Noc zapadła jakoś wcześniej niż zwykle. Niebo
pociemniało o wiele, wiele wcześniej. Ciemne, stalowoszare, burzowe chmury
kłębiły się nisko. Zagrzmiało. Uniosłam wysoko głowę, starając się spojrzeć
wyżej, dojrzeć czyste, pogodne niebo. Ciężka kropla deszczu opadła na moje
czoło. Nie poruszyłam się. Nadal patrzyłam w górę, nadal próbowałam spojrzeć
poza chmury. Nawet kiedy dwie kolejne, ciężkie krople opadły na moją twarz,
stałam tak - niewzruszona, z rozpostartymi ramionami. Wiatr zmagał się z moją
wytrwałością, z moim uporem. Uderzał w moją sylwetkę z niemałą siłą, a ja mimo
to nadal mu się opierałam. Moja szata powiewała gwałtownie, włosy co chwilę
opadały mi na twarz, żeby już po chwili poddać się sile wiatru i zmienić
kierunek. Zapamiętałam jeszcze tylko głośny grzmot i czyjeś znajome oczy.
Poczułam ciepłą dłoń na swojej twarzy, a później krzyknęłam.
- Spokojnie, wszystko jest w porządku, wszystko jest
okej, to tylko burza - usłyszałam, jak ktoś szepce mi do ucha.
Byłam cała rozdygotana. Przez chwilę nie potrafiłam
umieścić się w miejscu i w czasie, nie miałam pojęcia, co się wokół mnie
dzieje. Czułam ciepły oddech na swoim policzku, ciepłe ręce, które mnie
obejmowały… Zamrugałam. Siedziałam na łóżku, trzęsąc się i szczękając zębami.
Draco obejmował mnie i szeptał kojące słowa. Przyłożyłam dłoń do piersi, do
serca. Oddychałam ciężko.
- To tylko burza - usłyszałam po raz kolejny.
Spojrzałam na niego. Wyraźnie ucieszył się, że
zaczynam kontaktować.
- Co się stało? - spytał.
- To tylko sen - wymruczałam i przymknęłam oczy,
opierając się o niego. - Bardzo dziwny sen. W tym śnie wydawało mi się, że… -
urwałam. Zaniepokoił się.
- Wydawało ci się…? - podjął przerwany wątek.
Ale ja nie mogłam skończyć. Nie potrafiłam. To
wyglądało jak sen z poprzedniego życia, sprzed długiego czasu, o którym już
dawno zapomniałam. Ale on nadal we mnie był, a teraz upominał się o miesiące, w
których go odrzuciłam, zmieniając się w jeszcze gorszy koszmar niż poprzednio.
- Nieważne - powiedziałam. - Jestem śpiąca, bardzo
śpiąca…
Znów grzmotnęło potężnie, aż podskoczyłam. W tym
samym momencie usłyszałam odległy płacz. Oprzytomniałam i wyskoczyłam z łóżka
jak oparzona. Nie odwracając się, pognałam do pokoju Nicky’ego. Wzięłam go,
płaczącego, na ręce, a później wróciłam z nim do sypialni.
To była ciężka noc. Burza rozszalała się na dobre,
deszcz zacinał w okna i bębnił o dach. Drzewa uginały się pod ciężarem wiatru.
Nie miałam pojęcia, że to znaki. Nie wiedziałam, jak wiele ma się wkrótce
zmienić. Przejaśniło się dopiero nad ranem. Byłam ledwie żywa ze zmęczenia i
cieszyłam się, że mogę jeszcze zostać, że mogę spać dalej. Draco nie miał tego
szczęścia, musiał iść do pracy. Słyszałam jak ubiera się cicho, jak cicho
zamyka za sobą drzwi i wychodzi. Owinęłam się ciaśniej w kołdrę i zanurzyłam we
śnie, z którego po niedługim czasie zbudził mnie mój syn, żądając jedzenia. Z
niechęcią zwlekłam się z łóżka i zaczęłam ten pechowy dzień, wstając lewą nogą.
Nigdy nie wierzyłam w przesądy, a i tym razem nie miałam zamiaru się nimi
przejąć, coś jednak mówiło mi, że powinnam. Wyrzuciłam głupie myśli z głowy i
zeszłam na dół z Nickym na rękach. Gdy tylko znaleźliśmy się w kuchni, zaczął
się wyrywać i musiałam postawić go na podłodze. Podbiegł na swoich grubych nóżkach
do szafki kuchennej i otworzył ją. Zareagowałam, zanim wyjął z niej cokolwiek.
- Nie, mój drogi - powiedziałam, trzymając go w
bezpiecznej odległości od garków. Ostatnio uwielbiał się nimi bawić, na co
pozwalał mu tylko i wyłącznie Draco.
Nicky zaczął krzyczeć i tupać, okazując całą swoją
złość. Jakoś udało mi się go udobruchać i zaczęłam przygotowywać mu kaszkę na
śniadanie. Był nieznośny i wiercił się, chcąc sobie pobiegać, ale nie mogłam
spuścić go z oczu, bo zaraz wpakowałby się w coś głupiego. To chyba akurat miał
po mnie.
Kiedy w końcu znalazł się w swoim krzesełku i dostał
do ręki łyżeczkę, zaczął rozwalać jedzenie we wszystkie strony. Starałam się
jakoś to ogarnąć, ale każda próba zapanowania nad nim kończyła się płaczem.
