli tam pójdzie, czeka go bura od matki. Jego zdaniem
za bardzo wtrącała się w jego osobiste życie. Był dorosły i mógł sam decydować
o tym z kim się spotyka, kiedy i jak długo. Ona twierdziła inaczej.
- Cześć - usłyszał na wysokości pokoju swojej siostry.
Przystanął. Drzwi były otwarte, a ona siedziała na łóżku, czytając jakąś grubą
książkę. Nie podnosiła znad niej wzroku.
- Cześć - odpowiedział z pewnym opóźnieniem. Zawahał się, ale w
końcu zdecydował wejść do środka. - Co czytasz? - spytał. W tym momencie wolał
rozmawiać z nią, niż z mamą, bo wiedział, że nie będzie mu robić wyrzutów.
- Magia niewerbalna - mruknęła, nadal nie podnosząc na niego
wzroku.
Podszedł bliżej i usiadł obok niej, uśmiechając się szeroko.
- Dałabyś spokój nauce, są wakacje! - zawołał radośnie, na co
wzruszyła ramionami.
- Może - odpowiedziała. - Ale co mają wspólnego wakacje z
nieuczeniem się?
Nick westchnął ciężko, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Zadziwiasz mnie, wiesz? Jesteś nienormalna.
- Nawzajem.
Zapadła między nimi cisza. Po twarzy Convalie błąkał się lekki
uśmiech, który Nicolas obserwował z przyjemnością. Wbrew pozorom siostra była
mu bardzo bliska, nawet jeśli nie pokazywał się w jej towarzystwie w gronie
przyjaciół, toteż źle się czuł, kiedy była smutna. Przyglądał się jej twarzy i
zastanawiał nad tym, jak bardzo oddalili się od siebie od czasów dzieciństwa.
Pamiętał, że był dla niej całym światem, że często, mimo małej różnicy wieku,
stanowił dla niej namiastkę ojca, którego nigdy nie poznała.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - spytała, odrywając w końcu
wzrok od książki i patrząc prosto na niego.
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Bo widzisz - zaczął - podziwiam, jak moja siostra pięknieje.
Convalie szybko odwróciła się, prychając. Widział, że jej
policzki lekko różowieją i uśmiechnął się na to jeszcze szerzej. Jak łatwo było
wyrwać ją z transu, wyprowadzić z równowagi!
- Mówię serio - dodał. - Kiedy ty tak urosłaś?
Wzruszyła ramionami, mając wzrok ponownie utkwiony w książce.
Nie mogąc usiedzieć spokojnie, Nick zajrzał jej przez ramię.
- Zabierz to ode mnie, Merlinie, oślepłem! - wyjęczał, wracając
do poprzedniej pozycji. Convalie uśmiechnęła się leciutko, nie zamierzając
zamknąć książki. Niewerbalne zaklęcia bardzo ją ciekawiły, a w szkole miała się
ich uczyć dopiero za rok, w szóstej klasie.
- Nie mów, że nie są przydatne! - zaprotestowała. Doskonale
wiedziała, jak Nicolas lubi ich używać, nawet jeśli się do tego nie przyznawał.
- To nie to samo uczyć się ich, co używać - odpowiedział, jakby
czytając jej w myślach.
Po raz kolejny wzruszyła ramionami.
- Ale ja lubię uczyć się nowych rzeczy. Poza tym – korzystam z
okazji.
Przekrzywił głowę w zastanowieniu nad tym, co miała na myśli.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał, gdy nie udało mu się
uformować choćby marnej hipotezy.
Convalie zaśmiała się i spojrzała mu prosto w oczy.
- To twoja książka – powiedziała.
W pierwszym odruchu zamarł, zastanawiając się, jakie znaczenie
mają dla niego te słowa. „To twoja książka” brzmiało tak naturalnie,
normalnie, nie miał się przecież czego obawiać, jednak cały czas towarzyszył mu
dziwny niepokój.
- Ach tak? – spytał, unosząc znacząco brew.
Convalie udała, że nie obchodzi jej, co brat powie, i wróciła
do lektury. Nicolas tymczasem cały czas próbował rozszyfrować własne myśli,
uczucia, pragnienia…
Skąd to masz?
