Niepokojące jest to, jak trudno zerwać ze starymi
nawykami. Choćbym i motała się we własnych myślach, choćbym co chwilę zmieniała
zdanie, tok rozumowania, intencje - nie usprawiedliwiało mnie to przed samą
sobą. Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy: nie uciekałam przed Voldemortem.
Uciekałam przed przeszłością, tylko i wyłącznie przed tym, choćbym nie wiem jak
żarliwie zapewniała samą siebie, że jest inaczej. Weszło mi to w nawyk i nic
nie potrafiło tego zmienić. Wciąż i wciąż zmieniałam nasze miejsce ukrywania
się przed światem, ciągle się przenosiłam. Ile dni? Pięć. Dziesięć. Piętnaście.
Dwadzieścia. Uciekałam całą zimę, nie potrafiąc tego zmienić. Co wieczór
obiecywałam sobie, że znajdę dla nas dom, zapewnię nam lepszą przyszłość. Na
obietnicach się kończyło. To wszystko, cała ta chora sytuacja przerastała mnie.
Żyłam w świecie iluzji, łudziłam się, że wszystko będzie dobrze, że w końcu
dopisze mi szczęście, choć sama nie robiłam nic w tym kierunku. Czy naprawdę liczyłam,
że wszystko spadnie mi z nieba? Że jeśli będę czekać bezczynnie, to się
doczekam? Nie. Miałam pełną świadomość tego, że wszystko to, cała ta sytuacja
jest tylko i wyłącznie moją własną winą, nawet gdybym zasłaniała się
nieistotnymi powodami, co, szczerze mówiąc, ciągle robiłam. Czy to miało jakikolwiek
sens? Tylko niepotrzebnie zapadałam się głębiej i głębiej w ten nowy,
zawieszony gdzieś w przestrzeni, własny świat. Zaczynałam się robić zgorzkniała
i mrukliwa - właściwie to nic dziwnego, każdy by chyba taki był, gdyby spędził
całą zimę w odosobnieniu. Uczucia powracały do mnie tylko i wyłącznie wtedy,
gdy myślałam o swoim synku.
Z dniem kalendarzowej wiosny rozpoczął się nowy okres w
naszej tułaczce. Tego bowiem dnia Nicky zachorował.
- To wszystko moja wina - szeptałam do niego, kołysząc go.
Łzy nie spływały z moich oczu tylko dlatego, że dwa miesiące temu obiecałam
sobie, że więcej nie uronię ani jednej, co, jak dotąd, przychodziło mi z
powodzeniem. - Po raz kolejny nawaliłam.
Musnęłam ustami jego ciepłe czółko. Miał gorączkę. Nie
wiedziałam zupełnie, co mam robić. Wszystkie moje doświadczenia były zerowe,
dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele ryzykowałam. Przytuliłam
synka mocniej do siebie i ciaśniej opatuliłam go kocem.
- Nie chciałam, żeby to się tak skończyło - usprawiedliwiałam
się.
I tak miałam szczęście, że tak długo nic mu nie dolegało.
To niemal cud. Ale kilka dni temu skończył się eliksir, zarówno jego, jak i
mój. Już nic nas nie chroniło. Musiałam szybko coś wymyślić. Rozważane dotąd
wyjścia były dwa: mogłam wrócić, mogłam udać, że te trzy miesiące nigdy nie
miały miejsca, że się nie liczyły. Mogłam też pójść naprzód. I właśnie tę drugą
możliwość wybrałam.
- Jeszcze dzisiaj zakwaterujemy się w jakimś hotelu -
poinformowałam. - Pójdziemy do mugolskiego lekarza. Wszystko będzie dobrze,
obiecuję.
Nie mogłam znieść jego płaczu. Nie mogłam wytrzymać
zbolałego wyrazu jego twarzy. To wszystko zaczęło mnie przerastać już dawno
temu, ale dopiero teraz z całą mocą zdałam sobie z tego sprawę. Potrzebowałam
pomocy. Potrzebowałam kogoś, kto by się nami zaopiekował, obojgiem. Czułam się
zbyt słaba, żeby dać sobie dłużej radę sama.
Wiedziałam, że jestem blada i mam ciemne sińce pod oczami.
