poniedziałek, 17 grudnia 2012

Ślad: rozdział ósmy



Resztki roztrzaskanej dumy, które pozbierała z podłogi, nie pozwalały jej na błagania o rozmowę, wyjaśnienia, czy jakąkolwiek uwagę. Próbowała natomiast przekonać samą siebie, że nic takiego się nie wydarzyło, że to po prostu nic nieznaczący epizod w ich związku, o którym już dawno oboje zapomnieli. W dzień uśmiechała się, grała miss idealną, którą zawsze była, a dopiero później, pogrążona w ciemności, przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Zagryzała do bólu pięści, dręczyła się myślami, których za nic nie potrafiła od siebie odpędzić. Próbowała wyłączyć uczucia. Dawniej nie sprawiało jej to problemu, dlaczego teraz nagle odezwała się w niej ta słabsza, gorsza część natury? Budziła się rano ze zmęczoną, poszarzałą twarzą i rzucała się do lustra, by przykryć niedoskonałości makijażem. Była mistrzynią w ukrywaniu. Nikt nie potrafił dopatrzyć się jej bladości, rozdrażnienia, niezadowolenia. Nie zmieniła się zewnętrznie. Utrzymywała kontakty z tymi samymi ludźmi, sypała tymi samymi, zgryźliwymi uwagami na temat nielubianych osób, ubierała się wciąż modnie i wyzywająco, a uśmiech nie schodził z jej twarzy.
Przedstawienie czas zacząć…
- Wygląda pani olśniewająco w tej kreacji – mówiła radośnie do klientki, choć tamta wyglądała jak baleron przystrojony bitą śmietaną. – Ten fiolet podkreśla kolor pani oczu… Niech pani spojrzy w lustro, czyż to nie najlepsza suknia, jaką pani przymierzyła?
Z pewnością. O wiele lepsza niż kanarkowa żółć, przez którą otyła pani kojarzyła jej się z tłustą jajecznicą.
- O tak, jest niesamowita. – Klientka jadła jej z ręki. – A gdyby tak dopasować do niej rękawiczki…
Przeszły do innej części sklepu, gdzie dobrała odpowiedni kolor i wzór. Sama nigdy w życiu nie zdobyłaby się na połączenie takiej sukni z rękawiczkami, a co dopiero z taką figurą, ale Nadine dostawała procent od sprzedanego asortymentu. Zbierała na boskie wprost sandałki, wypatrzone kilka dni temu w sklepie za rogiem.
- A co powiedziałaby pani na kapelusz? – zachęcała, wskazując na dział z okryciami głowy.
- No nie wiem… - wahała się klientka, ale promienny, zachęcający uśmiech przeważył na jej decyzji.
Ostatecznie bogata arystokratka opuściła sklep, zostawiając w nim sporą sumkę. Nic jak to nie mogło poprawić humoru Nadine. Przysiadła na ustawionym w rogu taborecie i zaczęła wymachiwać nogami.
- Ktoś tu ma randkę dziś wieczorem? – zażartowała przechodząca obok Bethany.
Nadine wzruszyła ramionami.
- Może… - odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem. Bethany nie została poinformowana co do aktualnej kondycji jej związku z Nicolasem. Zresztą… to przecież tylko przejściowy, mały kryzysik…
- Może? I jesteś taka rozanielona, bo może spotkasz się z niesamowicie seksownym Nicolasem „Wiem-Że-Mnie-Kochacie” Malfoyem? – zaśmiała się koleżanka z pracy. – No, no, prawie mnie nabrałaś.
Nadine zawtórowała jej, choć sama usłyszała w swoim śmiechu fałszywą nutę. Bethany nie była jednak aż tak domyślna.
- Nie znudził ci się jeszcze? – spytała. Stanowczo zbyt ciekawska, oceniła, mierząc ją niepostrzeżenie od góry do dołu. Jej śmieszny, kudłaty kucyk o nieokreślonym, ciemno-jasnym kolorze kolebał się z boku na bok, gdy porządkowała wieszaki z ubraniami.
- Hm… - Nadine udała zamyślenie. – Nie?
Bethany spojrzała na nią przez ramię, unosząc wysoko brwi. Była dwa lata starsza od Baker, kumplowały się w Hogwarcie, ale później ich kontakt się urwał. Aż do teraz.
- Daj spokój – powiedziała. – Przecież ty się nie zmieniasz.
