Resztki
roztrzaskanej dumy, które pozbierała z podłogi, nie pozwalały jej na błagania o
rozmowę, wyjaśnienia, czy jakąkolwiek uwagę. Próbowała natomiast przekonać samą
siebie, że nic takiego się nie wydarzyło, że to po prostu nic nieznaczący
epizod w ich związku, o którym już dawno oboje zapomnieli. W dzień uśmiechała
się, grała miss idealną, którą zawsze była, a dopiero później, pogrążona w
ciemności, przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Zagryzała do bólu
pięści, dręczyła się myślami, których za nic nie potrafiła od siebie odpędzić.
Próbowała wyłączyć uczucia. Dawniej nie sprawiało jej to problemu, dlaczego
teraz nagle odezwała się w niej ta słabsza, gorsza część natury? Budziła się
rano ze zmęczoną, poszarzałą twarzą i rzucała się do lustra, by przykryć
niedoskonałości makijażem. Była mistrzynią w ukrywaniu. Nikt nie potrafił
dopatrzyć się jej bladości, rozdrażnienia, niezadowolenia. Nie zmieniła się
zewnętrznie. Utrzymywała kontakty z tymi samymi ludźmi, sypała tymi samymi,
zgryźliwymi uwagami na temat nielubianych osób, ubierała się wciąż modnie i
wyzywająco, a uśmiech nie schodził z jej twarzy.
Przedstawienie czas zacząć…
- Wygląda pani
olśniewająco w tej kreacji – mówiła radośnie do klientki, choć tamta wyglądała
jak baleron przystrojony bitą śmietaną. – Ten fiolet podkreśla kolor pani oczu…
Niech pani spojrzy w lustro, czyż to nie najlepsza suknia, jaką pani
przymierzyła?
Z pewnością. O
wiele lepsza niż kanarkowa żółć, przez którą otyła pani kojarzyła jej się z
tłustą jajecznicą.
- O tak, jest
niesamowita. – Klientka jadła jej z ręki. – A gdyby tak dopasować do niej
rękawiczki…
Przeszły do innej
części sklepu, gdzie dobrała odpowiedni kolor i wzór. Sama nigdy w życiu nie
zdobyłaby się na połączenie takiej sukni z rękawiczkami, a co dopiero z taką
figurą, ale Nadine dostawała procent od sprzedanego asortymentu. Zbierała na
boskie wprost sandałki, wypatrzone kilka dni temu w sklepie za rogiem.
- A co
powiedziałaby pani na kapelusz? – zachęcała, wskazując na dział z okryciami
głowy.
- No nie wiem… -
wahała się klientka, ale promienny, zachęcający uśmiech przeważył na jej
decyzji.
Ostatecznie bogata
arystokratka opuściła sklep, zostawiając w nim sporą sumkę. Nic jak to nie
mogło poprawić humoru Nadine. Przysiadła na ustawionym w rogu taborecie i
zaczęła wymachiwać nogami.
- Ktoś tu ma randkę
dziś wieczorem? – zażartowała przechodząca obok Bethany.
Nadine wzruszyła
ramionami.
- Może… -
odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem. Bethany nie została poinformowana co do
aktualnej kondycji jej związku z Nicolasem. Zresztą… to przecież tylko
przejściowy, mały kryzysik…
- Może? I jesteś
taka rozanielona, bo może spotkasz
się z niesamowicie seksownym Nicolasem „Wiem-Że-Mnie-Kochacie” Malfoyem? –
zaśmiała się koleżanka z pracy. – No, no, prawie mnie nabrałaś.
Nadine zawtórowała
jej, choć sama usłyszała w swoim śmiechu fałszywą nutę. Bethany nie była jednak
aż tak domyślna.
- Nie znudził ci
się jeszcze? – spytała. Stanowczo zbyt
ciekawska, oceniła, mierząc ją niepostrzeżenie od góry do dołu. Jej
śmieszny, kudłaty kucyk o nieokreślonym, ciemno-jasnym kolorze kolebał się z
boku na bok, gdy porządkowała wieszaki z ubraniami.
