poniedziałek, 26 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 49. Carpe diem



Wiedziałam już chyba wszystko, co było mi potrzebne. Zrozumiałam nieprzewidywalność losu, zrozumiałam, jak wiele zależy od przypadku. Wystarczył jeden mały ruch, najmniejszy, a cały nasz świat, niczym zbudowany z kart, mógł runąć w tempie błyskawicznym. Jedno niewłaściwe posunięcie i mogliśmy przestać istnieć. Wszyscy troje.
Przez wiele dni gryzło mnie to, czego Draco nie mógł mi powiedzieć. Gryzła mnie przyczyna tych wszystkich zjawisk, przyczyna całego zła wokół nas. Dużo czasu minęło, nim pogodziłam się z tym, że nigdy się tego nie dowiem. A jeszcze więcej, nim zaczęłam żyć normalnie, ciesząc się tym, co mam, łapiąc dzień, bo każdy z nich mógł być moim ostatnim.
W moim życiu było lepiej niż kiedykolwiek. Wszystko zaczynało się układać. Nicky rósł zdrowo i z dnia na dzień coraz bardziej nas zadziwiał. Pogodziłam się z rodziną. Wszyscy przyjęli mnie bardzo ciepło, choć wiedziałam, że na to nie zasługuję. Zamknęłam ostatecznie pewien rozdział i rozpoczęłam następny, lepszy. A największą zmianą, jaka zaszła, był nasz nowy dom. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Stał w szeregu takich samych domków, był dość spory, piętrowy, miał od frontu podjazd i mały kwietnik, a z tyłu, z tego co mówił Draco, znajdował się śliczny ogródek. Kiedy tak stałam przed nim, nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.
- No i jak ci się podoba? - spytał Draco, nie mogąc znieść braku mojej odpowiedzi.
- Hm, to jest… - wyjąkałam - ładne.
Nie takiej reakcji się spodziewał. W zdziwieniu uniósł wysoko brwi.
- Ładne? - spytał.
Chwyciłam jego ramię, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w nasz przyszły dom. Jego ściany były śnieżnobiałe, a dach czekoladowo brązowy. Drewniane okna okazały się duże i z pewnością wpuszczały do wnętrza sporo światła. Do drzwi wejściowych z okrągłą szybką prowadziły niskie schodki, otoczone, tak jak i mały ganek, drewnianą barierką.
- Śliczne - poprawiłam się, nie mogąc oderwać od nich wzroku.
- Taak?
- Och - żachnęłam się. - Przepięknie tu!
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Takie stwierdzenie już bardziej mi się podoba - stwierdził, a później podprowadził mnie do drzwi i zapukał.
W napięciu oczekiwałam na mieszkańców, ściskając kurczowo ramię Draco. Usłyszałam zbliżające się kroki i otworzyła nam kobieta w średnim wieku z roztrzepanymi, rudymi włosami, mnóstwem koralików zwieszających się z szyi i kolorowym makijażem. Poczułam chęć roześmiania się, ale tylko uśmiechnęłam się serdecznie.
- Dzień dobry - przywitała nas, odwzajemniając mój uśmiech. - Państwo Malfoy? - upewniła się.
- Tak, to my - odpowiedział Draco. - Dzień dobry.
- Dzień dobry - zawtórowałam mu, starając się nie parsknąć śmiechem.
- Phoebe Woodlyn - przedstawiła się, podając nam rękę i potrząsając naszymi z przejęciem. - Mówcie mi Phoebe.
Zacisnęłam usta, żeby za wszelką cenę się nie roześmiać.
- Miło mi, Phoebe - powiedziałam. - Jestem Ginny.
Draco również się przedstawił i po kilku uprzejmościach weszliśmy w końcu do środka.
Okazało się, że Phoebe ma lepszy gust, niż na to wskazuje jej aparycja. Wszystkie pomieszczenia - kuchnia, salon, gabinet, dwie łazienki i trzy sypialnie - były jasne, przestronne i urządzone w eleganckich, klasycznych odcieniach. Meble zostały dobrane nieprzypadkowo i wszystko pięknie współgrało ze sobą. Najlepsze było to, że zamierzała sprzedać dom z całym wyposażeniem, i to w bardzo szybkim czasie. Błyszczącymi z podekscytowania oczami wodziłam po wnętrzu. Bardzo podobały mi się drewniane akcenty, które idealnie wpasowywały się w wymowę domu. Podświadomie zaczęłam nawet planować, który pokój będzie czyj i gdzie będę siedzieć na kanapie. Zganiłam siebie samą za takie myśli, bo nawet nie byłam pewna, czy to właśnie nam Phoebe sprzeda dom, ale gdy przyszło do negocjacji ceny, Draco pobił wszystkich dotychczasowych chętnych. Widziałam w oczach właścicielki, że się dogadają, i to nawet w niedługim czasie. Z radością machała nam z progu, gdy wychodziliśmy.