Nadine zaśmiała się, jakby usłyszała najlepszy dowcip świata. Nie przestawała wymachiwać nogami. Przód-tył, przód-tył, przód-tył. Tylko to zdradzało jej rosnące rozdrażnienie.
- No wiesz – odpowiedziała konspiracyjnym tonem. – Może i bywa wkurzający, ale tak poza tym jest strasznie słodki… - Przybrała rozmarzony wyraz twarzy.
- Okej, zmieńmy temat. Zemdliło mnie od samego patrzenia na ciebie – zażartowała Bethany, wciąż próbując doprowadzić sklep do ładu. – Ale tak z ciekawości… - dodała jeszcze, mrugając porozumiewawczo. – Dobry jest?
Nadine błyskawicznie załapała aluzję.
- No wiesz! – wykrzyknęła z udawanym oburzeniem, żeby chwilę później zanieść się śmiechem. – Nie spodziewałabym się tego po tobie.
- Hej! To ty masz złe skojarzenia! – oburzyła się z kolei Bethany.
Dobry humor nie opuszczał ich do zamknięcia sklepu. Postanowiły uczcić jakoś ten dzień i wybrały się do Dziurawego Kotła na kieliszek czegoś mocniejszego. Nadine śmiała się i śmiała, aż poczuła, że twarz już odmawia jej posłuszeństwa. Potem tylko piła i piła, w czym Bethany ani odrobinę jej nie ustępowała. Zachowywały się tak głośno, że barman postanowił je wyprosić. Wypadły na mugolską część Londynu, zataczając się i wzajemnie się podtrzymując. W tym stanie zastał je Nicolas.
- Nadine? – spytał, ale nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar o coś pytać. Stał prosto jak struna, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę i dżinsy. Patrzył prosto na nią tymi swoimi brązowymi oczami, przewiercając jej mózg na wylot. Poczuła się, jakby ktoś oblał ją kubłem lodowatej wody.
Bethany chichotała i bełkotała coś o blond włosach, Ognistej Whisky i nocy pod gwiazdami. Nadine stanęła najprościej jak potrafiła. Denerwowało ją, że lekko przechylała się od czasu do czasu na boki, ale za wszelką cenę próbowała złapać równowagę.
- Cześć, skarbie. – Uśmiechnęła się słodko i niewinnie. – Jak miło cię widzieć – powiedziała, a potem pochyliła się i zwymiotowała na i tak brudną ulicę.
Bethany nic nie zauważyła, gdy prostowała się, ocierając usta przypadkową, znalezioną w torebce chusteczką. Nick nie miał jednak tak zadowolonej miny.
- Co ty wyprawiasz? – dopytywał, rozglądając się na boki. Ulica była pusta. – Powinnaś już dawno być w domu.
- Jestem już duża – wybełkotała, próbując czymś zatrzeć swój wstyd i zmieszanie. – Umiem o siebie zadbać.
Jego usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku.
- W to nie wątpię – zironizował, wymownie celując różdżką w pozostawiony przez Nadine bałagan i usuwając go jednym, prostym zaklęciem. – Jesteś śmieszna.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale znów zrobiło jej się niedobrze, straciła równowagę i poleciała do przodu, podpierając się o Nicolasa. Nie odtrącił jej, ale też nie podtrzymał. Za wszelką cenę starała się nie zwymiotować po raz kolejny.
- Śpiąca jestem – stwierdziła Bethany, bujając się na stopach.
Nicolas popatrzył na jedną i na drugą, wyciągnął rękę w stronę Bethany i chwycił ją za ramię. Teleportował się, pociągając za sobą dwie pijane dziewczyny. Wylądowali miękko przed Malfoy Manor, a mimo to Nadine uczuła gwałtowne nudności, upadła na chodnik i przytuliła policzek do chłodnej powierzchni. Nicolas przewrócił oczami i puścił Bethany w samą porę, by ta spokojnie mogła zwrócić zawartość swojego żołądka tuż przed główną bramą.
- Pięknie – skomentował, machając od niechcenia różdżką. – Proszę – dodał, wyciągając w jej stronę chusteczkę, po czym spojrzał na leżącą u jego stóp Nadine. Miała zamknięte oczy i oddychała miarowo. Wywnioskował, że musiała zasnąć. Wywrócił oczami i schylił się, by ją podnieść. Wyglądała żałośnie, gdy tak bezradnie spoczywała w jego ramionach. Nagle, zupełnie niespodziewanie, uczuł coś na kształt współczucia. Zdziwiło go to do tego stopnia, że zwrócił się do Bethany: - Jak się czujesz?
