Jak co roku rudowłosa kobieta stała na zatłoczonym peronie.
Wokół niej rozbrzmiewały wesołe rozmowy dorosłych i popiskiwania dzieci
czekających na swoje starsze rodzeństwo. Z rękami złożonymi na piersiach
wpatrywała się uparcie w miejsce, z którego miał nadjechać pociąg. Inni
rozmawiali ze znajomymi. Ona była sama. Dumna i wyniosła, budziła podziw i
strach w ludziach stojących najbliżej. Pewna mała blondyneczka podbiegła do
niej.
- Przepraszam panią – powiedziała słodkim, dziecięcym
głosikiem, wlepiając w nią swoje ciemne, błyszczące z podekscytowania oczka. –
Czy pani jest panią Malfoy?
Przeniosła wzrok na dziewczynkę, a jej twarz nie wyrażała
żadnych uczuć. Mała przestraszyła się i zrobiła kroczek w tył. Ginny
uśmiechnęła się lekko, chcąc zatrzeć złe wrażenie.
- Tak, mam na nazwisko Malfoy – odpowiedziała, nachylając się.
Dziewczynka, uspokojona, przybliżyła się o krok.
- To pani mama niedawno zmarła?
Ginny nie zrozumiała od razu, o co jej chodzi, ale po chwili
skojarzyła fakty. Kilka dni temu umarła Narcyza Malfoy, o czym jeszcze głośno
było we wszystkich gazetach
- To mama mojego męża – wyjaśniła, czując, jak w jej gardle
rośnie gula. Nie wymawiała jego imienia. To było tabu.
Dziewczynka rozejrzała się z ciekawością.
- A gdzie jest pani mąż? – spytała.
Ginny otworzyła usta, ale w tym momencie pojawiła się matka
dziewczynki.
- Elizabeth – skarciła córkę, grożąc jej palcem. – Mówiłam ci,
żebyś nie podchodziła do pani.
Ginny miała ochotę skulić się i zniknąć przed światem, ale
wyprostowała się i dumnie uniosła głowę. Powtarzała sobie, że nie obchodzi jej
zupełnie, co myśli o niej ta kobieta. W końcu nawet jej nie znała.
Mała Elizabeth nadal patrzyła na nią z ciekawością.
- Ale mamo – zaprotestowała – byłam ciekawa…
Kobieta rzuciła Ginny zlęknione spojrzenie i chwyciła córkę za
rękę.
- Chodź, Elizabeth – popędziła ją. – Zaraz przyjedzie Peter.
Ginny odprowadziła wzrokiem matkę i córkę i westchnęła w duchu.
Nie miała zbyt dobrej opinii wśród czarodziejów. Rodzina jej męża nadal uważana
była za popleczników nieżyjącego już Czarnego Pana, czy było to prawdą, czy
nie. Przez to podejrzenia padały też na nią i na jej dzieci. Nie pomogło to, że
utrzymywała przyjazne kontakty z Harrym, szefem biura aurorów, z Ronem, jego
podwładnym, a nawet z Hermioną, zastępcą szefa Departamentu Przestrzegania
Prawa Czarodziejów. Choć na świecie panował pokój, ludzie nadal patrzyli krzywo
na osoby, które mogłyby mieć jakikolwiek związek z chęcią zburzenia idealnego,
uporządkowanego świata.
Ginny powróciła do wypatrywania pociągu. W końcu zobaczyła
pędzącą z oddali lokomotywę Hogsmeade-Londyn z wagonami wiozącymi uczniów
Hogwartu, którzy wracali do domu na wakacje. Pociąg zatrzymał się, a wszystkie
drzwi równocześnie się otworzyły. Przybrała na twarz wesoły uśmiech, kiedy
zobaczyła wysokiego blondyna, który wyskoczył z pociągu jako jeden z
pierwszych. Dowcipkując z kolegami i śmiejąc się głośno, rozejrzał się po
peronie. Dostrzegł ją, pożegnał kolegów i dopadł do niej w kilku susach.