- Jesteś niemożliwy - uświadomiłam Draco.
Zaśmiał się.
- Tak? Dzięki.
Nie wyobrażałam sobie mojego życia bez niego. Był częścią mnie, elementem, który stanowił nieodłączną część układanki, bez którego cały obraz zakrzywiał się, nie miał sensu. Jak mogłam kiedykolwiek stwierdzić, że nie chcę być z nim? Że już mi na nim nie zależy, że go nie potrzebuję? Dziwiłam się samej sobie, jak to się stało, że nigdy wcześniej, przez prawie sześć lat w Hogwarcie, nie zorientowałam się, że go kocham. Czy to działało na jakiś przycisk, który uruchamiał wszystkie uczucia w określonym czasie? A może to po prostu było zrządzenie losu, może tak zadecydowało przeznaczenie?
- Ja wychowywałem się w trochę innych warunkach - usłyszałam głos Draco. Spojrzałam na niego pytająco. - Miałem ogromny dom i mnóstwo pomieszczeń. To trochę dziwne ograniczyć się do zaledwie kilku. Ale nie narzekam - dodał szybko.
Uśmiechnęłam się.
- Książę uciekł z pałacu?
Zasępił się, a jego wzrok stał się trochę nieobecny, jakby wspominał wydarzenia z przeszłości, które sprawiały mu ból.
- Dokładnie.
Chyba uderzyłam w czuły punkt. Zatrzymałam się, a po chwili on także. Położyłam mu dłoń na ramieniu i spojrzałam prosto w jego oczy.
- Żałujesz? - spytałam.
Nie odwrócił wzroku. Świdrował mnie spojrzeniem, jakby chciał wypalić we mnie dziurę. Nie, po prostu musiałam coś źle zinterpretować.
- Czasem - przyznał w końcu. - Czasem tak. Trudno jest zmienić całe swoje życie.
Spuściłam głowę. Czasem czułam to samo, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia, bo moje życie zmieniło się na lepsze, czego nie żałowałam. Ale u niego najwyraźniej było inaczej. Trudno, pocieszałam się w myślach. Ciesz się z tego, co masz.
Czułym gestem uniósł mój podbródek i zmusił mnie do spojrzenia w jego oczy.
- Nie myśl, że chciałbym do tego wrócić - powiedział. - Bo nie chcę.
I widziałam w jego oczach, że mówi prawdę. Widziałam, że przeszłość była dla niego ciężka, ale wyplątał się z niej, zaczął coś nowego, własnego.
- Ja też nie chcę wracać do tego, co było - wyznałam. - Po prostu pójdźmy dalej.
Uśmiechnął się lekko. W jego oczach zatańczyły wesołe ogniki. Byłam pod wrażeniem tego, jak bardzo zmienił się w przeciągu roku. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego uśmiechu, nie zanim zaczęłam mieć z nim jakiekolwiek pozytywne relacje.
- W porządku - powiedział. - Pójdźmy dalej. Razem.

* * *

Nie minęło wcale tak dużo czasu, a ja już zdążyłam znienawidzić całej pracy, której podejmował się Draco. Pracował w Ministerstwie, w dziale przestrzegania prawa, gdzie nieźle zarabiał, co pociągało jednak za sobą wiele godzin skupienia i zmęczenia, ale też i działał na rzecz Dumbledore’a i pośrednio Zakonu, a także w szeregach śmierciożerców. Był przepracowany, dokładnie to widziałam. Tymczasowe przystopowanie, podczas którego poświęcił czas nam, jego rodzinie, odbiło się tym, że teraz musiał dać z siebie jeszcze więcej niż wcześniej. Z początku nie było to aż tak rażące, nadal mieszkaliśmy u Angelique, gdzie odwiedzało nas sporo osób, więc mniej dawała mi się we znaki samotność. Zrobiło się gorzej, gdy w końcu przeprowadziliśmy się do naszego wymarzonego domu, gdzie nagle zaczęła doskwierać mi cisza i pustka. Starałam się to ignorować, ale bywało naprawdę ciężko. Najgorzej było wieczorami, gdy wiedziałam, że jest u Voldemorta. Umierałam wtedy ze strachu, nie potrafiłam zupełnie znaleźć sobie miejsca, nie umiałam uspokoić swoich skołatanych nerwów. Kiedy Nicky mocno spał, na zewnątrz było ciemno, a wewnątrz cicho, ja zaczynałam panikować.