Wiedziałam, że wyglądam bardzo mizernie, bo też tak się czułam. Było mi zimno.
Błagałam, żeby to nie była gorączka, żebym nie zaczynała poważnie chorować. Nie
dało się dłużej tego przeciągać. Musiałam odmienić nasz los. Musiałam odwrócić
kartę, a na jej drugiej stronie powinien znaleźć się uśmiech szczęścia. Tylko
tego pragnęłam - odrobiny szczęścia.
Nicky, po długim czasie płaczu, zasnął. Wpatrywałam się w
niego, myśląc o wszystkich błędach, które popełniłam. Zaniedbałam opiekę
lekarską, do czego z całą pewnością nie powinnam była dopuścić. Nie rozumiałam
tylko, dlaczego ciągle robiłam coś źle? Dlaczego byłam taka beznadziejna?
Zawsze gdy myślałam, że zaczynam sobie radzić, że jest coraz lepiej, okazywało
się, że w gruncie rzeczy jestem całkowicie nieodpowiedzialna i ogólnie okropna.
Takie matki jak ja powinny być pozbawiane praw rodzicielskich. W tempie
natychmiastowym. Starałam się, oczywiście, że się starałam! Tylko że… nie
wychodziło. Nic mi nie wychodziło i sama byłam sobie winna.
Jakiś czas później pakowałam cały swój dobytek do plecaka.
Cofnęłam zaklęcia ochronne i spuściłam głowę. Moje oczy były suche, niepokojąco
suche. Wtuliłam się w drobne ciałko mojego synka, zamknęłam oczy i
teleportowałam się do mugolskiego miasta.
Było tłoczno. W pierwszym odruchu spanikowałam, chciałam
stamtąd uciec. Chyba zdziczałam od tego siedzenia w namiocie. Wszystko mnie
przerażało. Ale tu chodziło o mojego synka, nie o mnie. Musiałam myśleć tylko i
wyłącznie o nim, żeby nie zwariować. Nie miałam dość odwagi, żeby pytać kogokolwiek
o drogę. Skierowane na mnie nieliczne spojrzenia upewniały mnie w twierdzeniu,
że wszyscy mnie osądzają, że wszyscy, jak ja, twierdzą, że jestem beznadziejna.
Trzymając śpiącego Nicolasa na rękach, starając się osłaniać go możliwie
najszczelniej kocem, weszłam do niedużego budynku.
Owionęło mnie ciepło, do którego tak tęskniłam. W sporej
przestrzeni hollu czułam się trochę przytłoczona, a już w każdym razie nie na
miejscu. Robisz to dla Nicky’ego, powtarzałam sobie z każdym krokiem
przed siebie. Z każdym krokiem zostawiałam przeszłość za sobą. Każdy zbliżał do
przyszłości, do innego życia.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - przywitała mnie
uśmiechnięta recepcjonistka.
Całe szczęście, że wcześniej doprowadziłam się
zaklęciami do porządku, pomyślałam. Mogłam teraz wyglądać na szczęśliwą,
młodą mamę. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
- Dzień dobry - odpowiedziałam, czując, jak zaczyna wracać
do mnie umiejętność rozmowy z ludźmi. Bardzo powoli. - Chciałabym wynająć
pokój.
Po dłuższej rozmowie zostałam zakwaterowana w małym, ale
jak dla nas dwojga wystarczającym pokoiku z łazienką. Położyłam synka, a
później plecak na należącym od teraz do mnie tapczanie, a później wypakowałam
najpotrzebniejsze rzeczy. Wtedy Nicky obudził się. Spał bardzo krótko, ale i
tak cieszyłam się, że jakimś cudem przespał krótką podróż.
- Wiem, że źle się czujesz - szepnęłam. - Przepraszam.
