czwartek, 22 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 47. Nowy początek



Niepokojące jest to, jak trudno zerwać ze starymi nawykami. Choćbym i motała się we własnych myślach, choćbym co chwilę zmieniała zdanie, tok rozumowania, intencje - nie usprawiedliwiało mnie to przed samą sobą. Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy: nie uciekałam przed Voldemortem. Uciekałam przed przeszłością, tylko i wyłącznie przed tym, choćbym nie wiem jak żarliwie zapewniała samą siebie, że jest inaczej. Weszło mi to w nawyk i nic nie potrafiło tego zmienić. Wciąż i wciąż zmieniałam nasze miejsce ukrywania się przed światem, ciągle się przenosiłam. Ile dni? Pięć. Dziesięć. Piętnaście. Dwadzieścia. Uciekałam całą zimę, nie potrafiąc tego zmienić. Co wieczór obiecywałam sobie, że znajdę dla nas dom, zapewnię nam lepszą przyszłość. Na obietnicach się kończyło. To wszystko, cała ta chora sytuacja przerastała mnie. Żyłam w świecie iluzji, łudziłam się, że wszystko będzie dobrze, że w końcu dopisze mi szczęście, choć sama nie robiłam nic w tym kierunku. Czy naprawdę liczyłam, że wszystko spadnie mi z nieba? Że jeśli będę czekać bezczynnie, to się doczekam? Nie. Miałam pełną świadomość tego, że wszystko to, cała ta sytuacja jest tylko i wyłącznie moją własną winą, nawet gdybym zasłaniała się nieistotnymi powodami, co, szczerze mówiąc, ciągle robiłam. Czy to miało jakikolwiek sens? Tylko niepotrzebnie zapadałam się głębiej i głębiej w ten nowy, zawieszony gdzieś w przestrzeni, własny świat. Zaczynałam się robić zgorzkniała i mrukliwa - właściwie to nic dziwnego, każdy by chyba taki był, gdyby spędził całą zimę w odosobnieniu. Uczucia powracały do mnie tylko i wyłącznie wtedy, gdy myślałam o swoim synku.
Z dniem kalendarzowej wiosny rozpoczął się nowy okres w naszej tułaczce. Tego bowiem dnia Nicky zachorował.
- To wszystko moja wina - szeptałam do niego, kołysząc go. Łzy nie spływały z moich oczu tylko dlatego, że dwa miesiące temu obiecałam sobie, że więcej nie uronię ani jednej, co, jak dotąd, przychodziło mi z powodzeniem. - Po raz kolejny nawaliłam.
Musnęłam ustami jego ciepłe czółko. Miał gorączkę. Nie wiedziałam zupełnie, co mam robić. Wszystkie moje doświadczenia były zerowe, dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele ryzykowałam. Przytuliłam synka mocniej do siebie i ciaśniej opatuliłam go kocem.
- Nie chciałam, żeby to się tak skończyło - usprawiedliwiałam się.
I tak miałam szczęście, że tak długo nic mu nie dolegało. To niemal cud. Ale kilka dni temu skończył się eliksir, zarówno jego, jak i mój. Już nic nas nie chroniło. Musiałam szybko coś wymyślić. Rozważane dotąd wyjścia były dwa: mogłam wrócić, mogłam udać, że te trzy miesiące nigdy nie miały miejsca, że się nie liczyły. Mogłam też pójść naprzód. I właśnie tę drugą możliwość wybrałam.
- Jeszcze dzisiaj zakwaterujemy się w jakimś hotelu - poinformowałam. - Pójdziemy do mugolskiego lekarza. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
Nie mogłam znieść jego płaczu. Nie mogłam wytrzymać zbolałego wyrazu jego twarzy. To wszystko zaczęło mnie przerastać już dawno temu, ale dopiero teraz z całą mocą zdałam sobie z tego sprawę. Potrzebowałam pomocy. Potrzebowałam kogoś, kto by się nami zaopiekował, obojgiem. Czułam się zbyt słaba, żeby dać sobie dłużej radę sama.