- Hm… - Nadine
udała zamyślenie. – Nie?
Bethany spojrzała
na nią przez ramię, unosząc wysoko brwi. Była dwa lata starsza od Baker,
kumplowały się w Hogwarcie, ale później ich kontakt się urwał. Aż do teraz.
- Daj spokój –
powiedziała. – Przecież ty się nie zmieniasz.
Nadine zaśmiała
się, jakby usłyszała najlepszy dowcip świata. Nie przestawała wymachiwać
nogami. Przód-tył, przód-tył, przód-tył. Tylko to zdradzało jej rosnące
rozdrażnienie.
- No wiesz –
odpowiedziała konspiracyjnym tonem. – Może i bywa wkurzający, ale tak poza tym
jest strasznie słodki… - Przybrała rozmarzony wyraz twarzy.
- Okej, zmieńmy
temat. Zemdliło mnie od samego patrzenia na ciebie – zażartowała Bethany, wciąż
próbując doprowadzić sklep do ładu. – Ale tak z ciekawości… - dodała jeszcze,
mrugając porozumiewawczo. – Dobry jest?
Nadine
błyskawicznie załapała aluzję.
- No wiesz! –
wykrzyknęła z udawanym oburzeniem, żeby chwilę później zanieść się śmiechem. –
Nie spodziewałabym się tego po tobie.
- Hej! To ty masz
złe skojarzenia! – oburzyła się z kolei Bethany.
Dobry humor nie
opuszczał ich do zamknięcia sklepu. Postanowiły uczcić jakoś ten dzień i
wybrały się do Dziurawego Kotła na kieliszek czegoś mocniejszego. Nadine śmiała
się i śmiała, aż poczuła, że twarz już odmawia jej posłuszeństwa. Potem tylko
piła i piła, w czym Bethany ani odrobinę jej nie ustępowała. Zachowywały się
tak głośno, że barman postanowił je wyprosić. Wypadły na mugolską część
Londynu, zataczając się i wzajemnie się podtrzymując. W tym stanie zastał je
Nicolas.
- Nadine? – spytał,
ale nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar o coś pytać. Stał prosto jak struna,
ubrany w czarną, skórzaną kurtkę i dżinsy. Patrzył prosto na nią tymi swoimi
brązowymi oczami, przewiercając jej mózg na wylot. Poczuła się, jakby ktoś
oblał ją kubłem lodowatej wody.
Bethany chichotała
i bełkotała coś o blond włosach, Ognistej Whisky i nocy pod gwiazdami. Nadine
stanęła najprościej jak potrafiła. Denerwowało ją, że lekko przechylała się od
czasu do czasu na boki, ale za wszelką cenę próbowała złapać równowagę.
- Cześć, skarbie. –
Uśmiechnęła się słodko i niewinnie. – Jak miło cię widzieć – powiedziała, a
potem pochyliła się i zwymiotowała na i tak brudną ulicę.
Bethany nic nie
zauważyła, gdy prostowała się, ocierając usta przypadkową, znalezioną w torebce
chusteczką. Nick nie miał jednak tak zadowolonej miny.
- Co ty wyprawiasz?
– dopytywał, rozglądając się na boki. Ulica była pusta. – Powinnaś już dawno być
w domu.
- Jestem już duża –
wybełkotała, próbując czymś zatrzeć swój wstyd i zmieszanie. – Umiem o siebie
zadbać.
Jego usta
wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku.
- W to nie wątpię –
zironizował, wymownie celując różdżką w pozostawiony przez Nadine bałagan i
usuwając go jednym, prostym zaklęciem. – Jesteś śmieszna.
Otworzyła usta,
chcąc coś powiedzieć, ale znów zrobiło jej się niedobrze, straciła równowagę i
poleciała do przodu, podpierając się o Nicolasa. Nie odtrącił jej, ale też nie
podtrzymał. Za wszelką cenę starała się nie zwymiotować po raz kolejny.
