Od pamiętnej kłótni
w domu było przeraźliwie cicho. Ginny albo pracowała, albo przesiadywała w
saloniku, nie odzywając się ani słowem. Convalie miała już tego po dziurki w
nosie. Zamykała się w swoim pokoju i całymi dniami studiowała szkolne
podręczniki. Cisza dudniła jej w uszach i były momenty, w których chciała
krzyczeć, jednak nie potrafiła się na to zdobyć. Zobowiązała samą siebie do
zachowania milczenia i nie utrudniania wszystkiego matce. Z awantury usłyszała
każde słowo. Nie miała wtedy odwagi, by zejść na dół, stała na korytarzu jak
sparaliżowana i nie potrafiła zrobić najmniejszego kroku – ani w przód, ani w
tył. Tęskniła za bratem, ale po kilku dniach oswoiła się z myślą, że go nie ma.
Martwiła się o niego, ale nie zdobyła się na to, by do niego napisać. Nie
wiedziała, którą stronę powinna trzymać. Nicolas zachował się naprawdę okropnie
w stosunku do Ginny, ale tak właściwie miał przecież rację. Nie rozumiała,
dlaczego nie mógł poprowadzić rozmowy w inny sposób, ona sama nie dopuściłaby
do takiego obrotu spraw. Chociaż nie,
myślała, chodząc w kółko po pokoju. Ja
nigdy nie zdobyłabym się na odwagę, żeby poruszyć tę kwestię.
Czas wciąż płynął.
Egzystowała w pewnego rodzaju zawieszeniu, zaspokajała tylko najbardziej
podstawowe potrzeby – głodu, pragnienia, snu… Bliskość zepchnęła na dalszy
plan.
Nie, nie, nie, tak nie może być! Źle się czuję
pozostawiona sama z tym wszystkim. Nick, dlaczego musiałeś być takim egoistą?
Dlaczego nas zostawiłeś? Dlaczego mnie zostawiłeś?
Pamiętnik nie
potrafił zastąpić jej ludzi. Coraz bardziej się izolowała i wcale nie czuła się
z tym dobrze. Nie, to nie tak, że Ginny o nią nie dbała. Nawet o to nie
zabiegała, bo wiedziała, że matka nie chce towarzystwa. Snuła się
półprzytomnie, zaciskała usta, błądziła wzrokiem po pustych pomieszczeniach,
jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Aż nagle…
Nastąpił przełom.
- Convalie!
Convalie nie była
przygotowana na wezwanie do kuchni. Dawno z mamą nie rozmawiały.
- Tak? – spytała,
wchodząc do pomieszczenia. Ginny siedziała przy stole, obejmując dłońmi kubek z
parującą herbatą. Wyglądała na zmęczoną.
- Kochanie,
dlaczego siedzisz w domu?
Convalie
zarejestrowała, że matka patrzy prosto na nią. Ostatnimi czasy rzadko się to
zdarzało. Gdy dotarł do niej sens słów, jeszcze bardziej się zdziwiła.
- A… gdzie mam być?
Ginny westchnęła i
potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu.
- Spotkaj się z
przyjaciółmi, porozmawiaj, może odwiedź Julie…
Nikt w rodzinie nie
miał chyba pojęcia, że Convalie i Juliette od dobrych paru lat się już nie
przyjaźnią. Zawsze wydawało im się, że nadal są tymi samymi nierozłącznymi
kuzyneczkami, co we wczesnych latach dzieciństwa.
- Mamo – przerwała.
– Jest mi dobrze tak, jak jest.
Ginny znów
westchnęła. Tym razem wbiła wzrok w kubek.
- Będę musiała
wyjechać na trochę – powiedziała. – Myślę, że dobrym pomysłem byłoby, żebyś na
ten czas zamieszkała u dziadków.