- Mama be! - powtarzał swoje ulubione zdanie, a ja
traciłam cierpliwość.
Kiedy nareszcie udało mu się zjeść wszystko, ja byłam
nadal głodna, za to on wyrażał ochotę na wesołą zabawę. Byłam padnięta po
nieprzespanej nocy i dziwiło mnie, że on nie jest. W końcu złamałam się i
sięgnęłam po pergamin, żeby napisać do Angelique z prośbą o pomoc. Mały
buntownik tymczasem siał spustoszenie wśród swoich zabawek.
- Aleś ty dzisiaj grymaśny - podsumowałam, patrząc na
niego z drugiego końca pokoju.
- Mama be - odparł i wrócił do swojego zajęcia.
Angelique była po prostu darem z niebios. Zjawiła się
w tempie rekordowym i z uśmiechem podeszła do Nicky’ego.
- Co tam masz? - spytała.
Wyciągnął w jej stronę pluszową żyrafę, którą właśnie
się bawił. Wyglądał jak aniołeczek, ale ja nie dałam się zwieść.
- Lepiej mu nie ufaj - ostrzegłam.
- Daj spokój - stwierdziła, nie patrząc na mnie. -
Przecież on jest taki kochany!
Rozpromieniony Nicky zmusił ją do wzięcia od niego
żyrafy, a później wstał i na swoich grubych nóżkach podreptał w moim kierunku.
- Dada! - oświadczył, szczęśliwy swoim pomysłem
spaceru.
- Jak coś ode mnie chcesz, to taki milutki się
robisz, co? - odpowiedziałam mu, niewzruszona.
- Dada! - uparł się i pociągnął mnie za nogawkę
spodni od piżamy, z której nadal nie miałam czasu się przebrać.
Spojrzałam błagalnie na Angelique.
- Wyszłabyś z nim? Proszę, ja nie mam siły dzisiaj…
Angie uśmiechnęła się promiennie i w mgnieniu oka
znalazła się koło nas.
- Nicky, pójdziesz z ciocią Angelique na spacerek? -
spytała.
Niechętnie, ale w końcu przytaknął. Odetchnęłam z
ulgą. Oznaczało to, że będę miała w końcu chwilę dla siebie.
Gdy wyszli, padłam na kanapę i zamknęłam oczy. Głowa
bolała mnie z niewyspania, ale jakoś nie potrafiłam przestać się kręcić i w
rezultacie nie zasnęłam ani na chwilę. Wstałam i poszłam na górę, żeby
doprowadzić się do porządku. Kiedy już wyglądałam jako tako, zeszłam do kuchni
i zaparzyłam sobie mocnej herbaty. Miałam nadzieję, że odrobinę mnie podratuje,
i rzeczywiście poczułam się trochę lepiej. Teraz zapragnęłam powdychać świeżego
powietrza. Przeszłam do salonu i otworzyłam szklane drzwi prowadzące na taras.
Usiadłam na krześle ustawionym w stronę ogrodu i zatopiłam się w kontemplacji
natury.
Mój ogródek nie był specjalnie duży, ale za to bardzo
zielony. Z racji tego, że mieszkaliśmy w otoczeniu mugoli, nie występowały w
nim żadne magiczne rośliny, a tylko i wyłącznie te zwykłe. Uwielbiałam wąchać
zapach kolorowych kwiatów i podziwiać niezliczone krzewy. Nicky uwielbiał tu
uciekać i chować się między nimi. Za pierwszym razem umieraliśmy z Draco ze
strachu o niego, a okazało się, że on po prostu siedzi tam i się z nas śmieje.
Później, gdy tylko znikał, od razu szliśmy szukać go w ogrodzie i zwykle
znajdowaliśmy.
Zamyśliłam się nad upływającym czasem. Po nocnej
burzy nie zostało ani śladu, był piękny, majowy dzień. Tak samo działo się z
moim życiem, miewałam wzloty i upadki, ale ważne było to, że po burzy zawsze
przychodziły rozpogodzenia, że szczęście nadal się ode mnie nie odwróciło, choć
popełniłam tyle głupich błędów.
Wspominałam nadejście wiosny. Wtedy wzięliśmy ślub,
który może nie był huczny, ale dla nas wystarczający. Znaleźli się na nim tylko
najbliżsi przyjaciele i moja rodzina. Starałam się dociec, dlaczego nie
pojawiła się na nim Narcyza Malfoy, ale nie potrafiłam wydusić tego z Draco.
Ale może to i lepiej, że nie było jej na ceremonii. Choć skromna, udała się
doskonale, a nikt nie mógł przewidzieć, czy jej towarzystwo nie popsułoby
niechcąco wszystkiego, chociaż miałam nadzieję, że nie. Od tamtego czasu byłam
panią Malfoy i ciągle nie potrafiłam się do tego przyzwyczaić. Nieświadomie
sięgnęłam do obrączki, żeby poczuć ją jeszcze raz, żeby jeszcze raz obrócić ją
w palcach. Tak, ten rok przynosił zmiany. I chociaż nad światem magii unosił
się coraz czarniejszy cień, czuć było w powietrzu, że zbliża się ostatnia
burza, że już niedługo wszystko ostatecznie się rozstrzygnie. Miałam nadzieję,
że szczęście nam dopisze. Miałam nadzieję, że Voldemort w końcu zostanie
ostatecznie pokonany i da spokój nam wszystkim.
