czwartek, 22 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 46. Luki w pamięci



Sen. Miejsce, w którym wszystko jest łatwiejsze. Spokojniejsze. Prostsze. Oderwanie od rzeczywistości, ostoja radości. Ze światem sojusz, miasto spokoju.
Ja nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się wciąż i wciąż w płócienną ścianę namiotu, nie mogąc się zmusić do zamknięcia oczu. Nie płakałam. Już nie. Pierwszy szok spowodowany strachem zniknął, pozostała tylko chłodna obojętność. Od tamtego dnia przenosiłam się codziennie z miejsca na miejsce. Rozważyłam też setki możliwości, dzięki którym sowa mogła mnie znaleźć. Doszłam do wniosku, że nie mogę wychodzić poza barierę ochronną, ale i tak nie miałam co do tego całkowitej pewności.
Wiedziałam, że muszę coś zmienić w naszym życiu - moim i Nicolasa. Wiedziałam, że nie mogę wiecznie uciekać, wiecznie się kryć. Jednak jak mogłam wytłumaczyć, że ciągle to robiłam? Jak miałam przestać? Kiedy już zaczęłam, bardzo trudno było zmienić przyzwyczajenia. Wtedy, gdy uciekłam po raz pierwszy, gdy zaczęłam tchórzyć, skazałam siebie na taki, a nie inny los. To jak uzależnienie. Nie mogłam przestać, wciąż powtarzałam schemat.
Kim się stałam? Stałam się tchórzem. Wrakiem samej siebie. Płakałam co chwilę, przejmowałam się byle głupstwami, a przecież kiedyś byłam taka silna, taka dzielna… Nie pamiętałam już dokładnie czasów, gdy byłam twarda, gdy nie roniłam ani jednej łzy, mimo wszelkich przeciwności losu. Co się stało? Coś się zmieniło? Czy to raczej ja sama aż tak bardzo się zmieniłam? Wiedziałam jednak, że muszę przestać. Muszę po raz kolejny odnaleźć siebie, wsłuchać się w swój wewnętrzny głos i podążyć za nim. Miałam Nicolasa. Musiałam być silna, choćby dla niego. Musiałam dokonać znaczących zmian. A pierwsze, co postanowiłam zrobić, to przestać uciekać, zacząć żyć jak normalny człowiek.
Wstałam z kanapy i podeszłam cicho do podróżnego plecaka. Zaczęłam liczyć pieniądze. Nie było ich specjalnie dużo, ale miałam wyjście. W małym, kwadratowym pudełeczku trzymałam dobytek życia, pamiątki po dwóch mężczyznach, którzy znaczyli dla mnie więcej niż inni. Otworzyłam wieczko i zajrzałam do środka. Coś ścisnęło mnie w gardle, ale nie mogłam się poddać. Wyciągnęłam parę srebrnych kolczyków z diamentowymi różyczkami, kolczyków, które miałam na sobie na weselu Cornélie, które w pewnym sensie „dostałam” od Nicka. Zamknęłam oczy, gdy dopadły mnie wspomnienia. Widziałam duży namiot, tańczących ludzi, starsze panie siedzące przy stoliku nieopodal… Czułam atmosferę szczęścia i radości, choć byłam wtedy zagubiona. Zobaczyłam Wiadomo Kogo, jak wychodzi z bezosobowej fali, jak zmierza w moim kierunku. Poczułam po raz kolejny, jak moje serce bije głośno, jak każda cząsteczka mojego ciała rwie się do niego.
Otworzyłam oczy, przepełniona tęsknotą za Nim. Usiadłam na podłodze i podciągnęłam kolana pod brodę. Bardzo mi Go brakowało, mimo że tak bardzo mnie skrzywdził. Nie chciałam jednak mieć z Nim już nic wspólnego, to była skończona sprawa. Zacisnęłam mocno usta, powstrzymując się od płaczu, i poczułam satysfakcję - teraz będę silna i niezależna. Teraz już ze wszystkim sobie poradzę. Nawet z jeszcze dotkliwszym wspomnieniem.