Convalie przełknęła
ślinę. Lubiła babcię Molly, która wiecznie wpychała w nią jedzenie i tuliła do
utraty tchu, a także dziadka Artura, który był może nieco stuknięty na punkcie
wszystkiego, co mugolskie, ale nadal pozostawał wspaniałym człowiekiem. Ale źle
czuła się z myślą, że jej mama ma być sama.
- Dokąd wyjeżdżasz?
– spytała cicho, zajmując krzesło naprzeciwko niej.
Ginny upiła łyk
herbaty i dopiero wtedy spojrzała na córkę.
- Mam do napisania
artykuł. Głośna sprawa sprzed kilkunastu lat. Richard Sileo właśnie wyszedł z
więzienia i teraz wszyscy próbują dociec, co naprawdę stało się w jego domu…
kiedyś.
Convalie pokiwała
bez przekonania głową. Nigdy w życiu nie słyszała o tej rodzinie.
- No dobrze, więc
musisz wyjechać… Na ile?
- Tydzień, może
dłużej.
No jasne.
Uwielbiała te służbowe wyjazdy. Praca nadawała jej życiu sens i choć nie była
typową pracoholiczką, niewiele jej do tego brakowało. Convalie już dawno się do
tego przyzwyczaiła.
- No dobra. –
Skinęła głową na potwierdzenie swoich słów. – Nie ma sprawy.
Ginny uśmiechnęła
się i wyciągnęła ręce w jej stronę, sięgając do jej dłoni. Ścisnęła je mocno. W
tym geście pełno było wdzięczności i miłości, Convalie wyraźnie to czuła.
- Dzięki.
* * *
Malfoy,
Gdzie ty się podziewasz? Odezwałbyś się czasem. Szykuje
się mega impreza, nawet nie mów, że nie wpadniesz. Mój stary zaprosił całą kupę
szych, może któryś zaproponuje ci posadkę w Ministerstwie? Słyszałem, że pytasz
o robotę. Stary, wyluzuj, po co ci to?
Aha, ta Nadine… Nadal z nią jesteś? To do ciebie
niepodobne. Chyba nieźle cię wzięło. Tylko nie daj się wrobić w stały związek,
człowieku! Czółko,
Tye
- Coś się stało?
Nick odłożył list
na stół i spojrzał na siedzącą naprzeciwko Nadine. Uśmiechnął się do niej
czarująco.
- Znajomy. Dasz się
zaprosić na imprezę?
Zmarszczyła brwi w
namyśle, a po chwili odwzajemniła uśmiech.
- Pewnie!
Nicolas rozparł się
wygodnie na krześle, zakładając ręce za głowę i wyciągając nogi daleko przed
siebie. Czuł się jak w raju. Był nareszcie wolny, żył na własny rachunek i…
miał dom. I to nie byle jaki dom! W spadku dostała mu się stara rezydencja
Malfoyów pod Londynem. Wymagała odrobinę pracy, ale naprawdę było warto
doprowadzić ją do porządku. Czuł się tu jak król, zwłaszcza po zatrudnieniu dwóch
skrzatów i lokaja. Dom powoli odzyskiwał dawną świetność. Zniknęły pajęczyny,
które zastał po pierwszej wizycie tutaj, meble odkurzono, a stare ściany
odmalowano. Podłogi nabrały połysku, a portrety przodków na ścianach – humoru.
- Dzisiaj wieczorem
– dodał. – Masz co ubrać, czy musimy skoczyć na zakupy?
Nadine
rozpromieniła się, przypominając sobie o niedawno kupionej sukience. Wprawdzie
nadal czekała na zaproszenie do Rozgwiazdy,
ale również na tę okazję zakup mógł okazać się przydatny.
- Słodkie z twojej
strony, że pytasz – zachichotała, a jej ciemne włosy zafalowały w rytm ruchów.
– Naprawdę cię lubię.
Pochyliła się nad
stołem i wbiła w Nicolasa zalotne spojrzenie.