Wiedziałam, że jestem blada i mam ciemne sińce pod oczami. Wiedziałam, że wyglądam bardzo mizernie, bo też tak się czułam. Było mi zimno. Błagałam, żeby to nie była gorączka, żebym nie zaczynała poważnie chorować. Nie dało się dłużej tego przeciągać. Musiałam odmienić nasz los. Musiałam odwrócić kartę, a na jej drugiej stronie powinien znaleźć się uśmiech szczęścia. Tylko tego pragnęłam - odrobiny szczęścia.
Nicky, po długim czasie płaczu, zasnął. Wpatrywałam się w niego, myśląc o wszystkich błędach, które popełniłam. Zaniedbałam opiekę lekarską, do czego z całą pewnością nie powinnam była dopuścić. Nie rozumiałam tylko, dlaczego ciągle robiłam coś źle? Dlaczego byłam taka beznadziejna? Zawsze gdy myślałam, że zaczynam sobie radzić, że jest coraz lepiej, okazywało się, że w gruncie rzeczy jestem całkowicie nieodpowiedzialna i ogólnie okropna. Takie matki jak ja powinny być pozbawiane praw rodzicielskich. W tempie natychmiastowym. Starałam się, oczywiście, że się starałam! Tylko że… nie wychodziło. Nic mi nie wychodziło i sama byłam sobie winna.
Jakiś czas później pakowałam cały swój dobytek do plecaka. Cofnęłam zaklęcia ochronne i spuściłam głowę. Moje oczy były suche, niepokojąco suche. Wtuliłam się w drobne ciałko mojego synka, zamknęłam oczy i teleportowałam się do mugolskiego miasta.
Było tłoczno. W pierwszym odruchu spanikowałam, chciałam stamtąd uciec. Chyba zdziczałam od tego siedzenia w namiocie. Wszystko mnie przerażało. Ale tu chodziło o mojego synka, nie o mnie. Musiałam myśleć tylko i wyłącznie o nim, żeby nie zwariować. Nie miałam dość odwagi, żeby pytać kogokolwiek o drogę. Skierowane na mnie nieliczne spojrzenia upewniały mnie w twierdzeniu, że wszyscy mnie osądzają, że wszyscy, jak ja, twierdzą, że jestem beznadziejna. Trzymając śpiącego Nicolasa na rękach, starając się osłaniać go możliwie najszczelniej kocem, weszłam do niedużego budynku.
Owionęło mnie ciepło, do którego tak tęskniłam. W sporej przestrzeni hollu czułam się trochę przytłoczona, a już w każdym razie nie na miejscu. Robisz to dla Nicky’ego, powtarzałam sobie z każdym krokiem przed siebie. Z każdym krokiem zostawiałam przeszłość za sobą. Każdy zbliżał do przyszłości, do innego życia.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - przywitała mnie uśmiechnięta recepcjonistka.
Całe szczęście, że wcześniej doprowadziłam się zaklęciami do porządku, pomyślałam. Mogłam teraz wyglądać na szczęśliwą, młodą mamę. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
- Dzień dobry - odpowiedziałam, czując, jak zaczyna wracać do mnie umiejętność rozmowy z ludźmi. Bardzo powoli. - Chciałabym wynająć pokój.
Po dłuższej rozmowie zostałam zakwaterowana w małym, ale jak dla nas dwojga wystarczającym pokoiku z łazienką. Położyłam synka, a później plecak na należącym od teraz do mnie tapczanie, a później wypakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Wtedy Nicky obudził się. Spał bardzo krótko, ale i tak cieszyłam się, że jakimś cudem przespał krótką podróż.
- Wiem, że źle się czujesz - szepnęłam. - Przepraszam.