Draco znalazł mnie na kanapie w salonie, całkowicie roztrzęsioną.
- Ginny - powiedział, siadając obok mnie i biorąc mnie w ramiona. - Ginny, skarbie, co się dzieje?
Nie umiałam odpowiedzieć. Patrzyłam się w ścianę i nie potrafiłam skupić na niczym innym wzroku. Było mi zimno, choć zaczynało się lato. Wokół serca wciąż czułam lód zimy, lodowaty, przeraźliwie odległy.
Draco pogładził mnie po włosach, zmuszając do oparcia głowy o jego ramię.
- Nie mogę patrzeć, jak… - zaczął, ale momentalnie zesztywniał i zamilkł. Zmusiłam się, by na niego spojrzeć. Wzrok miał odległy i nieobecny.
- Draco? - spytałam cicho. - Draco - powtórzyłam głośniej, nie słysząc odpowiedzi.
Po chwili zamrugał i spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach smutek.
- Muszę iść - powiedział mi. - Voldemort…
Zamknęłam oczy, starając się nie rozpłakać.
- Przecież dopiero wróciłeś…
- Wiem.
Sięgnął do rękawa i podwinął go. Moim oczom ukazał się czarny, przerażający znak. Zadrżałam. Widziałam go już wcześniej. Widziałam go już wiele razy, ale wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do jego widoku. Spytałam kiedyś Draco, dlaczego nie miał go kilka miesięcy temu. Odpowiedział, że miał, ale zakamuflowany, a kiedy dziwiłam się jak to możliwe, stwierdził, że to sam Voldemort zgodził się go chwilowo ukryć. Nie potrafiłam tylko zrozumieć, dlaczego teraz też nie był ukryty.
- Boję się - wyznałam. - Nie chcę zostawać sama.
- Przecież podczas spotkań nikt nie odważy się ciebie zaatakować, bo wszyscy są tam, a ponadto nikt nie ma pojęcia, gdzie mieszkamy.
Pokręciłam głową.
- Nie o to mi chodzi.
Umilkł. Spojrzałam w bok. Czy miałam powiedzieć mu to, co najbardziej mi przez cały czas przeszkadzało? Czy miałam wyznać mu, że powód moich zmartwień wcale nie jest taki, jak mu się zawsze wydawało? Powinien się już dawno domyślić. Powinien wiedzieć. Ale nawet jeśli wiedział, dobrze to ukrywał.
- To nie o siebie się boję - powiedziałam cicho. Milczał. - Czy nie rozumiesz, że umieram ze strachu o ciebie? Ile to jeszcze będzie trwać? Jak długo mam udawać, że wszystko jest w porządku, chociaż wcale nie jest?
Nadal milczał. Wyswobodziłam się z jego objęć i wstałam.
- Wróć w miarę szybko, okej? - rzuciłam i wyszłam z salonu, kierując się do umiejscowionych w przedpokoju schodów prowadzących na górę. Weszłam po nich, skręciłam i oparłam się o ścianę. Doskonale słyszałam jego kroki, słyszałam otwierane drzwi, a później ich cichy trzask. Zamknęłam oczy. Musiałam to przeczekać. Musiałam wytrzymać. Już niedługo, powtarzałam sobie w myślach. Jeszcze tylko troszkę. Wytrzymam.
Z tym postanowieniem otworzyłam oczy i odepchnęłam się od ściany. Skierowałam swoje kroki do pokoju Nicky’ego. Nie potrafiłam poradzić sobie w samotności. Jak wiele innych nocy, tak i tę spędziłam na tapczanie, patrząc się bezmyślnie w gwiazdki migoczące na suficie. Kiedy zasnęłam, musiało już być bardzo późno, ale Draco do tej pory nie wrócił. Śniły mi się dziwne, pełne strachu i czerni sny, a gdy się obudziłam, nie potrafiłam sobie ani jednego przypomnieć.
- Dzień dobry - usłyszałam radosny głos.
Rozejrzałam się. Jakimś cudem znalazłam się w sypialni, a Draco stał nade mną z tacą ze śniadaniem. Uśmiechnęłam się blado, podciągając się wyżej na poduszkach.
