poniedziałek, 26 listopada 2012

Ślad: rozdział pierwszy



Jak co roku rudowłosa kobieta stała na zatłoczonym peronie. Wokół niej rozbrzmiewały wesołe rozmowy dorosłych i popiskiwania dzieci czekających na swoje starsze rodzeństwo. Z rękami złożonymi na piersiach wpatrywała się uparcie w miejsce, z którego miał nadjechać pociąg. Inni rozmawiali ze znajomymi. Ona była sama. Dumna i wyniosła, budziła podziw i strach w ludziach stojących najbliżej. Pewna mała blondyneczka podbiegła do niej.
- Przepraszam panią – powiedziała słodkim, dziecięcym głosikiem, wlepiając w nią swoje ciemne, błyszczące z podekscytowania oczka. – Czy pani jest panią Malfoy?
Przeniosła wzrok na dziewczynkę, a jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Mała przestraszyła się i zrobiła kroczek w tył. Ginny uśmiechnęła się lekko, chcąc zatrzeć złe wrażenie.
- Tak, mam na nazwisko Malfoy – odpowiedziała, nachylając się. Dziewczynka, uspokojona, przybliżyła się o krok.
- To pani mama niedawno zmarła?
Ginny nie zrozumiała od razu, o co jej chodzi, ale po chwili skojarzyła fakty. Kilka dni temu umarła Narcyza Malfoy, o czym jeszcze głośno było we wszystkich gazetach
- To mama mojego męża – wyjaśniła, czując, jak w jej gardle rośnie gula. Nie wymawiała jego imienia. To było tabu.
Dziewczynka rozejrzała się z ciekawością.
- A gdzie jest pani mąż? – spytała.
Ginny otworzyła usta, ale w tym momencie pojawiła się matka dziewczynki.
- Elizabeth – skarciła córkę, grożąc jej palcem. – Mówiłam ci, żebyś nie podchodziła do pani.
Ginny miała ochotę skulić się i zniknąć przed światem, ale wyprostowała się i dumnie uniosła głowę. Powtarzała sobie, że nie obchodzi jej zupełnie, co myśli o niej ta kobieta. W końcu nawet jej nie znała.
Mała Elizabeth nadal patrzyła na nią z ciekawością.
- Ale mamo – zaprotestowała – byłam ciekawa…
Kobieta rzuciła Ginny zlęknione spojrzenie i chwyciła córkę za rękę.
- Chodź, Elizabeth – popędziła ją. – Zaraz przyjedzie Peter.
Ginny odprowadziła wzrokiem matkę i córkę i westchnęła w duchu. Nie miała zbyt dobrej opinii wśród czarodziejów. Rodzina jej męża nadal uważana była za popleczników nieżyjącego już Czarnego Pana, czy było to prawdą, czy nie. Przez to podejrzenia padały też na nią i na jej dzieci. Nie pomogło to, że utrzymywała przyjazne kontakty z Harrym, szefem biura aurorów, z Ronem, jego podwładnym, a nawet z Hermioną, zastępcą szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Choć na świecie panował pokój, ludzie nadal patrzyli krzywo na osoby, które mogłyby mieć jakikolwiek związek z chęcią zburzenia idealnego, uporządkowanego świata.
Ginny powróciła do wypatrywania pociągu. W końcu zobaczyła pędzącą z oddali lokomotywę Hogsmeade-Londyn z wagonami wiozącymi uczniów Hogwartu, którzy wracali do domu na wakacje. Pociąg zatrzymał się, a wszystkie drzwi równocześnie się otworzyły. Przybrała na twarz wesoły uśmiech, kiedy zobaczyła wysokiego blondyna, który wyskoczył z pociągu jako jeden z pierwszych. Dowcipkując z kolegami i śmiejąc się głośno, rozejrzał się po peronie. Dostrzegł ją, pożegnał kolegów i dopadł do niej w kilku susach.