- Wspaniale – odpowiedziała tamta, opierając głowę o zimną bramę. – Fantastycznie – dodała z naciskiem.
- Dasz radę iść sama? – Zapytał.
Zachwiała się lekko.
- Jasne – odpowiedziała.
Pokręcił głową z politowaniem i dotknięciem bramy odblokował chroniące ją zaklęcia. Wszedł do środka, niosąc lekką jak piórko Nadine, która nieświadomie opierała głowę o jego ramię, a za nim kołysząc się podążyła Bethany.
- Nie zostawaj w tyle – zganił ją, ale zwolnił trochę kroku. Nie podobała mu się myśl, że może zboczyć z drogi i pałętać się po terenie jego posiadłości.
Cały czas przypatrywał się śpiącej w swoich objęciach dziewczynie. Jej twarz przybrała szarozielony, żałosny wyraz. Miał nadzieję, że za chwilę nie obudzi się i nie zwymiotuje na niego. Już samo towarzystwo pijanych dziewczyn było dla niego upokarzające.
Gdy dotarli na miejsce, wskazał Bethany jedną z sypialni usytuowanych na parterze, a sam zaniósł Nadine po schodach na górę. Zatrzymał się przed jednym z pokoi i z trudem otworzył drzwi, podtrzymując śpiącą dziewczynę. Nie zapalając światła, podszedł do łóżka i tam ją położył. Po chwili namysłu podniósł leżący na fotelu obok koc i okrył nim Nadine. Przyjrzał się jej twarzy, na którą padała smuga światła z korytarza. Coś poruszyło się lekko w okolicach jego serca. Pod wpływem impulsu pochylił się i musnął wargami jej czoło.
- A żebyś żałował! – warknął na samego siebie. Wyszedł z pokoju, nie oglądając się ani razu. Już za drzwiami potarł skronie dłońmi. Był zmęczony.

* * *

- Jak się bawisz? – usłyszała tuż przy swoim uchu znajomy głos. Westchnęła, kołysząc trzymanym przez siebie kieliszkiem pełnym czerwonego wina.
- A jak myślisz? – odpowiedziała pytaniem Demelzie, nie odrywając wzroku od cieczy, która za jej sprawą balansowała na krawędzi kieliszka.
- No to witaj w klubie – stwierdziła tamta i upiła łyk trzymanego przez siebie napoju.
Ginny od samego początku przychodziły do głowy myśli, aby powiedzieć, że źle się czuje, i po prostu wrócić do domu. Nie wiedziała, dlaczego jeszcze tego nie zrobiła. Zostawanie tutaj nie było w jej stylu. Ale może to ze względu na sympatię do gospodyni? Angelique z taką radością patrzyła na nią za każdym razem, gdy ich spojrzenia się krzyżowały…
- Piętnaście lat – powiedziała poważnie Demelza, kiwając z uznaniem głową. – Coś nie dla mnie.
- Och, przestań – ofuknęła ją Ginny. Carl i Angelique w dniu piętnastej rocznicy swojego ślubu byli tak szczęśliwi, jakby pobrali się zaledwie piętnaście dni wcześniej.
- Mówię, jak jest – stwierdziła Demelza, wzruszając ramionami. – W życiu nie byłam zaręczona. I nie mam zamiaru wiązać się z żadnym skur…
- Ciii… - upomniała ją Ginny, wskazując na siedzącą niedaleko Hermionę ze swoją trzyletnią córeczką, Rose.
- Bałwanem – poprawiła się – który zostawi mnie dla innej.
- Widzisz same czarne scenariusze – wtrąciła się Hermiona. Rose prawie spała w jej ramionach. Nic dziwnego, dochodziła druga nad ranem, ale mała uparła się, że nie wyjdzie z wynajętej sali do samego świtu. Potrafiła urządzać niezłe widowiska.
Ginny oparła głowę o ścianę, pod którą stała. Demelza spojrzała na panią Weasley wzrokiem, który zmusiłby kogoś mniej odważnego do odwołania swoich słów.
- Przepraszam bardzo – powiedziała ironicznie – ale nabyłam już pewne doświadczenia, które…
- To ty rzuciłaś Colina – spokojnie stwierdziła Hermiona, głaszcząc po włosach córeczkę. – Sama jesteś sobie winna.