Gdy tylko udało
mi się go ponownie uśpić, postanowiłam trochę poczarować. Zabezpieczyłam cały
pokój przed intruzami, a później sięgnęłam po książkę telefoniczną, leżącą na
stoliczku. Przewertowałam ją szybko i znalazłam numer do lekarza od wizyt
domowych - w żadnym wypadku nie mogłam teraz wychodzić z Nicolasem na dwór, nie
mogłam pozwolić, żeby rozchorował się jeszcze bardziej. Rzuciłam się do
telefonu stojącego nieopodal. Całe szczęście, że Hermiona nauczyła mnie kiedyś
z niego korzystać. Wystukałam numer. Z każdym sygnałem modliłam się w duchu,
żeby ktoś wreszcie odebrał. Gdy w końcu recepcjonistka podniosła telefon,
zaczęłam gorączkowo wyjaśniać stan zdrowia małego. Szczęśliwym trafem zwolnił
się jakiś dzisiejszy termin i lekarz mógł przyjść do nas. Po zakończeniu
rozmowy telefonicznej położyłam się na łóżku, przylegając do rozgrzanego ciałka
Nicky’ego, i zamknęłam oczy. Może w końcu szczęście miało się do mnie
uśmiechnąć. Może w końcu miałam odnaleźć swoją drogę, wyjście z tego labiryntu
ścieżek. Może wszystko jeszcze mogło się ułożyć. Może nie było za późno, żeby
naprawić swoje błędy, żeby zacząć od nowa.
Przed moimi oczami zaczęła niewyraźnie rysować się
przyszłość. Widziałam mały domek, w którym miałam zamieszkać razem z Nicolasem.
Widziałam maleńki ogródek, w którym rosły kolorowe kwiaty. Mały pokoik
dziecinny, małą kuchnię, sypialnię, łazienkę, maleńki, ale przytulny salon…
Podjęłam się jakiejś pracy, gdy pracowałam małym opiekowała się niania, gdy
wracałam zostawaliśmy sami. Brakowało mi tylko jednego, bardzo istotnego
szczegółu, ale starałam się o nim nie myśleć. Byłam tylko ja i Nicky. Tylko
Nicky i ja. Nie przewidywałam tam żadnych osób pokroju… mojego byłego
narzeczonego.
Przegapiłam moment, w którym znów mnie to dopadło.
- Harry twierdzi, że coś jest ze mną nie tak.
Mój głos, pełen wyrzutu, tak jak wcześniej odbijał się
echem w mojej głowie.
- Daj spokój, co on może wiedzieć.
- Tylko tyle, że zna mnie…
- …już od wielu lat.
- Słuchaj dalej Pottera, to daleko zajdziesz.
Siedziałam na kanapie w salonie, wpatrując się tępo w blat
stołu.
- Wydaje mi się, że on ma rację.
Usłyszałam jakiś ruch na prawo, ale nie spojrzałam w tamtą
stronę; dalej wbijałam wzrok w stół. Zaciskałam dłonie w pięści.
- Z czym konkretnie ma rację? Chodzi mi o to… co niby jest
z tobą nie tak?
Słyszałam w jego głosie lekkie zdenerwowanie, ale też i
zmartwienie. Wzruszyłam ramionami.
- Sama nie wiem. Mówił, że bardzo się zmieniłam.
- Oczywiście, że się zmieniłaś. Nie tylko ty, Nicolas
zmienił wszystkich.
Nie rozumiał. Pokręciłam nieznacznie głową.
- Nie, to nie to.
Milczał. Wzięłam wdech.
- Harry twierdzi, że to coś z zewnątrz. Że to nie zależy
ode mnie. Że… to tak jakby coś… czy ktoś… narzucał mi swoją wolę…
Wreszcie podniosłam głowę i zdecydowałam się na niego
spojrzeć. Zastałam człowieka obojętnego na wszystko. Powstrzymałam się przed
wzdrygnięciem.
- Rozumiesz coś z tego? - dodałam.
Z jego twarzy znów nie potrafiłam nic wyczytać, jak
kiedyś. Pozostało mi tylko słuchać jego głosu, zabarwionego nieznacznie emocjami.
- Twój Potter musi się mylić.
- Ale ja naprawdę tak czuję - zaprotestowałam, słysząc w
jego głosie powątpiewanie. - Naprawdę - powtórzyłam.
Draco wpatrywał się we mnie bezuczuciowym wzrokiem.
Spuściłam głowę.
- Nie jestem wariatką - dodałam jeszcze.
- Oczywiście, że nie jesteś - zapewnił mnie, ale nadal
pozostał odległy, obojętny. - Swoją drogą - ciągnął - nie wiedziałem, że
zaprzyjaźniłaś się z Potterem.