Sięgnęłam po swój pierścionek zaręczynowy. Znając Go, kosztował bardzo dużo. Obróciłam w palcach delikatny symbol obietnicy, symbol miłości. I nagle poczułam w głowie coś dziwnego, jakiś nagły ból, który szybko minął. Zamrugałam.
- Przepraszam, że przeszkadzam…
Usłyszałam skruszony głos. Zadrżałam, ale nie rozejrzałam się. Czułam tak mocno jak nigdy, że to działo się tylko w mojej głowie.
- Co ty tu robisz?
To był mój własny, zwielokrotniony przez echo głos. Już się nie bałam. Wszystko wokół mnie zamazało się, straciło ważność. Wpatrywałam się w pierścionek, oddalając się coraz bardziej od miejsca, w którym w tym momencie byłam.
- Źle się czuję z myślą, że żegnaliśmy się właśnie w takich warunkach. Przyszedłem się z tobą pogodzić. Nie chcę kłótni pomiędzy nami.
Ujrzałam niewyraźny zarys pomieszczenia, które bardzo dobrze znałam, ale nie mogłam go sobie dokładnie przypomnieć.
- W porządku. Ja też nie chcę. Poza tym, chyba zbyt impulsywnie zareagowałam na to wszystko. Przepraszam.
Zamknęłam oczy, próbując się maksymalnie skupić.
- To ja powinienem cię przeprosić. W gruncie rzeczy nie mam…
- …dowodów na to, że jest tak, jak mówiłem. Po raz kolejny.
Ujrzałam Harry’ego, stojącego w drzwiach.
- Wejdź - powiedziałam. - Musimy chyba sobie parę spraw wyjaśnić.
Uśmiechnął się lekko i podszedł bliżej, a następnie przycupnął na krawędzi fotela.
- Jesteś tu - stwierdził. - Myślałem raczej, że jeśli już tam z nim pójdziesz, to nigdy nie wrócisz.
Poczułam, jak moje usta zastygają w uśmiechu.
- Daj spokój - mruknęłam. - On nie jest taki zły, za jakiego go wszyscy macie.
Harry wzruszył ramionami i spojrzał prosto na mnie.
- Mimo wszystko ja nie zmieniam poglądów co do niego. Po prostu nie będę się upierał, że właśnie tak jest.
Spuściłam wzrok.
- Powiedz mi… na jakiej właściwie podstawie stwierdziłeś, że jest śmierciożercą? - Poczułam, że muszę to powiedzieć: - Widziałam jego ramię. Nie ma Mrocznego Znaku.
Uniósł wysoko brwi w zdziwieniu.
- Tak? - spytał, najwyraźniej nie mogąc pobić mojego dowodu.
- Tak - odparłam, podnosząc głowę. - Musiałam sprawdzić.
- Hm.
Wyglądał, jakby intensywnie nad czymś myślał. Przypatrywałam się mu dokładnie, nie chcąc przeoczyć żadnego z jego gestów.
- Mimo wszystko - powiedział nagle - po prostu na niego uważaj. Malfoy to specyficzny typ. Nie jestem i nigdy nie będę do niego nastawiony pokojowo.
Westchnęłam.
- Przecież nie oczekuję tego od ciebie. Po prostu nie chcę, żebyś ingerował w moje życie, to wszystko.
Odwrócił wzrok i utkwił go w łóżeczku, w którym Nicky wywijał piąstkami. Widać było też jasną czuprynkę.
- Myślisz, że będzie do niego podobny? - spytał nieoczekiwanie.
- Nie wiem - odpowiedziałam, zastanawiając się nad tym. I wiedziałam, że Harry’emu nie chodzi o wygląd. - Wolałabym, żeby był trochę inny, wiesz? Z Draco bardzo ciężko czasem wytrzymać.
- Wiem - stwierdził szybko, odwracając się z powrotem w moją stronę. Twarz miał poważną, zmartwioną. - Pamiętasz, kiedy byłem u ciebie ostatnio…
- Kiedy przepraszałeś mnie za to w sierpniu? - przerwałam szybko.