   Gdy tylko udało mi się go ponownie uśpić, postanowiłam trochę poczarować. Zabezpieczyłam cały pokój przed intruzami, a później sięgnęłam po książkę telefoniczną, leżącą na stoliczku. Przewertowałam ją szybko i znalazłam numer do lekarza od wizyt domowych - w żadnym wypadku nie mogłam teraz wychodzić z Nicolasem na dwór, nie mogłam pozwolić, żeby rozchorował się jeszcze bardziej. Rzuciłam się do telefonu stojącego nieopodal. Całe szczęście, że Hermiona nauczyła mnie kiedyś z niego korzystać. Wystukałam numer. Z każdym sygnałem modliłam się w duchu, żeby ktoś wreszcie odebrał. Gdy w końcu recepcjonistka podniosła telefon, zaczęłam gorączkowo wyjaśniać stan zdrowia małego. Szczęśliwym trafem zwolnił się jakiś dzisiejszy termin i lekarz mógł przyjść do nas. Po zakończeniu rozmowy telefonicznej położyłam się na łóżku, przylegając do rozgrzanego ciałka Nicky’ego, i zamknęłam oczy. Może w końcu szczęście miało się do mnie uśmiechnąć. Może w końcu miałam odnaleźć swoją drogę, wyjście z tego labiryntu ścieżek. Może wszystko jeszcze mogło się ułożyć. Może nie było za późno, żeby naprawić swoje błędy, żeby zacząć od nowa.
Przed moimi oczami zaczęła niewyraźnie rysować się przyszłość. Widziałam mały domek, w którym miałam zamieszkać razem z Nicolasem. Widziałam maleńki ogródek, w którym rosły kolorowe kwiaty. Mały pokoik dziecinny, małą kuchnię, sypialnię, łazienkę, maleńki, ale przytulny salon… Podjęłam się jakiejś pracy, gdy pracowałam małym opiekowała się niania, gdy wracałam zostawaliśmy sami. Brakowało mi tylko jednego, bardzo istotnego szczegółu, ale starałam się o nim nie myśleć. Byłam tylko ja i Nicky. Tylko Nicky i ja. Nie przewidywałam tam żadnych osób pokroju… mojego byłego narzeczonego.
Przegapiłam moment, w którym znów mnie to dopadło.
- Harry twierdzi, że coś jest ze mną nie tak.
Mój głos, pełen wyrzutu, tak jak wcześniej odbijał się echem w mojej głowie.
- Daj spokój, co on może wiedzieć.
- Tylko tyle, że zna mnie…
- …już od wielu lat.
- Słuchaj dalej Pottera, to daleko zajdziesz.
Siedziałam na kanapie w salonie, wpatrując się tępo w blat stołu.
- Wydaje mi się, że on ma rację.
Usłyszałam jakiś ruch na prawo, ale nie spojrzałam w tamtą stronę; dalej wbijałam wzrok w stół. Zaciskałam dłonie w pięści.
- Z czym konkretnie ma rację? Chodzi mi o to… co niby jest z tobą nie tak?
Słyszałam w jego głosie lekkie zdenerwowanie, ale też i zmartwienie. Wzruszyłam ramionami.
- Sama nie wiem. Mówił, że bardzo się zmieniłam.
- Oczywiście, że się zmieniłaś. Nie tylko ty, Nicolas zmienił wszystkich.
Nie rozumiał. Pokręciłam nieznacznie głową.
- Nie, to nie to.
Milczał. Wzięłam wdech.
- Harry twierdzi, że to coś z zewnątrz. Że to nie zależy ode mnie. Że… to tak jakby coś… czy ktoś… narzucał mi swoją wolę…
Wreszcie podniosłam głowę i zdecydowałam się na niego spojrzeć. Zastałam człowieka obojętnego na wszystko. Powstrzymałam się przed wzdrygnięciem.
- Rozumiesz coś z tego? - dodałam.
Z jego twarzy znów nie potrafiłam nic wyczytać, jak kiedyś. Pozostało mi tylko słuchać jego głosu, zabarwionego nieznacznie emocjami.
- Twój Potter musi się mylić.
- Ale ja naprawdę tak czuję - zaprotestowałam, słysząc w jego głosie powątpiewanie. - Naprawdę - powtórzyłam.
Draco wpatrywał się we mnie bezuczuciowym wzrokiem. Spuściłam głowę.
- Nie jestem wariatką - dodałam jeszcze.
- Oczywiście, że nie jesteś - zapewnił mnie, ale nadal pozostał odległy, obojętny. - Swoją drogą - ciągnął - nie wiedziałem, że zaprzyjaźniłaś się z Potterem.