Ginny rozpostarła ramiona i przygarnęła syna, który przerastał ją o pół głowy.
- Nicky, tęskniłam za tobą – powiedziała, wtulając się w swojego pierworodnego, który rozejrzał się szybko.
- Mamo… - jęknął. – Nie mów do mnie „Nicky”.
Zaśmiała się i otarła łzy z policzków wierzchem dłoni.
- Przepraszam, zapomniałam.
Wpatrywała się w niego z niezwykłą czułością, patrząc na znajome rysy twarzy, w których widziała swojego zmarłego męża. Tylko oczy syn odziedziczył po niej. Brązowe i roześmiane, wpatrywały się w matkę wyczekująco.
- Ukończyłeś Hogwart! – wykrzyknęła radośnie. – Jestem z ciebie taka dumna…
Wywrócił oczami.
- Nie płacz, błagam. Nie przy moich znajomych.
Parsknęła i zamrugała szybko, żeby pozbyć się łez cisnących się ze wzruszenia do oczu.
- A gdzie twoja siostra? – spytała.
Nick spojrzał za siebie w stronę pociągu. Nie dostrzegł jednak znajomej sylwetki.
- Pewnie wyjdzie na końcu, znasz ją – stwierdził obojętnie.
Ginny niechętnie przyznała mu rację, ale nadal przeszukiwała wzrokiem tłum uczniów.
- Mamo – powiedział do niej. – Wyluzuj. Zaraz przyjdzie.
Westchnęła i spojrzała na niego. Zmieniła temat.
- I co, jakie masz teraz plany? Co będziesz robił?
Wzruszył ramionami i odgarnął włosy z czoła charakterystycznym gestem.
- Najpierw poczekam na wyniki owutemów, a potem… się zobaczy.
- A jak ci poszły egzaminy? – Chciała wiedzieć Ginny. – Przez list nie da się tak dokładnie wypytać, a…
Ale Nick już jej nie słuchał, odwrócony twarzą do pewnej długonogiej brunetki. Mrugnął do niej. Zachichotała, a koleżanki, które stanowiły jej obstawę, zawtórowały jej.
- Cześć, Nick – powiedziała.
- Nadine – uśmiechnął się, wymijając matkę i podchodząc do dziewczyny. Ginny popatrzyła za nim. – Jakie masz plany na wakacje? Może gdzieś byśmy razem wyskoczyli?
Ginny westchnęła i uniosła oczy ku niebu. Jej syn nigdy się nie zmieni. Żałowała tylko, że ma tak kiepski gust i stawia wyłącznie na wygląd, ale, no cóż, miała nadzieję, że kiedyś mu jednak przejdzie.
Dostrzegła w oddali jasnowłosego przyjaciela z lat młodzieńczych. Obejmował żonę w talii i witał się z dwójką swoich synów. Dostrzegła z roztkliwieniem aparat zwieszający się z jego szyi. Był teraz fotoreporterem Proroka Codziennego i zawsze miał go przy sobie, jak w latach szkolnych.
Jego synowie wdali się w matkę. Brązowe, kręcone włosy skakały wokół ich głów, gdy witali się z rodzicami. Ginny zastanawiała się, jak mogli mieć na imię. Ten wyższy był o rok młodszy od Convalie. Niższy, o ile jej się nie pomyliło, był od niego o dwa lata młodszy. Właśnie ukończył pierwszą klasę. Creevey’owie podzielili między siebie bagaże i ruszyli do barierki prowadzącej do świata mugoli. Ginny poczuła ochotę na to, żeby krzyknąć za nimi, ale wiedziała, że nie miało to najmniejszego sensu. Nie wiedziała nawet, czy Colin i Leanne jeszcze ją pamiętają, a co dopiero, czy chcieliby z nią porozmawiać.