Wpatrywał się we mnie tak, jakbym była niespełna rozumu.
- Nie - odpowiedział powoli, próbując dać mi coś do zrozumienia. Ale ja nie mogłam sobie nic innego przypomnieć.
- Tylko wtedy u mnie byłeś - powiedziałam z naciskiem. - Na początku września. Z Ronem i z Hermioną. Pamiętasz?
Nadal wpatrywał się we mnie tym dziwnym wzrokiem.
- Tak, pamiętam. - A potem dodał jeszcze coś: - Ale nie tylko wtedy u ciebie byłem.
Zamrugałam. Czy on próbował mi właśnie wcisnąć, że coś jest nie tak z moją głową?
- Nie. Byłeś tylko wtedy…
- Ginny.
Teraz wyglądał nie tylko na zmartwionego, ale też i lekko przestraszonego. A ja nadal nie wiedziałam, o co chodzi. Nie wytrzymałam jego wzroku. Spojrzałam w bok.
- Naprawdę nie wiem, o czym mówisz - stwierdziłam. Wytężałam pamięć, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie takiej sytuacji.
- Byłem u ciebie - powiedział z niesamowitą pewnością w głosie. - Widzieliśmy się dwa razy, nie jeden. Rozmawialiśmy o nim, pamiętasz? - Pokręciłam gwałtownie głową. - Musisz pamiętać! Przecież…
Nie przypominałam sobie żadnej rozmowy z nim, oprócz tamtej we wrześniu. Byłam przekonana, że od wtedy nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Czyżbym się myliła? Nie, przecież nie mogłam…
- Ginny. Spójrz na mnie.
Z wielkim trudem przeniosłam na niego wzrok. Wyglądał śmiertelnie poważnie.
- Nie widziałam się z tobą - powiedziałam, chcąc się usprawiedliwić. - Nie przypominam sobie żadnej twojej wizyty.
- Jak to sobie nie przypominasz? Więc za co mnie przepraszałaś?
- Za naszą sierpniową kłótnię - mruknęłam niepewnie. Wyglądał na wstrząśniętego.
- Przecież tamto to stara sprawa, już dawno zamknięta. Ja cię przepraszałem za naszą ostatnią kłótnię, na początku października. Błagam, nie mów, że nie pamiętasz.
Nie pamiętałam. Pokręciłam powoli głową, patrząc na niego przez cały czas. Czy on próbował zrobić ze mnie idiotkę?
- Nie kłóciłam się z tobą o nic więcej…
- Ginny, co się dzieje? Co on ci zrobił? Nie mogłaś tak po prostu zapomnieć!
Przygryzłam wargę. Harry mówił poważnie, czułam to. Ale właściwie było to niedorzeczne. Nie miewałam luk w pamięci, wszystko dokładnie pamiętałam. Niemożliwe, żebym tak po prostu o tym zapomniała.
- A pamiętasz… - Harry chyba chwycił ostatnią deskę ratunku - rozmowę Malfoya z Angelique? Mówiła, że nieźle się o ciebie pokłócili, a ty wszystko słyszałaś…
- Co?
Byłam już zupełnie zbita z tropu. On sobie chyba żartował. Żartował sobie ze mnie jak nic.
- Nie pamiętasz?
Przeszukałam naprędce swoją pamięć. Taką sytuację potrafiłabym sobie przypomnieć bez przeszkód, na pewno. Ale nie pamiętałam.
- Nie - szepnęłam.
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie, a ja zastanawiałam się nad tym wszystkim. Albo to z nim było coś nie tak, albo… rzeczywiście miałam jakieś dziury w pamięci. Wzdrygnęłam się niezauważalnie na tę myśl.
- On musiał maczać w tym palce.
I wiedziałam, że chodziło mu o Draco, nie było innej możliwości. Jednak nadal uważałam to za niedorzeczne.
- Niemożliwe.
Ale Harry już wpatrywał się w coś ze zmarszczonym czołem. Podążyłam za jego wzrokiem. Patrzył na mój pierścionek zaręczynowy. Ręka mi drgnęła, a on spojrzał znów na mnie.