W swojej małej retrospekcji wróciłam do momentu, w
którym odwiedził nas bardzo niespodziewany gość. Byłam akurat sama z Nickym i
mocno się przeraziłam, gdy ujrzałam ją na progu, ale rozpoznałam natychmiast,
kim jest. Narcyza Malfoy. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować.
Przywitałam ją i zaprosiłam do środka. Widziałam, jak bacznie obserwuje każdy
mój ruch i każdy detal naszego domu. Usiadła na kanapie w salonie, a gdy
zaproponowałam jej coś do picia, odmówiła.
- Więc tu mieszka mój syn - powiedziała wyniośle,
zwężając oczy, tak jak on często to robił.
Mruknęłam coś potakująco, nie bardzo wiedząc, co jej
odpowiedzieć.
- Chciałabym zobaczyć mojego wnuka.
W jej głosie wyczuwałam, że lubi wydawać rozkazy, a
także górować nad innymi. Ale ja byłam teraz matką, która jest w stanie bronić
swojego dziecka do upadłego przed każdym zagrożeniem, nawet bardzo znikomym.
- Przykro mi, ale właśnie śpi.
Starałam się mówić spokojnie, nie dać się ponieść
emocjom. Uśmiechnęła się drwiąco.
- W takim razie zaprowadź mnie od niego - zażądała.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Moja - jak nagle zdałam
sobie z tego sprawę - teściowa była piękna, dumna i wyniosła, co, mimo jej
ponad czterdziestu lat, nadal robiło wrażenie. Ale ja się jej nie bałam.
- Może jednak zdecydowałaby się pani zaczekać na
syna? - spytałam, zła, że w takich momentach zawsze jest w pracy, zostawiając
mnie samą sobie.
Narcyza wyglądała na bardzo niezadowoloną, jednak
zgodziła się zaczekać na niego, siedząc prosto, zupełnie jakby połknęła kij, i
milcząc. Zaczynało mnie to już poważnie denerwować, ale w tym momencie Draco,
jakby wysłuchał moich telepatycznych sygnałów, wrócił do domu. Wszedł do salonu
i aż przystanął ze zdziwienia.
- Ma-mamo? - spytał, jakby nie do końca wierząc, że
ona tutaj jest.
Wstała dumnie i podeszła do syna. Przyglądałam się mu
badawczo. Nadal nie byłam w stanie wyczytać z jego twarzy nic poza zdziwieniem.
To była bardzo dziwna wizyta. Draco z matką zamknęli
się w jego gabinecie i rozmawiali o czymś, a ja zajmowałam się Nickym, który
właśnie się obudził z poobiedniej drzemki. Kiedy w końcu wyszli z gabinetu,
Narcyza podeszła do Nicolasa, który z początku się jej przestraszył, ale później
przesłał nieśmiały uśmiech. Mogłabym przysiąc, że sama również lekko się
uśmiechnęła, zanim odwróciła się na pięcie i wyszła z naszego domu i naszego
życia. Więcej jej nie zobaczyłam, a Draco wytłumaczył mi, że po prostu umierała
z ciekawości, jacy jesteśmy - ja i Nicky, choć za nic by się do tego nie
przyznała. Ponoć specjalnie po to przyjechała z Francji, do której następnie
wróciła i już jej nie opuszczała. Ale przynajmniej Draco wyglądał na
szczęśliwego, że jego stosunki z matką są w miarę przyjazne, a to, co cieszyło
jego, było szczęściem i dla mnie.
Za to najnowszy dowód szczęścia zaczynałam odczuwać,
choć jeszcze nikomu się do tego nie przyznałam. Musiałam być wcześniej
absolutnie pewna, nie chciałam zapeszyć. Nie chciałam nawet o tym myśleć, żeby
nie sprowadzić na siebie fatum. Po prostu zamierzałam poczekać na odpowiedni
moment.
Z rozmyślań wyrwał mnie krzyk Nicolasa, dochodzący z
głębi domu. Wywróciłam oczami i weszłam do środka.
- Nicky! - krzyknęłam.
Po chwili wbiegł do salonu i, rozpromieniony,
podbiegł do mnie, wyciągając rączki, żebym go podniosła. Spełniłam jego prośbę
instynktownie, spełniłabym ją nawet wtedy, gdybym była na niego nieźle wściekła
i obrażona.
W tym momencie Angelique weszła do pokoju i ledwo
żywa opadła na kanapę.
- Nie, nie, nigdy więcej mnie nie proś… -
wymamrotała.
Zaśmiałam się.
- Łobuziaku - skarciłam synka, pociągając go
żartobliwie za uszko. - Ciocia już więcej nie pójdzie z tobą na spacer,
widzisz?
Doskonale wiedziałam, co dzieje się z małym, gdy
wypuści się go na wolność. Chciał wejść wszędzie, dotknąć wszystkiego i nic nie
robił sobie z zakazów i nakazów. Był strasznie ciekawski. To chyba też trochę
po mnie.
- A jeszcze muszę iść popołudniu do pracy -
lamentowała Angie.