Ginny rozpostarła ramiona i przygarnęła syna, który przerastał
ją o pół głowy.
- Nicky, tęskniłam za tobą – powiedziała, wtulając się w
swojego pierworodnego, który rozejrzał się szybko.
- Mamo… - jęknął. – Nie mów do mnie „Nicky”.
Zaśmiała się i otarła łzy z policzków wierzchem dłoni.
- Przepraszam, zapomniałam.
Wpatrywała się w niego z niezwykłą czułością, patrząc na
znajome rysy twarzy, w których widziała swojego zmarłego męża. Tylko oczy syn
odziedziczył po niej. Brązowe i roześmiane, wpatrywały się w matkę wyczekująco.
- Ukończyłeś Hogwart! – wykrzyknęła radośnie. – Jestem z ciebie
taka dumna…
Wywrócił oczami.
- Nie płacz, błagam. Nie przy moich znajomych.
Parsknęła i zamrugała szybko, żeby pozbyć się łez cisnących się
ze wzruszenia do oczu.
- A gdzie twoja siostra? – spytała.
Nick spojrzał za siebie w stronę pociągu. Nie dostrzegł jednak
znajomej sylwetki.
- Pewnie wyjdzie na końcu, znasz ją – stwierdził obojętnie.
Ginny niechętnie przyznała mu rację, ale nadal przeszukiwała
wzrokiem tłum uczniów.
- Mamo – powiedział do niej. – Wyluzuj. Zaraz przyjdzie.
Westchnęła i spojrzała na niego. Zmieniła temat.
- I co, jakie masz teraz plany? Co będziesz robił?
Wzruszył ramionami i odgarnął włosy z czoła charakterystycznym
gestem.
- Najpierw poczekam na wyniki owutemów, a potem… się zobaczy.
- A jak ci poszły egzaminy? – Chciała wiedzieć Ginny. – Przez
list nie da się tak dokładnie wypytać, a…
Ale Nick już jej nie słuchał, odwrócony twarzą do pewnej
długonogiej brunetki. Mrugnął do niej. Zachichotała, a koleżanki, które
stanowiły jej obstawę, zawtórowały jej.
- Cześć, Nick – powiedziała.
- Nadine – uśmiechnął się, wymijając matkę i podchodząc do
dziewczyny. Ginny popatrzyła za nim. – Jakie masz plany na wakacje? Może gdzieś
byśmy razem wyskoczyli?
Ginny westchnęła i uniosła oczy ku niebu. Jej syn nigdy się nie
zmieni. Żałowała tylko, że ma tak kiepski gust i stawia wyłącznie na wygląd,
ale, no cóż, miała nadzieję, że kiedyś mu jednak przejdzie.
Dostrzegła w oddali jasnowłosego przyjaciela z lat
młodzieńczych. Obejmował żonę w talii i witał się z dwójką swoich synów.
Dostrzegła z roztkliwieniem aparat zwieszający się z jego szyi. Był teraz
fotoreporterem Proroka Codziennego i zawsze miał go przy sobie, jak w latach
szkolnych.
Jego synowie wdali się w matkę. Brązowe, kręcone włosy skakały
wokół ich głów, gdy witali się z rodzicami. Ginny zastanawiała się, jak mogli
mieć na imię. Ten wyższy był o rok młodszy od Convalie. Niższy, o ile jej się
nie pomyliło, był od niego o dwa lata młodszy. Właśnie ukończył pierwszą klasę.
Creevey’owie podzielili między siebie bagaże i ruszyli do barierki prowadzącej
do świata mugoli. Ginny poczuła ochotę na to, żeby krzyknąć za nimi, ale
wiedziała, że nie miało to najmniejszego sensu. Nie wiedziała nawet, czy Colin
i Leanne jeszcze ją pamiętają, a co dopiero, czy chcieliby z nią porozmawiać.
Kątem oka zauważyła rudą czuprynę przeciskającą się przez tłum.