- Nie zaprzyjaźniłam - mruknęłam cicho, ze wzrokiem wbitym
w swoje kolana. - Po prostu rozmawialiśmy.
- Ostatnio często wam się te rozmowy zdarzają.
I nic dziwnego, pomyślałam. Skoro nie mogę
porozmawiać z własnym narzeczonym, skoro ostatnimi czasy nie układa się nam
najlepiej…
- Po prostu zwrócił moją uwagę na bardzo ważną sprawę -
powiedziałam zamiast tego. - Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Wydaje mi
się, że od kiedy tu zamieszkałam, jestem jakaś… - urwałam. Nie miałam pojęcia,
jak skończyć to zdanie.
- I uważasz, że to moja wina.
Podniosłam na niego wzrok, zaskoczona.
- Nie - zaprzeczyłam. - Do głowy by mi to nie przyszło,
dlaczego w ogóle… - znów urwałam i przyjrzałam się uważnie jego napiętej
twarzy. - A jest?
Patrzył prosto na mnie, znów bez uczuć, bez emocji.
Chciałam krzyczeć, chciałam zrobić coś, żeby poczuł, żeby coś okazał.
Nienawidziłam, gdy zachowywał się w ten sposób.
- Jest - domyśliłam się. Byłam tym zszokowana, ale
potrafiłam to w miarę spokojnie sobie przyswoić. - Więc czy możesz mi to
wytłumaczyć?
Nie ruszał się dłuższą chwilę, a potem wstał gwałtownie,
aż się wzdrygnęłam.
- Nie, nie mogę - powiedział, wychodząc z pokoju.
- Dlaczego? - dopytywałam. - Chcę wiedzieć, o co chodzi!
Byłam wstrząśnięta samym tym, że się przyznał, a w każdym
razie - że nie zaprzeczył. Musiałam wszystko wyjaśnić. Nie mogłam tego tak
zostawić. Wstałam i poszłam za nim do jego gabinetu.
- Draco.
Nie obrócił się. Usiadł na krześle przed biurkiem i
chwycił pierwszy lepszy pergamin. Podeszłam bliżej i stanęłam tuż za nim.
- Wyjaśnij mi to. - Z całkowitym spokojem sięgnął po pióro
i zamoczył jego koniuszek w stojącym tuż obok atramencie. - Proszę.
Drgnął. Atramentowy kleks pojawił się na czystym
pergaminie. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i oparłam ją o jego ramię.
- Nie wiem, co się dzieje - powiedziałam. - Źle się czuję
z tym wszystkim. Źle się czuję, będąc sobą.
Nie poruszył się tym razem. Pióro zamarło nad pergaminem.
Starałam się oddychać miarowo. Po dłuższej chwili w końcu się do mnie odezwał.
- Nie zrozumiesz tego.
- Oczywiście, że zrozumiem.
Pochyliłam się nad nim i wyszeptałam mu do ucha:
- Bo cię kocham.
Odwrócił się do mnie. Wzdrygnęłam się, widząc jego twarz.
Już nie była maską. Była twarzą człowieka cierpiącego. Nie miałam pojęcia, co
się dzieje. Chciałam poznać prawdę, chciałam dowiedzieć się, o co w tym
wszystkim chodzi, bo z otaczającego mnie świata nie rozumiałam nic a nic. Ale w
tym momencie nie ja się liczyłam, liczył się on.
- Będziesz musiała zapomnieć tę rozmowę - wychrypiał. -
Najlepiej jak najszybciej.
Przekrzywiłam lekko głowę i zmarszczyłam brwi.
- Dlaczego? - szepnęłam.
Puścił pióro, które potoczyło się po blacie biurka, żeby
zatrzymać się przy samej jego krawędzi, i chwycił moją dłoń.
- W idealnym świecie nie mielibyśmy przed sobą żadnych
tajemnic - powiedział. - Ale to nie jest idealny świat. Nie dopóki żyją ci
wszyscy, którzy są przeciwko nam.
- Kto jest przeciwko nam?
Miałam w tym momencie przed oczami własną rodzinę. Oni już
pogodzili się z tym, że z nim jestem. Nie mogli chcieć nas rozdzielić. Nikt nie
pragnął naszego końca.
