niedziela, 16 grudnia 2012

Ślad: rozdział czwarty



Od pamiętnej kłótni w domu było przeraźliwie cicho. Ginny albo pracowała, albo przesiadywała w saloniku, nie odzywając się ani słowem. Convalie miała już tego po dziurki w nosie. Zamykała się w swoim pokoju i całymi dniami studiowała szkolne podręczniki. Cisza dudniła jej w uszach i były momenty, w których chciała krzyczeć, jednak nie potrafiła się na to zdobyć. Zobowiązała samą siebie do zachowania milczenia i nie utrudniania wszystkiego matce. Z awantury usłyszała każde słowo. Nie miała wtedy odwagi, by zejść na dół, stała na korytarzu jak sparaliżowana i nie potrafiła zrobić najmniejszego kroku – ani w przód, ani w tył. Tęskniła za bratem, ale po kilku dniach oswoiła się z myślą, że go nie ma. Martwiła się o niego, ale nie zdobyła się na to, by do niego napisać. Nie wiedziała, którą stronę powinna trzymać. Nicolas zachował się naprawdę okropnie w stosunku do Ginny, ale tak właściwie miał przecież rację. Nie rozumiała, dlaczego nie mógł poprowadzić rozmowy w inny sposób, ona sama nie dopuściłaby do takiego obrotu spraw. Chociaż nie, myślała, chodząc w kółko po pokoju. Ja nigdy nie zdobyłabym się na odwagę, żeby poruszyć tę kwestię.
Czas wciąż płynął. Egzystowała w pewnego rodzaju zawieszeniu, zaspokajała tylko najbardziej podstawowe potrzeby – głodu, pragnienia, snu… Bliskość zepchnęła na dalszy plan.
Nie, nie, nie, tak nie może być! Źle się czuję pozostawiona sama z tym wszystkim. Nick, dlaczego musiałeś być takim egoistą? Dlaczego nas zostawiłeś? Dlaczego mnie zostawiłeś?
Pamiętnik nie potrafił zastąpić jej ludzi. Coraz bardziej się izolowała i wcale nie czuła się z tym dobrze. Nie, to nie tak, że Ginny o nią nie dbała. Nawet o to nie zabiegała, bo wiedziała, że matka nie chce towarzystwa. Snuła się półprzytomnie, zaciskała usta, błądziła wzrokiem po pustych pomieszczeniach, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Aż nagle… Nastąpił przełom.
- Convalie!
Convalie nie była przygotowana na wezwanie do kuchni. Dawno z mamą nie rozmawiały.
- Tak? – spytała, wchodząc do pomieszczenia. Ginny siedziała przy stole, obejmując dłońmi kubek z parującą herbatą. Wyglądała na zmęczoną.
- Kochanie, dlaczego siedzisz w domu?
Convalie zarejestrowała, że matka patrzy prosto na nią. Ostatnimi czasy rzadko się to zdarzało. Gdy dotarł do niej sens słów, jeszcze bardziej się zdziwiła.
- A… gdzie mam być?
Ginny westchnęła i potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu.
- Spotkaj się z przyjaciółmi, porozmawiaj, może odwiedź Julie…
Nikt w rodzinie nie miał chyba pojęcia, że Convalie i Juliette od dobrych paru lat się już nie przyjaźnią. Zawsze wydawało im się, że nadal są tymi samymi nierozłącznymi kuzyneczkami, co we wczesnych latach dzieciństwa.
- Mamo – przerwała. – Jest mi dobrze tak, jak jest.
Ginny znów westchnęła. Tym razem wbiła wzrok w kubek.
- Będę musiała wyjechać na trochę – powiedziała. – Myślę, że dobrym pomysłem byłoby, żebyś na ten czas zamieszkała u dziadków.
Convalie przełknęła ślinę. Lubiła babcię Molly, która wiecznie wpychała w nią jedzenie i tuliła do utraty tchu, a także dziadka Artura, który był może nieco stuknięty na punkcie wszystkiego, co mugolskie, ale nadal pozostawał wspaniałym człowiekiem. Ale źle czuła się z myślą, że jej mama ma być sama.
- Dokąd wyjeżdżasz? – spytała cicho, zajmując krzesło naprzeciwko niej.
Ginny upiła łyk herbaty i dopiero wtedy spojrzała na córkę.
- Mam do napisania artykuł. Głośna sprawa sprzed kilkunastu lat. Richard Sileo właśnie wyszedł z więzienia i teraz wszyscy próbują dociec, co naprawdę stało się w jego domu… kiedyś.
Convalie pokiwała bez przekonania głową. Nigdy w życiu nie słyszała o tej rodzinie.
- No dobrze, więc musisz wyjechać… Na ile?
- Tydzień, może dłużej.
No jasne. Uwielbiała te służbowe wyjazdy. Praca nadawała jej życiu sens i choć nie była typową pracoholiczką, niewiele jej do tego brakowało. Convalie już dawno się do tego przyzwyczaiła.
- No dobra. – Skinęła głową na potwierdzenie swoich słów. – Nie ma sprawy.
Ginny uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce w jej stronę, sięgając do jej dłoni. Ścisnęła je mocno. W tym geście pełno było wdzięczności i miłości, Convalie wyraźnie to czuła.
- Dzięki.