Spojrzała w tamtą stronę. To był Ron, jej brat. Za nim szła Hermiona i trójka
ich dzieci, bliźnięta Juliette i Jervis oraz trzyletnia Rose. Najmłodsza
dreptała uwieszona ręki Juliette, która jako jedyna nie miała rudych włosów
odziedziczonych po ojcu.
- Ciocia Ginny! – pisnęła Rose, puszczając rękę siostry i
biegnąc w stronę Ginny, która wzięła ją na ręce.
- Cześć, mała – powiedziała do jej maleńkiego uszka.
Dziewczynka zachichotała.
- Ginny, nie mogliśmy cię znaleźć. – W głosie Rona zabrzmiał
wyrzut. – Tak jak rok temu.
- I dwa lata temu. I trzy lata temu. I od kiedy tylko
zaczęliśmy tu przychodzić – uzupełniła Hermiona.
Juliette i Jervis, którzy byli już wyżsi od Hermiony, podeszli,
żeby przywitać się z ciotką. Rose jednak oblepiła Ginny i nie chciała jej
puścić, uniemożliwiając jej powitanie z bratankiem i bratanicą.
- Nie moja wina, że są takie tłumy – usprawiedliwiła się,
wyciągając dłoń, żeby chociaż lekko uścisnąć bliźnięta.
- Jak co roku – skomentował Ron, a Hermiona spiorunowała go
wzrokiem. Nie chciała kłótni w rodzinie.
– Nicky widzę w swoim żywiole – wskazała na blondyna, który w
najlepsze flirtował z ciemnowłosą Nadine. -
A gdzie moja chrześnica? – spytała, rozglądając się na boki.
- Tutaj, ciociu – odezwał się cichy, melodyjny głos.
Piętnastoletnia dziewczyna przecisnęła się przez tłum. Miała
długie, jasne włosy, sięgające prawie do pasa i przygaszone, niebieskoszare
oczy. Jej blada, nieskazitelna twarz, połączenie najlepszych fragmentów twarzy rodziców,
była piękna i przyciągała wzrok. Jednak dziewczyna była bardzo chuda i nosiła
workowate ubrania, żeby ukryć się w tłumie.
Hermiona odwróciła się do niej z uśmiechem.
- Urosłaś – stwierdziła. – Niedługo będziesz tak wysoka jak
Julie.
Convalie spojrzała z ukosa na kuzynkę i podeszła do Hermiony.
- Cześć, ciociu – powiedziała cicho i uścisnęła ją krótko. –
Cześć, wujku – powiedziała, podchodząc do Rona. Następnie stanęła przed Ginny i
uśmiechnęła się do niej.
Rose uniosła główkę i spojrzała na kuzynkę, a następnie
wyciągnęła rączki w jej stronę. Convalie wzięła ją z rąk matki, którą ucałowała
w policzek.
- Córeczko – szepnęła Ginny, obejmując je obie. – Nareszcie
jesteś.
- No, to skoro jesteśmy już wszyscy w komplecie, możemy iść do
domu? – odezwał się Nicolas, który właśnie podszedł i przywitał się z
wujostwem. – Głodny jestem.
Ginny spojrzała wyczekująco na brata i jego żonę.
- A może wpadniecie do nas? – zaproponowała bez przekonania. –
Dawno nie miałam gości.
Ron otworzył usta, żeby powiedzieć, że musi wracać do pracy,
ale Hermiona nadepnęła mu na nogę.
- Z przyjemnością – powiedziała.
Ginny nie była szczęśliwa takim obrotem sprawy. Liczyła, że
jednak się nie zgodzą, a spytała z czystej uprzejmości. Zrobiła jednak dobrą
minę do złej gry i razem z rodziną ruszyła do przejścia do świata mugoli.
