poniedziałek, 17 grudnia 2012

Ślad: rozdział jedenasty



Kiedy rano otworzył oczy, udało mu się spojrzeć na wszystko bardziej optymistycznie. Anne mogła go nie poznać. Mogła być tak skupiona na własnych myślach, że nie zwróciła na nich uwagi. Zresztą, czy to miało jakieś znaczenie? Tak czy siak - nie ma szans, że oprze się jego urokowi. Nawet jeśli ich widziała… to co? Co z tego? Mógł całować się z kim chciał, gdzie chciał i kiedy chciał, a jej nic do tego. Powinna cieszyć się, że w ogóle zwraca na nią uwagę.
Zbliżę się do Anne, a potem nakłonię ją do ułatwienia mi dostępu do tajnej dokumentacji.
Musiał osiągnąć swój cel i, szczerze mówiąc, nie obchodziło go, kto i w jaki sposób na tym ucierpi. Najważniejsze było to, żeby w końcu znaleźć coś o ojcu, bo jak na razie kręcił się bez sensu w kółko, nie natrafiając na żadne istotne informacje.
Dzisiaj miał być ten dzień, kiedy robi krok do przodu.
Uśmiechnął się i przeciągnął. Nadine, która spała spokojnie tuż obok niego, zmarszczyła czoło i przekręciła się na drugi bok. Przyglądał się jej chwilę, gdy usiadł już na łóżku. Obserwował jej brwi, nos i usta, obserwował jej słodki sen. To niemal wciągało. Była w tym momencie taka bezbronna, tak nieświadoma niczego… Odwrócił wzrok i wstał ostrożnie, starając się nie obudzić jej zbyt gwałtownymi ruchami. Podszedł do swojej szafy i wybrał strój na dzisiaj. Starał się nie przesadzić, w końcu różny od codziennego wygląd mógłby wzbudzić jej podejrzenia… Skierował swe kroki do łazienki, by uszykować się do pracy.
Kochająca go, zaślepiona dziewczyna spała w pokoju obok, a on stroił się dla innej. Cel uświęca środki, powtarzał sobie, ale w duchu musiał przyznać, że odczuwa lekkie wyrzuty sumienia. Nakładając żel na włosy, by stworzyć artystyczny nieład, doszedł do wniosku, że musi jej to jakoś wynagrodzić. Psiknął się niebotycznie drogimi perfumami, których zapach kojarzył mu się z pieniędzmi. Od kilku miesięcy nie miał z nimi najmniejszego problemu. Spadek po babce plus dochody z pracy jak na razie najzupełniej mu wystarczały, miał też zamiar niedługo utopić sporą sumkę w jakiejś inwestycji, aby jeszcze bardziej się wzbogacić. Nie wyobrażał sobie bowiem swojego życia u boku Barnesa. On, wielki Nicolas Malfoy, miałby do końca swoich dni robić za gorliwego asystenta? Niedoczekanie.
Wyszedł z łazienki, a jego wzrok momentalnie padł na śpiącą Nadine. Wyglądała tak niewinnie… Podszedł i złożył na jej czole krótki, bardzo lekki pocałunek, aby następnie wyjść z pokoju, nie oglądając się za siebie ani razu. Miał zadanie do wykonania.

* * *

Zamrugała. Bardzo szybko poznała miejsce, w którym się znajduje. Była tutaj już nie raz, ale nadal nie czuła się tu komfortowo. Raczej jak ktoś, kto wpadł na chwilę, wkradł się do prywatności właściciela, by następnie po cichu opuścić i pokój, i tego, którego kochała. To wszystko było takie skomplikowane. Źle się czuła ze swoim zaangażowaniem uczuciowym. Wiedziała, że robi źle, tak bardzo zabiegając o jego towarzystwo, podając się praktycznie na tacy, ale… nie potrafiła nic na to poradzić. Pragnęła być przy nim, pragnęła przyjmować jego pocałunki, spoczywać w jego ramionach, przy nim zasypiać i przy nim budzić się co rano. Zamiast tego natrafiała na puste miejsce, w którym powinien być.
Usiadła, zbierając wokół siebie kołdrę. Dziwnie czuła się nago w tym pomieszczeniu. Zupełnie jakby ktoś ją obserwował. W każdym razie jak intruz. Wstała, rozglądając się za swoim porzuconym na podłodze ubraniem. Starała się podejść do tego wszystkiego bez emocji, ale była zbyt rozgoryczona i rozczarowana. Po raz kolejny dała mu się zaciągnąć do łóżka, wierząc, że gdy się obudzi, wszystko będzie wyglądać inaczej. Jakaż była głupia! Co ona sobie myślała, że powie jej, że ją kocha? Że od tej pory wszystko się zmieni? Że on się zmieni?
Ciągle wpadała w tę samą pułapkę, ale najgorsze było to, że nie potrafiła wyciągać wniosków ze swoich porażek. Nie chciała. Bardzo się zmieniła w ostatnim czasie. Idąc chodnikiem, nie myślała tylko o tym, jak prezentują się jej kształty i czy działają na przechodzących obok niej mężczyzn. Nie zabiegała o uwagę, nie flirtowała z każdym nowo poznanym przedstawicielem płci męskiej, nie kokietowała, nie wabiła. Wszystkie te sztuczki zostawiała dla jednej, jedynej osoby, która najwyraźniej miała to wszystko w poważaniu.
Stale się nią bawił. Ale jednak zawsze wracał do niej. Cokolwiek by się nie działo w jego życiu, zawsze wracał… I to właśnie wzbudzało w niej nadzieję, to pozwalało wierzyć, że jeszcze kiedyś będzie go miała na własność, tak całkowicie, że już nigdy więcej nie będzie musiała się martwić o to, że on odejdzie.
Przełknęła gorycz zawodu, ubrała się i wyszła z pokoju. Tuż za drzwiami czekała na nią samotna, czerwona róża. Uniosła brwi w zdziwieniu. To niemożliwe, żeby on… dla niej… ale dlaczego… Schyliła się i podniosła kwiat. Zaciągnęła się cudownym zapachem. A więc jednak nie zapomniał o niej, gdy tylko przestała mu być potrzebna. Myślał o niej, wiedziała to, czuła całą sobą. Uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia. Coś jednak jej się udało.