* * *

Malfoy,
Gdzie ty się podziewasz? Odezwałbyś się czasem. Szykuje się mega impreza, nawet nie mów, że nie wpadniesz. Mój stary zaprosił całą kupę szych, może któryś zaproponuje ci posadkę w Ministerstwie? Słyszałem, że pytasz o robotę. Stary, wyluzuj, po co ci to?
Aha, ta Nadine… Nadal z nią jesteś? To do ciebie niepodobne. Chyba nieźle cię wzięło. Tylko nie daj się wrobić w stały związek, człowieku! Czółko,
Tye

- Coś się stało?
Nick odłożył list na stół i spojrzał na siedzącą naprzeciwko Nadine. Uśmiechnął się do niej czarująco.
- Znajomy. Dasz się zaprosić na imprezę?
Zmarszczyła brwi w namyśle, a po chwili odwzajemniła uśmiech.
- Pewnie!
Nicolas rozparł się wygodnie na krześle, zakładając ręce za głowę i wyciągając nogi daleko przed siebie. Czuł się jak w raju. Był nareszcie wolny, żył na własny rachunek i… miał dom. I to nie byle jaki dom! W spadku dostała mu się stara rezydencja Malfoyów pod Londynem. Wymagała odrobinę pracy, ale naprawdę było warto doprowadzić ją do porządku. Czuł się tu jak król, zwłaszcza po zatrudnieniu dwóch skrzatów i lokaja. Dom powoli odzyskiwał dawną świetność. Zniknęły pajęczyny, które zastał po pierwszej wizycie tutaj, meble odkurzono, a stare ściany odmalowano. Podłogi nabrały połysku, a portrety przodków na ścianach – humoru.
- Dzisiaj wieczorem – dodał. – Masz co ubrać, czy musimy skoczyć na zakupy?
Nadine rozpromieniła się, przypominając sobie o niedawno kupionej sukience. Wprawdzie nadal czekała na zaproszenie do Rozgwiazdy, ale również na tę okazję zakup mógł okazać się przydatny.
- Słodkie z twojej strony, że pytasz – zachichotała, a jej ciemne włosy zafalowały w rytm ruchów. – Naprawdę cię lubię.
Pochyliła się nad stołem i wbiła w Nicolasa zalotne spojrzenie.
- A może i nawet… No nie wiem… - Uśmiechnęła się naprawdę słodko. – Może trochę więcej, niż lubię?
Przyjrzał jej się uważnie. Kształtne usta zapraszały do całowania. Nachylił się lekko w jej stronę, unosząc pytająco brew.
- Tak?
- Tak.
Obrzuciła do powłóczystym spojrzeniem, a później odwróciła wzrok. Intrygowała go. Nie mógł jej się oprzeć.
Ale dlaczego właśnie w tym momencie w jego głowie pojawiła się tamta dziewczyna?! Anne, tak, tak miała na imię. Nie uśmiechała się tak, jak Nadine. Nie potrafił stwierdzić, na czym polegała różnica, ale strasznie go to gryzło. Dlaczego o niej myślał? Głupota!
- Nick?
- Tak?
Zrobiła pauzę, w trakcie której błądziła palcami po blacie. Przykuła tym jego uwagę i ostatecznie uwolnił się od rozmyślań.
- A ty?
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, co ma na myśli.
- Co ja?
- No… - zawahała się. Zabrzmiało to odrobinę sztucznie, ale nie zauważył tego. – Lubisz mnie?
Wstał i okrążył stół, żeby stanąć przed nią. Wziął jej dłoń i ucałował szczupłe palce. Zadarła głowę, by na niego spojrzeć. Wyglądała niesamowicie, gdy tak patrzyła spod kurtyny czarnych rzęs.
- Lubię… - mruknął. – Bardzo lubię…
Przepraszam, wszystko w porządku?
Znów patrzył w ciepłe, brązowe oczy. Uśmiechnął się. Szczerze mówiąc miał nadzieję, że dziś spotka ją na przyjęciu u Tysona. Dlaczego nie? Skoro miało być mnóstwo ludzi…?
- Nick?
- Tak?
Ciepłe oczy zniknęły. Znów patrzył na Nadine. Nie była zła, wcale nie, pięknością aż grzeszyła, ale…