Kątem oka zauważyła rudą czuprynę przeciskającą się przez tłum. Spojrzała w tamtą stronę. To był Ron, jej brat. Za nim szła Hermiona i trójka ich dzieci, bliźnięta Juliette i Jervis oraz trzyletnia Rose. Najmłodsza dreptała uwieszona ręki Juliette, która jako jedyna nie miała rudych włosów odziedziczonych po ojcu.
- Ciocia Ginny! – pisnęła Rose, puszczając rękę siostry i biegnąc w stronę Ginny, która wzięła ją na ręce.
- Cześć, mała – powiedziała do jej maleńkiego uszka. Dziewczynka zachichotała.
- Ginny, nie mogliśmy cię znaleźć. – W głosie Rona zabrzmiał wyrzut. – Tak jak rok temu.
- I dwa lata temu. I trzy lata temu. I od kiedy tylko zaczęliśmy tu przychodzić – uzupełniła Hermiona.
Juliette i Jervis, którzy byli już wyżsi od Hermiony, podeszli, żeby przywitać się z ciotką. Rose jednak oblepiła Ginny i nie chciała jej puścić, uniemożliwiając jej powitanie z bratankiem i bratanicą.
- Nie moja wina, że są takie tłumy – usprawiedliwiła się, wyciągając dłoń, żeby chociaż lekko uścisnąć bliźnięta.
- Jak co roku – skomentował Ron, a Hermiona spiorunowała go wzrokiem. Nie chciała kłótni w rodzinie.
– Nicky widzę w swoim żywiole – wskazała na blondyna, który w najlepsze flirtował z ciemnowłosą Nadine. -  A gdzie moja chrześnica? – spytała, rozglądając się na boki.
- Tutaj, ciociu – odezwał się cichy, melodyjny głos.
Piętnastoletnia dziewczyna przecisnęła się przez tłum. Miała długie, jasne włosy, sięgające prawie do pasa i przygaszone, niebieskoszare oczy. Jej blada, nieskazitelna twarz, połączenie najlepszych fragmentów twarzy rodziców, była piękna i przyciągała wzrok. Jednak dziewczyna była bardzo chuda i nosiła workowate ubrania, żeby ukryć się w tłumie.
Hermiona odwróciła się do niej z uśmiechem.
- Urosłaś – stwierdziła. – Niedługo będziesz tak wysoka jak Julie.
Convalie spojrzała z ukosa na kuzynkę i podeszła do Hermiony.
- Cześć, ciociu – powiedziała cicho i uścisnęła ją krótko. – Cześć, wujku – powiedziała, podchodząc do Rona. Następnie stanęła przed Ginny i uśmiechnęła się do niej.
Rose uniosła główkę i spojrzała na kuzynkę, a następnie wyciągnęła rączki w jej stronę. Convalie wzięła ją z rąk matki, którą ucałowała w policzek.
- Córeczko – szepnęła Ginny, obejmując je obie. – Nareszcie jesteś.
- No, to skoro jesteśmy już wszyscy w komplecie, możemy iść do domu? – odezwał się Nicolas, który właśnie podszedł i przywitał się z wujostwem. – Głodny jestem.
Ginny spojrzała wyczekująco na brata i jego żonę.
- A może wpadniecie do nas? – zaproponowała bez przekonania. – Dawno nie miałam gości.
Ron otworzył usta, żeby powiedzieć, że musi wracać do pracy, ale Hermiona nadepnęła mu na nogę.
- Z przyjemnością – powiedziała.
Ginny nie była szczęśliwa takim obrotem sprawy. Liczyła, że jednak się nie zgodzą, a spytała z czystej uprzejmości. Zrobiła jednak dobrą minę do złej gry i razem z rodziną ruszyła do przejścia do świata mugoli.