- Dzień dobry - odpowiedziałam, ale już mniej wesoło, bowiem zauważyłam wokół jego lewego oka siniak, którego najwyraźniej próbował zakryć jakąś maścią.
Nie zauważył mojej nagłej zmiany nastroju, po prostu podał mi tacę i usiadł tuż obok. Nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. W końcu to zauważył i mina mu zrzedła.
- To nic takiego - powiedział. - Mały wypadek.
- Yhym - mruknęłam z niedowierzaniem. - Tak, wypadek. Dzięki - powiedziałam, wskazując na tacę z kolorowo przystrojonymi bułeczkami - ale chyba nie jestem głodna.
Oddałam ją Draco i wstałam, kierując się do łazienki. Starałam się nie widzieć jego zawiedzionego wzroku. Bolało mnie ranienie go, ale nie mogłam ciągle pozwalać, żeby wszystko bagatelizował. Usiadłam na podłodze i oparłam się o drzwi. Zamknęłam oczy. Starałam się być silna. Starałam się nie przejmować „małymi” problemami. Starałam się cieszyć każdym dniem. Ale czasem miałam tego wszystkiego po prostu dość, miałam ochotę wyrzucić przed Draco wszystkie swoje żale, chciałam pokazać mu cały swój ból. Tyle że to nie miało sensu, sam miał mnóstwo zmartwień, poza tym musiał wiedzieć, jaki mam stosunek do tego, co robi.
Cóż, nikt nie obiecywał, że będzie różowo i wcale tego nie oczekiwałam. Chciałam po prostu odrobiny spokoju.
Kiedy wróciłam do pokoju, Draco wciąż siedział w tym samym miejscu, trzymając na kolanach pełną tacę. Głowę miał opuszczoną i nie zauważył mnie. Starałam się podejść do niego jak najciszej. Starałam się wynagrodzić mu moje zachowanie.
- Przepraszam - szepnęłam mu do ucha.
Podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.
- Wiem, że to dla ciebie ciężkie - powiedział. - Ja też mam czasem dość. Ale widocznie tak ma być i już. Rozumiem cię i…
Przyłożyłam mu dłoń do ust, żeby już nic nie mówił. Drugą ręką podniosłam tacę i odłożyłam ją na bok. Usiadłam na jego kolanach, zrównując poziomem oczy z jego oczami.
- Po prostu musimy to przetrwać, tak? - spytałam. - Poradzimy sobie. Wszystko przetrwamy.
Odsunął moją dłoń od swoich ust.
- Porozmawiam z Voldemortem. Powiem mu, że…
- Że co? - wtrąciłam. - Że rezygnujesz ze śmierciożerstwa? Daj spokój.
- Nie - zaprzeczył, obejmując mnie w talii i przyciągając bliżej do siebie. - Powiem mu, że się czegoś domyślasz, że powinienem poświęcać ci więcej czasu…
Pokręciłam głową.
- Nie wydaje mi się, że to coś da - szepnęłam. - Po prostu rób, co do ciebie należy, a ja jakoś sobie z tym poradzę.
Uniósł rękę i odgarnął włosy spadające na moje czoło. Uśmiechnął się.
- „Rób, co do ciebie należy” - zacytował. - To akurat będzie proste.
Nim się spostrzegłam, musnął ustami moje usta. Nie miałam ani siły, ani chęci, żeby się opierać. Po prostu zdałam się na niego.

* * *

Ślub Percy’ego i jego narzeczonej, Audrey, odbył się w pewien upalny, letni dzień. Była to właściwie przełomowa data, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu Weasleyowie zjednoczyli się, znów byli prawdziwą rodziną, choć wiele się przez ten czas zmieniło. Największą zmianą był Nicolas. Percy widział go po raz pierwszy w życiu, a Charlie, który przyjechał specjalnie na ślub z Rumunii, widział tylko jego zdjęcia. Ale też i moi pozostali bracia dziwili się nad szybkością, z jaką mój syn rośnie. Potrafił już raczkować i, będąc w łóżeczku, podciągał się samodzielnie do stania. A najsłodsze było w nim to, że od około trzech miesięcy wymawiał już swoje pierwsze słowa. Nadal pęczniałam z dumy, gdy słyszałam jego słodziutkie „ma-ma”, choć Draco twierdził, że częściej mówi „ta-ta”. Niestety, w głębi ducha zgadzałam się z nim. Zawsze wiedziałam, że pomiędzy Nickym a Draco jest jakaś szczególna więź, że to on ma na niego największy wpływ ze wszystkich i że mały jest w niego wpatrzony jak w obrazek. Nie raz wprawiło mnie to już w niemą rozpacz, ale starałam się tego nie okazywać, a i z czasem było mi coraz łatwiej to znieść.