* * *
Convalie nie przepadała za ludźmi. Nie potrafiła tego
racjonalnie wyjaśnić, wiedziała, że inni mają gorzej, że inni naprawdę mają
powody, żeby zamykać się w sobie, uciekać, ale żadne tłumaczenie nie potrafiło
zmienić jej sytuacji. Nie doznała w życiu zbyt wielu cierpień, wprost
przeciwnie - była ukochaną córką, ukochaną wnuczką, ukochaną siostrzenicą - aż
do momentu pójścia do Hogwartu, kiedy zaczęły się jej problemy. Nie potrafiła
poradzić sobie ze światem, żyjąc dotąd pod ochroną bliskich jej osób. Kiedy po
raz pierwszy wsiadała do pociągu, starała się wierzyć, że w szkole będzie
wspaniale - w końcu jej ukochany brat twierdził, że jest tam cudownie. Ale
ukochany brat nie chciał siedzieć z nią w przedziale, wolał spędzać czas ze
swoimi przyjaciółmi. Jako drobna, jedenastoletnia dziewczynka, Convalie po raz
pierwszy w życiu przekonała się, co to znaczy być samotną.
Później było już tylko gorzej. Nie potrafiła znaleźć miejsca
dla siebie. Miała zbyt słaby charakter, aby sobie poradzić, nie była
przygotowana na zderzenie z rzeczywistością. Początkowo liczyła na wsparcie
Juliette, swojej kuzynki, rówieśniczki i dotychczasowej przyjaciółki. Na niej również
się zawiodła. Zawiodła się na wszystkich i uciekła do swojego świata, w którym
już pozostała. Uciekła w naukę, w samotność. Nie zwracała uwagi na innych
uczniów, nie byli jej do niczego potrzebni. Z czasem poznała Bridget, swoją
pierwszą i jedyną przyjaciółkę. Ich układy były dziwne, ale nie przejmowała się
tym, nie potrzebowała niczego innego niż chwili rozmowy w mrocznej wieży, kiedy
chroniona przez ciemność wyznawała swoje smutki i żale. Bridget słuchała jej i
odpowiadała. Za dnia zachowywały się, jakby w ogóle się nie znały.
Convalie nie była osobą wymagającą. Brała od życia minimum i
całkowicie jej to wystarczało. Można by powiedzieć, że balansowała na granicy
między snem a rzeczywistością, pozostawała w stanie otępienia, zaspokajając
tylko podstawowe potrzeby, nigdy nie pragnąc więcej, niż miała. Nie
interesowała się specjalnie swoim ojcem. Kiedy była młodsza, często zazdrościła
innym tatusiów i dopytywała mamę, dlaczego ona sama nie ma nikogo takiego.
Ginny tyle razy mówiła jej, że mają siebie i nie ma sensu roztrząsać innych
opcji, bo to im w zupełności wystarczy, że w końcu w to uwierzyła. Zawsze byli
tylko oni troje: Convalie, Ginny i Nicolas. Convalie przestała pytać. Przestała
się interesować. Wystarczyło jej to, co miała. Niczego więcej nie potrzebowała.
Ale tym razem czuła, że to ją przerasta. Nagle znalazła się w
tłumie ludzi, do domu, który zawsze dzielili tylko we troje, dołączyło pięć
nowych osób. Tak rzadko mieli gości w swojej małej, wiejskiej posiadłości, że
zdążyła się od tego odzwyczaić. Denerwowały ją ciągłe uśmiechy, ciągłe
zagadywania o szkołę i przyjaciół. Kłamała, choć bez przekonania. Gdyby tylko
się wysilili, dostrzegliby to. Ale oni woleli łudzić się, że wszystko jest
nieskomplikowane i błahe.
- Bridget, tak? - powtórzył za nią wujek Ronald. - Dobrze, że
masz przyjaciółkę.
Convalie przytaknęła i poczuła, że musi dodać coś jeszcze.
- Bridget jest świetna.
Uśmiechnęła się na pokaz, zaciskając pod stołem dłonie. Wujek
był przekonany, że jest szczęśliwa. Bo przecież była!
- Connie, a jak tam ci idzie z nauką? - spytała dla odmiany
ciocia Hermiona.
Ron spojrzał na nią ze zbolałą miną.
- Dałabyś spokój, nie wszyscy muszą być najlepsi, jak ty.