Zamrugał. Właśnie wydawało mu się, że usłyszał głos matki,
starający się usilnie ukryć zdenerwowanie, którego powodu nie znał. Stanął mu
przed oczami jego pokój, regał, otwarta książka i zdjęcie w ręce Ginny. Poczuł
się dokładnie tak, jak wtedy, poczuł nieuzasadniony wstyd i lęk, jak gdyby
został przyłapany na czymś całkowicie niewłaściwym, do czego nie miał prawa. I
już pamiętał.
Powstrzymał się przed wyrwaniem książki z rąk siostry.
Przełknął głośno ślinę. Po prostu musiał to mieć, nie mógł znieść myśli, że
jest gdzieś daleko, kiedy w końcu, po wielu latach, znalazł…
- Convalie – powiedział cicho, patrząc wygłodniałym wzrokiem na
książkę. – Mogę… na chwilę?
Nie był w stanie dłużej się powstrzymać. Sięgnął po książkę,
przekartkował ją i – tak, znalazł! Odwrócone wierzchem w dół, ukryte,
zapomniane…
Odłożył książkę i wstał. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co
robi.
- Nicolas? – zdziwiła się jego siostra, obserwując, jak
wychodzi z pokoju. – Nicolas, o co chodzi?
Nie przystanął. Nie odwrócił się. Nie spojrzał na nią.
- Nieważne.
Nie wiedział, czy mówi to do siebie, czy do niej. Wyszedł.
Przemierzył korytarz i wrócił do swojego pokoju. Nie spojrzał na zdjęcie, póki
nie zamknął za sobą dokładnie drzwi. Poczuł, jak jego oczy robią się
nienaturalnie… suche. Czy to miało znaczenie? Czy chciał, żeby miało?
Patrzył na twarz Dracona Malfoya, uwiecznionego jako jego
rówieśnika. Już na zawsze uwięzionego na małej fotografii, która znaczyła dla
niego tak wiele. Bo on, w przeciwieństwie do Convalie, miał ojca. A to,
że tego nie pamiętał, było jego najgorszą zmorą. Marzył o tym, by przypomnieć
sobie chwile z wczesnego dzieciństwa. Zamykał oczy i skupiał całą swoją uwagę na
przeszłości, krążył myślami po odległych czasach, kiedy musiało mu być tak
dobrze… Ale nie pamiętał. Ojciec opuścił go, nim jeszcze zdążył nauczyć się
zapamiętywać.
Było na strychu,
odpowiedział wtedy Ginny. To mój tata, prawda? Gdzie on jest?
I wtedy, jako zaledwie kilkuletni chłopiec, poznał
najważniejszą zasadę, jaka panowała w tym domu.
To nie ma znaczenia. Ważne jest to, co tu i teraz.
* * *
- Obiad! – krzyknęła.
Nie wiedziała, dlaczego jest tak zdenerwowana. Zdawała sobie
sprawę z tego, że Nicolas jest już dorosły, że jest starszy niż ona sama, gdy
postanowiła zacząć życie na własną rękę, daleko od domu. Ale czy był od niej
mądrzejszy? Czy nie popełni błędów, które ona sama popełniła? Nie była dobrym
przykładem dla swoich dzieci, tak właśnie czuła. I wiedziała, że nawet jeśli
wypierałaby się przeszłości z całych swoich sił, nie umiałaby zmienić jej na
swoją korzyść.
Jedynym szczegółem, który ciągle stał pod znakiem zapytania,
był on. Czy gdyby zmieniała przeszłość, wymazałaby go z niej? Usunęła w
cień? Był jedyną i największą miłością jej życia, dał jej tak wiele szczęścia…
Czy naprawdę wolałaby tego nie mieć? Często myślała, że jego śmierć była swego
rodzaju karą. Była zbyt szczęśliwa, więc los postanowił zrobić jej na złość.