Gdy wychodziliśmy z wesela, Nicky machał do każdego ze słodką minką i wciąż powtarzał „pa-pa-pa-pa”, co wprawiało mnie w wyjątkowo dobry humor. Uśmiechałam się jeszcze długo po opuszczeniu wynajętej przez Percy’ego sali, na której wszystko się odbywało, tak jak i Draco. Teleportowaliśmy się przed nasz dom i weszliśmy do środka. Od jakiegoś czasu było coraz lepiej, Draco miał mniej pracy, więcej czasu spędzaliśmy razem i poświęcaliśmy go naszemu synowi. Zaczęłam żyć nadzieją, że tak już będzie zawsze, że nic tego nie zburzy, ale wolałam nie robić sobie zbyt wielkich nadziei. Liczyło się, że byliśmy razem i razem mieliśmy stawić wszystkiemu czoła. Nic więcej.
- Ginny, słuchaj… - zaczął Draco, gdy Nicky zasnął już w swoim łóżeczku.
Spojrzałam na niego, starając się trzymać krótko myśli, które zaczęły krążyć po mojej głowie, rozpatrując tysiące możliwości nieszczęśliwych zdarzeń.
- Nie miej takiej miny - zaśmiał się. - Nic się nie dzieje.
Odetchnęłam z ulgą.
- Okej - powiedziałam - tak lepiej.
Uśmiechnął się i pokręcił głową nad moją głupotą. Ja stałam tylko i czekałam na to, co ma mi do powiedzenia. Na szczęście byłam już spokojna, że nie będą to złe wieści. Draco zdecydował się w końcu oświecić mnie co do swoich planów.
- Jak tak dzisiaj patrzyłem na twoją rodzinę - powiedział - zauważyłem, jak wszyscy jesteście zgrani i jaką tworzycie razem… całość. Pomyślałem, że najwyższy czas, żebyśmy i my zaczęli tworzyć całość.
Nie do końca rozumiałam, co ma na myśli.
- Całość? - spytałam. - A nie tworzymy całości?
Znów się uśmiechnął i, patrząc mi w oczy, chwycił mnie za ręce. Poczułam jego palce na pierścionku zaręczynowym, który dawno temu wrócił już na swoje miejsce.
- Chcesz się ze mną ożenić? - domyśliłam się i uniosłam brwi. - Naprawdę?
- A po co bym ci się oświadczał, gdybym nie chciał? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Również się uśmiechnęłam.
- Nie wiem, żeby… nie wiem?
Zaśmiał się. Patrzyłam na niego, wciąż zdumiona swoim szczęściem, nie tylko z jego dzisiejszych słów, ale też i z tego, że po prostu był.
- Co o tym myślisz? - spytał, gdy przestał się śmiać.
- Myślę, że to dobry pomysł - odpowiedziałam bez wahania.
- Okej - stwierdził. - To jeszcze wszystko jakoś ustalimy.
Pokiwałam głową. Zapragnęłam zostać jego żoną. Nagle poczułam, jak bardzo mi na tym zależało, i wydało mi się to naprawdę dziwne. Nie byłam do końca pewna, że marzę o ślubie, a jednak… marzyłam. Uświadomił mi to nie tylko Draco, ale też i sama dzisiejsza uroczystość, kiedy to obserwowałam ubraną w biel Audrey, odprowadzaną przez ojca do ołtarza. Marzyłam o pięknej sukni, o kwiatach, jak chyba każda dziewczyna. Ale teraz zrozumiałam, że nie do końca to się dla mnie liczy. Zrozumiałam, że liczy się sam gest, sam ślub, po którym mieliśmy być związani ze sobą już na zawsze, w zdrowiu i w chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy. I pragnęłam tego.