Od dłuższego czasu pracowała w zakładzie kosmetycznym,
najczęściej w godzinach popołudniowych, co pozwalało mi czasem wykorzystywać ją
rano do pomocy przy rozbrykanym Nickym. Choć czasem, jak teraz, na niego
narzekała, to i tak wiedziałam, że następnym razem i tak przyjdzie z chęcią.
Ten dzień nie
różnił się niczym szczególnym od innych. Jak na ogół popołudniu byłam już
padnięta i czekałam, aż Draco wróci i przyniesie ze sobą energię, która była mi
jak najszybciej potrzebna. Choć nie byłam mistrzynią w gotowaniu, przyrządziłam
jadalny obiad i postawiłam go na stole akurat w chwili, w której Draco wszedł
do kuchni.
- Ślicznie
pachnie - powiedział, całując mnie na powitanie, równocześnie próbując podkraść
pulpeta z patelni.
- Masz na
talerzu - skarciłam go, trzepnąwszy go wcześniej w dłoń.
Zaśmiał się i podszedł
do stołu. Powąchał demonstracyjnie skromne danie i usiadł na krześle.
- Jak tam
dzisiaj? - spytał jak co dzień.
Zaśmiałam się i
usiadłam naprzeciwko niego. Kiedy tylko wracał do domu, czułam się o wiele
lepiej.
- Nicky
wyciągnął Angelique na spacer - zrelacjonowałam.
- To cioteczka chyba
szybko tu nie wróci - zaśmiał się Draco. - Smacznego - dodał, chwytając za sztućce
i zaczynając jeść. Zrobiłam to samo.
- Obawiam się,
że nie zużył jeszcze swojej dziennej dawki energii - ostrzegłam. - On chyba
pobiera ją od innych, pasożyt.
Draco wzruszył
ramionami.
- Po prostu
jest w takim wieku…
- Pieluchorób -
użyłam jednego ze swoich ulubionych określeń, zemsty za „mama be”.
Zaśmiał się i
zajął jedzeniem.
- A jak w
pracy? - spytałam.
Przełknął kęs i
dopiero odpowiedział:
- W porządku.
On nigdy nie
mówił z pełnymi ustami, jak na przykład Ron. Widać było, że otrzymał staranne
wychowanie.
- A jak tak w
ogóle się czujesz? - spytałam. - Noc była naprawdę ciężka.
Znów wzruszył
ramionami
- Bywało
gorzej. Serio - dodał, widząc na sobie mój powątpiewający wzrok. Jakoś nie
chciało mi się wierzyć, że po maksymalnie czterech godzinach snu jest wypoczęty
i pełny energii. - A ty? - zrewanżował się.
Skrzywiłam się
i zaczęłam grzebać widelcem w swoim talerzu.
- Beznadziejnie
- wyznałam. I, wiedziona impulsem, dodałam: - Ale ja ostatnio ciągle czuję się
beznadziejnie.
Wyglądał na
zmartwionego. Chyba nie powinien. Chciałam powiedzieć mu, że nie ma powodów do
zmartwień i wyjaśnić wszystko, ale tym razem kolejny impuls nakazał mi milczeć.
- Może powinnaś
iść na jakieś badania czy coś, jeśli źle się czujesz? Mogę pójść z tobą - zaproponował.
Pokręciłam
głową z tajemniczym uśmiechem.
- Jest okej.
- Ale…
- Jest okej -
powtórzyłam, nadal się uśmiechając.
Skończyliśmy
jeść, a później przenieśliśmy się na kanapę w salonie, zbierając siły na najazd
terrorystyczny zwany Nicolasem. Na ogół Draco tylko czekał, aż będzie mógł się
nim zająć, ale teraz był dziwnie zamyślony.
- Ginny, co byś
zrobiła, gdyby coś mi się stało? - spytał znienacka, wbijając mnie tym pytaniem
głębiej w kanapę.
- Eee… no nie
wiem… - mruknęłam i spojrzałam na niego. Był dziwnie spokojny. - Ale o co
chodzi?
- A nie, nic
takiego - zreflektował się, uśmiechając się do mnie. - Po prostu Carl poprosił
mnie o pewną przysługę i…
- Niebezpieczną przysługę? - przerwałam mu. Bo chyba bez tego
nie zachowywałby się właśnie w taki sposób.
- Odrobinę -
przyznał. - Właściwie to muszę tylko skontaktować się z jego bratem i poprosić
go, żeby spotkał się z Carlem.
Nic z tego nie
rozumiałam.
- A dlaczego to
ty masz się skontaktować z jego
bratem?
Draco chwilę
rozważał, czy powinien mi to powiedzieć, ale jednak zdecydował się wyznać
prawdę.
- Jego młodszy
brat jest śmierciożercą. Carl chciałby jakoś się z nim skontaktować, ale nie ma
jak, więc poprosił mnie, żebym to jakoś załatwił.
Pokiwałam
powoli głową, tylko że nadal czegoś nie rozumiałam.
- Chcesz mi
powiedzieć, że zgodziłeś się z dobrego serca?
Zmieszał się.
- Obietnica -
przypomniałam, mając na myśli regułę, którą wyznawaliśmy już prawie półtora roku:
„prawda i tylko prawda”.
Westchnął.
- Właściwie to
Carl pomógł mi w poszukiwaniach ciebie, kiedy…
- Mów dalej -
popędziłam go, gdy zwiesił głos.