- A twoja rodzina?
Nie spodziewał się tego pytania, a tym bardziej nie z jej ust. Nie miał pojęcia, co skłoniło ją do tego tematu. Nie zamierzał wgłębiać się w szczegóły. Nie chciał też mówić o całej wielkiej aferze i o tym, że od tamtej pory nie nawiązał najmniejszego kontaktu ani z Ginny, ani z Convalie. Wiedział, że Ginny nie napisze do niego pierwsza, była niezwykle pamiętliwa, jak na te swoje gadki „zapomnieć o przeszłości”, no i uwielbiała unosić się dumą. Poza tym doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nagiął wszelkie zasady i nie oczekiwał przebaczenia w najbliższym czasie. Nie spodziewał się jednak, że siostra również go zignoruje. Miał nadzieję na list już następnego dnia. Do tej pory czekał, ale nic nie wskazywało na to, by zainteresowało ją, co się z nim dzieje. Nie mógł jednak opowiedzieć o tym wszystkim Nadine.
- A dlaczego pytasz? – Uśmiechnął się sztucznie.
Wzruszyła ramionami.
- Właściwie to nie wiem. Coleen bardzo to ostatnio interesowało i chyba troszkę mnie tym zaraziła.
Coleen. Chwilę zajęło mu, zanim skojarzył wszystkie fakty. Młodsza siostra Nadine. Chyba była w klasie Convalie. A z resztą, czy to takie ważne?
Machnął lekceważąco ręką.
- Zostawmy rodzinę w spokoju. A teraz idziemy na spacer po moim ogrodzie. Właśnie przetransportowano pawie. Słyszałem od sąsiadów, że kiedyś było ich tu pełno. Chcę, żeby posiadłość odzyskała dawną świetność.
Nadine pokiwała głową. Już kilka chwil później przechadzali się wysypaną kamyczkami ścieżką. Zauważył, że Nadine niezmiernie podoba się okolica.
- Tutaj wychowywał się twój ojciec, prawda? – spytała w pewnym momencie.
Zawahał się, ale tylko na chwilę.
- Tak, mam obecnie sypialnię w jego starym pokoju.
Tak to wyglądało. W szafie stare, ale w dobrym stanie zachowane ubrania, a na półkach różne gadżety świadczące o niegdysiejszej obecności nastolatka. Tak, pokój po prostu musiał należeć do Dracona, Nicolas nie dopuszczał do siebie innej możliwości. Poza tym spytał portretów na ścianach długiego korytarza, którym uwielbiał się przechadzać. Wszystkie zgodnie twierdziły, że jest bardzo podobny do ojca, i cieszyły się, że posiadłość trafiła w dobre ręce, toteż chętnie odpowiadały na każde zadane przez niego pytanie. Strasznie mu się to podobało.
- Nadine – powiedział znienacka, wbijając w nią wzrok. Sam siebie zdziwił stanowczością i władczością swojego tonu, a co dopiero ją. – Nie musisz się zacząć przygotowywać?
Zamrugała, chcąc zatuszować zszokowanie. Szybko odzyskała równowagę i wyprostowała się jeszcze bardziej.
- Och, tak, masz rację. Zostało niewiele czasu…
Jak na dżentelmena przystało, Nicolas odprowadził ją aż do bramy strzegącej posiadłości, a później poczekał, aż się teleportuje. Chciał przez chwilę pobyć sam. W ciągu jednej, krótkiej rozmowy, jego głowę zalała cała masa myśli o Draconie, Ginny, Convalie, Nadine i Anne. Było tego stanowczo za dużo. Niemal nieświadomie dotarł do swojego pokoju i usiadł na krawędzi łóżka. Zamknął oczy i skoncentrował się na odgonieniu natrętnych myśli. Musi skupić się na działaniach, taak, to jest to. Musi zdobyć pracę w Ministerstwie. I musi dowiedzieć się o swoim ojcu tyle, ile tylko zdoła. Nic więcej w tym momencie się nie liczyło.