- Myślisz, że jest z nim wszystko w porządku? - spytał.
- Z kim? - zdziwiłam się. Znów nie miałam pojęcia, o czym mówi.
- Nie z kim, tylko z czym - poprawił mnie. - Z tym pierścionkiem.
Uniosłam dłoń i zapatrzyłam się w delikatny wzór.
- O czym ty mówisz? Z pierścionkiem? Coś nie tak?
Przytaknął, a później wyciągnął rękę w moją stronę.
- Mogę?
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego. Nie miałam pojęcia, co zamierza zrobić, ale skinęłam głową. Przyciągnął moją dłoń do siebie i przypatrzył się oczku pierścionka.
- Wyczuwam magię - powiedział i znów spojrzał na mnie. - Na sto procent jesteś pewna…?
- Nie jestem - szepnęłam.
Zmrużył oczy, a później puścił moją dłoń i sięgnął po różdżkę. Patrzyłam, nie do końca świadoma, na to, co robi.
- Specialis revelio - szepnął, stukając w pierścionek różdżką. Rozszerzył ze zdziwienia oczy, gdy ten rozjarzył się dziwnym światłem. - Czarna magia - mruknął.
- Co?! - Przyciągnęłam rękę do siebie. - Daj spokój, chyba nie myślisz, że…
- To właśnie myślę - powiedział z naciskiem. - Ginny, czy ty nie widzisz, że on cię kontroluje? Że wymusza na tobie…
- Nie! - krzyknęłam i zerwałam się z kanapy. Nie wierzyłam w żadne jego słowo. Nie miałam do tego podstaw. - Jesteś po prostu uprzedzony do Draco!
Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale raptownie zgubiłam wątek, mój umysł dziwnie przestał kontaktować. Zamrugałam i rozejrzałam się wokół. Obraz sprzed moich oczu zaczął umykać, zachodzić mgłą.
- Ginny? - Harry podszedł do mnie. - Co się stało?
Widziałam coraz mniej i mniej.
- Nic się nie stało, co się miało stać? A tak w ogóle…
- …to skąd się tu wziąłeś?
- Rozmawiałem z tobą o Draco.
- Naprawdę?
Wyrwałam się z dziwnego obrazu i, dysząc ciężko, otworzyłam oczy. Chwilę zabrało mi umiejscowienie się. Byłam w namiocie, nie w Norze. Byłam tutaj. Przeniosłam wzrok na pierścionek. Dokładnie pamiętałam tamtą scenę. Czarna magia… Wzdrygnęłam się. To mógł być po prostu bardzo dziwny sen, ale i tak czułam przemożną potrzebę, żeby to sprawdzić. Sięgnęłam po swoją różdżkę i skierowałam ją na połyskujący symbol narzeczeństwa. Ręka mi drżała.
Skoro to był sen, pomyślałam, dlaczego panikuję?
- Specialis revelio - szepnęłam, używając zaklęcia wykrywającego czarną magię.
Zamknęłam z bólem oczy, widząc słabą, słabszą niż wcześniej poświatę, otaczającą pierścionek. Więc tak mnie kontrolował. Zaćmiewał mój umysł, wymazywał z niego wydarzenia, niewygodne rozmowy… Co jeszcze robił? Przypomniałam sobie, jak często zgadzałam się na coś lub mówiłam coś, choć nie wiedziałam dlaczego. To musiało być to. W ten sposób nade mną panował.
Wstałam, nie spoglądając już ani na kolczyki, ani na pierścionek. Starałam się wyrzucić to z pamięci. Miałam żyć teraźniejszością. Jeśli nie chciałam oszaleć, właśnie tak musiałam robić. Odrzucić od siebie wszystko, skupić się na tym, co jest.
Podeszłam do łóżeczka Nicka i spojrzałam na jego anielską twarzyczkę. Musiałam żyć dalej. Musiałam żyć dla niego, nie poddawać się przeciwnościom losu. Nie mogłam zbłądzić ze ścieżki, którą już raz obrałam. I nie mogłam po raz kolejny uciekać.