- A może i nawet…
No nie wiem… - Uśmiechnęła się naprawdę słodko. – Może trochę więcej, niż
lubię?
Przyjrzał jej się
uważnie. Kształtne usta zapraszały do całowania. Nachylił się lekko w jej
stronę, unosząc pytająco brew.
- Tak?
- Tak.
Obrzuciła do
powłóczystym spojrzeniem, a później odwróciła wzrok. Intrygowała go. Nie mógł
jej się oprzeć.
Ale dlaczego
właśnie w tym momencie w jego głowie pojawiła się tamta dziewczyna?! Anne, tak,
tak miała na imię. Nie uśmiechała się tak, jak Nadine. Nie potrafił stwierdzić,
na czym polegała różnica, ale strasznie go to gryzło. Dlaczego o niej myślał?
Głupota!
- Nick?
- Tak?
Zrobiła pauzę, w
trakcie której błądziła palcami po blacie. Przykuła tym jego uwagę i
ostatecznie uwolnił się od rozmyślań.
- A ty?
Zmarszczył brwi,
nie rozumiejąc, co ma na myśli.
- Co ja?
- No… - zawahała
się. Zabrzmiało to odrobinę sztucznie, ale nie zauważył tego. – Lubisz mnie?
Wstał i okrążył
stół, żeby stanąć przed nią. Wziął jej dłoń i ucałował szczupłe palce. Zadarła
głowę, by na niego spojrzeć. Wyglądała niesamowicie, gdy tak patrzyła spod
kurtyny czarnych rzęs.
- Lubię… - mruknął.
– Bardzo lubię…
Przepraszam, wszystko w porządku?
Znów patrzył w
ciepłe, brązowe oczy. Uśmiechnął się. Szczerze mówiąc miał nadzieję, że dziś
spotka ją na przyjęciu u Tysona. Dlaczego nie? Skoro miało być mnóstwo ludzi…?
- Nick?
- Tak?
Ciepłe oczy
zniknęły. Znów patrzył na Nadine. Nie była zła, wcale nie, pięknością aż
grzeszyła, ale…
- A twoja rodzina?
Nie spodziewał się
tego pytania, a tym bardziej nie z jej ust. Nie miał pojęcia, co skłoniło ją do
tego tematu. Nie zamierzał wgłębiać się w szczegóły. Nie chciał też mówić o
całej wielkiej aferze i o tym, że od tamtej pory nie nawiązał najmniejszego
kontaktu ani z Ginny, ani z Convalie. Wiedział, że Ginny nie napisze do niego
pierwsza, była niezwykle pamiętliwa, jak na te swoje gadki „zapomnieć o
przeszłości”, no i uwielbiała unosić się dumą. Poza tym doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, że nagiął wszelkie zasady i nie oczekiwał przebaczenia w
najbliższym czasie. Nie spodziewał się jednak, że siostra również go zignoruje.
Miał nadzieję na list już następnego dnia. Do tej pory czekał, ale nic nie
wskazywało na to, by zainteresowało ją, co się z nim dzieje. Nie mógł jednak opowiedzieć
o tym wszystkim Nadine.
- A dlaczego
pytasz? – Uśmiechnął się sztucznie.
Wzruszyła
ramionami.
- Właściwie to nie
wiem. Coleen bardzo to ostatnio interesowało i chyba troszkę mnie tym zaraziła.
Coleen. Chwilę
zajęło mu, zanim skojarzył wszystkie fakty. Młodsza siostra Nadine. Chyba była
w klasie Convalie. A z resztą, czy to takie ważne?
Machnął lekceważąco
ręką.
- Zostawmy rodzinę
w spokoju. A teraz idziemy na spacer po moim ogrodzie. Właśnie
przetransportowano pawie. Słyszałem od sąsiadów, że kiedyś było ich tu pełno.
Chcę, żeby posiadłość odzyskała dawną świetność.