- Nie zaprzyjaźniłam - mruknęłam cicho, ze wzrokiem wbitym w swoje kolana. - Po prostu rozmawialiśmy.
- Ostatnio często wam się te rozmowy zdarzają.
I nic dziwnego, pomyślałam. Skoro nie mogę porozmawiać z własnym narzeczonym, skoro ostatnimi czasy nie układa się nam najlepiej…
- Po prostu zwrócił moją uwagę na bardzo ważną sprawę - powiedziałam zamiast tego. - Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Wydaje mi się, że od kiedy tu zamieszkałam, jestem jakaś… - urwałam. Nie miałam pojęcia, jak skończyć to zdanie.
- I uważasz, że to moja wina.
Podniosłam na niego wzrok, zaskoczona.
- Nie - zaprzeczyłam. - Do głowy by mi to nie przyszło, dlaczego w ogóle… - znów urwałam i przyjrzałam się uważnie jego napiętej twarzy. - A jest?
Patrzył prosto na mnie, znów bez uczuć, bez emocji. Chciałam krzyczeć, chciałam zrobić coś, żeby poczuł, żeby coś okazał. Nienawidziłam, gdy zachowywał się w ten sposób.
- Jest - domyśliłam się. Byłam tym zszokowana, ale potrafiłam to w miarę spokojnie sobie przyswoić. - Więc czy możesz mi to wytłumaczyć?
Nie ruszał się dłuższą chwilę, a potem wstał gwałtownie, aż się wzdrygnęłam.
- Nie, nie mogę - powiedział, wychodząc z pokoju.
- Dlaczego? - dopytywałam. - Chcę wiedzieć, o co chodzi!
Byłam wstrząśnięta samym tym, że się przyznał, a w każdym razie - że nie zaprzeczył. Musiałam wszystko wyjaśnić. Nie mogłam tego tak zostawić. Wstałam i poszłam za nim do jego gabinetu.
- Draco.
Nie obrócił się. Usiadł na krześle przed biurkiem i chwycił pierwszy lepszy pergamin. Podeszłam bliżej i stanęłam tuż za nim.
- Wyjaśnij mi to. - Z całkowitym spokojem sięgnął po pióro i zamoczył jego koniuszek w stojącym tuż obok atramencie. - Proszę.
Drgnął. Atramentowy kleks pojawił się na czystym pergaminie. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i oparłam ją o jego ramię.
- Nie wiem, co się dzieje - powiedziałam. - Źle się czuję z tym wszystkim. Źle się czuję, będąc sobą.
Nie poruszył się tym razem. Pióro zamarło nad pergaminem. Starałam się oddychać miarowo. Po dłuższej chwili w końcu się do mnie odezwał.
- Nie zrozumiesz tego.
- Oczywiście, że zrozumiem.
Pochyliłam się nad nim i wyszeptałam mu do ucha:
- Bo cię kocham.
Odwrócił się do mnie. Wzdrygnęłam się, widząc jego twarz. Już nie była maską. Była twarzą człowieka cierpiącego. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Chciałam poznać prawdę, chciałam dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, bo z otaczającego mnie świata nie rozumiałam nic a nic. Ale w tym momencie nie ja się liczyłam, liczył się on.
- Będziesz musiała zapomnieć tę rozmowę - wychrypiał. - Najlepiej jak najszybciej.
Przekrzywiłam lekko głowę i zmarszczyłam brwi.
- Dlaczego? - szepnęłam.
Puścił pióro, które potoczyło się po blacie biurka, żeby zatrzymać się przy samej jego krawędzi, i chwycił moją dłoń.
- W idealnym świecie nie mielibyśmy przed sobą żadnych tajemnic - powiedział. - Ale to nie jest idealny świat. Nie dopóki żyją ci wszyscy, którzy są przeciwko nam.
- Kto jest przeciwko nam?
Miałam w tym momencie przed oczami własną rodzinę. Oni już pogodzili się z tym, że z nim jestem. Nie mogli chcieć nas rozdzielić. Nikt nie pragnął naszego końca.