- Śpiąca jestem – stwierdziła
Bethany, bujając się na stopach.
Nicolas popatrzył
na jedną i na drugą, wyciągnął rękę w stronę Bethany i chwycił ją za ramię.
Teleportował się, pociągając za sobą dwie pijane dziewczyny. Wylądowali miękko
przed Malfoy Manor, a mimo to Nadine uczuła gwałtowne nudności, upadła na
chodnik i przytuliła policzek do chłodnej powierzchni. Nicolas przewrócił
oczami i puścił Bethany w samą porę, by ta spokojnie mogła zwrócić zawartość
swojego żołądka tuż przed główną bramą.
- Pięknie –
skomentował, machając od niechcenia różdżką. – Proszę – dodał, wyciągając w jej
stronę chusteczkę, po czym spojrzał na leżącą u jego stóp Nadine. Miała
zamknięte oczy i oddychała miarowo. Wywnioskował, że musiała zasnąć. Wywrócił
oczami i schylił się, by ją podnieść. Wyglądała żałośnie, gdy tak bezradnie
spoczywała w jego ramionach. Nagle, zupełnie niespodziewanie, uczuł coś na kształt
współczucia. Zdziwiło go to do tego stopnia, że zwrócił się do Bethany: - Jak
się czujesz?
- Wspaniale –
odpowiedziała tamta, opierając głowę o zimną bramę. – Fantastycznie – dodała z
naciskiem.
- Dasz radę iść
sama? – Zapytał.
Zachwiała się
lekko.
- Jasne –
odpowiedziała.
Pokręcił głową z
politowaniem i dotknięciem bramy odblokował chroniące ją zaklęcia. Wszedł do
środka, niosąc lekką jak piórko Nadine, która nieświadomie opierała głowę o
jego ramię, a za nim kołysząc się podążyła Bethany.
- Nie zostawaj w
tyle – zganił ją, ale zwolnił trochę kroku. Nie podobała mu się myśl, że może
zboczyć z drogi i pałętać się po terenie jego posiadłości.
Cały czas
przypatrywał się śpiącej w swoich objęciach dziewczynie. Jej twarz przybrała
szarozielony, żałosny wyraz. Miał nadzieję, że za chwilę nie obudzi się i nie
zwymiotuje na niego. Już samo towarzystwo pijanych dziewczyn było dla niego
upokarzające.
Gdy dotarli na
miejsce, wskazał Bethany jedną z sypialni usytuowanych na parterze, a sam
zaniósł Nadine po schodach na górę. Zatrzymał się przed jednym z pokoi i z
trudem otworzył drzwi, podtrzymując śpiącą dziewczynę. Nie zapalając światła,
podszedł do łóżka i tam ją położył. Po chwili namysłu podniósł leżący na fotelu
obok koc i okrył nim Nadine. Przyjrzał się jej twarzy, na którą padała smuga
światła z korytarza. Coś poruszyło się lekko w okolicach jego serca. Pod
wpływem impulsu pochylił się i musnął wargami jej czoło.
- A żebyś żałował!
– warknął na samego siebie. Wyszedł z pokoju, nie oglądając się ani razu. Już
za drzwiami potarł skronie dłońmi. Był zmęczony.
* * *
- Jak się bawisz? –
usłyszała tuż przy swoim uchu znajomy głos. Westchnęła, kołysząc trzymanym
przez siebie kieliszkiem pełnym czerwonego wina.
- A jak myślisz? –
odpowiedziała pytaniem Demelzie, nie odrywając wzroku od cieczy, która za jej
sprawą balansowała na krawędzi kieliszka.
- No to witaj w
klubie – stwierdziła tamta i upiła łyk trzymanego przez siebie napoju.
Ginny od samego
początku przychodziły do głowy myśli, aby powiedzieć, że źle się czuje, i po
prostu wrócić do domu. Nie wiedziała, dlaczego jeszcze tego nie zrobiła.