* * *

Convalie niewiele czasu zabrało spakowanie wszystkich potrzebnych rzeczy. Była gotowa do opuszczenia domu już kilka godzin po rozmowie z Ginny i nie widziała sensu w przeciąganiu tego wszystkiego. Właściwie to nawet cieszyła się na chwilową przeprowadzkę do dziadków, po głębszym przemyśleniu doszła do wniosku, że woli już to, niż trwające całe wieki przesiadywanie w pokoju z książkami. Lubiła się uczyć, ale bez przesady, nawet ona potrzebowała odrobiny odpoczynku, którego w domu nie mogła zaznać.
Ginny zamknęła drzwi wejściowe i chwyciła Convalie pod ramię, by razem z nią teleportować się do swojego domu rodzinnego. Zawsze nazywała go w myślach domem. To tam spędziła najszczęśliwsze lata życia, które teraz wydawały jej się niesamowicie odległe. Czuła się tak, jakby tamto dawne życie, nazywane przez nią „przed poznaniem…”, należało do zupełnie innej osoby. Może i kiedyś nią była, ale wraz z mijającym czasem coraz bardziej ją traciła. Ogarnęła ją dziwna melancholia, gdy jej oczom ukazał się znajomy, dziwnie powykrzywiany dom. Nora. Wspomnienia cisnęły się jej przed oczy, każde z nich mówiło: „zobacz, tak było, przyjrzyj się uważnie, płacz!”. Nie miała zamiaru ich posłuchać. Odgoniła je wszystkie jednym, stanowczym ruchem głowy.
Razem z córką przeszła w milczeniu przez opustoszałe podwórko i wyciągnęła rękę w stronę drzwi kuchennych. Zawahała się, ale tylko chwilę, po czym nacisnęła klamkę i weszła do środka. Convalie podążyła za nią i zamknęła cicho drzwi.
- Mamo! – krzyknęła Ginny w stronę schodów.
Po niedługiej chwili rozległy się pospieszne kroki i do kuchni zeszła Molly Weasley, siwowłosa, pulchna i nadal pełna energii.
- Ginny! Connie!
Zagarnęła je obie do siebie i naraz uściskała. Obie wykrzywiły się nieznacznie pod wpływem mocnego uścisku.
- Arturze! – krzyknęła Molly, gdy tylko je puściła. – Zobacz, kto do nas przyszedł!
Jej twarz ozdabiał szeroki, szczery uśmiech i obu, Ginny i Convalie, zrobiło się ciepło na sercu.
Do kuchni wszedł wysoki, prawie łysy mężczyzna, odrobinę zgarbiony. Pospiesznie poprawił spadające z nosa okulary, spostrzegł gości i przystanął, uśmiechając się.
- Moje kochane!
Z niespodziewaną jak na niego energią podszedł i również je uściskał. Cała ceremonia powitania dłużyła się okropnie, bo Molly musiała wypytać o wszystko i wszystkich, a nikt nie potrafił zapanować nad jej radością i graniczącą ze wścibstwem ciekawością. Kiedy w końcu usiedli wszyscy przy stole, by zjeść kolację, Convalie czuła, że zaraz odpadnie jej wykrzywiona w uśmiechu szczęka.
Posiłek dłużył się niemiłosiernie, aż w końcu Ginny wstała od stołu i oznajmiła, że na nią już czas. Musi wrócić do domu i spakować się do wyjazdu. Babcia Molly zagarnęła Convalie pod swoje opiekuńcze ramiona i zapewniła, że włos jej z głowy nie spadnie, gdy będzie się nią zajmować. Poczuła się jak małe dziecko, które wszyscy muszą pilnować. Była drobnej budowy, owszem, ale miała już przecież piętnaście lat, wcale nie była taka mała! Brakowało jej jeszcze kobiecych kształtów tu i tam, ale nie znaczyło to, że wcale ich nie miała. Od zawsze była przyzwyczajona do trochę nadopiekuńczego traktowania, ale, na miłość boską, dlaczego rodzina nie mogła skupić się na najmłodszej, na Rose Weasley? Wszyscy zawsze kierowali swoją uwagę na Convalie, chociaż ona wcale tego nie chciała.
Nie potrafiła jednak wyrazić swojego zdania. Nie chciała doprowadzać do żadnych kłótni, wystarczyło jej patrzenie na to, jak latami Ginny kłóci się o byle głupoty z Nicolasem. Ta dwójka miała stanowczo zbyt podobne charaktery, chociaż przy dokładnym przyjrzeniu się, Nick był zupełnie inny od matki. Convalie za to była jakąś niedorobioną pomyłką, o którą wszyscy musieli troszczyć się jak o jajko, byle tylko się nie stłukła. Czasem była bliska szaleństwa.
- Na razie jest tu trochę smutno – mówiła do niej babcia, gdy tylko Ginny wyszła – ale niedługo dołączą do nas Jervis, Juliette i Natalie. Szkoda tylko, że nie ma Nicolasa. Co się z nim dzieje?
Convalie przełknęła ślinę. Nie była przygotowana na to pytanie. Umiała kłamać, kiedy było to konieczne, ale nienawidziła okłamywać rodziny.
- Nick jest… zajęty… szuka pracy…
Nie wiedziała, na ile jest to prawdą, ale te kilka słów wystarczyło, żeby Molly zaczęła gderać, jak to jej wnuk miga się od odwiedzin. Convalie nie mogła odpędzić od siebie nieznośnej myśli, że gdyby tylko nie wyprowadził się z domu, byłby tu teraz razem z nią. Towarzystwo Juliette, kto wie, może stałoby się dla niej choć odrobinę bardziej znośne. Z Jervisem i tak raczej nie rozmawiała, a Natalie… Córka cioci Angelique i wujka Carla była młodsza od niej o dwa lata. Nie miała z nią zbyt dobrych kontaktów, za to z Juliette bardzo za sobą przepadały. Natalie nie była jej wroga ani nic z tych rzeczy, była… obojętna. Całkiem sympatyczna, musiała przyznać, ale raczej nie potrafiłyby nawiązać ze sobą przyjaźni.
- Mam nadzieję, że Dominique i Louis też dotrą do nas na dniach. Victoire jest u Gabrielle we Francji, ale przynajmniej ta dwójka zdecydowała się odwiedzić starą babcię…
Czyli szykował się wesoły zjazd Weasleyów. Convalie właśnie przekonała się na własnej skórze, co to wpaść z deszczu pod rynnę. I nie była z tego powodu ani odrobinę zadowolona.