- I wtedy kazał
mi przysiąc, że kiedyś mu się w jakiś sposób odwdzięczę. To wszystko.
Nadal
przypatrywałam mu się podejrzliwie.
- I dlatego
pytasz mnie, co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało?
Przeciągał
moment odpowiedzi najdłużej, jak się dało, a gdy już zawiodły go wszystkie
metody słowne, po prostu zaczął mnie całować. Nienawidziłam tego chwytu, bo
skutecznie mnie rozpraszał, ale tym razem postanowiłam odpuścić. Całował mnie
zachłannie, tak, jakby czekał na to od dawna. Przywarłam do niego, nie
pozwalając mu przestać, choćby nie wiadomo co się działo. Byliśmy wolni.
Byliśmy bezpieczni. Byliśmy zakochani w sobie do szaleństwa.
Jak z innego
świata, usłyszałam cichutkie kwilenie.
- Nicky –
mruknęłam, odrywając się od swojego męża. Już dawno wprowadziłam to zdrobnienie
i jakimś cudem przeszło.
- Co? Ja nic
nie słyszałem.
Podniosłam się
z kanapy. Wyglądał, jakby obraził się, że naszego syna kocham bardziej od niego
- tak, kiedyś tak już stwierdził, w żartach, ale jednak!
- Zaraz wracam
– szepnęłam, muskając wargami jego czoło i wyszłam z salonu.
Płacz przybrał
na sile. Mały najwyraźniej się niecierpliwił. Wywróciłam oczami i pognałam
schodami na górę.
- Nicky,
skarbie – zanuciłam, wpadając do pokoiku.
Mój synek
rozpłakał się na dobre. Szepcząc czułe słówka, wyciągnęłam go z łóżeczka. Zaczęłam
chodzić z nim po pokoju, kołysząc się lekko.
- Skarbeńku, co
się stało? Czemu płaczesz?
- Tata, tata! –
wykrzyknął cieniutkim głosikiem.
- Chcesz do
taty? Zanieść cię do taty?
- Tata, tata!
Westchnęłam
ciężko. Mały cały czas płakał. Nie byłam stuprocentowo pewna, czy właśnie o to
mu chodzi, ale zaniosłam go do salonu. Draco otworzył leniwie oko, słysząc, że
otwieram drzwi. Widząc Nicka otworzył drugie oko i wyprostował się.
- Tata, tata,
tata! – rozkrzyczał się Nicky i zaczął wierzgać nogami i wyrywać się do Draco.
Sapnęłam
poirytowana. Za co on go tak uwielbia? To mnie powinien nawoływać, to ja go
urodziłam i wykarmiłam i to ja na co dzień znosiłam jego fanaberie!
- O nie mój
drogi, jak masz tak wierzgać, to idź sobie sam – powiedziałam, po czym posadziłam
Nicka na środku salonu. W pierwszej chwili nie wiedział, co się dzieje, ale już
w następnej wstał i poczłapał do Draco, który wyciągnął w jego kierunku ręce.
Na mnie nawet nie spojrzał. Znowu był śmiertelnie obrażony. Podniósł małego bez
trudu i posadził go sobie na kolanach.
- Co się stało,
młody człowieku? – spytał spokojnie.
Podeszłam do
nich i usiadłam obok Draco na kanapie. Nicky natychmiast to przyuważył.
- Mama be –
stwierdził, wskazując na mnie ręką.
Zagotowało się
we mnie. Draco rzucił mi znaczące spojrzenie.
- Ginny, możesz
wyjść? To męskie sprawy.
Wstałam,
wściekła.
- A tylko
będziesz czegoś ode mnie chciał, pieluchorobie – warknęłam do syna. Draco zachichotał.
– To dotyczy też ciebie – dodałam, zanim wyszłam z saloniku.
Powinnam w
wielkim stylu udać się do sypialni czy w jakieś inne miejsce, ale po prostu
zżerała mnie ciekawość. Ukucnęłam i przyłożyłam ucho do szczeliny w drzwiach.
Nick właśnie z wielkim przejęciem próbował poskładać słowa.
- Tata… dada…
tata… mama be.
Draco
powiedział coś do niego cicho i chyba połaskotał, bo mały się roześmiał. Ale
nagle śmiech ucichł.
- Tata?
Nicky się
niepokoił. I ja też się zaniepokoiłam. Weszłam szybko do pokoju, nie dbając o
to, czy Draco domyśli się, że podsłuchiwałam. Coś było nie tak i już po chwili
wiedziałam co.
- Weź go –
mruknął cicho, nagle cały blady.
Przestraszyłam
się, ale i zdenerwowałam. Voldemort musiał psuć każdą szczęśliwą chwilę z
naszego życia, po prostu musiał! Wzięłam na ręce synka, który wpatrywał się
pytająco w swojego tatę. Ja starałam się tego nie robić.
- Słoneczko –
zagruchałam najradośniejszym tonem, na jaki było mnie stać. – Skarbeńku,
popatrz na mnie.
Ale mój syn nie
zwracał na mnie uwagi.
- Tata –
powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, wskazując władczym gestem w jego
stronę.
Oczy Draco
odnalazły moje oczy.
- Znowu? –
szepnęłam.
Kiwnął lekko
głową.