- Ci, przed którymi cię chronię. Ci, którzy chcą cię skrzywdzić. Oni nie rozumieją miłości. Nie rozumieją, że cię nie wydam, że tak długo jak będę żył, nie dam cię zranić.
Zacisnęłam palce na jego dłoni. Chciałam przycisnąć usta do jego ust. Chciałam, żeby całował mnie tak długo, aż zapomnę, jak się nazywam. Chciałam… nie wiedziałam, czego chciałam.
- Opowiedz mi o tym. Razem będzie nam łatwiej, uda nam się, zobaczysz.
Nie wiedziałam, skąd we mnie tyle pewności, tyle uczucia. Dlaczego z trudem wyduszałam z niego informacje, żeby później się nimi nie przejmować, żeby liczył się tylko on.
Pokręcił powoli głową.
- Jeśli będziesz wiedziała… będzie jeszcze gorzej.
- Po prostu chcę ci pomóc…
Puścił moją dłoń. Odczułam nagle wyraźną pustkę, wyraźny brak.
- Nie możesz mi pomóc. Pomóż lepiej sobie samej.
- Draco…
- Nie.
Odwrócił się szybko i pochylił nad pergaminem. Wziął do ręki pióro i przyłożył jego koniuszek do pergaminu. Po chwili znów je puścił i westchnął.
- Przepraszam - szepnął. - Tak bardzo się o ciebie boję. Przepraszam.
Stałam dłuższą chwilę, aż moje myśli wygładziły się, przestałam w ogóle o tym myśleć.
Poczułam, że zbliża się koniec. Że już zaraz wrócę do prawdziwego świata. Nie chciałam tego. Chciałam tam zostać, chciałam pamiętać
- Ale za co mnie przepraszasz?
- Że tak dużo pracuję.
- Nie szkodzi. To kiedyś minie, prawda?
- Tak, kiedyś minie.
Otworzyłam oczy. Łapałam spazmatycznie powietrze, jakby mi go brakowało, jakbym miała się zaraz udusić. Znów zacisnęłam powieki. Byłam tak roztrzęsiona, że ledwie mogłam skupić się na tym, co tu i teraz.
Kocha cię.
Tęskni za tobą.
Chce, żebyś wróciła.
Jęknęłam i wtuliłam twarz w Nicky’ego. Czułam, jak wszystko we mnie krzyczy, że mam wstać, że mam go odnaleźć, że mam mu wybaczyć. Nie chciałam tego. Nie mogłam!
Tak bardzo mi go brakowało…
Już nawet nie liczyło się wszystko, co zrobił. Nie liczyło się zaklęcie, nie miały znaczenia kłamstwa. Po prostu potrzebowałam go jak powietrza, żeby móc przetrwać. Nic innego nie było ważne, tylko to, że nie mogłam dłużej bez niego żyć.
- Cholera - jęknęłam, zaciskając powieki jeszcze mocniej. Zacisnęłam też szczęki. Chciałam krzyczeć ze złości, z bólu, z poczucia bezradności. Czułam gorące łzy, spływające po moich policzkach. Miałam więcej nie płakać. Miałam być silna.
Ale najzwyczajniej w świecie sobie nie radziłam.

* * *

- Bez sensu! - krzyknął, zrzucając na podłogę wszystko, co leżało na biurku. Uderzył w nie zaciśniętą pięścią.
- Uspokój się. Tak na pewno nic nie wskórasz.
Angelique podeszła bliżej i położyła dłoń na jego dłoni.
- Co ty tu w ogóle robisz? - syknął, nawet nie trudząc się, żeby na nią spojrzeć.
- Widzę, jak bardzo się męczysz. Widzę, że ci zależy. Że jesteś godny zaufania.
- Ty nic nie wiesz - warknął i odtrącił jej dłoń, a później podszedł do okna, za którym przyroda żyła swoim życiem, ludzie śpieszyli chodnikiem do swoich spraw, nie przejmując się, że jest ktoś, dla kogo czas przestał się liczyć.
- Draco, w ten sposób nic nie osiągniesz. Weź się w garść i…
- Angelique ma rację.