- Ci, przed którymi cię chronię. Ci, którzy chcą cię
skrzywdzić. Oni nie rozumieją miłości. Nie rozumieją, że cię nie wydam, że tak
długo jak będę żył, nie dam cię zranić.
Zacisnęłam palce na jego dłoni. Chciałam przycisnąć usta
do jego ust. Chciałam, żeby całował mnie tak długo, aż zapomnę, jak się
nazywam. Chciałam… nie wiedziałam, czego chciałam.
- Opowiedz mi o tym. Razem będzie nam łatwiej, uda nam
się, zobaczysz.
Nie wiedziałam, skąd we mnie tyle pewności, tyle uczucia.
Dlaczego z trudem wyduszałam z niego informacje, żeby później się nimi nie
przejmować, żeby liczył się tylko on.
Pokręcił powoli głową.
- Jeśli będziesz wiedziała… będzie jeszcze gorzej.
- Po prostu chcę ci pomóc…
Puścił moją dłoń. Odczułam nagle wyraźną pustkę, wyraźny
brak.
- Nie możesz mi pomóc. Pomóż lepiej sobie samej.
- Draco…
- Nie.
Odwrócił się szybko i pochylił nad pergaminem. Wziął do
ręki pióro i przyłożył jego koniuszek do pergaminu. Po chwili znów je puścił i
westchnął.
- Przepraszam - szepnął. - Tak bardzo się o ciebie boję.
Przepraszam.
Stałam dłuższą chwilę, aż moje myśli wygładziły się,
przestałam w ogóle o tym myśleć.
Poczułam, że zbliża się koniec. Że już zaraz wrócę do
prawdziwego świata. Nie chciałam tego. Chciałam tam zostać, chciałam pamiętać…
- Ale za co mnie przepraszasz?
- Że tak dużo pracuję.
- Nie szkodzi. To kiedyś minie, prawda?
- Tak, kiedyś minie.
Otworzyłam oczy. Łapałam spazmatycznie powietrze, jakby mi
go brakowało, jakbym miała się zaraz udusić. Znów zacisnęłam powieki. Byłam tak
roztrzęsiona, że ledwie mogłam skupić się na tym, co tu i teraz.
Kocha cię.
Tęskni za tobą.
Chce, żebyś wróciła.
Jęknęłam i wtuliłam twarz w Nicky’ego. Czułam, jak
wszystko we mnie krzyczy, że mam wstać, że mam go odnaleźć, że mam mu wybaczyć.
Nie chciałam tego. Nie mogłam!
Tak bardzo mi go brakowało…
Już nawet nie liczyło się wszystko, co zrobił. Nie liczyło
się zaklęcie, nie miały znaczenia kłamstwa. Po prostu potrzebowałam go jak
powietrza, żeby móc przetrwać. Nic innego nie było ważne, tylko to, że nie
mogłam dłużej bez niego żyć.
- Cholera - jęknęłam, zaciskając powieki jeszcze mocniej.
Zacisnęłam też szczęki. Chciałam krzyczeć ze złości, z bólu, z poczucia
bezradności. Czułam gorące łzy, spływające po moich policzkach. Miałam więcej
nie płakać. Miałam być silna.
Ale najzwyczajniej w świecie sobie nie radziłam.
* * *
- Bez sensu! - krzyknął, zrzucając na podłogę wszystko, co
leżało na biurku. Uderzył w nie zaciśniętą pięścią.
- Uspokój się. Tak na pewno nic nie wskórasz.
Angelique podeszła bliżej i położyła dłoń na jego dłoni.
- Co ty tu w ogóle robisz? - syknął, nawet nie trudząc
się, żeby na nią spojrzeć.
- Widzę, jak bardzo się męczysz. Widzę, że ci zależy. Że
jesteś godny zaufania.
- Ty nic nie wiesz - warknął i odtrącił jej dłoń, a
później podszedł do okna, za którym przyroda żyła swoim życiem, ludzie
śpieszyli chodnikiem do swoich spraw, nie przejmując się, że jest ktoś, dla
kogo czas przestał się liczyć.
- Draco, w ten sposób nic nie osiągniesz. Weź się w garść
i…
- Angelique ma rację.