* * *

Czas płynął nieubłaganie, a ja czułam, jak drwi sobie z nas, z ludzi, którzy nie mają na niego najmniejszego wpływu. Skończyło się lato. Zaczął się wrzesień, czas rozpoczęcia roku szkolnego w Hogwarcie. Z rozdarciem spoglądałam przez okno, próbując wyobrazić sobie siebie w pociągu, ale… nie potrafiłam. To nie tam było teraz moje miejsce. Moje miejsce było tu, z Draco i Nicolasem, w tym domu. Dumbledore osobiście spotkał się ze mną, żeby omówić mój ewentualny powrót do szkoły, ale fatygował się bez potrzeby. Nie potrafiłabym wszystkiego zostawić. Już nawet nie liczyło się dla mnie, czy zdobędę dostateczne wykształcenie, czy nie. Trwała wojna. Nie mogłam opuścić mojej rodziny, bo bałam się, że coś im się może stać. Nie potrafiłam też odebrać sobie tego, co miałam. Byłam zbyt wielką egoistką, myślałam o swoich aktualnych potrzebach, nie wybiegając w przyszłość. I dobrze mi z tym było. Czułam, że podejmuję słuszną decyzję. Jakkolwiek los postanowiłby mnie doświadczyć, wiedziałam, że jakoś sobie poradzę. Musiałam.
Dzień przed urodzinami Nicolasa razem z Angelique wybrałam się na cmentarz. Mijała pierwsza rocznica śmierci Nicka i Elissy. Wciąż nie mogłam pogodzić się z tym, co się stało, ale z perspektywy czasu łatwiej było mi zrozumieć, że tak właśnie musiało być, tak miało się stać. I chociaż uważałam śmierć, zwłaszcza śmierć dwojga tak młodych ludzi, za całkowicie bezsensowną, tolerowałam ją. Świat skrywał wiele tajemnic. Nie mogłam przewidzieć, kto zginie jako następny. Mogłam to być nawet ja sama. Nie starałam się nie zwracać na to uwagi, nie starałam się nie myśleć. Nie było sensu oszukiwać siebie samej. Wszystko, dosłownie wszystko mogło się wydarzyć, a ja musiałam być przygotowana na każdą ewentualność. Prawo wojny.
Pierwsze urodziny Nicolasa spędziliśmy razem, tylko w trójkę. Zauważyłam, jak coraz bardziej izolujemy się od świata, ukrywamy się przed nim. Draco za wszelką cenę starał się nas chronić, nawet swoim kosztem. Zdarzało się, że wracał do domu poturbowany, twierdząc, że to nic takiego. Ale ja swoje wiedziałam. Obrywał od śmierciożerców „przypadkiem” na misjach, bo mu nie ufali, bo nie chcieli go w swoich szeregach. Kiedyś z czystym sercem powiedziałabym, że jest taki sam jak jego ojciec, że nie cofnie się przed niczym, że będzie jednym z najgroźniejszych sług Czarnego Pana. A okazało się, że był coraz słabszy. Nie miał sił udawać, a ja nie mogłam mu pomóc. Z tego co wiedziałam, większość szanowała go i bała się jego mocy, to nieliczni zdobywali się na odwagę, żeby nim pogardzać. Nigdy się nie pożalił, nigdy z jego ust nie padło słowo skargi. Ale ja wiedziałam. Wyczuwałam instynktownie każde jego zmartwienie. Przestał być dla mnie zagadką, czytałam z niego jak z otwartej księgi. Wiedziałam, że nie jest dobrze, choćby rękami i nogami zapierał się, że jest wprost przeciwnie.
Nastał grudzień. Moje kontakty z przyjaciółmi były tak wątłe, że prawie żadne. Choć mogłam spotykać się z Demelzą, która już przecież ukończyła Hogwart, z Hermioną, z Angelique… nie robiłam tego. Żyłam w bańce, która mogła pęknąć w każdej chwili, nie mogłam wpuszczać do niej innych. Żyj chwilą, mówiła moja zasada. Ale chyba źle z niej korzystałam. W rezultacie na Pokątną, w poszukiwaniu prezentów świątecznych, wybrałam się sama, za towarzysza mając wyłącznie swoją różdżkę i determinację. Wiedziałam już, czym mogą grozić takie wypady, ale po prostu nie miałam ochoty na niczyje towarzystwo. Zresztą Pokątna była bezpieczna. Wszędzie pełno aurorów i tak dalej, choćby Draco twierdził, że jest inaczej. Jak się okazało, nie tylko ja wybrałam się na zakupy.
- Ginny! Cześć! - usłyszałam znajomy głos.
Obróciłam się. Tak, należał do Colina. Mimo najszczerszych chęci przywitania go, stałam tylko i wpatrywałam się w niego. Za to on podszedł do mnie z nieodłącznym, szerokim uśmiechem. Zauważyłam, że bardzo się zmienił, od kiedy ostatni raz go widziałam. Chyba jeszcze urósł, rysy jego twarzy wyostrzyły się, stały się bardziej męskie, a on sam nabrał trochę mięśni.