Zdziwił się, słysząc głos Carla. Odwrócił się i utkwił w nim wzrok.
- Co ty tu robisz? - spytał, ale tylko dlatego, że był zaskoczony. Odchrząknął.
Angelique zacisnęła usta i podeszła do swojego chłopaka.
- Dzięki, że jesteś - powiedziała. - Masz jakieś informacje?
Carl uśmiechnął się lekko.
- Tak się składa, że mam.
Draco zapomniał o całym swoim życiu, przyzwyczajeniach, nawykach. Po prostu był sobą. Po prostu umierał ze strachu.
- Mów.
Carl podszedł bliżej. Jasne blizny na jego twarzy, pozostałość po bitwie o Hogwart, zamigotały w słońcu. Zmrużył oczy.
- A co z tego będę miał?
- Carl - skarciła go Angelique, stając nagle tuż za jego plecami. Odwrócił się do niej.
- Mówię serio. Jest mi coś winien za to, że się ode mnie odwrócił.
- To było dawno temu - warknął Draco. Chciał jeszcze coś dodać, ale się pohamował. Pamiętał, że tu chodzi o Ginny. Westchnął. - Dobrze. Mogę mieć u ciebie dług, który spłacę według twojej woli. Ale tu nie chodzi o mnie, chodzi o Ginny.
Carl nie wyglądał na przekonanego. Angelique szepnęła mu coś do ucha, a Draco czekał z drżącymi dłońmi na werdykt.
- Okej - powiedział Carl w końcu. Draco odetchnął z ulgą. - Masz u mnie dług. A teraz słuchaj. Mój znajomy auror dowiedział się, że dotarła do Immingham. Jeśli się pospieszysz, to może zdążysz, nim znów ucieknie.
Draco patrzył na niego, zadumany. Czy naprawdę mogło mu się udać? Czy tym razem mógł zdążyć? Jak zareaguje na jego widok? Czy może zaufać sobie, że przekona ją, by wróciła?
A później zezłościł się. Do tej pory przynajmniej pozostawała nieuchwytna, a teraz? Wystawiała się prosto przed nos Voldemorta, gdyby tylko zechciał, poszedłby teraz do niej i skończył z nią raz na zawsze. Nie mógł do tego dopuścić!
- Draco…
- Idę! - krzyknął.
Wyszedł pośpiesznie z gabinetu, zerwał kurtkę z wieszaka i wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami.

* * *

Nicky czuł się coraz lepiej. Ja czułam się coraz lepiej. Wszystko zaczynało się układać. Nasz mały pokoik z zielonymi ścianami dał nam nadzieję na lepsze życie. Dał nam nadzieję na przyszłość. Uparcie odpychałam od siebie obrazy, które podsyłała mi podświadomość. Nie chciałam już nic wiedzieć, choćby było to nie wiem jak ważne. Musiałam odgrodzić się od przeszłości, musiałam żyć tym, co tu i teraz, nie mogłam wracać do tamtego świata! Zaczęłam rozglądać się za jakimś stałym miejscem zamieszkania tu, w Immingham. Miałam nadzieję, że właśnie tu nikt nie będzie mnie szukał, że znajdę w końcu spokój i równowagę ducha.
Owszem, przewidywałam na kiedyś pojednanie z rodziną. Przewidywałam wybaczenie im wszystkiego, a nawet już im wybaczyłam, po prostu nie chciałam tam mieszkać, chciałam ostatecznie zakończyć pewien rozdział mojego życia. I nawet byłam tego bliska.
Nicky okropnie wiercił się w nowo kupionym wózku. Chciał obserwować świat, czyli park, a ścianki tylko mu w tym przeszkadzały. Cóż, musiał się z tym pogodzić. Nie mogłam nosić go na rękach w nieskończoność. Już i tak odczuwałam to boleśnie w kręgosłupie.
- Nie grymaś, okej? - powiedziałam do niego. - Zaczyna się wiosna, rośliny zaczynają się odradzać, cały świat robi się piękny!
On najwyraźniej nie podzielał mojego zdania. Skrzywił się, wypluł smoczek i zaczął płakać.