Nadine pokiwała
głową. Już kilka chwil później przechadzali się wysypaną kamyczkami ścieżką.
Zauważył, że Nadine niezmiernie podoba się okolica.
- Tutaj wychowywał
się twój ojciec, prawda? – spytała w pewnym momencie.
Zawahał się, ale
tylko na chwilę.
- Tak, mam obecnie
sypialnię w jego starym pokoju.
Tak to wyglądało. W
szafie stare, ale w dobrym stanie zachowane ubrania, a na półkach różne gadżety
świadczące o niegdysiejszej obecności nastolatka. Tak, pokój po prostu musiał należeć do Dracona, Nicolas nie
dopuszczał do siebie innej możliwości. Poza tym spytał portretów na ścianach
długiego korytarza, którym uwielbiał się przechadzać. Wszystkie zgodnie
twierdziły, że jest bardzo podobny do ojca, i cieszyły się, że posiadłość
trafiła w dobre ręce, toteż chętnie odpowiadały na każde zadane przez niego
pytanie. Strasznie mu się to podobało.
- Nadine –
powiedział znienacka, wbijając w nią wzrok. Sam siebie zdziwił stanowczością i
władczością swojego tonu, a co dopiero ją. – Nie musisz się zacząć
przygotowywać?
Zamrugała, chcąc
zatuszować zszokowanie. Szybko odzyskała równowagę i wyprostowała się jeszcze
bardziej.
- Och, tak, masz
rację. Zostało niewiele czasu…
Jak na dżentelmena
przystało, Nicolas odprowadził ją aż do bramy strzegącej posiadłości, a później
poczekał, aż się teleportuje. Chciał przez chwilę pobyć sam. W ciągu jednej,
krótkiej rozmowy, jego głowę zalała cała masa myśli o Draconie, Ginny,
Convalie, Nadine i Anne. Było tego stanowczo za dużo. Niemal nieświadomie
dotarł do swojego pokoju i usiadł na krawędzi łóżka. Zamknął oczy i
skoncentrował się na odgonieniu natrętnych myśli. Musi skupić się na
działaniach, taak, to jest to. Musi zdobyć pracę w Ministerstwie. I musi
dowiedzieć się o swoim ojcu tyle, ile tylko zdoła. Nic więcej w tym momencie
się nie liczyło.
* * *
Convalie niewiele
czasu zabrało spakowanie wszystkich potrzebnych rzeczy. Była gotowa do
opuszczenia domu już kilka godzin po rozmowie z Ginny i nie widziała sensu w przeciąganiu
tego wszystkiego. Właściwie to nawet cieszyła się na chwilową przeprowadzkę do
dziadków, po głębszym przemyśleniu doszła do wniosku, że woli już to, niż
trwające całe wieki przesiadywanie w pokoju z książkami. Lubiła się uczyć, ale
bez przesady, nawet ona potrzebowała odrobiny odpoczynku, którego w domu nie
mogła zaznać.
Ginny zamknęła
drzwi wejściowe i chwyciła Convalie pod ramię, by razem z nią teleportować się
do swojego domu rodzinnego. Zawsze nazywała go w myślach domem. To tam spędziła
najszczęśliwsze lata życia, które teraz wydawały jej się niesamowicie odległe.
Czuła się tak, jakby tamto dawne życie, nazywane przez nią „przed poznaniem…”,
należało do zupełnie innej osoby. Może i kiedyś nią była, ale wraz z mijającym
czasem coraz bardziej ją traciła. Ogarnęła ją dziwna melancholia, gdy jej oczom
ukazał się znajomy, dziwnie powykrzywiany dom. Nora. Wspomnienia cisnęły się
jej przed oczy, każde z nich mówiło: „zobacz, tak było, przyjrzyj się uważnie,
płacz!”. Nie miała zamiaru ich posłuchać. Odgoniła je wszystkie jednym,
stanowczym ruchem głowy.