* * *

- Błagam, nie grymaś - jęknęłam, gdy Nicky znów nie chciał przyjąć eliksiru wzmacniającego. - To dla twojego dobra. Wiem, że nie jest smaczny, ale inaczej się pochorujesz, a przecież tego nie chcemy. Nie mogę po raz kolejny cię opuścić, chociażby po jedzenie. Umarłabym z tęsknoty i strachu o ciebie.
Jednak on nic sobie z tego nie robił. Przymknęłam oczy, prosząc o cierpliwość. Mój syn wrzeszczał i wierzgał żywo nogami.
- Nicolas - skarciłam go, starając się przybrać na twarz autorytatywny wyraz. - Musisz to wypić. - Zamachałam butelką z rozrobioną z wodą miksturą. - Nie mam do ciebie siły. Gdyby twój tata tu był… - urwałam.
Miałam o nim nie myśleć. Po raz kolejny złamałam narzuconą przez siebie samą zasadę. Nieważne, że on z pewnością poradziłby sobie z podawaniem lekarstwa małemu, jak radził sobie z wieloma rzeczami. To nie miało znaczenia, nie mogłam wciąż wszystkiego tak rozpamiętywać! Życie idzie dalej, powtórzyłam sobie po raz setny w myślach.
Po około pół godziny udało mi się przekonać Nicky’ego do wypicia lekarstwa. Nieziemsko zmęczona, usiadłam na kanapie, niestety nie sama - mały buntownik spoczywał w moich ramionach.
- Jesteś nieznośny - powiedziałam mu, a on tylko się uśmiechnął. - Ale i tak cię kocham.
Pocałowałam go w czółko i przytuliłam mocniej do siebie. Wolałby, żebym pochodziła z nim w tę i z powrotem, śpiewając mu kołysanki, ale nie wiedziałam, czy mam na tyle sił. Kołysałam go po prostu, mając nadzieję, że jakoś zaśnie. Niestety, jak na ogół, przeliczyłam się. Zawył żałośnie, gdy zrozumiał, że ze spacerowania nici.
- Nicky… - jęknęłam. - Jesteś naprawdę nieznośny.
Wiedziałam, że nie ma innego sposobu, jak tylko wstać i zacząć go kołysać. Westchnęłam ciężko. Mieliśmy tylko siebie. Byliśmy tylko ja i on. Musiałam sobie radzić, nie było innego wyjścia.
Godzinę później z ulgą odłożyłam go do łóżeczka. Dorzuciłam do małego kominka drewna, bo ogień zaczął przygasać. Wzdrygnęłam się, gdy wydawało mi się, że widzę tam czyjąś głowę.
- Jesteś po prostu zmęczona - mruknęłam do siebie, wracając w końcu na kanapę. Doskonale wiedziałam przecież, że ten kominek nie ma podłączenia do sieci fiuu.
Mimo całego zmęczenia, znów nie mogłam zasnąć. Wydawało mi się, że słyszę jakieś szuranie z zewnątrz. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale prawda była taka, że panicznie się bałam. Już nawet nie tego, że może to być ktoś z mojej rodziny. Jakiś czas temu z całą mocą uświadomiłam sobie, że skoro Wiadomo Kto i Nick mnie chronili, jak twierdzili, przed Voldemortem, to coś w tym wszystkim musiało być. Nie mogłam podchodzić do tego tak lekkomyślnie. Musiałam chronić teraz nas dwoje sama, w zakresie własnych sił. I robiłam wszystko, co tylko mogłam, a i tak bałam się, że to nie wystarczy.