W tym momencie
nie było Nicka. Byliśmy tylko my dwoje, jak zawsze, gdy Draco zostawał wezwany.
Między nami był ból i strach. Czego tym razem chce Voldemort? Czy kolejny raz
będzie kazał Draconowi zabijać?
Nick
zniecierpliwił się, wykrzywił usteczka i zawył na cały głos. Rozpłakałam się ze
dwie sekundy po nim.
- Ginny, ja… -
Draco wstał i podszedł do nas. – Muszę… muszę iść. Kochanie, nie płacz. -
Uniósł rękę i wytarł łzę z mojego policzka. – Nie martw się, niedługo wrócę.
Opiekuj się nim.
Nick wyciągnął
rączki w jego stronę. Twarzyczkę miał całą mokrą od łez. Draco, mimo że musiał
się śpieszyć, wziął go na ręce.
- Hej, mały –
powiedział. – Muszę iść do pracy, ale niedługo wrócę. Opiekuj się mamą.
Nick pociągnął
nosem.
- Mama be.
- A co ci ta
mama zrobiła? – zdziwił się teatralnie Draco. – Zbiła cię, czy co?
- Mama be, tata
dada.
Draco
westchnął.
- Obiecuję, że
jutro pójdę z tobą na długi spacer. Co ty na to?
Powoli pokiwał
głową. Wpatrywałam się w mojego męża w milczeniu. Był przestraszony. Bał się,
że utraci wszystko to, co ma. Tak jak i ja. Nasz świat był taki kruchy. W
każdej chwili mógł się zawalić. Po moim policzku popłynęła samotna łza.
- Ginny –
powiedział z czułością, wycierając i tę kroplę. – Wszystko będzie dobrze.
- Obiecujesz? –
pisnęłam zmienionym głosem. – Obiecujesz, że wrócisz? Obiecujesz, że mnie nie
zostawisz? - Znów zaczynały się moje huśtawki nastrojów.
Draco, nie
zważając na Nicky’ego, pocałował mnie czule.
- Obiecuję –
szepnął, podając mi zapłakanego, zasmarkanego pieluchoroba, i odszedł.
- Draco! –
zawołałam za nim, gdy był już przy drzwiach.
Odwrócił się. W
jego szarych oczach dostrzegłam narastającą panikę. Nie wytrzymałam. Posadziłam
Nicka na podłodze i z płaczem podbiegłam do Draco.
- Kocham cię –
powiedziałam, obejmując go z całych sił. – Kocham cię – powtórzyłam, unosząc
głowę i patrząc w jego oczy. – Słyszysz? Kocham cię! Nie zostawiaj mnie!
Oparł czoło o
moje czoło. Jego oczy były szkliste.
- Też cię
kocham – szepnął. – Choćby nie wiem co się stało. Do końca świata i jeszcze dłużej.
Złożył na moich
ustach ostatni, delikatny pocałunek, a później wyszedł, zostawiając mnie samą.
Zostawił mnie.
Dlaczego nie
mogliśmy uciec? Dlaczego nie mogliśmy się gdzieś schować? Przeczekać? Kiedy nie
było go w pobliżu, czułam, jakby zabrakło cząstki mnie, jakby ktoś wyrwał ją brutalnie.
Oparłam się o futrynę, przełykając łzy. Dlaczego to cholerne życie musi być
takie beznadziejne?! Walnęłam pięścią w ścianę. Raz. Drugi.
- Mama?
Podskoczyłam.
Nicky stał koło mnie, ciągnąc mnie za spodnie.
- Tak, syneczku?
Uklękłam, żeby
zrównać się poziomem z jego twarzą. Wpatrywał się we mnie. Nie umiał wyrazić
swoich myśli. Przyłożył swoją małą rączkę do mojej twarzy i wbił we mnie
pytający wzrok. Zrozumiałam, co chce mi przekazać.
- Mamusia się
źle czuje. – Uśmiechnęłam się do niego blado. – Chodź, poczytam ci książeczkę.
Mały nie
protestował. Zarzucił mi ręce na szyję i dał się zanieść do swojego pokoju,
gdzie zostaliśmy do samego wieczora. Zeszliśmy na dół tylko po to, żeby coś
zjeść. Zaczynało się robić późno. Nicky długo nie mógł zasnąć. Był bardzo
niespokojny, cały czas pytał o Draco. Nie umiałam mu odpowiedzieć. Sama nie
wiedziałam. W końcu, porządnie zmęczony dniem, usnął około dziewiątej. Teraz
zostałam sama. Zupełnie sama. Nie poszłam do sypialni. Położyłam się na
tapczanie w jego pokoju. Bałam się. Minęła pierwsza, a Draco nadal nie było.
Zwykle o tej porze już wracał. Zwykle czekałam na niego, aby upewnić się, że
wszystko w porządku. Tym razem jednak zasnęłam. Nie miałam sił, by dłużej czekać.
* * *
Kiedy tylko się
pojawił, w kręgu zaszumiało. Zdziwił się, że nie ma wszystkich, ale nie miał
zamiaru tego okazać. Stanął na swoim zwykłym miejscu, kątem oka wypatrując
Tima, brata Carla, ale nie zauważył go. Zauważył za to wpatrzone w siebie
spojrzenia. Co jest?, zdziwił się.