Razem z córką
przeszła w milczeniu przez opustoszałe podwórko i wyciągnęła rękę w stronę
drzwi kuchennych. Zawahała się, ale tylko chwilę, po czym nacisnęła klamkę i
weszła do środka. Convalie podążyła za nią i zamknęła cicho drzwi.
- Mamo! – krzyknęła
Ginny w stronę schodów.
Po niedługiej
chwili rozległy się pospieszne kroki i do kuchni zeszła Molly Weasley,
siwowłosa, pulchna i nadal pełna energii.
- Ginny! Connie!
Zagarnęła je obie
do siebie i naraz uściskała. Obie wykrzywiły się nieznacznie pod wpływem
mocnego uścisku.
- Arturze! –
krzyknęła Molly, gdy tylko je puściła. – Zobacz, kto do nas przyszedł!
Jej twarz ozdabiał
szeroki, szczery uśmiech i obu, Ginny i Convalie, zrobiło się ciepło na sercu.
Do kuchni wszedł
wysoki, prawie łysy mężczyzna, odrobinę zgarbiony. Pospiesznie poprawił
spadające z nosa okulary, spostrzegł gości i przystanął, uśmiechając się.
- Moje kochane!
Z niespodziewaną
jak na niego energią podszedł i również je uściskał. Cała ceremonia powitania
dłużyła się okropnie, bo Molly musiała wypytać o wszystko i wszystkich, a nikt
nie potrafił zapanować nad jej radością i graniczącą ze wścibstwem ciekawością.
Kiedy w końcu usiedli wszyscy przy stole, by zjeść kolację, Convalie czuła, że zaraz
odpadnie jej wykrzywiona w uśmiechu szczęka.
Posiłek dłużył się
niemiłosiernie, aż w końcu Ginny wstała od stołu i oznajmiła, że na nią już
czas. Musi wrócić do domu i spakować się do wyjazdu. Babcia Molly zagarnęła
Convalie pod swoje opiekuńcze ramiona i zapewniła, że włos jej z głowy nie
spadnie, gdy będzie się nią zajmować. Poczuła się jak małe dziecko, które
wszyscy muszą pilnować. Była drobnej budowy, owszem, ale miała już przecież
piętnaście lat, wcale nie była taka mała! Brakowało jej jeszcze kobiecych
kształtów tu i tam, ale nie znaczyło to, że wcale ich nie miała. Od zawsze była
przyzwyczajona do trochę nadopiekuńczego traktowania, ale, na miłość boską,
dlaczego rodzina nie mogła skupić się na najmłodszej, na Rose Weasley? Wszyscy
zawsze kierowali swoją uwagę na Convalie, chociaż ona wcale tego nie chciała.
Nie potrafiła
jednak wyrazić swojego zdania. Nie chciała doprowadzać do żadnych kłótni,
wystarczyło jej patrzenie na to, jak latami Ginny kłóci się o byle głupoty z
Nicolasem. Ta dwójka miała stanowczo zbyt podobne charaktery, chociaż przy
dokładnym przyjrzeniu się, Nick był zupełnie inny od matki. Convalie za to była
jakąś niedorobioną pomyłką, o którą wszyscy musieli troszczyć się jak o jajko,
byle tylko się nie stłukła. Czasem była bliska szaleństwa.
- Na razie jest tu
trochę smutno – mówiła do niej babcia, gdy tylko Ginny wyszła – ale niedługo
dołączą do nas Jervis, Juliette i Natalie. Szkoda tylko, że nie ma Nicolasa. Co
się z nim dzieje?
Convalie przełknęła
ślinę. Nie była przygotowana na to pytanie. Umiała kłamać, kiedy było to
konieczne, ale nienawidziła okłamywać rodziny.