- Świetnie - wtrąciła nieśmiało Convalie. - Zdałam wszystkie
egzaminy jako jedna z najlepszych.
Hermiona pokiwała z uznaniem głową, a Ron skrzywił się, mrucząc
pod nosem coś, co brzmiało jak: „Kolejna”.
- Komu jeszcze herbaty? - spytała krzątająca się po kuchni
Ginny, widząc zmieszanie córki. Próba odwrócenia od niej uwagi gości powiodła
się. Convalie odetchnęła z ulgą i zwiesiła głowę nad swoim kawałkiem ciasta,
upieczonym przez mamę specjalnie z okazji powrotu dzieci do domu. Doceniała to,
że nawet nie zrobił się zakalec.
- Mamo, ja wychodzę - odezwał się Nick, który dotąd pogrążony
był w rozmowie z Jervisem, której przysłuchiwała się znudzona Juliette.
Ginny przystanęła, zdziwiona. Zapomniała, że idzie do stołu z
parującym dzbankiem herbaty.
- Dokąd? - spytała.
- Umówiłem się z Nadine - odpowiedział jej, wstając i podnosząc
swój talerzyk po cieście. - Będę późno.
Ginny, która nienawidziła tego typu lekceważącego zachowania
syna, odstawiła dzbanek na stole i podparła biodra rękoma. Convalie w takich
sytuacjach widziała w niej odbicie swojej babci Molly. Wiedziała, co nastąpi.
- Dopiero wróciłeś do domu - powiedziała Ginny cichym,
oskarżycielskim tonem.
Nicolas wzruszył ramionami, odkładając talerzyk do zlewu.
- No i co z tego?
Posłał mamie spojrzenie mówiące „i tak będzie po mojemu”, po
czym wyszedł z kuchni. Convalie, przypatrując się nachmurzonej twarzy mamy,
wiedziała, że gdyby nie goście, już powstałaby awantura. Nie chciała brać
udziału w kolejnej scenie na pokaz, nie chciała udawać. Wstała powoli od stołu.
- A ty dokąd? - ofuknęła ją mama. Convalie zaczerwieniła się
lekko.
- Do pokoju - powiedziała cicho i zanim Ginny zdążyła
zaprotestować, wymknęła się z kuchni. Tak było dla wszystkich najlepiej: ona
nie musiała udawać, że jest szczęśliwa, a oni nie musieli udawać, że im na niej
zależy.
* * *
Nicolas pojawił się z donośnym trzaskiem w opustoszałej
uliczce. Trochę żałował, że już wcześniej umówił się z Nadine, bo goście byli u
nich w domu rzadkością, a on przecież tak lubił tłum i gwar. Dochodziła godzina
dwudziesta, gdy przeszedł kawałek do głównej ulicy, a później do Dziurawego
Kotła. Gdy tylko wszedł do środka, poczuł się w swoim żywiole - wszędzie
ludzie, wszędzie śmiech i gwar. Obdarzył uśmiechem mijane przez siebie
dziewczyny, które zachichotały na jego widok. Przeczesał dłonią włosy. Nadine
powinna pojawić się już za chwilę, a on, choć niecierpliwy, mógł poczekać. Miał
w końcu czas. W końcu był wolny i niezależny. Ukończył szkołę i nie miał
żadnych zobowiązań, a tego dnia rano dostał list z ministerstwa, informujący go
o spadku, który zapisała mu Narcyza Malfoy, jego babka od strony ojca. Nigdy
nie widział jej na oczy, miał tylko gdzieś w szufladzie jej zdjęcie, a w domu
się o niej nie mówiło, toteż początkowo ogarnęło go zdziwienie, a później
zdecydował się po prostu pławić w pieniądzach, które już niedługo miał odebrać.
Wprawdzie nie wiedział, co dokładnie odziedziczył, ale słyszał o tym, że jego
babka była bogata. Nie miał pojęcia, czy jest jedynym dziedzicem, ale wszystko
by na to wskazywało. Czuł się ważny i wyjątkowy. Czuł się wspaniale.