* * *

Od wielu dni o tym myślała. Już jakiś czas temu powiedziała sobie, że nigdy więcej tu nie przyjdzie, że musi się wreszcie otrząsnąć, ale jak mogła to zrobić, kiedy podświadomie nadal wierzyła, że on nie zginął? Opuszkami palców przejechała po chłodnym marmurze. To właściwie nie był prawdziwy grób. Ciała nigdy nie odnaleziono, pełnił raczej funkcję symboliczną. Tam, głęboko pod ziemią, były zakopane rzeczy, które kiedyś najbardziej jej go przypominały. Myślała, że w ten sposób uwolni się od niego i nie rozumiała, dlaczego mimo upływu lat, jej uczucie nie słabnie. Momentami wydawało jej się nawet, że coś z nią jest nie w porządku, że kwalifikuje się do wizyty u psychiatry, jednak nigdy nie odważyła się tam pójść. Może dlatego, że bała się, że przestanie kochać.
Niszczyła samą siebie.
A przy okazji swoje dzieci.
Nicolas miał rację. Była im winna wyjaśnienia, tyle że nie potrafiła się na nie zdobyć. Jeszcze nie. Zawsze było jej za wcześnie, zawsze „miała czas”. Do tej pory mogła jeszcze mamić samą siebie myślą, że oni wcale nie chcą wiedzieć. Ale tym razem miała żywy dowód w postaci Nicky’ego. Jak mogła być tak ślepa? Jak mogła udawać, jak mogła wciąż uciekać? Nadal to robiła. Nie mogła tak żyć, teraz dokładnie to widziała. Ale czy naprawdę musiała utracić syna, żeby przejrzeć na oczy?
- Zawiodłam cię, wiem że tak – szepnęła w przestrzeń, gładząc dłonią nagrobek. – Nie wiem, jak mogę to naprawić. Tak bardzo za tobą tęsknię…
Samotna kropla uderzyła w marmur i Ginny sama nie wiedziała, czy to deszcz, czy jej łza. Wiał zimny, porywisty wiatr, a szare chmury szczelnie zasłaniały słońce. Z nieba spadały zimne krople deszczu, spływały po jej zmarzniętych policzkach, mieszając się ze łzami.
- Wybacz mi…

…że nie jestem wystarczająco silna…

…że nie potrafię walczyć…

…że straciłam nadzieję…

…że nie chcę zapomnieć…

…że nadal Cię kocham…

…że nie potrafię się odnaleźć…

…że zawsze wszystko psuję…

…że jestem tylko sobą…

- Wybacz…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)