* * *

Po raz kolejny kroczył korytarzem wiodącym do Departamentu Tajemnic. Czuł rosnące podniecenie na myśl o zbliżającym się zwycięstwie. Był pewny, że wszystko pójdzie jak po maśle. W końcu kto mógłby się oprzeć jego czarowi? Musiałaby być albo niesamowicie głupia, albo innej orientacji seksualnej. Nie wydawało mu się, żeby należała do jednej z tych dwóch kategorii. Pozostawała więc tylko ta pierwsza opcja, że wszystko mu się uda.
Przystanął przed drzwiami, ale w żadnym wypadku nie po to, żeby uspokoić swoje zszargane nerwy. Potrzebował kilku sekund na dobór właściwej miny i podelektowanie się zapachem przyszłego triumfu. Cały korytarz był nim wypełniony. Cudowna woń.
W końcu nacisnął delikatnie klamkę i wszedł do środka, starając się nie robić hałasu. Jego wzrok automatycznie padł na szerokie biurko, za którym siedziała, zupełnie jak ostatnio, brązowowłosa dziewczyna. Tym razem pisała coś na długim zwoju pergaminu, ale nie była aż na tyle zajęta, żeby nie zauważyć jego przybycia.
- Ach, to ty – powiedziała, rzucając mu krótkie spojrzenie znad wypracowania.
- Owszem, ja – odpowiedział miękko. – Przyszedłem się przywitać.
- Cześć – stwierdziła oschle, nie odrywając tym razem wzroku od pergaminu. – Czy to już wszystko? Błagam, powiedz że tak, bo mam mnóstwo pracy.
Jak ona w ogóle mogła mówić do niego w ten sposób? Nie był do tego przyzwyczajony i ani odrobinę mu się to nie podobało, zwłaszcza, że miał swój cel, którego musiał dopiąć. Podszedł bliżej.
- Jeszcze dość wcześnie – zauważył. – Nie wiedziałem, czy cię zastanę, w każdym razie moje biuro jest jeszcze zamknięte. Macie tutaj jakieś inne godziny pracy?
Pokręciła lekko głową.
- Nie, po prostu lubię tu spędzać czas.
Zmarszczył brwi. Lubiła spędzać czas tutaj? W tym niekończącym się korytarzu, całkowicie nieprzyjaznym i kojarzącym się z tymi snami, w których próbuje się dokądś dotrzeć, ale nie bardzo jest jak?
- Żartujesz, prawda? – spytał, podchodząc jeszcze bliżej. – Kto normalny chciałby tu pracować?
Podniosła na niego wzrok. Nie spodziewał się w nim takich pokładów rozdrażnienia, myślał, że Anne jest raczej łagodną osobą, która nie jest zdolna do… Nie. Musiało mu się przywidzieć. Nie mogła patrzeć na niego jak na karalucha, nie mogła pragnąć go zamordować…
- Wyobraź sobie, że ja – powiedziała stanowczo, unosząc wysoko podbródek. – Wiele przyjemności daje mi praca tutaj, mogę się naprawdę wiele nauczyć, a przy okazji pomagam ciotce. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co znaczy słowo pomagać?
W geście obronnym skrzyżował dłonie na piersiach, ale wyraz jego twarzy pozostał bez zmian.
- Jak możesz zakładać, że mnie znasz? Skąd możesz wiedzieć, jaki jestem, co robię, czego nie robię, czym tak naprawdę…
- Posłuchaj – przerwała mu nieuprzejmie, świdrując go palącym spojrzeniem. – Nie obchodzi mnie cel twoich wizyt, ale możesz być pewny, że źle trafiłeś. Znam takich jak ty – zapatrzonych w siebie, zadufanych półgłówków, którzy myślą, że każda będzie ich, jeśli tylko ładnie się uśmiechną. Otóż uświadom sobie, że możesz całować się z kim chcesz i kiedy chcesz, a mnie to gówno obchodzi, ale mógłbyś mieć choć na tyle przyzwoitości, żeby pozostać wiernym, więc daj mi, cholera jasna, spokój. Tylko o tyle cię proszę.
Spuściła wzrok na pergamin, zupełnie tak, jak gdyby skończyła rozmowę. Ale to przecież nie był koniec! Uderzyła w jego dumę. Wcale nie był taki, jakim go opisała. Myliła się i to bardzo. Zabolało go też, że użyła słów z jego własnych przemyśleń. Zupełnie jakby siedziała w jego głowie. Nie spodobało mu się to ani trochę. Podszedł jeszcze bliżej i oparł dłonie o biurko, nachylając się w jej stronę.
- Nie znasz mnie – powiedział spokojnie. – Gdybyś dopuściła mnie choć odrobinę bliżej, wiedziałabyś, jaki naprawdę jestem. Ale ty wolisz mnie odpychać, nawet nie poznając, zakładając coś, czego nie możesz być pewna. Zastanów się dobrze, bo później możesz żałować. – Zrobił pauzę, zmuszając się do całkowitej kontroli nad sobą, choć jej ignorancja niemożliwie go denerwowała. - Więc dam ci chwilę do namysłu – kontynuował. – Czy zgodzisz się spędzić ze mną trochę czasu? Porozmawiamy, a ty będziesz mogła mnie poznać, dokładnie takim, jakim naprawdę jestem.
Miał nadzieję, że jego przemowa do niej trafi. Że przestanie go oceniać według przyjętych przez siebie założeń, spojrzy na niego inaczej, uśmiechnie się i…
- Nie – powiedziała, utkwiwszy w nim swój przenikliwy wzrok. Coś wewnątrz niego runęło z hukiem. Nie wiedział tylko, co to było. – I proszę cię, abyś łaskawie opuścił to pomieszczenie, bo będę zmuszona wezwać ochronę.
Nie ruszył się z miejsca, wpatrując się w nią bez mrugnięcia okiem. Nie drgnął mu ani jeden mięsień na twarzy. Już? Tak po prostu chciała się go pozbyć jak nic niewartego śmiecia? Mierzyli się wzrokiem, walcząc o dominację. Nie mógł pozwolić, by teraz go stąd wyrzuciła. To byłby koniec. Koniec wszystkiego.
- Wyjdziesz, czy nie? – spytała powoli, mrużąc lekko oczy.
Zawahał się, a później uległ.
- Jeszcze wrócimy do tej rozmowy – powiedział, odwracając się na pięcie.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak znieważony. Czy ona właśnie dała mu kosza? Jak mogła? Nawet nie pozwoliła mu na roztoczenie jego czaru, na uśpienie czujności słodkimi słówkami, na pokazanie się z jak najlepszej strony…
Drzwi trzasnęły za nim przeraźliwie, a huk rozniósł się echem po korytarzu. Nicolas Malfoy nie wiedział, co to porażka. W jego słowniku nie istniało słowo „przegrana”, czy ta paskudna dziewucha tego chciała, czy nie. On jeszcze nie skończył.
Miał zadanie do wykonania.