Przyjrzał się swojej szacie, zastanawiając się, czy aby wszystko z nią w
porządku, ale nie zauważył, żeby coś było nie tak. Czuł, że coś się święci. Bał
się bardziej, niż okazał to Ginny. Nie, wcale nie miał pewności, że niedługo
wróci. Nie wiedział nawet, czy w ogóle wróci. Wciąż pamiętał, że ma jej mówić
tylko prawdę, ale nie mógł pozwolić, żeby denerwowała się jeszcze bardziej, o
ile to w ogóle możliwe. Kochał ją jak nigdy nikogo i nie mógł pozwolić, żeby
przez niego cierpiała. Już wystarczająco ją skrzywdził.
Pojawiło się
jeszcze dwóch czy trzech śmierciożerców, Draco ich nie liczył. Wolał raczej
rozejrzeć się po sali, do której zostali przywołani. Coś przewróciło mu się w
żołądku, gdy odkrył, że jest w swoim własnym, dawnym domu, w Malfoy Manor. To
nie mógł być dobry znak. Na pewno nim nie był.
- Witajcie.
Voldemort
wyrósł jak spod ziemi. Krąg zafalował, a on przywołał na twarz swój wężowy
wyraz, z którym wyglądał, jakby szykował się do skoku, jakby chciał ugryźć,
zabić. Podążył wzrokiem po zebranych, zatrzymując się na chwilę na każdym z
nich. Gdy spojrzał na Draco, ten wykrzywił twarz w swoim zwykłym uśmieszku.
- Zastanawiacie
się pewnie, po co was tu sprowadziłem - odezwał się w końcu. - Wiecie zapewne,
jak się sprawy mają. Zakon - to słowo wymówił jak obelgę - zaczyna wariować.
Nie wiedzą, w co wsadzić ręce. A jednak jakoś sobie radzą.
Każda osoba, w
której utkwił swój żądny mordu wzrok, przełykała ze strachem ślinę. Każda,
oprócz Bellatriks, którą Draco zobaczył dopiero teraz. Stała nieco na uboczu,
zaśmiewając się z czegoś, ale tak, żeby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi.
Poczuł do niej nagłą nienawiść. W końcu kiedyś próbowała zabić Ginny, czego
nigdy jej nie wybaczy. Wiedział, że może chciała jego dobra, ale jeśli tak, to
bardzo dziwnie się to przejawiało.
W tym momencie,
tak jakby wyczuła jego wzrok, spojrzała na niego i uśmiechnęła się perfidnie.
Coś było nie tak, ale jeszcze nie wiedział co.
- Pytam, jak to
się dzieje? - kontynuował Voldemort. - Wykańczamy ich po kolei, po jednym,
powolutku, a oni tylko rosną w siłę.
Nie tylko
Bellatriks na niego patrzyła. Spotykał mnóstwo spojrzeń, jednych spłoszonych,
innych pewnych siebie. Postanowił nie być gorszy. Postanowił być twardy, jak
zawsze.
- Nadszedł czas
na małe zmiany - Voldemort zwiesił głos, potęgując efekt swoich słów.
Draco wiedział,
że musi mieć krystalicznie czyste myśli, gdy spojrzy w jego oczy, gdy będzie
próbował dociec prawdy. Był dość dobry z oklumencji i umiał podsuwać mu
fałszywe obrazy, lub obrazy wybrane. Czekał na ten moment. Skupił się
całkowicie na przekazaniu Voldemortowi tego, co chce zobaczyć, nie ujawniając
równocześnie, że przy tym majstrował. Musiał za wszelką cenę chronić Ginny i
Nicolasa. Nie mógł pozwolić sobie na najmniejszy błąd, najmniejsze zawahanie.
Wytrzymał spojrzenie. Wszystko mógł wytrzymać.
- Jesteśmy po
to, by wygrywać - ciągnął Czarny Pan. - Jesteśmy po to, by zwyciężać, triumfować,
panować nad światem, a nie po to, by Zakon wyprzedzał nasze plany.
Wyglądał na
pozór normalnie, ale Draco wiedział, że tak nie jest. Nie mógł jednak pozwolić
sobie na chwilę wytchnienia. Nie mógł myśleć nad ewentualnym planem odwrotu.
Zresztą i tak by się nie powiódł.
- Dlaczego tak
się dzieje? - zadał pytanie retoryczne. - Dlaczego ten stary wariat, Dumbledore,
wciąż jest o krok przed nami?
Draco miał
obojętną minę, zachowywał kamienną twarz. To było jego drugie ja. To było jego
ja, którego używał przez lata, a teraz się go wypierał, niepomny tego, co
wpajali w niego rodzice, co sam uważał kiedyś za słuszne. Był aktorem w tym
spektaklu masek, złudzeń i obojętności. To było częścią jego, choćby próbował
się tego wyprzeć.
- Powiem wam,
dlaczego - stwierdził Voldemort, przechadzając się wokół kręgu. - Powiem wam,
dlaczego tak właśnie się dzieje. Zostaliśmy zdradzeni, oszukani. Dumbledore
wpuścił między nas żmiję i myślał, że się o tym nie dowiem.
Draco starał
się nie stracić głowy, nie pokazać po sobie, że go to w ogóle obchodzi. Podążał
wzrokiem po kręgu od niechcenia, wpasowując się w niepisany rytuał. Kto się
złamie - umrze. Doskonale o tym wiedział.