* * *

Convalie nie przepadała za ludźmi. Nie potrafiła tego racjonalnie wyjaśnić, wiedziała, że inni mają gorzej, że inni naprawdę mają powody, żeby zamykać się w sobie, uciekać, ale żadne tłumaczenie nie potrafiło zmienić jej sytuacji. Nie doznała w życiu zbyt wielu cierpień, wprost przeciwnie - była ukochaną córką, ukochaną wnuczką, ukochaną siostrzenicą - aż do momentu pójścia do Hogwartu, kiedy zaczęły się jej problemy. Nie potrafiła poradzić sobie ze światem, żyjąc dotąd pod ochroną bliskich jej osób. Kiedy po raz pierwszy wsiadała do pociągu, starała się wierzyć, że w szkole będzie wspaniale - w końcu jej ukochany brat twierdził, że jest tam cudownie. Ale ukochany brat nie chciał siedzieć z nią w przedziale, wolał spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi. Jako drobna, jedenastoletnia dziewczynka, Convalie po raz pierwszy w życiu przekonała się, co to znaczy być samotną.
Później było już tylko gorzej. Nie potrafiła znaleźć miejsca dla siebie. Miała zbyt słaby charakter, aby sobie poradzić, nie była przygotowana na zderzenie z rzeczywistością. Początkowo liczyła na wsparcie Juliette, swojej kuzynki, rówieśniczki i dotychczasowej przyjaciółki. Na niej również się zawiodła. Zawiodła się na wszystkich i uciekła do swojego świata, w którym już pozostała. Uciekła w naukę, w samotność. Nie zwracała uwagi na innych uczniów, nie byli jej do niczego potrzebni. Z czasem poznała Bridget, swoją pierwszą i jedyną przyjaciółkę. Ich układy były dziwne, ale nie przejmowała się tym, nie potrzebowała niczego innego niż chwili rozmowy w mrocznej wieży, kiedy chroniona przez ciemność wyznawała swoje smutki i żale. Bridget słuchała jej i odpowiadała. Za dnia zachowywały się, jakby w ogóle się nie znały.
Convalie nie była osobą wymagającą. Brała od życia minimum i całkowicie jej to wystarczało. Można by powiedzieć, że balansowała na granicy między snem a rzeczywistością, pozostawała w stanie otępienia, zaspokajając tylko podstawowe potrzeby, nigdy nie pragnąc więcej, niż miała. Nie interesowała się specjalnie swoim ojcem. Kiedy była młodsza, często zazdrościła innym tatusiów i dopytywała mamę, dlaczego ona sama nie ma nikogo takiego. Ginny tyle razy mówiła jej, że mają siebie i nie ma sensu roztrząsać innych opcji, bo to im w zupełności wystarczy, że w końcu w to uwierzyła. Zawsze byli tylko oni troje: Convalie, Ginny i Nicolas. Convalie przestała pytać. Przestała się interesować. Wystarczyło jej to, co miała. Niczego więcej nie potrzebowała.
Ale tym razem czuła, że to ją przerasta. Nagle znalazła się w tłumie ludzi, do domu, który zawsze dzielili tylko we troje, dołączyło pięć nowych osób. Tak rzadko mieli gości w swojej małej, wiejskiej posiadłości, że zdążyła się od tego odzwyczaić. Denerwowały ją ciągłe uśmiechy, ciągłe zagadywania o szkołę i przyjaciół. Kłamała, choć bez przekonania. Gdyby tylko się wysilili, dostrzegliby to. Ale oni woleli łudzić się, że wszystko jest nieskomplikowane i błahe.
- Bridget, tak? - powtórzył za nią wujek Ronald. - Dobrze, że masz przyjaciółkę.
Convalie przytaknęła i poczuła, że musi dodać coś jeszcze.
- Bridget jest świetna.
Uśmiechnęła się na pokaz, zaciskając pod stołem dłonie. Wujek był przekonany, że jest szczęśliwa. Bo przecież była!
- Connie, a jak tam ci idzie z nauką? - spytała dla odmiany ciocia Hermiona.
Ron spojrzał na nią ze zbolałą miną.
- Dałabyś spokój, nie wszyscy muszą być najlepsi, jak ty.