Podszedł do jedynego wolnego stolika i usiadł przy nim, a
radosny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Palcami zaczął wystukiwać jakiś
rytm, póki nie zobaczył wchodzącej do baru piękności. Nadine z miejsca
oczarowała go swoimi długimi nogami i kobiecą figurą, a na dodatek - on zawsze
wolał brunetki. Wstał od stołu, gdy podeszła.
- Cześć - powiedziała, pokazując w uśmiechu swoje idealne,
białe zęby.
Nick uchwycił jej dłoń i złożył na niej przelotny pocałunek.
- Witaj, mademoiselle.
Nadine była nim oczarowana, widział to. Rzucała mu spod rzęs
zalotne spojrzenia, a on nie miał nic przeciwko temu.
- Może przejdziemy w jakieś bardziej stosowne miejsce? -
zaproponował. - Takiej piękności nie wypada siedzieć w Dziurawym Kotle.
Nadine nie mogła wyobrazić sobie idealniejszego chłopaka.
Uchwyciła wystawione w jej kierunku ramię i dała się zaprowadzić do najdroższej
restauracji na całej Pokątnej. Nick wiedział, że ma ją w garści. Zachowywał się
jak przystało na dobrze wychowanego, przystojnego dziedzica, który nie znajduje
w swoim słowniku czegoś takiego, jak porażka.
I wiedział coś jeszcze. Może i Nadine była piękna, może i
wspaniale się czuł, pokazując się w jej towarzystwie, patrząc na nią, całując
ją. Ale wiedział, że to tylko mały, przelotny romans. I doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, że już następnego dnia o niej zapomni.
* * *
Ginny nie była ślepa. Widziała, jak jej brat i Hermiona starają
się nawiązać z nią kontakt, jak próbują za wszelką cenę przekonać ją do siebie.
Nie mieli szans. Ona już dawno określiła swoje miejsce, postawiła sobie jasne
cele w życiu. Musiała jak najlepiej wychować swoje dzieci, mimo ich oporu.
Musiała pracować najwytrwalej, jak tylko potrafiła, zbierając pochwały i
zdobywając uznanie. I musiała nie myśleć o swoim zmarłym mężu. Minęło już
szesnaście lat, już dawno powinna zapomnieć. Nie potrafiła. Tak samo jak nie
potrafiła zmienić najmniejszej rzeczy w swoim poukładanym życiu. Nie umiała
nagle stać się towarzyska, nie umiała utrzymywać stałego kontaktu z rodziną. Do
tej pory było to okazjonalne minimum, a oni chcieli coś zmienić. Nie mogła na
to pozwolić.
- Niestety, jutro pracuję do późna - odpowiedziała na
zaproszenie Hermiony na obiad.
- A pojutrze?
Hermiona znała ją doskonale i wiedziała, co jest grane. Ginny
nie zamierzała ruszać się z domu, a ona zawsze trzymała się swoich postanowień.
Jednak musiała próbować, musiała jej pomóc.
- Jestem naprawdę obłożona robotą.
Ginny była przekonana, że nie potrzebuje tej wyciągniętej w jej
stronę ręki. Wiedziała, że ze wszystkim poradzi sobie sama, w końcu całe życie
tak było. Nie czuła najmniejszej potrzeby, by to zmieniać.
- W sobotę Carl ma urodziny. - Hermiona spróbowała inaczej. -
Mam nadzieję że przyjdziecie, Angelique byłaby zawiedziona…
- Zastanowię się - powiedziała szybko Ginny. - Muszę jeszcze
spytać Nicky’ego i Connie o ich plany. - Zawsze zasłaniała się dziećmi, gdy
tylko zaczynała tracić kontrolę. Ale Hermiona nie wiedziała, jak było blisko.
Nie wiedziała, że wystarczyła jeszcze tylko chwila, aby Ginny się złamała.
- Zastanów się - powiedziała jeszcze, zanim się pożegnała.