Twarz Demelzy nabrała niezdrowego, purpurowego odcienia. Zaczerpnęła powietrza, ale ostatecznie nic nie odpowiedziała, tylko odepchnęła się od ściany i odeszła, by już za chwilę zniknąć w tańczącym tłumie.
- No co? – spytała Hermiona, przyjmując z godnością karcący wzrok Ginny. – Nie może całe życie użalać się nad sobą. I ty też nie.
- Nie użalam się nad sobą – zaprzeczyła, upijając kilka łyków ze swojego kieliszka. – Nie krytykuję małżeństw.
- Tylko ciekawe dlaczego atrakcyjna, młoda kobieta nie uznaje żadnego z zalecających się do niej mężczyzn za godnego uwagi? – spytała Angelique, zajmując miejsce Demelzy.
Ginny prychnęła. Gdyby wiedziała, że ją osaczą, w życiu nie dałaby się wyciągnąć na tę imprezę.
- Jaka tam młoda… Młoda to ja byłam po opuszczeniu Hogwartu, a głupia jak… - Zabrakło jej jednak słów do opisania siebie samej sprzed niemal dwudziestu lat. – Wszystko, co mogło mi się ciekawego przydarzyć, już dawno za mną – kontynuowała w podobnym tonie.
- Ale co ty w ogóle pleciesz? – zganiła ją Hermiona. – Za dużo czasu spędzasz z tą wariatką.
- Demelza nie jest wariatką – sprostowała Angie, wyprzedzając Ginny w odpowiedzi. – Jest po prostu bardzo nieszczęśliwa i zagubiona…
- Nazywaj to sobie jak chcesz – odparowała Hermiona, wycofując się ostatecznie z rozmowy.
- Ginny – powiedziała łagodnie Angelique, zmuszając rudowłosą do skupienia na sobie uwagi. – Masz fatalne podejście do życia. Od tylu lat próbuję cię namówić na wizytę u psychologa…
- Nie potrzebuję pomocy „specjalisty” – odpowiedziała, wolną ręką nakreślając w powietrzu cudzysłów. – Mówiłam ci to tysiące razy…
- A ja nie zamierzam przestać cię do tego namawiać – przerwała jej blondynka. – Jeśli nie dla siebie, zrób to dla dzieci. Nie sądzisz, że im się to należy? Myślisz, że są szczęśliwe, widząc, jak ich matka tak się zachowuje?
Kieliszek wypadł z dłoni Ginny i roztrzaskał się o podłogę. Dźwięk ten zagłuszyła wykonywana przez kapelę piosenka. Czerwona ciecz rozlała się po posadzce, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Nie potrzebuję tego – mówiła stanowczo Ginny. – Po prostu dajcie mi spokój…
Chciała odejść, ale Angelique chwyciła ją za ramię i zmusiła do pozostania w miejscu.
- Nie damy ci spokoju – powiedziała. – Jesteś naszą przyjaciółką.
Tuż obok nich stanęli Carl i Ron. Ginny poczuła się jak w więzieniu. Jedynym, co przychodziło jej do głowy w takiej sytuacji, było schowanie się w kąt i rozpłakanie. Nie zrobiła tego tylko i wyłącznie przez wzgląd na swoją dumę.
- Nie zostawimy cię samej – kontynuowała Angelique. – Bo, czy tego chcesz czy nie, zależy nam na tobie. Dość już patrzenia, jak użalasz się nad sobą i obchodzenia się z tobą jak z jajkiem. Kiedyś nam za to podziękujesz.

* * *

Nieznośny ból głowy był pierwszym, co zarejestrowała, jeszcze zanim otworzyła oczy. Było jej bardzo miękko i bardzo wygodnie, ale nie miała czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo ból rozsadzający jej czaszkę był nie do zniesienia. Jęknęła i przewróciła się na bok, zakrywając głowę rękoma. Gdyby tak przestało boleć! Cholerny alkohol! Już nigdy więcej się nie upije…
Wspomnienia poprzedniego dnia powoli zaczynały do niej wracać i poczuła, jak gwałtowny rumieniec wstępuje na jej policzki. Nie do końca pamiętała, jak to się stało, że wydostała się z Dziurawego Kotła, ale stojący przed jej oczami obraz siebie wymiotującej na londyńskiej ulicy i to spojrzenie Nicolasa… Jakby się nią brzydził…
Głowa za bardzo ją bolała na takie retrospekcje. Musiała coś na to zaradzić. Z trudem otworzyła oczy, zasłoniła twarz przed promieniami słońca, a jej wzrok padł na szafkę nocną, gdzie zauważyła mały flakonik z przezroczystą substancją…
Sięgnęła po niego jak spragniony człowiek na pustyni po wodę i ze zręcznością, jaką w tej sytuacji siebie samej nie podejrzewała, odkorkowała go i wypiła całą zawartość, a potem opadła na poduszki i przymknęła oczy, czekając, aż ból ustąpi.