Ale nie potrafiła wyobrazić sobie swojego życia z nim, nie potrafiła stworzyć
alternatywnej historii, którą mogliby przeżywać razem. Po prostu było na to za
późno, zbyt wiele wycierpiała, by pogrążać się w marzeniach, wspomnieniach,
planach…
Wiedziała, że Nicolas boi się konfrontacji z nią. Chciała po
prostu jego dobra, a on nie potrafił tego zrozumieć. Zresztą, byłaby
hipokrytką, gdyby oczekiwała, że zrozumie, bo w jego wieku sama nie rozumiała.
Ale po prostu chciała go chronić: przed światem i przed samym sobą.
- Pięknie pachnie – powiedziała Convalie, wchodząc jako
pierwsza.
Skup się!, przykazała sobie
w myślach.
- Dzięki – odpowiedziała z uśmiechem, kładąc na stole sztućce,
które od dłuższego czasu, całkiem nieświadomie, ściskała w dłoniach. – Gdzie
się znowu zapodział twój brat?
- Nie wiem – stwierdziła zgodnie z prawdą. Nie widziała go, od
kiedy wyszedł z jej pokoju i, szczerze mówiąc, nie wiedziała nawet, dokąd
poszedł. Zachowywał się bardzo dziwnie, tak… nie po swojemu.
Ginny usiadła na krześle, udając, że wcale nie jest
nadopiekuńczą matką.
- Cóż, jak zgłodnieje, to przyjdzie.
Gdzie on jest? Czy wszystko z nim w porządku? Źle się czuje?
- Mamo.
Spojrzała na Convalie, zdziwiona.
- Co?
Córka uśmiechnęła się i również usiadła.
- Nic.
Bo widziała. I nawet mimo całej więzi z matką i świadomości, że
są sobie tak bliskie, zawsze zazdrościła innego rodzaju więzi, tej szczególnej,
między Ginny i Nicolasem. Oni byli strażnikami pewnej tajemnicy, do której ona
nie miała dostępu. Nie występowała w tych rozdziałach życia, w których
wydarzyło się tak wiele. Czuła się wykluczona. Ale czasem, gdy patrzyła na
nich, myślała, że może to i lepiej. Po co miała zadręczać się czymś, czego nie
była częścią? Nie powinno jej to obchodzić. Starała się, żeby tak było.
- Smacznego – cichy głos Nicolasa przerwał milczenie. Spojrzały
obie na niego. Nie wyglądał inaczej niż zwykle, ale Ginny czuła, że jednak coś
się zmieniło, tylko nie miała pojęcia co.
Nie odezwała się, gdy podszedł do stołu i zajął swoje miejsce.
Nie odezwała się ani gdy zaczął jeść, ani później, gdy skończył jako pierwszy.
Wstał i chciał wyjść, ale nie mogła mu na to pozwolić.
- Nicky, musimy porozmawiać – powiedziała surowo.
Zatrzymał się, ale nie odwrócił. Convalie zaczęła szybciej
jeść, żeby usunąć się im z drogi.
- O twoim życiu – dodała, odkładając sztućce na pusty już
talerz.
Mogła przysiąc, że Nick zacisnął powieki, a także pięści. Bał
się jej? Przecież chciała tylko jego dobra…
- Dziękuję – odezwała się Convalie, zrywając się od stołu i
zanosząc naczynia do zlewu. Rzuciła bratu zlęknione spojrzenie i uciekła z
kuchni. Ginny patrzyła za nią, jak odchodzi.
- To moje życie – powiedział Nicolas ze stoickim spokojem, odwracając
się do matki. – Nie wiem, co tu jest do omawiania.
- Ale ja wiem – odparła Ginny, po czym wskazała mu krzesło
naprzeciw siebie, na którym dopiero co siedziała Convalie. – Siadaj.
Widziała nieznaczny ruch kącików warg, gdy podchodził.
Wiedziała, że najchętniej poszedłby stąd, uciekł. Nie mogła mu na to pozwolić.
Sama nigdy nie potrafiła zdobyć się na rozmowę, na pozostanie.
Wpatrywał się w nią wyczekująco. Zdawał się mówić: „no
dalej, miejmy to już za sobą”. Westchnęła.
- Nie podoba mi się, że nie wróciłeś na noc – powiedziała.
Wzruszył ramionami, milcząc.