Ginny zamknęła drzwi za gośćmi i odetchnęła z ulgą. Nie
zamierzała nigdzie iść. Nie zamierzała opuszczać swojego małego świata.
Pragnęła po prostu spokoju.
Nieświadoma swoich kroków, weszła na górę i podeszła pod drzwi
pokoju Convalie. Zapukała.
- Proszę - odpowiedziała jej córka.
Weszła do środka. Z zadowoleniem rozejrzała się po
pomieszczeniu. Connie miała gust bardzo podobny do niej, obie lubiły jasne,
pastelowe kolory, toteż ściany pokrywała bladożółta farba, a podłogę miękka,
jasna wykładzina. Na ogół nie wchodziła do pokojów dzieci, gdy nie było ich w
domu, wtedy ograniczała się do salonu, swojej sypialni, kuchni i łazienki. Nie
lubiła pustki, tak samo jak Convalie, która zawsze rozpakowywała swój kufer od
razu po powrocie do domu. Nie był to jednak ten rodzaj pustki, który
towarzyszył Nicolasowi - on potrzebował ludzi, im wystarczały przedmioty. I
było im z tym dobrze.
- Mogę posiedzieć tu z tobą? - spytała Ginny po dłuższej chwili
stania w drzwiach.
Convalie zamknęła książkę, którą czytała, siedząc na łóżku. Uśmiechnęła
się lekko.
- Oczywiście.
Mimo że nie potrzebowały ludzi, potrzebowały siebie. Bo były
jedna dla drugiej bliższe, niż ktokolwiek inny bywał. Convalie była córką,
Ginny matką, ale były dla siebie jeszcze kimś więcej - najlepszymi
przyjaciółkami, które potrafią razem siedzieć, milcząc.
Jak ja siebie nie lubię :D Gdy czytam coś tak wspaniałego, nigdy nei wiem co napisać :) Gdy czytałam "Tylko ty jedyny" to płakałam tak, że nie mogłam przestać. Do teraz, gdy wspominasz o Draco,
OdpowiedzUsuńoczy zapełniają mi się łzami.
Życzę dalszych sukcesów i czekam z niecierpliwością na następny rozdział :d
Wybacz, że nie napisałam prawie nic o rozdziale, ale po prostu nie potrafię :D
Co tu mówić? Moja poprzedniczka już właściwie wszystko wyjaśniła. Płacze jak czytam twoje notki, bo ty w nie wkładasz tyle emocji ile dotąd nie widziałam.
OdpowiedzUsuńJej. Zaczęłam dwa dni temu "Ten jedyny" i skończyłam teraz zabrałam się za "Ślad" i...jej. To tylko jedno słowo "jej". Nie da się inaczej opisać. Miałam mocne postanowienie skomentować dopiero gdy skończysz i to opowiadanie lecz nie mogę. Muszę napisać. Masz wspaniały dar przekazywania emocji i opisywania. Gratuluję Ci. Jesteś wspaniała. Liczę, że kiedyś zaczniesz innego bloga ale pisząc historię którą sama stworzyłaś. Sądzę, że jesteś na tyle kreatywna aby stworzyć coś na poziomie naszej Królowej. Z życzeniami powodzenia Wierna Niewidoczna Bezimienna Czytelniczka
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak wyobrażam sobie Ginny czekającą na peronie ^^ www.google.pl/imgres?imgurl=http://filmykino.pl/uploaded/photos/11584/1366652371_9_full.jpg&imgrefurl=http://filmykino.pl/video/Szare-Ogrody-Grey-Gardens-(2009)-Lektor-PL&h=900&w=600&sz=117&tbnid=3RWQJzcp1s6t1M:&tbnh=101&tbnw=67&zoom=1&usg=__2qPYLxMC5PBo_RteE3QJE1dbKTE=&docid=qnHQIlFBI1gJSM&sa=X&ei=uT4jUoL2IoW27QaRj4GoCg&ved=0CEEQ9QEwBA&dur=275
OdpowiedzUsuńA opowiadanie jest świetne , masz talent :)