Zdziwił się, słysząc głos Carla. Odwrócił się i utkwił w
nim wzrok.
- Co ty tu robisz? - spytał, ale tylko dlatego, że był
zaskoczony. Odchrząknął.
Angelique zacisnęła usta i podeszła do swojego chłopaka.
- Dzięki, że jesteś - powiedziała. - Masz jakieś
informacje?
Carl uśmiechnął się lekko.
- Tak się składa, że mam.
Draco zapomniał o całym swoim życiu, przyzwyczajeniach,
nawykach. Po prostu był sobą. Po prostu umierał ze strachu.
- Mów.
Carl podszedł bliżej. Jasne blizny na jego twarzy,
pozostałość po bitwie o Hogwart, zamigotały w słońcu. Zmrużył oczy.
- A co z tego będę miał?
- Carl - skarciła go Angelique, stając nagle tuż za jego
plecami. Odwrócił się do niej.
- Mówię serio. Jest mi coś winien za to, że się ode mnie
odwrócił.
- To było dawno temu - warknął Draco. Chciał jeszcze coś
dodać, ale się pohamował. Pamiętał, że tu chodzi o Ginny. Westchnął. - Dobrze.
Mogę mieć u ciebie dług, który spłacę według twojej woli. Ale tu nie chodzi o
mnie, chodzi o Ginny.
Carl nie wyglądał na przekonanego. Angelique szepnęła mu
coś do ucha, a Draco czekał z drżącymi dłońmi na werdykt.
- Okej - powiedział Carl w końcu. Draco odetchnął z ulgą.
- Masz u mnie dług. A teraz słuchaj. Mój znajomy auror dowiedział się, że
dotarła do Immingham. Jeśli się pospieszysz, to może zdążysz, nim znów
ucieknie.
Draco patrzył na niego, zadumany. Czy naprawdę mogło mu
się udać? Czy tym razem mógł zdążyć? Jak zareaguje na jego widok? Czy może
zaufać sobie, że przekona ją, by wróciła?
A później zezłościł się. Do tej pory przynajmniej
pozostawała nieuchwytna, a teraz? Wystawiała się prosto przed nos Voldemorta,
gdyby tylko zechciał, poszedłby teraz do niej i skończył z nią raz na zawsze.
Nie mógł do tego dopuścić!
- Draco…
- Idę! - krzyknął.
Wyszedł pośpiesznie z gabinetu, zerwał kurtkę z wieszaka i
wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
* * *
Nicky czuł się coraz lepiej. Ja czułam się coraz lepiej.
Wszystko zaczynało się układać. Nasz mały pokoik z zielonymi ścianami dał nam
nadzieję na lepsze życie. Dał nam nadzieję na przyszłość. Uparcie odpychałam od
siebie obrazy, które podsyłała mi podświadomość. Nie chciałam już nic wiedzieć,
choćby było to nie wiem jak ważne. Musiałam odgrodzić się od przeszłości,
musiałam żyć tym, co tu i teraz, nie mogłam wracać do tamtego świata! Zaczęłam
rozglądać się za jakimś stałym miejscem zamieszkania tu, w Immingham. Miałam
nadzieję, że właśnie tu nikt nie będzie mnie szukał, że znajdę w końcu spokój i
równowagę ducha.
Owszem, przewidywałam na kiedyś pojednanie z rodziną.
Przewidywałam wybaczenie im wszystkiego, a nawet już im wybaczyłam, po prostu
nie chciałam tam mieszkać, chciałam ostatecznie zakończyć pewien rozdział
mojego życia. I nawet byłam tego bliska.
Nicky okropnie wiercił się w nowo kupionym wózku. Chciał
obserwować świat, czyli park, a ścianki tylko mu w tym przeszkadzały. Cóż,
musiał się z tym pogodzić. Nie mogłam nosić go na rękach w nieskończoność. Już
i tak odczuwałam to boleśnie w kręgosłupie.
- Nie grymaś, okej? - powiedziałam do niego. - Zaczyna się
wiosna, rośliny zaczynają się odradzać, cały świat robi się piękny!
On najwyraźniej nie podzielał mojego zdania. Skrzywił się,
wypluł smoczek i zaczął płakać.