W miarę jak mijały kolejne sekundy, coraz lepiej kojarzyła fakty. Zauważyła, że znajduje się w całkowicie obcej sypialni, ale mogła jedynie domyślać się, że to Nicolas przygarnął ją do siebie. Ale czy podobne myśli nie były wariackie? Widziała jego wzrok, widziała jego pogardę… Musiał jej teraz nienawidzić…
Gdy głowa zupełnie przestała ją boleć, podniosła się z łóżka i skierowała do drzwi z boku pomieszczenia. Jej oczom ukazała się nieduża, ale bardzo gustownie urządzona łazienka. Bez zastanowienia zrzuciła swoje ubrania i weszła pod prysznic. Woda orzeźwiła ją i pobudziła jej umysł do szybszego funkcjonowania. Wraz z pianą z jej ciała spływał wstyd i poczucie winy – wszystko to, czego powinna się pozbyć. Nie musiała się przed nikim tłumaczyć. Była dorosła, a Nicolas jakiś czas temu dobitnie dał do zrozumienia, że ich związek nie jest czymś poważnym. Nie miał prawa robić jej wyrzutów, a ona nie musiała czuć się winna jakichkolwiek wyjaśnień. Powoli jej umysł opanowywał spokój, a ona odzyskiwała pełną kontrolę nad swoim ciałem.
Wytarła się dokładnie ręcznikiem i, z braku innych możliwości, założyła z powrotem te same ubrania, w których spędziła cały wczorajszy dzień. Napawało ją to lekkim obrzydzeniem, ale nic nie mogła na to poradzić. Odgarnęła do tyłu mokre włosy i wyszła z łazienki.
No dobrze, i co teraz?, pojawiło się w jej głowie pytanie. Zauważyła swoją torebkę, która leżała na szafce nocnej, tuż obok pustej obecnie fiolki. Zgarnęła i jedno i drugie, a po krótkiej chwili namysłu wydobyła z torebki różdżkę i za jej pomocą doprowadziła pościel do porządku. Chciała już wyjść na zewnątrz, ale cofnęła się do łazienki, gdzie stanęła przed lustrem. Kilkoma zaklęciami udoskonaliła swoją fryzurę, a dzięki wydobytym z torebki kosmetykom zakryła twarz makijażem. Była gotowa do wyjścia i stawienia czoła Nicolasowi.
Tak jak przypuszczała, znalazła się w znajomym korytarzu. Za drzwiami naprzeciwko, o ile pamięć ją nie myliła, miał swoją sypialnię Nicolas. Podeszła i zapukała, ale nikt jej nie odpowiedział, ruszyła więc korytarzem w kierunku schodów. Gdy zeszła na dół, skierowała swoje kroki w stronę kuchni. Miała nieodparte wrażenie, że właśnie tam on jest. Przeczucie jej nie myliło. Dopijał właśnie kawę, czytając Proroka Codziennego, oderwał jednak wzrok od gazety, gdy tylko stanęła w drzwiach.
Starała się zachować kamienny wyraz twarzy, kiedy tak patrzył na nią obojętnym wzrokiem. Cisza dzwoniła jej nieznośnie w uszach. Nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć.
- Usiądź – wyręczył ją, wskazując krzesło naprzeciw siebie.
Nie śmiała odmówić. Podeszła i usiadła, nie odrywając wzroku od jego oczu. Nie wyrażały zupełnie nic. Czy naprawdę była mu aż tak obojętna? Po tym czasie, który spędzili razem? To bolało…
- Zjesz coś?
Skinęła głową w milczeniu. Przywołał skrzata i nakazał mu przygotować coś do zjedzenia.
- Na dwie osoby – uściślił i spojrzał na Nadine. – Twoja przyjaciółka powinna niedługo do nas dołączyć.