Zostawanie tutaj nie było w jej stylu. Ale może to ze względu na sympatię do
gospodyni? Angelique z taką radością patrzyła na nią za każdym razem, gdy ich
spojrzenia się krzyżowały…
- Piętnaście lat –
powiedziała poważnie Demelza, kiwając z uznaniem głową. – Coś nie dla mnie.
- Och, przestań –
ofuknęła ją Ginny. Carl i Angelique w dniu piętnastej rocznicy swojego ślubu
byli tak szczęśliwi, jakby pobrali się zaledwie piętnaście dni wcześniej.
- Mówię, jak jest –
stwierdziła Demelza, wzruszając ramionami. – W życiu nie byłam zaręczona. I nie
mam zamiaru wiązać się z żadnym skur…
- Ciii… - upomniała
ją Ginny, wskazując na siedzącą niedaleko Hermionę ze swoją trzyletnią
córeczką, Rose.
- Bałwanem –
poprawiła się – który zostawi mnie dla innej.
- Widzisz same
czarne scenariusze – wtrąciła się Hermiona. Rose prawie spała w jej ramionach.
Nic dziwnego, dochodziła druga nad ranem, ale mała uparła się, że nie wyjdzie z
wynajętej sali do samego świtu. Potrafiła urządzać niezłe widowiska.
Ginny oparła głowę
o ścianę, pod którą stała. Demelza spojrzała na panią Weasley wzrokiem, który
zmusiłby kogoś mniej odważnego do odwołania swoich słów.
- Przepraszam
bardzo – powiedziała ironicznie – ale nabyłam już pewne doświadczenia, które…
- To ty rzuciłaś
Colina – spokojnie stwierdziła Hermiona, głaszcząc po włosach córeczkę. – Sama
jesteś sobie winna.
Twarz Demelzy
nabrała niezdrowego, purpurowego odcienia. Zaczerpnęła powietrza, ale
ostatecznie nic nie odpowiedziała, tylko odepchnęła się od ściany i odeszła, by
już za chwilę zniknąć w tańczącym tłumie.
- No co? – spytała
Hermiona, przyjmując z godnością karcący wzrok Ginny. – Nie może całe życie
użalać się nad sobą. I ty też nie.
- Nie użalam się
nad sobą – zaprzeczyła, upijając kilka łyków ze swojego kieliszka. – Nie
krytykuję małżeństw.
- Tylko ciekawe
dlaczego atrakcyjna, młoda kobieta nie uznaje żadnego z zalecających się do
niej mężczyzn za godnego uwagi? – spytała Angelique, zajmując miejsce Demelzy.
Ginny prychnęła.
Gdyby wiedziała, że ją osaczą, w życiu nie dałaby się wyciągnąć na tę imprezę.
- Jaka tam młoda…
Młoda to ja byłam po opuszczeniu Hogwartu, a głupia jak… - Zabrakło jej jednak
słów do opisania siebie samej sprzed niemal dwudziestu lat. – Wszystko, co
mogło mi się ciekawego przydarzyć, już dawno za mną – kontynuowała w podobnym
tonie.
- Ale co ty w ogóle
pleciesz? – zganiła ją Hermiona. – Za dużo czasu spędzasz z tą wariatką.
- Demelza nie jest
wariatką – sprostowała Angie, wyprzedzając Ginny w odpowiedzi. – Jest po prostu
bardzo nieszczęśliwa i zagubiona…
- Nazywaj to sobie
jak chcesz – odparowała Hermiona, wycofując się ostatecznie z rozmowy.
- Ginny –
powiedziała łagodnie Angelique, zmuszając rudowłosą do skupienia na sobie
uwagi. – Masz fatalne podejście do życia. Od tylu lat próbuję cię namówić na
wizytę u psychologa…
- Nie potrzebuję
pomocy „specjalisty” – odpowiedziała, wolną ręką nakreślając w powietrzu
cudzysłów. – Mówiłam ci to tysiące razy…
- A ja nie
zamierzam przestać cię do tego namawiać – przerwała jej blondynka. – Jeśli nie
dla siebie, zrób to dla dzieci. Nie sądzisz, że im się to należy? Myślisz, że
są szczęśliwe, widząc, jak ich matka tak się zachowuje?