- Mówiłam ci już kiedyś, że jesteś nieznośny? -
skwitowałam. Humor nawet mi dopisywał. - No dobrze, nie unoś się tak. Spójrz na
wszystko z innej strony, nie myśl tylko o sobie. Świat jest naprawdę piękny.
A mój syn
naprawdę miał mnie gdzieś. Poczułam przemożną potrzebę roześmiania się na głos,
ale chyba dziwnie by to wyglądało - dziecko płacze, mama się śmieje...
Cudownie. Postanowiłam zachować spokój.
- Ja nie byłam takim paskudnym dzieckiem - zwierzyłam się.
- Nie możesz mieć tego po mnie. Z całą pewnością. Musisz to mieć...
- Po mnie.
Przystanęłam. Serce momentalnie zaczęło mi walić tak,
jakby zamierzało ulecieć na wolność. Zamknęłam oczy. Nie mogłam uwierzyć...
Jak... Nie, musiało mi się coś pomylić.
Przeczyło temu to, że poczułam za sobą wyraźnie czyjąś
obecność. Poczułam, że stoi nade mną. Ściskałam kurczowo rączkę wózka, bojąc
się stracić choć tak mizerne oparcie. Próbowałam uspokoić rozszalałe serce,
przyśpieszony oddech, zapanować nad drżeniem dłoni. Nie mogłam dać się zwariować!
Musiałam... co właściwie musiałam? Czy musiałam cokolwiek?
Powoli otworzyłam oczy. Nicky wciąż leżał w wózku ze
zbolałą miną. Słońce świeciło dokładnie pod tym samym kątem. Nic nie zapadało
się w otchłani, wszystko żyło swoim rytmem, choć tak trudno było mi w to
uwierzyć. Teraz musiał zostać wykonany jakiś ruch. Ale nie zamierzałam się do
tego przyczyniać. Nie ufałam sobie jeszcze na tyle. Mogłam zrobić różne głupie
rzeczy, których później miałabym żałować. Nie wiedziałam tylko, co byłoby
przykładem takich rzeczy.
Trwaliśmy. W ciszy. Cały świat przestał się liczyć. Miałam
ochotę odwrócić się, spojrzeć na niego, chłonąć zazdrośnie każdy fragment jego
twarzy. Mnóstwo pomysłów przychodziło mi do głowy. Ale nadal trwałam.
- Nawet nieźle wychodziło ci to uciekanie.
- Prawda?
Gdyby moje wargi nie drżały, być może zastygłyby w lekkim,
leciutkim uśmiechu. Chciałam tego, chciałam tej rozmowy, chciałam...
Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, co dalej.
Drgnęłam, gdy poczułam jego oddech na swoim karku. Nie
odważyłam się jednak na niego spojrzeć.
- Strasznie wyrósł.
Gardło miałam tak ściśnięte, że mogłam tylko skinąć lekko
głową. Kątem oka widziałam, że pochyla się bardziej do przodu. Kiedy oparł
podbródek o moje ramię, kiedy dotknął policzkiem mojego policzka, zapragnęłam
więcej, zapragnęłam wtulić się w niego, zapragnęłam wypłakać się w jego
ramionach. Owionął mnie znajomy zapach, który kiedyś tak często mnie uspokajał.
Stałam jednak, zesztywniała, niezdolna do zrobienia jakiegokolwiek ruchu.
- I ty też się zmieniłaś.
Znajomy głos był ukochaną melodią dla moich uszu, muzyką
dla duszy, lekiem na całe zło. Powoli, bardzo powoli otoczył mnie ramionami,
przykrył moje dłonie swoimi. Wyczułam ciepło bijące od jego ciała. Wyczułam
spokój, bezpieczeństwo i harmonię. A później zorientowałam się, że coś spływa
po moim policzku. Była to łza. Nie moja łza. Zamknęłam oczy. Cały świat
przestał istnieć. Ledwo zauważyłam, że Nicky przestał płakać. Nie byłam świadoma
przechodzących koło nas ludzi. Nie byłam świadoma niczego oprócz ciepła, które
rozchodziło się od mojego ciała do serca, zmuszając je do szybszego bicia.