* * *

Przysiadła na stołku, zamykając oczy i wyciągając nogi daleko przed siebie. Była już zmęczona tym dniem. Nigdy nie przypuszczała, że te kilka godzin w pracy mogą ją aż tak wymęczyć. I tak większość obowiązków przejęła Bethany, a mimo to Nadine czuła się wykończona. To chyba miało podłoże psychiczne.
Słyszała, jak koleżanka krząta się, porządkując sklep. Powinna jej pomóc, ale jakoś nie potrafiła się do tego zabrać. Nie miała humoru. Kilka godzin temu otrzymała list, w którym Nicolas zapraszał ją na kolację. Dodał on, że muszą „porozmawiać”. Już ona swoje wiedziała. Czuła się wściekła na samą myśl, że mógłby… Nie, to niemożliwe. Po co zostawiałby jej rano różę? Dla zabicia wyrzutów sumienia? Przecież on nie miał wyrzutów sumienia.
Początkowo opanowała ją wielka ochota na to, żeby nie zgodzić się na spotkanie. Po dłuższym namyśle stwierdziła jednak, że pójdzie tam i będzie wyglądała jak bóstwo. Jeśli zdecyduje się z nią zerwać, to przynajmniej będzie widział, co traci. To postanowienie nie poprawiło jej jednak humoru. Nie chciała rozstania. Wszystko szło w jak najlepszą stronę, czuła, że między nimi układa się coraz lepiej, że w końcu wychodzą na prostą… I co, tak nagle zamierzał to wszystko przekreślić? Kochała go. Nie wybaczyłaby mu tego. Nigdy.
- Jesteś tam? – Bethany zamachała jej przed oczami ręką.
Zamrugała. Totalnie odpłynęła, zatracając się w swoich rozmyślaniach. Kiełkująca w niej złość kazała jej wstać, napędzała do działania.
- Jestem, jestem – odpowiedziała. – I potrzebuję jakiegoś genialnego zaklęcia, które sprawi, że on nie będzie mógł mi się oprzeć.
Bethany zaśmiała się.
- Dlaczego nie użyjesz po prostu eliksiru?
Nadine zmarszczyła brwi. Nie przyszła jej do głowy taka możliwość. Czy potrafiłaby to zrobić? A jeśli to byłby jedyny sposób, żeby zatrzymać go przy sobie…?
- Zaraz wracam – powiedziała, kierując się do wyjścia ze sklepu.
Miała gdzieś, że to jej zmiana i że jeśli szefowa się o tym dowie, będzie miała przechlapane. W tym momencie istniały o wiele ważniejsze sprawy. Takie jak ta. Jakim cudem przeoczyła taki pomysł? Przecież to aż zbyt proste! Tak długo szukała sposobu na to, żeby nie zechciał odejść do innej, a nie przyszło jej zupełnie do głowy, że mogłaby go odurzyć eliksirem. Przecież po tym nie ma szans, że ją zostawi. Zakocha się w niej i zostanie, dopóki jej się nie znudzi. Łatwizna.
Pomyślała, że Coleen z pewnością by na to wpadła, gdyby tylko poprosiła ją o pomoc i radę. Jej młodsza siostra była niesamowita w warzeniu eliksirów, z tego co wiedziała – najlepsza w klasie. Była z niej dumna, ale nigdy nie okazała, jak bardzo. Bo kto by się przejmował jakąś tam nauką? Na świecie istniały ważniejsze, bardziej godne uwagi sprawy. Te, które liczyły się w życiu. Umiejętność przetrwania, właściwe prezentowanie samej siebie, zdobycie pieniędzy na wszystko, co jej się w życiu zamarzy. Nie zamierzała nigdy znaleźć się w takiej sytuacji, jak jej rodzice – kiedyś podziwiani, obracający się w wyższych kręgach towarzyskich, wpływowi, szanowani przez społeczeństwo… Aż nagle ich interesy podupadły, zubożeli, przeprowadzili się do mniejszego domu na przedmieściach, w okolicy mugolskiej, a wtedy wszyscy się od nich odwrócili. Nie pozwoli sobie na ten sam błąd. Ona zawsze będzie na szczycie i nigdy nie odejdzie w zapomnienie. Nie ma takiej szansy.
W jednym ze sklepów na Pokątnej znalazła to, czego tak szukała. Amortencja. Całe jej ciało wypełniło radosne podniecenie na samą myśl o tym, że jest tak blisko swojego celu. Wystarczy dolać kilka kropel, a już na zawsze będą razem, już nigdy jej nie zostawi…
Kiedy wróciła do sklepu, Bethany stała z rękami podpartymi na biodrach.
- Gdzieś ty, do cholery, była?
Nadine wzruszyła ramionami, uśmiechając się tajemniczo.
- Musiałam po coś wyjść. Ale już jestem. Świat się nie zawalił, prawda?
Bethany nie wyglądała na udobruchaną, ale Nadine miała to gdzieś. Najważniejsze, że w jej kieszeni spoczywało coś, co zaważy na jej przyszłości. Co przybliży ją do szczęścia. Do końca dnia z jej twarzy nie schodził uśmiech. Zobaczymy, powtarzała w myślach, na samo wspomnienie swojego obecnego chłopaka. Jeszcze zobaczymy, kto na tym wygra.