Kieliszek wypadł z
dłoni Ginny i roztrzaskał się o podłogę. Dźwięk ten zagłuszyła wykonywana przez
kapelę piosenka. Czerwona ciecz rozlała się po posadzce, ale nikt nie zwrócił
na nią uwagi.
- Nie potrzebuję
tego – mówiła stanowczo Ginny. – Po prostu dajcie mi spokój…
Chciała odejść, ale
Angelique chwyciła ją za ramię i zmusiła do pozostania w miejscu.
- Nie damy ci
spokoju – powiedziała. – Jesteś naszą przyjaciółką.
Tuż obok nich
stanęli Carl i Ron. Ginny poczuła się jak w więzieniu. Jedynym, co przychodziło
jej do głowy w takiej sytuacji, było schowanie się w kąt i rozpłakanie. Nie
zrobiła tego tylko i wyłącznie przez wzgląd na swoją dumę.
- Nie zostawimy cię
samej – kontynuowała Angelique. – Bo, czy tego chcesz czy nie, zależy nam na
tobie. Dość już patrzenia, jak użalasz się nad sobą i obchodzenia się z tobą
jak z jajkiem. Kiedyś nam za to podziękujesz.
* * *
Nieznośny ból głowy
był pierwszym, co zarejestrowała, jeszcze zanim otworzyła oczy. Było jej bardzo
miękko i bardzo wygodnie, ale nie miała czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo
ból rozsadzający jej czaszkę był nie do zniesienia. Jęknęła i przewróciła się
na bok, zakrywając głowę rękoma. Gdyby tak przestało boleć! Cholerny alkohol!
Już nigdy więcej się nie upije…
Wspomnienia
poprzedniego dnia powoli zaczynały do niej wracać i poczuła, jak gwałtowny
rumieniec wstępuje na jej policzki. Nie do końca pamiętała, jak to się stało,
że wydostała się z Dziurawego Kotła, ale stojący przed jej oczami obraz siebie
wymiotującej na londyńskiej ulicy i to spojrzenie Nicolasa… Jakby się nią
brzydził…
Głowa za bardzo ją
bolała na takie retrospekcje. Musiała coś na to zaradzić. Z trudem otworzyła
oczy, zasłoniła twarz przed promieniami słońca, a jej wzrok padł na szafkę
nocną, gdzie zauważyła mały flakonik z przezroczystą substancją…
Sięgnęła po niego
jak spragniony człowiek na pustyni po wodę i ze zręcznością, jaką w tej
sytuacji siebie samej nie podejrzewała, odkorkowała go i wypiła całą zawartość,
a potem opadła na poduszki i przymknęła oczy, czekając, aż ból ustąpi.
W miarę jak mijały
kolejne sekundy, coraz lepiej kojarzyła fakty. Zauważyła, że znajduje się w
całkowicie obcej sypialni, ale mogła jedynie domyślać się, że to Nicolas
przygarnął ją do siebie. Ale czy podobne myśli nie były wariackie? Widziała
jego wzrok, widziała jego pogardę… Musiał jej teraz nienawidzić…
Gdy głowa zupełnie
przestała ją boleć, podniosła się z łóżka i skierowała do drzwi z boku
pomieszczenia. Jej oczom ukazała się nieduża, ale bardzo gustownie urządzona
łazienka. Bez zastanowienia zrzuciła swoje ubrania i weszła pod prysznic. Woda
orzeźwiła ją i pobudziła jej umysł do szybszego funkcjonowania. Wraz z pianą z
jej ciała spływał wstyd i poczucie winy – wszystko to, czego powinna się
pozbyć. Nie musiała się przed nikim tłumaczyć. Była dorosła, a Nicolas jakiś
czas temu dobitnie dał do zrozumienia, że ich związek nie jest czymś poważnym.