- Skąd się tu wziąłeś? - szepnęłam, przerywając ciszę.
- Podążałem za głosem serca.
Zmusiłam drżące wargi do uśmiechu. Czułam niewiarygodny
spokój. Wiatr lekko owiewał moją twarz, pozbawiając mnie wszelkich trosk,
wszelkich zmartwień.
- Tęskniłam za tobą.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ja tęskniłem.
I wiedziałam, że wszystko to było prawdą. Słuchałam swojej
intuicji. Słuchałam swojej duszy, swojego serca. Nie miałam żadnych
wątpliwości.
- Nigdy się nie poddajesz? - spytałam. - Nadal musisz mieć
wszystko, czego chcesz?
- W tej kwestii nic się nie zmieniło.
Otworzyłam oczy. Przez mój zaćmiony umysł zaczęły
przewijać się obrazy minionych dni. Zrozumiałam, że to nie była moja droga. Że
po prostu zbłądziłam, a z chwilą pojawienia się Draco powróciłam na właściwą
ścieżkę. Nie wiedziałam tylko, czy znów się nie zgubię.
- Widziałam przeszłość - powiedziałam. - Widziałam dużo
rzeczy, które chciałeś przede mną ukryć.
Na to nie miał odpowiedzi. Wiedziałam, że nie postępuję
mądrze, wykładając to tak na wstępie, ale chciałam postawić sprawę jasno.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytałam.
Obrócił na chwilę głowę, żeby musnąć ustami mój policzek.
Zapragnęłam więcej.
- Wróć ze mną. Zaufaj mi po raz kolejny, mimo że cię
zawiodłem. Przebacz mi.
Nie wiedziałam, co mogę odpowiedzieć. Nie byłam pewna, czy
tego chcę. Gdybym miała odpowiedzieć bez zastanowienia, zgodziłabym się na
każdy z jego warunków. Ale nie chciałam być więcej lekkomyślna i porywcza.
Dostałam już nie raz nauczkę.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
Wszystko we mnie krzyczało, że kłamię. Wszystko buntowało
się przeciwko moim słowom.
- Po prostu bądź - mruknął. - Nie zostawiaj mnie.
Nie chciałam go zostawić. Nie potrafiłam więcej się
opierać.
- Straciliśmy wszystko - zauważyłam. - Nie wiem, czy tak
łatwo to odbudować.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ale musisz wiedzieć, że
zawsze można zacząć od nowa, choćbyśmy, jak mówisz, stracili wszystko.
Uchwyciłam się kurczowo tej myśli. Nie dopuszczałam już do
siebie żadnej innej możliwości. Chciałam być już zawsze z nim i tylko z nim.
- Poza tym. - Z radością zauważyłam, że jego głos zaczyna
pobrzmiewać żartobliwie. - Nadal wisisz mi tę czekoladę z Miodowego Królestwa.
Mamy syna.
Parsknęłam histerycznym śmiechem i już nie mogłam więcej
się wstrzymywać. Wysunęłam dłonie spod jego dłoni i odwróciłam się, zanurzając
się zupełnie w tak kochanym przeze mnie spojrzeniu szarych oczu. Nie trwało to
jednak długo. Wiedziona instynktem, którego nie potrafiłam pohamować, objęłam
jego szyję i musnęłam ustami jego usta, z początku niewinnie, z pytaniem,
później coraz zachłanniej, jakby tylko od tego zależało moje być albo nie być.
Zanurzyliśmy się w pocałunku, a ja zapomniałam o wszystkim, co mnie spotkało,
zapomniałam o własnej głupocie i nieodpowiedzialności. Wracałam do siebie. Wracałam
do domu - do miejsca, które było spełnieniem wszystkich moich pragnień,
ucieleśnieniem tego, co kocham. Do domu, którym był dla mnie Draco.
nie wiem, dlaczego nie ma tutaj żadnych komentarzy. Twój blog jest po prostu magiczny i cieszę się, że go odnalazłam - dużo zmienił w moim postrzeganiu Draco.
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej - masz wielki talent i życzę ci wszystkiego najlepszego.
twoja wielka fanka <3
Nie ma komentarzy ponieważ całe opowiadanie przeniosłam z onetu. Komentarze są tam :p
Usuń