Jej zmiana dobiegła końca. Jak na skrzydłach dotarła do domu, byle tylko jak najszybciej zająć się tym, w czym była najlepsza, i osiągnąć oczekiwane rezultaty. Zdecydowała się na kremową, prostą sukienkę przed kolano, która wspaniale podkreślała jej zgrabne kształty. Miała ona jeden z tych głębokich dekoltów w łódkę, które Nadine tak lubiła. Uwielbiała, gdy przypadkowo ramiączko zsuwało się niżej, wabiąc wzrok samców. Nie był to może głęboki dekolt w serek, pokazujący praktycznie połowę biustu, ale, w jej opinii, to nie było wcale potrzebne. I tak jej największym atutem były nogi, doskonale zdawała sobie z tego sprawę i bezczelnie to wykorzystywała przy każdej nadarzającej się okazji. Do sukienki dobrała kremowe sandałki na dziesięciocentymetrowym obcasie, w których jej nogi prezentowały się jeszcze lepiej. Do tego torebka, makijaż w stylu „przydymione oczy” plus delikatna pomadka na usta, no i włosy… Dłuższą chwilę zabrało jej zastanawianie się, co powinna z nich wyczarować na taką okazję. Ostatecznie zdecydowała się na luźne upięcie, z którego wypadały niesforne kosmyki. Dobrała delikatną, połyskliwą biżuterię. Jeszcze tylko odrobina… no, może trochę więcej perfum… i była gotowa.
Przysiadła na skraju łóżka, niecierpliwie czekając na Nicolasa. Swoją małą, połyskującą torebkę przekładała z ręki do ręki, ostrożnie, wiedząc dobrze, jaki skarb się w niej kryje. Uśmiechała się co chwilę do siebie na myśl o tym wieczorze. Gdyby Nicolas ją kochał… jakie wszystko byłoby piękne!
Nareszcie zadzwonił upragniony dzwonek. Pozwoliła, by ciekawska matka otworzyła drzwi, chcąc mieć szykowne zejście po schodach. Powoli wyszła z pokoju, słysząc, jak matka i Nicolas wymieniają kilka grzecznościowych zdań. Stanęła na szczycie schodów, uśmiechnęła się i bardzo powoli, jak najlepiej eksponując swoje nogi, zeszła na dół.
Na jej widok Nicolas uśmiechnął się z uznaniem, całkowicie zapominając o przymusowej konwersacji z jej matką. Sharon Baker, po której Nadine odziedziczyła ciemne włosy, szare oczy i wspaniałe nogi, ciągle coś mówiła, chichocząc jak nastolatka. Nadine przewróciła oczami. Jej matka, choć nadal urokliwa, po urodzeniu drugiego dziecka utraciła figurę i zmysł modnego ubierania się, ale nadal usilnie próbowała udowodnić światu, że jest idealna. Szkoda tylko, że tak nie było.
Praktycznie zbankrutowałaś, chciała powiedzieć w jej stronę Nadine. Nie mam do ciebie szacunku. Gdybyś była sprytna i godna podziwu, to nigdy nie dopuściłabyś do takiej sytuacji.
- Bawcie się dobrze – zaszczebiotała Sharon, machając im na pożegnanie. Nadine posłała w jej stronę lekko zażenowany uśmiech, za to Nicolas szarmancko skłonił się, nim opuścił dom.
- Dokąd dzisiaj? – spytała Nadine, której ekscytacja rosła.
- Pozwolisz? – odpowiedział Nick, wyciągając w jej stronę ramię. Uchwyciła je i teleportowali się w jakiejś uliczce, której nigdy wcześniej nie widziała na oczy. – Przepraszam, że tak cię rano zostawiłem – mówił. – Musiałem wcześniej wyjść do pracy, ważna sprawa…
Nadine z radością dosłyszała w jego głosie rozgoryczenie. A może jednak eliksir nie będzie do niczego potrzebny? Może Nicolas sam z siebie się w niej zakocha… może już ją kocha? Jednak na wszelki wypadek wolała nie ryzykować. Poda mu ten eliksir i będą żyli razem długo i szczęśliwie.
- W każdym razie – ciągnął – chcę ci to teraz wynagrodzić. Wybierzesz z menu co tylko zechcesz, plus cały wieczór jest całkowicie twój.
Dotarli do restauracji, w której nigdy wcześniej nie była. Gdy tylko zorientowała się, że jest to zwyczajna, mugolska restauracja, spojrzała na Nicolasa z wyrzutem, ale najwyraźniej tego nie zauważył. Podszedł do drzwi i otworzył je, czekając, aż pierwsza wejdzie do środka. Zacisnęła usta, ale bez marudzenia zdecydowała się spełnić jego wolę. To tylko jeden raz, już nigdy więcej nie będzie musiała jeść wśród tych… tych wszystkich…
Zajęli stolik. Bardzo starała się przyjaźnie uśmiechać do Nicolasa i kelnera. W końcu to jej dzień. Jeszcze tylko trochę, a będzie miała ukochanego na własność. Nigdy nie spojrzy na inną, będzie ją wielbił niczym boginię, nigdy jej nie zostawi…
Uśmiechnęła się czarująco, ukazując rząd swoich idealnych, białych zębów.
- Dziękuję, że mnie tu dzisiaj zabrałeś – powiedziała słodko. – Jesteś naprawdę kochany. Nie miałam kiedyś pojęcia, że aż tak bardzo. I pomyśleć, że moja siostra tak mnie przed tobą ostrzegała – zaśmiała się czarująco.
Mina Nicolasa pozostała nieprzenikniona. Ze spokojem zamówił danie dla niej i dla siebie, poprowadził miłą, lekką rozmowę, zjedli posiłek w bardzo przyjemnej atmosferze, popijając czerwone wino, a tuż przed deserem nadszedł ten moment, na który Nadine tak czekała.
- Przepraszam cię na chwilę – powiedział, kierując się w stronę toalety.
Nie potrzebowała zachęty. Gdy tylko zniknął z horyzontu, niepostrzeżenie wyciągnęła z torebki mały flakonik, a później dolała kilka kropel do napoju Nicolasa. Uśmiechnęła się do siebie. Od tej pory wszystko miało być takie idealne…