- Nie myślałem, że cię tu spotkam. Co tam u ciebie? Z dzieckiem wszystko w porządku? Jak się w ogóle nazywa?
Przygryzłam wargi. Nie utrzymywałam ostatnio kontaktów z Colinem, tak jak i z każdym z przyjaciół, ale nie tylko to wpłynęło na moją rezerwę w stosunku do niego. Cały czas miałam na uwadze to, jak zranił Demelzę, nawet jeśli ona wcześniej zraniła jego. Czułam, że zdradzam naszą przyjaźń, kontaktując się z Colinem, choćby było to śmieszne i całkowicie bezsensowne.
- Nicolas - powiedziałam. - Tak, ma się dobrze.
- Och, to świetnie.
Colin promieniował szczęściem. I chwilę później dowiedziałam się dlaczego. Kobieta o brązowych, kręconych włosach podeszła do niego i chwyciła jego ramię, jakby chciała pokazać, że on należy do niej.
- Cześć - powiedziała, zmierzywszy mnie spojrzeniem. Coś musiała postanowić, bo wyciągnęła dłoń w moją stronę. - Jestem Leanne Iliod. A ty musisz być…
- Ginny Weasley - uprzedziłam ją, również wyciągając dłoń i potrząsając krótko jej ręką.
Jeszcze Weasley, dodałam w myślach, ale nie powiedziałam tego na głos.
- Miło poznać - stwierdziła Leanne, patrząc na mnie trochę przychylniej, ale nadal z rezerwą. - Colin sporo mi o tobie opowiadał.
- Naprawdę? - Uśmiechnęłam się sztucznie i spojrzałam na Colina. - To bardzo miło z jego strony.
- Znasz moją siostrę - zauważyła brązowowłosa. - Jane Iliod z Gryffindoru. Mówiła mi o tobie.
Przypomniałam sobie małą Jane, którą kiedyś obroniłam przed wyśmiewaniem przez koleżanki. Drobna, wesoła Jane właściwie nie była podobna do tej ostrożnej Leanne.
- A, tak - przyznałam. - Rzeczywiście, znam.
Rozmowa jakoś się nie kleiła, więc po krótkiej chwili zostałam znowu sama. Myślałam o Demelzie. Ona i Colin byli taką piękną parą! A może po prostu tak mi się wydawało? Może nie otwierałam się na inne perspektywy, może byłam głucha, ślepa i… zajęta sobą?
Ten dzień miał dla mnie jeszcze inne niespodzianki. Nieoczekiwanie zza rogu z cierpiętniczą miną wychynęła Demelza. Zdziwiła się moim widokiem i uściskała mnie serdecznie, choć nadal nie zmieniła wyrazu twarzy.
- Wszystko u ciebie w porządku? - spytałam, przyglądając się jej uważnie. Zerkała ponad moim ramieniem i domyśliłam się, że od jakiegoś czasu szła za Colinem.
- Jasne - odpowiedziała, skupiając na mnie wzrok. - Wszystko jest w porządku. I wiesz, co ci powiem?
Wyglądała naprawdę bardzo dziwnie. W oczach miała groźne błyski.
- Ja nie zamierzam już nigdy z nikim się wiązać - oświadczyła z pewnością w głosie. - Zostaję feministką, jasne? Nigdy, nigdy nikogo! Faceci to świnie, wszyscy bez wyjątku.
Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale wyprzedziła mnie.
- Nic nie mów - ostrzegła, a później przyjrzała mi się tak, jakby dopiero teraz mnie zauważyła. - Przepraszam cię, ale muszę już iść. Spotkamy się kiedyś, okej? Pogadamy.
Nie mając innego wyjścia, przytaknęłam. Uspokojona Demelza pożegnała się ze mną i ruszyła przed siebie ulicą, a ja zostałam z jeszcze większym mętlikiem w głowie, niż wcześniej.