Nie miał prawa robić jej wyrzutów, a ona nie musiała czuć się winna
jakichkolwiek wyjaśnień. Powoli jej umysł opanowywał spokój, a ona odzyskiwała
pełną kontrolę nad swoim ciałem.
Wytarła się
dokładnie ręcznikiem i, z braku innych możliwości, założyła z powrotem te same
ubrania, w których spędziła cały wczorajszy dzień. Napawało ją to lekkim
obrzydzeniem, ale nic nie mogła na to poradzić. Odgarnęła do tyłu mokre włosy i
wyszła z łazienki.
No dobrze, i co teraz?, pojawiło się w
jej głowie pytanie. Zauważyła swoją torebkę, która leżała na szafce nocnej, tuż
obok pustej obecnie fiolki. Zgarnęła i jedno i drugie, a po krótkiej chwili
namysłu wydobyła z torebki różdżkę i za jej pomocą doprowadziła pościel do
porządku. Chciała już wyjść na zewnątrz, ale cofnęła się do łazienki, gdzie
stanęła przed lustrem. Kilkoma zaklęciami udoskonaliła swoją fryzurę, a dzięki
wydobytym z torebki kosmetykom zakryła twarz makijażem. Była gotowa do wyjścia
i stawienia czoła Nicolasowi.
Tak jak
przypuszczała, znalazła się w znajomym korytarzu. Za drzwiami naprzeciwko, o
ile pamięć ją nie myliła, miał swoją sypialnię Nicolas. Podeszła i zapukała,
ale nikt jej nie odpowiedział, ruszyła więc korytarzem w kierunku schodów. Gdy
zeszła na dół, skierowała swoje kroki w stronę kuchni. Miała nieodparte
wrażenie, że właśnie tam on jest. Przeczucie jej nie myliło. Dopijał właśnie
kawę, czytając Proroka Codziennego, oderwał jednak wzrok od gazety, gdy tylko
stanęła w drzwiach.
Starała się
zachować kamienny wyraz twarzy, kiedy tak patrzył na nią obojętnym wzrokiem.
Cisza dzwoniła jej nieznośnie w uszach. Nie miała pojęcia, co mogłaby
powiedzieć.
- Usiądź – wyręczył
ją, wskazując krzesło naprzeciw siebie.
Nie śmiała odmówić.
Podeszła i usiadła, nie odrywając wzroku od jego oczu. Nie wyrażały zupełnie
nic. Czy naprawdę była mu aż tak obojętna? Po tym czasie, który spędzili razem?
To bolało…
- Zjesz coś?
Skinęła głową w
milczeniu. Przywołał skrzata i nakazał mu przygotować coś do zjedzenia.
- Na dwie osoby –
uściślił i spojrzał na Nadine. – Twoja przyjaciółka powinna niedługo do nas
dołączyć.
- Bethany. – Nadine
uderzyła się dłonią w czoło. – Zupełnie o niej zapomniałam… Gdzie ona jest?
- Śpi.
Przełknęła ślinę.
Był taki oszczędny w słowach… Wszystko popsuło się tamtego dnia, gdy wracali z
imprezy u wspólnych znajomych. Poszli do niego, zjedli kolację, wypili trochę
Ognistej, choć żadne z nich nie było już trzeźwe…
- Uwielbiam cię – powiedziała, wpijając się w jego
usta. Odwzajemnił pocałunek z gwałtowną, trudną do zaspokojenia namiętnością.
Tarzali się po podłodze salonu, obijając o różne meble. Śmiała się. On się
śmiał.
- Skarbie – zamruczała, odrywając się od niego na
chwilę. – To nie wszystko.
- A co niby jest jeszcze do powiedzenia? – spytał,
błądząc ustami po jej szyi, ramionach, dekolcie…
Nie potrafiła się skupić. Było jej z nim tak dobrze…
Właśnie wtedy poczuła to po raz pierwszy. Szczęście, bezpieczeństwo, zaufanie,
szaleństwo, a wszystko to sprowadzało się do jednego: miłość… Oszalała.