* * *

Tłumiony śmiech odbijał się echem od ścian, gdy dwie dziewczyny przemierzały uśpione, szkolne korytarze. Uwielbiały robić coś zakazanego. To chyba taka spaczona, ślizgońska natura. Chodziło o to, że mogą robić, co tylko zechcą, o ile tylko nie zostaną na tym przyłapane. Przyłapywani są Puchoni i Gryfoni, bo nie mają wystarczająco dużo sprytu, by umknąć. Łamanie regulaminu przez Ślizgonów było jednak na porządku dziennym, a ten, kto wpadnie, musiał się liczyć z kpiącymi i potępiającymi spojrzeniami wymierzonymi w jego stronę.
Coleen i Rosalie doskonale to wiedziały. Uwielbiały ten dreszczyk ryzyka, gdy już-już wydawało im się, że zza rogu wyskoczy stary woźny, Angus Garcia, poltergeist Irytek, któryś z duchów, prefekt na dyżurze, czy też nauczyciel. Te postaci na obrazach, które przypadkowo jeszcze nie spały, patrzyły na nie oburzonym wzrokiem, ale nic sobie z tego nie robiły – po prostu szły dalej, chichocząc.
- Nie wierzę, że jednak jesteś z Lucasem – mówiła Coleen. – Nigdy nie pomyślałabym, że możecie stworzyć parę. Jesteście tacy podobni do siebie…
Rosalie posłała jej krzywy uśmieszek.
- To, że jesteśmy zgodni w wielu sprawach i mamy podobne charaktery, nie pozwala nam na bycie razem?
Coleen wzruszyła ramionami.
- No wiesz… ponoć to przeciwieństwa się przyciągają.
Blondynka zaśmiała się cicho.
- Według tej teorii Lucas powinien interesować się Malfoyówną. A tak nie jest.
- I całe szczęście! – dodała Coleen. – Ale nie mówmy o niej dzisiaj, dobrze? Skupmy się na tobie. Opowiedz mi… jak to się stało?
Rosalie uśmiechnęła się.
- No wiesz… - Coleen widziała, że przyjaciółka bardzo chce jej wszystko opowiedzieć, ale uwielbiała zgrywać tajemniczą. Nigdy jednak nie potrafiła długo wytrzymać w swoich zamiarach. Także i tym razem zaczęła opowiadać. – To było jeszcze w wakacje. Spotkaliśmy się na Pokątnej, zamieniliśmy kilka słów, wiesz, jak wakacje i takie tam, oczywiście pokłóciliśmy się, nawet nie pamiętam, o co chodziło. I w pewnym momencie, gdy już miałam go zasypać argumentami, zamknął mi usta pytaniem, czy nie wyskoczymy gdzieś razem.
- Żartujesz! – skomentowała Coleen. – Nie, nie wyobrażam sobie tego zupełnie… A ta cała… Florette? Kiedy żegnaliśmy się na czas wakacji, byli nierozłączni…
Rosalie zaśmiała się.
- Nie znasz Lucasa?
Coleen również się zaśmiała.
- No jasne – powiedziała. – Tydzień?
Przyjaciółka pokręciła głową.
- Nawet niecały. Potem była jeszcze Paula, a na końcu Iris. Kiedy zapraszał mnie na kawę i ciastko, jeszcze z nią był.
- Nie przeszkadzało ci to?
Po raz kolejny pokręciła głową.
- Przecież to tylko kawa… - powiedziała, mrugając niewinnie.
Coleen nie mogłaby znieść myśli, że nie jest jedyna. Nie mogłaby umówić się z zajętym chłopakiem. Jednak Rosalie miała do tego trochę inne podejście. Zresztą podobnie jak Lucas. Wierność nie była ich mocną stroną. Zastanawiała się, jak długo przetrwa ich związek, ale nie powiedziała tego na głos.
- No dobrze, poszliście na kawę, i co potem? – dopytywała.
Rosalie tylko na to czekała.
- Siedzieliśmy tam chyba ze trzy godziny. Bardzo dobrze nam się rozmawiało. Obgadaliśmy wszystkich naszych dotychczasowych partnerów. – Skomentowała to śmiechem. – Gdy wyszliśmy, zaczynało się już robić późno. Pod wpływem impulsu poszliśmy na Nokturn, wiesz, do tej gospody „Czarna Wdowa”, gdzie sprzedają alkohol bez patrzenia na wiek. Spędziliśmy tam pół nocy, a po wyjściu po prostu zaczął mnie całować…
- Tak po prostu? – zdziwiła się Coleen. – To wszystko?
- Powiedział, że od dawna miał na to ochotę. Szczerze mówiąc, ja też.
Coleen nie było nic o tym wiadomo.
- Od kiedy?
- A bo ja wiem? – Rose wzruszyła ramionami. – Zawsze byłam ciekawa, jak to jest trafić na równego sobie… Merlinie… Jak on całuje…
Gdy blondynka zatopiła się na chwilę w słodkich wspomnieniach, Coleen rozejrzała się po korytarzu. Czuła się dziwnie, zupełnie tak, jak gdyby ktoś ją obserwował. Nie zauważyła jednak niczego podejrzanego, ale nie pozwoliła sobie na uśpienie czujności.
Rosalie zaczęła swój monolog o tym, jaki to Lucas jest cudowny, podczas gdy Coleen nasłuchiwała najcichszego szmeru, najlżejszego szeptu, powiewu wiatru, kroków…
Zasłuchała się na tyle, że uderzyła w zbroję. Rosalie spojrzała na nią z przestrachem.