Wstałam i wyszłam przed namiot, otulając się wcześniej płaszczem. Starałam się poruszać bardzo cicho i powoli. Gdy znalazłam się w ciemności, wytężyłam wzrok i przystanęłam. Nasłuchiwałam, przeszukując jednocześnie pobliski teren. Tym razem nasz namiot stał na pokrytej szczelnie śniegiem łące, na której, co dziwne, stało jedno, samotne drzewo, więc tym łatwiej było mi zauważyć jakąś nieprawidłowość. Wszystko było w porządku. To tylko wiatr zawiewał śniegiem, tworząc ten dziwny szum. Pełna złych przeczuć wróciłam do namiotu i usiadłam na kanapie. Musiałam się jeszcze raz poważnie zastanowić. Powinnam przestać uciekać. Powinnam zacząć w końcu zachowywać się odpowiedzialnie, wziąć całą odpowiedzialność za siebie i Nicolasa. Z tym postanowieniem znów wstałam i rozejrzałam się po wnętrzu, które przez ostatni miesiąc było mi domem. Właściwie jaki dzisiaj dzień tygodnia? Jaka data? Skupiłam się i obliczyłam wszystko w myślach. Wyglądało na to, że była niedziela, siedemnasty stycznia. Siedemnasty stycznia. Ta data coś mi mówiła…
Wytężyłam pamięć, żeby przypomnieć sobie, co takiego. Zabrało mi to dłuższą chwilę, a później żałowałam, że w ogóle się nad tym zastanawiałam. Spojrzałam na Nicky’ego, czując równocześnie wielki smutek, ale i radość. To był dzień, w którym przeznaczenie sprawiło, że w ogóle się pojawił, że zaczął istnieć. Zmusiło mnie to do refleksji. Jak w tym momencie wyglądałoby moje życie, gdyby nie to całe zdarzenie? Co by było, gdybym nie miała przy sobie synka? Pewnie kułabym teraz do owutemów w Hogwarcie, razem z Demelzą, myśląc, że to największe ze zmartwień, jakie ktokolwiek ma. Wiadomo Kto żyłby sobie dalej sam, w swoim zakłamanym świecie. Nie uciekłabym z domu. Wszystko byłoby inne. Ale czy naprawdę chciałabym, żeby nie było Nicolasa? To chyba najwspanialsza rzecz, która mnie spotkała. Nie, naprawdę mogłam znieść wszystko. Dla niego.
Gdy wieczór, a także noc minęła, miałam poważne wątpliwości, czy powinnam tu zostać. Miałam już nie uciekać, owszem, ale nawet nie pomyślałam, jak głupie było to postanowienie. W gruncie rzeczy nadal gdzieś znajdował się Voldemort, który najprawdopodobniej czyhał na nas. Nie powinnam w żadnym miejscu zostawać na dłużej, choćbym porobiła sobie tysiące obietnic.
Westchnęłam ciężko. Musiałam znaleźć inne wyjście z sytuacji. Musiałam w końcu coś zrobić, to nienormalne, żeby tkwić w namiocie. Za niecały tydzień miał się zacząć już drugi miesiąc mojej tułaczki po górach, lasach, dolinach… Nie mogłam wciąż ryzykować wszystkiego, nie tylko niebezpieczeństw z zewnątrz, ale też i z wewnątrz - musiałam przecież chronić siebie i Nicolasa przed wszelkimi chorobami. Od kiedy zażywałam eliksir, czułam się jak w dziwnym zawieszeniu, mimo wszystko mój stan zdrowia nie uległ znacznej poprawie, czułam się słabo i cały czas tak, jakbym zaraz miała się rozchorować, ale z drugiej strony nic się nie działo. Nicky był całkowicie zdrów i dokazywał jak zawsze. Wszystko było w porządku. Musiało być!
Ten dzień minął jak wszystkie, jedyną różnicą było to, że nie szukałam nowego miejsca na nocleg. Siedziałam znów na kanapie, a sumienie gryzło mnie okropnie, gdy zerkałam na śpiącego synka. Chciałam być dobrą matką, a tak wiele spraw już zawaliłam! Na pewno lepiej byłoby dla niego, gdyby urodził się w jakiejś normalnej, szczęśliwej rodzinie. Gdyby miał mamę, tatę, dziadków, wujków, ciocie… A nie, jak teraz, pokręconą matkę, która naraża jego życie i zdrowie. Okropnie czułam się z tą myślą, ale taka była prawda. Nic nie mogłam na to poradzić.