- Nie wiem, co robiłeś, i nie chcę wiedzieć, jednak powinieneś
mieć świadomość konsekwencji, które…
- Na przykład jakich? – wtrącił.
Zamilkła na chwilę, a później dała upust swoim obawom.
- Mogło ci się coś stać, cokolwiek. Nie wiedziałam, gdzie
byłeś, skąd mogłam wiedzieć, gdzie w razie czego cię szukać? Mogłeś zostać
napadnięty, mogłeś ulec wypadkowi, mogłeś…
- Wyluzuj. – Nachylił się do niej ze stanowczą miną. – Jak
widać: nic. Mi. Nie. Jest. Po co to roztrząsać?
- Na wypadek, gdyby kolejny raz coś tak głupiego przyszło ci do
głowy!
Nie mogła wyzbyć się myśli, że to jej mały, kochany synek,
który tak szybko dorósł. Za szybko. Starała się też nie myśleć o tym, że duży
wpływ na jej własne postępowanie miało po prostu jego podobieństwo do niego.
Zachowywał się jak on. Wyglądał jak on. Mówił jak on. Tak samo przeczesywał
włosy i tak samo się uśmiechał. Gdyby go straciła… to byłoby tak, jakby po raz
drugi straciła męża. Nie mogła na to pozwolić.
- Jestem dorosły – twierdził Nick. – Jeśli tak bardzo
przeżywasz moje każdorazowe wyjście z domu, to może lepiej, żebym się
wyprowadził, co?
Zatkało ją. Nie mógłby tego zrobić, nie zostawiłby jej! Po
prostu nie mógł!
- Przestań – powiedziała. – Wiesz doskonale, że to nie o to
chodzi, ja po prostu chcę dla ciebie jak najlepiej!
Wstał. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym wyższości. Czuła, jak go
traci.
- Sam wiem, co dla mnie najlepsze.
Zrobił krok w tył. Odwrócił się.
- Nicolas, siadaj.
Starała się mówić wolno, spokojnie, racjonalnie. Nie słuchał
jej. Nigdy jej nie słuchał, gdy najbardziej jej na tym zależało.
- Dokąd idziesz? – spytała, widząc, jak kieruje się w stronę
drzwi wyjściowych.
Przystanął. Wzruszył ramionami.
- Nie wiem – powiedział. A później wyszedł.
* * *
Convalie nienawidziła takich sytuacji. Kochała równie mocno
brata, co mamę. Gdyby ktoś kazał jej wybrać, po której ma stanąć stronie, nie
umiałaby tego zrobić. Oboje byli jej równie bliscy. I oboje nie raz już ją
zranili.
Nie poszła do swojego pokoju. Skierowała się do wąskich
schodków, ukrytych w głębi korytarza. Dotknęła starej, krętej poręczy.
Postawiła pierwszy krok na stopniu. Dlaczego nie? Tak dawno tam nie była. Drugi
krok. Przestało jej zależeć na czymkolwiek innym. Trzeci krok, później czwarty,
piąty… Weszła na górę. Otworzyła klapę w suficie i przeszła przez nią, wchodząc
na ciemny, zakurzony strych. Poczuła się spokojna, bezpieczna. Zamknęła klapę i
pogrążyła się w ciemności. Gdzieś tu był włącznik, pamiętała… Natrafiła na
niego dłonią. Nie wiedziała nawet, czy żarówka jeszcze działa. Jakimś cudem
działała, słabo oświetlając nisko sklepione pomieszczenie o zakurzonej
podłodze, pokrytej starymi meblami i kartonami. Czuła ten specyficzny zapach
nieużywanego od dawna pomieszczenia. Gdyby miała różdżkę i mogła jej używać,
doprowadziłaby strych do porządku. Ale czy to naprawdę miało sens? Lubiła jego
tajemniczość, nawet jeśli panicznie bała się pająków.