- Nick jest…
zajęty… szuka pracy…
Nie wiedziała, na
ile jest to prawdą, ale te kilka słów wystarczyło, żeby Molly zaczęła gderać,
jak to jej wnuk miga się od odwiedzin. Convalie nie mogła odpędzić od siebie
nieznośnej myśli, że gdyby tylko nie wyprowadził się z domu, byłby tu teraz
razem z nią. Towarzystwo Juliette, kto wie, może stałoby się dla niej choć
odrobinę bardziej znośne. Z Jervisem i tak raczej nie rozmawiała, a Natalie… Córka
cioci Angelique i wujka Carla była młodsza od niej o dwa lata. Nie miała z nią
zbyt dobrych kontaktów, za to z Juliette bardzo za sobą przepadały. Natalie nie
była jej wroga ani nic z tych rzeczy, była… obojętna. Całkiem sympatyczna,
musiała przyznać, ale raczej nie potrafiłyby nawiązać ze sobą przyjaźni.
- Mam nadzieję, że
Dominique i Louis też dotrą do nas na dniach. Victoire jest u Gabrielle we
Francji, ale przynajmniej ta dwójka zdecydowała się odwiedzić starą babcię…
Czyli szykował się
wesoły zjazd Weasleyów. Convalie właśnie przekonała się na własnej skórze, co
to wpaść z deszczu pod rynnę. I nie była z tego powodu ani odrobinę zadowolona.
* * *
Od wielu dni o tym
myślała. Już jakiś czas temu powiedziała sobie, że nigdy więcej tu nie przyjdzie,
że musi się wreszcie otrząsnąć, ale jak mogła to zrobić, kiedy podświadomie
nadal wierzyła, że on nie zginął? Opuszkami palców przejechała po chłodnym
marmurze. To właściwie nie był prawdziwy grób. Ciała nigdy nie odnaleziono,
pełnił raczej funkcję symboliczną. Tam, głęboko pod ziemią, były zakopane
rzeczy, które kiedyś najbardziej jej go przypominały. Myślała, że w ten sposób
uwolni się od niego i nie rozumiała, dlaczego mimo upływu lat, jej uczucie nie
słabnie. Momentami wydawało jej się nawet, że coś z nią jest nie w porządku, że
kwalifikuje się do wizyty u psychiatry, jednak nigdy nie odważyła się tam
pójść. Może dlatego, że bała się, że przestanie kochać.
Niszczyła samą
siebie.
A przy okazji swoje
dzieci.
Nicolas miał rację.
Była im winna wyjaśnienia, tyle że nie potrafiła się na nie zdobyć. Jeszcze
nie. Zawsze było jej za wcześnie, zawsze „miała czas”. Do tej pory mogła
jeszcze mamić samą siebie myślą, że oni wcale nie chcą wiedzieć. Ale tym razem miała
żywy dowód w postaci Nicky’ego. Jak mogła być tak ślepa? Jak mogła udawać, jak
mogła wciąż uciekać? Nadal to robiła. Nie mogła tak żyć, teraz dokładnie to
widziała. Ale czy naprawdę musiała utracić syna, żeby przejrzeć na oczy?
- Zawiodłam cię,
wiem że tak – szepnęła w przestrzeń, gładząc dłonią nagrobek. – Nie wiem, jak
mogę to naprawić. Tak bardzo za tobą tęsknię…
Samotna kropla
uderzyła w marmur i Ginny sama nie wiedziała, czy to deszcz, czy jej łza. Wiał
zimny, porywisty wiatr, a szare chmury szczelnie zasłaniały słońce. Z nieba
spadały zimne krople deszczu, spływały po jej zmarzniętych policzkach,
mieszając się ze łzami.
- Wybacz mi…
…że nie jestem wystarczająco silna…
…że nie potrafię walczyć…
…że straciłam nadzieję…
…że nie chcę zapomnieć…
…że nadal Cię kocham…
…że nie potrafię się odnaleźć…
…że zawsze wszystko psuję…
…że jestem tylko sobą…
- Wybacz…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)