- Świetnie - wtrąciła nieśmiało Convalie. - Zdałam wszystkie egzaminy jako jedna z najlepszych.
Hermiona pokiwała z uznaniem głową, a Ron skrzywił się, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak: „Kolejna”.
- Komu jeszcze herbaty? - spytała krzątająca się po kuchni Ginny, widząc zmieszanie córki. Próba odwrócenia od niej uwagi gości powiodła się. Convalie odetchnęła z ulgą i zwiesiła głowę nad swoim kawałkiem ciasta, upieczonym przez mamę specjalnie z okazji powrotu dzieci do domu. Doceniała to, że nawet nie zrobił się zakalec.
- Mamo, ja wychodzę - odezwał się Nick, który dotąd pogrążony był w rozmowie z Jervisem, której przysłuchiwała się znudzona Juliette.
Ginny przystanęła, zdziwiona. Zapomniała, że idzie do stołu z parującym dzbankiem herbaty.
- Dokąd? - spytała.
- Umówiłem się z Nadine - odpowiedział jej, wstając i podnosząc swój talerzyk po cieście. - Będę późno.
Ginny, która nienawidziła tego typu lekceważącego zachowania syna, odstawiła dzbanek na stole i podparła biodra rękoma. Convalie w takich sytuacjach widziała w niej odbicie swojej babci Molly. Wiedziała, co nastąpi.
- Dopiero wróciłeś do domu - powiedziała Ginny cichym, oskarżycielskim tonem.
Nicolas wzruszył ramionami, odkładając talerzyk do zlewu.
- No i co z tego?
Posłał mamie spojrzenie mówiące „i tak będzie po mojemu”, po czym wyszedł z kuchni. Convalie, przypatrując się nachmurzonej twarzy mamy, wiedziała, że gdyby nie goście, już powstałaby awantura. Nie chciała brać udziału w kolejnej scenie na pokaz, nie chciała udawać. Wstała powoli od stołu.
- A ty dokąd? - ofuknęła ją mama. Convalie zaczerwieniła się lekko.
- Do pokoju - powiedziała cicho i zanim Ginny zdążyła zaprotestować, wymknęła się z kuchni. Tak było dla wszystkich najlepiej: ona nie musiała udawać, że jest szczęśliwa, a oni nie musieli udawać, że im na niej zależy.

* * *

Nicolas pojawił się z donośnym trzaskiem w opustoszałej uliczce. Trochę żałował, że już wcześniej umówił się z Nadine, bo goście byli u nich w domu rzadkością, a on przecież tak lubił tłum i gwar. Dochodziła godzina dwudziesta, gdy przeszedł kawałek do głównej ulicy, a później do Dziurawego Kotła. Gdy tylko wszedł do środka, poczuł się w swoim żywiole - wszędzie ludzie, wszędzie śmiech i gwar. Obdarzył uśmiechem mijane przez siebie dziewczyny, które zachichotały na jego widok. Przeczesał dłonią włosy. Nadine powinna pojawić się już za chwilę, a on, choć niecierpliwy, mógł poczekać. Miał w końcu czas. W końcu był wolny i niezależny. Ukończył szkołę i nie miał żadnych zobowiązań, a tego dnia rano dostał list z ministerstwa, informujący go o spadku, który zapisała mu Narcyza Malfoy, jego babka od strony ojca. Nigdy nie widział jej na oczy, miał tylko gdzieś w szufladzie jej zdjęcie, a w domu się o niej nie mówiło, toteż początkowo ogarnęło go zdziwienie, a później zdecydował się po prostu pławić w pieniądzach, które już niedługo miał odebrać. Wprawdzie nie wiedział, co dokładnie odziedziczył, ale słyszał o tym, że jego babka była bogata. Nie miał pojęcia, czy jest jedynym dziedzicem, ale wszystko by na to wskazywało. Czuł się ważny i wyjątkowy. Czuł się wspaniale.