Podeszła do starej kanapy. Kiedyś Nicolas skakał na niej i
nieszczęśliwie spadł, skręcając sobie kostkę. Mama szybko naprawiła i jego i
kanapę, w której innym razem powstała dziura. Później zaczęła więcej zarabiać,
przemeblowała cały dom, a kanapa wylądowała na strychu. Convalie pogładziła
zakurzone oparcie. Z każdym z przedmiotów, które tu były, wiązała się jakaś
historia, wiedziała to, nawet jeśli Ginny łudziła się, że usuwając sprzęty,
odetnie się od przeszłości. Zakurzone kartony. Zakurzone szafki. Podeszła do
starej komody. Wiedziona impulsem, otworzyła szufladę. Pamiętała, że kiedyś coś
tu znalazła. Co to było? Czy jej pamięć naprawdę aż tak szwankowała?
Sięgnęła ręką po coś, co było tak naturalne, tak bardzo tu
pasowało. Nie mogło znajdować się w innym miejscu, po prostu nie. Stary album
ze zdjęciami. Ginny nie lubiła wspomnień.
Pierwsze zdjęcie. Mała Convalie wywijała nóżkami, otwierając i
zamykając usteczka. Drugie zdjęcie. Mały, roześmiany Nicolas przyglądał się
siostrze. Trzecie zdjęcie. Ginny trzymała w objęciach swoje dzieci.
Z każdym zdjęciem zanurzała się coraz bardziej we
wspomnieniach. Dorastała razem z tą dziewczynką, której losy teraz śledziła.
Widziała swój pierwszy uśmiech, pierwszy krok, pierwsze słowa. Widziała, jak
wielką miłością otaczali ją najbliżsi. Zawsze najukochańsza, zawsze na
pierwszym miejscu. Rozpieszczona, rozkapryszona księżniczka, która zawsze miała
wszystko, czego zapragnęła.
Szczerbata dziewczynka w blond warkoczach i kwiecistej sukience
biegała po parku. Kiedy ostatnio miała na sobie sukienkę? Czy w ogóle jakaś
była w jej szafie? Ośmiolatka tuliła się do brata, który wyjeżdżał do Hogwartu.
Nie kryła łez, jakże miała za nim nie tęsknić? Przecież zawsze byli razem.
Święta. Nicolas z powrotem w domu. Convalie wypytywała go o Hogwart, o
wszystko, co z nim związane. Nicolas zawsze jej odpowiadał, zawsze poświęcał
jej czas. Dorastała. Mijały lata, aż w końcu sama poszła do Hogwartu. Zdjęcia
się skończyły. Podejrzewała, że Ginny straciła zapał, gdy zabrakło przy niej
dzieci. A może, jak to się często zdarzało, po prostu nie potrafiła poradzić
sobie ze wspomnieniami?
Odłożyła album do szuflady i już miała ją zamknąć, gdy jej
wzrok, całkiem przypadkowo, zahaczył o małe pudełko, ukryte w dalekim rogu.
Niewiele myśląc, sięgnęła po nie. Czy kiedykolwiek je widziała? Skąd się tu
wzięło? A może… może było tu zawsze, a ona po prostu tego nie zauważyła?
Otworzyła je i zobaczyła kolejne zdjęcia. Ale nie wydawało jej
się, żeby opowiadały o jej życiu. Tym razem była to zupełnie inna historia.
Rudowłosa dziewczynka machała wesoło, siedząc w przedziale
pociągowym. Convalie ze zdziwieniem rozpoznała w niej własną mamę. Kto robił
zdjęcia? Obok mamy siedziała inna dziewczynka. Nie potrafiła ustalić, kim ona
była, ale po dłuższej chwili zrozumiała, że jest to ciocia Demelza. Dziewczynki
mogły mieć po jedenaście, dwanaście lat.
Na innym zdjęciu udało jej się zobaczyć kawałek chłopaka, który
próbował zmieścić się w kadrze. Wyglądało to tak, jakby robił zdjęcie i chciał się
na nim znaleźć. To chyba on był tym tajemniczym fotografem. Convalie go nie
znała.
Trójka przyjaciół dorastała. W pewnym momencie ze zdumieniem
zauważyła, że ciocia Demelza i ten chłopak przytulają się do siebie, całują…
Była przekonana, że ona nigdy nikogo nie miała, przecież zawsze wypowiadała się
tak anty w stosunku do mężczyzn, twierdziła, że są jej do niczego niepotrzebni,
szydziła ze „szczęśliwych małżeństw”, w których mężowie „z całkowitą pewnością”
zdradzali swoje żony.