Święta spędziliśmy w Norze. Był to magiczny czas, czas, w którym zapomniałam o całym niebezpieczeństwie, całym świecie. Miałam rodzinę, która mnie kochała, która mnie wspierała. Nie sądziłam, że to możliwe mieć równocześnie i rodzinę i Draco, ale tak właśnie się stało - Draco, choć powoli, stawał się częścią otaczającej mnie całości. Widziałam, że czuje się nieswojo, ale też i odkrywa na nowo pojęcie rodziny, pojęcie bezpieczeństwa. Nawet jeśli bezpieczeństwo przy figlach Freda i George’a było znikome. W Boże Narodzenie Percy oznajmił, że razem z Audrey oczekują dziecka, a kilka chwil po tym wyznaniu Fleur rozpłakała się i stwierdziła, że ona też jest w ciąży, tylko że ona i Bill nie znaleźli wcześniej odpowiedniego momentu, żeby o tym powiedzieć. Mama myślała, że jej synowa płacze ze wzruszenia, ale ja raczej skłaniałabym się ku temu, że z żalu za swoją figurą. Przyszły rok miał więc przynieść następne zmiany, miał przynieść co najmniej dwójkę nowych Weasleyów, co dało wszystkim nadzieję na lepszą przyszłość, na życie bez Voldemorta, bez strachu i stałej czujności. Poddałam się chwili, porzuciłam wszystkie swoje zmartwienia i świętowałam razem ze wszystkimi, po prostu będąc sobą.

* * *

Pewnego styczniowego dnia, gdy wszystko zmierzało ku lepszemu życiu, Draco wrócił do domu w opłakanym stanie. Nie stanie fizycznym. Stanie duszy. W jego oczach widziałam wszystko. Wiedziałam wszystko.
- Ilu? - spytałam ze współczuciem.
Zacisnął usta i usiadł obok mnie na kanapie. Wzrok miał nieobecny.
- Ilu? - powtórzyłam ze źle skrywaną niecierpliwością.
- Troje - powiedział w końcu. - W tym małe dziecko.
Odruchowo spojrzałam na Nicolasa, który siedział na środku salonu, bawiąc się pluszakami. Poczułam w sercu dotkliwy ból na myśl o dziecku, które umarło.
- Nie miałem wyboru - zaczął się tłumaczyć Draco. - Musiałem udowodnić im, że jestem jednym z nich. Ręka nie mogła mi zadrżeć, a przecież…
Przeniosłam na niego wzrok. Widziałam, jak cierpi, jak nie może pogodzić się z tym, co zrobił. To było przerażające. Nie mogłam w pełni tego zaakceptować, nie mogłam uznać zabijania, zwłaszcza zabijania dzieci, za normalne, nie mogłam traktować tego jak zwykłej pracy.
- A gdyby kazali ci zabić Nicolasa? - spytałam nagle. - To co byś zrobił?
Czułam, jak jego wzrok mnie pali, jak mówi wszystko. Robił to dla nas. Wszystko, co robił, podporządkowywał myśli o chronieniu mnie i naszego syna. Ale nie mogłam powstrzymać się przed tym pytaniem. Musiałam je zadać, coś pchało mnie do tego.
- Odmówiłbym - powiedział Draco. Wiedziałam, ile by go to kosztowało. Śmierć.
Opuściłam głowę i spojrzałam gdzieś w bok.
- Przepraszam - bąknęłam. - Nie chciałam zadać tego pytania, tak po prostu wyszło…
- Nie, masz rację - powiedział, wstając. Widziałam jego zaciśnięte pięści. - Jestem bezdusznym, bezlitosnym mordercą.
Podniosłam na niego zlęknione oczy.
- Nie mów tak - poprosiłam. - Nie jesteś. Jesteś dobry. Słyszysz? Jesteś dobry! - krzyknęłam, kiedy kręcił głową z powątpiewaniem. Widziałam w jego oczach determinację, widziałam postanowienie. Ale pojęcia nie miałam jakie.
Wycofał się powoli, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Nie wierzę, że tym się stałem - powiedział cicho. - Nie wierzę, że tak nisko upadłem.
Moje usta zadrżały, gdy chciałam zaprzeczyć, gdy chciałam powiedzieć coś, cokolwiek. Powstrzymał mnie ruchem ręki i wyszedł. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi frontowych. Nie miałam pojęcia dokąd idzie i co chce zrobić, ufałam tylko, że nic głupiego. Starając się wyrzucić sprzed oczu jego napiętą twarz, podeszłam do miejsca, w którym bawił się Nicky, a później uklękłam.
- Mama - zauważył, wyciągając rączkę w moją stronę.
Przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się do niego. Chciałam odrzucić od siebie obraz Draco? Więc spojrzałam na złą osobę, spojrzałam na jego kopię, ale o brązowych oczach, które wyrażały teraz zdumienie.
- Mama - powtórzył ze zniecierpliwieniem, a później rzucił mocno o podłogę zabawkami, które trzymał z rączkach.
Podeszłam i przytuliłam go.
- Nie denerwuj się, syneczku - szepnęłam mu do uszka. - Jeszcze wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
A on zaśmiał się, jakby to był najlepszy dowcip, jaki kiedykolwiek usłyszał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)