- Wiejemy – zakomenderowała. – Zaraz będziemy miały na głowie Garcię.
Coleen podniosła się z ziemi i, nie trudząc się podniesieniem zbroi, pobiegła w głąb korytarza za Rose. Obie zanosiły się śmiechem. Już dawno nie miały takiej sytuacji. Wyglądało na to, że ich wycieczka skończona. Zdyszane, wpadły w końcu do pokoju wspólnego. Tam zaśmiały się obie bardzo głośno, opadając na kanapy.
- Jesteś niemożliwa – śmiała się Rosalie. – Jak można wejść na zbroję? O coś takiego mogłabym posądzić tylko i wyłącznie Ivy.
- Nie mam pojęcia – wtórowała jej Coleen. – Chyba się zamyśliłam. Niemożliwe, jeszcze nigdy w życiu nie wpadłam na zbroję!
Miały obie wyśmienity humor, ale pora nie sprzyjała pogawędkom. W końcu rano musiały wstać na zajęcia, a dochodziła już trzecia w nocy. Rosalie jako pierwsza opuściła pokój wspólny, kierując się do dormitorium. Coleen została jeszcze chwilę. Utkwiła wzrok w kominku, gdzie ogień powoli dogasał. Ostatnie płomienie podrygiwały rozpaczliwie, szukając czegoś, co mogłyby zapalić, zniszczyć. Bardzo kojący widok. Nie zauważyła, kiedy powieki zaczęły jej opadać, z początku bardzo powoli, a później całkowicie. Nie potrafiła już rozróżnić, czy śni, czy po prostu odpoczywa. Jednak zerwała się na równe nogi, gdy usłyszała jakiś szelest. Ogień już zgasł, a w pokoju panowała całkowita ciemność. Naprawdę musiała zasnąć. Nie mogło to trwać długo, bo słońce jeszcze nie zaczęło swojej powolnej wędrówki po niebie.
Ciemne chmury przesłaniały księżyc i gwiazdy. Do pokoju nie miało szans na dotarcie żadne światło z zewnątrz. Coleen, choć nie należała do osób strachliwych, rozejrzała się niespokojnie.
- Jest tu ktoś? – spytała. Jej własny głos sprawił, że po plecach przeszły jej ciarki.
Nikt nie odpowiedział. Bijące szybko serce stopniowo zaczęło zwalniać. Po prostu się przesłyszała. Śniła, wtedy wszystko jest możliwe… Pokręciła głową na myśl o tym, jaka jest niemądra. Była zmęczona, to wszystko. Odrzucając wszystkie swoje głupie myśli, skierowała się w stronę schodów w dół, które prowadziły do dormitoriów. Praktycznie stawiała już stopę na pierwszym schodku, gdy ktoś chwycił ją za ramię.
Powstrzymała krzyk, który chciał wyrwać się z jej gardła i błyskawicznie wyszarpnęła z kieszeni różdżkę. Skierowała padające z niej światło na osobę, która nadal ją trzymała. Rozpoznała te charakterystyczne, obwiedzione ciemną kreską oczy i czekoladowe włosy. Amarie. To tylko Amarie, zaczęła uspokajać siebie w myślach. Problem w tym, że przyjaciółka wyglądała dziwnie. Coś było nie tak z jej oczami, twarz miała całą bladą i stała jakoś tak nienaturalnie, jakby połknęła kij.
- Coleen Marie Baker – powiedziała zmienionym głosem.
- Od kiedy mówisz do mnie w ten sposób? – spytała, zdziwiona.
Amarie nie odpowiedziała na pytanie. Po prostu mówiła dalej.
- To jest już blisko.
Zachciało jej się śmiać. Owszem, przyjaciółka lubiła bawić się w wielką wieszczkę, zawsze miała przy sobie talię tarota, a ze starą wiedźmą Trelawney utrzymywała prawie przyjacielskie stosunki. Jakoś to wszystko akceptowali całą grupą, ale tym razem przegięła i nie zamierzała nawet udawać, że bierze ją na poważnie.
- Co? Amma, nie rób sobie jaj i po prostu…
- Wróg twój wrogiem być przestanie, gdy wspólnego wroga znajdziecie.
Coleen parsknęła śmiechem.
- Jasne – skwitowała.
Amarie zamrugała.
- Niby co jest jasne? – zapytała.
Coleen przyjrzała jej się uważnie. Coś się zmieniło. Jej oczy wyglądały normalnie, postawa również, jej głos także stał się normalny, tak inny od tego stanowczego, chłodnego, którym przemawiała do niej chwilę wcześniej. Coś zabrzęczało. Wzrok Coleen padł na nadgarstek dziewczyny, na którym widoczna była srebrna bransoletka z mnóstwem wisiorków.
- Skąd to masz? – spytała, wyciągając rękę, jednak Amarie cofnęła się.
- Późno już – powiedziała. – Powinnaś dawno spać.
Coleen była tak zdumiona jej zachowaniem, że nie zatrzymywała jej, gdy ta przeszła tuż obok niej, kierując się do swojego dormitorium. Stała tak jeszcze długo, marszcząc w zdziwieniu czoło. Później stwierdziła, że coś musiało jej się przywidzieć. Albo to po prostu sen. Zeszła na dół po schodach, przecięła kamienny korytarz i otworzyła drzwi do swojego dormitorium. Tam padła jak nieżywa na łóżko, zatapiając się w słodkim śnie. Reszta mogła zaczekać.