- Bethany. – Nadine uderzyła się dłonią w czoło. – Zupełnie o niej zapomniałam… Gdzie ona jest?
- Śpi.
Przełknęła ślinę. Był taki oszczędny w słowach… Wszystko popsuło się tamtego dnia, gdy wracali z imprezy u wspólnych znajomych. Poszli do niego, zjedli kolację, wypili trochę Ognistej, choć żadne z nich nie było już trzeźwe…
- Uwielbiam cię – powiedziała, wpijając się w jego usta. Odwzajemnił pocałunek z gwałtowną, trudną do zaspokojenia namiętnością. Tarzali się po podłodze salonu, obijając o różne meble. Śmiała się. On się śmiał.
- Skarbie – zamruczała, odrywając się od niego na chwilę. – To nie wszystko.
- A co niby jest jeszcze do powiedzenia? – spytał, błądząc ustami po jej szyi, ramionach, dekolcie…
Nie potrafiła się skupić. Było jej z nim tak dobrze… Właśnie wtedy poczuła to po raz pierwszy. Szczęście, bezpieczeństwo, zaufanie, szaleństwo, a wszystko to sprowadzało się do jednego: miłość… Oszalała.
- Kotku…
- Cii… - przerwał, zamykając jej usta pocałunkiem. – Nie trzeba słów…
Poczuła, że właściwa osoba znalazła się na właściwym miejscu w jej świecie. Że przez całe życie tego właśnie elementu jej brakowało. Wtedy właśnie, gdy jego dłonie wędrowały po jej plecach, straciła głowę.
- Kocham cię – szepnęła.
Nie usłyszała odpowiedzi.
Nie zwróciła na to uwagi.
Nie wiedziała, że aż tak wielki błąd popełniła.
A później… Później było już za późno.
Podniosła utkwiony w blacie stołu wzrok i ponownie spojrzała na Nicolasa. Żałowała. Ale czasu cofnąć nie mogła. Mogła bagatelizować.
- Pójdziemy gdzieś dziś wieczorem?
Co z niej za idiotka! Nie dość, że sama wszystko zepsuła, to jeszcze ta ostatnia akcja…
- Nie dzisiaj, dobrze?
Był grzeczny, ale jego spojrzenie przeszywało ją na wylot. Wiedziała dokładnie, co o niej myśli. Była żałosna. Zakochała się, została porzucona, upiła się… Jak to wyglądało!
- W porządku – odpowiedziała chłodno, na co kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze.
- Jutro – powiedział.
Przez kilka sekund myślała, że się przesłyszała. Jak to możliwe? A myślała, że już wszystko stracone… Było, jest i będzie… Prawda? Całkowicie ją zaskoczył. O to mu chodziło? W co on się z nią bawił? Nie kochał jej. Brzydził się nią. Litował się.
Więc dlaczego…?
Skinęła głową. Miała nadzieję, że tym razem nie będzie żałować.

* * *

Mam stanowczo zbyt miękkie serce, powtarzał sobie Nicolas, przechadzając się po swojej sypialni. Potarł ze złością skronie. I na co mu to wszystko? Miał jeden cel, do którego musiał dążyć za wszelką cenę. Po co mu jakaś Nadine, po co jej życie, kłopoty, koleżaneczki…
Nadine i Bethany dopiero co opuściły jego dom. Kazał skrzatowi odprowadzić je aż do bramy prosto z kuchni, zgorszony swoim własnym postępowaniem. Umawiał się z Nadine. Znowu. Co mu w ogóle strzeliło do głowy? Poznał jej uczucia względem niego i od tego momentu zupełnie stracił zainteresowanie tą dziewczyną. Poprzedniego dnia z kolei stracił resztki jakiegokolwiek szacunku. Stan, w którym ją zastał, nie tylko go zniesmaczył, ale i pod pewnym względem rozczarował. A myślał, że jest więcej warta…
Wszystkie one… Wszystkie są takie same. Im podlej je traktuję, tym bardziej lgną do mnie, zabiegają, wręcz błagają o towarzystwo… Nie potrafią zrozumieć, że do niczego nie są mi potrzebne. Poniżają się, żeby udowodnić, że jest inaczej. Jeszcze żadnej się nie udało…
Tylko o jednej nie mógł zapomnieć…
Nie, nie, to nic takiego, to po prostu… Sam nie wiedział, czym było to dziwne uczucie. Gdy zamykał oczy, widział czekoladowe loki dookoła jej twarzy, widział jej mały, zgrabny nosek, usta, oczy…
No i co z tego? Dziewczyna jak każda inna. Nic w niej nadzwyczajnego. Nadine ma lepszą figurę, dłuższe nogi, większy biust, zgrabniejsze pośladki… Ugh, ale ten uśmiech…
Nie chciał o niej myśleć. Widział ją raz w życiu, może zaledwie przez minutę, i bardzo prawdopodobne, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Wyraz zagubienia na jej zaróżowionej twarzy mógł być dosłowny… Może nawet mieszkała w innym kraju? Tyle że akcent miała brytyjski… Przecież to nic nie znaczy…
Potrząsnął głową. Dość, powiedział sobie stanowczo. Takie rozmyślania nie były w jego stylu. A jeśli już musiał zajmować się jakąś dziewczyną, wolałby, żeby to była Nadine. Bezgranicznie mu ufająca i ślepo zakochana. Najłatwiejsza do wykorzystania.