W porze picia lekarstwa znów grymasił i krzywił się, a ja starałam się w końcu do tego przyzwyczaić. Ważne, że miał dzięki temu być zdrowy. Ważne, że robiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby tak właśnie było. I nieważne, że serce bolało mnie, gdy widziałam jego zapłakaną twarzyczkę. Musiałam się przyzwyczaić. Po prostu. Ja sama, będąc małą dziewczynką, nienawidziłam jakichkolwiek lekarstw. Pamiętam, jak mama chciała nasmarować maścią mojego siniaka, czy też uleczyć mnie od grypy. Byłam nieznośnym pacjentem, a mój synek, choć tak maleńki, chyba przejawiał te same skłonności.
Ile godzin już nie spałam? Nawet nie chciało mi się tego liczyć. Ważne, że nadal żyłam. Że mogłam chronić Nicky’ego przed wszelkim złem tego świata. Ważne, że go kochałam i trwałam przy nim, że miałam go nigdy nie opuścić. Ja sama nie byłam tak ważna jak on. Gdyby jemu coś się stało, mnie bolałoby to tysiąc razy bardziej. W końcu byłam jego mamą.
Mój wzrok uchwycił pierścionek zaręczynowy, który wciąż leżał tam, gdzie go zostawiłam. Kusiło mnie, żeby skoczyć na niego, zmiażdżyć wszystko, co sobą reprezentował. Już nawet nie liczyło się, ile pieniędzy mogłabym za niego dostać. Był na nim urok, klątwa, która, nawet jeśli wygasała lub już całkowicie wygasła, mogła komuś zaszkodzić. Zamknęłam oczy, ale nie potrafiłam zmusić samej siebie do wyrwania się z ponurych myśli. Wstałam. I dopiero wtedy to mnie dopadło.
- Naprawdę nie wiem, jak ja z tobą wytrzymuję. Te wszystkie twoje tajemnice, podejrzenia, które na Ciebie padają…
- Jakie podejrzenia?
Znów usłyszałam w głowie głosy. Zmarszczyłam czoło. Czy to znowu miała być ta dziwna retrospekcja?
- Nie udawaj świętego! Ja naprawdę nie wiem, co jeszcze mnie tu z tobą trzyma!
Obraz znów się zamazał. Byłam bardziej tam, niż tu. Usłyszałam śmiech.
- Jak to: co cię trzyma? Jesteśmy…
- …rodziną, prawda? Mamy syna, który potrzebuje nas oboje. Oto co cię trzyma.
Spojrzałam na Draco, który miał wymalowany na twarzy swój zwykły, kpiący uśmieszek.
- Jeśli ma mieć takiego ojca, to może lepiej, żeby nie miał żadnego - warknęłam. - Doskonale sobie poradzimy bez ciebie.
Podszedł bliżej. Starałam się nie zadrżeć.
- Nie poradzicie sobie beze mnie. Beze mnie zginiecie, oboje.
Zadarłam głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy i wypowiedzieć następne słowa z taką ilością jadu, jak tylko mogłam.
- Nie jesteś niezastąpiony.
Jego oczy zwęziły się, gdy podszedł tak blisko, że mogłabym usłyszeć w tym momencie bicie jego serca.
- Jesteśmy zaręczeni. Masz może innego narzeczonego? Bo nie wydaje mi się. Twój Nickuś już dawno jest zajęty. - Przygryzłam wargi, starając się panować nad sobą. - A może Potter, co? Chcesz wrócić do jego kółka adoracji?
- Jak śmiesz mówić, że…
- No dalej! Wykrzycz się! I tak za chwilę nie będziesz nic pamiętać!
Mimowolnie odsunęłam się od niego. Nie wiedziałam, o czym on mówi.
- Chcesz rzucić na mnie obliviate? - spytałam z niedowierzaniem. - Na mnie? Swoją narzeczoną?
Ze wzburzenia oddychałam ciężko, jakbym zapomniała, jak właściwie się to robi. Nie mógł tak postąpić. Nie mógł mną manipulować!
- Nie. - Wbiłam w niego pytający wzrok. Opuścił głowę. - Nie chcę. Ale muszę.