9 komentarzy:

  1. Droga Ignise! Twoje opowiadanie wciągnęło mnie tak bardzo, że "Tylko ty jedyny" czytałam w szkole na przerwach(i niektórych lekcjach, w autobusie, na przystanku (palce mi marzła, ale to nic!)
    Tak więc gdy niecały miesiąc temu odkryłam Twoje niesamowite fanfiction pożarłam je w trzy dni!
    A gdy zobaczyłam, że piszesz kontynuacje... Och to wspaniale. I tu zaczyna się mój wewnętrzny konflikt. Pierwsza ja myśli: Draco musiał umrzeć, ciekawe jak Gin i jej dzieci sobie poradzą, niech Convalie znajdzie radość życia... I niech zostanie raka sama... Ale niech Ginny nie znajduje sobie nikogo innego! Przecież ona nie może już nikogo pokochać!!! (W tym momencie dochodzi do głosu moje drugie ja) przecież Draco nie mógł tak po prostu umrzeć! Voldemort na pewno go nie zabił tak od razu! Na pewno pozwolił śmierciojadom "pobawić się ze zdrajcą", po czym zamknęli go w lochu z innymi więźniami, tam skrzaty trzymały ich przy życiu żeby nadawali się do kolejnych tortur, po śmierci Toma i aresztowaniu śmierciożerców autorzy nie znaleźli ich twierdzy (ukrytej pod fideliusem), ale skrzaty, wciąż karmią więźniów - nikt nie zmienił rozkazów. Po piętnastu latach śmierciojad będący Strażnikiem Tajemnicy umiera ze zgryzoty w Azkabanie, a inny załamany więzień mówi aurorom o ukrytej twierdzy... Draco wraca do domu na święta (ależ to by było romantyczne!), Ginny zachowuje się jak nastolatka, Nick i Connie nie wiedzą o co chodzi, Ron wciąż nienawidzi Malfota. Ogólnie chaos i zdziwienie!
    (wraca pierwsza ja) to nie moda na sukces. Draco nie żyje. Ugh!
    Ignise, jak mogłaś go zabić! Ale cóż, jesteś autorką... Niecierpliwie czekam na kolejne rozdziały (chcę wiedzieć jak poczuje się Nick dowiadując się, że jego ojciec był śmierciożercą, który traktował swoją narzeczoną imperusem! Chcę wiedzieć jak to będzie z Convalie - cudowna dziewczyna, chcę wiedzieć czy Demelza pokocha w końcu kogoś innego! I absolutnie nie chcę wiedzieć, że Gin jest w stanie zakochać się po raz drugi)
    Życzę ogromnej weny! Nie mogę się doczekać! Pozdrawiam!!! - Lynx Amargo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam że nie odpowiem teraz bardziej wyczerpująco na Twój komentarz, ale weszłam tylko na chwilkę...
      Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa. Chciałabym też skomentować Twoje pomysły, ale nie mogę, bo zdradziłabym w ten sposób wiele ważnych spraw.
      Nie zamieściłam na tym blogu informacji o tym, więc jeśli nie wiesz (bo może wiesz, nie wiem... xD) to przenoszę opowiadanie z onetu, także na ślad.blog.onet.pl znajdziesz ślad do 32 rozdziału. Tak jeśli zżerałaby Cię ciekawość, ale jestem w trakcie poprawiania rozdziałów i wklejania ich tutaj, więc radziłabym czytać tutaj, ze względu na to że kochany onet rozwalił mi szatę graficzną, czcionkę, posklejał wyrazy i tak dalej...
      Pozdrawiam gorąco ;*