- Mówiłam ci już kiedyś, że jesteś nieznośny? - skwitowałam. Humor nawet mi dopisywał. - No dobrze, nie unoś się tak. Spójrz na wszystko z innej strony, nie myśl tylko o sobie. Świat jest naprawdę piękny.
   A mój syn naprawdę miał mnie gdzieś. Poczułam przemożną potrzebę roześmiania się na głos, ale chyba dziwnie by to wyglądało - dziecko płacze, mama się śmieje... Cudownie. Postanowiłam zachować spokój.
- Ja nie byłam takim paskudnym dzieckiem - zwierzyłam się. - Nie możesz mieć tego po mnie. Z całą pewnością. Musisz to mieć...
- Po mnie.
Przystanęłam. Serce momentalnie zaczęło mi walić tak, jakby zamierzało ulecieć na wolność. Zamknęłam oczy. Nie mogłam uwierzyć... Jak... Nie, musiało mi się coś pomylić.
Przeczyło temu to, że poczułam za sobą wyraźnie czyjąś obecność. Poczułam, że stoi nade mną. Ściskałam kurczowo rączkę wózka, bojąc się stracić choć tak mizerne oparcie. Próbowałam uspokoić rozszalałe serce, przyśpieszony oddech, zapanować nad drżeniem dłoni. Nie mogłam dać się zwariować! Musiałam... co właściwie musiałam? Czy musiałam cokolwiek?
Powoli otworzyłam oczy. Nicky wciąż leżał w wózku ze zbolałą miną. Słońce świeciło dokładnie pod tym samym kątem. Nic nie zapadało się w otchłani, wszystko żyło swoim rytmem, choć tak trudno było mi w to uwierzyć. Teraz musiał zostać wykonany jakiś ruch. Ale nie zamierzałam się do tego przyczyniać. Nie ufałam sobie jeszcze na tyle. Mogłam zrobić różne głupie rzeczy, których później miałabym żałować. Nie wiedziałam tylko, co byłoby przykładem takich rzeczy.
Trwaliśmy. W ciszy. Cały świat przestał się liczyć. Miałam ochotę odwrócić się, spojrzeć na niego, chłonąć zazdrośnie każdy fragment jego twarzy. Mnóstwo pomysłów przychodziło mi do głowy. Ale nadal trwałam.
- Nawet nieźle wychodziło ci to uciekanie.
- Prawda?
Gdyby moje wargi nie drżały, być może zastygłyby w lekkim, leciutkim uśmiechu. Chciałam tego, chciałam tej rozmowy, chciałam... Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, co dalej.
Drgnęłam, gdy poczułam jego oddech na swoim karku. Nie odważyłam się jednak na niego spojrzeć.
- Strasznie wyrósł.
Gardło miałam tak ściśnięte, że mogłam tylko skinąć lekko głową. Kątem oka widziałam, że pochyla się bardziej do przodu. Kiedy oparł podbródek o moje ramię, kiedy dotknął policzkiem mojego policzka, zapragnęłam więcej, zapragnęłam wtulić się w niego, zapragnęłam wypłakać się w jego ramionach. Owionął mnie znajomy zapach, który kiedyś tak często mnie uspokajał. Stałam jednak, zesztywniała, niezdolna do zrobienia jakiegokolwiek ruchu.
- I ty też się zmieniłaś.
Znajomy głos był ukochaną melodią dla moich uszu, muzyką dla duszy, lekiem na całe zło. Powoli, bardzo powoli otoczył mnie ramionami, przykrył moje dłonie swoimi. Wyczułam ciepło bijące od jego ciała. Wyczułam spokój, bezpieczeństwo i harmonię. A później zorientowałam się, że coś spływa po moim policzku. Była to łza. Nie moja łza. Zamknęłam oczy. Cały świat przestał istnieć. Ledwo zauważyłam, że Nicky przestał płakać. Nie byłam świadoma przechodzących koło nas ludzi. Nie byłam świadoma niczego oprócz ciepła, które rozchodziło się od mojego ciała do serca, zmuszając je do szybszego bicia.
- Skąd się tu wziąłeś? - szepnęłam, przerywając ciszę.