Uśmiechnął się do siebie. No dobrze, może i nie było tak źle. Powoli załatwiał swoje sprawy, a Nadine była mu tak oddana, że z pewnością nie będzie jej przeszkadzać odstawienie od czasu do czasu… Chyba da się znaleźć jakiś kompromis.
Wyjrzał za okno. Na ziemię spadały ostatnie promienie letniego słońca – już niedługo miała nadejść jesień. Było ciepło i przyjemnie. A on siedział w tej sypialni i nie robił nic poza tym… Zdenerwował się na samego siebie. Stanowczo zbyt wiele czasu poświęcał na rozmyślania. I to w żadnym wypadku nie na najważniejszy dla niego temat. Już od tylu dni starał się choć odrobinę zbliżyć się do odpowiedzi na dręczące go pytania i ciągle nic! Ta bezsilność denerwowała go. Szybkim krokiem wyszedł z pokoju i, po minięciu wielu krętych korytarzy, w końcu wydostał się na zewnątrz. Przywitało go ciepło wrześniowego dnia. Ostatnie podrygi lata. Szedł i szedł przed siebie, zagłębiając się w odleglejsze części swojej posiadłości. Miał nawet swoje ulubione miejsce. Skryte za drzewami i mnóstwem krzewów, odległe, a przede wszystkim tylko jego…
Znalazł się tam, gdzie czas staje w miejscu, gdzie nic się nie liczy. Małe jeziorko, pokryte niesamowicie pachnącymi liliami wodnymi, a wokół niego wąska, kamienna dróżka, okolona po zewnętrznej stronie roślinnością. Mała, drewniana ławeczka, na której tak lubił siadać. Stało się tak i tym razem. Wyprostował nogi i spojrzał w błękitne niebo. Miejsce zapomniane przez świat. Magiczne.
Gdzieś niedaleko ptaki odśpiewywały swój magiczny koncert.  Zamknął oczy. Jak cudownie byłoby tu zostać, nie mieć problemów… Wyzbyć się wszystkich swoich uczuć, wątpliwości, raz na zawsze pozbyć się zwątpienia i doprowadzić do tego, żeby nigdy, przenigdy się nie poddawać… Chciał być wystarczająco silny. Zdeterminowany. Dotychczasowe próby go zawiodły, ale przecież jeszcze tyle do sprawdzenia… To nic, ma czas. Spokojnie będzie sobie pracował, niańczył Nadine, a w międzyczasie poświęcał wszystko, co tylko ma, na osiągnięcie swojego celu.
Denerwowała go myśl, że matka mogłaby mu w tym pomóc. Może ktokolwiek z rodziny… albo chociaż przyjaciół… Ktoś w końcu musiał go znać! Nie istniał tak po prostu… niezauważony. To nie było w jego stylu, wiedział o tym. Podświadomie czuł, że gdziekolwiek się pojawił, tworzył nie lada zamieszanie. Nie dało się go nie zauważyć. Mnóstwo ludzi mogło mieć o nim informacje. Może źle się do tego wszystkiego zabierał? Może właśnie dlatego nic mu się nie udawało?
Nie. Wiedział o tym, że nie może nikogo prosić o pomoc. W tej sprawie mógł polegać tylko i wyłącznie na sobie. Zresztą… Malfoy nie potrzebuje niczyjej pomocy. Nazwisko do czegoś zobowiązywało… Choć nie bardzo jeszcze wiedział do czego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)