- Co to znaczy, że musisz?! - chciałam wiedzieć. - Niczego nie musisz! Po prostu jesteś… jesteś… - brakowało mi słów. - Jesteś po prostu zły! Przesiąknięty złem na wskroś! Nie powinnam była w ogóle się z tobą wiązać.
Podniósł głowę, wbijając we mnie błagalny wzrok.
- Ty nic nie rozumiesz…
- Owszem! Bo nic mi nie chcesz wyjaśnić! - Pod wpływem jego spojrzenia zaczynałam mięknąć. Nie mogłam na to pozwolić. - I nie patrz tak na mnie!
- Po prostu nie mogę ci nic wyjaśnić, jasne?
Skrzyżowałam ręce na piersiach i przyjrzałam mu się ze złością. Co ja właściwie w nim widziałam? Czy naprawdę chciałam, żeby tak właśnie wyglądało moje dalsze życie? Czy chciałam żyć u boku tego… tego… Malfoya?
- Jesteś nienormalny - stwierdziłam.
Jego twarz straciła cały błagalny wyraz.
- Po prostu muszę cię chronić, rozumiesz? A ty cały czas nie potrafisz przyjąć do wiadomości, że możesz być dla kogoś ważna na tyle, że nie chce dopuścić do siebie myśli, że mogłabyś zginąć! Nie rozumiesz, w jakim niebezpieczeństwie znajdujesz się na co dzień. I nawet nie próbuj ode mnie uciekać, żeby ci to nie przyszło do głowy! Zginiesz, dotarło to do ciebie? Prędzej czy później zginiesz, kiedy ja nie będę mógł czuwać nad tobą!
Nie wiem, dlaczego mu nie przerwałam. Chyba po prostu zaczynałam mięknąć. W gardle rosła mi nieznośna gula i chyba zaraz miałam się rozpłakać. Z jednej strony jego słowa raniły mnie, bo oznaczały, że nie mogę mieć własnej woli. A z drugiej strony bardzo mnie wzruszały. Czy jednak coś dla niego znaczyłam? Czy pod tą całą maską „jestem-Draco-Malfoy-i-masz-być-mi-posłuszna” kryło się coś więcej?
- Nie wiem, o czym mówisz - powiedziałam cicho.
Podszedł bliżej i uchwycił moją dłoń.
- Mam nadzieję, że kiedyś to sobie przypomnisz. - Ciarki przeszły mi po plecach, zapowiadając coś niedobrego. - Wolałbym, żeby nie było takiej sytuacji, w której byś musiała, ale jeśli jednak… - urwał, zastanawiając się nad słowami, których powinien użyć. - Chciałbym powiedzieć ci, że naprawdę cię kocham, nie tylko z obowiązku. I jeśli będziesz daleko…
- …proszę cię, wróć.
- Draco, nie mam pojęcia, o czym mówisz…
- Przepraszam, ale teraz wszystko zapomnisz.
Otworzyłam oczy. Klęczałam na podłodze, walcząc ze łzami cisnącymi mi się do oczu. Przestań, powiedziałam sobie. Przestań, słyszysz? Nie będziesz się po raz kolejny mazać!
Gdzieś na skraju swojej świadomości wyczułam pewne okrucieństwo. W momencie tej rozmowy Nick już nie żył, a on musiał o tym wiedzieć. Więc dlaczego przywołał jego imię? Dlaczego jeszcze bardziej chciał mnie zranić?
Podniosłam się i na chwiejnych nogach podeszłam do swojego płaszcza. Gdy go założyłam, wyszłam na dwór. Potrzebowałam powiewu chłodnego powietrza na swojej twarzy. Potrzebowałam orzeźwienia, oprzytomnienia. Oparłam się o jedyne drzewo, stojące samotnie na wielkiej łące, a później ześlizgnęłam się po nim i opadłam na ziemię.
Zależało mu na mnie. Ale ja nie mogłam do niego wrócić. Nie mogłam po raz kolejny dać się wplątać w sieć kłamstw i złudzeń. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że mi nie zależy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)