- Kotku…
- Cii… - przerwał, zamykając jej usta pocałunkiem. –
Nie trzeba słów…
Poczuła, że właściwa osoba znalazła się na właściwym
miejscu w jej świecie. Że przez całe życie tego właśnie elementu jej brakowało.
Wtedy właśnie, gdy jego dłonie wędrowały po jej plecach, straciła głowę.
- Kocham cię – szepnęła.
Nie usłyszała odpowiedzi.
Nie zwróciła na to uwagi.
Nie wiedziała, że aż tak wielki błąd popełniła.
A później… Później było już za późno.
Podniosła utkwiony
w blacie stołu wzrok i ponownie spojrzała na Nicolasa. Żałowała. Ale czasu
cofnąć nie mogła. Mogła bagatelizować.
- Pójdziemy gdzieś
dziś wieczorem?
Co z niej za
idiotka! Nie dość, że sama wszystko zepsuła, to jeszcze ta ostatnia akcja…
- Nie dzisiaj,
dobrze?
Był grzeczny, ale
jego spojrzenie przeszywało ją na wylot. Wiedziała dokładnie, co o niej myśli.
Była żałosna. Zakochała się, została porzucona, upiła się… Jak to wyglądało!
- W porządku –
odpowiedziała chłodno, na co kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze.
- Jutro –
powiedział.
Przez kilka sekund
myślała, że się przesłyszała. Jak to możliwe? A myślała, że już wszystko
stracone… Było, jest i będzie… Prawda? Całkowicie ją zaskoczył. O to mu
chodziło? W co on się z nią bawił? Nie kochał jej. Brzydził się nią. Litował
się.
Więc dlaczego…?
Skinęła głową.
Miała nadzieję, że tym razem nie będzie żałować.
* * *
Mam stanowczo zbyt miękkie serce, powtarzał sobie
Nicolas, przechadzając się po swojej sypialni. Potarł ze złością skronie. I na
co mu to wszystko? Miał jeden cel, do którego musiał dążyć za wszelką cenę. Po
co mu jakaś Nadine, po co jej życie, kłopoty, koleżaneczki…
Nadine i Bethany
dopiero co opuściły jego dom. Kazał skrzatowi odprowadzić je aż do bramy prosto
z kuchni, zgorszony swoim własnym postępowaniem. Umawiał się z Nadine. Znowu.
Co mu w ogóle strzeliło do głowy? Poznał jej uczucia względem niego i od tego
momentu zupełnie stracił zainteresowanie tą dziewczyną. Poprzedniego dnia z
kolei stracił resztki jakiegokolwiek szacunku. Stan, w którym ją zastał, nie
tylko go zniesmaczył, ale i pod pewnym względem rozczarował. A myślał, że jest więcej
warta…
Wszystkie one… Wszystkie są takie same. Im podlej je
traktuję, tym bardziej lgną do mnie, zabiegają, wręcz błagają o towarzystwo…
Nie potrafią zrozumieć, że do niczego nie są mi potrzebne. Poniżają się, żeby
udowodnić, że jest inaczej. Jeszcze żadnej się nie udało…
Tylko o jednej nie
mógł zapomnieć…
Nie, nie, to nic takiego, to po prostu… Sam nie wiedział,
czym było to dziwne uczucie. Gdy zamykał oczy, widział czekoladowe loki dookoła
jej twarzy, widział jej mały, zgrabny nosek, usta, oczy…
No i co z tego? Dziewczyna jak każda inna. Nic w niej
nadzwyczajnego. Nadine ma lepszą figurę, dłuższe nogi, większy biust,
zgrabniejsze pośladki… Ugh, ale ten uśmiech…
Nie chciał o niej
myśleć. Widział ją raz w życiu, może zaledwie przez minutę, i bardzo prawdopodobne,
że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Wyraz zagubienia na jej zaróżowionej
twarzy mógł być dosłowny… Może nawet mieszkała w innym kraju? Tyle że akcent
miała brytyjski… Przecież to nic nie
znaczy…
Potrząsnął głową. Dość, powiedział sobie stanowczo. Takie
rozmyślania nie były w jego stylu. A jeśli już musiał zajmować się jakąś
dziewczyną, wolałby, żeby to była Nadine. Bezgranicznie mu ufająca i ślepo
zakochana. Najłatwiejsza do wykorzystania.