Podszedł do jedynego wolnego stolika i usiadł przy nim, a radosny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Palcami zaczął wystukiwać jakiś rytm, póki nie zobaczył wchodzącej do baru piękności. Nadine z miejsca oczarowała go swoimi długimi nogami i kobiecą figurą, a na dodatek - on zawsze wolał brunetki. Wstał od stołu, gdy podeszła.
- Cześć - powiedziała, pokazując w uśmiechu swoje idealne, białe zęby.
Nick uchwycił jej dłoń i złożył na niej przelotny pocałunek.
- Witaj, mademoiselle.
Nadine była nim oczarowana, widział to. Rzucała mu spod rzęs zalotne spojrzenia, a on nie miał nic przeciwko temu.
- Może przejdziemy w jakieś bardziej stosowne miejsce? - zaproponował. - Takiej piękności nie wypada siedzieć w Dziurawym Kotle.
Nadine nie mogła wyobrazić sobie idealniejszego chłopaka. Uchwyciła wystawione w jej kierunku ramię i dała się zaprowadzić do najdroższej restauracji na całej Pokątnej. Nick wiedział, że ma ją w garści. Zachowywał się jak przystało na dobrze wychowanego, przystojnego dziedzica, który nie znajduje w swoim słowniku czegoś takiego, jak porażka.
I wiedział coś jeszcze. Może i Nadine była piękna, może i wspaniale się czuł, pokazując się w jej towarzystwie, patrząc na nią, całując ją. Ale wiedział, że to tylko mały, przelotny romans. I doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że już następnego dnia o niej zapomni.

* * *

Ginny nie była ślepa. Widziała, jak jej brat i Hermiona starają się nawiązać z nią kontakt, jak próbują za wszelką cenę przekonać ją do siebie. Nie mieli szans. Ona już dawno określiła swoje miejsce, postawiła sobie jasne cele w życiu. Musiała jak najlepiej wychować swoje dzieci, mimo ich oporu. Musiała pracować najwytrwalej, jak tylko potrafiła, zbierając pochwały i zdobywając uznanie. I musiała nie myśleć o swoim zmarłym mężu. Minęło już szesnaście lat, już dawno powinna zapomnieć. Nie potrafiła. Tak samo jak nie potrafiła zmienić najmniejszej rzeczy w swoim poukładanym życiu. Nie umiała nagle stać się towarzyska, nie umiała utrzymywać stałego kontaktu z rodziną. Do tej pory było to okazjonalne minimum, a oni chcieli coś zmienić. Nie mogła na to pozwolić.
- Niestety, jutro pracuję do późna - odpowiedziała na zaproszenie Hermiony na obiad.
- A pojutrze?
Hermiona znała ją doskonale i wiedziała, co jest grane. Ginny nie zamierzała ruszać się z domu, a ona zawsze trzymała się swoich postanowień. Jednak musiała próbować, musiała jej pomóc.
- Jestem naprawdę obłożona robotą.
Ginny była przekonana, że nie potrzebuje tej wyciągniętej w jej stronę ręki. Wiedziała, że ze wszystkim poradzi sobie sama, w końcu całe życie tak było. Nie czuła najmniejszej potrzeby, by to zmieniać.
- W sobotę Carl ma urodziny. - Hermiona spróbowała inaczej. - Mam nadzieję że przyjdziecie, Angelique byłaby zawiedziona…
- Zastanowię się - powiedziała szybko Ginny. - Muszę jeszcze spytać Nicky’ego i Connie o ich plany. - Zawsze zasłaniała się dziećmi, gdy tylko zaczynała tracić kontrolę. Ale Hermiona nie wiedziała, jak było blisko. Nie wiedziała, że wystarczyła jeszcze tylko chwila, aby Ginny się złamała.
- Zastanów się - powiedziała jeszcze, zanim się pożegnała.