- Podążałem za głosem serca.
Zmusiłam drżące wargi do uśmiechu. Czułam niewiarygodny spokój. Wiatr lekko owiewał moją twarz, pozbawiając mnie wszelkich trosk, wszelkich zmartwień.
- Tęskniłam za tobą.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ja tęskniłem.
I wiedziałam, że wszystko to było prawdą. Słuchałam swojej intuicji. Słuchałam swojej duszy, swojego serca. Nie miałam żadnych wątpliwości.
- Nigdy się nie poddajesz? - spytałam. - Nadal musisz mieć wszystko, czego chcesz?
- W tej kwestii nic się nie zmieniło.
Otworzyłam oczy. Przez mój zaćmiony umysł zaczęły przewijać się obrazy minionych dni. Zrozumiałam, że to nie była moja droga. Że po prostu zbłądziłam, a z chwilą pojawienia się Draco powróciłam na właściwą ścieżkę. Nie wiedziałam tylko, czy znów się nie zgubię.
- Widziałam przeszłość - powiedziałam. - Widziałam dużo rzeczy, które chciałeś przede mną ukryć.
Na to nie miał odpowiedzi. Wiedziałam, że nie postępuję mądrze, wykładając to tak na wstępie, ale chciałam postawić sprawę jasno.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytałam.
Obrócił na chwilę głowę, żeby musnąć ustami mój policzek. Zapragnęłam więcej.
- Wróć ze mną. Zaufaj mi po raz kolejny, mimo że cię zawiodłem. Przebacz mi.
Nie wiedziałam, co mogę odpowiedzieć. Nie byłam pewna, czy tego chcę. Gdybym miała odpowiedzieć bez zastanowienia, zgodziłabym się na każdy z jego warunków. Ale nie chciałam być więcej lekkomyślna i porywcza. Dostałam już nie raz nauczkę.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
Wszystko we mnie krzyczało, że kłamię. Wszystko buntowało się przeciwko moim słowom.
- Po prostu bądź - mruknął. - Nie zostawiaj mnie.
Nie chciałam go zostawić. Nie potrafiłam więcej się opierać.
- Straciliśmy wszystko - zauważyłam. - Nie wiem, czy tak łatwo to odbudować.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ale musisz wiedzieć, że zawsze można zacząć od nowa, choćbyśmy, jak mówisz, stracili wszystko.
Uchwyciłam się kurczowo tej myśli. Nie dopuszczałam już do siebie żadnej innej możliwości. Chciałam być już zawsze z nim i tylko z nim.
- Poza tym. - Z radością zauważyłam, że jego głos zaczyna pobrzmiewać żartobliwie. - Nadal wisisz mi tę czekoladę z Miodowego Królestwa. Mamy syna.
Parsknęłam histerycznym śmiechem i już nie mogłam więcej się wstrzymywać. Wysunęłam dłonie spod jego dłoni i odwróciłam się, zanurzając się zupełnie w tak kochanym przeze mnie spojrzeniu szarych oczu. Nie trwało to jednak długo. Wiedziona instynktem, którego nie potrafiłam pohamować, objęłam jego szyję i musnęłam ustami jego usta, z początku niewinnie, z pytaniem, później coraz zachłanniej, jakby tylko od tego zależało moje być albo nie być. Zanurzyliśmy się w pocałunku, a ja zapomniałam o wszystkim, co mnie spotkało, zapomniałam o własnej głupocie i nieodpowiedzialności. Wracałam do siebie. Wracałam do domu - do miejsca, które było spełnieniem wszystkich moich pragnień, ucieleśnieniem tego, co kocham. Do domu, którym był dla mnie Draco.

2 komentarze:

  1. nie wiem, dlaczego nie ma tutaj żadnych komentarzy. Twój blog jest po prostu magiczny i cieszę się, że go odnalazłam - dużo zmienił w moim postrzeganiu Draco.
    Tak czy inaczej - masz wielki talent i życzę ci wszystkiego najlepszego.
    twoja wielka fanka <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma komentarzy ponieważ całe opowiadanie przeniosłam z onetu. Komentarze są tam :p

      Usuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)