      Usuń
  2. Czesc kiedy dodasz kolejne rozdzialy? Wiem, ze przenioslas sie z onetu, ale jeztem juz ciekawa kolejnych rozdzialow... Skonczylam na 32 i czekam w napieciu na nastepne... swietnoe piszesz, moglabys rozwazyc pisanie ksiazek...

    OdpowiedzUsuń
  3. hej :) codziennie wchodze i sprawdzam czy cos dodalas nowego... uzaleznilam sie od Twojego bloga :) przeczytalam wszystko z onetu i czekam az napiszesz kolejny rozdzial...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za przestoje, chciałabym ruszyć dalej, ale aktualnie wolny czas poświęcam na opracowywanie zagadnień do sesji i w ogóle urwanie głowy... Być może w styczniu skończę poprawiać rozdziały albo umieszczę ich tutaj chociaż kilka, nie wiem naprawdę jak mi się wszystko porozkłada w czasie, ale takiego nowego-nowego rozdziału można się spodziewać w lutym. Pozdrawiam i dziękuję Ci bardzo ;)

      Usuń
  4. Witam. To jest mój pierwszy komentarz pod twoim opowiadaniem, więc może być trochę długi. ;) Na twój blog o Ginny i Draco trafiłam przez przypadek i bardzo się z tego cieszę. Już wcześniej czytałam opowiadania oparte na książkach Harrego Pottera ,ale twoje było najlepsze. Twoja opowieść była niebanalna, inna po prostu cudowna! Końcówka mile mnie zaskoczyła. To znaczy płakałam jak głupia ,oczywiście spodziewałam się happy endu. Cieszę się ,że go jednak nie znalazłam. Gdy skończyłam czytać epilog było mi trochę smutno. Nie lubię uczucia pustki po skończeniu czytania czegoś ciekawego. Parę dni temu odkryłam ,że masz kolejne opowiadanie. Bardzo miło się zaskoczyłam kiedy zobaczyłam ,że to kontynuacja powieści ,w której się zakochałam. Twoje nowe opowiadanie nie rozczarowało mnie. Polubiłam twoje postacie i zaczęłam od nowa wciągać się w twoją twórczość. Gdybym miała wybrać swoją ulubioną postać zdecydowałabym się na Convalie. Uwielbiam ją! Oczywiście w dalszym ciągu uwielbiam jak piszesz o Ginny, być może to sentyment. Nicolas prawie zastępuje mi Dracona. Czekam na moment ,w którym pogodzi się z rodziną. Nie chcę cię zanudzać ,więc lepiej skończę już ten dość przydługi komentarz :)
    Ps. Po skończeniu ostatniej części Harrego Pottera poczułam ogromny smutek, nie chciałam rozstawać się z magią, Hogwartem i moimi ulubionymi postaciami. Dzięki Tobie mogę w dalszym ciągu czytać nowe rzeczy o świecie magii. Za to Ci bardzo dziękuje. Pozdrawiam i życzę równie genialnych pomysłow jak do tej pory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za ciepłe słowa :)
      Ja sama uwielbiam happy endy, tylko że zaczynając ttj z góry znałam już zakończenie, choć nie wiedziałam co będzie w środku, i choć bardzo mi było przykro i smutno pisać te kilka ostatnich rozdziałów, to tak to musiało wyglądać :(
      Pozdrawiam gorąco i mam nadzieję, że zostaniesz tutaj na dłużej ;)

      Usuń
  5. Ja zostane na dłuzej. Poprostu rewelacja. Jakoś do lutego dam rade :) Czekam na kolejne rozdzialy i ppwodzenia w sesji :) znam ten bol :p tyle, ze ja zrezygnowalam ze studiow. Sila wyzsza :) a mianowicie dzidzius :) ale dalej jestem fanka harryego pottera i calego tego magocznego swiata. Takie oderwanie sie od rzeczywistosci na pare godzin :) Pozdrawiam goraca i trzymam kciuki, ps. czy Ty robisz filologie polska? Bo styl z jakim piszesz jest naprawde nie wiarygodny, jakbym czytala dalej historie J.K.Rowling :) No to juz chyba wszystko :) Pozdrawiam kochana :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, psychologię ;)
      Ale dużo czytam od najmłodszych lat, myślę, że pewne rzeczy w ten sposób jakoś się zakorzeniają w głowie i stąd styl, dziękuję Ci bardzo za komplement tak poza tym :)
      Co do powodzenia na sesji: nie dziękuję serdecznie :p

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)