Voldemort
spojrzał jeszcze raz na każdego po kolei.
- A zdrajca
jest wśród nas - dodał.
- Panie, kim on
jest? - spytał ktoś.
Zawtórowały mu
ciche pomruki. Voldemort uwielbiał przeciągać ważne momenty. Uwielbiał
doprowadzać ludzi do ostateczności, licząc, że sami się przyznają pod presją.
Ale Draco nie zamierzał się poddawać. Jeszcze
nie wszystko stracone, powtarzał sobie. On
może wcale nie wiedzieć…
Ale w jego
spojrzeniu widział, że wie. Widział, jaką satysfakcję sprawia mu ta napięta,
naelektryzowana do granic możliwości atmosfera. I wiedział, że to koniec.
- Dracon Malfoy
- powiedział cicho Voldemort, utkwiwszy w nim wzrok. - Myślałem, że okażesz się
lepszy, niż twój bezużyteczny ojciec.
Nie zamierzał
zaprzeczać. Nie zamierzał błagać o litość. Chciał umrzeć dumny, wyprostowany,
choćby i później Voldemort mówił, że było zupełnie inaczej.
- Zawiodłem się
na tobie - usłyszał. Jednak ten głos nie wyrażał zmartwienia.
- To była
czysta przyjemność - odezwał się. Nie mógł pozwolić dać się omotać jego słowom,
nie mógł pozwolić, by Voldemort zasiał w nim ziarenko zwątpienia, poczucie
winy.
- Odważny
jesteś. - Voldemort podszedł bliżej, zaciskając dłoń na różdżce. - Ciekaw
jestem, co ci z tego przyjdzie, skoro i tak za chwilę umrzesz.
Draco milczał.
Nie miał złudzeń. Wiedział, że wszystko już stracone, że to już koniec. Po
prostu chciał jeszcze raz, ostatni raz ją zobaczyć, ostatni raz dostrzec jej
uśmiech. Nie zostawiaj mnie, usłyszał
jej głos. Chciał powiedzieć jej, że jeszcze się spotkają. Chciał powiedzieć,
ile dla niego znaczy, że jest dla niego całym światem. Chciał zobaczyć ich
syna, drugą z najwspanialszych rzeczy, jakie kiedykolwiek go spotkały. Musiał
walczyć ze łzami. Jak by to wyglądało, gdyby tu, przed Voldemortem, przed samą
śmiercią się rozpłakał?! Nie był byle mięczakiem. Miał swój honor, którego
zamierzał bronić.
Voldemort
uniósł różdżkę.
- Ostatnie
słowo?
- Obyś się w
piekle smażył - wysyczał napełnionym jadem głosem.
Zostań, usłyszał jej głos. Nie zostawiaj mnie…
Zamknął oczy,
czekając.
Przepraszam, chciał odpowiedzieć. Ja już nie wrócę.
* * *
Obudził mnie
jakiś stuk, a później trzask. Za oknem było już jasno. Koc, którym się nakryłam,
zsunął się ze mnie. Draco nie było. Gdyby był, przyszedłby tu, nawet po to,
żeby zasnąć na podłodze i po prostu czuwać. Wiedziałam, że coś jest nie tak.
Miałam pełną świadomość tego, że coś się stało, że coś nie poszło dobrze.
Intuicyjnie wyczuwałam zmiany, wyczuwałam ból i strach.
Wstałam i
zeszłam na dół. Jakaś nieznana siła prowadziła mnie do drzwi frontowych, kazała
mi sforsować wszystkie zamki. Zorientowałam się, że wszystkie zaklęcia ochronne
Draco znikły. Zawahałam się. Nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa, nie
wiedziałam, czy dam radę znieść to, co szykuje dla mnie los. Czy wolałam żyć w
nieświadomości?
Dużo kosztowało
mnie otworzenie drzwi, wyjrzenie na zewnątrz zlęknionym spojrzeniem. Intuicja.
Jakby ktoś szeptał mi do ucha wskazówki. I nie pomylił się. Na zewnętrznej
stronie drzwi wisiała kartka. Ktoś przymocował ją tam nożem. Poczułam, że
słabnę. Poczułam, że nie mam siły. Coś przekręciło mi się w żołądku. Zmusiłam
się, żeby wyjąć nóż z drzwi, chwyciłam kartkę w rękę i wróciłam do środka. Nie
ufałam sobie na tyle, żeby zostać tu, w tym właśnie miejscu. Chwiejnym krokiem
poszłam do salonu i usiadłam na kanapie. Nóż odłożyłam na stoliczku, a kartkę
trzymałam przed sobą w drżących niemiłosiernie dłoniach. Bałam się. Bałam się
tego, co na niej będzie. Ale w końcu zmusiłam się do przeczytania.
Pożegnaj się ze wspomnieniami.
Twój mężulek nie żyje.
Tak kończą zdrajcy.
Wypuściłam
kartkę z ręki. Zabrakło mi tchu. Przez oczami zrobiło mi się ciemno, zaczęłam
tracić kontakt z rzeczywistością. Czułam, jak osuwam się w czerń. W uszach mi
dudniło. Ostatkiem sił, poza świadomością spojrzałam na zegar. Była szósta
czternaście. Godzina, w której budziłam się ze snu. Godzina splamiona krwią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)