Uśmiechnął się do
siebie. No dobrze, może i nie było tak źle. Powoli załatwiał swoje sprawy, a
Nadine była mu tak oddana, że z pewnością nie będzie jej przeszkadzać
odstawienie od czasu do czasu… Chyba da się znaleźć jakiś kompromis.
Wyjrzał za okno. Na
ziemię spadały ostatnie promienie letniego słońca – już niedługo miała nadejść
jesień. Było ciepło i przyjemnie. A on siedział w tej sypialni i nie robił nic
poza tym… Zdenerwował się na samego siebie. Stanowczo zbyt wiele czasu poświęcał
na rozmyślania. I to w żadnym wypadku nie na najważniejszy dla niego temat. Już
od tylu dni starał się choć odrobinę zbliżyć się do odpowiedzi na dręczące go
pytania i ciągle nic! Ta bezsilność denerwowała go. Szybkim krokiem wyszedł z
pokoju i, po minięciu wielu krętych korytarzy, w końcu wydostał się na
zewnątrz. Przywitało go ciepło wrześniowego dnia. Ostatnie podrygi lata. Szedł
i szedł przed siebie, zagłębiając się w odleglejsze części swojej posiadłości.
Miał nawet swoje ulubione miejsce. Skryte za drzewami i mnóstwem krzewów,
odległe, a przede wszystkim tylko jego…
Znalazł się tam,
gdzie czas staje w miejscu, gdzie nic się nie liczy. Małe jeziorko, pokryte
niesamowicie pachnącymi liliami wodnymi, a wokół niego wąska, kamienna dróżka,
okolona po zewnętrznej stronie roślinnością. Mała, drewniana ławeczka, na
której tak lubił siadać. Stało się tak i tym razem. Wyprostował nogi i spojrzał
w błękitne niebo. Miejsce zapomniane przez świat. Magiczne.
Gdzieś niedaleko
ptaki odśpiewywały swój magiczny koncert.
Zamknął oczy. Jak cudownie byłoby tu zostać, nie mieć problemów… Wyzbyć
się wszystkich swoich uczuć, wątpliwości, raz na zawsze pozbyć się zwątpienia i
doprowadzić do tego, żeby nigdy, przenigdy się nie poddawać… Chciał być
wystarczająco silny. Zdeterminowany. Dotychczasowe próby go zawiodły, ale
przecież jeszcze tyle do sprawdzenia… To nic, ma czas. Spokojnie będzie sobie
pracował, niańczył Nadine, a w międzyczasie poświęcał wszystko, co tylko ma, na
osiągnięcie swojego celu.
Denerwowała go
myśl, że matka mogłaby mu w tym pomóc. Może ktokolwiek z rodziny… albo chociaż
przyjaciół… Ktoś w końcu musiał go znać!
Nie istniał tak po prostu… niezauważony. To nie było w jego stylu, wiedział o
tym. Podświadomie czuł, że gdziekolwiek się pojawił, tworzył nie lada
zamieszanie. Nie dało się go nie zauważyć. Mnóstwo ludzi mogło mieć o nim informacje.
Może źle się do tego wszystkiego zabierał? Może właśnie dlatego nic mu się nie
udawało?
Nie. Wiedział o
tym, że nie może nikogo prosić o pomoc. W tej sprawie mógł polegać tylko i
wyłącznie na sobie. Zresztą… Malfoy nie potrzebuje niczyjej pomocy. Nazwisko do
czegoś zobowiązywało… Choć nie bardzo jeszcze wiedział do czego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)