A może… może to właśnie ten powód?
Bardzo dziwnym uczuciem było patrzenie na to, jak jej mama
dorasta, jak co chwilę pojawia się na zdjęciu z jakimś innym chłopakiem. Ginny
nigdy nie opowiadała jej o swoim życiu miłosnym. Convalie nie wiedziała nawet,
jak to się stało, że poznała tatę. Jej koleżanki, z tego co wiedziała, znały
historie miłości swoich rodziców. Ona nie.
To musiał być szósty rok, kiedy coś się zmieniło. Ginny przestała
pokazywać się na zdjęciach z chłopakami od samego września. Była rozmarzona i
rozkojarzona. Na jednym zdjęciu przypadkiem zobaczyła wujka Harry’ego. Była
wstrząśnięta swoim odkryciem. Mama patrzyła na niego jakby… Nie, to niemożliwe!
Ale na tym zdjęciu był jeszcze ktoś. Nieważne, że wokół Ginny były tłumy,
nieważne, że mogła zahaczyć wzrokiem o każdą osobę. Widziała tylko ich troje:
Ginny, Harry’ego i… no właśnie, kim on był? Odnosiła dziwne wrażenie, że skądś
go zna. Patrzył na Ginny z takim dziwnym wyrazem twarzy, a ona go nie
zauważała. Po kolorowych liściach drzewa, które było widoczne za oknem,
Convalie domyśliła się, że panowała jesień.
Wzięła do ręki kolejne zdjęcie, nie będąc w stanie niczego
wymyślić. Później następne i następne. Zrobiło się biało. Ginny na jakiś czas
zniknęła z głównej pozycji na zdjęciach, teraz Convalie obserwowała przede
wszystkim ciocię Demelzę. Nastała wiosna. Widziała, że mama jest smutna,
widziała, jak bardzo ta pełna optymizmu i szczęścia dziewczyna zmieniła się, jak
bardzo oddaliła się od życia, od samej siebie. Było jej smutno, że widzi ją w
takim stanie, tak podobnym do stanu, w jakim zdarzało się jej ją widywać na co
dzień.
Ciąża zaczęła być widoczna. Zdjęć było coraz mniej, w coraz
większych odstępach czasu. Domyśliła się, że tajemniczy fotograf stracił
kontakt z jej mamą. Ale na końcu były jeszcze pojedyncze zdjęcia, pojedyncze
sytuacje. Plik zdjęć kończył się małą, ślubną sesją. Ginny stała u boku
niezwykle podobnego do Nicolasa mężczyzny i Convalie wiedziała już, że to jej
tata. Byli szczęśliwi, tak bardzo szczęśliwi! Zastanawiała się, czy jeszcze
kiedyś uśmiech jej mamy był tak promienny, czy jeszcze kiedyś widziała ją w
takim stanie. Odpowiedź była prosta. Nie, nigdy.
Straciła zupełnie poczucie czasu, przyglądając się ostatniemu
zdjęciu. Panna młoda trzymała na rękach synka, a pan młody przyglądał się im z
czułością. W tym momencie poczuła żal, poczuła ogrom straty, jaka miała miejsce
w życiu całej rodziny. Ona nie należała do nich. Ona pochodziła z
zupełnie innej bajki. Czuła się podrzutkiem, nieznośnym wyrzutem sumienia,
który wciąż powtarzał, że może, ale tylko może, gdyby jej nie było, oni nadal
byliby razem, szczęśliwi. Czuła, że ona to wszystko zepsuła, cokolwiek stało
się z tatą, nawet jeśli nie miała na to najmniejszego wpływu.
Tata. Tak dziwnie brzmiało w jej głowie to słowo, gdy patrzyła
na góra dwudziestoletniego blondyna. Nie potrafiła utożsamić go z osobą. Nie
budził w niej żadnych uczuć. Nie znała go. I tak powinno pozostać. Ważne
jest to, co tu i teraz. Mama miała rację. Zawsze miała. Łzy na jej
policzkach były tego potwierdzeniem – przeszłość bywała bolesna. Najlepiej od
niej uciec.