Ginny zamknęła drzwi za gośćmi i odetchnęła z ulgą. Nie zamierzała nigdzie iść. Nie zamierzała opuszczać swojego małego świata. Pragnęła po prostu spokoju.
Nieświadoma swoich kroków, weszła na górę i podeszła pod drzwi pokoju Convalie. Zapukała.
- Proszę - odpowiedziała jej córka.
Weszła do środka. Z zadowoleniem rozejrzała się po pomieszczeniu. Connie miała gust bardzo podobny do niej, obie lubiły jasne, pastelowe kolory, toteż ściany pokrywała bladożółta farba, a podłogę miękka, jasna wykładzina. Na ogół nie wchodziła do pokojów dzieci, gdy nie było ich w domu, wtedy ograniczała się do salonu, swojej sypialni, kuchni i łazienki. Nie lubiła pustki, tak samo jak Convalie, która zawsze rozpakowywała swój kufer od razu po powrocie do domu. Nie był to jednak ten rodzaj pustki, który towarzyszył Nicolasowi - on potrzebował ludzi, im wystarczały przedmioty. I było im z tym dobrze.
- Mogę posiedzieć tu z tobą? - spytała Ginny po dłuższej chwili stania w drzwiach.
Convalie zamknęła książkę, którą czytała, siedząc na łóżku. Uśmiechnęła się lekko.
- Oczywiście.
Mimo że nie potrzebowały ludzi, potrzebowały siebie. Bo były jedna dla drugiej bliższe, niż ktokolwiek inny bywał. Convalie była córką, Ginny matką, ale były dla siebie jeszcze kimś więcej - najlepszymi przyjaciółkami, które potrafią razem siedzieć, milcząc.

4 komentarze:

  1. Jak ja siebie nie lubię :D Gdy czytam coś tak wspaniałego, nigdy nei wiem co napisać :) Gdy czytałam "Tylko ty jedyny" to płakałam tak, że nie mogłam przestać. Do teraz, gdy wspominasz o Draco,
    oczy zapełniają mi się łzami.
    Życzę dalszych sukcesów i czekam z niecierpliwością na następny rozdział :d
    Wybacz, że nie napisałam prawie nic o rozdziale, ale po prostu nie potrafię :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu mówić? Moja poprzedniczka już właściwie wszystko wyjaśniła. Płacze jak czytam twoje notki, bo ty w nie wkładasz tyle emocji ile dotąd nie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej. Zaczęłam dwa dni temu "Ten jedyny" i skończyłam teraz zabrałam się za "Ślad" i...jej. To tylko jedno słowo "jej". Nie da się inaczej opisać. Miałam mocne postanowienie skomentować dopiero gdy skończysz i to opowiadanie lecz nie mogę. Muszę napisać. Masz wspaniały dar przekazywania emocji i opisywania. Gratuluję Ci. Jesteś wspaniała. Liczę, że kiedyś zaczniesz innego bloga ale pisząc historię którą sama stworzyłaś. Sądzę, że jesteś na tyle kreatywna aby stworzyć coś na poziomie naszej Królowej. Z życzeniami powodzenia Wierna Niewidoczna Bezimienna Czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie tak wyobrażam sobie Ginny czekającą na peronie ^^ www.google.pl/imgres?imgurl=http://filmykino.pl/uploaded/photos/11584/1366652371_9_full.jpg&imgrefurl=http://filmykino.pl/video/Szare-Ogrody-Grey-Gardens-(2009)-Lektor-PL&h=900&w=600&sz=117&tbnid=3RWQJzcp1s6t1M:&tbnh=101&tbnw=67&zoom=1&usg=__2qPYLxMC5PBo_RteE3QJE1dbKTE=&docid=qnHQIlFBI1gJSM&sa=X&ei=uT4jUoL2IoW27QaRj4GoCg&ved=0CEEQ9QEwBA&dur=275

    A opowiadanie jest świetne , masz talent :)

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)