* * *
Znowu znalazł się na Pokątnej, tym razem bez Nadine. Nie
potrzebował jej już. Przygoda dobiegła końca, a on powinien rozejrzeć się za
następną. Jak zawsze. Tyle że w tym momencie nie miał na to najmniejszej nawet
ochoty. W uszach mu dzwoniło, przed oczami wszystko się rozmywało. Przechodził
koło ludzi, a nie widział twarzy. Nie chciał i nie potrafił ich dostrzec.
Dotarł do ciemnego zaułka i oparł się o ścianę. Nie wiedział,
co tak naprawdę się z nim dzieje. Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu sprzeczki
z matką, miewali gorsze i ich nie miał, ale nie zrzucał też całej winy na nią.
Pomyślał, że po prostu przyszła jego chwila, że w dalszą drogę musi pójść sam,
bez ogonów. Wpajała mu, że przeszłość nie ma znaczenia? To będzie miała, czego
chciała. Nie teraz, nie dzisiaj, ale kiedyś na pewno.
- Przepraszam, wszystko w porządku?
Podniósł głowę, skupił wzrok i zobaczył przed sobą dziewczynę o
jasnobrązowych włosach, opadających miękkimi lokami na ramiona. Twarz miała
spokojną, miłą, szczerą, otwartą, jej brązowe oczy mówiły: „ja naprawdę widzę,
nie udaję!”, a usta krzyczały: „rozumiem…”.
- Tak, wszystko w porządku, dziękuję – powiedział, zmuszając
usta do uśmiechu. – A u ciebie?
Spojrzała na niego z pytaniem w oczach. Była tak dziecięco
niewinna…
- Też, dziękuję – odpowiedziała. – Przepraszam.
Zmieszała się i chciała odejść, ale nie pozwolił jej. Po raz
pierwszy w życiu poczuł, że musi jej wysłuchać, musi z nią
porozmawiać. Nie było innej opcji.
- Poczekaj – poprosił, gdy odwróciła się od niego. – Właściwie
jest coś, co mnie trapi.
Przystanęła. Spojrzała na niego przez ramię. Była taka
delikatna.
Podszedł do niej.
- Zostań ze mną, proszę – powiedział. – Nie mam z kim
porozmawiać.
Zawahała się. W końcu sama do niego podeszła, ale chciała być
po prostu miła… Teraz sobie to wyrzucała.
- Jestem Nick. – Wyciągnął rękę w jej stronę. – A ty?
Z ociąganiem uścisnęła jego dłoń.
- Anne – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Poczuł, że może zrobić kolejny krok. Nie zależało mu na tym,
żeby ją uwieść. Po prostu chciał jej wysłuchać, bo czuł, że ona tego
potrzebuje.
- Może pójdziemy gdzieś porozmawiać? – zaproponował tonem
nieznoszącym sprzeciwu. I może to był jego błąd.
Anne wyrwała rękę z jego uścisku. Popatrzyła na niego
przepraszająco.
- Wybacz, ale… nie mogę – niemal szepnęła. Czuł, jak cienka nić
porozumienia, która się między nimi nawiązała, pęka. Czuł, jak ona się oddala.
- Och, w porządku – powiedział, choć wszystko w nim krzyczało,
że chce ją tu zatrzymać. – Może innym razem.
- Może innym razem – powtórzyła, a później odeszła.
Nicolas nie lubił być zostawiany, zwłaszcza kiedy po raz
pierwszy naprawdę zależało mu na rozmowie, tylko rozmowie! Poczuł to
dziwne uczucie. Rozczarowanie? Odrzucenie? Smutek?
- Czekaj! – zawołał za nią, gdy znikała w tłumie. – Jak cię
znajdę?
Ale ona się nie zatrzymała. Po prostu odeszła.
Nie wiedział, co robi. Okręcił się wokół własnej osi i już po
chwili stał przed drzwiami dużego domu ze śnieżnobiałymi ścianami. Zapukał.
Otworzyła mu elegancka, czarnowłosa kobieta. Uśmiechnął się do niej.
- Dzień dobry, zastałem Nadine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)